Obserwatorzy
AutorWiadomość
Obserwatorzy
Jedna z głównych odnóg ulic Śmiertelnego Nokturnu jest uważana za szczególnie niebezpieczną i uczęszczają nią tylko ci, którzy nie mają zatargów z bardziej wpływowymi czarodziejami. Pod kamienicami mieszkalnymi znajduje się kilka kolumn, które pokryte są antycznymi rzeźbami udręczonych – nie byle jakimi, wszak zostały one zaklęte przez samego Salazhara Slytherina, by obserwowały wszystkich przechodzących tędy czarodziejów i czarownic, a potem wiązkami komunikacyjnymi zdawały mu raporty z szemranych interesów, których dokonywali jego wrogowie. Legendę o Obserwatorach zna praktycznie każdy mieszkaniec tej ponurej dzielnicy, ale nikt nie wie, ile jest w niej prawdy. Wiadomo jednak, że głowy i oczy rzeźb śledzą każdego i zdają się zaglądać w głąb jego duszy. Czy są na czyichś usługach? Któż to wie...
Co to był za lot! Wcale nie prosty i szybki niczym strzała. Nieszczególnie ładna sowa, z wiecznym wyrazem zdziwienia pozwalała, aby prowadził ją wiatr. Frunęła więc po dziwnych łukach, jakby chwilę przez wylotem napiła się kremowego piwa lub czegoś mocniejszego, nie zwracając uwagi na wysokość lotu. Choć więc Londyn skrywał mrok, jeden z przechodniów dostrzegł brązową sowę z listem przy nodze, która leciała właściwie na wysokości jego głowy.
Gdy ptak dotarł do celu podróży, nieszczególnie elegancko wylądował na ławce: niewiele brakowało, aby po prostu z niej spadł. Zatrzepał łapą ze dwa razy i wstążka trzymająca list zaczęła znikać. List opadł na ziemię, a sowa przyglądała mu się jeszcze chwilę, aby następnie w sposób równie chaotyczny co wcześniej wzbić się w niebo.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec na ulicy niewielki list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Gdy ptak dotarł do celu podróży, nieszczególnie elegancko wylądował na ławce: niewiele brakowało, aby po prostu z niej spadł. Zatrzepał łapą ze dwa razy i wstążka trzymająca list zaczęła znikać. List opadł na ziemię, a sowa przyglądała mu się jeszcze chwilę, aby następnie w sposób równie chaotyczny co wcześniej wzbić się w niebo.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec na ulicy niewielki list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
- Wanda Fudge – wiedźmia strażniczka i metamorfomag. Znaleziona martwa na brzegu Tamizy. Ciało czarownicy było pokiereszowane, przyczyna śmierci pozostaje nieznana.
- Winston Pichard – emerytowany pracownik Ministerstwa Magii. Został zabity w trakcie ataku na czarodzieja mugolskiego pochodzenia. Jego morderca poinformował Ministerstwo listownie o miejscu popełnionego czynu i uciekł z miejsca zdarzenia.
- Benedict Paerson – były przedstawiciel Magicznej Policji, zabity w trakcie publicznej egzekucji po przeciwstawieniu się aktualnej władzy.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
I show not your face but your heart's desire
przychodzimy stąd
Krainy, które mnie wychowały, lubiły karać, podkładać nogi i poić goryczą. Być może dlatego te ciemne uliczki tak bardzo mnie przyciągały. Ich obietnica wydawała się być bardziej swojska niż cokolwiek, na co mogłam tutaj jeszcze natrafić. Do niczego jednak nie zamierzałam się przywiązywać, wiedząc już dobrze, że lada dzień przyjdzie nam pożegnać stolicę i na długo osiedlić się w Warwick. Tam zawisnąć miały nasze sztandary i to tam nasz ryk stanie się bardziej wymowny. Londyn był przystankiem, ale nie zamierzałam w nim zgnić. Nokturn wydawał się idealnym rozwiązaniem. Nie budził we mnie lęku, a bardziej ciekawość i źródło rozwiązania problemu z brakiem właściwego popytu na to, co miałam do zaoferowania. Tam mogłam znaleźć wybawienie. Tam mogłam stać się czyimś wybawieniem i czyimś przekleństwem. Młode serce przepchane odwagą i potrzebą wyzwania zdechłoby, mając do wyboru piękno i nudę angielskich, deszczowych alejek – nawet w godzinie wojny. Miałam te kilka tygodni, które zamierzałam poświęcić oswojeniu sobie tego kraju i jego nawyków tak, by przestały mnie dziwić. Później zamierzałam już tylko zaciągać wysoko rękawy, w groźbie wznosić różdżkę i obiecać krew. Całe mnóstwo krwi przelanej w imię chwały rodziny i Czarnego Pana.
Oczekiwanie w bezczynności było najgorszym dla mnie scenariuszem. Oni zaś, moi krewni, mogli pokazać mi drogi i skarby, które coś dla nich tutaj znaczyły. Słuchałam więc, poznając kolejne nazwiska i notując je szybko w pamięci. Tych ważnych rodów było tutaj dość sporo, ale raczej żadnego z nich nie spodziewałam się odnaleźć między kamienicami najohydniejszych ulic londyńskich. Ponure miejsce, raczej ostatni wybór dla elit. Jeżeli jednak byli skąpani w czarnej magii, nie mogli być zwyczajną rodziną, rodziną malowaną przez tandetne linie pierwszego wrażenia. Nie bez powodu ci wielcy Burkowie uwili sobie gniazdo właśnie tam. Była ciekawa, ale nie wpuściłam podniecenia na twarz. Skryte głęboko, trzymane w więzieniu surowych spojrzeń ojca i matki, nie wypełzało ze mnie nigdy. Prawie.
Zamierzałam spytać, co oferuje ten lokal, poniekąd już domyślając się odpowiedzi. Milczałam jednak, spodziewając się, że wyjaśnienie nadejdzie dość szybko. Kto związywał swe życie i interesy z czarną magią, wpuszczał swych klientów do jej wabiącej, gryzącej klatki. Ona zaś dawała potęgę i pętała duszę. Wiedziałam niewiele, ale wystarczająco, by pragnąc więcej. Choćby i kosztem własnej udręki.
Domyśliłam się, co takiego próbował mi przekazać. Do podobnych wniosków dotarłam i samotnie, obiecując sobie samodzielność i indywidualną siłą, która nie będzie istniała wsparta jedynie o fundamenty potężnych więzów krwi. Urodzenie, choćby i najlepsze, można było zniweczyć przy wadliwym charakterze i zbłądzonych ideach. We wspólnej przechadzce nie widziałam siebie w roli dziecka uczepionego dłoni troskliwego wuja. Miał mnie zapoznać, zainspirować, w rosyjskich słowach wyjaśnić angielską grozę, bym mogła łatwiej ją pochłonąć. Odmówiłam temu ramieniu, Chciałam iść u jego boku, ale nie potrzebowałam tak wyraźnego złączenia. Mogliśmy wyruszyć.
Tam ja pierwszy raz spojrzę na Nokturn, a wuj Ignotus odkurzy dawniej drogie mu ulice. Zdaje się, że nie tylko ja potrzebowałam zaznać tych ponurych krajobrazów.
***
Gdybym nie nauczyła się patrzeć, moje oczy w tamtej chwili nie nadążałyby za notowaniem widoków. Oczy łowcy jednak musiały być szczególnie wrażliwe, podatne na szczegół i uczulone na przesadny spokój, zwodniczy bezruch czy pojedyncze szuranie gdzieś daleko za plecami. Wiatr świszczał w takt naszych kroków. Z obrzydliwym ciepłem uderzał w twarze. Ku memu niezadowoleniu lato na dobre przekroczyło i te bramy, choć słońce nie umiało zdjąć mroku tego miejsca. Przywitała nas cisza, wyjątkowa pustka, dość podejrzana, ale to nie była już mijana kilka minut temu ulica Pokątna. Dla zmysłów miejsce to jawiło się jak kuriozalna mieszanka wytworności i ostrej brzydoty. Przyprószone czernią finezyjne bramy i rdzawe szyldy piszczące we wietrznym uniesieniu. Urok dla wybranych, klątwa dla pozostałych. Pachniało czymś wyraźnie, ale to nie był zapach śmierci – prędzej tajemnicy, która od mordu wydawała się być jeszcze bardziej podlejsza. Nie lubiłam nie wiedzieć, nie widzieć, nie móc rozwiązać zagadki. Konkret i całkowita kontrola, trzymanie własnego losu na smyczy – to byłam ja. Tutaj jednak niepewność chciała wślizgnąć się pod materiał czarnej szaty na plecach. Niezadowolona ze zbyt pogodnej temperatury usta gryzłam od środka, śniąc o zacienionych zaułkach, o ścianach chłodnych, wilgotnych i kojących. Odłożyłam jednak na bok niewygodę. Potrzeba rozejrzenia się po tych ulicach była ważniejsza.
Zawiesiłam spojrzenie na zaklętych w ruchomym kamiennych kolumnach postaciach. Miały twarze wykrzywione w bólu, miały przerażone oczy i usta układające się szeroko w krzyku. Patrzyły na mnie, a ja patrzyłam na nie. – Komu donoszą? – zapytałam, nie przenosząc jednak uwagi na mojego towarzysza. Oczywistym wydawało mi się to, że nie były przypadkowym owocem kunsztowności rzeźbiarza. Miały misję. Skupiły na nas swą uwagę. Czułam, jak bardzo starają się wedrzeć do środka. Wejść głęboko miedzy moje myśli. Porzuciłam je wreszcie, ponownie lokując spojrzenie na widokach przed sobą. Dwie nitki kamienic zdawały się wciągać przybyszów w niepewne odmęty grozy.
Byliśmy obserwowani.
Krainy, które mnie wychowały, lubiły karać, podkładać nogi i poić goryczą. Być może dlatego te ciemne uliczki tak bardzo mnie przyciągały. Ich obietnica wydawała się być bardziej swojska niż cokolwiek, na co mogłam tutaj jeszcze natrafić. Do niczego jednak nie zamierzałam się przywiązywać, wiedząc już dobrze, że lada dzień przyjdzie nam pożegnać stolicę i na długo osiedlić się w Warwick. Tam zawisnąć miały nasze sztandary i to tam nasz ryk stanie się bardziej wymowny. Londyn był przystankiem, ale nie zamierzałam w nim zgnić. Nokturn wydawał się idealnym rozwiązaniem. Nie budził we mnie lęku, a bardziej ciekawość i źródło rozwiązania problemu z brakiem właściwego popytu na to, co miałam do zaoferowania. Tam mogłam znaleźć wybawienie. Tam mogłam stać się czyimś wybawieniem i czyimś przekleństwem. Młode serce przepchane odwagą i potrzebą wyzwania zdechłoby, mając do wyboru piękno i nudę angielskich, deszczowych alejek – nawet w godzinie wojny. Miałam te kilka tygodni, które zamierzałam poświęcić oswojeniu sobie tego kraju i jego nawyków tak, by przestały mnie dziwić. Później zamierzałam już tylko zaciągać wysoko rękawy, w groźbie wznosić różdżkę i obiecać krew. Całe mnóstwo krwi przelanej w imię chwały rodziny i Czarnego Pana.
Oczekiwanie w bezczynności było najgorszym dla mnie scenariuszem. Oni zaś, moi krewni, mogli pokazać mi drogi i skarby, które coś dla nich tutaj znaczyły. Słuchałam więc, poznając kolejne nazwiska i notując je szybko w pamięci. Tych ważnych rodów było tutaj dość sporo, ale raczej żadnego z nich nie spodziewałam się odnaleźć między kamienicami najohydniejszych ulic londyńskich. Ponure miejsce, raczej ostatni wybór dla elit. Jeżeli jednak byli skąpani w czarnej magii, nie mogli być zwyczajną rodziną, rodziną malowaną przez tandetne linie pierwszego wrażenia. Nie bez powodu ci wielcy Burkowie uwili sobie gniazdo właśnie tam. Była ciekawa, ale nie wpuściłam podniecenia na twarz. Skryte głęboko, trzymane w więzieniu surowych spojrzeń ojca i matki, nie wypełzało ze mnie nigdy. Prawie.
Zamierzałam spytać, co oferuje ten lokal, poniekąd już domyślając się odpowiedzi. Milczałam jednak, spodziewając się, że wyjaśnienie nadejdzie dość szybko. Kto związywał swe życie i interesy z czarną magią, wpuszczał swych klientów do jej wabiącej, gryzącej klatki. Ona zaś dawała potęgę i pętała duszę. Wiedziałam niewiele, ale wystarczająco, by pragnąc więcej. Choćby i kosztem własnej udręki.
Domyśliłam się, co takiego próbował mi przekazać. Do podobnych wniosków dotarłam i samotnie, obiecując sobie samodzielność i indywidualną siłą, która nie będzie istniała wsparta jedynie o fundamenty potężnych więzów krwi. Urodzenie, choćby i najlepsze, można było zniweczyć przy wadliwym charakterze i zbłądzonych ideach. We wspólnej przechadzce nie widziałam siebie w roli dziecka uczepionego dłoni troskliwego wuja. Miał mnie zapoznać, zainspirować, w rosyjskich słowach wyjaśnić angielską grozę, bym mogła łatwiej ją pochłonąć. Odmówiłam temu ramieniu, Chciałam iść u jego boku, ale nie potrzebowałam tak wyraźnego złączenia. Mogliśmy wyruszyć.
Tam ja pierwszy raz spojrzę na Nokturn, a wuj Ignotus odkurzy dawniej drogie mu ulice. Zdaje się, że nie tylko ja potrzebowałam zaznać tych ponurych krajobrazów.
***
Gdybym nie nauczyła się patrzeć, moje oczy w tamtej chwili nie nadążałyby za notowaniem widoków. Oczy łowcy jednak musiały być szczególnie wrażliwe, podatne na szczegół i uczulone na przesadny spokój, zwodniczy bezruch czy pojedyncze szuranie gdzieś daleko za plecami. Wiatr świszczał w takt naszych kroków. Z obrzydliwym ciepłem uderzał w twarze. Ku memu niezadowoleniu lato na dobre przekroczyło i te bramy, choć słońce nie umiało zdjąć mroku tego miejsca. Przywitała nas cisza, wyjątkowa pustka, dość podejrzana, ale to nie była już mijana kilka minut temu ulica Pokątna. Dla zmysłów miejsce to jawiło się jak kuriozalna mieszanka wytworności i ostrej brzydoty. Przyprószone czernią finezyjne bramy i rdzawe szyldy piszczące we wietrznym uniesieniu. Urok dla wybranych, klątwa dla pozostałych. Pachniało czymś wyraźnie, ale to nie był zapach śmierci – prędzej tajemnicy, która od mordu wydawała się być jeszcze bardziej podlejsza. Nie lubiłam nie wiedzieć, nie widzieć, nie móc rozwiązać zagadki. Konkret i całkowita kontrola, trzymanie własnego losu na smyczy – to byłam ja. Tutaj jednak niepewność chciała wślizgnąć się pod materiał czarnej szaty na plecach. Niezadowolona ze zbyt pogodnej temperatury usta gryzłam od środka, śniąc o zacienionych zaułkach, o ścianach chłodnych, wilgotnych i kojących. Odłożyłam jednak na bok niewygodę. Potrzeba rozejrzenia się po tych ulicach była ważniejsza.
Zawiesiłam spojrzenie na zaklętych w ruchomym kamiennych kolumnach postaciach. Miały twarze wykrzywione w bólu, miały przerażone oczy i usta układające się szeroko w krzyku. Patrzyły na mnie, a ja patrzyłam na nie. – Komu donoszą? – zapytałam, nie przenosząc jednak uwagi na mojego towarzysza. Oczywistym wydawało mi się to, że nie były przypadkowym owocem kunsztowności rzeźbiarza. Miały misję. Skupiły na nas swą uwagę. Czułam, jak bardzo starają się wedrzeć do środka. Wejść głęboko miedzy moje myśli. Porzuciłam je wreszcie, ponownie lokując spojrzenie na widokach przed sobą. Dwie nitki kamienic zdawały się wciągać przybyszów w niepewne odmęty grozy.
Byliśmy obserwowani.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Powrót na Nokturn pozostawiał po sobie słodko-gorzki posmak w ustach. Z jednej strony przez lata, chcąc nie chcąc, zaczął traktować go jak dom, z drugiej był bolesnym przypomnieniem wszystkiego, co mógł stracić i co przeoczył w czasie kiedy leżał nieprzytomny. Odbudował swoje życie raz, a teraz ponownie wymknęło mu się ono spomiędzy palców. Zaczynał podejrzewać, że wyjście z Tower było dopiero początkiem walki, którą musiał podjąć. Nie zamierzał się poddawać. O tym też przypominały coraz ciemniejsze mury Londynu, w miarę kiedy zbliżali się do Nokturnu. Tutaj cienie zdawały się wydłużać i wyciągać po nich swoje rozciągnięte palce. Ignotusowi łatwo przyszło wejście w ich objęcia i poczucie się znowu na miejscu. Oto był, wrócił gotowy do podjęcia dalszej walki.
Przechadzając się pomiędzy znajomymi, ponurymi kamienicami wskazywał Vari skróty, z których samemu zdarzało mu się korzystać, niepozorne przejścia, które stanowiły jedyne ścieżki do zakamarków Nokturnu, o których istnieniu wiedzieli tylko stali bywalcy. W tutejszych uliczkach łatwo było się zgubić, ale istniały sposoby na bezpieczne nawigowanie swojej drogi pomiędzy nimi. W ciemnych bramach co jakiś czas pobłyskiwały niebezpiecznie oczy tych, którzy czekali na swoją okazję, czymkolwiek ona nie była. Część mijanych twarzy poznawał, inne poznawały jego, większość jednak nie zwracała na spacerującą dwójkę specjalnej uwagi. Mimo wszystko, wraz z wchodzeniem w głąb dzielnicy, odzywał się coraz mniej, ostatecznie ograniczając swoje wywody do pojedynczych słów i krótkich gestów.
Ignotus narzucił im dość żwawe tempo. Nokturn nie był dzielnicą do powolnego błądzenia i podziwiania wątpliwych cudów architektury. To też, jak wynikało z jego obserwacji, stanowiło prosty sposób na rozpoznanie tych, którzy nie należeli. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się w najniebezpieczniejszą część Londynu bez celu. I to też starał się przekazać młodej kobiecie. Razem z okrojoną, ale na początku wystarczającą historią układów siły. Niewiele mógł powiedzieć o tym, jak świat wyglądał obecnie, tego sam musiał się jeszcze dowiedzieć. Nie wierzył jednak by Burke'owie mieli stracić swoje wpływy. Wiele rzeczy mogło się zmienić, ale taki przewrót wymagał czegoś więcej niż zwykłej wojny. Używał słów raczej krókich, oszczędzając im obojgu nudnych szczegółów i niepotrzebnych zawiłości. Polityka Nokturnu sprowadzała się do strategii siły, wystarczyło wiedzieć, gdzie ta leżała, by móc się tutaj odnaleźć. To, co było potrzebne, istniało, reszta musiała szybko znaleźć sposób, w który mogła udowodnić swoją zdatność dla reszty. Czasami Nokturn wydawał mu się groteskowo wręcz przerysowany i zabawny w swojej nieporadnej próbie bycia strasznym, a kiedy indziej był całkowicie przerażający. Ignotus sam nie zdecydował, pomimo upływu lat, co dokładnie o nim myśleć. Ale o tym nikomu nie mówił.
Byli obserwowani. To była jedna z tych charakterystycznych rzeczy, które zawsze dało się tu wyczuć. Mrowienie na karku jakby ktoś świdrował go właśnie oczami. Szept wiatru tuż obok ucha jakby ktoś przemykał tuż za plecami. Echo kroków z właśnie miniętej alejki, jakby ktoś się w niej czaił. I tańczące cienie w kącie oka, jakby ktoś ukrywał się w nich niedostrzeżony. Niepokój był tutaj czymś więcej niż zwykłym uczuciem, unosił się w wilgotnym powietrzu, pachniał ze stęchłych piwnic i osiadał na ramionach wraz z kurzem. Niezależnie od temperatury, tutaj łatwo było o dreszcze.
Podążył wzrokiem za spojrzeniem Vari, zatrzymując oczy na powykręcanych twarzach rzeźb.
- Trudno powiedzieć - przyznał po chwili. Im człowiek więcej dowiadywał się o Nokturnie, tym większą tajemnicę zaczynał stanowić. - Może już nikomu, a może po prostu nikt już nie wie komu - spróbował wyjaśnić jeszcze bardziej gmatwając. Ale tak to było, Nokturn roił się od oczu, i tylko zgadywać można było na czyich usługach są te akurat podglądające. Jednego był za to pewien. - Są tutaj tacy, którzy wiedzą wszystko i przekażą każdą wiadomość tym, którzy mogą być nią zainteresowani - to, co naprawdę chciał powiedzieć powinno brzmieć raczej - jeżeli ci obserwatorzy komuś donoszą, na pewno trafia to wreszcie do Niego, o ile jest warte Jego uwagi - ale tak samo jak czujne oczy śledziły każdy, najmniejszy nawet ruch, tak jeszcze mniej widoczne uszył, łowiły każde wypowiedziane słowo. Dlatego Ignotus nie uważał za szczególnie rozsądne wspominać Jego imienia na głos. Był ostrożny by nawet nie pomyśleć o Czarnym Panu zbyt głośno, nigdy nie ufał tym przeklętym rzeźbom, nie byłby zdziwiony gdyby ich świdrujący wzrok potrafił dotrzeć do samej duszy. Spojrzał na Varyę upewniając się, że rozumiała, ale nie spodziewał się niczego innego. Była Mulciberem i ręczył za nią Ramsey. Jedna z tych rzeczy wystarczyła, by zaskarbić sobie szacunek Ignotusa.
- Legenda sięga samego Salazara Slytherina - zaryzykował jeszcze dodanie do swoich wyjaśnień zanim podjął wędrówkę. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że stojąc tutaj wystawiał się jak na świeczniku. Równie dobrze mógłby zacząć machać tym wszystkim, którzy pewnie słyszeli o jego zmartwychwstaniu, ale teraz wreszcie dostawali jego potwierdzenie. Miał tylko nadzieję, że w swoich raportach nie zapomną o Vari, i że trafią one wreszcie do Borgina, któremu miała coś do udowodnienia.
Przechadzając się pomiędzy znajomymi, ponurymi kamienicami wskazywał Vari skróty, z których samemu zdarzało mu się korzystać, niepozorne przejścia, które stanowiły jedyne ścieżki do zakamarków Nokturnu, o których istnieniu wiedzieli tylko stali bywalcy. W tutejszych uliczkach łatwo było się zgubić, ale istniały sposoby na bezpieczne nawigowanie swojej drogi pomiędzy nimi. W ciemnych bramach co jakiś czas pobłyskiwały niebezpiecznie oczy tych, którzy czekali na swoją okazję, czymkolwiek ona nie była. Część mijanych twarzy poznawał, inne poznawały jego, większość jednak nie zwracała na spacerującą dwójkę specjalnej uwagi. Mimo wszystko, wraz z wchodzeniem w głąb dzielnicy, odzywał się coraz mniej, ostatecznie ograniczając swoje wywody do pojedynczych słów i krótkich gestów.
Ignotus narzucił im dość żwawe tempo. Nokturn nie był dzielnicą do powolnego błądzenia i podziwiania wątpliwych cudów architektury. To też, jak wynikało z jego obserwacji, stanowiło prosty sposób na rozpoznanie tych, którzy nie należeli. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się w najniebezpieczniejszą część Londynu bez celu. I to też starał się przekazać młodej kobiecie. Razem z okrojoną, ale na początku wystarczającą historią układów siły. Niewiele mógł powiedzieć o tym, jak świat wyglądał obecnie, tego sam musiał się jeszcze dowiedzieć. Nie wierzył jednak by Burke'owie mieli stracić swoje wpływy. Wiele rzeczy mogło się zmienić, ale taki przewrót wymagał czegoś więcej niż zwykłej wojny. Używał słów raczej krókich, oszczędzając im obojgu nudnych szczegółów i niepotrzebnych zawiłości. Polityka Nokturnu sprowadzała się do strategii siły, wystarczyło wiedzieć, gdzie ta leżała, by móc się tutaj odnaleźć. To, co było potrzebne, istniało, reszta musiała szybko znaleźć sposób, w który mogła udowodnić swoją zdatność dla reszty. Czasami Nokturn wydawał mu się groteskowo wręcz przerysowany i zabawny w swojej nieporadnej próbie bycia strasznym, a kiedy indziej był całkowicie przerażający. Ignotus sam nie zdecydował, pomimo upływu lat, co dokładnie o nim myśleć. Ale o tym nikomu nie mówił.
Byli obserwowani. To była jedna z tych charakterystycznych rzeczy, które zawsze dało się tu wyczuć. Mrowienie na karku jakby ktoś świdrował go właśnie oczami. Szept wiatru tuż obok ucha jakby ktoś przemykał tuż za plecami. Echo kroków z właśnie miniętej alejki, jakby ktoś się w niej czaił. I tańczące cienie w kącie oka, jakby ktoś ukrywał się w nich niedostrzeżony. Niepokój był tutaj czymś więcej niż zwykłym uczuciem, unosił się w wilgotnym powietrzu, pachniał ze stęchłych piwnic i osiadał na ramionach wraz z kurzem. Niezależnie od temperatury, tutaj łatwo było o dreszcze.
Podążył wzrokiem za spojrzeniem Vari, zatrzymując oczy na powykręcanych twarzach rzeźb.
- Trudno powiedzieć - przyznał po chwili. Im człowiek więcej dowiadywał się o Nokturnie, tym większą tajemnicę zaczynał stanowić. - Może już nikomu, a może po prostu nikt już nie wie komu - spróbował wyjaśnić jeszcze bardziej gmatwając. Ale tak to było, Nokturn roił się od oczu, i tylko zgadywać można było na czyich usługach są te akurat podglądające. Jednego był za to pewien. - Są tutaj tacy, którzy wiedzą wszystko i przekażą każdą wiadomość tym, którzy mogą być nią zainteresowani - to, co naprawdę chciał powiedzieć powinno brzmieć raczej - jeżeli ci obserwatorzy komuś donoszą, na pewno trafia to wreszcie do Niego, o ile jest warte Jego uwagi - ale tak samo jak czujne oczy śledziły każdy, najmniejszy nawet ruch, tak jeszcze mniej widoczne uszył, łowiły każde wypowiedziane słowo. Dlatego Ignotus nie uważał za szczególnie rozsądne wspominać Jego imienia na głos. Był ostrożny by nawet nie pomyśleć o Czarnym Panu zbyt głośno, nigdy nie ufał tym przeklętym rzeźbom, nie byłby zdziwiony gdyby ich świdrujący wzrok potrafił dotrzeć do samej duszy. Spojrzał na Varyę upewniając się, że rozumiała, ale nie spodziewał się niczego innego. Była Mulciberem i ręczył za nią Ramsey. Jedna z tych rzeczy wystarczyła, by zaskarbić sobie szacunek Ignotusa.
- Legenda sięga samego Salazara Slytherina - zaryzykował jeszcze dodanie do swoich wyjaśnień zanim podjął wędrówkę. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że stojąc tutaj wystawiał się jak na świeczniku. Równie dobrze mógłby zacząć machać tym wszystkim, którzy pewnie słyszeli o jego zmartwychwstaniu, ale teraz wreszcie dostawali jego potwierdzenie. Miał tylko nadzieję, że w swoich raportach nie zapomną o Vari, i że trafią one wreszcie do Borgina, któremu miała coś do udowodnienia.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zainicjowanie dość dynamicznej przechadzki pozwalały mi utwierdzić się w przekonaniu, że wuj do sił wracał dość szybko. To była dobra wiadomość. Posuwaliśmy się wciąż do przodu, opowiadał, wskazywał i otwierał przede mną sekrety w przestrzeni pewnej dyskrecji. W końcu żadne nas nie chciało ściągać na siebie nadmiernej uwagi, niepotrzebnej w miejscu takim jak to. Niemniej zamierzałam swoją obecność zaznaczyć, zamierzałam stać się tutaj widywana, rozpoznawana na tyle, bym któregoś dnia mogła być nazwana tutejszą, a przynajmniej na Nokturnie widywaną – należącą. Miejsce to mimo mrocznych legend jawiło mi się jako bardziej intrygujące niż przerażające. W nowej dla mnie mowie i kulturze trudności napotykałam właściwie na każdej kroku, ale powzięłam ambitne postanowienie, by prędko oswoić sobie angielską przestrzeń i społeczność. Tutejsze oprychy nie mogły różnić się aż tak od całej gromady rosyjskich braci, z którymi przyszło mi się mijać w domowej krainie niemal każdego dnia. Czarodzieje zdominowali te strony, wypleniono szlam, wprowadzono właściwe porządki. Oddech wojenny z pewnością dotarł i tutaj, do kątów wyjętych spod prawa. Czekałam, aż mnie coś zaskoczy. Coś więcej niż powracający wciąż upierdliwy Borgin. Ignotus prowadził mnie, przy nim czułam się inaczej. Jakby pod bezpiecznym płaszczem, choć z drugiej strony nigdy nie chodziło mi o ojcowskie dłonie trzymające mnie w trosce. Jego powiązanie, jego znajomość z miejscem tak wielowymiarowym i zdradzieckim jak to wydawały się cenne. Pasowaliśmy tu, my, Mulciberowie. Szanowałam wuja. Jako rodzinę i jako sługę Czarnego Pana, którego odtąd i ja mogłam nazywać swoim. Moja adaptacja przebiegała sprawnie, choć dla mnie zbyt wolno. Codziennie wychodziłam, codziennie pracowałam i poznawałam kolejne zakamarki Anglii. Daleko było jeszcze do pewności i poczucia bycia u siebie. Chciałam znacznego postępu. Chciałam zerwania z parszywym uczuciem nieoswojenia. Dlatego też nie było mowy o bezczynnym chowaniu się w cieniu jak tchórzliwa pokraka. Kroki miały być śmiałe, a broda wyżej wzniesiona. Moje pochodzenie zawsze było moją dumą. Strach rzadko zakrywał mi oczy. Nawet tutaj, choć płuca mimowolnie wciągały namiastkę zamglonego niepokoju. Nie mogłam udawać, że nie czułam go wcale. Nie lekceważyłam Nokturnu, ani też ofiarowanych mi przez wuja przestróg. Nie szukałam zguby, ale wygodnej równowagi.
Gdy odpowiedział, poczułam dogłębniej, jak złożony był Nokturn, jak zmienny i kłamliwy. Byle szept mógł rozpętać rzeź. Byle łza zatopić. Zdawało się ,że zaufanie nie miało tutaj racji bytu. I słusznie. Swój mógł być swoim, ale należało wciąż mieć się na baczności. – Są czujne, zapamiętały cię– skomentowałam jeszcze raz kamienne oczy, które wolały wertować znajomego, niż drażnić obcą. Mnie jednak również nie pominęły. Tego byłam pewna. Ktoś być może dowie się o naszej przechadzce. – Rozumiem – odparłam krótko, notując sumiennie jego przekaz. Gdy na mnie spojrzał, ujrzał skupione, ciekawe oczy, nie opuszczające go, dopóki na nowo nie podjął wędrówki. Posiadaliśmy komfort rozmowy w języku, który nie był zapewne znany przeważającej części tej społeczności. Chociaż musiałam przyznać, że w tym kraju napotkałam na zaskakująco duże grono osób pojmujących moją mowę.
– Slytherin? Z Hogwartu? – dopytałam, dotrzymując wujowi kroku. – Nie znam legend z Hogwartu – nie znam niczego z Hogwartu. Ostatecznie angielska szkoła magii nie budziła w moich stronach żadnego zainteresowania. Młodzi czarodzieje wysyłani byli do Norwegii, gdzie przechodzili surową lekcję. Durmstrang oferował edukację bliższą rosyjskiej mentalności. Mój krewny mógł zdradzić namiastkę legendy lub trzymać się celu naszej podróży. Obydwa warianty zamierzałam przyjąć.
- Jakie to uczucie? Powrócić? – zapytałam, pamiętając, że przecież minęło sporo czasu, odkąd Nokturn ostatni raz mógł go widzieć u swych bram. Świat emocji bywał dla mnie bardziej skomplikowany, niż zapolowanie na bestię większą ode mnie. Wiedziałam, że Anglia przez ostatnie miesiące raczej nie spała spokojnie. Prowadzone przez naszych sojuszników działania przynosiły efekty. Byliśmy u siebie. Nawet ja, choć w mojej głowie nie brzmiało to jeszcze tak pewnie.
Mijający nas czarodziej o twarzy zbrukanej popiołem łypnął nadto ciekawym okiem. Popatrzyłam mu głęboko w te ślepia naznaczone szaleństwem, aby nie miał wątpliwości. Nie został pominięty. Zniknął gdzieś za naszymi plecami – tak szybko jak się pojawił.
W głowie porządkowałam myśli, segregowałam ogromną ilość wrażeń. Nie miałam w nawyku przesadnego absorbowania swoją osobą nikogo, ani też zadawania zbyt dużej ilości pytań. To miejsce też było zbyt chłonne, niepotrzebne uszy nie musiały znać naszych intencji. Porozmawiać mogliśmy po powrocie. – Dokąd byś się udał w pierwszej kolejności, wuju? – spytałam jednak, pragnąc poznać jego osobisty szlak po Nokturnie. Przynajmniej ten, o którym miał ochotę mi opowiedzieć.
Gdy odpowiedział, poczułam dogłębniej, jak złożony był Nokturn, jak zmienny i kłamliwy. Byle szept mógł rozpętać rzeź. Byle łza zatopić. Zdawało się ,że zaufanie nie miało tutaj racji bytu. I słusznie. Swój mógł być swoim, ale należało wciąż mieć się na baczności. – Są czujne, zapamiętały cię– skomentowałam jeszcze raz kamienne oczy, które wolały wertować znajomego, niż drażnić obcą. Mnie jednak również nie pominęły. Tego byłam pewna. Ktoś być może dowie się o naszej przechadzce. – Rozumiem – odparłam krótko, notując sumiennie jego przekaz. Gdy na mnie spojrzał, ujrzał skupione, ciekawe oczy, nie opuszczające go, dopóki na nowo nie podjął wędrówki. Posiadaliśmy komfort rozmowy w języku, który nie był zapewne znany przeważającej części tej społeczności. Chociaż musiałam przyznać, że w tym kraju napotkałam na zaskakująco duże grono osób pojmujących moją mowę.
– Slytherin? Z Hogwartu? – dopytałam, dotrzymując wujowi kroku. – Nie znam legend z Hogwartu – nie znam niczego z Hogwartu. Ostatecznie angielska szkoła magii nie budziła w moich stronach żadnego zainteresowania. Młodzi czarodzieje wysyłani byli do Norwegii, gdzie przechodzili surową lekcję. Durmstrang oferował edukację bliższą rosyjskiej mentalności. Mój krewny mógł zdradzić namiastkę legendy lub trzymać się celu naszej podróży. Obydwa warianty zamierzałam przyjąć.
- Jakie to uczucie? Powrócić? – zapytałam, pamiętając, że przecież minęło sporo czasu, odkąd Nokturn ostatni raz mógł go widzieć u swych bram. Świat emocji bywał dla mnie bardziej skomplikowany, niż zapolowanie na bestię większą ode mnie. Wiedziałam, że Anglia przez ostatnie miesiące raczej nie spała spokojnie. Prowadzone przez naszych sojuszników działania przynosiły efekty. Byliśmy u siebie. Nawet ja, choć w mojej głowie nie brzmiało to jeszcze tak pewnie.
Mijający nas czarodziej o twarzy zbrukanej popiołem łypnął nadto ciekawym okiem. Popatrzyłam mu głęboko w te ślepia naznaczone szaleństwem, aby nie miał wątpliwości. Nie został pominięty. Zniknął gdzieś za naszymi plecami – tak szybko jak się pojawił.
W głowie porządkowałam myśli, segregowałam ogromną ilość wrażeń. Nie miałam w nawyku przesadnego absorbowania swoją osobą nikogo, ani też zadawania zbyt dużej ilości pytań. To miejsce też było zbyt chłonne, niepotrzebne uszy nie musiały znać naszych intencji. Porozmawiać mogliśmy po powrocie. – Dokąd byś się udał w pierwszej kolejności, wuju? – spytałam jednak, pragnąc poznać jego osobisty szlak po Nokturnie. Przynajmniej ten, o którym miał ochotę mi opowiedzieć.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie miał wątpliwości, że wszystko, co powiedział było prawdą. O ich spacerze ulicami Nokturnu dowie się zapewne każdy dostatecznie nim zainteresowany. Wiedział to, liczył się z tym faktem od dawna. Odkąd obudził się do żywych w Lecznicy Cassandry, miał poczucie, że sią ukrywa przed światem. Chował się ze swoją słabością i z każdym dniem odchodzącą nieporadnością. Zdawał sobie sprawę, że to w gruncie rzeczy okłamywanie samego siebie. Gdyby ktokolwiek z tych, którzy się liczyli, chciał go znaleźć, nie miałby z tym większego problemu. A ci, którzy się nie liczyli, nie mieli znaczenia. Żegnanie się jednak z ułudą wychodzenia z ukrycia wywoływało podobne uczucia jakby było prawdą. A może dla jakiejś części jego faktycznie było? Trudno powiedzieć, dość, że Ignotus z każdą chwilą spędzoną na ulicy Nokturnu miał poczucie, że jego kroki wywołują echo, które odbija się ciemnymi uliczkami i zamienia w głośną manifestację jego powrotu. Rozglądał się wokół, czując na sobie wzrok Obserwatorów, niemalże spodziewając się, że za chwilę z cienia wyłoni się... coś. I sam nie potrafił określić, czym miałoby być, nie miało twarzy, nie miało głosu i w najbardziej prymitywnych lękach Mulcibera zwiastowało coś, co mógł nazwać tylko swoim przeznaczeniem. A po latach nieustannej walki z własnym życiem, nie miał wątpliwości, że los nie miał w planach łaskawości, cokolwiek go czekało, napawać powinno niepokojem.
- Każdego pamiętają - odparł cicho, nieobecnie, wdzięczny za obecność Vari, która pomagała mu utrzymać uciekające myśli w otaczającej ich rzeczywistości. - Ciebie też - dodał z pozbawionym wesołości uśmiechem. Wyciągnął z kieszeni papierosa, z upodobaniem wpadając w stary nawyk, częstując swoją towarzyszkę, odwracając w jej kierunku błądzący po okolicznych rzeźbach wzrok.
- Slytherin jest uważany za największego czarnoksiężnika wszechczasów, ale jeśli interesuje cię moje zdanie, to tylko upodobanie Anglików do uważania się za centrum wszystkiego, co się dzieje i gloryfikowania ich historii - zaciągnął się dymem, przypominając sobie lekcja historii magii, które wydarzyły się tak dawno, że równie dobrze mogły należeć do życiorysu kogoś zupełnie innego. - Był jednym z czterech założycieli Hogwartu, bez wątpienia jednym z najpotężniejszych czarodziejów w historii. Do dzisiaj jeden z domów Hogwartu nosi jego imię. Hołdował idei czystości krwi, pogardzał słabością - czyli mugolami. - Czarny Pan jest jego potomkiem - dodał ciszej, chociaż nie była to tajemnica. Rozmawianie o Lordzie Voldemorcie zawsze już miało napawać Ignotusa niepokojem. Nie dlatego, że nie był dumny z tego, komu służył, ale ponieważ bał się, że nie odda mu należytego szacunku nieopatrznie dobranym słowem. A tutaj w ścianach ukryte pozostawały nie tylko oczy, ale i uszy. - Wśród absolwentów Slytherinu znajdziesz wielu wartościowych czarodziejów - na przykład Ramseya. Ale o tym nie wspomniał. Trudno było mu zdecydować, co warte było opowiedzenia, a co nie. Sam urodził się i wychował w Anglii, a jednak pozostawał obcym. Znał tutejszą kulturę i zwyczaje pewnie lepiej niż rosyjskie, gdyby teraz wrócił do kraju przodków, miałby problem z odnalezieniem się w tamtym świecie. Matka zadbała by najważniejsze zwyczaje i tradycje rodzinne były mu znajome, ale to nie to samo, co dorosnąć w ich otoczeniu. Nie był już tamtejszy, ale jeszcze nie tutejszy. Nigdy mu to specjalnie nie przeszkadzało, nie zastanawiał się nad rodowym dziedzictwem, nigdy wcześniej nie czuł potrzeby. Czy sentymentalny powrót do korzeni to już starość?
- Nigdy na dobre nie odszedłem - w jego oczach pobłyskiwała determinacja, kiedy uśmiechnął się gorzko na wspomnienie towarzyszącym jego śpiączce snom. Nie musiał mówić, co w nich widział, że odwiedzał w nich znajome ulice i oglądał gasnące życie w kochanych twarzach. - To tak jakbym zasnął wczoraj i obudził się dzisiaj. To świat się zmienił, nie ja. - A świata też jeszcze nie był do końca pewien. Musiał poznać go nieco lepiej. Gdyby Varya mogła mu powiedzieć, co tak naprawdę się zmieniło... Ale musiał dowiedzieć się wszystkiego sam i w swoim czasie. We dwójkę stanowili wspaniałą parę - ona nowa w tym kraju, on, który nie wie o nim nic aktualnego. Jak głuchy ze ślepym, ale przynajmniej wspólnie mają sprawną parę oczu i parę uszu, a to więcej niż pojedynczo.
- Jeżeli chcesz mieć pewność, że twoja obecność została dostatecznie dobrze zaznaczona, to do Białej Wywerny - odparł spoglądając w kierunku alejki prowadzącej do baru. - To też dobre miejsce żeby poznać ludzi i czegoś się napić. Ale polecam uważnie patrzeć, co nalewają ci do szklanki, szczególnie na początku - wyrzucił niedopałek papierosa do rynsztoka. Jeżeli Nokturn miał centrum, to z pewnością była nim właśnie Białą Wywerna. Pójście tam byłoby też deklaracją ze strony Ignotusa i nadszedł wreszcie czas by przestać ją odkładać na później. Był zdecydowanie za stary by dalej się tak oszukiwać.
- Każdego pamiętają - odparł cicho, nieobecnie, wdzięczny za obecność Vari, która pomagała mu utrzymać uciekające myśli w otaczającej ich rzeczywistości. - Ciebie też - dodał z pozbawionym wesołości uśmiechem. Wyciągnął z kieszeni papierosa, z upodobaniem wpadając w stary nawyk, częstując swoją towarzyszkę, odwracając w jej kierunku błądzący po okolicznych rzeźbach wzrok.
- Slytherin jest uważany za największego czarnoksiężnika wszechczasów, ale jeśli interesuje cię moje zdanie, to tylko upodobanie Anglików do uważania się za centrum wszystkiego, co się dzieje i gloryfikowania ich historii - zaciągnął się dymem, przypominając sobie lekcja historii magii, które wydarzyły się tak dawno, że równie dobrze mogły należeć do życiorysu kogoś zupełnie innego. - Był jednym z czterech założycieli Hogwartu, bez wątpienia jednym z najpotężniejszych czarodziejów w historii. Do dzisiaj jeden z domów Hogwartu nosi jego imię. Hołdował idei czystości krwi, pogardzał słabością - czyli mugolami. - Czarny Pan jest jego potomkiem - dodał ciszej, chociaż nie była to tajemnica. Rozmawianie o Lordzie Voldemorcie zawsze już miało napawać Ignotusa niepokojem. Nie dlatego, że nie był dumny z tego, komu służył, ale ponieważ bał się, że nie odda mu należytego szacunku nieopatrznie dobranym słowem. A tutaj w ścianach ukryte pozostawały nie tylko oczy, ale i uszy. - Wśród absolwentów Slytherinu znajdziesz wielu wartościowych czarodziejów - na przykład Ramseya. Ale o tym nie wspomniał. Trudno było mu zdecydować, co warte było opowiedzenia, a co nie. Sam urodził się i wychował w Anglii, a jednak pozostawał obcym. Znał tutejszą kulturę i zwyczaje pewnie lepiej niż rosyjskie, gdyby teraz wrócił do kraju przodków, miałby problem z odnalezieniem się w tamtym świecie. Matka zadbała by najważniejsze zwyczaje i tradycje rodzinne były mu znajome, ale to nie to samo, co dorosnąć w ich otoczeniu. Nie był już tamtejszy, ale jeszcze nie tutejszy. Nigdy mu to specjalnie nie przeszkadzało, nie zastanawiał się nad rodowym dziedzictwem, nigdy wcześniej nie czuł potrzeby. Czy sentymentalny powrót do korzeni to już starość?
- Nigdy na dobre nie odszedłem - w jego oczach pobłyskiwała determinacja, kiedy uśmiechnął się gorzko na wspomnienie towarzyszącym jego śpiączce snom. Nie musiał mówić, co w nich widział, że odwiedzał w nich znajome ulice i oglądał gasnące życie w kochanych twarzach. - To tak jakbym zasnął wczoraj i obudził się dzisiaj. To świat się zmienił, nie ja. - A świata też jeszcze nie był do końca pewien. Musiał poznać go nieco lepiej. Gdyby Varya mogła mu powiedzieć, co tak naprawdę się zmieniło... Ale musiał dowiedzieć się wszystkiego sam i w swoim czasie. We dwójkę stanowili wspaniałą parę - ona nowa w tym kraju, on, który nie wie o nim nic aktualnego. Jak głuchy ze ślepym, ale przynajmniej wspólnie mają sprawną parę oczu i parę uszu, a to więcej niż pojedynczo.
- Jeżeli chcesz mieć pewność, że twoja obecność została dostatecznie dobrze zaznaczona, to do Białej Wywerny - odparł spoglądając w kierunku alejki prowadzącej do baru. - To też dobre miejsce żeby poznać ludzi i czegoś się napić. Ale polecam uważnie patrzeć, co nalewają ci do szklanki, szczególnie na początku - wyrzucił niedopałek papierosa do rynsztoka. Jeżeli Nokturn miał centrum, to z pewnością była nim właśnie Białą Wywerna. Pójście tam byłoby też deklaracją ze strony Ignotusa i nadszedł wreszcie czas by przestać ją odkładać na później. Był zdecydowanie za stary by dalej się tak oszukiwać.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Popatrzyłam na wyciągniętego w moją stronę papierosa. Angielscy Mulciberowie mieli zaskakujący wpływ na moje palenie. Gorycz tutejszej herbaty przełykać wolałam bowiem zapachem dymu. Zawahałam się, pamiętając to uczucie, gdy zapaliłam w Londynie pierwszy raz. Odprężające, smak wybawienia, dorosłości, nowego porządku i zerwania z dawnym światem. Podroż niosła za sobą zmiany na wielu płaszczyznach, choćby i w pokusie samego nałogu. Nie było mi to obce, ale nigdy specjalnie nie pociągało. Podziękowałam jednak i pokręciłam lekko głową. Nie tym razem, Varyo.
- Bardzo dobrze. Gdyby mnie nie zapamiętały, uznałabym, że nie nadają się do niczego. To ich jedyna rola. Patrzeć - zawyrokowałam ponuro, robiąc kolejny krok do przodu. Rzeźby, jak zdążyliśmy już zauważyć nie były zwyczajne i ich obecność wiązała się z pewnymi oczekiwaniami tych, dla których pracowały lub którym służyły. Nie wiedziałam, jak to działało. Wolne czy pod wodzą - miały służyć czarodziejom.
Oddałam ucho wujowskiej opowieści, wiedząc, że dzięki temu nazwiska i historie staną się mi mniej obce, przestaną pazurem niepewności rysować w mojej duszy pręgi, zasiewać głębiej poczucie bycia nietutejszą, niechcianą. Pojęłam bowiem, że wiedza o tej krainie uskrzydli mnie tak, jak uskrzydlona czułam się w drogiej mi Rosji. Tam zdzierałam z otoczenia tajemnice, tutaj wciąż tak wiele czaiło się za mglistą zasłoną. Stąd codzienne przechadzki po stolicy, a nawet i dłuższe wyprawy. Potrzebowałam poznać więcej, usłyszeć, zmyć to uczucie nowości, które niewidzialnie krępowało ruchy. Trudno było się przyznać do tego nawet przed samą sobą. - Można zatem uznać, że był porządnym czarodziejem. Jednym z nas. Legendą, o której warto snuć opowieść - stwierdziłam krótko, z niewylewnym zadowoleniem. Ostatecznie pośród wielu ideałów i głośnych portretów można było natrafić na wzory skażone mugolską krwią. Owy Slytherin i dalej Czarny Pan nie mieli się czego wstydzić. Poznając ludzi, nie pytałam jednak nigdy o dom w Hogwarcie. Temat był mi dość obcy, a i nie pomyślałam, by w ten sposób pozyskiwać ważną wskazówkę przy zawieraniu w Anglii nowych znajomości. Domniemywać mogłam, że wszyscy moi krewni również należeli do słynnego domu Salazara. Nie znałam zasady, na podstawie której przydzielano tam uczniów, ale wydawało się, że nasi bliscy pasowaliby tam, pod sztandar wielkiego czarnoksiężnika. - Widocznie coś sprawiło, że właśnie teraz miałeś się przebudzić. Że jesteś tutaj potrzebny. Dla naszej rodziny nadeszły dobre czasy, ważne. Echo waszych działań przyciąga uwagę krewnych oddalonych o tysiące kilometrów. To wielkie - zauważyłam, pamiętając, by nie mówić zbyt głośno i ze zbyt wyróżniająca się emocją. Z tymi aspektami jednak przeważnie nie miałam żadnych problemów. Głos statecznie, spokojnie docierał do ucha wuja. I tylko dla niego był tego dnia przeznaczony. - Niedawne zmiany zdają się być początkiem - dopowiedziałam jeszcze, próbując ułożyć sobie wszystko w solidną całość. wyglądało na to, że żadne z nas nie miało pewności co do tego, jak bardzo w ostatnim czasie zmieniła się angielska rzeczywistość. Mnie ona była kompletnie obca. Dla niego pozostawała zaś niedostępna. Nie oznaczało to jednak, że nie zdołamy się w niej dobrze odnaleźć, że nie zdołamy swą obecnością, działaniem poruszyć świata. Nie wierzyłam w fantazje, bajki, nie ekscytowały mnie wróżby i głosy o przeznaczeniu. Po prostu wiedziałam, że chce tutaj trafić, do Anglii. Że rzeczy, który miały miejsce w tym kraju, nie były jedynie wytworem czyjejś wyobraźni, a naprawdę realnymi wydarzeniami. Zbierały znaczące, krwawe żniwo. Bez brutalnych rozwiązań trudno było jednak uporządkować świat. - Z pewnością jednak jesteś potrzebny, wuju - zaznaczyłam tak po prostu, czując, że należało to podkreślić.
- Świetnie. Wybierzmy się tam. Pokażesz mi drogę i pomożesz ocenić zawartość szklanki - zdecydowałam, obsadzając go w kolejnej roli. - Rozsądnie byłoby zaznaczyć swoją obecność. Ty wróciłeś. Ja przybyłam - a oni niech wiedzą. Byłam ciekawa ludzi, o których mówił, kontaktów, których sieci tak dobrze znał, zleceń i głosów, które można było tutaj złapać. Musiałam dać się zanurzyć tej angielskości, a sam Nokturn przecież wydał mi się najbardziej pociągający ze wszystkich tutejszych zakątków. Wyprzedziłam Ignotusa o krok, czując wielką gotowość. Jeżeli potrzebował pretekstu czy towarzystwa - miał mnie. Ja zaś czułam się pewniej, mając jego. Należało szorstko i odważnie podkreślić obecność naszej rodziny.
zt
- Bardzo dobrze. Gdyby mnie nie zapamiętały, uznałabym, że nie nadają się do niczego. To ich jedyna rola. Patrzeć - zawyrokowałam ponuro, robiąc kolejny krok do przodu. Rzeźby, jak zdążyliśmy już zauważyć nie były zwyczajne i ich obecność wiązała się z pewnymi oczekiwaniami tych, dla których pracowały lub którym służyły. Nie wiedziałam, jak to działało. Wolne czy pod wodzą - miały służyć czarodziejom.
Oddałam ucho wujowskiej opowieści, wiedząc, że dzięki temu nazwiska i historie staną się mi mniej obce, przestaną pazurem niepewności rysować w mojej duszy pręgi, zasiewać głębiej poczucie bycia nietutejszą, niechcianą. Pojęłam bowiem, że wiedza o tej krainie uskrzydli mnie tak, jak uskrzydlona czułam się w drogiej mi Rosji. Tam zdzierałam z otoczenia tajemnice, tutaj wciąż tak wiele czaiło się za mglistą zasłoną. Stąd codzienne przechadzki po stolicy, a nawet i dłuższe wyprawy. Potrzebowałam poznać więcej, usłyszeć, zmyć to uczucie nowości, które niewidzialnie krępowało ruchy. Trudno było się przyznać do tego nawet przed samą sobą. - Można zatem uznać, że był porządnym czarodziejem. Jednym z nas. Legendą, o której warto snuć opowieść - stwierdziłam krótko, z niewylewnym zadowoleniem. Ostatecznie pośród wielu ideałów i głośnych portretów można było natrafić na wzory skażone mugolską krwią. Owy Slytherin i dalej Czarny Pan nie mieli się czego wstydzić. Poznając ludzi, nie pytałam jednak nigdy o dom w Hogwarcie. Temat był mi dość obcy, a i nie pomyślałam, by w ten sposób pozyskiwać ważną wskazówkę przy zawieraniu w Anglii nowych znajomości. Domniemywać mogłam, że wszyscy moi krewni również należeli do słynnego domu Salazara. Nie znałam zasady, na podstawie której przydzielano tam uczniów, ale wydawało się, że nasi bliscy pasowaliby tam, pod sztandar wielkiego czarnoksiężnika. - Widocznie coś sprawiło, że właśnie teraz miałeś się przebudzić. Że jesteś tutaj potrzebny. Dla naszej rodziny nadeszły dobre czasy, ważne. Echo waszych działań przyciąga uwagę krewnych oddalonych o tysiące kilometrów. To wielkie - zauważyłam, pamiętając, by nie mówić zbyt głośno i ze zbyt wyróżniająca się emocją. Z tymi aspektami jednak przeważnie nie miałam żadnych problemów. Głos statecznie, spokojnie docierał do ucha wuja. I tylko dla niego był tego dnia przeznaczony. - Niedawne zmiany zdają się być początkiem - dopowiedziałam jeszcze, próbując ułożyć sobie wszystko w solidną całość. wyglądało na to, że żadne z nas nie miało pewności co do tego, jak bardzo w ostatnim czasie zmieniła się angielska rzeczywistość. Mnie ona była kompletnie obca. Dla niego pozostawała zaś niedostępna. Nie oznaczało to jednak, że nie zdołamy się w niej dobrze odnaleźć, że nie zdołamy swą obecnością, działaniem poruszyć świata. Nie wierzyłam w fantazje, bajki, nie ekscytowały mnie wróżby i głosy o przeznaczeniu. Po prostu wiedziałam, że chce tutaj trafić, do Anglii. Że rzeczy, który miały miejsce w tym kraju, nie były jedynie wytworem czyjejś wyobraźni, a naprawdę realnymi wydarzeniami. Zbierały znaczące, krwawe żniwo. Bez brutalnych rozwiązań trudno było jednak uporządkować świat. - Z pewnością jednak jesteś potrzebny, wuju - zaznaczyłam tak po prostu, czując, że należało to podkreślić.
- Świetnie. Wybierzmy się tam. Pokażesz mi drogę i pomożesz ocenić zawartość szklanki - zdecydowałam, obsadzając go w kolejnej roli. - Rozsądnie byłoby zaznaczyć swoją obecność. Ty wróciłeś. Ja przybyłam - a oni niech wiedzą. Byłam ciekawa ludzi, o których mówił, kontaktów, których sieci tak dobrze znał, zleceń i głosów, które można było tutaj złapać. Musiałam dać się zanurzyć tej angielskości, a sam Nokturn przecież wydał mi się najbardziej pociągający ze wszystkich tutejszych zakątków. Wyprzedziłam Ignotusa o krok, czując wielką gotowość. Jeżeli potrzebował pretekstu czy towarzystwa - miał mnie. Ja zaś czułam się pewniej, mając jego. Należało szorstko i odważnie podkreślić obecność naszej rodziny.
zt
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przyglądał się przez chwilę żarzącemu się koniuszkowi papierosa, który trzeszczał cicho przy każdym zaciągnięciu. Ile razy przemierzał te ulice pod czujnym okiem rzeźb, nie potrafił zliczyć, a jednak z jakiegoś powodu tym razem czuł się bardziej obserwowany niż kiedykolwiek wcześniej. Może po prostu przerwa od zwiedzania Nokturny dobitnie uświadomiła mu jak czujne pozostają tu nawet te najbardziej niepozorne zaułki. Skinął głową słuchając Varyi, z lekkim uznaniem pobłyskującym w oku. Szybko orientowała się w angielskiej rzeczywistości. Dobrze.
- Zdecydowanie - potwierdził kiwając głową. - Był jednym z największych, ale i najświatlejszych. Już wówczas wiedział, do czego doprowadzi skażenie czarodziejskiej krwi mugolskim szlamem. Zrobił co mógł by temu zapobiec, ale jak widać, nawet najwięksi czasem nie wystarczą. Czy był najpotężniejszym czarnoksiężnikiem, który kiedykolwiek żył? W to wątpię. Ale z pewnością osiągnął rzeczy, o których nie śniło się większości czarodziejów po nim - Ignotus jednak głęboko wierzył, że jego potomek, znany powszechnie jako Lord Voldemort, będzie potrafił go prześcignąć. O ile już tego nie uczynił. Historie miały tendencje do obrastania legendami, a potęga do zostawania nadludzką mocą. Nasze czasy zawsze wydają się mniejsze od przeszłości. Ale Czarny Pan pozostanie równie wielki, co Slytherin. W to nie wątpił.
Zamyślił się nad chwilę nad kolejnymi słowami Varyi. Zbyt długo znał się z Cassandrą by nie wierzyć w potęgę przeznaczenia. Zbiegi okoliczności oczywiście czasem się zdarzały, ale Ignotus wierzył w nie tylko odrobinę. Może teraz był najbardziej potrzebny. Stary niedźwiedź, który mocno spał, wybudzony ze swojej drzemki żeby wszystkich zjeść.
- Tak, trudno zrzucić wszystko na karb szczęśliwych przypadków, prawda? - Ignotus dawno nie rozmawiał tak wiele po rosyjsku. Przynajmniej nie na żywo. Miał wrażenie, że niektóre jego sny krążyły wokół języka przodków, ale teraz sam do końca nie potrafił powiedzieć, na ile w swoich majakach rzeczywiście używał jakichkolwiek słów, a na ile wydawało mu się że ich używa. - Dobrym początkiem - przytaknął ponownie zaciągając się papierosem. - Dobrze, że jesteście tutaj by być ich świadkami - przyznał spoglądając na kobietę z bardzo delikatnym, ale szczerym uśmiechem na zasłoniętej gęstym zarostem twarzy, Naprawdę cieszył się, że przybyli do Anglii. Mulciberowie tutaj potrzebowali silnego trzonu, który wspólnie mogli niebawem stworzyć na ziemi, która pomału stawała się ich. Trzeba ją utrzymać, okazać pełnię swojego władztwa, stanąć pewnie na nogach.
Na zapewnienia Varyi skinął jej głową, jakby dziękując za komplement. Zawsze wierzył w swoją przydatność. Nie był na tyle zapatrzony w siebie by wykształcić przekonanie o byciu niezastąpionym, ale nie wątpił, że potrafił uczynić się użytecznym. Czy to narzędziem do osiągnięcia celu, czy też sojusznikiem. Ramsey poprosił go o bycie tym drugim i miał zamiar sprostać temu zadaniu. Już czuł się dużo lepiej niż jeszcze kilka dni temu, kiedy po raz pierwszy spotkał się z synem, kiedy to ledwo potrafił przemierzyć pokój wszerz.
- W takim razie tędy - wskazał na kręty zaułek biegnący w stronę Wywerny. Przyjemnie będzie znowu przekroczyć jej progi, odwiedzić znajome miejsce. Nie był to najlepszy z londyńskich pubów, ale łączył się z dobrymi wspomnieniami. I nawet ktoś tak mało sentymentalny jak Ignotus nie mógł powstrzymać tej drobnej pokusy wynikającej z odwiedzania czegoś swojskiego w pewien sposób. Sekrety, które tam poznał, tajemnice, które rozwikłał, siła, którą posiadł. Wiele nitek wiązało go z zakurzonymi stolikami i nie zawsze domytymi kuflami. Część z nich może nawet dzisiaj opowie Varyi.
| z/t dziękuję!
- Zdecydowanie - potwierdził kiwając głową. - Był jednym z największych, ale i najświatlejszych. Już wówczas wiedział, do czego doprowadzi skażenie czarodziejskiej krwi mugolskim szlamem. Zrobił co mógł by temu zapobiec, ale jak widać, nawet najwięksi czasem nie wystarczą. Czy był najpotężniejszym czarnoksiężnikiem, który kiedykolwiek żył? W to wątpię. Ale z pewnością osiągnął rzeczy, o których nie śniło się większości czarodziejów po nim - Ignotus jednak głęboko wierzył, że jego potomek, znany powszechnie jako Lord Voldemort, będzie potrafił go prześcignąć. O ile już tego nie uczynił. Historie miały tendencje do obrastania legendami, a potęga do zostawania nadludzką mocą. Nasze czasy zawsze wydają się mniejsze od przeszłości. Ale Czarny Pan pozostanie równie wielki, co Slytherin. W to nie wątpił.
Zamyślił się nad chwilę nad kolejnymi słowami Varyi. Zbyt długo znał się z Cassandrą by nie wierzyć w potęgę przeznaczenia. Zbiegi okoliczności oczywiście czasem się zdarzały, ale Ignotus wierzył w nie tylko odrobinę. Może teraz był najbardziej potrzebny. Stary niedźwiedź, który mocno spał, wybudzony ze swojej drzemki żeby wszystkich zjeść.
- Tak, trudno zrzucić wszystko na karb szczęśliwych przypadków, prawda? - Ignotus dawno nie rozmawiał tak wiele po rosyjsku. Przynajmniej nie na żywo. Miał wrażenie, że niektóre jego sny krążyły wokół języka przodków, ale teraz sam do końca nie potrafił powiedzieć, na ile w swoich majakach rzeczywiście używał jakichkolwiek słów, a na ile wydawało mu się że ich używa. - Dobrym początkiem - przytaknął ponownie zaciągając się papierosem. - Dobrze, że jesteście tutaj by być ich świadkami - przyznał spoglądając na kobietę z bardzo delikatnym, ale szczerym uśmiechem na zasłoniętej gęstym zarostem twarzy, Naprawdę cieszył się, że przybyli do Anglii. Mulciberowie tutaj potrzebowali silnego trzonu, który wspólnie mogli niebawem stworzyć na ziemi, która pomału stawała się ich. Trzeba ją utrzymać, okazać pełnię swojego władztwa, stanąć pewnie na nogach.
Na zapewnienia Varyi skinął jej głową, jakby dziękując za komplement. Zawsze wierzył w swoją przydatność. Nie był na tyle zapatrzony w siebie by wykształcić przekonanie o byciu niezastąpionym, ale nie wątpił, że potrafił uczynić się użytecznym. Czy to narzędziem do osiągnięcia celu, czy też sojusznikiem. Ramsey poprosił go o bycie tym drugim i miał zamiar sprostać temu zadaniu. Już czuł się dużo lepiej niż jeszcze kilka dni temu, kiedy po raz pierwszy spotkał się z synem, kiedy to ledwo potrafił przemierzyć pokój wszerz.
- W takim razie tędy - wskazał na kręty zaułek biegnący w stronę Wywerny. Przyjemnie będzie znowu przekroczyć jej progi, odwiedzić znajome miejsce. Nie był to najlepszy z londyńskich pubów, ale łączył się z dobrymi wspomnieniami. I nawet ktoś tak mało sentymentalny jak Ignotus nie mógł powstrzymać tej drobnej pokusy wynikającej z odwiedzania czegoś swojskiego w pewien sposób. Sekrety, które tam poznał, tajemnice, które rozwikłał, siła, którą posiadł. Wiele nitek wiązało go z zakurzonymi stolikami i nie zawsze domytymi kuflami. Część z nich może nawet dzisiaj opowie Varyi.
| z/t dziękuję!
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Obserwatorzy
Szybka odpowiedź