Wydarzenia


Ekipa forum
Pod Raptuśnikiem
AutorWiadomość
Pod Raptuśnikiem [odnośnik]16.07.19 21:28
First topic message reminder :

Pod Raptuśnikiem

★★
Czarodziejski pub, zlokalizowany na obrzeżach Londynu, swoją nazwę zawdzięcza porastającym prowadzącą do niego drogę drzewom raptuśnika (obwieszonym ostrzeżeniami, przestrzegającymi przed zjadaniem charakterystycznych, kropkowanych listków); schowany za ścianą zieleni tak dokładnie, że z głównej ulicy jest niemal niewidoczny, mimo to od lat przyciąga do siebie liczną, stałą klientelę, lubującą się w serwowanych tutaj, tradycyjnych czarodziejskich trunkach – głównie piwie. Wnętrze budynku składa się z kilku kameralnych pomieszczeń, w których porozstawiano okrągłe, drewniane stoliki o wypolerowanych blatach, otoczone krzesłami i stołkami pochodzącymi z różnych kompletów. W każdej z sal znajduje się niewielki kominek (niepodłączony do sieci Fiuu), a kamienne ściany przyozdobione są fotografiami i portretami sławnych czarodziejów i czarownic, którzy odwiedzili pub.
Niewielu z odwiedzających wie, że właściciele Raptuśnika (starsze małżeństwo, które na skutek działań obecnego rządu utraciło obu dorosłych już synów – aurorów) zajmują się w tajemnicy dystrybucją nielegalnego już Proroka Codziennego. Najnowsze wydanie gazety można przeczytać na miejscu: wystarczy, że przy składaniu zamówienia użyje się tajnego hasła, prosząc o podanie karty duńskich alkoholi. Wszystkie egzemplarze w istocie wyglądają dla postronnego obserwatora jak piwne menu, ale gdy czytający weźmie je do rąk, ujawnia się ukryty pod zaklęciami tekst artykułów. Otrzymanej gazety nie wolno wynieść poza lokal, a po przeczytaniu powinno się zwrócić ją właścicielom – lub spalić, wrzucając do jednego z zawsze płonących kominków.

W lokacji można przeczytać najnowszego Proroka Codziennego.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:33, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pod Raptuśnikiem - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]10.08.21 0:53
Syknął z bólu, głośniej, niż rzeczywiście ból odczuwał, trochę dla zaznaczenia boleści, trochę dla stłumienia cichnących dźwięków; zgiął palce, umyślnie wyciskając z rozcięcia więcej krwi, niby przypadkiem kładąc dłoń na osypanym szkłem blatem, by zabrudzić go krwią.
- To wypadek, proszę się nie przejmować  - zapewnił go z przekonaniem, głęboko w sercu odczuwając zażenowanie własnym zachowaniem. Już nawet nie chodziło o te palce, o to rozcięcie, o okradanie gościa rozprowadzającego Proroka po Londynie, a o robienie z siebie aż takiej pierdoły. Pośpiesz się, Jimmy. Usiłował się dyskretnie rozejrzeć wokół siebie, kiedy barman zajęty był rozmową z dziewczyną, zaczynał mu się palić grunt pod nogami, a James dalej nie wychodził, wówczas jednak napotkał wzrok barmana. Spoglądał na niego znacząco, na tyle, by nie wziął tego za przypadek - domyślał się, że ten krótki kontakt miał mu pozwolić zorientować się, na ile ten zlepek wyrażeń mógł paść z jego ust przypadkowo. Starał się, by na jego twarzy nie pojawiło się zawahanie ani zaskoczenie jego reakcją, a jedynie - zrozumienie tego, co rozumieli obydwoje i najpewniej nikt poza nimi. Umknął jednak spojrzeniem od razu, gdy mężczyzna zaczął rozglądać się na boki, upewniając się, że nikt ich nie słyszał, starając się zachowywać naturalnie - przyjął od dziewczyny ściereczkę, ocierając dłoń z krwi. Syknął, znów głośniej, niż musiał, gdy ziołowy płyn zetknął się z rozcięciem. Uwierzą mu, że zranienie doskwierało mu aż tak? Miał delikatną twarz, był niewysoki, cały się taki pewnie wydawał - rozciągnięte mięśnie ukrywały drzemiącą w ciele siłę, a dyskomfort był przecież odczuwalny tak czy inaczej. Otarł spływającą strużkę, po czym przycisnął tkaninę do rany, niedokładnie, znał podstawy pierwszej pomocy, na Arenie przecież cały czas ktoś robił sobie krzywdę, ale o tym nikt nie musiał wiedzieć, przeciągnął dłoń bliżej siebie, zrzucając ją z lady, by nikt nie widział tego, co robił; materiał miał się znaleźć tuż obok rozcięcia, pchnięcie palca miało podrażnić ranę i wycisnąć z niej więcej krwi, którą zamierzał zgarnąć tkaniną, spodziewając się, że szybko przesiąknie niepokojącą czerwienią. - Niech pan poczeka - zawołał za nim. - To tak powinno wyglądać? - dopytał, wyciągając rękę. - Chyba mam tam szkło - poskarżył się bezradnie, przenosząc spojrzenie między barmanem a młodszą dziewczyną. - Powinienem chyba... - Urwał, wahając się, uchwyciwszy spojrzenie mężczyzny jeszcze raz, znaczące. Pamiętaj, podczas spaceru po linie nie można się zatrzymać ani zawahać. Herbata z rumem, na koszt barmana, zabrzmiało jak bajka. - Pomoże mi pan? Zabandażować? - Wpatrywał się w jego twarz, szukał jego spojrzenia, mieli porozmawiać o jego kuzynce, nie o bandażach, ale rana przecież wciąż krwawiła. - Powinienem z tym chyba zajrzeć potem do uzdrowiciela. Myśli pan, że można  z tym długo zwlekać? - zapytał bez przekonania, zwracając się ku niemu pytającym spojrzeniem. Na pewno nie można, miało mówić jego wystraszone spojrzenie, iskrą rozpalającą to uczucie był raczej James niż rozcięta skóra. Zawzięcie ignorował hałas, uznając, że próby jego przetłumaczenia mogłyby zabrzmieć podejrzanie, nie wiedział, co mogło go wywołać, choć spodziewał się zabezpieczeń - starał się pozostać skupiony na sobie i przeciągnąć uwagę barmana ku sobie. - Zróbmy to szybko - poprosił. - Niech pan ze mną pójdzie - Opowie mi pan o tych duńskich alkoholach, wie pan.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]13.08.21 22:42
Drzwi, którymi James dostał się do kuchni, wciąż pozostawały lekko uchylone; wycofując się w ich kierunku, Doe był w stanie dostrzec niewielki, widoczny w prostokątnym prześwicie fragment korytarza, który wydawał mu się pusty – nie poruszała się w nim żadna sylwetka, nie dobiegał dźwięk przybliżających się kroków. Ściśnięty w dłoni worek z cukrem ciążył mu nieco, ale nie na tyle, by utrudnić ewentualną ucieczkę. – Och. Ile ma lat? – zapytała dziewczyna, odrywając spojrzenie od rozsypanego na podłodze cukru i przenosząc je na Jamesa; na jej ustach malował się lekki uśmiech, a między ciemnymi brwiami pojawiła się zmarszczka, która mogła oznaczać zarówno troskę, jak i zastanowienie. – Pana siostra – doprecyzowała, spoglądając na Jamesa pytająco. Zaraz po tym machnęła jednak ręką, nie czekając na odpowiedź. – Niech pan zaczeka – powiedziała, po czym zrobiła krok w stronę jednej z szafek, dłonią sięgając szuflady; odsunęła ją lekko, przesunęła czymś w środku, po czym wyciągnęła z niej niewielki, prostokątny przedmiot – który okazał się stugramową tabliczką mlecznej czekolady, zawiniętej w prosty, brązowy papier. Takie słodkości kiedyś można było bez trudu dostać na każdym rogu w Hogsmeade; dzisiaj należały do rzadkości. – Proszę to dla niej wziąć – powiedziała, robiąc krok w stronę Jamesa i podając mu czekoladę. Uśmiechnęła się zachęcająco. – Czarodziej, który przywozi nam towar, czasami mi je zostawia. Myślę, że nie miałby nic przeciwko – dodała. – Następnym razem pokażę mu ten fałszoskop, może da się go naprawić. Dzisiaj rzeczywiście trzeba uważać – przyznała. Gdy James zaoferował, że pójdzie poszukać mężczyzny, zawahała się widocznie. – Jest pan pewien? Jeśli jest niebezpieczny… Proszę na siebie uważać! – krzyknęła za nim, ale James zdążył już wysunąć się na korytarz. Tak, jak wcześniej mu się wydawało, był pusty – nie miał więc problemu ze schowaniem worka z cukrem pod kurtkę, choć ze względu na swoje rozmiary nie pozostał całkowicie niewidoczny, tworząc pod materiałem sporej wielkości wybrzuszenie. Idąc szybkim krokiem, Doe zdołał dotrzeć z powrotem na główną salę, gdzie mógł rzucić okiem w stronę lady – zauważając niewielkie pobojowisko: rozbitą butelkę, rozlany na posadzce płyn i Marceliusa, który zaciskał w dłoni białą, zakrwawioną szmatkę. Po drodze do drzwi wyjściowych nikt go nie zatrzymał, ale gdy znalazł się tuż przy nich, gdzieś za jego plecami rozległy się szybkie kroki. – Proszę pana! Cukier! – krzyknęła dziewczyna, ta sama, którą spotkał w kuchni; wbiegła na salę, zatrzymując się tuż przy wylocie prowadzącego na zaplecze korytarza, lewą dłoń przyciskając do klatki piersiowej na wysokości serca. Z wyrazu jej twarzy wynikało, że już rozumiała, co przed chwilą zaszło – i patrzyła prosto na Jamesa z mieszaniną prośby i rozczarowania.

