Leopold Street
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Leopold Street
Leopold Street to długa, wąska alejka prowadząca pomiędzy pobliskimi domami. Niezbyt znana, zdawałoby się – przeciętna i szara, ale odznacza ją wyjątkowa uczynność ludzi zamieszkujących dwa rzędy upakowanych, typowo brytyjskich mieszkań. Wszystkie z nich należą do czarodziejów, którzy co jakiś czas wystawiają przed swoje domy stoły z przeróżnymi starociami na sprzedaż. Można tam znaleźć przedwojenne pamiątki i porzucone przez dzieci zabawki, wiekowe książki i albumy pozbawione zdjęć, napy na kanapy wydziergane przez starsze czarownice i serwetki. Czasami odbywa się tu również kiermasz ciast, a uzyskane fundusze oddawane są w pełni Stowarzyszeniu Skrzatów Umęczonych – niewielka społeczność Leopold Street raczej nie należy do osób o konserwatywnych poglądach względem krwi.
Silny, zdeterminowany czarodziej, dla którego ważna jest czysta krew i magia. Czy Elvira była kimś właśnie takim? Było to kluczowe pytanie, a choć pozwoliła wierzyć poznanym Rycerzom, że zna na nie odpowiedź od dawna, w głębi w ducha wciąż rozdrabniała jego znaczenie na mniejsze fragmenty, próbując zarówno pogodzić się ze swoją przeszłością, jak i odważnie spojrzeć w przyszłość. Nie miała wątpliwości, że magia jest dla niej najważniejsza - tylko ona naprawdę się liczyła, to dzięki niej urodzili się z prawem do dzierżenia władzy nad miastem, krajem i światem, ponieważ moc znalazła sobie w nich mieszkanie. Posiadali potęgę, byli potęgą, jedynie głupiec nie byłby w stanie tego dostrzec. Fakt, że to oni musieli ukrywać swoje istnienie i trzymać się cienia był największym absurdem w dziejach ludzkości, Elvira z niecierpliwością oczekiwała więc momentu, w którym rzeczywistość się zrównoważy, a mugole będą musieli im odpłacić za stulecia zniewag.
Bardziej problematyczna była dla niej kwestia czystości krwi. Ludzie, którzy pracowali z nią w Świętym Mungu wiedzieli na pewno, że nie zwykła traktować arystokracji wyjątkowo - czasami bywała dla nich złośliwsza specjalnie. Szlamy wzbudzały jej obrzydzenie, owszem, lecz bardziej przez wzgląd na ich mugolskie upodobania, brak szacunku do magii i narażanie czarodziejskiego świata na śmieszność. Jednak w gruncie rzeczy, gdy czarodziej nie babrał się mugolskim brudem, nosił różdżkę z godnością, rozwijał się - mógł zasłużyć na jej szacunek po równo, niezależnie od nazwiska. Bogactwo i wysoka pozycja rodów z listy Notta były dla niej niesprawiedliwe, wzbudzające wściekłość.
Przez wzgląd na historię własnej rodziny nie mogła jednak przyznać sobie pełnego obiektywizmu - musiała dojść wreszcie do tego, czy odraza do hierarchii wynika u niej z chęci zaprowadzenia wyższej, magicznej równości, czy może raczej z płytkiej zawiści. Każdy postrzegał świat tylko z takiej pozycji, w jakiej sam się znalazł. Przynajmniej nie była półkrwi ani - co gorsza - szlamą. Sama myśl wywoływała ciarki.
Na temat Lyanny i jej rodowodu nie była sobie w stanie niczego przypomnieć. Kojarzyła, że dziewczyna o takim nazwisku znalazła się w Slytherinie w młodszych klasach, lecz Elvira w Hogwarcie nie była towarzyska i też niespecjalnie interesowała się plotkami. Idąca obok niej kobieta stanowiła więc dla niej swoistą tabula rasa, jak na razie zyskując na plus. Dumna, opanowana, zadbana, nieprzesadnie gadatliwa. Być może będą w stanie się polubić.
Skinęła głową, milcząco przyznając jej rację i z zainteresowaniem rozglądając się po opustoszałych domach. Ciekawe, czy zostały już dotąd splądrowane? Londyn właściwie należał teraz do nich i chętnie by się po nich przeszła; może upolowałaby ciekawą książkę, porzucone ingrediencje do eliksirów? Nie miała oporów przed kradzieżą, przez wzgląd jednak na towarzystwo powstrzymała się od komentarza. Kleptomanią nie było co się chwalić, nie chciała łatki ubóstwa, która zresztą byłaby fałszywa - Elvira miała zdecydowanie dość pieniędzy na godne życie, po prostu nie gardziła tym, co mogłaby przywłaszczyć sobie za darmo.
- Nie zwlekajmy więc - przyznała lekkim tonem, gdy Lyanna wspomniała o domu numer dziewięćdziesiąt siedem. - Jak mniemam, czeka nas przesłuchanie? To dobrze. Nawet jeżeli informacja jest kłamliwa, świadomość tego, że sprawiedliwość może spaść na nich w każdej chwili powinna się rozejść i nadszarpnąć pewność zdrajców.
Niech się boją, pomyślała. Najwyższa pora, by się bali.
Bardziej problematyczna była dla niej kwestia czystości krwi. Ludzie, którzy pracowali z nią w Świętym Mungu wiedzieli na pewno, że nie zwykła traktować arystokracji wyjątkowo - czasami bywała dla nich złośliwsza specjalnie. Szlamy wzbudzały jej obrzydzenie, owszem, lecz bardziej przez wzgląd na ich mugolskie upodobania, brak szacunku do magii i narażanie czarodziejskiego świata na śmieszność. Jednak w gruncie rzeczy, gdy czarodziej nie babrał się mugolskim brudem, nosił różdżkę z godnością, rozwijał się - mógł zasłużyć na jej szacunek po równo, niezależnie od nazwiska. Bogactwo i wysoka pozycja rodów z listy Notta były dla niej niesprawiedliwe, wzbudzające wściekłość.
Przez wzgląd na historię własnej rodziny nie mogła jednak przyznać sobie pełnego obiektywizmu - musiała dojść wreszcie do tego, czy odraza do hierarchii wynika u niej z chęci zaprowadzenia wyższej, magicznej równości, czy może raczej z płytkiej zawiści. Każdy postrzegał świat tylko z takiej pozycji, w jakiej sam się znalazł. Przynajmniej nie była półkrwi ani - co gorsza - szlamą. Sama myśl wywoływała ciarki.
Na temat Lyanny i jej rodowodu nie była sobie w stanie niczego przypomnieć. Kojarzyła, że dziewczyna o takim nazwisku znalazła się w Slytherinie w młodszych klasach, lecz Elvira w Hogwarcie nie była towarzyska i też niespecjalnie interesowała się plotkami. Idąca obok niej kobieta stanowiła więc dla niej swoistą tabula rasa, jak na razie zyskując na plus. Dumna, opanowana, zadbana, nieprzesadnie gadatliwa. Być może będą w stanie się polubić.
Skinęła głową, milcząco przyznając jej rację i z zainteresowaniem rozglądając się po opustoszałych domach. Ciekawe, czy zostały już dotąd splądrowane? Londyn właściwie należał teraz do nich i chętnie by się po nich przeszła; może upolowałaby ciekawą książkę, porzucone ingrediencje do eliksirów? Nie miała oporów przed kradzieżą, przez wzgląd jednak na towarzystwo powstrzymała się od komentarza. Kleptomanią nie było co się chwalić, nie chciała łatki ubóstwa, która zresztą byłaby fałszywa - Elvira miała zdecydowanie dość pieniędzy na godne życie, po prostu nie gardziła tym, co mogłaby przywłaszczyć sobie za darmo.
- Nie zwlekajmy więc - przyznała lekkim tonem, gdy Lyanna wspomniała o domu numer dziewięćdziesiąt siedem. - Jak mniemam, czeka nas przesłuchanie? To dobrze. Nawet jeżeli informacja jest kłamliwa, świadomość tego, że sprawiedliwość może spaść na nich w każdej chwili powinna się rozejść i nadszarpnąć pewność zdrajców.
Niech się boją, pomyślała. Najwyższa pora, by się bali.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Na samym początku tej drogi Lyanna także się zastanawiała nad różnymi rzeczami, przede wszystkim nad ideą służenia komuś. Z czasem jednak pojęła, jak wielki i potężny jest Czarny Pan i jej zaangażowanie w sprawę wzrosło, choć początkowo do rycerzy przygnał ją głód wiedzy i potęgi, pragnienie poznania magii niedostępnej czarodziejom zbyt słabym by po nią sięgnąć. Konserwatywne idee rycerzy pociągały ją, a skoro żyła z piętnem półkrwi, wiedziała, że musi robić więcej niż inni, żeby je zakryć i pokazać, że jest godna miana czarownicy, że tej czystej połówki krwi jest w niej więcej niż brudnej. Teraz już wiedziała, że tej brudnej tak naprawdę nigdy nie było – może to właśnie tłumaczyło fakt jej zdolności? Była prawdziwą czarownicą, nie mieszańcem, nie członkiem miałkiej szarej masy, której przodkowie w którymś momencie rozcieńczyli posokę, mieszając się z mugolami lub szlamami. Czarodziejów półkrwi było w społeczeństwie najwięcej, ale ona zawsze pragnęła należeć do tej rzadszej i bardziej elitarnej grupy – czarodziejów krwi czystej. Brudem gardziła, czego uczono ją od najmłodszych lat. Dla jej rodziny rozcieńczanie krwi było absolutnie nieakceptowalne.
To, że to czarodzieje musieli się ukrywać, i dla niej zawsze było absurdem. Nie podobało jej się to, że musieli dostosowywać się do liczniejszej, ale słabszej i głupszej części społeczeństwa. Teraz jednak były realne widoki na zmianę tego stanu rzeczy. I każdy, kto nie godził się na bzdurną ideologię równości, był potrzebny, by ten lepszy świat stworzyć. Sama również nie przepadała za szlachtą, za szowinistycznymi, nadętymi i zadufanymi w sobie mężczyznami oraz słabymi, uległymi damami które nadawały się tylko do rodzenia dzieci, ale respektowała hierarchię, za którą stał rodowód i najdłuższa historia czystości krwi. Zawsze, aż do kwietnia, zazdrościła czarodziejom czystej krwi ich statusu, ale na miejscu szlachetnych dam nie chciałaby się znaleźć, bo życie w złotej klatce z pewnością by jej nie odpowiadało.
Elvira wyglądała niepozornie, ale to mogło okazać się atutem, jak w przypadku Lyanny. Patrząc na nie, dwie młode i atrakcyjne kobiety o delikatnych rysach, nikt raczej nie podejrzewałby ich o nic złego. Wyglądały na zwyczajne spacerowiczki, które wcale nie miały niecnych zamiarów wobec jednego z mieszkańców tej okolicy.
- Owszem – potwierdziła oszczędnym skinieniem głowy. – Dlatego właśnie musimy sprawdzić prawdziwość informacji. Może dowiemy się czegoś ciekawego o procederze pomocy szlamom, a nawet jeśli nie, możemy wymierzyć karę dla przykładu. I chciałabym, żebyś to ty się nim dziś zajęła. Chcę poznać twoje umiejętności, ale w razie potrzeby cały czas będę obok – dodała. Nawet jeśli mogło się wydawać, że uzdrowicielka może mieć braki w innych dziedzinach, to mogło być mylne wrażenie i panna Multon mogła ją za chwilę zaskoczyć. A jeśli rzeczywiście miała braki, to czas najwyższy wziąć się za ich łatanie. Lyanna, dołączając do rycerzy, potrafiła dużo mniej niż dziś. I też na początku ją sprawdzano, też musiała robić różne rzeczy, by zasłużyć na zaufanie. Musiała też się rozwijać, nie mogła osiąść na laurach. Nie był istotny tylko magiczny rozwój, ale też pielęgnowanie charakteru. Wykorzenianie z siebie słabości, przesuwanie granic i nauka bezwzględności. Były kobietami, więc było im trudniej, niczego im nie ułatwiano. Elvira także musiała swoje przejść, choć Lyanna nie zamierzała się nad nią pastwić ani rzucać jej kłód pod nogi. Powierzyła jej i tak stosunkowo proste zadanie, przyszłość na pewno przyniesie jej dużo trudniejsze wyzwania niż przepytanie jednego starszego czarodzieja. Poza tym wyglądała jej na taką, która chce się wykazać i jak najwięcej robić samodzielnie, więc Zabini dawała jej świetną okazję, by mogła pokazać, na co ją stać pod względem siły charakteru i umiejętności magicznych.
Gdy dotarły do właściwej posesji, zaczęła od przezornego dyskretnego sprawdzenia terenu na obecność zabezpieczeń. Ale wyglądało na to, że ich nie było – w każdym razie nie takich, które mogłyby im zagrozić i zaszkodzić. Miały teraz dwie opcje do wyboru: wkroczyć od razu lub podstępem wywabić mężczyznę, udając potrzebujące pomocy młode kobiety o jakże niewinnych, niegroźnych rysach. Pozostawiła wybór Elvirze, nie znając jej systemów działania. Sama Lyanna dopasowywała się do sytuacji, potrafiłaby zarówno wedrzeć się do tego domu siłą, jak i podstępem, udając niegroźną i nieszkodliwą na tyle, by właściciel sam otworzył przed nią drzwi. Przyzwoitymi, dobrymi i pomocnymi ludźmi łatwo było manipulować, a z takim podobno miały do czynienia. Z podstarzałym, samotnym mężczyzną, który pozostał w Londynie i niósł pomoc szlamom i mugolom, ukrywając ich i pomagając w ucieczkach.
To, że to czarodzieje musieli się ukrywać, i dla niej zawsze było absurdem. Nie podobało jej się to, że musieli dostosowywać się do liczniejszej, ale słabszej i głupszej części społeczeństwa. Teraz jednak były realne widoki na zmianę tego stanu rzeczy. I każdy, kto nie godził się na bzdurną ideologię równości, był potrzebny, by ten lepszy świat stworzyć. Sama również nie przepadała za szlachtą, za szowinistycznymi, nadętymi i zadufanymi w sobie mężczyznami oraz słabymi, uległymi damami które nadawały się tylko do rodzenia dzieci, ale respektowała hierarchię, za którą stał rodowód i najdłuższa historia czystości krwi. Zawsze, aż do kwietnia, zazdrościła czarodziejom czystej krwi ich statusu, ale na miejscu szlachetnych dam nie chciałaby się znaleźć, bo życie w złotej klatce z pewnością by jej nie odpowiadało.
Elvira wyglądała niepozornie, ale to mogło okazać się atutem, jak w przypadku Lyanny. Patrząc na nie, dwie młode i atrakcyjne kobiety o delikatnych rysach, nikt raczej nie podejrzewałby ich o nic złego. Wyglądały na zwyczajne spacerowiczki, które wcale nie miały niecnych zamiarów wobec jednego z mieszkańców tej okolicy.
- Owszem – potwierdziła oszczędnym skinieniem głowy. – Dlatego właśnie musimy sprawdzić prawdziwość informacji. Może dowiemy się czegoś ciekawego o procederze pomocy szlamom, a nawet jeśli nie, możemy wymierzyć karę dla przykładu. I chciałabym, żebyś to ty się nim dziś zajęła. Chcę poznać twoje umiejętności, ale w razie potrzeby cały czas będę obok – dodała. Nawet jeśli mogło się wydawać, że uzdrowicielka może mieć braki w innych dziedzinach, to mogło być mylne wrażenie i panna Multon mogła ją za chwilę zaskoczyć. A jeśli rzeczywiście miała braki, to czas najwyższy wziąć się za ich łatanie. Lyanna, dołączając do rycerzy, potrafiła dużo mniej niż dziś. I też na początku ją sprawdzano, też musiała robić różne rzeczy, by zasłużyć na zaufanie. Musiała też się rozwijać, nie mogła osiąść na laurach. Nie był istotny tylko magiczny rozwój, ale też pielęgnowanie charakteru. Wykorzenianie z siebie słabości, przesuwanie granic i nauka bezwzględności. Były kobietami, więc było im trudniej, niczego im nie ułatwiano. Elvira także musiała swoje przejść, choć Lyanna nie zamierzała się nad nią pastwić ani rzucać jej kłód pod nogi. Powierzyła jej i tak stosunkowo proste zadanie, przyszłość na pewno przyniesie jej dużo trudniejsze wyzwania niż przepytanie jednego starszego czarodzieja. Poza tym wyglądała jej na taką, która chce się wykazać i jak najwięcej robić samodzielnie, więc Zabini dawała jej świetną okazję, by mogła pokazać, na co ją stać pod względem siły charakteru i umiejętności magicznych.
Gdy dotarły do właściwej posesji, zaczęła od przezornego dyskretnego sprawdzenia terenu na obecność zabezpieczeń. Ale wyglądało na to, że ich nie było – w każdym razie nie takich, które mogłyby im zagrozić i zaszkodzić. Miały teraz dwie opcje do wyboru: wkroczyć od razu lub podstępem wywabić mężczyznę, udając potrzebujące pomocy młode kobiety o jakże niewinnych, niegroźnych rysach. Pozostawiła wybór Elvirze, nie znając jej systemów działania. Sama Lyanna dopasowywała się do sytuacji, potrafiłaby zarówno wedrzeć się do tego domu siłą, jak i podstępem, udając niegroźną i nieszkodliwą na tyle, by właściciel sam otworzył przed nią drzwi. Przyzwoitymi, dobrymi i pomocnymi ludźmi łatwo było manipulować, a z takim podobno miały do czynienia. Z podstarzałym, samotnym mężczyzną, który pozostał w Londynie i niósł pomoc szlamom i mugolom, ukrywając ich i pomagając w ucieczkach.
Idea sprawdzenia się pod okiem Lyanny była dla Elviry zarówno ekscytująca, jak i wywołująca dobry rodzaj dreszczyku napięcia. Nie była nigdy kobietą unikającą konfrontacji; lubiła wychodzić wyzwaniom naprzeciw, podejmować się najbardziej nawet wymagających zadań, czasami impulsywnie rzucając w wir wydarzeń tylko po to, by zachłysnąć się adrenaliną. Potrzebowała jej do życia, inaczej prędko spadał jej nastrój - nie bez powodu wybrała karierę uzdrowiciela, gdzie każdego dnia czarodziej musiał mierzyć się z tak przytłaczającymi przeciwnikami jak czas i śmierć. Myślałby kto, że w porównaniu do pracy szpitalnej przesłuchanie starego zdrajcy nie powinno sprawić jej problemu.
Miała jednak na uwadze, że to zadanie będzie wymagać od niej umiejętności zgoła innych. Dziewczęca aparycja i fakt, że w tym rejonie stolicy z pewnością nikt jej nie kojarzył, mogły stanowić zaletę jedynie, jeżeli zdecydowałaby się zastosować metodę manipulacji. Przy drobnej sylwetce i kobiecej twarzy o zastraszaniu nie było mowy, nie była także jeszcze całkowicie pewna swoich umiejętności w magii bitewnej. Och, nie zawaha się ich wypróbować, jeżeli zajdzie potrzeba. Zgodnie z zasadą rozsądku, wypadałoby jednak sięgnąć wpierw po metody znajome. Lyanna zrobiła na niej wrażenie, nie chciałaby więc wypaść przed nią jako czarownica nieudolna.
- Rozumiem. Chętnie się tego podejmę - odpowiedziała krótko, neutralnym tonem. Komentarz o "byciu blisko" nieznacznie podrażnił jej ego, jednak zdecydowała się go przemilczeć. Koniec końców, była tutaj jako asystent, uczeń, czyż nie? Po raz pierwszy też brała udział w patrolu i nigdy dotąd nie miała potrzeby nikogo przesłuchiwać. Czuła, że wypadnie dobrze - zazwyczaj nie potrafiła w siebie zwątpić - towarzystwo i wskazówki były jednak mile widziane. Znacznie chętniej przyjmowała je od kobiet niż od mężczyzn.
Kiedy znalazły się wreszcie pod odpowiednim domem, Elvira wyznaczyła sobie chwilę do namysłu, wykorzystując skupienie Lyanny. Dała jej wolną rękę w wykrywaniu zabezpieczeń (podejrzewała, że zna się tym dużo lepiej), równocześnie sortując pomysły, które w czasie spaceru zdążyły namnożyć się w jej głowie. Ostatecznie uznała, że spróbuje kłamstwa. Swego czasu była z tą sztuką zaznajomiona; począwszy od ostatnich lat Hogwartu, gdy udawała przykładną, cichą uczennicę, po kursy uzdrowicielskie, gdy mimo obojętności wobec losu wielu pacjentów musiała okazywać im po równo empatii - także wobec szlam. Jej fasada oschłej, ale sumiennej uzdrowicielki zaczęła sypać się dopiero w ostatnich miesiącach pracy, co przypieczętował list ze zwolnieniem. Podniosła się już jednak z epizodu dosłownego oraz metaforycznego upadku, mogła więc zapewne spróbować zagrać raz jeszcze.
Schowała różdżkę do kieszeni, na tyle luźnej, by w razie potrzeby móc prędko ją wyciągnąć. Strzepnęła niewidoczne zagniecenie na sukience i rozpuściła włosy, pozwalając im spłynąć złotą kaskadą na różowe policzki i wąskie ramiona. Na koniec, odwracając się na moment od Lyanny, wetknęła sobie palce do oczu, żeby wymusić ich zaczerwienienie, może nawet łzy.
Zapukała do drzwi ostrożnie, cicho, domyślając się, że Lyanna zrozumie jej zamiar i - jeżeli chciała obserwować - dostosuje się do niego.
Gdy się otworzyły, przygarbiła się tak, jakby chciała ukryć się przed widokiem ulicy, kościste palce konwulsyjnie zacisnęła na materiale dziewczęcej sukienki i wydusiła z siebie kilka urwanych słów.
- Dzień dobry... czy może pan... czy możemy porozmawiać? Proszę - Położyła nacisk na ostatnie słowo, odwracając się z fałszywym lękiem w stronę Lyanny. Niecierpliwie. Nie chcąc zbyt długo przebywać na widoku.
Kłamstwo II (+30)
Miała jednak na uwadze, że to zadanie będzie wymagać od niej umiejętności zgoła innych. Dziewczęca aparycja i fakt, że w tym rejonie stolicy z pewnością nikt jej nie kojarzył, mogły stanowić zaletę jedynie, jeżeli zdecydowałaby się zastosować metodę manipulacji. Przy drobnej sylwetce i kobiecej twarzy o zastraszaniu nie było mowy, nie była także jeszcze całkowicie pewna swoich umiejętności w magii bitewnej. Och, nie zawaha się ich wypróbować, jeżeli zajdzie potrzeba. Zgodnie z zasadą rozsądku, wypadałoby jednak sięgnąć wpierw po metody znajome. Lyanna zrobiła na niej wrażenie, nie chciałaby więc wypaść przed nią jako czarownica nieudolna.
