Wydarzenia


Ekipa forum
Przed wejściem
AutorWiadomość
Przed wejściem [odnośnik]06.07.19 17:50
First topic message reminder :

Klatka schodowa

Długi sznur schodów wijących się ku chmurom, obdrapane ściany, o które nikt dawno już nie zadbał, a na każdym piętrze kolorowe przesmyki zapraszające do zajrzenia w czyjeś podejrzane sprawy. Klatka schodowa jest dość wąska. Na dole od lat stoi stos przykurzonych gratów niewiadomego pochodzenia. Przed drzwiami leży poszarpany kawałek starego dywanu, w który mieszkańcy wcierają brud ulicy. Gdzieś jest przycisk, niewielka iskra rozpalająca magicznie światełko w tej ciasnej wieży. Nim wyjdziesz, spoglądasz jeszcze ostatni raz na wiekowe, przybrudzone lustro wiszące na ścianie przed drzwiami wyjściowymi. Nim wejdziesz, bierzesz głęboki wdech, bo nie wiesz, co poczujesz w środku. Nieprzyjemny zaduch, zapach starości i mokrej sierści. Czasami słychać wycie rur, czasami skrzypią żałośnie czyjeś kości, ale nigdy nie płakało tu dziecko. Tu nie ma dzieci. Tu wszyscy oczekują własnej śmierci.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 13.07.19 12:50, w całości zmieniany 3 razy
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss

Re: Przed wejściem [odnośnik]10.06.20 14:10
Skłamałaby, gdyby przyznała, że nie kręciła jej wizja wytresowania, oswojenia stworzenia tak, by zdobywał dla niej cenne kosztowności. Życie w Londynie coraz bardziej przypominało walkę o przetrwanie – szczególnie że wcale nie była najbogatsza, a jej wpływy tak naprawdę nie miały większego znaczenia poza knajpą i poza uliczkami w dokach. Każdy więc brał dla siebie jak najwięcej, gdzieś za plecami odczuwając chłodny powiew złych dni, które dopiero mogą nastąpić. Dobrze było mieć takiego cwaniaczka, który potrafił się skradać i wyciągać ludziom z rąk i kieszeni pewne rzeczy, a przy tym złapanie go wcale nie było tak banalnym wyzwaniem – obydwie o tym wiedziały. Odpowiednia więź z dzikim stworzeniem wydawała się więc przydatna, choć Moss miała świadomość, że raczej istniała jako śmiała fantazja niż faktyczna możliwość, bo niuchacze nie były stworzonkami domowymi, nie dało się ich tak po prostu ugłaskać i zmusić do posłuszeństwa. Podobała jej się możliwość posiadania ich przy sobie, podobała jej się opcja trenowania złodziejaszków, ale.. ale mimo wszystko od perspektywy wzbogacenia się bardziej kusiła ją możliwość sprawienia niektórym cwaniaczkom przykrego psikusa. Tak jak tej tutaj czarownicy, która lubiła drapać wściekłymi pazurami i, niestety, robiła to skutecznie, drażniąc przy tym Filipę okrutnie. Może we dwie byłby całkiem niezłym zespołem, gdyby… gdyby tylko przestałyby wojować przeciwko sobie. Szczególnie Phils podnosiło się ciśnienie za każdym razem, kiedy widziała tę blondynę. Podobała jej się jej siła i jednocześnie zazdrościła jej tego. Kobiety nie powinny być słabymi trzpiotkami, nie w tych czasach, nie, jeśli chciały, by ktokolwiek zaczął brać je poważnie. Moss wciąż walczyła z samczymi przeświadczeniami o kruchości swojej płci. Delikatność ciała wymienić próbowała na moc uroku i nieugiętego języka. Zwykle działało, ale w starciu z tą wszystkie argumenty stawały się papierowe, rozpraszały się jak płatki na wietrze.
Znosiła ten uśmieszek, groźbę skrytą w głębi spojrzenia i poniekąd spodziewała się, że kobieta nie ustąpi, że ta gra nie skończy się na tym punkcie, że nie pozwoli Filipie odejść z medalionem tak, jak wcześniej postąpiła sama z tamtym pierścieniem. Odeszła, bo mogła. Zagryzane od środka wargi pęczniały od mocy nagromadzonego rozgoryczenia. To się przecież nie mogło tak skończyć. Tak, Moss tak naprawdę nie znała pełni mocy Sigrun, choć chyba wydawało jej się, że wie, że domyśla się, z jak wielką przeciwniczką ma do czynienia. Nie lekceważyła tego, choć nie umiała powstrzymać potrzeby igrania z nią.
- Chętnie zbadam go dokładniej… - odparła wiec, ściskając go w dłonie ostentacyjnie, mocniej. Chciała podrażnić, popatrzeć jej w oczy i wydobyć pewną emocję. Ale zadziało się zupełnie odwrotnie. Najpierw błysk zaklęcia, potem podziurawiona tarcza i uderzenie mroczej magii, o której nie miała pojęcia. Z początku myślała, że nie wydarzyło się nic, że może jej czar był ledwie podmuchem, nie niósł za sobą żadnych konsekwencji, ale z drugiej strony jasnowłosa nie wyglądała na postać, która błądzi niepewnie po magicznych formułach. Wiedziała, co robi. Kiedy padło słowo, coś się jednak stało. Jedno, krótkie, jak rozkaz, który przeszywa duszę, zaciska na niej żelazny łańcuch i przyciąga do siebie. Nie mogła się sprzeciwić, nie mogła zadziałać zgodnie z własną wolą. Musiała wykonać polecenie, wypełnić wyczekującą dłoń niuchaczowym znaleziskiem. Drobny moment. Oddała medalion, a kamienna twarz zgubiła emocje. Przez chwilę już nie wiedziała, co czuje, co jest jej, w co powinna wierzyć.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]16.06.20 22:02
- Oj uwierz mi, że nie chcesz tego - wyrzekła Sigrun, pozwalając, by w jej głosie rozbrzmiała złowieszcza groźba, mrużąc przy tym oczy niczym wąż szykujący się do ataku. Moss powinna już wiedzieć, że nie drażni się żmii, a mimo to czyniła to z pełną premedytacją, dlatego musiała ponieść tego pełne konsekwencje. Rookwood nie czuła i nie poczuje nigdy najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu tego, co się stało. Właściwie prost przeciwnie. Cała ta sytuacja sprawiła wiedźmie dziwną... przyjemność? Świadomość, że znów zdołała zmusić drugą osobę do posłuszeństwa przy pomocy magii mile łechtała jej ego. Patrzyła na Phillipę wyniośle, niemal władczo, napawając się tą chwilą przewagi i czerpiąc z tego perwersyjną radość. Jeśli tylko by chciała, byłaby w stanie całkowicie podporządkować barmankę Parszywego Pasażera swojej woli zaklęciem Imperio, lecz zwrócenie medalionu całkowicie w tej chwili wystarczyło. Chciała, aby Phillipa otrząsnęła się i uświadomiła co właśnie się zdarzyło. Poczuła gorycz porażki pod językiem.
Sigrun zacisnęła palce na swoim medalionie i szarpnęła ręką, natychmiast odbierając go Moss; poczuła ulgę, że odzyskała swoją własność. Nie przez sentymenty, a trudności w godzeniu się z porażką. Gdyby barmanka zdołałaby go jej odebrać, to poczułaby się upokorzona. Poniżona. A nienawidziła tego uczucia i obiecała sobie, że nie pozwoli innym, by sprawili, że powróci.
- Widzisz jaka jesteś grzeczna - wyrzekła z mściwą satysfakcją, ściskając medalion w lewej dłoni, bo przypuszczała, że w kieszeni nie będzie bezpieczny, kiedy w pobliżu wciąż będzie niuchacz pozostający w tak serdecznych relacjach z Moss. - Masz charakter, Phillipo, podoba mi się to. Zadzierasz jedynie z nieodpowiednimi osobami - stwierdziła z pobłażaniem, obdarzając ciemnowłosą czarownicę badawczym spojrzeniem, jakby oceniała jej możliwości i umiejętności w myślach. Sigrun także wyczuwała, że mogłyby stanowić... niezły duet, gdyby tylko nie starały się sobie dopiec przy każdej możliwej okazji. Z jakiejś przyczyny ich spotkania zamieniały się w pojedynki. Mniej lub bardziej dosłowne. Obie miały silne charaktery i ścierały się ze sobą nieustannie. Może dlatego, że były do siebie bardziej podobne, niż sobie tego życzyły? Może właśnie dlatego tak darły koty? Jedna z nich musiała w końcu odpuścić. Tyle, że na pewno nie będzie to Rookwood. Blondynka była na to zbyt uparta. Czasami po głupiemu uparta. Zawzięta i mściwa. Ujmą na honorze byłoby wyciągnięcie ku Moss ręki, uczynienie pierwszego kroku, by zakończyć ten niezrozumiały konflikt, któremu dał początek właśnie niuchacz.
- Na mnie już pora. Lepiej pilnuj swojego przyjaciela, Moss, bo jeśli jeszcze raz wejdzie mi w drogę, to nic z niego nie zostanie i więcej nie przyniesie ci już żadnej błyskotki - ostrzegła lojalnie.
Nie miała czasu, by trwać na obcej klatce schodowej i dalej przekomarzać się z barmanką. Biorąc pod uwagę złośliwość losu - będzie miała jeszcze ku temu okazję, bo zetnie ich ścieżki nie raz i nie dwa.
Nie czekając na odpowiedź wycofała się z korytarza, znikając za rogiem, lecz nie pojawiła się w pierwszym oknie. Po prostu zniknęła, choć nie towarzyszył temu trzask teleportacji, która w Londynie była przecież niemożliwa.

| zt :pwease:


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Przed wejściem [odnośnik]06.07.20 12:06
Medalion opuścił jej dłoń, brzęk łańcucha wstydliwie odbił się echem w jej duszy. Przeklęte babsko, które znów musiało stanąć na samym szczycie podium, musiało pokazać, która jest wyższa, która jest mocniejsza, która zna lepsze sztuczki nawet na obcym terenie. Najgorsze jest jednak to, że rozumiała to uczucie. Moss w porcie przecież czuła się jak wielka pani, której nic nie umknie, której nikt się nie postawi. Oczywiście bywały krzywe sytuacje, kiedy to łamał się jej nos, gdy za bardzo rozkochała się w fantazjach na temat własnej wszechmocy i rzeczywistość postanowiła wybudzić ją z tego pięknego snu. Teraz działo się dokładnie to samo. Miała być posłuszna, miała uklęknąć zmanipulowana przez nieprzyjemne zaklęcie przeciwniczki. Jedna z nich z tego starcia wyjdzie otulona peleryną upokorzenia i nagle okazało się jasne, że to na języku Phils rozpuszczał się smak obrzydliwej porażki. Usta Sigrun lepiły się od słodkiej satysfakcji, kiedy zadowolona przemówiła, uznając zapewne, że te parę słów przyjemnie ozdobi jej zwycięstwo. – Zadzieram z tobą. Faktycznie, jesteś bardzo, bardzo nieodpowiednia – wytknęła, czując wreszcie wolność własnej woli. Przyjemną, choć dalej zawstydzoną niedawnym przymusem. Co takiego sugerowała? Kiepski komplement, który wcale nie czynił całej akcji mniej złośliwą. Wręcz przeciwnie – Sigrun bawiła się dalej, dolewając tylko oliwy do ognia. Wyobrażała sobie jej koleżków, dumnych złoczyńców z najmroczniejszych zakamarków Londynu. Też lubili interesujące zabawy w kotka i myszkę? Następni demonstranci, aktorzy bawiący się wielką mocą. Ale Philippa też miała moc, też czuła potęgę, przed którą pewnego dnia złamie się ta przemądrzała blondyna. W to chciała wierzyć, tego chciała dokonać, ale… jeszcze nie dziś. Coś je łączyło, ale to nie było coś, z czego mogły wyrosnąć fundamenty wielkiej przyjaźni. Nigdy w życiu.
– Żebyś się nie zdziwiła –  rzuciła na odczepnego, dobrze wiedząc, że niuchacze znały sposoby, które nie śniły się jasnowłosej. Nie doceniała ich tak, jak nie doceniała jej, ale to dobrze, któregoś dozna nieprzyjemnego zaskoczenia. – Dobrze pilnuj swoich… błyskotek, bo pewnego dnia możesz naprawdę je stracić  – dorzuciła na pożegnanie. Groźby nie robiły na niej wrażenia, a przynajmniej nie pozwalała, by dało się cokolwiek wyczytać z jej twarzy. Nic, nic prócz obietnicy jeszcze jednego spotkania, niedokończonej sprawy. Niech odejdzie, niech zabierze medalion i rozkoszuje się uczuciem kolejnego pogromu. Moss stała twardo, nie drżały jej kolana, donikąd nie uciekały przerażone oczy. Spojrzenie ostro wbijało się w sylwetkę odchodzącej konkurentki. Gdyby oczy mogły faktycznie skrzywdzić, gdyby umiała się przeciwstawić jej magii. Los wolał uśmiechać się do blondynek, ale Philippa nie wierzyła w bajeczki o przeznaczeniu, ani w żadne karciane streszczenia przyszłości. Sama mogła ukształtować przyszłe miesiące. W dłoniach ściskała nieświadome stworzenie, które pewnie nawet nie pamiętało historii z pierścieniem, ale była pewna, że i jemu zapach tej kobiety wydał się dziwnie znajomy.
Do następnego spotkania.

zt
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]20.01.21 19:24
stąd


– Wystarczy, że pójdziesz na drugi koniec doków, Celine –
odparła bez tej poezji, bez baletu, bez brokatowych śniegów i tiulowych spódnic. Bez tego wszystkiego, czym była chuda panienka w jej ramionach. Za to dokładnie z tym wszystkim, czym była Moss. – Jak ciebie zabierzemy z tego zimna, to i jej będzie cieplej, obiecuję. Postaw mocniej nogi, rozprostuj kolana. Nie mam takiego bicka jak Hagrid, nie zaniosę Cię, pufku – wyjaśniła, pociągając ją i w górę i prosto na ziemię. Dzięki temu spadła z lekkich obłoków i znów znalazła się w bardziej trzeźwym otoczeniu. O ile można tak było mówić, gdy oczami, uszami i nosem ściekał wróżkowy pył. Ciągnął się wręcz rozpaczliwie, ciągnął jak nadzieja tkana z beznadziei, jak wodorostowe warkocze oplatające dno łajb i jak te przydługie brody marynarzy. Ciągnął jak zaniedbanie, chaos, dzika natura, nad którą ktoś zapomniał zapanować. Musiała wciągnąć tego naprawdę sporo. Licha była, przelewała się przez dłonie, zbyt wiotka i posypana. Nie zapytała, kto ją tym nafaszerował, bo znała odpowiedź. Sama to sobie zrobiła, choć pewnie ten czy tamten za dwa uśmiechy i nagą łydkę był gotowy odstąpić porcję i zachęcić do wspólnego upojenia. Kurwa mać.
Tyle razy leżała w błocie, wydostawała się z gorzkich mar, że trudno jej było popłynąć z wróżkowym prądem i pobawić się ze słodką tancerką w kreowanie pięknych opowieści prosto z portowego rynsztoka. Choć miewała momenty, kiedy z najbardziej obskurnego punktu w dokach odważyła się unieść twarz i popatrzeć w gwiazdy, to jednak z miesiąca na miesiąc było w niej mniej ckliwości, dziewczęcej naiwności, która bezczelnie pchała do wyimaginowanych ramion, a tak naprawdę budziłeś się na tym samym śmietnisku co zawsze. To miejsce, ta wojna przypominały wielkie, rdzawe szczypce: nie pytały o zgodę, wyrywały pióra, rwały marzenia, raniły, by zahartować i pozwolić przetrwać. Podniebne loty i bajki przestały ją już bawić. Jeśli istniały idee, na których jej zależało, to były to sprawy wymagające poświęcenia, stoczenia bitwy z samą sobą i ze światem. Celinka też któregoś dnia będzie musiała podjąć walkę. Tylko może jeszcze nie dzisiaj.
– I jak gumochłon się czuję, ale jeszcze nie zwariowałam. Nie zamierzam rzucać się z klifu, Celine. Mam dużo do zrobienia. I wata cukrowa? O czym ty mówisz? – podpytała jawnie zdziwiona. Nigdy nie jadła czegoś takiego. W tej godzinie akurat cukier wydawał się jej najmniej potrzebny, ale Lovegood, niestety, bełkotała coś w swoim balerinkowym języku. Niezrozumiałym dla Moss. Czy zaraz pożałuje, że zapytała?
Pozwoliła jej na dotyk. Chyba pomyślała, że tak stanie się dla dziewczyny realna, bardziej prawdziwa, mniej mglista. Dłonie były delikatne, poprowadzone przez gładką skórę Moss, przez ślady zmęczenia i portowego niedomycia. W przetwórni nie mogła liczyć na wiele, mydło wydawało się tak rzadkie jak czekolada. Dopiero w domu zrobi z sobą porządek. Domyślała się, że i tak wygląda młodo, wręcz niedojrzale. W tym ciele jednak tkwił duch odpowiedni przynajmniej dla tych dwudziestu sześciu lat, choć teraz wydawało jej się, że piętrzące się obowiązki kapryśnie postarzały jej myśli. Być może na dłuższą metę ten zatruty Londyn nikomu już nie służył. Tym bardziej zbrukanej niewinności pod postacią fruwającego dziewczęcia. Moss wiedziała, że to kiepskie miejsce dla Celine. Może dlatego ta wymykała się do innych królestw, szukając tam wytworności i poszanowania dla jej eleganckiej sztuki. Tutaj nie mogła liczyć na zbyt wiele. W każdym zaułku czekała pułapka, rozpasani chłopcy połykali prymitywne pragnienia, a niewychowanie gardziło jej subtelną postacią. Mimo to była swoja, przygarnięta, zaadoptowana, wymazana w smogu i błocie niesionym z dna mórz aż do dzielnicy portowej pod tymi grubymi podeszwami marynarzy. Łzy wytrzeć należało szybko i tym też się zajęła, ocierając suchymi kciukami mokre smutki pogubionego niewiniątka. Między gestami troski i złością zastanawiała się wciąż, po co jej to było. Po co port, po co to wszystko, ta szlachta, ci eleganccy mordercy kryjący się za różdżkami magicznej policji. Czy o tym wszystkim wiedziała? Czy rozumiała, jak to działa?
– Małego. Nazwałam go Bimber – obwieściła pogodniej i pociągnęła ją objęciem troskliwego ramienia prosto w kamienną uliczkę. – Nie mam pojęcia, jak uśmiechają się niuchacze, ale wiem, że jak błyszczą się im oczy, to poczuły zapach złota. Tylko u mnie to go raczej nie ma. W domu tych twoich szlachciców pewnie czułyby się jak w wielkim oceania skarbów. Chodź, chodź, zaraz go ujrzysz. Dam ci w ramiona wszystkie trzy. Tylko musisz mieć siłę, by je dobrze utrzymać – mówiła, prowadząc ją dalej. Deszcze zmywały z chodników ślady niedawnej rzezi. Czyściły drogi przed kolejną masakrą. Teraz nie padało. Nieprzyjemne smrody kotłowały się między kamienicami, a one podążyły ich tropem. Moss tylko pilnowała Celine, by ta nie zatoczyła się gdzieś w bok i nie zadarła ślicznych kolan. Jeszcze miały kawałek. – Jesteś dobra, nie gadaj bzdur – mruknęła, rzucając jej ostrzejsze spojrzenie. Może odrobina chłody sprawi, że dziecko szybciej dojdzie do siebie. Wciąż była taka niegotowa. Niegotowa na wojnę, niegotowa na fałsz, którym karmili ją w tym całym bogatym domostwie. Dobrze, że tu wracała. Może jeszcze dało się to jakoś naprostować.  – Właź – pchnęła ją lekko do obskurnej klatki schodowej, a potem skierowała na schody. Było ich wiele. Labirynty pozawijanych stopni, które miały w końcu zaprowadzić je do azylu. Wewnątrz czekało kilka par oczu. Zaskrzypiały drzwi i wprowadziła kaczątko do środka.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]22.01.21 0:35
Na drugi koniec doków - w jej otępionej głowie było to tak daleko, ach, za stumilowym lasem i ośmioma potokami o błękitnej, słodkiej wodzie, w której kąpały się łososie. A może pstrągi? Które ryby przepadały za ścieżkami rzek podążającymi w dół gór sięgających nieba, otulonych przez watę cukrową, która tylko czasem przybierała postać chmur, by nie zostać zjedzoną przez zamieszkujące przestworza hipogryfy? Celine nie wiedziała, zapomniała, wszystkie gatunki w jej wyobraźni wyglądały dziś tak samo, równie pięknie, a wyrazy ich twarzy sprowadziłyby uśmiech na jej czerwonawe lico, gdyby tylko miała w sobie dość siły, by się radować. Nie teraz. Jej tatko czasem łowił ryby. Chadzał na znajomy pomost na przedmieściach Londynu, przy jednym z jezior, i spędzał tam długie godziny wpatrzony w nieporuszoną wiatrem taflę; tylko raz odważył się zabrać ze sobą młodą córeczkę, ale ta zbyt prędko zaczęła narzekać na haczyki wbijające się w ustka duszące się powietrzem. Wolała przesiadywać nad brzegiem i łowić w trzcinach zielone żaby - te zielone były najcenniejsze, żółte, och, te były prawdziwym rarytasem, a brązowe pałętały się wszędzie, pokryte plamkami czy po prostu jednolite. Te czasy już nie wrócą. Wiedziała o tym, o fakcie, że nigdy więcej nie pójdą razem na ryby; ostatnią podróżą ojca będzie ta wiodąca go na szafot, a ją - na cmentarz, gdzie znów pogrąży się w cierpkim smaku straty, niepewna, czy umarł zasłużenie. Czy naprawdę zgrzeszył tak bardzo. Potrafisz mi na to odpowiedzieć, Philippo? Czy ktokolwiek potrafi?
- Tęsknię za Hagridem - odpowiedziała półprzytomnie, zachęcona do tego, by mocniej stanąć na nogach, ale nie było to łatwe. Kolana wydawały się być zbudowaną z waty konstrukcją, a mięśnie przypominały agrestową galaretkę, którą czasem przyrządzała babcia, z owoców ze swojego ogrodu. Później uśmiechnęła się przez łzy: Moss przyznała, że czuje się jak gumochłon, z niezrozumiałych względów to bardzo przypadło Celine do gustu; nie rozumiała dlaczego, co spowodowało, że kobieta jest tak zmęczona, ale gumochłony miały tendencję do wydzielania z siebie podobnej ilości potu. Zatem miała rację. - Jesteś uroczym gumochłonem, wiesz, prześlicznym, nawet jeśli nieładnie pachniesz i jesteś brudna, o tutaj - jedna z dłoni przesunęła się delikatnie w górę policzka, do skroni Philippy, by zetrzeć zgromadzoną tam ciemność nieznanego pochodzenia. Może rybi smar, może coś jeszcze innego, nieistotne; półwila otarła palce we własny sweter i westchnęła z rozmarzeniem, w ramionach barmanki odchylając się do tyłu, w udach obejmując ją też jedną nogą. Utkwiły tak w tanecznej figurze. - To cyrkowy cukierek. Ale spójrz kiedyś w niebo, chmury są białe, różane, różnego smaku. Jeśli po nie sięgniesz, wespniesz się po drabinie i zgarniesz kawałek, będą cukrem. Muszą być - plotła bez sensu, zaś Philippa słusznie założyła, że niedługo pożałuje swojego pytania. Wyobraźnia Celine gnała bez opamiętania, jak wcześniej na jej miejscu gnały łzy rozpaczy i wstydu. Zatańczyłaby z nią. Zakołysała się we wspólnym rytmie, w nieistniejącej melodii niosącej je w tan z depresyjnym zmęczeniem, w akompaniamencie przygrywających im fal i ostatniego śpiewu mew, ale Moss pociągnęła ją za sobą do mieszkania, wzdłuż kamiennych uliczek portów, na których jeszcze do niedawna półwila zarabiała na swoje utrzymanie. Tańczyła dla mężczyzn poddających się jej naturze, podrzucających do czapeczki monety, za które mogła zapewnić sobie dach i wyżywienie w Parszywym Pasażerze. Dziś te czasy były już za nią, lecz wciąż pamiętała każdy kamyk pod stopami, charakterystyczny zapach portowego życia i spojrzenia tak przyjazne, jak jeszcze nigdy dotąd. Nie sądziła, że odnalezienie przyjaciół w takim miejscu było możliwe - a jednak. Miała ich może pierwszy raz w życiu.
- Bimber! Jak śmiesznie - zachichotała tępo, choć chyba dość uroczo, kiedy drzwi klatki schodowej prowadzącej do mieszkania stanęły przed nimi otworem i należało zacząć się wspinać na kaskadę stromych, drewnianych stopni. To nie będzie łatwym zadaniem. Celine z jednej strony przylgnęła do ściany, z drugiej do ramienia Phils i podjęła się tej nierównej walki z architekturą, co jakiś czas tracąc pod stopą wyczucie schodka i niemal upadając na kolana. Każdy taki incydent pogłębiał stopniowo odganianą przez Moss apatię, znajomą przy użyciu wróżkowego pyłu, po tym, kiedy jego iluminacja dobiegała końca. - Nie wpuszczę ich tam, nie mogę... Moja pani, wiesz, ona chyba nie lubiłaby niuchaczy, ale nie wiem, może - jedno było pewne: nie warto było nawet próbować. Wystarczyło, że do ścian na Grimmauld Place przybijano głowy niesfornych skrzatów domowych, Celine złamałoby się serce, jeśli przez jej eksperyment do nieszczęśliwej kompanii dołączyłyby także łebki przyjaciół jej przyjaciółki, przyszywanej starszej siostry, wybranej i ukochanej spośród wszystkich innych sióstr. - Nie gadam, och, nie widziałaś jego twarzy, Phillie, jego oczu. Patrzył na mnie i nie wierzył, że jestem jego córką. Wiem to. Czuję, czuję, że go tracę, nie umiem... Nie wiem co mam robić - i znów załkała. Z oczu nagle trysnęła świeża porcja łez, zaś półwila opadła w końcu na ziemię, na skrzypiącą pod nogami podłogę schodów, siadając na jednym ze stopni. Rękoma objęła swoje kolana, zabujała się też lekko, jak sierota utulająca się w pragnieniu ukojenia. - Czemu takie jest to wszystko? - spytała nieskładnie, przycisnąwszy twarz do chudych nóg.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Przed wejściem [odnośnik]30.01.21 11:42
W oczach Celinki tańczył brudny port. Widziała to. Widziała, jak kołyszą się promyki światła zatrzaśnięte w jej spojrzeniu, wiedziała, jak zakrzywiona wyobraźnia buduje coś, co nie śniło się Moss. Splatały się w nieruchomej figurze i nawet jeśli Philippa lubiła tańczyć i nie odmawiała paru wyrazom tanecznej wolności, to jednak teraz zupełnie nie miała na to ochoty. Stała sztywno, nieświeżo, jak ta podpora, która jest wysłużona, ale przecież nie runie. O nią opierać musiała się młodsza panna, by nie zatonąć całkiem w kałuży własnych krajobrazów. Mało co potrafiło wzruszyć barmankę. Wyraźniej drgnęła jednak na wyznanie tęsknoty za Rubeusem, niż te Celinkowe ocieranie twarzy z brudów ciężkiej pracy. W nosie miała swój smród i pomazaną niewiadomą sadzą buzię. Za chwilę wszystkiego się pozbędzie, ale najpierw musiała pociągnąć za sobą balerinę, wypchnąć ją z dołka piekącej rozpaczy, z samej bajora niewdzięcznych myśli. Życie to gówno. Szkoda, by ta mała poczuła to aż tak dotkliwie. – No już, pogromczyni gumochłonów, wracaj tu do mnie – mruknęła, wyciągając odchyloną tanecznie sylwetkę znów w swoją stronę. Co chciała ujrzeć? Doki do góry nogami? Wcale by je się nie spodobała ta perspektywa, marynarze nie stawali się mniej zgryźliwi, ani tym bardziej piękniejsi. To na pozór dawało tylko inne spojrzenie. Moss jednak przeczuwała, że Celine nawet nie do końca o to tutaj chodzi.
Uniosła wysoko brwi, kiedy to zamroczone stworzenie zatrzymało się w połowie ruchu i przytknęło marzycielskie oko do szarego nieba. Cokolwiek tam sobie wypatrzyła, mało miało wspólnego z rzeczywistością. We dwie, pod tym złotym rybakiem, wyglądały pewnie jak kiepski akt taniej komedii z rynsztoka. Ile przystanków przyjdzie im jeszcze pokonać, zanim wreszcie dotrą na Pont Street? – Chmury są mdłe jak Tamiza, Celine. Nie ma tam żadnych cukierków. Zresztą… uwierz mi, że mało kto myśli dzisiaj o cukierkach. A na nas czeka zadanie, chodź już – ponagliła ją zniecierpliwiona. Przez moment wahała się,  czy dobrze grała, jak ten demon burząc jej piękne, różowe wizje rajskiego świata. Chyba jednak przestała marzyć jeszcze w sierocińcu, może nawet spoważniała aż za bardzo, nie dając się zaciągnąć do tej pułapki dziecięcych fantazji. Nie mogły jednak spędzić tutaj całego dnia. Szczególnie teraz każda wolna chwila stawała się dla Philippy niesamowicie cenna. Za dużo tej wróżki, czy balerina pamiętała w ogóle, jak to jest, kiedy nie ma jej w pobliżu? Kiedy nie ma jej w niej? Westchnęła ni to w smutku, ni w zniecierpliwieniu. Może powinna i Celinkę wyszorować w wannie, zanim zabierze się za siebie. Przydałoby jej się otrzeźwienie, jeśli miały porozmawiać o tym wszystkim choć trochę poważnie.
Ślizgały się po tych schodach, jak zardzewiałe łyżwy po pokruszonym lodzie. Lovegood była jak ta beczka rumu, która co chwila wysuwała się z lepkich łap i głucho obijała o chłodne podłogi w piwnicy. Tylko że tam mogła sobie pomóc różdżką, a teraz lewitowanie dziewczyny aż na samą górę wydawało się Philippie kiepskim pomysłem. Podciągała co rusz jej porcelanową sylwetkę, wiedząc dobrze, że nie rozkruszy się tak łatwo, ale z drugiej strony wydawała się niezmącenie delikatna w towarzystwie podrapanych schodów i surowej klatki schodowej. Musiały się wspiąć. Bezgłośnie, we własnych myślach, zażartowała, że o wiele łatwiej jest ściągnąć księżniczkę z wieży niż ją tam wtaszczyć. Wróżkowy opór podrażniał i tak już wyczerpaną Moss. Jednak podciągała ją dalej, równie uparcie. – Też nie lubiłam niuchaczy. W ogóle nie przepadałam za stworzeniami. One były zawsze w sercu Keata, a dla mnie istniały tylko jako te irytujące futrzaki. A teraz się nimi wszystkimi opiekuję. Choć i tak masz rację, lepiej ich nie podsuwać twojej pani. Te damulki z pałacyków robią ckliwą awanturę z byle bahanki na drożdżówce – mruknęła, krzywiąc usta w nieco pobłażającym uśmiechu. Takie to niewiele wiedziały o prawdziwym życiu. Moss bez większych trudności wyobrażała sobie, jakie ciężkie miewają problemy: która sukienka lepsza? Byleby nie zrobiły takiej lalki i z Celine. Rwała się do nich jak kuguchar do myszyska. Phils czuła, że któregoś dnia przyjdzie jej ocierać jeszcze więcej łez baleriny.
I nie wlazła, psidwacza mać. – Wiec wolisz rozmawiać tutaj? – pytaniem właściwie potwierdzała to, co było tak oczywiste. Przynajmniej doszły już do właściwego piętra. Marne pocieszenie. Trzasnęła drzwiami swojego mieszkania i przysiadła obok niej. Przez chwilę gapiła się na wyzwisko wydłubane między płatami odpadającej ze ścian farby. Potem powoli obróciła głowę w jej stronę i wzięła cięższy wdech.
– Ludzie czasami mówią rzeczy, których wcale nie chcą. Są niewolnikami własnych emocji. To jak ten twój taniec. Coś cię wprawi w ruch, ruszasz i nie da się ciebie zatrzymać, dopóki nie padniesz. Nie wszystko, co usłyszałaś, tak naprawdę myśli i chciał wyrazić głośno. Sam się boi, wpadł w gnój. Nie wie, co będzie dalej. Zaczyna szaleć. Durna to wymówka dla tego wszystkiego, wiem, ale pomyśl sobie, że przez tę chwilę zupełnie nie jest sobą. Byłaś tam. Może na razie powinnaś sobie odpuścić? –
spytała ciszej, układając dłoń na jej chudym ramieniu. Ścisnęła je lekko, jakby dawała sygnał, że jest i że Celine wciąż żyje, bo w tym amoku trudno było przecież połapać się w najprostszych mrugnięciach rzeczywistości.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]03.02.21 19:03
Z każdym krokiem jej nogi wydawały się coraz cięższe. Stopy bolały zupełnie jakby kilka szaleńczych godzin przetańczyła w przyciasnych puentach gniotących palce, ocierających skórę, rwących ją z tyłu pięt - a mimo to dzielnie szła naprzód, wspierana opiekuńczym ramieniem Philippy niemal ciągnącym ją w dół kamiennej uliczki. Znała tę drogę. Pamiętała ją dobrze, ale nie dziś, nie teraz, z umysłem zamroczonym nagłą niemocą; po poranku zawsze nadchodzi noc, słońce chowa się za cienką linią horyzontu i ustępuje miejsca klątwie księżyca rzucającego lunarne spojrzenie na taflę jeziora. Powinien odczarowywać, przynajmniej do następnego brzasku, jednak ona wciąż czuła się zaklęta: jakby pomiędzy palcami wyrosła błona, a dół fizycznego więzienia osiadł na dnie wodnego akwenu, skrzydła odmawiały posłuszeństwa. Dokąd dziś polecimy, Phils? Chciałaby zapytać, lecz z gardła wydobyło się jedynie ciche westchnienie, zmęczone i senne. Za dużo było w niej ostatnio smutku, a sama Celine - była za mała, by go pomieścić. A mimo to próbowała, dramatycznie oscylowała na granicy tępego noża ryzykując własnym zdrowiem, byle tylko nie dokładać zmartwień tym, których gościło jej serce; port pochłonęła szorstka pierzyna codziennego trudu, innego niż ten, który półwila pamiętała jeszcze sprzed kilku miesięcy. Na twarzy Moss przybyło kilka głębszych, wyraźniejszych zmarszczek, poszarzała jej skóra. Jak okrutną musiałaby być by świadomie dolewać oliwy do zrozpaczonego, przemęczonego ognia? Kiedy tylko zrozumie co dziś uczyniła, pochłoną ją wyrzuty sumienia. Ale jeszcze nie teraz, teraz nie rozumiała niczego.
- Keat, ach, Phils, jego też tak mi brakuje - wyznała cichutko, kiedy wątłe ciało osunęło się na stopień i przylgnęło do podłoża jak ciężka kotwica wbijająca się w dno oceanu. Celine nie wiedziała co się z nim działo, w przestraszonej głowie ostatnimi czasy wysnuła teorię, że musiał po prostu ucierpieć gdzieś zbyt mocno, skoro znikł tak nagle, a troskliwe siostry zdecydowały się jej o tym nie wspomnieć. By nie pogłębić smutku targającego młodym sercem, zapewne. Lekko drżąca dłoń uniosła się do rozgrzanego czoła i oparła o rumianą skórę, podczas gdy powieki opadły ciężko, przykrywszy niebiesko-zielone tęczówki. Chyba trochę kręciło jej się w głowie. - Dziś nie musisz karmić mnie kłamstwem, poradzę sobie, powiedz mi tylko co się z nim stało. Jak... Jak umarł. Cierpiał? - miękki dotychczas głos załamał się jeszcze bardziej, rezygnacja pogłębiła gwałtownie, oplatając ją całą lodowatymi mackami. I tkwiła tak zamknięta w kokonie własnych fantazji, tych mrocznych, makabrycznych, samotnych i pozbawionych dziecięcej nadziei, że kiedyś będzie dobrze. Już nie. Do czasu aż narkotyczna substancja opuści jej organizm, do czasu aż wypleni się z jej krwioobiegu, do czasu aż ponownie wzejdzie różane, miłe słońce. - Nie mów tak o niej, proszę - Phils mówiła o damulkach, ale Celine rozumiała do kogo piła - a przynajmniej tak jej się wydawało. Lady Aquila nie była rozbestwionym bachorem na utrzymaniu bogatych, wpływowych rodziców, była czymś więcej, kimś więcej, kimś, kto zauważył ją wśród szarych kacząt i nastroszonych pawi, zaprosił do pałacu. - Gdybyś tylko mogła ją poznać... - czarownica urwała, wydała z siebie kolejne westchnienie, tym razem cięższe, mniej przytomne. Nie miała siły utrzymać się w górze, dlatego osunęła się dalej, opierając bok głowy o wyższy schodek, by potem otworzyć oczy i półświadomym spojrzeniem odnaleźć siedzącą nieopodal Philippę. Byłoby im wygodniej na kanapie, w łóżku, w wannie, gdziekolwiek, ale tego wieczora Celine nie chciała, by było wygodniej. Zasłużyła na to, by stare drewno wbijało się w kości.
