Rynsztok
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Lokacja zawiera kości
Nokturnowy rynsztok
Jedna z setek bocznych uliczek Nokturnu, szersza jednak niż zwykłe wąskie zakamarki, lecz wcale przez to nie wygodniejsza, stanowi bowiem raczej kanał niż faktyczną opcję przejścia względnie suchą stopą na północną krawędź diabelskiego rejonu. Środkiem zacienionej chylącymi się ku upadkowi kamienicami ulicy płyną w głębokim rynsztoku ścieki; to w tym miejscu zbiegają się pozostałości po londyńskiej kanalizacji, z zasady mające zbierać brudy Nokturnu. System ten nie działa poprawnie od lat, lecz okolice końca kanału cieszą się na Nokturnie dużą sławą. To tutaj, w wybijającym na powierzchnię rynsztoku, można znaleźć dopiero zaczynające gnić ciała, często jeszcze ubrane, a więc możliwe do obrabowania. Tu też można upolować najbardziej tłuste szczury oraz wydobyć z błotnistych odmętów interesujące części zwłok. W tym potwornie smrodliwym zakątku najłatwiej też o dyskrecję - stojące obok kamienice są opuszczone, nie dociera tu ani światło lamp ani blask księżyca; mroczne, potwornie śmierdzące miejsce wydaje się być przedsionkiem koszmaru, pozwalającym się jednak szybko wzbogacić lub w łatwy sposób pozbyć zwłok. Otwarty rynsztok kończy się głębokim spadkiem, a brunatna woda wraz z zawartością spływa tutaj wgłąb ziemi, bezpowrotnie.
Rzut kością k100.
1-10 - wpadasz do rynsztoku, jesteś cały w błocie i brudzie, obsiadają Cię szczury. Otrzymujesz 20 obrażeń ciętych od ich ostrych zębów, a ohydny zapach nie zmywa się z Ciebie przez najbliższy tydzień.
20 - 50 - przechodząc obok rynsztoku potykasz się o coś, co okazuje się być ludzką ręką, gdy spoglądasz nieco dalej dostrzegasz resztę rozszarpanych fragmentów czegoś, co kiedyś było właścicielem nadgryzionej przez psidwaki kończyny
51-70 - na wierzchu rynsztoka znajdują się zwłoki, lecz wydają się mocno nadwyrężone wodą i czasem; nie znajdujesz przy nich nic
71-90 - przy zwłokach znajdujesz zamoknięty list, który po otwarciu zaczyna na ciebie krzyczeć, opluwając wodą z rynsztoka; dowiadujesz się z niego, że to ostateczne wezwanie do zapłaty wysłane do denata
91-100 - z rozkładających się zwłok możesz wyrwać wyciągnięty przez rozcięcie na szyi język, ST wynosi 40, do rzutu doliczana jest podwojona statystyka sprawności (zamiast tego możesz skorzystać z noża, o ile posiadasz go w ekwipunku, lub spróbować odciąć język zaklęciem, jedna, nieudana próba jednak niszczy go całkowicie)
Rzut kością k100.
1-10 - wpadasz do rynsztoku, jesteś cały w błocie i brudzie, obsiadają Cię szczury. Otrzymujesz 20 obrażeń ciętych od ich ostrych zębów, a ohydny zapach nie zmywa się z Ciebie przez najbliższy tydzień.
20 - 50 - przechodząc obok rynsztoku potykasz się o coś, co okazuje się być ludzką ręką, gdy spoglądasz nieco dalej dostrzegasz resztę rozszarpanych fragmentów czegoś, co kiedyś było właścicielem nadgryzionej przez psidwaki kończyny
51-70 - na wierzchu rynsztoka znajdują się zwłoki, lecz wydają się mocno nadwyrężone wodą i czasem; nie znajdujesz przy nich nic
71-90 - przy zwłokach znajdujesz zamoknięty list, który po otwarciu zaczyna na ciebie krzyczeć, opluwając wodą z rynsztoka; dowiadujesz się z niego, że to ostateczne wezwanie do zapłaty wysłane do denata
91-100 - z rozkładających się zwłok możesz wyrwać wyciągnięty przez rozcięcie na szyi język, ST wynosi 40, do rzutu doliczana jest podwojona statystyka sprawności (zamiast tego możesz skorzystać z noża, o ile posiadasz go w ekwipunku, lub spróbować odciąć język zaklęciem, jedna, nieudana próba jednak niszczy go całkowicie)
Lokacja zawiera kości
| 3 grudnia 1957
Było zimno. Grudniowy poranek nie zachęcał do spacerów i najchętniej zostałbym dziś w domi pogrzebowym. Śmiałbym, tuż po przebudzeniu, obiecać, zaklinać się na wszelkie bóstwa, że nic mnie nie zachęci do spacerów po Londynie, szczególnie po jego brudniejszych, nędzniejszych uliczkach... I dobrze, że tego nie zrobiłem, gdyż zakrawałoby to o niezłą komedię.
Właśnie szedłem taką uliczką. Brudną. Nie wiedziałem, gdzie też mnie prowadzi Elvira, ale to właśnie ona i jej słowa, że nie pożałuję, przywiodły mnie w to miejsce. Może nieco zbyt naiwnie...? Co prawda, była mi przyjaciółką, zaskakującą mentorką przy poszerzaniu wiedzy z anatomii, ale dotąd siedzieliśmy zamknięci w murach domu pogrzebowego, nie szwendaliśmy się po mieście. Było w tym coś wyjątkowego i jednocześnie nietypowego, coś, co podejrzliwy czarodziej uznałby za niecnego. Mogła mnie bowiem tu zamordować, zemścić się czy coś... Czy mogła nie lubić mojej matki? Jedynie ktoś, kto jej nienawidził, mógł w tym kraju chcieć mojej śmierci. Raczej wartością dla Macnairów nie byłem, choć kto ich wiedział, co też tak naprawdę o mnie sądzili?
Cóż, zgodziłem się na spacer, to nie mogłem teraz stchórzyć. W razie czego, miałem różdżkę i równe - załóżmy dla dobra mej psyche - szanse by wyjść z potyczki żywymi. Na wszelki wypadek dotknąłem połów płaszcza, sprawdzając czy moja wierna towarzyszka jest w ukrytej kieszeni. Była tam gotowa do działania...
Ale co też sobie myślałem? Nikt - tak naprawdę, racjonalnie myśląc - nie chciał w Londynie mojej śmierci, bo też kto i po co? A Elvira była mi przyjaciółką, można rzec że rodziną nawet. Odkąd przybyłem do Londynu, towarzyszyłem jej w wielu sekcjach i ani razu nie pokazała mi, że jej przeszkadzam czy też jestem tu zbędny. Wręcz przeciwnie, cieszyła się, że dzieli ze mną swoją wiedzę. Ba!, niechybnie widziałem na jej wargach uśmiech czy też cień satysfakcji, kiedy czymś mnie zaskakiwała. Podobnie teraz, na przód ciągnęła ją ta sama żądza. Nie mogło być inaczej. I, tak naprawdę, nie odeszliśmy nawet za daleko od miejsca mojego zamieszkania. Mieszkanie mieściło się uliczkę, dwie dalej. Po prostu miałem paranoję, bo nie znałem Londynu tak jak miejscowi, a było to miastem tak jak każde inne. Było miejscem takim jak Durmstrang, kiedy po raz pierwszy do niego przybyłem, a potem? Poznałem je, zadomowiłem się, stałem się poniekąd jego panem.
Wziąłem więc głęboki, dziarski wdech i zaraz tego pożałowałem. Skrzywiłem się. Śmierdziało zgnilizną, znacznie bardziej intensywnie niż w domu pogrzebowym mamy.
- Na Merlina, co tak cuchnie? - zapytałem swojej towarzyszki, kierując wzrok ku jej obliczu. Czy Elvira wyglądała na zadowoloną? Czy może skupioną?
Było zimno. Grudniowy poranek nie zachęcał do spacerów i najchętniej zostałbym dziś w domi pogrzebowym. Śmiałbym, tuż po przebudzeniu, obiecać, zaklinać się na wszelkie bóstwa, że nic mnie nie zachęci do spacerów po Londynie, szczególnie po jego brudniejszych, nędzniejszych uliczkach... I dobrze, że tego nie zrobiłem, gdyż zakrawałoby to o niezłą komedię.
Właśnie szedłem taką uliczką. Brudną. Nie wiedziałem, gdzie też mnie prowadzi Elvira, ale to właśnie ona i jej słowa, że nie pożałuję, przywiodły mnie w to miejsce. Może nieco zbyt naiwnie...? Co prawda, była mi przyjaciółką, zaskakującą mentorką przy poszerzaniu wiedzy z anatomii, ale dotąd siedzieliśmy zamknięci w murach domu pogrzebowego, nie szwendaliśmy się po mieście. Było w tym coś wyjątkowego i jednocześnie nietypowego, coś, co podejrzliwy czarodziej uznałby za niecnego. Mogła mnie bowiem tu zamordować, zemścić się czy coś... Czy mogła nie lubić mojej matki? Jedynie ktoś, kto jej nienawidził, mógł w tym kraju chcieć mojej śmierci. Raczej wartością dla Macnairów nie byłem, choć kto ich wiedział, co też tak naprawdę o mnie sądzili?