- Rozumiem. Chętnie się tego podejmę - odpowiedziała krótko, neutralnym tonem. Komentarz o "byciu blisko" nieznacznie podrażnił jej ego, jednak zdecydowała się go przemilczeć. Koniec końców, była tutaj jako asystent, uczeń, czyż nie? Po raz pierwszy też brała udział w patrolu i nigdy dotąd nie miała potrzeby nikogo przesłuchiwać. Czuła, że wypadnie dobrze - zazwyczaj nie potrafiła w siebie zwątpić - towarzystwo i wskazówki były jednak mile widziane. Znacznie chętniej przyjmowała je od kobiet niż od mężczyzn.
Kiedy znalazły się wreszcie pod odpowiednim domem, Elvira wyznaczyła sobie chwilę do namysłu, wykorzystując skupienie Lyanny. Dała jej wolną rękę w wykrywaniu zabezpieczeń (podejrzewała, że zna się tym dużo lepiej), równocześnie sortując pomysły, które w czasie spaceru zdążyły namnożyć się w jej głowie. Ostatecznie uznała, że spróbuje kłamstwa. Swego czasu była z tą sztuką zaznajomiona; począwszy od ostatnich lat Hogwartu, gdy udawała przykładną, cichą uczennicę, po kursy uzdrowicielskie, gdy mimo obojętności wobec losu wielu pacjentów musiała okazywać im po równo empatii - także wobec szlam. Jej fasada oschłej, ale sumiennej uzdrowicielki zaczęła sypać się dopiero w ostatnich miesiącach pracy, co przypieczętował list ze zwolnieniem. Podniosła się już jednak z epizodu dosłownego oraz metaforycznego upadku, mogła więc zapewne spróbować zagrać raz jeszcze.
Schowała różdżkę do kieszeni, na tyle luźnej, by w razie potrzeby móc prędko ją wyciągnąć. Strzepnęła niewidoczne zagniecenie na sukience i rozpuściła włosy, pozwalając im spłynąć złotą kaskadą na różowe policzki i wąskie ramiona. Na koniec, odwracając się na moment od Lyanny, wetknęła sobie palce do oczu, żeby wymusić ich zaczerwienienie, może nawet łzy.
Zapukała do drzwi ostrożnie, cicho, domyślając się, że Lyanna zrozumie jej zamiar i - jeżeli chciała obserwować - dostosuje się do niego.
Gdy się otworzyły, przygarbiła się tak, jakby chciała ukryć się przed widokiem ulicy, kościste palce konwulsyjnie zacisnęła na materiale dziewczęcej sukienki i wydusiła z siebie kilka urwanych słów.
- Dzień dobry... czy może pan... czy możemy porozmawiać? Proszę - Położyła nacisk na ostatnie słowo, odwracając się z fałszywym lękiem w stronę Lyanny. Niecierpliwie. Nie chcąc zbyt długo przebywać na widoku.
Kłamstwo II (+30)
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Lyanna tak pomyślała, że jeśli Elvira była kobietą przynajmniej po części jej pokroju, lubiącą samodzielność i chcącą się jak najlepiej wykazać, nie będzie protestować przeciw małemu sprawdzianowi. Był to pewien gest dobrej woli, danie sojuszniczce możliwości do działania, a nie jedynie do patrzenia. Pamiętała, jak irytujące było dla niej, kiedy jeszcze pracowała w ministerstwie i często odbierano jej możliwość ciekawych działań, bo była tylko młodą kobietą. Jej koledzy z kursu klątwołamaczy otrzymywali dużo ciekawsze zadania, ona na te najciekawsze mogła tylko patrzeć, a do wykonywania powierzano jej zadania prostsze. Nic dziwnego, że w końcu, krótko po uzyskaniu licencji, rzuciła tym i więcej nauczyła się na zagranicznej wyprawie, z bratem i innymi ludźmi, którzy pozwolili jej rozwinąć skrzydła i samej się sparzyć na różnych rzeczach. Miała nadzieję, że się nie rozczaruje, że pod mylącym wyglądem Elvira rzeczywiście skrywała silny charakter, gotowy na wiele, by dobrze służyć jedynej właściwej stronie. A żeby otrzymać większe możliwości, musiała na nie zapracować, tylko tak mogła awansować z sojuszniczki na rycerkę i korzystać z przywilejów, które dawał ten status. Wszystko jednak miało swoją cenę.
Skinęła głową z aprobatą, widząc w sojuszniczce chęci. Odmowa, protesty i kapryszenie z pewnością wzbudziłyby w Lyannie niechęć i wątpliwości co do obecności takiej osoby w organizacji, ale najwyraźniej w tym przypadku nie miała z kimś takim do czynienia. To dobrze. Kobiety w rycerzach musiały być twarde. Ona też dążyła do tego, by być jeszcze twardsza, żeby w decydującym momencie nie ulec żadnym słabościom ani sentymentom. Te systematycznie z siebie wykorzeniała.
Dotarłszy do właściwego domu Lyanna zaczęła od sprawdzenia go, by uniknąć przykrych niespodzianek. Niektórzy czarodzieje, przynajmniej ci mądrzejsi i ostrożniejsi, potrafili najeżyć swoje posesje dużą ilością pułapek i zabezpieczeń. Sama zrobiła to ze swoim domem. Opcji dostania się do środka było kilka, chciała zobaczyć, co wybierze Elvira. Czy zdecyduje się wejść siłą, zakraść podstępem, czy może wywabić mężczyznę udając potrzebującą osobę. Takie obserwacje pomagały poznać kogoś i jego metody działania. Lyanna, w zależności od tego czego się spodziewała, mogła postępować naprawdę różnie.
Zauważyła, że Elvira chyba wybrała opcję z podstępnym wywabieniem mężczyzny, udając kogoś potrzebującego pomocy. Zaaprobowała to i nie wykonała żadnego gestu mającego ją powstrzymać, nawet jeśli jakiś rycerz-mężczyzna pewnie uznałby taką taktykę za niedorzeczną. Ale Lyannie to już kiedyś uratowało skórę i pomogło w osiągnięciu celu. Nieważne bowiem były sposoby, liczył się cel do zrealizowania. A ich niewinna, kobieca uroda mogła być w tym przypadku atutem zmiękczającym miękkie serca. Zwykle uciążliwe stereotypowe patrzenie na ładne, młode kobiety można było obrócić na korzyść. W ten sposób mogły dostać się do środka bez podejmowania działań mogących przyciągnąć niepożądaną uwagę, a co za tym idzie, ściągnąć na ich głowy więcej szlamolubów.
Jej czarny ubiór co prawda nie wyglądał niewinnie i dziewczęco, ale bardzo wielu czarodziejów nosiło czarne szaty, więc to nie klasyfikowało jej też jako typa spod ciemnej gwiazdy. Zwłaszcza z tą piękną twarzą otoczoną bujną grzywą loków. Dziś na szczęście zrezygnowała z tego wyostrzającego rysy makijażu, jaki nałożyła przed wyprawą na Connaught Square, by dodać sobie aury powagi i dostojności, więc jej rysy były czyste i delikatne.
Dostosowała się do zamiaru Elviry gdy tylko pojęła, co ta zamierzała zrobić. Idąc z chodnika ścieżką ku posesji opuściła i zgarbiła ramiona oraz głowę, starając się sprawiać wrażenie osoby niepewnej i zlęknionej, ale nie mogła też przesadzić, bowiem jej wygląd był zbyt zadbany, aby mogła udawać uciekającą przed nowym porządkiem tułaczkę – choć z drugiej strony, przecież jej ubiór mógł być przebraniem mającym nie wyróżniać jej w przejętym przez konserwatywnych czarodziejów Londynie. To była dla niej dobra okazja, by potrenować umiejętności aktorskie i odpowiednio wyważyć odgrywaną kreację, by wypadła przekonująco, a nie przerysowanie i co za tym idzie – podejrzanie. Wcieliła się więc w rolę normalnej czarownicy, niepewnej tego, czy jest tutaj bezpieczna, i starała się sprawiać niegroźne wrażenie. Początkowo trzymała się kilka kroków od Elviry, ale widząc jak ta odwraca się w jej kierunku, udając zapłakaną i wystraszoną, postąpiła do przodu, udając dołączanie do swojej towarzyszki, starając się poruszać niepewnym, zgarbionym krokiem. Nie płakała ani nie histeryzowała na pokaz, spojrzała na mężczyznę tymi swoimi wielkimi, błękitnymi oczami, oddychając szybko i nerwowo zerkając na boki. Tak naprawdę nie była przestraszona ani przejęta, starała się jedynie to udawać, dołączając do gry Elviry. Miała świadomość, jak wiele brakowało jej do poziomu Theo, ale w ostatnich miesiącach i tak zrobiła postępy, coraz płynniej zmieniając maski i dopasowując się do różnych sytuacji. Nauka przychodziła jej o tyle trudniej, że na co dzień była osobą dość aspołeczną i wycofaną, więc trudno byłoby jej się wcielić w rolę towarzyskiej, rozgadanej panienki. Ale wchodzenie w rolę bezbronnej ofiary już kiedyś testowała, więc wiedziała jak powinna się zachowywać, by udawać to, czym prawdziwa Lyanna Zabini nigdy nie znosiła być.
- Potrzebujemy pomocy. Tu, w Londynie... nie jest już dla nas bezpiecznie – odezwała się, starannie modulując głos, by brzmiał na niepewny, miejscami urywała, a jej usta drżały. Oczywiście na pokaz.
Mężczyzna, najwyraźniej będący dość miękkim staruszkiem podatnym na kobiecą niewinność, na ich widok nie okazywał zbyt wiele podejrzliwości, w każdym razie - nie otwarcie, a Lyanna nie wiedziała, co działo się w jego głowie. Być może, jakże stereotypowo, zagrożenia spodziewał się ze strony groźnie wyglądających mężczyzn, nie zaś młodych kobiet sprawiających całkowicie nieszkodliwe wrażenie. A może i on z nimi pogrywał? Może tak naprawdę już je przejrzał, tylko tego nie okazywał? Spojrzała na niego, czekając na reakcję - przesunie się i je wpuści, czy może zostanie w miejscu, lub nawet sięgnie po różdżkę? Wolałaby, żeby na zewnątrz nie doszło do żadnej walki.
| rzut kością k6: nieparzyste – czarodziej nadal jest ostrożny i wciąż stoi w drzwiach, uważnie nas obserwując, parzyste – po chwili namysłu i kontynuowania przez nas gry decyduje się wpuścić nas do swojego mieszkania
Skinęła głową z aprobatą, widząc w sojuszniczce chęci. Odmowa, protesty i kapryszenie z pewnością wzbudziłyby w Lyannie niechęć i wątpliwości co do obecności takiej osoby w organizacji, ale najwyraźniej w tym przypadku nie miała z kimś takim do czynienia. To dobrze. Kobiety w rycerzach musiały być twarde. Ona też dążyła do tego, by być jeszcze twardsza, żeby w decydującym momencie nie ulec żadnym słabościom ani sentymentom. Te systematycznie z siebie wykorzeniała.
Dotarłszy do właściwego domu Lyanna zaczęła od sprawdzenia go, by uniknąć przykrych niespodzianek. Niektórzy czarodzieje, przynajmniej ci mądrzejsi i ostrożniejsi, potrafili najeżyć swoje posesje dużą ilością pułapek i zabezpieczeń. Sama zrobiła to ze swoim domem. Opcji dostania się do środka było kilka, chciała zobaczyć, co wybierze Elvira. Czy zdecyduje się wejść siłą, zakraść podstępem, czy może wywabić mężczyznę udając potrzebującą osobę. Takie obserwacje pomagały poznać kogoś i jego metody działania. Lyanna, w zależności od tego czego się spodziewała, mogła postępować naprawdę różnie.
Zauważyła, że Elvira chyba wybrała opcję z podstępnym wywabieniem mężczyzny, udając kogoś potrzebującego pomocy. Zaaprobowała to i nie wykonała żadnego gestu mającego ją powstrzymać, nawet jeśli jakiś rycerz-mężczyzna pewnie uznałby taką taktykę za niedorzeczną. Ale Lyannie to już kiedyś uratowało skórę i pomogło w osiągnięciu celu. Nieważne bowiem były sposoby, liczył się cel do zrealizowania. A ich niewinna, kobieca uroda mogła być w tym przypadku atutem zmiękczającym miękkie serca. Zwykle uciążliwe stereotypowe patrzenie na ładne, młode kobiety można było obrócić na korzyść. W ten sposób mogły dostać się do środka bez podejmowania działań mogących przyciągnąć niepożądaną uwagę, a co za tym idzie, ściągnąć na ich głowy więcej szlamolubów.
Jej czarny ubiór co prawda nie wyglądał niewinnie i dziewczęco, ale bardzo wielu czarodziejów nosiło czarne szaty, więc to nie klasyfikowało jej też jako typa spod ciemnej gwiazdy. Zwłaszcza z tą piękną twarzą otoczoną bujną grzywą loków. Dziś na szczęście zrezygnowała z tego wyostrzającego rysy makijażu, jaki nałożyła przed wyprawą na Connaught Square, by dodać sobie aury powagi i dostojności, więc jej rysy były czyste i delikatne.
Dostosowała się do zamiaru Elviry gdy tylko pojęła, co ta zamierzała zrobić. Idąc z chodnika ścieżką ku posesji opuściła i zgarbiła ramiona oraz głowę, starając się sprawiać wrażenie osoby niepewnej i zlęknionej, ale nie mogła też przesadzić, bowiem jej wygląd był zbyt zadbany, aby mogła udawać uciekającą przed nowym porządkiem tułaczkę – choć z drugiej strony, przecież jej ubiór mógł być przebraniem mającym nie wyróżniać jej w przejętym przez konserwatywnych czarodziejów Londynie. To była dla niej dobra okazja, by potrenować umiejętności aktorskie i odpowiednio wyważyć odgrywaną kreację, by wypadła przekonująco, a nie przerysowanie i co za tym idzie – podejrzanie. Wcieliła się więc w rolę normalnej czarownicy, niepewnej tego, czy jest tutaj bezpieczna, i starała się sprawiać niegroźne wrażenie. Początkowo trzymała się kilka kroków od Elviry, ale widząc jak ta odwraca się w jej kierunku, udając zapłakaną i wystraszoną, postąpiła do przodu, udając dołączanie do swojej towarzyszki, starając się poruszać niepewnym, zgarbionym krokiem. Nie płakała ani nie histeryzowała na pokaz, spojrzała na mężczyznę tymi swoimi wielkimi, błękitnymi oczami, oddychając szybko i nerwowo zerkając na boki. Tak naprawdę nie była przestraszona ani przejęta, starała się jedynie to udawać, dołączając do gry Elviry. Miała świadomość, jak wiele brakowało jej do poziomu Theo, ale w ostatnich miesiącach i tak zrobiła postępy, coraz płynniej zmieniając maski i dopasowując się do różnych sytuacji. Nauka przychodziła jej o tyle trudniej, że na co dzień była osobą dość aspołeczną i wycofaną, więc trudno byłoby jej się wcielić w rolę towarzyskiej, rozgadanej panienki. Ale wchodzenie w rolę bezbronnej ofiary już kiedyś testowała, więc wiedziała jak powinna się zachowywać, by udawać to, czym prawdziwa Lyanna Zabini nigdy nie znosiła być.
- Potrzebujemy pomocy. Tu, w Londynie... nie jest już dla nas bezpiecznie – odezwała się, starannie modulując głos, by brzmiał na niepewny, miejscami urywała, a jej usta drżały. Oczywiście na pokaz.
Mężczyzna, najwyraźniej będący dość miękkim staruszkiem podatnym na kobiecą niewinność, na ich widok nie okazywał zbyt wiele podejrzliwości, w każdym razie - nie otwarcie, a Lyanna nie wiedziała, co działo się w jego głowie. Być może, jakże stereotypowo, zagrożenia spodziewał się ze strony groźnie wyglądających mężczyzn, nie zaś młodych kobiet sprawiających całkowicie nieszkodliwe wrażenie. A może i on z nimi pogrywał? Może tak naprawdę już je przejrzał, tylko tego nie okazywał? Spojrzała na niego, czekając na reakcję - przesunie się i je wpuści, czy może zostanie w miejscu, lub nawet sięgnie po różdżkę? Wolałaby, żeby na zewnątrz nie doszło do żadnej walki.
| rzut kością k6: nieparzyste – czarodziej nadal jest ostrożny i wciąż stoi w drzwiach, uważnie nas obserwując, parzyste – po chwili namysłu i kontynuowania przez nas gry decyduje się wpuścić nas do swojego mieszkania
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Lyanna jej nie zawiodła - poznały się dopiero dziś, Elvira nie mogła więc mieć pewności, że kobieta, której będzie asystować, nie okaże się na tyle złośliwa, aby ukrócić jej próby podejścia mężczyzny kłamstwem i manipulacją. Jak ci uzdrowiciele po specjalizacji, upokarzający stażystów w obecności pacjentów. Wystarczyłoby właściwie, by Lyanna stanęła za jej plecami jak cień, bez wyrazu, bez zaangażowania, a prawdopodobnie cała ta gra spełzłaby na niczym, a nawet naraziła ją na śmieszność. Elvira nie przyznałaby się do tego, ale odczuła ulgę, gdy czarownica włączyła się w plan - dużo subtelniej, co jasne, lecz przecież to Elvira miała zaprezentować się jako umiejętna oszustka.
Jak na razie plan realizował się jedynie połowicznie.
Staruszek przystanął w wejściu i po prostu je obserwował, strzelając spojrzeniem od jednej kobiety do drugiej, nieufnie, z powątpiewaniem. Czyżby aż tak źle poszło jej wcielenie się w rolę bezradnej szlamy? Cóż, musiała przyznać, że nie była to twarz, po jaką sięgała często, uwłaczałoby to godności, ale zadecydowała nie poddawać się od razu. Jeżeli jeszcze nie zatrzasnął im drzwi przed nosem, miały szansę zostać wpuszczonymi ze szczerej woli. Robienie sceny na podwórku byłoby niekorzystne, ponadto jak lepiej dałoby się udowodnić jego winę, jeżeli nie przyłapaniem na gorącym uczynku? Mogłoby też okazać się inaczej, że czarodziej od początku winny nie był i spróbuje zgłosić ich obecność odpowiednim służbom.
Elvira liczyła na to, że nie. Wizja wymierzenia sprawiedliwości zdrajcy napawała ją chorobliwym podnieceniem.
Którego, rzecz jasna, nie powinna okazywać.
- Proszę, niech pan się ulituje. - Elvira była wysoka, ale szczupła; gdy się garbiła, przypominała wyginaną wichrem gałązkę. - Czy możemy odpocząć, choć chwilę? - Zamrugała, wyciskając z podrażnionych oczu kilka łez, gorących kropli, które spłynęły jej na zaróżowione w oczekiwaniu policzki. Z początku chciała je zostawić, ale doszła do wniosku, że to byłaby już przesadna gra, więc prędko starła wilgoć krańcem rękawa. - Nie mamy gdzie pójść, moja mama... - odetchnęła głęboko, drżąco - ...zginęła.
Elvira może i miała prawie trzydzieści lat, lecz nie widać było jeszcze po niej oznak starzenia; dla tych, którzy jej nie znali, równie dobrze mogła zdawać się młódką świeżo po Hogwarcie. Nie wiedziała, czy tego typu kłamstwo zadziała. Na nią by nie zadziałało, ale ona nie była przecież przepełnionym zgubną empatią szlamolubem.
1- aż strach myśleć
2-30 - kłamstwo nie działa, mężczyzna zatrzaskuje drzwi, trzeba sięgnąć po inne środki
31-60 - nadal nie jest przekonany, dopytuje się
61-90 - udało się wejść do środka
91-99 - udało się wejść do środka i zdradził się ze swoim szlamolubstwem
100 - chciałabyś
Jak na razie plan realizował się jedynie połowicznie.
Staruszek przystanął w wejściu i po prostu je obserwował, strzelając spojrzeniem od jednej kobiety do drugiej, nieufnie, z powątpiewaniem. Czyżby aż tak źle poszło jej wcielenie się w rolę bezradnej szlamy? Cóż, musiała przyznać, że nie była to twarz, po jaką sięgała często, uwłaczałoby to godności, ale zadecydowała nie poddawać się od razu. Jeżeli jeszcze nie zatrzasnął im drzwi przed nosem, miały szansę zostać wpuszczonymi ze szczerej woli. Robienie sceny na podwórku byłoby niekorzystne, ponadto jak lepiej dałoby się udowodnić jego winę, jeżeli nie przyłapaniem na gorącym uczynku? Mogłoby też okazać się inaczej, że czarodziej od początku winny nie był i spróbuje zgłosić ich obecność odpowiednim służbom.
Elvira liczyła na to, że nie. Wizja wymierzenia sprawiedliwości zdrajcy napawała ją chorobliwym podnieceniem.
Którego, rzecz jasna, nie powinna okazywać.
- Proszę, niech pan się ulituje. - Elvira była wysoka, ale szczupła; gdy się garbiła, przypominała wyginaną wichrem gałązkę. - Czy możemy odpocząć, choć chwilę? - Zamrugała, wyciskając z podrażnionych oczu kilka łez, gorących kropli, które spłynęły jej na zaróżowione w oczekiwaniu policzki. Z początku chciała je zostawić, ale doszła do wniosku, że to byłaby już przesadna gra, więc prędko starła wilgoć krańcem rękawa. - Nie mamy gdzie pójść, moja mama... - odetchnęła głęboko, drżąco - ...zginęła.
Elvira może i miała prawie trzydzieści lat, lecz nie widać było jeszcze po niej oznak starzenia; dla tych, którzy jej nie znali, równie dobrze mogła zdawać się młódką świeżo po Hogwarcie. Nie wiedziała, czy tego typu kłamstwo zadziała. Na nią by nie zadziałało, ale ona nie była przecież przepełnionym zgubną empatią szlamolubem.
1- aż strach myśleć
2-30 - kłamstwo nie działa, mężczyzna zatrzaskuje drzwi, trzeba sięgnąć po inne środki
31-60 - nadal nie jest przekonany, dopytuje się
61-90 - udało się wejść do środka
91-99 - udało się wejść do środka i zdradził się ze swoim szlamolubstwem
100 - chciałabyś
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Choć mężczyźni może tego nie rozumieli, w niektórych sytuacjach podstęp i umiejętna gra sprawdzały się nawet lepiej niż ślepa, brutalna siła. Lyannie czasem zdarzało się korzystać z dziewczęcego uroku i zgrywać niewiniątko, jeśli uznawała, że to daje jej największą szansę wyjścia cało z opałów lub osiągnięcia jakiegoś celu. Czasem, gdy była na z góry przegranej pozycji, to była jedyna szansa, jak wtedy, podczas jednej z misji, gdy będąc samej w zaułku napotkała liczniejszych wrogów i bardzo prawdopodobnym było, że nie pokonałaby ich w walce, gdyby ją podjęła, tym bardziej że to nie oni byli jej głównym celem.
Dziś takiej sytuacji nie było, szły odwiedzić jednego starszego czarodzieja – choć ten mógł się okazać magiem bardzo utalentowanym, więc musiały to mieć na uwadze i nie mogły go całkowicie lekceważyć nawet biorąc pod uwagę jego niedorzeczne poglądy. Prawdopodobne poglądy, bo mogło się okazać i tak, że oskarżenie go o pomoc szlamom było pochopne lub fałszywe.
Przystała na taktykę Elviry; gdyby przyszła tu samotnie, bardzo możliwie że zachowałaby się podobnie. Spróbowałaby udawać ofiarę, zdobyć jego zaufanie, dostać się do środka i po upewnieniu się, że nie ma tam nikogo, kto mógłby mężczyźnie pomóc, podstępnie zaatakować i załatwić sprawę tak, by nie zaalarmować nikogo w sąsiedztwie.
Niestety starzec najwyraźniej nie był aż tak naiwny, jak wyobrażała sobie naiwność szlamoluba. Może zdrajcy krwi w obliczu kolejnych trudnych wydarzeń uczyli się, że nie każdemu można ufać, nawet młodym i atrakcyjnym kobietom. Może obie wyglądały zbyt porządnie na szlamy w opałach? Żadne udawanie nie mogło wymazać pewnych drobnych niuansów, takich jak porządny wygląd i postawa. Żadna nie wyglądała jakby spędziła ostatnie tygodnie na tułaniu i ukrywaniu. A Lyanna również dopiero rozwijała się w sztuce kłamstwa i manipulacji, wychodziło jej to coraz lepiej, ale do mistrzostwa jeszcze jej brakowało, aspołeczna natura pewne rzeczy utrudniała – Zabini miała bowiem stosunkowo niewielkie rozeznanie w kwestiach towarzyskich, a także sprawach takich jak więzi międzyludzkie, empatia czy altruizm. W tych aspektach była po prostu upośledzona; nigdy nie stworzyła bliskich więzi (nie licząc brata oraz Theo), brakowało jej empatii, nie potrafiła też zrozumieć punktu widzenia ludzi, którzy przedkładali dobro innych ponad własne, bo w swoim samotnym życiu patrzyła tylko na siebie i swoje potrzeby. Wręcz gardziła empatią i altruizmem, uważała je za cechy głupców, za cechy zaciemniające zdrowy rozsądek i czyniące taką osobę łatwą ofiarą. Na szczęście dla siebie była spostrzegawcza, potrafiła obserwować, więc czasem udawało jej się podpatrzeć pewne wzorce zachowań u innych. Udawać uczucia jej obce było bardzo trudno, trudniej nawet niż udawać niewiniątko o ślicznej buzi, które pojawiło się gdzieś zupełnym przypadkiem i nie ma nic wspólnego z niczym złym, bo zgrywania takiej osoby już się przez lata wyuczyła, choć obecnie sięgała po taką twarz coraz rzadziej, bo wraz ze wzrostem umiejętności z coraz większą ilością sytuacji potrafiła sobie radzić.
W każdym razie nadal był dzień, robienie sceny i rzucanie zaklęciami na podwórku mogłoby nie przejść niezauważone. Poza tym, jeśli zostałyby wpuszczone, to mogłoby stanowić potwierdzenie tego, że był winny, że naprawdę pomagał szlamom i innym wyrzutkom.
Elvira grała dalej, a Lyanna stała za nią, starając się udawać osobę niepewną i zagubioną, czującą się jakże niezręcznie w tym wdzianku porządnej londyńskiej czarownicy, które było tylko przebraniem – czyż nie? Skubała dłońmi brzegi rękawów, rozglądała się; tak z tego co zaobserwowała zachowywały się osoby niepewne i zlęknione. Wykorzystywała te obserwacje, by odpowiednio zachowywać się teraz, ale pierwszy plan oddała Elvirze, bo to był jej sprawdzian, nie Lyanny, która dziś miała być tylko obserwatorem i ewentualną pomocą. Musiała to przyznać, Elvira wypadała całkiem nieźle, zwłaszcza jak na osobę, która wcześniej wydawała się bardzo chłodna, konkretna i rzeczowa, zupełne przeciwieństwo tego, co robiła teraz. Ale starszy czarodziej wciąż ich nie wpuścił, ale też nie zatrzasnął im drzwi przed nosem. Patrzył na nie obie, zwłaszcza na Elvirę.
- Naprawdę nie mają panienki dokąd pójść? – zapytał. – Włóczenie się samotnie po Londynie nie jest zbyt bezpieczne, zwłaszcza dla młodych kobiet.
Lyanna czuła się coraz bardziej poirytowana tym, że zamiast wpuścić je od razu, paplał głupoty. Ale też byłby głupcem gdyby to zrobił. Palcami dłoni ścisnęła jednak w kieszeni różdżkę, starając się, by nie mógł dostrzec tego gestu.
- Właśnie dlatego potrzebujemy schronienia. Wygląda pan na dobrego człowieka. Proszę nam pomóc – odezwała się, próbując wpłynąć na jego sumienie, dotrzeć do tej empatycznej cząstki, która czyniła takich jak on słabymi i podatnymi, ale musiała się wytężyć, by ukryć swoje zniecierpliwienie i rozdrażnienie. Dobrze, że nad wyrazem twarzy umiała panować.
Dziś takiej sytuacji nie było, szły odwiedzić jednego starszego czarodzieja – choć ten mógł się okazać magiem bardzo utalentowanym, więc musiały to mieć na uwadze i nie mogły go całkowicie lekceważyć nawet biorąc pod uwagę jego niedorzeczne poglądy. Prawdopodobne poglądy, bo mogło się okazać i tak, że oskarżenie go o pomoc szlamom było pochopne lub fałszywe.
Przystała na taktykę Elviry; gdyby przyszła tu samotnie, bardzo możliwie że zachowałaby się podobnie. Spróbowałaby udawać ofiarę, zdobyć jego zaufanie, dostać się do środka i po upewnieniu się, że nie ma tam nikogo, kto mógłby mężczyźnie pomóc, podstępnie zaatakować i załatwić sprawę tak, by nie zaalarmować nikogo w sąsiedztwie.
Niestety starzec najwyraźniej nie był aż tak naiwny, jak wyobrażała sobie naiwność szlamoluba. Może zdrajcy krwi w obliczu kolejnych trudnych wydarzeń uczyli się, że nie każdemu można ufać, nawet młodym i atrakcyjnym kobietom. Może obie wyglądały zbyt porządnie na szlamy w opałach? Żadne udawanie nie mogło wymazać pewnych drobnych niuansów, takich jak porządny wygląd i postawa. Żadna nie wyglądała jakby spędziła ostatnie tygodnie na tułaniu i ukrywaniu. A Lyanna również dopiero rozwijała się w sztuce kłamstwa i manipulacji, wychodziło jej to coraz lepiej, ale do mistrzostwa jeszcze jej brakowało, aspołeczna natura pewne rzeczy utrudniała – Zabini miała bowiem stosunkowo niewielkie rozeznanie w kwestiach towarzyskich, a także sprawach takich jak więzi międzyludzkie, empatia czy altruizm. W tych aspektach była po prostu upośledzona; nigdy nie stworzyła bliskich więzi (nie licząc brata oraz Theo), brakowało jej empatii, nie potrafiła też zrozumieć punktu widzenia ludzi, którzy przedkładali dobro innych ponad własne, bo w swoim samotnym życiu patrzyła tylko na siebie i swoje potrzeby. Wręcz gardziła empatią i altruizmem, uważała je za cechy głupców, za cechy zaciemniające zdrowy rozsądek i czyniące taką osobę łatwą ofiarą. Na szczęście dla siebie była spostrzegawcza, potrafiła obserwować, więc czasem udawało jej się podpatrzeć pewne wzorce zachowań u innych. Udawać uczucia jej obce było bardzo trudno, trudniej nawet niż udawać niewiniątko o ślicznej buzi, które pojawiło się gdzieś zupełnym przypadkiem i nie ma nic wspólnego z niczym złym, bo zgrywania takiej osoby już się przez lata wyuczyła, choć obecnie sięgała po taką twarz coraz rzadziej, bo wraz ze wzrostem umiejętności z coraz większą ilością sytuacji potrafiła sobie radzić.
W każdym razie nadal był dzień, robienie sceny i rzucanie zaklęciami na podwórku mogłoby nie przejść niezauważone. Poza tym, jeśli zostałyby wpuszczone, to mogłoby stanowić potwierdzenie tego, że był winny, że naprawdę pomagał szlamom i innym wyrzutkom.
Elvira grała dalej, a Lyanna stała za nią, starając się udawać osobę niepewną i zagubioną, czującą się jakże niezręcznie w tym wdzianku porządnej londyńskiej czarownicy, które było tylko przebraniem – czyż nie? Skubała dłońmi brzegi rękawów, rozglądała się; tak z tego co zaobserwowała zachowywały się osoby niepewne i zlęknione. Wykorzystywała te obserwacje, by odpowiednio zachowywać się teraz, ale pierwszy plan oddała Elvirze, bo to był jej sprawdzian, nie Lyanny, która dziś miała być tylko obserwatorem i ewentualną pomocą. Musiała to przyznać, Elvira wypadała całkiem nieźle, zwłaszcza jak na osobę, która wcześniej wydawała się bardzo chłodna, konkretna i rzeczowa, zupełne przeciwieństwo tego, co robiła teraz. Ale starszy czarodziej wciąż ich nie wpuścił, ale też nie zatrzasnął im drzwi przed nosem. Patrzył na nie obie, zwłaszcza na Elvirę.
- Naprawdę nie mają panienki dokąd pójść? – zapytał. – Włóczenie się samotnie po Londynie nie jest zbyt bezpieczne, zwłaszcza dla młodych kobiet.
Lyanna czuła się coraz bardziej poirytowana tym, że zamiast wpuścić je od razu, paplał głupoty. Ale też byłby głupcem gdyby to zrobił. Palcami dłoni ścisnęła jednak w kieszeni różdżkę, starając się, by nie mógł dostrzec tego gestu.
- Właśnie dlatego potrzebujemy schronienia. Wygląda pan na dobrego człowieka. Proszę nam pomóc – odezwała się, próbując wpłynąć na jego sumienie, dotrzeć do tej empatycznej cząstki, która czyniła takich jak on słabymi i podatnymi, ale musiała się wytężyć, by ukryć swoje zniecierpliwienie i rozdrażnienie. Dobrze, że nad wyrazem twarzy umiała panować.
Uznawała się za osobę cierpliwą. Można nawet rzec - skutecznie oszukiwała siebie samą, że przy właściwym podejściu, odpowiedniej motywacji, jest w stanie zachować cierpliwość do samego końca, bez względu na okoliczności. Nawet przez moment nie przeszło jej przez myśl, że gdy już naderwą się w niej struny, a uśmiech spłynie z ust jak za sprawą nagłego zwiotczenia mięśni, nie będzie to kwestia wyboru. Świadomej decyzji.
Wszystkie te założenia były jednak grubymi nićmi szyte. Elvira Multon nawet po długich latach pracy w szpitalu nie należała do kobiet wyrozumiałych, skłonnych do rozwlekłego oczekiwania na rezultaty. Preferowała pracę szybką i o ostrej jak skalpel precyzji. Jeżeli efekty nie pojawiły się jak na dłoni od razu, to najwyraźniej metoda była wadliwa. To wcale nie mogła być jej wina, jej popędliwość i brak rozwagi.
Spróbowała kłamstwa, czuła przekonanie, że wykonała tę próbę dobrze, a irytująca cholernie niepewność mężczyzny to kwestia czynników niezależnych. Może to wina Lyanny, która co prawda dobrze dopasowała się do roli, ale i wyglądała znacznie poważniej, trzymała się z dystansem i elegancją, o jakiej żałosne szlamy mogłyby co najwyżej pomarzyć. Za piękne były na taką grę. Za wiele czystej magii płynęło w ich żyłach. Nie wątpiła też w to, że mogły złapać czarodzieja w złym momencie, że mógł nawet w tej chwili ukrywać w piwnicy zdrajców. Być może to nie był jego najlepszy dzień.
A miał stać się jeszcze gorszy.
Londyn nie jest bezpieczny dla młodych kobiet? Och, przekona się zaraz jak młode i bezradne były. Elvira nie zamierzała marnować więcej czasu - łzy już wysychały na jej bladych policzkach, mięśnie ramion napinały w oczekiwaniu na przemoc, a palce świerzbiły, by sięgnąć po różdżkę.
- Nie, nie mamy dokąd pójść - powiedziała wpierw, nieco mniej płaczliwie, oschle, a potem rzuciła Lyannie drobne spojrzenie przez ramię. Wymowne, by zdawała sobie sprawę, że teraz czeka ją inne widowisko. - I pan teraz też nigdzie nie wychodzi. Proszę nas natychmiast wpuścić - Wyciągnęła różdżkę z kieszeni płaszcza i wycelowała ją starszemu czarodziejowi prosto między oczy.
Z początku zdawał się zdezorientowany, kręcił głową i mamrotał coś bez ładu, spocił się wyraźnie, a potem wyciągnął ręce, jakby miał zamiar zatrzasnąć im drzwi przed nosem.
- Bucco - powiedziała Elvira spokojnie, choć w środku cała była rozemocjonowana. Rzadko miała okazję korzystać z tych nowych zaklęć i nie mogła się doczekać, by zobaczyć, czy nauka przyniosła już jakieś efekty.
Miała na celu wybić mężczyznę z ruchu, zamroczyć na moment, aby mogły cicho i bez sceny wejść do środka.
Wszystkie te założenia były jednak grubymi nićmi szyte. Elvira Multon nawet po długich latach pracy w szpitalu nie należała do kobiet wyrozumiałych, skłonnych do rozwlekłego oczekiwania na rezultaty. Preferowała pracę szybką i o ostrej jak skalpel precyzji. Jeżeli efekty nie pojawiły się jak na dłoni od razu, to najwyraźniej metoda była wadliwa. To wcale nie mogła być jej wina, jej popędliwość i brak rozwagi.
Spróbowała kłamstwa, czuła przekonanie, że wykonała tę próbę dobrze, a irytująca cholernie niepewność mężczyzny to kwestia czynników niezależnych. Może to wina Lyanny, która co prawda dobrze dopasowała się do roli, ale i wyglądała znacznie poważniej, trzymała się z dystansem i elegancją, o jakiej żałosne szlamy mogłyby co najwyżej pomarzyć. Za piękne były na taką grę. Za wiele czystej magii płynęło w ich żyłach. Nie wątpiła też w to, że mogły złapać czarodzieja w złym momencie, że mógł nawet w tej chwili ukrywać w piwnicy zdrajców. Być może to nie był jego najlepszy dzień.
A miał stać się jeszcze gorszy.
Londyn nie jest bezpieczny dla młodych kobiet? Och, przekona się zaraz jak młode i bezradne były. Elvira nie zamierzała marnować więcej czasu - łzy już wysychały na jej bladych policzkach, mięśnie ramion napinały w oczekiwaniu na przemoc, a palce świerzbiły, by sięgnąć po różdżkę.
- Nie, nie mamy dokąd pójść - powiedziała wpierw, nieco mniej płaczliwie, oschle, a potem rzuciła Lyannie drobne spojrzenie przez ramię. Wymowne, by zdawała sobie sprawę, że teraz czeka ją inne widowisko. - I pan teraz też nigdzie nie wychodzi. Proszę nas natychmiast wpuścić - Wyciągnęła różdżkę z kieszeni płaszcza i wycelowała ją starszemu czarodziejowi prosto między oczy.
Z początku zdawał się zdezorientowany, kręcił głową i mamrotał coś bez ładu, spocił się wyraźnie, a potem wyciągnął ręce, jakby miał zamiar zatrzasnąć im drzwi przed nosem.
- Bucco - powiedziała Elvira spokojnie, choć w środku cała była rozemocjonowana. Rzadko miała okazję korzystać z tych nowych zaklęć i nie mogła się doczekać, by zobaczyć, czy nauka przyniosła już jakieś efekty.
Miała na celu wybić mężczyznę z ruchu, zamroczyć na moment, aby mogły cicho i bez sceny wejść do środka.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'k10' : 7
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'k10' : 7
Może gdyby lepiej to zaplanowały oszustwo udałoby się lepiej. Gdyby od początku wiedziała, że obiorą taką taktykę, zadbałaby o odpowiedni wygląd. Jej powierzchowność była jednak daleka od tego, jak powinna nosić się szlama czy choćby czarownica półkrwi o niewłaściwych poglądach. Była zbyt piękna, zbyt dumnie się trzymała nawet kiedy starała się garbić, udawać niepozorną i zlęknioną, jej ubrania były zbyt zadbane, a cała jej postać emanowała magią płynącą z czystej krwi. Gdy poznała prawdę o sobie zaczęła rozumieć, że to, iż zawsze czuła się odmienna, lepsza od innych czarodziejów półkrwi, wcale nie było fanaberią ani urojeniem. Faktycznie była lepsza, a jej zdolności i olśniewająca uroda z pewnością brały się z tego, że w jej żyłach tak naprawdę zawsze płynęła czysta krew, a zaszufladkowanie jej jako półkrwi było krzywdzącą i niesprawiedliwą pomyłką. Nie była jak ci zwyczajni, plebejscy czarodzieje, których krew została skażona mniejszą lub większą domieszką mugolskiego brudu. Była ponad nimi, choć zdawała sobie sprawę, że jako społeczeństwo potrzebowali czarodziejów półkrwi, potrzebowali klasy robotniczej, która będzie pracować na dobry świat dla czystej krwi, i dopóki owi czarodzieje półkrwi wyznawali prawidłowe poglądy, mogli w spokoju żyć i uczestniczyć w życiu społecznym, tym bardziej, że nie każdy z nich był dzieckiem mugola czy szlamy. Dobrze jednak, że sama nie należała do tej szarej, choć licznej masy i mogła czuć, że znajduje się w hierarchii wyżej od nich, że wolno jej więcej. To sprawiało, że nabrała pewności siebie, że uwierzyła w swoją wartość i w swoją rolę w tym nowym, lepszym świecie. Obie były prawdopodobnie zbyt czarodziejskie, zbyt emanujące aurą czystości krwi, żeby nabrać kogoś, kto nawet teraz mógł ukrywać pod podłogą szlamy.
Przedłużające się stanie pod drzwiami i ją zaczynało drażnić i niecierpliwić, choć jako łamaczka klątw i zaklinaczka była przyzwyczajona do tego, że nie wszystko przychodziło od razu i czasem należało postępować metodycznie i cierpliwie, by osiągnąć sukces. Ale im dłużej tu sterczały tym większe było prawdopodobieństwo, że pojawi się ktoś trzeci, kto im przeszkodzi. Wyglądało jednak na to, że Elvira straciła cierpliwość szybciej i momentalnie porzuciła swoją maskę. Lyanna dostrzegła jej rzucone przez ramię spojrzenie, a zaraz potem była świadkiem szybkiego przystąpienia do akcji, kiedy uzdrowicielka wyjęła różdżkę i nim staruszek zamknął przed nimi drzwi, by schronić się w środku, błyskawicznie rzuciła udane i silne zaklęcie.
Starszy czarodziej, którego refleks najwyraźniej był spowolniony przez wiek, nawet nie zdążył dobyć swojej różdżki, kiedy z bliskiej odległości ugodziła go czarnomagiczna klątwa, na którą nie miał czasu się przygotować. Jego głowa odskoczyła do tyłu, jakby ktoś bardzo mocno uderzył go pięścią pod szczękę, a jego stopy ujechały na dywaniku w przedpokoju, za sprawą czego stracił równowagę i runął na podłogę, boleśnie obijając plecy. Różdżka wypadła mu z kieszeni, tocząc się po ciemnej, sfatygowanej podłodze prosto pod stopy Zabini, która podniosła ją i schowała do własnej kieszeni. Gdyby miała stuprocentową pewność co do winy mężczyzny złamałaby ją od razu (wszak wielbiciel mugoli i szlamu nie był godny jej posiadania), ale jej nie miała, dlatego różdżka póki co pozostała cała, choć poza zasięgiem sękatych palców roztrzęsionego czarodzieja, którego siła zaklęcia najwyraźniej wytrąciła z równowagi.
- Bardzo dobrze – pochwaliła Elvirę, która pokazała, że potrafi coś oprócz leczenia. Najwyraźniej potraktowała poważnie swoją nową przynależność i zaczęła trenować czarną magię. Jej zaklęcie zadziałało naprawdę wyśmienicie, sprawiając staruszkowi ból i przez moment czyniąc go na tyle bezbronnym, że bez problemu mogły wkroczyć do jego domu i zamknąć za sobą drzwi, dzięki czemu nikt z ulicy nie mógł już widzieć ani słyszeć tego, co tu się działo. – Sama się tego nauczyłaś? – zapytała, po czym zwróciła się do leżącego na ziemi czarodzieja, celując w niego własną różdżką. – Wstawaj i idziemy. Chcemy z tobą tylko porozmawiać i jeśli nie masz nic na sumieniu, przeżyjesz ten dzień. Bez obaw – warknęła do niego, a gdy na drżących nogach się podniósł, wbiła mu różdżkę w plecy i zachęciła go, by ruszył do przodu, choć cały czas zachowywała się spokojnie, nie gotowała się ani nie trzęsła, nie drżał jej też głos. Nie bała się, bo nie miała czego. Nie wyglądał teraz na zbyt silnego ani odważnego. Fizycznie nie był silniejszy od nich, wiek robił swoje i nawet dwie młode kobiety miały szansę sobie z nim poradzić, gdyby się na nie rzucił, zwłaszcza że one miały różdżki, a on nie.
Za czarodziejem weszła do czegoś w rodzaju zaniedbanego salonu, którego lata świetności minęły pewnie zanim Lyanna i Elvira pojawiły się na świecie. Tam Zabini odepchnęła czarodzieja od siebie i cofnęła się pod ścianę, robiąc miejsce dla Elviry. Spojrzała na nią, zachęcając do tego, by pokazała, co jeszcze potrafi poza znakomitym rzucaniem Bucco. Sama w tym czasie niewerbalnym zaklęciem sprawdziła, czy nie mają jakiegoś towarzystwa.
- Poza nim i nami wykryłam tylko jedną ludzką obecność. Pod nami, gdzieś w piwnicy. Może wytłumaczysz nam, kogo tam ukryłeś? – odezwała się. Może rzeczywiście znajdowała się tam jakaś szlama, której kazał szybko się schować gdy zapukały do jego drzwi, i dlatego zatrzymywał je tak długo, by dać tej osobie czas się skryć?
Przedłużające się stanie pod drzwiami i ją zaczynało drażnić i niecierpliwić, choć jako łamaczka klątw i zaklinaczka była przyzwyczajona do tego, że nie wszystko przychodziło od razu i czasem należało postępować metodycznie i cierpliwie, by osiągnąć sukces. Ale im dłużej tu sterczały tym większe było prawdopodobieństwo, że pojawi się ktoś trzeci, kto im przeszkodzi. Wyglądało jednak na to, że Elvira straciła cierpliwość szybciej i momentalnie porzuciła swoją maskę. Lyanna dostrzegła jej rzucone przez ramię spojrzenie, a zaraz potem była świadkiem szybkiego przystąpienia do akcji, kiedy uzdrowicielka wyjęła różdżkę i nim staruszek zamknął przed nimi drzwi, by schronić się w środku, błyskawicznie rzuciła udane i silne zaklęcie.
Starszy czarodziej, którego refleks najwyraźniej był spowolniony przez wiek, nawet nie zdążył dobyć swojej różdżki, kiedy z bliskiej odległości ugodziła go czarnomagiczna klątwa, na którą nie miał czasu się przygotować. Jego głowa odskoczyła do tyłu, jakby ktoś bardzo mocno uderzył go pięścią pod szczękę, a jego stopy ujechały na dywaniku w przedpokoju, za sprawą czego stracił równowagę i runął na podłogę, boleśnie obijając plecy. Różdżka wypadła mu z kieszeni, tocząc się po ciemnej, sfatygowanej podłodze prosto pod stopy Zabini, która podniosła ją i schowała do własnej kieszeni. Gdyby miała stuprocentową pewność co do winy mężczyzny złamałaby ją od razu (wszak wielbiciel mugoli i szlamu nie był godny jej posiadania), ale jej nie miała, dlatego różdżka póki co pozostała cała, choć poza zasięgiem sękatych palców roztrzęsionego czarodzieja, którego siła zaklęcia najwyraźniej wytrąciła z równowagi.
- Bardzo dobrze – pochwaliła Elvirę, która pokazała, że potrafi coś oprócz leczenia. Najwyraźniej potraktowała poważnie swoją nową przynależność i zaczęła trenować czarną magię. Jej zaklęcie zadziałało naprawdę wyśmienicie, sprawiając staruszkowi ból i przez moment czyniąc go na tyle bezbronnym, że bez problemu mogły wkroczyć do jego domu i zamknąć za sobą drzwi, dzięki czemu nikt z ulicy nie mógł już widzieć ani słyszeć tego, co tu się działo. – Sama się tego nauczyłaś? – zapytała, po czym zwróciła się do leżącego na ziemi czarodzieja, celując w niego własną różdżką. – Wstawaj i idziemy. Chcemy z tobą tylko porozmawiać i jeśli nie masz nic na sumieniu, przeżyjesz ten dzień. Bez obaw – warknęła do niego, a gdy na drżących nogach się podniósł, wbiła mu różdżkę w plecy i zachęciła go, by ruszył do przodu, choć cały czas zachowywała się spokojnie, nie gotowała się ani nie trzęsła, nie drżał jej też głos. Nie bała się, bo nie miała czego. Nie wyglądał teraz na zbyt silnego ani odważnego. Fizycznie nie był silniejszy od nich, wiek robił swoje i nawet dwie młode kobiety miały szansę sobie z nim poradzić, gdyby się na nie rzucił, zwłaszcza że one miały różdżki, a on nie.
Za czarodziejem weszła do czegoś w rodzaju zaniedbanego salonu, którego lata świetności minęły pewnie zanim Lyanna i Elvira pojawiły się na świecie. Tam Zabini odepchnęła czarodzieja od siebie i cofnęła się pod ścianę, robiąc miejsce dla Elviry. Spojrzała na nią, zachęcając do tego, by pokazała, co jeszcze potrafi poza znakomitym rzucaniem Bucco. Sama w tym czasie niewerbalnym zaklęciem sprawdziła, czy nie mają jakiegoś towarzystwa.
- Poza nim i nami wykryłam tylko jedną ludzką obecność. Pod nami, gdzieś w piwnicy. Może wytłumaczysz nam, kogo tam ukryłeś? – odezwała się. Może rzeczywiście znajdowała się tam jakaś szlama, której kazał szybko się schować gdy zapukały do jego drzwi, i dlatego zatrzymywał je tak długo, by dać tej osobie czas się skryć?
Sukces, który odniosła, napełnił ją satysfakcją niemożliwą do opisania. Choć czuła, że po długich miesiącach zapoznawania się z polecanymi przez Drew materiałami nie jest możliwym, by nie wykonała dostrzegalnego postępu, gdzieś w odmętach świadomości drażnił ją lęk, że nie zdoła zrobić na Lyannie wrażenia. Lubiła imponować, przede wszystkim samej sobie, a czarna magia była o tyle wyjątkowa, że użyta z niewłaściwą dozą mocy i pragnienia, odbijała się ciężko na tych, którzy jej używali. Zaklęcia lecznicze też kryły za sobą pewne ryzyko uszkodzenia pacjenta, o powikłania w szpitalu wszak nietrudno, lecz jakoś mniej przejmowała się, gdy na czerwonej osi ryzyka znajdowali się inni ludzie, a nie ona sama. Bardzo wiele determinacji wymagało przemożenie się do korzystania z czarów mogących odbić się rykoszetem na zdrowiu, musiała także pamiętać o odwadze, o pewności, bowiem różdżka lubiła mścić się na tchórzliwych właścicielach.
Tym bardziej szczęśliwa była, gdy mroczna magia prześlizgnęła się po jej nerwach, po rdzeniu i zadała dokładnie taki cios, jaki widziała w wyobraźni, gdy o tym zaklęciu czytała. Nędzny staruszek zachwiał się, a potem runął z satysfakcjonującym trzaskiem, na który Elvira posłała Lyannie niewielki uśmiech pełen dumy. Dokładnie tak miało się stać. Multon była potężną czarownicą i mogła sobie poradzić ze wszystkim, nawet z ofensywą, jeżeli właściwie się za to zabierze.
- Powiedzmy, że sama - przyznała nieco zarozumiale, a potem spojrzała w dół na zbierającego się z ziemi mężczyznę, mocniej zaciskając palce na różdżce. - Choć z pomocą. Niewielką. - Prawda była taka, że gdyby nie Drew i pozostali Rycerze, pewnie by jej nawet nie przyszło do głowy uczyć się czarnej magii, nie tak aktywnie, każdego dnia, ale nie lubiła przypisywać innym swoich osiągnięć, nie była skromna i nie zamierzała umniejszać własnego zaangażowania.
Zadowolona przyglądała się Lyannie, gdy ta konfiskowała różdżkę podejrzanego, a potem surowo i bez krzty litości zmusiła go do wykonywania poleceń. Zrobiło to na Elvirze wrażenie, uspokoiło zalążki wątpliwości. Choć sama wyglądała niepozornie i ludzie zwykle przeceniali jej kobiecą delikatność (której nie miała nawet odrobiny), nigdy nie można było być pewnym, na ile tak naprawdę druga osoba dopasowuje się do roli. Po wątłej, spokojnej czarownicy mogła spodziewać się wszystkiego - że zrzuci całą brudną robotę na nią, że nie posunie się do gróźb i zostanie przy łagodnych negocjacjach. Paniki ani wątpliwości nie zakładała, wiedziała przecież, że Lyanna siedzi w tym dłużej i musiały istnieć ku temu powody. Dobrze było jednak dostrzec, że pod ładną twarzą skrywa chłodny i dumny charakter.
- Nie radziłabym milczeć - dodała pogodnie do jej słów, zaplatając dłonie za plecami. - Osobiście wychodzę z założenia, że ludzie, którzy nie używają języka, równie dobrze wcale go nie potrzebują - Dawała się ponieść, tak, ale widok lęku w oczach staruszka łechtał ją przyjemnie w sposób, jakiego sama po sobie nie oczekiwała. - Tłumacz się więc śmiało i możliwie szybko. Moja litość spada równoważnie z cierpliwością.
Spojrzała na Lyannę uważnie, gdy wspomniała o obecności w piwnicy. Och, czyżby jednak miały rację? Choć jako przedstawicielki sprawiedliwego systemu powinny ubolewać nad kolejnym zdrajcą, Elvirze sprawiła ta wiadomość wiele satysfakcji. Widocznie nie był to koniec treningu na dziś.
Gdy mężczyzna zaczął osłaniać oczy dłońmi i histerycznie kręcić głową, mamrocząc przy tym jakieś bzdury o pomyłce i współczuciu, Elvira uniosła różdżkę raz jeszcze z cichą, prawie nieśmiałą inkantacją.
- Incarcerous. Chodźmy wpierw do tej piwnicy, przesłuchamy obu - uznała, chcąc skrępować sparaliżowanego lękiem czarodzieja, by nie mógł poczynić nic głupiego.
Na cóż marnować czas, skoro były tak blisko prawdy? W piwnicy była jedna osoba, one dwie, a staruszek nieporadny, przerażony i rozbrojony. Nie wątpiła, że będą sobie w stanie poradzić, że nawet jeżeli to kolejne zaklęcie nie wyjdzie jej właściwie, będzie zdolna towarzyszyć Lyannie w rozdrapywaniu miernie uknutej konspiracji.
Zawsze przeczuwała, że ma zadatki do panowania.
Tym bardziej szczęśliwa była, gdy mroczna magia prześlizgnęła się po jej nerwach, po rdzeniu i zadała dokładnie taki cios, jaki widziała w wyobraźni, gdy o tym zaklęciu czytała. Nędzny staruszek zachwiał się, a potem runął z satysfakcjonującym trzaskiem, na który Elvira posłała Lyannie niewielki uśmiech pełen dumy. Dokładnie tak miało się stać. Multon była potężną czarownicą i mogła sobie poradzić ze wszystkim, nawet z ofensywą, jeżeli właściwie się za to zabierze.
- Powiedzmy, że sama - przyznała nieco zarozumiale, a potem spojrzała w dół na zbierającego się z ziemi mężczyznę, mocniej zaciskając palce na różdżce. - Choć z pomocą. Niewielką. - Prawda była taka, że gdyby nie Drew i pozostali Rycerze, pewnie by jej nawet nie przyszło do głowy uczyć się czarnej magii, nie tak aktywnie, każdego dnia, ale nie lubiła przypisywać innym swoich osiągnięć, nie była skromna i nie zamierzała umniejszać własnego zaangażowania.
Zadowolona przyglądała się Lyannie, gdy ta konfiskowała różdżkę podejrzanego, a potem surowo i bez krzty litości zmusiła go do wykonywania poleceń. Zrobiło to na Elvirze wrażenie, uspokoiło zalążki wątpliwości. Choć sama wyglądała niepozornie i ludzie zwykle przeceniali jej kobiecą delikatność (której nie miała nawet odrobiny), nigdy nie można było być pewnym, na ile tak naprawdę druga osoba dopasowuje się do roli. Po wątłej, spokojnej czarownicy mogła spodziewać się wszystkiego - że zrzuci całą brudną robotę na nią, że nie posunie się do gróźb i zostanie przy łagodnych negocjacjach. Paniki ani wątpliwości nie zakładała, wiedziała przecież, że Lyanna siedzi w tym dłużej i musiały istnieć ku temu powody. Dobrze było jednak dostrzec, że pod ładną twarzą skrywa chłodny i dumny charakter.
- Nie radziłabym milczeć - dodała pogodnie do jej słów, zaplatając dłonie za plecami. - Osobiście wychodzę z założenia, że ludzie, którzy nie używają języka, równie dobrze wcale go nie potrzebują - Dawała się ponieść, tak, ale widok lęku w oczach staruszka łechtał ją przyjemnie w sposób, jakiego sama po sobie nie oczekiwała. - Tłumacz się więc śmiało i możliwie szybko. Moja litość spada równoważnie z cierpliwością.
Spojrzała na Lyannę uważnie, gdy wspomniała o obecności w piwnicy. Och, czyżby jednak miały rację? Choć jako przedstawicielki sprawiedliwego systemu powinny ubolewać nad kolejnym zdrajcą, Elvirze sprawiła ta wiadomość wiele satysfakcji. Widocznie nie był to koniec treningu na dziś.
Gdy mężczyzna zaczął osłaniać oczy dłońmi i histerycznie kręcić głową, mamrocząc przy tym jakieś bzdury o pomyłce i współczuciu, Elvira uniosła różdżkę raz jeszcze z cichą, prawie nieśmiałą inkantacją.
- Incarcerous. Chodźmy wpierw do tej piwnicy, przesłuchamy obu - uznała, chcąc skrępować sparaliżowanego lękiem czarodzieja, by nie mógł poczynić nic głupiego.
Na cóż marnować czas, skoro były tak blisko prawdy? W piwnicy była jedna osoba, one dwie, a staruszek nieporadny, przerażony i rozbrojony. Nie wątpiła, że będą sobie w stanie poradzić, że nawet jeżeli to kolejne zaklęcie nie wyjdzie jej właściwie, będzie zdolna towarzyszyć Lyannie w rozdrapywaniu miernie uknutej konspiracji.
Zawsze przeczuwała, że ma zadatki do panowania.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Doskonale pamiętała swoje początki, te pierwsze lekcje czarnej magii u swojego norweskiego mentora, który pokazał jej drogę, jakiej nie wskazał jej nikt na ministerialnym kursie. Tam jedynie uczono ją jak czarnej magii przeciwdziałać, nie jak jej używać. Była ona owocem zakazanym – a więc tym bardziej kusiła. I gdy nadarzyła się okazja, Lyanna uległa pokusie, a z każdym kolejnym krokiem chciała robić następny. Dowiadywać się więcej o tej mrocznej sile, która mogła uczynić ją mocną i potężną na przekór niedoskonałości, którą stanowił jej już na szczęście nieaktualny status krwi. Nie raz i nie dwa przekonywała się, że czarna magia stanowi broń obosieczną, mogącą szkodzić nie tylko innym, ale i jej samej. Musiała ją więc traktować z należytym respektem, ale im więcej potrafiła, tym częściej udawało się uniknąć nieprzyjemnych skutków ubocznych praktykowania najmroczniejszej mocy. Znając ją czuła się jednak silniejsza i ważniejsza niż wtedy, kiedy jej nie znała, i nie bała się już zapuszczania w miejsca, których zwykłe młode kobiety się bały, choć nie korzystała ze swojej mocy bezmyślnie.
Od czasu tamtych początków minęło kilka lat i zdążyła się rozwinąć, nauczyła się zaklinać i rzucać dużo czarnomagicznych zaklęć, choć nie osiągnęła jeszcze mistrzostwa i wciąż pozostawały czary, których rzucić nie potrafiła i klątwy, których nakładania dopiero się uczyła.
Elvira najwyraźniej była teraz w punkcie, w którym Lyanna była kiedyś, ale dzięki rycerzom miała szansę osiągnąć znacznie więcej, niż gdyby działała zupełnie samotnie. Rozkwit umiejętności Lyanny nastąpił już po dołączeniu do organizacji, ona też pomogła jej zradykalizować poglądy i zrozumieć, że nie można być biernym, kiedy szlam zalewa świat, i tylko skuteczne działania uchronią czystą krew i tradycyjne wartości.
Ktokolwiek pokazał Elvirze tę drogę, to największą i najważniejszą pracę i tak musiała wykonać sama. Także dzisiaj to ona miała się wykazać i przy okazji poćwiczyć swoje umiejętności. Lyanna pozostawała na drugim planie, zadowalając się rolą obserwatora oraz osoby kontrolującej sytuację. Szybko odebrała mężczyźnie różdżkę i zmusiła go, by ruszył tam, gdzie kazała mu pójść. Przestraszonymi ludźmi łatwo było manipulować, ale zdawała sobie sprawę z tego, że nie z każdym szlamolubem pójdzie tak prosto. Członkowie Zakonu Feniksa potrafili być bardzo waleczni i niezwykle upierdliwi. Zabini miała już okazję kilkukrotnie się z nimi zetrzeć i choć uważała ich poglądy za niedorzeczne i błędne, to liczyła się z tym, że wielu było zdolnymi czarodziejami, a głupia gryfońska brawura czyniła ich nieobliczalnymi.
Dawno wyzbyła się współczucia wobec szlam i zdrajców. Oni nie zasługiwali na litość. Sami podejmowali błędne decyzje, które skazywały ich na zgubę. Byli głupi, a głupi ludzie byli społecznie zbędni i nie należało ich żałować.
Przezornie rzucone zaklęcie wykryło obecność w piwnicy, mogącą świadczyć o winie czarodzieja, jeśli osoba znajdująca się na dole była szlamą, mugolem bądź inną szkodliwą jednostką. Musiały to sprawdzić, ale najpierw należało unieruchomić starego czarodzieja, by nie próbował uciekać ani nie wykombinował czegoś innego. Kiedy Elvira próbowała go skrępować, poruszył się gwałtownie, odskakując przed zaklęciem, przez co nie odniosło ono skutku. Lyanna sięgnęła po różdżkę i najpierw mężczyznę spetryfikowała, a dopiero potem związała i przelewitowała go do piwnicy za pomocą mobilicorpusa.
Tam obie mogły porozmawiać ze starym czarodziejem oraz drugim, młodszym od niego mężczyzną, który znajdował się w piwnicy i wyglądał (przynajmniej w opinii Lyanny) podejrzanie. Używszy odpowiednich zaklęć (choć sama wybierała raczej te, które nie pozostawiały widocznych śladów, ale skutecznie działały na psychikę) mogły dowiedzieć się więcej o nich i ich przewinieniach. Zabini przez cały czas przyglądała się dyskretnie poczynaniom Elviry, pozwalając jej wieść prym w przesłuchaniu, by lepiej rozeznać się w jej umiejętnościach i charakterze. Elvira wyglądała na osobę bardzo zdeterminowaną i bezwzględną, którą trudno było poruszyć i która, po odpowiednim rozwinięciu i wyszlifowaniu zdolności, mogła stać się bardzo użyteczna.
Finalnie, już po wszystkim, mogły przekazać czarodzieja i ukrywanego przez niego mugolaka w ręce wymiaru sprawiedliwości. Oczywiście mogłyby ich zabić (i wcale nie musiałaby korzystać z zaklęcia niewybaczalnego, którego jeszcze nie opanowała i do którego nieopanowania z pewnością nie przyznałaby się Elvirze, bo tyle innych też mogło doprowadzić do śmierci), to jednak byłoby to zbyt szybkie i łatwe, a niewątpliwie długa odsiadka w podziemiach Tower, wśród dementorów, skutecznie pomoże niepożądanym elementom odczuć ciężar swoich win i pożałować ich. Zaś rycerzy Walpurgii pokaże to nie jako bezmyślnych okrutników, a ludzi którzy dbają o praworządność, by przywrócić magicznemu Londynowi należyty ład.
| zt. x 2
Od czasu tamtych początków minęło kilka lat i zdążyła się rozwinąć, nauczyła się zaklinać i rzucać dużo czarnomagicznych zaklęć, choć nie osiągnęła jeszcze mistrzostwa i wciąż pozostawały czary, których rzucić nie potrafiła i klątwy, których nakładania dopiero się uczyła.
Elvira najwyraźniej była teraz w punkcie, w którym Lyanna była kiedyś, ale dzięki rycerzom miała szansę osiągnąć znacznie więcej, niż gdyby działała zupełnie samotnie. Rozkwit umiejętności Lyanny nastąpił już po dołączeniu do organizacji, ona też pomogła jej zradykalizować poglądy i zrozumieć, że nie można być biernym, kiedy szlam zalewa świat, i tylko skuteczne działania uchronią czystą krew i tradycyjne wartości.
Ktokolwiek pokazał Elvirze tę drogę, to największą i najważniejszą pracę i tak musiała wykonać sama. Także dzisiaj to ona miała się wykazać i przy okazji poćwiczyć swoje umiejętności. Lyanna pozostawała na drugim planie, zadowalając się rolą obserwatora oraz osoby kontrolującej sytuację. Szybko odebrała mężczyźnie różdżkę i zmusiła go, by ruszył tam, gdzie kazała mu pójść. Przestraszonymi ludźmi łatwo było manipulować, ale zdawała sobie sprawę z tego, że nie z każdym szlamolubem pójdzie tak prosto. Członkowie Zakonu Feniksa potrafili być bardzo waleczni i niezwykle upierdliwi. Zabini miała już okazję kilkukrotnie się z nimi zetrzeć i choć uważała ich poglądy za niedorzeczne i błędne, to liczyła się z tym, że wielu było zdolnymi czarodziejami, a głupia gryfońska brawura czyniła ich nieobliczalnymi.
Dawno wyzbyła się współczucia wobec szlam i zdrajców. Oni nie zasługiwali na litość. Sami podejmowali błędne decyzje, które skazywały ich na zgubę. Byli głupi, a głupi ludzie byli społecznie zbędni i nie należało ich żałować.
Przezornie rzucone zaklęcie wykryło obecność w piwnicy, mogącą świadczyć o winie czarodzieja, jeśli osoba znajdująca się na dole była szlamą, mugolem bądź inną szkodliwą jednostką. Musiały to sprawdzić, ale najpierw należało unieruchomić starego czarodzieja, by nie próbował uciekać ani nie wykombinował czegoś innego. Kiedy Elvira próbowała go skrępować, poruszył się gwałtownie, odskakując przed zaklęciem, przez co nie odniosło ono skutku. Lyanna sięgnęła po różdżkę i najpierw mężczyznę spetryfikowała, a dopiero potem związała i przelewitowała go do piwnicy za pomocą mobilicorpusa.
Tam obie mogły porozmawiać ze starym czarodziejem oraz drugim, młodszym od niego mężczyzną, który znajdował się w piwnicy i wyglądał (przynajmniej w opinii Lyanny) podejrzanie. Używszy odpowiednich zaklęć (choć sama wybierała raczej te, które nie pozostawiały widocznych śladów, ale skutecznie działały na psychikę) mogły dowiedzieć się więcej o nich i ich przewinieniach. Zabini przez cały czas przyglądała się dyskretnie poczynaniom Elviry, pozwalając jej wieść prym w przesłuchaniu, by lepiej rozeznać się w jej umiejętnościach i charakterze. Elvira wyglądała na osobę bardzo zdeterminowaną i bezwzględną, którą trudno było poruszyć i która, po odpowiednim rozwinięciu i wyszlifowaniu zdolności, mogła stać się bardzo użyteczna.
Finalnie, już po wszystkim, mogły przekazać czarodzieja i ukrywanego przez niego mugolaka w ręce wymiaru sprawiedliwości. Oczywiście mogłyby ich zabić (i wcale nie musiałaby korzystać z zaklęcia niewybaczalnego, którego jeszcze nie opanowała i do którego nieopanowania z pewnością nie przyznałaby się Elvirze, bo tyle innych też mogło doprowadzić do śmierci), to jednak byłoby to zbyt szybkie i łatwe, a niewątpliwie długa odsiadka w podziemiach Tower, wśród dementorów, skutecznie pomoże niepożądanym elementom odczuć ciężar swoich win i pożałować ich. Zaś rycerzy Walpurgii pokaże to nie jako bezmyślnych okrutników, a ludzi którzy dbają o praworządność, by przywrócić magicznemu Londynowi należyty ład.
| zt. x 2
Leopold Street
Szybka odpowiedź