Wydarzenia


Ekipa forum
Piwnica
AutorWiadomość
Piwnica [odnośnik]17.07.19 18:06

Piwnica

Szemrany lokal i równie szemrane interesy. Strach pomyśleć, co kryje się w piwnicach Parszywego Pasażera. Wewnątrz panuje półmrok, roznosi się intensywny smród martwego szczura i taniej wódki, a ciągnący się korytarz prowadzi do tajemnego wyjścia z pubu. To w tych podziemiach chowają się beczki z ulubionym rumem umieszczone w oddzielnym, zamkniętym pomieszczeniu. Tutaj też dyskretnie załatwiane są pewne wątpliwe transakcje. Wejście do piwnicy znajduje się w wąskim korytarzu za toaletami. Powiadają, że czasami zza tych drzwi dobiegają podejrzane odgłosy, ale nikną one w gwarze głośnych opowieści.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:30, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Piwnica Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Piwnica [odnośnik]14.08.19 20:25
15 lutego

Piętnastego lutego świat musiał odreagować. Nie jednak tak jak wczoraj, kiedy samotne serca brodziły brudnym palcem w rozcieńczonym drinku, a w radiu wolno przesuwały się jakieś smutne kawałki o bezsensownej miłości. Nie było jej wtedy w Pasażerze, zajadała się grzybkami z Bojczukiem, świętowali wspólnie ten żałosny dzień, celebrowali własną, słodką wolność. Na moment zatrzymał się czas i żadna głupota nie była na tyle absurdalna, aby nie mogła jej się oddać. Nie z Johnatanem, który wydawał się niezmącenie beztroski. Z nikim innym nie chciała spędzać tego dnia. Nie wyobrażała też sobie chowania się pod pierzastą poduszką i udawania, że nie istnieje. Problemów nie było – tylko kolejna okazja do przyjemnego odurzenia. Dziś jednak, dzień później, gdy ktoś przekuł wszystkie te czerwonawe balony, kiedy pleśniały tamte czekoladki i ludzie znów przypominali sobie, jak mocno się nienawidzą, stała za długą, drewnianą ladą barwą i tylko czekała, aż nastąpi wybuch. Pulchne, męskie pięści wybijały ślady w ciężkich ławach, otępione głowy pulsowały mocno, a ta złość wypływała gęsto ustami pod postacią największych gróźb. Jeszcze kilkanaście godzin temu ludzie trwali dzielnie w tej pieprzonej, miłosnej grze, próbowali udawać. Ten następny wieczór przyniósł falę jeszcze większej nienawiści. Przecierała szklankę po szklance, rozgrzewało się wnętrze lokalu. Szorstka ściera pod wpływem sprawnych ruchów co rusz okręcała się wokół jej przedramienia. Nie patrzyła na polerowane szkło. Znacząco zerknęła na Billy’ego, który gdzieś przy jej kostkach majstrował coś przy najniższej półce szafki. Jeszcze tylko chwila.
W dwóch przeciwległych kątach zbierały się wrogie załogi. Kapitan Fernando i jego ludzie przybyli z dalekich stron, ale byli tu dobrze znani. Jeden z żeglarzy prawie wlazł buciorami na stół pogrążony w pieśni. Inny żywo grał na gitarze, a piwo przelewało się przez szpary między deskami stołu. Trwali w tym męskim, oswojonym gronie, piana ściekała im po brodach, aż wreszcie wsiąkała plamiście w wypłowiałe kołnierzyki. Nie było mowy o cichym świętowaniu. Zirytowany kapitan Smith wołał znów o kolejkę, machając do Philippy jak do posłusznego psa. Tarmosił nerwowo wąsa, a pozostali nie próbowali się nawet kryć z podburzaniem swego szefa. Coś było na rzeczy. Dosłownie na moment zniknęła za drzwiczkami kuchni. Gdy wróciła znów za bar, nastała prawdziwa apokalipsa. Jasna cholera. Billy szybko ściągnął ją na dół, szkło rozbijało się o sufit, po podłodze rozlewała się wódka. Wędrujące wściekle łapska ścierały kurze z obrazów i lamp. Ciężki nacisk stóp kaleczył poprzewracane krzesła. Phils wysunęła się zza baru i popatrzyła na plątaninę poczerwieniałych ze złości postaci. To jakiś pieprzony abordaż? Przyjaciel nie zdołał jej powstrzymać. Wyszła z kryjówki i ruszyła między rozzłoszczone gęby. Zaczęła się drzeć, ale jej głosu nikt nie słyszał. Znikała gdzieś między śmierdzącą mgłą i powiewającym w gwałtownych ruchach siwym włosem. Nie widział jej nikt.
To już nie pierwszy taki syf, ale w ostatnich tygodniach zdecydowanie zbyt często roztrzaskiwały się szyby w Pasażerze. Wciąż nie naprawili poplamionych w styczniu krwią obrazów, a za chwilę będą się modlić, by one w ogóle przetrwały. Phils rzucała się w ogień odważnie, jak ta lwica, która zawsze spróbuje obronić swoje gniazdo. Mogła ich stąd wyrzucić, mogła wyciągnąć za uszy i posłać w diabły, ale, cholera jasna, nikt jej nie chciał słuchać. Poranione twarze rzucały bezczelną pyskówką w kierunku bezradnej barmanki. Billy wciąż chował się za barem, a goście bali się ruszyć z miejsca. Marynarskie cielska rzucały się o mury tawerny i zdawało się, że zaraz Pasażer zniknie z powierzchni ziemi.
Nie do końca wiedziała, jak to się stało. Ktoś przyszedł jej z pomocą. Kilku śmiałków porzuciło postawę przerażonego niewiniątka. W końcu opadły tumany agresji, ucichły zdradzieckie okrzyki i nastała wręcz nienormalna cisza. Dzięki niespodziewanej pomocy ludzi nieokazujących strachu w obliczu tej prymitywnej, hucznej bijatyki, mogła w końcu zatrzasnąć skrzypiące drzwi lokalu. Krew na twarzach sprawców zamarzała na mrozie. Większość klientów wymknęła się szybko, zupełnie jakby bali się, że koszmar się wkrótce powtórzy. Że wrócą. Phils popatrzyła na to pobojowisko. Żadne przeklęte krzesło nie stało normalnie. Pozawieszane na ścianach żeglarskie bibeloty pospadały, a syrena na obrazie płakała przecięta w pół. Kurwisyny. Przegryzała usta. Dawno nie było już takiej zadymy.
– Chodźcie – mruknęła, kiwając głową na czwórkę bohaterów wieczoru. Właśnie skończyła pracę. Nie zamierzała spędzić na tej sali już ani chwili. Zerknęła przelotnie na kumpla, a potem skręciła w stronę przedsionka. Znajdowało się tam wejście do piwnicy. – Przerwano wam wieczór, musimy to nadrobić – rzuciła beztrosko i sięgnęła do kieszeni sukienki. Wyjęła długi klucz i otworzyła przed nimi drzwi. Nie wyobrażała sobie, by wyszli stąd poturbowani i trzeźwi. Tak się nie traktowało bohaterów. Zrobią sobie własną imprezę.
Piwnica to miejscówka niespecjalnie ciekawa, ale chowała w swym niepewnym półmroku całkiem przyjazne zakątki. Między innymi ten, w którym czasami załoga przesiadywała między kolejnymi zmianami. Niektórzy nie wracali do domu, niektórzy nie mieli dokąd. Phils dopiero od niedawna miała swoją własną klitkę. Pod podłogą Pasażera znajdowały się wypchane po brzegi spiżarki, dziesiątki beczek z mocnymi trunkami. Co tylko chcieli. Pani Boyle okazałaby wdzięczność hojniej, ale pod jej nieobecność Moss mogła tylko tak podziękować za uratowanie tawerny przed totalną katastrofą.
– Będziemy mieć spokój, możecie pić do woli. Na koszt firmy – powiedziała, wpuszczając ich do większego pomieszczenia. Było tam mnóstwo skrzyń, gdzieś nawet jakiś materac i kawałek starego stolika. – Te ściany stoją tylko dzięki wam. Jesteśmy wdzięczni. Cholerni awanturnicy, nigdy więcej ich tu nie wpuszczę – mówiła, rozpalając światło. Piwnica teraz na pewno wyglądała lepiej od samego lokalu. Może nie było… luksusowo, ale przez moment świat dla nich nie istniał. Za to oni istnieli dla tych wszystkich beczek z rumem. – Więc co pijecie?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Piwnica [odnośnik]02.09.19 20:00
15.02.

Joseph był pewny, że gdzieś tutaj w dokach był ten pub, o którym pisał Just w liście - mugolski i z wybornym piwem. Takim, że Joe, choć od zawsze wolał i woleć będzie whiskey, to jak napił się go raz (zmuszony niemal siłą przez przyjaciela), to o nim nie zapomniał nawet po tych kilku...nastu albo kilkudziesięciu miesiącach. Pub był mugolski, więc wiadomo - nie każdego można było do niego zabrać - ale Wright momentalnie pomyślał o pannie Tonks, z którą zresztą już długo się nie widział. Szczęśliwie zgodziła się na spotkanie i jego towarzystwo i o umówionej porze (no, chwilę po niej, bo Joe jak zwykle się spóźnił), stanęli przy wejściu do doków - dość podłej części Londynu. Cóż, dla tego piwa było warto, co niestrudzenie powtarzał raz po raz, jakby chciał usprawiedliwić to, że właśnie tutaj zabrał kobietę. Bo z jednej strony nie wypadało, prawda? Ale z drugiej - to piwo...
Problem był jednak inny: choć Joseph zarzekał się na wszystkie quidditchowe świętości, że zna drogę i wie gdzie pub się znajduje... to życie zweryfikowało tę kwestię. Kluczyli po zaśmierdłych, ciemnych uliczkach w dość nieprzyjemnej okolicy z jakąś godzinę, może dłużej, czasami wracając w dokładnie te same miejsca, w których już byli, i choć wielokrotnie mijali przechodniów, to Joe ani razu nie zapytał o drogę, bo "przecież ją znał". Ostatecznie zmarznięci, a Joseph dodatkowo poirytowany i rozczarowany niepowodzeniem, wylądowali w Parszywym Pasażerze. Joe tu był chyba po raz pierwszy w życiu, choć słyszał o tym lokalu niezbyt pochlebne opinie. W tej chwili jednak to nie było ważne - wstąpili tu tylko po to, żeby się czegoś napić - czegokolwiek - co by ich rozgrzało. Potem mieli się stąd czym prędzej ulotnić.
- Tam był ten pub, mówię ci - zawzięcie się tłumaczył, kiedy już ze szklaneczkami whiskey (jakąś dziwną, Joe dałby sobie łeb uciąć, że rozcieńczoną wodą) zajęli jedyne dwa wolne miejsca w okolicy grającego na gitarze podejrzanego typka wyglądającego jak rasowy pirat - koło tego wielkiego budynku. W nim pracują robotnicy, a potem szli się napić piwa... - tłumaczył, jakby Just nie miała bladego pojęcia czym jest fabryka. Szczerze mówiąc, to on miał dużo mniejszą wiedzę na ten temat niż ona.
- Pewnie zamknęli tamten lokal, skoro go nie znaleźliśmy, ale słowo daję, takiego dobrego piwa to jeszcze nie piłem - nie mógł przeboleć, że nie dotarli do celu. Zresztą... on by się nie poddał, przeszedłby całe doki przeczesując je skraweczek po skraweczku tak, że znałby je na wylot (bo obecnie jak udowodnił, nie orientował się w nich za knut) i znalazłby ten przeklęty pub! Ale nie był sam i wydawało mu się, że Just zaczynała drżeć z zimna, a kto jak kto, ale on nie pozwoliłby, żeby jakakolwiek kobieta, a już szczególnie ta, zmarzła przez niego i nabawiła się kataru czy innego przeziębienia. Właśnie dlatego trafili tu, gdzie trafili - do śmierdzącego, brudnego, pełnego zapijaczonych marynarzy i oferującego sikacze podrzędnego baru, czego Joe starał się nie dostrzegać. Nie, żeby chodził tylko do eleganckich lokali... ale do takiej speluny nigdy w życiu nie zaprosiłby kobiety, gdyby nie było to absolutnie konieczne.
- Wybacz mi ten dzisiejszy wieczór, Just, gdybym wiedział, że...
- PIERDOLONY SZCZUROSZCZECIE LĄDOWY, KOGO NAZYWASZ SZARPIDRUTEM?! - ryk z sąsiedniego stolika kompletnie zagłuszył dalsze słowa Josepha, który zresztą zaraz się odwrócił szturchnięty przez kogoś łokciem w potylicę.
- Hej, panowie, trochę kultury, tu są...
- NAWET KADŁUBEK BŁOTORYJA WIJĄCY SIĘ NA GITARZE W KONWULSJACH BYŁBY PRZY TOBIE WIRTUOZEM! Skończ z katowaniem tej... - mniej więcej w tym momencie rozbiła się pierwsza flaszka na głowie jednego z mości piratów, a zaraz potem rozgorzało już prawdziwe piekło, kiedy jedna połowa pijanego towarzystwa rzuciła się drugiej do gardła i, szczerze mówiąc, Joe był w tak ciężkim szoku widząc jak w ruch idzie w pierwszej kolejności szkło, w drugiej krzesła, nogi od stołów, następnie noże i dopiero na szarym końcu jakieś nieśmiałe uroki śmigające im nad głowami złowróżbnym blaskiem, że w pierwszej chwili po prostu zastygł w bezruchu wpatrzony w bijatykę. Sądził, że tak jak szkockie mordobicia w pubach - jak szybko się zaczęła, tak szybko się skończy... ale tutaj kolejne osoby dołączały do walki, a sytuacja pogarszała się z każdą chwilą. Najlepiej w tym momencie byłoby się wycofać do wyjścia i opuścić to parszywe miejsce w cholerę, ale nie mieli nawet jak, bo musieliby się przedostać przez sam środek pola walki. Joe więc postanowił się ograniczyć do osłaniania Just przed lecącymi w nich rykoszetem przeróżnymi przedmiotami... do czasu aż barmanka nie wkroczyła do akcji. Joe najpierw patrzył na nią w osłupieniu zastanawiając się czy to głupota czy jednak odwaga pcha ją do działania... ale zanim doszedł do jakichś konstruktywnych wniosków, wyprostował się i rzuciwszy do Just, żeby się schowała (co z tego, że z ich dwójki to ona kończyła kurs aurorski...?), ruszył drobnej szatynce z pomocą. To znaczy: początkowo nawet chciał się ograniczać do nawoływania do porządku, potem i pannę barmankę starał się osłaniać... ale że znaleźli się w centrum walk, to siłą rzeczy obrywało mu się coraz bardziej. Kiedy jeden z marynarzy chcąc zadać cios przeciwnikowi trafił go pięścią prosto w szczękę, malowniczo rozcinając mu wargę, Joe sam nie wytrzymał i oddał typowi, nokautując go na miejscu (co wcale nie było wyczynem, bo mężczyzna był tak pijany, że ledwo trzymał się na nogach). Z kolejnymi już nie poszło mu tak łatwo, ale do walk dołączyło się jeszcze kilku chłopa i dali radę pobić ogarnąć tą hałastrę i wyp... wyrzucić na zbite ryje na brudny śnieg i mróz.
Dopiero wtedy Joe wciąż nabuzowany adrenaliną i trochę poobijany starł wierzchem dłoni krew sączącą się z rozciętej wargi. Miał przy okazji ochotę charknąć i splunąć (jak po każdym porządnym i zwycięskim mordobiciu), ale w porę jego wzrok padł na Just i błyskawicznie doszedł do wniosku, że nie wypada spluwać przy kobiecie. A nawet dwóch - barmanka się odezwała przypominając mu o swoim istnieniu, a tym samym powodzie, dla którego w ogóle wdał się w tą barową bijatykę.
W pierwszej chwili chciał się jakoś wykręcić z tego... zaproszenia, bo coś mu mówiło, że to najwyższa pora opuścić ten parszywy lokal, ale... teraz dopiero by się czegoś napił. Czegoś mocnego. Dlatego spojrzał na Just, po czym podszedł do niej i objął przyjacielsko łapą.
- Zapewne to najgorszy wieczór, jaki w życiu komukolwiek zafundowałem... ale skoro gorszy już być nie może, to chyba warto za nią pójść...? - nieśmiało zaproponował, prowadząc swą towarzyszkę... w dół. Zdaje się do piwnicy. Jakkolwiek źle to brzmiało - ale mniejsza o to, bo był poobijany i nie myślał jeszcze trzeźwo, musiała mu wybaczyć. Zresztą szybko się okazało, że barmanka faktycznie chciała im się odwdzięczyć. Darmowym chla... degustacją. Darmową degustacją. