Hazel Marie Sackville
Nazwisko matki: Bones
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Mugolska
Zawód: Auror
Wzrost: 160
Waga: 55
Kolor włosów: Kasztanowy
Kolor oczu: Piwne
Znaki szczególne: Liczne blizny na ciele
Hikora, włókno z mandragory, 10 cali, dość giętka
Ravenclaw
Wilk rudy
Ojca katującego siostry
Atrament, czarna kawa, dym papierosów, świeżo skoszona trawa, szałwia, imbir
Swój ślub z Octaviusem
Zaklęcia, eliksiry, śpiew, literatura francuska, mugolskie kino
Sroki z Monstrose
Lekkoatletyka
Rock'n'roll
Felicity Jones
Hazel. Wstydzisz się?
Wpatruję się w plakietkę na biurku, stukam palcami o oparcie krzesła. Mówisz coś do mnie, ale ja nie słucham. Nie chcę słuchać, nie chcę nawet tu być. Nie potrzebuję tego. Opowiadać o swoim dzieciństwie, dzielić się żalami. To już daleko za mną. Powtarzasz, że muszę rozprawić się z dawnymi demonami, jeśli chcę ruszyć naprzód, ja pytam po co rozdrapywać dawne rany. Za to Ci płacą - za udawanie zainteresowania, za kiwanie głową i pisanie czegoś w kiczowatym notesie. Wywracam piwnymi oczami, nie mogę dłużej unikać odpowiedzi.
Niczego się nie wstydzę, co nie zabije to wzmocni.
Oznajmiam chłodno, nie myśl sobie, że milczę bo jestem słaba. Milczę, bo jestem silna. Życie mnie tego nauczyło, sprawdziło pod każdym względem. Ale o tym wiesz, prawda? Spoglądasz w moje papiery, widzisz blizny, których nie zasłania letnia sukienka. Ojciec nigdy nie przejmował się tym, czy zostawi ślady. Całą moją historię masz jak na wyciągnięcie ręki, dlaczego tak uparcie chcesz usłyszeć ją z moich ust? Wyginają się w uśmiechu, to powinno powiedzieć Ci wiele. Przeżyłam tyle, że można by tym obdarować armię, a jednak nie pozwoliłam by odbiło się to na moim życiu. Jestem najpogodniejszą osobą, jaką w życiu widziałeś. Do każdego wyciągnę pomocną dłoń, rozbawię dziecinną wręcz naiwnością. Wydam Ci się zupełnie niewinna, urocza i ciepła. Wystarczy kilka słów, byś zapragnął dołączyć mnie do grona swoich przyjaciół, nawet nie wiesz kiedy udało mi się zdobyć Twoje zaufanie. Zarażę optymizmem, wyciągnę z największego bagna. Nie uznaję porażki.
Nie pamiętam mamy, zmarła gdy miałam sześć lat. Pijany kierowca, który nie zdążył w porę wcisnąć hamulca. Z przedszkola odebrały mnie wtedy panie z opieki społecznej, powiedziały, że mamusia jest teraz w niebie, a ja zamieszkam z ojcem. Nie wiedziały, że wysyłają mnie prosto do piekła.
To kłamstwo, doskonale pamiętam mamę. Pachniała płynem do mycia naczyń i bazarowymi perfumami, a oczy zawsze jej się śmiały. Dłonie miała szorstkie, nosiła gryzące swetry. Chyba daleko było jej do piękności, jednak miała w sobie coś, co przyciągało męskie spojrzenia. Na imię miała Helena, była czarownicą. A raczej tą najgorszą z możliwych, mieszanką ojca półkrwi i mugolki. Moi dziadkowie zginęli w czasie wojny, nie wiem o nich nic więcej. Mama nie mówiła o nich, nawet gdyby mówiła, nie zapamiętałabym ani słowa. Wiem tyle, że nie chciała mieć z tym światem nic wspólnego. Gdy skończyła Hogwart zamieszkała w mugolskiej części Londynu, różdżkę wrzuciła do szuflady i została kelnerką w jednej z tutejszych restauracji. Tam poznała mojego ojca, nie raczył powiedzieć jej, że ma żonę i córkę. Zostawił ją za po kilku wspólnie spędzonych nocach z wielkim brzuchem i poczuciem wstydu. Wiesz, jak w dzisiejszych czasach patrzy się na samotne matki. Nie mam pojęcia, jak udało jej się nakłonić go do uznania mnie i nadania mi swojego nazwiska, podejrzewam, że pokłócił się wtedy ze swą ślubną, a romans na boku nie był wystarczającą karą. Z resztą, przez kolejne sześć lat nie dostałam od niego nawet kartki na urodziny. Mama nigdy nie dała mi odczuć, że jestem niechciana. Kochała mnie, tak mi się wydaje. Mieszkałyśmy w ciemnym pokoju na strychu kamienicy, przeprosiła się z magicznym światem, gdy odkryła, że w Dziurawym Kotle płacą lepiej. Zostawiała mnie pod opieką sąsiadki, by przynieść do domu marną wypłatę i wrzucić cokolwiek do garnka, to były jednak najszczęśliwsze lata mojego życia. Choć była zmęczona, brała mi na kolana i opowiadała niestworzone historie o magicznym świecie, a ja wtulałam się w gryzący sweter i słuchałam jej z zapartym tchem. Miałam wszystko, chociaż nie miałam nic.