Cóż, zgodziłem się na spacer, to nie mogłem teraz stchórzyć. W razie czego, miałem różdżkę i równe - załóżmy dla dobra mej psyche - szanse by wyjść z potyczki żywymi. Na wszelki wypadek dotknąłem połów płaszcza, sprawdzając czy moja wierna towarzyszka jest w ukrytej kieszeni. Była tam gotowa do działania...
Ale co też sobie myślałem? Nikt - tak naprawdę, racjonalnie myśląc - nie chciał w Londynie mojej śmierci, bo też kto i po co? A Elvira była mi przyjaciółką, można rzec że rodziną nawet. Odkąd przybyłem do Londynu, towarzyszyłem jej w wielu sekcjach i ani razu nie pokazała mi, że jej przeszkadzam czy też jestem tu zbędny. Wręcz przeciwnie, cieszyła się, że dzieli ze mną swoją wiedzę. Ba!, niechybnie widziałem na jej wargach uśmiech czy też cień satysfakcji, kiedy czymś mnie zaskakiwała. Podobnie teraz, na przód ciągnęła ją ta sama żądza. Nie mogło być inaczej. I, tak naprawdę, nie odeszliśmy nawet za daleko od miejsca mojego zamieszkania. Mieszkanie mieściło się uliczkę, dwie dalej. Po prostu miałem paranoję, bo nie znałem Londynu tak jak miejscowi, a było to miastem tak jak każde inne. Było miejscem takim jak Durmstrang, kiedy po raz pierwszy do niego przybyłem, a potem? Poznałem je, zadomowiłem się, stałem się poniekąd jego panem.
Wziąłem więc głęboki, dziarski wdech i zaraz tego pożałowałem. Skrzywiłem się. Śmierdziało zgnilizną, znacznie bardziej intensywnie niż w domu pogrzebowym mamy.
- Na Merlina, co tak cuchnie? - zapytałem swojej towarzyszki, kierując wzrok ku jej obliczu. Czy Elvira wyglądała na zadowoloną? Czy może skupioną?
Igor X. Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym matki; początkujący zaklinacz
Wiek : 18
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
spędzam zimne noce w czarnej trumnie z cedru
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od kiedy tylko pamiętała, nastolatkowie byli jej największą bolączką - nie dogadywała się z rówieśnikami w Hogwarcie ani po rozpoczęciu stażu w szpitalu świętego Munga, a kiedy wreszcie stała się starszą opiekunką i nauczycielką, niejednokrotnie traciła cierpliwość z powodu bezmiaru głupoty oraz ignorancji, z jakimi przyszło jej się mierzyć. Mimo prawdziwej pasji, jaką darzyła anatomię i nauki prosektoryjne, niechętnie podejmowała się roli wykładowczej - zniechęcili ją do tego stażyści, później kilkukrotnie uczyła za pieniądze, ale jedynie tych uczniów, których wybrała sobie sama. Żeby czerpać z tego przyjemność, musiała dostrzec w drugim człowieku potencjał, szczere zainteresowanie. Przede wszystkim, oczekiwała szacunku, nie bezgranicznego, ale wystarczającego, by sama obecność ucznia nie igrała na jej nerwach.
Niewielu było kandydatów, którzy wpasowywali się w te sztywne ramy. Zdecydowanie nie spodziewała się kiedykolwiek odnaleźć takiego w młodym mężczyźnie, praktycznie dziecku, który przyklei się do niej jak rzep do psiego ogona, przy każdej okazji zaglądając do prosektorium. Poznali się przypadkiem podczas jednego z wielu pracowitych wieczorów przy stole sekcyjnym, wtedy jeszcze nie wiedziała, że Irina ma syna i ciągnęło ją do tego, aby nieproszonego gościa wygonić. Szczęśliwie, nie zrobiła tego, a później tolerowała obecność Igora, ponieważ nie chciała nadeptywać na odcisk pracodawczyni. Nie lubiła młodych ludzi ani młodych chłopców, nie lubiła pracować pod odstrzałem uważnego spojrzenia.
Czy można więc powiedzieć, że się do jego obecności przyzwyczaiła? Z jakiego innego powodu zaczęłaby wreszcie odpowiadać na liczne pytania, zachęcać czarodzieja, by zadawał ich więcej, by podchodził do stołu, brał skalpel w dłoń i szukał w ludzkich tkankach tajemnej wiedzy? Nikt nie płacił jej dodatkowo za uczenie chłopca, na dłuższą metę nie musiała go nawet tolerować, ale w pewnym momencie mimowolnie zaczęła traktować go niczym protegowanego. Dla Iriny, której ewidentnie było to w smak, dla niego, żeby nie wyrósł na bęcwała i seksistę, dla siebie samej, żeby nie zatracać się zupełnie w ciszy kostnicy. Dobrze było być nauczycielem, nawet jeżeli wiedziała, że uczeń nigdy nie przerośnie mistrza.
Uczeń, który mówił już do niej Elviro, mówił Ciotko (ale nigdy nie Ciociu), ponieważ panno Multon było umniejszające, pani Multon zbyt mocno kojarzyło się z Mungiem, a Multon byłoby po prostu bezczelne.
Dzisiaj zaprosiła go na wyprawę w teren, ponieważ chciała rozwiać wspomnienie odrażającej procedury, którą musiała przejść przed kilkoma dniami. Stopy wciąż stawiała ostrożnie, obolałe i podrażnione.
Wspólna wycieczka w poszukiwaniu świeżych zwłok dawała jej szansę pokazać Igorowi nieco więcej niż to, na co pozwalały sterylne warunki prosektorium - miała też stanowić dla niego lekcję oraz test. Uważała, że coraz częściej winien mierzyć się z tym, jak wyglądał prawdziwy świat podczas wojny.
- Szczyny, kał, gnijąca krew, martwa zwierzyna, zwłoki i wiele innych zapachów, do których musisz się przyzwyczaić - rzuciła mu krótkie spojrzenie, bardziej rozbawione niż pouczające. - Żaden widok, żaden zapach i żadna wiadomość nie może wytrącić cię z tropu. Pamiętaj o skupieniu, zwłaszcza wtedy, kiedy znajdujesz się na niebezpiecznym terenie. - Mieszkał tu, czy nie, na Nokturnie nie można było pozwolić sobie na beztroskę. - Chodź, pójdziemy wzdłuż rynsztoku. Zobaczymy, czy kryje coś przydatnego. - Mimo widocznie paskudnej aury, także i tu można było odnaleźć perłę w morzu szlamu.
Niewielu było kandydatów, którzy wpasowywali się w te sztywne ramy. Zdecydowanie nie spodziewała się kiedykolwiek odnaleźć takiego w młodym mężczyźnie, praktycznie dziecku, który przyklei się do niej jak rzep do psiego ogona, przy każdej okazji zaglądając do prosektorium. Poznali się przypadkiem podczas jednego z wielu pracowitych wieczorów przy stole sekcyjnym, wtedy jeszcze nie wiedziała, że Irina ma syna i ciągnęło ją do tego, aby nieproszonego gościa wygonić. Szczęśliwie, nie zrobiła tego, a później tolerowała obecność Igora, ponieważ nie chciała nadeptywać na odcisk pracodawczyni. Nie lubiła młodych ludzi ani młodych chłopców, nie lubiła pracować pod odstrzałem uważnego spojrzenia.
Czy można więc powiedzieć, że się do jego obecności przyzwyczaiła? Z jakiego innego powodu zaczęłaby wreszcie odpowiadać na liczne pytania, zachęcać czarodzieja, by zadawał ich więcej, by podchodził do stołu, brał skalpel w dłoń i szukał w ludzkich tkankach tajemnej wiedzy? Nikt nie płacił jej dodatkowo za uczenie chłopca, na dłuższą metę nie musiała go nawet tolerować, ale w pewnym momencie mimowolnie zaczęła traktować go niczym protegowanego. Dla Iriny, której ewidentnie było to w smak, dla niego, żeby nie wyrósł na bęcwała i seksistę, dla siebie samej, żeby nie zatracać się zupełnie w ciszy kostnicy. Dobrze było być nauczycielem, nawet jeżeli wiedziała, że uczeń nigdy nie przerośnie mistrza.
Uczeń, który mówił już do niej Elviro, mówił Ciotko (ale nigdy nie Ciociu), ponieważ panno Multon było umniejszające, pani Multon zbyt mocno kojarzyło się z Mungiem, a Multon byłoby po prostu bezczelne.
