Wigilia w Ruderze, 23.12.56r,
AutorWiadomość
Świętujemy!
Szafka zniknięć
Ruderowicze przygotowywali się do świąt od jakiegoś czasu. W budynku od początku grudnia da się dosłyszeć świąteczne piosenki lecące głównie z mugolskiego gramofonu, płyty są obracane i zmieniane, trudno nie znać jednak już wszystkich słów.
Na suficie w kilku miejscach znalazła się przestrzeń na jemiołę - szczególnie w salonie i kuchni które zajmują główną część parteru (lub piętra, zależy w sumie jak liczyć poziom we wkopanym w ziemię budynku). Przed Ruderą biegają trzy bałwany obrzucając się wzajemnie śnieżkami i czasami zaczepiając też przechodzących ludzi. Machają, a czasem rzucają zależnie od nastroju i ochoty.
W salonie największy stół jaki znajdował się w Ruderze został jeszcze trochę powiększony przy pomocy zaklęcia, żeby znalazło się miejsce dla wszystkich którzy zechcieli skorzystać z tego wyjątkowego zaproszenia. Na nim znajdują się wszystkie możliwe świąteczne potrawy i dość sporo słodkości, nie brakuje także napitku: kompotu, herbatki czy popisowej wiśniowej nalewki Mateczki Bott wyciąganej na specjalne okazje.
Zdecydowanie zbyt duża jak na to pomieszczenie choinka zagraca cały róg, trzeba było poprzesuwać połowę mebli żeby miała swoje miejsce, ale stoi, jest okazała, pod nią znajdują się prezenty jeśli ktoś jakieś przyniósł.
Bertie nie zamyka na klucz do swojego domu i wchodzić można po prostu o ile nie siedzisz już przy stole, bo jak
- Gorąco się zrobiło. - skomentował na koniec, osiadł między Clarą a Steffem i siedzieć zamierzał już na amen.
Sadzajcie się!
Piszemy bez kolejki!
I show not your face but your heart's desire
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 04.07.19 22:54, w całości zmieniany 4 razy
Świąteczny nastrój udzielał nam się już od dobrych dwóch tygodni, bo miałem wrażenie, że mniej więcej tyle trwały przygotowania do dzisiejszej wieczerzy. Wcale nie tak łatwo było ustroić dom rozmiarów Rudery, ale chyba zrobiliśmy całkiem dobrą robotę, bo wszędzie aż się błyszczało od ozdóbek i innych takich pierdoletów. Najbardziej błyszczała oczywiście choinka, a pod nią stosy prezentów, bo ja na przykład zrobiłem każdemu mieszkańcowi jakiś drobiazg, pokroju świątecznej kartki, która śpiewała moim własnym głosem jak się ją tylko otworzyło, albo jakiś inny obrazek w klimacie. No ogólnie to postanowiłem zrobić użytek ze swoich licznych talentów i chyba nawet coś z tego wyszło. W każdym razie wbijam wreszcie do salonu, gdzie ten przeogromnych rozmiarów stół stoi już zastawiony, bo Bertie nie próżnował, tylko się urabiał po łokcie od samego rana; wiem, bo kręciłem się czasem obok niego i męczyłem bułę pytaniami pokroju a to co? a to już można jeść? a to kiedy będzie gotowe? A młody Bott był zbyt miły, żeby mnie pogonić.
- Wesołych świąt wszystkim! - mówię na powitanie i wyrzucam w powietrze garść brokatu, żeby się zrobiło tak magicznie jakby jakiś zaczarowany śnieg właśnie na nas spadł - No to co? Wypadałoby się wprowadzić w jakiś świąteczny nastrój - usadzam tyłek na pierwszym lepszym wolnym miejscu, po czym sięgam po nalewkę i leję każdemu chętnemu, bo zimno takie na zewnątrz, trzeba się rozgrzać - To chlup, pod te święta - walę kielona na raz, a później macham na Bertiego ręką, bo trza by to zagryźć czymś - Bertie, możesz mi proszę podać ten wielki, parujący kocioł? Co to właściwie jest?