Ojciec mnie nie chciał, macocha jeszcze mniej. Przyrodnie siostry traktowały mnie jak obce, a ja miesiącami płakałam w poduszkę, przytulając do siebie misia. Jedyną rzecz, jaka pozostała mi po mamie. Byłam dzieckiem, zrozpaczonym po śmierci rodzica, a z ich strony nie mogłam liczyć nawet na jeden czuły gest. Ojca obchodziło jedynie to, by miał pełną butelkę. Gdy widział dno wpadał w szał, nie patrzył gdzie uderza. Byłam jego ulubionym celem, pomyłką, z którą musiał teraz żyć. Ale do siniaków szybko można się przyzwyczaić. Macocha czerpała radość z poniżania mnie. Chyba obwiniała mnie za to, co zrobił jej mąż, a moja obecność w jej domu godziła w jej dumę. Próbowałam stamtąd uciec, wolałam żyć na ulicy, niż w tym piekle na ziemi.
Nie opowiem Ci o tym, jak chowałam się w kącie i próbowałam zasłaniać wychudzonymi ramionami, podczas gdy on uderzał na oślep. Nie pokażę wszystkich blizn, które zostawił na mym ciele, niektóre znaki po jego bestialstwie nie zniknęły z czasem. Nawet nie masz pojęcia ile razy chciałam się stamtąd wydostać, ile razy biegłam prosto przed siebie nie zastanawiając się nawet dokąd. Wsiadałam w przypadkowe autobusy, parłam do przodu. Ale wychudzone, brudne dziecko zawsze zwraca uwagę. Policja niestrudzenie odprowadzała mnie do domu, a ojciec? Ojciec za nieposłuszeństwo nagradzał kolejnymi bliznami. Moje siostry nie miały łatwiej, one też stawały się kozłami ofiarnymi, może dlatego po jakimś czasie wyciągnęły do mnie dłoń. Łatwiej było mieć w kimś oparcie, najbardziej zbliżyłam się chyba do Adelaine. Stała się nie tylko moją siostrą, ale i pierwszą przyjaciółką.
W jedenaste urodziny w ich domu pojawił się brodaty mężczyzna, uświadamiając im, że tak jak moja matka jestem czarownicą i chcą, bym kształciła się w Hogwarcie. Nie zadawali pytań, nic nie obchodził ich mój los, ucieszyli się tylko, że wreszcie pozbędą się mnie z domu. Kupili mi zniszczone podręczniki i używaną szatę, pierwszego września wysadzili na Dworcu King’s Cross i odjechali, nie oglądając się nawet za siebie. W szkole wszystko się zmieniło, wreszcie mogłam przestać się bać.
Tiara przydzieliła mnie do Ravenclaw, był to chyba dobry wybór, bo wiedzę chłonęłam jak gąbka. Nauka stała się moim żywiołem, uwielbiałam słuchać pochwał i robiłam wszystko, by jak najczęściej padały z ust nauczycieli. Dziwisz się? Byłam nastoletnią dziewczynką, która zdążyła już zapomnieć jak smakuje uprzejmość. Albo po prostu pokochałam ten świat. Postanowiłam odgrodzić swoją rodzinę, zamknąć ją w ciemnym odmęcie pamięci i korzystać z tego, co dostałam. Odżyłam, otworzyłam się na ludzi i przyciągałam ich do siebie swoim nastawieniem. Nie mieli nawet pojęcia o moich problemach, może to i lepiej, bo nie zniosłabym litości. Pytana o ojca opowiadałam bajki, przez dziesięć miesięcy w roku mogłam w nie wierzyć. W cudownego tatusia, który po śmierci mamy robił wszystko, by niczego nie zabrakło jego córeczce. Taka historia o wiele bardziej do mnie pasowała.
