Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Horseshoe Green
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Horseshoe Green
Równiny Horseshoe Green to głównie piesze szlaki turystyczne ciągnące się między odległymi wioskami i miasteczkami. Choć widoki są cudowne, wręcz magiczne, bo zieleń pól i niewielkie skupiska drzew, pod którymi doskonale odpocząć, przyciągają wzrok, to jednak w okolicy znacznie częściej można zobaczyć tutaj mugoli – jadących na rowerach, przewożących na starych wozach siano, dzieci grające w piłkę albo bawiące się w berka. Latem grupka czarodziejów z Koła Magicznych Rolników organizuje festyn ogrodniczy, w którym jesienią co roku wybiera się najbardziej dorodne warzywo, które oczywiście wyhodowane zostało naturalnymi metodami – od trzech lat prym prowadzi Penny Bigsy ze swoją niemalże tonową dynią.
Te spokojne okolice należą do jednych z najbardziej urokliwych w hrabstwie Kent.
Te spokojne okolice należą do jednych z najbardziej urokliwych w hrabstwie Kent.
20 lipca
Miejsce i datę ustaliły listownie. Po pamiętnym spotkaniu w domu Lyanny - pod nieaktualnym już adresem, o czym Chang wiedzieć jeszcze nie mogła - miała pewne obawy co do tego, czy kobieta zdecyduje się urzeczywistnić płomienne pragnienie, czy może jednak wycofa się z niego pod byle pretekstem, obarczy handlarkę całą odpowiedzialnością za pozyskanie większej ilości krwi. Potrzebna im była do organizacji upiększającej kąpieli, Zabini jako jedna z nielicznych klientek wyraziła chęć kompleksowego zabiegu na całe ciało, by nie tylko twarz przeciwstawiła się upływowi lat i utracie młodości, a do tego zdecydowanie jako pierwsza zapragnęła towarzyszyć jej podczas pozyskiwania nowych źródełek. Nie było sensu korzystać z dziewcząt obecnie przebywających pod protekcją Wren. Tak wielkie przedsięwzięcie domagało się zatrważająco wielu ofiar w celu spuszczenia z nich jak największej ilości posoki, co czyniło je w efekcie bezużytecznymi; jedyną sporną kwestią pozostawał fakt niewiedzy. O ile informacje o mnogości mugoli uczęszczających tutejsze szlaki okazały się prawdziwe już po pierwszym, profilaktycznym rozeznaniu terenu, o tyle nie mogły mieć pewności co do dziewictwa pojmanych dziewcząt. Rozsądnym rozwiązaniem było pozyskać te widocznie młode, nastoletnie, mając nadzieję, że posiadały w sobie dostatecznie dużo godności i poszanowania własnego ciała, by nie ulec ograniczonym umysłowo młodzieńcom gdzieś na sianie pomiędzy jednym a drugim zbiorem z okolicznych pól.
Dover położone było na tyle daleko od Londynu, by spustoszenie siane przez czarodziejską społeczność zmęczoną ukrywaniem swego istnienia pozostawało praktycznie niewidoczne. Wciąż tętniło tu życie, choć mniej radosne, mniej beztroskie; przemierzający zielone połacie niemagowie zazwyczaj wydawali się poddenerwowani, ich kroki były szybsze, czasem rozglądali się nerwowo po okolicy, upewniwszy się, że na horyzoncie nie jawił się nikt podejrzany. Na przykład ona. Oczekująca pojawienia się Lyanny Wren siedziała na większym kamieniu w pobliżu rozdroża dróg, odziana w grafitowy płaszcz z naciągniętym na głowę kapturem, przekonana bez cienia wątpliwości, że samą aparycją wzbudziłaby niepokój w niejednym mijającym ją przechodniu. Ale nie było to ważne - za pomocą zbyt dużej peleryny i skrytej twarzy chciała dodatkowo zamaskować swoją tożsamość, na wszelki wypadek, niechętna palić za sobą mosty. Mogło przecież okazać się, że okolica udowodniłaby swoją wartość jako skupisko społeczne pełne nadprogramowych mugolek, jakie mogła przygarnąć, uratować przed brutalnym światem pełnym nieprzyjemnych niespodzianek, wykorzystać do własnych interesów.
W myślach przeprowadzała ponowne kalkulacje. Przeciętnej wielkości wanna mogła pomieścić pokaźną ilość litrów płynu, by wypełnić ją mniej więcej do połowy potrzebowały przynajmniej dwudziestu dziewcząt i nie trzeba było być geniuszem by wiedzieć, że przedsięwzięcie to przekraczało ich dzisiejsze możliwości - rzeź na mugolach zapewne nie spotkałaby się z dezaprobatą ze strony Ministerstwa, lecz Wren zwyczajnie nie miała warunków, by jednej nocy spuścić z nich wszystkich krew. Zanim przystąpią do działania będzie musiała przedyskutować tę kwestię z Zabini, miała bowiem kilka pomysłów na rozwiązanie problemu, lecz to galeony Lyanny zapewniały im zajęcie tego wieczora - nie jej własne widzimisię, zależało jej zatem, by to klientka była zadowolona. Szczególnie, że za usługę płaciła niemało, a Wren była pewna, że w samym polowaniu, jak to określiły, klątwołamaczka odnaleźć miała zadowalającą dla siebie rozrywkę.
Z oddali niosło się echo melodyjnych, damskich głosów, którym towarzyszyły męskie salwy śmiechu; zabiłam Mary, zabiłam Susan, nie mam czego się obawiać, to tylko praca. Ale to wciąż było inne niż ofiary źle wyważonych zaklęć, pozbawione tchnienia ciała po nalocie ministerialnych psów pragnących oczyścić stolicę, czy nawet honor nauki czarodziejskiego świata. Chang przełknęła kwaśną gulę podchodzącą do gardła, odrzuciła od siebie widok martwych ciał dwóch młódek spalonych zaklęciem za katedrą i spróbowała skupić się na zapłacie, jaką miała otrzymać - kiedyś musiała przywyknąć do makabry, nie tyle cudzej, co przede wszystkim tej uskutecznionej własnoręcznie. Nie brakowało jej dokoła w żadnej sferze, a czym innym byli mugole, jeśli nie zwierzyną, dojnym bydłem, dziwnym wybrykiem natury? Regresem ewolucji?
Słońce poza linię horyzontu wydawało właśnie ostatnie promienie skąpane w szkarłacie. Jakże odpowiednią było to scenerią - nawet aura zdawała się zapowiadać to, na co przy ostatnim spotkaniu nalegała Zabini.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Kilka dni po przeprowadzce do nowego domu Lyanna była gotowa na przygodę, na urzeczywistnienie prawdopodobnie najbardziej szalonego pomysłu jaki miała w życiu. Oczywiście nie mogła się wycofać ani stchórzyć, nie była przecież byle wydelikaconą damulką. Była rycerzem Walpurgii, kobietą, która musiała stać się jak najbardziej silna i zdeterminowana. Gotowa na wszystko. A żeby taka być, żeby jak najlepiej sprawdzać się w walce o czysty świat, musiała pozbyć się resztek słabości, zabić w sobie resztki tej dawnej Lyanny, pełnej kompleksów i pozostałości ludzkich odruchów. Im dalej w to wszystko brnęła, tym było łatwiej. Widziała przecież bezksiężycową noc, sama trochę pomogła w oczyszczaniu miasta, choć nie opanowała jeszcze uśmiercającej inkantacji. Zaklęcia niewybaczalne były niezwykle trudne, więc musiała się szkolić, aby móc kiedyś z sukcesem ich użyć. Ale oprócz nich były inne groźne zaklęcia. Nawet uroki mogły zabijać, mugolskie organizmy były słabe i podatne i nie trzeba było wiele, by posłać mugola na tamten świat. Dla kogoś, kto maczał palce w czarnej magii, kto nakładał klątwy moralność była pojęciem wypaczonym. Nie była dobrą osobą, w ich rzeczywistości nie było na to miejsca. Ktoś musiał pobrudzić ręce, by kolejne pokolenia mogły wzrastać w świecie, w którym czysta krew stała na piedestale. A jej egoistyczna zachcianka miała przecież przyczynić się do oczyszczenia świata z kilku (jak jej się wydawało) brudnych mugolek. Cel uświęcał środki, a przedłużenie młodości było tylko jednym z powodów, dla których się na to zdecydowała. Musiała przyznać, że po dotychczasowych zabiegach na twarz jej skóra była jeszcze miększa i czystsza, a widziane w lustrze oblicze porażało urodą, olśniewającą jak na ludzkie standardy, bo potomkinie wil to zupełnie inna kategoria.
Pojawiła się w miejscu wybranym przez Wren, różnym od opustoszałego Londynu, w którym pewnie coraz trudniej byłoby znaleźć odpowiednie mugolki. Ufała, że panna Chang, znająca się na mugolskiej naturze lepiej od niej, trafnie wytypowała obszar. Otoczenie wyglądało wiejsko, nikt nie powinien się przejąć zniknięciem kilku dziewcząt, może poza samymi mugolami z tych okolic. Ministerstwo nie powinno kiwnąć palcem, w końcu to byli tylko mugole, a ministerialni sługusi mieli na swoich rękach o wiele więcej krwi po czystkach w Londynie.
Tradycyjnie była ubrana na czarno, a jej piękną twarz również skrywał kaptur. Nie wiedziała jeszcze, jak właściwie pozyskają ofiary – atakując podstępem z użyciem magii, czy może korzystając z subtelniejszych metod? W przypadku tej drugiej opcji mogłaby zaczepić jakąś mugolkę udając że się zgubiła i starając się udawać możliwie jak najbardziej niewinne dziewczę, w czym pomoże jej ponadprzeciętna uroda. Pojawiła się obok Wren skąpana w blasku zachodzącego słońca, które sprawiało, że jej czarna peleryna wyglądała na bordową. Jakże odpowiednio.
- Jestem – odezwała się, lekko odsuwając kaptur do tyłu. – Masz jakiś plan? Wolisz postawić na subtelność, czy może użyć magii? – zapytała. Ona mogła się dostosować do sytuacji. Spetryfikowanie jakiejś mugolki, lub spętanie jej woli by poszła za nimi nie powinno stanowić wyzwania. Większym była manipulacja, ale i z tym sobie poradzi, w końcu szkoliła się w tej sztuce, uczyła się coraz lepiej kłamać, a udawanie niewinnej i nieszkodliwej było taktyką, która już kilkukrotnie uratowała jej tyłek. Bo choć czasem wręcz nienawidziła tego, że niektórzy widzieli w niej tylko śliczną buźkę i ją lekceważyli, umniejszając jej talentom, czasem błogosławiła ten stan rzeczy. Bo czasem zostanie zlekceważoną było atutem, który mogła przekuć na swoją korzyść i wykorzystać to, że ktoś nie spodziewał się z jej strony zagrożenia. A jakiego zagrożenia mogli spodziewać się mugolscy wieśniacy, ludzie prości i ciemni, może nawet niezbyt świadomi wydarzeń w kraju? Zabini nie wiedziała, jak działa mugolski system informacji oraz wiedza o świecie wykraczającym poza obręb najbliższej okolicy.
Była ciekawa całej procedury od początku do końca. Od momentu schwytania mugolki aż do finału, jakim miało być spuszczenie krwi. Ze swoją podstawową wiedzą anatomiczną niezbyt się na tym znała i nie wiedziała ile krwi będzie potrzebne. Była też bardzo ciekawa poczynań Chang, tego do czego była zdolna i czy nadawałaby się na potencjalną sojuszniczkę rycerzy. Kto wie, może Wren poszukiwała swojej ścieżki, tak jak Lyanna kiedyś? Niewątpliwie obie skalały już swe ręce i serca mrokiem, choć wydawało się, że Zabini zabrnęła w to głębiej, w jej przypadku nie było już odwrotu, można było tylko iść coraz dalej. Tak więc szła. Pokonywała kolejne granice, zabijała kolejne słabości. Była czystej krwi, musiała być jej godna.
- Może najlepiej poszukać jakiejś samotnej ofiary lub zadbać o to, by taką się stała? – zaproponowała. Poradzenie sobie z grupką mugoli nie byłoby problemem dla dwóch czarownic, ale mogliby krzykami zaalarmować innych i wprawić okolicę w popłoch, więc może lepiej zaczaić się na samotną ofiarę lub postarać się jakoś odciągnąć ją na bok, by nie robić zamieszania. Nieopodal było widać mały lasek, dokąd mogły zwabić jakieś dziewczę i tam dokonać dzieła.
Pojawiła się w miejscu wybranym przez Wren, różnym od opustoszałego Londynu, w którym pewnie coraz trudniej byłoby znaleźć odpowiednie mugolki. Ufała, że panna Chang, znająca się na mugolskiej naturze lepiej od niej, trafnie wytypowała obszar. Otoczenie wyglądało wiejsko, nikt nie powinien się przejąć zniknięciem kilku dziewcząt, może poza samymi mugolami z tych okolic. Ministerstwo nie powinno kiwnąć palcem, w końcu to byli tylko mugole, a ministerialni sługusi mieli na swoich rękach o wiele więcej krwi po czystkach w Londynie.
Tradycyjnie była ubrana na czarno, a jej piękną twarz również skrywał kaptur. Nie wiedziała jeszcze, jak właściwie pozyskają ofiary – atakując podstępem z użyciem magii, czy może korzystając z subtelniejszych metod? W przypadku tej drugiej opcji mogłaby zaczepić jakąś mugolkę udając że się zgubiła i starając się udawać możliwie jak najbardziej niewinne dziewczę, w czym pomoże jej ponadprzeciętna uroda. Pojawiła się obok Wren skąpana w blasku zachodzącego słońca, które sprawiało, że jej czarna peleryna wyglądała na bordową. Jakże odpowiednio.
- Jestem – odezwała się, lekko odsuwając kaptur do tyłu. – Masz jakiś plan? Wolisz postawić na subtelność, czy może użyć magii? – zapytała. Ona mogła się dostosować do sytuacji. Spetryfikowanie jakiejś mugolki, lub spętanie jej woli by poszła za nimi nie powinno stanowić wyzwania. Większym była manipulacja, ale i z tym sobie poradzi, w końcu szkoliła się w tej sztuce, uczyła się coraz lepiej kłamać, a udawanie niewinnej i nieszkodliwej było taktyką, która już kilkukrotnie uratowała jej tyłek. Bo choć czasem wręcz nienawidziła tego, że niektórzy widzieli w niej tylko śliczną buźkę i ją lekceważyli, umniejszając jej talentom, czasem błogosławiła ten stan rzeczy. Bo czasem zostanie zlekceważoną było atutem, który mogła przekuć na swoją korzyść i wykorzystać to, że ktoś nie spodziewał się z jej strony zagrożenia. A jakiego zagrożenia mogli spodziewać się mugolscy wieśniacy, ludzie prości i ciemni, może nawet niezbyt świadomi wydarzeń w kraju? Zabini nie wiedziała, jak działa mugolski system informacji oraz wiedza o świecie wykraczającym poza obręb najbliższej okolicy.
Była ciekawa całej procedury od początku do końca. Od momentu schwytania mugolki aż do finału, jakim miało być spuszczenie krwi. Ze swoją podstawową wiedzą anatomiczną niezbyt się na tym znała i nie wiedziała ile krwi będzie potrzebne. Była też bardzo ciekawa poczynań Chang, tego do czego była zdolna i czy nadawałaby się na potencjalną sojuszniczkę rycerzy. Kto wie, może Wren poszukiwała swojej ścieżki, tak jak Lyanna kiedyś? Niewątpliwie obie skalały już swe ręce i serca mrokiem, choć wydawało się, że Zabini zabrnęła w to głębiej, w jej przypadku nie było już odwrotu, można było tylko iść coraz dalej. Tak więc szła. Pokonywała kolejne granice, zabijała kolejne słabości. Była czystej krwi, musiała być jej godna.
- Może najlepiej poszukać jakiejś samotnej ofiary lub zadbać o to, by taką się stała? – zaproponowała. Poradzenie sobie z grupką mugoli nie byłoby problemem dla dwóch czarownic, ale mogliby krzykami zaalarmować innych i wprawić okolicę w popłoch, więc może lepiej zaczaić się na samotną ofiarę lub postarać się jakoś odciągnąć ją na bok, by nie robić zamieszania. Nieopodal było widać mały lasek, dokąd mogły zwabić jakieś dziewczę i tam dokonać dzieła.
Obecność Lyanny zaakcentowały miękkie słowa, na których dźwięk czarownica odwróciła się na swoim siedzisku, obdarzając przybyłą towarzyszkę dość neutralnym spojrzeniem jedynie delikatnie zabarwionym zadowoleniem - a zatem nie wycofała się w ostatniej chwili. Nie stchórzyła. Nie wymówiła się nagłym wydarzeniem niecierpiącym zwłoki. Do tej pory Wren była niemalże całkowicie przekonana, że Zabini zgodnie z planem zdecyduje się do niej dołączyć; nie sprawiała wrażenia osoby gołosłownej, a głód widoczny w jej oczach podczas ostatniego spotkania głosił peany o pełnym podniecenia pragnieniu oddania się w ręce podobnie bestialskiego czynu. Gdyby nie wydarzenia w katedrze, być może sama miałaby przed tym dziś większe opory. Niewykluczone, że nie zdecydowałaby się na tak otwarte działanie, zamiast tego inaczej układając całą logistykę, tak, by krew pozyskiwać stopniowo, może od jednej młódki na dzień, na własną rękę. Dwukrotnie rzucone lamino, w tym jedno przepełnione wściekłością i wyjątkowo silne, sprawiło jednak, że obawa przed tak bezpośrednim pozbawieniem życia uleciała w niepamięć. Susan, Mary, kto jeszcze? Ile kolejnych imion zapełni póki co króciutką listę niefortunnych ofiar, których grzechem była młodość? I krew brudna, zbędna społecznie, a zarazem tak słodko przydatna w pielęgnacji naturalnego piękna?
- Witaj - odezwała się gładko i podniosła z kamienia, dłońmi skrytymi pod czarnymi rękawiczkami wykonanymi z siateczki wyprostowała materiał popielatego płaszcza, tak, by nie odsłaniał znajdującej się pod nim sukienki. Lekkim gestem zaprosiła ją dalej od głównej drogi i przecinającego ją rozdroża; punkt był na tyle widoczny, by w zieleni odnalazły się bez problemu, teraz jednak mogły zażyć odrobiny zakamuflowanej prywatności i poczekać, aż grupa zasłyszanych w oddali mugoli pojawi się na przewodnim szlaku. Póki co byli najlepiej zapowiadającą się zdobyczą; czarownice musiały jedynie ocenić liczebność ich grupy i to, czy towarzyszące dziewczęta były satysfakcjonującej aparycji, młodości. - Dobrze, że o to pytasz. Jest kilka kwestii, które musimy omówić zanim zaczniemy - mówiła spokojnie, tak, jakby nie rozprawiały właśnie na temat preludium do mugolskiej makabry, do początków traum i odbierającego zmysły przerażenia niespodziewanym atakiem w pozornie wciąż jeszcze spokojnej okolicy. - W pobliżu udało mi się znaleźć tylko jedną zabudowaną konstrukcję. To nieduża szopa, drewniana i brudna, ale przynajmniej bezpańska. Oczyścimy ją zaklęciem kiedy nadejdzie czas. - Do spokojnego i pełnego skupienia procesu wieńczącego wysiłek polowania potrzebowały miejsca innego niż bezbrzeżne pola na świeżym powietrzu, gdzie nakryć mógł je dosłownie każdy, czy to nieproszony mag, czy napataczająca się szlama. - Jestem przygotowana na spuszczenie krwi z pięciu, góra sześciu dziewcząt. Do twojej kąpieli potrzebujemy ich znacznie więcej, oczywiście, ale obawiam się, że nie znajdziemy ich tu za jednym zamachem bez rzezi na okolicznej wsi. A to, o ile ciekawe, wzbudzi więcej szumu niż powinno. - Nie daj Merlinie mugole ruszyliby na nie z odwetem w zatrważającej liczebności, a wówczas nawet zręcznie ciskane zaklęcia mogłyby okazać się niedostatecznie pomocne. Nie bez powodu osy potrafiły chmarą ugotować żywcem szerszenia.
Już teraz zdecydowała się wydobyć różdżkę z kieszeni szaty. Kasztanowiec zdawał się wszczepiać w mięśnie przyjemnie rozgrzewającą energię, czuła przepływ magii łączący dłoń z trzonem drewna i pierwszy raz spostrzegła budzące się w sobie podekscytowanie. Do tej pory podchodziła do ów pomysłu z rezerwą - może nawet z pewną obawą, niechętna do przeobrażenia się w potwora, lecz umysł skutecznie maskował to wizją polowania na zwykłe leśne zwierzęta. Nie ludzi, nie niewiasty o własnych marzeniach, pragnieniach i smutkach, a zgraję łań i loch przemierzających Horseshoe Green w poszukiwaniu pożywienia. To pomagało. Pomagało uporać się z odrażającym, brutalnym aspektem ich zamiarów, z wyrzutami sumienia i niepewnością, czy podjęta decyzja była tą właściwa. I tak nie mogłaby teraz wycofać się z przedsięwzięcia, stały na jego progu, gotowe, a Changowie nie uciekali z pola walki. Nigdy.
- W obliczu ostatnich wydarzeń mugolki nie będą tak głupie, by wędrować samotnie - stwierdziła pewnie, nauczona ich krnąbrności i sprytu przez dziewczęta zaoferowane eksperymentom Frances Burroughs. - Priorytetem powinno być pozbawienie ich możliwości krzyku. Potem ruchu. Nie mogą nam uciec, kiedy zobaczą, że władamy magią. - Ku własnemu zdziwieniu głos nie zadrżał jej ani przez moment, twarz pozostawała natomiast kamienna, pozbawiona emocji mogących zniweczyć poświęcone przygotowaniom starania. - Gdy ogłuszymy już dostateczną liczbę, proponuję przetransportować je do szopy, gdzie zajmę się ich krwią. Mężczyźni są zbędni. Jeśli będziesz miała taką ochotę, Lyanno, zabij każdego, który się nawinie - bo to, że starsi lub młodsi będą towarzyszyć płci piękniejszej było raczej nieuniknione, wnioskując po kilku obserwacjach tutejszych zwyczajów. - I tak nie ma z nich pożytku.
- Witaj - odezwała się gładko i podniosła z kamienia, dłońmi skrytymi pod czarnymi rękawiczkami wykonanymi z siateczki wyprostowała materiał popielatego płaszcza, tak, by nie odsłaniał znajdującej się pod nim sukienki. Lekkim gestem zaprosiła ją dalej od głównej drogi i przecinającego ją rozdroża; punkt był na tyle widoczny, by w zieleni odnalazły się bez problemu, teraz jednak mogły zażyć odrobiny zakamuflowanej prywatności i poczekać, aż grupa zasłyszanych w oddali mugoli pojawi się na przewodnim szlaku. Póki co byli najlepiej zapowiadającą się zdobyczą; czarownice musiały jedynie ocenić liczebność ich grupy i to, czy towarzyszące dziewczęta były satysfakcjonującej aparycji, młodości. - Dobrze, że o to pytasz. Jest kilka kwestii, które musimy omówić zanim zaczniemy - mówiła spokojnie, tak, jakby nie rozprawiały właśnie na temat preludium do mugolskiej makabry, do początków traum i odbierającego zmysły przerażenia niespodziewanym atakiem w pozornie wciąż jeszcze spokojnej okolicy. - W pobliżu udało mi się znaleźć tylko jedną zabudowaną konstrukcję. To nieduża szopa, drewniana i brudna, ale przynajmniej bezpańska. Oczyścimy ją zaklęciem kiedy nadejdzie czas. - Do spokojnego i pełnego skupienia procesu wieńczącego wysiłek polowania potrzebowały miejsca innego niż bezbrzeżne pola na świeżym powietrzu, gdzie nakryć mógł je dosłownie każdy, czy to nieproszony mag, czy napataczająca się szlama. - Jestem przygotowana na spuszczenie krwi z pięciu, góra sześciu dziewcząt. Do twojej kąpieli potrzebujemy ich znacznie więcej, oczywiście, ale obawiam się, że nie znajdziemy ich tu za jednym zamachem bez rzezi na okolicznej wsi. A to, o ile ciekawe, wzbudzi więcej szumu niż powinno. - Nie daj Merlinie mugole ruszyliby na nie z odwetem w zatrważającej liczebności, a wówczas nawet zręcznie ciskane zaklęcia mogłyby okazać się niedostatecznie pomocne. Nie bez powodu osy potrafiły chmarą ugotować żywcem szerszenia.
Już teraz zdecydowała się wydobyć różdżkę z kieszeni szaty. Kasztanowiec zdawał się wszczepiać w mięśnie przyjemnie rozgrzewającą energię, czuła przepływ magii łączący dłoń z trzonem drewna i pierwszy raz spostrzegła budzące się w sobie podekscytowanie. Do tej pory podchodziła do ów pomysłu z rezerwą - może nawet z pewną obawą, niechętna do przeobrażenia się w potwora, lecz umysł skutecznie maskował to wizją polowania na zwykłe leśne zwierzęta. Nie ludzi, nie niewiasty o własnych marzeniach, pragnieniach i smutkach, a zgraję łań i loch przemierzających Horseshoe Green w poszukiwaniu pożywienia. To pomagało. Pomagało uporać się z odrażającym, brutalnym aspektem ich zamiarów, z wyrzutami sumienia i niepewnością, czy podjęta decyzja była tą właściwa. I tak nie mogłaby teraz wycofać się z przedsięwzięcia, stały na jego progu, gotowe, a Changowie nie uciekali z pola walki. Nigdy.
- W obliczu ostatnich wydarzeń mugolki nie będą tak głupie, by wędrować samotnie - stwierdziła pewnie, nauczona ich krnąbrności i sprytu przez dziewczęta zaoferowane eksperymentom Frances Burroughs. - Priorytetem powinno być pozbawienie ich możliwości krzyku. Potem ruchu. Nie mogą nam uciec, kiedy zobaczą, że władamy magią. - Ku własnemu zdziwieniu głos nie zadrżał jej ani przez moment, twarz pozostawała natomiast kamienna, pozbawiona emocji mogących zniweczyć poświęcone przygotowaniom starania. - Gdy ogłuszymy już dostateczną liczbę, proponuję przetransportować je do szopy, gdzie zajmę się ich krwią. Mężczyźni są zbędni. Jeśli będziesz miała taką ochotę, Lyanno, zabij każdego, który się nawinie - bo to, że starsi lub młodsi będą towarzyszyć płci piękniejszej było raczej nieuniknione, wnioskując po kilku obserwacjach tutejszych zwyczajów. - I tak nie ma z nich pożytku.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Nie mogła wycofać się i stchórzyć. To źle by wyglądało i czyniło ją osobą gołosłowną, która obiecywała, ale nie była konsekwentna. Dlatego to nie wchodziło w grę. Nie zamierzała być tchórzem ani słabeuszem. Musiała pokazać (także samej sobie), do czego była zdolna w imię wyższego celu. Praca mogła chwilowo poczekać, i tak poświęcała jej wiele czasu, zwłaszcza odkąd nawiązała współpracę ze sklepem Borgina i Burke’a, i zyskała dostęp do lepszej klienteli, a co za tym szło, wzrosła jej renoma i zarobki. No i miała stałe miejsce zbytu znajdowanych artefaktów oraz przedmiotów które sama zaklinała. Dzięki temu było ją stać na to, by opłacić u Chang swoją kąpiel w krwi.
Nie wiedziała, że Wren miała już okazję zabić. Niewątpliwie jednak pochwaliłaby ten czyn. Podobno najtrudniejszy był pierwszy raz, potem przychodziło łatwiej. Podobnie było z czarną magią i klątwami. Najtrudniejszy był ten pierwszy raz. Kolejne nie robiły już różnicy. Jej dusza i tak była skażona złem, choć postronna osoba miałaby problem dopatrzeć się go za tą iście anielską urodą.
Były obie, żadna z nich się nie wycofała. To dobrze. Lyanna, stojąc tam, pośród pól gdzieś w Dover, zaczęła odczuwać ekscytację. Gdzieś głęboko było i trochę niepokoju, ale starała się go zdusić. Nic złego nie mogło się wydarzyć. Mugole byli słabi, choć pamiętała niefortunną „przygodę” z dzieciństwa, pamiętała że ich wynalazki potrafiły być niebezpieczne – ale dziś przecież nie była dzieckiem i potrafiła się obronić. Ministerstwa też nie musiała się bać, bo wątpiła, by ktokolwiek miał coś przeciwko zabiciu kilku mugolek. Poczucie bezkarności dodawało jej odwagi do robienia rzeczy, których w starym systemie mimo wszystko nie odważyłaby się zrobić. Kiedyś zawsze czaił się z tyłu głowy ten strach przed karą, przed schwytaniem i osadzeniem w Azkabanie, a teraz się od niego uwolniła.
Skryły się w cieniu drzew, by nie być widocznymi dla mugoli, którzy, sądząc po głosach, powoli się zbliżali. Ze swojej kryjówki mogły obserwować główną drogę i czekać, aż sylwetki niemagicznych pojawią się w polu widzenia.
- Myślę, że się nada. Nim przejdziemy do rzeczy możemy ją zabezpieczyć jakimś zaklęciem, żeby nikt nam nie przeszkodził. Repello mugoletum lub Salvio Hexia powinny załatwić sprawę – powiedziała cicho. Przynajmniej jeśli chodziło o mugoli. Nie trzeba było dużo, by oszukać ich słabe zmysły. – Lepiej nie zwracać na nas uwagi – dodała. Może i cieszyła się protekcją rycerzy, ale nie chciała przyciągać nadmiernego zainteresowania. Zawsze lubiła działać w cieniu. – Ile dziewcząt potrzebujemy? Nie wystarczy krew z pięciu czy sześciu? – spytała. Tak naprawdę nie miała pojęcia, ile dokładnie objętości krwi może być w jednej młódce, jej wiedza anatomiczna była podstawowa. – Masz sposób, aby przechować tę krew, nim zdobędziemy więcej? – Bo w końcu, skoro nie mogły dziś zdobyć odpowiedniej ilości, niedobrze by było, gdyby ta zdobyta się zepsuła.
Pewnie niewiele kobiet spośród tych zainteresowanych dbałością o urodę mogłoby tak spokojnie rozprawiać o polowaniu na młode dziewczęta w celu upuszczenia z nich krwi. Ale Lyanna robiła to dla czegoś więcej niż tylko pielęgnowanie młodości i urody. Poza tym to byli tylko mugole, a mugole nie byli równi czarodziejom. Byli jak zwierzęta, tak zawsze jej powtarzano. Słabi, głupi i nieprzydatni. Zajmowali i niszczyli świat, który przynależał się magom. I jej takie myślenie pomagało od początku przynależności do rycerzy. Świat był ich, czarodziejów. Byli silniejsi i nie powinni musieć ukrywać się przed znacznie liczniejszymi, ale słabymi i prymitywnymi mugolami.
Palce jej wiodącej dłoni okrytej materiałem czarnej rękawiczki zaciskały się na drewnie z amboiny, a twarz pozostawiała skupiona i beznamiętna. Coraz lepiej panowała nad emocjami. A może po prostu coraz mniej rzeczy robiło na niej większe wrażenie?
- Wydaje mi się, że to akurat nie będzie trudne – rzekła. W tym przypadku sprawdzi się Silencio i Petryficus lub Drętwota. Ewentualnie Locomotor Mortis, jeśli założyć możliwość użycia czarnej magii, o ile ta nie psuła posoki. Zaklęcia powodujące krwawienie należało odpuścić, bo szkoda marnować krwi. Mężczyzn również mogła traktować podobnie. Nie potrafiła jeszcze rzucać uśmiercającej klątwy, ale do tego wolała się nie przyznawać. Ten brak musiał zostać nadrobiony. Ale innymi zaklęciami też dało się zabijać, zwłaszcza mugoli. Ich ciała znosiły jeszcze mniej magii niż nawet najmarniejsza szlama. Niemniej jednak nie planowała używać więcej brutalności niż będzie to niezbędne do osiągnięcia celu, nie była szalona i nie robiła tego wszystkiego dla zabawy. Choć nie wykluczała tego, że jakiś mugol może zostać później użyty do poćwiczenia klątw. Później, jeśli wystarczy czasu, bo najpierw musiały załatwić inne kwestie. – Chcesz rzucać zaklęciami z krzaków w całą grupkę, petryfikując jednego po drugim i następnie wybierając spomiędzy nich odpowiednie dziewczęta? – zastanowiła się. Niewykluczone jednak, że jeśli grupa mugoli nie będzie zbyt liczna, to spetryfikują wszystkich nim mugole uświadomią sobie, co się dzieje i co to za dziwne błyski. Ich pojawienie się z pewnością zweryfikuje snute plany, bo będą musiały podjąć decyzję na gorąco, dostosować się do sytuacji. Krzewy osłaniały je i sprawiały, że nie były widoczne, chyba że ktoś wpatrywałby się bezpośrednio w ich kryjówkę. Nie podejrzewała mugoli o znaczną spostrzegawczość, ale też, co musiała sobie przypominać, nie mogła zupełnie ich lekceważyć.
I w końcu mogły wychwycić, że głosy mugoli dochodziły z naprawdę bliskiej odległości. Niemagiczni lada moment pojawią się na ścieżce, miały więc mało czasu do momentu, kiedy będzie należało podjąć reakcję. Najpierw jednak, gdy sylwetki zaczęły pojawiać się w polu widzenia, musiała ocenić ich liczbę i płeć. Widziała dwóch młodych mężczyzn, jednego wiekowego starca, a także kobiety: dwie ewidentnie były zbyt dojrzałe, by się nadawać, ale trzy młode dziewczęta wyglądały obiecująco, jednak żeby je dopaść, musiały też unieruchomić wszystkich pozostałych. Ośmiu mugoli, ich dwie – powinny dać radę.
Mocniej ścisnęła różdżkę w palcach, wysuwając jej koniuszek przez zarośla i rzucając niewerbalnego petryficusa na idącego na przedzie młodego, rosłego mugola, mogącego mieć około dwudziestu lat, który upadł jak marionetka, której ktoś nagle przeciął sznurki. Idąca za nim kobieta potknęła się o jego unieruchomione ciało, a pozostali zaraz skupili się wokół niego, zastanawiając się, co się stało, a to dawało jej i Wren chwilę, by wystrzelić kolejne zaklęcia nim mugole przejęci upadkiem towarzysza zorientują się, że powinni uciekać.
Nie wiedziała, że Wren miała już okazję zabić. Niewątpliwie jednak pochwaliłaby ten czyn. Podobno najtrudniejszy był pierwszy raz, potem przychodziło łatwiej. Podobnie było z czarną magią i klątwami. Najtrudniejszy był ten pierwszy raz. Kolejne nie robiły już różnicy. Jej dusza i tak była skażona złem, choć postronna osoba miałaby problem dopatrzeć się go za tą iście anielską urodą.
Były obie, żadna z nich się nie wycofała. To dobrze. Lyanna, stojąc tam, pośród pól gdzieś w Dover, zaczęła odczuwać ekscytację. Gdzieś głęboko było i trochę niepokoju, ale starała się go zdusić. Nic złego nie mogło się wydarzyć. Mugole byli słabi, choć pamiętała niefortunną „przygodę” z dzieciństwa, pamiętała że ich wynalazki potrafiły być niebezpieczne – ale dziś przecież nie była dzieckiem i potrafiła się obronić. Ministerstwa też nie musiała się bać, bo wątpiła, by ktokolwiek miał coś przeciwko zabiciu kilku mugolek. Poczucie bezkarności dodawało jej odwagi do robienia rzeczy, których w starym systemie mimo wszystko nie odważyłaby się zrobić. Kiedyś zawsze czaił się z tyłu głowy ten strach przed karą, przed schwytaniem i osadzeniem w Azkabanie, a teraz się od niego uwolniła.
Skryły się w cieniu drzew, by nie być widocznymi dla mugoli, którzy, sądząc po głosach, powoli się zbliżali. Ze swojej kryjówki mogły obserwować główną drogę i czekać, aż sylwetki niemagicznych pojawią się w polu widzenia.
- Myślę, że się nada. Nim przejdziemy do rzeczy możemy ją zabezpieczyć jakimś zaklęciem, żeby nikt nam nie przeszkodził. Repello mugoletum lub Salvio Hexia powinny załatwić sprawę – powiedziała cicho. Przynajmniej jeśli chodziło o mugoli. Nie trzeba było dużo, by oszukać ich słabe zmysły. – Lepiej nie zwracać na nas uwagi – dodała. Może i cieszyła się protekcją rycerzy, ale nie chciała przyciągać nadmiernego zainteresowania. Zawsze lubiła działać w cieniu. – Ile dziewcząt potrzebujemy? Nie wystarczy krew z pięciu czy sześciu? – spytała. Tak naprawdę nie miała pojęcia, ile dokładnie objętości krwi może być w jednej młódce, jej wiedza anatomiczna była podstawowa. – Masz sposób, aby przechować tę krew, nim zdobędziemy więcej? – Bo w końcu, skoro nie mogły dziś zdobyć odpowiedniej ilości, niedobrze by było, gdyby ta zdobyta się zepsuła.
Pewnie niewiele kobiet spośród tych zainteresowanych dbałością o urodę mogłoby tak spokojnie rozprawiać o polowaniu na młode dziewczęta w celu upuszczenia z nich krwi. Ale Lyanna robiła to dla czegoś więcej niż tylko pielęgnowanie młodości i urody. Poza tym to byli tylko mugole, a mugole nie byli równi czarodziejom. Byli jak zwierzęta, tak zawsze jej powtarzano. Słabi, głupi i nieprzydatni. Zajmowali i niszczyli świat, który przynależał się magom. I jej takie myślenie pomagało od początku przynależności do rycerzy. Świat był ich, czarodziejów. Byli silniejsi i nie powinni musieć ukrywać się przed znacznie liczniejszymi, ale słabymi i prymitywnymi mugolami.
Palce jej wiodącej dłoni okrytej materiałem czarnej rękawiczki zaciskały się na drewnie z amboiny, a twarz pozostawiała skupiona i beznamiętna. Coraz lepiej panowała nad emocjami. A może po prostu coraz mniej rzeczy robiło na niej większe wrażenie?
- Wydaje mi się, że to akurat nie będzie trudne – rzekła. W tym przypadku sprawdzi się Silencio i Petryficus lub Drętwota. Ewentualnie Locomotor Mortis, jeśli założyć możliwość użycia czarnej magii, o ile ta nie psuła posoki. Zaklęcia powodujące krwawienie należało odpuścić, bo szkoda marnować krwi. Mężczyzn również mogła traktować podobnie. Nie potrafiła jeszcze rzucać uśmiercającej klątwy, ale do tego wolała się nie przyznawać. Ten brak musiał zostać nadrobiony. Ale innymi zaklęciami też dało się zabijać, zwłaszcza mugoli. Ich ciała znosiły jeszcze mniej magii niż nawet najmarniejsza szlama. Niemniej jednak nie planowała używać więcej brutalności niż będzie to niezbędne do osiągnięcia celu, nie była szalona i nie robiła tego wszystkiego dla zabawy. Choć nie wykluczała tego, że jakiś mugol może zostać później użyty do poćwiczenia klątw. Później, jeśli wystarczy czasu, bo najpierw musiały załatwić inne kwestie. – Chcesz rzucać zaklęciami z krzaków w całą grupkę, petryfikując jednego po drugim i następnie wybierając spomiędzy nich odpowiednie dziewczęta? – zastanowiła się. Niewykluczone jednak, że jeśli grupa mugoli nie będzie zbyt liczna, to spetryfikują wszystkich nim mugole uświadomią sobie, co się dzieje i co to za dziwne błyski. Ich pojawienie się z pewnością zweryfikuje snute plany, bo będą musiały podjąć decyzję na gorąco, dostosować się do sytuacji. Krzewy osłaniały je i sprawiały, że nie były widoczne, chyba że ktoś wpatrywałby się bezpośrednio w ich kryjówkę. Nie podejrzewała mugoli o znaczną spostrzegawczość, ale też, co musiała sobie przypominać, nie mogła zupełnie ich lekceważyć.
I w końcu mogły wychwycić, że głosy mugoli dochodziły z naprawdę bliskiej odległości. Niemagiczni lada moment pojawią się na ścieżce, miały więc mało czasu do momentu, kiedy będzie należało podjąć reakcję. Najpierw jednak, gdy sylwetki zaczęły pojawiać się w polu widzenia, musiała ocenić ich liczbę i płeć. Widziała dwóch młodych mężczyzn, jednego wiekowego starca, a także kobiety: dwie ewidentnie były zbyt dojrzałe, by się nadawać, ale trzy młode dziewczęta wyglądały obiecująco, jednak żeby je dopaść, musiały też unieruchomić wszystkich pozostałych. Ośmiu mugoli, ich dwie – powinny dać radę.
Mocniej ścisnęła różdżkę w palcach, wysuwając jej koniuszek przez zarośla i rzucając niewerbalnego petryficusa na idącego na przedzie młodego, rosłego mugola, mogącego mieć około dwudziestu lat, który upadł jak marionetka, której ktoś nagle przeciął sznurki. Idąca za nim kobieta potknęła się o jego unieruchomione ciało, a pozostali zaraz skupili się wokół niego, zastanawiając się, co się stało, a to dawało jej i Wren chwilę, by wystrzelić kolejne zaklęcia nim mugole przejęci upadkiem towarzysza zorientują się, że powinni uciekać.
Zabezpieczenie szopy przed potencjalnym intruzem miało dużo sensu. Nakryte na niepięknej czynności wzbudziłyby niepotrzebny popłoch, krzyk, nie daj Merlinie ściągnęłyby na siebie uwagę większej liczby mugoli przemierzających okolicę, co znacznie utrudniłoby przebieg wydarzeń. Wren kiwnęła zatem głową, godząc się z sugestią towarzyszki. Gdy przyjdzie czas, zaklęcia kamuflujące konstrukcję umożliwią im działanie pod osłoną niezmąconej prywatności - i, szczerze mówiąc, chętnie zaczęłaby właśnie od tego, lecz dźwięki dobiegające z bliskiej odległości świadczyły o tym, że pierwsza grupa mugoli była już niedaleko. Mogłyby ich zgubić, gdyby teraz oddaliły się celem skupienia uwagi na złotej klatce, w której młode kanarki miały stracić swoje śliczne piórka. Ściana drzew pozwalała im obserwować zielone pola bez przeszkód, bez strachu o własną tożsamość; nieskupione na konkretnym celu oczy nie miały cienia szansy wyłapać odzianych na czarno smukłych sylwetek przyczajonych w ciemności zapewnionej przez rozłożyste korony. Zagajnik nie był duży, ale wystarczająco gęsty na ich potrzeby.
- To zależy od ciebie - wyznała miękko, spiesząc z wyjaśnieniem. - Od tego, czy życzysz sobie zażyć prawdziwej kąpieli, czy samo obmycie się posoką będzie dla ciebie wystarczające. Ciało jednej dziewczyny pomieści około pięciu litrów krwi. To niedużo, nawet ich dziesiątka nie byłaby w stanie zapełnić wanny w połowie. - Jej własna wiedza anatomiczna nie była rozległa, choć przewyższała znajomością materiału teoretycznie i praktycznie podstawy podstaw, szczególnym zainteresowaniem darząc kwestie mogące przyczynić się do łatwości wykonywania swego zawodu. Chang zasymilowała wiedzę, która była jej potrzebna - a nawet niezbędna w pobieraniu czyjejś posoki, w prawidłowym obchodzeniu się z nią w zaciszu pracowni, zabezpieczaniu jej do wysyłki. Nawet najdrobniejsze skażenie jej przez własną niewiedzę czy nieuwagę mogło być drastyczne w skutkach, nie tyle dla niej, co i dla klientki niefortunnie otrzymującej i wykorzystującej na skórze trefną próbkę. - Szklane butle pomieszczą dzisiejsze zbiory, schłodzę je zaklęciem, a później przetransportuję do swojej pracowni, gdzie zaczekają na wykorzystanie. Wszystko jest już przygotowane - zapewniła konkretnie, przedmioty zostawiwszy we wcześniej wspomnianej szopie, odpowiednio skryte przed wścibskim poszukiwaczem przygód. Zwieńczony polowaniem wieczór miał upłynąć jej pod znakiem dyskretnej podróży od punktu A do punktu B, tak, by nie wzbudzić podejrzeń, nie naruszyć zbiorów. W razie czego dysponowała możliwością zwrócenia się o prędką pomoc kilku zaufanych czarownic, które zadeklarowały się odwdzięczyć za okazjonalną, dotychczasową suplementację ich w specyfik po bardzo korzystnej cenie - lub po żadnej. Doświadczenie uczyło przydatności posiadania długów wdzięczności; w lakonicznej informacji nie wyjawiła im jednak imienia Lyanny, zamiast tego otaczając powód wyprawy do Horseshoe Green pretekstem uzupełnienia własnych zbiorów przeznaczonych na sprzedaż. Nie dopytywały. Kłamstwo w jej wykonaniu było przekonywujące, na tyle, by nie dopatrywały się w nim nieścisłości.
Mugole pojawili się na horyzoncie, lecz zanim wiedźmy przystąpiły do działania, Wren włożyła jeszcze wolną dłoń do kieszeni i odnalazła skrywany w niej pierścień wykonany ze złota, ozdobiony zastygniętym, gadzim okiem; bez słowa wsunęła błyskotkę na palec, pragnąc zapewnić sobie dodatkową możliwość obserwacji otoczenia i ewentualnego towarzystwa po całkowitej dominacji zmierzchu. Oprócz tego uniosła również różdżkę, skupiona, spokojna, w myślach wypowiadając inkantację homenum revelio. Zaklęcie było udane, błyskawicznie ukazało przed jej oczyma zbliżające się sylwetki i nikogo innego, kto nadchodziłby z oddali, z innych stron. Doskonale. To gwarantowało im chwilę bez zbędnych komplikacji, a mugolom - brak ewentualnego ratunku na wypadek gdyby podjęli nierozsądną decyzję o krzyku czy ucieczce.
- Tak byłoby wygodnie - odparła, czuła, jak wzbiera w niej w końcu adrenalina, jak organizm pompuje ją przez żyły z upragnioną werwą, a mięśnie napełnia energia. Oczy rozbłysły podekscytowaniem, podnieceniem. - Ale nie jesteśmy psami by kryć się po krzakach, Lyanno. Niech wiedzą z kim przyszło im dziś się spotkać - słowa padły już po tym, jak Zabini użyła oszałamiającej inkantacji a pierwszy z niemagów padł na ziemię jak długi, spetryfikowany niewerbalnym działaniem uroku. Zaczęło się.
Odwróceni do nich plecami i skupieni na powalonym towarzyszu ludzie nie mieli świadomości wyłaniającego się z zarośli niebezpieczeństwa. Twarze czarownic skrywały duże kaptury, na pozór mogły przypominać sunących ku celu dementorów, uzbrojonych w patyki. Wren czuła, jak wolna dłoń zaczyna drżeć w ekstazie, a różdżka ciska ze swego krańca kolejną bezsłowną inkantację. Drętwota uderzyła w drugiego z młodych mężczyzn, otwierając drogę do najstarszego z grona, brodatego jegomościa o poczciwym wyrazie twarzy, który prędko odwrócił się w stronę drugiego buchnięcia. Ich głosy zaczynały być donośniejsze - i wtedy właśnie jedna ze starszych kobiet dostrzegła zbliżające się zagrożenie. Kim jesteście? Pomóżcie nam, potrzebujemy lekarza!, wołali, nieświadomi kto tak naprawdę przyczynił się do tragedii, jaka już niebawem miała ich zmiażdżyć.
- Silencio - zaintonowała głodnym głosem Wren, celując różdżką w wołającą niewiastę średniego wieku. I przed oczyma stanęła jej Mary. Odwrócona doń plecami, szarpiąca zardzewiałą klamkę katedry, spłoszona i zdesperowana. A potem Susan, której krew pod wpływem przedzierającego skórę lamino trysnęła na stojącą nieopodal Frances. To tylko interesy. Muszę dbać o własne dobro. - Drętwota - zaklęcie poszybowało w kierunku starca, podczas gdy pierwsza z młódek, poprawnie oceniając absurdalną sytuację, rzuciła się do ucieczki, nawołując pomocy.
- To zależy od ciebie - wyznała miękko, spiesząc z wyjaśnieniem. - Od tego, czy życzysz sobie zażyć prawdziwej kąpieli, czy samo obmycie się posoką będzie dla ciebie wystarczające. Ciało jednej dziewczyny pomieści około pięciu litrów krwi. To niedużo, nawet ich dziesiątka nie byłaby w stanie zapełnić wanny w połowie. - Jej własna wiedza anatomiczna nie była rozległa, choć przewyższała znajomością materiału teoretycznie i praktycznie podstawy podstaw, szczególnym zainteresowaniem darząc kwestie mogące przyczynić się do łatwości wykonywania swego zawodu. Chang zasymilowała wiedzę, która była jej potrzebna - a nawet niezbędna w pobieraniu czyjejś posoki, w prawidłowym obchodzeniu się z nią w zaciszu pracowni, zabezpieczaniu jej do wysyłki. Nawet najdrobniejsze skażenie jej przez własną niewiedzę czy nieuwagę mogło być drastyczne w skutkach, nie tyle dla niej, co i dla klientki niefortunnie otrzymującej i wykorzystującej na skórze trefną próbkę. - Szklane butle pomieszczą dzisiejsze zbiory, schłodzę je zaklęciem, a później przetransportuję do swojej pracowni, gdzie zaczekają na wykorzystanie. Wszystko jest już przygotowane - zapewniła konkretnie, przedmioty zostawiwszy we wcześniej wspomnianej szopie, odpowiednio skryte przed wścibskim poszukiwaczem przygód. Zwieńczony polowaniem wieczór miał upłynąć jej pod znakiem dyskretnej podróży od punktu A do punktu B, tak, by nie wzbudzić podejrzeń, nie naruszyć zbiorów. W razie czego dysponowała możliwością zwrócenia się o prędką pomoc kilku zaufanych czarownic, które zadeklarowały się odwdzięczyć za okazjonalną, dotychczasową suplementację ich w specyfik po bardzo korzystnej cenie - lub po żadnej. Doświadczenie uczyło przydatności posiadania długów wdzięczności; w lakonicznej informacji nie wyjawiła im jednak imienia Lyanny, zamiast tego otaczając powód wyprawy do Horseshoe Green pretekstem uzupełnienia własnych zbiorów przeznaczonych na sprzedaż. Nie dopytywały. Kłamstwo w jej wykonaniu było przekonywujące, na tyle, by nie dopatrywały się w nim nieścisłości.
Mugole pojawili się na horyzoncie, lecz zanim wiedźmy przystąpiły do działania, Wren włożyła jeszcze wolną dłoń do kieszeni i odnalazła skrywany w niej pierścień wykonany ze złota, ozdobiony zastygniętym, gadzim okiem; bez słowa wsunęła błyskotkę na palec, pragnąc zapewnić sobie dodatkową możliwość obserwacji otoczenia i ewentualnego towarzystwa po całkowitej dominacji zmierzchu. Oprócz tego uniosła również różdżkę, skupiona, spokojna, w myślach wypowiadając inkantację homenum revelio. Zaklęcie było udane, błyskawicznie ukazało przed jej oczyma zbliżające się sylwetki i nikogo innego, kto nadchodziłby z oddali, z innych stron. Doskonale. To gwarantowało im chwilę bez zbędnych komplikacji, a mugolom - brak ewentualnego ratunku na wypadek gdyby podjęli nierozsądną decyzję o krzyku czy ucieczce.
- Tak byłoby wygodnie - odparła, czuła, jak wzbiera w niej w końcu adrenalina, jak organizm pompuje ją przez żyły z upragnioną werwą, a mięśnie napełnia energia. Oczy rozbłysły podekscytowaniem, podnieceniem. - Ale nie jesteśmy psami by kryć się po krzakach, Lyanno. Niech wiedzą z kim przyszło im dziś się spotkać - słowa padły już po tym, jak Zabini użyła oszałamiającej inkantacji a pierwszy z niemagów padł na ziemię jak długi, spetryfikowany niewerbalnym działaniem uroku. Zaczęło się.
Odwróceni do nich plecami i skupieni na powalonym towarzyszu ludzie nie mieli świadomości wyłaniającego się z zarośli niebezpieczeństwa. Twarze czarownic skrywały duże kaptury, na pozór mogły przypominać sunących ku celu dementorów, uzbrojonych w patyki. Wren czuła, jak wolna dłoń zaczyna drżeć w ekstazie, a różdżka ciska ze swego krańca kolejną bezsłowną inkantację. Drętwota uderzyła w drugiego z młodych mężczyzn, otwierając drogę do najstarszego z grona, brodatego jegomościa o poczciwym wyrazie twarzy, który prędko odwrócił się w stronę drugiego buchnięcia. Ich głosy zaczynały być donośniejsze - i wtedy właśnie jedna ze starszych kobiet dostrzegła zbliżające się zagrożenie. Kim jesteście? Pomóżcie nam, potrzebujemy lekarza!, wołali, nieświadomi kto tak naprawdę przyczynił się do tragedii, jaka już niebawem miała ich zmiażdżyć.
- Silencio - zaintonowała głodnym głosem Wren, celując różdżką w wołającą niewiastę średniego wieku. I przed oczyma stanęła jej Mary. Odwrócona doń plecami, szarpiąca zardzewiałą klamkę katedry, spłoszona i zdesperowana. A potem Susan, której krew pod wpływem przedzierającego skórę lamino trysnęła na stojącą nieopodal Frances. To tylko interesy. Muszę dbać o własne dobro. - Drętwota - zaklęcie poszybowało w kierunku starca, podczas gdy pierwsza z młódek, poprawnie oceniając absurdalną sytuację, rzuciła się do ucieczki, nawołując pomocy.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Lyanna rozumiała potrzebę dyskrecji, bo sama zwykła działać w cieniu, bez zwracania niepotrzebnej uwagi, nawet jeśli byli to tylko mugole. Póki co nie było czasu, by zboczyć i nałożyć zaklęcia, mugole mogli tu nadejść w każdej chwili, więc trzeba będzie zabezpieczyć szopę już po tym, jak zawleką do niej pierwsze dziewczęta. Lyanna mogła się tym zająć, bo dobrze znała się na zaklęciach ochronnych i zabezpieczających. Mimo fascynacji mrokiem nie zapominała o użyteczności białej magii. Jak się okazywało, można jej było użyć i do czynienia zła.
- Na pierwszy raz wystarczy obmycie, moja skóra nie jest jeszcze stara i pomarszczona, bardziej zaawansowane zabiegi mogą więc poczekać na czas, gdy staną się niezbędne dla utrzymania mojego ciała w młodości – rzekła. Gdy będzie starsza, wtedy może potrzebować więcej niż teraz, mogła więc stopniować sobie to wszystko. Zabicie pięciu czy sześciu dziewcząt to i tak na początek było sporo, nawet jeśli to były tylko brudne mugolki. Nie chodziło o współczucie, którego do nich nie miała, a o to, że zabicie zbyt dużej ilości mogłoby ściągnąć uwagę, byłoby trudne do przeprowadzenia i rozłożone w czasie, co mogłoby wpłynąć na użyteczność krwi zdobytej na początku. Musiały też tę krew jakoś przetransportować, a nie mogły iść przez pola z wiadrami posoki.
Miała dziś nie tylko przesunąć po raz kolejny swoje granice, ale i, jak się okazywało, dowiedzieć się nowych rzeczy o tym, jak obchodzić się z krwią. Nie mogła się doczekać jej zdobycia i wykorzystania.
I Lyanna miała na palcu niedawno zdobyte Oko Ślepego, które po zapadnięciu zmroku mogło się bardzo przydać. Głosy zbliżały się, aż po chwili w polu widzenia ukazali się mugole, najprawdopodobniej prości wieśniacy wracający z pracy w okolicznych polach do domostw. W kraju trwała wojna, która dotykała również mugoli, ale prozaiczne potrzeby domagały się zaspokojenia i mugole musieli hodować sobie jedzenie i to bez pomocy magii.
Nadszedł i ten moment, kiedy z jej różdżki wystrzeliło pierwsze zaklęcie, skutecznie petryfikując pierwszego z mugoli, którego nagły upadek przyciągnął uwagę pozostałych. Słabość i wrażliwość na cudzą krzywdę miała być ich zgubą, bo zamiast natychmiast uciekać, ratując swoją skórę, zgodnie z jej przewidywaniami rzucili się na pomoc towarzyszowi, nie rozumiejąc dlaczego upadł. Choć Lyanna początkowo miała zamiar atakować z zarośli, zgodnie z propozycją Wren opuściła je. Nie miały się w końcu czego bać, ci prości wieśniacy nie mogli im zagrozić. Żaden nie miał przy sobie tego złowrogiego metalowego kija plującego ognistymi kulami, który pamiętała z dzieciństwa, z czasów kiedy podobno trwała mugolska wojna. A nawet gdyby mieli, teraz mogłaby się przed tym obronić.
Pojawiła się na ścieżce, smukła sylwetka spowita w czarny płaszcz z kapturem, z patykiem w lewej dłoni. Dziś ona była drapieżnikiem, a mugole ofiarami. Kolejny mugol upadł po spetryfikowaniu, a niemagiczni stali w przerażeniu, nie rozumiejąc co się dzieje, ale w końcu musieli dostrzec zbliżające się ku nim czarownice. Dopiero po chwili zdali sobie sprawę, że powinni uciekać. Mężczyźni i jedna ze starszych kobiet już leżeli unieruchomieni na ziemi, ale młódki, czyli ich główny cel, nadal mogły uciekać i jedna z nich właśnie to zrobiła, z krzykiem biegnąc przed siebie, byle dalej od nich. Na to Lyanna nie mogła jej pozwolić, więc i ją spetryfikowała. Zaklęcie trafiło ją w plecy, a młoda mugolka o pszenicznych włosach upadła do przodu, niezdolna nawet zamortyzować upadku rękami. Pozostałe dwie zaraz podzieliły jej los. Uporanie się z grupką mugoli nie zajęło dwóm czarownicom wiele czasu, każdego wystarczyło powalić jednym zaklęciem, których nie przełamią tak łatwo. Nie potrzebny był tu nawet rozlew krwi, ten zostawią na później, na moment gdy dziewczęta znajdą się już w zaciszu znalezionej przez Chang szopy. Nawet podobała jej się prostota tego, w jaki sposób unieruchomiły mugoli, uniemożliwiając im ucieczkę i ściągnięcie pomocy. Z czarodziejami nie byłoby już tak łatwo, musiałyby postarać się dużo bardziej.
Podeszła do najbliższej leżącej dziewczyny i stopą przekręciła ją tak, by leżała twarzą do góry, tylko tak mogła ocenić jej wiek. Jej jasne oczy wpatrywały się w nią, była świadoma wszystkiego, ale nie mogła się ruszać ani mówić. Z pewnością odczuwała strach, ale Lyanna, patrząc na nią, była zadowolona. Podobało jej się też poczucie, że ktoś się jej boi. Ktoś był zdany na jej łaskę, której nie będzie. Miała władzę nad życiem tej dziewczyny i to uczucie przypadło jej do gustu, bo czuła się silna i mocna.
- Wygląda młodo, nada się? – zapytała swojej towarzyszki. Dziewczę na pierwszy rzut oka nie miało nawet dwudziestu lat, cechowało się prostą, wiejską urodą, ale nie było brzydkie. To dobrze, nie chciałaby kąpać się w krwi brzydul. – Musimy je przenieść nim ktoś tu przyjdzie.
Pozostali leżący mugole, nienadający się do ich potrzeb, mogli zostać czarami przeciągnięci w zarośla i ukryci, by nie zaalarmować innych. Dziewczęta mogły przenieść zaklęciem Mobilicorpus; Lyanna nie miała w końcu tyle siły fizycznej, by unieść dziewczęta, nawet z pomocą Chang. Polegała na magii, to z jej pomocą mogły przetransportować młódki do wybranego miejsca bez wysiłku.
- Chcesz najpierw upuścić z nich krew, czy zrobisz to dopiero, gdy schwytamy wystarczającą ilość? – spytała jeszcze szeptem. Spetryfikowane, niezdolne do ruchu mugolki mogły się bać, ale nie mogły w żaden sposób zapobiec czekającemu je losowi.
Dotarłszy do szopy rzuciła szybko Repello Mugoletum, a także inne zaklęcia mogące ukryć to miejsce zarówno przed mugolami, jak i przypadkowymi czarodziejami, którzy też mogli mieszkać w tych rejonach. Nikt, kto nie szukałby tu niczego usilnie i z uporem, nie powinien im przeszkodzić.
- Na pierwszy raz wystarczy obmycie, moja skóra nie jest jeszcze stara i pomarszczona, bardziej zaawansowane zabiegi mogą więc poczekać na czas, gdy staną się niezbędne dla utrzymania mojego ciała w młodości – rzekła. Gdy będzie starsza, wtedy może potrzebować więcej niż teraz, mogła więc stopniować sobie to wszystko. Zabicie pięciu czy sześciu dziewcząt to i tak na początek było sporo, nawet jeśli to były tylko brudne mugolki. Nie chodziło o współczucie, którego do nich nie miała, a o to, że zabicie zbyt dużej ilości mogłoby ściągnąć uwagę, byłoby trudne do przeprowadzenia i rozłożone w czasie, co mogłoby wpłynąć na użyteczność krwi zdobytej na początku. Musiały też tę krew jakoś przetransportować, a nie mogły iść przez pola z wiadrami posoki.
Miała dziś nie tylko przesunąć po raz kolejny swoje granice, ale i, jak się okazywało, dowiedzieć się nowych rzeczy o tym, jak obchodzić się z krwią. Nie mogła się doczekać jej zdobycia i wykorzystania.
I Lyanna miała na palcu niedawno zdobyte Oko Ślepego, które po zapadnięciu zmroku mogło się bardzo przydać. Głosy zbliżały się, aż po chwili w polu widzenia ukazali się mugole, najprawdopodobniej prości wieśniacy wracający z pracy w okolicznych polach do domostw. W kraju trwała wojna, która dotykała również mugoli, ale prozaiczne potrzeby domagały się zaspokojenia i mugole musieli hodować sobie jedzenie i to bez pomocy magii.
Nadszedł i ten moment, kiedy z jej różdżki wystrzeliło pierwsze zaklęcie, skutecznie petryfikując pierwszego z mugoli, którego nagły upadek przyciągnął uwagę pozostałych. Słabość i wrażliwość na cudzą krzywdę miała być ich zgubą, bo zamiast natychmiast uciekać, ratując swoją skórę, zgodnie z jej przewidywaniami rzucili się na pomoc towarzyszowi, nie rozumiejąc dlaczego upadł. Choć Lyanna początkowo miała zamiar atakować z zarośli, zgodnie z propozycją Wren opuściła je. Nie miały się w końcu czego bać, ci prości wieśniacy nie mogli im zagrozić. Żaden nie miał przy sobie tego złowrogiego metalowego kija plującego ognistymi kulami, który pamiętała z dzieciństwa, z czasów kiedy podobno trwała mugolska wojna. A nawet gdyby mieli, teraz mogłaby się przed tym obronić.
Pojawiła się na ścieżce, smukła sylwetka spowita w czarny płaszcz z kapturem, z patykiem w lewej dłoni. Dziś ona była drapieżnikiem, a mugole ofiarami. Kolejny mugol upadł po spetryfikowaniu, a niemagiczni stali w przerażeniu, nie rozumiejąc co się dzieje, ale w końcu musieli dostrzec zbliżające się ku nim czarownice. Dopiero po chwili zdali sobie sprawę, że powinni uciekać. Mężczyźni i jedna ze starszych kobiet już leżeli unieruchomieni na ziemi, ale młódki, czyli ich główny cel, nadal mogły uciekać i jedna z nich właśnie to zrobiła, z krzykiem biegnąc przed siebie, byle dalej od nich. Na to Lyanna nie mogła jej pozwolić, więc i ją spetryfikowała. Zaklęcie trafiło ją w plecy, a młoda mugolka o pszenicznych włosach upadła do przodu, niezdolna nawet zamortyzować upadku rękami. Pozostałe dwie zaraz podzieliły jej los. Uporanie się z grupką mugoli nie zajęło dwóm czarownicom wiele czasu, każdego wystarczyło powalić jednym zaklęciem, których nie przełamią tak łatwo. Nie potrzebny był tu nawet rozlew krwi, ten zostawią na później, na moment gdy dziewczęta znajdą się już w zaciszu znalezionej przez Chang szopy. Nawet podobała jej się prostota tego, w jaki sposób unieruchomiły mugoli, uniemożliwiając im ucieczkę i ściągnięcie pomocy. Z czarodziejami nie byłoby już tak łatwo, musiałyby postarać się dużo bardziej.
Podeszła do najbliższej leżącej dziewczyny i stopą przekręciła ją tak, by leżała twarzą do góry, tylko tak mogła ocenić jej wiek. Jej jasne oczy wpatrywały się w nią, była świadoma wszystkiego, ale nie mogła się ruszać ani mówić. Z pewnością odczuwała strach, ale Lyanna, patrząc na nią, była zadowolona. Podobało jej się też poczucie, że ktoś się jej boi. Ktoś był zdany na jej łaskę, której nie będzie. Miała władzę nad życiem tej dziewczyny i to uczucie przypadło jej do gustu, bo czuła się silna i mocna.
- Wygląda młodo, nada się? – zapytała swojej towarzyszki. Dziewczę na pierwszy rzut oka nie miało nawet dwudziestu lat, cechowało się prostą, wiejską urodą, ale nie było brzydkie. To dobrze, nie chciałaby kąpać się w krwi brzydul. – Musimy je przenieść nim ktoś tu przyjdzie.
Pozostali leżący mugole, nienadający się do ich potrzeb, mogli zostać czarami przeciągnięci w zarośla i ukryci, by nie zaalarmować innych. Dziewczęta mogły przenieść zaklęciem Mobilicorpus; Lyanna nie miała w końcu tyle siły fizycznej, by unieść dziewczęta, nawet z pomocą Chang. Polegała na magii, to z jej pomocą mogły przetransportować młódki do wybranego miejsca bez wysiłku.
- Chcesz najpierw upuścić z nich krew, czy zrobisz to dopiero, gdy schwytamy wystarczającą ilość? – spytała jeszcze szeptem. Spetryfikowane, niezdolne do ruchu mugolki mogły się bać, ale nie mogły w żaden sposób zapobiec czekającemu je losowi.
Dotarłszy do szopy rzuciła szybko Repello Mugoletum, a także inne zaklęcia mogące ukryć to miejsce zarówno przed mugolami, jak i przypadkowymi czarodziejami, którzy też mogli mieszkać w tych rejonach. Nikt, kto nie szukałby tu niczego usilnie i z uporem, nie powinien im przeszkodzić.
- Skoro tak, dzisiejsza wyprawa powinna wystarczyć - zawyrokowała słysząc odpowiedź kobiety, miała rację - jeśli reszta jej ciała była na tyle piękna, co twarz, zabieg powinien być jedynie odświeżeniem kondycji skóry niż wprowadzeniem drastycznych zmian. Takich Zabini jeszcze nie potrzebowała. A to znacząco ułatwiało sprawę: przewidziane pięć czy sześć dziewcząt niechybnie zapewni im wystarczającą ilość posoki, by sprostać wymaganiom wiedźmy, ba, może nawet ostanie się coś na następny raz - lub na potrzeby klątw, o których wspominała jej wcześniej kobieta.
Wren skrzywiła się na dźwięk gruchoczących kości, gdy spetryfikowana przez Lyannę młódka runęła na ziemię niczym kłoda, niezdolna osłonić się przed gwałtownym spotkaniem z udeptaną ziemią ścieżki. Musiała złamać nos. Dźwięk był na tyle charakterystyczny i nieprzyjemnie obrazoburczy, że co do tego czarownica nie miała najmniejszych wątpliwości; ale nie potrzebowały jej w pełni zdrowia. Sącząca się z nozdrzy krew nie powinna zaważyć na ogólnym litrażu zebranym z jej żył, nie na tyle, by zniweczyć obiecujące plany - dlatego Chang przezwyciężyła w sobie pierwszy odruch nakłaniający do ciśnięcia w nią zaklęcia uzdrawiającego, zamiast tego skupiła się na tym, na czym powinna, a zatem na reszcie rozjuszonych, pełnych niezrozumienia i dezorientacji mugoli, którzy rozpierzchli się na różne strony. Ci, którzy jeszcze mogli się poruszać. Reszta tkwiła w cielesnym letargu na rozdrożu, przy którym wcześniej Lyanna zastała handlarkę; towarzyszka dopełniła honorów kolejnymi inkantacjami i niebawem nie uciekał już nikt. Młode dziewczęta dołączyły do swoich starszych towarzyszy i Wren ruszyła w ich stronę, profilaktycznie nie chowając jeszcze różdżki do kieszeni, nie opuszczając jej zanadto - co prawda nie dostrzegała w pobliskich ciemnościach poruszających się w ich stronę plam ciepła, ale nie mogły wykluczyć, że krzyki poniosły się echem po okolicy. Jeśli Merlin żywił doń dziś przychylność, może sprowadzą tu kolejną zaniepokojoną grupkę włączającą w bohaterskie szeregi nastolatki.
Spokojnym krokiem podeszła do miejsca, w którym stała Zabini, i z uwagą oceniła prezencję pierwszej z dziewcząt. Rzeczywiście - wyglądała rześko i świeżo, choć z oczu biło wyraźne przerażenie, mąciło niewinne lico i dodawało jej pochmurności. Wren przechyliła głowę na bok i wydała z siebie cichy pomruk pełen zastanowienia, nim wyrobione przekonanie zaakcentowała skinieniem głowy.
- Optymalnie byłoby je zbadać, sprawdzić, czy w środku pozostają nienaruszone, ale nie mam dostatecznie dużej wiedzy, by to zrobić. Szczególnie nie w tych warunkach - westchnęła odrobinę tym faktem niezadowolona, podchodząc zaraz do drugiej z nieszczęśniczek i tym samym spojrzeniem taksując jej walory. Była równie urokliwa co koleżanka w niedoli, z różowymi policzkami i ciemnobrązowymi włosami splecionymi w kok z warkoczy; trzecia z nich była tą, którą czarownica podejrzewała o złamanie nosa - i nie pomyliła się w ocenie, siłą własnych rąk obracając ją na plecy. Szkarłat sączył się ze spuchniętej części ciała nabierającej purpury. Musiała odczuwać ten ból, lecz niewolące ją zaklęcie uniemożliwiało okazanie tego w fizyczny sposób. - Weźmy wszystkie trzy - zdecydowała, wiedząc, że do stracenia miały tak naprawdę niewiele: bez przekonania się o czystości dziewcząt działały po omacku, ogląd fizyczny powiedziałby niewiele na temat ich wnętrza, musiały zatem po prostu zaryzykować. - To nie jest szybki proces. Z nimi zaczniemy teraz, dzięki temu nie będziemy musiały pozbywać się... pozbywać się ciał na raz, a po kolei - rozwiązanie wydawało się jej dość ergonomiczne, dlatego równie szybko zaintonowała w myślach niewerbalne mobilicorpus, lewitując przed sobą młódkę z rozbitym nosem aż do drewnianego budyneczku niewielkich rozmiarów. Powinien wystarczyć. Mugolka wkrótce opadła na ziemię, łagodnie, a Wren dołączyła do Lyanny raz jeszcze, do jej inkantacji maskującej chatę przed niemagicznym spojrzeniem; zgodnie z podejrzeniem w środku nie było nikogo, nikogo oprócz dwóch czarownic i ich zdobyczy. - Zajmę się nimi, mogłabyś w tym czasie przenieść tu trzecią z dziewcząt? - spytała, podchodząc do wcześniej umieszczonych pośród drewnianych ścian przedmiotów i przygotowując je prędko do rozpoczęcia procesu. Zaklęciem odkażała misy, do których skapywać miała posoka, a ciała obracała do góry nogami za pomocą levicorpus. W spoczywającej obok skrzyni szklanych butli torbie jęła poszukiwać sztyletu, który na początku lipca zabrała z ciała jednej z niefortunnych ofiar. Z Mary. Pamiętała to dobrze. Czasem zbyt dobrze. - Z resztą zrób co uznasz za stosowne. Dołączę do ciebie jak tylko oprawię każdą z nich - gdy zawisną pod sufitem i w powolnej, niepotrzebnej agonii zaczną się wykrwawiać - nie powiedziała tego głośno. Mogłaby ukrócić ich cierpienie i krew spuścić już z martwych powłok, mogła - ale nie zrobiła tego, wmawiając sobie, że wina na jej sumieniu będzie mniejsza bez sięgnięcia po zaklęcie docelowo mające pozbawić je życia. To wymaże jej grzech, sprawi, że stracone tego wieczora tchnienia młodości nie splamią jej duszy, bo przecież tylko je natnie, przetnie aorty, reszta dokona się sama. Z Mary i Susan było zupełnie inaczej. Prawda?
Wren skrzywiła się na dźwięk gruchoczących kości, gdy spetryfikowana przez Lyannę młódka runęła na ziemię niczym kłoda, niezdolna osłonić się przed gwałtownym spotkaniem z udeptaną ziemią ścieżki. Musiała złamać nos. Dźwięk był na tyle charakterystyczny i nieprzyjemnie obrazoburczy, że co do tego czarownica nie miała najmniejszych wątpliwości; ale nie potrzebowały jej w pełni zdrowia. Sącząca się z nozdrzy krew nie powinna zaważyć na ogólnym litrażu zebranym z jej żył, nie na tyle, by zniweczyć obiecujące plany - dlatego Chang przezwyciężyła w sobie pierwszy odruch nakłaniający do ciśnięcia w nią zaklęcia uzdrawiającego, zamiast tego skupiła się na tym, na czym powinna, a zatem na reszcie rozjuszonych, pełnych niezrozumienia i dezorientacji mugoli, którzy rozpierzchli się na różne strony. Ci, którzy jeszcze mogli się poruszać. Reszta tkwiła w cielesnym letargu na rozdrożu, przy którym wcześniej Lyanna zastała handlarkę; towarzyszka dopełniła honorów kolejnymi inkantacjami i niebawem nie uciekał już nikt. Młode dziewczęta dołączyły do swoich starszych towarzyszy i Wren ruszyła w ich stronę, profilaktycznie nie chowając jeszcze różdżki do kieszeni, nie opuszczając jej zanadto - co prawda nie dostrzegała w pobliskich ciemnościach poruszających się w ich stronę plam ciepła, ale nie mogły wykluczyć, że krzyki poniosły się echem po okolicy. Jeśli Merlin żywił doń dziś przychylność, może sprowadzą tu kolejną zaniepokojoną grupkę włączającą w bohaterskie szeregi nastolatki.
Spokojnym krokiem podeszła do miejsca, w którym stała Zabini, i z uwagą oceniła prezencję pierwszej z dziewcząt. Rzeczywiście - wyglądała rześko i świeżo, choć z oczu biło wyraźne przerażenie, mąciło niewinne lico i dodawało jej pochmurności. Wren przechyliła głowę na bok i wydała z siebie cichy pomruk pełen zastanowienia, nim wyrobione przekonanie zaakcentowała skinieniem głowy.
- Optymalnie byłoby je zbadać, sprawdzić, czy w środku pozostają nienaruszone, ale nie mam dostatecznie dużej wiedzy, by to zrobić. Szczególnie nie w tych warunkach - westchnęła odrobinę tym faktem niezadowolona, podchodząc zaraz do drugiej z nieszczęśniczek i tym samym spojrzeniem taksując jej walory. Była równie urokliwa co koleżanka w niedoli, z różowymi policzkami i ciemnobrązowymi włosami splecionymi w kok z warkoczy; trzecia z nich była tą, którą czarownica podejrzewała o złamanie nosa - i nie pomyliła się w ocenie, siłą własnych rąk obracając ją na plecy. Szkarłat sączył się ze spuchniętej części ciała nabierającej purpury. Musiała odczuwać ten ból, lecz niewolące ją zaklęcie uniemożliwiało okazanie tego w fizyczny sposób. - Weźmy wszystkie trzy - zdecydowała, wiedząc, że do stracenia miały tak naprawdę niewiele: bez przekonania się o czystości dziewcząt działały po omacku, ogląd fizyczny powiedziałby niewiele na temat ich wnętrza, musiały zatem po prostu zaryzykować. - To nie jest szybki proces. Z nimi zaczniemy teraz, dzięki temu nie będziemy musiały pozbywać się... pozbywać się ciał na raz, a po kolei - rozwiązanie wydawało się jej dość ergonomiczne, dlatego równie szybko zaintonowała w myślach niewerbalne mobilicorpus, lewitując przed sobą młódkę z rozbitym nosem aż do drewnianego budyneczku niewielkich rozmiarów. Powinien wystarczyć. Mugolka wkrótce opadła na ziemię, łagodnie, a Wren dołączyła do Lyanny raz jeszcze, do jej inkantacji maskującej chatę przed niemagicznym spojrzeniem; zgodnie z podejrzeniem w środku nie było nikogo, nikogo oprócz dwóch czarownic i ich zdobyczy. - Zajmę się nimi, mogłabyś w tym czasie przenieść tu trzecią z dziewcząt? - spytała, podchodząc do wcześniej umieszczonych pośród drewnianych ścian przedmiotów i przygotowując je prędko do rozpoczęcia procesu. Zaklęciem odkażała misy, do których skapywać miała posoka, a ciała obracała do góry nogami za pomocą levicorpus. W spoczywającej obok skrzyni szklanych butli torbie jęła poszukiwać sztyletu, który na początku lipca zabrała z ciała jednej z niefortunnych ofiar. Z Mary. Pamiętała to dobrze. Czasem zbyt dobrze. - Z resztą zrób co uznasz za stosowne. Dołączę do ciebie jak tylko oprawię każdą z nich - gdy zawisną pod sufitem i w powolnej, niepotrzebnej agonii zaczną się wykrwawiać - nie powiedziała tego głośno. Mogłaby ukrócić ich cierpienie i krew spuścić już z martwych powłok, mogła - ale nie zrobiła tego, wmawiając sobie, że wina na jej sumieniu będzie mniejsza bez sięgnięcia po zaklęcie docelowo mające pozbawić je życia. To wymaże jej grzech, sprawi, że stracone tego wieczora tchnienia młodości nie splamią jej duszy, bo przecież tylko je natnie, przetnie aorty, reszta dokona się sama. Z Mary i Susan było zupełnie inaczej. Prawda?
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Kiedyś w przyszłości na pewno nadejdzie dzień, kiedy będzie potrzebowała więcej. Ale dziś była młoda i piękna, potrzebowała jedynie utrwalenia tego, a także pragnęła spróbować tak niekonwencjonalnego sposobu z ciekawości robienia czegoś, co do niedawna było zakazane. Teraz wątpliwym było, żeby ktoś miał coś przeciwko, może poza szlamolubami, ale ich zdanie się dla Zabini nie liczyło. Mugole nie mieli magii, nie mogli przydać się czarodziejom w ważniejszych sprawach, ale można ich było wykorzystać inaczej.
To, co Lyanna i Wren dziś robiły mugolom, i tak można było uznać za bardzo łaskawe w porównaniu z tym, co na ich miejscu zrobiliby inni rycerze. Młódki czekała dość szybka i niemal bezbolesna śmierć, bo Zabini nie należała do tych, co lubią długo bawić się jedzeniem nim je pożrą, nie chciała też zmarnować zbyt wiele ich krwi, więc zostały oszołomione, unieruchomione i przeniesione w sposób bezkrwawy. Miały po prostu pecha, że akurat dziś tędy przechodziły, choć zawsze mogły trafić gorzej. Ich koniec nie pójdzie na marne, młoda krew pomoże zadbać o urodę Lyanny.
- Musimy zaryzykować i wziąć te, które mamy – zdecydowała. Sama tym bardziej nie miała dostatecznej wiedzy, by ocenić przydatność dziewcząt. Pozostawało jej liczyć na to, że prowadziły się moralnie. Inaczej niż ona, która już dawno temu oddała swój kwiat komuś, kto ostatecznie nie okazał się tego wart, bo porzucił ją z powodu jej krwi. Ale jako kobieta (jak wtedy myślała) skalana i nie nadająca się na żonę, nie musiała trzymać dziewictwa do ślubu, którego nie miała dostąpić, bo była półkrwi. Ojciec nigdy nie zaaranżowałby jej małżeństwa, by nie zrujnować stosunków Zabinich z żadną inną czystokrwistą rodziną przez oddanie im wybrakowanego towaru. A kiedy okazała się czystokrwista, już nie chciała związków ani małżeństw, nie było jej to niezbędne do szczęścia. Mając dwadzieścia sześć lat była oficjalnie starą panną, ale nie rozpaczała z tego powodu.
Przeniosły więc dziewczęta do szopy, którą Lyanna zabezpieczyła zaklęciami. Żaden mugol tego miejsca nie znajdzie, nawet gdyby godzinami krążył wokół szopy. Potrzebowały spokoju, żeby bezpiecznie zrobić swoje i móc opuścić to miejsce z krwią dziewcząt. Skinęła głową na prośbę o przeniesienie trzeciej z dziewcząt, co też zrobiła. Pozostali mugole nadal leżeli spetryfikowani lub oszołomieni tam, gdzie ich ukryła przed wzrokiem innych mugoli mogących tędy przechodzić, żaden jeszcze nie przebudził się z zaklęć. Im dłużej tak będą leżeć, tym lepiej. Wahała się, co zrobić z nimi dalej. Wymazać pamięć i zostawić? A może wykorzystać ciekawiej, do poćwiczenia czarnej magii, w której wciąż musiała się doskonalić, by móc osiągnąć pełnię możliwości? Zebrać trochę krwi do klątw? Ta w końcu nie musiała pochodzić z dziewiczej młódki, a z kogokolwiek.
Przeniosła trzecią dziewczynę do szopy, gdzie Wren już zajmowała się pierwszymi dwoma, wiszącymi do góry nogami za sprawą zaklęć. Żadna nie mogła krzyczeć ani się miotać, jedynie wisiały bezwładnie, ale pozostawały świadome tego, co się działo. Pod nimi leżały misy, które miały wypełnić się krwią, pozbawioną magii, ale niosącą ze sobą młodość i wigor każdej z nich. Było coś makabrycznego w tym obrazku, ale Lyanna nie czuła wyrzutów sumienia. Byłyby one słabością, a nie mogła być słaba. Nie mogła mieć skrupułów, zwłaszcza wobec mugoli, szlam i zdrajców, którzy nie byli równi prawdziwym czarodziejom. To, co robiła, było kolejnym krokiem na ścieżce mroku, kolejnym uczynkiem wiodącym ją ku temu, by stać się silną i potężną. Uczestniczyła w budowaniu nowego, lepszego świata, w którym czysta krew miała wieść prym, jej rola była ważna i musiała być do niej przygotowana, by jej myśli nigdy nie zaślepiło wahanie ani wątpliwość.
- W jaki sposób przecinasz ich żyły, żeby jak najszybciej upuścić krew? – zapytała rzeczowo, zastanawiając się nad tym, jak taki proces wyglądał. Zupełnie jakby tuż obok nie znajdowały się młode dziewczęta, które za kilka chwil umrą, a teraz trwały w strachu, słysząc wszystko o czym rozmawiały. – Pokażesz mi, jak to robisz?
Sama krew do klątw zawsze kupowała, nie upuszczała jej samodzielnie, ale chciała wiedzieć jak to robić. Z ciekawością przyglądała się temu, co robiła Wren, z fascynacją obserwując krople krwi skapujące do mis, najpierw obficie, potem coraz wolniej. Naczynia wypełniały się szkarłatem, którego ubywało w mugolkach, coraz bledszych i mizerniejszych. Ciekawe co robiłyby, gdyby mogły się poruszać i krzyczeć? Czy wzywałyby pomocy? A może błagałyby o litość, robiąc wszystko, żeby czarownice je oszczędziły? Ale do tego nie miało dojść, dziewczęta miały tu umrzeć i Lyanna obserwowała ich twarze, próbując wychwycić ten moment, kiedy w wystraszonych oczach przestanie tlić się życie, a ich ciała staną się tylko pustymi powłokami, których trzeba się będzie jakoś pozbyć. Gdyby znała się na czarnej magii jeszcze lepiej, mogłaby poćwiczyć na nich zmianę w posłusznego jej woli inferiusa, ale nie osiągnęła jeszcze tak wielkiego poziomu zaawansowania.
- Zakopiemy je w lesie? Mogę wydrążyć dół za pomocą Orcumiano i tam je wrzucimy – zaproponowała. Mugole raczej nie będą kopać tak głęboko, a dym i swąd spalenizny może przyciągnąć tu zbyt wielu niemagicznych, czego lepiej było uniknąć. Najlepszym sposobem na pozbycie się ciał było ich zakopanie.
To, co Lyanna i Wren dziś robiły mugolom, i tak można było uznać za bardzo łaskawe w porównaniu z tym, co na ich miejscu zrobiliby inni rycerze. Młódki czekała dość szybka i niemal bezbolesna śmierć, bo Zabini nie należała do tych, co lubią długo bawić się jedzeniem nim je pożrą, nie chciała też zmarnować zbyt wiele ich krwi, więc zostały oszołomione, unieruchomione i przeniesione w sposób bezkrwawy. Miały po prostu pecha, że akurat dziś tędy przechodziły, choć zawsze mogły trafić gorzej. Ich koniec nie pójdzie na marne, młoda krew pomoże zadbać o urodę Lyanny.
- Musimy zaryzykować i wziąć te, które mamy – zdecydowała. Sama tym bardziej nie miała dostatecznej wiedzy, by ocenić przydatność dziewcząt. Pozostawało jej liczyć na to, że prowadziły się moralnie. Inaczej niż ona, która już dawno temu oddała swój kwiat komuś, kto ostatecznie nie okazał się tego wart, bo porzucił ją z powodu jej krwi. Ale jako kobieta (jak wtedy myślała) skalana i nie nadająca się na żonę, nie musiała trzymać dziewictwa do ślubu, którego nie miała dostąpić, bo była półkrwi. Ojciec nigdy nie zaaranżowałby jej małżeństwa, by nie zrujnować stosunków Zabinich z żadną inną czystokrwistą rodziną przez oddanie im wybrakowanego towaru. A kiedy okazała się czystokrwista, już nie chciała związków ani małżeństw, nie było jej to niezbędne do szczęścia. Mając dwadzieścia sześć lat była oficjalnie starą panną, ale nie rozpaczała z tego powodu.
Przeniosły więc dziewczęta do szopy, którą Lyanna zabezpieczyła zaklęciami. Żaden mugol tego miejsca nie znajdzie, nawet gdyby godzinami krążył wokół szopy. Potrzebowały spokoju, żeby bezpiecznie zrobić swoje i móc opuścić to miejsce z krwią dziewcząt. Skinęła głową na prośbę o przeniesienie trzeciej z dziewcząt, co też zrobiła. Pozostali mugole nadal leżeli spetryfikowani lub oszołomieni tam, gdzie ich ukryła przed wzrokiem innych mugoli mogących tędy przechodzić, żaden jeszcze nie przebudził się z zaklęć. Im dłużej tak będą leżeć, tym lepiej. Wahała się, co zrobić z nimi dalej. Wymazać pamięć i zostawić? A może wykorzystać ciekawiej, do poćwiczenia czarnej magii, w której wciąż musiała się doskonalić, by móc osiągnąć pełnię możliwości? Zebrać trochę krwi do klątw? Ta w końcu nie musiała pochodzić z dziewiczej młódki, a z kogokolwiek.
Przeniosła trzecią dziewczynę do szopy, gdzie Wren już zajmowała się pierwszymi dwoma, wiszącymi do góry nogami za sprawą zaklęć. Żadna nie mogła krzyczeć ani się miotać, jedynie wisiały bezwładnie, ale pozostawały świadome tego, co się działo. Pod nimi leżały misy, które miały wypełnić się krwią, pozbawioną magii, ale niosącą ze sobą młodość i wigor każdej z nich. Było coś makabrycznego w tym obrazku, ale Lyanna nie czuła wyrzutów sumienia. Byłyby one słabością, a nie mogła być słaba. Nie mogła mieć skrupułów, zwłaszcza wobec mugoli, szlam i zdrajców, którzy nie byli równi prawdziwym czarodziejom. To, co robiła, było kolejnym krokiem na ścieżce mroku, kolejnym uczynkiem wiodącym ją ku temu, by stać się silną i potężną. Uczestniczyła w budowaniu nowego, lepszego świata, w którym czysta krew miała wieść prym, jej rola była ważna i musiała być do niej przygotowana, by jej myśli nigdy nie zaślepiło wahanie ani wątpliwość.
- W jaki sposób przecinasz ich żyły, żeby jak najszybciej upuścić krew? – zapytała rzeczowo, zastanawiając się nad tym, jak taki proces wyglądał. Zupełnie jakby tuż obok nie znajdowały się młode dziewczęta, które za kilka chwil umrą, a teraz trwały w strachu, słysząc wszystko o czym rozmawiały. – Pokażesz mi, jak to robisz?
Sama krew do klątw zawsze kupowała, nie upuszczała jej samodzielnie, ale chciała wiedzieć jak to robić. Z ciekawością przyglądała się temu, co robiła Wren, z fascynacją obserwując krople krwi skapujące do mis, najpierw obficie, potem coraz wolniej. Naczynia wypełniały się szkarłatem, którego ubywało w mugolkach, coraz bledszych i mizerniejszych. Ciekawe co robiłyby, gdyby mogły się poruszać i krzyczeć? Czy wzywałyby pomocy? A może błagałyby o litość, robiąc wszystko, żeby czarownice je oszczędziły? Ale do tego nie miało dojść, dziewczęta miały tu umrzeć i Lyanna obserwowała ich twarze, próbując wychwycić ten moment, kiedy w wystraszonych oczach przestanie tlić się życie, a ich ciała staną się tylko pustymi powłokami, których trzeba się będzie jakoś pozbyć. Gdyby znała się na czarnej magii jeszcze lepiej, mogłaby poćwiczyć na nich zmianę w posłusznego jej woli inferiusa, ale nie osiągnęła jeszcze tak wielkiego poziomu zaawansowania.
- Zakopiemy je w lesie? Mogę wydrążyć dół za pomocą Orcumiano i tam je wrzucimy – zaproponowała. Mugole raczej nie będą kopać tak głęboko, a dym i swąd spalenizny może przyciągnąć tu zbyt wielu niemagicznych, czego lepiej było uniknąć. Najlepszym sposobem na pozbycie się ciał było ich zakopanie.
Matka zawsze powtarzała - nie wybrzydzaj. Czy chodziło o kuchnię i nieulubioną potrawę przyrządzoną wprawną ręką, czy o wybór dam w opałach do stworzenia jedynego w swoim rodzaju kosmetyku pielęgnującego na potrzeby Lyanny, to nie miało znaczenia. Tego wieczora nie mogły pozwolić sobie na kapryśność. Tak długo, jak dziewczęta wyglądały odpowiednio młodo, sprawiały wrażenie nietkniętych - ani przez dorosłość, ani mężczyznę - musiały im wystarczyć. Dlatego Wren uspokoiła buzujące w sobie poczucie konieczności weryfikacji ich fizycznej kondycji; nie posiadała przy sobie jakiegokolwiek medycznego sprzętu mogącego pomóc w ocenie ich dziewictwa, nie sięgała nawet wiedzą w okolicę tych rejonów, najczęściej bazując na opinii znajomych, zaufanych uzdrowicieli, rzadziej na zapewnieniach samych wyselekcjonowanych mugolek. Po każdym badaniu czyściła im pamięć. Nie chciała przecież, by zaczęły zadawać pytania - by domagały się wyjaśnienia, czemu w przyjaźni tak ważna pozostawała fizyczna czystość, czemu miało to znaczenie przy oddawaniu krwi na przeróżne cele, o jakich je zapewniała. Czarownice miały wystarczająco dużo szczęścia tego wieczoru, że już pierwsza z przechadzających się połaciami Horseshoe Green grup niemagicznych miała w swoich numerach aż trzy z młodo prezentujących się dziewcząt. Dzieci, być może - jedna z nich wyglądała na wciąż pochłoniętą beztroską adolescencją, na tle dwóch towarzyszek sprawiających wrażenie około siedemnasto, osiemnastoletnich. Bijąca z pucołowatych, rumianych polików młodość była niemal przytłaczająca; gdy towarzyszka sprowadzała do szopy trzecią młódkę, Wren przyglądała się jej uważnie, w ciszy, kontemplowała. Mary i Susan zdecydowanie były starsze od niej - niewiele, o kilka lat, lecz wciąż dane im było przeżyć znacznie więcej, doświadczyć więcej, poczuć więcej. W interesownie nastawionej duszy zatliły się kiełkujące wyrzuty sumienia; czy miała matkę, która z żalem i troską wypatrywać będzie swojej córki, tej, która nigdy więcej nie powróci do bezpiecznego, ciepłego domu? Czy miała ojca, który poprzysięgnie zemstę i do końca swych dni spróbuje odnaleźć oprawcę małej, młodej łani? Wilka wyłaniającego się z zarośli, polującego pod osłoną nocy? Będę na ciebie czekać. Nieważne czy odnajdziesz mnie dziś, czy jutro, czy za dziesięć lat - będę na ciebie czekać, gdy sięgniesz po wendettę.
Chang zdecydowała się zacząć właśnie od niej. Czuła wibrujące przez własne ciało spojrzenie pełne przerażenia, proszące, wypuść mnie, nie rób mi krzywdy, nikomu nie powiem, widziała łzy spływające po czole i ginące pośród włosów - w przypływie dobroci chciała ukrócić jej strach. Pozwolić odejść szybciej od pozostałych, pierwszej, ostatni dech mieć już za sobą. Podtrzymywaną zaklęciem dziewczynę rozebrała, ściągnęła z niej sukienkę i bieliznę, oba materiały odrzucając na bok, i odkaziła sztylet kolejną inkantacją, by potem wprawnym ruchem przeciąć najważniejsze z tętnic, przecięła żyły, tak, by krew spłynęła z niej jak najszybciej mnogością otworów. Ostrze noża gładko przeszywało bladą skórę, pozwalało rozkwitnąć szkarłatnym pąkom róż, które już niebawem jęły spływać gęstymi wstęgami do rozłożonej pod nią misy. Wolna dłoń musnęła spetryfikowany tułów, opuszkami palców dotknęła miejsca, gdzie szaleńczym tempem trzepotało się serce, niczym dzwon wybijając głośną, żałosną melodię jak ostatnią pieśń wydać z siebie potrafił memortek.
- Śpij - wyszeptała tonem ledwie słyszalnym, nierzeczywistym, ginącym wśród dudnienia ciepłych kropel uderzających o wnętrze misy, o powoli wypełniającą ją posokę; Wren odwróciła się później od niej, pozwoliła pozostać samej z kakofonią ostatnich myśli. Po kilku chwilach do szopy powróciła zresztą Lyanna, za pomocą zaklęcia transportująca trzecią z pozyskanych mugolek, i to na niej spoczęła uwaga. Była ciekawa - mówiła, prosiła, pragnęła na własne oczy dojrzeć preludium do rzeczywiście finalnych chwil, a Wren nie mogła jej za to winić. Niegdyś sama reagowała podobnie. Była głodna tej wiedzy, tych widoków, ciekawa wymaganych ruchów i precyzji. Do oporządzenia pozostawały dwie z młódek; skinęła zatem głową i podeszła do drugiej z nich, uniesionej levicorpusem już wcześniej, i uczyniła to samo z należącym i do niej odzieniem. Materiał rozdarła z mniejszą już delikatnością. Nikomu nie miał się przydać.
- Podejdź, pokażę ci - wyciągnęła rękę w kierunku kobiety i zaprosiła ją bliżej, by następnie do jej dominującej dłoni wsunąć rękojeść sztyletu. Jeśli tylko nią pokieruje, nacięcia wykona Zabini - a jej sumienie pozostanie więc nietknięte, nie będzie miała sobie absolutnie nic do zarzucenia. Czyż nie było to upajająco przyjemną wizją? Ustawiła czarownicę blisko zwierzyny, rękę dzierżącą nóż ujęła we własną, drugą przykładając do bezwładnej, cielesnej opoki młodej kobiety zawieszonej w powietrzu do góry nogami. Rozprostowywała skórę, uelastyczniała ją, by ostrze bez problemu dostało się do fundamentalnych połączeń. - Najważniejszym jest przecięcie tętnic, krew sączy się z nich gęsto i szybko, jest ciemniejsza. Jak dobre wino - każde słowo niosło za sobą ruch. Z wyuczoną, anatomiczną wprawą - i za pomocą dłoni Lyanny - wodziła ostrą krawędzią przyrządu po ciele dziewczęcia, przyciskała go mocno, głęboko, gdy natrafiały na newralgiczne, kluczowe punkty. Gładkim naciskiem poleciła potem towarzyszce, by pochyliła się razem z nią. Z tej wysokości mogły dosięgnąć tętnicy szyjnej i ją również otworzyć sztyletem. - Potem żyły - te na rękach, na nogach, gdzie akurat odnalazła widoczne, błękitne nicie skryte pod skórą. - Ale one nie są tak znaczące. Jedynie przyspieszą proces - bo ten miał potrwać, oferował chwilę na odnalezienie kolejnych brakujących owieczek idących tego wieczora na rzeź.
Niebawem i drugą z mugolek pozostawiły objęciom nieuchronnie zbliżającej się agonii, przyjemnej i spokojnej - tak myślała. Stracą przytomność, nie zauważą nawet, gdy oddech stanie się tym wieńczącym młode lata. To rzeczywiście było pokrzepiającą myślą. W czasie wojny nie każda kobieta miała ten przywilej. Wren odgarnęła włosy Zabini za ramię, po czym odsunęła się od niej i odebrała sztylet, podchodząc już samodzielnie do trzeciej nieszczęśniczki, również uniesionej do góry zaklęciem.
- Może tak być - zgodziła się na propozycję wiedźmy. Ostatnim razem spaliła ciała mugolek, ale zakopanie ich rzeczywiście wzbudziłoby mniej podejrzeń. W ciemnościach łatwo było dostrzec płomienie. - Co z pozostałymi? - spytała i spojrzała na Lyannę. Nie wiedziała, czy ta zostawiła resztę mugoli w miejscu, w którym obezwładniły ich zaklęciem - być może ich również należało przetransportować do szopy, by nie zdradzali swoją kondycją, co miało miejsce pośród pięknej zieleni. Ich zaleganie na głównej drodze było kłopotem.
Chang zdecydowała się zacząć właśnie od niej. Czuła wibrujące przez własne ciało spojrzenie pełne przerażenia, proszące, wypuść mnie, nie rób mi krzywdy, nikomu nie powiem, widziała łzy spływające po czole i ginące pośród włosów - w przypływie dobroci chciała ukrócić jej strach. Pozwolić odejść szybciej od pozostałych, pierwszej, ostatni dech mieć już za sobą. Podtrzymywaną zaklęciem dziewczynę rozebrała, ściągnęła z niej sukienkę i bieliznę, oba materiały odrzucając na bok, i odkaziła sztylet kolejną inkantacją, by potem wprawnym ruchem przeciąć najważniejsze z tętnic, przecięła żyły, tak, by krew spłynęła z niej jak najszybciej mnogością otworów. Ostrze noża gładko przeszywało bladą skórę, pozwalało rozkwitnąć szkarłatnym pąkom róż, które już niebawem jęły spływać gęstymi wstęgami do rozłożonej pod nią misy. Wolna dłoń musnęła spetryfikowany tułów, opuszkami palców dotknęła miejsca, gdzie szaleńczym tempem trzepotało się serce, niczym dzwon wybijając głośną, żałosną melodię jak ostatnią pieśń wydać z siebie potrafił memortek.
- Śpij - wyszeptała tonem ledwie słyszalnym, nierzeczywistym, ginącym wśród dudnienia ciepłych kropel uderzających o wnętrze misy, o powoli wypełniającą ją posokę; Wren odwróciła się później od niej, pozwoliła pozostać samej z kakofonią ostatnich myśli. Po kilku chwilach do szopy powróciła zresztą Lyanna, za pomocą zaklęcia transportująca trzecią z pozyskanych mugolek, i to na niej spoczęła uwaga. Była ciekawa - mówiła, prosiła, pragnęła na własne oczy dojrzeć preludium do rzeczywiście finalnych chwil, a Wren nie mogła jej za to winić. Niegdyś sama reagowała podobnie. Była głodna tej wiedzy, tych widoków, ciekawa wymaganych ruchów i precyzji. Do oporządzenia pozostawały dwie z młódek; skinęła zatem głową i podeszła do drugiej z nich, uniesionej levicorpusem już wcześniej, i uczyniła to samo z należącym i do niej odzieniem. Materiał rozdarła z mniejszą już delikatnością. Nikomu nie miał się przydać.
- Podejdź, pokażę ci - wyciągnęła rękę w kierunku kobiety i zaprosiła ją bliżej, by następnie do jej dominującej dłoni wsunąć rękojeść sztyletu. Jeśli tylko nią pokieruje, nacięcia wykona Zabini - a jej sumienie pozostanie więc nietknięte, nie będzie miała sobie absolutnie nic do zarzucenia. Czyż nie było to upajająco przyjemną wizją? Ustawiła czarownicę blisko zwierzyny, rękę dzierżącą nóż ujęła we własną, drugą przykładając do bezwładnej, cielesnej opoki młodej kobiety zawieszonej w powietrzu do góry nogami. Rozprostowywała skórę, uelastyczniała ją, by ostrze bez problemu dostało się do fundamentalnych połączeń. - Najważniejszym jest przecięcie tętnic, krew sączy się z nich gęsto i szybko, jest ciemniejsza. Jak dobre wino - każde słowo niosło za sobą ruch. Z wyuczoną, anatomiczną wprawą - i za pomocą dłoni Lyanny - wodziła ostrą krawędzią przyrządu po ciele dziewczęcia, przyciskała go mocno, głęboko, gdy natrafiały na newralgiczne, kluczowe punkty. Gładkim naciskiem poleciła potem towarzyszce, by pochyliła się razem z nią. Z tej wysokości mogły dosięgnąć tętnicy szyjnej i ją również otworzyć sztyletem. - Potem żyły - te na rękach, na nogach, gdzie akurat odnalazła widoczne, błękitne nicie skryte pod skórą. - Ale one nie są tak znaczące. Jedynie przyspieszą proces - bo ten miał potrwać, oferował chwilę na odnalezienie kolejnych brakujących owieczek idących tego wieczora na rzeź.
Niebawem i drugą z mugolek pozostawiły objęciom nieuchronnie zbliżającej się agonii, przyjemnej i spokojnej - tak myślała. Stracą przytomność, nie zauważą nawet, gdy oddech stanie się tym wieńczącym młode lata. To rzeczywiście było pokrzepiającą myślą. W czasie wojny nie każda kobieta miała ten przywilej. Wren odgarnęła włosy Zabini za ramię, po czym odsunęła się od niej i odebrała sztylet, podchodząc już samodzielnie do trzeciej nieszczęśniczki, również uniesionej do góry zaklęciem.
- Może tak być - zgodziła się na propozycję wiedźmy. Ostatnim razem spaliła ciała mugolek, ale zakopanie ich rzeczywiście wzbudziłoby mniej podejrzeń. W ciemnościach łatwo było dostrzec płomienie. - Co z pozostałymi? - spytała i spojrzała na Lyannę. Nie wiedziała, czy ta zostawiła resztę mugoli w miejscu, w którym obezwładniły ich zaklęciem - być może ich również należało przetransportować do szopy, by nie zdradzali swoją kondycją, co miało miejsce pośród pięknej zieleni. Ich zaleganie na głównej drodze było kłopotem.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
W innych czasach Lyanna być może by się zawahała nad odebraniem życia młodym istotom, nawet jeśli tylko mugolkom. Zwykle przecież na swoje ofiary do nauki czarnej magii, gdy już przeniosła się ze zwierząt na ludzi, wybierała jednostki najmniej przydatne. Ludzi brzydkich, starych, bezdomnych, innymi słowy mugolskie śmieci, które były odrzucone nawet przez swój świat i po których zniknięciu nikt nie rozpaczał, nikt ich nie szukał. Najłatwiejszymi ofiarami byli w końcu ci odrzuceni, na których nikomu nie zależało, których nikt nie poszukiwał po ich nagłym zniknięciu. Ale po wydarzeniach ostatnich miesięcy, po byciu świadkiem czystek w Londynie, Lyanna jeszcze bardziej się znieczuliła. Kiedy widziało się tyle okropieństw, a nawet w jakiś sposób w nich uczestniczyło, kolejne złe uczynki przestały robić różnicę. Zwłaszcza te, które dokonywane były w imię nadrzędnego celu. Było jej o tyle łatwiej, że była osobą pozbawioną bliskich relacji i sentymenty nie zaślepiały jej. Nie miała dzieci ani młodszego rodzeństwa, których odbicie mogłaby zauważyć w twarzach pochwyconych młódek. Te były całkowicie obce, nie przypominały jej nikogo ważnego, bo nikogo takiego nie miała. Nie miała też nigdy rodziców, którzy by ją opłakiwali w razie jej zniknięcia. Matki nie pamiętała, zaś ojciec pewnie by się ucieszył, gdyby tak któregoś dnia nie wróciła, bo miałby problem z głowy. Bycie kochaną było jej całkowicie obce, nikt na nią nie czekał ani nie tęsknił. Może to miało spory wpływ na to, że wyrosła na osobę o bardzo upośledzonej empatii, zdolną robić rzeczy, których nie zrobiliby ludzie normalni, tacy którzy wyrośli w kochających rodzinach. Łatwiej było zatem podejść do nich z obojętnością mąconą jedynie ciekawością tego, jak wyglądał sam proces pozyskiwania krwi. Myśląc o tym łatwiej było odczłowieczyć dziewczęta i skupić się na konkretach. Nie na tym, że tuż obok ktoś miał umrzeć, ktoś, kto może żył bez magii, ale nadal czuł, myślał i marzył, dopóki nie zostało mu to odebrane w chwili, kiedy Lyanna i Wren wybrały go na ofiarę. To były tylko jedne z wielu ofiar tej wojny o czysty świat. Tylko mugolki, które nim umrą oddadzą jej swą młodość i witalność.
Przyglądała się, jak wykrwawiała się ta pierwsza, jak jej życiowe siły szybko uciekają z nieruchomego ciała wraz z każdą kroplą krwi spadającej do misy. Pierwszy raz była świadkiem czegoś takiego, więc ani razu nie odwróciła wzroku. Była głodna nowej wiedzy, dlatego podeszła do Wren zajmującą się drugą z mugolek już po odsączeniu z krwi tej pierwszej, która najpewniej była martwa. Ustawiła się obok odartej z odzienia mugolki i zacisnęła palce wiodącej dłoni na rękojeści sztyletu. Do tej pory zawsze posługiwała się różdżką, to nią rzucała rozmaite zaklęcia, znała oczywiście i takie otwierające żyły i wysączające krew – ale teraz miała otworzyć je bez magii, co nadawało temu innego, bardziej namacalnego wymiaru. Tak, jak prowadziła ją dłoń Wren, wbijała ostrze w miękką tkankę, wyczuwając w niej lekki opór nitek żył i tętnic, przecinając je szybko nim w jej myśl mógłby się wkraść choć cień zawahania. Z każdej rany zaczynała spływać krew, znacząc krwiste ścieżki na bladej skórze mugolskiej dziewczyny i na samym końcu spadając w dół, do misy wypełniającej się czerwienią. Najwięcej krwi trysnęło z tętnicy szyjnej, grubej, trudnej do przecięcia, ale udało jej się to, sztywna tkanka ustąpiła, a twarz mugolki zalała posoka obficie wypływająca z naruszonego naczynia krwionośnego. Tak samo przecięła inne większe naczynia krwionośne. Czy spetryfikowana mugolka mogła czuć ból? Z pewnością coś czuła, ale upływ krwi był na tyle duży, że wystarczyło parę minut, by straciła przytomność. Zabini nie pastwiła się nad nią, nie zadała więcej bólu niż było to niezbędne. Nie rzuciła się w amoku, dźgając gdzie popadnie, a najsprawniej jak umiała z pomocą Wren przecięła tętnice. Samej pewnie zajęłoby jej to więcej czasu i uczyniłaby to niewprawnie, ale Chang wskazała jej najlepsze do przecięcia miejsca, a mugolka umarła w ciszy, odchodząc szybko i spokojnie, co wielu mugolom ginącym w oczyszczanym Londynie nie było dane. Lyanna postrzegała więc siebie jako tą łaskawą, osiągającą swój cel w sposób jakże minimalistyczny.
- W którym momencie wiadomo, że już po wszystkim? – zapytała spoglądając na mugolkę, którą właśnie, jakby na to nie patrzeć, zabiła i to bez użycia magii. Czy było to wtedy, gdy spojrzenie mętniało, a serce przestawało się trzepotać w ciele? I ona musnęła dłonią to miejsce na ciele młódki, gdzie jak jej się wydawało, znajdowało się serce. Jego włókna też można było wykorzystać w klątwach, ale umiejętność ich pozyskiwania najpewniej wykraczała ponad wiedzę i umiejętności ich obu. Krew zdobyć było najłatwiej, serca i szpik kostny potrafiły pozyskiwać tylko osoby z większym przeszkoleniem uzdrowicielskim.
Poczuła lekki, ale zaskakująco przyjemny dreszcz, kiedy Wren dotknęła jej włosów, w zaciszu szopy uwolnionych spod kaptura, i odsunęła je na jej plecy. Ale zaraz Chang zabrała sztylet i zbliżyła się do trzeciej mugolki, która zaraz miała dołączyć do tamtych dwóch.
- Schowani w zaroślach, tak by ich widok nie zaalarmował mugoli idących główną drogą. Wciąż byli spetryfikowani kiedy tam byłam. – odpowiedziała. Ukryła ich, ale może należało zrobić coś więcej? Może powinny pozbyć się ich wszystkich? Mugolom z pewnością trudno będzie się wyzwolić samodzielnie z petryfikujących zaklęć, ale nie można było wykluczyć możliwości, że mogli to zrobić. Wystarczyło żeby obudził się i uciekł jeden z nich.
Przyglądała się, jak wykrwawiała się ta pierwsza, jak jej życiowe siły szybko uciekają z nieruchomego ciała wraz z każdą kroplą krwi spadającej do misy. Pierwszy raz była świadkiem czegoś takiego, więc ani razu nie odwróciła wzroku. Była głodna nowej wiedzy, dlatego podeszła do Wren zajmującą się drugą z mugolek już po odsączeniu z krwi tej pierwszej, która najpewniej była martwa. Ustawiła się obok odartej z odzienia mugolki i zacisnęła palce wiodącej dłoni na rękojeści sztyletu. Do tej pory zawsze posługiwała się różdżką, to nią rzucała rozmaite zaklęcia, znała oczywiście i takie otwierające żyły i wysączające krew – ale teraz miała otworzyć je bez magii, co nadawało temu innego, bardziej namacalnego wymiaru. Tak, jak prowadziła ją dłoń Wren, wbijała ostrze w miękką tkankę, wyczuwając w niej lekki opór nitek żył i tętnic, przecinając je szybko nim w jej myśl mógłby się wkraść choć cień zawahania. Z każdej rany zaczynała spływać krew, znacząc krwiste ścieżki na bladej skórze mugolskiej dziewczyny i na samym końcu spadając w dół, do misy wypełniającej się czerwienią. Najwięcej krwi trysnęło z tętnicy szyjnej, grubej, trudnej do przecięcia, ale udało jej się to, sztywna tkanka ustąpiła, a twarz mugolki zalała posoka obficie wypływająca z naruszonego naczynia krwionośnego. Tak samo przecięła inne większe naczynia krwionośne. Czy spetryfikowana mugolka mogła czuć ból? Z pewnością coś czuła, ale upływ krwi był na tyle duży, że wystarczyło parę minut, by straciła przytomność. Zabini nie pastwiła się nad nią, nie zadała więcej bólu niż było to niezbędne. Nie rzuciła się w amoku, dźgając gdzie popadnie, a najsprawniej jak umiała z pomocą Wren przecięła tętnice. Samej pewnie zajęłoby jej to więcej czasu i uczyniłaby to niewprawnie, ale Chang wskazała jej najlepsze do przecięcia miejsca, a mugolka umarła w ciszy, odchodząc szybko i spokojnie, co wielu mugolom ginącym w oczyszczanym Londynie nie było dane. Lyanna postrzegała więc siebie jako tą łaskawą, osiągającą swój cel w sposób jakże minimalistyczny.
- W którym momencie wiadomo, że już po wszystkim? – zapytała spoglądając na mugolkę, którą właśnie, jakby na to nie patrzeć, zabiła i to bez użycia magii. Czy było to wtedy, gdy spojrzenie mętniało, a serce przestawało się trzepotać w ciele? I ona musnęła dłonią to miejsce na ciele młódki, gdzie jak jej się wydawało, znajdowało się serce. Jego włókna też można było wykorzystać w klątwach, ale umiejętność ich pozyskiwania najpewniej wykraczała ponad wiedzę i umiejętności ich obu. Krew zdobyć było najłatwiej, serca i szpik kostny potrafiły pozyskiwać tylko osoby z większym przeszkoleniem uzdrowicielskim.
Poczuła lekki, ale zaskakująco przyjemny dreszcz, kiedy Wren dotknęła jej włosów, w zaciszu szopy uwolnionych spod kaptura, i odsunęła je na jej plecy. Ale zaraz Chang zabrała sztylet i zbliżyła się do trzeciej mugolki, która zaraz miała dołączyć do tamtych dwóch.
- Schowani w zaroślach, tak by ich widok nie zaalarmował mugoli idących główną drogą. Wciąż byli spetryfikowani kiedy tam byłam. – odpowiedziała. Ukryła ich, ale może należało zrobić coś więcej? Może powinny pozbyć się ich wszystkich? Mugolom z pewnością trudno będzie się wyzwolić samodzielnie z petryfikujących zaklęć, ale nie można było wykluczyć możliwości, że mogli to zrobić. Wystarczyło żeby obudził się i uciekł jeden z nich.
Do śmierci najmłodszej z dziewcząt było jeszcze daleko. Chłodne pazury przeznaczenia ostrzyły się, jarzyły niecierpliwymi iskrami w cieniach kątów szopy, czekały, pragnęły, wyły do księżyca niczym wygłodniałe kreatury żywiące się ostatnim strachem. Nie był to proces błyskawiczny. Nie był to proces piękny, ale z pewnością intrygujący - miał w sobie coś niesamowitego, zapierającego dech w piersi. Gdy czarownica przyglądała się kaskadzie czerwieni sunącej po białej skórze, skapującej po pełnych ustach, wdającej się do nozdrzy, topiącej oczy, rozumiała, że oderwanie wzroku byłoby marnotrawstwem. Była tu z nią, jej oprawca i jej kat, a jednocześnie najdroższa z towarzyszek. Zapamiętywała widok ostatnich minut żywota anonimowej, zapomnianej przez czas duszyczki, zagubionej w labiryncie feralnych decyzji. Czemu szłaś dziś tym szlakiem, mała łanio? Czemu nie spodziewałaś się wilka przyczajonego wśród gęstej zieleni małego, leśnego skweru? Inne łanie nie zdołają - nie zdołały - cię uratować. Same dogorywały teraz na niewidzialnych hakach zaklęcia podtrzymujących je w powietrzu. Skapująca do misy krew przypominała gamą dźwięków wysublimowaną, specyficzną melodię. Nie każdy miał okazję jej posłuchać. Nie w takich okolicznościach - spokojnych, kontrolowanych.
Niedługo każda z dziewcząt jęła przypominać senny koszmar. Po ich twarzach gęsto spływała posoka, ciała poszarpane ostrzem sztyletów nie mogły drgnąć, przeciwstawić się działaniom silnych, poprawnie rzuconych inkantacji petryfikujących. Najpierw najmłodsza, później ta, której tętnice i żyły należały do Lyanny, na koniec trzecia, ostatnia z niewielkiej hordy upolowanej na rozdrożu. Wren oprawiła ją już samotnie, na podobieństwo pierwszej, poświęcała jej jednak znacznie mniej pełnej namaszczenia uwagi; przecięła to, co przeciąć należało, po czym odwróciła się do Zabini, nóż kilkakrotnie i gładko ocierając ostrożnie o krawędź grafitowego płaszcza.
- Za chwilę stracą przytomność - odparła miękko, wsunęła przy tym sztylet do skórzanej otoczki i odpowiednio zabezpieczony umieściła w głębokiej kieszeni wierzchniego odzienia. Reszta miała wydarzyć się bez ich udziału - mogły zatem skupić się na dalszych krokach. Uśmiechnij się do nas, fortuno. Potrzebujemy jeszcze dwóch, trzech małych, młodych łań. - Umrą nawet o tym nie wiedząc. Jak we śnie - opuści je siła, nagle, uleci razem z krwią do naczynia, ustanie oddech, i będzie po wszystkim. - A jednak ich duch przeżyje, przeżyje w tobie, Lyanno, na twoim ciele, w tkance twojej skóry, gdy oblejesz ją świeżo zebraną posoką i poddasz się zbawiennemu działaniu substancji urzeczywistniającej bezgrzeszną adolescencję. Czy jej klientki zdawały sobie sprawę z tak metafizycznego połączenia? Chang spodziewała się, że łatwiej było odrzucić podobną koncepcję - skupić się na przyziemnym akcie, zamiast dopatrywać się skrytych przez los metafor. Sama robiła to zawsze. Dopiero w zetknięciu z nadchodzącym absolutem jej umysł infekowały niewygodne rozmyślania; nie wypowiedziała ich na głos, zapomniała oń szybko.
- Zajmiemy się nimi potem - kiwnęła głową, z pewnością nie wyjdą z kłopotów nienaruszeni. Mogły splądrować ich umysły i zniszczyć ostatnie wspomnienie, pozwolić odejść bezpiecznie - a mogły równie dobrze zakopać ich żywcem wraz z wyzutymi z krwi truchłami. Zimna ziemia opadnie na ciała wciąż dychające lecz pozbawione ruchu, przerażone nie tyle zbliżającym się odcięciem od powierzchni, brakującym tlenem, co bliskością martwych, znanych dziewczątek tak brutalnie potraktowanych przez przeznaczenie. Brutalnie? Polemizowałaby. - Czas ponownie wziąć się do pracy. Widziałam na twoim palcu pierścień przypominający mi własny, też dostrzeżesz zbliżające się ciepło, prawda? - spytała gdy opuszczały szopę. Lekkim ruchem narzuciła na głowę kaptur i skryła pod nim upięte czarne włosy, z drugiej kieszeni dobyła drewno kasztanowca. Wcześniejszy stoicyzm powoli ustępował, zastępowała go tląca się adrenalina na myśl o kolejnym spotkaniu, o konieczności obezwładnienia, o obnażeniu kłów i schwytaniu zdesperowanej, uciekającej sarenki. Chyba miały szczęście - w oddali dostrzegała powoli malujące się plamy czerwieni i pomarańczu. Niewielkie, ledwie zarysowane smugi. Wren wydała z siebie cichy pomruk. Mogły czekać aż sylwetki staną się wyraźniejsze, podejdą bliżej - lub zmniejszyć dzielący ich dystans za pomocą zaklęcia. Spojrzała na Lyannę. Była ciekawa jej reakcji, jej inwencji - to w końcu do niej powinna należeć przyjemność wyborów tego wieczora. Płaciła nie tyle za dostarczenie specyfiku, co za możliwość wzięcia aktywnego udziału w jego pozyskaniu, a to należało szanować, nawet jeśli czarownica nie przywykła do działania pod czyjeś dyktando, zgodnie z nieswoją sugestią.
Niedługo każda z dziewcząt jęła przypominać senny koszmar. Po ich twarzach gęsto spływała posoka, ciała poszarpane ostrzem sztyletów nie mogły drgnąć, przeciwstawić się działaniom silnych, poprawnie rzuconych inkantacji petryfikujących. Najpierw najmłodsza, później ta, której tętnice i żyły należały do Lyanny, na koniec trzecia, ostatnia z niewielkiej hordy upolowanej na rozdrożu. Wren oprawiła ją już samotnie, na podobieństwo pierwszej, poświęcała jej jednak znacznie mniej pełnej namaszczenia uwagi; przecięła to, co przeciąć należało, po czym odwróciła się do Zabini, nóż kilkakrotnie i gładko ocierając ostrożnie o krawędź grafitowego płaszcza.
- Za chwilę stracą przytomność - odparła miękko, wsunęła przy tym sztylet do skórzanej otoczki i odpowiednio zabezpieczony umieściła w głębokiej kieszeni wierzchniego odzienia. Reszta miała wydarzyć się bez ich udziału - mogły zatem skupić się na dalszych krokach. Uśmiechnij się do nas, fortuno. Potrzebujemy jeszcze dwóch, trzech małych, młodych łań. - Umrą nawet o tym nie wiedząc. Jak we śnie - opuści je siła, nagle, uleci razem z krwią do naczynia, ustanie oddech, i będzie po wszystkim. - A jednak ich duch przeżyje, przeżyje w tobie, Lyanno, na twoim ciele, w tkance twojej skóry, gdy oblejesz ją świeżo zebraną posoką i poddasz się zbawiennemu działaniu substancji urzeczywistniającej bezgrzeszną adolescencję. Czy jej klientki zdawały sobie sprawę z tak metafizycznego połączenia? Chang spodziewała się, że łatwiej było odrzucić podobną koncepcję - skupić się na przyziemnym akcie, zamiast dopatrywać się skrytych przez los metafor. Sama robiła to zawsze. Dopiero w zetknięciu z nadchodzącym absolutem jej umysł infekowały niewygodne rozmyślania; nie wypowiedziała ich na głos, zapomniała oń szybko.
- Zajmiemy się nimi potem - kiwnęła głową, z pewnością nie wyjdą z kłopotów nienaruszeni. Mogły splądrować ich umysły i zniszczyć ostatnie wspomnienie, pozwolić odejść bezpiecznie - a mogły równie dobrze zakopać ich żywcem wraz z wyzutymi z krwi truchłami. Zimna ziemia opadnie na ciała wciąż dychające lecz pozbawione ruchu, przerażone nie tyle zbliżającym się odcięciem od powierzchni, brakującym tlenem, co bliskością martwych, znanych dziewczątek tak brutalnie potraktowanych przez przeznaczenie. Brutalnie? Polemizowałaby. - Czas ponownie wziąć się do pracy. Widziałam na twoim palcu pierścień przypominający mi własny, też dostrzeżesz zbliżające się ciepło, prawda? - spytała gdy opuszczały szopę. Lekkim ruchem narzuciła na głowę kaptur i skryła pod nim upięte czarne włosy, z drugiej kieszeni dobyła drewno kasztanowca. Wcześniejszy stoicyzm powoli ustępował, zastępowała go tląca się adrenalina na myśl o kolejnym spotkaniu, o konieczności obezwładnienia, o obnażeniu kłów i schwytaniu zdesperowanej, uciekającej sarenki. Chyba miały szczęście - w oddali dostrzegała powoli malujące się plamy czerwieni i pomarańczu. Niewielkie, ledwie zarysowane smugi. Wren wydała z siebie cichy pomruk. Mogły czekać aż sylwetki staną się wyraźniejsze, podejdą bliżej - lub zmniejszyć dzielący ich dystans za pomocą zaklęcia. Spojrzała na Lyannę. Była ciekawa jej reakcji, jej inwencji - to w końcu do niej powinna należeć przyjemność wyborów tego wieczora. Płaciła nie tyle za dostarczenie specyfiku, co za możliwość wzięcia aktywnego udziału w jego pozyskaniu, a to należało szanować, nawet jeśli czarownica nie przywykła do działania pod czyjeś dyktando, zgodnie z nieswoją sugestią.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Patrzyła i chłonęła ten widok. To wszystko działo się przecież dla niej. Działo się, ponieważ ona zapragnęła skąpać ciało w krwi mającej ponoć niezwykłe właściwości. Te dziewczyny oddawały ducha tylko dlatego, że nie tak dawno w zaciszu jej sypialni w jej umyśle zrodził się pomysł, jaki z pewnością nie zrodziłby się w głowie osoby nieskalanej złem. Ale Chang pomagała w tym wszystkim, to dzięki niej Lyanna tu dziś stała i patrzyła na krew skapującą do mis. Jej sumienie także mogło zostać zabrudzone, a Zabini zaczęła się zastanawiać, czy był to jej pierwszy raz, czy może już kiedyś zabijała dla pozyskania krwi.
Gdy stała blisko drugiej z dziewcząt, samej znacząc nacięcia na jej ciele z pomocą Wren, niemal namacalnie mogła poczuć zapach jej strachu, a następnie metaliczną woń krwi. Ten zapach stawał się coraz intensywniejszy, niebawem cała szopa była nim wypełniona, a blade, nieruchome ciała pokryte strugami posoki wyglądały jak dzieło jakiegoś pokręconego artysty. Dobrze, że mogła tu być, uczestniczyć w całym procesie zdobycia posoki, a nie tylko w jej finalnym wykorzystaniu, choć większość innych klientek Wren z pewnością wolałaby nie wiedzieć, jak to się odbywa. Łatwiej było żyć w nieświadomości pewnych rzeczy, ale Zabini chciała być świadoma. Tylko tak mogła przełamać kolejną barierę, która mogłaby ją zatrzymywać na drodze do wielkości.
Skinęła głową, przyjmując do świadomości słowa Wren, zadowolona z tego, jak miało się to odbyć, z prostoty tego, w jaki sposób umrą dziewczęta. Cicho, we śnie, oddając swą młodość w darze dla Lyanny.
- Robiłaś to już wcześniej? – spytała tylko. Czy zabijałaś w imię zadowolenia swych klientek, panno Chang?, zdawały się pytać chłodne, błękitne oczy Zabini. Krwi w misach było już sporo, choć pewnie potrzebowały jej jeszcze więcej. Jeszcze dwie, trzy młódki musiały stracić dziś życie. Pytanie tylko, czy je znajdą? Musiały też coś zrobić z ukrytymi w zaroślach mugolami. Jedno było pewne – nie mogli pamiętać tego co zaszło. Usunięcie im pamięci było najłaskawszym z możliwych scenariuszy, ale Zabini nie wiedziała jeszcze, czy to jego wprowadzą w życie. Wszystko będzie zależeć od sytuacji.
- Tak, dokładnie tak powinien działać – przytaknęła na pytanie o pierścień. Nabyła go niedawno, był całkiem przydatną sprawą zwłaszcza w dniach takich jak ten. W mroku nocy dobrze było widzieć zbliżające się potencjalne zagrożenie, czy to człowieka, czy duże zwierzę. Dziś będzie miała okazję wypróbować jego działanie i to, czy faktycznie był tak skuteczny jak zachwalał handlarz, który jej go sprzedał.
Także okryła włosy kapturem, wychodząc w mrok nocy. Pierścień póki co wydobywał z niej tylko małe plamki gdzieś w koronach drzew, zwiastujące obecność ptaków i innych śpiących leśnych stworzeń. Po jakimś czasie i ona dostrzegła większe plamy, powoli rysujące się w kształty ludzkich sylwetek, jednak nie sposób było ocenić ich wieku i płci. Przez chwilę wahała się, co zrobić. Strzelanie promieniami zaklęć z tej odległości mogłoby wystraszyć mugoli i sprawić, że zamiast się zbliżyć uciekliby, rozbiegając się na wszystkie strony.
- Poczekajmy aż będą bliżej. Nie wiadomo czy w ogóle są tam młode dziewczyny – szepnęła więc. Gdy będą bliżej, trudniej będzie im uciec przed czarownicami. A one będą mogły ocenić, czy w ogóle warto było ich atakować, bo jeśli w grupie byli na przykład sami mężczyźni i żadnej młódki, to szkoda ich czasu i energii, które mogłyby spożytkować, by poszukać młodych mugolek gdzieś indziej. Może, jeśli nie znajdą żadnej w tej grupce, będą musiały zapuścić się bliżej wioski i domostw? Tam gdzieś na pewno musiały być młódki.
Podobnie jak i wcześniej ukryły się; teraz, w ciemności, było to łatwiejsze, ich ubrania zlewały się z otoczeniem, jasne twarze były ukryte kapturami, a mugole z pewnością nie posiadali takich błyskotek jak one.
Gdy mugole znaleźli się bliżej nich, Zabini mogła dostrzec, że w niewielkiej grupie w istocie znajdowały się i młode kobiety, choć większość stanowili mężczyźni w różnym wieku. Ulżyło jej, bo już się obawiała, że o tej porze młode panienki dawno śpią, a nie włóczą się po polach, i że może źle wybrały porę na swoje polowanie, nawet jeśli mrok nocy był momentem bardzo odpowiadającym samej Lyannie.
Niedługo potem, jak i poprzednio, mugole zostali powaleni zaklęciami petryfikującymi i oszałamiającymi i kobiety mogły podejść bliżej, oceniając ich wygląd i przydatność. Lyanna przestąpiła nad ciałem jakiegoś nieruchomego młodzieńca, by zbliżyć się do leżącej obok dziewczyny z jasnym warkoczem. Czy była ukochaną tego mężczyzny, może jego siostrą, a może tylko przypadkiem znajdowała się tuż obok, gdy oboje ugodziły zaklęcia? Ale dla Lyanny najistotniejsze było to, czy się nada do ich celów.
Gdy stała blisko drugiej z dziewcząt, samej znacząc nacięcia na jej ciele z pomocą Wren, niemal namacalnie mogła poczuć zapach jej strachu, a następnie metaliczną woń krwi. Ten zapach stawał się coraz intensywniejszy, niebawem cała szopa była nim wypełniona, a blade, nieruchome ciała pokryte strugami posoki wyglądały jak dzieło jakiegoś pokręconego artysty. Dobrze, że mogła tu być, uczestniczyć w całym procesie zdobycia posoki, a nie tylko w jej finalnym wykorzystaniu, choć większość innych klientek Wren z pewnością wolałaby nie wiedzieć, jak to się odbywa. Łatwiej było żyć w nieświadomości pewnych rzeczy, ale Zabini chciała być świadoma. Tylko tak mogła przełamać kolejną barierę, która mogłaby ją zatrzymywać na drodze do wielkości.
Skinęła głową, przyjmując do świadomości słowa Wren, zadowolona z tego, jak miało się to odbyć, z prostoty tego, w jaki sposób umrą dziewczęta. Cicho, we śnie, oddając swą młodość w darze dla Lyanny.
- Robiłaś to już wcześniej? – spytała tylko. Czy zabijałaś w imię zadowolenia swych klientek, panno Chang?, zdawały się pytać chłodne, błękitne oczy Zabini. Krwi w misach było już sporo, choć pewnie potrzebowały jej jeszcze więcej. Jeszcze dwie, trzy młódki musiały stracić dziś życie. Pytanie tylko, czy je znajdą? Musiały też coś zrobić z ukrytymi w zaroślach mugolami. Jedno było pewne – nie mogli pamiętać tego co zaszło. Usunięcie im pamięci było najłaskawszym z możliwych scenariuszy, ale Zabini nie wiedziała jeszcze, czy to jego wprowadzą w życie. Wszystko będzie zależeć od sytuacji.
- Tak, dokładnie tak powinien działać – przytaknęła na pytanie o pierścień. Nabyła go niedawno, był całkiem przydatną sprawą zwłaszcza w dniach takich jak ten. W mroku nocy dobrze było widzieć zbliżające się potencjalne zagrożenie, czy to człowieka, czy duże zwierzę. Dziś będzie miała okazję wypróbować jego działanie i to, czy faktycznie był tak skuteczny jak zachwalał handlarz, który jej go sprzedał.
Także okryła włosy kapturem, wychodząc w mrok nocy. Pierścień póki co wydobywał z niej tylko małe plamki gdzieś w koronach drzew, zwiastujące obecność ptaków i innych śpiących leśnych stworzeń. Po jakimś czasie i ona dostrzegła większe plamy, powoli rysujące się w kształty ludzkich sylwetek, jednak nie sposób było ocenić ich wieku i płci. Przez chwilę wahała się, co zrobić. Strzelanie promieniami zaklęć z tej odległości mogłoby wystraszyć mugoli i sprawić, że zamiast się zbliżyć uciekliby, rozbiegając się na wszystkie strony.
- Poczekajmy aż będą bliżej. Nie wiadomo czy w ogóle są tam młode dziewczyny – szepnęła więc. Gdy będą bliżej, trudniej będzie im uciec przed czarownicami. A one będą mogły ocenić, czy w ogóle warto było ich atakować, bo jeśli w grupie byli na przykład sami mężczyźni i żadnej młódki, to szkoda ich czasu i energii, które mogłyby spożytkować, by poszukać młodych mugolek gdzieś indziej. Może, jeśli nie znajdą żadnej w tej grupce, będą musiały zapuścić się bliżej wioski i domostw? Tam gdzieś na pewno musiały być młódki.
Podobnie jak i wcześniej ukryły się; teraz, w ciemności, było to łatwiejsze, ich ubrania zlewały się z otoczeniem, jasne twarze były ukryte kapturami, a mugole z pewnością nie posiadali takich błyskotek jak one.
Gdy mugole znaleźli się bliżej nich, Zabini mogła dostrzec, że w niewielkiej grupie w istocie znajdowały się i młode kobiety, choć większość stanowili mężczyźni w różnym wieku. Ulżyło jej, bo już się obawiała, że o tej porze młode panienki dawno śpią, a nie włóczą się po polach, i że może źle wybrały porę na swoje polowanie, nawet jeśli mrok nocy był momentem bardzo odpowiadającym samej Lyannie.
Niedługo potem, jak i poprzednio, mugole zostali powaleni zaklęciami petryfikującymi i oszałamiającymi i kobiety mogły podejść bliżej, oceniając ich wygląd i przydatność. Lyanna przestąpiła nad ciałem jakiegoś nieruchomego młodzieńca, by zbliżyć się do leżącej obok dziewczyny z jasnym warkoczem. Czy była ukochaną tego mężczyzny, może jego siostrą, a może tylko przypadkiem znajdowała się tuż obok, gdy oboje ugodziły zaklęcia? Ale dla Lyanny najistotniejsze było to, czy się nada do ich celów.
Ta śmierć była szybka. Łagodna niczym wyrozumiała kochanka o delikatnym, uważnym dotyku, jedwabiem owijała się wokół zmysłów i znieczulała je, mąciła ostatni widok przed przepełnionymi agonią oczyma. Rozmywała go, potem zabierała bezpowrotnie, otaczała umysł ciemnością i pozwalała zasnąć, błogo nie wiedzieć. Otworów w ich ciałach było dostatecznie dużo, by krew z naczyń lała się gęsto, skapywała do ustawionej podeń misy i wypełniała ją szczodrze w ciągu najbliższych kilku, kilkunastu minut; czarownice zostawiały je same, pozwoliły odejść w spokoju, nie trwało to długo. Najpierw traciły przytomność, potem siły witalne opuszczały je doszczętnie wraz ze szkarłatnym płynem chlustającym z otwartych ran. Teraz należało jedynie poczekać, aż z uwieszonego do góry nogami ciała zleci ostatnia kropla.
- Zdarzyło się - przyznała beznamiętnie, głosem pozbawionym wstydu, niesplamionym wyrzutem sumienia. Dla niej było to pracą, obowiązkiem, sposobem na własne utrzymanie się na powierzchni zawodowego świata z tak ogromną łatwością weryfikującego ostrze charakteru. - Trzy, może cztery razy. Nie z bezpośredniego założenia - widzisz, czasem natrafiałam na dziewczęta dogorywające po spotkaniu z antymugolską ideą. Nie lubię marnotrawstwa. Zanim wydały z siebie ostatni dech, a nawet kiedy odnajdywałam je ledwo ciepłe, zbierałam to, co dało się zebrać - zwykle w ten sposób pozyskana posoka obierała nowe przeznaczenie, Wren sprzedawała ją zafascynowanym klątwami alchemikom zamiast damom dbającym o swe zewnętrzne piękno; dla tych drugich preferowała krew świeższą, umotywowaną przewidzianym przez siebie planem. - Niekiedy w ten sposób okazuję im łaskę, gdy obliviate pozbawi je logicznych myśli. Zbyt stępi umysł. Sprawi, że staną się nieprzewidywalne w słowie i czynach. Ich psychika jest znacznie kruchsza od naszej, stworzono je po to, by zawodziły, a to uwydatnia mentalna niedyspozycja - wyjaśniła spokojnie, pamiętała, gdy eksperymenty z dostosowywaniem siły zaklęcia przynosiły zgubne efekty i musiała ukrócić rozrastającą się chorobę zanim ta zainfekuje inne organy jej wypielęgnowanego przedsiębiorstwa. Jeśli, za sprawą eksperymentalnego zaklęcia, z młodych panien przeobrażały się w zagubione dzieci niezdolne do kontroli emocji czy mowy, pozbywała się ich w cichy, niemal dyplomatyczny sposób - ale było to wypadkiem przy pracy, toteż Chang nie doliczała ich przypadków do podanego wcześniej rozrachunku. Ofiary były potrzebne, gdy na świat przychodziła perfekcja.
Czekały. W ciszy, cierpliwie, na to, aż mugole zbliżą się do okupowanej przez nie okolicy i udowodnią, że są ciekawi - że wśród nich można znaleźć nieoszlifowany jeszcze diamencik, odrzucając resztę skrywającego go błota. Tak też się stało. Gdy bezsłownie wymieniły się spostrzeżeniem, zgodą, zdecydowały, że towarzysząca zakochanemu młodzieńcowi dziewczyna spełni ich oczekiwania, przystąpiły do ataku. Tym razem było łatwiej - należało rozprawić się jedynie z dwójką, a to, że nie stawiali dodatkowego oporu, nie zdążyli zareagować zwykłym instynktem ucieczki sprawiło, że męski towarzysz niebawem wylądował w zaroślach, a Wren przetransportowała młódkę z powrotem do szopy, gdzie uczyniła z nią to samo, co z pozostałymi - kolejny raz zapraszając do nieprzyzwoitego aktu pannę Zabini. Chciała, by kobieta zapamiętała to uczucie. Być może znała jego magiczny odpowiednik - ale odbieranie życia własną dłonią niosło za sobą pewien osobliwy urok nie do powtórzenia przez najczarniejsze arkana. Właściwie już teraz, z pozyskaną ilością krwi, mogły zakończyć polowanie, jednak dokładność podpowiadała, by złapać jeszcze jedną. Polegała z tym już na samej Lyannie, pozwoliła jej oddalić się trochę dalej, a kobieta powróciła raz jeszcze do drewnianej konstrukcji po kilkunastu minutach z ostatnią tego wieczoru zdobyczą.
- Wygląda na bardzo młodą. Czystą. Idealnie - stwierdziła z zadowoleniem, uniosła dziewczę levicorpusem i samodzielnie tym razem nacięła jej ciało w odpowiednich, newralgicznych miejscach, uwalniając z żył fale czerwonej substancji. - Pięć, tyle nam wystarczy. Trzy z nich jeszcze kapią, reszta jest pusta. Zajmijmy się zacieraniem śladów by zapełnić sobie oczekiwanie, co ty na to? - zaproponowała i, usłyszawszy zgodę, ponownie naciągnęła kaptur na głowę, wychodząc z drewnianego budynku za Lyanną. Musiały pozbyć się kilku oszołomionych towarzysko mugoli oraz, przede wszystkim, wyzutych z krwi wraków nieszczęsnych młódek, które wpadły im w szpony. - Widziałaś gdzieś dogodne miejsce na użycie orcumiano? - spojrzała na towarzyszkę z ciekawością, nie musiała wspominać, że inkantacja wyczarowana w pobliżu szopy mogłaby zatrząść całą konstrukcją i z łatwością zniweczyć dotychczasową ich pracę, jej całokształt. A tego nie chciała - żadna z nich. Wciąż czekał nań obowiązek przelania zawartości mis do butli, przetransportowania ich bezpiecznie do domu i pracowni Wren - lub do domu Zabini, jeśli ta pragnęła zażyć kąpieli już dziś, jeszcze tego samego wieczora. Podobna myśl przemknęła przez umysł czarownicy, lecz nie wypowiedziała jej jeszcze na głos. Oszczędzała ją do momentu, w którym widmo rozprawienia się z pozostałościami po zabawie straci na ważności.
- Zdarzyło się - przyznała beznamiętnie, głosem pozbawionym wstydu, niesplamionym wyrzutem sumienia. Dla niej było to pracą, obowiązkiem, sposobem na własne utrzymanie się na powierzchni zawodowego świata z tak ogromną łatwością weryfikującego ostrze charakteru. - Trzy, może cztery razy. Nie z bezpośredniego założenia - widzisz, czasem natrafiałam na dziewczęta dogorywające po spotkaniu z antymugolską ideą. Nie lubię marnotrawstwa. Zanim wydały z siebie ostatni dech, a nawet kiedy odnajdywałam je ledwo ciepłe, zbierałam to, co dało się zebrać - zwykle w ten sposób pozyskana posoka obierała nowe przeznaczenie, Wren sprzedawała ją zafascynowanym klątwami alchemikom zamiast damom dbającym o swe zewnętrzne piękno; dla tych drugich preferowała krew świeższą, umotywowaną przewidzianym przez siebie planem. - Niekiedy w ten sposób okazuję im łaskę, gdy obliviate pozbawi je logicznych myśli. Zbyt stępi umysł. Sprawi, że staną się nieprzewidywalne w słowie i czynach. Ich psychika jest znacznie kruchsza od naszej, stworzono je po to, by zawodziły, a to uwydatnia mentalna niedyspozycja - wyjaśniła spokojnie, pamiętała, gdy eksperymenty z dostosowywaniem siły zaklęcia przynosiły zgubne efekty i musiała ukrócić rozrastającą się chorobę zanim ta zainfekuje inne organy jej wypielęgnowanego przedsiębiorstwa. Jeśli, za sprawą eksperymentalnego zaklęcia, z młodych panien przeobrażały się w zagubione dzieci niezdolne do kontroli emocji czy mowy, pozbywała się ich w cichy, niemal dyplomatyczny sposób - ale było to wypadkiem przy pracy, toteż Chang nie doliczała ich przypadków do podanego wcześniej rozrachunku. Ofiary były potrzebne, gdy na świat przychodziła perfekcja.
Czekały. W ciszy, cierpliwie, na to, aż mugole zbliżą się do okupowanej przez nie okolicy i udowodnią, że są ciekawi - że wśród nich można znaleźć nieoszlifowany jeszcze diamencik, odrzucając resztę skrywającego go błota. Tak też się stało. Gdy bezsłownie wymieniły się spostrzeżeniem, zgodą, zdecydowały, że towarzysząca zakochanemu młodzieńcowi dziewczyna spełni ich oczekiwania, przystąpiły do ataku. Tym razem było łatwiej - należało rozprawić się jedynie z dwójką, a to, że nie stawiali dodatkowego oporu, nie zdążyli zareagować zwykłym instynktem ucieczki sprawiło, że męski towarzysz niebawem wylądował w zaroślach, a Wren przetransportowała młódkę z powrotem do szopy, gdzie uczyniła z nią to samo, co z pozostałymi - kolejny raz zapraszając do nieprzyzwoitego aktu pannę Zabini. Chciała, by kobieta zapamiętała to uczucie. Być może znała jego magiczny odpowiednik - ale odbieranie życia własną dłonią niosło za sobą pewien osobliwy urok nie do powtórzenia przez najczarniejsze arkana. Właściwie już teraz, z pozyskaną ilością krwi, mogły zakończyć polowanie, jednak dokładność podpowiadała, by złapać jeszcze jedną. Polegała z tym już na samej Lyannie, pozwoliła jej oddalić się trochę dalej, a kobieta powróciła raz jeszcze do drewnianej konstrukcji po kilkunastu minutach z ostatnią tego wieczoru zdobyczą.
- Wygląda na bardzo młodą. Czystą. Idealnie - stwierdziła z zadowoleniem, uniosła dziewczę levicorpusem i samodzielnie tym razem nacięła jej ciało w odpowiednich, newralgicznych miejscach, uwalniając z żył fale czerwonej substancji. - Pięć, tyle nam wystarczy. Trzy z nich jeszcze kapią, reszta jest pusta. Zajmijmy się zacieraniem śladów by zapełnić sobie oczekiwanie, co ty na to? - zaproponowała i, usłyszawszy zgodę, ponownie naciągnęła kaptur na głowę, wychodząc z drewnianego budynku za Lyanną. Musiały pozbyć się kilku oszołomionych towarzysko mugoli oraz, przede wszystkim, wyzutych z krwi wraków nieszczęsnych młódek, które wpadły im w szpony. - Widziałaś gdzieś dogodne miejsce na użycie orcumiano? - spojrzała na towarzyszkę z ciekawością, nie musiała wspominać, że inkantacja wyczarowana w pobliżu szopy mogłaby zatrząść całą konstrukcją i z łatwością zniweczyć dotychczasową ich pracę, jej całokształt. A tego nie chciała - żadna z nich. Wciąż czekał nań obowiązek przelania zawartości mis do butli, przetransportowania ich bezpiecznie do domu i pracowni Wren - lub do domu Zabini, jeśli ta pragnęła zażyć kąpieli już dziś, jeszcze tego samego wieczora. Podobna myśl przemknęła przez umysł czarownicy, lecz nie wypowiedziała jej jeszcze na głos. Oszczędzała ją do momentu, w którym widmo rozprawienia się z pozostałościami po zabawie straci na ważności.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
A więc wyglądało na to, że obie skalały już swą moralność występkiem. Dzięki temu dzisiejszy uczynek przyszedł im obydwóm łatwiej. Biorąc pod uwagę, jak dobrze, sprawnie i bez zawahania radziła sobie dziś Wren, była osobą ulepioną z twardej gliny, zdolną posunąć się naprawdę daleko dla osiągnięcia celu. Ciekawe, czy sprawdziłaby się jako sojusznik jedynej słusznej sprawy? Póki co Lyanna nie wspominała jej o swoim zaangażowaniu, nie roztaczała przed nią wizji ani nie przymuszała do niczego, jedynie ją obserwując, poznając i rozważając różne opcje. Zadowalała się tym, że Chang ma czystą krew i właściwe poglądy; będąc szlamolubem z pewnością nie dopuściłaby się zarżnięcia kilku mugolek, by umożliwić swojej klientce kąpiel w ich krwi. Na coś więcej może jeszcze przyjść czas, Zabini byłaby gotowa zaoferować jej to, gdyby pokazała, że pragnie podążyć jeszcze dalej.
- Masz rację, szkoda było marnować zasobów, na których czarodzieje mogli jeszcze skorzystać – rzekła. W końcu krew mogła się przydać do klątw, albo, jak w tym przypadku, do pielęgnacji urody i młodości czarownic. Sama Lyanna też nie lubiła marnowania. – Ich słabe organizmy nie są zdolne do przyjęcia magii. Ta łatwo i szybko ich niszczy. – Tak niewiele było trzeba, by skrzywdzić mugola. Nie trzeba było do tego nawet czarnej magii, nawet zwykłe czary mogły wywołać przykre skutki, choć wydawało jej się zawsze, że zawodowi amnezjatorzy mają swoje sposoby, by modyfikować wspomnienia niemagicznych którzy zobaczyli coś, czego nie powinni. Do niedawna szlamolubne rządy troszczyły się przecież o to, by niemagom włos nie spadł z głowy i żeby mogli żyć spokojnie w swojej nieświadomości. Mugole nie powinni wiedzieć o świecie magicznym, choć teraz chyba i tak zauważali więcej i nikt pewnie nie troszczył się o to, by o tym zapominali. Świat czarodziejów wychodził z cienia i walczył o wysunięcie się na pierwszy plan i zdominowanie świata, którym niesłusznie zawładnęli znacznie liczniejsi, choć słabsi mugole. To Lyannie zawsze było nie w smak, że oni, silniejsi, musieli ustępować słabszym, że to oni musieli się ukrywać.
Kolejna upolowana mugolka, młoda i ładna, niedługo później znalazła się w szopie, niezdolna do ruchu, jako swój ostatni widok widząca dwie spowite w peleryny kobiece sylwetki, a także nagie, zakrwawione ciała zawieszone do góry nogami nad misami z krwią. Być może znała tamte dziewczęta, które właśnie kończyły się wykrwawiać. Z pewnością się bała, co było widać w oczach, kiedy czarownice się do niej zbliżały. Lyanna po raz kolejny z pomocą Wren wzięła udział w nacinaniu naczyń krwionośnych młódki w odpowiednich miejscach, dzięki czemu i z niej krew zaczęła tryskać obfitym strumieniem. Kilka kropel prysnęło na twarz i przód szaty Lyanny, a Zabini nieco bezwiednie zlizała tą, która skapnęła na jej pełne usta, czując na języku metaliczny, ciepły posmak.
Kolejną, ostatnią mugolkę upolowała już sama, podczas gdy Chang zajmowała się tymi w szopce. Tym razem, nie napotkawszy nikogo wśród pól, zmuszona była podkraść się dyskretnie nieco bliżej wiejskich domostw, dzięki swojemu pierścieniowi mogąc unikać miejsc, gdzie znajdowało się więcej plam ciepła zdradzających ludzkie sylwetki. Dziewczynę schwytała gdy ta wychodziła z czegoś w rodzaju stodoły, szybko ją spetryfikowała i odpowiednim zaklęciem przetransportowała do kryjówki.
Tym sposobem w szopie znajdowało się pięć dziewcząt, które oddały swą krew i młodość dla Lyanny. A z ich ciałami należało coś zrobić.
- Możemy to zrobić tu nieopodal, w lesie. Wydrążę dół, a potem je tam przelewitujemy i wrzucimy – zaproponowała rzeczowo. Tak też zrobiła, wybierając miejsce znajdujące się na tyle daleko od szopy, by nie zagrozić stabilności konstrukcji, ale na tyle blisko, by nikt nie zauważył jak lewitują przez las martwe ciała. Rzuciła Orcumiano, z którego regularnie korzystała podczas różnych starć, jednak ich dzisiejsze ofiary nie miały nigdy wydostać się z dołu. Młode, martwe mugolki to tam znajdą swój grób, nigdy nie odnalezione przez bliskich, dla nich już na zawsze zaginione.
Po tym, jak wszystkie dziewczęta już się wykrwawiły, wspólnymi siłami mogły przelewitować je do dołu. Zabini patrzyła w ciszy, jak ciała z cichym tąpnięciem uderzają w podłoże kilka metrów poniżej, widmowo blade i pozbawione krwi, z potarganymi włosami pozlepianymi resztkami posoki, które nie skapnęły do mis. To one były jedynymi świadkami ich ostatnich chwil oraz pochówku mającego na celu zatarcie śladów. Później pozostało do zrobienia zasypanie dołu oraz wymazanie pamięci mugolom w zaroślach.
Już po wszystkim mogły wrócić do szopy, by zająć się krwią młódek znajdującą się w misach.
- Zabierzesz ją do siebie, czy od razu do mnie? – zapytała, przyglądając się leżącym na podłodze misom, z których każda była wypełniona szkarłatnym płynem. Jego niedawne właścicielki leżały zasypane w dole kilkadziesiąt metrów stąd. A krew należało zabrać, by wkrótce zrobić z niej użytek.
- Masz rację, szkoda było marnować zasobów, na których czarodzieje mogli jeszcze skorzystać – rzekła. W końcu krew mogła się przydać do klątw, albo, jak w tym przypadku, do pielęgnacji urody i młodości czarownic. Sama Lyanna też nie lubiła marnowania. – Ich słabe organizmy nie są zdolne do przyjęcia magii. Ta łatwo i szybko ich niszczy. – Tak niewiele było trzeba, by skrzywdzić mugola. Nie trzeba było do tego nawet czarnej magii, nawet zwykłe czary mogły wywołać przykre skutki, choć wydawało jej się zawsze, że zawodowi amnezjatorzy mają swoje sposoby, by modyfikować wspomnienia niemagicznych którzy zobaczyli coś, czego nie powinni. Do niedawna szlamolubne rządy troszczyły się przecież o to, by niemagom włos nie spadł z głowy i żeby mogli żyć spokojnie w swojej nieświadomości. Mugole nie powinni wiedzieć o świecie magicznym, choć teraz chyba i tak zauważali więcej i nikt pewnie nie troszczył się o to, by o tym zapominali. Świat czarodziejów wychodził z cienia i walczył o wysunięcie się na pierwszy plan i zdominowanie świata, którym niesłusznie zawładnęli znacznie liczniejsi, choć słabsi mugole. To Lyannie zawsze było nie w smak, że oni, silniejsi, musieli ustępować słabszym, że to oni musieli się ukrywać.
Kolejna upolowana mugolka, młoda i ładna, niedługo później znalazła się w szopie, niezdolna do ruchu, jako swój ostatni widok widząca dwie spowite w peleryny kobiece sylwetki, a także nagie, zakrwawione ciała zawieszone do góry nogami nad misami z krwią. Być może znała tamte dziewczęta, które właśnie kończyły się wykrwawiać. Z pewnością się bała, co było widać w oczach, kiedy czarownice się do niej zbliżały. Lyanna po raz kolejny z pomocą Wren wzięła udział w nacinaniu naczyń krwionośnych młódki w odpowiednich miejscach, dzięki czemu i z niej krew zaczęła tryskać obfitym strumieniem. Kilka kropel prysnęło na twarz i przód szaty Lyanny, a Zabini nieco bezwiednie zlizała tą, która skapnęła na jej pełne usta, czując na języku metaliczny, ciepły posmak.
Kolejną, ostatnią mugolkę upolowała już sama, podczas gdy Chang zajmowała się tymi w szopce. Tym razem, nie napotkawszy nikogo wśród pól, zmuszona była podkraść się dyskretnie nieco bliżej wiejskich domostw, dzięki swojemu pierścieniowi mogąc unikać miejsc, gdzie znajdowało się więcej plam ciepła zdradzających ludzkie sylwetki. Dziewczynę schwytała gdy ta wychodziła z czegoś w rodzaju stodoły, szybko ją spetryfikowała i odpowiednim zaklęciem przetransportowała do kryjówki.
Tym sposobem w szopie znajdowało się pięć dziewcząt, które oddały swą krew i młodość dla Lyanny. A z ich ciałami należało coś zrobić.
- Możemy to zrobić tu nieopodal, w lesie. Wydrążę dół, a potem je tam przelewitujemy i wrzucimy – zaproponowała rzeczowo. Tak też zrobiła, wybierając miejsce znajdujące się na tyle daleko od szopy, by nie zagrozić stabilności konstrukcji, ale na tyle blisko, by nikt nie zauważył jak lewitują przez las martwe ciała. Rzuciła Orcumiano, z którego regularnie korzystała podczas różnych starć, jednak ich dzisiejsze ofiary nie miały nigdy wydostać się z dołu. Młode, martwe mugolki to tam znajdą swój grób, nigdy nie odnalezione przez bliskich, dla nich już na zawsze zaginione.
Po tym, jak wszystkie dziewczęta już się wykrwawiły, wspólnymi siłami mogły przelewitować je do dołu. Zabini patrzyła w ciszy, jak ciała z cichym tąpnięciem uderzają w podłoże kilka metrów poniżej, widmowo blade i pozbawione krwi, z potarganymi włosami pozlepianymi resztkami posoki, które nie skapnęły do mis. To one były jedynymi świadkami ich ostatnich chwil oraz pochówku mającego na celu zatarcie śladów. Później pozostało do zrobienia zasypanie dołu oraz wymazanie pamięci mugolom w zaroślach.
Już po wszystkim mogły wrócić do szopy, by zająć się krwią młódek znajdującą się w misach.
- Zabierzesz ją do siebie, czy od razu do mnie? – zapytała, przyglądając się leżącym na podłodze misom, z których każda była wypełniona szkarłatnym płynem. Jego niedawne właścicielki leżały zasypane w dole kilkadziesiąt metrów stąd. A krew należało zabrać, by wkrótce zrobić z niej użytek.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Horseshoe Green
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent