Schronisko dla książek niechcianych
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Schronisko dla książek niechcianych
Chociaż rząd utworzony przez Cronusa Malfoya nie zakazał jeszcze oficjalnie czytania i posiadania dzieł autorów mugolskiego pochodzenia, to jakiś czas po objęciu przez niego władzy, pozycje te zaczęły w tajemniczy sposób znikać z półek bibliotek i księgarni, stając się niemal niemożliwymi do zdobycia. Mówiło się o masowym wycofywaniu niektórych tytułów, a księgarze, którzy upierali się przy ich rozprowadzaniu spotykali się z przykrymi konsekwencjami prawnymi: cofano im zezwolenia na prowadzenie działalności, nakładano podparte bzdurnymi argumentami kary, a w ich lokalach niepokojąco często dochodziło do zaprószenia ognia. Jednym z nielicznych miejsc, które sprzeciwiło się cenzurze, była niepozorna księgarenka Albus: wciśnięta między schludną kawiarnię a sklep z przyrządami astronomicznymi, pozornie nie odznaczała się niczym szczególnym, za zmatowiałą witryną prezentując jedynie książki zaaprobowane przez Ministerstwo. Jeżeli jednak weszło się do środka i odnalazło odpowiedni egzemplarz Demaskowania pszyszłości (różniący się od reszty błędem w tytule), a następnie pogłaskało jego grzbiet, przełamaniu ulegała iluzja, oddzielająca główne pomieszczenie od mniejszego, od podłogi do sufitu wypełnionego książkami. To właśnie wśród nich odnaleźć można było tytuły autorstwa zarówno mugolaków, jak i mugoli, niektóre nowe, zdobyte przez czarodziejów swobodnie poruszających się w mugolskim świecie i operujących mugolską walutą, inne – odratowane z pożarów lub odkupione od poprzednich właścicieli.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:34, w całości zmieniany 1 raz
wpadamy stąd
- Żartujesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie, Frances rzeczywiście wyglądała na taką, która lubi serwetki, lecz zdecydowała się podążyć za rozumem, nie sercem, wybierając kandydata, którego opisywała jako bezpieczną i stabilną przystań - boleśnie przypominając mu o tym, że dziewczyny, które lubiły koronkowe serwetki, nie umawiały się raczej z takimi jak on. - Wyszła za mąż - rzucił nieco zbyt pusto, na serwetkach i tak się zresztą nie znał, nawet gdyby było go w ogóle stać na elegancką koronkę. Tutaj nie chodziło o nią, nie o Frances, a o tych wszystkich ludzi, w ręce której mogły wpaść informacje zapraszające ich do być może już planowanej zasadzki. I o Steffena, który poczuwał się za to wszystko odpowiedzialny. Który był? Wydawało mu się, że niekoniecznie, takie informacje nie powinny były znaleźć się w gazecie - tą czy inną drogą, wydanie mogło się przedostać na ręce wroga. W ten sposób - przynajmniej mogli zareagować w porę. Mieć to pod kontrolą. Mieli? Nie wiedział, ale też nie miał czasu na namysł - należało skupić się na działaniu, które zaczynało chyba przyjemnie podsycać adrenalinę nie tylko u niego; dostrzegł strzęp uśmiechu Keata, kiedy ten znalazł się na dachu - i kiedy biegł dalej chyba czuł pod połami kurtki wiatr, który upodabniał ich do pędzących w przestworzach ptaków. Ostatnio pieprzył wszystko, za co się brał: i dawno już nie czuł smaku zwycięstwa; być może cieszył się przedwcześnie, ale na razie - wszystko szło zgodnie z planem. Nie inaczej przy budce z frytkami - kątem oka obserwował zamieszanie, rozkoszując się zapachem smażonego ziemniaka, kiedy znaleźli się znów razem i bez chwili zawahania wziął garść frytek, pochłaniając je pośpiesznie. Kiszki grały mu marsza, nie zdążył zjeść śniadania i po prawdzie nieczęsto podawano mu tłuste posiłki na Arenie - pracował ciałem. Przytaknął tylko gestem, z buzią pełną jedzenia. Podobno głód był najlepszą przyprawą.
Przeskakując spiralne schody po kilka stopni na raz, a potem mknąc pod tunelem wsłuchiwał się we wskazówki Keata; wskazane przez niego miejsce nic mu nie mówiło, bo pośród lokacji na mapie stolicy najmocniej chyba unikał księgarni, antykwariatów i bibliotek, które swoim przeznaczeniem nie zachęcały go ni trochę. Choć Demaskowanie Przyszłości nie było tytułem rzadkim dla czarodziejskiego ucha, jego pozostało niewzruszone - nie miał pojęcia, o jakiej książce mógł mówić jego towarzysz.
Przeważnie zbyt trudno było mu się skupić nad lekturą.
Starał się jednak spamiętać przekazywane przez niego szczegóły, by na miejscu być w stanie pomóc - jakkolwiek.
- To? - Zdziwił się, choć pewnie nie powinien, gdy Keat wskazał księgarenkę, której szyldu pewnie nawet by nie spostrzegł, przechodząc obok; zbyt mocno wciśnięta między jeden a drugi przybytek zdawała się ukrywać przed światem. Kiedy zastanowił się nad tym chwilę dłużej - miało to właściwie sens. Wszedł do środka za nim, od progu odzywając się do niego szeptem: - Nie tylko Malfoya przyprawia to o zawrót głowy - mruknął, cichym szeptem, niewylewnie, opasłe tomiszcza wydawały się odpowiednie, żeby przytrzymać niedomykające się drzwi, ale czy czarodzieje naprawdę byli w stanie poświęcić tyle godzin wolnego czasu, żeby wczytać się w te wielostronicowe woluminy? Uchwycił jego spojrzenie, porozumiewawczo, odchodząc w przeciwną stronę - osobno mieli większe szanse osiągnąć sukces szybciej - a czas był tu na wagę złota. Nie: on był na wagę ludzkiego życia. Obecność kilkorga innych czarodziejów nie pomagała, starał się umykać od ich spojrzeń i wchodzić w zaułki, dłonie otarł z frytkowego tłuszczu w kurtkę.
Czas Przeszłości, Maska Zdrajcy, Maskowanie, Kamuflaż i Ukrywanie, Przeszłe Dzieje, szukał wzrokiem tytułu, o którym mówił Keat, lecz żaden z nich go nie przypominał - po chwili litery zaczęły przestawiać mu się w oczach, przechylił lekko głowę, chcąc skupić się na ich odczytaniu - wspierając się dłonią o regał obok, gdy wtem między jednym a drugim meblem ukazało się przejście. Bez zrozumienia odjął dłoń od ksiąg, których przypadkiem dotknął - jego palec ześlizgnął się po grzbiecie podręcznika wróżbiarstwa. Autorstwa Vablatsky, zabawne nazwisko - łapało go deja vu.
Odchrząknął, głośniej, zwracając na siebie uwagę Keata:
- Czytałeś kiedyś Niegasnący Płomień Błękitnej Sypialni? - Odczytał pierwszy tytuł, jaki miał przed sobą, a kiedy ten spojrzał w jego stronę, skinął mu głową i przemknął w odkryte przejście, odnajdując się po drugiej stronie lustra. Za iluzoryczną zasłoną znajdował się antykwariusz, Marcel obejrzał się na Keata - pewnie i tu mogli go rozpoznać. Przejście za nimi zniknęło, pozostawiając im dyskretną przestrzeń.
- Żartujesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie, Frances rzeczywiście wyglądała na taką, która lubi serwetki, lecz zdecydowała się podążyć za rozumem, nie sercem, wybierając kandydata, którego opisywała jako bezpieczną i stabilną przystań - boleśnie przypominając mu o tym, że dziewczyny, które lubiły koronkowe serwetki, nie umawiały się raczej z takimi jak on. - Wyszła za mąż - rzucił nieco zbyt pusto, na serwetkach i tak się zresztą nie znał, nawet gdyby było go w ogóle stać na elegancką koronkę. Tutaj nie chodziło o nią, nie o Frances, a o tych wszystkich ludzi, w ręce której mogły wpaść informacje zapraszające ich do być może już planowanej zasadzki. I o Steffena, który poczuwał się za to wszystko odpowiedzialny. Który był? Wydawało mu się, że niekoniecznie, takie informacje nie powinny były znaleźć się w gazecie - tą czy inną drogą, wydanie mogło się przedostać na ręce wroga. W ten sposób - przynajmniej mogli zareagować w porę. Mieć to pod kontrolą. Mieli? Nie wiedział, ale też nie miał czasu na namysł - należało skupić się na działaniu, które zaczynało chyba przyjemnie podsycać adrenalinę nie tylko u niego; dostrzegł strzęp uśmiechu Keata, kiedy ten znalazł się na dachu - i kiedy biegł dalej chyba czuł pod połami kurtki wiatr, który upodabniał ich do pędzących w przestworzach ptaków. Ostatnio pieprzył wszystko, za co się brał: i dawno już nie czuł smaku zwycięstwa; być może cieszył się przedwcześnie, ale na razie - wszystko szło zgodnie z planem. Nie inaczej przy budce z frytkami - kątem oka obserwował zamieszanie, rozkoszując się zapachem smażonego ziemniaka, kiedy znaleźli się znów razem i bez chwili zawahania wziął garść frytek, pochłaniając je pośpiesznie. Kiszki grały mu marsza, nie zdążył zjeść śniadania i po prawdzie nieczęsto podawano mu tłuste posiłki na Arenie - pracował ciałem. Przytaknął tylko gestem, z buzią pełną jedzenia. Podobno głód był najlepszą przyprawą.
Przeskakując spiralne schody po kilka stopni na raz, a potem mknąc pod tunelem wsłuchiwał się we wskazówki Keata; wskazane przez niego miejsce nic mu nie mówiło, bo pośród lokacji na mapie stolicy najmocniej chyba unikał księgarni, antykwariatów i bibliotek, które swoim przeznaczeniem nie zachęcały go ni trochę. Choć Demaskowanie Przyszłości nie było tytułem rzadkim dla czarodziejskiego ucha, jego pozostało niewzruszone - nie miał pojęcia, o jakiej książce mógł mówić jego towarzysz.
Przeważnie zbyt trudno było mu się skupić nad lekturą.
Starał się jednak spamiętać przekazywane przez niego szczegóły, by na miejscu być w stanie pomóc - jakkolwiek.
- To? - Zdziwił się, choć pewnie nie powinien, gdy Keat wskazał księgarenkę, której szyldu pewnie nawet by nie spostrzegł, przechodząc obok; zbyt mocno wciśnięta między jeden a drugi przybytek zdawała się ukrywać przed światem. Kiedy zastanowił się nad tym chwilę dłużej - miało to właściwie sens. Wszedł do środka za nim, od progu odzywając się do niego szeptem: - Nie tylko Malfoya przyprawia to o zawrót głowy - mruknął, cichym szeptem, niewylewnie, opasłe tomiszcza wydawały się odpowiednie, żeby przytrzymać niedomykające się drzwi, ale czy czarodzieje naprawdę byli w stanie poświęcić tyle godzin wolnego czasu, żeby wczytać się w te wielostronicowe woluminy? Uchwycił jego spojrzenie, porozumiewawczo, odchodząc w przeciwną stronę - osobno mieli większe szanse osiągnąć sukces szybciej - a czas był tu na wagę złota. Nie: on był na wagę ludzkiego życia. Obecność kilkorga innych czarodziejów nie pomagała, starał się umykać od ich spojrzeń i wchodzić w zaułki, dłonie otarł z frytkowego tłuszczu w kurtkę.
Czas Przeszłości, Maska Zdrajcy, Maskowanie, Kamuflaż i Ukrywanie, Przeszłe Dzieje, szukał wzrokiem tytułu, o którym mówił Keat, lecz żaden z nich go nie przypominał - po chwili litery zaczęły przestawiać mu się w oczach, przechylił lekko głowę, chcąc skupić się na ich odczytaniu - wspierając się dłonią o regał obok, gdy wtem między jednym a drugim meblem ukazało się przejście. Bez zrozumienia odjął dłoń od ksiąg, których przypadkiem dotknął - jego palec ześlizgnął się po grzbiecie podręcznika wróżbiarstwa. Autorstwa Vablatsky, zabawne nazwisko - łapało go deja vu.
Odchrząknął, głośniej, zwracając na siebie uwagę Keata:
- Czytałeś kiedyś Niegasnący Płomień Błękitnej Sypialni? - Odczytał pierwszy tytuł, jaki miał przed sobą, a kiedy ten spojrzał w jego stronę, skinął mu głową i przemknął w odkryte przejście, odnajdując się po drugiej stronie lustra. Za iluzoryczną zasłoną znajdował się antykwariusz, Marcel obejrzał się na Keata - pewnie i tu mogli go rozpoznać. Przejście za nimi zniknęło, pozostawiając im dyskretną przestrzeń.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Otworzył usta, cisnęło mu się na nie już kolejne pytanie; samo imię nie oznaczało jeszcze nic, druga mniej lub bardziej przypadkowa zbieżność sprawiła jednak, iż zaczął się zastanawiać, jakie są szanse, że mowa o jego siostrze. Właściwie Marcel był przecież niemalże w jej wieku... Ostatecznie skupił się na tym, by nie odstawać od chłopaka w gonitwie z czasem. Wizyta na obrzeżach magicznego portu przeciągnęła się o te kilka minut, poświęcone na nabranie sił i posilenie się frytkami, które przesiąkły zapachem ryby tak intensywnie, jak wszystko w porcie. Szło do tego przywyknąć, a z czasem stawało się na to niemal obojętnym.
W tunelu nie było prócz nich żywej duszy; klaustrofobiczny odcinek pokonali więc biegiem, panujące tu zimno szczypało w rozgrzane wysiłkiem policzki. Już po drugiej stronie Tamizy okręcił się wokół siebie, zderzając się z faktem, iż znajdowały się tam obok siebie dwie podobne ulice, a on dopiero po chwili niepewnie ruszył jedną z nich. Zatrzymał się kawałek przed księgarnią, dostrzegając niepozorny szyld; skierował do wnętrza swe kroki dopiero wtedy, gdy rozejrzał się wokół siebie, szukając czegokolwiek, co by go zaniepokoiło. Miał wrażenie, że idzie im zbyt dobrze; że zaraz wpakują się prosto w pułapkę; że okaże się, iż miejsce, do którego zmierzają, spalone jest od dawna. Obserwowane przez ludzi Malfoya, którzy chcą zniszczyć ostałe się w Londynie ostatnie bastiony wolności słowa. Teraz nie ryzykował już tylko sam, był też odpowiedzialny za Marcela. I dlatego chciał zachować choć te podstawowe środki ostrożności. Rozejrzał się więc uważnie, szukając na ulicy osób, które mogłyby nie znajdować się tu przypadkiem. - Chodźmy - przytaknął w końcu, to było to; przekroczył próg, dłoń trzymając bliżej kieszeni, w której tkwiła różdżka; w środku jednak wszystko wyglądało po prostu normalnie. Sterta nudnych książek, poupychanych na półkach tak, że zdawało się, iż wypełniały każdą przestrzeń, atakując ze wszystkich stron. Zlały mu się w jedno. Monotonne kolory grzbietów i czasem ledwie widoczne tytuły w tych egzemplarzach, które nie były już pierwszej młodości, nie ułatwiały zadania. W tę i we w tę przechadzał się pomiędzy półkami; wzrok znowu uciekł w stronę zegarka, chcieli być szybsi niż czas, lecz to pojedynek z góry przegrany, wskazywana godzina zatryumfowała, a on poczuł wściekłość. - Kurwa, nigdy tego nie znajdziemy - szepnął do Marcela, gdy spotkali się mniej więcej w połowie, rozgraniczającej obszary, które przeszukiwali. Czy było sens tkwić tu dłużej? Skoro mieli jeszcze dwa miejsca na mapie Londynu do odwiedzenia? Uparcie przeglądał jednak kolejne książki, czując jak narasta w nim irytacja i potworne znużenie. Wolał już gnać tak, że tchu brakowało mu w piersiach, niż tkwić bez celu w tym miejscu. Tym razem mieli po prostu sporo szczęścia, a właściwie miał je Marcel.
Niebieski Płomień... co?
Obrócił się w stronę sojusznika; i wtedy dostrzegł coś, czego jeszcze przed chwilą nie było. Wejście. Do chaotycznie zagraconego pomieszczenia. - To brzmi jak coś, od czego trzeba trzymać się z daleka - mruknął w odpowiedzi, zerkając przelotnie na błękitną książkę; jak nic, kiepskie romansidło. Nie to, żeby był w tej materii znawcą i kojarzył jakieś dobre. O ile takie się zdarzają. - Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale jesteś cudotwórcą - dodał już ciszej; Marcel otworzył wrota niewidzialności, pozwalając im prześlizgnąć się do pomieszczenia, gdzie stał antykwariusz, pochylony nad wiekowym stołem; z początku jedynie obrzucił ich krótkim spojrzeniem, jakby chciał tylko sprawdzić, kto dostał się do tej części księgarni, po czym wrócił do lektury. Raczej nie był to Niegasnący Płomień Błękitnej Sypialni, gdyby Keat miał obstawiać w ciemno. Burroughs prześlizgnął się spojrzeniem po zgromadzonej tu makulaturze, nigdzie jednak nie zauważył Proroka. Trudno było też stwierdzić, czy antykwariusz go rozpoznał; Keat nie bywał tu zbyt często - a jeśli już, to spory czas temu. - Wszystkie lokacje ze strony szóstej najnowszego numeru Proroka są spalone - wyrzucił z siebie pospiesznie, podchodząc w stronę mężczyzny. Surowe spojrzenie wbiło się w niego z mocą, jakby starzec mógł przewertować myśli Keata z taką łatwością, z jaką robił to z książkami. Oceniał ich, sprawdzał, zdawał się chcieć upewnić, na ile to, co chcieli mu przekazać z Marcelem, mogło być prawdą. - Trafiły w ręce wroga - dodał jeszcze, mając nadzieję, że nie zapyta ich, skąd to wiedzą. - Jeśli wciąż można tu dostać jakieś egzemplarze, proszę upewnić się, że najnowsze wydanie nie opuści tego pomieszczenia - powolne, zachowawcze skinięcie głową mężczyzny wyglądało karykaturalnie. Keaton obrzucił go uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, czy na pewno do antykwariusza dotarło to, co starali mu się przekazać. Zerknął niepewnie na Marcela; mniej więcej wtedy doczekali się w końcu wypowiedzianego ze stoickim spokojem zajmę się tym. Poczekał na odpowiedni moment i wydostał się z ukrytego pomieszczenia, gdy tylko nikogo nie było w pobliżu. - Ten to chyba faktycznie przedawkował książki - wyrwało mu się, kiedy opuszczali księgarnię. - Teraz do Ukrytego pubu, przed wyruszeniem do Londynu posłałem tam sowę do osoby, która mogła ich ostrzec, więc powinni już o wszystkim wiedzieć, ale nie mam pojęcia, czy mój kontakt odczytał list, nie miałem czasu na czekanie na odpowiedź - z Marcelem było podobnie; nie wiedział, czy zastanie kogokolwiek pod Big Benem. Sojusznik mógł przecież odczytać list zbyt późno. Trudno powiedzieć, jaką w ogóle szansę na zrobienie tej rundki po Londynie miałby, gdyby nie jego dzisiejszy towarzysz. Zapomniał już, jak zgrany tworzyli duet. I zatęsknił przez chwilę za czasami, kiedy najwyższą karą za złapanie ich na gorącym uczynku mogła być reprymenda za kradzież kilku drobiazgów. - To jest w Enfield, koło ogrodu botanicznego - nawet nie próbował przywołać nazwiska patrona czy tam założyciela; to był pieprzony łamaniec językowy - dostać się tam z buta to jakaś rzeźnia, w sensie, możemy próbować, ale to nam zajmie kilka godzin biegu... o ile nie padniemy po drodze - nie zabłądzimy po drodze - albo nie wpadniemy na jakiś patrol - dodał cicho, zastanawiając się, co dalej. Wyglądał trochę tak, jakby odpowiedź miała przyjść z nieba, rozgorączkowane spojrzenie przesunął po tym, co znajdowało się w zasięgu wzroku, na dłużej zatrzymując je na niedbale przypiętym rowerze, na którym daliby radę zmieścić się we dwójkę. Chyba że po prostu...? - A Błędny Rycerz? Normalnie kursuje? - zapytał jeszcze, doznając olśnienia. Czemu nie pomyślał o tym od razu?
mkniemy tu; ztx2
W tunelu nie było prócz nich żywej duszy; klaustrofobiczny odcinek pokonali więc biegiem, panujące tu zimno szczypało w rozgrzane wysiłkiem policzki. Już po drugiej stronie Tamizy okręcił się wokół siebie, zderzając się z faktem, iż znajdowały się tam obok siebie dwie podobne ulice, a on dopiero po chwili niepewnie ruszył jedną z nich. Zatrzymał się kawałek przed księgarnią, dostrzegając niepozorny szyld; skierował do wnętrza swe kroki dopiero wtedy, gdy rozejrzał się wokół siebie, szukając czegokolwiek, co by go zaniepokoiło. Miał wrażenie, że idzie im zbyt dobrze; że zaraz wpakują się prosto w pułapkę; że okaże się, iż miejsce, do którego zmierzają, spalone jest od dawna. Obserwowane przez ludzi Malfoya, którzy chcą zniszczyć ostałe się w Londynie ostatnie bastiony wolności słowa. Teraz nie ryzykował już tylko sam, był też odpowiedzialny za Marcela. I dlatego chciał zachować choć te podstawowe środki ostrożności. Rozejrzał się więc uważnie, szukając na ulicy osób, które mogłyby nie znajdować się tu przypadkiem. - Chodźmy - przytaknął w końcu, to było to; przekroczył próg, dłoń trzymając bliżej kieszeni, w której tkwiła różdżka; w środku jednak wszystko wyglądało po prostu normalnie. Sterta nudnych książek, poupychanych na półkach tak, że zdawało się, iż wypełniały każdą przestrzeń, atakując ze wszystkich stron. Zlały mu się w jedno. Monotonne kolory grzbietów i czasem ledwie widoczne tytuły w tych egzemplarzach, które nie były już pierwszej młodości, nie ułatwiały zadania. W tę i we w tę przechadzał się pomiędzy półkami; wzrok znowu uciekł w stronę zegarka, chcieli być szybsi niż czas, lecz to pojedynek z góry przegrany, wskazywana godzina zatryumfowała, a on poczuł wściekłość. - Kurwa, nigdy tego nie znajdziemy - szepnął do Marcela, gdy spotkali się mniej więcej w połowie, rozgraniczającej obszary, które przeszukiwali. Czy było sens tkwić tu dłużej? Skoro mieli jeszcze dwa miejsca na mapie Londynu do odwiedzenia? Uparcie przeglądał jednak kolejne książki, czując jak narasta w nim irytacja i potworne znużenie. Wolał już gnać tak, że tchu brakowało mu w piersiach, niż tkwić bez celu w tym miejscu. Tym razem mieli po prostu sporo szczęścia, a właściwie miał je Marcel.
Niebieski Płomień... co?
Obrócił się w stronę sojusznika; i wtedy dostrzegł coś, czego jeszcze przed chwilą nie było. Wejście. Do chaotycznie zagraconego pomieszczenia. - To brzmi jak coś, od czego trzeba trzymać się z daleka - mruknął w odpowiedzi, zerkając przelotnie na błękitną książkę; jak nic, kiepskie romansidło. Nie to, żeby był w tej materii znawcą i kojarzył jakieś dobre. O ile takie się zdarzają. - Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale jesteś cudotwórcą - dodał już ciszej; Marcel otworzył wrota niewidzialności, pozwalając im prześlizgnąć się do pomieszczenia, gdzie stał antykwariusz, pochylony nad wiekowym stołem; z początku jedynie obrzucił ich krótkim spojrzeniem, jakby chciał tylko sprawdzić, kto dostał się do tej części księgarni, po czym wrócił do lektury. Raczej nie był to Niegasnący Płomień Błękitnej Sypialni, gdyby Keat miał obstawiać w ciemno. Burroughs prześlizgnął się spojrzeniem po zgromadzonej tu makulaturze, nigdzie jednak nie zauważył Proroka. Trudno było też stwierdzić, czy antykwariusz go rozpoznał; Keat nie bywał tu zbyt często - a jeśli już, to spory czas temu. - Wszystkie lokacje ze strony szóstej najnowszego numeru Proroka są spalone - wyrzucił z siebie pospiesznie, podchodząc w stronę mężczyzny. Surowe spojrzenie wbiło się w niego z mocą, jakby starzec mógł przewertować myśli Keata z taką łatwością, z jaką robił to z książkami. Oceniał ich, sprawdzał, zdawał się chcieć upewnić, na ile to, co chcieli mu przekazać z Marcelem, mogło być prawdą. - Trafiły w ręce wroga - dodał jeszcze, mając nadzieję, że nie zapyta ich, skąd to wiedzą. - Jeśli wciąż można tu dostać jakieś egzemplarze, proszę upewnić się, że najnowsze wydanie nie opuści tego pomieszczenia - powolne, zachowawcze skinięcie głową mężczyzny wyglądało karykaturalnie. Keaton obrzucił go uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, czy na pewno do antykwariusza dotarło to, co starali mu się przekazać. Zerknął niepewnie na Marcela; mniej więcej wtedy doczekali się w końcu wypowiedzianego ze stoickim spokojem zajmę się tym. Poczekał na odpowiedni moment i wydostał się z ukrytego pomieszczenia, gdy tylko nikogo nie było w pobliżu. - Ten to chyba faktycznie przedawkował książki - wyrwało mu się, kiedy opuszczali księgarnię. - Teraz do Ukrytego pubu, przed wyruszeniem do Londynu posłałem tam sowę do osoby, która mogła ich ostrzec, więc powinni już o wszystkim wiedzieć, ale nie mam pojęcia, czy mój kontakt odczytał list, nie miałem czasu na czekanie na odpowiedź - z Marcelem było podobnie; nie wiedział, czy zastanie kogokolwiek pod Big Benem. Sojusznik mógł przecież odczytać list zbyt późno. Trudno powiedzieć, jaką w ogóle szansę na zrobienie tej rundki po Londynie miałby, gdyby nie jego dzisiejszy towarzysz. Zapomniał już, jak zgrany tworzyli duet. I zatęsknił przez chwilę za czasami, kiedy najwyższą karą za złapanie ich na gorącym uczynku mogła być reprymenda za kradzież kilku drobiazgów. - To jest w Enfield, koło ogrodu botanicznego - nawet nie próbował przywołać nazwiska patrona czy tam założyciela; to był pieprzony łamaniec językowy - dostać się tam z buta to jakaś rzeźnia, w sensie, możemy próbować, ale to nam zajmie kilka godzin biegu... o ile nie padniemy po drodze - nie zabłądzimy po drodze - albo nie wpadniemy na jakiś patrol - dodał cicho, zastanawiając się, co dalej. Wyglądał trochę tak, jakby odpowiedź miała przyjść z nieba, rozgorączkowane spojrzenie przesunął po tym, co znajdowało się w zasięgu wzroku, na dłużej zatrzymując je na niedbale przypiętym rowerze, na którym daliby radę zmieścić się we dwójkę. Chyba że po prostu...? - A Błędny Rycerz? Normalnie kursuje? - zapytał jeszcze, doznając olśnienia. Czemu nie pomyślał o tym od razu?
mkniemy tu; ztx2
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyjątkowa sytuacja wymagała wyjątkowych działań. Nie wiadomo było, w czyje dokładnie ręce trafiło wysłane przez Steffena Cattermole wydanie Proroka Codziennego, w którym znajdowały się informacje dotyczące kryjówek — ani co znalazca postanowi z nią zrobić. Dzięki gazecie Zakon Feniksa mógł dotrzeć do ludzi poszukujących schronienia, ich pomocy lub potrzebujących szybkiej ucieczki z zagrożonych terenów, a teraz, kiedy informacja znalazła się w rękach rodzin otwarcie sympatyzujących z aktualną władzą i popierających działania Lorda Voldemorta, wszystkim, którzy gromadzili się w tych, a także innych znanym rebeliantom lokacjach, groziło potworne niebezpieczeństwo. Zaalarmowani przez samego sprawcę Zakonnicy, dowiedziawszy się o dramatycznej sytuacji od razu podjęli odpowiednie kroki i wyruszyli do jednego z takich miejsc.
Keaton i Marcelius trafiwszy do księgarni przeszukali jej zbiory w celu odnalezienia ukrytego przejścia, gdzie można było uzyskać zakazane przez Ministerstwo Magii treści. Sukces zagwarantował im dostanie się do środka, gdzie mogli ostrzec antykwariusza przed rozdawaniem zabronionej gazety, w której znajdowały się informacje o kryjówkach — te, niestety były już spalone i każdemu kto tam trafi groziło niebezpieczeństwo. Mężczyzna zgodził się i ukrył wszystkie najnowsze egzemplarze.
Keaton i Marcelius trafiwszy do księgarni przeszukali jej zbiory w celu odnalezienia ukrytego przejścia, gdzie można było uzyskać zakazane przez Ministerstwo Magii treści. Sukces zagwarantował im dostanie się do środka, gdzie mogli ostrzec antykwariusza przed rozdawaniem zabronionej gazety, w której znajdowały się informacje o kryjówkach — te, niestety były już spalone i każdemu kto tam trafi groziło niebezpieczeństwo. Mężczyzna zgodził się i ukrył wszystkie najnowsze egzemplarze.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Schronisko dla książek niechcianych
Szybka odpowiedź