Łaźnia męska
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Łaźnia męska
Znajdujące się w podziemiach, niewielkie ale na swój sposób przytulne pomieszczenie przygotowane zostało z myślą o czarodziejach, którzy potrzebują odprężenia po długim dniu. Panuje tu stała, dość niska temperatura, której przeciwwagą jest gorąca woda w położonym centralnie zbiorniku. Woda wpada do niego jednocześnie z kilku źródeł pod różnym ciśnieniem, zapewniając możliwość masażu o różnej sile, zależnie od preferencji.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.02.24 21:08, w całości zmieniany 2 razy
Zakrawająca o humor arogancja wcale nie poprawiała jej humoru. Zamiast tego stała z dumnie uniesioną brodą, kryjąca nagość pod miękkim ręcznikiem i równie miękkim szlafrokiem, jakby te chwilę temu przeistoczyły się w syberyjskie, przepiękne futra, zamiast element Zacisznego relaksu. Obserwowała go, jak pochylał się nad ciepłym strumieniem i sięgał po omacku do korka, udając, że nie usłyszała zaproszenia do pochylenia się nad rzekomo intrygującą kwestią kanalizacji. Istniały pewne granice dobrego smaku, tymczasem on z maniakalnym wręcz uporem przekraczał znakomitą większość z nich. Miał rację, nie przywykła do brudzenia sobie rąk, praca krawiecka, nawet podczas barwienia, była czysta, elegancka, bywała bolesna, ale nigdy śliska i brzydko pachnąca.
Zbliżyła się do Victora kiedy ten dobył różdżki i dwukrotnie, zgodnie z jej życzeniem, zainkantował chłoszczyść. Kolista wanna wyglądała nieskazitelnie, nie była pewna, czy w rzeczywistości była tak czysta, jak sugerowało oko, ale była skłonna zaryzykować, zbyt spragniona obiecanego spokoju w wonnej kąpieli.
- Dziękuję - zwróciła się do mężczyzny, być może zaskakująco, a być może wręcz przeciwnie. Do tej pory nie dała mu ni cienia sugestii, że była zdolna do wyrażania wdzięczności, bo na tę sobie nie zasłużył. Teraz było inaczej, bez zająknięcia wykonał to, o co go prosiła, choć równie dobrze mógłby obrócić się na pięcie i udać do wyjścia, albo machnąć na nią ręką i wycedzić przekleństwo. Nie miała wątpliwości, że nazwisko Ramseya, jego pozycja społeczna, przyczyniła się do życzliwości szemranego nokturnowskiego jegomościa. Nie naskarżyłaby na niego w domu, bo jak by to brzmiało? Człowiek z Nokturnu, który nawet mi się nie przedstawił, wpadł mi do wanny i jej nie wyczyścił, proszę cię, Ramseyu, ukarz go. Kuzyn miał na głowie multum problemów, nie tylko już związanych z wojną, co również z prowadzeniem hrabstwa, a ona nie miała siedmiu lat. Niespiesznie zanurzyła jedną stopę w podchodzącej do krawędzi źródełka wodzie, ciesząc się jej ciepłem. Wystarczyło dodać olejków ustawionych w zdobnym koszyku, by doświadczenie było takie, jakie jej obiecano. - Mam nadzieję - mruknęła nieco łagodniej niż wcześniej, wyraźnie ukontentowana, z oczami zmrużonymi na podobę zadowolonego kota. Jedna z jej brwi uniosła się ku górze, gdy zdała sobie sprawę z tego, co planuje powiedzieć Victor, jak dokończyć - jednak tego nie zrobił. Trzask teleportacji przeciął powietrze, a w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał rosły, mokry mężczyzna, pozostała jedynie pustka. - Bywaj, szumowino z Nokturnu - rzuciła w eter, tym razem pozwoliwszy, by wargi ułożyły się w nieposkromionym, krzywym uśmiechu. Chwyciła stojący najbliżej olejek i wlała go do bulgoczącej wody, po czym zrzuciła zarówno szlafrok, jak i ręcznik. Materiały osunęły się na kamienną podłogę, eksponując mlecznobiałe, chude ciało, powoli wkraczające do źródła w akompaniamencie zachwyconych sapnięć i pomruków.
zt
Zbliżyła się do Victora kiedy ten dobył różdżki i dwukrotnie, zgodnie z jej życzeniem, zainkantował chłoszczyść. Kolista wanna wyglądała nieskazitelnie, nie była pewna, czy w rzeczywistości była tak czysta, jak sugerowało oko, ale była skłonna zaryzykować, zbyt spragniona obiecanego spokoju w wonnej kąpieli.
- Dziękuję - zwróciła się do mężczyzny, być może zaskakująco, a być może wręcz przeciwnie. Do tej pory nie dała mu ni cienia sugestii, że była zdolna do wyrażania wdzięczności, bo na tę sobie nie zasłużył. Teraz było inaczej, bez zająknięcia wykonał to, o co go prosiła, choć równie dobrze mógłby obrócić się na pięcie i udać do wyjścia, albo machnąć na nią ręką i wycedzić przekleństwo. Nie miała wątpliwości, że nazwisko Ramseya, jego pozycja społeczna, przyczyniła się do życzliwości szemranego nokturnowskiego jegomościa. Nie naskarżyłaby na niego w domu, bo jak by to brzmiało? Człowiek z Nokturnu, który nawet mi się nie przedstawił, wpadł mi do wanny i jej nie wyczyścił, proszę cię, Ramseyu, ukarz go. Kuzyn miał na głowie multum problemów, nie tylko już związanych z wojną, co również z prowadzeniem hrabstwa, a ona nie miała siedmiu lat. Niespiesznie zanurzyła jedną stopę w podchodzącej do krawędzi źródełka wodzie, ciesząc się jej ciepłem. Wystarczyło dodać olejków ustawionych w zdobnym koszyku, by doświadczenie było takie, jakie jej obiecano. - Mam nadzieję - mruknęła nieco łagodniej niż wcześniej, wyraźnie ukontentowana, z oczami zmrużonymi na podobę zadowolonego kota. Jedna z jej brwi uniosła się ku górze, gdy zdała sobie sprawę z tego, co planuje powiedzieć Victor, jak dokończyć - jednak tego nie zrobił. Trzask teleportacji przeciął powietrze, a w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał rosły, mokry mężczyzna, pozostała jedynie pustka. - Bywaj, szumowino z Nokturnu - rzuciła w eter, tym razem pozwoliwszy, by wargi ułożyły się w nieposkromionym, krzywym uśmiechu. Chwyciła stojący najbliżej olejek i wlała go do bulgoczącej wody, po czym zrzuciła zarówno szlafrok, jak i ręcznik. Materiały osunęły się na kamienną podłogę, eksponując mlecznobiałe, chude ciało, powoli wkraczające do źródła w akompaniamencie zachwyconych sapnięć i pomruków.
zt
The lessons of the fire as we reach for something higher.
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
13.09.1958
Będąc kompletnie szczerym, początkowo w ogóle nie miałem zamiaru się nigdzie wybierać. Od tzw. Nocy Tysiąca Gwiazd minął dopiero i aż miesiąc, a pracy nie było końca. Ludzkie nieszczęścia otaczały nas z każdej strony, piętrząc się jak stos dokumentów w moim pokoju. Nie ważne gdzie się spojrzało można było zobaczyć zniszczenia i cierpienie. Smutek i zgroza malowała się na ludzkich twarzach, zniszczenie i zgliszcza można było spotkać za każdym rogiem. Rodziło to we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony wywoływało to smutek, który przygniatał każdego dnia coraz bardziej, a z drugiej motywowało mnie to wszystko do działania. Chęć niesienia pomocy i wykazania się sprawiała, że zarywałem noce w poszukiwaniu nowych rozwiązań. Byłem architektem, byłem budowlańcem, który zdobył swoje wykształcenie we Francji i w Norwegii, to była idealna okazja na pokazanie wszystkim, że lata nauki nie poszły na marne, a ja nie zmarnowałem tego czasu. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie wszystkie moje pomysły będę w stanie wprowadzić w życie, ale nie wyrzucałem ich. Kto wie, może w przyszłości, przy odrobinie szczęścia i oczywiście sporej ilości gotówki, uda się i te zrealizować. Na tą chwilę byłem jednak zmuszony do poszukiwania łatwych i szybkich rozwiązań, które pomogą w przywróceniu porządku i zapewnieniu ludziom dachu nad głową.
Zmęczenie jednak z każdym dniem dawało bardziej o sobie znać i wiedziałem, że jeśli chociaż na moment nie dam głowie odpocząć będę kompletnie bezużyteczny, a tego chciałem uniknąć. I właśnie to przeważyło nad moją decyzją wybrania się do Kirke. Może taka chwila wytchnienia, skupienie się na czymś innym niż wykresy i raporty, sprawi, że głowa odpocznie, by potem móc wrócić do pracy z nową energią. Zwłaszcza, że okazało się, że wcale nie będę tam sam. Jak się dowiedziałam wszyscy mieszkańcy naszego domostwa postanowili skorzystać z okazji na złapanie chwili wytchnienia.
- Miło… - mruknąłem kiwając głową z zadowoloną miną kiedy na wejściu zostałem obdarowany kieliszkiem z bąbelkami.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, po tym jak jakaś kobieta wręczyła mi zestaw ręczników. Można było się domyśleć, że dzisiaj będzie tutaj dużo ludzi. Takie atrakcje przyciągały chętnych jak lep na muchy. Na twarzach wielu osób można było zauważyć zmęczenie, więc zdecydowanie było to idealne miejsce aby odpocząć.
- Niezły tłum. - rzuciłem w stronę kuzyna uśmiechając się pod nosem.
Opróżniłem swój kieliszek, po czym odstawiłem go gdzieś na bok, po czym spokojnym krokiem skierowałem się do łaźni męskiej. Po drodze mijałem wejście do damskiej części i rzuciłem okiem w tamtym kierunku. Drzwi akurat zamykały się za kolejną kobietą wchodzącą do środka, więc nie specjalnie byłem w stanie cokolwiek zauważyć. Cóż za rozczarowanie. Pokręciłem głową z lekkim rozbawieniem, po czym już przekroczyłem próg męskiej szatni.
Będąc kompletnie szczerym, początkowo w ogóle nie miałem zamiaru się nigdzie wybierać. Od tzw. Nocy Tysiąca Gwiazd minął dopiero i aż miesiąc, a pracy nie było końca. Ludzkie nieszczęścia otaczały nas z każdej strony, piętrząc się jak stos dokumentów w moim pokoju. Nie ważne gdzie się spojrzało można było zobaczyć zniszczenia i cierpienie. Smutek i zgroza malowała się na ludzkich twarzach, zniszczenie i zgliszcza można było spotkać za każdym rogiem. Rodziło to we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony wywoływało to smutek, który przygniatał każdego dnia coraz bardziej, a z drugiej motywowało mnie to wszystko do działania. Chęć niesienia pomocy i wykazania się sprawiała, że zarywałem noce w poszukiwaniu nowych rozwiązań. Byłem architektem, byłem budowlańcem, który zdobył swoje wykształcenie we Francji i w Norwegii, to była idealna okazja na pokazanie wszystkim, że lata nauki nie poszły na marne, a ja nie zmarnowałem tego czasu. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie wszystkie moje pomysły będę w stanie wprowadzić w życie, ale nie wyrzucałem ich. Kto wie, może w przyszłości, przy odrobinie szczęścia i oczywiście sporej ilości gotówki, uda się i te zrealizować. Na tą chwilę byłem jednak zmuszony do poszukiwania łatwych i szybkich rozwiązań, które pomogą w przywróceniu porządku i zapewnieniu ludziom dachu nad głową.
Zmęczenie jednak z każdym dniem dawało bardziej o sobie znać i wiedziałem, że jeśli chociaż na moment nie dam głowie odpocząć będę kompletnie bezużyteczny, a tego chciałem uniknąć. I właśnie to przeważyło nad moją decyzją wybrania się do Kirke. Może taka chwila wytchnienia, skupienie się na czymś innym niż wykresy i raporty, sprawi, że głowa odpocznie, by potem móc wrócić do pracy z nową energią. Zwłaszcza, że okazało się, że wcale nie będę tam sam. Jak się dowiedziałam wszyscy mieszkańcy naszego domostwa postanowili skorzystać z okazji na złapanie chwili wytchnienia.
- Miło… - mruknąłem kiwając głową z zadowoloną miną kiedy na wejściu zostałem obdarowany kieliszkiem z bąbelkami.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, po tym jak jakaś kobieta wręczyła mi zestaw ręczników. Można było się domyśleć, że dzisiaj będzie tutaj dużo ludzi. Takie atrakcje przyciągały chętnych jak lep na muchy. Na twarzach wielu osób można było zauważyć zmęczenie, więc zdecydowanie było to idealne miejsce aby odpocząć.
- Niezły tłum. - rzuciłem w stronę kuzyna uśmiechając się pod nosem.
Opróżniłem swój kieliszek, po czym odstawiłem go gdzieś na bok, po czym spokojnym krokiem skierowałem się do łaźni męskiej. Po drodze mijałem wejście do damskiej części i rzuciłem okiem w tamtym kierunku. Drzwi akurat zamykały się za kolejną kobietą wchodzącą do środka, więc nie specjalnie byłem w stanie cokolwiek zauważyć. Cóż za rozczarowanie. Pokręciłem głową z lekkim rozbawieniem, po czym już przekroczyłem próg męskiej szatni.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Noc Tysiąca Gwiazd przyniosła ze sobą nie tylko mistyczną aurę, ale również lawinę trudności i dramatów. Świat, zanurzony w gęstym pyle po komecie, wyglądał jak scena żywcem wyciągnięta ze starych, zakurzonych księgozbiorów. Zniszczonych, praktycznie rozpadających się pod naporem przekładania stron, opowiadająca o krwawych rzeźniach przodków. Bez ofiar i niewolników, podwaliny cywilizacji nigdy nie miałby miejsca. Bez cywilizacji, teraźniejszy świat, choć w ułamku nie byłby taki sam. Bez rozwoju i potencjału, marny jak mistyfikacja wielkich panów, niegodnych życia mugoli. Mieszkańcy Wielkiej Brytanii odczuwali wszechobecny brud i drobiny, które sprawiły, że życie stało się jeszcze bardziej skomplikowane. Zresztą nie tylko na rodzimych ziemiach, Europa także zasnuła się wizją cierpienia i niedogodności losu.
