Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Wąwóz Cheddara
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Wąwóz Cheddara
Cheddar to największy wąwóz w Anglii, o którym wspominano w zapiskach sięgających jej początków. Wapienny wąwóz znajduje się w pobliżu wioski Cheddar, w południowej części masywu wzgórz Mendi. Urzekające widoki przyciągają wzrok. Skaliste, wapienne klify zwieńczone soczystym zielonym mchem i roślinną oraz liczne formacje skalne i jaskinie kuszą urokiem i tajemnicą. Pozwalają na chwilę odpoczynku i wytchnienia. To miejsce w którym czas na chwilę stanie w miejscu. Mawia się, że można tu spotkać lunnaballe. Każda ludzka ingerencja w to miejsce jest zabroniona. Pilnuje się tego, by miejsce pozostało żywe i funkcjonowało naturalnie.
Naprawdę czuła niewysłowioną satysfakcję, gdy inni łowcy wilkołaków, pracujący dla rodu Avery, od wieków słynącego z polowań na te bestie, posyłali jej niemal nienawistne, pełne zawiści spojrzenia. Wściekłość mieli wypisaną na twarzach: wykrzywione usta, ściągnięte brwi, szczęki zaciśnięte tak mocno, że byli bliscy wyłamania sobie zębów, pulsujące na skroniach żyły krwi. Splatali potężne ramiona na szerokich piersiach i patrzyli na nią spode łba, mając w oczach pytanie: dlaczego ona? Przecież to kobieta. Sigrun odpowiadała na to wszystko pełnym satysfakcji uśmiechem, emanowała wręcz samozadowoleniem; po kwaterze łowców poruszała się dumnie wyprostowana, z wysoko uniesioną brodą, nie omieszkała posyłać pełne wyższości spojrzenia tym, którzy wydawali się najbardziej niezadowoleni z pozycji, jaką powierzył jej nie kto inny jak sam lord nestor rodu Avery. Niektórzy pracowali dla jego rodziny długimi latami, ich ciało nosiło liczne blizny po tej służbie, a mimo to nie spotkał ich podobny zaszczyt - nie współczuła im wcale. Najwyraźniej nie byli dość dobrzy, nie tak dobrzy jak ona, nie mogli się z nią równać. Nie ukończyła trzydziestego roku życia, a lord Avery sam zwrócił się do niej z propozycją współpracy - a niespełna pół roku później powierzył Rookwood dowództwo nad grupą łowców. Pojawienie się jasnowłosej czarownicy, kobiety, w ich szeregach w lipcu wywołało oburzenie. Grono to składało się niemal wyłącznie z mężczyzn, panowało wszak powszechne przekonanie, że kobiety zwyczajnie się do tego nie nadają, że są do tego za miękkie, słabe, zbyt emocjonalne. Większość z nich być może tak - tylko dlatego, że w ten sposób je wychowano. Na głupie, naiwne gęsi, które nie potrafią sięgnąć po prawdziwą moc. Problem nie tkwił w genetyce, w słabszych genach, które warunkowałyby mniejszą moc magiczną, a jedynie w staromodnym, konserwatywnym modelu wychowania, upośledzającym czarownice od najmłodszych lat. Sigrun twierdziła, że jest prawdziwym dowodem na to, że kobieta nadaje się do tego zawodu - jeśli tylko tego pragnie i dołoży do tego odpowiednich starań, zupełnie tak jak mężczyzna. W niczym nie ustępowała innym łowcom: była słabsza fizycznie, owszem, nie pracowała nad tężyzną i siłą mięśni, ale jej siła tkwiła w zwinności, gibkim ciele, szybkości - i przede wszystkim w magii. Władała po stokroć potężniejszymi czarami niż lwia część z nich. Dzięki Czarnemu Panu sięgnęła po moc, o której dawniej nawet nie śniła. Stała się silną czarownicą, niebezpieczną wiedźmą, wyjątkowo zdeterminowaną i uparcie dążącą do celu - po trupach. Lord Avery dostrzegł w niej nie tylko doświadczenie i talent, ale i zaangażowanie, bezwzględność i silny charakter, cechy, którymi winien być obdarzony dowódca i awansował ją, powierzając władzę. Uznawała to za zaszczyt i przejaw wielkiego zaufania: jego rodzina słynęła wszak z wyjątkowo konserwatywnych poglądów, zarówno na czystą krew (z tym zgadzała się w pełni), jak i na rolę kobiet w społeczeństwie. Sukces ten liczył się dla Sigrun więc podwójnie, lecz dla niektórych był wyjątkowo nie w smak. Nie mogli pogodzić się z tym, że awansowano kobietę, umniejszali jej tylko przez fakt nieposiadania pewnej części ciała między udami, ale to już przestało mieć znaczenie. Musieli pogodzić się z tym tak jak Rycerze Walpurgii, niezadowoleni, że to czarownica nosiła na przedramieniu Mroczny Znak - a nie on, mężczyzna. Czyż nie sami byli sobie winni? Sam fakt posiadania kutasa nie czynił ich lepszymi, władcami świata, nie był żadnym powodem do awansu.
Nie omieszkała odbijać sobie długich miesięcy pogardliwych spojrzeń i prób docinek, z którymi nauczyła sobie poradzić; cudza niewiara w jej możliwości dawno przestała ją obchodzić, była świadoma swojej mocy i umiejętności, znała swoją wartość. Irytowały ją czasami, bo miała wybuchowy charakter - i wyjątkowo mściwy. Niektórzy wykopali pod sobą dołki, pod które sami wpadną.
- Crabbe, twój raport? - zimny głos blondynki przeciął ciszę jak ostry miecz, gdy przeniosła na czarodzieja swoje beznamiętne spojrzenie. Zebrali się w jednej z komnat kwatery łowców wilkołaków w Shropshire, zasiadając przy długim stole, aby wymienić się zebranymi informacjami i omówić dalszy plan działania na zbliżającą się pełnię księżyca, która wypadała. Od kilku tygodni była na tropie mężczyzny o nazwisku Smith, ugryzionego przez wilkołaka, którego udało im się schwytać trzy księżyce temu - siłą wydarli z niego informacje o jego ofiarach. Ataków dokonywał z premedytacją, wykorzystując dobrodziejstwa wywaru tojadowego, wybierał swoje ofiary wedle pewnych kryteriów, zamierzając stworzyć swoją własną watahę. Sigrun to brzydziło - zarówno plany założenia wilkołaczej rodziny, jak i wywar tojadowy. Rozpowszechnienie jego receptury uważała za najgorszą bzdurę, jaką autor mógł uczynić - doprowadziło to do takich przypadków jak Greyback. Ilu jeszcze takich psychopatów się znajdzie? Z pewnością niemało.
Smith był pierwszy na ich liście. Zniknął, gdy tylko zorientował się, że jego stwórca został schwytany. Nie mógł jednak ukrywać się przed nimi wiecznie. Sigrun, otrzymawszy awans i grupę łowców pod swoją opiekę, rozszerzyła śledztwo i rozdzieliła zadania, by zebrać informacje szybciej.
Crabbe, niemal czterdziestoletni mężczyzna o szerokich ramionach i głębokiej szramie przechodzącej przez cały dziobaty policzek, oko i brew, spojrzał na blondynkę spode łba, świadom, że wcale niepotrzebne było jej to na piśmie, że wciąż zaznaczała swoją pozycję i wyznaczała granice: on i reszta byli teraz Sigrun podlegli, winni jej byli posłuszeństwo i mieli spełniać służbowe polecenia bez zająknięcia. Brak spisanego raportu spotkał się z dezaprobatą Rookwood, czego nie omieszkała wyrazić w ostrych słowach, rugając go przy wszystkich: ostatecznie zażądała, aby podzielił się zgromadzonymi informacjami werbalnie, teraz, przy stole. Crabbe opowiedział więc o wąwozie Cheddara - największym wąwozie na Wyspach Brytyjskich, gdzie można było odnaleźć sieć licznych jaskiń, stanowiących doskonałą kryjówkę podczas pełni. Bestia była w stanie się tam ukryć, bez wywaru tojadowego, mogła się z tego labiryntu nie wydostać. Crabbe wywęszył, że tam mógł ukrywać się Smith - tak blisko nich. Czyż najciemniej nie było pod latarnią?
- Zbadamy te jaskinie, pozostawimy pułapki, rzucimy zaklęcia ochronne, które nie pozwolą mu wyjść na zewnątrz, gdy już tam wejdzie - oznajmiła wszystkim, wstając od stołu i sięgając po czarny, skórzany płaszcz, podszyty futrem. - Teraz - uściśliła, zdziwiona, że wciąż trwali na swoich miejscach. Nie było czasu do stracenia. Księżyc zaokrągli się za kilka dni, a Smith do kryjówki najpewniej przybędzie wcześniej - o ile już go tam nie było. Jeśli zastaną go tam teraz - a byli w posiadaniu jego fotografii, rozpoznają twarz, gdy go spotkają w ludzkiej postaci - pojmanie nie będzie stanowiło większego problemu. Chwilę przed pełnią wilkołaki były osłabione, wyglądały na chore, brakowało im energii. Nie byłby w stanie długo bronić się przed grupą łowców, a podejmując próbę teleportacji na pewno by się rozszczepił.
Myśląc o rozwiązaniu problemu anomalii, czuła złość i zawód, że nie udało im się pokrzyżować planów Zakonu Feniksa - i lękała się gniewu Czarnego Pana, jednakże brak zakłóceń magii tak jak wszyscy przyjmowała z ulgą. Działała jak należy, teleportacja także, co wyeliminowało problemy logistyczne. Przy swoich współpracownikach nie zdradzała swych wszystkich umiejętności, przemieniając się w kłąb czarnej mgły, zaś podróżowanie na miotle trwoniło ich czas. Wszyscy teleportowali się do wąwozu Cheddara, Crabbe miał przy sobie mapę większości jaskiń; jeszcze w kwaterze Sigrun rozdzieliła ich na mniejsze zespoły i każdemu wyznaczyła obszar do spenetrowania, zbadania i określiła pułapki jakie mieli tam zastawić. Jej samej towarzyszył Harvey, mający być od tej pory ewentualnym zastępcą: współpracowali ze sobą od samego początku jej pracy dla lorda Avery'ego, a jeszcze wcześniej mieli ze sobą do czynienia w Biurze Kontroli Wilkołaków. Oboje zaczynali jako Brygadziści, Harvey był od niej starszy i wcześniej odszedł z Ministerstwa Magii - i nie żałował, na tym i wielu innych polach dobrze się rozumieli. Był doświadczony, utalentowany i bystry: dobrze było go mieć za plecami. Razem wyruszyli na penetrację systemu jaskiń, odnajdując w nich ślady, które pozostawił po sobie Smith podczas grudniowej pełni: ślady pazurów na ścianach i wilkołacczą sierść. Na niego samego nie trafili, pozostali łowcy także, poza pełnią musiał mieć bezpieczną kryjówkę gdzie indziej - ale to już nie potrwa długo. Sigrun, szepcząc inkantację odpowiednich zaklęć w wilgotnej, nisko sklepionej pieczarze, była pewna, że za zaledwie trzy dni czeka ich niełatwe starcie. Tak ciasna przestrzeń mogła być zarówno wadą, jak i zaletą; trudno będzie to umiejętnie wykorzystać, ale miała na to pomysł. Wystarczyło go dopracować - mimo wszystko najlepiej było uczynić to wspólnie, już w kwaterze, musieli pracować zespołowo.
Później, badając dalej mapy wąwozu Cheddara, natrafiła na informację, że można było tam odnaleźć lunaballe - co przypomniało jej, że złożyła Dolohovowi obietnicę, że podczas pewnej pełni będzie mógł im towarzyszyć, aby zdobyć niezbędne ingrediencje. Styczniowa pełnia mogła nie być najlepszym pomysłem, ale noc była długa - zamierzała poinformować Rosjanina, by pozostał w pogotowiu.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
2.02
Cornelius otulił się mocniej płaszczem. Nienawidził złej pogody. Zimy stulecia, która szalała teraz w Anglii. Wiatru, który rozwiewał poły jego czarnego płaszcza. Prawdę mówiąc, nienawidził też deszczu, mżawki, burz, wichur, ogółem standardowej pogody Shropshire. Może mróz był nawet przyjemną odmianą. Na wakacjach nad Lazurowym Wybrzeżem nienawidził zaś słońca, duchoty, spiekoty i żaru. Jeśli się nad tym namyślić, znalazłby powód aby narzekać na każdą pogodę - był człowiekiem słowa i pióra, najlepiej czuł się za biurkiem, a nie w terenie.
