Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia :: Miododajnia
Różany plac
AutorWiadomość
Różany plac
Najkrótsza droga pomiędzy Domem Miodu a kawiarenką nie jest tak interesująca jak ta, która prowadzi odwiedzających Miododajnię odrobinę bardziej naokoło. Dłuższa trasa przebiega bowiem przez okrągły plac, który nazywany jest Różanym Placem. Na jego środku znajduje się sześciokątny klomb, od którego odchodzą łuki zwiewnych pergoli porośnięte gęsto różanymi pnączami. Tworzą one kwietną kopułę ponad całym placykiem, otulając go miękkim światłem w pudrowym kolorze róż. W powietrzu unosi się słodki zapach kwiatów oraz brzęczenie pracowitych pszczół, które uwijają się wśród delikatnych płatków.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
14 kwietnia 1958
Och, jak okropnie nie lubił podróży długodystansowych.
Ostatnimi czasy stawały się one jednak koniecznością. Dwa razy w tygodniu wybierał się przecież z Somerset do Walii i niekoniecznie chciał ryzykować spędzenia czasu w towarzystwie pewnego magipsychiatry na paniczne próby zaleczenia rozszczepień teleportacyjnych. Z niechęcią sięgał więc po swoją miotłę — najzwyklejszą na świecie, na której poruszał się raczej bez gracji i wyjątkowo zachowawczo, mocno ściskając trzonek nie tylko palcami o pobielałych knykciach, ale także nogami, w obawie przed upadkiem. Do Irlandii niestety nie mógł dostać się inaczej niż na miotle właśnie. Niby z wybrzeża Półwyspu Kornwalijskiego dało się dopłynąć doń na jakichś statkach, ale zachowawczy Sprout miał wrażenie, że takie rozwiązanie, przy okazji swojej zdecydowanie większej czasochłonności, może zakończyć się jeszcze poważnym rozstrojem żołądka i spędzeniem całej podróży albo w toalecie, albo wychylonym przez burtę. A nie było nic mniej męskiego od dawania wyraźnych sygnałów, że podróż jakimś środkiem transportu stanowiła wyzwanie dla całego organizmu.
Miododajnia była dość znanym dla czarodziejów punktem na mapie Irlandii. Nic więc dziwnego, że prowadząc korespondencję z jednym ze swych dostawców surowców koniecznych do tworzenia talizmanów, to właśnie w tym miejscu umówili się na odbiór towaru. Raymond, bo tak miał na imię dostawca Castora, wspominał, że miał w tym miejscu umówionych jeszcze kilka spotkań, ale żeby Castor zjadł śniadanie w domu i zdążył wyrobić się na obiad, bowiem Miododajnia miała być zamknięta dla gości. Spotkać się mieli przed budynkiem, pamiętającym czasy świetności lokalu. Taka sytuacja zupełnie nie dziwiła Sprouta — była wojna, a powodów upadków biznesów aż nadto. Miał wyłącznie nadzieję, że właściciele tego przybytku byli teraz w bezpieczniejszym miejscu i może tam w dalszym ciągu kontynuowali swoją miłość do pszczelarstwa, miodu i wszystkiego innego, czym swego czasu wzbogacali Irlandię. Sam przecież bał się, że otworzenie własnego sklepu w trakcie wojny nie było najlepszym pomysłem. Póki co jednak koniunktura działała na jego korzyść, na brak klientów nie mógł narzekać, a to z kolei — raz jeszcze, jak w zamkniętym obwodzie — pchało go tutaj, do Miododajni, dla uzupełnienia zapasów.
Wylądował przed budynkiem w sposób, który doświadczonych na miotle czarodziejów mógłby doprowadzić do białej furii, a tych bardziej współczujących do powzięcia zamiaru pomocy, gdyby miał zatrzymać się w jednym z nierozkwitniętych jeszcze różanych krzewów. Na całe szczęście udało mu się wyhamować przed zderzeniem, zeskoczyć z miotły tak, jakby nic się nie stało, odetchnąć z ulgą (zdecydowanie wolał czuć grunt pod nogami) i otrzepać szatę z kurzu, który wzbił wraz ze swym przybyciem.