Dzisiaj zaprosiła go na wyprawę w teren, ponieważ chciała rozwiać wspomnienie odrażającej procedury, którą musiała przejść przed kilkoma dniami. Stopy wciąż stawiała ostrożnie, obolałe i podrażnione.
Wspólna wycieczka w poszukiwaniu świeżych zwłok dawała jej szansę pokazać Igorowi nieco więcej niż to, na co pozwalały sterylne warunki prosektorium - miała też stanowić dla niego lekcję oraz test. Uważała, że coraz częściej winien mierzyć się z tym, jak wyglądał prawdziwy świat podczas wojny.
- Szczyny, kał, gnijąca krew, martwa zwierzyna, zwłoki i wiele innych zapachów, do których musisz się przyzwyczaić - rzuciła mu krótkie spojrzenie, bardziej rozbawione niż pouczające. - Żaden widok, żaden zapach i żadna wiadomość nie może wytrącić cię z tropu. Pamiętaj o skupieniu, zwłaszcza wtedy, kiedy znajdujesz się na niebezpiecznym terenie. - Mieszkał tu, czy nie, na Nokturnie nie można było pozwolić sobie na beztroskę. - Chodź, pójdziemy wzdłuż rynsztoku. Zobaczymy, czy kryje coś przydatnego. - Mimo widocznie paskudnej aury, także i tu można było odnaleźć perłę w morzu szlamu.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Usłyszawszy wyliczankę Elviry, pomyślałem o tym, że na przyszłość powinienem ostrożniej dobierać słowa..., ale również o tym, że mogłem zabrać ze sobą więcej par rękawiczek. Odór oraz obłęd czający się w zakamarkach ulicy nie zwiastowali niczego dobrego. Czułem się tak, jakbym z matką wprowadził się do najbardziej parszywej dzielnicy Londynu i niechybnie owe stwierdzenie było najtrafniejszym, jakie mogłem ostatnimi czasy wrzucić pod adresem Londynu czy Anglii.
I fakt drugi - z pewnością nie było to miejsce dla nas. W naszym sąsiedztwie, tak zatrważająco blisko naszego mieszkania znajdował się rynsztok z całym zestawem swoich dobrodziejstw i pakietu chorób wszelakich. Co matka miała w głowie, biorąc pod uwagę Nokturn jako miejsce zamieszkania? Jak zamierzała uzyskać status szlachecki, skoro mieszkała niemalże w samym rynsztoku? Uwłaczało mi to. I martwiło, że nie stać nas nawet na tak drobne luksusy.
Mimo swych przemyśleń, odpowiedziałem Elvirze uśmiechem na jej rozbawione oblicze. Szybko tego pożałowałem, gdyż oto tym sposobem, fetor uliczki uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Co z nami w takim układzie będzie? Nie chciałem mieszkać w sąsiedztwie czegoś... takiego! Musieliśmy zdobyć tytuły i zaszczyty skoro miało nam to pomóc w wyrwaniu się z tego gówna.
- Czego dokładnie szukamy? - zapytałem z ciekawością. Skoro miałem się skupić, potrzebowałem faktycznego celu, a nie gnijącego rynsztoku ciągnącego się nie wiadomo gdzie. Nie chciałem wiedzieć jak daleko sięgał i jak blisko niego stał mój dom. - I czy te okolice... faktycznie są takie niebezpieczne? - dodałem kolejne pytanie, nieco podkreślające to, że wątpiłem w czyhające na mnie niebezpieczeństwo. Z drugiej strony, wciąż nie dawała mi spokoju myśl, że ktoś - czy to Elvira, czy też nie ona - mógł chcieć mojej śmierci... A uwaga Elviry mogła to potwierdzać. Pouczyła bym był uważny, SZCZEGÓLNIE WTEDY, kiedy byłem na niebezpiecznym terenie. Czyli moje odczucia nie były takie do końca bezpodstawne. Coś wisiało w powietrzu i to nie tylko smród zwłok.
I fakt drugi - z pewnością nie było to miejsce dla nas. W naszym sąsiedztwie, tak zatrważająco blisko naszego mieszkania znajdował się rynsztok z całym zestawem swoich dobrodziejstw i pakietu chorób wszelakich. Co matka miała w głowie, biorąc pod uwagę Nokturn jako miejsce zamieszkania? Jak zamierzała uzyskać status szlachecki, skoro mieszkała niemalże w samym rynsztoku? Uwłaczało mi to. I martwiło, że nie stać nas nawet na tak drobne luksusy.
Mimo swych przemyśleń, odpowiedziałem Elvirze uśmiechem na jej rozbawione oblicze. Szybko tego pożałowałem, gdyż oto tym sposobem, fetor uliczki uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Co z nami w takim układzie będzie? Nie chciałem mieszkać w sąsiedztwie czegoś... takiego! Musieliśmy zdobyć tytuły i zaszczyty skoro miało nam to pomóc w wyrwaniu się z tego gówna.
- Czego dokładnie szukamy? - zapytałem z ciekawością. Skoro miałem się skupić, potrzebowałem faktycznego celu, a nie gnijącego rynsztoku ciągnącego się nie wiadomo gdzie. Nie chciałem wiedzieć jak daleko sięgał i jak blisko niego stał mój dom. - I czy te okolice... faktycznie są takie niebezpieczne? - dodałem kolejne pytanie, nieco podkreślające to, że wątpiłem w czyhające na mnie niebezpieczeństwo. Z drugiej strony, wciąż nie dawała mi spokoju myśl, że ktoś - czy to Elvira, czy też nie ona - mógł chcieć mojej śmierci... A uwaga Elviry mogła to potwierdzać. Pouczyła bym był uważny, SZCZEGÓLNIE WTEDY, kiedy byłem na niebezpiecznym terenie. Czyli moje odczucia nie były takie do końca bezpodstawne. Coś wisiało w powietrzu i to nie tylko smród zwłok.
Igor X. Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym matki; początkujący zaklinacz
Wiek : 18
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
spędzam zimne noce w czarnej trumnie z cedru
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Życie nie było sprawiedliwe, przez większość czasu nie, niezależnie od tego, czy było się najgorszym nieludzkim ścierwem, czy potężnym czarodziejem o sięgającym średniowiecza rodowodzie. Elvira doświadczyła tego na własnej skórze nie raz, dorastając w domu obdartym ze szlachectwa, które wcześniej przechodziło w jej rodzinie z pokolenia na pokolenie, a potem mierząc się z różnorakimi złośliwościami i ujmami wynikającymi z niezrozumienia. Jak wiele doświadczeń miał na karku Igor, tego mogła się wyłącznie domyślać ponieważ ani on ani Irina nie zwykli zdradzać wiele ze swojej przeszłości za granicą. Wiedziała jedynie, że mąż Iriny był martwy, mogła też - przy pewnej dozie wyobraźni - domyślić się dlaczego.
Choć jednak Nokturn należał do uliczek paskudnych, śmierdzących i niebezpiecznych, Elvira nie uważała, by mieszkanie na tej ulicy wiązało się z dyshonorem. Zbyt wielu poznała tu ludzi przejawiających wybitną wartość, od Cassandry poczynając, a na Drew kończąc. Rynsztok, czy nie rynsztok, niektórym widać wygodniej było mieszkać tam, gdzie tylko najodważniejsi decydowali się postawić stopę.
Tak jak ten nieszczęśnik, którego posokę dostrzegła już kilka kroków temu, a który bez wątpienia przecenił własne możliwości. Krew cienką, brązową stróżką wiła się między kamieniem brukowym, w kilku miejscach zlewając się do dna rynsztoku. Nie była w pełni zaschnięta, tu i tam połyskiwała lepkością, co stanowiło dobry znak na to, że zwłoki, których śladem podążali, nie należały do starych.
- Skarbu - rzuciła wpierw w odpowiedzi na pytanie chłopca tonem ewidentnie podszytym żartobliwą złośliwością, a potem spojrzała na niego z ukosa, próbując wyłapać reakcję. - Rynsztok nie jest tylko rynsztokiem, a pałac tylko pałacem. Musimy patrzeć głębiej, wszędzie wynajdywać dla siebie zysk. Na ulicach takich jak Nokturn zyskiem tym będą... - urwała, gdy niedaleko ich stóp pojawiła się pierwsza poszlaka. Ucięta w przedramieniu ręka z wystającymi kawałkami mięsa i zszarzałą kością. Na widok nieruchomych palców Elvira kilkukrotnie zacisnęła i rozluźniła pięść, aby przypomnieć sobie, że ma już własną rękę, że męka związana z zaklęciem Decollatio jest już daleko za nią. - Trupy. A okolica jest, jak widać, na tyle bezpieczna, na ile jesteś tu znany. - Machinalnie wysunęła różdżkę z kieszeni, ale tylko na kilka cali, nie całkiem, by łatwiej było wyszarpnąć ją w razie potrzeby. Pamiętała wciąż lekcję Drew, jedną z pierwszych, które jej udzielił; krążenie po Nokturnie z różdżką w dłoni zdawało się wrogie, przyciągało zbyt wiele uwagi. - I na ile potrafisz się bronić. A ty potrafisz się bronić, Igor? - zadała pytanie, ponieważ była ciekawa.
Podeszła do leżącej na skraju rynsztoku dłoni i trąciła ją butem, aż wpadła do bulgoczącej masy najgorszych płynów, jakie można sobie wyobrazić. Nie tego szukała. Ale przeczucie ją nie myliło.
- Spójrz - powiedziała cicho, choć nie wiedziała, czy Igor rozpozna ciało leżące kilka stóp od nich.
Dotąd mógł nie zetknąć się ze zwłokami tak zmasakrowanymi, że jedynie dla wprawnego oka zaczynały przypominać człowieka.
Choć jednak Nokturn należał do uliczek paskudnych, śmierdzących i niebezpiecznych, Elvira nie uważała, by mieszkanie na tej ulicy wiązało się z dyshonorem. Zbyt wielu poznała tu ludzi przejawiających wybitną wartość, od Cassandry poczynając, a na Drew kończąc. Rynsztok, czy nie rynsztok, niektórym widać wygodniej było mieszkać tam, gdzie tylko najodważniejsi decydowali się postawić stopę.
Tak jak ten nieszczęśnik, którego posokę dostrzegła już kilka kroków temu, a który bez wątpienia przecenił własne możliwości. Krew cienką, brązową stróżką wiła się między kamieniem brukowym, w kilku miejscach zlewając się do dna rynsztoku. Nie była w pełni zaschnięta, tu i tam połyskiwała lepkością, co stanowiło dobry znak na to, że zwłoki, których śladem podążali, nie należały do starych.
- Skarbu - rzuciła wpierw w odpowiedzi na pytanie chłopca tonem ewidentnie podszytym żartobliwą złośliwością, a potem spojrzała na niego z ukosa, próbując wyłapać reakcję. - Rynsztok nie jest tylko rynsztokiem, a pałac tylko pałacem. Musimy patrzeć głębiej, wszędzie wynajdywać dla siebie zysk. Na ulicach takich jak Nokturn zyskiem tym będą... - urwała, gdy niedaleko ich stóp pojawiła się pierwsza poszlaka. Ucięta w przedramieniu ręka z wystającymi kawałkami mięsa i zszarzałą kością. Na widok nieruchomych palców Elvira kilkukrotnie zacisnęła i rozluźniła pięść, aby przypomnieć sobie, że ma już własną rękę, że męka związana z zaklęciem Decollatio jest już daleko za nią. - Trupy. A okolica jest, jak widać, na tyle bezpieczna, na ile jesteś tu znany. - Machinalnie wysunęła różdżkę z kieszeni, ale tylko na kilka cali, nie całkiem, by łatwiej było wyszarpnąć ją w razie potrzeby. Pamiętała wciąż lekcję Drew, jedną z pierwszych, które jej udzielił; krążenie po Nokturnie z różdżką w dłoni zdawało się wrogie, przyciągało zbyt wiele uwagi. - I na ile potrafisz się bronić. A ty potrafisz się bronić, Igor? - zadała pytanie, ponieważ była ciekawa.
Podeszła do leżącej na skraju rynsztoku dłoni i trąciła ją butem, aż wpadła do bulgoczącej masy najgorszych płynów, jakie można sobie wyobrazić. Nie tego szukała. Ale przeczucie ją nie myliło.
- Spójrz - powiedziała cicho, choć nie wiedziała, czy Igor rozpozna ciało leżące kilka stóp od nich.
Dotąd mógł nie zetknąć się ze zwłokami tak zmasakrowanymi, że jedynie dla wprawnego oka zaczynały przypominać człowieka.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Elvira z nieskrywanym entuzjazmem śledziła plamę krwi ciągnącą się po bruku. Dla mnie - nic ciekawego. Wpierw ślad po krwi był prosty, potem wił się niczym wąż; mniej lub bardziej chaotycznie. A potem znaleźliśmy rękę... Nie rozumiałem, co też mogło tak ją inspirować w poszukiwaniach - jak się okazało - trupów, kiedy na co dzień miała pełno trupów od ręki w domu pogrzebowym mojej matki. Podane jak na tacy! Nie jakieś brudne, napuchnięte szczątki. Sama ręka. Można by ją doszyć ewentualnie jakiemuś delikwentowi w ramach zemsty, a przy okazji - jeśli tylko Merlin pozwoli na fart - obdarować go jakąś ciekawą namiastką klątwy po poprzednim właścicielu?
- Nie sądzę bym był znany - mruknąłem, a zaraz się niemało obruszyłem, kiedy Elvira zapytała mnie o tak prozaiczną kwestię jak obrona własna. - Ukończyłem Durmstrang. Tam nie tańczymy baletów... - odparłem obruszony, jakby bardziej się prostując, a tym samym przypominając sobie wszystkie lekcje szermierki z wujem. Dumna, wyprostowana sylwetka. Pewne kroki i smagnięcia. Ciach!
- A też miałem okazję ćwiczyć fizycznie... Szermierkę - napomknąłem, choć tak naprawdę się chwaliłem. Już nawet wyobrażałem sobie jak dzierżę broń w swojej dłoni, jak czuję jej chłód i precyzję.
Cóż, w tym miejscu mógłbym jedynie atakować trupy... A raczej to, co z nich pozostało. Musiałem przyznać, że to... coś... zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Nie wiedziałem, czy bardziej chcę zwymiotować, czy zapytać, co się stało z delikwentem. Ostatecznie zdławiłem w sobie tę pierwszą chęć, upominając siebie, że byłem w towarzystwie damy i za nic nie pozwolę sobie w jej towarzystwie na jakiekolwiek słabości; więc po prostu wypaliłem:
- Co tu się wydarzyło? - Odruchowo też rozejrzałem się wokół i wymacałem różdżkę. Czy odpowiedzialny za tę masakrację był wciąż gdzieś w pobliżu? Czy nas obserwował? Czy obawiał się, że ktoś znajdzie jego trupy? Czy wcale się tym nie przejmował? Może to była norma? Może moja śmierć też zaraz miała okazać się normą? O, mamo! Gdzieś ty mnie wywiozła? Bułgaria była zdecydowanie bardziej cywilizowana.
- Nie sądzę bym był znany - mruknąłem, a zaraz się niemało obruszyłem, kiedy Elvira zapytała mnie o tak prozaiczną kwestię jak obrona własna. - Ukończyłem Durmstrang. Tam nie tańczymy baletów... - odparłem obruszony, jakby bardziej się prostując, a tym samym przypominając sobie wszystkie lekcje szermierki z wujem. Dumna, wyprostowana sylwetka. Pewne kroki i smagnięcia. Ciach!
- A też miałem okazję ćwiczyć fizycznie... Szermierkę - napomknąłem, choć tak naprawdę się chwaliłem. Już nawet wyobrażałem sobie jak dzierżę broń w swojej dłoni, jak czuję jej chłód i precyzję.
Cóż, w tym miejscu mógłbym jedynie atakować trupy... A raczej to, co z nich pozostało. Musiałem przyznać, że to... coś... zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Nie wiedziałem, czy bardziej chcę zwymiotować, czy zapytać, co się stało z delikwentem. Ostatecznie zdławiłem w sobie tę pierwszą chęć, upominając siebie, że byłem w towarzystwie damy i za nic nie pozwolę sobie w jej towarzystwie na jakiekolwiek słabości; więc po prostu wypaliłem:
- Co tu się wydarzyło? - Odruchowo też rozejrzałem się wokół i wymacałem różdżkę. Czy odpowiedzialny za tę masakrację był wciąż gdzieś w pobliżu? Czy nas obserwował? Czy obawiał się, że ktoś znajdzie jego trupy? Czy wcale się tym nie przejmował? Może to była norma? Może moja śmierć też zaraz miała okazać się normą? O, mamo! Gdzieś ty mnie wywiozła? Bułgaria była zdecydowanie bardziej cywilizowana.
Igor X. Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym matki; początkujący zaklinacz
Wiek : 18
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
spędzam zimne noce w czarnej trumnie z cedru
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Młodość niosła ze sobą przekonanie o nadzwyczajnej sile, umiejętnościach wystarczających, aby wyciągnąć z najgorszej opresji, w odpowiedniej chwili popisać się potęgą. Bo skoro miało się silne, giętkie ciało, różdżkę w dłoni i głowę pełną przeróżnych inkantacji, co mogłoby pójść nie tak? Większość młodych nie była jeszcze doświadczona czarną magią obracającą się przeciw nim samym, stanięciem w szranki z czarodziejem znacznie od siebie silniejszym, nie popełniła dostatecznie dużo głupich błędów z arogancji, aby konsekwencje pamiętać na lata... coś o tym wiedziała, sama była kiedyś młoda. Kończąc Hogwart czuła się czarownicą stulecia, może nawet millenium. Tak to już było, że życie weryfikowało pragnienia, nawet jeśli w pozycji Igora zapewne nie chciałaby takich zrzędliwości usłyszeć. Teraz nikt już nie musiał jej tego mówić; wiedziała, że nie jest jeszcze na końcu drogi, ze wciąż musi się wiele nauczyć - ale robiła wszystko, aby osiągnąć szczyt.
- Nie? - zapytała, gdy wspomniał o balecie. Może trochę się droczyła. - Ciekawe. W Beauxbatons je tańczą, a jeden z najpotężniejszych czarodziejów, jakich znam, ukończył tę szkołę. - Wzruszyła ramieniem, śledząc uważnie rozszerzającą się strugę krwi. - Słyszałeś kiedyś o lordzie nestorze Rosier? Mam nadzieję, że tak. - Żeby jednak zupełnie nie zdenerwować chłopca, który ją przecież lubił, uśmiechnęła się blado. - Przyznać jednak trzeba, że ja nie miałam okazji ćwiczyć szermierki. Musisz mi ją kiedyś pokazać. - Zdecydowanie wolała różdżkę, ale skoro już dała Schmidtowi nauczyć się podstawowych chwytów w walce wręcz, mogła też spróbować z mieczem. W krytycznej sytuacji przydatne było wszystko.
A taką sytuacją mogła być choćby ta, w której przed śmiercią znalazł się ich nowy towarzysz. Zaczęło się od ręki, której nie poświęciła większej uwagi, niedaleko od niej natomiast odnaleźli resztki ciała. Chciała, żeby Igor je zobaczył, sam ocenił. Praca w terenie mogła dużo powiedzieć, jeżeli akurat prowadziło się śledztwo.
- A jak ty myślisz? Popatrz, znajdź wskazówki - Nie kucnęła przy zwłokach, nie w takich miejscu, ale podeszła najbliżej jak to możliwe, ignorując nieprzyjemny swąd gnijącej krwi i słodkawą woń mięsa. Ciało leżało na plecach z szeroko rozpostartą jedną ręką, w której brakowało trzech palców. Obszerny brzuch został rozerwany wzdłuż kresy białej, wypływały z niego poskręcane pętle jelit, a z tego, co zdążyła już zobaczyć z góry, ktoś pokusił się o wątrobę; w widocznej części prawego podżebrza ziała brzydka, czarna pustka. Gardło zostało podcięte eleganckim cięciem, prawdopodobnie od tyłu. Skóra i mięśnie rozeszły się, nóż wszedł głęboko, prawie dotykając kręgosłupa. Z twarzy zostało niewiele, brakowało nosa, gałek ocznych i sporej części tkanek miękkich. Wystające kości jarzmowe i szczęka były dobrze widoczne pod różowawymi pozostałościami mięsa. - Morderstwo, ewidentnie. Ale czy tylko? Ja już jestem w stanie wskazać działalność ludzką i nieludzką, wysnuć kilka wersji zdarzeń. Co sądzisz? - Niech się przyjrzy, niech zastanowi, niech trenuje spostrzegawczość. - Nie wyciągaj różdżki. - dodała ostro. Mógł zaciskać na niej palce w kieszeni tak jak ona, ale trzymanie jej na widoku nie przysporzy im niczego dobrego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nie? - zapytała, gdy wspomniał o balecie. Może trochę się droczyła. - Ciekawe. W Beauxbatons je tańczą, a jeden z najpotężniejszych czarodziejów, jakich znam, ukończył tę szkołę. - Wzruszyła ramieniem, śledząc uważnie rozszerzającą się strugę krwi. - Słyszałeś kiedyś o lordzie nestorze Rosier? Mam nadzieję, że tak. - Żeby jednak zupełnie nie zdenerwować chłopca, który ją przecież lubił, uśmiechnęła się blado. - Przyznać jednak trzeba, że ja nie miałam okazji ćwiczyć szermierki. Musisz mi ją kiedyś pokazać. - Zdecydowanie wolała różdżkę, ale skoro już dała Schmidtowi nauczyć się podstawowych chwytów w walce wręcz, mogła też spróbować z mieczem. W krytycznej sytuacji przydatne było wszystko.
A taką sytuacją mogła być choćby ta, w której przed śmiercią znalazł się ich nowy towarzysz. Zaczęło się od ręki, której nie poświęciła większej uwagi, niedaleko od niej natomiast odnaleźli resztki ciała. Chciała, żeby Igor je zobaczył, sam ocenił. Praca w terenie mogła dużo powiedzieć, jeżeli akurat prowadziło się śledztwo.
- A jak ty myślisz? Popatrz, znajdź wskazówki - Nie kucnęła przy zwłokach, nie w takich miejscu, ale podeszła najbliżej jak to możliwe, ignorując nieprzyjemny swąd gnijącej krwi i słodkawą woń mięsa. Ciało leżało na plecach z szeroko rozpostartą jedną ręką, w której brakowało trzech palców. Obszerny brzuch został rozerwany wzdłuż kresy białej, wypływały z niego poskręcane pętle jelit, a z tego, co zdążyła już zobaczyć z góry, ktoś pokusił się o wątrobę; w widocznej części prawego podżebrza ziała brzydka, czarna pustka. Gardło zostało podcięte eleganckim cięciem, prawdopodobnie od tyłu. Skóra i mięśnie rozeszły się, nóż wszedł głęboko, prawie dotykając kręgosłupa. Z twarzy zostało niewiele, brakowało nosa, gałek ocznych i sporej części tkanek miękkich. Wystające kości jarzmowe i szczęka były dobrze widoczne pod różowawymi pozostałościami mięsa. - Morderstwo, ewidentnie. Ale czy tylko? Ja już jestem w stanie wskazać działalność ludzką i nieludzką, wysnuć kilka wersji zdarzeń. Co sądzisz? - Niech się przyjrzy, niech zastanowi, niech trenuje spostrzegawczość. - Nie wyciągaj różdżki. - dodała ostro. Mógł zaciskać na niej palce w kieszeni tak jak ona, ale trzymanie jej na widoku nie przysporzy im niczego dobrego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie podobało mi się, że Elvirka z takim zachwytem opowiadała o jakimś tam lordzie nestorze Rosier, który na dodatek ukończył Beauxbatons... Beauxbatons! Właściwie powinienem jej podziękować, gdyż teraz mogłem swobodnie tego czarodzieja nie tolerować na całej linii. Nie dość, że należał do szlachty angielskiej, która to wykluczyła ród mojej matki, a tym samym moją matkę i mnie ze spisu, to na dodatek uczęszczał do szkoły, której nie szanowałem. Gratulacje panie Rosier... Pogratulować.
Mimowolnie prychnąłem. Ewidentnie się boczyłem. Nie odezwałem się ani słowem. Przeszła mi ochota na chwalenie się, imponowanie szermierką przed Elvirką, choć przecież mogłem stanąć i zaprezentować jej chód godny szernierza... Ale nie! Beauxbatons!
Zająłem się krwią. Nie chciałem z Elvirką dyskutować nawet o Beauxbatonsach, gdyż obawiałem się, że byłby to kres naszej znajomości. Była kobietą - być może dlatego nie mogła zrozumieć, że we Francji, to tylko więdnące kwiatki wychodziły, a nie prawdziwi wojownicy. W Durmstrangu mieliśmy lekcje na siarczystych mrozach, w trudnych warunkach, uczyliśmy się charakteru, a nie beznamiętności. Między innymi dlatego zająłem się powodem naszego przyjścia tu.
Puściłem różdżkę zgodnie z zastrzeżeniem Elviry. Znała lepiej tutejsze obyczaje. Wolałem zachować głowę, aniżeli ją stracić. Swoje palce również ceniłem.
- Mam nieodparte wrażenie, że delikwent był wpierw torturowany... Na koniec zaś skończył jako worek z ingrediencje. - Milusio. Oczami wyobraźni widziałem siebie w roli nieszczęśnika. Obitego, pozbawianego kolejnych palców... Milczał. Może w końcu powiedział, co chcieli, a kiedy nadszedł ten moment, podcięto mu gardło. Myślę, że na sam koniec postanowiono pobawić się w bazarek ze znakomitościami.
- Zniknęło wiele... - machnąłem ręką i skrzywiłem się, kiedy na dłużej zawiesiłem spojrzenie na twarzy trupa. Twarzy, a raczej tym, co z niej pozostało. Brakowało tam wiele przymiotów. - Cięcie szyi wygląda na precyzyjne... Nie mylę się, prawda?
- Gałki oczne widziałem w niejednym przepisie... Ale nos? Też bywa używany? - zapytałem z ciekawością. Może to jakaś zaawansowana czarna magia... albo kwestia dalszych tortur. - Czy to po prostu tortury? Huh. Nie chciałbym na żywca stracić tylu części ciała - podsumowałem i wzdrygnąłem się. Ta myśl była bolesna.
Mimowolnie prychnąłem. Ewidentnie się boczyłem. Nie odezwałem się ani słowem. Przeszła mi ochota na chwalenie się, imponowanie szermierką przed Elvirką, choć przecież mogłem stanąć i zaprezentować jej chód godny szernierza... Ale nie! Beauxbatons!
Zająłem się krwią. Nie chciałem z Elvirką dyskutować nawet o Beauxbatonsach, gdyż obawiałem się, że byłby to kres naszej znajomości. Była kobietą - być może dlatego nie mogła zrozumieć, że we Francji, to tylko więdnące kwiatki wychodziły, a nie prawdziwi wojownicy. W Durmstrangu mieliśmy lekcje na siarczystych mrozach, w trudnych warunkach, uczyliśmy się charakteru, a nie beznamiętności. Między innymi dlatego zająłem się powodem naszego przyjścia tu.
Puściłem różdżkę zgodnie z zastrzeżeniem Elviry. Znała lepiej tutejsze obyczaje. Wolałem zachować głowę, aniżeli ją stracić. Swoje palce również ceniłem.
- Mam nieodparte wrażenie, że delikwent był wpierw torturowany... Na koniec zaś skończył jako worek z ingrediencje. - Milusio. Oczami wyobraźni widziałem siebie w roli nieszczęśnika. Obitego, pozbawianego kolejnych palców... Milczał. Może w końcu powiedział, co chcieli, a kiedy nadszedł ten moment, podcięto mu gardło. Myślę, że na sam koniec postanowiono pobawić się w bazarek ze znakomitościami.
- Zniknęło wiele... - machnąłem ręką i skrzywiłem się, kiedy na dłużej zawiesiłem spojrzenie na twarzy trupa. Twarzy, a raczej tym, co z niej pozostało. Brakowało tam wiele przymiotów. - Cięcie szyi wygląda na precyzyjne... Nie mylę się, prawda?
- Gałki oczne widziałem w niejednym przepisie... Ale nos? Też bywa używany? - zapytałem z ciekawością. Może to jakaś zaawansowana czarna magia... albo kwestia dalszych tortur. - Czy to po prostu tortury? Huh. Nie chciałbym na żywca stracić tylu części ciała - podsumowałem i wzdrygnąłem się. Ta myśl była bolesna.
Igor X. Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym matki; początkujący zaklinacz
Wiek : 18
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
spędzam zimne noce w czarnej trumnie z cedru
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Usłyszała ciche prychnięcie, które wydobyło się z ust chłopca zaraz po jej - co nie bądź żartobliwych - słowach na temat nestora Rosierów. Choć nie miała żadnego zdania wyrobionego na temat francuskiej, czy bułgarskiej szkoły magii, ponieważ nigdy w żadnej z nich nie była, nie mogła zaprzeczyć, że Tristan Rosier był jednym z najpotężniejszych czarodziejów w ich szeregach. Jeżeli Igor kiedykolwiek chciał dołączyć do sprawy, musiał to rozumieć. Przede wszystkim, musiał wiedzieć, że niektórych emocji nie należało okazywać na zewnątrz.
- Nie prychaj. Rosier to bardzo ważny i bardzo niebezpieczny człowiek. Ja jestem uprzejma, ale gdyby była tu twoja matka albo któryś z twoich wujków... - Jej oczy błysnęły groźnie w świetle mętnej latarni, pod którą przechodzili. - ...z pewnością odczułbyś to boleśnie. Wcale nie wątpię w to, że w Durmstrangu świetnie was wyszkolili. Nigdy w to nie wątpiłam. - Odwróciła się z zamyśleniem, naciągając mocniej kaptur skrywający jasne, kontrastujące z mrokiem włosy. - Musisz pamiętać, że potęga to nie tylko szkoła, która cię odchowała. Dobrze jest mieć lepszy start, ale jeśli będziesz zbyt pewny siebie, prędzej czy później wszyscy cię przegonią. - Słowa te zabrzmiały dziwnie w ustach Elviry, sama mimowolnie zmarszczyła brwi, przez krótką chwilę zastanawiając się, czy powinna odnieść je również do siebie. Nie, przecież nie była tak młodzieńczo arogancka jak Igor. On po prostu nie wyrósł jeszcze z okresu nastolęctwa.
Kiedy dotarli do ciała, miejsca zbrodni, jakiś wybitnie niechlujny morderca pozostawił im doskonałą zagadkę do rozwiązania, przy pomocy której mogła skłonić Igora do treningu spostrzegawczości i zdolności dedukcyjnych. Sama szybko przesuwała spojrzeniem od części do części, tworząc w wyobraźni siatkę powiązań i zastanawiając się, które fragmenty ciała będą jeszcze jakkolwiek przydatne. Nie było ich wiele, co najwyżej serce, jeżeli rozetnie klatkę piersiową i sprawdzi, czy jest nietknięte.
- Bardzo możliwe. Stracił w końcu rękę i trzy palce, cięcia są zbyt czyste, aby spowodowało je ugryzienie - zgodziła się prawie z dumą, ale zaraz uniosła brwi. - Ingrediencje? Ja tu widzę jedynie usuniętą wątrobę. - Uśmiechnęła się wymownie, czekając, aż na jego twarzy pojawi się zaskoczenie, oszołomienie i wreszcie: zrozumienie. - Ubytki twarzy są bardzo charakterystyczne, tak samo jak wyszarpane pętle jelit. Jeśli przyjrzysz się bliżej, dostrzeżesz na kościach czaszki ślady zębów. Gdyby to było zamierzone cięcie, zostałyby ślady po nożu w miejscach przyczepu mięśni... albo nie byłoby żadnych śladów, co charakteryzuje krojenie przy pomocy magii - rzuciła zmasakrowanej twarzy długie spojrzenie, kompletnie niewzruszona jej stanem. - Do tego jegomościa dorwał się po śmierci wyjątkowo wygłodniały pies. Jelita i twarz to ich ulubiony bufet. - Delikatnie wysunęła różdżkę, trzymając ją nisko i blisko ciała. - Masz jednak rację co do cięcia. Jest gładkie, czyste, bardzo głębokie, sięga kręgosłupa. Myślę, że właśnie to go zabiło, nie pozbawianie palców, nawet ręki. Wszystko co działo się potem było wyłącznie bezczeszczeniem zwłok. - I tego właśnie miała zamiar dopuścić się sama. Zawiesiła kraniec różdżki nad owłosioną klatką piersiową półnagiego trupa, zastanawiając się, w jakim stanie rozkładu zastanie narządy. Płuca prawie na pewno na nic się nie zdadzą, liczyła, że uda się jeszcze zakonserwować serce. Rozcięła klatkę wzdłuż mostka przy pomocy magii, a potem podobnymi zaklęciami ułamała kości. Gdyby ktokolwiek ich teraz spotkał, zapewne nie ryzykowałby podejścia bliżej. - Hmm, myślisz, że coś jeszcze będzie z tego serca? - zapytała Igora, bardziej z przyzwyczajenia niż dlatego, że chciała poznać odpowiedź.
- Nie prychaj. Rosier to bardzo ważny i bardzo niebezpieczny człowiek. Ja jestem uprzejma, ale gdyby była tu twoja matka albo któryś z twoich wujków... - Jej oczy błysnęły groźnie w świetle mętnej latarni, pod którą przechodzili. - ...z pewnością odczułbyś to boleśnie. Wcale nie wątpię w to, że w Durmstrangu świetnie was wyszkolili. Nigdy w to nie wątpiłam. - Odwróciła się z zamyśleniem, naciągając mocniej kaptur skrywający jasne, kontrastujące z mrokiem włosy. - Musisz pamiętać, że potęga to nie tylko szkoła, która cię odchowała. Dobrze jest mieć lepszy start, ale jeśli będziesz zbyt pewny siebie, prędzej czy później wszyscy cię przegonią. - Słowa te zabrzmiały dziwnie w ustach Elviry, sama mimowolnie zmarszczyła brwi, przez krótką chwilę zastanawiając się, czy powinna odnieść je również do siebie. Nie, przecież nie była tak młodzieńczo arogancka jak Igor. On po prostu nie wyrósł jeszcze z okresu nastolęctwa.
Kiedy dotarli do ciała, miejsca zbrodni, jakiś wybitnie niechlujny morderca pozostawił im doskonałą zagadkę do rozwiązania, przy pomocy której mogła skłonić Igora do treningu spostrzegawczości i zdolności dedukcyjnych. Sama szybko przesuwała spojrzeniem od części do części, tworząc w wyobraźni siatkę powiązań i zastanawiając się, które fragmenty ciała będą jeszcze jakkolwiek przydatne. Nie było ich wiele, co najwyżej serce, jeżeli rozetnie klatkę piersiową i sprawdzi, czy jest nietknięte.
- Bardzo możliwe. Stracił w końcu rękę i trzy palce, cięcia są zbyt czyste, aby spowodowało je ugryzienie - zgodziła się prawie z dumą, ale zaraz uniosła brwi. - Ingrediencje? Ja tu widzę jedynie usuniętą wątrobę. - Uśmiechnęła się wymownie, czekając, aż na jego twarzy pojawi się zaskoczenie, oszołomienie i wreszcie: zrozumienie. - Ubytki twarzy są bardzo charakterystyczne, tak samo jak wyszarpane pętle jelit. Jeśli przyjrzysz się bliżej, dostrzeżesz na kościach czaszki ślady zębów. Gdyby to było zamierzone cięcie, zostałyby ślady po nożu w miejscach przyczepu mięśni... albo nie byłoby żadnych śladów, co charakteryzuje krojenie przy pomocy magii - rzuciła zmasakrowanej twarzy długie spojrzenie, kompletnie niewzruszona jej stanem. - Do tego jegomościa dorwał się po śmierci wyjątkowo wygłodniały pies. Jelita i twarz to ich ulubiony bufet. - Delikatnie wysunęła różdżkę, trzymając ją nisko i blisko ciała. - Masz jednak rację co do cięcia. Jest gładkie, czyste, bardzo głębokie, sięga kręgosłupa. Myślę, że właśnie to go zabiło, nie pozbawianie palców, nawet ręki. Wszystko co działo się potem było wyłącznie bezczeszczeniem zwłok. - I tego właśnie miała zamiar dopuścić się sama. Zawiesiła kraniec różdżki nad owłosioną klatką piersiową półnagiego trupa, zastanawiając się, w jakim stanie rozkładu zastanie narządy. Płuca prawie na pewno na nic się nie zdadzą, liczyła, że uda się jeszcze zakonserwować serce. Rozcięła klatkę wzdłuż mostka przy pomocy magii, a potem podobnymi zaklęciami ułamała kości. Gdyby ktokolwiek ich teraz spotkał, zapewne nie ryzykowałby podejścia bliżej. - Hmm, myślisz, że coś jeszcze będzie z tego serca? - zapytała Igora, bardziej z przyzwyczajenia niż dlatego, że chciała poznać odpowiedź.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Miałem wrażenie, że wszyscy mnie przegonili już w momencie, kiedy zrezygnowałem z majątku, który miałem odziedziczyć po dziadkach i ojcu, na poczet ucieczki przed sam-nie-wiem-czym i stania się nikim.
- Nawet nie wiesz co sobie myślałem - odburknąłem do niej. Nie zamierzałem przecież potwierdzać, że się z nią zgadzam, że jestem nikim, że nic nie znaczę. Za dumny byłem i zbyt mądry by pozwolić sobie na zniewagi rzucane pod moim adresem. Elvira mnie pouczała, a sama co osiągnęła? Codziennie siedziała wśród zwłok, a teraz szlajała się po rynsztokach i - co gorsza - ciągała również mnie. Kobietą sukcesu to raczej nie mogłem jej określić, a jeśli to był jakiś pokrętny plan zdobycia władzy, sławy czy innego posłuchu, to... Chyba śmiałem wątpić w coś podobnego.
Ale wiedzę miała! O ile nie ukrywała nieoczytania pod woalką pewności siebie... Wyglądała na delikatną, była drobna. Twarz miała śliczną, niemalże bez skazy. Ukrywała ją w tej chwili skrzętnie pod kapturem... Sam zresztą poczyniłem to samo, biorąc z niej przykład. Od razu też poprawiłem swoje przemyślenia - Elvira Multon nie była głupia. Miała w sobie zbyt dużo ostrożności by za taką uchodzić, a wiedzę niechybnie miała. Od wielu dni przyglądałem się jej pracy. Robiła swoje. Nie wahała się. Poprawiała mnie niejednokrotnie. Nigdy nie błądziła w swych słowach. Była konsekwentna. I precyzyjna, co potwierdzało jej cięcie i transportowanie trupiego serca.
Nie przepadałem za tymi momentami, kiedy mnie poprawiała. Nauka poprzez praktykę z rąk kobiety... nie należała do najlżejszych, jeśli chodziło o emocje. Ale tolerowałem to, przynajmniej próbowałem. Elvira miała wiedzę - powtórzyłem to sobie. I była śliczna. I niezrażona. Uczyłem się w ten oto sposób, ale i tak nie obyło się bez prychnięcia.
- Czyli został zjedzony. - I tyle.
Albo aż tyle. Albo może trochę na plus? Przecież czule połechtała moje ego. MIAŁEM RACJĘ. W jednej kwestii, ale jednak. Radowało to moje serce i zapewne dzięki temu przełknąłem jakoś wszelkie pouczenia. Za wyjątkiem tego odnośnie Rosiera.
- Myślę, że w twoich rękach będzie. Działasz cuda - stwierdziłem, bo niesamowicie mnie fascynowała oglądanie jak Elvirka kroi trupy. Chyba w tej chwili, to i Rosiera byłem gotów jej wybaczyć. - Mogę je obejrzeć bardziej z bliska? - zapytałem, właściwie wyrywając się do przodu.
- Nawet nie wiesz co sobie myślałem - odburknąłem do niej. Nie zamierzałem przecież potwierdzać, że się z nią zgadzam, że jestem nikim, że nic nie znaczę. Za dumny byłem i zbyt mądry by pozwolić sobie na zniewagi rzucane pod moim adresem. Elvira mnie pouczała, a sama co osiągnęła? Codziennie siedziała wśród zwłok, a teraz szlajała się po rynsztokach i - co gorsza - ciągała również mnie. Kobietą sukcesu to raczej nie mogłem jej określić, a jeśli to był jakiś pokrętny plan zdobycia władzy, sławy czy innego posłuchu, to... Chyba śmiałem wątpić w coś podobnego.
Ale wiedzę miała! O ile nie ukrywała nieoczytania pod woalką pewności siebie... Wyglądała na delikatną, była drobna. Twarz miała śliczną, niemalże bez skazy. Ukrywała ją w tej chwili skrzętnie pod kapturem... Sam zresztą poczyniłem to samo, biorąc z niej przykład. Od razu też poprawiłem swoje przemyślenia - Elvira Multon nie była głupia. Miała w sobie zbyt dużo ostrożności by za taką uchodzić, a wiedzę niechybnie miała. Od wielu dni przyglądałem się jej pracy. Robiła swoje. Nie wahała się. Poprawiała mnie niejednokrotnie. Nigdy nie błądziła w swych słowach. Była konsekwentna. I precyzyjna, co potwierdzało jej cięcie i transportowanie trupiego serca.
Nie przepadałem za tymi momentami, kiedy mnie poprawiała. Nauka poprzez praktykę z rąk kobiety... nie należała do najlżejszych, jeśli chodziło o emocje. Ale tolerowałem to, przynajmniej próbowałem. Elvira miała wiedzę - powtórzyłem to sobie. I była śliczna. I niezrażona. Uczyłem się w ten oto sposób, ale i tak nie obyło się bez prychnięcia.
- Czyli został zjedzony. - I tyle.
Albo aż tyle. Albo może trochę na plus? Przecież czule połechtała moje ego. MIAŁEM RACJĘ. W jednej kwestii, ale jednak. Radowało to moje serce i zapewne dzięki temu przełknąłem jakoś wszelkie pouczenia. Za wyjątkiem tego odnośnie Rosiera.
- Myślę, że w twoich rękach będzie. Działasz cuda - stwierdziłem, bo niesamowicie mnie fascynowała oglądanie jak Elvirka kroi trupy. Chyba w tej chwili, to i Rosiera byłem gotów jej wybaczyć. - Mogę je obejrzeć bardziej z bliska? - zapytałem, właściwie wyrywając się do przodu.
Igor X. Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym matki; początkujący zaklinacz
Wiek : 18
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
spędzam zimne noce w czarnej trumnie z cedru
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zamierzała wykłócać się z nastoletnim ego, nie było takiej potrzeby. Rzuciła mu tylko lekko rozbawione spojrzenie i pokręciła głową. Wbrew temu, co mógł sobie myśleć, bocząc się w ten sposób i uciekając wzrokiem jak najdalej, wcale nie uznawała go za durnia bez potencjału. Gdyby tak było, nie tolerowałaby jego obecności w trakcie pracy, a już na pewno nie poświęcałaby czasu na to, by zabrać go w teren. Nie poniżałaby się w ten sposób nawet dla sympatii Iriny, która dobrze ją znała i wiedziała, że wypełnia swoje obowiązki w pełnym zakresie, a nawet z nadwyżką. Chłopak był jeszcze buńczuczny i nabuzowany testosteronem, ale widziała dla niego szansę na przyszłość, jeśli tylko wda się w swoją rodzinę ze strony matki i podąży szlakiem czarnomagicznej potęgi. Właściwie nie wyobrażała sobie, aby mogło potoczyć się to inaczej. Musiał dorosnąć, zasłużyć sobie na to, aby przedstawić go innym Rycerzom. Czas uciekał, wojna trwała. Nie chciał chyba przespać takiej szansy?
- Częściowo - potwierdziła, gdy skończyli wstępne oględziny zwłok i omówili najbardziej powierzchowne ślady. Oczywiście w trakcie pełnoprawnej sekcji mogliby znaleźć znacznie więcej, za pomocą organów prześledzić przeszłość denata i ostatnie chwile przed śmiercią. Nie zamierzała jednak ciągnąć za sobą zmasakrowanego trupa aż na Pokątną. Nie był tego godny. - Dziękuję, mów mi tak częściej, a może zabiorę cię gdzieś dalej niż tylko na Nokturn - rzuciła w odpowiedzi na komplement, uśmiechając się sucho pod nosem i poprawiając kaptur naciągnięty na jasne jak gwiazdy włosy. Nie była to obietnica, nie potrafiła przewidzieć najbliższej przyszłości, ale nie widziała przeszkód w tym, aby częściej zauważał, jaki zaszczyt spotkał go, że mógł uczyć się przy jej boku. - Oczywiście. Spójrz - Po otworzeniu klatki piersiowej zyskali widok na poczerniałe, spuchnięte od przesączającej się krwi płuca oraz życiodajny organ, który teraz trzymała w dłoniach bez obrzydzenia, odcinając wpierw aortę i pozostałe naczynia. Narząd był mocno otłuszczony, w worku osierdziowym zebrała się krew, której pozbyła się, rozcinając go i pozwalając lepkim skrzepom skapnąć na zimny bruk.
- Arteria coronaria dextra. Pamiętasz? Tętnica wieńcowa. Ewidentnie zwężona, tu i tutaj. - Powiodła brudnymi od krwi palcami wzdłuż blednących naczyń. - Żeby krew mogła płynąć i zasilać mięsień sercowy, wykształciło się krążenie oboczne. - Wskazała spuchnięte, dodatkowe naczynka. - Wydaje mi się, że niewiele mi przyjdzie z tego serca. Jest chore, tłuste. Ewidentnie stare, niewydolne, lewa komora paskudnie przerośnięta - dodała, bo ciału brakowało przecież rysów twarzy, po których dałoby się ocenić wiek. - Przejdziemy się jeszcze wzdłuż ulic. Zobaczymy, jak się mają nastroje na Nokturnie. Ile ludzi tu dzisiaj zdechło, ile zamordowano, a ilu leży nieprzytomnych... - mruknęła, wrzucając serce z powrotem do klatki piersiowej i przy pomocy zaklęcia oczyszczając i dezynfekując dłonie. - Chodź, Igor - Był dobrym towarzyszem, bo ciekawym. Nie krzywił się, nie wymiotował, nie narzekał. Tych trzech rzeczy nie byłaby w stanie zdzierżyć.
/zt
- Częściowo - potwierdziła, gdy skończyli wstępne oględziny zwłok i omówili najbardziej powierzchowne ślady. Oczywiście w trakcie pełnoprawnej sekcji mogliby znaleźć znacznie więcej, za pomocą organów prześledzić przeszłość denata i ostatnie chwile przed śmiercią. Nie zamierzała jednak ciągnąć za sobą zmasakrowanego trupa aż na Pokątną. Nie był tego godny. - Dziękuję, mów mi tak częściej, a może zabiorę cię gdzieś dalej niż tylko na Nokturn - rzuciła w odpowiedzi na komplement, uśmiechając się sucho pod nosem i poprawiając kaptur naciągnięty na jasne jak gwiazdy włosy. Nie była to obietnica, nie potrafiła przewidzieć najbliższej przyszłości, ale nie widziała przeszkód w tym, aby częściej zauważał, jaki zaszczyt spotkał go, że mógł uczyć się przy jej boku. - Oczywiście. Spójrz - Po otworzeniu klatki piersiowej zyskali widok na poczerniałe, spuchnięte od przesączającej się krwi płuca oraz życiodajny organ, który teraz trzymała w dłoniach bez obrzydzenia, odcinając wpierw aortę i pozostałe naczynia. Narząd był mocno otłuszczony, w worku osierdziowym zebrała się krew, której pozbyła się, rozcinając go i pozwalając lepkim skrzepom skapnąć na zimny bruk.
- Arteria coronaria dextra. Pamiętasz? Tętnica wieńcowa. Ewidentnie zwężona, tu i tutaj. - Powiodła brudnymi od krwi palcami wzdłuż blednących naczyń. - Żeby krew mogła płynąć i zasilać mięsień sercowy, wykształciło się krążenie oboczne. - Wskazała spuchnięte, dodatkowe naczynka. - Wydaje mi się, że niewiele mi przyjdzie z tego serca. Jest chore, tłuste. Ewidentnie stare, niewydolne, lewa komora paskudnie przerośnięta - dodała, bo ciału brakowało przecież rysów twarzy, po których dałoby się ocenić wiek. - Przejdziemy się jeszcze wzdłuż ulic. Zobaczymy, jak się mają nastroje na Nokturnie. Ile ludzi tu dzisiaj zdechło, ile zamordowano, a ilu leży nieprzytomnych... - mruknęła, wrzucając serce z powrotem do klatki piersiowej i przy pomocy zaklęcia oczyszczając i dezynfekując dłonie. - Chodź, Igor - Był dobrym towarzyszem, bo ciekawym. Nie krzywił się, nie wymiotował, nie narzekał. Tych trzech rzeczy nie byłaby w stanie zdzierżyć.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Postanowił skorzystać z usług poleconego mu przez pewną półgoblinkę uzdrowiciela praktykującego sztukę magomedyczną na Nokturnie. Ktoś oferujący swoje usługi w takim miejscu nie powinien zadawać swoim pacjentom niewygodnych pytań. Ich brak będzie dla niego bardzo dogodny. Mógł mieć tylko nadzieję, że zmierza do prawdziwej uzdrowicielki. Wyprawa do Londynu to jedno, ale na Nokturn to co innego. Porządni czarodzieje tam się nie zapuszczają. Nie zaliczał się do czarodziejów tej kategorii. Niemniej słyszał same złe rzeczy o tej ulicy.
Dlatego nie chciał aby okazało się, że fatygował się z samego Lancashire do Londynu po to aby przy odrobinie szczęścia trafić do obskurnego gabinetu nalężącego do jakieś pokrytej brodawkami szarlatanki, która będzie chciała przykładać mu pijawki do ręki lub upuszczać mu krew i tym podobne. Dla kogoś nie skończyłoby się to dobrze. Zdawał sobie sprawę z tego, że do uzdrowiciela należało iść, jak najszybciej. Jednak przez cztery pierwsze dni po pełni nieszczególnie nadawał się do czegokolwiek oraz miał niespodziewanych gości, co zarazem kolidowało z jego planami ale także było dogodne. Piątego dnia czuł się już trochę lepiej, choć nadal pozostał blady, wciąż z cieniami pod oczami i wciąż towarzyszyło mu przemęczenie.
Znajoma półgoblinka dokładnie nakreśliła mu całą trasę prowadzącą od punktu A do punktu B, którym miała być ta lecznica. Wszystkie zaułki prowadzące na Nokturn wyglądały dla niego tak samo. Z tego przed którym akurat się zatrzymał śmierdziało niewyobrażalnie, jak z rynsztoka. Róże to nie były. Nie ma jak to Londyn. Wszystko wskazywało na to, że znowu pomylił drogę. Z zaciśniętą dłonią na schowanej w kieszeni płaszcza różdżce zamierzał wkroczyć na tę uliczkę. Prócz różdżki miał na plecach kuszę i przy pasie nóż myśliwski. Jedno i drugie może się przydać, choć w razie potrzeby w pierwszej kolejności sięgnąłby po różdżkę. Pozostawał wyczulony na potencjalne zagrożenie, które mogło na niego tam czyhać po obraniu tej drogi do lecznicy. Nie będzie przecież odwrotu, gdy opuści Ulicę Pokątną i zniknie w tym mroku.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Sebastian Bartius' has done the following action : Rzut kością
'Nokturn' :
'Nokturn' :
Strona 2 z 2 • 1, 2
Rynsztok
Szybka odpowiedź