Łaźnia męska
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Łaźnia męska
Znajdujące się w podziemiach, niewielkie ale na swój sposób przytulne pomieszczenie przygotowane zostało z myślą o czarodziejach, którzy potrzebują odprężenia po długim dniu. Panuje tu stała, dość niska temperatura, której przeciwwagą jest gorąca woda w położonym centralnie zbiorniku. Woda wpada do niego jednocześnie z kilku źródeł pod różnym ciśnieniem, zapewniając możliwość masażu o różnej sile, zależnie od preferencji.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.02.24 21:08, w całości zmieniany 2 razy
Słysząc komentarz kuzyna już miałem mu coś powiedzieć, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że nie ma po co strzępić języka. Pokręciłem tylko głową z lekkim rozbawieniem, a po chwili już po prostu wszedłem do szatni. Zostawiłem sobie ubrania i z ręcznikiem w pasie przeszedłem go głównego pomieszczenia. Było naprawdę przyjemnie, od razu doszedłem do wniosku, że przyjście tutaj było dobrym pomysłem. Potrzebowałem chwili odpoczynku i relaksu, zapomnieć chociaż na godzinę czy dwie o problemach świata poza murami tego budynku. Nic tylko czyste lenistwo.
Nie zastanawiając się długo odłożyłem ręcznik gdzieś na bok i zanurzyłem się w ciepłej wodzie. Uśmiechnąłem się zadowolony czując temperaturę, która od razu sprawiła, że ciało trochę się rozluźniło. Oparłem się wygodnie o ścianę i od razu sięgnąłem po stojący nieopodal kieliszek.
Z czasem zaczęli pojawiać się kolejny jegomoście, jedni mniej, drudzy bardziej dostojni. Czyli miało nas tu być więcej. Nie dziwiło mnie to, w końcu wszyscy byli teraz zmęczeni wszystkim tym co działo się dookoła. Zwykły obywatel czy lord, nieważne, każdemu należała się chwila odpoczynku. W zasadzie nie znałem tych ludzi, ale przecież to w niczym nie przeszkadzało. W końcu takie właśnie wydarzenia między innymi miały na zamiarze aby ludzie przy okazji się poznali. Chociaż już po chwili dotarło do mnie, że wiele z obecnych osób znało się.
Kiedy zauważyłem Drew i ten jego uśmieszek, sam uśmiechnąłem się pod nosem. Ciekawe co on znowu wymyślił? Nie ważne co by to było, na pewno nie będziemy się nudzić. Być może właściciele tego przybytku również mieli coś w planach? W zasadzie nawet byłoby to wskazane, jakaś rozrywka przy odpoczynku byłaby co najmniej ciekawa.
Słysząc jak jeden z obecnych wznosi toast uniosłem lekko kieliszek. To była zdecydowanie rzecz, za którą należało takowy wznieść. Upiłem łyk alkoholu i siedząc wygodnie wsłuchałem się w toczące się rozmowy, które jeszcze nie zdążyły się specjalnie rozwinąć, jednocześnie zyskując powoli pojęcie na temat tego z kim mam co czynienia.
Nie zastanawiając się długo odłożyłem ręcznik gdzieś na bok i zanurzyłem się w ciepłej wodzie. Uśmiechnąłem się zadowolony czując temperaturę, która od razu sprawiła, że ciało trochę się rozluźniło. Oparłem się wygodnie o ścianę i od razu sięgnąłem po stojący nieopodal kieliszek.
Z czasem zaczęli pojawiać się kolejny jegomoście, jedni mniej, drudzy bardziej dostojni. Czyli miało nas tu być więcej. Nie dziwiło mnie to, w końcu wszyscy byli teraz zmęczeni wszystkim tym co działo się dookoła. Zwykły obywatel czy lord, nieważne, każdemu należała się chwila odpoczynku. W zasadzie nie znałem tych ludzi, ale przecież to w niczym nie przeszkadzało. W końcu takie właśnie wydarzenia między innymi miały na zamiarze aby ludzie przy okazji się poznali. Chociaż już po chwili dotarło do mnie, że wiele z obecnych osób znało się.
Kiedy zauważyłem Drew i ten jego uśmieszek, sam uśmiechnąłem się pod nosem. Ciekawe co on znowu wymyślił? Nie ważne co by to było, na pewno nie będziemy się nudzić. Być może właściciele tego przybytku również mieli coś w planach? W zasadzie nawet byłoby to wskazane, jakaś rozrywka przy odpoczynku byłaby co najmniej ciekawa.
Słysząc jak jeden z obecnych wznosi toast uniosłem lekko kieliszek. To była zdecydowanie rzecz, za którą należało takowy wznieść. Upiłem łyk alkoholu i siedząc wygodnie wsłuchałem się w toczące się rozmowy, które jeszcze nie zdążyły się specjalnie rozwinąć, jednocześnie zyskując powoli pojęcie na temat tego z kim mam co czynienia.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Z każdą minutą schodzili się kolejni fani łaźniowego odpoczynku. Oznaczało to, że towarzystwo będzie dopisywać. Odpowiadało mu to, bo ostatnimi czasy przebywał jedynie pośród ksiąg, manuskryptów, artefaktów i raportów. I chociaż jak każdy Burke miał przypiętą łatkę milczącego i raczej gburowatego, to nawet on czasami potrzebował towarzystwa raz na jakiś czas. A jeśli jednocześnie łączyło się to z chwilą relaksu to nie miał na co narzekać.
- Nicholasie masz racje. Ostatnimi czasy nie specjalnie mieliśmy okazję się spotkać. - pokiwał głową upijając łyk bąbelków z kieliszka, po czym poprawił się na siedzeniu – Primrose? Nic nie wspominała, więc domyślam się, że jej nie odstraszyłeś...najwyraźniej mało się starałaś. - odparł, a rozbawienie przemknęło po jego twarzy.
Ostatnimi czasy rozmawiał z kuzynką przede wszystkim o interesach i planach na poprawienie warunków życia ludzi mieszkających w hrabstwie. Nie mieli specjalnie czasu na ploteczki o swoich życiach prywatnych.
Po chwili przeniósł wzrok na młodego Crouch’a i uniósł kieliszek w jego stronę.
- Po to tu jesteśmy, aby odpocząć i dać moment ciału. - powiedział spokojnie uśmiechając się delikatnie – Szczerze powiedziawszy to świetnie, w żadnym wypadku nie mogę narzekać na brak pracy, a już na pewno klientów. W aktualnych czasach wiele osób szuka ucieczki od rzeczywistości, a ja im tą możliwość daje. - pokiwał patrząc na kuzyna z zadowoloną miną – Wpadnij, a sam się przekonasz. Doskonale wiesz, że moje drzwi są zawsze otwarte. - dodał puszczając mu oczko.
- Ciebie również zapraszam kiedy tylko będziesz miał ochotę. - skinął głową w stronę Traversa, po czym spojrzał po wszystkich przybyłych – W zasadzie wszystkich was zapraszam. Niedługo będziemy organizować mały koncert, dla umilenia czasu w palarni. Nie zabraknie alkoholu i innych ciekawych rzeczy jeśli będziecie mieli panowie ochotę skorzystać. - powiedział głośno patrząc po wszystkich zgromadzonych.
Jak to się mówi, reklama dźwignią handlu, więc skoro miał możliwość zaproszenia wszystkich tych jegomościów, to nie widział żadnych przeciwwskazań by to zrobić.
- No prawie spóźniony, chociaż chyba nie specjalnie była podana godzina preferowanego przybycia. - powiedział z lekkim rozbawieniem patrząc na brata.
Dopił kieliszek, po czym sięgnął po kolejny, jednak w tym momencie jakby stracił wizję, by po chwili znów znaleźć się w miejscu swoich koszmarów. Wręcz czuł jak zimny deszcz i wiatr smagają jego twarz, a przed jego oczami pojawił się pokład zalewany wielkimi ilościami wody. Kadłub był roztrzaskany, a sam okręt zaczynał powoli iść na dno. Burza szalała nad jego głową, pioruny rozjaśniały niebo co chwilę. Nie miał pojęcia czy nagle się teleportował nawet nie zdając sobie z tego sprawy, czy to jego umysł znów płata mu figla. Ostatnio robił to dość często, czasami nie wiedział czy to jawa czy sen. Nie ułatwiało mu w tym momencie również to, że czuł wiatr i deszcz, a jego ciało obezwładnił strach. Czuł jak serce zaczyna mu walić młotem, miał wrażenie, że za moment wyskoczy mu z piersi. Nie mógł się ruszyć, oddech mu przyspieszył kiedy woda powoli zaczęła dosięgać jego torsu, a on zaczął łapać powietrze jakby chciał go nabrać na zapas przed utonięciem.
Kompletnie stracił w tym momencie kontakt z otaczającym go światem. Nie pamiętał teraz, że znajduje się w łaźni, że otaczają go znajomi ludzie. Siedział teraz wpatrzony w przestrzeń, a w głowie walczył o każdy oddech.
- Nicholasie masz racje. Ostatnimi czasy nie specjalnie mieliśmy okazję się spotkać. - pokiwał głową upijając łyk bąbelków z kieliszka, po czym poprawił się na siedzeniu – Primrose? Nic nie wspominała, więc domyślam się, że jej nie odstraszyłeś...najwyraźniej mało się starałaś. - odparł, a rozbawienie przemknęło po jego twarzy.
Ostatnimi czasy rozmawiał z kuzynką przede wszystkim o interesach i planach na poprawienie warunków życia ludzi mieszkających w hrabstwie. Nie mieli specjalnie czasu na ploteczki o swoich życiach prywatnych.
Po chwili przeniósł wzrok na młodego Crouch’a i uniósł kieliszek w jego stronę.
- Po to tu jesteśmy, aby odpocząć i dać moment ciału. - powiedział spokojnie uśmiechając się delikatnie – Szczerze powiedziawszy to świetnie, w żadnym wypadku nie mogę narzekać na brak pracy, a już na pewno klientów. W aktualnych czasach wiele osób szuka ucieczki od rzeczywistości, a ja im tą możliwość daje. - pokiwał patrząc na kuzyna z zadowoloną miną – Wpadnij, a sam się przekonasz. Doskonale wiesz, że moje drzwi są zawsze otwarte. - dodał puszczając mu oczko.
- Ciebie również zapraszam kiedy tylko będziesz miał ochotę. - skinął głową w stronę Traversa, po czym spojrzał po wszystkich przybyłych – W zasadzie wszystkich was zapraszam. Niedługo będziemy organizować mały koncert, dla umilenia czasu w palarni. Nie zabraknie alkoholu i innych ciekawych rzeczy jeśli będziecie mieli panowie ochotę skorzystać. - powiedział głośno patrząc po wszystkich zgromadzonych.
Jak to się mówi, reklama dźwignią handlu, więc skoro miał możliwość zaproszenia wszystkich tych jegomościów, to nie widział żadnych przeciwwskazań by to zrobić.
- No prawie spóźniony, chociaż chyba nie specjalnie była podana godzina preferowanego przybycia. - powiedział z lekkim rozbawieniem patrząc na brata.
Dopił kieliszek, po czym sięgnął po kolejny, jednak w tym momencie jakby stracił wizję, by po chwili znów znaleźć się w miejscu swoich koszmarów. Wręcz czuł jak zimny deszcz i wiatr smagają jego twarz, a przed jego oczami pojawił się pokład zalewany wielkimi ilościami wody. Kadłub był roztrzaskany, a sam okręt zaczynał powoli iść na dno. Burza szalała nad jego głową, pioruny rozjaśniały niebo co chwilę. Nie miał pojęcia czy nagle się teleportował nawet nie zdając sobie z tego sprawy, czy to jego umysł znów płata mu figla. Ostatnio robił to dość często, czasami nie wiedział czy to jawa czy sen. Nie ułatwiało mu w tym momencie również to, że czuł wiatr i deszcz, a jego ciało obezwładnił strach. Czuł jak serce zaczyna mu walić młotem, miał wrażenie, że za moment wyskoczy mu z piersi. Nie mógł się ruszyć, oddech mu przyspieszył kiedy woda powoli zaczęła dosięgać jego torsu, a on zaczął łapać powietrze jakby chciał go nabrać na zapas przed utonięciem.
Kompletnie stracił w tym momencie kontakt z otaczającym go światem. Nie pamiętał teraz, że znajduje się w łaźni, że otaczają go znajomi ludzie. Siedział teraz wpatrzony w przestrzeń, a w głowie walczył o każdy oddech.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Wzniósł toast wraz z innymi, ale poza tym milczał jak zaklęty. Większości z zebranych nie znał. Po prawdzie to jedynie Kapitana, któremu skinął na powitanie głową oraz Drew, z którym pływał już na statku. Żadnego Rosiera nie dostrzegł. Najwyraźniej uznali, że jest to spotkanie poniżej ich godności. Skrzywił się do własnych myśli. Jakoś nie miał zbyt dobrych relacji z tą właśnie rodziną. Tristan Rosier go okłamał twierdząc, że nigdy nie znalazł jego dokumentów, a Mathieu, choć ostatnio starał się zakopać topór wojenny, to nadal był sztywny jak kij od szczotki. Ostatnio zresztą się z nim nie kontaktował. Najwyraźniej odpuścił temat zacieśniania więzów rodzinnych, za co był wdzięczny. Mogli się znać, ale nigdy braćmi nie będą. Dobrze mu było jako samotnikowi, który swoje życie związał z morzem. Istniała niezerowa szansa, że na starość będzie wyzywał sam siebie od starych głupków, którzy nie zatroszczyli się o swoje życie. Brał pod uwagę to, że kiedyś zginie, najprawdopodobniej na morzu i to zanim siwizna całkowicie zajmie jego ciemne włosy.
Wodząc wzrokiem po zebranych, którzy zdawali się prowadzić gadkę - szmatkę dostrzegł jak ktoś inny, siedzi z równie podobną miną jak on. Zagubionego w tłumie gładkich i znanych twarzy.
Niespiesznie się przemieścił, a kiedy przysiadł się obok od razu zagadał.
-Ostatnio jak byłem w łaźni, mieli rytuał oczyszczający z olbrzymią ilością ziół i olejków. - Kiedy pływali na Szalonej Selmie zdarzało się zawijać do portów innych krajów, gdzie mieli okazję posmakować odmiennej kultury. -Kenneth Fernsby. - Przedstawił się od razu, nie chcąc tworzyć niezręcznego klimatu. Natura pozbawiła go wstydliwości czy niepewności. Chciał z kimś nawiązać rozmowę, a nie tkwić tutaj jak ten kołek, najwyżej ten drugi go spławi i da znać, że nie ma przyjemności w zawieraniu nowych znajomości. Pociągnął łyk trunku jaki został im podany. Jak dla niego trochę za słodki, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. -Zdaje się, że tutaj każdy zna każdego. - Dodał od siebie widząc jak kolejni docierają do łaźni witając się ze sobą. Jak dobrze rozumiał, poprzez wyłapywanie pojedynczych nazwisk, zebrała się cała elita, co nie napawało go zbytnim optymizmem.
Wodząc wzrokiem po zebranych, którzy zdawali się prowadzić gadkę - szmatkę dostrzegł jak ktoś inny, siedzi z równie podobną miną jak on. Zagubionego w tłumie gładkich i znanych twarzy.
Niespiesznie się przemieścił, a kiedy przysiadł się obok od razu zagadał.
-Ostatnio jak byłem w łaźni, mieli rytuał oczyszczający z olbrzymią ilością ziół i olejków. - Kiedy pływali na Szalonej Selmie zdarzało się zawijać do portów innych krajów, gdzie mieli okazję posmakować odmiennej kultury. -Kenneth Fernsby. - Przedstawił się od razu, nie chcąc tworzyć niezręcznego klimatu. Natura pozbawiła go wstydliwości czy niepewności. Chciał z kimś nawiązać rozmowę, a nie tkwić tutaj jak ten kołek, najwyżej ten drugi go spławi i da znać, że nie ma przyjemności w zawieraniu nowych znajomości. Pociągnął łyk trunku jaki został im podany. Jak dla niego trochę za słodki, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. -Zdaje się, że tutaj każdy zna każdego. - Dodał od siebie widząc jak kolejni docierają do łaźni witając się ze sobą. Jak dobrze rozumiał, poprzez wyłapywanie pojedynczych nazwisk, zebrała się cała elita, co nie napawało go zbytnim optymizmem.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Powoli zaczynałem mieć mniej więcej pojęcie kto się tu pojawił. Padały nazwiska, znane mi ze słyszenia, ale również i takie, których nigdy wcześniej nie słyszałem. Z całą pewnością mogłem śmiało stwierdzić, że ci szlachetnie urodzeni pojawili się tutaj dość tłumnie. Domyślałem się również, że takie spędy to dla nich nie pierwszyzna, czego nie mogłem powiedzieć o sobie. W zasadzie pierwszy raz znalazłem się w takim miejscu. Wcześniej moje życie wypełniała nauka, dążenie do samodoskonalenia się w swoim fachu, chcąc osiągnąć coś wielkiego. Czasu na odpoczynek było mało, a jeśli już nadarzyła się do niego okazja, mimo wszystko wolałem spędzić ten czas na naukę. Chociaż Hopp zawsze starał mi się wbić do głowy, że odpoczynek jest potrzebny żeby poprawnie funkcjonować, to była jedyna lekcja, której uparcie nie potrafiłem się nauczyć. Pozwalałem sobie na chwilę odpoczynku tylko w momencie, kiedy moje ciało i umysł rozpaczliwie o niego wołało. Tym razem jednak nie tyle co organizm błagał o odpoczynek, co chciałem również wykorzystać ten czas na spędzenie go z rodziną. Ostatnio takich momentów brakowało, nawarstwienie się pracy sprawiło, że mieliśmy mało sposobności żeby po prostu posiedzieć razem i porozmawiać.
Wychodziło jednak na to, że reszta członków mojej rodziny znała tutaj kilka osób, kiedy ja nawet nie poznawałem twarzy. Chyba to właśnie przez to lekko odetchnąłem z ulgą kiedy usłyszałem słowa skierowane w moją stronę po mojej prawej. Obróciłem głowę w kierunku mężczyzny i lekko skinąłem głową.
- Mitch Macnair. - odpowiedziałem na jego słowa lekko się przy tym uśmiechając.
W końcu mogłem powiedzieć, że w końcu kogoś tu znam oprócz Igora i Drew. Kenneth wydawał się być w tym samym wieku co ja, z tego co zdążyłem zaobserwować przez tą krótką chwilę. Dobrze to rokowało, a w każdym razie miałem taką nadzieję.
- Kto wie, może i tutaj dzisiaj coś takiego zaplanowali. - odparłem spokojnie pociągając kolejnego łyka z kieliszka – Osobiście jedyne znane mi zioła to takie, które się pali. - dodałem z lekkim rozbawieniem, mimowolnie przypominając sobie sytuację z Paryża.
Tamtego dnia ludzie, z którymi współpracowałem poczęstowali mnie jakimś właśnie zielskiem. Wcześniej nigdy nic takiego nie czułem i musiałem przyznać, że podobało mi się to uczucie. Wiedziałem jednak, że z całą pewnością w większych ilościach może być uzależniające, a wolałem swoją głowę trzeźwą. Nie zmieniało to jednak faktu, że do czasu mojego wyjazdu z Francji jeszcze raz czy dwa zdarzyło mi się mieć kontakt z tą substancją.
- Prawda. - przyznałem mu rację – Ale w sumie co się dziwić? W końcu takie wydarzenia przyciągają gawiedź, tak zwaną śmietankę towarzyską, a ci się przeważnie znają. - wzruszyłem lekko ramionami – Osobiście jednak znam tu raptem dwie osoby...no teraz już trzy. - dodałem z rozbawieniem ponownie wracając do niego spojrzeniem.
Wychodziło jednak na to, że reszta członków mojej rodziny znała tutaj kilka osób, kiedy ja nawet nie poznawałem twarzy. Chyba to właśnie przez to lekko odetchnąłem z ulgą kiedy usłyszałem słowa skierowane w moją stronę po mojej prawej. Obróciłem głowę w kierunku mężczyzny i lekko skinąłem głową.
- Mitch Macnair. - odpowiedziałem na jego słowa lekko się przy tym uśmiechając.
W końcu mogłem powiedzieć, że w końcu kogoś tu znam oprócz Igora i Drew. Kenneth wydawał się być w tym samym wieku co ja, z tego co zdążyłem zaobserwować przez tą krótką chwilę. Dobrze to rokowało, a w każdym razie miałem taką nadzieję.
- Kto wie, może i tutaj dzisiaj coś takiego zaplanowali. - odparłem spokojnie pociągając kolejnego łyka z kieliszka – Osobiście jedyne znane mi zioła to takie, które się pali. - dodałem z lekkim rozbawieniem, mimowolnie przypominając sobie sytuację z Paryża.
Tamtego dnia ludzie, z którymi współpracowałem poczęstowali mnie jakimś właśnie zielskiem. Wcześniej nigdy nic takiego nie czułem i musiałem przyznać, że podobało mi się to uczucie. Wiedziałem jednak, że z całą pewnością w większych ilościach może być uzależniające, a wolałem swoją głowę trzeźwą. Nie zmieniało to jednak faktu, że do czasu mojego wyjazdu z Francji jeszcze raz czy dwa zdarzyło mi się mieć kontakt z tą substancją.
- Prawda. - przyznałem mu rację – Ale w sumie co się dziwić? W końcu takie wydarzenia przyciągają gawiedź, tak zwaną śmietankę towarzyską, a ci się przeważnie znają. - wzruszyłem lekko ramionami – Osobiście jednak znam tu raptem dwie osoby...no teraz już trzy. - dodałem z rozbawieniem ponownie wracając do niego spojrzeniem.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Macnair. To już wiedział dlaczego wydawało mu się, że kogoś mu przypomina. Zerknął w stronę Drew, który jak widać był rodziną z Mitchem, którego miano właśnie poznał. Nie interesował się życiem tych na szczycie - wiedział, że istnieją. Wiedział jak się nazywają, ale nie przywiązywał wagi do tego jak wyglądają. Co sprawiło, że miał przygodę w Londynie, która dość mocno napsuła mu krwi.
-Czy było tak mocne, że całkowicie odpłynąłeś?- Zainteresował się tematem palonego zioła. Zdarzało mu się, i to nie jeden raz, skorzystać z różnych używek. W trakcie wielu żeglug poznawał uroki innych kultur - wszystkie, bo przecież był niezwykle ciekawy świata. Potoczył wzrokiem po zebranych. -Z pewną stanowczością mogę stwierdzić, że znam jedna osobę, a jedna nie jest mi obca. Twój krewniak, jak zakładam, Drew Macnair. - Wskazał rzeczonego mężczyznę. -Teraz mogę powiedzieć, że znam imię trzeciej. - Nie miał w zwyczaju czuć się źle czy niekomfortowo w towarzystwie obcych mu ludzi. Wtedy zwyczajnie obserwował lub szukał towarzysza niedoli. Tym okazał się właśnie Mitch.
-Czym się zajmujesz? - Zapytał sięgając ponownie po drinka. Skoro już tu siedział mógł poznać lepiej rozmówcę. -Pływam pod banderą kapitana Traversa. - Dodał jeszcze, aby nie być tylko tym, który zadaje pytania, a swojego zawodu się nie wstydził, choć spotkał się z pogardą z tego powodu. Bycie marynarzem nie przynosiło takiego prestiżu jak wytwórca eliksirów lub też opiekunów smoków. Zaczynając swoje życie na morzu przez jakiś czas się tym przejmował, ale teraz kwitował to jedynie pogardliwym uśmiechem. Nie czuł się w obowiązku tłumaczyć przed nikim ze swoich życiowych wyborów. Towarzysz zaś wydawał mu się osobą, która nie należała do tych oceniających. Choć mógł go źle ocenić, już parę razy zdarzyło mu się przekonać, że to co się zdawało, nie było tym co realnie miało miejsce. Nie wiązał ich żaden kontrakt, jeżeli rozmowa nie będzie się kleić bez żalu ją opuści i zajmie się własnymi myślami.
-Czy było tak mocne, że całkowicie odpłynąłeś?- Zainteresował się tematem palonego zioła. Zdarzało mu się, i to nie jeden raz, skorzystać z różnych używek. W trakcie wielu żeglug poznawał uroki innych kultur - wszystkie, bo przecież był niezwykle ciekawy świata. Potoczył wzrokiem po zebranych. -Z pewną stanowczością mogę stwierdzić, że znam jedna osobę, a jedna nie jest mi obca. Twój krewniak, jak zakładam, Drew Macnair. - Wskazał rzeczonego mężczyznę. -Teraz mogę powiedzieć, że znam imię trzeciej. - Nie miał w zwyczaju czuć się źle czy niekomfortowo w towarzystwie obcych mu ludzi. Wtedy zwyczajnie obserwował lub szukał towarzysza niedoli. Tym okazał się właśnie Mitch.
-Czym się zajmujesz? - Zapytał sięgając ponownie po drinka. Skoro już tu siedział mógł poznać lepiej rozmówcę. -Pływam pod banderą kapitana Traversa. - Dodał jeszcze, aby nie być tylko tym, który zadaje pytania, a swojego zawodu się nie wstydził, choć spotkał się z pogardą z tego powodu. Bycie marynarzem nie przynosiło takiego prestiżu jak wytwórca eliksirów lub też opiekunów smoków. Zaczynając swoje życie na morzu przez jakiś czas się tym przejmował, ale teraz kwitował to jedynie pogardliwym uśmiechem. Nie czuł się w obowiązku tłumaczyć przed nikim ze swoich życiowych wyborów. Towarzysz zaś wydawał mu się osobą, która nie należała do tych oceniających. Choć mógł go źle ocenić, już parę razy zdarzyło mu się przekonać, że to co się zdawało, nie było tym co realnie miało miejsce. Nie wiązał ich żaden kontrakt, jeżeli rozmowa nie będzie się kleić bez żalu ją opuści i zajmie się własnymi myślami.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
W teorii byłem już przyzwyczajony, że kiedy podawałem swoje nazwisko, jednym z pierwszych pytań, jakie padało, było czy jestem spokrewniony z Drew. Nie było w tym nic dziwnego, to w końcu dzięki niemu nasze nazwisko zostało poniekąd rozsławione. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciałem czegoś innego. Chciałem by nasze nazwisko nie było tylko kojarzone z kuzynem, chciałem by też było kojarzone ze mną. Ciężko na to pracowałem i miałem naprawdę nadzieję, że z czasem, w końcu uda mi się to osiągnąć. Moja praca, zaangażowanie jakie w nią wkładałem już przynosiło owoce, ludzie pisali do mnie z prośbą o pomoc, o radę. Powoli wszystko kiełkowało.
- No w odpowiednich ilościach zdecydowanie można było odpłynąć. Nie było w tym oczywiście nic złego. Ale na takim przyjemnym spaleniu dożo ciekawych myśli i pytań przychodziło do głowy. - pokiwałem głową z uśmiechem – Na przykład skąd się wzięło „słowo”? Kto wpadł na to, żeby w ogóle słowo nazwać słowem… to był ciekawy temat do rozmów. - spojrzałem na Kennetha z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, po czym lekko pokiwałem głową – Tak, Drew to mój kuzyn, podobnie jak ten tutaj, mój drugi krewniak, Igor. - odparłem wskazując głowa w kierunku drugiego kuzyna, który już był chyba pogrążony w rozmowie z kimś innym – Reszta zdecydowanie jest mi nieznana. Ale wieczór jeszcze młody, nigdy nic nie wiadomo. - wzruszyłem ramionami.
Wydawało mi się jednak, że osobistości, które zaszczyciły dzisiaj te skromne progi, były na tyle dostojne, że raczej nie zwrócą uwagi na zwykłych obywateli. Tak naprawdę można było liczyć na łut szczęścia, albo po prostu odpuścić i zając się swoimi sprawami. Osobiście nie miałem zamiaru wchodzić nikomu w tyłek, więc cieszyłem się, że najwyraźniej znalazł mi się normalny towarzysz do rozmowy. Zanim odpowiedziałem na pytanie wychyliłem do końca zawartość swojego szkła.
- Konstruowanie w ogólnym tego słowa znaczeniu. - odparłem w końcu lekko przy tym kiwając głową – Kometa rozwaliła ci dom? Jestem gościem, który ci go naprawi. Masz dziurę w dachu, bo mały odłamek komety ci go podziurawił? Jestem tym, który ci to załata. Potrzebujesz rozbudować swój dom, potrzebujesz ukryty pokój? Za odpowiednią cenę ci to zrobię. Nawet wykonam ci plan architektoniczny dla nowej posiadłości czy cokolwiek sobie wymyślisz. - pokiwałem głową z zadowoloną miną – Zakres moich umiejętności i usług jest dość szeroki. - dodałem spokojnie sięgając po kolejny kieliszek.
Słysząc czym ten się zajmuję uśmiechnął się lekko, kiwając głową z uznaniem.
- Super sprawa. Mnie wyklucza choroba morska, ba, statek nie musi płynąć, wystarczy, że stoi w porcie i jestem stracony. - powiedziałem rozbawiony – Ale zawsze fascynowały mnie historię marynarzy. Gdzieś tam zawsze kojarzyłem to zajęcie z poczuciem wolności. - uśmiechnąłem się delikatnie – A ty? Traktujesz to jako tylko pracę czy może jest w tym coś więcej? - zerknąłem na niego ze szczerym zaciekawieniem.
- No w odpowiednich ilościach zdecydowanie można było odpłynąć. Nie było w tym oczywiście nic złego. Ale na takim przyjemnym spaleniu dożo ciekawych myśli i pytań przychodziło do głowy. - pokiwałem głową z uśmiechem – Na przykład skąd się wzięło „słowo”? Kto wpadł na to, żeby w ogóle słowo nazwać słowem… to był ciekawy temat do rozmów. - spojrzałem na Kennetha z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, po czym lekko pokiwałem głową – Tak, Drew to mój kuzyn, podobnie jak ten tutaj, mój drugi krewniak, Igor. - odparłem wskazując głowa w kierunku drugiego kuzyna, który już był chyba pogrążony w rozmowie z kimś innym – Reszta zdecydowanie jest mi nieznana. Ale wieczór jeszcze młody, nigdy nic nie wiadomo. - wzruszyłem ramionami.
Wydawało mi się jednak, że osobistości, które zaszczyciły dzisiaj te skromne progi, były na tyle dostojne, że raczej nie zwrócą uwagi na zwykłych obywateli. Tak naprawdę można było liczyć na łut szczęścia, albo po prostu odpuścić i zając się swoimi sprawami. Osobiście nie miałem zamiaru wchodzić nikomu w tyłek, więc cieszyłem się, że najwyraźniej znalazł mi się normalny towarzysz do rozmowy. Zanim odpowiedziałem na pytanie wychyliłem do końca zawartość swojego szkła.
- Konstruowanie w ogólnym tego słowa znaczeniu. - odparłem w końcu lekko przy tym kiwając głową – Kometa rozwaliła ci dom? Jestem gościem, który ci go naprawi. Masz dziurę w dachu, bo mały odłamek komety ci go podziurawił? Jestem tym, który ci to załata. Potrzebujesz rozbudować swój dom, potrzebujesz ukryty pokój? Za odpowiednią cenę ci to zrobię. Nawet wykonam ci plan architektoniczny dla nowej posiadłości czy cokolwiek sobie wymyślisz. - pokiwałem głową z zadowoloną miną – Zakres moich umiejętności i usług jest dość szeroki. - dodałem spokojnie sięgając po kolejny kieliszek.
Słysząc czym ten się zajmuję uśmiechnął się lekko, kiwając głową z uznaniem.
- Super sprawa. Mnie wyklucza choroba morska, ba, statek nie musi płynąć, wystarczy, że stoi w porcie i jestem stracony. - powiedziałem rozbawiony – Ale zawsze fascynowały mnie historię marynarzy. Gdzieś tam zawsze kojarzyłem to zajęcie z poczuciem wolności. - uśmiechnąłem się delikatnie – A ty? Traktujesz to jako tylko pracę czy może jest w tym coś więcej? - zerknąłem na niego ze szczerym zaciekawieniem.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie posiadał znanego nazwiska, nie miał w swojej rodzinie nikogo, kto się wyróżniła, o kogo mogli pytać inni. Pozostawał nadal anonimowy, jedyną osobą, która go znała był kapitan Travers, cała reszta widziała go raz na oczy, a dla innych był całkowicie anonimową osobą. Pasowało mu to. Życie jakie prowadził nie należało do tych, które powinno być na świeczniku. Nigdy też nie miał takich ambicji, pozostając w cieniu, nie musiał się obawiać o spojrzenia innych.
Pomimo tego, że sam nie musiał i nawet nie chciał walczyć o rozpoznawalność, to słyszał o rodzinach, gdzie wręcz było to wymagane od jej członków. Zwłaszcza jak jeden z krewnych był tym najbardziej znanym.
-Rozważania na temat “słowa” brzmią jak dobra ilość spalonego zioła. - Zaśmiał się w głos zupełnie nie przejmując się tym, że ktoś może ten śmiech usłyszeć. Pociągnął solidny łyk swojego drinka, a potem wskazał obsłudze na pusty kieliszek dając tym samym sygnał, że potrzebna jest dolewka. I to tak dwa razy. -Kiedyś zastanawialiaśmy się dlaczego alfabet jest ułożony w takiej, a nie innej kolejności. Dlaczego litera a jest na początku, a nie w środku? - Nie doszli wtedy do żadnych sensownych wniosków, ale padały ciekawe pomysły, które wprawiły by językoznawców o nie mały ból głowy. Przeniósł spojrzenie ciemnych oczu z Drew na Igora, którego mu wskazał Mitch. Obydwaj byli pochłonięci rozmową z innymi. Jak wszyscy zresztą. To sprawiało, że oni również mogli swobodnie operować słowem. Ucieszył go fakt, że nie ma do czynienia ze sztywnym ważniakiem, który stara się za wszelką cenę pokazać jaki jest poważny i jak wiele spoczywa na jego barkach. Wszyscy byli normalnymi ludźmi i silenie się na powagę oraz dostojność było równie sztuczne jak dziewka portowa udająca wieczną dziewicę, by zarobić więcej od naiwnych marynarzy w tawernie.
-Odłamek komety wbił mi się w ścianę. - Przyznał od razu wspominając gwiezdny pył, który był dosłownie wszędzie, a jego pozbycie się graniczyło z cudem. Zwłaszcza wtedy kiedy przez trzy dni nie mógł używać magii. Koszmar jakiego długo nie zapomni. Zwłaszcza, że doszło do starcia z Sallowem, którego facjaty jak na złość nie zapamiętał. Jednak nazwisko mówiło już mu dużo, gdy je wreszcie poznał. -Mógłbyś zerknąć jak znajdziesz w swoim grafiku czas? - Mógł skorzystać z umiejętności nowo poznanego towarzysza. Przynajmniej w sypialni nie będzie wielkiej dziury w ścianie i popękanych ścian grożących zawaleniem. Bardziej ostatnio zajmował się naprawami statków niż własnego domu. -Połowie opowieści snutych przez marynarzy nie wierz, straszni z nas bajkopisarze. - Zaśmiał się z samego siebie i innych kolegach po fachu. Sięgnął po kieliszek jaki przyniosła obsługa, drugi był dla Mitcha. -Jestem tym szczęściarzem, który może powiedzieć, że jego praca to zarówno jego pasja. - Pociągnął solidny łyk. Zaczynał przyzwyczajać się do słodyczy drinka. -Morze to wolność, ale jedna z tych, której nie można brać za pewnik. Morze jest piękne, groźne, niebezpieczne i oddaje się mu całe swoje serce. - Zakręcił od niechcenia kieliszkiem nim odstawił na bok, ale nadal na wyciągnięcie ręki. -Dla mnie to wolność. - Na ustach pojawił się cień błogiego i spokojnego uśmiechu. -Prawdziwa wolność.
Pomimo tego, że sam nie musiał i nawet nie chciał walczyć o rozpoznawalność, to słyszał o rodzinach, gdzie wręcz było to wymagane od jej członków. Zwłaszcza jak jeden z krewnych był tym najbardziej znanym.
-Rozważania na temat “słowa” brzmią jak dobra ilość spalonego zioła. - Zaśmiał się w głos zupełnie nie przejmując się tym, że ktoś może ten śmiech usłyszeć. Pociągnął solidny łyk swojego drinka, a potem wskazał obsłudze na pusty kieliszek dając tym samym sygnał, że potrzebna jest dolewka. I to tak dwa razy. -Kiedyś zastanawialiaśmy się dlaczego alfabet jest ułożony w takiej, a nie innej kolejności. Dlaczego litera a jest na początku, a nie w środku? - Nie doszli wtedy do żadnych sensownych wniosków, ale padały ciekawe pomysły, które wprawiły by językoznawców o nie mały ból głowy. Przeniósł spojrzenie ciemnych oczu z Drew na Igora, którego mu wskazał Mitch. Obydwaj byli pochłonięci rozmową z innymi. Jak wszyscy zresztą. To sprawiało, że oni również mogli swobodnie operować słowem. Ucieszył go fakt, że nie ma do czynienia ze sztywnym ważniakiem, który stara się za wszelką cenę pokazać jaki jest poważny i jak wiele spoczywa na jego barkach. Wszyscy byli normalnymi ludźmi i silenie się na powagę oraz dostojność było równie sztuczne jak dziewka portowa udająca wieczną dziewicę, by zarobić więcej od naiwnych marynarzy w tawernie.
-Odłamek komety wbił mi się w ścianę. - Przyznał od razu wspominając gwiezdny pył, który był dosłownie wszędzie, a jego pozbycie się graniczyło z cudem. Zwłaszcza wtedy kiedy przez trzy dni nie mógł używać magii. Koszmar jakiego długo nie zapomni. Zwłaszcza, że doszło do starcia z Sallowem, którego facjaty jak na złość nie zapamiętał. Jednak nazwisko mówiło już mu dużo, gdy je wreszcie poznał. -Mógłbyś zerknąć jak znajdziesz w swoim grafiku czas? - Mógł skorzystać z umiejętności nowo poznanego towarzysza. Przynajmniej w sypialni nie będzie wielkiej dziury w ścianie i popękanych ścian grożących zawaleniem. Bardziej ostatnio zajmował się naprawami statków niż własnego domu. -Połowie opowieści snutych przez marynarzy nie wierz, straszni z nas bajkopisarze. - Zaśmiał się z samego siebie i innych kolegach po fachu. Sięgnął po kieliszek jaki przyniosła obsługa, drugi był dla Mitcha. -Jestem tym szczęściarzem, który może powiedzieć, że jego praca to zarówno jego pasja. - Pociągnął solidny łyk. Zaczynał przyzwyczajać się do słodyczy drinka. -Morze to wolność, ale jedna z tych, której nie można brać za pewnik. Morze jest piękne, groźne, niebezpieczne i oddaje się mu całe swoje serce. - Zakręcił od niechcenia kieliszkiem nim odstawił na bok, ale nadal na wyciągnięcie ręki. -Dla mnie to wolność. - Na ustach pojawił się cień błogiego i spokojnego uśmiechu. -Prawdziwa wolność.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Oj żebyś wiedział, chyba nam wtedy nawet zabrakło o ile dobrze pamiętam...a mogę nie pamiętać. - pokręciłem głową z rozbawieniem przypominając sobie jak leżeliśmy rozłożeni na wielkich poduszkach na podłodze w salonie jednego z malarzy pod Paryżem.
Miałem sporo dobrych wspomnień związanych z Francją, naprawdę lubiłem ten kraj. Wiedziałem jednak wtedy, że jeśli chcę się bardziej rozwijać nie mogę siedzieć w jednym miejscu. Dlatego ruszyłem dalej i nie żałowałem podjętej decyzji nawet przez chwilę.
- Ale to wcale nie jest głupie pytanie. No bo niby kto tak zadecydował? Czemu i na jakiej podstawie? Ciekaw jestem czy to tylko nurtuje tych zjaranych czy tych co się językiem zajmują też? - uniosłem brew ku górze, po czym roześmiałem się.
Wszyscy na około byli zajęci swoimi sprawami, swoimi towarzyszami rozmowy. Rozmowy z całą pewnością toczyły się na różne tematy. Tak jak nasza, od słowa do słowa zaczynaliśmy poruszać tematy, które w pewnym sensie nie miały ze sobą za dużo wspólnego. Wróżyło to dobrze, bo rozmowa nam się po prostu kleiła, a nie ma nic gorszego niż nieklejąca się, na siłę rozmowa.
- W ścianę? - uniosłem brew ku górze – I normalnie w domu mieszkasz? Nie znam się na tym aż tak bardzo, ale z tego co słyszałem nie specjalnie dobrze dla zdrowia jest przebywać w pomieszczeniach, w których utknęły pozostałości komety. W każdym razie długotrwałe przebywanie ma negatywny wpływ na ciało i w ogóle. - spojrzałem na niego uważnie, po chwili jednak kiwając głową – Jasne, po powrocie do domu sprawdzę jakie mam zaplanowane działania i spotkania na najbliższy czas i dam ci znać, co ty na to? - zaproponowałem wiedząc, że na pewno uda mi się znaleźć jakąś chwilę aby do niego zajrzeć.
Może i przebywanie w pobliżu komety nie było zbyt rozsądne, ale gdzieś tam wewnętrznie chciałem sprawdzić te wszystkie teorię, a być może i dowiedzieć się czegoś nowego i pomocnego.
Przyjąłem kolejny kieliszek z trunkiem, po czym upiłem łyk.
- Jeśli tak, to naprawdę dobrzy z nich bajkopisarze. - pokiwałem głową z rozbawieniem.
Może nie miałem zbyt wielu sposobności by posłuchać takich opowieści, ale to co mi się udało jednak usłyszeć było naprawdę dobre. Z przyjemnością słuchało się opowiadających, a historie były wciągające, nawet jeśli gdzieś podświadomie człowiek wiedział, że nie miały szans wydarzyć się naprawdę.
- Miło w końcu spotkać kogoś kto postrzega swoją pracę za przyjemność, a nie smutny obowiązek. - odparłem z zadowoloną miną – Mało jest takich ludzi, takich szczęściarzy jak ja i ty. Bo tak, moja praca to też moja pasja, hobby i w sumie moje życie. - zaśmiałem się – Odnajdowanie wolności w tym co się robi dla zarobku to rzadki talent.
Miałem sporo dobrych wspomnień związanych z Francją, naprawdę lubiłem ten kraj. Wiedziałem jednak wtedy, że jeśli chcę się bardziej rozwijać nie mogę siedzieć w jednym miejscu. Dlatego ruszyłem dalej i nie żałowałem podjętej decyzji nawet przez chwilę.
- Ale to wcale nie jest głupie pytanie. No bo niby kto tak zadecydował? Czemu i na jakiej podstawie? Ciekaw jestem czy to tylko nurtuje tych zjaranych czy tych co się językiem zajmują też? - uniosłem brew ku górze, po czym roześmiałem się.
Wszyscy na około byli zajęci swoimi sprawami, swoimi towarzyszami rozmowy. Rozmowy z całą pewnością toczyły się na różne tematy. Tak jak nasza, od słowa do słowa zaczynaliśmy poruszać tematy, które w pewnym sensie nie miały ze sobą za dużo wspólnego. Wróżyło to dobrze, bo rozmowa nam się po prostu kleiła, a nie ma nic gorszego niż nieklejąca się, na siłę rozmowa.
- W ścianę? - uniosłem brew ku górze – I normalnie w domu mieszkasz? Nie znam się na tym aż tak bardzo, ale z tego co słyszałem nie specjalnie dobrze dla zdrowia jest przebywać w pomieszczeniach, w których utknęły pozostałości komety. W każdym razie długotrwałe przebywanie ma negatywny wpływ na ciało i w ogóle. - spojrzałem na niego uważnie, po chwili jednak kiwając głową – Jasne, po powrocie do domu sprawdzę jakie mam zaplanowane działania i spotkania na najbliższy czas i dam ci znać, co ty na to? - zaproponowałem wiedząc, że na pewno uda mi się znaleźć jakąś chwilę aby do niego zajrzeć.
Może i przebywanie w pobliżu komety nie było zbyt rozsądne, ale gdzieś tam wewnętrznie chciałem sprawdzić te wszystkie teorię, a być może i dowiedzieć się czegoś nowego i pomocnego.
Przyjąłem kolejny kieliszek z trunkiem, po czym upiłem łyk.
- Jeśli tak, to naprawdę dobrzy z nich bajkopisarze. - pokiwałem głową z rozbawieniem.
Może nie miałem zbyt wielu sposobności by posłuchać takich opowieści, ale to co mi się udało jednak usłyszeć było naprawdę dobre. Z przyjemnością słuchało się opowiadających, a historie były wciągające, nawet jeśli gdzieś podświadomie człowiek wiedział, że nie miały szans wydarzyć się naprawdę.
- Miło w końcu spotkać kogoś kto postrzega swoją pracę za przyjemność, a nie smutny obowiązek. - odparłem z zadowoloną miną – Mało jest takich ludzi, takich szczęściarzy jak ja i ty. Bo tak, moja praca to też moja pasja, hobby i w sumie moje życie. - zaśmiałem się – Odnajdowanie wolności w tym co się robi dla zarobku to rzadki talent.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Teoretycznie przez jakiś czas mógł mieszkać na statku albo spróbować zaszyć się w domu jednej z dziewczyn, ale to mogło skończyć się spotkaniem urażonego brata lub ojca, a tych ostatnio miał w swoim życiu dość.
Ostatnie spotkanie z bratem minęło mu spokojnie, nie skakali sobie do gardeł, ale to nie znaczyło, że nagle miał pędzić do niego w każdej sprawie i prosić o pomoc. Nie. Z tym musiał poradzić sobie sam.
-Przeniosłem się do salonu. - Odpowiedział z brakiem przejęcia się rzeczoną sytuacją. Możliwe, że trochę ją bagatelizował. Możliwe, że aż nazbyt, ale co miał zrobić? I tak większość dnia spędzał poza domem naprawiając statki i port. Dom służył jedynie do spędzania w nim nocy. -Sądzę też, że jesteśmy ciągle wystawieni na działania tych meteorytów. Nie ma zaułku gdzie nie leżą jakieś ich elementy. Chciał czy nie chciał i tak jesteś wokół nich. - Nie dało się zakląć rzeczywistości. Byli narażeni nie tylko ze strony magii, ale też innych krajów, które musiały bacznie patrzeć na co się dzieje na wyspach. Inaczej sam Minister nie udałby się do Francji celem prowadzenia rozmów na szycie. Oby tylko nie wiązały się z kolejnymi restrykcjami. I tak było już cholernie ciężko.
Teraz zaś liczyło się, aby ta diabelska dziura została załatana. Nie uśmiechało mu się przenosić do innej lokacji. Lubił ten mały, ciasny domek skryty w cieniu dwóch kamienic. Nawet jeżeli ostatnio bywał tam jedynie gościem, to nadal mógł mówić, że to jego miejsce.
-Myślisz, że dlaczego się tak dzieje? - Zagadnął po chwili. -Dlatego, że brak im wyobraźni, odwagi czy zwyczajnie tak jest łatwiej? Marudzić i nic nie zmieniać? - Nie miał zobowiązań. Nie miał ojca, który by mu przypominał o obowiązkach wobec rodziny. Po prawdzie miał dobre życie - mógł robić co mu się żywnie podobało, nikt go nie oceniał za decyzje życiowe. Był realnie wolny. Mógł siebie nazywać szczęściarzem, to pewne. Wiele osób nie widziało siebie, a jedynie potrzeby innych. Dawno przestał na to zwracać uwagę widząc, że się dusi kiedy wciąż ogląda się przez ramię. Tak mu było dobrze i realnie śmiał się z tych, którzy nawet nie próbowali, zasłaniając się poczuciem obowiązku jakie ich dusiło. Zamiast wybierać to, które pomagało oddychać.
Ostatnie spotkanie z bratem minęło mu spokojnie, nie skakali sobie do gardeł, ale to nie znaczyło, że nagle miał pędzić do niego w każdej sprawie i prosić o pomoc. Nie. Z tym musiał poradzić sobie sam.
-Przeniosłem się do salonu. - Odpowiedział z brakiem przejęcia się rzeczoną sytuacją. Możliwe, że trochę ją bagatelizował. Możliwe, że aż nazbyt, ale co miał zrobić? I tak większość dnia spędzał poza domem naprawiając statki i port. Dom służył jedynie do spędzania w nim nocy. -Sądzę też, że jesteśmy ciągle wystawieni na działania tych meteorytów. Nie ma zaułku gdzie nie leżą jakieś ich elementy. Chciał czy nie chciał i tak jesteś wokół nich. - Nie dało się zakląć rzeczywistości. Byli narażeni nie tylko ze strony magii, ale też innych krajów, które musiały bacznie patrzeć na co się dzieje na wyspach. Inaczej sam Minister nie udałby się do Francji celem prowadzenia rozmów na szycie. Oby tylko nie wiązały się z kolejnymi restrykcjami. I tak było już cholernie ciężko.
Teraz zaś liczyło się, aby ta diabelska dziura została załatana. Nie uśmiechało mu się przenosić do innej lokacji. Lubił ten mały, ciasny domek skryty w cieniu dwóch kamienic. Nawet jeżeli ostatnio bywał tam jedynie gościem, to nadal mógł mówić, że to jego miejsce.
-Myślisz, że dlaczego się tak dzieje? - Zagadnął po chwili. -Dlatego, że brak im wyobraźni, odwagi czy zwyczajnie tak jest łatwiej? Marudzić i nic nie zmieniać? - Nie miał zobowiązań. Nie miał ojca, który by mu przypominał o obowiązkach wobec rodziny. Po prawdzie miał dobre życie - mógł robić co mu się żywnie podobało, nikt go nie oceniał za decyzje życiowe. Był realnie wolny. Mógł siebie nazywać szczęściarzem, to pewne. Wiele osób nie widziało siebie, a jedynie potrzeby innych. Dawno przestał na to zwracać uwagę widząc, że się dusi kiedy wciąż ogląda się przez ramię. Tak mu było dobrze i realnie śmiał się z tych, którzy nawet nie próbowali, zasłaniając się poczuciem obowiązku jakie ich dusiło. Zamiast wybierać to, które pomagało oddychać.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Przeniesienie się do salonu było jakimś wyjściem, jednak nie specjalnie długoterminowym. Usuwanie skutków katastrofy nie było łatwe, a ja mogłem coś o tym powiedzieć. Od dnia, który po niej nastąpił nie robiłem nic innego jak tylko naprawianie jej skutków. Ludzie nadal potrzebowali pomocy, nie ważne jak bardzo się starałem, ile pracy włożyłem, ile nocy zarwałem, zawsze znalazł się ktoś kto prosił o wsparcie. Nie miałem tutaj na myśli jedynie ludności Suffolk, napływały prośby z innych hrabstw. Odpowiadało mi to, bo znaczyło, że dobrze wykonywałem swoją pracę i moja renoma rosła.
- No jesteśmy, nie da się ukryć. Jednak szczerze mówiąc trudno nie być jeśli to dziadostwo wszędzie się wala. Powinni chyba zatrudnić kogoś do sprzątania tych wszystkich odłamków, kogoś doświadczonego. Zwykły obywatel nie odważy się sam za to wziąć z troski o swoje bezpieczeństwo. - pokręciłem głową upijając łyk z kieliszka, po czym na moment odchyliłem głowę.
Wszyscy byliśmy narażeni, miał racje. Zastanawiałem się ile sam nawdychałem się tych oparów, w ferworze walki nawet nie pomyślałem o tym by się jakoś zabezpieczyć. Jak na razie nie odczuwałem żadnych skutków ubocznych bycia wystawionym na nieznane działanie odłamów meteoru, kto wie jednak co przyniesie przyszłość? Nie miałem jednak zamiaru się tym martwić na ten moment, było zdecydowanie za dużo do zrobienia.
- Myślę, że tak im wygodnie. - wzruszyłem lekko ramionami – Ludzie często gęsto wolą po prostu odwrócić wzrok i podążać znaną im już ścieżką. Ryzyko i podejmowanie wyzwań nie leży w naturze większości. Nie lubią wychodzić poza swoją strefę komfortu, bo lepiej narzekać, ale żyć stabilnie, niż zaryzykować i żyć pełnią życia. - odpowiedziałem na jego pytanie przenosząc na niego wzrok – Ale wydaje mi się, że to nie tyczy się tylko aspektu pracy, ale tak naprawdę i całego życia. Spójrzmy na wojnę, zobacz ile ludzi odwraca wzrok od potrzebujących? Ile budzi myśli tylko o sobie? Nie winię ich za to w żadnym wypadku, każdy ma do tego prawo. Nie mają jednak prawa potem narzekać, że nic się nie zmienia, bo nie kiwnęli nawet palcem aby przyłożyć się do tych zmian. - pokręciłem głową.
Moje sumienie było czyste, bo wiedziałem, że nikt nie może mi zarzucić, że nic nie robię. Nawet gdyby próbował, mogłem bez problemu udowodnić mu, że nie siedziałem z założonymi rękami i czekałem na ratunek jak jakaś królewna w wieży, a działałem, robiąc wszystko co w mojej mocy.
- No jesteśmy, nie da się ukryć. Jednak szczerze mówiąc trudno nie być jeśli to dziadostwo wszędzie się wala. Powinni chyba zatrudnić kogoś do sprzątania tych wszystkich odłamków, kogoś doświadczonego. Zwykły obywatel nie odważy się sam za to wziąć z troski o swoje bezpieczeństwo. - pokręciłem głową upijając łyk z kieliszka, po czym na moment odchyliłem głowę.
Wszyscy byliśmy narażeni, miał racje. Zastanawiałem się ile sam nawdychałem się tych oparów, w ferworze walki nawet nie pomyślałem o tym by się jakoś zabezpieczyć. Jak na razie nie odczuwałem żadnych skutków ubocznych bycia wystawionym na nieznane działanie odłamów meteoru, kto wie jednak co przyniesie przyszłość? Nie miałem jednak zamiaru się tym martwić na ten moment, było zdecydowanie za dużo do zrobienia.
- Myślę, że tak im wygodnie. - wzruszyłem lekko ramionami – Ludzie często gęsto wolą po prostu odwrócić wzrok i podążać znaną im już ścieżką. Ryzyko i podejmowanie wyzwań nie leży w naturze większości. Nie lubią wychodzić poza swoją strefę komfortu, bo lepiej narzekać, ale żyć stabilnie, niż zaryzykować i żyć pełnią życia. - odpowiedziałem na jego pytanie przenosząc na niego wzrok – Ale wydaje mi się, że to nie tyczy się tylko aspektu pracy, ale tak naprawdę i całego życia. Spójrzmy na wojnę, zobacz ile ludzi odwraca wzrok od potrzebujących? Ile budzi myśli tylko o sobie? Nie winię ich za to w żadnym wypadku, każdy ma do tego prawo. Nie mają jednak prawa potem narzekać, że nic się nie zmienia, bo nie kiwnęli nawet palcem aby przyłożyć się do tych zmian. - pokręciłem głową.
Moje sumienie było czyste, bo wiedziałem, że nikt nie może mi zarzucić, że nic nie robię. Nawet gdyby próbował, mogłem bez problemu udowodnić mu, że nie siedziałem z założonymi rękami i czekałem na ratunek jak jakaś królewna w wieży, a działałem, robiąc wszystko co w mojej mocy.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kiedy zbierał się do przyjścia w to miejsce zastanawiał się czy nie będzie żałował. Ostatecznie uznał, że posiedzenie w ciepłej wodzie, wypicie paru drinków - nawet w milczeniu, będzie jakąś odmianą w ciągu ostatnich, ponurych dni. Nie żałował.
Towarzysz obok, okazał się ciekawym rozmówcą, a zamiana twarzy i głosów też była wskazana. Przeszło parę tygodni siedział głównie w towarzystwie marynarzy, w stukocie młotków, w wibracji magii, która nie raz nie chciała z nimi współpracować. Chciał czy nie chciał musiał przyznać, że choć Ministerstwo Magii się starało tak nie było przygotowane na taki zbieg wydarzeń i odczuwali to mocno.
-Można powiedzieć, że przeżyliśmy koniec świata. - Skomentował krótko, a było w tym coś wyzwalającego. Pewien koniec świadczył o tym, że mogło przyjść nowe. Tylko nie wiedział jak bardzo może to odmienić ich życie.
Ludzie zazwyczaj się bali. Poczucie bezpieczeństwa i stabilności było o wiele lepszym dla nich wyjściem niż rzucenie się w wir wydarzeń. Tylko gdyby wszyscy mieli takie podejście nigdy nic nie byłoby odkryte.
-Ludzie dużo marzą. - Odpowiedział spoglądając na sufit nad nimi. -Jeszcze więcej gadają o tym czego by nie zrobili. - I na tym się kończyło, na gadaniu. Jak stare przekupy na targu, którym jęzory latały na prawo i ledwo, wiecznie niezadowolone, ponieważ nigdy nie odważyły się wyjść poza pewne ramy. Być może był stronniczy, być może nie rozumiał tych wielu kajdan - a być może miał to wszystko w dupie, uważając, że póki zasady nie naruszają wolności to są tymi dobrymi. Uniósł nieznacznie brwi słysząc o potrzebujących. Widział to poruszenie serc, ale pojmował w pełni egoistyczną potrzebę przetrwania. -Dobrze to o tobie świadczy, jednak nie możesz wymagać, że matka głodującego dziecka odbierze jemu od ust, aby dać innym. - łatwo było być filantropem kiedy własne potrzeby były zabezpieczone. Ludzie co do zasady byli egoistami i dążyli do tego, aby im było dobrze. Dopiero potem, kiedy byt został zabezpieczony mogli, ale nie musieli, spojrzeć na dolę innych.
Towarzysz obok, okazał się ciekawym rozmówcą, a zamiana twarzy i głosów też była wskazana. Przeszło parę tygodni siedział głównie w towarzystwie marynarzy, w stukocie młotków, w wibracji magii, która nie raz nie chciała z nimi współpracować. Chciał czy nie chciał musiał przyznać, że choć Ministerstwo Magii się starało tak nie było przygotowane na taki zbieg wydarzeń i odczuwali to mocno.
-Można powiedzieć, że przeżyliśmy koniec świata. - Skomentował krótko, a było w tym coś wyzwalającego. Pewien koniec świadczył o tym, że mogło przyjść nowe. Tylko nie wiedział jak bardzo może to odmienić ich życie.
Ludzie zazwyczaj się bali. Poczucie bezpieczeństwa i stabilności było o wiele lepszym dla nich wyjściem niż rzucenie się w wir wydarzeń. Tylko gdyby wszyscy mieli takie podejście nigdy nic nie byłoby odkryte.
-Ludzie dużo marzą. - Odpowiedział spoglądając na sufit nad nimi. -Jeszcze więcej gadają o tym czego by nie zrobili. - I na tym się kończyło, na gadaniu. Jak stare przekupy na targu, którym jęzory latały na prawo i ledwo, wiecznie niezadowolone, ponieważ nigdy nie odważyły się wyjść poza pewne ramy. Być może był stronniczy, być może nie rozumiał tych wielu kajdan - a być może miał to wszystko w dupie, uważając, że póki zasady nie naruszają wolności to są tymi dobrymi. Uniósł nieznacznie brwi słysząc o potrzebujących. Widział to poruszenie serc, ale pojmował w pełni egoistyczną potrzebę przetrwania. -Dobrze to o tobie świadczy, jednak nie możesz wymagać, że matka głodującego dziecka odbierze jemu od ust, aby dać innym. - łatwo było być filantropem kiedy własne potrzeby były zabezpieczone. Ludzie co do zasady byli egoistami i dążyli do tego, aby im było dobrze. Dopiero potem, kiedy byt został zabezpieczony mogli, ale nie musieli, spojrzeć na dolę innych.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Ciekawe ile tych końców świata nas jeszcze czeka? - rzuciłem w eter lekko odchylając głowę do tyłu i na moment przymykając oczy.
Tak naprawdę w tym momencie nie mogliśmy być niczego pewni. Nie dość, że na około nas toczyła się wojna, którą odczuł każdy w jakimś stopniu, mniejszym czy większym, to jeszcze do tego nawiedzały nas inne katastrofy. Najpierw wybuch anomalii przez które wszyscy się bali używać magii, magii, z którą się urodzili, i która towarzyszyła im od samego początku. Kiedy to się skończyło na moment był spokój, ale nie za długo, bo przecież byłoby zbyt nudno. Cienie chyba były jeszcze gorsze od anomalii, ale nie mnie oceniać, no a teraz to. Nie mieliśmy chwili wytchnienia, cały czas na baczności, cały czas przygotowani na kolejny koniec świata.
- O tak, to prawda. - mimowolnie zaśmiałem się cicho pod nosem – Wrzucają górnolotne słowa, a potem gówno robią. No ale cóż, taka jest ludzkość i nie nam ją zmieniać. Wychodzę z założenia, że jedyna osoba, która może cię zmienić to ty sam. - wzruszyłem ramionami dopijając kieliszek i odstawiając go na bok – Nie, no pewnie, że nie. - pokręciłem głową – I nawet bym nie wymagał. Nie mam na myśli czegoś takiego, bardziej mi chodziło o tych, co mogą pomagać, a siedzą w założonymi rękami. - odparłem spokojnie przenosząc spojrzenie na towarzysza.
Nawet nie zdałem sobie sprawy kiedy w mojej dłoni pojawił się kolejny kieliszek. Dopiero kiedy przysunąłem go do ust zdałem sobie sprawę z jego przyjemnego zapachu. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie, na moment przymykając oczy, ciesząc się znajomymi i ulubionymi zapachami. Dłoń niby sama przechyliła kieliszek i wtedy do mnie dotarło, że smakuje dokładnie tak samo jak pachnie. To było coś niesamowitego. Kiedy po opróżnieniu kieliszka zawirowało mi w głowie dotarło do mnie, że alkohol musiał mieć naprawdę duży woltaż, w końcu rzadko kiedy po jednym kieliszku czułem się tak dziwnie. W ogóle nie wziąłem pod uwagę poprzednich porcji wypitego alkoholu, chociaż wydawało mi się, że i tak były chrzczone. W momencie kiedy poczułem znajome szarpnięcie było jednak za późno by cokolwiek zrobić. Nastąpiła samoczynna teleportacja.
zt, przeniosło mnie tu
Tak naprawdę w tym momencie nie mogliśmy być niczego pewni. Nie dość, że na około nas toczyła się wojna, którą odczuł każdy w jakimś stopniu, mniejszym czy większym, to jeszcze do tego nawiedzały nas inne katastrofy. Najpierw wybuch anomalii przez które wszyscy się bali używać magii, magii, z którą się urodzili, i która towarzyszyła im od samego początku. Kiedy to się skończyło na moment był spokój, ale nie za długo, bo przecież byłoby zbyt nudno. Cienie chyba były jeszcze gorsze od anomalii, ale nie mnie oceniać, no a teraz to. Nie mieliśmy chwili wytchnienia, cały czas na baczności, cały czas przygotowani na kolejny koniec świata.
- O tak, to prawda. - mimowolnie zaśmiałem się cicho pod nosem – Wrzucają górnolotne słowa, a potem gówno robią. No ale cóż, taka jest ludzkość i nie nam ją zmieniać. Wychodzę z założenia, że jedyna osoba, która może cię zmienić to ty sam. - wzruszyłem ramionami dopijając kieliszek i odstawiając go na bok – Nie, no pewnie, że nie. - pokręciłem głową – I nawet bym nie wymagał. Nie mam na myśli czegoś takiego, bardziej mi chodziło o tych, co mogą pomagać, a siedzą w założonymi rękami. - odparłem spokojnie przenosząc spojrzenie na towarzysza.
Nawet nie zdałem sobie sprawy kiedy w mojej dłoni pojawił się kolejny kieliszek. Dopiero kiedy przysunąłem go do ust zdałem sobie sprawę z jego przyjemnego zapachu. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie, na moment przymykając oczy, ciesząc się znajomymi i ulubionymi zapachami. Dłoń niby sama przechyliła kieliszek i wtedy do mnie dotarło, że smakuje dokładnie tak samo jak pachnie. To było coś niesamowitego. Kiedy po opróżnieniu kieliszka zawirowało mi w głowie dotarło do mnie, że alkohol musiał mieć naprawdę duży woltaż, w końcu rzadko kiedy po jednym kieliszku czułem się tak dziwnie. W ogóle nie wziąłem pod uwagę poprzednich porcji wypitego alkoholu, chociaż wydawało mi się, że i tak były chrzczone. W momencie kiedy poczułem znajome szarpnięcie było jednak za późno by cokolwiek zrobić. Nastąpiła samoczynna teleportacja.
zt, przeniosło mnie tu
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Łaźnia męska
Szybka odpowiedź