— Castor, jesteś wreszcie! Na Merlina, myślałem, że skończysz w krzakach! — rozradowany głos Raymonda rozległ się za plecami Sprouta, który odwrócił się w jego stronę najszybciej, jak umiał, kiwając mu głową na przywitanie z szerokim uśmiechem.
— Trochę mi to zajęło, fakt, ale nie przesadzaj już, jestem o czasie — zaśmiał się krótko, zbliżając się do starszego od siebie czarodzieja. Różnica wieku nie była powalająca — Raymond był ciemnowłosym mężczyzną, nieco niższym od Castora, o jasnobrązowych, bardzo czujnych i skrzących mądrością oczach. — Wiem, że chciałbyś się pochwalić tym, co ostatnio udało ci się znaleźć, więc prezentuj, prezentuj, a potem porozmawiamy o cenie, co? — mógł sobie pozwolić na uśmiech w równych częściach rozbawiony i złośliwy. Znali się z Raymondem już kilka miesięcy i dobrze wiedzieli, kiedy mogli się trochę poprzekomarzać, a kiedy na pierwszy plan wychodziły poważne interesy.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Dzisiejszy poranek zapowiadał się całkiem ciekawie i też inaczej niż te, które miała do tej pory. Dziś miała zakupy w planach i to nie byle jakie! Bo dotyczyły one meridianów i zakup kryształów, które potrzebowała. Dlatego też z samego rana postanowiła zjeść śniadanie, a potem zrobić sobie harmonogram dzisiejszego dnia co powinna zrobić, oraz co sobie ewentualnie kupić bądź znaleźć. Punktem numer jeden były kryształy, które powinna sobie zakupić, te które już miała, straciły swoje moce, a że były one jednorazowe, to teraz co najwyżej mogą sobie leżeć i ładnie wyglądać.
Gotowa i przygotowana ubrała na siebie dość klasyczną białą koszulę oraz brązowe spodnie, a białą koszule wsadziła sobie do spodni, narzuciła dodatkowo na siebie płaszcz, by było jej ciepło i w ten oto sposób mogła ruszać w drogę. A! Nie mogła przecież zapomnieć o najważniejszej rzeczy, czyli plecaku, który lata świetlne miał już za sobą, ale sam fakt, że został on wykonany własnoręcznie przez Aurelię dodawało uroku temu przedmiotowi i po prostu nie miała serca aby go wyrzucić do kosza na śmieci.
Na samo miejsce spotkania pojawiła sie na miotle, która również swoje lata miała za sobą. Jej lot w porównaniu do nieznajomego, którego widziała z daleka, wyglądał całkiem dobrze. Samo latanie było bardzo spokojne, a lądowanie było wykonane z dziwną, ale satysfakcjonująca gracją i lekkością, może nie był to lot idealny, ale z pewnością widać tam było kobiecą rękę w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Gdy wylądowała, a w jej dłoni znalazła się miotła, nie miała nawet okazji buzi otworzyć, gdyż ktoś z daleka już wywoływał jej imię.
- Panna Moore, piękna jak zawsze! Zapraszam, zapraszam, wyczekiwałem panienki przybycie - Gdy do jej uszu dobiegł głos Raymonda, Aurelia uśmiechnęła się promiennie, nie sądziła, że sprzedawca tak prędko zapamięta jej imię i nazwisko. Jedyną charakterystyczną rzeczą w jej ubiorze były jej piegi oraz rudawe włosy, które nie są raczej codziennością. Raymond wychylał sie przez jedną postać, prawdopodobnie klienta. Gdy tak chwilę stała, to skojarzyła jego plecy, jakieś takie znajome jej się wydawały. Przybliżyła się do tej dwójki wolnym krokiem.