W tym samym czasie Marcelius, wspinając na wyżyny umiejętności aktorskich, zdołał wycisnąć z niezbyt głębokiego rozcięcia nieco więcej krwi; kilka kropel spłynęło po skórze, barwiąc na czerwono jasną tkaninę i sprawiając, że zranienie wyglądało na poważniejsze niż było w rzeczywistości. Pozornie, wprawne oko czarodzieja obeznanego z podstawami uzdrowicielstwa byłoby w stanie od razu stwierdzić, że do zaleczenia skaleczenia wystarczyłby prosty opatrunek i odrobina czasu, ale póki co nikt nie przyglądał mu się aż tak dokładnie. – No, rzeczywiście nie wygląda to najlepiej – przyznał barman, zatrzymawszy się po raz kolejny, żeby spojrzeć na wyciągniętą przez Marceliusa dłoń. Dylemat malował się na jego twarzy wyraźnie, z jednej strony wiedział, że powinien sprawdzić zaplecze – ale z drugiej, nie chciał zostawiać zranionego klienta samemu sobie. Wypowiedziana wprost prośba o pomoc zdawała się przeważyć szalę. – No dobrze, ma pan rację, niech pan pójdzie za mną. Zobaczymy, jak to wygląda… I w razie czego zawołam żonę, trochę się na tym zna, nasi synowie czasami do niej przychodzili, kiedy jeszcze… – Potarł dłonią brodę. Odchrząknął. – No, ale tak, nie ma co czekać – podsumował. Stojący po drugiej stronie lady Marcelius mógł dostrzec kątem oka Jamesa, który wyłonił się z korytarza prowadzącego do kuchni; szedł szybko, z dłońmi ułożonymi jakoś dziwnie, a jego ubranie wybrzuszało się widocznie z przodu. Gdy dotarł do drzwi, wybiegła za nim dziewczyna – ciemnowłosa, młoda, z obsypaną piegami twarzą, teraz zaczerwienioną od krótkiego biegu. Jej okrzyk poniósł się po sali wyraźnie, zwracając uwagę nie tylko barmana i Millie, ale i wszystkich siedzących w pobliżu klientów, których głowy odwróciły się ku rozgrywającej się scenie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pod Raptuśnikiem - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]13.08.21 23:36
Otworzył oczy szeroko, kiedy barman kolejny raz cofnął się w jego stronę, bardzo starając się zrobić minę rzeczywiście świadczącą o bólu. Palec nie bolał ani trochę, a krew sączyła się z coraz większym trudem, nie zostało mu dużo czasu - wstał, gotów iść na zaplecze, które proponował wcześniej, skinąwszy głową na kolejną przedstawioną przez niego propozycję. Wierzył, że im szybciej stąd znikną, tym lepiej będzie dla nich wszystkich, a na pewno dla Jamesa. Nie było go już długo, zbyt długo, a to nie wróżyło niczego dobrego. Znalazł albo cukier albo kłopoty, a po takim czasie prawdopodobnym było, że udało mu się połączyć dwa w jednym.
Kiedy jeszcze, spojrzał na niego z powagą, co się z nimi stało, żyli, umarli, zostali uwięzieni? Byli w ogóle czarodziejami? A może się go wyparli? Facet rozdawał tutaj Proroka Codziennego, ryzykował sobą wiele, czy dlatego, że nie miał już nic do stracenia? Pokiwał głową ze zrozumieniem, kiedy zapowiedział przyjście żony: w najgorszym razie wyjdzie na hipochondryka, bardziej się już i tak nie skompromituje po tym wystąpieniu. Mógł mieć tylko nadzieję, że następnym razem nikt go tutaj nie pozna. Ale wtedy: kątem oka dostrzegł Jamesa, początkowo z ulgą w sercu, pewien, że to czas zwijać się do domu, ale wyglądało na to, że ciągnął się za nim ogon. W postaci młodej dziewczyny: nie potrafił sobie z nią poradzić? Spojrzał na jej twarz, robiła się czerwona, zmęczona, na reakcję miał ledwie kilka sekund. Nie mógł tego dłużej ignorować, patrzeli na niego już wszyscy w pomieszczeniu. I barman, barman tez już nie odpuści. Ukradł cukier, wszyscy słyszeli.
- To złodziej? - dopytał barmana na jednym tchu, szybko wyrzucane słowa wypowiadane były w pośpiechu; zdawało mu się, że nikt nie miał już wątpliwości co do istoty jego przewin. Trochę jakby zapomniał o ranie - odrzucił zakrwawioną szmatkę na ladę. - Niech pan zostawi wiadomość, przyjdę po nią - dodał, odskakując od lady, starczy mu adres kuzynki, żeby sprawdzić, czego potrzebowała. Tak w ramach zadośćuczynienia chociaż. - Złapię go! - krzyknął w stronę zmęczonej dziewczyny, rzucając się biegiem za przyjacielem, powinien w kilka susów znaleźć się przy drzwiach. - Stać! Zatrzymać się! - zawołał jeszcze, zamierzając wyskoczyć za nim za próg gospody, zwalniając kroku na tyle, by zachować między nimi rozsądny dystans, a jednocześnie zasłonić tor ewentualnych zaklęć. Biegnij, Jimmy, biegnij co sił.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]14.08.21 22:27
Kiedy jego słowa wyraźnie zaczęły odnosić skutek, a ona podchwyciła rozmowę, płynnie i bez wyrzutów sumienia pozwolił temu płynąć. Uśmiechnął się do niej lekko, czarująco, próbując uchwycić spojrzenie jej oczu. Nie był przecież zły, nie mogła widzieć w nim kogoś niegodnego zaufania, jeszcze nie. Nie przez najbliższą minutę. Troska, zastanowienie. Miała ładne oczy. Patrzył w nie przez chwilę nim odpowiedział, choć ociągał się z nią umyślnie.— Pięć. Ale jest chora. Czasem traci przytomność, musi zjeść coś słodkiego, jeśli nie ma nic przy sobie do jedzenia, coś dzieje się niedobrego. Słodycze jej pomagają, ale o nie dziś trudno. Traci przytomność, nie da się jej dobudzić — mówił, poważniejąc powoli. Obserwował ją, jak odchodzi do szafki — zerknął wtedy raz jeszcze na korytarz — a gdy wyciągnęła z niej czekoladę, przełknął ślinę, po raz pierwszy czując szczere wyrzuty sumienia. — Ja... — Zawahał się, ale czuł, że jeśli zrobi to teraz i jej odmówi wzbudzi jej podejrzenia po tym, co właśnie jej powiedział. Spuścił wzrok na owiniętą w brązowy papier słodycz i wyciągnął po nią rękę. Palcami musnął jej dłoń delikatnie, uniósł też wzrok. Kiedyś cię za to przeproszę, naprawdę. Kiedyś ci to wynagrodzę. — Dziękuję. To... jest naprawdę wiele warte dzisiaj. Dla mnie to dużo znaczy. Naprawdę dziękuję.— Istnieli jeszcze dobrzy ludzie; nie należał do nich. Czuł się podle, paskudnie, wiedząc, co zaraz uczyni. Przygryzł policzek od środka, wahał się. —Zdradzi mi pani swoje imię? Proszę, muszę mieć jak cię znaleźć. Zrobię to. Za jakiś czas, jeśli uda mi się stąd wyjść i wszystko ucichnie. Wiedział, że w Raptuśniku będzie spalony, ale może istniała jakaś inna droga, by jej to wynagrodzić. Podziękować za życzliwość, przeprosić za to, co zrobi. — Poradzę sobie. Proszę na siebie uważać. I nie ufać ludziom, nastały podłe czasy. — Nie powinna ufać takim jak on, ale od zawsze wykorzystywał młodą, łagodną twarz chłopca; szczególnie, kiedy już go schwytali. Skinął jej głową — a już po chwili mijał Marcela, barmana, pierwszych klientów. I wtedy usłyszał jej głos. Odwrócił się za siebie — jej wzrok, a raczej żal, który w nim zobaczył był dotkliwy. W dłoni wciąż trzymał czekoladę. Chciał bezgłośnie ją przeprosić. Wahał się wciąż — może powinien wrócić, rżnąć idiotę. Ach, cukier. Wrócić się, oddać. Nie powinien był tego robić. Ale wtedy usłyszał krzyk Marcela. Trochę go otrzeźwił i przypomniał, że w tych czasach nie było litości dla nikogo. Obrzucił ją ostatnim spojrzeniem, zanim ruszył biegiem przez drzwi, na zewnątrz, aleją. Jedną ręką przytrzymując ukryty cukier, drugą ściskając czekoladę. Zatrzymał się za rogiem, dysząc ciężko, by poczekać na Marcela.

| Jeśli Mistrz gry pozwoli, to uciekam(y?) z tematu tutaj. Pod Raptuśnikiem - Page 4 1f625



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]15.08.21 17:10
Dziewczyna przez moment uśmiechała się jeszcze do Jamesa, widocznie poruszona opowiedzianą przez niego historią o chorej siostrze. Nie cofnęła ręki trzymającej czekoladę, zrobiła to dopiero, kiedy młodzieniec ją zabrał; później kiwnęła głową. – Mam nadzieję, że chociaż trochę jej to pomoże – odpowiedziała. Pytanie o imię ją zaskoczyło, jej oczy otworzyły się nieco szerzej. – Alisa – przedstawiła się, spojrzeniem odszukując jeszcze wzrok Jamesa. Później została za nim, przez chwilę – na tyle długą, by Doe zdążył się wycofać – nie zwracając uwagi na cukier. Usłyszał ją ponownie już przy drzwiach, on – i wszyscy inni, zdawał sobie sprawę, że spoczęły na nim spojrzenia klientów i właściciela, ale jego zawahanie trwało krótko. Krzyk Marceliusa zdawał się wyrwać wszystkich z sekundowego odrętwienia, barman spojrzał na niego z zaskoczeniem, gdy odrzucał zakrwawioną szmatkę na bok, choć jeszcze przed chwilą sprawiał wrażenie osłabionego. Refleks nie zawiódł akrobaty, rzucił się w stronę przyjaciela jako pierwszy, a zaraz potem obaj wypadli za drzwi, na chłodne, zimowe powietrze. Zdążyli przebiec kilkanaście metrów zanim na alejce pojawił się również barman, nie wyglądał jednak na wysportowanego – i było raczej jasne, że nawet jeśli rzuci się w pogoń, nie zdoła dogonić dużo szybszych od niego czarodziejów.
Gdy zatrzymali się za rogiem, nie usłyszeli za sobą pogoni – okolica wydawała się cicha i spokojna.

Mistrz gry dziękuje za wspólną rozgrywkę i jej nie kontynuuje, możecie grać dalej w wybranym przez siebie temacie.

James - ukradłeś wszedłeś w posiadanie 1,7 kg cukru i 100-gramowej tabliczki czekolady mlecznej, możesz dopisać je do swojego zaopatrzenia.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pod Raptuśnikiem - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]10.09.21 11:32
2 stycznia

Wciąż miał wyrzuty sumienia. Za każdym razem, kiedy był w okolicy i patrzył w tę stronę, gdy drzwi się otwierały odwracał głowę w obawie, że zostanie rozpoznany po tamtej kradzieży. A jednak stopy czasem go wiodły tą uliczką, chociaż powinien trzymać się z daleka dla własnego bezpieczeństwa. Czuł się paskudnie z myślą, że to zrobił. Pierwszy raz w życiu. Okradał różnych ludzi i nigdy nie miał z tym najmniejszego problemu, ale wciąż miał przed oczami twarz dziewczyny, którą okłamał w tak perfidny sposób, i która łapiąc się na jego bajeczkę o chorej siostrze nie dała mu mleczną czekoladę. Takie rarytasy były trudno dostępne, wyjątkowe. Nie zasłużył na nie, tym bardziej, że wbrew swoim słowom ten cukier nie był sprawą życia i śmierci — potrzebowali go z Marcelem do upędzenia alkoholu, bez którego mogli się przecież obyć. Może właśnie dlatego nie potrafił zapomnieć jej twarzy, spojrzenia, które wzbudzało w nim wciąż to paskudne poczucie winy. Z początkiem Nowego Roku zjawił się pod Raptuśnikiem z małą, zawiniętą w materiał paczkuszką i listem zaadresowanym do Alisy. Nie miał pewności, czy Leonora znajdzie ją po samym imieniu, czy jeśli tu przyleci to rzeczywiście paczka trafi do niej. Nie chciał jej zostawiać pod drzwiami baru, nigdy nie trafiłaby w jej ręce, dlatego poprosił jednego z chłopców, którzy bawili się niedaleko na ulicy, a raczej przekupił go paroma zręcznymi sztuczkami i syklem, który włożył do materiałowej sakiewki — a przynajmniej tak widział go chłopiec. Powiedział, że jeśli to zrobi i dostarczy paczkę dziewczynie, sykl pojawi się w środku. Dał mu więc pusty woreczek, uprzednio magicznymi sztuczkami wyciągając pieniądz zza ucha, z nosa chłopca, udowadniając, że jest magiczny. Z odległości obserwował, jak gówniak wchodzi do Raptuśnika z paczką, a później z niej wychodzi i szuka w sakiewce pieniążka. Bezskutecznie.

| zt



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]05.07.24 17:46
|X listopada