Efrem, zakorzeniony głęboko w politycznych wodach, nie mógł się oderwać od gorączkowej aktywności w Ministerstwie. Praca się mnożyła, a dni stawały się coraz dłuższe, niosąc ze sobą coraz więcej wyzwań. Być może, tak jak reszta, miał nadzieję, że prace napotkają na swój koniec, co było jedynie sennym marzeniem. Niewątpliwie mężczyzna zaczynał odczuwać zmęczenie i frustrację. Zobowiązania nakładane przez obowiązki polityczne zaczęły przytłaczać go, a codzienne sceny ze stażystami, którzy zdawali się nigdy nie znikać, stawały się powodem jego szewskiej pasji. Pytanie "Ile można?" brzmiało głośno w jego umyśle, a zmęczony spojrzeniem, malowało coraz bardziej ponurą panoramę jego codzienności. Czy istniała szansa na zakończenie tego chaotycznego tańca życia?
Mimo narastającego chaosu i gorączkowej pracy zdawał się unikać ducha narzekania i głupot. Zamiast tego, zanurzał się w intensywnych ćwiczeniach, znalezionych jako wyjście i sposób na wybicie się z codziennej rutyny. Wolne chwile, chociaż nieliczne, poświęcał na wylewanie potu podczas szermierki, zabójczego tańca i agresywnego natarcia na przeciwnika. Ćwiczenia fizyczne stawały się jego ucieczką od biurokratycznego zamieszania. Każdy ruch w szermierce był jak wyzwolenie, każdy cios przypominał mu o jego siłach, które można było wykorzystać w rzeczywistości. To były momenty, gdy umysł i ciało scalone były w jedną, harmonijną całość. W świecie chaosu i niepewności, ćwiczenia stanowiły dla niego ostoję, która pozwalała mu utrzymać równowagę.
Odejście od wygody odosobnienia było dla niego jak dość upierdliwa podróż. Nie mógł być pewien, czy to było dobre posunięcie, ale korzyści płynące z zasłyszanych plotek sugerowały, że warto było spróbować. Zacisze Kirke było miejscem, o którym słyszał już jako stażysta w ministerstwie, choć nigdy nie miał okazji tam być na wzgląd obranego trybu życia. Seans nocnych kąpieli brzmiał intrygująco, lecz nie byłby sobą, gdyby raz nie powstały setki urojonych bzdur. Skrzywił się nieznacznie, wrzucając do myśli kilka obelg na temat tego pomysłu. Jego nastawienie do tego rodzaju aktywności było nieco sceptyczne. Wstręt do wystawiania swoich słabości na widok publiczny wciąż tkwił w nim głęboko. Korzystając z faktu odosobnienia, braku ciekawskich i oceniających spojrzeń, wypił zawartość podsuniętego kieliszka niemal natychmiastowo. Jeden dla wyciszenia umysłu, choć zbyt wiele szkód nie mógł narobić. Za słabe, uśmiechnął się w duchu, krocząc powoli, nigdzie się nie spiesząc. Liczył na spotkanie kogoś znajomego, mógł być to nawet jeden z upierdliwych stażystów.
- Wśród nieboszczyków bywa większe poruszenie… - mruknął, przewieszające wcześniej otrzymane ręczniki przez ramię. Zasłyszał gdzieś w oddali czyjeś kroki, nie pospieszne jak jego same. Nie spojrzał za siebie, nijak zareagował. Ma, co ma być, pewnie kolejny chętny na jakże ekskluzywne, zdrowotne kąpiele. Wkroczył do szatni cicho, niczym strasząca podróżnych, rozwścieczona swym losem zjawa. Dwóch nieznanych mężczyzn, czyżby przybył za wcześniej? Skinął lekko głową, niezobowiązująco, jednak trzymając się ułamku reguł. Do czorta z zasadami. - Witam, zadziwiająco nas wielu…
Zadrwił z siebie samego, zdając sobie sprawę, że naprawdę nie nadaję się na tego rodzaju przedsięwzięcia. Witam? Przywitanie godne ponuraka, jak określali członków jego rodziny. Odszedł kawałek dalej, starając się nie przeszkadzać innym. Był przyzwyczajony do tego, by nie rzucać się w oczy. Ta maksyma jeszcze długo miała się utrzymać tutaj, po powrocie do Anglii. Drzwi jak na zawołanie ponownie się otworzyły, ukazując w świetle pomieszczenia znajomą twarz. Czy ktoś wspominał coś o stażystach? Uśmiechnął się pod nosem, minimalnie, wręcz niewidocznie. W Ministerstwie byli skazani na siebie, a teraz przynajmniej nie musieli rozmawiać o ciągłych notach dyplomatycznych, czy zmianach w licznej polityce innych krajów.
- Bartemius — ponownie pokusił się o skinienie głową, witając się z najbardziej zadziwiającym ze współpracowników. Chyba nikt nie negował beznadziejności własnych szefów, jak dwójka pracowników ich departamentu. - Zawsze myślałem, że wręcz nie opuszczasz swojego miejsca pracy.
Efrem, zakorzeniony głęboko w politycznych wodach, nie mógł się oderwać od gorączkowej aktywności w Ministerstwie. Praca się mnożyła, a dni stawały się coraz dłuższe, niosąc ze sobą coraz więcej wyzwań. Być może, tak jak reszta, miał nadzieję, że prace napotkają na swój koniec, co było jedynie sennym marzeniem. Niewątpliwie mężczyzna zaczynał odczuwać zmęczenie i frustrację. Zobowiązania nakładane przez obowiązki polityczne zaczęły przytłaczać go, a codzienne sceny ze stażystami, którzy zdawali się nigdy nie znikać, stawały się powodem jego szewskiej pasji. Pytanie "Ile można?" brzmiało głośno w jego umyśle, a zmęczony spojrzeniem, malowało coraz bardziej ponurą panoramę jego codzienności. Czy istniała szansa na zakończenie tego chaotycznego tańca życia?
Mimo narastającego chaosu i gorączkowej pracy zdawał się unikać ducha narzekania i głupot. Zamiast tego, zanurzał się w intensywnych ćwiczeniach, znalezionych jako wyjście i sposób na wybicie się z codziennej rutyny. Wolne chwile, chociaż nieliczne, poświęcał na wylewanie potu podczas szermierki, zabójczego tańca i agresywnego natarcia na przeciwnika. Ćwiczenia fizyczne stawały się jego ucieczką od biurokratycznego zamieszania. Każdy ruch w szermierce był jak wyzwolenie, każdy cios przypominał mu o jego siłach, które można było wykorzystać w rzeczywistości. To były momenty, gdy umysł i ciało scalone były w jedną, harmonijną całość. W świecie chaosu i niepewności, ćwiczenia stanowiły dla niego ostoję, która pozwalała mu utrzymać równowagę.
Odejście od wygody odosobnienia było dla niego jak dość upierdliwa podróż. Nie mógł być pewien, czy to było dobre posunięcie, ale korzyści płynące z zasłyszanych plotek sugerowały, że warto było spróbować. Zacisze Kirke było miejscem, o którym słyszał już jako stażysta w ministerstwie, choć nigdy nie miał okazji tam być na wzgląd obranego trybu życia. Seans nocnych kąpieli brzmiał intrygująco, lecz nie byłby sobą, gdyby raz nie powstały setki urojonych bzdur. Skrzywił się nieznacznie, wrzucając do myśli kilka obelg na temat tego pomysłu. Jego nastawienie do tego rodzaju aktywności było nieco sceptyczne. Wstręt do wystawiania swoich słabości na widok publiczny wciąż tkwił w nim głęboko. Korzystając z faktu odosobnienia, braku ciekawskich i oceniających spojrzeń, wypił zawartość podsuniętego kieliszka niemal natychmiastowo. Jeden dla wyciszenia umysłu, choć zbyt wiele szkód nie mógł narobić. Za słabe, uśmiechnął się w duchu, krocząc powoli, nigdzie się nie spiesząc. Liczył na spotkanie kogoś znajomego, mógł być to nawet jeden z upierdliwych stażystów.
- Wśród nieboszczyków bywa większe poruszenie… - mruknął, przewieszające wcześniej otrzymane ręczniki przez ramię. Zasłyszał gdzieś w oddali czyjeś kroki, nie pospieszne jak jego same. Nie spojrzał za siebie, nijak zareagował. Ma, co ma być, pewnie kolejny chętny na jakże ekskluzywne, zdrowotne kąpiele. Wkroczył do szatni cicho, niczym strasząca podróżnych, rozwścieczona swym losem zjawa. Dwóch nieznanych mężczyzn, czyżby przybył za wcześniej? Skinął lekko głową, niezobowiązująco, jednak trzymając się ułamku reguł. Do czorta z zasadami. - Witam, zadziwiająco nas wielu…
Zadrwił z siebie samego, zdając sobie sprawę, że naprawdę nie nadaję się na tego rodzaju przedsięwzięcia. Witam? Przywitanie godne ponuraka, jak określali członków jego rodziny. Odszedł kawałek dalej, starając się nie przeszkadzać innym. Był przyzwyczajony do tego, by nie rzucać się w oczy. Ta maksyma jeszcze długo miała się utrzymać tutaj, po powrocie do Anglii. Drzwi jak na zawołanie ponownie się otworzyły, ukazując w świetle pomieszczenia znajomą twarz. Czy ktoś wspominał coś o stażystach? Uśmiechnął się pod nosem, minimalnie, wręcz niewidocznie. W Ministerstwie byli skazani na siebie, a teraz przynajmniej nie musieli rozmawiać o ciągłych notach dyplomatycznych, czy zmianach w licznej polityce innych krajów.
- Bartemius — ponownie pokusił się o skinienie głową, witając się z najbardziej zadziwiającym ze współpracowników. Chyba nikt nie negował beznadziejności własnych szefów, jak dwójka pracowników ich departamentu. - Zawsze myślałem, że wręcz nie opuszczasz swojego miejsca pracy.
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdy się ktoś zaczyta, zawsze się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaś nie – w każdym razie wygra...
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zmęczenie osiadło na każdym pojedynczym skrawku jego istnienia, przesadnym echem oznajmiając wszem i wobec o swojej obecności. Wlazło w miliardy komórek młodzieńczej skóry, wgryzło się w mięśnie i tkanki, wniknęło w szpik kości, na swym krańcu dosięgając już chyba samego sedna jego umysłowości. Wojenny pył przeistoczył się w ten kosmiczny, radioaktywny syf, rozsiany brzmieniem trwogi we wszystkich kątach tego kraju; gdzie nie sięgałyby oczy, tam w nozdrzach dalej pozostawał ten piekielny kurz, mącący świadomością w przenikliwej karczemności. Że Śmierć, której w codzienności pokornie zdecydował się służyć, czyhała możliwością nad każdym z pochylonych pokornie, albo buntujących się wyrazem, karków. Bezwzględnością odbierała tchnienia, przymusem pustoszyła okoliczne wioski, bezwładem rozkładała ciała przebrzydłą zgnilizną; w swym niecnym planie nie ujęła jednak na liście żadnej z bliższych sercu statur, ich wszystkich okalając fortunnym ramieniem bezpieczeństwa. I tak gdy ostatnim płomieniom odcięto wreszcie dostęp tlenu, gdy proste szacunki strat dobiegły jego uszu, a ich następstwem stały się istotne dla sprawy polecenia, solidarnie przykładał rękę do walki o ojczyznę, której losy bynajmniej nie leżały w zakresie jego interesu. Od imigranta, słusznie czy nie, wymagano jednak więcej, jakby gestem ustawicznie udowadniać miał swoją wierność, jakby czynem konsekwentnie szukać miał odpowiedzi na to, czy zasłużył na Anglię. Niekiedy pojedyncza wolna chwila miała być jego rozliczeniem, swoistym sędzią dotychczasowego dorobku. Co pożytecznego dziś uczyniłeś, Igorze?, maniakalnie dudniło w myśli, gdy ciężar powiek zapowiadał koniec dłużącego się dnia; co zrobiłeś dla n i c h, nie dla siebie?, dodawał wkrótce ten sam głos dylematu, kiedy obowiązek chytrze zdecydował się zastąpić bezwstydną przyjemnością. Spokojny sen przynieść miała jedna z wielu cynicznych refleksji, głosząca swobodą, że przecież całego świata nie zbawi, nie sam; koszmar zstępował jednak z przestrzeni abstrakcji do rzeczywistości, już o świcie przypomniawszy mu o ponurych zjawach zdegradowanych okolic, o bezbronnych, rannych i głodujących, w panice poszukujących chyba wyłącznie bezpiecznego schronienia. On miał swoje gniazdo plecione nićmi ładu, on miał więc też i tę popieprzoną sposobność, by w murach dystyngowanego lokalu, pośród eterycznej pary gorących źródeł, zmyć z siebie jarzma nawiedzającego go niekiedy grzechu pobieżności. Jego oblicze dogłębniej wyryć miało w tożsamości stygmat zwątpienia ― ten sam, który odwiecznie krążył w żyłach, razem z bułgarskimi reminiscencjami należących do niego oczekiwań. Presja nigdy nie miała chyba zelżeć, nawet jeśli stary Karkaroff od kilkunastu miesięcy dogorywał głęboko pod ziemią, na pozór zupełnie już dlań nieistotny, na pozór dawno już przezeń porzucony. Pewnych przyzwyczajeń najwyraźniej nie dało się z łatwością wymazać.
― Dlatego rusz dupsko, cobyśmy mieli dobre miejsca ― cicho odparł Mitchowi z bladym uśmiechem, w jednej dłoni odnajdując miękkość podarowanego ręcznika, w drugiej zaś chłód smukłego kieliszka; już zaraz pozbywał się pustego szkła, z głuchym brzdękiem odstawiając je na drewnianą tacę stojącego nieopodal dziewczęcia. I ramię w ramię podążał za krewnym, wpierw do szatni, później już do samej łaźni, gdzie para osadzała się na kątach twarzy, napawając jej krańce subtelnym wypiekiem. A woda, woda była jeszcze gorętsza. ― Widzę, że i ciebie skusił prozdrowotny spęd w spa ― już zaraz rzekł inicjująco do Bartemiusa, bardziej żartobliwie niźli w tonie absolutnej powagi, wymieniając z nim zwyczajowy uścisk dłoni.
― Dlatego rusz dupsko, cobyśmy mieli dobre miejsca ― cicho odparł Mitchowi z bladym uśmiechem, w jednej dłoni odnajdując miękkość podarowanego ręcznika, w drugiej zaś chłód smukłego kieliszka; już zaraz pozbywał się pustego szkła, z głuchym brzdękiem odstawiając je na drewnianą tacę stojącego nieopodal dziewczęcia. I ramię w ramię podążał za krewnym, wpierw do szatni, później już do samej łaźni, gdzie para osadzała się na kątach twarzy, napawając jej krańce subtelnym wypiekiem. A woda, woda była jeszcze gorętsza. ― Widzę, że i ciebie skusił prozdrowotny spęd w spa ― już zaraz rzekł inicjująco do Bartemiusa, bardziej żartobliwie niźli w tonie absolutnej powagi, wymieniając z nim zwyczajowy uścisk dłoni.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ostatni miesiąc był ciężki, chyba dla każdego. To co miało miejsce trzynastego sierpnia nadal oddziaływało na społeczeństwo. Ludzie nadal nie otrząsnęli się po tragedii, zdarzało się, że nadal znajdowali się ciała tych, który porwały fale tsunami, które dotknęły jego hrabstwo. Lord starał się dzielić swój czas między pomiędzy niesienie pomocy poszkodowanym, swoje obowiązki w Palarni, a swoje poszukiwania. Czasu dla rodziny praktycznie nie miał, co na pewno miało się odbić na jego relacjach z dziećmi, które tak bardzo starał się naprawić od swojego powrotu. Wierzył jednak, że bliźniaki są już w takim wieku, że rozumieją jaka odpowiedzialność ciąży na ich ojcu i mimo wszystko nie będą mu miały tego za złe.
Pomimo, że, jak większość członków jego rodziny, był podręcznikowym przykładem pracoholika czuł, że jego organizm domaga się od niego odpoczynku. Noc niestety mu go nie gwarantowała, gdyż męczony koszmarami budził się co chwilę i często po prostu już nie zasypiał, wiedząc, że nie ma to najmniejszego sensu. Było po nim już to widać, miał podkrążone oczy, miał też wrażenie, że schudł, bo garnitury zaczęły być trochę luźne. Nie podobało mu się to jako, że zawsze uważał dobrą prezencję za połowę sukcesu jeśli chodziło o biznes. Jego garnitury zawsze były idealnie skrojone, zawsze wyglądał w nich dobrze. Musiał więcej uwagi poświęcać swojemu zdrowiu. Ale jak mógł to teraz robić kiedy tyle działo się na około?
Perspektywa spędzania czasu na chwili relaksu w podziemiach Zacisza Kirke była kusząca. Możliwe, że dałoby mu to chwilę wytchnienia, której tak potrzebował. Dlatego też postanowił wybrać się tego dnia do tego miejsca. I tak od rana był w Londynie nadzorując Palarnie, więc nie widział przeciwwskazań aby przed powrotem do domu skorzystać z łaźni. Upewniwszy się, że wszystkie sprawy są załatwione, opuścił Nokturn i spokojnym krokiem ruszył w kierunku budynku, w którym znajdowało się Zacisze Kirke.
Jak tylko przekroczył próg przybytku zdał sobie sprawę, że nie tylko on postanowił dzisiaj postawić na relaks. Spodziewał się dzisiaj spotkać tutaj kilka znajomych osób, wiedział, że na pewno Primrose planowała również skorzystać z okazji. Nie był pewny co końca, czy jego brat również dzisiaj dołączy. Miał nadzieję, że tak, w końcu każdy potrzebował chwili wytchnienia.
Przyjmując kieliszek skinął lekko głową w kierunku kobiety je rozdającej. Moment później i miękki ręcznik znalazł się w jego dłoni. Kątem oka zauważył kilka znajomych twarzy, w większość płci pięknej. Podejrzewał, że panie będą zdecydowanie bardziej chętne na tego typu zabiegi, niż panowie. Zastanawiał się tylko czy na pewno wszyscy się pomieszczą, słyszał, że łaźnie wcale nie były jakoś specjalnie duże. Domyślał się jednak, że skoro propozycja leczniczych kąpieli trafiła do większego grona ludzi, właściciele zrobili wszystko co w ich mocy by zapewnić gościom odpowiednie warunku.
W końcu przekroczył próg męskiej łaźni. Zostawił swoje ubrania w miejscu do tego przeznaczonym, po czym owinięty ręcznikiem w pasie przeszedł do głównego pomieszczenia. Nie był pierwszą osobą, która się tam pojawiła. Dostrzegł młodego Karkaroffa, z którym miał okazję raz współpracować. Nie za bardzo wiedział kim jest mężczyzna mu towarzyszący. Efrema znał jedynie z widzenia, podobnie jak Bartemiusa. Pochodzili z tej samej klasy społecznej, więc chcąc nie chcąc kojarzyli się.
- Panowie – skinął im wszystkim głową na powitanie, po czym już nie czekając dłużej powoli wszedł do wody.
Była gorąca, co był miłym doświadczeniem dla zmęczonego ciała. Odnalazł miejsce siedzące i zanurzył się w wodzie po sam tors lekko opierając się ścianę. Tak, to był zdecydowanie dobry pomysł. Sięgnął po jeden z kieliszków, który stał przygotowany już na tacach rozłożonych w około głównego zbiornika, po czym upił łyk alkoholu.
- Każdy potrzebuje chwili odpoczynku Efremie. - odparł spokojnie słysząc uwagę mężczyzny skierowaną do Crouch’a – Nie ma w tym nic złego. Zwłaszcza, że w tym momencie myślę, że wszyscy na to zasługujemy. - dodał uśmiechając się lekko.
k6
Pomimo, że, jak większość członków jego rodziny, był podręcznikowym przykładem pracoholika czuł, że jego organizm domaga się od niego odpoczynku. Noc niestety mu go nie gwarantowała, gdyż męczony koszmarami budził się co chwilę i często po prostu już nie zasypiał, wiedząc, że nie ma to najmniejszego sensu. Było po nim już to widać, miał podkrążone oczy, miał też wrażenie, że schudł, bo garnitury zaczęły być trochę luźne. Nie podobało mu się to jako, że zawsze uważał dobrą prezencję za połowę sukcesu jeśli chodziło o biznes. Jego garnitury zawsze były idealnie skrojone, zawsze wyglądał w nich dobrze. Musiał więcej uwagi poświęcać swojemu zdrowiu. Ale jak mógł to teraz robić kiedy tyle działo się na około?
Perspektywa spędzania czasu na chwili relaksu w podziemiach Zacisza Kirke była kusząca. Możliwe, że dałoby mu to chwilę wytchnienia, której tak potrzebował. Dlatego też postanowił wybrać się tego dnia do tego miejsca. I tak od rana był w Londynie nadzorując Palarnie, więc nie widział przeciwwskazań aby przed powrotem do domu skorzystać z łaźni. Upewniwszy się, że wszystkie sprawy są załatwione, opuścił Nokturn i spokojnym krokiem ruszył w kierunku budynku, w którym znajdowało się Zacisze Kirke.
Jak tylko przekroczył próg przybytku zdał sobie sprawę, że nie tylko on postanowił dzisiaj postawić na relaks. Spodziewał się dzisiaj spotkać tutaj kilka znajomych osób, wiedział, że na pewno Primrose planowała również skorzystać z okazji. Nie był pewny co końca, czy jego brat również dzisiaj dołączy. Miał nadzieję, że tak, w końcu każdy potrzebował chwili wytchnienia.
Przyjmując kieliszek skinął lekko głową w kierunku kobiety je rozdającej. Moment później i miękki ręcznik znalazł się w jego dłoni. Kątem oka zauważył kilka znajomych twarzy, w większość płci pięknej. Podejrzewał, że panie będą zdecydowanie bardziej chętne na tego typu zabiegi, niż panowie. Zastanawiał się tylko czy na pewno wszyscy się pomieszczą, słyszał, że łaźnie wcale nie były jakoś specjalnie duże. Domyślał się jednak, że skoro propozycja leczniczych kąpieli trafiła do większego grona ludzi, właściciele zrobili wszystko co w ich mocy by zapewnić gościom odpowiednie warunku.
W końcu przekroczył próg męskiej łaźni. Zostawił swoje ubrania w miejscu do tego przeznaczonym, po czym owinięty ręcznikiem w pasie przeszedł do głównego pomieszczenia. Nie był pierwszą osobą, która się tam pojawiła. Dostrzegł młodego Karkaroffa, z którym miał okazję raz współpracować. Nie za bardzo wiedział kim jest mężczyzna mu towarzyszący. Efrema znał jedynie z widzenia, podobnie jak Bartemiusa. Pochodzili z tej samej klasy społecznej, więc chcąc nie chcąc kojarzyli się.
- Panowie – skinął im wszystkim głową na powitanie, po czym już nie czekając dłużej powoli wszedł do wody.
Była gorąca, co był miłym doświadczeniem dla zmęczonego ciała. Odnalazł miejsce siedzące i zanurzył się w wodzie po sam tors lekko opierając się ścianę. Tak, to był zdecydowanie dobry pomysł. Sięgnął po jeden z kieliszków, który stał przygotowany już na tacach rozłożonych w około głównego zbiornika, po czym upił łyk alkoholu.
- Każdy potrzebuje chwili odpoczynku Efremie. - odparł spokojnie słysząc uwagę mężczyzny skierowaną do Crouch’a – Nie ma w tym nic złego. Zwłaszcza, że w tym momencie myślę, że wszyscy na to zasługujemy. - dodał uśmiechając się lekko.
k6
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
W pierwszym odruchu prychnął na sam pomysł, a potem spojrzał na dziurę w ścianie, gdzie jakiś czas temu tkwił odłamek meteorytu, który jakimś cudem udało mu się wyrwać. przypomniał sobie jak przez trzy dni nie mógł czarować czując się przy tym jak idiota. Wtedy też uznał, że pomysł z obmyciem się z pyłu gwiezdnego nie jest tak zły i głupi jak sądził na początku. Od dnia kiedy wielka fala prawie zmyła go z powierzchni ziemi miał ręce pełne roboty. Wiele statków uległo zniszczeniu, a w każdy port prawie został starty z powierzchni ziemi.
Pracował od świtu do nocy wspierając wszystkich marynarzy, samemu łapiąc za dłuto pod dyktando cieśli okrętowych. Magia szwankowała musieli polegać na sile ludzkich mięśni i rąk. Nikt nie narzekał, choć każdy wyglądał po miesiącu jak cień samego siebie. Nie było człowieka, który w jakiś sposób nie oberwał po tyłku.
Wracając do zniszczonego domu zalegał na kanapie patrząc się tępo w ścianę. Przeklęte życie i nawet nie miał za bardzo czym się schlać na umór i na chwilę nie słyszeć pogrzebowych dzwonów, płaczu i lamentu. Krzyki rozdzierały nocne poszycie kiedy kolejną osobę nawiedzały koszmary.
Zacisze Kirke brzmiało jak coś bardzo… wystawnego, coś gdzie będzie czuł się jak piąte koło u wozu, ale do cholery, potrzebował chwili oddechu. Istniała spora szansa, że wyjście pomoże jemu, a to oznacza, że będzie bardziej przydatny w porcie.
Na miejscu skierowany od razu w stronę męskiej łaźni porwał kieliszek z bąbelkami, które wypił duszkiem, a miękki ręcznik jawił się czystym luksusem.
A niech straci i skorzysta z tego z czym na co dzień miały do czynienia lordowskie głowy. Przepychem i blichtrem uderzało od wejścia, a przywykły do surowego życia marynarz przez chwilę wpatrywał się w rzeźbienia nim ostatecznie pozbył się ubrania i wkroczył zaparowanego pomieszczenia. Gęsto od ludzi, gęsto od rozmów i szmeru wody.
Dostrzegając luźniejszą przestrzeń skierował tam swoje kroki, po czym wszedł do ciepłej wody czując jak mięśnie od razu się rozluźniają.
Żadna z twarzy nie była mu znajoma więc jedynie, skinął uprzejmie głową, jak mu się wydawało, że powinien się zachować. Teraz braciszek by się przydał, aby nie czuł się jak piąte koło u wozu.
Pracował od świtu do nocy wspierając wszystkich marynarzy, samemu łapiąc za dłuto pod dyktando cieśli okrętowych. Magia szwankowała musieli polegać na sile ludzkich mięśni i rąk. Nikt nie narzekał, choć każdy wyglądał po miesiącu jak cień samego siebie. Nie było człowieka, który w jakiś sposób nie oberwał po tyłku.
Wracając do zniszczonego domu zalegał na kanapie patrząc się tępo w ścianę. Przeklęte życie i nawet nie miał za bardzo czym się schlać na umór i na chwilę nie słyszeć pogrzebowych dzwonów, płaczu i lamentu. Krzyki rozdzierały nocne poszycie kiedy kolejną osobę nawiedzały koszmary.
Zacisze Kirke brzmiało jak coś bardzo… wystawnego, coś gdzie będzie czuł się jak piąte koło u wozu, ale do cholery, potrzebował chwili oddechu. Istniała spora szansa, że wyjście pomoże jemu, a to oznacza, że będzie bardziej przydatny w porcie.
Na miejscu skierowany od razu w stronę męskiej łaźni porwał kieliszek z bąbelkami, które wypił duszkiem, a miękki ręcznik jawił się czystym luksusem.