- Nie wiem, Phillie, nie wiem już nic. On... Przecież on umrze, a ja nie mogę mu pomóc - jęknęła żałośnie, by zagłuszyć na chwilę rozdzierający ją od środka ból wcisnęła mocno paznokcie w kolano. Zapiekło. Ostrawe krawędzi potargały materiał rajstop, wbiły w odsłoniętą skórę, przez co Celine odetchnęła głębiej, w niepohamowanym przypływie ulgi. Fałszywej i zdradliwej. - Najgorzej, że nie wiem nawet czy powinnam, wiesz, chcieć mu pomóc. To mój tatko, ale mówią, że... że kogoś skrzywdził, co jeśli to zrobił? - Oczy znów zaszkliły się łzami. Słowo przeciwko słowu. Lustro odpowiedź zna - niechaj ono zdradzi to, radę niech już da. - Mamy już nie ma. Został tylko on, zawsze był. A ja? Zostawiam go tam samego - zakończyła, kurczowo uderzając pięścią w podrażnione już kolano.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Przed wejściem [odnośnik]17.02.21 19:46
Moss nie była pulsującą metaforą. Ani też melodyjną baleriną. W niczym nie przypominała subtelnej, sensualnej Celine, jej poezji malowanej tanecznym krokiem, jej dziecięcej niewinności, na którą można było się tak łatwo nabrać – i ktoś i ona sama również. Wrażliwość obłapiała ją migotliwym, półprzezroczystymi pelerynami. Inne one były od szorstkości, pracy i wulgarności, do których przywykła Moss. Upływające lata obdzierały ją ze słodyczy, czyniąc bardziej zahartowaną i mocniejszą. Nie jednak mniej kobiecą, nie jednak bardziej podatną na wpływ. Wręcz przeciwnie – sama przeistaczała się w manipulantkę. A Celine? Też miała w sobie coś przyciągającego, coś, co sprawiało, że trudno było ominąć figurę porcelanowej księżniczki. Uroda to jedno, ale chyba chodziło też o aurę. Przecież inną taką dzierlatkę kopnęłaby w cztery litery i kazała ruszać do roboty, bo nie ma co przepłakiwać ojców, którzy nigdy nie stawali na wysokości zadania. Których albo nie było, albo zaraz mieli odejść w dramacie wstrętnych okoliczności.
Łamiący się głos docierał do Moss z opóźnieniem, nuta za nutą. Ponuro wbijał się do świadomości, wzniecając żar niedowierzania.
– Celine? –
spytała, usadzona również już na schodkach, zimna i zamierająca jak zaczarowany gargulec. Lekko rozchylone usta sprawiały, że w żaden sposób nie kryła zaskoczenia, że nawet nie próbowała czegokolwiek tamować. Ani kłamać. – Keaton żyje – odpowiedziała wprost, mocniej nieco zaciskając palce na jej ramieniu. – Kto ci naopowiadał tych głupot? To prawda, trochę go nie było, ale wrócił. I dostał już ode mnie po pysku. No, powiedzmy, bo nawet jak się nie broni, to mnie boli bardziej od niego – mówiła, zbaczając na moment. Popatrzyła przy tym na pięść, na te palce, z których nie dało się domyć zapachu ryby. Nie wyglądały jednak tak tragicznie, pojedyncze zaczerwienienia, przetarta gdzieniegdzie skóra i żadnych niepokojących zadrapań. – Miał jakieś swoje sprawy. Męskie, tajemnicze. Nie mam pojęcia. Ale wrócił żywy. Zdrowy, Celine. Nic mu nie jest. Już nas nie zostawi. Dopilnuję tego. On wie, że nie warto ze mną zadzierać, oj, on wie… - kontynuowała, skłaniając oczy ku tej powabnej, gładziutkiej buzi. Zbyt pięknej, by rozświetlać nędzną klatkę schodową. – Cierpiał więc tylko wtedy, kiedy się na niego darłam. Ale pewnie też tylko przez chwilę. – Uśmiechnęła się nieznacznie i wyłożyła zgięte w kolanach nogi, by prosto opadły na któryś z kolei stopień, ale też niezbyt daleki, bo Filipa należała do tych niewysokich dziewcząt. – Nie chcę jej poznawać. Nie chcę, jeśli nie muszę – oznajmiła zapewne boleśnie dla Lovegood. – Nie wiem, jak to zrobiła, ale rozumiem, że widzisz w niej swoją… swój ratunek przed tym, co jest tutaj. Przed wszystkim. A może nie to w niej widzisz? Coś jednak musi w niej być. Że stąd uciekasz tam, do niej, do jej złotych komnat i pereł. Nauczyłam się przez te wszystkie lata, że czasami musimy znaleźć przystań przy najmniej oczywistej osobie. Dla mnie przystanią są doki, mimo wszystko. Może dla ciebie stały się tylko punktem pomiędzy, Celine – rozmyślała głośniej, również klejąc swoje ciało do niewygodnych schodków. Żadna to przyjemność, ale żadna też nowość. Rozmowy między piętrami odbywały się każdego poranka, każdej bladej nocy. Szept spływał po stopniach, odbijał potokiem do obcych mieszkań. A potem plotka rozkwitała miedzy sąsiadami. Moss nie wyglądała na taką, która chciała teraz mówić ciszej w obawie przed tym, co ludzie mogą usłyszeć.
Sięgnęła kolan duszonych przez paznokcie baleriny. Pociągnęła dłoń, by powstrzymać żałobne samookaleczenie. – Masz rację, nie możesz – zgodziła się, a słowa te wymówiła zupełnie sucho, bez emocji przechylonej w tą czy tamtą stronę. Teraz nie należało tego robić. Oceniać. – Możesz za to odkryć sama, kim dla ciebie był. Albo i już to wiesz. Jak o nim tam myślisz głęboko w sobie, co podpowiada ci intuicja, Celine. Próbując go stamtąd wyszarpać, wciśniesz tam tylko siebie. To… - to mordownia. Tower to mordownia. Zamknęła w porę usta i zagarnęła ją czulej w ramiona. Tu nie było żadnej sprawiedliwości. Nie dla dziecka zmuszonego nagle dorosnąć. – Nie powiem ci, że los się może odwrócić. Ani że jest niewinny. Ale podpowiem ci, że nigdy nie zostaniesz sama. Będziemy z tobą i nie damy ci zgnić, Celine, rozumiesz? W złej godzinie możesz zawsze liczyć na przyjaciół. Nie waż się o tym zapominać – oświadczyła, przyjmując na koniec ten surowy ton. – A teraz podnieś się stąd. Potrzebujesz ciepłej herbaty i grubych skarpet. Wstawaj. – Uniosła się i złapała ją za ramiona, by móc wznieść, zapewnić podporę elastycznemu szkieletowi, kruchej duszy. Choćby nie wiem co.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]25.02.21 23:17
Nie rozumiała, Keaton żyje, ale jak to? Nieobecne, jakby zamglone oczy utkwiły spojrzenie w twarzy Philippy, w mimice, ekspresji, delikatnie zarysowanych zmęczeniem zmarszczkach doszukując się fałszu. Skąd wzięło się zatem w niej to przekonanie, że Burroughs skończył tragicznie, porzucony gdzieś w rynsztoku, wśród przytłaczająco zimnego zapomnienia i samotności? Półwila znów uniosła dłonie do twarzy i delikatnie przetarła nimi swoje czoło zroszone kropelkami potu. Było jej naprzemiennie gorąco i zimno, ciało przeszywały regularne dreszcze, aż dziwne, że jeszcze nie próbowała wymiotować - a może powinna, by jak najszybciej pozbyć się z siebie śladów toksyn. Poczuć się lżejszą. Po szaleńczym tańcu przed pomnikiem rybaka kręciło jej się w głowie, świat wirował uparcie, przemieniał się w otaczające ją spirale barw i rozmazanych kształtów. Ale przecież... On musiał nie żyć. Pamiętała jak we śnie spoglądała na jego nagrobek, choć była wtedy uwikłana w rzeczywistość, była przytomna, gdzieś na skraju świata. Teraźniejszość mieszała się w jej głowie z narkotycznym przekłamaniem.
- Nie rozumiem - wyszeptała zduszonym głosem, zdławionym przez łzy, kiedy szarpnął nią gwałtowny spazm migreny przeszywającej skronie pulsującym, płomiennym bólem. Moss nie miała racji, nie mogła jej mieć, przecież Celine była przekonana o tym, że Keat poległ, że już nigdy go nie zobaczy, to wszystko to jedna wielka mistyfikacja. Tylko dlaczego? Do tej pory myślała, że Philippie mogła zaufać, zawierzyć jej w swojej codzienności, a teraz... - Phillie, on nie żyje, nie słyszałaś? Jak możesz dalej mnie okłamywać? Nie jestem już dzieckiem, zniosę stratę p-przyjaciela, teraz wszyscy umierają, taki jest świat, nikt nie jest bezpieczny, nikt... Nie okłamuj mnie - coś w jej oczach błysnęło nagle złowrogo. Owe zachowanie nie było złą wolą Lovegood, a jedynie efektem zażytego narkotyku, który zaczynał modyfikować jej sposób postrzegania świata, posyłał wizje przed oczy i nakazywał wierzyć w ich toksyczne sugestie; czasem nie tyle krwawił nos, co również nawiedzała ją psychoza. Omamy wydawały się tak realne, że czarownica nie była w stanie się przed nimi obronić - wierzyła im jak ślepa owieczka podążająca za swoim pasterzem wprost pod nóż, na rzeź niewinnych istot, by potem pozwolić wywlec z siebie wnętrzności i skazać na konanie w powolnych męczarniach - i z wszystkiego tego nie zdawała sobie sprawy. Wróżka była jej potrzebna. Nieważne, że wyniszczała ją przy tym od środka. - Powiedz mi co się stało z Keatem - nakazała ponaglająco, w rozdrażnieniu, unosząc spojrzenie na Moss. Wzbierał w niej gniew. Potrzeba. Potrzeba rozwikłania tajemnicy i pożegnania kolejnego z kompanów przekreślonego przez historię, wymazanego z jej kart; kiedy Celine odjęła dłonie od twarzy i oparła je o ścianę, barmanka Parszywego mogła dostrzec emanujące z nich iskry. Były niegroźne lecz piękne, świadczące o nieświadomie przemawiającym przez nią genetycznym uwarunkowaniu; gdyby półwila zdała sobie sprawę z tego, że mogłaby jakkolwiek wyrządzić przyjaciółce, starszej siostrze, krzywdę, na pewno jej serce rozłupałoby się na pół.
Jej zagubienia nie poprawiało przywołanie do rozmowy postaci Aquili. Jej temat przewodził wielu portowym spotkaniom, dlaczego nikt nie potrafił zrozumieć, że arystokratka była naprawdę dobrym człowiekiem, takim, który Celine nie wyrządzał krzywdy? Ale Philippa... Ona chyba nie szkalowała teraz dobrego imienia Blackówny; umysł Celine nie pracował na pełnych obrotach lecz była w stanie dostrzec w słowach kobiety łagodność, wyważoną dobroć mającą na celu choćby przybliżyć się do zrozumienia motywacji, jakie przyświecały jej w podjęciu takiej a nie innej decyzji. To sprawiło, że jej mięśnie znów rozluźniły się widocznie, a iskry przestały sączyć z dłoni, gdy dusza półwili zdała się osiąść energetycznie na nizinach; czuła się tak jak Odetta opadająca na brzeg zaczarowanego jeziora po tym, jak przysięga wiecznej miłości została złamana.
- Już nie - poprosiła, pokręciła gwałtownie głową, kiedy Moss w tak piękny sposób wyraziła się o jej ojcu. Potrzebowała pocieszenia, ale w zaprzeczeniu własnym pragnieniom próbowała się teraz go pozbyć, nieporadnie szamocząc się z niewidzialną siłą na klatce schodowej. - Już nie... Dasz mi swoje skarpetki? - Oczy, które wcześniej zamigotały wściekłością, na powrót stały się niewinne. Sarnie. Wielkie, okrągłe jak monety galeonów. Dziewczyna skinęła lekko i spróbowała podnieść się na drewnianych schodach, podtrzymując się zarówno ramienia Phils, jak i poręczy schodów. - Jestem głodna - wyznała, chwiejąc się na chybotliwych nogach. Tak naprawdę to nie. Tak naprawdę chciało jej się wymiotować.

| gniew wili, fireballe na 2


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Przed wejściem [odnośnik]13.03.21 0:57
– Celine – wydusiła nieco ochryple, choć pragnęła ubrać jej imię w czułość, niezbyt nachalną troskę. Chłodna dłoń sięgnęła do dziewczęcego policzka, aby – niczym muchę – rozgonić koszmary, które zatrzasnęły delikatną duszę w szorstkim uścisku, odeprzeć wrogów, udusić każdą czarną myśl. Znała moc goryczy, która przelewała się pod dziewczęcymi powiekami. Sama przechodziła przez te same bagna, uciekała przed bliźniaczymi potworami – przed wizją śmierci brata i przyjaciela. Najlepszego druha, jakiego kiedykolwiek miała. Jego nieobecność z tygodnia na tydzień rozwijała w niej te wstrętne fantazje, prowokowała je, malowała krwią i nigdy nierozszyfrowanymi plamami czerni.
Gdy poprzednie wyjaśnienie Philippy zostało natychmiast odbite, gdy wyparła się tej wersji wydarzeń, postanowiła spróbować raz jeszcze. Spokojniej, ze szczerą melodią w głosie, bez nagłych szorstkości, w pełniejszych nieco wspomnieniach.
– Wiosną, kiedy zniknął Keat, pomyślałam, że to jego kolejny wybryk, że świat wciągnął go tak bardzo, że zapomniał wcisnąć nochal w portowe śmieci. Że za daleko mu było nawet do mnie. Upierałam się jednak, że wróci. Mijały tygodnie, podczas których wszystko zaczęło wywracać się do góry nogami. Po nim zniknęła Frances, ale ją odnalazłam. Wiedziałam, że nie są razem. Ich drogi rozerwały się już jakiś czas temu – zaczęła mówić, a smutek wtórował jej słowom. Była poważna, ale spokojna. Próbowała przedstawić Celine coś, pewien fragment swojego życia, obrazy jeszcze dość świeże. Mogła mówić o nich z domieszką tamtych uczuć. – Wakacje minęły mi na poszukiwaniach. Przeczuwałam, że mogło stać się coś złego. Wiedziałam też, że jeśli tylko chciał, to potrafił skryć się tak, bym do niego nie dotarła. Zaczęłam szukać, Keata, Celine. Nie sama. Z naszą wspólną przyjaciółką i Nochalem. Wiele godzin chodziłyśmy po Londynie, niestrudzenie, dzień za dniem. Miałam przeczucie, nie mogłam przestać. Tu w środku… - urwała, by dłoń ułożyć bliżej jej serca. – czułam, że gdzieś tam wciąż jest. Potwornie się bałam, byłam zła i udręczona uczuciem bezradności. Aż któregoś sierpniowego dnia go odnalazłam. I możesz być pewna, że oberwał przez ucho za wszystkie łzy. Twoje też. Już wrócił i tym razem nie zniknie. Siostra zawsze znajdzie brata. Już więcej nie pozwolę mu się wymknąć. Jeśli chcesz, to możemy porozmawiać z nim w domu. Mam lusterko, mogę zawsze podejrzeć, co robi ten zbój.  Nie umarł. Nie pozwoliłabym na to – dokończyła z obietnicą i zabrała dłoń, pozwalając jej przetrawić w odrobinie ciszy garść tej historii.
Dała jej prawdę. Prawdę totalną. Liczyła na to, że jej czar zdoła odpędzić wszystkie lęki młodej baleriny, że przedostanie się przez te wątpliwe kurtyny, że je zerwie, nim przykryją niewinność i słodycz młodej artystki. Nie powinna płakać, nie powinna też tak bardzo zamykać się w konkretnej emocji. Pyłki otumaniały, pyłki wyrywały ją z rzeczywistości, malując świat fałszywymi kolorami. Biedna Celine, oby wreszcie dopłynęła do właściwego brzegu. – Wrócił do domu. Jak ten brakujący kawałek mnie – odpowiedziała szeptem, nie spoglądając już na nią, wyraźnie bardziej dla siebie. Rozliczona sprawa nie paliła już aż tak bardzo. Choć strach i zagrożenie minęły, Moss nie przestała się troszczyć. Odkrycie tej niesamowitej zależności, tego przywiązania, przez chwilę ją jednak przeraziło. Na sekundę, może pięć zamarła. Kiedy zaś znów otworzyła oczy, ujrzała dziwne zjawisko. Dłonie Celine, jej spojrzenia, niepokojące poruszenie. Lekko drgnęła, blokując własne palce, które rwały się na ratunek. – Hej? Co się dzieje? – zapytała, wyłapując to dziwne zachowanie z opóźnieniem. Zmrużyła oczy i napięła ciało. Powinny stąd wyjść jak najszybciej.
Wraz z kolejnymi słowami, z przedłużającą się sztywnością usadzonych na twardych schodach ciał, wydawało się Philippie, że zły czar pryska, że młoda tancerka powoli spływa na ziemie, że jeszcze chwila i da się złapać, wytargać z odmętów melancholii. Chodź do mnie, chodź. Myśli bezgłośnie nawoływały, myśli prowokowały łagodne spojrzenia i obietnice ciepła. Miała ją ze sobą zabrać w bezpieczne miejsce. Do domu. Owinęła palce wokół szczupłych nadgarstków i wyciągnęła ją z tej złożonej pozy. – Dość już siedzenia – zakomunikowała jasno. – Wszystko, czego tylko potrzebujesz. Wybierzesz sobie kolor skarpetek. Zrobię ci herbatę. Możesz się też przespać. Ale ostrzegam, jeśli nie przywitasz się z Nochalem, nie będziesz miała spokoju – zagroziła, prowadząc ją już prosto pod dwuskrzydłowe wrota, zbitki nieco wysłużonych desek. Za tą zasłoną mogły już wszystko. Psi towarzysz doleciał do fruwającej baletnicy i uniósł się na przednich łapach, by dosięgnąć mokrym nosem jej dłoni, by zawołać o czułość.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]16.03.21 11:19
To brzmiało jak bajka. Opowieść przeznaczona dla dziecka, które usilnie nie chce spać, wierzgając nogami na łóżku i odpychając od siebie pierzynę; poniekąd ona właśnie tak postępowała, odrzucała logiczne wyjaśnienie i prawdopodobną historię na rzecz narkotycznego przeświadczenia. W jej głowie to wszystko brzmiało jak piękne, idylliczne kłamstwo, przynajmniej na początku - bo Philippa mówiła i mówiła, a każde kolejne słowo drążyło cegłę upartości, która osiadła w Celine. Wpatrzona w swoją przyszywaną siostrę parą różnokolorowych tęczówek poczuła, jak złość powoli odpuszcza, jak opada gniew, a iskry sączące się z dłoni zanikają w powietrzu, przeistaczając się w nicość. Odetchnęła ciężej. Czy Keat naprawdę żył?
- Dlaczego... się do mnie nie odezwał? - zapytała głucho, mając w pamięci mnogość wspólnych nocy spędzonych na daszku Parszywego, kiedy spoglądali na gwiazdy na niebie czarnym jak atrament. Czas robił jednak swoje, separował duszę od duszy i co rusz zwiększał między nimi dystans, aż wspólne wspomnienia zacierały się śladem kurzu i nostalgii. Chciałaby go zobaczyć. Usłyszeć. Posiedzieć obok niego, może między nim a Phils, trzymając ich za ręce. Ale mogła jedynie westchnąć ciężko do siebie, jak duch, którego nic nie było w stanie wyrwać z ponurych pazurów wzbierającego smutku. Celine pochyliła się i znów oparła czoło o kolano, ale tym razem tylko na chwilkę, nim wyprostowała plecy i zerknęła na Moss, dopiero teraz uświadamiając sobie, że z jej dłoni padły iskry. Oczy otworzyły się nieco szerzej, ciało zadrżało w konwulsji obrzydzenia, świat zakręcił się w jej głowie. O nie. Znów to robiła, znów nieświadomie.
- Przepraszam - szepnęła zawstydzona, zażenowana, odruchowo wciskając dłonie w poły swojej sukienki, byle tylko nie kazać Philippie na nie patrzeć. - To jest, to jest część mojego przekleństwa, wiesz? Czasem jak się denerwuję, tak bardzo, to... Mogę kogoś skrzywdzić - wyjaśniła jeszcze ciszej i skuliła się w sobie. Półwili gen nieustannie napawał ją przerażeniem i zmuszał do kajania się przed każdym, kto doświadczył jego elementów. Niekiedy okazywały się zbawienne, pozwalały uciekać, przeżyć, ale jednocześnie karmiły ją wstydem i brakiem szacunku do samej siebie - bo chciała zachwycać bez tego, chciała być doceniona bez sztucznie indukowanego podziwu. - Ale nie ciebie. Nigdy ciebie. Przepraszam - powtórzyła głucho, a spojrzenie na moment stało się jakby nieobecne. Dokąd wędrujesz, Celine? Dokąd zabiera cię twój chory, zmęczony umysł? Przez moment znów wylegiwała się na miękkiej trawie w lovegoodowskim ogrodzie i słuchała piania dirikraków, podczas gdy z kuchennego okna dobiegał słodki zapach pieczonego ciasta. A potem wisiała głową w dół z wielkiej gałęzi starego drzewa na obrzeżach Londynu, śmiejąc się w niebogłosy.
Dotyk wokół jej nadgarstków okazał się koniecznym remedium. Wzrok Celine zbystrzał, a ona znów spojrzała na przyjaciółkę, pozwalając podnieść się ze schodów i zaprowadzić na piętro, do znajomego mieszkania i wypełniających go lokatorów. Chciała przecież zobaczyć niuchacze; nie miała przy sobie niczego cennego, by zatrzymać ich uwagę na dłużej, ale może Phils poratuje ją zabawką - na to liczyła.
Korowodowi mieszkańców przewodniczył Nochal, który prędko przywitał ją tuż po przekroczeniu progu. Półwila zaśmiała się, ledwo trzymając się na nogach, kiedy psidwak oparł się o nią stanąwszy na tylnych łapach, ale ani śmiała się go pozbywać: zamiast tego pogłaskała go z ochotą i podrapała za uchem.
- Dzień dobry, Nochalku - zacmokała; dzień dobry? Dobry wieczór? Celine nie miała pojęcia jaka trwała obecnie pora dnia i niekoniecznie ją to obchodziło. - Ale jesteś już duży... Bardzo duży, tak? Kto jest taki duży? - mówiła do niego uroczo wymodelowanym głosem, a potem z Nochalem u boku przeszła dalej korytarzem do mieszkania, aż znalazła się bliżej starej kanapy nakrytej różową płachtą, na którą opadła wręcz bezwładnie. Zmęczenie dawało o sobie znać, nie tyle fizyczne spowodowane szaleńczym tańcem, co także psychiczne - wywołane przez wróżkę, która ulatniała się z organizmu, na swojej drodze pozostawiając wyłącznie pożogę i nieszczęście. - Ale tu zimno - zwróciła się cicho do Phils i potarła dłońmi swoje ramiona; Nochal wydawał się to zrozumieć, bo zaraz wskoczył na kanapę i ułożył się obok półwili, dzieląc się z nią własnym ciepłem. Tymczasem w innym pomieszczeniu coś łupnęło okrutnie, jakby mebel został przewrócony, ale czy to możliwe? Nie byłaby w stanie nawet zgadnąć, że to niuchacze siały zamęt, podczas gdy jeden drugiemu próbował wyrwać złoconą zabawkę; musiały wydostać się z kojca i zacząć robić raban, jak to w zwyczaju miały niuchacze. - Co to? Czy to Marcel? - Celine spytała nagle i nieprzytomnie, ale z dziwną nadzieją w głosie, aż prostując się nieco na kanapie.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Przed wejściem [odnośnik]18.03.21 0:49
Sama chciałabym wiedzieć.
Zadane przez Celine pytanie ciężko zawiesiło się w powietrzu, na skrzyżowaniu ich spojrzeń, na skrzyżowaniu dusz. Przez chwilę je trawiła, dobrze wiedząc, że odpowiedź będzie miała dla młodziutkiej baletnicy duże znaczenie. Nie mogła zbyć jej byle słówkiem, bo ta zapewne nie zaprzestałaby poszukiwania wytłumaczenia. Wątek Keata przeciągał się, choć wyraźnie uczyniły postępy. Teraz wystarczyłoby tylko domknąć go. Zakluczyć, zatrzasnąć, zanim draśnie wrażliwe myśli jasnowłosej. Dla nich obu Burroughs był ważny, dla Philippy najbliższy w tym gównianym świecie. W pierwszym odruchu zapragnęła przyznać się do tego, że przecież i do niej nie szepnął choćby słówkiem w czasie groźnego niebycia. A po powrocie? Po powrocie wiele było spraw, które musiał nadrobić. Miała go na oku, ale przecież nie był Nochalem, nie trzymała go na smyczy, nie uczyła bezwzględnego wykonywania poleceń. I dziś do portu miał jednak dalej niż kiedyś. Wciągnęła mocno powietrze i popatrzyła na poskubaną ścianę. Nie od dziś stawała w roli jego obrońcy, nie od dziś tłumaczyła jego ciszę, jego raniącą nieobecność. – W końcu pogadacie, Celine. Wrócił, wziął się w garść, nadrobi. Zobaczysz – odpowiedziała z pozytywną nutą, choć tak po prawdzie wyobraziła sobie z trudem obrazek naprawdę uporządkowanego Burroughsa. Wiedziała, że jej komentarz mógł ją rozczarować. Niewiele mogła na to poradzić.
Z troską, dość czujnie obserwowała niesamowite zjawisko wokół jej dłoni. Magiczna sztuczka? Niekontrolowana magia? Przecież nie miała kilku lat. Wytłumaczenie jednak nadeszło pośpiesznie, choć zamiast ulgi pojawiło się w oczach Moss tylko dodatkowe zmartwienie. Wcale nie brzmiało to trzeźwo, choć czego innego mogłaby się spodziewać? – Celine, jakie przekleństwo… - pokręciła głową, a jej głos był lekko karcący – Chodź tu, mała balerino. - wymówiła, zgarniając ją miło w ramiona. – Każdemu z nas czasem odbija. Jesteśmy czarownicami, no nie? – i dzieją się dziwne rzeczy, ale nie takie. Wątpiła, by mała balerina padła ofiarą klątwy czy innej wstrętnej anomalii. Może to stres i smutek, a może jakieś nietypowe efekty uboczne wróżkowego pyłu. Tak, to brzmiało jak dobre wytłumaczenie. W tym świecie to przecież całkiem możliwe. Gdyby była mugolem, to tak, wtedy mogłyby się zastanawiać, co za podła klątwa ją złapała w ramiona. Rozluźniła uścisk, słysząc to serdeczne zapewnienie. Serdeczne i niezmiernie poważne. – Może to ta wróżka, już wystarczy wymówiła, odkrywając brodę od czubka jej głowy. Pogłaskała jasne kosmyki i przyjrzała się jej kontrolnie. Co czaiło się w oczach? Jak silne zaczarowanie? Magiczne dragi widać wcale jej nie służyły. Co za świństwo. – Wiem, Celine – potwierdziła tylko i odkleiła od niej ramiona
We wnętrzu taniego mieszkania, dziewczyna jaśniała jak ta gwiazda, piękniejsza od ścian, zdobniejsza od dywanów i mebli. Choć była poturbowana, to wciąż miała w sobie urok, który natychmiast został wyłapany przez psa. Moss uśmiechnęła się pod nosem. Może to będzie dobre lekarstwo. Zaczniemy od Nochala, potem niuchacze, a na koniec wielkie oczy Łapserdaka. Czy Lovegood kiedykolwiek rozmawiała ze skrzatem? Ach, no tak ta przeklęta banda bogaczy miała pewnie ich z tuzin. Zdusiła złowrogie spojrzenie. Wolała skupić się na odczynianiu niewdzięcznych uroków tej wróżki, uroku posiadania ojca skazanego na śmierć i wszystkich innych klątw młodości. – I widzisz, już jest zakochany – wymówiła z uznaniem i uniosła nieco brwi. – Pójdzie za tobą na koniec świata – uzupełniła, wprowadzając ją do salonu. Pisidwak dreptał wiernie przy nowym gościu. Nie zdążył jej przecież jeszcze dobrze obwąchać, a ta ręka głaskała naprawdę chętnie. – Koc i skarpety – zakomunikowała, wyrzucając obydwie te rzeczy w jej stronę. Przemknęły przez połowę pomieszczenia, ale Nochal był teraz zbyt zajęty, by się ku nim rzucić. Marcel? Można tak powiedzieć. W tym stanie wolała jednak nie ryzkować z przeciągnięciem tego wrażenia. Pokręciła głową. – To nie nasz Marcel, ale… niemniej skoczne niuchacze. Poczekaj chwilę – zapowiedziała, znikając już po chwili za drzwiami. Przeniesione tymczasowo do sypialni stworzenia chyba zaczęły narzekać na nudę. Przyniosła je więc do salonu. Wszystkie trzy wtulone w pierś, zerkające ciekawsko na nową postać. Philippa przysiadła przy niej i pogłaskała jednego z nich. Nochal wysunął nos w stronę włochatego kuperka, ale pazurowata łapka świsnęła niebezpieczne w powietrzu.
Oto one, Celine.

zt hug x2
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]05.04.21 21:39
| stąd |

Przekroczył próg robiąc krok poza to miejsce, jej miejsce.
Pierś przestała unosić się od momentu, kiedy go tam dotknęła, znowu tak lekko, właściwie i bez żadnych oporów z jego strony. Nie był w stanie spojrzeć w jej oczy, choć przyjął tę obietnicę i znalazł siłę, by po raz ostatni zatopić się w tych piwnych tęczówkach. Ostatni raz wydawał się wiecznością, kiedy do uszu dotarło skrzypienie drzwi. Zostawił je za plecami, podchodząc do balustrady na klatce schodowej. Smród przepędzany był ziołową herbatą, tą, którą wylał, tej, której nigdy nie spróbował, tą, która tak wiele obiecywała, nie mówiąc praktycznie nic konkretnego. Spazmatyczny ból przejął umysł, powielając się jedynie w dłoni, boku, piersi, nogach, rękach, wszystkim, co faktycznie miało prawo odczuć tę niespodziewaną bliskość. Dusza wydawała się stracona już jakiś czas temu, a jednak mimo wszystko roznieciła ją, wyciągnęła te drobne palce chwytające czasem zbyt śmiało i łapczywie, dokładnie tak jak nieświadomie potrzebował. Powieki przysłoniły naturalny kolor oczu tak niepasujących do portowej twarzy i tego miejsca na samym końcu centrum kraju. Bycie wyrzutkiem nigdy nie wydawało się równie nęcące, co teraz, choć torturująca świadomość tego, że nie był tym, kogo chciała zobaczyć i dotknąć rzeczywiście powinna go odrzucić na mile stąd. W całym tym udręczeniu odnajdywał skrawek spokoju, za który łapał się całym sobą, niezdolny zwyczajnie odpuścić, bo nawet jeśli nie chodziło o niego, to przecież przyjęła tę pomoc, zaakceptowała niedoskonałości dłoni jeszcze bardziej spracowanej niż te jego własne, bo przecież nie tylko twarz była tak daleka od rzeczywistości. Karmił się kłamstwami, które sam tworzył, na które sama się otworzyła, które zżerały kawałek po kawałku jak te choroby szlachetnych dzieci, pośród których nigdy nie potrafił odnaleźć swojego miejsca, a czy tutaj tak?
Obrazy pędziły, myśli i słowa stawały się nieuchwytne, a kołaczące serce próbowało przełknąć wszystko, co zdarzyło się kilka kroków dalej, za tymi drzwiami, za cholernym światem, którego nigdy miał nie dotykać w ten sposób, tego znajomo nieznajomego skrawka stającego się czymś więcej. Kolejny spazm bólu przewinął się przez ciało poszukujące drobności jej postaci, przypominał sobie każdą z chwil, kiedy była tuż obok, gdy dotykała go niezwykłym w swojej zwyczajności spojrzeniem. Widział w niej troskę i w najgłębszych snach nie podejrzewałby, że ktoś zdoła tak zerknąć na niego, choćby na te kilka sekund. Podarowała mu więcej niż chwilę, tylko jemu, dla niego, dla… Małego Jima przywrócił się do porządku, starając się przy tym odchrząknąć do zdechłej klatki schodowej. Wszystko było ciemne, choć słońce przebijało się przez jesienne chmury zwiastujące deszcz. Czuł chłód nienadchodzącego załamania pogody, bo przecież dotykała nie jego. Wspomnienie zamkniętych oczu, kiedy przylgnęła tak niespodziewanie i niewinnie, badając jego twarz małą ręką, przypomniało, że wciąż jak ostatni idiota sterczy przed jej mieszkaniem, a przecież spodziewała się kogoś innego, tego, którym być nie mógł.
Niepoprawność, zagubienie i pełnia porażki ponownie wylała się na jego głowę, tak jak tamta zawartość kufla w Parszywym, którym go poczęstowała, w końcu nie był to pierwszy raz; tylko dlaczego ten był taki inny? Tak bardziej przejmujący i pogłębiający bezsens jego całego istnienia? Ręce zacisnęły się na balustradzie, gdy próbował wymazać własne pożądanie, chęć ujęcia jej uwagi dla siebie, nie tego kogoś, kim nie był, a kogo szukała palcem na twarzy i pod zamkniętymi oczami. Dawno wypłakane łzy stały się bajorem, w które wkroczył, bez zawahania pozwalając żalowi ująć każdą z kończyn. Kolana chyba gdzieś zadrżały w tym dziwnym stanie, kiedy powoli zaczynało do niego docierać, czym faktycznie tam był, a raczej kim powinien się dla niej stać, pierwszy raz chciał zaprotestować, bo dlaczego? Dlaczego miałby być tylko oparciem, substytutem czyjejś obecności, która była bardziej pożądana tej wychudzonej, niepatrzącej na niego postaci? Dlaczego, teraz kiedy zdawał się znaleźć na odpowiednim miejscu, musiał odpuścić samego siebie i potrzebę, której rysy przebijały się przez trzeźwiący umysł? Tak zwyczajnie tego nie chciał, a jednak krzyk ugrzązł w gardle, a policzki zapiekły od niewypłakanych łez. Był mężczyzną, przynajmniej powinien być, przynajmniej tutaj, gdzie swąd nawet nie był w stanie przekroczyć linii potworności, jaką przechodził bez słów w tym jednym miejscu, tuż przy poręczy. Ręce zacisnęły się przy balustradzie, przypominając o fizycznych obrażeniach, które zdawały się zbawcze. Maść przestała działać, a to pozwalało mu myśleć i skupić się na czymś konkretnym, rzeczywistym, prawdziwym, tak jak ona.
N I E
Złamanie w kości śródręcza przecięło pragnienia i słodkie niedopowiedzenia obłudy, w której dał się zatracić. Miał być oparciem, przecież właśnie na to się umówili, to sobie obiecali, a on zawsze dotrzymywał każdej przysięgi. Nogi nabrały pewności, a klatka zaczęła unosić się szybko, rytmicznie bujając się w rytmie urywanych oddechów. Kroki zaczęły stawać się pomysłem gotowym do zrealizowania, bo przecież nie mógł sterczeć tam całego dnia, nieważne jak bardzo chciał wrócić przez te drzwi, topiąc się w ciszy, ich małym, zgodnym milczeniu. Im dłużej wyczuwał ból, tym dłużej uświadamiał sobie, jak bardzo jej pragnął, jak pobudziła jego nie tylko serce, duszę, ale również ciało, które żądało więcej. W pewnym momencie poddał się tej rozkosznej myśli, która prowadziła go do ogrodu grzechu, który zamknął na wiele spustów już lata temu dla poświęcenia pracy w Wiedźmiej Straży; zgłębiał się tam bez Philippy i tych niewinności, zostawiając tę magię za plecami, jakby zaczynała się całkiem nowa historia, a to coś pozostało w tym innym rozdziale; otworzył złą stronę, tą, na której pożądanie równało się seksualnemu napięciu, a chęć – łapczywej próbie zawłaszczenia dla siebie… zobaczył tam twarz jasnowłosej Celine.
Demonie nocy... zatańczymy?

Jego sylwetka opuściła Pont Street 13/5 zostawiając je za sobą, bo przecież nigdy go tam nie było, czyż nie?

| idzie do domu

[bylobrzydkobedzieladnie]


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję



Ostatnio zmieniony przez Reggie Weasley dnia 09.05.21 15:28, w całości zmieniany 1 raz
Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Przed wejściem [odnośnik]06.05.21 21:18
|4.11.1957

|Przychodzimy stąd

Droga nie była łatwa kiedy wiedziało się, że można być obserwowanym lub ściganym. I choć myślał, że ratuje kogoś innego, to nie miał zamiaru zostawić pokiereszowanego Jima na środku ulicy. Obraził Greya, zwyzywał go ale to nie dawało mu powodu do tego, aby zwyczajnie mężczyznę porzucić. Choć mógłby. Co jakiś czas zerwał i sprawdzał jak ten się trzyma, po czym uprzedzał czy będą skręcać czy może na swojej drodze napotkali przeszkodę. Grey miał swoje za uszami i chciał jak najdłużej zostać oportunistą, troszczyć się wyłącznie o siebie, tak jak to miało miejsce w Amazonii, gdzie nie musiał oglądać się na innych. Mógł się szczycić tym, że jest sobie żeglarzem, sterem i okrętem. Londyn do zmiękczył, cała sytuacja w kraju sprawiała, że już nie potrafił po prostu, tak zwyczajnie odejść, nie patrzeć, ignorować. Westchnął przeciągle kiedy poczuł jak drętwieje mu ramię, ale nie zwolnił kroku, a jedynie poprawił uchwyt i holował Jima dalej, wprost pod adres, który mu podał. Nie zwracał uwagi na to czy ten jest zadowolony ze spotkania, czy może nadal ma ten sam ogień w oczach jak wtedy. Wzrok, który zabijał na miejscu. Zdawał sobie sprawę, że schody dla Jima są teraz niczym wielka góra, szczyt praktycznie nie do zdobycia. Widział jednak determinację i upór, powagę, której wcześniej nie miał okazji widzieć. Nie był to śmieszek Jim, niefrasobliwy Stary Szczur, który zaciera ręce bo wygra w kości albo coś zwinie ze skrzyni. To było spojrzenie człowieka, który ma przed sobą cel i nikt ani nic go nie powstrzyma, choćby miał przypłacić życiem. Okazało się jednak, że drzwi były zamknięte, spojrzał więc z ukosa na Jima oczekując wyjaśnień. Nie byli u niego w domu, inaczej by mieli klucz.
-Trzymaj się.- Wskazał mu poręcz, a sam podszedł do drzwi wyciągając swoją różdżkę.-Alohomora - Powiedział cicho celując w dziurkę od klucza, miał nadzieję, że nikt ich nie przyłapie. Zaklęcie udało się bez problemu i już po chwili obydwaj wtaczali się do środka pomieszczenia zamykając za sobą dokładnie drzwi.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Przed wejściem [odnośnik]12.05.21 22:05
Powinien go przeprosić, wyjaśnić i sprostować, kim był, co robił, dlaczego tak, a nie inaczej, ale sam nie bardzo był świadom tego, co działo się w przeciągu ostatnich godzin. Dobrze wiedział, że nie należało jej nachodzić, nie po tym wszystkim, co wydarzyło się od pamiętnego dnia spędzonego z Hannah, kiedy to ona przysłoniła cały świat, porywając uwagę miodowych tęczówek pokropionych zielenią. Jednak to nie na te oczy spoglądał Herbert, towarzysz, na którego ten zmieniający twarze zwyczajnie nie zasługiwał, niestety nie chodziło o żadnego z nich, chodziło o nią.
Stojąc przed drzwiami, nawet nie starał się skrywać paniki, zwyczajnie nad tym nie panował, bo choć ból każdego oddechu okrutnie przeszkadzał w myśleniu, to nie był w stanie sobie odpuścić. Nie dla niej. Posłusznie załapał za poręcz, tę samą, za którą tak gorliwie wbijał swoje palce, kiedy wychodził z tego mieszkania po raz pierwszy. Już wtedy wiedział, że wszystko stało się inne. Dźwięk głosu Herberta wyciągnął go z letargu. Zaraz potem znów zaoferował mu ramię, ale zamiast tego rudzielec zwyczajnie wparował do mieszkania bez żadnych ostrzeżeń. Okolice klatki piersiowej kuły, ale miał już dość siły, wszystko przysłaniała ponownie wzbita adrenalina, bo głupi znów wierzył, że ją tam zobaczy.
Nochal praktycznie od razu pojawił się przy drzwiach, z początku będąc dość zdezorientowanym i wrogo nastawionym zauważył, że był to właściciel tych samych rąk, które tak mocno potrafiły podrapać za uszkiem. Jedna z brudnych dłoni wręcz machinalnie potarmosiła go po łebku, który zadarł do góry, szczekając wesoło.
Jest tutaj? Zadał sobie złudne pytanie i nie czekając na dalsze zaproszenia, z przedsionka wszedł do salonu. Herberta zostawił za plecami, bo nie liczyło się nic poza tą ckliwą nadzieją, że mogła tam być... chociaż sam mówił Hagridowi, że na pewno miała zmianę. Wiedział to pomimo tych cichych dni, bo już nie podążał w poszukiwaniu czekoladowych oczu Hannah, a tym bardziej dwukolorowych tęczówek Celine, potrzebował piwnego oceanu, tego, który potrafił wzbudzić sztorm, zatopić i wyciągnąć na powierzchnię bezludnej wyspy, gdzie otulali się zwyczajnym trwaniem. - Philippa? - wychrypiał do pustki znajomego salonu. Dawno tu nie był, choć nigdy w rzeczywistości nie zdołał nawet poznać każdego zakątka... klatka z niuchaczami była zamknięta, a obudzony Bimber patrzył na niego zza krat. Może mógłby odnaleźć jego skarb? Dało się? - Philippa? - w kilku krokach znalazł się w drzwiach kuchni, z zadyszki opierając się o framugę plecami. Chciał lecieć do prysznica, ale dość zmęczone ciało zmuszało do stania w jednym miejscu. Nie był dość silny. Znowu nie dał rady. Kurwa. Przymknął oczy, oddychając krótkimi seriami w miarę głośno. Dopiero ponowna interwencja Nochala, który próbował doskoczyć do wiszącej dłoni w poszukiwaniu jakiejś pieszczoty, przywróciła go do rzeczywistości. Otworzył oczy i ślepo spojrzał na psidwaka. - Kto... kogo... widziałeś coś? - powiedział pod nosem w otępieniu, bo przecież widział kątem oka sylwetkę Herberta. Wciąż tam był, a może to już zwidy? Musiał odzyskać trochę siły przed kolejnymi pomieszczeniami, a cóż lepszego, jeśli nie próba zrozumienia, co faktycznie się stało. W rzeczywistości chciał, żeby towarzysz niedoli go oszukał, chyba nawet wierzył, że tamten nic nie wie, więc też może uśpi ten chorobliwy strach o drugie istnienie. Odwrócił głowę w stronę ciemnowłosego, w trakcie tej pogoni stracił gdzieś kolor oczu Jima, zastępując je swoimi. Wszystko działo się zbyt szybko i dotkliwie by mógł pozostać obojętnym, choć przecież nie rozmawiali.


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Przed wejściem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach