Łaźnia męska
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Łaźnia męska
Znajdujące się w podziemiach, niewielkie ale na swój sposób przytulne pomieszczenie przygotowane zostało z myślą o czarodziejach, którzy potrzebują odprężenia po długim dniu. Panuje tu stała, dość niska temperatura, której przeciwwagą jest gorąca woda w położonym centralnie zbiorniku. Woda wpada do niego jednocześnie z kilku źródeł pod różnym ciśnieniem, zapewniając możliwość masażu o różnej sile, zależnie od preferencji.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.02.24 21:08, w całości zmieniany 2 razy
Gdyby mogła zmienić pogodę, zakryłaby palące słońce chmurami aby przypadkiem jej cera nie nabrała okropnego, brązowego wyrazu. Zastanawiała się, jak szybko uda się zorganizować ślub, a potrzebowała wyglądać idealnie. Smukła, poruszając się swobodnie, zachowywała kadzidło które podarowała jej Elvira a także eliksir upiększający, w dniu ślubu zamierzając przyćmić wszystkich w każdy możliwy sposób. Jeżeli teraz zacznie przygotowania się, jeszcze bardziej zwracając uwagę na to, aby błyszczeć w towarzystwie. Zaręczyć mógł ją nestor, ale zainteresowanie mężczyzny musiała już utrzymać sama. Z tego co zrozumiała, Tatiana miała już o wiele większe doświadczenie w tym polu i to nie ze szlachcicem, mogłaby więc zrozumieć nieco z jej perspektywy. W końcu mogła mieć też pewność, że w takim wypadku ta będzie o wiele bardziej bezpośrednia – tego wydawało się nie brakować pani Dolohov, musiała więc skorzystać z prostych prawd, o których mało kto chciał wprost mówić.
Miejsce powinno być nieco prywatne, a ponieważ starała się nie jeść ostatnimi czasy, pozostawały poza jej chęcią spotkania w kawiarni albo miejscu, w którym nie można było myśleć o jedzeniu, którego nie chciała w końcu jeść. Z drugiej wizyta w Broadway Tower mogła budzić nieco większe podejrzenia, a teraz…teraz i tak nie było coś, czego do tej pory Tatiana już by nie widziała, dlatego pierwsze lody i tak już były przełamane. Tym bardziej wyzbycie się ubrań na pewno mogło im dać możliwość pozbycia się pewnego skrępowania. No i przecież łaźnie były po to, aby z nich korzystać.
- Dziękuję, niezwykle miło słyszeć takie słowa. – Nie zaprzeczyła, bo w końcu kto by zaprzeczył temu, że przecież rzeczywiście wyglądała promiennie. Niczym najpiękniejsza na świecie, gotowa była przyjmować każdy komplement skierowany w jej kierunku, dopiero po chwili kiwając głowa, tak jakby jednak pamiętała, że wypada odwzajemnić miłe słowa. – Pani również nie wygląda najgorzej. – Uśmiechnęła się, samej łapiąc kieliszek kiedy teraz spoglądała na Tatianę bez skrępowania. Mimo wszystko, nie proponowała jej zwracania się po imieniu, ciesząc się w pełni tytułem. Dawało jej to jakąś przewagę i nie umiała się tego uczucia pozbyć. W sumie to nawet nie chciała.
- Mam nadzieję, że nie było trudno znaleźć miejsce? Proszę mi powiedzieć, jak mija czas? Używa pani czegoś specjalnego do włosów? Wyglądają bardzo gładko. – Uśmiechnęła się, zaraz też wyprostowując lekko nogi przed sobą, czując jak zmęczenie i ból powoli uciekają z jej ciała). – Nie powiem, rozważam czy przychodziło do pani głowy dlaczego w sumie zdecydowałam się na spotkanie? – Niech ją zaskoczy, niech pozgaduje, niech zabawi ją póki takie gry jeszcze były możliwe.
Miejsce powinno być nieco prywatne, a ponieważ starała się nie jeść ostatnimi czasy, pozostawały poza jej chęcią spotkania w kawiarni albo miejscu, w którym nie można było myśleć o jedzeniu, którego nie chciała w końcu jeść. Z drugiej wizyta w Broadway Tower mogła budzić nieco większe podejrzenia, a teraz…teraz i tak nie było coś, czego do tej pory Tatiana już by nie widziała, dlatego pierwsze lody i tak już były przełamane. Tym bardziej wyzbycie się ubrań na pewno mogło im dać możliwość pozbycia się pewnego skrępowania. No i przecież łaźnie były po to, aby z nich korzystać.
- Dziękuję, niezwykle miło słyszeć takie słowa. – Nie zaprzeczyła, bo w końcu kto by zaprzeczył temu, że przecież rzeczywiście wyglądała promiennie. Niczym najpiękniejsza na świecie, gotowa była przyjmować każdy komplement skierowany w jej kierunku, dopiero po chwili kiwając głowa, tak jakby jednak pamiętała, że wypada odwzajemnić miłe słowa. – Pani również nie wygląda najgorzej. – Uśmiechnęła się, samej łapiąc kieliszek kiedy teraz spoglądała na Tatianę bez skrępowania. Mimo wszystko, nie proponowała jej zwracania się po imieniu, ciesząc się w pełni tytułem. Dawało jej to jakąś przewagę i nie umiała się tego uczucia pozbyć. W sumie to nawet nie chciała.
- Mam nadzieję, że nie było trudno znaleźć miejsce? Proszę mi powiedzieć, jak mija czas? Używa pani czegoś specjalnego do włosów? Wyglądają bardzo gładko. – Uśmiechnęła się, zaraz też wyprostowując lekko nogi przed sobą, czując jak zmęczenie i ból powoli uciekają z jej ciała). – Nie powiem, rozważam czy przychodziło do pani głowy dlaczego w sumie zdecydowałam się na spotkanie? – Niech ją zaskoczy, niech pozgaduje, niech zabawi ją póki takie gry jeszcze były możliwe.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Brytyjska arystokracja rządziła się swoimi prawami – nader dobrze polubiła się z hermetycznym konserwatyzmem, ulubieniem tylko tego, co własne – Skorowidz krwi podkreślał to bardziej niż cokolwiek innego, pieczętując wielowiekowe tradycje, zwyczaje i powiązania; między rodami, między ludźmi, między nazwiskami. Nie potrzeba było wiele by zaaranżować małżeństwo, złączyć jednych z drugimi na drodze wzajemnego konsensu i korzyści. Nauczyła się obracać w tym półświatku odpowiednio sprawnie; wiedziała co powiedzieć, kiedy powiedzieć i jak powiedzieć. Wiedziała też, kiedy powinna milczeć, a kiedy jedynie unieść kąciki ust, jeszcze kiedy indziej skłonić się i zaśmiać perliście. Całe listy wyuczonych zachowań i pożądanych reakcji – ale w tym wszystkim zostawiła sobie wystarczająco dużo swobody na własne ja; na to, co angielska śmietanka zwykle nazywała różnicą kulturową, egzotyczną naleciałością, wychowaniem w innym świecie. Bo choć w ich oczach nie była równą sobie, nie mogli odmówić jej pochodzenia – powiązanego z carską dynastią, wywyższonymi przez naród i przez boga, choć potajemnie związanych z magią.
Czy jej zamążpójście miało to zmienić? Otworzyć kolejne drzwi, pokazać następne możliwości, przybliżyć do statusu pełnoprawnej Angielki?
Zaproszenia takie jak te były częste w jej życiu – te obracające się wokół szlachcianek i ich zachcianek, bo wizyta w łaźni u boku lady Parkinson była raczej nowością; nowością i zagadką, słodkim rebusem, którego rozwiązanie miało pozwolić jej zrozumieć pobudki kierujące czarującą Odettą.
Ciepło akwenu spotkało się z bladą fakturą jej skóry, woda otuliła nagie ciało aż do okolic mostka, zanurzając piersi do połowy. Przeszła przez marmurowy basen, zajmując w końcu miejsce na wbudowanym, kamiennym siedzisku pod wodą, naprzeciw lady Parkinson, w końcu nie mogąc pohamować uśmiechu na subtelny komplement z ust szlachcianki. Przytaknęła głową w formie podziękowania, sięgając po kieliszek ze srebrnej tacy, która zaczarowana, raz po raz lewitowała pomiędzy nimi.
– Och, prawdę mówiąc nic specjalnego. Drogeryjne olejki, specyfiki do mycia, chyba nie jestem specjalistką w tym temacie. Choć, muszę przyznać, nie odmawiam wizyt w salonie. Raz na jakiś czas - wyjawiła, uśmiechając się pomiędzy pociągnięciem z kieliszka – Schlebia mi lady, choć, jak mniemam, nie moje włosy były powodem naszego spotkania? – zagaiła, a brew drgnęła w górę. Zaraz potem dołączył do niej kącik ust – Naturalnie, mogłabym nawet stwierdzić, że to poniekąd ekscytujące. Zastanawiać się, odkrywać kolejne karty, debatować w swojej głowie nad motywem zaproszenia. Nie znamy się wszakże dobrze, lady Parkinson, choć nie ukrywam, że nasze pierwsze spotkanie sam na sam, choć nieoczekiwane, było doprawdy przyjemne – kielich zakołysał się w pobliżu ust, po chwili Tatiana znów upiła łyk czerwonego wina – Łaźnia. Intrygujący wybór.
Czy jej zamążpójście miało to zmienić? Otworzyć kolejne drzwi, pokazać następne możliwości, przybliżyć do statusu pełnoprawnej Angielki?
Zaproszenia takie jak te były częste w jej życiu – te obracające się wokół szlachcianek i ich zachcianek, bo wizyta w łaźni u boku lady Parkinson była raczej nowością; nowością i zagadką, słodkim rebusem, którego rozwiązanie miało pozwolić jej zrozumieć pobudki kierujące czarującą Odettą.
Ciepło akwenu spotkało się z bladą fakturą jej skóry, woda otuliła nagie ciało aż do okolic mostka, zanurzając piersi do połowy. Przeszła przez marmurowy basen, zajmując w końcu miejsce na wbudowanym, kamiennym siedzisku pod wodą, naprzeciw lady Parkinson, w końcu nie mogąc pohamować uśmiechu na subtelny komplement z ust szlachcianki. Przytaknęła głową w formie podziękowania, sięgając po kieliszek ze srebrnej tacy, która zaczarowana, raz po raz lewitowała pomiędzy nimi.
– Och, prawdę mówiąc nic specjalnego. Drogeryjne olejki, specyfiki do mycia, chyba nie jestem specjalistką w tym temacie. Choć, muszę przyznać, nie odmawiam wizyt w salonie. Raz na jakiś czas - wyjawiła, uśmiechając się pomiędzy pociągnięciem z kieliszka – Schlebia mi lady, choć, jak mniemam, nie moje włosy były powodem naszego spotkania? – zagaiła, a brew drgnęła w górę. Zaraz potem dołączył do niej kącik ust – Naturalnie, mogłabym nawet stwierdzić, że to poniekąd ekscytujące. Zastanawiać się, odkrywać kolejne karty, debatować w swojej głowie nad motywem zaproszenia. Nie znamy się wszakże dobrze, lady Parkinson, choć nie ukrywam, że nasze pierwsze spotkanie sam na sam, choć nieoczekiwane, było doprawdy przyjemne – kielich zakołysał się w pobliżu ust, po chwili Tatiana znów upiła łyk czerwonego wina – Łaźnia. Intrygujący wybór.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Świat zmieniał się ale nie w każdym miejscu – wiele rzeczy nie było już takimi, jakimi pamiętała. Londyn miał namiestniczkę, ona miała wyjść za mąż, a wszystko inne również potrafiło się zmienić w mgnieniu oka. Czy więc konserwatyzm brytyjskiej arystokracji miał pęknąć? Na pewno wobec tych, którzy „zasłużyli”, a reszta dalej miała mieć równie oziębłe podejście co wcześniej. Mimo wszystko, uwielbiała czas spędzać z przedstawicielkami szlachty jak Evandra czy Primrose, kochała również omawiać modę z Rigelem, który zawsze miał na to czas i zawsze miał nowe pomysły. Czy też braci oraz kuzynostwo i nie wyobrażała sobie, jak teraz miałaby żyć bez ich obecności.
Zamążpójście paradoksalnie mogło pomóc jak i nic nie zmienić w życiu. Panny potrafiły czasem mieć więcej swobody, lecz mężatkom niekoniecznie tak mocno patrzono na ręce. Mimo wszystko, co doskonale było widać po kwietniowym wystąpieniu jak i po słowach lady doyenne Parkinson, pozycja szlachty wydawała się teraz mocno niepewna jeżeli chodziło o niektóre rodziny, a osoby czystokrwiste w cichej akceptacji otoczenia zaczęły podważać ustalony porządek, zyskując co raz większe pozycje.
Tatiana za to mogła Odettcie zapewnić pewne spojrzenie na sprawy małżeńskie, o których ta nie miała pojęcia. A przynajmniej jakaś jej część miała nadzieję, że pani Dolohov będzie wypowiadać się wprost, dlatego opierając się wygodnie, pozwoliła sobie wyciągnąć nogi, z ciekawością spoglądając jeszcze jak para z ciepłej wody wydawała się migotać, kołysząc się lekko w przestrzeni nad nimi i zwijając się zanim nie zniknęła w przestrzeni.
- Mogę mówić za siebie, ale zajęcie się swoim wyglądem przynosi wielką ulgę. Jeżeli będzie potrzeba jakiejś porady, mogę służyć pomocą. – W takich wypadkach raczej już nie będzie mogła powiedzieć o dostawie darmowych kosmetyków, ale w wypadku porad mogła w końcu znaleźć kogoś kto dałby radę wytrzymać z nią wszystkie wykłady na temat cennych olejków i ich właściwości. – Nie, ale podejrzewam, że w tym wypadku nie było trudno mnie przejrzeć. – Stwierdziła, uśmiech częściowo chowając za szkłem kieliszka.
- W miejscach takich jak to łatwo pozbyć się pewnych…uprzedzeń. – Zabrakło jej dobrego słowa, dlatego zastanawiała się chwilę, ostatecznie jednak wychodząc z propozycją, która do końca jej nie pasowała, ale nie umiała znaleźć lepszego określenia do tego, o czym myślała. – A ja mam pytanie, które może zostać uznać za dość bezpośrednie i osobiste, więc rozumiem, jeżeli nie otrzymam odpowiedzi… - Ostrożnie budowała swoją wypowiedź, do sedna przechodząc dopiero po tym niezręcznym wstępie.
- Jako, że niebawem czeka mnie małżeństwo, chciałam zapytać… o opinię, nazwijmy to. Poznać lepsze i gorsze strony. Może zwłaszcza te gorsze. – Prawda, najgorsza i najczarniejsza. Jeżeli miała wiedzieć, co miała znosić, najlepiej było móc się na to jakoś przygotować.
Zamążpójście paradoksalnie mogło pomóc jak i nic nie zmienić w życiu. Panny potrafiły czasem mieć więcej swobody, lecz mężatkom niekoniecznie tak mocno patrzono na ręce. Mimo wszystko, co doskonale było widać po kwietniowym wystąpieniu jak i po słowach lady doyenne Parkinson, pozycja szlachty wydawała się teraz mocno niepewna jeżeli chodziło o niektóre rodziny, a osoby czystokrwiste w cichej akceptacji otoczenia zaczęły podważać ustalony porządek, zyskując co raz większe pozycje.
Tatiana za to mogła Odettcie zapewnić pewne spojrzenie na sprawy małżeńskie, o których ta nie miała pojęcia. A przynajmniej jakaś jej część miała nadzieję, że pani Dolohov będzie wypowiadać się wprost, dlatego opierając się wygodnie, pozwoliła sobie wyciągnąć nogi, z ciekawością spoglądając jeszcze jak para z ciepłej wody wydawała się migotać, kołysząc się lekko w przestrzeni nad nimi i zwijając się zanim nie zniknęła w przestrzeni.
- Mogę mówić za siebie, ale zajęcie się swoim wyglądem przynosi wielką ulgę. Jeżeli będzie potrzeba jakiejś porady, mogę służyć pomocą. – W takich wypadkach raczej już nie będzie mogła powiedzieć o dostawie darmowych kosmetyków, ale w wypadku porad mogła w końcu znaleźć kogoś kto dałby radę wytrzymać z nią wszystkie wykłady na temat cennych olejków i ich właściwości. – Nie, ale podejrzewam, że w tym wypadku nie było trudno mnie przejrzeć. – Stwierdziła, uśmiech częściowo chowając za szkłem kieliszka.
- W miejscach takich jak to łatwo pozbyć się pewnych…uprzedzeń. – Zabrakło jej dobrego słowa, dlatego zastanawiała się chwilę, ostatecznie jednak wychodząc z propozycją, która do końca jej nie pasowała, ale nie umiała znaleźć lepszego określenia do tego, o czym myślała. – A ja mam pytanie, które może zostać uznać za dość bezpośrednie i osobiste, więc rozumiem, jeżeli nie otrzymam odpowiedzi… - Ostrożnie budowała swoją wypowiedź, do sedna przechodząc dopiero po tym niezręcznym wstępie.
- Jako, że niebawem czeka mnie małżeństwo, chciałam zapytać… o opinię, nazwijmy to. Poznać lepsze i gorsze strony. Może zwłaszcza te gorsze. – Prawda, najgorsza i najczarniejsza. Jeżeli miała wiedzieć, co miała znosić, najlepiej było móc się na to jakoś przygotować.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ciepło falującej wody sprawnie rozchodziło się wzdłuż bladego ciała, zaglądając między zwykle chłodne opuszki palców i spięte łopatki. Marmur pod skórą nie wydawał się nawet ostry; niemal dopasowany do sylwetki, która usiadła swobodnie i subtelnie na wyżłobionym pod wodą siedzisku, niedługo potem sięgając po kieliszek z lewitującej tacy.
Gdyby była taka jak Odetta Parkinson, mogłaby w tym spotkaniu upatrywać się tajemnicy lub podstępu – fakt, że dzieliło je znacznie więcej sprawiał, że rozmowa w cichych, dusznych ścianach łaźni otwierała przed nią tylko możliwości. Możliwość poznania słodkiego sekretu, spojrzenia na coś z perspektywy różowego szkła arystokracji, wetknięcie nosa między salonowe ciekawostki.
Lady Parkinson nie pozostawała długo dłużna; na próżno było w niej także szukać skrępowania, co nieco dziwiło Tatianę, nader jednak intrygowało – w ruchach Odetty dużo było wyważenia, mało wstydu, zupełnie jak gdyby znały się dostatecznie długo, by bez oporów ofiarować swoje sekrety.
Kielich z brzdękiem uderzył o taflę srebrnej tacy, nim dostatecznie skupiła swoją uwagę na pomysłodawczyni spotkania.
Była pewna, że nie spotkały się tutaj by prawić o urodzie, nawet jeśli ich pierwsze momenty składały się właśnie z dywagacji o pięknie, kosmetykach i dbałości o wygląd. Sam dotyk kojącej wody i wyraźne nuty olejków unoszące się w powietrzu były tutaj tylko dla tła.
Kiwnęła głową, w geście podziękowania, kiedy Odetta znów potwierdziła swoją chęć pomocy czy rady; Dolohov czekała jednak aż szlachcianka przejdzie do sedna, co samo w sobie było uczuciem graniczącym pomiędzy ciekawością a rozbawieniem. Łaźnia z pewnością obdzierała je z uprzedzeń i warstw zbędnych ubrań, ale to nie nagie ciało lady Parkinson leżało w zainteresowaniach Dolohov, a słowa, które miały wypłynąć pomiędzy uśmiechami, łykami wina i odgłosem wody.
– Bezpośrednie i osobiste – powtórzyła powoli za towarzyszką kąpieli, z nutą uśmiechu tańczącą na ustach – Bez obaw, moja droga, możesz śmiało mówić i pytać – wyjaśniła, na potwierdzenie słów przytakując nieco głową kiedy skrzyżowały spojrzenie.
Na moment między brwiami przemknęła jednak drobna zmarszczka.
– Nie mam, droga lady, doświadczenia w małżeństwie. Wszystko wciąż przede mną – dodała, kiedy stało się jasne, że lady chce pytać ją o sprawy matrymonialne związane z zamążpójściem – Nie mogę zatem ze swojej strony wytoczyć ci zalet i wad tego... jakże urokliwego układu – śmiech zadrgał gdzieś w kąciku ust, stłumiony kolejnym sięgnięciem po kielich z winem – Niesamowicie chętnie usłyszę jednak o kandydatach, starających się o twoją rękę, moja droga.
Gdyby była taka jak Odetta Parkinson, mogłaby w tym spotkaniu upatrywać się tajemnicy lub podstępu – fakt, że dzieliło je znacznie więcej sprawiał, że rozmowa w cichych, dusznych ścianach łaźni otwierała przed nią tylko możliwości. Możliwość poznania słodkiego sekretu, spojrzenia na coś z perspektywy różowego szkła arystokracji, wetknięcie nosa między salonowe ciekawostki.
Lady Parkinson nie pozostawała długo dłużna; na próżno było w niej także szukać skrępowania, co nieco dziwiło Tatianę, nader jednak intrygowało – w ruchach Odetty dużo było wyważenia, mało wstydu, zupełnie jak gdyby znały się dostatecznie długo, by bez oporów ofiarować swoje sekrety.
Kielich z brzdękiem uderzył o taflę srebrnej tacy, nim dostatecznie skupiła swoją uwagę na pomysłodawczyni spotkania.
Była pewna, że nie spotkały się tutaj by prawić o urodzie, nawet jeśli ich pierwsze momenty składały się właśnie z dywagacji o pięknie, kosmetykach i dbałości o wygląd. Sam dotyk kojącej wody i wyraźne nuty olejków unoszące się w powietrzu były tutaj tylko dla tła.
Kiwnęła głową, w geście podziękowania, kiedy Odetta znów potwierdziła swoją chęć pomocy czy rady; Dolohov czekała jednak aż szlachcianka przejdzie do sedna, co samo w sobie było uczuciem graniczącym pomiędzy ciekawością a rozbawieniem. Łaźnia z pewnością obdzierała je z uprzedzeń i warstw zbędnych ubrań, ale to nie nagie ciało lady Parkinson leżało w zainteresowaniach Dolohov, a słowa, które miały wypłynąć pomiędzy uśmiechami, łykami wina i odgłosem wody.
– Bezpośrednie i osobiste – powtórzyła powoli za towarzyszką kąpieli, z nutą uśmiechu tańczącą na ustach – Bez obaw, moja droga, możesz śmiało mówić i pytać – wyjaśniła, na potwierdzenie słów przytakując nieco głową kiedy skrzyżowały spojrzenie.
Na moment między brwiami przemknęła jednak drobna zmarszczka.
– Nie mam, droga lady, doświadczenia w małżeństwie. Wszystko wciąż przede mną – dodała, kiedy stało się jasne, że lady chce pytać ją o sprawy matrymonialne związane z zamążpójściem – Nie mogę zatem ze swojej strony wytoczyć ci zalet i wad tego... jakże urokliwego układu – śmiech zadrgał gdzieś w kąciku ust, stłumiony kolejnym sięgnięciem po kielich z winem – Niesamowicie chętnie usłyszę jednak o kandydatach, starających się o twoją rękę, moja droga.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uwielbiała ten drobny relaks – cóż, drobny dla ludzi, którzy pieniędzmi nigdy nie gardzili – bo najlepiej sprawdzał się na wszystkie bolączki. Jasna dłoń czuła się tak swobodnie, kiedy muskała taflę gładkiego lustra wody, a i co jakiś czas, gdy Odetta unosiła rękę, przyglądała się z fascynacją kroplom opadającym na spokojną powierzchnię, mąconą tylko ich ruchami kiedy postanowiły przemieszczać się, pozwalając sobie na lepsze odprężenie w gorącym źródle.
Gdyby Tatiana była mężczyzną, Odetta nigdy nie pozwoliłaby sobie na różne śmiałości, jednak od młodości przyzwyczajona była do porównywania każdego drobnego elementu ciała wraz z kuzynkami – która miała bardziej lśniące włosy, której usta ładniej wyginały się w uśmiechu, której rzęsy były gęstsze gdy trzepotała nimi do przystojnego młodzieńca stojącego na drugim końcu balowej sali. I gdy teraz siedziała tak ze swoją towarzyszką, nie czułaby innego skrępowania gdyby obok znajdowała się Evandra bądź Primrose. I gdy tak spoglądała na Tatianę, nie wydawało się jej aby i ona czuła tutaj skrępowanie, raczej swobodnie poruszając się po miejscu.
Czuła, że komplement podsycał ciekawość wobec spotkania, ale nie chciała też z nimi przesadzać – prędzej czy później ich natura stawała się widocznie pusta, co nie pomagało w rozmowie, a wręcz nudziło rozmówcę, a rozmówca nudzić się nie powinien.
- Nie masz? – Przechyliła głowę, wyraźnie zaskoczona. Nie pomna zbytnio informacji na temat stanu cywilnego Tatiany, zawsze wydawała się uważać ją za osobę, która zdążyła wyjść już za mąż. W końcu, w prostym umyśle Odetty, skoro posiadała inne nazwisko niż jej brat, musiała, w pewnym nieokreślonym w życiu momencie, wyjść za mąż. Spowodowało to tylko to, że jej dłoń zakryła jej usta, a policzki pokryły się niestandardowym rodzajem różu – pierwsze zakłopotanie, które można było dostrzec tego dnia.
- Proszę wybacz, myślałam, że… - Urwała, bo nawet nie wiedziała jak wytłumaczyć to, że zamiast się zapytać, to po prostu przyjmowała coś za pewnik. Odchrząknęła jednak, przechodząc szybko do pytania skierowanego w jej stronę. Rozejrzała się jeszcze po pomieszczeniu, jakby się spodziewając, że zaraz ktoś może wyskoczyć zza ozdobnej otomanki, krzycząc teatralnie „ha!”, lecz były same, mogła więc ostrożnie przybliżyć się do swojej towarzyszki i pochylić głowę w jej kierunku.
- No dobrze, ale niech to będzie nasza tajemnica. Z kilku kandydatów wybrano nowych namiestników, Drew Macnaira i Ramseya Mulcibera, lecz jeżeli żaden nie odpowie z deklaracją, moja dłoń będzie należeć do Abraxasa Malfoya. – Zachowywała się nieco jak podekscytowana nastolatka, niemal szeptem zdradzając wybrane przez nią i jej rodzinę imiona, które dla Dolohov miały większe bądź mniejsze znaczenie.
- Nie ukrywam, zastanawia mnie…jacy są mężczyźni tak bardziej…za zamkniętymi drzwiami. – To zdanie również wydawała się wypowiadać szeptem. Oczywiście, wiedziała, że pyta też o to siostrę jednego z wymienionych kawalerów i nie ukrywała, liczyła na jakieś pojęcie w tej sprawie, niezależnie od informacji, jakie o zachowaniu poza publiką Ramseya posiadała Tatiana.
Gdyby Tatiana była mężczyzną, Odetta nigdy nie pozwoliłaby sobie na różne śmiałości, jednak od młodości przyzwyczajona była do porównywania każdego drobnego elementu ciała wraz z kuzynkami – która miała bardziej lśniące włosy, której usta ładniej wyginały się w uśmiechu, której rzęsy były gęstsze gdy trzepotała nimi do przystojnego młodzieńca stojącego na drugim końcu balowej sali. I gdy teraz siedziała tak ze swoją towarzyszką, nie czułaby innego skrępowania gdyby obok znajdowała się Evandra bądź Primrose. I gdy tak spoglądała na Tatianę, nie wydawało się jej aby i ona czuła tutaj skrępowanie, raczej swobodnie poruszając się po miejscu.
Czuła, że komplement podsycał ciekawość wobec spotkania, ale nie chciała też z nimi przesadzać – prędzej czy później ich natura stawała się widocznie pusta, co nie pomagało w rozmowie, a wręcz nudziło rozmówcę, a rozmówca nudzić się nie powinien.
- Nie masz? – Przechyliła głowę, wyraźnie zaskoczona. Nie pomna zbytnio informacji na temat stanu cywilnego Tatiany, zawsze wydawała się uważać ją za osobę, która zdążyła wyjść już za mąż. W końcu, w prostym umyśle Odetty, skoro posiadała inne nazwisko niż jej brat, musiała, w pewnym nieokreślonym w życiu momencie, wyjść za mąż. Spowodowało to tylko to, że jej dłoń zakryła jej usta, a policzki pokryły się niestandardowym rodzajem różu – pierwsze zakłopotanie, które można było dostrzec tego dnia.
- Proszę wybacz, myślałam, że… - Urwała, bo nawet nie wiedziała jak wytłumaczyć to, że zamiast się zapytać, to po prostu przyjmowała coś za pewnik. Odchrząknęła jednak, przechodząc szybko do pytania skierowanego w jej stronę. Rozejrzała się jeszcze po pomieszczeniu, jakby się spodziewając, że zaraz ktoś może wyskoczyć zza ozdobnej otomanki, krzycząc teatralnie „ha!”, lecz były same, mogła więc ostrożnie przybliżyć się do swojej towarzyszki i pochylić głowę w jej kierunku.
- No dobrze, ale niech to będzie nasza tajemnica. Z kilku kandydatów wybrano nowych namiestników, Drew Macnaira i Ramseya Mulcibera, lecz jeżeli żaden nie odpowie z deklaracją, moja dłoń będzie należeć do Abraxasa Malfoya. – Zachowywała się nieco jak podekscytowana nastolatka, niemal szeptem zdradzając wybrane przez nią i jej rodzinę imiona, które dla Dolohov miały większe bądź mniejsze znaczenie.
- Nie ukrywam, zastanawia mnie…jacy są mężczyźni tak bardziej…za zamkniętymi drzwiami. – To zdanie również wydawała się wypowiadać szeptem. Oczywiście, wiedziała, że pyta też o to siostrę jednego z wymienionych kawalerów i nie ukrywała, liczyła na jakieś pojęcie w tej sprawie, niezależnie od informacji, jakie o zachowaniu poza publiką Ramseya posiadała Tatiana.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przyjemny zapach gęstych olejków wchodził niemal żarłocznie w nozdrza, zdawało jej się, że nawet sięga mózgu, rozlewając w nim błogość, która następnie spływała w każde kończyny ciała. Ciepła woda otulała blade, nagie ciało jak pościel z najdelikatniejszego jedwabiu; Dolohov była pewna, że w specyfikach, które dryfowały w wodzie musiały być też jakieś magiczne właściwości, nad wyraz rozluźniające i sprowadzające błogość.
Lewitujące kieliszki dopełniały urokliwej scenerii, towarzystwo arystokratki tworzyło z tej scenki iście rodzajowy obrazek, nadający się bez wątpienia jako inspiracja pod pędzel wybitnego artysty.
Zakłopotanie lady Parkinson było całkiem zabawnym dodatkiem do całego tego krajobrazu.
Brwi Tatiany na moment uniosły się w górę, prędko jednak dołączyły do nich kąciki ust, a uśmiech przybrał dość ciepły wyraz.
– Że jestem mężatką? – dokończyła za nią, gdzieś na granicy troskliwego protekcjonalizmu, a rozbawienia. Lubiła przekonywać się, ilekroć raz za razem, że kobiety pokroju Odetty miały ją za kogoś w rodzaju specjalistki w relacjach damsko-męskich, zupełnie zwykle zaskoczone jej faktycznym stanem cywilnym, zadające całe mnóstwo pytań, jak dobrze zdążyła poznać swojego narzeczonego, i skąd w niej taka swoboda w kontaktach z mężczyznami.
Kącik ust znów poszybował w górę, wzrok natomiast potoczył się w dół, na moment zastygając na falującej tafli wody.
– Nic się nie stało, nie musisz mnie przepraszać – wyjaśniło, na nowo powracając spojrzeniem do zakłopotanej Odetty, której policzki przyprószył wyraźny róż. Zdecydowała się nie ciągnąć tematu jej domniemanego małżeństwa, decydując się oddać całkowicie pałeczkę swojej rozmówczyni, która miała finalnie wyjawić jej prawdziwy powód ich słodkiego relaksu w łaźniach.
Zwłaszcza, że młoda lady Parkinson zdawała się być niesamowicie poruszona ów tajemnicą.
Tajemnicą zdecydowanie zaskakującą; kiedy padły nazwiska kandydatów, Tatiana nie potrafiła powstrzymać kilkukrotnego, skonfundowanego mrugania, a zaraz później rozbawienia malującego się w rysach twarzy.
Ramsey i Drew, Drew i Ramsey; los naprawdę bywał zabawnym komikiem, podrzucając jej tych samych mężczyzn zaledwie dwa tygodnie po tym, jak jeden z nich proponował jej oddanie ręki temu drugiego.
Abraxas Malfoy, syn samego ministra był wyborem zgoła odmiennym, całkowicie politycznym i stworzonym z wygodnego pragmatyzmu; jemu póki co nie poświęcała większej uwagi, wciąż rozbawiona – i przede wszystkim zaskoczona – tym, jak potoczyły się losy.
Wiedziała, że ręka Odetty jest oferowana Ramseyowi; sam zdecydował pochwalić się jej tą nowiną. Nie sądziła jednak, że sama lady Parkinson również przyjdzie do niej po poradę.
– Wybacz, jestem po prostu odrobinę zaskoczona – wyjaśniła swoją, trwającą dłużej niż chwilę ciszę, nie zdejmując wciąż uśmiechu z ust – Dziwacznie jest wyrokować o własnym bracie i przyjacielu wobec takich... okoliczności – dodała, roziskrzonym spojrzeniem wodząc po twarzy Odetty – Powiedz mi, proszę, pierw sama, jak ty zapatrujesz się wobec... tych kandydatów.
Lewitujące kieliszki dopełniały urokliwej scenerii, towarzystwo arystokratki tworzyło z tej scenki iście rodzajowy obrazek, nadający się bez wątpienia jako inspiracja pod pędzel wybitnego artysty.
Zakłopotanie lady Parkinson było całkiem zabawnym dodatkiem do całego tego krajobrazu.
Brwi Tatiany na moment uniosły się w górę, prędko jednak dołączyły do nich kąciki ust, a uśmiech przybrał dość ciepły wyraz.
– Że jestem mężatką? – dokończyła za nią, gdzieś na granicy troskliwego protekcjonalizmu, a rozbawienia. Lubiła przekonywać się, ilekroć raz za razem, że kobiety pokroju Odetty miały ją za kogoś w rodzaju specjalistki w relacjach damsko-męskich, zupełnie zwykle zaskoczone jej faktycznym stanem cywilnym, zadające całe mnóstwo pytań, jak dobrze zdążyła poznać swojego narzeczonego, i skąd w niej taka swoboda w kontaktach z mężczyznami.
Kącik ust znów poszybował w górę, wzrok natomiast potoczył się w dół, na moment zastygając na falującej tafli wody.
– Nic się nie stało, nie musisz mnie przepraszać – wyjaśniło, na nowo powracając spojrzeniem do zakłopotanej Odetty, której policzki przyprószył wyraźny róż. Zdecydowała się nie ciągnąć tematu jej domniemanego małżeństwa, decydując się oddać całkowicie pałeczkę swojej rozmówczyni, która miała finalnie wyjawić jej prawdziwy powód ich słodkiego relaksu w łaźniach.
Zwłaszcza, że młoda lady Parkinson zdawała się być niesamowicie poruszona ów tajemnicą.
Tajemnicą zdecydowanie zaskakującą; kiedy padły nazwiska kandydatów, Tatiana nie potrafiła powstrzymać kilkukrotnego, skonfundowanego mrugania, a zaraz później rozbawienia malującego się w rysach twarzy.
Ramsey i Drew, Drew i Ramsey; los naprawdę bywał zabawnym komikiem, podrzucając jej tych samych mężczyzn zaledwie dwa tygodnie po tym, jak jeden z nich proponował jej oddanie ręki temu drugiego.
Abraxas Malfoy, syn samego ministra był wyborem zgoła odmiennym, całkowicie politycznym i stworzonym z wygodnego pragmatyzmu; jemu póki co nie poświęcała większej uwagi, wciąż rozbawiona – i przede wszystkim zaskoczona – tym, jak potoczyły się losy.
Wiedziała, że ręka Odetty jest oferowana Ramseyowi; sam zdecydował pochwalić się jej tą nowiną. Nie sądziła jednak, że sama lady Parkinson również przyjdzie do niej po poradę.
– Wybacz, jestem po prostu odrobinę zaskoczona – wyjaśniła swoją, trwającą dłużej niż chwilę ciszę, nie zdejmując wciąż uśmiechu z ust – Dziwacznie jest wyrokować o własnym bracie i przyjacielu wobec takich... okoliczności – dodała, roziskrzonym spojrzeniem wodząc po twarzy Odetty – Powiedz mi, proszę, pierw sama, jak ty zapatrujesz się wobec... tych kandydatów.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Hep!
Magia znów go pochłonęła, dziwka fortuna uznała, że dość już widoków prawdziwie swojskich, zamkniętych w ramach całkiem urokliwej farmy Evelyn. Zapach trawy zniknął, podobnie jak twarz znajomej czarownicy, a zamiast niej pojawiło się… w pierwszej chwili nie za bardzo miał czas na zastanowienie się co takiego się pojawiło i gdzie konkretnie, bo ledwie ucichł trzask czkawkowej teleportacji, a już pochłonął go plusk i gorąca woda napierająca z różnych stron. Victor zacisnął mocno oczy, odnalazł dłońmi dno i wybił się w kierunku powierzchni. Wynurzył się z chlupotem, atakiem nieprzyjemnego kaszlu i wiązanką przekleństw na ustach, nie szczędząc wyzwisk pod adresem mitycznej dziwki fortuny, Mojr, czy innego chujstwa, które w swym nieskończonym miłosierdziu sprawowało pieczę nad ludzkim losem. Płynnym ruchem odgarnął mokre włosy z czoła, machinalnym, wyćwiczonym gestem sprawdził czy nigdzie nie zgubił noża i różdżki, a dopiero potem tak właściwie się rozejrzał.
I trochę pożałował, że nie rozejrzał się wcześniej, bo okryta samym ręcznikiem blondwłosa panna rzucała mu spojrzenia tak intensywne, że mogłaby się równać z bazyliszkiem albo innym paraliżują gadziną.
― Gdzie tym razem mnie przeniosło? ― spytał od razu, nie mając ochoty na tłumaczenie się z tej pierdolonej czkawki po raz piąty. ― Co to za miejsce? I co to za miasto? ― dodał, nie przejmując się wcale tym, jak zostanie odebrany, bo mleko już się rozlało, a on nie miał w zwyczaju przejmować się zdaniem całkiem apetycznych panien.
Obejrzał się w stronę zbiornika z wodą. Wydawało mu się, czy zrobiła się jakaś brudniejsza?... W sumie, nosił na barkach kurz całego dnia, od wizyty w szklarniach, przez wizytę w jakimś mugolskim kościele, aż po salon Hectora i stajnię Despenser. Poza tym, był jeszcze Nokturn i fakt, że czkawka zabrała go z najpodlejszej alei w Londynie, przerywając czynności w swej przestępczości daleko posunięte i, krótko mówiąc, dość okrutne, bo porwało go w połowie zlecenia.
Dobrze, że cel był w kamienicy Familii już od dwóch miesięcy, przynajmniej nikt nie będzie go szukał i nie było szans na ucieczkę, a zniknięcie Victora zostało zapewne szybko odnotowane i delikwentem ktoś się zajął. Może Omyk?
― Ja to bym na twoim miejscu wymienił tę wodę ― poradził dyplomatycznie, głeboko nieświadom tego, że Yelena Mulciber może robić w życiu wiele rzeczy, ale na pewno nie wymienia sama wody.
Soul for sale
Festiwal lata domagał się krwi - czynionych w pocie czoła przygotowań, nici nawleczonych na igłę i doszywających ostatnie sploty szwów, starannie selekcjonowanej, skromnej biżuterii w rodzinnej konwencji, finalnych przymiarek, pozwalających upewnić się, że nie przeoczyła absolutnie niczego. Zmęczenie oprószyło mięśnie Yeleny dopiero przedostatniego przed sierpniem wieczora, gdy zdała sobie sprawę, że od ponad tygodnia nie pozwalała sobie na dłuższe wytchnienie, zajęta twórczym rozgorączkowaniem, projektując, szyjąc i skazując najbliższych na obracanie się pod każdym kątem do światła świec, satysfakcjonując jej perfekcjonizm. Tego ostatniego dnia, tuż przed uroczystym rozpoczęciem Brón Trogain w Waltham Forest, zdążyła wszystko już domknąć i pozostało jej czekać, aż owoce artystycznej pracy zagoszczą w gęstwinie londyńskiego lasu, budując wizualny obraz Mulciberów - obraz, o który i ona, we własnym przypadku, musiała zadbać. Dlatego też zdecydowała się odwiedzić Zacisze Kirke, lokal zupełnie nietani i niejako elitarny, odsiewający uboższą kastę społeczną od tej, której powodziło się stabilniej, i tam z ukłuciem rozrzewnionego oczekiwania wybrała dla siebie kąpiel w eleganckim podziemiu, przywodzącym na myśl antyczną komnatę, zamrożoną w starogreckich kanwach.
Pozbywając się prostej, karmazynowej sukienki, wreszcie dopuszczała do siebie myśl o własnym nadwyrężeniu. Ruchy chudych ramion stawały się powolne, ociężałe, nabrzmiałe od senności. Za zdobionym płaskorzeźbami murem słyszała zapraszający szum gorącego źródełka, buzującego obietnicą o zasłużonym wytchnieniu. Musiała jedynie przemierzyć kolejne drzwi i już by tam była; Yelena pozbyła się więc każdego elementu odzienia, otaczając kruche ciało ciemnym ręcznikiem, po czym zupełnie boso przemierzyła dystans dzielący ją od wodnej kolebki, na jednej z ław układając szlafrok, z którego jeszcze nie zdecydowała się skorzystać. Spoglądając na bulgoczącą kąpiel, znad której unosiła się wonna mgiełka gorącej pary, zatrzymała się przy jednej z kamiennych kolumn i przez chwilę zwyczajnie trwała, otoczona pogłosem łopoczących nurtów, które zbiegały się w jedność w centralnym punkcie kolistego żłobienia, jakby z rozmysłem delektując się wizją nadchodzącej błogości. Oddalała od siebie moment zachłyśnięcia się zastanym dobrodziejstwem, przymknąwszy powieki. Nigdy nie przyszłoby jej, jednakże, do głowy, że gdy tylko je otworzy, w akompaniamencie burzliwego plusku ujrzy przed sobą powstałego znikąd mężczyznę, zbira o surowych rysach i chaotycznym spojrzeniu, przemoczonego od stóp do głów. Mokre ubranie, nasączone kroplami jej kąpieli, lepiło się do postawnej sylwetki, sięgającej niemal do linii jej wzroku, choć przecież stał w wodzie przynajmniej po kolana. Jak oparzona odskoczyła w tył i sięgnęła po porzucony wcześniej szlafrok, nawlekając go na ramiona i opatulając się nim szczelnie, wszakże sam ręcznik nie wystarczał w obecności nieznajomego, który wyglądem tak bardzo przypominał zbira zrodzonego z ciemnej gwiazdy.
- Co to ma znaczyć? - syknęła, ni to zdumiona, ni rozdrażniona, dystansując się od źródełka na kilka następnych kroków. Jego wzrok przeszywał ją dreszczem. - Londyn. Zacisze Kirke - wyłuszczyła, niepewna, czy czarodziej pogrywał sobie z nią w tak niezabawny sposób, czy rzeczywiście nie miał pojęcia gdzie przyszło mu się znaleźć. Był pijany? Jakim sposobem w ogóle dostał się do środka? - A to moja kąpiel - dodała, z wzburzeniem zagryzając zęby, kiedy ten usłużnie poradził, by zajęła się bałaganem, który narobił. Wonna, przejrzysta wcześniej woda stała się mętna, zlizując z niego brud poprzednich wypraw. Ten widok złościł ją chyba bardziej, niż powinien, gorszył, jakby właśnie bezpowrotnie odebrał jej prawo do odpoczynku, którego miała tu zaznać, a który zbrukał z nonszalancją. - Za którą słono zapłaciłam.
Pozbywając się prostej, karmazynowej sukienki, wreszcie dopuszczała do siebie myśl o własnym nadwyrężeniu. Ruchy chudych ramion stawały się powolne, ociężałe, nabrzmiałe od senności. Za zdobionym płaskorzeźbami murem słyszała zapraszający szum gorącego źródełka, buzującego obietnicą o zasłużonym wytchnieniu. Musiała jedynie przemierzyć kolejne drzwi i już by tam była; Yelena pozbyła się więc każdego elementu odzienia, otaczając kruche ciało ciemnym ręcznikiem, po czym zupełnie boso przemierzyła dystans dzielący ją od wodnej kolebki, na jednej z ław układając szlafrok, z którego jeszcze nie zdecydowała się skorzystać. Spoglądając na bulgoczącą kąpiel, znad której unosiła się wonna mgiełka gorącej pary, zatrzymała się przy jednej z kamiennych kolumn i przez chwilę zwyczajnie trwała, otoczona pogłosem łopoczących nurtów, które zbiegały się w jedność w centralnym punkcie kolistego żłobienia, jakby z rozmysłem delektując się wizją nadchodzącej błogości. Oddalała od siebie moment zachłyśnięcia się zastanym dobrodziejstwem, przymknąwszy powieki. Nigdy nie przyszłoby jej, jednakże, do głowy, że gdy tylko je otworzy, w akompaniamencie burzliwego plusku ujrzy przed sobą powstałego znikąd mężczyznę, zbira o surowych rysach i chaotycznym spojrzeniu, przemoczonego od stóp do głów. Mokre ubranie, nasączone kroplami jej kąpieli, lepiło się do postawnej sylwetki, sięgającej niemal do linii jej wzroku, choć przecież stał w wodzie przynajmniej po kolana. Jak oparzona odskoczyła w tył i sięgnęła po porzucony wcześniej szlafrok, nawlekając go na ramiona i opatulając się nim szczelnie, wszakże sam ręcznik nie wystarczał w obecności nieznajomego, który wyglądem tak bardzo przypominał zbira zrodzonego z ciemnej gwiazdy.
- Co to ma znaczyć? - syknęła, ni to zdumiona, ni rozdrażniona, dystansując się od źródełka na kilka następnych kroków. Jego wzrok przeszywał ją dreszczem. - Londyn. Zacisze Kirke - wyłuszczyła, niepewna, czy czarodziej pogrywał sobie z nią w tak niezabawny sposób, czy rzeczywiście nie miał pojęcia gdzie przyszło mu się znaleźć. Był pijany? Jakim sposobem w ogóle dostał się do środka? - A to moja kąpiel - dodała, z wzburzeniem zagryzając zęby, kiedy ten usłużnie poradził, by zajęła się bałaganem, który narobił. Wonna, przejrzysta wcześniej woda stała się mętna, zlizując z niego brud poprzednich wypraw. Ten widok złościł ją chyba bardziej, niż powinien, gorszył, jakby właśnie bezpowrotnie odebrał jej prawo do odpoczynku, którego miała tu zaznać, a który zbrukał z nonszalancją. - Za którą słono zapłaciłam.
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przeciągnął spojrzeniem po smukłej sylwetce znikającej w objęciach szlafroka, odruchowo ocenił jej kruchość, docenił bladość skóry. Było w niej coś, co w pierwszej chwili kojarzyło mu się z szorstkością Lety, z jej ciętym językiem i skrytym pod pokładem ironii ciepłem. Czy ta tutaj była podobna? Czy miała w sobie coś z pszczoły ― miłej, pożytecznej, ale i potrafiącej boleśnie użądlić, jeśli uzna to za stosowne? Gniewny błysk w oku sugerował, że owszem. Gniewny błysk sugerował, że panienka ma charakter.
― Londyn, chociaż tyle ― westchnął ciężko i znów odgarnął włosy klejące się do czoła. Jeśli to koniec tej farsy, to nawet nie miał daleko do domu, chociaż o żadnym “Zaciszu Kirke” nigdy wcześniej nie słyszał. Brzmiało jak farmazony dla Hectora. ― Czkawka teleportacyjna, wierz lub nie ― wyjaśnił krótko, dość rzeczowo i obcesowo. Nie był w najlepszym nastroju, nawet nie próbował tego ukryć.
― Kąpiel mówisz ― mruknął, oglądając się za siebie. Dziewczyna nic mu nie zawiniła, a za cały ten ambaras winę ponosiła jedynie dziwka fortuna. Tylko co teraz? Nie miał zamiaru fundować pannicy kąpieli, no chyba, że sam na tym skorzysta. ― Słyszałaś o tym, by nie przywiązywać się nadto do rzeczy doczesnych? No, to chyba pora na zastosowanie tego podejścia w praktyce. Podobno bardzo postępowe i światłe, gorąco polecam. ― Obszukał kieszenie kurtki, spodni, sprawdził nawet wewnętrzną kieszonkę, ale nie, nie znalazł nic, co mogłoby im obojgu pomóc. Tylko zmokła paczka papierosów oklejona wiórkami tytoniu, które musiały wydostać się z papierowych tubek.
Victor westchnął, umęczony światem, życiem i (w szczególności) dniem dzisiejszym. Po chwili namysłu opadł na jedną z ław i przyjrzał się dziewczynie raz jeszcze.
― Nic ci nie zrobię ― powiedział. Ton wyszedł bezbarwny, obojętny, zmęczony. ― Posiedzę tu sobie chwilę, jak znam swoje szczęście, to zaraz mnie ta chujowa przypadłość gdzieś przeniesie. Kto wie, może tym razem prosto w bagno. ― Rozejrzał się po pomieszczeniu; poważne posągi, lśniąca posadzka, powietrze wypełnione zapachem lawendowego olejku. Szlafrok ― jeśli dobrze widział ― raczej dobrej jakości. Cisza, odosobnienie. Drogie musiało być to Zacisze. Ciekawe ile właśnie straciła przez niego pieniędzy.
― Mogę ci w ramach rekompensaty dać rabat na moje usługi. Całe 20% mniej, to nie byle co ― zaoferował na ślepo, tknięty czymś w rodzaju współczucia. Pewnie będzie miała jakieś zadanie typu “wrzuć pannę X do fontanny, bo podrywa mi chłopa”. On pokiwa z zaangażowaniem głową, przejmie się, zrobi co trzeba i proszę, problem z głowy.
Szkoda tylko, że dziwka fortuna zaplanowała sobie to spotkanie zupełnie inaczej. A on nie miał o tym bladego pojęcia.
― Londyn, chociaż tyle ― westchnął ciężko i znów odgarnął włosy klejące się do czoła. Jeśli to koniec tej farsy, to nawet nie miał daleko do domu, chociaż o żadnym “Zaciszu Kirke” nigdy wcześniej nie słyszał. Brzmiało jak farmazony dla Hectora. ― Czkawka teleportacyjna, wierz lub nie ― wyjaśnił krótko, dość rzeczowo i obcesowo. Nie był w najlepszym nastroju, nawet nie próbował tego ukryć.
― Kąpiel mówisz ― mruknął, oglądając się za siebie. Dziewczyna nic mu nie zawiniła, a za cały ten ambaras winę ponosiła jedynie dziwka fortuna. Tylko co teraz? Nie miał zamiaru fundować pannicy kąpieli, no chyba, że sam na tym skorzysta. ― Słyszałaś o tym, by nie przywiązywać się nadto do rzeczy doczesnych? No, to chyba pora na zastosowanie tego podejścia w praktyce. Podobno bardzo postępowe i światłe, gorąco polecam. ― Obszukał kieszenie kurtki, spodni, sprawdził nawet wewnętrzną kieszonkę, ale nie, nie znalazł nic, co mogłoby im obojgu pomóc. Tylko zmokła paczka papierosów oklejona wiórkami tytoniu, które musiały wydostać się z papierowych tubek.
Victor westchnął, umęczony światem, życiem i (w szczególności) dniem dzisiejszym. Po chwili namysłu opadł na jedną z ław i przyjrzał się dziewczynie raz jeszcze.
― Nic ci nie zrobię ― powiedział. Ton wyszedł bezbarwny, obojętny, zmęczony. ― Posiedzę tu sobie chwilę, jak znam swoje szczęście, to zaraz mnie ta chujowa przypadłość gdzieś przeniesie. Kto wie, może tym razem prosto w bagno. ― Rozejrzał się po pomieszczeniu; poważne posągi, lśniąca posadzka, powietrze wypełnione zapachem lawendowego olejku. Szlafrok ― jeśli dobrze widział ― raczej dobrej jakości. Cisza, odosobnienie. Drogie musiało być to Zacisze. Ciekawe ile właśnie straciła przez niego pieniędzy.
― Mogę ci w ramach rekompensaty dać rabat na moje usługi. Całe 20% mniej, to nie byle co ― zaoferował na ślepo, tknięty czymś w rodzaju współczucia. Pewnie będzie miała jakieś zadanie typu “wrzuć pannę X do fontanny, bo podrywa mi chłopa”. On pokiwa z zaangażowaniem głową, przejmie się, zrobi co trzeba i proszę, problem z głowy.
Szkoda tylko, że dziwka fortuna zaplanowała sobie to spotkanie zupełnie inaczej. A on nie miał o tym bladego pojęcia.
Soul for sale
Choć bulgoczącego źródełka nie dotknęła ni małym palcem, czuła oblewający ją od środka gorąc, żarliwy, parny syk złości zrodzony z poczucia odebranej jej nagrody. Nagrody, na którą zapracowała miesiącem ciężkiej pracy, byle nie nadwyrężać budżetu najbliższych i zapłacić za relaks wnętrzem własnej sakiewki, pomiędzy pomniejszymi przyjemnościami dnia codziennego. Kwiatowy aromat, jakim nasączona była woda, kleił się do postaci olbrzyma, pył i kurz skapywały z wymęczonych ubrań, wyraźnie pozbawionych świeżości, gdy śmiał lustrować ją wyzutym z poczucia winy spojrzeniem. Być może gdyby natychmiast okazał skruchę za magicznie zrządzony wypadek, przymknęłaby oko i spróbowała porozumieć się z pracownikami Zacisza bez wpędzania go w potencjalne kłopoty, on jednak pęczniał od beztroski, nieporuszony rozpaczą kwitnącą w jej piersi na widok, którego jej odmówił. Mięśnie skryte w powłoce ciała roniły łzy nad każdą sekundą, którą mężczyzna spędzał w kąpieli, najwyraźniej nie spiesząc się do wyjścia. To zrozumiałe, lokal pokroju Zacisza nie mógł być często uczęszczanym przezeń miejscem, nie pasował do greckich płaskorzeźb, do malowidła na kopulastym zwieńczeniu akwenu, do miękkiego blasku świec i drogich olejków. Czy wierzyła w jego czkawkę teleportacyjną? Teoretycznie nie miała powodu, by nie ufać temu wytłumaczeniu, jednak w zakrzywionej gniewem percepcji nie znajdowała w sobie zbyt wiele wyrozumiałości.
- Czyżby? - spytała oschle, gdy z tak wielkim tupetem opowiadał o ideologii nieprzywiązywania się do zakupionych pieniądzem przyjemności. - Fakt, jakże niemądrze wychodzę z założenia, że z tego, za co zapłaciłam, powinnam móc skorzystać w spokoju. To doświadczenie mnie zbuduje. Otworzy na misterne tajemnice bycia lepszym człowiekiem - podjęła, dotknięta abstrakcją jego podejścia. Jeśli planował umniejszyć swojej winie, nie tędy droga, zyskiwał jedynie mocniejsze szarpnięcia za struny jej cierpliwości. - Komu zawdzięczam tę możliwość samorozwoju? - spytała sykliwie. Szansa na to, że nie poda jej fałszywego nazwiska, jeśli szanował własną reputację, była niemalże równa zeru, jednak z pełną tego świadomością podejmowała ryzyko, gotowa wystosować odpowiednie podziękowanie za jego ingerencję w charakterologiczną wędrówkę.
Odprowadziła go wzrokiem pod ławę, na którą opadł ze zmęczonym wydechem, instynktownie jeszcze mocniej oplatając się połami miękkiego szlafroka. Spojrzenie miał ciężkie, padające spod nisko osadzonych brwi, w jego oczach igrał dziki błysk. Yelena zamierzała podkreślić, że to jej kąpiel przerodził w bagno, lecz wtedy z jego ust spłynęła propozycja, która nie dość, że pokryła jej policzki obruszonym rumieńcem, to na dodatek rozwarła szeroko powieki, mrożąc wyraz jej twarzy w jeszcze głębszym zdumieniu.
- Pan raczy żartować - wydusiła, czując, jak wzbiera w niej rozemocjonowana dezaprobata, utrwalona w mięśniach mimicznych. To, co w jej mniemaniu zdawał się insynuować, przechodziło ludzkie pojęcie. Okoliczności sprowadziły jej myśli na manowce, naszpikowawszy umysł obrazem tak odstręczającym i groteskowym, że bezwiednie cofnęła się o kolejny krok. - Czy wpadnięcie do zakątka odprężenia i przywłaszczenie sobie cudzej kąpieli to nowoczesna forma agresywnej reklamy? Nie wydaje mi się, żebym zabłąkała się do... do lupanaru i bynajmniej nie jestem zainteresowana - oświadczyła ozięble, przeinaczając zaplanowany przez niego sens, wszakże siedział przed nią w przemoczonych ubraniach, niezaproszony, najwyraźniej skory kuć żelazo póki gorące. Zacisze Kirke powinno jak najszybciej zostać o tym poinformowane, by uporać się z delikwentem roztaczającym pod ichnim dachem tak odstręczające sugestie; sugestie, przez które jej policzki płonęły w zażenowaniu i niedowierzaniu.
- Czyżby? - spytała oschle, gdy z tak wielkim tupetem opowiadał o ideologii nieprzywiązywania się do zakupionych pieniądzem przyjemności. - Fakt, jakże niemądrze wychodzę z założenia, że z tego, za co zapłaciłam, powinnam móc skorzystać w spokoju. To doświadczenie mnie zbuduje. Otworzy na misterne tajemnice bycia lepszym człowiekiem - podjęła, dotknięta abstrakcją jego podejścia. Jeśli planował umniejszyć swojej winie, nie tędy droga, zyskiwał jedynie mocniejsze szarpnięcia za struny jej cierpliwości. - Komu zawdzięczam tę możliwość samorozwoju? - spytała sykliwie. Szansa na to, że nie poda jej fałszywego nazwiska, jeśli szanował własną reputację, była niemalże równa zeru, jednak z pełną tego świadomością podejmowała ryzyko, gotowa wystosować odpowiednie podziękowanie za jego ingerencję w charakterologiczną wędrówkę.
Odprowadziła go wzrokiem pod ławę, na którą opadł ze zmęczonym wydechem, instynktownie jeszcze mocniej oplatając się połami miękkiego szlafroka. Spojrzenie miał ciężkie, padające spod nisko osadzonych brwi, w jego oczach igrał dziki błysk. Yelena zamierzała podkreślić, że to jej kąpiel przerodził w bagno, lecz wtedy z jego ust spłynęła propozycja, która nie dość, że pokryła jej policzki obruszonym rumieńcem, to na dodatek rozwarła szeroko powieki, mrożąc wyraz jej twarzy w jeszcze głębszym zdumieniu.
- Pan raczy żartować - wydusiła, czując, jak wzbiera w niej rozemocjonowana dezaprobata, utrwalona w mięśniach mimicznych. To, co w jej mniemaniu zdawał się insynuować, przechodziło ludzkie pojęcie. Okoliczności sprowadziły jej myśli na manowce, naszpikowawszy umysł obrazem tak odstręczającym i groteskowym, że bezwiednie cofnęła się o kolejny krok. - Czy wpadnięcie do zakątka odprężenia i przywłaszczenie sobie cudzej kąpieli to nowoczesna forma agresywnej reklamy? Nie wydaje mi się, żebym zabłąkała się do... do lupanaru i bynajmniej nie jestem zainteresowana - oświadczyła ozięble, przeinaczając zaplanowany przez niego sens, wszakże siedział przed nią w przemoczonych ubraniach, niezaproszony, najwyraźniej skory kuć żelazo póki gorące. Zacisze Kirke powinno jak najszybciej zostać o tym poinformowane, by uporać się z delikwentem roztaczającym pod ichnim dachem tak odstręczające sugestie; sugestie, przez które jej policzki płonęły w zażenowaniu i niedowierzaniu.
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Oschły ton, oschłe słowa i równie oschłe zachowanie. Nie spodziewał się niczego innego, a fakt, że miał rację w jakiś pokrętny sposób poprawił mu humor, zdołał wrócić na wargi nieco błazeński, drwiący półuśmieszek, a uważne spojrzenie raz jeszcze zbadało okrytą szlafrokiem sylwetkę nieznajomej. Któż mu się trafił w tej czkawkowej niedoli? Jakaś lady? Zwykła panienka z zasobną sakiewką? Możliwości było parę, a każda następna lepsza od poprzedniej. Jeszcze tego brakowało, żeby dopierdolił się do niego potem jakiś szlachcic albo inny wypudrowany laluś.
Victor ścisnął w dłoni mokre pudełeczko z papierosami i płynnym ruchem wrzucił je do jednej z masywnych donic stanowiących dom chabazi o mięsistych liściach. Ciekawe, czy gówno było magiczne i reagowało na intruzów tak jak geranium w tej pierdolonej szklarni.
― Na coś cię na pewno otworzy ― burknął ― pytanie tylko czy na te wszystkie światłe rzeczy, czy jednak na coś innego. Chuj wie ― podsumował błyskotliwie, z właściwą sobie dozą zobojętnienia i sarkazmu w tonie.
― Szumowinie z Nokturnu ― odpowiedział, ani myśląc by przyznawać się do czegoś więcej. Przynajmniej póki nie wiedział z kim tak dokładnie rozmawia. Łypnął w stronę nieznajomej ponownie, dłonie splótł ze sobą, stwierdzając, że nie ma co z nimi zrobić. ― A ja komu zawdzięczam możliwość nieplanowanej kąpieli? ― spytał bez większego zaangażowania, święcie przekonany, że dziewczyna go okłamie albo zasłoni się jakimś zręcznym wybiegiem. Ewentualnie zacznie krzyczeć i no, tyle będzie ze świętego spokoju.
I chyba spodziewał się po niej całej masy rzeczy, pełnego wachlarza odzywek, pyskówek, taktycznych, wymijających odpowiedzi, ale na pewno nie spodziewał się tego, że jego propozycja zostanie odebrana tak dwuznacznie. Victor ryknął śmiechem w odpowiedzi na te rewelacje i śmiał się jeszcze przez dobrych parę chwil, nie mogąc opanować rozbawienia. Lupanar, dobre sobie.
― Czy ja ci wyglądam na pięknisia umykającego z czeluści atłasowej pierzyny? ― spytał, kiedy udało mu się już przestać zanosić śmiechem. Po chwili namysłu po prostu położył się na ławie, założył ręce pod kark. Co innego miał do roboty? Straszyć jej przecież nie będzie, nadmiernie wiercić wzrokiem też nie, bo chuj wie co jeszcze z tego wyjdzie. Miał dość kłopotów jak na jeden dzień.
― Eliminuję problemy, gołąbeczku ― mruknął, postanawiajac rozwiaż choć tę jedną wątpliwość. ― W różnej postaci ― dodał tajemniczo. Z czym sobie to skojarzy? Z czymś równie zabawnym co lupanar? ― A ty co robisz w życiu? Hodujesz jakieś, nie wiem, pelargonie? Wyglądasz na taką, co ma chabazi pod dostatkiem.
Victor ścisnął w dłoni mokre pudełeczko z papierosami i płynnym ruchem wrzucił je do jednej z masywnych donic stanowiących dom chabazi o mięsistych liściach. Ciekawe, czy gówno było magiczne i reagowało na intruzów tak jak geranium w tej pierdolonej szklarni.
― Na coś cię na pewno otworzy ― burknął ― pytanie tylko czy na te wszystkie światłe rzeczy, czy jednak na coś innego. Chuj wie ― podsumował błyskotliwie, z właściwą sobie dozą zobojętnienia i sarkazmu w tonie.
― Szumowinie z Nokturnu ― odpowiedział, ani myśląc by przyznawać się do czegoś więcej. Przynajmniej póki nie wiedział z kim tak dokładnie rozmawia. Łypnął w stronę nieznajomej ponownie, dłonie splótł ze sobą, stwierdzając, że nie ma co z nimi zrobić. ― A ja komu zawdzięczam możliwość nieplanowanej kąpieli? ― spytał bez większego zaangażowania, święcie przekonany, że dziewczyna go okłamie albo zasłoni się jakimś zręcznym wybiegiem. Ewentualnie zacznie krzyczeć i no, tyle będzie ze świętego spokoju.
I chyba spodziewał się po niej całej masy rzeczy, pełnego wachlarza odzywek, pyskówek, taktycznych, wymijających odpowiedzi, ale na pewno nie spodziewał się tego, że jego propozycja zostanie odebrana tak dwuznacznie. Victor ryknął śmiechem w odpowiedzi na te rewelacje i śmiał się jeszcze przez dobrych parę chwil, nie mogąc opanować rozbawienia. Lupanar, dobre sobie.
― Czy ja ci wyglądam na pięknisia umykającego z czeluści atłasowej pierzyny? ― spytał, kiedy udało mu się już przestać zanosić śmiechem. Po chwili namysłu po prostu położył się na ławie, założył ręce pod kark. Co innego miał do roboty? Straszyć jej przecież nie będzie, nadmiernie wiercić wzrokiem też nie, bo chuj wie co jeszcze z tego wyjdzie. Miał dość kłopotów jak na jeden dzień.
― Eliminuję problemy, gołąbeczku ― mruknął, postanawiajac rozwiaż choć tę jedną wątpliwość. ― W różnej postaci ― dodał tajemniczo. Z czym sobie to skojarzy? Z czymś równie zabawnym co lupanar? ― A ty co robisz w życiu? Hodujesz jakieś, nie wiem, pelargonie? Wyglądasz na taką, co ma chabazi pod dostatkiem.
Soul for sale
Odstręczała ją wulgarność jego języka i ta pozbawiona refleksji nonszalancja, z jaką zaakceptował okoliczności zaordynowane przez niestabilną magię teleportacji. Yelena nie wyobrażała sobie, że będąc na jego miejscu mogłaby postąpić w ten sposób. Oczywiście - to nie jego wydatek rwał się w szwach, nie jego przekuta w galeony praca buzowała w zbrązowionym źródełku, nie jego popołudnie, wyczekane i zasłużone, przybrało drażniąco nieprzewidziany obrót, ktoś pozbawiony empatii mógłby zatem uznać to za łut szczęścia.
W to, że był szumowiną, była więc w stanie uwierzyć, Nokturn natomiast nie sprawił, że zadrżałaby w przejęciu i z szacunkiem ukłoniłaby głowę. Wielu Rycerzy Walpurgii zapuszczało się zacienioną grzechem i brutalnością dzielnicę, wiedziała, że przynależność do organizacji gwarantowała pewne bezpieczeństwo w tamtejszych alejkach, choć nigdy nie odczuła wewnętrznej potrzeby sprawdzenia tego przekonania na własnej skórze.
- Yelenie Mulciber - przedstawiła się oschle. - Kuzynce Śmierciożercy i namiestnika Warwickshire - dopowiedziała, w razie gdyby wartki potok przecinających jego głowę myśli miał się okazać wyłącznie smętną żyłką niezbyt ruchliwej wody. Odkąd zabrakło Grahama, a młodzieńcza buńczuczność ostygła w polodowcowym szronie, nie stroniła od chowania się za silnymi plecami Ramseya ani próśb o pomoc - lecz zawsze oszczędnie i nigdy nie bez podstawionej pod ścianą konieczności je ku niemu stosując. Była dorosła, radziła sobie sama, poza tym perspektywa zniweczonego wypoczynku nie była powodem, by angażować go w spór - o czym szumowina z Nokturnu wiedzieć wcale nie musiał. Może zaś to, chociaż to, byłoby w stanie utemperować bezkrytyczność wobec własnego występku?
Policzki spłonęły karminowym zawstydzeniem, kiedy Victor zaniósł się śmiechem w odpowiedzi na jej słowa. Echo rozbawienia tańczyło z pachnącą parą wodną, a zadarty ku górze podbródek i zaciśnięte niemal boleśnie wargi przydawały jej charakteru zagniewanej zimy, plądrującej zawieruchą obsypane pierzyną śniegu połacie zmartwiałych pastwisk. Stała się tym, co tak często widywała w surowym obliczu Varyi: rosyjską zmarzliną tnącą lodem i szronem. To wspaniale, że udało się jej go rozśmieszyć, jeszcze lepiej, że odzyskał szampański humor po magicznej tułaczce, ale nie marzyła o niczym innym tak bardzo, jak o możliwości przeistoczenia jego gardła w igielnik.
- Gusta są różne - skomentowała niespiesznie, ozięble, pozbawionym wyrozumiałości spojrzeniem przeczesując jego sylwetkę od stóp aż po sam czubek głowy. Skóra policzków piekła od zaognionych pąsów, bynajmniej jednak niehołdujących jego urodzie. - A nawet najlichsze suknie znajdą, niestety, swoje amatorki - stwierdziła z fałszywą uprzejmością, niską, podszytą misternymi włóknami niechęci. Widok rozłożonego na ławie ciała, z którego skapywały wonne krople przemieszanej brei, mierził i odpychał, wyszywając w duszy Yeleny cierpkie wzory niedowierzania. Był tak arogancki, tak bezwstydny. Taki rozkochany we własnej bezkarnej beztrosce. - Jak szczęśliwie się składa. Skoro eliminowanie problemów jest pańską codziennością, proszę, by wyeliminował pan problem zrujnowanej pańską osobą kąpieli. Na pewno zgodzi się pan, że nie ja powinnam się tym zajmować, gdy nie ja zawiniłam. Poza tym - kto rozwiąże tę kwestię lepiej, niż profesjonalista? - kontynuowała beznamiętnie, lecz z wyraźniejszym już naciskiem, oparta o kamienną ścianę odnalezioną za plecami. Z uporem trwała przy tym przy obleczonej szacunkiem formie, chociaż Victor bezpardonowo mówił do niej na ty. Tego właśnie mogła się spodziewać po szumowinie z Nokturnu, czyż nie? - Jestem krawcową - oznajmiła oszczędnie, choć zwykle z radością pochwaliłaby się Cynobrowym Świergotnikiem, tym razem wątpiła, by nazwa butiku cokolwiek mu powiedziała. Dlatego, być może, ona sama również nie powiedziała nic więcej. Zastygła w milczącym oczekiwaniu, obdarzając jego charakter ostatnim kredytem zaufania.
W to, że był szumowiną, była więc w stanie uwierzyć, Nokturn natomiast nie sprawił, że zadrżałaby w przejęciu i z szacunkiem ukłoniłaby głowę. Wielu Rycerzy Walpurgii zapuszczało się zacienioną grzechem i brutalnością dzielnicę, wiedziała, że przynależność do organizacji gwarantowała pewne bezpieczeństwo w tamtejszych alejkach, choć nigdy nie odczuła wewnętrznej potrzeby sprawdzenia tego przekonania na własnej skórze.
- Yelenie Mulciber - przedstawiła się oschle. - Kuzynce Śmierciożercy i namiestnika Warwickshire - dopowiedziała, w razie gdyby wartki potok przecinających jego głowę myśli miał się okazać wyłącznie smętną żyłką niezbyt ruchliwej wody. Odkąd zabrakło Grahama, a młodzieńcza buńczuczność ostygła w polodowcowym szronie, nie stroniła od chowania się za silnymi plecami Ramseya ani próśb o pomoc - lecz zawsze oszczędnie i nigdy nie bez podstawionej pod ścianą konieczności je ku niemu stosując. Była dorosła, radziła sobie sama, poza tym perspektywa zniweczonego wypoczynku nie była powodem, by angażować go w spór - o czym szumowina z Nokturnu wiedzieć wcale nie musiał. Może zaś to, chociaż to, byłoby w stanie utemperować bezkrytyczność wobec własnego występku?
Policzki spłonęły karminowym zawstydzeniem, kiedy Victor zaniósł się śmiechem w odpowiedzi na jej słowa. Echo rozbawienia tańczyło z pachnącą parą wodną, a zadarty ku górze podbródek i zaciśnięte niemal boleśnie wargi przydawały jej charakteru zagniewanej zimy, plądrującej zawieruchą obsypane pierzyną śniegu połacie zmartwiałych pastwisk. Stała się tym, co tak często widywała w surowym obliczu Varyi: rosyjską zmarzliną tnącą lodem i szronem. To wspaniale, że udało się jej go rozśmieszyć, jeszcze lepiej, że odzyskał szampański humor po magicznej tułaczce, ale nie marzyła o niczym innym tak bardzo, jak o możliwości przeistoczenia jego gardła w igielnik.
- Gusta są różne - skomentowała niespiesznie, ozięble, pozbawionym wyrozumiałości spojrzeniem przeczesując jego sylwetkę od stóp aż po sam czubek głowy. Skóra policzków piekła od zaognionych pąsów, bynajmniej jednak niehołdujących jego urodzie. - A nawet najlichsze suknie znajdą, niestety, swoje amatorki - stwierdziła z fałszywą uprzejmością, niską, podszytą misternymi włóknami niechęci. Widok rozłożonego na ławie ciała, z którego skapywały wonne krople przemieszanej brei, mierził i odpychał, wyszywając w duszy Yeleny cierpkie wzory niedowierzania. Był tak arogancki, tak bezwstydny. Taki rozkochany we własnej bezkarnej beztrosce. - Jak szczęśliwie się składa. Skoro eliminowanie problemów jest pańską codziennością, proszę, by wyeliminował pan problem zrujnowanej pańską osobą kąpieli. Na pewno zgodzi się pan, że nie ja powinnam się tym zajmować, gdy nie ja zawiniłam. Poza tym - kto rozwiąże tę kwestię lepiej, niż profesjonalista? - kontynuowała beznamiętnie, lecz z wyraźniejszym już naciskiem, oparta o kamienną ścianę odnalezioną za plecami. Z uporem trwała przy tym przy obleczonej szacunkiem formie, chociaż Victor bezpardonowo mówił do niej na ty. Tego właśnie mogła się spodziewać po szumowinie z Nokturnu, czyż nie? - Jestem krawcową - oznajmiła oszczędnie, choć zwykle z radością pochwaliłaby się Cynobrowym Świergotnikiem, tym razem wątpiła, by nazwa butiku cokolwiek mu powiedziała. Dlatego, być może, ona sama również nie powiedziała nic więcej. Zastygła w milczącym oczekiwaniu, obdarzając jego charakter ostatnim kredytem zaufania.
The lessons of the fire as we reach for something higher.
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdyby właśnie raczył się szklaneczką czegoś mocniejszego, niechybnie by się opluł i zakrztusił. Szczęściem w nieszczęściu był jednak fakt, że siedział tu o suchej gębie i mógł jedynie marzyć o tym, by zalać się w trupa na zakończenie tego chujowego dnia. Alkoholu ― w dowolnej postaci ― nie mógł uświadczyć w chłodnych murach łaźni, a siorbać z pachnącego lawendą i błotem bajorka nie zamierzał.
― Yelenie Mulciber ― powtórzył za nią tonem wielkiego myśliciela, potarł nawet pokryty krótkim zarostem policzek. Jaki ten świat był, kurwa, mały. Niesamowite. ― Kuzynce Śmierciożercy i Namiestnika Warwickshire. Ramsey. Dawno go nie widziałem. ― Uśmiechnął się nieco niepokojąco, a błysk w oku zdradzał rozpoznanie. Nazwisko było mu znane; znane w inny sposób niż byle szumowinie z Nokturnu. ― Uniżone życzenia pomyślności wszelkiej tak dla niego, jak i dla ciebie, droga Yeleno ― odparł głosem trudnym do interpretacji. Zdawać by się mogło, że nieco spoważniał, ale jednak nie do końca; błazeńska nuta wciąż czaiła się gdzieś w tonie. Przedstawić się także nie raczył.
Nagły wybuch wesołości utrzymał się, nawet mimo chłodu obecnego w jej słowach. Trudno było go obrazić, uświadczył już chyba każdej możliwej obelgi, każdego możliwego zestawienia. Poza tym, trudno było poniżyć kogoś, kto i tak miał o sobie dość niskie mniemanie. Był szumowiną, odrzutem, marginesem społecznym. I czasem, w chwilach takich jak ta, korzystał z wątpliwych korzyści tego statusu.
Spojrzał na nią z nową uwagą, przymużył lekko oczy, jak niezadowolony kot orientujący się, że oto spod łapki umknęła mu ulubiona myszka. Podobała mu się ta złość, ta wyniosłość, te spowite karmazynem policzki i, na bogów, zrobiłby wiele by ujrzeć więcej. Więcej jadu, więcej pękającej fasady okrucha lodu w który się zamieniła. Przez krótki moment nawiedziła go nieprzyjemna myśl, wspomnienie kasztanowych włosów i wykrzywionych w gniewnym grymasie warg. Leta. Być może to przez nią ciągnęło go do wkurwiania innych kobiet. Przez nią sprawdzał, czy którakolwiek jest w stanie irytować się tak jak ona; w ten sam sposób zmieniać głos, w ten sam sposób dobierać kolejne brudne słowa.
Uśmiechnął się, tym razem milej, weselej. Żadna nie była w stanie wkurwić się tak, jak Leta.
― Och, panno Mulciber ― odparł z pasją godną wierszoklety deklarującego swój pierwszy wiersz na deskach teatru ― służę. ― Podniósł się z ławeczki, w paru długich krokach przeciął dzielącą go odległość od zniszczonej kąpieli i z miną profesjonalisty zajrzał do środka. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo musiał być ujebany, że woda zrobiła się strasznie mętna i szara.
― Świetnie ― mruknął, wsadzając rękę do wody. Musiał znaleźć korek i opróżnić tę cholerną wannę. ― Ja rozwiązuję problemy, ale to już oboje wiemy. ― Coś kliknęło, potem rozległ się charakterystyczny, ssący odgłos uciekającej wody. ― Choć zazwyczaj to problemy typu: “zabij kochanka mojej żony” albo “dostarcz ingrediencje do klątw”. W hydraulika bawię się pierwszy raz, przyznaję. Bardzo orzeźwiająca sprawa.
― Yelenie Mulciber ― powtórzył za nią tonem wielkiego myśliciela, potarł nawet pokryty krótkim zarostem policzek. Jaki ten świat był, kurwa, mały. Niesamowite. ― Kuzynce Śmierciożercy i Namiestnika Warwickshire. Ramsey. Dawno go nie widziałem. ― Uśmiechnął się nieco niepokojąco, a błysk w oku zdradzał rozpoznanie. Nazwisko było mu znane; znane w inny sposób niż byle szumowinie z Nokturnu. ― Uniżone życzenia pomyślności wszelkiej tak dla niego, jak i dla ciebie, droga Yeleno ― odparł głosem trudnym do interpretacji. Zdawać by się mogło, że nieco spoważniał, ale jednak nie do końca; błazeńska nuta wciąż czaiła się gdzieś w tonie. Przedstawić się także nie raczył.
Nagły wybuch wesołości utrzymał się, nawet mimo chłodu obecnego w jej słowach. Trudno było go obrazić, uświadczył już chyba każdej możliwej obelgi, każdego możliwego zestawienia. Poza tym, trudno było poniżyć kogoś, kto i tak miał o sobie dość niskie mniemanie. Był szumowiną, odrzutem, marginesem społecznym. I czasem, w chwilach takich jak ta, korzystał z wątpliwych korzyści tego statusu.
Spojrzał na nią z nową uwagą, przymużył lekko oczy, jak niezadowolony kot orientujący się, że oto spod łapki umknęła mu ulubiona myszka. Podobała mu się ta złość, ta wyniosłość, te spowite karmazynem policzki i, na bogów, zrobiłby wiele by ujrzeć więcej. Więcej jadu, więcej pękającej fasady okrucha lodu w który się zamieniła. Przez krótki moment nawiedziła go nieprzyjemna myśl, wspomnienie kasztanowych włosów i wykrzywionych w gniewnym grymasie warg. Leta. Być może to przez nią ciągnęło go do wkurwiania innych kobiet. Przez nią sprawdzał, czy którakolwiek jest w stanie irytować się tak jak ona; w ten sam sposób zmieniać głos, w ten sam sposób dobierać kolejne brudne słowa.
Uśmiechnął się, tym razem milej, weselej. Żadna nie była w stanie wkurwić się tak, jak Leta.
― Och, panno Mulciber ― odparł z pasją godną wierszoklety deklarującego swój pierwszy wiersz na deskach teatru ― służę. ― Podniósł się z ławeczki, w paru długich krokach przeciął dzielącą go odległość od zniszczonej kąpieli i z miną profesjonalisty zajrzał do środka. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo musiał być ujebany, że woda zrobiła się strasznie mętna i szara.
― Świetnie ― mruknął, wsadzając rękę do wody. Musiał znaleźć korek i opróżnić tę cholerną wannę. ― Ja rozwiązuję problemy, ale to już oboje wiemy. ― Coś kliknęło, potem rozległ się charakterystyczny, ssący odgłos uciekającej wody. ― Choć zazwyczaj to problemy typu: “zabij kochanka mojej żony” albo “dostarcz ingrediencje do klątw”. W hydraulika bawię się pierwszy raz, przyznaję. Bardzo orzeźwiająca sprawa.
Soul for sale
Skąd Ramsey mógł znać takiego łachudrę? Nie doszedłby tak daleko, gdyby nie otaczał się wachlarzem ludzi prezentujących przeróżne profesje, a jako Śmierciożerca zaangażowany w bezpośrednie zwierzchnictwo nad Rycerzami Walpurgii był jedną z osób, do których zwracali się zainteresowani sympatycy. Czyżby to wspólny kierunek moralności i oczekiwań względem przyszłości zaprosił tego człowieka na wspólną z Ramseyem ścieżkę?
- Przekażę mu pańskie pozdrowienia - zapewniła hardo, nieporuszona, tym bardziej nie truchlejąc w obliczu zawoalowanej groźby, którą wyczytała w jego spojrzeniu - czy słusznie, nad tym już nie raczyła się zastanowić. Czy myślał, że wybije jej z głowy roszczenia względem kąpieli skądinąd skąpym podkreśleniem znajomości z kuzynem? Nie zamierzała uginać karku z tego powodu, jej wzrok natomiast ziębił się coraz mocniej, szroniłby delikatne wicie rzęs okalających powieki, gdyby mógł wychynąć spoza szarości tęczówek przywodzących na myśl przybrudzony, zacieniony wieczornym woalem śnieg. - Nie przypominam sobie, szumowino z Nokturnu, byśmy przechodzili na ty - zaznaczyła zatem, korzystając z tytułu, którym ozdobił własne lico w poprzednim, niezdradzającym tożsamości przedstawieniu. Jego niechęć wobec podzielenia się personaliami Yelena przypisywała świadomości unoszącej się gdzieś na tafli myśli, świadomości tego, że stąpał po grząskim gruncie, a niwecząc relaks w kanwach eleganckiego lokalu mógłby zostać pociągnięty do finansowej odpowiedzialności. Monet z kolei, jak widać, nie miał. Świadczyło o tym przetarte i niezbyt imponujące ubranie, które nawet i suche musiało wyglądać nieświeżo. A ta błazeńska nuta, która oblewała go jak miód? Kompletnie nieimponująca, odbierająca mu męskiej siły, nadająca za to charakteru krnąbrnego nastolatka, jakim od kilku ładnych lat z pewnością już nie był. Co przyświecało mężczyznom, kiedy decydowali się kształtować swoje osobowości w ten sposób? Urażona jego interwencją w kąpiel, nie poddawała w wątpliwość tego, że nie była to maska skrywająca prawdziwą twarz. Może i był wielki jak dąb, może i miał w swoich oczach pazur, lecz przyzywany w magicznych okowach duch Alekseja sprawiał wrażenie dojrzalszego. Aleksei umarł jednak w wieku jedenastu lat.
Przyglądała mu się beznamiętnie, kiedy podążał do oczka wypełnionego mętnawą wodą i zanurzoną w cieczy ręką odnajdywał kurek. Wciąż stojąca pod ścianą, z dumnie zadartą brodą, szczelniej okryła się połami szlafroka i skrzyżowała ręce na piersi, mrużąc oczy, gdy w pomieszczeniu rozbrzmiało szemrzące echo spływającej wody, wsysanej przed odpływ.
- Z pewnością równie emocjonująca jak reszta pańskich zleceń - mruknęła, nie zakrzywiwszy nawet brwi na podobne rewelacje. Obracała się wśród ludzi okrutnych i okrucieństwem tym wycinających im drogę ku lepszej przyszłości, choć sama nigdy nie przelała ludzkiej krwi i skrycie modliła się w duchu, by nie musiała tego robić. Nie przyszła na świat pod morderczą gwiazdą, nie sądziła, by potrafiła przyzwać w sobie decyzyjną siłę mogącą przeciąć nić życia. W obronie najbliższych? Być może wtedy, ale dla pieniądza lub dla własnej satysfakcji - nie. Jedynie los dzieci przywoływanych w rozmowach był w stanie ją niepokoić. Śmierć ludzi dorosłych, jakkolwiek złowieszcza, gdy słuchała o tym w obszernych detalach, nie mogła równać się w jej sercu śmierci dzieci. - Przed nalaniem świeżej wody należałoby to jeszcze oczyścić zaklęciem. Dwoma, jeśli łaska, jednemu chyba nie zaufam. A jak pan widzi, nie mam przy sobie różdżki - skrzywiła się ledwo dostrzegalnie. Może nie powinna tak bezpośrednio podkreślać swojego mniej fortunnego położenia, lecz musiałby być głupcem, jeśli sam nie zorientowałby się o tym na długo przed jej ubraniem magicznej sytuacji w słowa. - Na przyszłość zapamiętam spektrum pańskich możliwości, jeśli zapragnę zabić kochanka czyjejś żony - delikatny humorystyczny akcent wypowiedziała głosem tak bezbarwnym i tak chłodnym, że równie dobrze można byłoby wcale tego nie zauważyć. Jedyny nikły ślad rozejmu.
- Przekażę mu pańskie pozdrowienia - zapewniła hardo, nieporuszona, tym bardziej nie truchlejąc w obliczu zawoalowanej groźby, którą wyczytała w jego spojrzeniu - czy słusznie, nad tym już nie raczyła się zastanowić. Czy myślał, że wybije jej z głowy roszczenia względem kąpieli skądinąd skąpym podkreśleniem znajomości z kuzynem? Nie zamierzała uginać karku z tego powodu, jej wzrok natomiast ziębił się coraz mocniej, szroniłby delikatne wicie rzęs okalających powieki, gdyby mógł wychynąć spoza szarości tęczówek przywodzących na myśl przybrudzony, zacieniony wieczornym woalem śnieg. - Nie przypominam sobie, szumowino z Nokturnu, byśmy przechodzili na ty - zaznaczyła zatem, korzystając z tytułu, którym ozdobił własne lico w poprzednim, niezdradzającym tożsamości przedstawieniu. Jego niechęć wobec podzielenia się personaliami Yelena przypisywała świadomości unoszącej się gdzieś na tafli myśli, świadomości tego, że stąpał po grząskim gruncie, a niwecząc relaks w kanwach eleganckiego lokalu mógłby zostać pociągnięty do finansowej odpowiedzialności. Monet z kolei, jak widać, nie miał. Świadczyło o tym przetarte i niezbyt imponujące ubranie, które nawet i suche musiało wyglądać nieświeżo. A ta błazeńska nuta, która oblewała go jak miód? Kompletnie nieimponująca, odbierająca mu męskiej siły, nadająca za to charakteru krnąbrnego nastolatka, jakim od kilku ładnych lat z pewnością już nie był. Co przyświecało mężczyznom, kiedy decydowali się kształtować swoje osobowości w ten sposób? Urażona jego interwencją w kąpiel, nie poddawała w wątpliwość tego, że nie była to maska skrywająca prawdziwą twarz. Może i był wielki jak dąb, może i miał w swoich oczach pazur, lecz przyzywany w magicznych okowach duch Alekseja sprawiał wrażenie dojrzalszego. Aleksei umarł jednak w wieku jedenastu lat.
Przyglądała mu się beznamiętnie, kiedy podążał do oczka wypełnionego mętnawą wodą i zanurzoną w cieczy ręką odnajdywał kurek. Wciąż stojąca pod ścianą, z dumnie zadartą brodą, szczelniej okryła się połami szlafroka i skrzyżowała ręce na piersi, mrużąc oczy, gdy w pomieszczeniu rozbrzmiało szemrzące echo spływającej wody, wsysanej przed odpływ.
- Z pewnością równie emocjonująca jak reszta pańskich zleceń - mruknęła, nie zakrzywiwszy nawet brwi na podobne rewelacje. Obracała się wśród ludzi okrutnych i okrucieństwem tym wycinających im drogę ku lepszej przyszłości, choć sama nigdy nie przelała ludzkiej krwi i skrycie modliła się w duchu, by nie musiała tego robić. Nie przyszła na świat pod morderczą gwiazdą, nie sądziła, by potrafiła przyzwać w sobie decyzyjną siłę mogącą przeciąć nić życia. W obronie najbliższych? Być może wtedy, ale dla pieniądza lub dla własnej satysfakcji - nie. Jedynie los dzieci przywoływanych w rozmowach był w stanie ją niepokoić. Śmierć ludzi dorosłych, jakkolwiek złowieszcza, gdy słuchała o tym w obszernych detalach, nie mogła równać się w jej sercu śmierci dzieci. - Przed nalaniem świeżej wody należałoby to jeszcze oczyścić zaklęciem. Dwoma, jeśli łaska, jednemu chyba nie zaufam. A jak pan widzi, nie mam przy sobie różdżki - skrzywiła się ledwo dostrzegalnie. Może nie powinna tak bezpośrednio podkreślać swojego mniej fortunnego położenia, lecz musiałby być głupcem, jeśli sam nie zorientowałby się o tym na długo przed jej ubraniem magicznej sytuacji w słowa. - Na przyszłość zapamiętam spektrum pańskich możliwości, jeśli zapragnę zabić kochanka czyjejś żony - delikatny humorystyczny akcent wypowiedziała głosem tak bezbarwnym i tak chłodnym, że równie dobrze można byłoby wcale tego nie zauważyć. Jedyny nikły ślad rozejmu.
The lessons of the fire as we reach for something higher.
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Skinął niedbale głową w geście odpowiedzi na jej zapewnienie. O tak, nie wątpił, że przekaże mu te pozdrowienia, zwłaszcza po tym, jak wywlekła na światło dzienne swoje powiązania i koneksje. Ilu zbirów z Nokturnu znał Ramsey? Zresztą, nie zrobił nic złego. Wpadł, pobłaznował, zaraz znowu zniknie jak znał życie.
― Nie? ― odparował, pozorując najszczersze zdziwienie, ale nie dbał o formę; w tonie przebrzmiewał sarkazm, rozbawienie tym, jak kurczowo trzymała się konwenansów. ― Jaka szkoda.
Skruchy jednak nie uświadczyła, Victor niespecjalnie przejął się docinkiem, za nic wziął sobie przeraźliwy chłód bijący tak z tonu, jak i z postawy młodej panny. Tłumił w sobie całą gamę emocji spowodowanych czkawką i powoli zaczynał mieć dość. Czy dziwka fortuna choć raz mogłaby go zostawić w spokoju? Dać żyć, zapomnieć, przejść obojętnie wobec jego sylwetki, zamiast raczyć kolejnymi wydarzeniami wątpliwej przyjemności?
Co za gówno.
― Powiedziałbym, że nawet bardziej ― mruknął bez cienia emocji w głosie ― hydraulika to naprawdę świetna sprawa. Nie, żebym namawiał, ale powinnaś sama spróbować pobrudzić sobie ręce ― dodał, odrzucając śliski korek gdzieś na bok. Celował w półeczkę pełną pachnideł, ale wyglądało na to, że i celowanie dziś mu nie wychodziło. Zresztą, co mu dziś wyszło? Chyba tylko zaklęcie w to pierdolone geranium, nic poza tym.
Bez zbędnej dyskusji wyjął różdżkę ― uśmiechnął się półgębkiem na wyraźne życzenie dwóch zaklęć czyszczących ― i przez moment wahał się, czy faktycznie spełnić kobiece życzenie czy może jednak pokusić się o jakiś durny wyskok. Pamięć o jej nazwisku, o koneksjach, ostudziła lekko te zamiary; niepotrzebne były mu kolejne kłopoty.
― Chłoszczyść. ― Machnął różdżką, magia zgodnie z wolą rzucającego zmyła resztki brudu z niecki zbiornika. Zgodnie z wolą panny Mulciber, powtórzył inkantację, a potem ostentacyjnie zajrzał do środka, przejechał palcami po dnie i przyjrzał się im. ― Mucha nie siada ― oświadczył triumfalnie i uśmiechnął się łobuzersko, na ten krótki moment odzyskując resztki dobrego humoru.
― Polecam się serdecznie, będę pamiętał o zniżce ― odparł, wychwytując w jej chłodnym tonie ślady żartu ― i naprawdę, zdecydowanie lepiej brzmisz jak już wyjmiesz ten kij z du…
Dobra rada urwała się wpół słowa, powietrze trzasnęło, Victor zniknął.
Cholerna dziwka fortuna.
Hep!
|zt
― Nie? ― odparował, pozorując najszczersze zdziwienie, ale nie dbał o formę; w tonie przebrzmiewał sarkazm, rozbawienie tym, jak kurczowo trzymała się konwenansów. ― Jaka szkoda.
Skruchy jednak nie uświadczyła, Victor niespecjalnie przejął się docinkiem, za nic wziął sobie przeraźliwy chłód bijący tak z tonu, jak i z postawy młodej panny. Tłumił w sobie całą gamę emocji spowodowanych czkawką i powoli zaczynał mieć dość. Czy dziwka fortuna choć raz mogłaby go zostawić w spokoju? Dać żyć, zapomnieć, przejść obojętnie wobec jego sylwetki, zamiast raczyć kolejnymi wydarzeniami wątpliwej przyjemności?
Co za gówno.
― Powiedziałbym, że nawet bardziej ― mruknął bez cienia emocji w głosie ― hydraulika to naprawdę świetna sprawa. Nie, żebym namawiał, ale powinnaś sama spróbować pobrudzić sobie ręce ― dodał, odrzucając śliski korek gdzieś na bok. Celował w półeczkę pełną pachnideł, ale wyglądało na to, że i celowanie dziś mu nie wychodziło. Zresztą, co mu dziś wyszło? Chyba tylko zaklęcie w to pierdolone geranium, nic poza tym.
Bez zbędnej dyskusji wyjął różdżkę ― uśmiechnął się półgębkiem na wyraźne życzenie dwóch zaklęć czyszczących ― i przez moment wahał się, czy faktycznie spełnić kobiece życzenie czy może jednak pokusić się o jakiś durny wyskok. Pamięć o jej nazwisku, o koneksjach, ostudziła lekko te zamiary; niepotrzebne były mu kolejne kłopoty.
― Chłoszczyść. ― Machnął różdżką, magia zgodnie z wolą rzucającego zmyła resztki brudu z niecki zbiornika. Zgodnie z wolą panny Mulciber, powtórzył inkantację, a potem ostentacyjnie zajrzał do środka, przejechał palcami po dnie i przyjrzał się im. ― Mucha nie siada ― oświadczył triumfalnie i uśmiechnął się łobuzersko, na ten krótki moment odzyskując resztki dobrego humoru.
― Polecam się serdecznie, będę pamiętał o zniżce ― odparł, wychwytując w jej chłodnym tonie ślady żartu ― i naprawdę, zdecydowanie lepiej brzmisz jak już wyjmiesz ten kij z du…
Dobra rada urwała się wpół słowa, powietrze trzasnęło, Victor zniknął.
Cholerna dziwka fortuna.
Hep!
|zt
Soul for sale
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Łaźnia męska
Szybka odpowiedź