Caradog postawił kołnierz płaszcza próbując uchronić się przed przenikającym kości zimnym wiatrem. Niewiele to pomogło. Już dawno powinien kupić sobie szalik albo chociaż coś cieplejszego do narzucenia na ramiona, ale wojenne niedobory sprawiały, że zawsze miał pilniejsze wydatki. Teraz żałował, że latem bardziej interesował go cukier, który świetnie nadawał się do pędzenia alkoholu. Ale w promieniach słońca dużo łatwiej zapominało się o głodzie, a lipiec sprzyjał zabawom pod gołym niebem, nocnym piknikom i wieczornym kąpielom w morzu, po których lepiej rozgrzewał bimber niż płaszcz. Cecil płacił więc cenę w bólu gardła i przewianych zimnym, listopadowym wiatrem zatokach. Ale to nic. Niebawem miał schronić się w przyjemnie oświetlonym, ciepłym wnętrzu pubu, w którym znów będzie mógł zmarnować cenne galeony na kufel piwa zamiast szalik. Wbrew pozorom Caradog potrafił uczyć się na błędach. Jak widać, "błędach" nie bez powodu użyte jest w liczbie mnogiej. To więc nie był jeszcze odpowiedni dzień na przyswojenie lekcji.
Skręcił wreszcie za róg i przedzierając się przez magicznie zielone drzewa, dotarł do upragnionych drzwi, za które wsunął się, nie ukrywając na twarzy wyrazu ulgi, którą poczuł gdy ciepłe powietrze omiotło jego zmarznięte policzki. W przytulnym, pachnącym ogniem i piwem wnętrzu świat wydawał się odrobinę mniej paskudny niż jeszcze chwilę wcześniej. Zacierając więc nieco skostniałe dłonie, podszedł do baru, bez spoglądania w kartę zamawiając tutejszy specjał w kuflu i dodatkowo kartę duńskich alkoholi. Każdy poeta miał w sobie odrobinę próżności, Caradog nie był wyjątkiem. Pracowanie nad wydaniami Proroka Codziennego nie powstrzymywało go przed szczerym podziwianiem efektów pracy swojej i znajomych z utajnionej w trakcie wojennej zawieruchy redakcji. Zaopatrzony już we wszystko, czego potrzebował na wieczór, zajął miejsce przy okrągłym stoliku blisko kominka, rozkoszując się bijącym od niego ciepłem. Tam dopiero wyjął kupkę papierów z przewieszonej przez ramię, wysłużonej, skórzanej torby, która pamiętała jeszcze czasy Hogwartu. Do pozostawionych w nieładzie notatek dołączyło pióro i Caradog, z jednej strony przeglądając aktualne wydanie Proroka Codziennego, z drugiej rozpoczynając pisanie kolejnego, rozpoczął swoje popołudnie. Jego miejsce w rubryce Kultura stało się bezpieczną przestrzenią i mozolne składanie do niej wydarzeń ze świata sztuki wprawiało go w przyjemnie beztroski nastrój. Świat przez chwilę wydawał się być prosty i nie lecieć w otchłań, na końcu której w najlepszym wypadku wszystkich czekał szybki koniec. Był tylko on, skrzypienie pióra na papierze i poszukiwania synonimów, za które edytor nie będzie rzucał gromów w jego kierunku. Zatopiony na chwilę we własnym świecie, w którym największym było poszukiwanie rymu do niebo całkowicie nie widział pozostałych bywalców pubu, wchodzących gości czy w ogóle upływu czasu, który pomału zbliżał się do umówionego spotkania. O nim, podobnie jak i o jeszcze nie tak dawno temu przenikającym kości zimnie, Cecil zdążył zapomnieć, zagubiony w gąszczu własnych myśli, nietrafionych metafor i Bacha, którego utwory przerobione na jazzowe aranżacje, na niepublicznym koncercie niedawno grał młody zespół o wdzięcznej nazwie Jan Sebastian Bum. Niepubliczny koncert był subtelną sugestią (z której Caradog był wyjątkowo dumny) odnośnie legalności całego przedsięwzięcia. Wierząc jednak opiniom tych, którzy na muzyce znali się trochę lepiej niż on, było to wydarzenie warte wspomnienia. Więc właśnie wspominał w swojej najnowszej notce o kulturze w ogarniętej wojną Wielkiej Brytanii.
Caradog Blishwick
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12417-caradog-cecil-blishwick https://www.morsmordre.net/t12438-alkmena#382604 https://www.morsmordre.net/t12478-caradog-cecil-blishwick#383918 https://www.morsmordre.net/f476-somerset-dolina-godryka-lawendowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t12457-skrytka-bankowa-nr-2658#383059 https://www.morsmordre.net/t12454-caradog-blishwick#382979
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]05.07.24 20:26
Siedząc w cieniu, z dala od ulicznych lamp, na niewysokim murku, który był niczym innym, jak pozostałością po ścianie zwalonej w trakcie sierpniowego deszczu meteorytów łatwo było zostać niezauważonym. Ciemne oczy połyskiwały w półmroku, kiedy koło niego przeszedł, zupełnie go nie widząc. Zamarł na chwilę, a potem wsunął sznurówkę w ostatnią dziurkę wyższych, skórzanych butów i zawiązał na kokardkę w pośpiechu, nie chcąc go stracić z zasięgu wzroku. Opuścił swoją kryjówkę cicho — zszedł na chodnik, powoli oddalając się od zawalonej kamienicy, jednej z wielu, których nie odremontowano w Londynie i ruszył za mężczyzną, na tyle charakterystycznym, by poznał go od razu, i na tyle zwyczajnym by dla londyńczyków nie był nikim szczególnym. Nie wyróżniał się ani biednym ani bogatym strojem, jego twarz nie pokrywały blizny i dowody walk — wojował słowem, długo pióro było jego najwierniejszą bronią. Cóż za wygodna i przyjemna przykrywka. Oto jegomość dość elegancki, schludny, porządny młody człowiek, prawie idealny mieszkaniec Londynu, którego omyłkowo można wziąć za stażystę tutejszego ministerstwa. Nadawałbyś się, prawda Caradog? Piąłbyś się po szczeblach kariery błyskawicznie, z twoim talentem do przyswajania wiedzy, zbierania informacji i wykorzystywania odpowiednich słów prędko zrobiłbyś karierę, może nawet w polityce, może zastępując paskudnego rzecznika Ministra Magii, Corneliusa Sallowa. W kieszeni tego ładnego płaszcza musiał mieć kilka błyszczących monet, w torbie listy, inkaust i gęsie pióro. Wiedział, że był śledzony?
Wsunął dłonie w kieszenie luźnych spodni, spodni, które trzymały się na nim tylko dzięki szelkom. Chudą sylwetkę ukrywała jasna, bawełniana koszula i ciemny płaszcz, który często pomagał mu pozostać niezauważalnym. Rozpięty mimo pogody wyglądał niemalże nonszalancko, a spod kaszkietu wypadały mu gęste, czarne loki. Wszedł za nim do pubu, odczekawszy chwilę — zakładał, że nim policzy do dwudziestu powinien znaleźć sobie lub chociaż wybrać jakieś dobre miejsce. Nie skierował się jednak do baru, wpierw odszukał go spojrzeniem, a dopiero potem podszedł. Co tam czytasz, Blishwick? Walczącego Maga?
— Hej, buntowniku — szepnął mu słodko do ucha, modulując głos na bardziej kobiecy; co nie było takie trudne dla kogoś kto głosu używał na wiele różnych sposobów. Kąciki ust mu drgnęły, odsunął się szybko nim Caradog postanowi odruchowo dać mu w zęby, choć nigdy nie gustował w przemocy. Nie mógł się powstrzymać. Czy przeszły go ciarki na myśl, że jakaś biedna dziewucha zawiesiła na nim oko, czy raczej, że ktoś wziął go za członka rebelii? Nie prostując się do końca szybko wślizgnął na stołek naprzeciwko niego. Sięgnął dłońmi do Proroka Codziennego i obrócił gazetę w swoją stronę. Przemknął spojrzeniem po tym, co czytał, lub co zamierzał przeczytać, ale żaden tytuł nie wpadł mu w oko; nie był miłośnikiem gazet, czytania w ogóle. Uniósł na niego spojrzenie powoli, oceniająco. — Taki nieobecny, pogrążony w głębokiej zadumie, niemalże do bólu romantyczny. Piszesz jakiś piękny poemat? — spytał unosząc brwi, patrząc na tego trochę z byka. Dopiero po chwili zadarł brodę i uśmiechnął się. Nie czekał na niego długo. — Coś chodzi ci po głowie, nawet nie zauważyłeś mnie na ulicy — stwierdził z nutą oburzenia w głosie i ściągnął płaszcz, który przewiesił zaraz przez oparcie krzesła obok. — Wszystko gra? — spytał, poważniejąc. Przyglądał mu się uważnie. Długo się nie widzieli. Odkąd wyniósł się z Doliny Godryka minęły tygodnie, ale wstyd było mu się przyznać do nieprzyjemnej eksmisji. Przygryzł policzek od środka i oparł się wygodnie. Od kominka biło przyjemne ciepło.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]09.07.24 18:35
Oczywiście, że nie wiedział, że ktoś go śledził. Był poetą, a nie szpiegiem. Ponadprzeciętnym literatem, beznadziejnym rebeliantem. Ale do tego wniosku miał dojść dopiero w przyszłości. Póki co siedział zatopiony w swoich notatkach, nie widząc, że cień, który podążał za nim ulicą wszedł także do baru i przesunął się bliżej niego. Bliżej kominka, w którym tańczył ogień oświetlający nieznajomego. Gdyby tylko Caradog podniósł wzrok, gdyby tylko wykazał się odrobiną czujności, gdyby miał w sobie wystarczająco dużo instynktu samozachowawczego, by poszczycić się posiadaniem odpowiedniej dawki paranoi. Gdyby, gdyby gdyby. Wtedy pewnie miałby wystarczająco dużo rozsądku, by nie rzucać się ślepo w walkę, o której miał raczej nikłe pojęcie. Wiedziałby też, że do jego stolika skrada się James. Ale w partyzancką walkę o sprawiedliwość angażował się zarówno bez przeszkolenia jak i przemyślenia. Miał jednak zaledwie dwadzieścia jeden lat, można mu było to wybaczyć. Podobnie jak rumieniec, który zagościł na jego twarzy gdy poderwał się w górę słysząc szept tuż obok swojego ucha. Krzesło upadło na podłogę z głuchym stukiem i kilka osób przy sąsiednich stolikach popatrzyło na niego karcąco. Nie zamachnął się żeby uderzyć obcą kobietę, która schylała się szepcząc mu tak nieprzyzwoite słowa, z domu wyniósł zakaz podnoszenia ręki na płeć piękną. Kiedy ta jednak okazała się być Jamesem... Cóż, też by go nie uderzył, prawdopodobnie, gdyby spróbował, bardziej skrzywdziłby swoją pięść niż zęby Doe. Nawet Caradog potrafił czasem realnie ocenić swoje siły. Po raz pierwszy jednak od czasu Hogwartu pożałował, że nigdy nie nauczył się oprócz trzymania pióra, trzymania także gardy.
- Ciszej - wyszeptał rozglądając się nerwowo, podnosząc przewrócony taboret. Teraz, kiedy wiedział już, że to nie nieznajoma kobieta zakradła się do niego, grozić mu wyjawieniem największej jego tajemnicy, rumieniec na jego policzkach pogłębił się. Ciężko powiedzieć czy był to wstyd, czy podekscytowanie, Cecil był zdolny do odczuwania obu jednocześnie i jeszcze nie zdecydował, które wygrywało w nim tę walkę.
- Tak, poemat - mruknął odgarniając włosy za ucho, na którym wciąż czuł łaskotanie oddechu Jamesa i całą swoją siłą woli powstrzymał się od wzdrygnięcia. Przez chwilę był pewien, że jego zabawa w rebelię zakończy się zanim na dobre się zaczęła. Ale nie zamierzał dzielić się swoją płochliwością z nikim innym. Pozwalając Jamesowi zająć się na chwilę Prorokiem Codziennym, przyniósł mu piwo zanim wrócił na swoje miejsce.
- Akurat próbowałem zrelacjonować koncert, na którym nawet mnie nie było - pokazał Jamesowi chaotyczne notatki, które właśnie układał w coś na kształt porządku na drugiej kartce papieru. Zanim jeszcze ostatnie słowa zdążyły opuścić jego usta, nachylił się nad stolikiem, gestem wzywając Jamesa do podobnej konspiracji. Rozejrzał się nerwowo wokół zanim wyszeptał przysłaniając twarz dłonią:
- wmawiem ss maceEem - na wszelki wypadek, jakby ktoś mógł przejrzeć jego dłoń, nie poruszał też ustami. - Toooyłem to posieeheho miiisersa mahii.
Ponownie rozejrzał się na wszelki wypadek zanim się wyprostował. Ludzie wokół zdawali się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi.
- Tak, wszystko gra. Na tyle, na ile może - jego głos nosił znamiona wymuszonej nonszalancji, jakby po konspiracyjnym szepcie jeszcze nie do końca wrócił na właściwe tory i bardzo chciał ukryć, że kiedykolwiek z nich zboczył. - No wiesz wojna... I w ogóle.
Sięgnął wreszcie po piwo znajdując swoim ustom znacznie lepsze zajęcie, które przynajmniej, dla odmiany, wychodziło im tak, jak powinno. Caradog upił łyk, nie oblał się, nie zakrztusił przy okazji i nawet nie odbiło mu się bąbelkami przez nos. Czyli sukces.


Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.


Caradog Blishwick
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12417-caradog-cecil-blishwick https://www.morsmordre.net/t12438-alkmena#382604 https://www.morsmordre.net/t12478-caradog-cecil-blishwick#383918 https://www.morsmordre.net/f476-somerset-dolina-godryka-lawendowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t12457-skrytka-bankowa-nr-2658#383059 https://www.morsmordre.net/t12454-caradog-blishwick#382979
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]10.07.24 12:35
Zajmując już miejsce przed nim, jak gdyby nigdy nic, przeciągnął spojrzenie po wszystkich dookoła, którzy zwrócili się w ich stronę, kiedy stołek uderzył z łoskotem o podłogę — już i tak bardziej nie mogli zwrócić na siebie uwagi, a udawanie, że nic się nie stało nie miało najmniejszego sensu. Szeroko otwartymi oczami i wysoko uniesionymi brwiami powrócił do przyjaciela. Trudno powiedzieć, czy w tym oświetleniu dostrzegał faktyczne wypieki na twarzy Caradoga, ale wyraz jego twarzy sprzyjał oskarżycielskim odkryciom, więc nie wahając się długo uśmiechnął, marszcząc przy tym nos.
— Rumienisz się! — powiedział cicho, łamiącym się szeptem podsyconym śmiechem, nim zdecydował się odejść do baru. Nie mógł się zdecydować czy był bardziej rozbawiony czy rozczulony jego widokiem. Nic sobie nie zrobił z jego karcącego rozkazu; ciszej, ciszej. — Rumienisz, buntowniku — zaszczebiotał tym samym głosem, łamiąc się pod naporem nadciągającej gdzieś spod mostka salwy śmiechu. Nie miał litości, droczył się z nim, nieustępliwie śledząc go z dołu spojrzeniem, w końcu kładąc czoło na splecionych na stole dłoniach, parskając zduszonym śmiechem. Spojrzał na niego z dołu, jak uznający uległość starszego w stadzie psiak, dopiero kiedy kufel zimnego piwa spoczął przed nim, z chęcią wymienił go na najnowsze wydanie nielegalnej gazety. Przysunął go sobie bliżej, tym samym prostując się z pozycji leżącej do bardziej adekwatnej dla barowych dyskusji, palcami zajmując się przecieraniem wody zgromadzonej na zewnętrznej ścianie szkła z powodu temperatury trunku. — Wybacz, tym razem to tylko ja, ale może następnym razem... Jakaś długonoga blondynka... — Uniósł brew, zerkając na niego znad kufla sugestywnie. Piwo było zimne, ale przed wszystkim dostatecznie gazowane by ugasić szybko pragnienie, przynajmniej na moment. Kciukiem przetarł wąsy z piany i odchylił się całkiem na krześle, obrzucając spojrzeniem papiery, które miał ze sobą. Relacja z miejsca, w którym się nie była brzmiało jak niezła próba wymyślania wyjątkowej historii na poczekaniu.
— A co to za koncert? Mogę jakoś pomóc? — Nie umiałby w pięknych słowach opisać niezwykłości wydarzenia; muzyką wyrażał się lepiej niż słowami; to co czuł, co myślał często przelewał na melodię, ale Caradog wyglądał na strapionego i zmęczonego powierzonym mu zadaniem. A może to było wciąż pokłosie wstydu, jaki wymalował się na jego twarzy tym powitaniem? Ta myśl wywołała znów uśmiech na śniadej twarzy. Przysunął sobie jego notatki, które przypominały chaotyczną zbieraninę myśli. Nie zdążył się na nich skupić, kiedy przywołał go bliżej. Osunął kufel nieznacznie na bok, poważniejąc nagle i gwałtownie i niczym lustrzane odbicie pochylił się w jego kierunku nad blatem. Zrobiło się poważnie; nietrudno było odłożyć dowcipy na bok. Spojrzał mu wpierw w oczy z nieskrywaną obawą, a potem, gdy przystawił dłoń do ust, opuścił wzrok na nie, spodziewając się, że przyjdzie mu doczytywać z nich to, czego nie zdołał usłyszeć. Ale on nawet nie poruszał ustami. Rozchylił własne znów łapiąc jego poważny wzrok. Przesunął ręką po blacie i oparł brodę na dłoni, gdy zaparł się na ugiętym łokciu. Palcem spróbował Cecila przywołać znowu do siebie, niepotrzebnie się odchylał do tyłu. Poczekał chwilę, wwiercając w niego wzrok. W przeciwieństwie do niego nie rozglądał się jednak wokół. Caradog napewno zyskał pewność, że nikt im się nie przysłuchuje i nikt nie wychwyci arcyważnych informacji, które mieli sobie do przekazania.
— Mhm — mruknął najpierw, wciąż z brodą podpartą o dłoń. Palce zastukały o policzek z napięciem. — Ohym hy hiieszysz? Ahie posieeheho?— zapytał go w podobny sposób, mówiąc cicho, ledwie poruszając wargami. Uniósł brwi, wyczekująco, a potem rozłożył obie dłonie — i tą, na której się podpierał i tą, która obejmowała kufel, na boki, w geście totalnego niezrozumienia. A kiedy odparł mu z nonszalancją, jakby właśnie nie spiskowali potajemnie nad otwarcie czytanym Prorokiem Codziennym, pokręcił głową i zrobił to po raz kolejny, nagląco, unosząc brwi jeszcze wyżej.
— I w ogóle... — powtórzył po nim smętnie. — Jasne... Fatalna pogoda na zewnątrz — mruknął, spoglądając w kierunku drzwi od niechcenia, ale myślami był ku zaszyfrowanej wiadomości, z której prawie nic nie zrozumiał. — Zaraz się rozpada i znowu będzie padać i padać... I padać. — Wzruszył ramionami, podnosząc kufel i upijając następny łyk.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]17.07.24 0:31
Czuł jak wykwitający na twarzy rumieniec, wraz z każdym, kolejnym słowem wypowiadanym przez Jamesa, rozlewał się po jego twarzy szeroką falą, sięgając wreszcie uszu. Gdyby mógł, chętnie by go kopnął pod stołem za wspominanie pięknych blondynek tak beztrosko, ale był właśnie na etapie podnoszenia krzesła, które przed chwilą przewrócił i wolał nie ryzykować, że następnym razem poleci na podłogę razem z nim. A do tego może i stołem, znając jego zdolności motoryczne.
- Bardzo zabawne, Jim - wymruczał tylko pod nosem przyznając przyjacielowi rację. Rumienił się. I to zdecydowanie za bardzo jak na zwykłe spotkanie. Faktem jest, że ostatnie dni przesiedział jak na szpilkach. Po wielu miesiącach wreszcie zdecydował się dołączyć do... Caradog rozejrzał się czujnie. Był ostrożny nawet we własnych myślach. Zdecydował się dołączyć do Podziemnego Ministerstwa Magii.
- Wolałbym żeby żadna blondynka nie zakradała się do mnie od tyłu i nie szeptała mi w kark oskarżeń o rebelię - mruknął. - Szczególnie jeśli akurat czytam Proroka Codziennego - zniżył i tak już cichy głos na wspomnienie tytułu zakazanej gazety. Dla której sam pisał.
Otrząsnął się na myśl o tym, co mogłoby oznaczać gdyby to rzeczywiście nie Doe, a ktoś znacznie mniej mu przyjazny siedział po drugiej stronie stołu i oczekiwał wyjaśnień. Swoją drogą, czy on był pewien, że to faktycznie James przed nim siedział? Eliksir wielosokowy pozwalał przywdziać każdą postać. Cecil wyrzucił jednak tę myśl z głowy. Po pierwsze nie chciał nawet rozważać, co mogłoby się stać, jeśli to byłaby prawda. Po drugie, nikt nie potrafiłby zgrywać kogoś równie czarująco irytującego, co Jim. Do tego wymagana jest wieloletnia wprawa. Po trzecie, który z miłośników czystej krwi chciałby przybrać przystojną twarz Jamesa?
- Za chwilę - przyjął z ulgą zmianę tematu na coś niegroźnego, bezpiecznego i wreszcie pozwalającego jego płonącym uszom trochę zblednąć. Dało mu to czas by zebrać się wreszcie na odwagę. I kiedy zakończył swój konspiracyjny szept spojrzał w wyczekiwaniem na Jamesa, który zdawał się doceniać powagę sytuacji. I Caradog w pełni wierzył, że tak właśnie było. Dopóki Doe się nie odezwał. Cecil na początku uznał, że nie słuchał dość uważnie, chociaż od wysiłku skupiania się na dźwiękach wpadających do jego uszu, zaczęło mu się robić ciemno przed oczami. Na szczęście gesty rąk odczytywał lepiej niż myśli. Westchnął więc z rezygnacją chowając twarz w dłonie. Kiedy ponownie spojrzał na przyjaciela jego wzrok był już w pełni skupiony na nim. Nerwowo przeczesał palcami włosy. Wziął kolejny głębszy wdech. Nachylił się nad stołem.
- Zgłosiłem się do Podziemnego Ministerstwa Magii - nie silił się już na szept. Mówił półgłosem, który nie miał szans dolecieć do najbliższej ściany, utopiony szmerem innych rozmów, strzelającego od ognia drewna i dźwięków odstawianych kufli, ale nie powinien mieć problemu z dotarciem do jego rozmówcy. Cecil uczył się na błędach. - Mam dość patrzenia na wszystko z boku. Ta wojna... - rozejrzał się wokół. Już jednak nie w poszukiwaniu podsłuchiwaczy, a raczej słów. - Ten świat... To nie jest normalne, Jim. Jest coraz gorzej. I to wszystko, co dotychczas robiłem - przesunął egzemplarzem Proroka po stole w widocznej pogardzie - to nie ma znaczenia. Chcę robić coś, co się liczy. Chcę coś zmienić.
Rumieniec, który nie zniknął na dobre z jego twarzy rozgorzał ponownie, a jego przygaszone oczy zabłysły w zapale. Caradog wpatrywał się intensywnie w twarz przyjaciela, jakby nic więcej nie istniało na świecie. Momentalnie zapomniał o otaczających ich ludziach, o niebezpieczeństwie, które jeszcze chwilę wcześniej kazało mu się kulić przy stoliku, próbując schować za w połowie pełną szklanką piwa. Kiedy zdobył się jednak wreszcie na odwagę by odkryć przed kimś to, co kotłowało się w jego duszy, robił to w pełnym splendorze i aż do bólu szczerej przejrzystości.
- Tak, pogoda jest paskudna - dodał nie mniej sztucznie niż przed chwilą, ale za to znacznie mniej nieporadnie. Jakby przyznanie się głośno (półgłośno, bo to jednak było półgłosem) do bycia buntownikiem dodało mu nowych sił. Nawet w jego udawanej trosce o pogodę pobrzmiewała nowo odnaleziona energia. I oczy ani na chwilę nie przestały mu się błyszczeć.
- Ale wiesz, co mówią o deszczu? Że taka melancholia rodzi poetów. Może i ty coś napiszesz, co, Jim? - Uniósł swój kufel, zasłaniając nim goszczący na twarzy szeroki uśmiech.


Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.