A potem przyszły wakacje i znowu musiałam tam wrócić. Do smrodu przetrawionego alkoholu, do sióstr, za którymi tęskniłam najmocniej na świecie. Naprawdę nie wiesz, jak to jest być rozdartym. Jak to jest podjąć decyzję o ucieczce, gdy ma się świadomość zostawienia na pastwę losu dwóch sióstr. Chciałyby tego dla mnie, tylko to dało mi wystarczająco siły. Miałam wtedy czternaście lat, na ganku mojego najlepszego przyjaciela pojawiłam się jedynie z plecakiem. Jego rodzice przygarnęli mnie do siebie, moi nawet nie próbowali mnie szukać. Wtedy właśnie po raz ostatni widziałam ojca, zupełnie odcięłam się od bolesnej przeszłości. Mogłam skupić się na sobie, na przyjaciołach, na nauce. Nawet na chłopach, byłam przecież zwykłą nastolatką, przeżywającą swoje pierwsze zauroczenia. Stałam się prymuską, tą której dłoń zawsze tkwi wyciągnięta w powietrzu, tą, która zna odpowiedź na każde pytanie. Szkołę skończyłam jako jedna z najlepszych, jako prefekt, mając szansę na dobrą przyszłość.
Wiedziałam, co chcę robić po Hogwarcie. Zostać aurorem. Nie było mi łatwo, dobrze wiesz, że testy są wyczerpujące. Ale ja zawsze byłam silna. Gdy postawiłam sobie coś za cel, musiałam to zdobyć. I udało się. Trzyletnie szkolenie i wreszcie mogłam pracować w zawodzie. Ale to właśnie wtedy poznałam Octaviusa. Octaviusa Lupina. Był ode mnie starszy, nawet nie kojarzyłam go ze szkoły, ale zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Wszystkie wcześniejsze zauroczenia nagle wydały mi się zupełnie błahe.
Nazywał mnie swoją księżniczką. Nosił mnie na rękach, zamienił moje życie w bajkę. Zamieszkaliśmy razem zaledwie po kilku miesiącach, ale uwierz mi, że nie było na świecie dwójki ludzi bardziej zakochanych w sobie, niż my. Wszyscy wiedzieli, że jesteśmy razem, pewnie dlatego nigdy nie pozwolono nam pracować razem. Może mieli rację, nie potrafilibyśmy skupić się na powierzonym zadaniu.
Po dwóch latach mi się oświadczył. A ja się zgodziłam. Wszystko było gotowe. Ślub, wesele. Nawet biała suknia wisiała już w mojej szafie i…
Przerywam. Wybacz mi to, sądziłam, że dam radę wyrzucić z siebie to wszystko, ale teraz nie potrafię wydusić nawet słowa. Usiedzieć w miejscu również, podrywam się na równe nogi, podchodzę do okna. Nie patrzę na Ciebie, nie każ mi tego mówić. Zaciskam dłonie na parapecie. Mówiłam Ci, że to błąd.
I co wtedy, Hazel? - pytasz, nie odrywając ode mnie spojrzenia.
Czuję je na sobie i znów jestem małą dziewczynką. Mam ochotę usiąść w kącie i po prostu się rozpłakać. Ale nie zrobię tego, nie mam więcej łez. Jestem zbyt silna, mówiłam Ci o tym. Dam sobie radę, nie potrzebuję pomocy. Nawet jeśli sądzicie inaczej.
Umarł.
Na akcji. Rankiem ucałował mnie na pożegnanie i obiecał, że jak wróci kupi kwiaty. A kolejnego dnia szef brygady wezwał mnie do siebie. Zginął jak bohater. Jego partner nie zdążył nawet mu pomóc. Współczujemy Ci, Hazel.
To dlatego tu jestem, prawda? Minęły prawie cztery lata, a ja wciąż nie poukładałam swojego życia. Uciekam w pracę, właściwie z niej nie wychodzę. A jeśli zmuszacie mnie do tego, wychodzę z przyjaciółmi. Śmieję się, żyję dalej. Bo tego właśnie chciałby Octavius.
Mogę już iść?
To wcale nie pytanie, odwracam się na pięcie, a drzwi trzaskają, zamykając się za mną.
7 | |
5 | |
7 | |
4 | |
0 | |
0 | |
2 |
sowa, różdżka, teleportacja
Ostatnio zmieniony przez Hazel Sackville dnia 25.07.15 22:20, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
prządką