- Castor? To ty? - spytała przez chwilę zdziwiona. Nie widziała go chyba od czasów Hogwartu, a to już przecież ładnych parę lat minęło! A potem jej wzrok został przykuty przez Raymonda, bo ten zaczął prezentować swoje skarby, które właśnie miał do sprzedania. Pierwszy do oka wpadł jej kamień magiczny, idealny do Meridianów, dostała zamówienie, by właśnie taki kryształ dostarczyć jednej swojej znajomej, a że aktualnie jest zapracowana, to Aurelia mogła ją wyręczyć w tym temacie, a po drugie sama też takich kryształów potrzebuje do pracy, więc to są dwie pieczenie na jednym ogniu. Ona dostanie swoje kamienia tak samo jak i rudowłosa. Potem Raymond pokazywał jakieś talizmany i kilka innych produktów, których nie rozpoznawała ani nie znała z imienia.
Gotowa i przygotowana ubrała na siebie dość klasyczną białą koszulę oraz brązowe spodnie, a białą koszule wsadziła sobie do spodni, narzuciła dodatkowo na siebie płaszcz, by było jej ciepło i w ten oto sposób mogła ruszać w drogę. A! Nie mogła przecież zapomnieć o najważniejszej rzeczy, czyli plecaku, który lata świetlne miał już za sobą, ale sam fakt, że został on wykonany własnoręcznie przez Aurelię dodawało uroku temu przedmiotowi i po prostu nie miała serca aby go wyrzucić do kosza na śmieci.
Na samo miejsce spotkania pojawiła sie na miotle, która również swoje lata miała za sobą. Jej lot w porównaniu do nieznajomego, którego widziała z daleka, wyglądał całkiem dobrze. Samo latanie było bardzo spokojne, a lądowanie było wykonane z dziwną, ale satysfakcjonująca gracją i lekkością, może nie był to lot idealny, ale z pewnością widać tam było kobiecą rękę w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Gdy wylądowała, a w jej dłoni znalazła się miotła, nie miała nawet okazji buzi otworzyć, gdyż ktoś z daleka już wywoływał jej imię.
- Panna Moore, piękna jak zawsze! Zapraszam, zapraszam, wyczekiwałem panienki przybycie - Gdy do jej uszu dobiegł głos Raymonda, Aurelia uśmiechnęła się promiennie, nie sądziła, że sprzedawca tak prędko zapamięta jej imię i nazwisko. Jedyną charakterystyczną rzeczą w jej ubiorze były jej piegi oraz rudawe włosy, które nie są raczej codziennością. Raymond wychylał sie przez jedną postać, prawdopodobnie klienta. Gdy tak chwilę stała, to skojarzyła jego plecy, jakieś takie znajome jej się wydawały. Przybliżyła się do tej dwójki wolnym krokiem.
- Castor? To ty? - spytała przez chwilę zdziwiona. Nie widziała go chyba od czasów Hogwartu, a to już przecież ładnych parę lat minęło! A potem jej wzrok został przykuty przez Raymonda, bo ten zaczął prezentować swoje skarby, które właśnie miał do sprzedania. Pierwszy do oka wpadł jej kamień magiczny, idealny do Meridianów, dostała zamówienie, by właśnie taki kryształ dostarczyć jednej swojej znajomej, a że aktualnie jest zapracowana, to Aurelia mogła ją wyręczyć w tym temacie, a po drugie sama też takich kryształów potrzebuje do pracy, więc to są dwie pieczenie na jednym ogniu. Ona dostanie swoje kamienia tak samo jak i rudowłosa. Potem Raymond pokazywał jakieś talizmany i kilka innych produktów, których nie rozpoznawała ani nie znała z imienia.
Mowa - #755353
Różany plac
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia :: Miododajnia