Caradog Blishwick
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12417-caradog-cecil-blishwick https://www.morsmordre.net/t12438-alkmena#382604 https://www.morsmordre.net/t12478-caradog-cecil-blishwick#383918 https://www.morsmordre.net/f476-somerset-dolina-godryka-lawendowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t12457-skrytka-bankowa-nr-2658#383059 https://www.morsmordre.net/t12454-caradog-blishwick#382979
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]18.07.24 11:26
Uśmiech rozbawienia przybrał formę dumnego, choć na wpółleżąc jeszcze na stole, przytulając do siebie kufel zimnego piwa, śledził jego zmagania z samym sobą z większym zainteresowaniem niż z przewróconym krzesłem. Uniósł brwi, obejmując dłońmi szklankę. Bawił go ten strach, ale tak naprawdę tylko dlatego, że sam nie czynił równie odważnych i lekkomyślnych rzeczy, jak Blishwick.
Prychnął pod nosem, wzruszając ramionami od niechcenia.
— Wolałbyś, żeby szeptała ci inne sprośne rzeczy? Od razu zakładasz, że byłaby wrogo nastawiona do twoich... działań. Może akurat miałbyś fankę z powodu twojej poezji, uroku osobistego... prowadzenia niebezpiecznych czynności wojennych — dodał konspiracyjnym szeptem. Spoważniał już na dłużej, kiedy Cecil rozszyfrował własną wiadomość. Wyprostowany na krześle zastukał palcami w blat stołu i rozejrzał się dookoła. Do obrania czyjejkolwiek strony potrzebował dużo czasu, długo wierząc we wpajane mu od najmłodszych lat frazy, że to nie były jego sprawy, jego konflikty, problemy i nie powinien angażować się w sprawy wielkich ludzi. Wychowywano go w opozycji do wszystkich, choć nie uczono, że wszyscy obcy zasługiwali na pogardę i niechęć. Dopiero wtedy kiedy sami okazywali wrogość. Jego mała społeczność nie istniała już. Jaki sens miało dalsze nieustępliwie opieranie się wszystkiemu, zmianom, postępowi? Nie tylko dlatego, że nie było nikogo, kto by go za to karcił za łamanie najświętszych cygańskich praw. Nie potrzebował więcej dowodów, że świat nie uzdrowi się sam, a jego życie, czy życie jego córki nigdy nie będzie takie o jakim marzył.
— Więc? — zagaił, przetworzywszy wiadomość w końcu. — Co będziesz dla nich teraz robił? — Nie znał się na stanowiskach i strukturach Ministerstwa Magii, czy podziemne było inne? Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał, nigdy nie pytał i nie sądził, by musiał wiedzieć, choć teraz czuł, że przez swoją ignorancję był dziwnie w tyle. Jeśli liczył na to, że Zakon Feniksa w końcu wygra tę wojnę może powinien być bardziej zainteresowany tym jak wszystko działało? Wiadomość Cecila sprawiła, że poczuł się przez chwilę głupi i niedoinformowany, mina mu zrzedła, ale słuchał dalej jego słów, choć niezbyt głośnych, wyraźnie naznaczonych emocjami. — Nie jest — normalne. Nic od dawna nie było normalne, każdy to wiedział. Patrzył na niego, znosząc siłę jego intensywnego spojrzenia przez pewien czas. Miał ochotę spytać go, czy się bał, ale przecież to, co przed chwilą okazał nie było właśnie tego dowodem? Dopiero teraz zrozumiał jego stres i paraliż. Bał się, jak każdy, a mimo to miał w sobie wystarczająco dużo odwagi i determinacji by działać, mieć coś do powiedzenia. Reagować. — Nie spodziewałem się, że... zdecydowałbyś się na coś takiego. W sensie... Tak otwarcie. To chyba dość niebezpieczne. Bardziej niż to, co robiłeś do tej pory, Cecil — wyznał z beznadziejną szczerością. Blishwick nigdy nie lubił angażować się w otwarte starcia, był beznadziejny w biciu się, ale miał talent do magii. I potrafił znacznie więcej niż on sam. Zaimponował mu tym. — Robiłeś coś, co się liczy, co ma znaczenie. Ludzie czytali twoje artykuły, odezwy. Wiersze. Komentarze. Jestem pewien, że wielu ludzi stojących z boku namówiłeś do działania. — Jego nie; Marcel to zrobił dotykając rzeczy znacznie głębszych i ważniejszych dla niego niż teksty, których nie umiałby odpowiednio przemyśleć. — Możesz umrzeć, wiesz o tym, nie? — upewnił się, nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego, zaskoczony siłą i intensywnością bijącej od niego mobilizacji i chęci. Trochę zazdrościł mu tego. Opuścił wzrok na kufel dopiero, kiedy zaczęli rozmawiać o pogodzie. Przetarł krople wody zebrane na kuflu już do końca, patrząc jak pod nim gromadzi się niewielka plama. Milczał przez chwilę. W ustach Cecila brzmiało to lotnie i wyzywająco, ale to nie było takie jak się wydawało.— Nie umiem pisać, Cecil. Wiesz o tym — przypomniał mu sucho.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]21.07.24 1:00
Pogłębiający się na jego twarzy rumieniec wcale nie zelżał, kiedy James kontynuował temat tajemniczej kobiety szepczącej mu do ucha różne rzeczy. Wyobraźnia Cecila działała niezawodnie, szczególnie jeśli chodziło o zakradając się do niego blondynki. Świadomie wybierał, by skupiać się na tych mu nieprzychylnych, bo za nic w świecie nie zamierzał przyznawać się do tego, co innego przychodziło mu do głowy. Sądząc po szerokim uśmiechu Jamesa, czerwone policzki Caradoga powiedziały mu już wystarczająco dużo.
- Na szczęście żadnej nie znam - wymruczał w nieudolnym kłamstwie. I choć nie było ku temu żadnego racjonalnego powodu, poczuł się źle na myśl o wszystkich przychylnych rebelii blondynkach, które znał. I o tych blondynkach, które mogły być przychylne, a on po prostu nie wiedział. I o tych, które był prawie pewien, że popierają obecną władzę, ale przecież zawsze mógł je źle ocenić. W stosunku do tych poczuł szczególne wyrzuty sumienia. Kiedy tak podliczył więc wszystkie blondynki, które znał, musiał w myślach przeprosić około pięć osób. Jednak sześć. Jego siostra ostatnio przefarbowała włosy.
Oczy błyszczały mu zarówno z dumy jak i zapału. Teraz, kiedy wreszcie prawda wyszła na jaw, zamiast kisić się w jakimś zakurzonym kącie umysłu Caradoga, świat przestał być tak straszny. Teraz dziać mogło się wszystko.
- Hm, nie wiem - przyznał, kiedy James sprowadził go nieco na ziemię bardzo pragmatycznymi i zasadnymi pytaniami. -Pewnie to, co akurat będzie potrzebne. Może pomóc w jakiejś ewakuacji albo sabotażu. Nie przydzielili mnie jeszcze do żadnej komórki ani nic takiego.
Na dobrą sprawę, poza tym, że wiedział, że zaciągnął się jako ochotnik na wojnę, Cecil nie potrafił powiedzieć wiele więcej. Wątpliwości te po raz pierwszy zasiał w jego umyśle James i rzeczywiście, na twarzy Caradoga pojawił się wyraz zafrapowania.
- Może powinienem porozmawiać z Marcelem - mruknął. - Myślisz, że powinienem pojawić się na jakiejś zbiórce, tylko na przykład nie dostałem listu? - Nawet w przytłumionym świetle panującym w barze, widać było jak jego twarz nagle pobielała, a oczy rozszerzyły w przerażeniu. - Jim, nie zostałem przez przypadek dezerterem, prawda?
Zimne piwo ostudziło zarówno niepokoje jak i zapał. Duchem jak i myślami wrócił na obrzeża Londynu i rozejrzał się z uwagą, upewniając się, że dalej nie wzbudzał niczyjego zainteresowania. Nic jednak nie sugerowało niebezpieczeństwa i Caradog po raz pierwszy odkąd zaczął mówić o Podziemnym Ministerstwie Magii, poczuł, że napięcie nieco z niego zeszło. Nie zamieniło się w nowoodkrytą gotowość do boju, tylko po prostu zniknęło. Alkohol czasami potrafił działać prawdziwe cuda. W jego skupionym na Jamesie spojrzeniu przygasł nieco ogień. I Cecil odwrócił wzrok, sam przytłoczony nagłą intensywnością, którą wylał na przyjaciela. Rzadko mu się to zdarzało, ale był jednak poetą, człowiekiem emocji. Nie zawsze zdążał zapanować nad nimi na czas.
- Ilu takich ludzi znasz, James? - Zapytał chicho, wpatrzony w swój kufel. - Cały czas słyszę jak to moje wiersze zagrzewają do boju. Jak odezwy w Proroku i wezwania do walki pomagają ją toczyć. Ale nikt, nigdy nie powiedział mi - no, Caradog, gdyby nie ten twój poemat o Longbottomie, nie odważyłbym się zaciągnąć - albo - panie Blishwick, pana oda do dementora wysadziła magazyn, w którym nasi przeciwnicy trzymali eliksiry lecznicze - prychnął z gorzką pogardą. - Ten świat nie potrzebuje poetów, tylko żołnierzy - była to najboleśniejsza prawda, którą uświadomił sobie niedawno, i którą po raz pierwszy odważył się powiedzieć na głos. On, Caradog Cecil Blishwick, jeden z najbardziej obiecujących pisarzy młodego pokolenia był całkowicie zbędny. I jeśli nie znajdzie jakiegoś powodu dla swojego istnienia, to czy będzie miało w ogóle znaczenie czy żyje?
Spojrzał w oczy Jamesa z twardą determinacją.
- Wiem - odpowiedział ze zdecydowaniem w głosie, które zaskoczyło nawet jego. - Ale za to nie wiem czy warto będzie żyć w świecie, który szykują dla nasz sam wiesz kto - dodał cicho, smutno. To nie tak, że chciał umrzeć, zupełnie nie tak. Ale czy jeśli przegrają, to będzie tam miejsce dla niego? Dla Jamesa i dla wieczorów spędzanych przy kuflu zimnego piwa? Ile musiałby pożegnać, żeby zachować własne życie? I czym ono by w ogóle wtedy było? A poza tym, możliwość śmierci to nie jeszcze jej pewność. I to przekonanie pozwalało mu skutecznie ignorować piętrzące się w sercu obawy.
Oczywiście, że zapomniał, że James nie potrafił pisać. To miał być tylko żart, nie podejrzewał przyjaciela o poetyckie inklinacje. Nie dlatego, że miałby nie potrafić (Cecil wychodził z założenia, że skoro on potrafił, to jego przyjaciele na pewno też), a dlatego, że zwyczajnie nie chciał tworzyć wierszy.
- Możesz go zawsze wyrecytować. Albo zaśpiewać - podjął jeszcze próbę obronienia nieudanego żartu. - Z doświadczenia wiem, że jeśli będzie o wystarczająco ładnych piersiach, zawsze znajduje się ktoś, kto zapisze go za ciebie - stuknął swój kufel z tym, z którego wilgoć ścierał właśnie James, próbując wzniecić w nim ponownie uśmiech, z którym przyszedł na spotkanie, a który zniknął z jego twarzy wraz z trwaniem rozmowy. Cecil, z bliżej nieokreślonych powodów, czuł się winny ulotnieniu wesołości Jamesa i w obowiązku, by naprawić jej brak.


Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.


Caradog Blishwick
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12417-caradog-cecil-blishwick https://www.morsmordre.net/t12438-alkmena#382604 https://www.morsmordre.net/t12478-caradog-cecil-blishwick#383918 https://www.morsmordre.net/f476-somerset-dolina-godryka-lawendowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t12457-skrytka-bankowa-nr-2658#383059 https://www.morsmordre.net/t12454-caradog-blishwick#382979
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]26.07.24 10:40
Uniósł brwi wysoko, przyglądając mu się z mieszaniną rozczulenia i rozbawienia. Nie wierzył mu, bo zwyczajnie w świecie niemożliwe było, że nie znał żadnej atrakcyjnej blondynki, w szkole było ich pełno, a w redakcji? Wszystkie były szkaradne i ciemnowłose? Kogo ty chcesz nabrać Cecil?
— Pamiętasz Imogen? Imogen Travers? Tańczyła ze mną podczas festiwalu lata. W Londynie. — Pochwalił się z dumą. — Mógłbym... no wiesz. Jest gorąca, może poleci na niebrzydkiego mądralę, przedstawię cię jeśli chcesz — zadumał się na chwilę. Oczy mu błysnęły, kąciki ust znów zadrżały. Bawiła go jego naiwna nadzieja, że porzuci ten temat, szczególnie w kontekście zarzutu o rebelię. Lady Travers brzmiała jak kobieta, która rzeczywiście mogła spędzać sen z powiek, szczególnie szepcząc tak sprośne i niebezpieczne słowa prosto do jego ucha. Szybko jednak temat się zmienił a wraz z nim nastrój. Ciężki. Poważny. Nieodpowiedni do żartów. Rebelia. To słowo wciąż brzmiało dla niego obco, mimo, że zgodził się robić co trzeba już wiele miesięcy temu. Opuścił wzrok na kufel piwa i zamoczył w nim usta znowu, w kilku mniejszych łykach gasząc pragnienie. Bąbelki załaskotały go w pierw w gardle, a potem w żołądku, ale nie na tyle by mu się nimi odbiło. Cecilowi o wiele bardziej błyszczały oczy kiedy wspominał o buntownikach niż o pięknych kobietach. Trochę znał ten wzrok, to spojrzenie — tę pasję i determinację w głosie. Marcel mówił o tym wszystkim podobnie, obaj kompletnie poszaleli, ale kochał ich na tyle, że nie potrafiłby pozwolić im pakować się w kłopoty bez niego. Słuchał go uważnie, w milczeniu, z poważną, może niewiele wyjawiającą miną. Będzie robił wszystko, co mu każą. Pokiwał głową ze zrozumieniem, zerkając na niego z dołu. Chciał spytać czy będzie na siebie uważał, że brzmiało to miałko w myślach, nie powiedział więc nic.
— Nie wiem, może tak — mruknął w odpowiedzi na jego nagłe wątpliwości. Wzruszył lekko ramionami, błądząc spojrzeniem po jego twarzy. — Pewnie gdybyś był potrzebny daliby ci znać, nie? Każda różdżka jest potrzebna, nie trzeba chyba się dopominać o zajęcie? — Może był w błędzie. Wiedział, że z praca tak nie było, ktoś kto się nudził szybko był zwalniany bo nie stać było na bezużytecznych pracowników, więc by pracować o pracę trzeba było walczyć, szukać jej za każdą cenę. Ale to była wojna, czy nie prowadzono jej inaczej? Uśmiechnął się. — Nie jesteś dezerterem, Cecil. Gdybyś się nie stawił na spotkanie Marcel już suszyłby ci głowę o to. Za dużo się przejmujesz, stary. Może po prostu na teraz nie ma nic do roboty. Albo musisz poszukać jej sam. — On nie chodził, nie szukał okazji. Do tej pory nie było mu z tego powodu wstyd, ale teraz poczuł się niepewnie. Powinien? Parsknął śmiechem, gdy przytoczył przykład wybuchu magazynu, choć zupełnie nie z powodu słów Cecila. — To byłoby naprawdę niesamowite, gdyby wysadzali magazyn śpiewając twoją Odę do Dementora, Cecil. Wyobraź sobie tylko, jak bardzo zapadłoby ludziom w pamięci. — Nie znał się na wojennych akcjach i misjach, ale wierzył, że odpowiednie treści, odpowiednie piosenki mogły zagrzewać do boju. Ludzie, niezależnie od tego czy potrafili śpiewać czy nie, nucili melodie podczas pracy, kobiety robiły to gotując lub zajmując się dziećmi, a w końcu wszyscy tak samo śpiewali szanty w portowych barach i wesołe przyśpiewki wokół ognisk. Muzyka towarzyszyła ludziom zawsze, była potrzebna w wielu różnych chwilach, mniej lub ważnych momentach życia. Mówił, że dziś świat potrzebował żołnierzy, nie poetów, artystów. On nie był żołnierzem. Nie umiał ani pisać jak Cecil, ani walczyć różdżką, nie był nawet w połowie tak zdolny i biegły w magii jak on. Choć Blishwick mówił o sobie, jego żal odnosił się tak samo do niego. Czym mógł ich wesprzeć? Co zrobić? Jak wspomóc? Nic nie potrafił, nie był żadnym wartościowym sojusznikiem. I pewnie dlatego też nie mógł niczym się pochwalić.
— Nauczysz mnie? - spytał, marszcząc brwi. Zaraz dodając nieśmiało: — Być żołnierzem?
Nie będzie warto. Wiedział to. Rozmawiał o tym z Marcelem niejednokrotnie. ta wojna mogła trwać latami, niszcząc kraj, tępiąc ich wszystkich jak szkodniki jeden po drugim. Długo mógł żyć spokojnie, nie angażując się w konflikty i wierząc, że to nie była jego walka, ale dziś tępili mugoli, jutro przyjdzie czas na takich jak on — niegodnych życia wśród prawdziwych czarodziejów. Pamiętał słowa Marcela jakby je usłyszał wczoraj. Żadnego jutra dla nich nie będzie.
— Wyrecytować — powtórzył z powątpiewaniem. Tego też nie potrafił, wątpił, by chodziło o to samo, co w zaśpiewaniu jak piosenkę, tylko bez melodii. Uśmiechnął się lekko, mierząc go wzrokiem, a w końcu zaśmiał się głośno, rozsiadając swobodniej na krześle. Obrócił kufel piwa, ale ten nie zrobił pełnego piruetu, był zbyt ciężki jeszcze. Kiedy stuknął się ze szkłem przyjaciela, chwycił go i uniósł w geście toastu i upił znowu. — Wyrecytuj mi coś. Nie o cyckach, coś głębokiego, porywającego. — Zażądał, odstawiając szkło na blat. — Wiesz, kiedy była ta akcja z rozdawaniem jedzenia w Londynie. Na placu egzekucyjnym — przypomniał mu, napewno pamiętał. — Byliśmy tam wtedy. Na dachu. W pewnym momencie usłyszeliśmy melodię graną na pianinie, brzmiała znajomo. Na placu zrobiło się zamieszanie, Thomas miał kłopoty. Chcieliśmy coś zrobić, więc zaczęliśmy śpiewać. I nagle śpiew dobiegał ze wszystkich kamienic wokół, Cecil. To brzmiało... Nie wiem, jak... Nigdy nie słyszałem czegoś podobnego. — I nigdy tego nie zapomni. Jego głos, choć cichy, nabrał zupełnie innej barwy. — Wszyscy śpiewali to jak hymn, tak... z głębi serca. Wiesz o czym mówię? — popatrzył na niego, poważniejąc. — Jakby to coś znaczyło. Zwykła piosenka, zwykły tekst. Zmieniliśmy pare słów, ale to brzmiało jakby było czymś ważnym dla każdego. Tylko dlatego, że śpiewali to wszyscy i ci arystokraci na placu... Cecil, gdybyś ty widział wtedy ich twarze... Bali się! Zwykłej piosenki. Byli przerażeni. — Poruszył się, bo po plecach przebiegł mu dreszcz dawnego podekscytowania. Pochylił się znów do przodu, bliżej niego. — Bali się, bo mierzyli się z czymś silniejszym niż zaklęcia, noże, eliksiry wybuchowe. Cecil, oni musieli zmierzyć się z nadzieją zwykłych, prostych ludzi. Nadzieją, że zostaną pokonani. To był głos ludu, jeden głos, który brzmiał groźniej niż dziesiątki pojedynczych gróźb. Brzmiał jakby chciał im powiedzieć, że to dopiero początek, że poczuli się zbyt pewnie i to ich zgubi. A to był zwykły tekst piosenki. Wyobraź sobie co byłoby, gdyby był... z przesłaniem. — Wciąż potrafił sobie przypomnieć te emocje, które wtedy czuł. Tą nadzieję, tą wiarę, determinację. Chciałby przeżyć coś takiego raz jeszcze. To tamto wydarzenie sprawiło, że uwierzył w to, o czym mówił Marcel. Poczuł to na własnej skórze — że mogli coś zmienić. — Poetów też potrzebuje ten świat, Cecil. Ludzi, którzy utrzymają ten płomyk wiary w sercach. — Nie był pewien, czy rozumiał, co chciał mu przekazać, ale gdyby ta zwykła przyśpiewka niosła ze sobą jakąś treść mogłaby być naprawdę potężną bronią. Gdyby zakorzeniła się w umysłach zwykłych ludzi, kobiet śpiewających przy gotowaniu, mężczyzn pod prysznicem, dzieci przy pracy, to byłoby coś co niosłoby ich wszystkich. Do boju, do walki. Popatrzył mu jednak prosto w oczy, szukając w nich zrozumienia. — Nie możesz przestać pisać.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]01.08.24 2:29
Nie był pewien czy pamiętał Imogen Travers, ale nazwisko i mina Jima powiedziały mu wszystko, co musiał o niej wiedzieć.
- Gratuluję - mruknął wciąż się czerwieniąc i na chwilę, dosłownie na najkrótszy moment rzeczywiście wierząc, że Jim zmienił temat litując się nad nim. Oczywiście nadzieje te były płonne. - Nie, dziękuję, wierzę, że lepiej sobie z nią poradzisz niż ja - wymamrotał do kufla, którym zasłonił część swojej twarzy. - Nie wiem czy poradziłbym sobie z gorącą szlachcianką.
Dopiero po wypowiedzeniu wszystkich tych słów i ich usłyszeniu, zdał sobie sprawę, co tak naprawdę powiedział. I nie pomogło to na jego rumieńce ani odrobinę. Zadziałało za to przejście do tematu rebelii. Oboje odczuwali jego powagę. Wojna, walka, opór. Te słowa wisiały ciężko nad ich stołem i gdyby Caradog nie był tak pochłonięty rozmową, przypomniałby sobie, że powinien się rozglądać i pilnować czy nikt ich nie słyszy. Ale był już za bardzo zajęty czym innym, by popadać w swoją nowoodkrytą paranoję. Jeszcze nie weszła mu krew, jeszcze nie stała się nawykiem. Jeszcze wciąż pozostawała zabawą młodzieńca w wojnę, a nie mechanizmem obronnym mężczyzny przed najstraszniejszy, co wymyśliła sobie ludzkość.
- Pewnie masz rację - przyznał potakując niemrawo. - Wciąż jestem w tym nowy - uśmiechną się krzywo, grymasem próbując usprawiedliwić swoją niekompetencję - nie wiem wciąż do końca jak to działa.
Ku wielkiemu zaskoczeniu Cecila, zgłoszenie się do walki nie oznaczało jeszcze, że stawało się żołnierzem. Może było to nieuzasadnione założenie, ale Caradog wierzył, że jak tylko powie, że jest gotowy stawiać czynny opór, bić się, ryzykować własnym życiem, to będzie wiedział, co robić dalej. Tak się jednak nie stało. Miał wrażenie, że jest jeszcze bardziej zagubiony w nowej rzeczywistości, w której znowu musi znaleźć dla siebie miejsce. Jak inni sobie z tym radzili?
- Myślisz, że Marcel mi powie, jeśli będę robił coś nie tak? - Wątpliwości i wstyd, z jakimi zadał to pytanie wyraźnie brzmiały w jego głosie. Nie miałby odwagi zapytać o to bezpośrednio Marcela. Chociaż nie, to nie była prawda, miałby. Ale taka okazja jeszcze się nie nadarzyła, pytał więc Jamesa, jego ocenie ufając znacznie bardziej niż swojej. Zbyt często miał poczucie, że stąpa po niepewnym gruncie, kiedy próbował przewidzieć zachowanie kogoś innego. Nauczył się już opierać o cudzą wiedzę i doświadczenie bardziej niż o własne.
- Nie napisałem nigdy ody do dementora - mruknął. - Oda to utwór pochwalny, to byłoby bez sensu - wyjaśnił zażenowany swoim nieudanym pół-żartem, pół-wylewem frustracji. - Ale może kiedyś napiszę. Jako żart - dodał jeszcze z bladym uśmiechem. Jim pewnie doceniłby jakiś dementorzy erotyk, który opiewałby wszystko to, co w dementorach przeraża. Śmiech pełnił często funkcję oswajania tego, co nieprzyjemne, ratowania się przed tym, co zbyt straszne by w ogóle o tym myśleć. Nie żeby James potrzebował takich rzeczy. Był o tyle odważniejszy niż Cecil. Radził sobie o tyle lepiej, pod wieloma względami był o tyle mądrzejszy, że Caradog często czuł się mały i bez znaczenia przy znacznie bardziej żywiołowym przyjacielu. Jego utrata zostawiłaby bliznę na tym świecie. A Cecil? Po nim zostaną tylko zakurzone wiersze w zapomnianej szufladzie.
- Ja nie wiem jak być żołnierzem - odparł zaskoczony. James był w tym wszystkim o tyle lepszy. - Ale może nauczmy się tego razem? Skoro żaden z nas nie umie, to możemy przynajmniej być w tym we dwójkę, prawda? - Spojrzał na Doe ze szczerą nadzieją we wciąż delikatnie błyszczących oczach. Świat wydawał się odrobinę mniej obcy, wojna odrobinę mniej przerażająca, jeśli mogli w nie wkroczyć razem. Wyciągnął do przyjaciela prawą dłoń, w którą wcześniej napluł. - Słowo, że będziemy się uczyć jak być żołnierzami razem? Ja powiem ci wszystko, co wiem, a ty wszystko powiesz mi - wypowiedział słowa improwizowanej i kalekiej przysięgi, która jednak już w tym momencie wiązała jego duszę silniej niż wieczysta. To była obietnica składana przyjacielowi, najważniejsza rzecz pod słońcem.
- Ale tak teraz? - Zapytał zaskoczony, kiedy James na jego wynurzenia o literaturze zareagował w sposób, którego zupełnie się nie spodziewał, rzeczywistym przejęciem się. Cecil słuchał jak urzeczony opowieści o melodii, o pieśni, która niosła serca. To było coś, czego w głębi duszy pragnął. Nie obchodziło go, ile pozytywnych recenzji otrzyma w gazetach, ile pochwał ile zamówień wierszy. Chciał, żeby jego poezja wybrzmiewała w ludzkich sercach, unosiła się ich nadzieją i rezonowała siłą nadających jej tchnienie płuc. Tego pragnął. Tak najbardziej na świecie. Wysłuchując opowieści Jamesa, zajrzał w głąb własnej duszy i zobaczył, co tkwiło na jej dnie. A kiedy wrócił do tu i teraz, w kącikach jego oczu zalśniły łzy wzruszenia.
- Nigdy nie przestanę pisać, Jim - obiecał drugą rzecz tego wieczoru. - Chcę napisać właśnie taki wiersz. Wiersz, który będzie mógł ponieść się pustymi ulicami i budzić strach nie swoją treścią, ale gardłami, które go wykrzyczą. I kiedy go napiszę, przyjdę ci go wyrecytować, w porządku? - Po opowieści Jamesa nie było nic w repertuarze Cecila, co mógłby wydeklamować, żeby nie brzmiało blado. Doe nie używał metafor, paralel, przerzutni czy nawet rymów, ale to, co mówił było poezją. I nie było z nią warto konkurować albo próbować dzielić blasku z czymś znacznie mniej doskonałym.
- Płomyk wiary też nie potrzebuje poetów - odparł już bez smutku w uśmiechu. - Ludzie staną się poetami, jeśli to będzie potrzebne, to nic trudnego. Nadzieja też potrafi się tlić bez poetów - uśmiechał się coraz szerzej. - Ale to nic, wiesz?
To nie był żal, który się z niego wylewał. Może kiedyś takie słowa faktycznie by go wywołały, ale teraz? Teraz miał poczucie, że to najzwyczajniej w świecie prawda, z którą pogodził się we własnym umyśle. Bo gdzieżby indziej, skoro to on kreował sobie taką, a nie inną rzeczywistość. Ale Cecil nie doszedł do tej konkluzji i nigdy nie miał do niej też dojść.
- Nie sądzę żebym potrafił przestać pisać, nawet jeśli to nie ma żadnego sensu - przyznał, kiedy wzruszenie słowami Jima odrobinę przeminęło i ponownie zebrał swoje myśli, po kolejnym tego wieczoru uniesieniu. - Ale to wciąż jest za mało. Chcę robić coś więcej. Stać się przykładem tak w czynie jak i w słowie. Wiesz, co mam na myśli?
Bo jedną rzeczą jest napisać wiersz, który poniesie się po Anglii i wzbudzi strach samego Lorda Voldemorta. Zupełnie inną jest wykrzyczenie mu go w twarz.


Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.


Caradog Blishwick
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12417-caradog-cecil-blishwick https://www.morsmordre.net/t12438-alkmena#382604 https://www.morsmordre.net/t12478-caradog-cecil-blishwick#383918 https://www.morsmordre.net/f476-somerset-dolina-godryka-lawendowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t12457-skrytka-bankowa-nr-2658#383059 https://www.morsmordre.net/t12454-caradog-blishwick#382979

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Pod Raptuśnikiem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach