Pokój dzienny na I piętrze
AutorWiadomość
Pokój dzienny na piętrze
Nie jest to miejsce, w którym często pojawiają się goście - raczej służy do wieczornych rozmów w rodzinnym gronie lub poczytania. Sypialnie w domu Figg są dosyć niewielkie, więc jest to miejsce, w którym znajdzie się odrobina przestrzeni.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Był późny wieczór, gwar wesołych rozmów ucichł przyjemnie, już dalej nie męcząc uszu. Zakończyły się święta, jedzenie zostało jak zwykle, dom wypełniał zapach domowych pierniczków, których pojedyncze miseczki stały niemal na każdym dostępnym kawałku blatu, komody czy regału, by dzieciaki mogły łatwo sięgnąć po przysmak. No i Marcella, która zjadła pierniczków nieprzyzwoicie dużo i będzie na pewno katowała się tym, że tyle cukru i będzie trzeba to spalić. Ale są święta - zapach przypraw udzielił się jej mocno, uwielbiała je. Gdy zamknęła oczy widziała ponownie młodziutką twarz siostry, ojca uśmiechającego się łagodnie, tonęła w tych słodkich wspomnieniach, słodkich jak pierniczki prosto z pieca, cieplutkie i kruche. Według przepisu babci Muriel, który wzięła ze starego, zakurzonego zeszytu i od tamtego czasu każda pani Figg robiła idealne pierniczki. Podobno nawet jedna z ich kuzynek podawała je w swojej kawiarni. Ale nigdy nie został zdradzonych ich pierwotny przepis.
Marcella wyszła ze swojej sypialni ze stopami wsuniętymi w ciepłe, wełniane kapcie. Owinięta w miękki kocyk usiadła na kanapie w kolorze spranej zieleni, która miała tyle lat, że może pamiętała młodość ich ojca, który miał tyle lat, że była pewna, że pamiętał trzy stulecia. Przynajmniej tak było, jak była jeszcze mała. Dzisiaj nie miała już przy sobie jego uśmiechu i mądrych oczu, ale zbliżał się coraz większymi krokami dzień, w którym będzie musiała opuścić dom i nie wiedzieć jak potoczy się jej los. Dlatego zbierała siły, próbując odnaleźć choć odrobinę spokoju ducha i nie myśleć.
Pociągnęła nogi do siebie, by ogrzać stopy pod kocem. Dom wydawał się spać, tylko wiatr wygrywał swoją melodię za oknem, zupełnie tak jak codziennie od dwóch miesięcy. Ile by dała, by znów ujrzeć słoneczny, zimowy dzień. Czy swoje życie? Może. Ale przecież o tym mieliśmy nie myśleć.
Otworzyła książkę, by utonąć choć trochę w zupełnie innej opowieści - w jakimś łatwiejszym, rozwiązanym świecie.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
| 26 XII 1956
Zapach cynamonowych pierniczków od kilku dni unosił się po całym domu. Świąteczne swetry wyglądały nienagannie, tak samo jak świeżo wypastowane trzewiki i zakręcone na wałki loki, utrwalone przy pomocy zaklęcia siostry. Magia była ułatwieniem. Dzięki niej loki nie rozpadały się po dwóch godzinach, obrazy i zdjęcia zachowywały trwałość, a podróżowanie stawało się szybkie, ale nadal pozostawało, zdaniem Arabelli, nieprzyjemne. Kroczyła miękko po starych schodach, które przypominały jej niemalże beztroskie dzieciństwo - kiedy biegała, a jej żyły wypełniały się adrenaliną, gdy próbowała zeskoczyć z jednego schodka, dwóch, trzech, a nawet czterech; gdy niosła ojcu talerz świeżo upieczonych ciastek, a tuż za nią dreptała Marcella ze szklanką mleka. Przypomniała sobie katar Marcelli przypominający alergię, który towarzyszył im obu przez pierwsze dziecięce lata i w jakiś sposób je podzielił; który przeniknął przez Marcellę wraz z magią, której poskąpił Arabelli. Każdy kolejny krok na schodach stawał się coraz cięższy, jakby pannie Figg zaczynało brakować sił. Czuła bolesne wspomnienia chowające się w jej szyi, opadające na wąskie ramiona i sprawiające, że widmo przeszłości skutecznie ściągało ją do najciemniejszych zakamarków umysłu. Ojciec miał rację. Nie czuła się dobrze w towarzystwie czarodziei, mimo że tak bardzo ją fascynowali. Każde zaklęcie szeptane pod nosem i każdy ruch nadgarstka i dłoni dzierżącej różdżkę budził w niej niezdrową zazdrość, która nawet teraz, gdy wchodziła do pokoju dziennego na pierwszym piętrze, tliła się gdzieś w jej głowie. Spojrzenie błękitnych oczu utkwiła w siostrze skulonej na kanapie - jej obecność powoli zaczęła rozpraszać nagromadzone troski. Uśmiechnęła się i tanecznym krokiem podeszła do Marcelli, zaraz gramoląc się na kanapę i układając głowę na jej kolanach. Zaczęła nawijać na palec włosy siostry, która nadal była pogrążona w lekturze. - Wymykasz się - przerwała nagle ciszę Arabella, z dołu przyglądając się twarzy siostry. Jej kolana były miękkie i przypominały dziecięce lata, gdy siedziały pod wielkim dębem w ogrodzie i w podobnej pozycji obserwowały rozgwieżdżone niebo. Jednak coraz rzadziej spędzały wieczory w ten sposób. Marcella regularnie znikała na całe noce i od jakiegoś czasu ciągle była senna, czyli nie chodziła na noc do koleżanki z Ministerstwa Magii. Odpowiedź była tylko jedna.
Marcella miała narzeczonego.
Zapach cynamonowych pierniczków od kilku dni unosił się po całym domu. Świąteczne swetry wyglądały nienagannie, tak samo jak świeżo wypastowane trzewiki i zakręcone na wałki loki, utrwalone przy pomocy zaklęcia siostry. Magia była ułatwieniem. Dzięki niej loki nie rozpadały się po dwóch godzinach, obrazy i zdjęcia zachowywały trwałość, a podróżowanie stawało się szybkie, ale nadal pozostawało, zdaniem Arabelli, nieprzyjemne. Kroczyła miękko po starych schodach, które przypominały jej niemalże beztroskie dzieciństwo - kiedy biegała, a jej żyły wypełniały się adrenaliną, gdy próbowała zeskoczyć z jednego schodka, dwóch, trzech, a nawet czterech; gdy niosła ojcu talerz świeżo upieczonych ciastek, a tuż za nią dreptała Marcella ze szklanką mleka. Przypomniała sobie katar Marcelli przypominający alergię, który towarzyszył im obu przez pierwsze dziecięce lata i w jakiś sposób je podzielił; który przeniknął przez Marcellę wraz z magią, której poskąpił Arabelli. Każdy kolejny krok na schodach stawał się coraz cięższy, jakby pannie Figg zaczynało brakować sił. Czuła bolesne wspomnienia chowające się w jej szyi, opadające na wąskie ramiona i sprawiające, że widmo przeszłości skutecznie ściągało ją do najciemniejszych zakamarków umysłu. Ojciec miał rację. Nie czuła się dobrze w towarzystwie czarodziei, mimo że tak bardzo ją fascynowali. Każde zaklęcie szeptane pod nosem i każdy ruch nadgarstka i dłoni dzierżącej różdżkę budził w niej niezdrową zazdrość, która nawet teraz, gdy wchodziła do pokoju dziennego na pierwszym piętrze, tliła się gdzieś w jej głowie. Spojrzenie błękitnych oczu utkwiła w siostrze skulonej na kanapie - jej obecność powoli zaczęła rozpraszać nagromadzone troski. Uśmiechnęła się i tanecznym krokiem podeszła do Marcelli, zaraz gramoląc się na kanapę i układając głowę na jej kolanach. Zaczęła nawijać na palec włosy siostry, która nadal była pogrążona w lekturze. - Wymykasz się - przerwała nagle ciszę Arabella, z dołu przyglądając się twarzy siostry. Jej kolana były miękkie i przypominały dziecięce lata, gdy siedziały pod wielkim dębem w ogrodzie i w podobnej pozycji obserwowały rozgwieżdżone niebo. Jednak coraz rzadziej spędzały wieczory w ten sposób. Marcella regularnie znikała na całe noce i od jakiegoś czasu ciągle była senna, czyli nie chodziła na noc do koleżanki z Ministerstwa Magii. Odpowiedź była tylko jedna.
Marcella miała narzeczonego.
Arabella miała rację - ona się wymykała. Daleko myślami, podróżowała gdzieś, gdzie pogoda kiedyś zrobi się miła, jasna, słońce oświetli ich miękkie twarze, ucałuje piegi na nosie, przyciągnie do siebie zieloną trawę spod ziemi i ponownie będą mogły poczuć radość wiosny, która spali wszelkie zimowe problemy. Nic jednak nie wskazywało, że czas świąteczny ma w sobie tyle magii ciepła i miłości, by doprowadzić ich świat do normalności. Ostatnio coraz więcej pracowała, by jednak ich świat wracał do normy. By budować relacje i miłość, której nie było teraz w tym świecie zbyt wiele. Ale brała też mnóstwo na siebie. W pracy, w życiu w Zakonie. W sprawach, o których Arabella wiedzieć nie mogła.
Zaraz pojawiło się ciało - obce, ale jednak najbardziej bliskie. Znajoma twarz, tak podobna do jej własnej, choć pozbawiona pewnej pulchności, bardziej zacięta, bardziej roztropna, oczy wpatrujące się w Marcellę ciekawsko - w dziewczynę, która nie była w stanie dobrze radzić sobie z ciekawskością bliskiej osoby. Źle kłamała, bardzo źle, zaraz czerwieniły jej się uszy. Lepiej jej to szło, gdy była w obecności kogoś obcego, ale przy Arabelli nie mogła ukryć nic. Z resztą siostra nie mogła jej nic zarzucić, bo sama miała swoje za uszami. Swoje wypadki na głowie.
- Gdzie niby? - Odbiła piłeczkę, bo nie do końca wiedziała o co może chodzić młodszej z bliźniaczek. Tylko na chwilę uniosła wzrok znad książki. Nie potrzebowały więcej, wystarczyło, że zerknęła na siostrę, tylko tyle, ona wiedziała, że ta bliskość i łagodność w czasie wypełnionym zapachem pierniczków była potrzebna Marcelince. Ostatnio ciągle coś zaprzątało jej głowę - zmartwienia i troski, przez które chodziła zmęczona i rozkojarzona i skąd mogła wiedzieć, że jej siostra interpretuje to w zupełnie inny sposób - sposób, który jej odpowiadał i może nawet wydawał się prawdopodobny. Ciekawe czy znalazła też już jej lusterko dwukierunkowe. To, że je miała nie było akurat tajemnicą.
Zaraz pojawiło się ciało - obce, ale jednak najbardziej bliskie. Znajoma twarz, tak podobna do jej własnej, choć pozbawiona pewnej pulchności, bardziej zacięta, bardziej roztropna, oczy wpatrujące się w Marcellę ciekawsko - w dziewczynę, która nie była w stanie dobrze radzić sobie z ciekawskością bliskiej osoby. Źle kłamała, bardzo źle, zaraz czerwieniły jej się uszy. Lepiej jej to szło, gdy była w obecności kogoś obcego, ale przy Arabelli nie mogła ukryć nic. Z resztą siostra nie mogła jej nic zarzucić, bo sama miała swoje za uszami. Swoje wypadki na głowie.
- Gdzie niby? - Odbiła piłeczkę, bo nie do końca wiedziała o co może chodzić młodszej z bliźniaczek. Tylko na chwilę uniosła wzrok znad książki. Nie potrzebowały więcej, wystarczyło, że zerknęła na siostrę, tylko tyle, ona wiedziała, że ta bliskość i łagodność w czasie wypełnionym zapachem pierniczków była potrzebna Marcelince. Ostatnio ciągle coś zaprzątało jej głowę - zmartwienia i troski, przez które chodziła zmęczona i rozkojarzona i skąd mogła wiedzieć, że jej siostra interpretuje to w zupełnie inny sposób - sposób, który jej odpowiadał i może nawet wydawał się prawdopodobny. Ciekawe czy znalazła też już jej lusterko dwukierunkowe. To, że je miała nie było akurat tajemnicą.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Uciekanie myślami od rzeczywistości było specjalnością Marcelli. Podróżowała między swoimi wspomnieniami i rozterkami, nie dopuszczając nikogo do tego małego świata. Arabella mogła się tylko domyślać, w jakim miejscu znajdowała się teraz jej siostra - mogła jedynie czytać z jej oczu i mowy ciała, widząc uzewnętrzniony strach, przygnębienie i radość. Znały się doskonale - jedno spojrzenie często wystarczało, aby jedna już siedziała przy boku drugiej, w milczeniu obejmując się nawzajem ramionami i składając podbródki na swoich ramionach. Jednak Arabella nie opanowała jeszcze legilimencji i oklumencji, aby czytać w myślach siostry. Nie wiedziała, gdzie znikała wieczorami. Nie wiedziała, dlaczego nie chciała podzielić się z nią swoimi sekretami. Jeszcze parę lat temu nie miały przed sobą tajemnic... A może jednak miały? Może na odległość Marcelli łatwiej było utrzymywać w tajemnicy pewne fakty? Arabella nachmurzyła się. Tęskniła za czasami, gdy mówiły sobie wszystko. Niezależnie, jak okrutna była prawda. — Wieczorami — kontynuowała Arabella po krótkiej przerwie. Znowu nastąpiło długie milczenie, które działało młodszej bliźniaczce na nerwy. Delikatnie podniosła głowę z kolan siostry i przykucnęła obok niej, przodem do oparcia kanapy. Posłała jej badawcze spojrzenie. — Cella — zaczęła znowu miękko. — Widzę, jak wychodzisz i wracasz dopiero rano. Czasem nawet nie — westchnęła ciężko. Przeniosła wzrok na książkę, którą siostra ciągle dzierżyła w rękach. Chciałaby przenieść się do innego świata. Bez trosk, bez tajemnic, bez sekretów. Bez podziałów. — Nie obchodzi mnie, czy wieczorami ratujesz świat, czy spotykasz się z chłopakiem. Boli mnie to, że już ze mną nie rozmawiasz. Czuję to, Cella. Coś przede mną ukrywasz. Nawet nie patrzysz mi teraz w oczy — zauważyła Arabella, kiedy posłała siostrze krótkie, szybkie spojrzenie. Nerwowe. Przygryzła wargę. Zmieniła pozycję i siedziała teraz bokiem do siostry, z jedną stopą na podłodze, a z drugą skrzyżowaną na kanapie. Patrzyła na swoje nieregularne odbicie w lustrze, na swoją bliźniaczkę, którą kochała całym sercem. Czuła dystans, jaki się między nimi wytworzył po tylu latach rozłąki. Myślała, że gdy powróci do domu rodzinnego, zredukuje go i z powrotem staną się najlepszymi przyjaciółkami. Jednak miała wrażenie, że od maja oddaliły się od siebie jeszcze bardziej. Na dole szalał rodzinny gwar; dzieci ganiały się wokół stołu, kuzynka uciszała je gorączkowo, ktoś inny śmiał się głośno. A one siedziały w pokoju na pierwszym piętrze, wpatrując się w siebie w ciszy i nie wiedząc, jak pokonać kilometry, jakie je dzieliły, mimo że siedziały ramię w ramię.
Choć znały się lepiej niż ktokolwiek na świecie je znał, był pewien szkopuł, który Marcella dostrzegła, gdy siostra ponownie wróciła do domu. Zmieniły się. Obie były kompletnie inne niż na samym początku rozwidlenia ich życiowych dróg. Marcella przeszła wiele wzlotów i upadków, które szarpały jej osobowością, zmieniając ją i dostosowując ją do momentu, w którym aktualnie musiała się znaleźć. Nigdy by się tego po sobie nie spodziewała, ale bardzo łatwo przystosowała się do tego, czego wymagał od niej świat, gdy tylko ruszyła wprzód. Gdy powiedziała ojcu, że chce zapisać się na kurs do magicznej policji, ten uśmiechnął się z dumą, wtedy podniosła się znowu na własne nogi. I nie sądziła, że tak łatwo uda się jej przystosować do nowej sytuacji, że pomimo tego jak trudno było wdrożyć się w nowe miejsce pracy. Zupełnie nowe, zupełnie inna rzeczywistość na nią czekała. Sport jednak dawał pewne poczucie jedności z drużyną. W policji, zwłaszcza na samym początku, była jak intruz. W dodatku kobieta, nie każdy lubił scenariusz, w którym była jedną z nich... Dopiero po jakimś czasie znalazła swoje miejsce.
Zakon Feniksa również dawał poczucie jedności, poczucie drużyny. To znacznie jej pomogło, gdy już zdecydowała się ostatecznie, że uniesie różdżkę w imieniu Zakonu. U boku Samuela naprawiając swoją pierwszą anomalię.
- To przez pracę, przecież wiesz, że mam nocne zmiany... - Westchnęła cicho. Nie mogła jej przecież powiedzieć, że czas zajmują jej sprawy Zakonu Feniksa, że ta koleżanka, do której poszła to sporządzała z nią mapę oskarżonych o bycie za Voldemortem. Spojrzenie Arabelli się w nią wbijało - było niemal takie jak jej własne, gdy miała do siebie pretensje, gdy obwiniała się o coś, coś ją dręczyło. To sprawiało, że zrobiło jej się jakoś dziwnie... Źle. - Jakim chłopakiem?! - O mało się nie zapowietrzyła. Jakie chłopakiem?! Przecież Marcelli nie było to w głowie i to kompletnie! Zwłaszcza od kiedy Lorcan poprosił o zwrócenie pierścienia, który dziewczyna nosiła na swoim palcu.
Nie chciała kłamać Arabelli, wolała ominąć zgrabnie temat. Ale Zakon to coś, o tym nie mogła powiedzieć.
Tylko jedna z bliźniaczek mogła rosnąć w siłę pod skrzydłami Feniksa.
Zakon Feniksa również dawał poczucie jedności, poczucie drużyny. To znacznie jej pomogło, gdy już zdecydowała się ostatecznie, że uniesie różdżkę w imieniu Zakonu. U boku Samuela naprawiając swoją pierwszą anomalię.
- To przez pracę, przecież wiesz, że mam nocne zmiany... - Westchnęła cicho. Nie mogła jej przecież powiedzieć, że czas zajmują jej sprawy Zakonu Feniksa, że ta koleżanka, do której poszła to sporządzała z nią mapę oskarżonych o bycie za Voldemortem. Spojrzenie Arabelli się w nią wbijało - było niemal takie jak jej własne, gdy miała do siebie pretensje, gdy obwiniała się o coś, coś ją dręczyło. To sprawiało, że zrobiło jej się jakoś dziwnie... Źle. - Jakim chłopakiem?! - O mało się nie zapowietrzyła. Jakie chłopakiem?! Przecież Marcelli nie było to w głowie i to kompletnie! Zwłaszcza od kiedy Lorcan poprosił o zwrócenie pierścienia, który dziewczyna nosiła na swoim palcu.
Nie chciała kłamać Arabelli, wolała ominąć zgrabnie temat. Ale Zakon to coś, o tym nie mogła powiedzieć.
Tylko jedna z bliźniaczek mogła rosnąć w siłę pod skrzydłami Feniksa.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Kolejne różnice między nimi uwydatniały się na przestrzeni lat. Małej Arabelli nie przeszkadzały zmiany, czuła się jak ryba w wodzie w nowych sytuacjach i zawsze miała zdanie na każdy temat. Z kolei dorosła Arabella z powątpiewaniem snuła się na granicy dwóch światów, pełna obaw i wewnętrznego strachu. Nigdzie nie pasowała. A fakt, że siostra-bliźniaczka ukrywała przed nią tak wiele istotnych aspektów, tylko pogłębiał poczucie niedopasowania. Czy to znaczyło, że nie ufały już sobie bezgranicznie? Były przyjaciółkami tylko z nazwy? W serduszku Belli pojawiła się maleńka zadra, powoli wbijająca się coraz głębiej i głębiej. Siostra chciała ją oszukać? Przemilczeć pewne sprawy? Dla jej dobra czy dlatego, że była charłakiem i nie zrozumiałaby magicznego świata? Przygryzła dolną wargę, mając nadzieję, że nie widać tego, jak w ciągu zaledwie paru chwil ogarnęło ją przygnębienie. — Masz nocne zmiany nawet wtedy, gdy pracujesz od rana — stwierdziła, trochę niepocieszona. Nie chciała awantury. Chciała rozmowy. Szczerej rozmowy, takiej, jaka mogłaby się odbyć między dwiema prawdziwymi siostrami, które nie mają przed sobą tajemnic. — Nie rozumiem, dlaczego mnie okłamujesz. Ponieważ... nie rozumiem twojego świata? Nie rozumiem magii? Dlatego nie chcesz mi nic powiedzieć i trzymasz mnie od tego z daleka? — spytała z lekką pretensją w głosie. Wzięła głęboki oddech i policzyła do dziesięciu. Nie mogła wybuchnąć. Nie chciała się kłócić. Jednak może tak trzeba było postąpić? Może to właśnie Marcelli powinna powierzyć wszystkie swoje bolączki, które gromadziły się w niej odkąd skończyła jedenaście lat? Nie. Nie powinna. Tamten czas już minął i powinna przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Dlaczego nie potrafiła? Rzuciła w stronę bliźniaczki krótkie spojrzenie, jakby w końcu oprzytomniała i zdała sobie sprawę, co właściwie powiedziała. — Posłuchaj, nie chcę się kłócić. Po prostu wracasz nad ranem, w męskich ubraniach... Często pachniesz wodą kolońską. Nie myśl proszę, że jestem zazdrosna... Cieszyłabym się twoim szczęściem, gdybyś tylko zechciała mi cokolwiek powiedzieć — zakończyła swój wywód, wzdychając ciężko. — Kiedyś mówiłyśmy sobie wszystko, Marcello. Obiecałyśmy sobie, że nie będzie między nami tajemnic. Wiem, że to trudne przez mój... Brak zdolności... Ale... Nadal mam uczucia. Po prostu czuję się gorsza, jakbym nie zasługiwała na żadne informacje — wymamrotała smętnie. Nie miała pojęcia, w jaki sposób tak prędko przeszła z braku zaufania Marcelli to swojego zdrowia psychicznego. Po jej policzku zaczęła spływać powoli samotna łza, dlatego czym prędzej wstała i pośpiesznie otarła policzki, stając przodem do okna. Złożyła ręce na piersiach i zaczęła przyglądać się szalejącej za oknem śnieżycy. Żałowała, że rozpoczęła tę rozmowę. Teraz sytuacja między nimi miała zepsuć się jeszcze bardziej.
Pokój dzienny na I piętrze
Szybka odpowiedź