Od czasu do czasu można było jednak pozwolić sobie na spacer. Szczególnie z najbliższym przyjacielem, w rodzinnych stronach.
-Podobno rebelianci zagnieździli się niedaleko rzeki Severn. - westchnął, spoglądając na piękne i surowe Shropshire ze szczytu wzgórza, na które właśnie się wdrapali.
-Muszę zaangażować się w tą wojnę czynniej niż się spodziewałem, Septimusie. - zwrócił wzrok na przyjaciela. Już dawno temu zostawili za sobą pamiętną rozmowę w salonie Corneliusa, kompromitujące sekrety i nadwyrężone zaufanie. Byli braćmi, na dobre i na złe.
Okazało się za to, że krew Franza Kruegera nie była jedyną, która splamiła ręce Sallowa. Szybko przekonał się, że ministerialne przemowy nie wystarczą, aby stać się bohaterem wojennym. Ambicja dławiła go na myśl, że dawna narzeczona wspięła się na wyżyny szeregów Rycerzy Walpurgii - to przy niej, by jej zaimponować, zabił jednego z rebeliantów. Potem poszedł pojedynkować się w londyńskich kanałach, a teraz snuł śmiałe plany odbicia rzeki Severn z rąk wrogów. Shropshire było jego domem, musiał dbać o jego bezpieczeństwo.
Septimus znał go za to na tyle, by wyczuć lekkie drgnienie głosu, dostrzec zmarszczkę u nasady nosa. Choć Sallow bywał bezwzględny, to nigdy nie lubił brudzić sobie rąk, lękał się niebezpieczeństw, nie narażałby życia nawet za najszlachetniejszą ideę. Widać było, że nie podjął decyzji o walce lekko, że się... martwi?
Szczególnie teraz, gdy myślał o swojej nowej rodzinie.
-Słyszałem, że Valerie ma grać koncert w Walentynki. - nerwowo zaczął bawić się guzikiem płaszcza. Takie gesty do niego nie pasowały, zazwyczaj był opanowany. Czyżby przejął tik od Septimusa? Był społecznym kameleonem, czasem zdarzało mu się dostosowywać prezencję do rozmówców. -Porozmawiam z nią po nim. - zerknął na dyrygenta porozumiewawczo. Nadal nie pytał go na głos o zgodę, nie po tamtym całym dramacie, był na to zbyt dumny... ale mimo wszystko, spojrzenie miał chyba trochę pytające.
ekwipunek we wsiąkiewce
Cornelius otulił się mocniej płaszczem. Nienawidził złej pogody. Zimy stulecia, która szalała teraz w Anglii. Wiatru, który rozwiewał poły jego czarnego płaszcza. Prawdę mówiąc, nienawidził też deszczu, mżawki, burz, wichur, ogółem standardowej pogody Shropshire. Może mróz był nawet przyjemną odmianą. Na wakacjach nad Lazurowym Wybrzeżem nienawidził zaś słońca, duchoty, spiekoty i żaru. Jeśli się nad tym namyślić, znalazłby powód aby narzekać na każdą pogodę - był człowiekiem słowa i pióra, najlepiej czuł się za biurkiem, a nie w terenie.
Od czasu do czasu można było jednak pozwolić sobie na spacer. Szczególnie z najbliższym przyjacielem, w rodzinnych stronach.
-Podobno rebelianci zagnieździli się niedaleko rzeki Severn. - westchnął, spoglądając na piękne i surowe Shropshire ze szczytu wzgórza, na które właśnie się wdrapali.
-Muszę zaangażować się w tą wojnę czynniej niż się spodziewałem, Septimusie. - zwrócił wzrok na przyjaciela. Już dawno temu zostawili za sobą pamiętną rozmowę w salonie Corneliusa, kompromitujące sekrety i nadwyrężone zaufanie. Byli braćmi, na dobre i na złe.
Okazało się za to, że krew Franza Kruegera nie była jedyną, która splamiła ręce Sallowa. Szybko przekonał się, że ministerialne przemowy nie wystarczą, aby stać się bohaterem wojennym. Ambicja dławiła go na myśl, że dawna narzeczona wspięła się na wyżyny szeregów Rycerzy Walpurgii - to przy niej, by jej zaimponować, zabił jednego z rebeliantów. Potem poszedł pojedynkować się w londyńskich kanałach, a teraz snuł śmiałe plany odbicia rzeki Severn z rąk wrogów. Shropshire było jego domem, musiał dbać o jego bezpieczeństwo.
Septimus znał go za to na tyle, by wyczuć lekkie drgnienie głosu, dostrzec zmarszczkę u nasady nosa. Choć Sallow bywał bezwzględny, to nigdy nie lubił brudzić sobie rąk, lękał się niebezpieczeństw, nie narażałby życia nawet za najszlachetniejszą ideę. Widać było, że nie podjął decyzji o walce lekko, że się... martwi?
Szczególnie teraz, gdy myślał o swojej nowej rodzinie.
-Słyszałem, że Valerie ma grać koncert w Walentynki. - nerwowo zaczął bawić się guzikiem płaszcza. Takie gesty do niego nie pasowały, zazwyczaj był opanowany. Czyżby przejął tik od Septimusa? Był społecznym kameleonem, czasem zdarzało mu się dostosowywać prezencję do rozmówców. -Porozmawiam z nią po nim. - zerknął na dyrygenta porozumiewawczo. Nadal nie pytał go na głos o zgodę, nie po tamtym całym dramacie, był na to zbyt dumny... ale mimo wszystko, spojrzenie miał chyba trochę pytające.
ekwipunek we wsiąkiewce
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 11.01.22 4:05, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podtrzymywanie kapelusza na głowie przy takim wietrze było przyjemnym sposobem, na brak konieczności zajmowania rąk czymkolwiek. Nawet spojrzenie Septimusa wydawało się zachowywać całkowicie standardowo, jakby ten przed momentem zażył jakąś odurzającą substancję – tak jednak nie było – typowe zmęczenie, występujące przy pokonywaniu to kolejnych metrów w głębokim niekiedy śniegu, działało kojąco i pozwalało skupić myśli – na widokach dookoła, na obecności Corneliusa, na nogawkach spodni, które zaczynały wilgotnieć, a potem zamarzać.
Zima stulecia. Wojna. Ogólne niepokoje. Wszystko to niewiele różniło się od tego, z czym musiał mierzyć się w Berlinie, chociaż tym razem liczyć mógł na bezpieczniejszą pozycję. Nie musiał już walczyć o przetrwanie i środki na życie – te miał w końcu pod ręką. Nie musiał też wyrabiać sobie opinii, będąc już wystarczająco utytułowanym muzykiem. Mógł żyć spokojnie, próbując udawać, że dookoła wcale nie czają się niebezpieczeństwa. Obijać się między trzema najczęściej odwiedzanymi miastami, będącymi źródłem niezbędnych do przeżycia dochodów. Chodzić na bankiety i udawać, że rozmowy na nich toczone wcale nie dotyczą tematu wojny.
- Przy dobrych wiatrach sami poumierają. Jest przecież tak zimno… – zauważył posępnie Vanity, stając przy ramieniu Corneliusa i obserwując wszystko to, co on. Nie wcinał się w kwestię konieczności udziału w wojnie – Sallow był politykiem, tacy jak oni mogli wyjść źle na pasywności. Spaść ze stołka, zyskać łatkę bezczynnych w trudnych czasach, nieczułych na potrzeby lokalnej ludności… Septimus nie poznał tego na własnej skórze, nauczył się jednak rozumieć zasady tego ogarniętego chaosem świata. Nigdzie nie dało się zarobić tyle, ile na wojnie. Dotyczyło to również społecznego zaufania. – Co planujesz? – nie mógł jednak powstrzymać pytania. Nie próbował więc również powstrzymywać Corneliusa, znając smutne realia radzenia sobie na froncie. Po prostu chciał wiedzieć. Wiedzieć, gdzie powinien za nim iść, bo między magią a prawdą – i tak za nim pójdzie.
Za nim i Valerie, bo jej temat wypłynął widocznie mimowolnie. Wiedział, że Cornelius był gotowy ją chronić. Wiedział, że nie wplącze jej w wojenne intrygi do tego stopnia, by ona i jej córka były zagrożone, stąd nawet nie prosił o potwierdzenie swoich przypuszczeń.
- Na pewno nie obraziłaby się, gdybyś poprosił ją o rękę przed publicznością. To romantyczne i może dołożyć jej sławy. Pewnie trafiłaby na języki… – zasugerował. W ich artystycznym świecie takie rzeczy dobrze się sprzedawały. Ludzie, a szczególnie młode kobiety, uwielbiały historie miłosne pomimo wojny, mrozu i głodu. Powzruszałyby się lub zazdrościły, obie te rzeczy jednak byłyby dla nich z korzyścią, tak oczywiście zakładał Septimus. Zauważenie nerwowych tików Corneliusa sprawiło jednak, że odwrócił wzrok od widoków znajdujących się w dole ośnieżonego wąwozu i spojrzał na przyjaciela z rozbawieniem. – Stary, stresujesz się tym. Tylko nie mów, że po tym wszystkich stchórzysz.
Zima stulecia. Wojna. Ogólne niepokoje. Wszystko to niewiele różniło się od tego, z czym musiał mierzyć się w Berlinie, chociaż tym razem liczyć mógł na bezpieczniejszą pozycję. Nie musiał już walczyć o przetrwanie i środki na życie – te miał w końcu pod ręką. Nie musiał też wyrabiać sobie opinii, będąc już wystarczająco utytułowanym muzykiem. Mógł żyć spokojnie, próbując udawać, że dookoła wcale nie czają się niebezpieczeństwa. Obijać się między trzema najczęściej odwiedzanymi miastami, będącymi źródłem niezbędnych do przeżycia dochodów. Chodzić na bankiety i udawać, że rozmowy na nich toczone wcale nie dotyczą tematu wojny.
- Przy dobrych wiatrach sami poumierają. Jest przecież tak zimno… – zauważył posępnie Vanity, stając przy ramieniu Corneliusa i obserwując wszystko to, co on. Nie wcinał się w kwestię konieczności udziału w wojnie – Sallow był politykiem, tacy jak oni mogli wyjść źle na pasywności. Spaść ze stołka, zyskać łatkę bezczynnych w trudnych czasach, nieczułych na potrzeby lokalnej ludności… Septimus nie poznał tego na własnej skórze, nauczył się jednak rozumieć zasady tego ogarniętego chaosem świata. Nigdzie nie dało się zarobić tyle, ile na wojnie. Dotyczyło to również społecznego zaufania. – Co planujesz? – nie mógł jednak powstrzymać pytania. Nie próbował więc również powstrzymywać Corneliusa, znając smutne realia radzenia sobie na froncie. Po prostu chciał wiedzieć. Wiedzieć, gdzie powinien za nim iść, bo między magią a prawdą – i tak za nim pójdzie.
Za nim i Valerie, bo jej temat wypłynął widocznie mimowolnie. Wiedział, że Cornelius był gotowy ją chronić. Wiedział, że nie wplącze jej w wojenne intrygi do tego stopnia, by ona i jej córka były zagrożone, stąd nawet nie prosił o potwierdzenie swoich przypuszczeń.
- Na pewno nie obraziłaby się, gdybyś poprosił ją o rękę przed publicznością. To romantyczne i może dołożyć jej sławy. Pewnie trafiłaby na języki… – zasugerował. W ich artystycznym świecie takie rzeczy dobrze się sprzedawały. Ludzie, a szczególnie młode kobiety, uwielbiały historie miłosne pomimo wojny, mrozu i głodu. Powzruszałyby się lub zazdrościły, obie te rzeczy jednak byłyby dla nich z korzyścią, tak oczywiście zakładał Septimus. Zauważenie nerwowych tików Corneliusa sprawiło jednak, że odwrócił wzrok od widoków znajdujących się w dole ośnieżonego wąwozu i spojrzał na przyjaciela z rozbawieniem. – Stary, stresujesz się tym. Tylko nie mów, że po tym wszystkich stchórzysz.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
The member 'Septimus Vanity' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Zamrugał, spoglądając na Septimusa z nieodgadnioną miną. Przez moment próbował w głowie oszacować, czy przyjaciel był aż tak naiwny, czy też naprawdę mówił z wojennego doświadczenia.
-Tak myślisz? - bąknął, oddając mu kredyt zaufania. -W Berlinie umierali? Myślę, żeby odbić rzekę Severn dopóki trwają mrozy. Faktycznie muszą tam mieć tylko tymczasowe obozowisko, będą osłabieni. - zwierzył się, ale chyba nie o te plany Septimus pytał, nie o tak bliskie.
-Zaprosili mnie na swoje spotkanie. Najbliżsi zwolennicy Czarnego Pana. - nie mógł powstrzymać dumnego uśmiechu, ale oczy pozostały rozbiegane, mrugał jakoś zbyt często.
Chciał chwycić przyjaciela za połę koszuli i wykrzyczeć: boję się, Septimusie, boję się, że ktoś się dowie o moich błędach z przeszłości, o tym, że zabijanie mugoli wcale nie sprawia mi radości, o tym że do niedawna wysyłałem pieniądze bękartowi mugolki, skazałem już syna na śmierć po to aby robić karierę, ale to chyba wciąż za mało, za mało, za mało, kiedy przestaje odzywać się sumienie, ile lat po wojnie minęło zanim zacząłeś spać spokojnie, czy dlatego tyle pijesz, Septimusie?
Wziął głęboki wdech, dusząc w gardle słowa.
-Wystarczyło kilka miesięcy aktywności, wyjście zza biurka. Dowiem się, co planują, do czego mnie potrzebują i będę im służył jak umiem. - przełknął ślinę, podchwytując spojrzenie Septimusa. Wiedział, o kim w tym momencie pomyśleli. -Ludzie już patrzą na mnie z szacunkiem, mam pełniejszą spiżarnię niż koledzy z Ministerstwa, mogę swobodnie chodzić po cholernym Śmiertelnym Nokturnie. Korzyści będą spore, dla mnie, dla mojej rodziny. - żony, szwagra.
-Pieniądze z Berlina. - zaczął nagle. -Nie zostały w Niemczech, prawda? - gdzie je wywoziłeś Septimusie? Naucz mnie, nie chcę zniżać się do rozmowy ze Stefanem, a muszę założyć dla Valerie konto bankowe.
Płynnie przeszli do rad sercowych, w końcu wszystko rozbijało się o rodzinę, zawsze. Przechylił lekko głowę, słuchając rady o publicznych oświadczynach.
-Tak, jak ty Amelii. Ale jeszcze nie przyjęła - dlaczego? - wytknął łagodnie, krzyżując ręce na torsie. To ważne, tłumaczył przyjacielowi przez ostatnie pół roku, odkąd poznał jego feralny sekret. Ja byłem zaręczony, Septimusie, związek z Deirdre kupił mi kilka lat spokoju. O tobie niedługo zaczną plotkować.
-Najpierw porozmawiam z Valerie osobiście, upewnię się, że znam odpowiedź. Jeśli będzie twierdząca, oświadczę się na scenie. - zadecydował, marszcząc lekko brwi. Nie zniósłby publicznej odmowy i nie potrafiłby wymazać pamięci całej widowni. Na moment pogrążył się we własnych myślach i...
-...co?! Wcale się nie stresuję. - żachnął się, ze złością poprawiając szalik. -Czym tu się stresować? To wygodny i obustronnie korzystny układ i okazja do spowinowacenia się z tobą, nic więcej. - zapewnił, niepotrzebnie i zbyt pośpiesznie. Septimus za dobrze go znał.
Obejrzał się przez ramię, zaciskając palce na różdżce. Ktoś za nimi szedł, na szczęście na tyle daleko aby nie słyszeć ich słów. Przypomniał sobie, że widział go już wcześniej, u podnóża góry.
-Sprawdźmy, czego chce, ale bądź czujny. - szepnął do Septimusa. We wrogich hrabstwach nie pozwoliłby sobie na taką swobodę, ale to przecież Shropshire.
Zmarszczył lekko nos, czując zapach alkoholu - intensywniejszy wraz ze zbliżającym się mężczyzną. Spojrzał wyczekująco na nieznajomego, unosząc lekko podbródek. Nie kojarzył jego twarzy, a znał większość czarodziejów z szanowanych domów w rodzinnym hrabstwie.
-Przepraszam, że zawracam panom głowę... nie mam złych zamiarów... - odezwał się ochrypłym głosem czarodziej, z niepokojem prześlizgując wzrokiem po dłoniach Corneliusa, widząc różdżkę. Przełknął ślinę i utkwił spojrzenie w Septimusie. -Ja... widziałem pana koncert, tak dobrze panu z oczu patrzy... Na pewno ma pan... trochę oszczędności, prawda? Ja... już nic mi nie zostało, porwali moją żonę, oddałem im wszystko, ale chcą więcej... trzydzieści galeonów i byłaby wolna...
-Tak myślisz? - bąknął, oddając mu kredyt zaufania. -W Berlinie umierali? Myślę, żeby odbić rzekę Severn dopóki trwają mrozy. Faktycznie muszą tam mieć tylko tymczasowe obozowisko, będą osłabieni. - zwierzył się, ale chyba nie o te plany Septimus pytał, nie o tak bliskie.
-Zaprosili mnie na swoje spotkanie. Najbliżsi zwolennicy Czarnego Pana. - nie mógł powstrzymać dumnego uśmiechu, ale oczy pozostały rozbiegane, mrugał jakoś zbyt często.
Chciał chwycić przyjaciela za połę koszuli i wykrzyczeć: boję się, Septimusie, boję się, że ktoś się dowie o moich błędach z przeszłości, o tym, że zabijanie mugoli wcale nie sprawia mi radości, o tym że do niedawna wysyłałem pieniądze bękartowi mugolki, skazałem już syna na śmierć po to aby robić karierę, ale to chyba wciąż za mało, za mało, za mało, kiedy przestaje odzywać się sumienie, ile lat po wojnie minęło zanim zacząłeś spać spokojnie, czy dlatego tyle pijesz, Septimusie?
Wziął głęboki wdech, dusząc w gardle słowa.
-Wystarczyło kilka miesięcy aktywności, wyjście zza biurka. Dowiem się, co planują, do czego mnie potrzebują i będę im służył jak umiem. - przełknął ślinę, podchwytując spojrzenie Septimusa. Wiedział, o kim w tym momencie pomyśleli. -Ludzie już patrzą na mnie z szacunkiem, mam pełniejszą spiżarnię niż koledzy z Ministerstwa, mogę swobodnie chodzić po cholernym Śmiertelnym Nokturnie. Korzyści będą spore, dla mnie, dla mojej rodziny. - żony, szwagra.
-Pieniądze z Berlina. - zaczął nagle. -Nie zostały w Niemczech, prawda? - gdzie je wywoziłeś Septimusie? Naucz mnie, nie chcę zniżać się do rozmowy ze Stefanem, a muszę założyć dla Valerie konto bankowe.
Płynnie przeszli do rad sercowych, w końcu wszystko rozbijało się o rodzinę, zawsze. Przechylił lekko głowę, słuchając rady o publicznych oświadczynach.
-Tak, jak ty Amelii. Ale jeszcze nie przyjęła - dlaczego? - wytknął łagodnie, krzyżując ręce na torsie. To ważne, tłumaczył przyjacielowi przez ostatnie pół roku, odkąd poznał jego feralny sekret. Ja byłem zaręczony, Septimusie, związek z Deirdre kupił mi kilka lat spokoju. O tobie niedługo zaczną plotkować.
-Najpierw porozmawiam z Valerie osobiście, upewnię się, że znam odpowiedź. Jeśli będzie twierdząca, oświadczę się na scenie. - zadecydował, marszcząc lekko brwi. Nie zniósłby publicznej odmowy i nie potrafiłby wymazać pamięci całej widowni. Na moment pogrążył się we własnych myślach i...
-...co?! Wcale się nie stresuję. - żachnął się, ze złością poprawiając szalik. -Czym tu się stresować? To wygodny i obustronnie korzystny układ i okazja do spowinowacenia się z tobą, nic więcej. - zapewnił, niepotrzebnie i zbyt pośpiesznie. Septimus za dobrze go znał.
Obejrzał się przez ramię, zaciskając palce na różdżce. Ktoś za nimi szedł, na szczęście na tyle daleko aby nie słyszeć ich słów. Przypomniał sobie, że widział go już wcześniej, u podnóża góry.
-Sprawdźmy, czego chce, ale bądź czujny. - szepnął do Septimusa. We wrogich hrabstwach nie pozwoliłby sobie na taką swobodę, ale to przecież Shropshire.
Zmarszczył lekko nos, czując zapach alkoholu - intensywniejszy wraz ze zbliżającym się mężczyzną. Spojrzał wyczekująco na nieznajomego, unosząc lekko podbródek. Nie kojarzył jego twarzy, a znał większość czarodziejów z szanowanych domów w rodzinnym hrabstwie.
-Przepraszam, że zawracam panom głowę... nie mam złych zamiarów... - odezwał się ochrypłym głosem czarodziej, z niepokojem prześlizgując wzrokiem po dłoniach Corneliusa, widząc różdżkę. Przełknął ślinę i utkwił spojrzenie w Septimusie. -Ja... widziałem pana koncert, tak dobrze panu z oczu patrzy... Na pewno ma pan... trochę oszczędności, prawda? Ja... już nic mi nie zostało, porwali moją żonę, oddałem im wszystko, ale chcą więcej... trzydzieści galeonów i byłaby wolna...
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Cornelius. Jest zima, wystarczy że jedna starsza albo ranna osoba przewróci się i nie będzie w stanie wstać, a następnego dnia znajdą ją nakrytą warstwą śniegu i zamarzniętąo na kość. Czarodzieje radzili sobie wtedy lepiej, ale kiedy głód zajrzy im w oczy, pewnie i tak zaczną zwracać się przeciwko sobie i wykluczać słabsze jednostki, na które będzie im szkoda środków – mówił to, co czuł, chociaż powoływać się mógł tylko i wyłącznie na intuicję. Nie znał dokładnych informacji na temat rebeliantów, nie wiedział do czego byli zdolni, byle tylko chronić swoje idee. Spędził jednak wystarczająco dużo czasu w ogarniętych wojną Niemczech, niechcący obserwując niedolę mniej zdolnych do konformizmu jednostek, by wiedzieć, jak wyniszczający pozostawał ciągły opór. Działania przeciwko zwycięskiej w tamtym czasie stronie były zdaniem Stefana głupie. Zdaniem Stefana, bo zdanie Stefana było zwyczajnie zdaniem Septimusa. Żadne z nich nigdy nie musiało stać jednak na pierwszej linii frontu, tak, jak widocznie miało stać się z Sallowem. Nikt z nich nie był narzędziem w rękach władzy, a jedynie komórką działającą na jej korzyść – obracali się wśród ludzi, którzy postawieni zostali w takiej sytuacji jak Cornelius, jednak sami nimi nie byli. Zabawiali ich rozmowami, muzyką, uświetniali ich przyjęcia swoją obecnością, stąd słyszeli wiele, na tyle wiele by oferowano im obustronne zaufanie. Martwe ciała ciągnące się za „przyjaciółmi”, a które przesuwali w cień, nie były w stanie opowiedzieć historii swojej niedoli, jednak niekiedy pozostawały zakonserwowane mrozem do tego stopnia, by nie budziły obrzydzenia i nie powodowały zwyczajowego odruchu wymiotnego. – Jesteś złotoustym politykiem, nie wojownikiem. Chyba nie będą od ciebie wymagać kroczenia w pierwszej linii? – zapytał z troską, spoglądając ku niemu kiedy objawił swoje obawy. Septimusowi ból sprawiało oglądanie chociażby zalążka prawdziwego konfliktu, strach było pomyśleć o tym, co byłoby gdyby musiał oglądać go z bliska. – Pokażesz im, że nadajesz się do czegoś więcej, prawda?
Do czegoś więcej niż śmierci w obronie idei. Tacy jak oni przydawali się władzy chyba bardziej żywi, niżeli martwi. Sallow miał coś do zaoferowania, miał umiejętności i rodzinę. Miał mieć rodzinę. Jego siostrę, której list informacyjny przecież już zawitał do jego drzwi. Odkładanie pieniędzy na posag, na prezent ślubny, wesele, jeżeli stan wojny na nie pozwoli… To wszystko nie mogło skończyć się na możliwej chęci Corneliusa do przypodobania się „najbliższym zwolennikom Czarnego Pana”. Vanity miał złe przeczucia, jednak nie wyraził ich osobiście. Chociaż wiedział, że wyrażanie troski wobec najbliższych nie było grzechem, chciał uchodzić za jak najbardziej „męskiego”.
- I tak, i nie – odpowiedział w kwestii pieniędzy, na chwilę odwracając wzrok i przejechawszy dłonią po szczęce, nachylił się nieco ku Corneliusowi, by nieco skrócić odległość dzielącą usta muzyka i ucho Sallowa. – Dużo, prawie wszystko poszybowało do Shropshire, ale można powiedzieć że… Wykorzystaliśmy chaos wojenny. Skrytka na człowieka, o którego śmierci nie poinformowano systemu, jedna z wielu takich, trup w końcu słał się gęsto. Obecnie miałby około lat czterdziestu pięciu, ale wtedy około trzydziestki… Wszystko co było na skrytce Stefana zarekwirowali, ale nasza wspólna, na nazwisko tamtego Niemca… – chciał powiedzieć coś więcej, wydawał się urwać w połowie zdania, jednak zanim dokończył, upewnił się w głowie, że w ogóle chce o tym wspomnieć. – Miało zostać na czas jego powrotu, ale nie wiem nawet czy skrytka wciąż istnieje. Czuję, że tutaj na miejscu przydałyby mi się bardziej, oczywiście jeżeli jeszcze istnieje. I tak już wstawiam jego kompozycje, podpisując je swoim nazwiskiem…
Wciąż godziło go nieco odnoszenie się tak wobec swojego dawnego kochanka. Szczęka poruszyła się na boki, gdy poprawiał kapelusz na głowie. Wiatr przez chwilę ucichł, jakby pozwalając im toczyć rozmowę o Amelii w spokoju. Septimus rozumiał z kim ma do czynienia – Cornelius nie lubił, kiedy wydarzenia z jego udziałem wymykały się spod kontroli. Wolał mieć pewność. Nie był taki, jaki był Septimus. Nie improwizował aż tak szaleńczo.
- Nie wiem czemu mi odmówiła, ale czuję, że powoli wydobywam jej mroźne serce spod warstwy lodu… – rzucił zuchwale. Septimus zdawał się rozumieć powagę sytuacji, jednak niewiele mógł na to poradzić – sprawa koncertu dla Amelii wydawała się totalną porażką. Była to układanka nie do rozwikłania. Jak po czymś tak romantycznym wciąż potrafiła mu odmówić? Miała pewnie za sobą jakiś bagaż, pewnie bała się – ale czemu jego? Jego spośród wszystkich tych ludzi? Wiedziała co robił na wojnie? Też coś, niemożliwe. Tutaj opinia o nim też nie była zła. Więc czemu? – Nie udawaj, widzę jak obruszasz się na każde wspomnienie. Nie wariuj, Cornel! Przecież już prawie po wszystkim. Tobie zawsze wszystko wychodziło łatwiej niż mnie.
Septimus wciąż jednak liczył, że kiedyś mu się uda. Słysząc odgłosy zapadającego się pod stopami śniegu, obejrzał się za siebie i widząc sylwetkę niewyglądającego najzamożniej mężczyzny, zerknął tylko kątem oka ku Corneliusowi. Zostali rozpoznani, a przynajmniej on – Septimus Vanity, został przez niego rozpoznany. Mężczyzna musiał chodzić na koncerty, może kiedyś nie był tak zabiedzony? Może kiedyś nie wydawał tyle pieniędzy na alkohol, który dało się od niego poczuć?
Dyrygent też lubił pić, czasami nawet zbyt dużo, ale nie miał z tej przyczyny problemów finansowych. Jeżeli ktoś prosił ich o pomoc finansową, widocznie wydając wcześniej środki na alkohol… Czy na pewno zasługiwał na zapomogę? Troska o reputację podpowiadała, że powinien wysupłać z sakwy to, o co go proszono. Był biedny, po co porywać żonę biedaka? Dla okupu? Ależ głupie. Ciekawość jednak zasugerowała, by zadał pytanie:
- Z całym szacunkiem dla obecnej sytuacji, ale nie posiada pan trzydziestu galeonów, a ktoś porwał pana żonę? Na pewno nie próbuje pan oszukać nas byle tylko móc wydać to na alkohol? – nie wiedział jeszcze, że żona mężczyzny pozostawała mugolką. Sptimusem łatwo można było manipulować, jednak ten nie miał ośmiu czy osiemdziesięciu lat – nie był aż tak naiwny, nie wobec obcych ludzi.
- To bandyci, twierdzili, że muszę zapłacić więcej niż ci, którzy zapłacą za taką jak ona… – powiedział zbolałym głosem. Wyraźnie mu zależało. Teraz jednak łatwiej można było zrozumieć cel porwania jego żony. Szmalcownicy. Jak daleko Septimus był od łatki kogoś takiego w Berlinie? Pół kroku? Jak nie mniej. Różnił się tylko ładnym uśmiechem, ładnym ubraniem i jeszcze ładniejszymi wymówkami. Zerknął przelotnie ku Corneliusowi. Bez niego nie podejmie decyzji. Jeżeli odmówi - być może zła fama pociągnie się za nim dalej. W końcu został ROZPOZNANY.
Do czegoś więcej niż śmierci w obronie idei. Tacy jak oni przydawali się władzy chyba bardziej żywi, niżeli martwi. Sallow miał coś do zaoferowania, miał umiejętności i rodzinę. Miał mieć rodzinę. Jego siostrę, której list informacyjny przecież już zawitał do jego drzwi. Odkładanie pieniędzy na posag, na prezent ślubny, wesele, jeżeli stan wojny na nie pozwoli… To wszystko nie mogło skończyć się na możliwej chęci Corneliusa do przypodobania się „najbliższym zwolennikom Czarnego Pana”. Vanity miał złe przeczucia, jednak nie wyraził ich osobiście. Chociaż wiedział, że wyrażanie troski wobec najbliższych nie było grzechem, chciał uchodzić za jak najbardziej „męskiego”.
- I tak, i nie – odpowiedział w kwestii pieniędzy, na chwilę odwracając wzrok i przejechawszy dłonią po szczęce, nachylił się nieco ku Corneliusowi, by nieco skrócić odległość dzielącą usta muzyka i ucho Sallowa. – Dużo, prawie wszystko poszybowało do Shropshire, ale można powiedzieć że… Wykorzystaliśmy chaos wojenny. Skrytka na człowieka, o którego śmierci nie poinformowano systemu, jedna z wielu takich, trup w końcu słał się gęsto. Obecnie miałby około lat czterdziestu pięciu, ale wtedy około trzydziestki… Wszystko co było na skrytce Stefana zarekwirowali, ale nasza wspólna, na nazwisko tamtego Niemca… – chciał powiedzieć coś więcej, wydawał się urwać w połowie zdania, jednak zanim dokończył, upewnił się w głowie, że w ogóle chce o tym wspomnieć. – Miało zostać na czas jego powrotu, ale nie wiem nawet czy skrytka wciąż istnieje. Czuję, że tutaj na miejscu przydałyby mi się bardziej, oczywiście jeżeli jeszcze istnieje. I tak już wstawiam jego kompozycje, podpisując je swoim nazwiskiem…
Wciąż godziło go nieco odnoszenie się tak wobec swojego dawnego kochanka. Szczęka poruszyła się na boki, gdy poprawiał kapelusz na głowie. Wiatr przez chwilę ucichł, jakby pozwalając im toczyć rozmowę o Amelii w spokoju. Septimus rozumiał z kim ma do czynienia – Cornelius nie lubił, kiedy wydarzenia z jego udziałem wymykały się spod kontroli. Wolał mieć pewność. Nie był taki, jaki był Septimus. Nie improwizował aż tak szaleńczo.
- Nie wiem czemu mi odmówiła, ale czuję, że powoli wydobywam jej mroźne serce spod warstwy lodu… – rzucił zuchwale. Septimus zdawał się rozumieć powagę sytuacji, jednak niewiele mógł na to poradzić – sprawa koncertu dla Amelii wydawała się totalną porażką. Była to układanka nie do rozwikłania. Jak po czymś tak romantycznym wciąż potrafiła mu odmówić? Miała pewnie za sobą jakiś bagaż, pewnie bała się – ale czemu jego? Jego spośród wszystkich tych ludzi? Wiedziała co robił na wojnie? Też coś, niemożliwe. Tutaj opinia o nim też nie była zła. Więc czemu? – Nie udawaj, widzę jak obruszasz się na każde wspomnienie. Nie wariuj, Cornel! Przecież już prawie po wszystkim. Tobie zawsze wszystko wychodziło łatwiej niż mnie.
Septimus wciąż jednak liczył, że kiedyś mu się uda. Słysząc odgłosy zapadającego się pod stopami śniegu, obejrzał się za siebie i widząc sylwetkę niewyglądającego najzamożniej mężczyzny, zerknął tylko kątem oka ku Corneliusowi. Zostali rozpoznani, a przynajmniej on – Septimus Vanity, został przez niego rozpoznany. Mężczyzna musiał chodzić na koncerty, może kiedyś nie był tak zabiedzony? Może kiedyś nie wydawał tyle pieniędzy na alkohol, który dało się od niego poczuć?
Dyrygent też lubił pić, czasami nawet zbyt dużo, ale nie miał z tej przyczyny problemów finansowych. Jeżeli ktoś prosił ich o pomoc finansową, widocznie wydając wcześniej środki na alkohol… Czy na pewno zasługiwał na zapomogę? Troska o reputację podpowiadała, że powinien wysupłać z sakwy to, o co go proszono. Był biedny, po co porywać żonę biedaka? Dla okupu? Ależ głupie. Ciekawość jednak zasugerowała, by zadał pytanie:
- Z całym szacunkiem dla obecnej sytuacji, ale nie posiada pan trzydziestu galeonów, a ktoś porwał pana żonę? Na pewno nie próbuje pan oszukać nas byle tylko móc wydać to na alkohol? – nie wiedział jeszcze, że żona mężczyzny pozostawała mugolką. Sptimusem łatwo można było manipulować, jednak ten nie miał ośmiu czy osiemdziesięciu lat – nie był aż tak naiwny, nie wobec obcych ludzi.
- To bandyci, twierdzili, że muszę zapłacić więcej niż ci, którzy zapłacą za taką jak ona… – powiedział zbolałym głosem. Wyraźnie mu zależało. Teraz jednak łatwiej można było zrozumieć cel porwania jego żony. Szmalcownicy. Jak daleko Septimus był od łatki kogoś takiego w Berlinie? Pół kroku? Jak nie mniej. Różnił się tylko ładnym uśmiechem, ładnym ubraniem i jeszcze ładniejszymi wymówkami. Zerknął przelotnie ku Corneliusowi. Bez niego nie podejmie decyzji. Jeżeli odmówi - być może zła fama pociągnie się za nim dalej. W końcu został ROZPOZNANY.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
-Jakiś ty... praktyczny. - zdziwił się Cornelius, który czasem zapominał, że Septimus znał się na ekonomii nieporównywalnie lepiej od niego. A czymże innym była ekonomia niż zarządzaniem zapasami i rozdzielaniem ich pomiędzy silne i słabe jednostki? -Na pewno zadbają o to, by ich żołnierze mieli co jeść - ale przynajmniej mugolacy - szlamy, to słowo nadal nie mogło mu wejść w krew -wymrą, a podziały nimi zachwieją. - zgodził się z bladym uśmiechem, Vanity chyba poprawił mu humor.
Uśmiech zbladł, gdy przyjaciel zapytał go o front, gdy w jego głosie usłyszał szczerą troskę.