A niech straci i skorzysta z tego z czym na co dzień miały do czynienia lordowskie głowy. Przepychem i blichtrem uderzało od wejścia, a przywykły do surowego życia marynarz przez chwilę wpatrywał się w rzeźbienia nim ostatecznie pozbył się ubrania i wkroczył zaparowanego pomieszczenia. Gęsto od ludzi, gęsto od rozmów i szmeru wody.
Dostrzegając luźniejszą przestrzeń skierował tam swoje kroki, po czym wszedł do ciepłej wody czując jak mięśnie od razu się rozluźniają.
Żadna z twarzy nie była mu znajoma więc jedynie, skinął uprzejmie głową, jak mu się wydawało, że powinien się zachować. Teraz braciszek by się przydał, aby nie czuł się jak piąte koło u wozu.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
13.09.1958
Zacisze Kirke wyszło na przeciw potrzebom czarodziejów. Ostatni miesiąc minął jak mrugnięcie okiem, i zapewne nikt nie miał czasu, żeby zająć się sobą i rzeczywiście pozwolić swojemu ciału odpocząć. Właściwie dopiero wchodząc do łaźni Nick zdał sobie sprawę z tego jak bardzo jest zmęczony. Nawał pracy w Ministerstwie, wspieranie rodziny w trudnych chwilach i oczywiście szukanie okazji do brylowania w towarzystwie. Lubił to, jego życie sprawiało mu naprawdę dużo satysfakcji, ale... ciało czasami potrzebowało wytchnienia, a umysł relaksu. Może wolałby spędzić ten czas nie tylko w męskim gronie, ale nie miał zamiaru przepuścić okazji pojawienia się na wydarzeniu zorganizowanym przez Zacisze Kirke. Właściwie od odnowy biologicznej bardziej potrzebował w tym momencie... uśmiechnął się na widok kieliszka musującego wina. Jakby czytano mu w myślach. Posłał kelnerce zawadiacki uśmiech jeszcze znam zanurzył usta w alkoholu i skierował się do szatni, gdzie pozostawił swój idealnie dopasowany garnitur. Przed wejściem do łaźni jeszcze spojrzał w lustro i przeczesał palcami włosy. Dbał o to, żeby nie było po nim widać śladów przemęczenia, ale coraz bardziej zauważał ślady starzenia się. W duchu dalej był dwudziestolatkiem, ale niecały miesiąc dzielił go od kolejnych urodzin, co przyprawiało go o odrobinę nostalgii.
– Dobry wieczór, Panom – rzucił pospiesznie rozglądając się po łaźni. Nie spodziewał się, że będzie tutaj aż tak dużo osób, ale widocznie nie tylko on uznał tę sposobność za naprawdę korzystne rozwiązanie. Później dopił ostatni łyk wina i odstawił kieliszek gdzieś na bok i wszedł do wody. W końcu przyszedł tutaj po to, żeby skorzystać z dobrodziejstwa odnowy biologicznej. Lekko zadrżał, gdy przyjemne ciepło wody rozgrzało jego skórę. Tak, zdecydowanie to był dobry pomysł, żeby pozwolić sobie na chwilę wytchnienia. Jego uwagę przykuł Xavier, w końcu znali się jeszcze ze szkoły, a ostatnio nie było czasu czy sposobności, żeby cześciej się spotkać.
– Burke, cieszę się, że w końcu Cię widzę. Ostatnio jakoś nie było nam po drodze. Mam nadzieję, że urocza Primrose nie skarżyła się na naszą wspólną herbatkę – od razu zagadał szukając ręką kolejnego kieliszka wina. Może nie było to jego ulubione, ale musiał przyznać, że przepadał za bąbelkami.
Zacisze Kirke wyszło na przeciw potrzebom czarodziejów. Ostatni miesiąc minął jak mrugnięcie okiem, i zapewne nikt nie miał czasu, żeby zająć się sobą i rzeczywiście pozwolić swojemu ciału odpocząć. Właściwie dopiero wchodząc do łaźni Nick zdał sobie sprawę z tego jak bardzo jest zmęczony. Nawał pracy w Ministerstwie, wspieranie rodziny w trudnych chwilach i oczywiście szukanie okazji do brylowania w towarzystwie. Lubił to, jego życie sprawiało mu naprawdę dużo satysfakcji, ale... ciało czasami potrzebowało wytchnienia, a umysł relaksu. Może wolałby spędzić ten czas nie tylko w męskim gronie, ale nie miał zamiaru przepuścić okazji pojawienia się na wydarzeniu zorganizowanym przez Zacisze Kirke. Właściwie od odnowy biologicznej bardziej potrzebował w tym momencie... uśmiechnął się na widok kieliszka musującego wina. Jakby czytano mu w myślach. Posłał kelnerce zawadiacki uśmiech jeszcze znam zanurzył usta w alkoholu i skierował się do szatni, gdzie pozostawił swój idealnie dopasowany garnitur. Przed wejściem do łaźni jeszcze spojrzał w lustro i przeczesał palcami włosy. Dbał o to, żeby nie było po nim widać śladów przemęczenia, ale coraz bardziej zauważał ślady starzenia się. W duchu dalej był dwudziestolatkiem, ale niecały miesiąc dzielił go od kolejnych urodzin, co przyprawiało go o odrobinę nostalgii.
– Dobry wieczór, Panom – rzucił pospiesznie rozglądając się po łaźni. Nie spodziewał się, że będzie tutaj aż tak dużo osób, ale widocznie nie tylko on uznał tę sposobność za naprawdę korzystne rozwiązanie. Później dopił ostatni łyk wina i odstawił kieliszek gdzieś na bok i wszedł do wody. W końcu przyszedł tutaj po to, żeby skorzystać z dobrodziejstwa odnowy biologicznej. Lekko zadrżał, gdy przyjemne ciepło wody rozgrzało jego skórę. Tak, zdecydowanie to był dobry pomysł, żeby pozwolić sobie na chwilę wytchnienia. Jego uwagę przykuł Xavier, w końcu znali się jeszcze ze szkoły, a ostatnio nie było czasu czy sposobności, żeby cześciej się spotkać.
– Burke, cieszę się, że w końcu Cię widzę. Ostatnio jakoś nie było nam po drodze. Mam nadzieję, że urocza Primrose nie skarżyła się na naszą wspólną herbatkę – od razu zagadał szukając ręką kolejnego kieliszka wina. Może nie było to jego ulubione, ale musiał przyznać, że przepadał za bąbelkami.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nikola wędrował po krainie swoich myśli, zatopiony w ciężkich kroplach niechęci, które jak żelazo topiło się w palenisku jego duszy. Nigdy nie darzył zaufaniem tych, którzy próbowali nad nim panować, a rozkazy stawiał na równi z kawałkami zardzewiałego metalu, gotowymi do wyrzucenia na złom. Jego gniew był niesamowicie wyrazisty, jak płomień, który tańczył na wietrze. Ton głosu innych, próbujących go podporządkować, był dla niego jak dźwięk rozbijającej się w wąwozie kuli zeschłego błota. Mistrz mówił inaczej — słowami, które wpływały na niego jak czarodziejski eliksir, kształtując go i kierując ku lepszemu.
Dziś jednak nie był dniem na rozkazy czy filozoficzne rozmowy. W bagnach jego myśli mącił się niepokój o brak mięsa i zardzewiałe narzędzia. Dźwięk metalu uderzającego o metal był dla niego jak pieśń, jaką walczył z czasem, śpiewając swoją własną odyseję. Musiał zatroszczyć się o swój oręż, przywrócić blask swojego młota, by w następnej bitwie cień jego postaci nie znalazł miejsca.
Cisza wokół niego była jak balsam dla dręczonych myśli, jak spokojny oddech lasu, który wdzierał się do jego piersi niczym magiczny eliksir. Nikola nienawidził opuszczać swego schronienia, zaklętego w gęstwinie drzew, gdzie świat przestawał istnieć. Tutaj, na odludziu, tylko sowa i dzikie zwierzęta były jego towarzyszami, zataczającym spokojne kręgi wokół jego chaty. Codzienność nabierała barw, gdy spoglądał na wiernego lotnika, swoją sowę, siedzącą dumnie na poroście. Jej spojrzenie było jak lampa, której płomień tańczył w zgodzie z wiatrem, jakby czytała jego myśli, kształtując je jak rzeźbiarz kamień. Nikola wiedział, że za każdym razem, gdy opuszcza swój zakątek na tym pół zapomnianym skrawku lasu, jest jak człowiek, który przekracza granice swojego świata. Bułgaria, ukochana ziemia jego przodków, świeciła mu w pamięci niczym gwiazda na bezchmurnym niebie. Nostalgia była jak cień topora zemsty, który unosząc się w powietrzu, kołysał się jak groźna zasłona. Zwiastuny tego, co mogłoby się stać, były w formie wuja, którego jedyna chęć to zapłata krwią za powrót.
Ostatni kataklizm wstrząsnął każdym, nie omijając i hrabstwa, w którym znalazł schronienie. Nikola angażował się w pomoc, jak tylko mógł. W pracach przy sprzątaniu zniszczonych domostw, z surowym nawiązaniem do siły własnych mięśni, próbował przywrócić choć trochę normalności w tym zszarganym krajobrazie. Dla niego było to jak symboliczna walka. Poprzez fizyczny wysiłek starał się naprawić to, co zostało zniszczone. Zamiast jedynie biernie oglądać upadek, próbował wznieść się ponownie razem z tymi, którzy odmawiali uległości. W każdym czynie, w każdej pomocy, tkwiła chęć zasiania ziarna nadziei w sercach ludzi, których życie zostało zdeptane przez nieubłaganą rzeczywistość
Siostra, cichutko przemieszczając się krokami, przerywała taniec jego myśli. Jej dotyk na włosach, choć zazwyczaj miły, dziś sprawiał, że skóra na jego karku przechodziła w ciarki. Przypomniał sobie tamten list, który tak chętnie spalił, a teraz ślad tej decyzji dławił go niczym dusząca mgła. Plotki, których nie słyszał, sunęły ku niemu niczym zimowy wiatr, zawieszając się na chwilę w powietrzu, by zdmuchnąć z niego ostatnie iskry spokoju. Jak mogłem wpaść w niecne sidła gówniarza, myślał gorączkowo, stojąc w progach nieznanego mu miejsca. Nie tak miało wyglądać jego wyobcowanie, czasem iście żałował, że pokazał manipulantce drogę do swojego azylu. Pragnął ze złości przeczesać swoje włosy, jednak te były solidnie związane na uwięzi. Jeszcze się jej odpłaci, popamięta dni, gdzie złość jej brata znajduje swoje ujście.
Przechadzając się po korytarzach Zacisza Kirke, Nikola omijał innych gości z dystansem. Skinienia głowy były jedynym wyrazem uznania, na który pozwalał sobie. Dlaczego być bardziej wylewnym? Zdawał sobie sprawę ze swojego marazmu szczęścia i niechętnie eksponował się w miejscach, gdzie obserwacje były na porządku dziennym. Być może trafił pośród samych arystokratów, ale nie dawał temu odczuć. Zachowywał zimną powściągliwość, a spojrzenia spoglądające z dumnie uniesioną głową świadczyły jedynie o ignorowaniu tej wyższości. Przez wcześniejsze doświadczenia wiedział, że obcy bywają czasem nieprzychylnie witani, zwłaszcza na ulicach Londynu. Tam, gdzie zdarzały się niewłaściwe spojrzenia i osądy. Pamiętając te chwile, postanowił, że nigdy więcej nie popełni takiego błędu. Nie zamierzał poddawać się łatwemu zrażeniu przez zewnętrzne oceny czy stereotypy. Jego postawa była jak solidny pancerz, chroniący przed zimnymi wiatrami spojrzeń innych, a jednocześnie izolujący go od zbędnych emocji.
- Dobry wieczór, Panom — rzucił, jakby od niechcenia, przemykając wzrokiem po wszystkich zgromadzonych na łaźni. Z nieukrywaną irytacją zauważył, że liczba osób w pomieszczeniu nie była zbyt satysfakcjonująca. Westchnął niesłyszalnie, znajdując sobie odosobnione miejsce. Cenił sobie anonimowość, swobodę poruszania się bez niepotrzebnych spojrzeń. Rozmyślając o swoim trybie życia, zanurzył się w wodzie, która przyjęła go ciepłem, kojąc zmęczone dzisiejszym wysiłkiem ciało. Zrelaksowany oparł ramiona na krawędzi zbiornika, zatapiając myśli w odosobnieniu i chwilowej uldze. Dla niego taka chwila była jak ucieczka od udręk codzienności, miejsce, w którym mógł oderwać się od rzeczywistości i zatopić w chwilowej beztrosce.
Dziś jednak nie był dniem na rozkazy czy filozoficzne rozmowy. W bagnach jego myśli mącił się niepokój o brak mięsa i zardzewiałe narzędzia. Dźwięk metalu uderzającego o metal był dla niego jak pieśń, jaką walczył z czasem, śpiewając swoją własną odyseję. Musiał zatroszczyć się o swój oręż, przywrócić blask swojego młota, by w następnej bitwie cień jego postaci nie znalazł miejsca.
Cisza wokół niego była jak balsam dla dręczonych myśli, jak spokojny oddech lasu, który wdzierał się do jego piersi niczym magiczny eliksir. Nikola nienawidził opuszczać swego schronienia, zaklętego w gęstwinie drzew, gdzie świat przestawał istnieć. Tutaj, na odludziu, tylko sowa i dzikie zwierzęta były jego towarzyszami, zataczającym spokojne kręgi wokół jego chaty. Codzienność nabierała barw, gdy spoglądał na wiernego lotnika, swoją sowę, siedzącą dumnie na poroście. Jej spojrzenie było jak lampa, której płomień tańczył w zgodzie z wiatrem, jakby czytała jego myśli, kształtując je jak rzeźbiarz kamień. Nikola wiedział, że za każdym razem, gdy opuszcza swój zakątek na tym pół zapomnianym skrawku lasu, jest jak człowiek, który przekracza granice swojego świata. Bułgaria, ukochana ziemia jego przodków, świeciła mu w pamięci niczym gwiazda na bezchmurnym niebie. Nostalgia była jak cień topora zemsty, który unosząc się w powietrzu, kołysał się jak groźna zasłona. Zwiastuny tego, co mogłoby się stać, były w formie wuja, którego jedyna chęć to zapłata krwią za powrót.
Ostatni kataklizm wstrząsnął każdym, nie omijając i hrabstwa, w którym znalazł schronienie. Nikola angażował się w pomoc, jak tylko mógł. W pracach przy sprzątaniu zniszczonych domostw, z surowym nawiązaniem do siły własnych mięśni, próbował przywrócić choć trochę normalności w tym zszarganym krajobrazie. Dla niego było to jak symboliczna walka. Poprzez fizyczny wysiłek starał się naprawić to, co zostało zniszczone. Zamiast jedynie biernie oglądać upadek, próbował wznieść się ponownie razem z tymi, którzy odmawiali uległości. W każdym czynie, w każdej pomocy, tkwiła chęć zasiania ziarna nadziei w sercach ludzi, których życie zostało zdeptane przez nieubłaganą rzeczywistość
Siostra, cichutko przemieszczając się krokami, przerywała taniec jego myśli. Jej dotyk na włosach, choć zazwyczaj miły, dziś sprawiał, że skóra na jego karku przechodziła w ciarki. Przypomniał sobie tamten list, który tak chętnie spalił, a teraz ślad tej decyzji dławił go niczym dusząca mgła. Plotki, których nie słyszał, sunęły ku niemu niczym zimowy wiatr, zawieszając się na chwilę w powietrzu, by zdmuchnąć z niego ostatnie iskry spokoju. Jak mogłem wpaść w niecne sidła gówniarza, myślał gorączkowo, stojąc w progach nieznanego mu miejsca. Nie tak miało wyglądać jego wyobcowanie, czasem iście żałował, że pokazał manipulantce drogę do swojego azylu. Pragnął ze złości przeczesać swoje włosy, jednak te były solidnie związane na uwięzi. Jeszcze się jej odpłaci, popamięta dni, gdzie złość jej brata znajduje swoje ujście.
Przechadzając się po korytarzach Zacisza Kirke, Nikola omijał innych gości z dystansem. Skinienia głowy były jedynym wyrazem uznania, na który pozwalał sobie. Dlaczego być bardziej wylewnym? Zdawał sobie sprawę ze swojego marazmu szczęścia i niechętnie eksponował się w miejscach, gdzie obserwacje były na porządku dziennym. Być może trafił pośród samych arystokratów, ale nie dawał temu odczuć. Zachowywał zimną powściągliwość, a spojrzenia spoglądające z dumnie uniesioną głową świadczyły jedynie o ignorowaniu tej wyższości. Przez wcześniejsze doświadczenia wiedział, że obcy bywają czasem nieprzychylnie witani, zwłaszcza na ulicach Londynu. Tam, gdzie zdarzały się niewłaściwe spojrzenia i osądy. Pamiętając te chwile, postanowił, że nigdy więcej nie popełni takiego błędu. Nie zamierzał poddawać się łatwemu zrażeniu przez zewnętrzne oceny czy stereotypy. Jego postawa była jak solidny pancerz, chroniący przed zimnymi wiatrami spojrzeń innych, a jednocześnie izolujący go od zbędnych emocji.
- Dobry wieczór, Panom — rzucił, jakby od niechcenia, przemykając wzrokiem po wszystkich zgromadzonych na łaźni. Z nieukrywaną irytacją zauważył, że liczba osób w pomieszczeniu nie była zbyt satysfakcjonująca. Westchnął niesłyszalnie, znajdując sobie odosobnione miejsce. Cenił sobie anonimowość, swobodę poruszania się bez niepotrzebnych spojrzeń. Rozmyślając o swoim trybie życia, zanurzył się w wodzie, która przyjęła go ciepłem, kojąc zmęczone dzisiejszym wysiłkiem ciało. Zrelaksowany oparł ramiona na krawędzi zbiornika, zatapiając myśli w odosobnieniu i chwilowej uldze. Dla niego taka chwila była jak ucieczka od udręk codzienności, miejsce, w którym mógł oderwać się od rzeczywistości i zatopić w chwilowej beztrosce.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Niepamięć.
Było coś elegijnego, przygnębiającego w prostym zapomnieniu. Wymazaniu z pamięci bólu i strachu, który towarzyszył im miesiąc temu. Ukrywany był w środku, głęboko, ledwo muskał świadomość. Wspomnienia były jednak zawsze, skryte pod kopułą ochronną. Nie mogły sięgnąć na jawie myśli, lecz niespodziewanie mogły ponownie odnaleźć się i zadziałać piorunująco. Trauma była cichą zołzą, nigdy nie przebaczy do końca. Będzie towarzyszyć w cieniu, w każdym kroku i wtedy, gdy było się najsłabszym - zaatakuje. Jednak na co dzień się nie pokazywała, ukrywała w oparach pamięci. Niepamięć była jednak oznaką zdrowej tkanki społecznej, elastyczności i możliwości adaptacyjnych. Jako kraj ruszyli do przodu, jako społeczeństwo skupili się na teraźniejszości i przyszłości. Może było to też oznaką przyzwyczajenia? Wojna normalizowała śmierć. Stawała się ona powszechnością, normalnością bytową Brytyjczyków. Jeśli każdego dnia spotyka Cię tragedia, czy robi różnice jak liczna była? Jeśli uprzednio straciło się całą rodzinę, to czy śmierć sąsiada nadal bolała równie mocno? Może można się do tej bolesności przyzwyczaić, wręcz cicho zaakceptować jej obecność w życiu. To co kilka lat temu spowodowało, by masową traumę i niezrozumiałą panikę, teraz było tylko pogłębieniem urazów, ran, które zadane były wcześniej. Spisywał swe myśli w pamiętniku, miały kiedyś służyć kolejnym generacją Crouchów, być świadectwem czasów. Zaczynał jednak rozumieć czemu jego dziadek nakazał mu pojawienie się dzisiaj na wydarzenia, w saunie! Nazywał to melancholią, lecz Bartemius nie miał problemów w brodzeniu w idei beznadziei i upadku. Wydarzenie towarzyskie, które miało zabrać go myślami z dala od pracy, pamiętników i innych niecnych, smutnych zobowiązań. Tak naprawdę jednak, jak zawsze miało służyć socjecie, złudna troska była wręcz komiczna w wykonaniu jego dziadka. Jakby kiedykolwiek zależało mu na czymś więcej niż dobru i pomyślności rodu. Jeśli jednak mógł przy tym wkraść udawane ciepło rodzinne, któż mógłby mu zakazać?
Gdy tylko przybył na miejsce zrozumiał, że wydarzenie będzie wyjątkowo popularne i może jednak jego dziadek wiedział i rozumiał więcej niż Barty się spodziewał. Stary, chytry lis i jego niecne gierki. Podziękował za ręcznik oferowany mu przez pracowników, kierując swoje kroki do szatni. Sauny nie były częstym miejscem jego odwiedzin, zwłaszcza ostatnimi czasy, gdy obowiązki wymuszały na nim pełne skupienie. Nie musiał jednak długo czekać, by znajome twarze objawiły się wśród tłumów, ich światek był doprawdy niewielki.
– Efremie – przywitanie z współpracownikiem oraz współcierpiennikiem niedoli. Przystanął obok niego, lekko uśmiechając się na jego słowa. – I stworzenie takiej wizji właśnie było celem.
Liczyło się pierwsze wrażenie, ocena następowała momentalnie. Jeśli ktoś z ignorancją i lenistwem wierzył, że zdobędzie uznanie i szanse to był w błędzie. Raz przekreślona nazwisko i wydobycie się marazmu przeciętności było niemożliwe. Pracował więcej niż inni, zawsze był przygotowany i to pozwalała na stworzenie odpowiedniego obrazu jego osoby. Następnie uścisnął dłoń Igora w ramach krótkiego powitania, jak druha wracającego z podróży.
– Jak można było sobie odpuścić? – zapytał w pełni akceptując fakt, że został wręcz zmuszony do obecności w tym miejscu. Przestawał to jednak być tak zły pomysł, gdy zaczynał dostrzegać potencjał takiego spotkania. Zrelaksowani, z nieograniczonym alkoholem i doskonałym towarzystwem, które uwielbia słuchać własnych opinii. Będąc już w wodzie rozpoznał znajomy głos, zbyt dawno niewidzianego kuzyna. Sięgnął po kieliszek z alkoholem, dłonią wskazując na Xaviera, gestami popierając jego słowa.
– Właśnie za to powinniśmy się napić – podkreślił, pozwalając sobie na zasmakowanie trunku. – Powiedz, jak się mają rzeczy w palarni? Dawno nie miałem okazji odwiedzić.
W ich świecie prawie każdy miał powiązania rodzinne. Kuzynostwo, wujostwo i wszelkie inne możliwe konotacje. Ich mały, elitarny świat, który miał zostać odrodzony z czasem, choć na razie przechodził dozę nieszczęść. Nie minęło dużo czasu, gdy dołączył do nich kolejny przedstawiciel ich stanu. Przy Nicholasie musiałby sięgnąć głębiej w genealogie, zapewne do drugiego pokolenia wstecz, by odnaleźć wspólne korzenie. Napił się kolejnego łyku alkoholu, gdy Nott wspomniał o herbacie, jego drogiej kuzynce i Barty zaczął się zastanawiać, czy kryło się za tym coś więcej. Ciekawość zbyt często nadal z nim wygrywała. Z zainteresowaniem spojrzał na nowoprzybyłego, lecz gdy nie rozpoznał twarzy, ponownie skupił uwagę na towarzyszach.
Było coś elegijnego, przygnębiającego w prostym zapomnieniu. Wymazaniu z pamięci bólu i strachu, który towarzyszył im miesiąc temu. Ukrywany był w środku, głęboko, ledwo muskał świadomość. Wspomnienia były jednak zawsze, skryte pod kopułą ochronną. Nie mogły sięgnąć na jawie myśli, lecz niespodziewanie mogły ponownie odnaleźć się i zadziałać piorunująco. Trauma była cichą zołzą, nigdy nie przebaczy do końca. Będzie towarzyszyć w cieniu, w każdym kroku i wtedy, gdy było się najsłabszym - zaatakuje. Jednak na co dzień się nie pokazywała, ukrywała w oparach pamięci. Niepamięć była jednak oznaką zdrowej tkanki społecznej, elastyczności i możliwości adaptacyjnych. Jako kraj ruszyli do przodu, jako społeczeństwo skupili się na teraźniejszości i przyszłości. Może było to też oznaką przyzwyczajenia? Wojna normalizowała śmierć. Stawała się ona powszechnością, normalnością bytową Brytyjczyków. Jeśli każdego dnia spotyka Cię tragedia, czy robi różnice jak liczna była? Jeśli uprzednio straciło się całą rodzinę, to czy śmierć sąsiada nadal bolała równie mocno? Może można się do tej bolesności przyzwyczaić, wręcz cicho zaakceptować jej obecność w życiu. To co kilka lat temu spowodowało, by masową traumę i niezrozumiałą panikę, teraz było tylko pogłębieniem urazów, ran, które zadane były wcześniej. Spisywał swe myśli w pamiętniku, miały kiedyś służyć kolejnym generacją Crouchów, być świadectwem czasów. Zaczynał jednak rozumieć czemu jego dziadek nakazał mu pojawienie się dzisiaj na wydarzenia, w saunie! Nazywał to melancholią, lecz Bartemius nie miał problemów w brodzeniu w idei beznadziei i upadku. Wydarzenie towarzyskie, które miało zabrać go myślami z dala od pracy, pamiętników i innych niecnych, smutnych zobowiązań. Tak naprawdę jednak, jak zawsze miało służyć socjecie, złudna troska była wręcz komiczna w wykonaniu jego dziadka. Jakby kiedykolwiek zależało mu na czymś więcej niż dobru i pomyślności rodu. Jeśli jednak mógł przy tym wkraść udawane ciepło rodzinne, któż mógłby mu zakazać?
Gdy tylko przybył na miejsce zrozumiał, że wydarzenie będzie wyjątkowo popularne i może jednak jego dziadek wiedział i rozumiał więcej niż Barty się spodziewał. Stary, chytry lis i jego niecne gierki. Podziękował za ręcznik oferowany mu przez pracowników, kierując swoje kroki do szatni. Sauny nie były częstym miejscem jego odwiedzin, zwłaszcza ostatnimi czasy, gdy obowiązki wymuszały na nim pełne skupienie. Nie musiał jednak długo czekać, by znajome twarze objawiły się wśród tłumów, ich światek był doprawdy niewielki.
– Efremie – przywitanie z współpracownikiem oraz współcierpiennikiem niedoli. Przystanął obok niego, lekko uśmiechając się na jego słowa. – I stworzenie takiej wizji właśnie było celem.
Liczyło się pierwsze wrażenie, ocena następowała momentalnie. Jeśli ktoś z ignorancją i lenistwem wierzył, że zdobędzie uznanie i szanse to był w błędzie. Raz przekreślona nazwisko i wydobycie się marazmu przeciętności było niemożliwe. Pracował więcej niż inni, zawsze był przygotowany i to pozwalała na stworzenie odpowiedniego obrazu jego osoby. Następnie uścisnął dłoń Igora w ramach krótkiego powitania, jak druha wracającego z podróży.
– Jak można było sobie odpuścić? – zapytał w pełni akceptując fakt, że został wręcz zmuszony do obecności w tym miejscu. Przestawał to jednak być tak zły pomysł, gdy zaczynał dostrzegać potencjał takiego spotkania. Zrelaksowani, z nieograniczonym alkoholem i doskonałym towarzystwem, które uwielbia słuchać własnych opinii. Będąc już w wodzie rozpoznał znajomy głos, zbyt dawno niewidzianego kuzyna. Sięgnął po kieliszek z alkoholem, dłonią wskazując na Xaviera, gestami popierając jego słowa.
– Właśnie za to powinniśmy się napić – podkreślił, pozwalając sobie na zasmakowanie trunku. – Powiedz, jak się mają rzeczy w palarni? Dawno nie miałem okazji odwiedzić.
W ich świecie prawie każdy miał powiązania rodzinne. Kuzynostwo, wujostwo i wszelkie inne możliwe konotacje. Ich mały, elitarny świat, który miał zostać odrodzony z czasem, choć na razie przechodził dozę nieszczęść. Nie minęło dużo czasu, gdy dołączył do nich kolejny przedstawiciel ich stanu. Przy Nicholasie musiałby sięgnąć głębiej w genealogie, zapewne do drugiego pokolenia wstecz, by odnaleźć wspólne korzenie. Napił się kolejnego łyku alkoholu, gdy Nott wspomniał o herbacie, jego drogiej kuzynce i Barty zaczął się zastanawiać, czy kryło się za tym coś więcej. Ciekawość zbyt często nadal z nim wygrywała. Z zainteresowaniem spojrzał na nowoprzybyłego, lecz gdy nie rozpoznał twarzy, ponownie skupił uwagę na towarzyszach.
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Chociaż Manannan początkowo machnął ręką na wybrzmiewające wokół teorie na temat rzekomej szkodliwości gwiezdnego pyłu (rozpowiadane chętnie zarówno przez pływających pod banderą Traversów marynarzy, jak i portowych handlarzy sprzedających coraz bardziej wymyślne specyfiki), to im więcej niepokojących historii docierało do jego uszu, tym mocniej chwiało się w posadach pierwotne przekonanie o bezpodstawności napierających z każdej strony doniesień. Bo właściwie: czy byłoby to aż tak nieprawdopodobne? Deszcz spadających z nocnego nieba meteorytów już i tak po stokroć przekroczył granice ich pojmowania, a to, że pozostały po nim pył tchnął złowrogością, nie budziło żadnych wątpliwości; to przecież migoczący złudnie proszek ściągnął pod ich drzwi śmierć w postaci dusznych zjaw, i to przed nadejściem śmierci przestrzegały go syreny, zapowiadając pojawienie się nad Wielką Brytanią kolejnych komet. Ich słowa, wraz z zesłanymi lodowatym dotykiem wizjami, powracały do niego w snach, karmiąc wypełniające czaszkę podszepty przesiąkniętego przesądami, kapitańskiego umysłu, sprawiając, że któregoś dnia Manannan złapał się na uważnym oglądaniu własnego ciała w przymglonym świetle zamkowej łaźni, w poszukiwaniu niepokojących znaków gwiezdnej choroby, podobno mogących objawić się na skórze. Nie znalazł żadnego, ale im mocniej o tym myślał, tym częściej mu się wydawało, że ramiona mrowiły go dziwnie, a oczy zachodziły lekką mgłą (ten ostatni symptom nasilił się zwłaszcza, odkąd jeden z jego załogantów opowiedział mu o kuzynie, który od wdychania gwiezdnego pyłu stracił wzrok). Rzecz jasna nie podzielił się tymi obawami z Melisande, nie chcąc niepotrzebnie jej niepokoić, ale kiedy wspomniała mu o organizowanej przez Zacisze nocy oczyszczenia (a może była to Imogen?), od razu zaproponował, żeby udali się tam wspólnie. Przezorny ze wszystkimi żaglami do domu wraca, mówiło marynarskie przysłowie, a choć Manannan nie należał nigdy do czarodziejów szczególnie ostrożnych, to w kwestii zdrowia własnego i swojej rodziny ryzykować nie miał zamiaru – zwłaszcza odkąd Melisande podzieliła się z nim swoimi przypuszczeniami co do własnego stanu.
Z żoną i siostrą rozdzielił się niedługo po dotarciu do Zacisza Kirke, kierując się do męskiej łaźni, żeby bez zbędnej celebracji wypić kieliszek podanego mu szampana i zdjąć z siebie ubranie w nieco zatłoczonej szatni. Miękki ręcznik dla wygody przewiesił sobie przez ramię, nie zawracając sobie głowy obwiązywaniem go wokół bioder – za chwilę i tak miał go wszak odrzucić na bok wyłożonego kamieniem zbiornika. Do wody ruszył z typową pewnością siebie, w żadnym stopniu nieskrępowany nagością – bardziej zainteresowany towarzystwem, które gromadziło się właśnie przy jednym z brzegów łaźnianej niecki. To właśnie tam się skierował – po drodze wychwytując na moment spojrzenie Fernsby’ego; skinął pierwszemu głową, myśląc, że to dobrze, że się tu pojawił – przynajmniej będzie mógł mieć pewność, że nie ściągnie na Szaloną Selmę pecha, wnosząc na butach gwiezdny pył. Być może powinien zarządzić obowiązkowe kąpiele dla całej załogi, rzecz jasna: nie w Zaciszu Kirke.
– Panowie – przywitał się, zanurzywszy się wcześniej w ciepłej wodzie; chłodne powietrze podziemnego pomieszczenia studziło skórę, ale parujący gorąc również przyjemnie rozchodził się po ciele, rozluźniając mięśnie i spowalniając myśli. Zatrzymując się obok Xaviera, wychwycił ostatnie słowa czarodzieja, w którym po chwili rozpoznał młodego Croucha. – Twoja strata – wtrącił, odnosząc się do wspomnienia o palarni, w której spotkał się z Xavierem całkiem niedawno; uśmiechnął się, kiwając głową zarówno jednemu, jak i drugiemu lordowi, w ten sam sposób witając się też z pozostałymi: Nicholasem i Efremem. Na tym ostatnim zatrzymał spojrzenie na dłużej. – Efremie, prawie cię nie poznałem; to dobra wiadomość, że wieści o twoim powrocie nie okazały się tylko pogłoskami – wspomniał, od jakiegoś czasu miał nadzieję porozmawiać z nim w cztery oczy – toczone pomiędzy ich rodami rozmowy nie były dla niego tajemnicą – ale póki co obowiązki zajmowały jego czas wyjątkowo skutecznie.
Odwróciwszy się za siebie, sięgnął po jeden z pełnych kieliszków, z ciekawością przyglądając się jeszcze nieznajomemu mężczyźnie (Krumowi) – czekając jednak, aż ten przedstawi się sam, lub zrobi to za niego któryś z pozostałych czarodziejów.
Z żoną i siostrą rozdzielił się niedługo po dotarciu do Zacisza Kirke, kierując się do męskiej łaźni, żeby bez zbędnej celebracji wypić kieliszek podanego mu szampana i zdjąć z siebie ubranie w nieco zatłoczonej szatni. Miękki ręcznik dla wygody przewiesił sobie przez ramię, nie zawracając sobie głowy obwiązywaniem go wokół bioder – za chwilę i tak miał go wszak odrzucić na bok wyłożonego kamieniem zbiornika. Do wody ruszył z typową pewnością siebie, w żadnym stopniu nieskrępowany nagością – bardziej zainteresowany towarzystwem, które gromadziło się właśnie przy jednym z brzegów łaźnianej niecki. To właśnie tam się skierował – po drodze wychwytując na moment spojrzenie Fernsby’ego; skinął pierwszemu głową, myśląc, że to dobrze, że się tu pojawił – przynajmniej będzie mógł mieć pewność, że nie ściągnie na Szaloną Selmę pecha, wnosząc na butach gwiezdny pył. Być może powinien zarządzić obowiązkowe kąpiele dla całej załogi, rzecz jasna: nie w Zaciszu Kirke.
– Panowie – przywitał się, zanurzywszy się wcześniej w ciepłej wodzie; chłodne powietrze podziemnego pomieszczenia studziło skórę, ale parujący gorąc również przyjemnie rozchodził się po ciele, rozluźniając mięśnie i spowalniając myśli. Zatrzymując się obok Xaviera, wychwycił ostatnie słowa czarodzieja, w którym po chwili rozpoznał młodego Croucha. – Twoja strata – wtrącił, odnosząc się do wspomnienia o palarni, w której spotkał się z Xavierem całkiem niedawno; uśmiechnął się, kiwając głową zarówno jednemu, jak i drugiemu lordowi, w ten sam sposób witając się też z pozostałymi: Nicholasem i Efremem. Na tym ostatnim zatrzymał spojrzenie na dłużej. – Efremie, prawie cię nie poznałem; to dobra wiadomość, że wieści o twoim powrocie nie okazały się tylko pogłoskami – wspomniał, od jakiegoś czasu miał nadzieję porozmawiać z nim w cztery oczy – toczone pomiędzy ich rodami rozmowy nie były dla niego tajemnicą – ale póki co obowiązki zajmowały jego czas wyjątkowo skutecznie.
Odwróciwszy się za siebie, sięgnął po jeden z pełnych kieliszków, z ciekawością przyglądając się jeszcze nieznajomemu mężczyźnie (Krumowi) – czekając jednak, aż ten przedstawi się sam, lub zrobi to za niego któryś z pozostałych czarodziejów.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Gdy pierwszy raz mych uszu doszły informacje o rzekomych kąpielach w gwiezdnym pyle i ich, działającej na szeroko rozumiane piękno, mocy, przymknąłem na to oko nie chcąc marnować czasu na głupotę jednostek. Z czasem jednak niebezpieczna plotka rozeszła się po całym hrabstwie i tym samym coraz liczniej dochodziły nas wieści o poparzeniach. Szpitale polowe pękały w szwach, od samego początku brakowało w nich miejsc dla poszkodowanych w katastrofie, a przez absurdalny żart – bo cóż innego – było ich jeszcze mniej. Wystosowaliśmy apele, staraliśmy się dotrzeć do jak największego grona młodych czarownic i choć w mniejszej skali, to nieustannie notowaliśmy nowe przypadki. Liczyłem, że debata na ten temat w ogólnodostępnych mediach zwiększy świadomość ze względu swe zasięgi, jednakże w obliczu tragedii ludzie zdawali się tracić rozum. Wszelkie odłamki stanowiły ogromne niebezpieczeństwo, podobnie jak ich pochodne i należało podchodzić do nich z największą możliwą ostrożnością. Mogły stanowić łakomy kąsek badań alchemików, astronomów, geomantów i być może nawet numerologów, jednak ci byli uczonymi, specjalistami w swym fachu, a nie przypadkowymi czarodziejami, których umiejętności kończyły się na mieszaniu w kociołku dwóch składników.
Ponadto zewsząd dochodziły mnie słuchy o szkodliwym działaniu nie tylko samych kąpieli, co było jasne, ale samego pyłu, który trzynastego sierpnia osiadł na angielskich ziemiach, ulicach i domach. Rzekomo zajął również naszą skórę mogąc powodować wiele paskudnych następstw, jakie z uwagi na swoją tajemniczą naturę stanowiłyby wyzwanie dla uzdrowicieli. Właściwie trudno było mi powiedzieć, czy dawałem wiarę tym teoriom; unikałem koncentrowaniu się na rozsiewanych plotkach, które w tak trudnym czasie wybitnie kwitły, aczkolwiek nie stawiałem za pewnik, że nie było w nich uncji prawdy.
Pomyślałem, że udanie się do Zacisza Kirke nie tylko zapewni chwilę odpoczynku, ale przede wszystkim umożliwi dyskusję na głośny, w ostatnim czasie, temat. Daleki byłem od szerzenia teorii spiskowych, nawet jeśli podważałem ich prawdziwość, jednak rozmowa w podobnych okolicznościach wyjdzie dość neutralnie wszak nie bez powodu przyjdzie nam spotkać się w łaźniach. Propozycja Iriny, aby Lucinda udała się z nami był odważny, lecz po dłuższym namyśle i złożonej obietnicy uznałem, że to był dobry ruch. Skłamałbym twierdząc, że nie miałem żadnych obaw, jednakże spędziła w Przeklętej Warowni już ponad miesiąc i z każdym dniem czuła się tam coraz lepiej. Nie zaobserwowałem żadnych negatywnych symptomów, a zatem mogliśmy to uznać za kolejną próbę – tych w końcu było jeszcze wiele przed nami.
Zaraz po tym jak życzyłem obu paniom udanej zabawy ruszyłem w kierunku męskiej łaźni, gdzie po wypiciu powitalnej lampki szampana i pozbyciu odzieży, wszedłem do gorącego zbiornika zajmując miejsce tuż obok Manannana. Zsunięty z bioder ręcznik ułożyłem tuż za sobą; właściwie gdybym odchylił głowę mógłbym śmiało się na nim oprzeć.
Nieszczególnie przejąłem się faktem, że dotarłem jako jeden z ostatnich, a dyskusje rozgorzały na dobre. -Panowie- skinąłem głową w ramach powitania i powędrowałem wzrokiem w kierunku Igora oraz Mitcha. Uśmiechnąłem się do nich półgębkiem dając tym samym wyraźny znak, że w mojej głowie zrodził się już piękny plan na dzisiejszy wieczór. -Co mnie ominęło?- spytałem przenosząc spojrzenie po wszystkich zebranych zdając sobie sprawę, że nie z każdym znałem się osobiście. Niemniej jednak liczyłem, że wkrótce miało się to zmienić. Najlepiej rozmawiało się przy czymś mocniejszym, ale jak na złość nie widziałem nikogo, kto serwowałaby smakowite trunki. -Zatęskniłem za morzem przyjacielu, kiedy planujesz kolejną wyprawę?- zerknąłem na Traversa i wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie.
Ponadto zewsząd dochodziły mnie słuchy o szkodliwym działaniu nie tylko samych kąpieli, co było jasne, ale samego pyłu, który trzynastego sierpnia osiadł na angielskich ziemiach, ulicach i domach. Rzekomo zajął również naszą skórę mogąc powodować wiele paskudnych następstw, jakie z uwagi na swoją tajemniczą naturę stanowiłyby wyzwanie dla uzdrowicieli. Właściwie trudno było mi powiedzieć, czy dawałem wiarę tym teoriom; unikałem koncentrowaniu się na rozsiewanych plotkach, które w tak trudnym czasie wybitnie kwitły, aczkolwiek nie stawiałem za pewnik, że nie było w nich uncji prawdy.
Pomyślałem, że udanie się do Zacisza Kirke nie tylko zapewni chwilę odpoczynku, ale przede wszystkim umożliwi dyskusję na głośny, w ostatnim czasie, temat. Daleki byłem od szerzenia teorii spiskowych, nawet jeśli podważałem ich prawdziwość, jednak rozmowa w podobnych okolicznościach wyjdzie dość neutralnie wszak nie bez powodu przyjdzie nam spotkać się w łaźniach. Propozycja Iriny, aby Lucinda udała się z nami był odważny, lecz po dłuższym namyśle i złożonej obietnicy uznałem, że to był dobry ruch. Skłamałbym twierdząc, że nie miałem żadnych obaw, jednakże spędziła w Przeklętej Warowni już ponad miesiąc i z każdym dniem czuła się tam coraz lepiej. Nie zaobserwowałem żadnych negatywnych symptomów, a zatem mogliśmy to uznać za kolejną próbę – tych w końcu było jeszcze wiele przed nami.
Zaraz po tym jak życzyłem obu paniom udanej zabawy ruszyłem w kierunku męskiej łaźni, gdzie po wypiciu powitalnej lampki szampana i pozbyciu odzieży, wszedłem do gorącego zbiornika zajmując miejsce tuż obok Manannana. Zsunięty z bioder ręcznik ułożyłem tuż za sobą; właściwie gdybym odchylił głowę mógłbym śmiało się na nim oprzeć.
Nieszczególnie przejąłem się faktem, że dotarłem jako jeden z ostatnich, a dyskusje rozgorzały na dobre. -Panowie- skinąłem głową w ramach powitania i powędrowałem wzrokiem w kierunku Igora oraz Mitcha. Uśmiechnąłem się do nich półgębkiem dając tym samym wyraźny znak, że w mojej głowie zrodził się już piękny plan na dzisiejszy wieczór. -Co mnie ominęło?- spytałem przenosząc spojrzenie po wszystkich zebranych zdając sobie sprawę, że nie z każdym znałem się osobiście. Niemniej jednak liczyłem, że wkrótce miało się to zmienić. Najlepiej rozmawiało się przy czymś mocniejszym, ale jak na złość nie widziałem nikogo, kto serwowałaby smakowite trunki. -Zatęskniłem za morzem przyjacielu, kiedy planujesz kolejną wyprawę?- zerknąłem na Traversa i wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 25.02.24 21:29, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Ostatni miesiąc odciskał swe piętno chyba na każdym, gdy w wielu aspektach życia dopadały konsekwencje tej jednej nocy, po której Anglia została znów zniszczona. Było co robić, co naprawiać i odbudowywać. W końcu Essex ucierpiało tak samo, jak każde miejsce na wyspach i przesiąknęło odorem śmierci. Nie doświadczył wcześniej tej myśli, jak łatwo było stracić życie i jak kruche one się okazywało, gdy pojawiały się jakiekolwiek przeciwności. Przez kilka lat skryty w bezpiecznych granicach Francji, a później Niemiec, dopiero teraz pojmował na własnej skórze, jak inaczej było tutaj. Życie zaczął dzielić między rodzinę i rodowe ziemie, a pracę, która teraz pochłaniała mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Natłok problemów skutecznie odciągnął go od pogłosek na temat szkodliwości wdychanego pyłu, odebrał mu możliwość usłyszenia tego z innego źródła. Nic nie mógł jednak poradzić na to, że gdyby nie Magdalene, najpewniej nie zastanowiłby się nad tym dłużej i nie zaczął analizować możliwej prawdy kryjącej się w snutych teoriach. Ludzie mieli tendencję do wyolbrzymiania drobnych komplikacji, rozdmuchiwania rzeczy niewartych tego. Doszukiwanie się czegoś, czegokolwiek leżało chyba w ludzkiej naturze zbyt mocno. Decydując się na pojawienie w Zaciszu Kirke, powątpiewał nadal w prawdziwość konsekwencji, które mogą nadejść, lecz wdział w tym chwilę na ukojenie ponurych myśli. Odpędzenie niewiadomych, jakie piętrzyły się w nim od kilku dobrych dni. Potrzebował spokoju, aby odzyskać chłodną ocenę własnych decyzji i tego, co przychodziło mu słyszeć w otoczeniu. Ponad wszystko było jednak przełamaniem rutyny, jaka zakradała się do jego codzienności i specyficzną okazją, by znajdując się w towarzystwie, posłuchać, co inni mieli do powiedzenia. Musiał przyznać, że tego mu na nowo brakowało, mimo że krótko po powrocie, był zmęczony innymi i ciągłą obecnością kogoś obcego.
Na miejsce dotarł wraz z żoną i bez zbędnego przeciągania każde poszło w swoją stronę, mając przeznaczone dla siebie inne miejsce. Kieliszek musującego wina był dobrym początkiem tej nocy, odpowiednio schłodzone po prostu smakowało. Odstawił puste szkło, kierując się do szatni, gdzie pozostawił ubrania i owinął biodra ręcznikiem. Wiedział, że za chwilę miękki materiał pozostanie na brzegu, gdy zanurzy się w gorącej wodzie, ale odruch i pewien komfort wzięły górę. Wchodząc do pomieszczenia, uderzyło go ciepło powietrza i rozmowy prowadzone przez zebranych już tam mężczyzn. Nie przysłuchiwał się jeszcze nikomu, dając sobie tylko krótką chwilę na rozeznanie, kto był tu dziś obecny. Yaxley i Crouch zasłużyli sobie na skinięcie głową, bo podobnie jak on zderzyli się z problemami Anglii poza granicami. Pracowali na tym samym niepewnym teraz gruncie, gdy trzeba było wyłapać każdy kłopotliwy ton dobiegający z innych krajów.
- Panowie.- odezwał się, witając i z pozostałymi obecnymi. Zanurzył się powoli w wodzie, odnajdując dla siebie odpowiednie miejsce, odrobinę z boku dla lepszej możliwości obserwowania tego, co działo się.
Na miejsce dotarł wraz z żoną i bez zbędnego przeciągania każde poszło w swoją stronę, mając przeznaczone dla siebie inne miejsce. Kieliszek musującego wina był dobrym początkiem tej nocy, odpowiednio schłodzone po prostu smakowało. Odstawił puste szkło, kierując się do szatni, gdzie pozostawił ubrania i owinął biodra ręcznikiem. Wiedział, że za chwilę miękki materiał pozostanie na brzegu, gdy zanurzy się w gorącej wodzie, ale odruch i pewien komfort wzięły górę. Wchodząc do pomieszczenia, uderzyło go ciepło powietrza i rozmowy prowadzone przez zebranych już tam mężczyzn. Nie przysłuchiwał się jeszcze nikomu, dając sobie tylko krótką chwilę na rozeznanie, kto był tu dziś obecny. Yaxley i Crouch zasłużyli sobie na skinięcie głową, bo podobnie jak on zderzyli się z problemami Anglii poza granicami. Pracowali na tym samym niepewnym teraz gruncie, gdy trzeba było wyłapać każdy kłopotliwy ton dobiegający z innych krajów.
- Panowie.- odezwał się, witając i z pozostałymi obecnymi. Zanurzył się powoli w wodzie, odnajdując dla siebie odpowiednie miejsce, odrobinę z boku dla lepszej możliwości obserwowania tego, co działo się.
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
13.09
Chociaż praca - zarówno ta codzienna, związana z biznesem na Nokturnie, jak i ta w hrabstwie, mająca przywrócić choć namiastkę normalności zwykłym ludziom - gnała go z miejsca na miejsce, nie pozostawiając wiele miejsca na relaks, Craig właściwie nie narzekał. Bycie w ruchu sprawiało, że nie musiał dużo myśleć, a więc unikał wpędzania się coraz bardziej w ponure myśli odnośnie ich przyszłości. Zamiast roztrząsać problemy po prostu je rozwiązywał... a przynajmniej próbował.
Należał do ludzi którzy, ze względu na nękające go dolegliwości, raczej starał się dbać o swój stan zdrowia. Z jakiegoś powodu nigdy jednak nie poświęcił dłuższej chwili na zastanowienie się, czy pył który pokrył całą Anglię, może okazać się w dalszej perspektywie szkodliwy dla jego płuc... A niewątpliwie była to ważna kwestia, biorąc pod uwagę że Burke spędzał wcale niemało czasu w terenie, unikając krycia się w murach zamku. Czy z resztą rodzinna posiadłość wolna była od wpływów pyłu? Zamczysko było co prawda obłożone zaklęciami, czy to jednak wystarczyło? Mężczyzna nie był co prawda pewny, czy kąpiel w łaźni faktycznie może mieć aż tak zbawienny wpływ na jego ciało, jak to zachwalali organizatorzy, doszedł jednak do wniosku że z pewnością mu to nie zaszkodzi. Był z resztą jeszcze jeden, inny powód dla którego Burke postanowił skorzystać z zaproszenia. Jego długa nieobecność oraz ostatnie wydarzenia sprawiły, że jego życie towarzyskie bardzo mocno ucierpiało. Zamierzał wykorzystać ten wieczór bardziej jako okazję do odnowienia kilku znajomości - chociaż tak naprawdę nawet nie miał pojęcia kto miał się pojawić na miejscu. Nie zraził się tym jednak i, chociaż nieco później niż zamierzał, zjawił się na miejscu zaraz gdy tylko zakończył swoje interesy w porcie. Wiedział o tym, że na miejscu na pewno będzie Xavier - i rzecz jasna miał zamiar mieć na brata oko, szczególnie gdy teraz wiedział, że młodszego coś dręczy. Trzymał jednak kciuki by obeszło się bez incydentów. Naprawdę kłopotliwe byłoby tłumaczenie całemu tłumowi dlaczego nagle Xavierowi poczerniały ręce...
Przebranie się zajęło mu tylko chwilę, w pierwszej chwili właściwie czuł się nieco niezręcznie - bardziej jednak niż samą nagością, zastanawiał się nad faktem że pierwszy raz w sposób tak publiczny wystawi na pokaz liczne blizny pokrywające jego skórę. Zarówno te otrzymane w bitwie, jak i te, które były pozostałością po licznych atakach jego choroby. Przez te rozmyślania w pierwszej chwili nawet chciał zrezygnować, finalnie jednak zdecydował się zignorować tę skromną niedogodność. Nie musiał się ich przecież wstydzić. Zawiązawszy więc ręcznik na biodrach udał się ku basenom. Stojąc na brzegu od razu dostrzegł parę znajomych twarzy, a każdej z nich skinął głową w niemym powitaniu. Jego wzrok poszukiwał jednak tej jednej konkretnej i gdy już dostrzegł Xaviera, ruszył z miejsca, aby do niego dołączyć.
- Jednak dotarłem - rzucił do brata, gdyż wcześniej nie potwierdził młodszemu, czy będzie w stanie uczestniczyć w wieczorze. - Widzę, że wzywa cię woda pod każdą postacią - dodał jeszcze lekkim tonem, ściskając rękę Manannana. Podobne przywitanie zaoferował także Drew, choć już bez słownej zaczepki. Wyglądało na to, że noc wspólnego leczniczego pluskania się w kąpieli skusiła całkiem sporo osób.
Chociaż praca - zarówno ta codzienna, związana z biznesem na Nokturnie, jak i ta w hrabstwie, mająca przywrócić choć namiastkę normalności zwykłym ludziom - gnała go z miejsca na miejsce, nie pozostawiając wiele miejsca na relaks, Craig właściwie nie narzekał. Bycie w ruchu sprawiało, że nie musiał dużo myśleć, a więc unikał wpędzania się coraz bardziej w ponure myśli odnośnie ich przyszłości. Zamiast roztrząsać problemy po prostu je rozwiązywał... a przynajmniej próbował.
Należał do ludzi którzy, ze względu na nękające go dolegliwości, raczej starał się dbać o swój stan zdrowia. Z jakiegoś powodu nigdy jednak nie poświęcił dłuższej chwili na zastanowienie się, czy pył który pokrył całą Anglię, może okazać się w dalszej perspektywie szkodliwy dla jego płuc... A niewątpliwie była to ważna kwestia, biorąc pod uwagę że Burke spędzał wcale niemało czasu w terenie, unikając krycia się w murach zamku. Czy z resztą rodzinna posiadłość wolna była od wpływów pyłu? Zamczysko było co prawda obłożone zaklęciami, czy to jednak wystarczyło? Mężczyzna nie był co prawda pewny, czy kąpiel w łaźni faktycznie może mieć aż tak zbawienny wpływ na jego ciało, jak to zachwalali organizatorzy, doszedł jednak do wniosku że z pewnością mu to nie zaszkodzi. Był z resztą jeszcze jeden, inny powód dla którego Burke postanowił skorzystać z zaproszenia. Jego długa nieobecność oraz ostatnie wydarzenia sprawiły, że jego życie towarzyskie bardzo mocno ucierpiało. Zamierzał wykorzystać ten wieczór bardziej jako okazję do odnowienia kilku znajomości - chociaż tak naprawdę nawet nie miał pojęcia kto miał się pojawić na miejscu. Nie zraził się tym jednak i, chociaż nieco później niż zamierzał, zjawił się na miejscu zaraz gdy tylko zakończył swoje interesy w porcie. Wiedział o tym, że na miejscu na pewno będzie Xavier - i rzecz jasna miał zamiar mieć na brata oko, szczególnie gdy teraz wiedział, że młodszego coś dręczy. Trzymał jednak kciuki by obeszło się bez incydentów. Naprawdę kłopotliwe byłoby tłumaczenie całemu tłumowi dlaczego nagle Xavierowi poczerniały ręce...
Przebranie się zajęło mu tylko chwilę, w pierwszej chwili właściwie czuł się nieco niezręcznie - bardziej jednak niż samą nagością, zastanawiał się nad faktem że pierwszy raz w sposób tak publiczny wystawi na pokaz liczne blizny pokrywające jego skórę. Zarówno te otrzymane w bitwie, jak i te, które były pozostałością po licznych atakach jego choroby. Przez te rozmyślania w pierwszej chwili nawet chciał zrezygnować, finalnie jednak zdecydował się zignorować tę skromną niedogodność. Nie musiał się ich przecież wstydzić. Zawiązawszy więc ręcznik na biodrach udał się ku basenom. Stojąc na brzegu od razu dostrzegł parę znajomych twarzy, a każdej z nich skinął głową w niemym powitaniu. Jego wzrok poszukiwał jednak tej jednej konkretnej i gdy już dostrzegł Xaviera, ruszył z miejsca, aby do niego dołączyć.
- Jednak dotarłem - rzucił do brata, gdyż wcześniej nie potwierdził młodszemu, czy będzie w stanie uczestniczyć w wieczorze. - Widzę, że wzywa cię woda pod każdą postacią - dodał jeszcze lekkim tonem, ściskając rękę Manannana. Podobne przywitanie zaoferował także Drew, choć już bez słownej zaczepki. Wyglądało na to, że noc wspólnego leczniczego pluskania się w kąpieli skusiła całkiem sporo osób.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
13.09
Śladu po magicznym zakażeniu z pyłu meteorytowego już na twojej twarzy nie było w momencie, kiedy dane było tobie ruszyć się tego konkretnie dnia w londyńskie tereny Ulicy Pokątnej. Wychodziłeś z Domu Duchów, kiedy została Ci wręczona ulotka związana z wiadomościami o właściwościach leczniczych łaźni, która oferowala usługi zarówno relaksujące jak i oczyszczające ze wszelkich dolegliwości związanych z efektami minionych wydarzeń. Zdałeś sobie sprawę, że zarówno dotknięty byłeś sytuacją z Nocą Tysiąca Gwiazd jak i tą na cmentarzu, a w głowie nadal majaczyły Ci słowa namiestniczki. Chciałeś jednak także "wreszcie" odpocząć, pamiętając, że efekty związane z tymi wydarzeniami namieszały Ci ostatnio w życiu. Taka... Mała nagroda za to wszystko była wręcz kusząca. Nic dziwnego więc, że postanowiłeś ruszyć się z tego samego miejsca z którego odczytywałeś ulotkę i zawitać w progach Zacisza Kirke.
Wchodząc do środka zdałeś sobie sprawę, że musiałeś się przygotować do wejścia w odmęty wody. Nie byłeś za bardzo chętny do tego, aby pluskać się teraz w wodzie, ani nawet na to, aby komunikować się za bardzo z innymi, ale wraz z kolejnymi efektami kadzideł palących się w wejściu sprawiały, że zaczynałeś się rozglądać z którego miejscęa "zostałeś zaatakowany", lecz zdałeś sobie sprawę z tego jaki efekt na tobie wywoływały. Uspokajałeś się, problemy, które chodziły za tobą przed wejściem nagle zostały w progach, a ty mogłeś odpocząć od nich aż do ponownego wejścia do świata zlęknionego efektami tragedii... Co więcej, zamierzałeś być bardziej rozmowniejszą istotą. Powoli zdejmowałeś z siebie swoje ubrania, odkładając je do swojego miejsca i sięgnąłeś po ręcznik, którym mocno obwiązałeś się w pasie, by ten nie opadł Ci podczas swobodnego chodu. Dopiero teraz przyjrzałeś się bardziej swojemu ciału. Byłeś "dość chudy", jednak nie tak kościotrupio. Powinieneś pomyśleć o tym, aby zacząć coś ze sobą robić, inaczej prędzej czy później będziesz mniej odporny na podobne choroby. I ogółem byłeś jakiś taki zmęczony, strawiony życiem na twarzy. Wziąłeś wdech, zanim nie skierowałeś się do korytarza i nie wydałeś z siebie westchnięcia. W środku nie spodziewałeś się już jednak tak w miarę doborowego towarzystwa, którym byl nawet sam Lord Travers czy namiestnik Macnair. Znajdował się też ktoś znajomy tobie z twarzy, ale nadal nie wiedziałeś kim był. Praktycznie dużo osób nie znałeś. Postanowiłeś jednak dołączyć do bardziej tobie znanych twarzy, siadając na progu przed wejściem do wody, zanurzając ledwie swoje ścięgna Achillesa, kiwając do nich zresztą z powitaniem.
— Sir, miło jest ponownie widzieć was wszystkich całych i zdrowych. — Skinąłeś też głową do nieznanego ci Burke'a.
Śladu po magicznym zakażeniu z pyłu meteorytowego już na twojej twarzy nie było w momencie, kiedy dane było tobie ruszyć się tego konkretnie dnia w londyńskie tereny Ulicy Pokątnej. Wychodziłeś z Domu Duchów, kiedy została Ci wręczona ulotka związana z wiadomościami o właściwościach leczniczych łaźni, która oferowala usługi zarówno relaksujące jak i oczyszczające ze wszelkich dolegliwości związanych z efektami minionych wydarzeń. Zdałeś sobie sprawę, że zarówno dotknięty byłeś sytuacją z Nocą Tysiąca Gwiazd jak i tą na cmentarzu, a w głowie nadal majaczyły Ci słowa namiestniczki. Chciałeś jednak także "wreszcie" odpocząć, pamiętając, że efekty związane z tymi wydarzeniami namieszały Ci ostatnio w życiu. Taka... Mała nagroda za to wszystko była wręcz kusząca. Nic dziwnego więc, że postanowiłeś ruszyć się z tego samego miejsca z którego odczytywałeś ulotkę i zawitać w progach Zacisza Kirke.
Wchodząc do środka zdałeś sobie sprawę, że musiałeś się przygotować do wejścia w odmęty wody. Nie byłeś za bardzo chętny do tego, aby pluskać się teraz w wodzie, ani nawet na to, aby komunikować się za bardzo z innymi, ale wraz z kolejnymi efektami kadzideł palących się w wejściu sprawiały, że zaczynałeś się rozglądać z którego miejscęa "zostałeś zaatakowany", lecz zdałeś sobie sprawę z tego jaki efekt na tobie wywoływały. Uspokajałeś się, problemy, które chodziły za tobą przed wejściem nagle zostały w progach, a ty mogłeś odpocząć od nich aż do ponownego wejścia do świata zlęknionego efektami tragedii... Co więcej, zamierzałeś być bardziej rozmowniejszą istotą. Powoli zdejmowałeś z siebie swoje ubrania, odkładając je do swojego miejsca i sięgnąłeś po ręcznik, którym mocno obwiązałeś się w pasie, by ten nie opadł Ci podczas swobodnego chodu. Dopiero teraz przyjrzałeś się bardziej swojemu ciału. Byłeś "dość chudy", jednak nie tak kościotrupio. Powinieneś pomyśleć o tym, aby zacząć coś ze sobą robić, inaczej prędzej czy później będziesz mniej odporny na podobne choroby. I ogółem byłeś jakiś taki zmęczony, strawiony życiem na twarzy. Wziąłeś wdech, zanim nie skierowałeś się do korytarza i nie wydałeś z siebie westchnięcia. W środku nie spodziewałeś się już jednak tak w miarę doborowego towarzystwa, którym byl nawet sam Lord Travers czy namiestnik Macnair. Znajdował się też ktoś znajomy tobie z twarzy, ale nadal nie wiedziałeś kim był. Praktycznie dużo osób nie znałeś. Postanowiłeś jednak dołączyć do bardziej tobie znanych twarzy, siadając na progu przed wejściem do wody, zanurzając ledwie swoje ścięgna Achillesa, kiwając do nich zresztą z powitaniem.
— Sir, miło jest ponownie widzieć was wszystkich całych i zdrowych. — Skinąłeś też głową do nieznanego ci Burke'a.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie sądziłem, że się tu pojawię.
Niesmak obowiązków ciążył, zmęczenie dobierało się do mięśni i czułem, że jest to maksimum, jakie mógłbym osiągnąć bez nadwyrężania siebie. Sen odchodził na drugi plan, praca w terenie dobierała się do trzewi bardziej niż zapach pergaminów spisywanych przez moich pracowników, bo choć zdawałem się doświadczonym, to nigdy nie zasmakowałem pracy bliższej siłowej niż spokoju biur. Zdecydowałem się więc na oczyszczenie, swoistą uciechę ciała, której tak dawno nie zaznałem. Choć brakowało mi wolnego czasu, decyzja była nagła, a ja znalazłem się w łaźni bez większych planów czy przemyśleń, kaprysem, na który nie zwykłem się nastawiać, bowiem osoby z moim statusem wymagały kontroli na każdym poziomie egzystencji. Cień katastrofy ciążył na wszystkich, widziałem w szarawych twarzach ból nie tylko wojny, ale i absolutnej słabości, bo to jedyny przypadek, gdzie nie dało się mieć kontroli nad własnym losem. Nie spoglądałem w lustra, nie chciałem widzieć podkrążonych, zsiniałych powiek i zmęczenia wypisanego w zmatowionym białku oka; nie chciałem poczuć słabości w swoich ciele, które, choć jak na czarodzieja ledwie dojrzałe, czuło się przeciążone niczym u stuletniego mężczyzny.
Wkroczyłem do łaźni, w której tłok nie krępował tak, jak można byłoby sądzić. Mężczyźni wydawali się przebywać w jednym miejscu, skumulowani i radośni tym, że zorganizowane wydarzenie może zdjąć ciężar dnia codziennego. Przekrój wiekowy łechtał ego, bo wszyscy — od młodzików jak Crouch, aż po mnie i starszych czarodziejów — nosiliśmy na sobie to samo piętno bycia mężczyznami, bycia podporą społeczeństwa. Skinąłem głową do znanych mi mężczyzn z Ministerstwa, od Yaxley'a po Croucha i Selwyna. Podobnie szacunkiem wykazałem się do namiestników i lordów ziem, których dobrze było tu widzieć — winni odpocząć, ale winni też wyjść do ludzi szczególnie teraz, gdy napiętnowanie ciężaru sprowadzało ich również do roli ofiar. Finalnie zająłem miejsce gdzieś dalej, spokojnie i bez większych słów.
— Witam, panowie. — Skinąłem ledwie, nie chcąc specjalnie uczestniczyć w słowach młodych. Byłem tacy, jak oni, gdy ledwie dwudziestoletni umysł podpowiadał mi niewybredne komentarze — teraz jednak chciałem spokoju, odpoczynku, relaksu i przyjemności. To wszystko podarowała mi ciepłość wody, uprzedzona miękkością ręcznika. Przymknąłem na chwilę oczy, słuchając słów i krótko uśmiechając się pod nosem. Czyżbyśmy tego właśnie potrzebowali?
Niesmak obowiązków ciążył, zmęczenie dobierało się do mięśni i czułem, że jest to maksimum, jakie mógłbym osiągnąć bez nadwyrężania siebie. Sen odchodził na drugi plan, praca w terenie dobierała się do trzewi bardziej niż zapach pergaminów spisywanych przez moich pracowników, bo choć zdawałem się doświadczonym, to nigdy nie zasmakowałem pracy bliższej siłowej niż spokoju biur. Zdecydowałem się więc na oczyszczenie, swoistą uciechę ciała, której tak dawno nie zaznałem. Choć brakowało mi wolnego czasu, decyzja była nagła, a ja znalazłem się w łaźni bez większych planów czy przemyśleń, kaprysem, na który nie zwykłem się nastawiać, bowiem osoby z moim statusem wymagały kontroli na każdym poziomie egzystencji. Cień katastrofy ciążył na wszystkich, widziałem w szarawych twarzach ból nie tylko wojny, ale i absolutnej słabości, bo to jedyny przypadek, gdzie nie dało się mieć kontroli nad własnym losem. Nie spoglądałem w lustra, nie chciałem widzieć podkrążonych, zsiniałych powiek i zmęczenia wypisanego w zmatowionym białku oka; nie chciałem poczuć słabości w swoich ciele, które, choć jak na czarodzieja ledwie dojrzałe, czuło się przeciążone niczym u stuletniego mężczyzny.
Wkroczyłem do łaźni, w której tłok nie krępował tak, jak można byłoby sądzić. Mężczyźni wydawali się przebywać w jednym miejscu, skumulowani i radośni tym, że zorganizowane wydarzenie może zdjąć ciężar dnia codziennego. Przekrój wiekowy łechtał ego, bo wszyscy — od młodzików jak Crouch, aż po mnie i starszych czarodziejów — nosiliśmy na sobie to samo piętno bycia mężczyznami, bycia podporą społeczeństwa. Skinąłem głową do znanych mi mężczyzn z Ministerstwa, od Yaxley'a po Croucha i Selwyna. Podobnie szacunkiem wykazałem się do namiestników i lordów ziem, których dobrze było tu widzieć — winni odpocząć, ale winni też wyjść do ludzi szczególnie teraz, gdy napiętnowanie ciężaru sprowadzało ich również do roli ofiar. Finalnie zająłem miejsce gdzieś dalej, spokojnie i bez większych słów.
— Witam, panowie. — Skinąłem ledwie, nie chcąc specjalnie uczestniczyć w słowach młodych. Byłem tacy, jak oni, gdy ledwie dwudziestoletni umysł podpowiadał mi niewybredne komentarze — teraz jednak chciałem spokoju, odpoczynku, relaksu i przyjemności. To wszystko podarowała mi ciepłość wody, uprzedzona miękkością ręcznika. Przymknąłem na chwilę oczy, słuchając słów i krótko uśmiechając się pod nosem. Czyżbyśmy tego właśnie potrzebowali?
prawda jest jak dobre wino
często znajduje się je w najciemniejszym kącie piwnicy. co jakiś czas trzeba je odwrócić. a także delikatnie odkurzyć, zanim wyjmie się je na światło dzienne i spożytkuje.
Maerin Scorsone
Zawód : znawca prawa magicznego, zastępca kierownika służb administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 52 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
kłamałem więcej
niż kiedykolwiek chciałbym przyznać
a w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal
niż kiedykolwiek chciałbym przyznać
a w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal
OPCM : 15 +3
UROKI : 8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +2
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Łaźnia męska
Szybka odpowiedź