- Wesołych świąt wszystkim! - mówię na powitanie i wyrzucam w powietrze garść brokatu, żeby się zrobiło tak magicznie jakby jakiś zaczarowany śnieg właśnie na nas spadł - No to co? Wypadałoby się wprowadzić w jakiś świąteczny nastrój - usadzam tyłek na pierwszym lepszym wolnym miejscu, po czym sięgam po nalewkę i leję każdemu chętnemu, bo zimno takie na zewnątrz, trzeba się rozgrzać - To chlup, pod te święta - walę kielona na raz, a później macham na Bertiego ręką, bo trza by to zagryźć czymś - Bertie, możesz mi proszę podać ten wielki, parujący kocioł? Co to właściwie jest?
- Wesołych. - jutro pewnie wszyscy, a przynajmniej większość się rozejdzie po swoich domach czy domach znajomych i rodzin, dzisiaj mogą posiedzieć razem. Bott kochał świąteczny chaos. I nalewkę też kochał, to go ucieszyło jak Bojczuk się zabrał za polewanie, choć w sumie czego innego się spodziewał?
- Chyba lepiej go nie podnosić tak szczerze, spróbuj z talerzem sięgnąć bo jak na ciebie z nim polecę to nie będzie za dobrze. - stwierdził, znając swoje możliwości, z resztą kociołek serio był duży i nie ma sensu ryzykować. - To indyk w dyni ze słodkimi ziemniakami.
Sam w sumie nie był głodny, bo gotowanie jakoś tak działa, że człowiek nie ma szczególnej ochoty, ale sięgnął sobie po kiełbaskę zawiniętą w bekon, bo na to zawsze znajdzie się chęć.
- Swoją drogą przyznać się, kto oberwał od bałwanów? Słyszałem jak zaczęły wiwatować. - dodał z szerokim uśmiechem, zerkając w kierunku okna gdzie wciąż trwała bałwania bitwa na śnieżki.
- Chyba lepiej go nie podnosić tak szczerze, spróbuj z talerzem sięgnąć bo jak na ciebie z nim polecę to nie będzie za dobrze. - stwierdził, znając swoje możliwości, z resztą kociołek serio był duży i nie ma sensu ryzykować. - To indyk w dyni ze słodkimi ziemniakami.
Sam w sumie nie był głodny, bo gotowanie jakoś tak działa, że człowiek nie ma szczególnej ochoty, ale sięgnął sobie po kiełbaskę zawiniętą w bekon, bo na to zawsze znajdzie się chęć.
- Swoją drogą przyznać się, kto oberwał od bałwanów? Słyszałem jak zaczęły wiwatować. - dodał z szerokim uśmiechem, zerkając w kierunku okna gdzie wciąż trwała bałwania bitwa na śnieżki.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zerkałem co i rusz na swój znoszony zegarek, pędząc przez uliczki Doliny Godryka, zastanawiając się przy tym dlaczego nigdy nigdzie nie mogę dotrzeć na czas. Chyba zostałem obłożony jakąś klątwą – może warto byłoby spotkać się z jakimś specjalistą, który by ze mnie ją zdjął. Tak sobie o tym myślałem, kiedy wreszcie udało mi się dostać do Rudery, a zaczarowane bałwany postanowiły rzucać we mnie śnieżkami. Pod jedną pachą trzymałem jedzenie, a pod drugą pachą drobne upominki dla mieszkańców – nie miałem jak się przed nimi obronić, dlatego jedna śnieżka wylądowała centralnie na moim nosie, a druga na czubku głowy. Mruknąłem coś niezadowolony pod nosem, przekraczając próg domu. - Wesołych świąt! - Krzyknąłem głośno, żeby na pewno wszyscy mnie usłyszeli, chociaż sam panicznie szukałem jakiegoś wolnego blatu, bo ręce już mi odpadały. Dopiero potem wszedłem do salonu, napotykając wewnątrz kilka osób, choć to jedna z nich szczególnie przykuła moją uwagę. - Kto powymyślał te bałwany na zewnątrz? - Zapytałem, strzepując z włosów resztkę śniegu, bo z nosa chyba już mi sam spadł. Zdjąłem też płaszcz, a pod nim miałem na sobie czerwony sweter w małe choinki i niezbyt dopasowane fioletowe spodnie, ale dzisiaj miałem wyraźny nastrój na fioletowe spodnie i nie zamierzałem się ze sobą kłócić. - Hej - rzuciłem wesoło, siadając obok Anastazji. Wróciła do nas już parę miesięcy temu, a jej bliska obecność wciąż wydawała mi się surrealna. Ale cieszyłem się, że jest teraz z nami. Tak jak powinno być.
- Ooo, indyk w dyni! - Powtórzyłem z zachwytem, bo właśnie sobie uświadomiłem, że absolutnie muszę to zjeść. - O, choinka - dodałem po chwili, bo jakoś wcześniej nie zwróciłem na nią uwagi, chociaż była... cóż, duża. - Została jakaś zabawka do powieszenia? Muszę coś powiesić, to przynosi szczęście - więc wstaję, chociaż ledwie usiadłem, i szukam po kieszeniach czegoś co by się nadawało.
| Miejsce nr 4!
- Ooo, indyk w dyni! - Powtórzyłem z zachwytem, bo właśnie sobie uświadomiłem, że absolutnie muszę to zjeść. - O, choinka - dodałem po chwili, bo jakoś wcześniej nie zwróciłem na nią uwagi, chociaż była... cóż, duża. - Została jakaś zabawka do powieszenia? Muszę coś powiesić, to przynosi szczęście - więc wstaję, chociaż ledwie usiadłem, i szukam po kieszeniach czegoś co by się nadawało.
| Miejsce nr 4!
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W święta to zwierzęta jednak faktycznie mówią ludzkim głosem. Nie czekając długo odpowiedziałem wiec na wezwanie Bojczuka i wyciągnąłem kieliszek do uzupełnienia. Wokół szyi miałem opleciony choinkowy, złoty łańcuch na wzór tych hawajskich zza których wygląda uwieczniony na ciotkowym swetrze renifer o migającym, czerwonym nosie.
- Ty to tam nawet łyżki nie powinieneś ruszać - zauważyłem odkładając obgryzione do połowy udko na talerz. Oblizałem palce na szybko, resztę wytarłem w spodnie - Dajcie mnie ten kocioł, ja to zaraz ogarnę - zabrzmiałem jak bohater na którego nie zasługiwali, a którego mimo wszystko mieli. Chwyciłem ten gar i nachyliłem go nad talerzem Johna - wiosłuj tą szpatułką jakby jutra miało nie być - niech nakłada. Nie mieliśmy całego dnia - Ktoś jeszcze chce? - pozwalam spłynąć swej wielkodusznej, świątecznej łasce na ciamajdy wokół. Niech korzystają z tej dobroci. Jutro się to skończy. Hehe.
Potem siadłem i wróciłem do obgryzanej kury. Krztusząc się trochę kompotem. Mając przymkniete oczy w szparki, lecz wesoło wygięte nie mogłem wytrzymać w rozbawieniu.
- Wieszać zabawkę? - parsknąłem - Tak w ogóle można mówić? To po poprawnemu? - kto tak w ogóle mówił - Zabawkę...Wieszać...Na choince - kwiliłem jak prosie. No nie mogłem! Zaśmiałem się, a może trochę też wyśmiałem Florka. W sumie w jedno przypadku z mojej strony jedno zawsze wiązało się z drugim.
|miejsce 2!
- Ty to tam nawet łyżki nie powinieneś ruszać - zauważyłem odkładając obgryzione do połowy udko na talerz. Oblizałem palce na szybko, resztę wytarłem w spodnie - Dajcie mnie ten kocioł, ja to zaraz ogarnę - zabrzmiałem jak bohater na którego nie zasługiwali, a którego mimo wszystko mieli. Chwyciłem ten gar i nachyliłem go nad talerzem Johna - wiosłuj tą szpatułką jakby jutra miało nie być - niech nakłada. Nie mieliśmy całego dnia - Ktoś jeszcze chce? - pozwalam spłynąć swej wielkodusznej, świątecznej łasce na ciamajdy wokół. Niech korzystają z tej dobroci. Jutro się to skończy. Hehe.
Potem siadłem i wróciłem do obgryzanej kury. Krztusząc się trochę kompotem. Mając przymkniete oczy w szparki, lecz wesoło wygięte nie mogłem wytrzymać w rozbawieniu.
- Wieszać zabawkę? - parsknąłem - Tak w ogóle można mówić? To po poprawnemu? - kto tak w ogóle mówił - Zabawkę...Wieszać...Na choince - kwiliłem jak prosie. No nie mogłem! Zaśmiałem się, a może trochę też wyśmiałem Florka. W sumie w jedno przypadku z mojej strony jedno zawsze wiązało się z drugim.
|miejsce 2!
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Powtórzyłem już Bertiemu chyba z tysiąc razy, że to nienajlepszy pomysł, żebym tu dzisiaj był, ale do niego kompletnie to nie docierało. Nieważne jakich argumentów używałem - miałem być, bez gadania, koniec kropka i nie ma dyskusji.
Zjawiłem się więc jakiś czas temu wprowadzony przez kuzyna (nie bardzo rozumiałem czemu kazał mi się zachwycać jakimś szkieletem drzewa po drugiej stronie ogródka, ale uprzejmie mu przytakiwałem, że taaaak, faktycznie nieziemsko wygląda), po czym ściągnąłem z siebie kurtkę, czapkę i szalik, by odwiesić je w przedpokoju. Z ubraniem na dziś to się specjalnie nie wysilałem, zresztą... nie miałem w czym przebierać, więc po prostu naciągnąłem przez łeb jakiś sweter (taki bez dziur) i na tyłek czarne spodnie. Tylko ze skarpetkami jak zawsze miałem problem (słowo honoru, w mojej szufladzie musiał zalęgnąć się jakiś skarpetkowy potwór, który zjadał mi po jednej skarpetce z każdej pary - inaczej się tego nie dało wytłumaczyć!), więc na prawej stopie miałem skarpetkę zieloną, a na lewej czerwoną. Jak się będą pytać dlaczego tak, to powiem, że to świąteczny zwyczaj, postanowiłem sobie zrezygnowany poszukiwaniem ich drugich par.
Rudera bardzo się zmieniła od ostatniego razu, kiedy w niej byłem (na plus!), więc miałem co oglądać. Domownicy w każdym razie się postarali, bo faktycznie wystrój był bardzo świąteczny. I można się było poczuć prawie jak we własnym domu. Prawie, bo tutaj też doświadczyłem kilku traumatycznych przeżyć i nie do końca potrafiłem się wyluzować. Może to kwestia czasu? Oswoję się ze wszystkim i wszystkimi, może nic nie wybuchnie i jakoś to będzie...? Miałem nadzieję.
Przywitałem się ze wszystkimi, przedstawiłem się tym, którzy mnie nie znali i położyłem stertę płaskich, zapakowanych w kolorowy papier prezentów pod choinką. Szczerze mówiąc nie wyglądały imponująco i nie były niczym wielkim czy tym bardziej drogim. To były po prostu kalendarze naścienne na przyszły rok z zaznaczonymi przeze mnie wydarzeniami astronomicznymi. Wiecie: kiedy jest nów, a kiedy pełnia Księżyca (nawet z przybliżoną godziną!), kiedy można obserwować koniunkcje Księżyca i Merkurego, albo Jowisza i Antaresa, ach! No i maksima rojów! Kwadrantydów, Lirydów, Eta-Akwarydów, Perseidów, czy Taurydów północnych - wszystko było - elongacje, apogea, perygea, zakrycia... no i oczywiście zaćmienia Księżyca (w przyszłym roku będą aż dwa!). Byłem bardzo dumny z tych kalendarzy. Na pomysł, żeby stały się prezentami wpadłem, kiedy sam sobie taki robiłem. Pomyślałem, że na pewno nie tylko ja chciałbym zobaczyć koniunkcję Księżyca i Plejad albo zakrycie Aldebarana przez Księżyc, a pewnie nie wszyscy wiedzieli kiedy takie rzeczy można obserwować. No i proszę! Teraz wystarczy, że zerknie się do kalendarza!
Na koniec wcisnąłem się w sam kąt kanapy, obok siebie wygodnie sadzając gitarę tak, żeby nikomu nie przeszkadzała. Póki co specjalnie się nie udzielałem, obserwując wszystko z boku i udając, że nie istnieję (bo wtedy może magia właśnie tak by uzna i zostawi mnie w spokoju? Warto sprawdzić!)... ale kiedy Matt rozpoczął rozdawanie jedzenia, momentalnie się ożywiłem.
- O! Ja, ja chętnie! - rzuciłem już podając kuzynowi swój talerz. Jedzenia wszak nie odmawiam. Nigdy.
Miejsce 5, wciśnięty w kąt kanapy wraz ze swoją gitarą
Zjawiłem się więc jakiś czas temu wprowadzony przez kuzyna (nie bardzo rozumiałem czemu kazał mi się zachwycać jakimś szkieletem drzewa po drugiej stronie ogródka, ale uprzejmie mu przytakiwałem, że taaaak, faktycznie nieziemsko wygląda), po czym ściągnąłem z siebie kurtkę, czapkę i szalik, by odwiesić je w przedpokoju. Z ubraniem na dziś to się specjalnie nie wysilałem, zresztą... nie miałem w czym przebierać, więc po prostu naciągnąłem przez łeb jakiś sweter (taki bez dziur) i na tyłek czarne spodnie. Tylko ze skarpetkami jak zawsze miałem problem (słowo honoru, w mojej szufladzie musiał zalęgnąć się jakiś skarpetkowy potwór, który zjadał mi po jednej skarpetce z każdej pary - inaczej się tego nie dało wytłumaczyć!), więc na prawej stopie miałem skarpetkę zieloną, a na lewej czerwoną. Jak się będą pytać dlaczego tak, to powiem, że to świąteczny zwyczaj, postanowiłem sobie zrezygnowany poszukiwaniem ich drugich par.
Rudera bardzo się zmieniła od ostatniego razu, kiedy w niej byłem (na plus!), więc miałem co oglądać. Domownicy w każdym razie się postarali, bo faktycznie wystrój był bardzo świąteczny. I można się było poczuć prawie jak we własnym domu. Prawie, bo tutaj też doświadczyłem kilku traumatycznych przeżyć i nie do końca potrafiłem się wyluzować. Może to kwestia czasu? Oswoję się ze wszystkim i wszystkimi, może nic nie wybuchnie i jakoś to będzie...? Miałem nadzieję.
Przywitałem się ze wszystkimi, przedstawiłem się tym, którzy mnie nie znali i położyłem stertę płaskich, zapakowanych w kolorowy papier prezentów pod choinką. Szczerze mówiąc nie wyglądały imponująco i nie były niczym wielkim czy tym bardziej drogim. To były po prostu kalendarze naścienne na przyszły rok z zaznaczonymi przeze mnie wydarzeniami astronomicznymi. Wiecie: kiedy jest nów, a kiedy pełnia Księżyca (nawet z przybliżoną godziną!), kiedy można obserwować koniunkcje Księżyca i Merkurego, albo Jowisza i Antaresa, ach! No i maksima rojów! Kwadrantydów, Lirydów, Eta-Akwarydów, Perseidów, czy Taurydów północnych - wszystko było - elongacje, apogea, perygea, zakrycia... no i oczywiście zaćmienia Księżyca (w przyszłym roku będą aż dwa!). Byłem bardzo dumny z tych kalendarzy. Na pomysł, żeby stały się prezentami wpadłem, kiedy sam sobie taki robiłem. Pomyślałem, że na pewno nie tylko ja chciałbym zobaczyć koniunkcję Księżyca i Plejad albo zakrycie Aldebarana przez Księżyc, a pewnie nie wszyscy wiedzieli kiedy takie rzeczy można obserwować. No i proszę! Teraz wystarczy, że zerknie się do kalendarza!
Na koniec wcisnąłem się w sam kąt kanapy, obok siebie wygodnie sadzając gitarę tak, żeby nikomu nie przeszkadzała. Póki co specjalnie się nie udzielałem, obserwując wszystko z boku i udając, że nie istnieję (bo wtedy może magia właśnie tak by uzna i zostawi mnie w spokoju? Warto sprawdzić!)... ale kiedy Matt rozpoczął rozdawanie jedzenia, momentalnie się ożywiłem.
- O! Ja, ja chętnie! - rzuciłem już podając kuzynowi swój talerz. Jedzenia wszak nie odmawiam. Nigdy.
Miejsce 5, wciśnięty w kąt kanapy wraz ze swoją gitarą
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
- W sumie to racja - kiwam głową, bo przez ten okres czasu kiedy mieszkałem w Ruderze, zdążyłem już poznać możliwości Berta. Już mam zamiar podnieść zad z kanapy, chociaż totalnie mi się nie chce, bo się tak bardzo dzisiaj zmęczyłem nicnierobieniem, że należała mi się chwila odpoczynku, kiedy Matt rzuca się do pomocy, co w sumie w pierwszej chwili wydaje mi się trochę dziwne i nawet zaczynam się obawiać czy mi tym garem nie przyfasoli, ale na szczęście nic takiego się nie dzieje. Normalnie mamy pierwszy świąteczny cud!
- Rety, dzięki Matt. - szczerzę się do niego w uśmiechu i faktycznie tą łychą macham aż mój talerz się cały zapełnia - O, no i mamy tego, co to go napadły bałwany. - śmieję się, mając na myśli oczywiście Floreana. Jako, że Louis również wyraził chęci skosztowania tej zacnej potrawy to i mu nakładam całą kopę - Masz Louis, nie żałuj sobie. - chudy był taki, kościsty, no zdecydowanie powinien coś zjeść! Nawet mu więcej nakładam niż sobie, a później otrzepuję ręce i sam się biorę za pałaszowanie. Przesuwam spojrzeniem po wszystkich zebranych, zatrzymując ślepia na panie Fortescue, bo coś ma nietęgą minę. Co to, jakaś niestrawność?
- A co to za minka zniesmaczonka? Ktoś tu chyba powinien się napić! - macham na niego palcem, po czym mu leję od serca, takiego pełnego kielona, że jakby tam wlać jeszcze chociaż kroplę, to by się przelało. A jako, że samemu nie wypada pić, to napełniam także inne szkiełka - To co, żebyśmy jutro nie zdychali z przejedzenia i przepicia, nie? - wznoszę kolejny toast i chlup!
- Rety, dzięki Matt. - szczerzę się do niego w uśmiechu i faktycznie tą łychą macham aż mój talerz się cały zapełnia - O, no i mamy tego, co to go napadły bałwany. - śmieję się, mając na myśli oczywiście Floreana. Jako, że Louis również wyraził chęci skosztowania tej zacnej potrawy to i mu nakładam całą kopę - Masz Louis, nie żałuj sobie. - chudy był taki, kościsty, no zdecydowanie powinien coś zjeść! Nawet mu więcej nakładam niż sobie, a później otrzepuję ręce i sam się biorę za pałaszowanie. Przesuwam spojrzeniem po wszystkich zebranych, zatrzymując ślepia na panie Fortescue, bo coś ma nietęgą minę. Co to, jakaś niestrawność?
- A co to za minka zniesmaczonka? Ktoś tu chyba powinien się napić! - macham na niego palcem, po czym mu leję od serca, takiego pełnego kielona, że jakby tam wlać jeszcze chociaż kroplę, to by się przelało. A jako, że samemu nie wypada pić, to napełniam także inne szkiełka - To co, żebyśmy jutro nie zdychali z przejedzenia i przepicia, nie? - wznoszę kolejny toast i chlup!
- Może i faktycznie. - wiedział niby że Matt mu próbuje dogryźć, ale w sumie taka prawda, że on się ze wszystkim wywala, a kuzyn w sumie jakiś zadziwiająco sprawny jest, to i lepiej żeby on ludziom dookoła pomógł. Sam Bertie sięgnął jeszcze po skrzydełko i uśmiechnął się szeroko do Flo. Nie do końca rozumiał czemu Matt go wyśmiewa, choć pewnie tak po prostu, z natury.
- Jasne, coś się znajdzie! - zapewnił, jak to on z entuzjazmem. - Na dole na bank coś mam, zaraz przyniosę.
Zapewnił, zaraz jednak sięgając po kieliszek i uniosząc go do toastu, bo w sumie to całkiem słuszny był.
- To kolejny za to żebyśmy się nie połamali za mocno czy coś. - no bo co to za święta bez zjeżdżania na sankach, tym bardziej jak ma się do tego tak idealny dach. Bertie się uśmiechnął szeroko i dopiero wychwycił Louisową gitarę.
- O, umiesz grać? Genialnie. - przyda się trochę brzdąkania, to zawsze podkręca nastrój, tym bardziej w święta. - A bałwany robiłem z Sue. Próbowałem najpierw sam, ale wtedy moja ręka się zmieniła tak że miałem w niej kilka rąk. W sumie całkiem przydatne to było, sam nie wiem czemu poszedłem to leczyć.
Wzruszył zaraz ramionami. Nigdy asem z transmutacji nie był, ale to to w sumie całkiem niezłe osiągnięcie!
- Jasne, coś się znajdzie! - zapewnił, jak to on z entuzjazmem. - Na dole na bank coś mam, zaraz przyniosę.
Zapewnił, zaraz jednak sięgając po kieliszek i uniosząc go do toastu, bo w sumie to całkiem słuszny był.
- To kolejny za to żebyśmy się nie połamali za mocno czy coś. - no bo co to za święta bez zjeżdżania na sankach, tym bardziej jak ma się do tego tak idealny dach. Bertie się uśmiechnął szeroko i dopiero wychwycił Louisową gitarę.
- O, umiesz grać? Genialnie. - przyda się trochę brzdąkania, to zawsze podkręca nastrój, tym bardziej w święta. - A bałwany robiłem z Sue. Próbowałem najpierw sam, ale wtedy moja ręka się zmieniła tak że miałem w niej kilka rąk. W sumie całkiem przydatne to było, sam nie wiem czemu poszedłem to leczyć.
Wzruszył zaraz ramionami. Nigdy asem z transmutacji nie był, ale to to w sumie całkiem niezłe osiągnięcie!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nadeszły długo wyczekiwane przez większość ludzi święta. Clara, jak to dzikus z odległej planety, wolała mieć ten czas już za sobą. W jej rodzinnym domu Boże Narodzenie kojarzyło się z niewielką, sztuczną choinką ciśniętą w najciemniejszy kąt salonu oraz napiętą ciszą przy stole. Ojca zwykle nie było - raczej siedział zamknięty z badaniami naukowymi, czasem zdarzało mu się przyjść na końcówkę kolacji. Więc siedziały z matką jedząc zapiekankę i ohydny pudding na deser - milcząc. Waffling cieszyła się, gdy zamiast krzyków, pretensji lub uszczypliwości każda z nich zjadała swoją porcję w skupieniu, po czym każdy rozchodził się do swoich pokojów. Zwykle usadawiała się wtedy przy oknie wpatrując się w ciemność obleczoną w biel grudniowego śniegu. Jak święta spędzali zwyczajni, normalni ludzie? Nie miała pojęcia. To miał być jej pierwszy raz, choć przyjaciół Bertiego także było trudno określić mianem przeciętnych mieszkańców tej planety.
Przyszykowawszy się, żeby wyglądać przynajmniej schludnie, przywitała się ze znajomymi i przedstawiła się nieznajomym, za uprzejmym uśmiechem maskując niepewność. Także niezręczność spowodowaną brakiem jakichkolwiek wskazówek co do tego jak powinna się zachować. Ostrożnie stawiała każdy krok, z zainteresowaniem przyglądając się gościom oraz słuchając ich rozmów, o ile nie wydawały się prywatne. W momencie spoczęcia wzroku na sylwetce Matta speszyła się nieco, nagle przypominając sobie o tym, że przecież się jakiś czas temu spotkali. W naprawdę osobliwych okolicznościach. Poprawiła niepewny siebie uśmiech, po czym spokojnie nałożyła jedzenia na talerz, w milczeniu chłonąc panujący dookoła rozgardiasz. - Też oberwałam od bałwanów. W tył głowy - mruknęła z grymasem na twarzy, choć szybko zdołała się rozpogodzić. Dołączyła do toastu upijając kilka łyków z kieliszka, starając się nie myśleć dlaczego nie miała wpływu na ukształtowanie się tychże bałwanów. Przecież znała się na transmutacji. To nie był dobry moment na te dyskusje, z tego powodu postawiła sobie za punkt honoru obserwację. Może na przyszły rok będzie przygotowana?
Przyszykowawszy się, żeby wyglądać przynajmniej schludnie, przywitała się ze znajomymi i przedstawiła się nieznajomym, za uprzejmym uśmiechem maskując niepewność. Także niezręczność spowodowaną brakiem jakichkolwiek wskazówek co do tego jak powinna się zachować. Ostrożnie stawiała każdy krok, z zainteresowaniem przyglądając się gościom oraz słuchając ich rozmów, o ile nie wydawały się prywatne. W momencie spoczęcia wzroku na sylwetce Matta speszyła się nieco, nagle przypominając sobie o tym, że przecież się jakiś czas temu spotkali. W naprawdę osobliwych okolicznościach. Poprawiła niepewny siebie uśmiech, po czym spokojnie nałożyła jedzenia na talerz, w milczeniu chłonąc panujący dookoła rozgardiasz. - Też oberwałam od bałwanów. W tył głowy - mruknęła z grymasem na twarzy, choć szybko zdołała się rozpogodzić. Dołączyła do toastu upijając kilka łyków z kieliszka, starając się nie myśleć dlaczego nie miała wpływu na ukształtowanie się tychże bałwanów. Przecież znała się na transmutacji. To nie był dobry moment na te dyskusje, z tego powodu postawiła sobie za punkt honoru obserwację. Może na przyszły rok będzie przygotowana?
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wigilia w Ruderze, 23.12.56r,
Szybka odpowiedź