-Nie wymagali tego od polityka. - przyznał cicho. -Ale będą wymagać od Rycerza Walpurgii. - przełknął ślinę. -Deirdre, moja była... Septimusie, oni naprawdę ją szanują, ona potrafi pociągać za sznurki zza kulis. Na co mi polityczna pompa, jeśli nie będę miał realnej władzy? - Vanity znał Sallowa na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten nie zniesie bycia reprezentacyjną marionetką, że niczym ćma do światła będzie lgnął tam, gdzie zyska największe wpływy. Zwłaszcza, jeśli podobne wpływy zyskała jego była narzeczona, brutalnie zagrawszy na jego ambicji. -W walkach w Londynie brał nawet udział Perseus Black, choć ten chłopak zupełnie nie radzi sobie z ofensywą. Są wśród nas waleczni arystokraci, czym ja się od nich różnię? - zwierzył się, wbijając przenikliwe spojrzenie w Septimusa. Nie ma jeszcze artystów, ale potrafisz przecież walczyć.
-Nauczysz mnie czarnej magii. Wiem, że ją znasz. - poprosił nagle, grdyka zadrżała nerwowo. Nie zbliżał się wcześniej do tego rodzaju nauk, w odróżnieniu od legilimencji uważał je za coś... ryzykownego, ale obecne czasy wymagały ryzyka.
-Jasne, że pokażę. - chwycił przyjaciela za ramię, zacisnął mocniej palce, uspokajająco. -Jestem jedynym legilimentą w naszych szeregach, potrzebują mnie do... wydobywania informacji. - uśmiechnął się szerzej, drapieżnie. Podejrzewał, że Czarny Pan też znał sztukę legilimencji, ale ich przywódca nie zajmował się przecież przyziemnymi przesłuchaniami. Zawsze wiedział, że dzięki legilimencji sięgnie kiedyś po wielkość. Nie spodziewał się, że tak jawnie i tak szybko.
-No proszę, sprytne. - rozciągnął usta w jeszcze szerszym uśmiechu, gdy Vanity zaczął tłumaczyć wojenne przekręty. -Może i tutaj da się zrobić coś podobnego. Przezorny zawsze ubezpieczony. - przechylił lekko głowę, zastanawiając się, jak by to działało. Chciałby wierzyć, że to Septimus wpadł na ten chytry pomysł, ale miał przykre wrażenie, że dla odmiany to cholerny Stefan przyda się do czegokolwiek pożytecznego. -Chcę zadbać o Valerie, gdyby... no, na wszelki wypadek. - odchrząknął nerwowo, bo nawet przed najbliższym przyjacielem trudno było mu przyznać się do minimalnych wątpliwości, do strachu przed tym, że igrali z ogniem. Nienawidził ognia.
-Powoli, a obydwoje nie młodniejecie. - zauważył zgryźliwie, gdy Septimus zaczął przechwalać się irytująco ślimaczymi postępami w kwestii Amelii. Nie rozumiał, czemu tak się na nią uparł - znalazłby mu młodszą i chętniejszą kandydatkę. Obydwoje potrzebowali dziedziców - Valerie zdoła mu chyba jakiegoś zapewnić, a Amelia...?
-Co ty gadasz, nie wszystko. To ty masz powodzenie. - burknął ze złością Cornelius, krzyżując ramiona na piersi. Faktycznie obruszał się na każde wspomnienie powodzenia lub niepowodzenia, temat Valerie był dla niego dziwnie drażliwy, a Septimus widział narastające speszenie. Sallow faktycznie przeważnie radził sobie ze wszystkim, czego się podjął, ale w młodości pozostawał ślepy na zauroczenia koleżanek i do dzisiaj sądził, że to obdarzony artystyczną duszą i romantyczną finezją Septimus ma większe wzięcie.
Uniósł lekko brwi, słysząc śmiałą prośbę. Dyrygent odezwał się pierwszy, a Cornelius utkwił w żebraku drapieżne spojrzenie.
-Taką jak ona czyli jaką? - zapytał z naciskiem, czując na sobie spojrzenie Septimusa. Przeniósł na niego porozumiewawczy wzrok i wsunął rękę do kieszeni, sięgając po różdżkę. Vanity rozpozna ten gest. Musimy się mieć na baczności.
Mężczyzna, do tej pory zaaferowany znanym dyrygentem, dopiero teraz przyjrzał się uważniej Corneliusowi. Mina nagle mu zrzedła - zbyt raptownie, by zdołał to ukryć. Sallow był równie rozpoznawalny jak Vanity, a po chwili skupienia, nieznajomy mógł skojarzyć jego twarz z gazet, z ministerialnych przemówień, z głoszenie konserwatywnych poglądów.
Nawet bez legilimencji, Sallow rozpoznał na jego twarzy strach.
-N...nieważne, już nie będę p..panom przeszkadzać. - wymamrotał, cofając się o krok.
-Ależ słuchamy. - Cornelius rozciągnął twarz w zachęcającym uśmiechu, ale jako Rzecznik Ministerstwa Magii nie mógł wiele zdziałać z tym zastraszonym czarodziejem, nawet złotymi słowami i olśniewającą perswazją. Mężczyzna już uznał go za zagrożenie, gryzł wargę prawie do krwi, wyraźnie żałując, że się tu znalazł.
No nic, załatwią to w inny sposób. Sallowa nie obeszyłyby może inne wiadomości, ale coś nie grało mu w słowach zdesperowanego czarodzieja. Ktoś porwał jego żonę i żądał okupu? Jeśli to bandyci, w Shropshire nie było dla nich miejsca. Jeśli zaś szmalcownicy - to nie powinni układać się z prywatnymi czarodziejami i kręcić interesów na boku. Lord Avery nie byłby zadowolony.
-Drętwota! - wyszarpnął różdżkę z kieszeni i wycelował w czarodzieja, licząc na pomoc Septimusa.
-Protego! - nieznajomy zareagował, o sekundę za późno.
1. Drętwota
2. Protego
staty czarodzieja: 10 OPCM, 10 T, 5 U
Uśmiech zbladł, gdy przyjaciel zapytał go o front, gdy w jego głosie usłyszał szczerą troskę.
-Nie wymagali tego od polityka. - przyznał cicho. -Ale będą wymagać od Rycerza Walpurgii. - przełknął ślinę. -Deirdre, moja była... Septimusie, oni naprawdę ją szanują, ona potrafi pociągać za sznurki zza kulis. Na co mi polityczna pompa, jeśli nie będę miał realnej władzy? - Vanity znał Sallowa na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten nie zniesie bycia reprezentacyjną marionetką, że niczym ćma do światła będzie lgnął tam, gdzie zyska największe wpływy. Zwłaszcza, jeśli podobne wpływy zyskała jego była narzeczona, brutalnie zagrawszy na jego ambicji. -W walkach w Londynie brał nawet udział Perseus Black, choć ten chłopak zupełnie nie radzi sobie z ofensywą. Są wśród nas waleczni arystokraci, czym ja się od nich różnię? - zwierzył się, wbijając przenikliwe spojrzenie w Septimusa. Nie ma jeszcze artystów, ale potrafisz przecież walczyć.
-Nauczysz mnie czarnej magii. Wiem, że ją znasz. - poprosił nagle, grdyka zadrżała nerwowo. Nie zbliżał się wcześniej do tego rodzaju nauk, w odróżnieniu od legilimencji uważał je za coś... ryzykownego, ale obecne czasy wymagały ryzyka.
-Jasne, że pokażę. - chwycił przyjaciela za ramię, zacisnął mocniej palce, uspokajająco. -Jestem jedynym legilimentą w naszych szeregach, potrzebują mnie do... wydobywania informacji. - uśmiechnął się szerzej, drapieżnie. Podejrzewał, że Czarny Pan też znał sztukę legilimencji, ale ich przywódca nie zajmował się przecież przyziemnymi przesłuchaniami. Zawsze wiedział, że dzięki legilimencji sięgnie kiedyś po wielkość. Nie spodziewał się, że tak jawnie i tak szybko.
-No proszę, sprytne. - rozciągnął usta w jeszcze szerszym uśmiechu, gdy Vanity zaczął tłumaczyć wojenne przekręty. -Może i tutaj da się zrobić coś podobnego. Przezorny zawsze ubezpieczony. - przechylił lekko głowę, zastanawiając się, jak by to działało. Chciałby wierzyć, że to Septimus wpadł na ten chytry pomysł, ale miał przykre wrażenie, że dla odmiany to cholerny Stefan przyda się do czegokolwiek pożytecznego. -Chcę zadbać o Valerie, gdyby... no, na wszelki wypadek. - odchrząknął nerwowo, bo nawet przed najbliższym przyjacielem trudno było mu przyznać się do minimalnych wątpliwości, do strachu przed tym, że igrali z ogniem. Nienawidził ognia.
-Powoli, a obydwoje nie młodniejecie. - zauważył zgryźliwie, gdy Septimus zaczął przechwalać się irytująco ślimaczymi postępami w kwestii Amelii. Nie rozumiał, czemu tak się na nią uparł - znalazłby mu młodszą i chętniejszą kandydatkę. Obydwoje potrzebowali dziedziców - Valerie zdoła mu chyba jakiegoś zapewnić, a Amelia...?
-Co ty gadasz, nie wszystko. To ty masz powodzenie. - burknął ze złością Cornelius, krzyżując ramiona na piersi. Faktycznie obruszał się na każde wspomnienie powodzenia lub niepowodzenia, temat Valerie był dla niego dziwnie drażliwy, a Septimus widział narastające speszenie. Sallow faktycznie przeważnie radził sobie ze wszystkim, czego się podjął, ale w młodości pozostawał ślepy na zauroczenia koleżanek i do dzisiaj sądził, że to obdarzony artystyczną duszą i romantyczną finezją Septimus ma większe wzięcie.
Uniósł lekko brwi, słysząc śmiałą prośbę. Dyrygent odezwał się pierwszy, a Cornelius utkwił w żebraku drapieżne spojrzenie.
-Taką jak ona czyli jaką? - zapytał z naciskiem, czując na sobie spojrzenie Septimusa. Przeniósł na niego porozumiewawczy wzrok i wsunął rękę do kieszeni, sięgając po różdżkę. Vanity rozpozna ten gest. Musimy się mieć na baczności.
Mężczyzna, do tej pory zaaferowany znanym dyrygentem, dopiero teraz przyjrzał się uważniej Corneliusowi. Mina nagle mu zrzedła - zbyt raptownie, by zdołał to ukryć. Sallow był równie rozpoznawalny jak Vanity, a po chwili skupienia, nieznajomy mógł skojarzyć jego twarz z gazet, z ministerialnych przemówień, z głoszenie konserwatywnych poglądów.
Nawet bez legilimencji, Sallow rozpoznał na jego twarzy strach.
-N...nieważne, już nie będę p..panom przeszkadzać. - wymamrotał, cofając się o krok.
-Ależ słuchamy. - Cornelius rozciągnął twarz w zachęcającym uśmiechu, ale jako Rzecznik Ministerstwa Magii nie mógł wiele zdziałać z tym zastraszonym czarodziejem, nawet złotymi słowami i olśniewającą perswazją. Mężczyzna już uznał go za zagrożenie, gryzł wargę prawie do krwi, wyraźnie żałując, że się tu znalazł.
No nic, załatwią to w inny sposób. Sallowa nie obeszyłyby może inne wiadomości, ale coś nie grało mu w słowach zdesperowanego czarodzieja. Ktoś porwał jego żonę i żądał okupu? Jeśli to bandyci, w Shropshire nie było dla nich miejsca. Jeśli zaś szmalcownicy - to nie powinni układać się z prywatnymi czarodziejami i kręcić interesów na boku. Lord Avery nie byłby zadowolony.
-Drętwota! - wyszarpnął różdżkę z kieszeni i wycelował w czarodzieja, licząc na pomoc Septimusa.
-Protego! - nieznajomy zareagował, o sekundę za późno.
1. Drętwota
2. Protego
staty czarodzieja: 10 OPCM, 10 T, 5 U
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 2, 5, 2, 4, 7, 8
--------------------------------
#3 'k100' : 28
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 2, 5, 2, 4, 7, 8
--------------------------------
#3 'k100' : 28
- Czym się różnisz? Nie wiem… – powiedział, chociaż nie dając chwili na odpowiedź dodał jeszcze… - Może tym, że na całej reszcie waszej zgrai nie zależy ani mi, ani mojej siostrze?
Z gorzkim wyrazem twarzy musiał stwierdzić, że rozumiał. Rozumiał aż za dobrze co na myśli miał Cornelius – tęgie umysły kierowały wszystkim zza kulis, a on chociaż lubił stać na scenie, świadom był, że z niej nie słychać będzie szeptów ludzi bardziej wpływowych. Nie chciał być najpiękniej grającym wiolonczelistą, bo chociaż nawet najzdolniejszy – ginie w tłumie mniej pewnych, mniej zdolnych, mniej wyuczonych. Po co być kimś takim, skoro można byłoby być dyrygentem, stojącym na czele ich wszystkich? Może byli podobni. Na pewno mieli coś wspólnego, chociaż w nieco innych sferach i na innych poziomach. Septimus nigdy nie marzyłby o władzy, jednak poznał się na Corneliusie do tego stopnia, by nawet w swoim rozbieganiu i rozkojarzeniu czasami zrozumieć, co ten ma na myśli. W końcu myśli jego nie pływały aż tak bezsensownymi ścieżkami jak Septimusa, a przynajmniej tak zakładał on sam.
Dopiero pytanie o czarną magię, tak bezpardonowe, wybiło go z rytmu. Może swego czasu przebąknął coś na ten temat… Kiedy to jednak było? Po powrocie z Belina? Po pierwszym czy drugim powrocie? Wtedy, kiedy wstydził się przyznać do tego ze względu na grzeszny i zakazany charakter poznanych zdolności? Czy wtedy kiedy sprzedał swoją siostrę upiorom i sztuka ta nie wydawała się wcale tak koszmarna? Parsknął.
- Znajdziesz wielu lepszych nauczycieli, ja niby zostawiłem to za sobą… – ręce zaczęły mu się trzęść, jednak ukrył je w kieszeniach, ignorując już fakt, że kapelusz w każdej chwili mógł zedrzeć się z głowy i odlecieć w siną dal. Nie spodziewał się takiej prośby, jednak faktycznie – swego czasu robił z magii nieco lepszy użytek niż teraz. Może w tych trudnych czasach i on sam powinien zdmuchnąć kurz ze swojego wewnętrznego grimuaru. Nie chciał myśleć jednak o czarnej magii w momencie, gdy jakiś biedak postanowił ukręcić sobie z nimi nieco szemraną pogawędkę. Na bok odeszły wszelkie zagraniczne skrytki dla Valerie, wszelkie przekręty, wszelkie kontakty między mniej czy bardziej wpływowymi Rycerzami… Dość.
Czar dotknął wycofującego się już mężczyznę, gdy ochrona nie zadziałała, a Septimus sam zacisnął dłoń na różdżce, chociaż bardziej po to, by uspokoić nerwy niż po to, by faktycznie nagle wypuścić z niej strumień mocy. Zerkał między mężczyzną, a Cornelem. Nie chciał psuć sobie opinii, ale wiedział jak działać mogli potencjalni bandyci – wezmą pieniądze i albo dziewczyny nie oddadzą, albo pójdą do kolejnej wioski czynić dosłownie to samo. Nie sprzyjało to bezpieczeństwo ich ziem. I chociaż Vanity nie martwił się o swoje życie, czasami martwił się o swój majątek.
Dopiero gdy ofiara pozostałą unieruchomiona przez Sallowa, Vanity wyciągnął swoją drewnianą pałeczkę i spojrzawszy najpierw w jej czubek, jakby upewniając się, że magia wciąż tam jest, zakreślił w powietrzu gest połączony z inkantacją.
- Incarcerous.
Wiedząc jak działa wybrany przez Corneliusa urok, zdecydował się na rozwiązanie możliwie oszczędzające im konieczność dalszego jego podtrzymywania, gdyby siła woli denata pozostawała niezlękniona. Spodziewał się, że wszystko to miało jakiś cel, że Cornelius wykorzysta jedną ze swoich dobrze znanych Septimusowi sztuczek umysłowych.
- Nie chciał mówić, to sam sobie to weźmiesz? – w głosie próżno było doszukać się gniewu, prędzej niepewność, może cień lęku. Vanity żył w nieco innym świecie od przyjaciela – nie był przyzwyczajony do myśli, że po porywie nietaktu będzie mógł wykreślić wspomnienia z cudzej głowy. Czuł jednak, że nieskłonny do porywczości Cornelius wie co robi.
Z gorzkim wyrazem twarzy musiał stwierdzić, że rozumiał. Rozumiał aż za dobrze co na myśli miał Cornelius – tęgie umysły kierowały wszystkim zza kulis, a on chociaż lubił stać na scenie, świadom był, że z niej nie słychać będzie szeptów ludzi bardziej wpływowych. Nie chciał być najpiękniej grającym wiolonczelistą, bo chociaż nawet najzdolniejszy – ginie w tłumie mniej pewnych, mniej zdolnych, mniej wyuczonych. Po co być kimś takim, skoro można byłoby być dyrygentem, stojącym na czele ich wszystkich? Może byli podobni. Na pewno mieli coś wspólnego, chociaż w nieco innych sferach i na innych poziomach. Septimus nigdy nie marzyłby o władzy, jednak poznał się na Corneliusie do tego stopnia, by nawet w swoim rozbieganiu i rozkojarzeniu czasami zrozumieć, co ten ma na myśli. W końcu myśli jego nie pływały aż tak bezsensownymi ścieżkami jak Septimusa, a przynajmniej tak zakładał on sam.
Dopiero pytanie o czarną magię, tak bezpardonowe, wybiło go z rytmu. Może swego czasu przebąknął coś na ten temat… Kiedy to jednak było? Po powrocie z Belina? Po pierwszym czy drugim powrocie? Wtedy, kiedy wstydził się przyznać do tego ze względu na grzeszny i zakazany charakter poznanych zdolności? Czy wtedy kiedy sprzedał swoją siostrę upiorom i sztuka ta nie wydawała się wcale tak koszmarna? Parsknął.
- Znajdziesz wielu lepszych nauczycieli, ja niby zostawiłem to za sobą… – ręce zaczęły mu się trzęść, jednak ukrył je w kieszeniach, ignorując już fakt, że kapelusz w każdej chwili mógł zedrzeć się z głowy i odlecieć w siną dal. Nie spodziewał się takiej prośby, jednak faktycznie – swego czasu robił z magii nieco lepszy użytek niż teraz. Może w tych trudnych czasach i on sam powinien zdmuchnąć kurz ze swojego wewnętrznego grimuaru. Nie chciał myśleć jednak o czarnej magii w momencie, gdy jakiś biedak postanowił ukręcić sobie z nimi nieco szemraną pogawędkę. Na bok odeszły wszelkie zagraniczne skrytki dla Valerie, wszelkie przekręty, wszelkie kontakty między mniej czy bardziej wpływowymi Rycerzami… Dość.
Czar dotknął wycofującego się już mężczyznę, gdy ochrona nie zadziałała, a Septimus sam zacisnął dłoń na różdżce, chociaż bardziej po to, by uspokoić nerwy niż po to, by faktycznie nagle wypuścić z niej strumień mocy. Zerkał między mężczyzną, a Cornelem. Nie chciał psuć sobie opinii, ale wiedział jak działać mogli potencjalni bandyci – wezmą pieniądze i albo dziewczyny nie oddadzą, albo pójdą do kolejnej wioski czynić dosłownie to samo. Nie sprzyjało to bezpieczeństwo ich ziem. I chociaż Vanity nie martwił się o swoje życie, czasami martwił się o swój majątek.
Dopiero gdy ofiara pozostałą unieruchomiona przez Sallowa, Vanity wyciągnął swoją drewnianą pałeczkę i spojrzawszy najpierw w jej czubek, jakby upewniając się, że magia wciąż tam jest, zakreślił w powietrzu gest połączony z inkantacją.
- Incarcerous.
Wiedząc jak działa wybrany przez Corneliusa urok, zdecydował się na rozwiązanie możliwie oszczędzające im konieczność dalszego jego podtrzymywania, gdyby siła woli denata pozostawała niezlękniona. Spodziewał się, że wszystko to miało jakiś cel, że Cornelius wykorzysta jedną ze swoich dobrze znanych Septimusowi sztuczek umysłowych.
- Nie chciał mówić, to sam sobie to weźmiesz? – w głosie próżno było doszukać się gniewu, prędzej niepewność, może cień lęku. Vanity żył w nieco innym świecie od przyjaciela – nie był przyzwyczajony do myśli, że po porywie nietaktu będzie mógł wykreślić wspomnienia z cudzej głowy. Czuł jednak, że nieskłonny do porywczości Cornelius wie co robi.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
The member 'Septimus Vanity' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Zależy. Uśmiechnął się, trochę gorzko, trochę smutno, ale przede wszystkim - szczerze. Rzadko uśmiechał się szczerze. Jeszcze rzadziej czuł, że komuś na nim zależy. Teraz nie zależało chyba już nikomu, poza Septimusem i...
-...myślisz, że jej zależy? - dopytał nerwowo, aż zaschło mu w gardle. Ostatni raz widzieli się w sierpniu, od tego czasu mogło się sporo zmienić. Wbił w przyjaciela natarczywe spojrzenie. -Mówiła coś o mnie? Od sierpnia? - dopytał, bawiąc się nerwowo mankietem koszuli. Wydawał się wzruszony i zmieszany i zestresowany zarazem - stan, w jakim Septimus widział go niezmiernie rzadko. Jego przyjaciel był przecież oazą spokoju, ale jego przyjaciel nigdy dotychczas się nie oświadczał, nie przy nim. Pisał o Deirdre w samych superlatywach, ale w listach wszystko brzmiało jakoś rozważniej.
-Niby? - uniósł lekko brew, spoglądając na drżące dłonie Septimusa. -Mówią, że czarna magia odciska piętno na nieuważnym użytkowniku, ale skoro nadal tu stoisz, cały i zdrowy, to musiałeś władać nią nieźle. - wytknął, świadom, że Vanity jest jedną z najmniej skoncentrowanych osób jakie znał. Skupiał się tylko przed sceną, mając przed sobą całą orkiestrę. Jeśli potrafił przywołać ten sam stan umysłu w obliczu potężnych klątw, to i Corneliusowi się to uda. -Nie ufam nikomu innemu, a jak mawiają mugole - niektóre rzeczy są jak jazda na bicyklu - zostają z tobą przez całe życie. Niemagiczni są głupi, ale niektóre powiedzonka mają zaskakująco celne, nieprawdaż? - rzucił beztrosko, patrząc uważnie na przyjaciela. -Chyba, że... - westchnął, bo tylko wobec niego kierował się podobnymi odruchami litości. -...że proszę o zbyt wiele. Deirdre pewnie by mnie pouczyła, gdybym się... uniżył i poprosił ją wprost. - przyznał z niezadowoleniem. Zrobię to, jeśli tak postanowisz.
Septimus postanowił wspomóc go w walce, a Sallow uśmiechnął się z zadowoleniem. Drętwota była potężna, wymagała silnej tarczy - a mężczyzna nie zdołał przywołać nawet słabej. Musiał być zestresowany i przemęczony. Za chwile jego uczucia, wspomnienia, czyny nie będą miały przed Corneliusem tajemnic. Zaklęcie Septimusa ugodziło unieruchomionego czarodzieja.
-Dokładnie, Septimusie. Muszę zobaczyć ich twarze, a tego nawet jego słowa by mi nie zdradziły. - westchnął, podchodząc do zdrętwiałego mężczyzny. -Chodzi o Shropshire, Septimusie. Jeśli ktokolwiek ściąga tu haracz, to okrada lorda naszych ziem, okrada Ministerstwo. Ten czarodziej jest równie winny jak ci, którzy kazali mu żebrać po uczciwych obywatelach. - wyjaśnił, a jego słowa brzmiały miękko i łagodnie, jakby naprawdę byli ofiarami tej sytuacji, jakby musieli pilnować interesów lorda i Ministra, jakby legilimencja była rozwiązaniem absolutnie koniecznym.
Wyrwał czarodziejowi różdżkę z dłoni - mężczyzna niewątpliwie próbowałby się szarpać, ale nie udało mu się ocknąć spod działania zaklęcia - i wcisnął do rąk Septimusowi.
-Pilnuj tego, Ministerstwo sprawdzi na jej podstawie jego papiery. A teraz go przytrzymaj, może się obudzić, a mnie nic nie może rozproszyć. - poprosił, kucając przy znieruchomiałym. Ostrożnie, by nie pobrudzić nogawek spodni.
-Legilimens. - szepnął, przytykając mu różdżkę do skroni. Chciał zobaczyć jego świeże wspomnienia - te, które pchnęły go do proszenia ich o pieniądze. Dowiedzieć się więcej o jego żonie, a przede wszystkich o tych, którzy kazali mu zgromadzić sporą kwotę.
+6 z talizmanu
-...myślisz, że jej zależy? - dopytał nerwowo, aż zaschło mu w gardle. Ostatni raz widzieli się w sierpniu, od tego czasu mogło się sporo zmienić. Wbił w przyjaciela natarczywe spojrzenie. -Mówiła coś o mnie? Od sierpnia? - dopytał, bawiąc się nerwowo mankietem koszuli. Wydawał się wzruszony i zmieszany i zestresowany zarazem - stan, w jakim Septimus widział go niezmiernie rzadko. Jego przyjaciel był przecież oazą spokoju, ale jego przyjaciel nigdy dotychczas się nie oświadczał, nie przy nim. Pisał o Deirdre w samych superlatywach, ale w listach wszystko brzmiało jakoś rozważniej.
-Niby? - uniósł lekko brew, spoglądając na drżące dłonie Septimusa. -Mówią, że czarna magia odciska piętno na nieuważnym użytkowniku, ale skoro nadal tu stoisz, cały i zdrowy, to musiałeś władać nią nieźle. - wytknął, świadom, że Vanity jest jedną z najmniej skoncentrowanych osób jakie znał. Skupiał się tylko przed sceną, mając przed sobą całą orkiestrę. Jeśli potrafił przywołać ten sam stan umysłu w obliczu potężnych klątw, to i Corneliusowi się to uda. -Nie ufam nikomu innemu, a jak mawiają mugole - niektóre rzeczy są jak jazda na bicyklu - zostają z tobą przez całe życie. Niemagiczni są głupi, ale niektóre powiedzonka mają zaskakująco celne, nieprawdaż? - rzucił beztrosko, patrząc uważnie na przyjaciela. -Chyba, że... - westchnął, bo tylko wobec niego kierował się podobnymi odruchami litości. -...że proszę o zbyt wiele. Deirdre pewnie by mnie pouczyła, gdybym się... uniżył i poprosił ją wprost. - przyznał z niezadowoleniem. Zrobię to, jeśli tak postanowisz.
Septimus postanowił wspomóc go w walce, a Sallow uśmiechnął się z zadowoleniem. Drętwota była potężna, wymagała silnej tarczy - a mężczyzna nie zdołał przywołać nawet słabej. Musiał być zestresowany i przemęczony. Za chwile jego uczucia, wspomnienia, czyny nie będą miały przed Corneliusem tajemnic. Zaklęcie Septimusa ugodziło unieruchomionego czarodzieja.
-Dokładnie, Septimusie. Muszę zobaczyć ich twarze, a tego nawet jego słowa by mi nie zdradziły. - westchnął, podchodząc do zdrętwiałego mężczyzny. -Chodzi o Shropshire, Septimusie. Jeśli ktokolwiek ściąga tu haracz, to okrada lorda naszych ziem, okrada Ministerstwo. Ten czarodziej jest równie winny jak ci, którzy kazali mu żebrać po uczciwych obywatelach. - wyjaśnił, a jego słowa brzmiały miękko i łagodnie, jakby naprawdę byli ofiarami tej sytuacji, jakby musieli pilnować interesów lorda i Ministra, jakby legilimencja była rozwiązaniem absolutnie koniecznym.
Wyrwał czarodziejowi różdżkę z dłoni - mężczyzna niewątpliwie próbowałby się szarpać, ale nie udało mu się ocknąć spod działania zaklęcia - i wcisnął do rąk Septimusowi.
-Pilnuj tego, Ministerstwo sprawdzi na jej podstawie jego papiery. A teraz go przytrzymaj, może się obudzić, a mnie nic nie może rozproszyć. - poprosił, kucając przy znieruchomiałym. Ostrożnie, by nie pobrudzić nogawek spodni.
-Legilimens. - szepnął, przytykając mu różdżkę do skroni. Chciał zobaczyć jego świeże wspomnienia - te, które pchnęły go do proszenia ich o pieniądze. Dowiedzieć się więcej o jego żonie, a przede wszystkich o tych, którzy kazali mu zgromadzić sporą kwotę.
+6 z talizmanu
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Nie ufał nikomu innemu.
Aż chciał zaśmiać się paranoicznie. W tym momencie, po tak długim czasie odstawienia czarnej magii i chęci wyzbycia się z głowy wszystkich momentów, w których używał jej dla własnego bezpieczeństwa, obrony czy zwyczajnej chęci postraszenia tych, którzy chcieli mu zagrozić, sam nie był pewien czy ufał sobie. Wierzył jednak, że z nowym wsparciem pod postacią silnego psychicznie Sallowa i jego nieugiętej wręcz w oczach Septimusa pozycji, mogli na nowo odbudować to, co zatracił, a co mogło przydać się im obojgu w momencie zagrożenia. W końcu wojna trwała, w końou sam Cornelius miał zetknąć się z nią bliżej niż kiedykolwiek, w końcu nie musieli po nią sięgać – dobrze byłoby jednak mieć w tym świecie jakąś alternatywę. Groźną dla siebie, ale bardziej groźną dla innych. Septimus miał wolę przetrwania, dlatego wyszedł ze spotkania z nią cało, Cornelius miał jednak coś więcej, stąd być może nie powinien martwić się o niego tak bardzo, jak na samym początku tej nietrafionej rozmowy o mrocznych arkanach.
- Nie uniżaj się przed Deirdre – powiedział od razu, widocznie chcąc dać znać, że dla komfortu przyjaciela był w stanie nawet nagiąć obecne od czasu powrotu z Berlina postanowienia. Takich rzeczy się nie zapomina, a on chociaż chciał zapomnieć, z uporem maniaka niekiedy przypominał sobie nawet nieumyślnie, odnosząc drobne sygnały w środowisku do własnych wspomnieć ukrytych w zakamarkach umysłu. Wiedział, że to co niekiedy robił porównywalne było do wszystkiego, czym teraz się brzydził, a do czego w przyszłości być może zmuszony zostanie Cornelius. – Pomogę ci we wszystkim.
Tak samo jak pomagał teraz, odbierając od niego różdżkę nieszczęśnika bez żony, który w tym momencie leżąc twarzą do pokrytej śniegiem ziemi nie czuł chyba nawet, że marzł. Cudzy instrument do rzucania zaklęć wylądował w kieszeni Vanity. Splątane zaklęciami kończyny mężczyzny przylegały do jego ciała, a by zgodnie z życzeniem Sallowa, upewnić się co do braku możliwości poruszenia się legilimizowanego – on sam dodatkowo przykucnął nad ciałem. Odganiając płaszcz na boki, postanowił oprzeć kolano na lędźwiowym odcinku jego kręgosłupa i jedną z dłoni, tą, w której nie trzymał swojej różdżki, przytrzymać kark mężczyzny, dociskając go do ziemi na tyle, by utrudnić ruch głową i szyją, jednak nie na tyle, by nagle zadusić go z premedytacją.
Wiedział, że zakazana praktyka Sallowa wymagała skupienia i to też widział na jego twarzy.
Co jednak jemu ukazało się w postaci cudzych wspomnień pulsowało wyraźnym stresem, jednak zacierało się również na skutek alkoholu, który teraz chociaż wyparował już z ciała, rozlewał się plamą po umyśle. Corneliusowi udało się dostać przy pomocy magii do wspomnień nieco dalszych – tych podczas których parująca zupa wzbudzała emocje zadowolenia, a do uszu dostawał się krzyk szarpiących łyżkę synów. Synów, bo pojawiająca się przed oczami sylwetka kobiety ich uspokajającej tak ich nazwała. Wspomnienie jeszcze kilku chwili przed tym zdarzeniem sugerowało, że kobieta wszystkie obowiązki domowe wykonywała ręcznie – zupę w garnku mieszała przy pomocy siły mięśni, nigdy nie miała w ręku różdżki, plamy na parkiecie wycierała schylając się ku nim. Mugolka. Wspomnienie związane z mugolskim pochodzeniem mieszało się z kolejnym, intensywniejszym i wręcz dobijającym się do umysłu tak, jak do drzwi dobijali się „bandyci”, którzy rzucając zaklęcie do środka pomieszczenia, odepchnęli ciało mężczyzny. Nie był to pierwszy raz, kiedy czuł na sobie wpływ drętwoty. Wspomnienie kończy się wizerunkiem twarzy jednego ze szmalcowników – a potem urywa wraz z krzykiem małżonki. Należało szukać innych wspomnień, tych związanych z elementem okupu, tych przesączonych strachem…
Septimus śledził mimikę Corneliusa i był gotowy reagować na każdy ruch „badanego”. Na każde szarpnięcie, każdy poryw emocji. Czując presję, Septimus nie trząsł się nawet – wydobył z siebie ostatnie pokłady skupienia.
Aż chciał zaśmiać się paranoicznie. W tym momencie, po tak długim czasie odstawienia czarnej magii i chęci wyzbycia się z głowy wszystkich momentów, w których używał jej dla własnego bezpieczeństwa, obrony czy zwyczajnej chęci postraszenia tych, którzy chcieli mu zagrozić, sam nie był pewien czy ufał sobie. Wierzył jednak, że z nowym wsparciem pod postacią silnego psychicznie Sallowa i jego nieugiętej wręcz w oczach Septimusa pozycji, mogli na nowo odbudować to, co zatracił, a co mogło przydać się im obojgu w momencie zagrożenia. W końcu wojna trwała, w końou sam Cornelius miał zetknąć się z nią bliżej niż kiedykolwiek, w końcu nie musieli po nią sięgać – dobrze byłoby jednak mieć w tym świecie jakąś alternatywę. Groźną dla siebie, ale bardziej groźną dla innych. Septimus miał wolę przetrwania, dlatego wyszedł ze spotkania z nią cało, Cornelius miał jednak coś więcej, stąd być może nie powinien martwić się o niego tak bardzo, jak na samym początku tej nietrafionej rozmowy o mrocznych arkanach.
- Nie uniżaj się przed Deirdre – powiedział od razu, widocznie chcąc dać znać, że dla komfortu przyjaciela był w stanie nawet nagiąć obecne od czasu powrotu z Berlina postanowienia. Takich rzeczy się nie zapomina, a on chociaż chciał zapomnieć, z uporem maniaka niekiedy przypominał sobie nawet nieumyślnie, odnosząc drobne sygnały w środowisku do własnych wspomnieć ukrytych w zakamarkach umysłu. Wiedział, że to co niekiedy robił porównywalne było do wszystkiego, czym teraz się brzydził, a do czego w przyszłości być może zmuszony zostanie Cornelius. – Pomogę ci we wszystkim.
Tak samo jak pomagał teraz, odbierając od niego różdżkę nieszczęśnika bez żony, który w tym momencie leżąc twarzą do pokrytej śniegiem ziemi nie czuł chyba nawet, że marzł. Cudzy instrument do rzucania zaklęć wylądował w kieszeni Vanity. Splątane zaklęciami kończyny mężczyzny przylegały do jego ciała, a by zgodnie z życzeniem Sallowa, upewnić się co do braku możliwości poruszenia się legilimizowanego – on sam dodatkowo przykucnął nad ciałem. Odganiając płaszcz na boki, postanowił oprzeć kolano na lędźwiowym odcinku jego kręgosłupa i jedną z dłoni, tą, w której nie trzymał swojej różdżki, przytrzymać kark mężczyzny, dociskając go do ziemi na tyle, by utrudnić ruch głową i szyją, jednak nie na tyle, by nagle zadusić go z premedytacją.
Wiedział, że zakazana praktyka Sallowa wymagała skupienia i to też widział na jego twarzy.
Co jednak jemu ukazało się w postaci cudzych wspomnień pulsowało wyraźnym stresem, jednak zacierało się również na skutek alkoholu, który teraz chociaż wyparował już z ciała, rozlewał się plamą po umyśle. Corneliusowi udało się dostać przy pomocy magii do wspomnień nieco dalszych – tych podczas których parująca zupa wzbudzała emocje zadowolenia, a do uszu dostawał się krzyk szarpiących łyżkę synów. Synów, bo pojawiająca się przed oczami sylwetka kobiety ich uspokajającej tak ich nazwała. Wspomnienie jeszcze kilku chwili przed tym zdarzeniem sugerowało, że kobieta wszystkie obowiązki domowe wykonywała ręcznie – zupę w garnku mieszała przy pomocy siły mięśni, nigdy nie miała w ręku różdżki, plamy na parkiecie wycierała schylając się ku nim. Mugolka. Wspomnienie związane z mugolskim pochodzeniem mieszało się z kolejnym, intensywniejszym i wręcz dobijającym się do umysłu tak, jak do drzwi dobijali się „bandyci”, którzy rzucając zaklęcie do środka pomieszczenia, odepchnęli ciało mężczyzny. Nie był to pierwszy raz, kiedy czuł na sobie wpływ drętwoty. Wspomnienie kończy się wizerunkiem twarzy jednego ze szmalcowników – a potem urywa wraz z krzykiem małżonki. Należało szukać innych wspomnień, tych związanych z elementem okupu, tych przesączonych strachem…
Septimus śledził mimikę Corneliusa i był gotowy reagować na każdy ruch „badanego”. Na każde szarpnięcie, każdy poryw emocji. Czując presję, Septimus nie trząsł się nawet – wydobył z siebie ostatnie pokłady skupienia.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Kto by pomyślał, że męska ambicja i męska solidarność wypchną Septimusa ze strefy komfortu, nakażą powrót do dawnych grzechów. Cornelius był z niego dumny - wyznawał własną moralność, w której uniżenie się przed Stefanem Kruegerem było grzechem śmiertelnym, a torturowanie ludzi czarną magią lub legilimencją jedynie wykorzystywaniem własnych talentów.
-Dziękuję. - odpowiedział krótko, ciepło, szczerze. Większości osób rozkazywał bądź się podlizywał, Vanity'ego jako jednego z nielicznych uważał za równego, tylko jego by o to prosił.
-O nic jej nie poproszę, ale żebyś widział jaka teraz jest zimna, władcza... - prychnął, kręcąc lekko głową. -Wmawiała mi, że osiągnęła to wszystko sama, ale przynajmniej wciąż mam legilimencję i sprawdziłem, czy kłamie. Kłamała. - prychnął ze złośliwą satysfakcją, bo o ile legilimencja dawała mu dostęp do cudzych sekretów, to nie były zabawne jeśli pozostawały niewypowiedziane. Część starannie dusił w sobie, gotów wykorzystać je w odpowiednim momencie, do wyrafinowanego szantażu. Deirdre nigdy nie będzie szantażował, była zbyt potężna, zawiesili zresztą broń - złośliwy uśmiech posłany do Septimusa musiał mu więc wystarczyć.
Z wdzięcznością przyjął pomoc przyjaciela, który podtrzymywał mężczyznę. Zanurzył się w jego wspomnienia, najpierw odszukując w nich żonę. Nawet zanim poznał myśli i uczucia legiliminowanego - w tym klarowny niepokój o jej mugolskie korzenie - zorientował się, że widzi życie codzienne z mugolką. Rozpoznawał sposób, w jaki gotowała i sprzątała, oglądane wspomnienia były boleśnie znajome. Spoglądając na ich dzieci odczuł własny smutek, różny od emocji czarodzieja, ale kontynuował. Zobaczył twarz jednego ze szmalcowników, ale wciąż brakowało mu nazwisk i konkretów. Zanurzył się dalej we wspomnieniach, nawigując między nimi z doświadczeniem wprawionego mistrza - po nitce do kłębka, tropem strachu do sedna. Podtrzymał legilimencję bez trudu i dotarł do spotkania z resztą szmalcowników, widział już ich twarze, panie Runcorn, zdobędę pieniądze wybrzmiało i...
Mężczyzna szarpnął się gwałtownie, wybudziwszy się z Drętwoty. Choć Septimus nadal go przytrzymywał i czarodziej był związany, to niespodziewany ruch zachwiał dłonią Corneliusa, drgnęła przyłożona do skroni różdżka, a Sallow poczuł chłodne powietrze Shropshire. Zniknął zaduch tamtej chaty, wspomnienia rozmyły się gwałtownie.
Zmarszczył brwi. Załatwią to tradycyjnie.
-Kto współpracuje z Runcornem? - zapytał ostro, by dać mężczyźnie do zrozumienia, że wszystko widział. Przyłożył mu różdżkę do szyi.
-Wiesz jaka kara grozi w Shropshire za zdradę stanu? - syknął, wbijając drewienko w miękką skórę. -Zdradziłeś ideały czystej krwi, wiążąc się z tą szlamą - szepnął chrapliwie, zmuszając usta do ułożenia się w sylaby obelgi, wmawiając sobie, że wcale nie widzi w tym mężczyźnie siebie. W dole kręgosłupa czuł zimny dreszcz strachu, świadomość, że gdyby Layla i Marcelius nadal żyli, mógłby skończyć tak samo. Jak pies, pogardzany, słaby i dotkliwie ukarany. Jego problem rozwiązał się sam - zaiste, miał w życiu szczęście.
-A co gorsza, współpracowałeś z urzędnikami państwowymi przy próbie przekupstwa i okradzenia skarbu państwa. - dodał lodowato i podchwycił z nim kontakt wzrokowy. -Twojej żony już nic nie ocali, ale jeśli chcesz ją pomścić i zachować skórę, podasz mi teraz ich nazwiska, umówione miejsce spotkania i kwotę, której od ciebie żądali. - nic się im nie stanie, nic poważnego, ale byli gotowi wypuścić mugolkę dla pieniędzy, mimo, że Ministerstwo zapłaciłoby im za jej złapanie. Musiał się dowiedzieć, kim byli i na ile wycenili swoją zdradę. Wyśle list do Ministerstwa, dopilnuje, aby spotkały ich zawodowe konsekwencje, by nauczyli się, że w tej pracy nie ma miejsca na nielojalność.
-Wtedy zostawimy cię tutaj, opuścisz na zawsze Shropshire i uprzejmie przekażesz swoim znajomym, że to hrabstwo dla czarodziejów czystej krwi. - syczał, ale wtem czarodziej splunął mu w twarz. Skrzywił się z obrzydzeniem.
-To, albo Lamino. - uściślił krótko. -Wybieraj. - nawet bez jego zeznań, miał jedną twarz i jedno nazwisko, znajdzie ich.
Zerknął pytająco na Septimusa - czy jeśli czarodziej nie będzie współpracował, Vanity odważy się czynić honory?
perswazja III
poglądowo rzucam
1 - wyrywa się i turla w dół wzgórza...
2-40 - nie współpracuje
60-99 - współpracuje
100 - podaje nam jeszcze dodatkowe informacje
-Dziękuję. - odpowiedział krótko, ciepło, szczerze. Większości osób rozkazywał bądź się podlizywał, Vanity'ego jako jednego z nielicznych uważał za równego, tylko jego by o to prosił.
-O nic jej nie poproszę, ale żebyś widział jaka teraz jest zimna, władcza... - prychnął, kręcąc lekko głową. -Wmawiała mi, że osiągnęła to wszystko sama, ale przynajmniej wciąż mam legilimencję i sprawdziłem, czy kłamie. Kłamała. - prychnął ze złośliwą satysfakcją, bo o ile legilimencja dawała mu dostęp do cudzych sekretów, to nie były zabawne jeśli pozostawały niewypowiedziane. Część starannie dusił w sobie, gotów wykorzystać je w odpowiednim momencie, do wyrafinowanego szantażu. Deirdre nigdy nie będzie szantażował, była zbyt potężna, zawiesili zresztą broń - złośliwy uśmiech posłany do Septimusa musiał mu więc wystarczyć.
Z wdzięcznością przyjął pomoc przyjaciela, który podtrzymywał mężczyznę. Zanurzył się w jego wspomnienia, najpierw odszukując w nich żonę. Nawet zanim poznał myśli i uczucia legiliminowanego - w tym klarowny niepokój o jej mugolskie korzenie - zorientował się, że widzi życie codzienne z mugolką. Rozpoznawał sposób, w jaki gotowała i sprzątała, oglądane wspomnienia były boleśnie znajome. Spoglądając na ich dzieci odczuł własny smutek, różny od emocji czarodzieja, ale kontynuował. Zobaczył twarz jednego ze szmalcowników, ale wciąż brakowało mu nazwisk i konkretów. Zanurzył się dalej we wspomnieniach, nawigując między nimi z doświadczeniem wprawionego mistrza - po nitce do kłębka, tropem strachu do sedna. Podtrzymał legilimencję bez trudu i dotarł do spotkania z resztą szmalcowników, widział już ich twarze, panie Runcorn, zdobędę pieniądze wybrzmiało i...
Mężczyzna szarpnął się gwałtownie, wybudziwszy się z Drętwoty. Choć Septimus nadal go przytrzymywał i czarodziej był związany, to niespodziewany ruch zachwiał dłonią Corneliusa, drgnęła przyłożona do skroni różdżka, a Sallow poczuł chłodne powietrze Shropshire. Zniknął zaduch tamtej chaty, wspomnienia rozmyły się gwałtownie.
Zmarszczył brwi. Załatwią to tradycyjnie.
-Kto współpracuje z Runcornem? - zapytał ostro, by dać mężczyźnie do zrozumienia, że wszystko widział. Przyłożył mu różdżkę do szyi.
-Wiesz jaka kara grozi w Shropshire za zdradę stanu? - syknął, wbijając drewienko w miękką skórę. -Zdradziłeś ideały czystej krwi, wiążąc się z tą szlamą - szepnął chrapliwie, zmuszając usta do ułożenia się w sylaby obelgi, wmawiając sobie, że wcale nie widzi w tym mężczyźnie siebie. W dole kręgosłupa czuł zimny dreszcz strachu, świadomość, że gdyby Layla i Marcelius nadal żyli, mógłby skończyć tak samo. Jak pies, pogardzany, słaby i dotkliwie ukarany. Jego problem rozwiązał się sam - zaiste, miał w życiu szczęście.
-A co gorsza, współpracowałeś z urzędnikami państwowymi przy próbie przekupstwa i okradzenia skarbu państwa. - dodał lodowato i podchwycił z nim kontakt wzrokowy. -Twojej żony już nic nie ocali, ale jeśli chcesz ją pomścić i zachować skórę, podasz mi teraz ich nazwiska, umówione miejsce spotkania i kwotę, której od ciebie żądali. - nic się im nie stanie, nic poważnego, ale byli gotowi wypuścić mugolkę dla pieniędzy, mimo, że Ministerstwo zapłaciłoby im za jej złapanie. Musiał się dowiedzieć, kim byli i na ile wycenili swoją zdradę. Wyśle list do Ministerstwa, dopilnuje, aby spotkały ich zawodowe konsekwencje, by nauczyli się, że w tej pracy nie ma miejsca na nielojalność.
-Wtedy zostawimy cię tutaj, opuścisz na zawsze Shropshire i uprzejmie przekażesz swoim znajomym, że to hrabstwo dla czarodziejów czystej krwi. - syczał, ale wtem czarodziej splunął mu w twarz. Skrzywił się z obrzydzeniem.
-To, albo Lamino. - uściślił krótko. -Wybieraj. - nawet bez jego zeznań, miał jedną twarz i jedno nazwisko, znajdzie ich.
Zerknął pytająco na Septimusa - czy jeśli czarodziej nie będzie współpracował, Vanity odważy się czynić honory?
perswazja III
poglądowo rzucam
1 - wyrywa się i turla w dół wzgórza...
2-40 - nie współpracuje
60-99 - współpracuje
100 - podaje nam jeszcze dodatkowe informacje
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Wąwóz Cheddara
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire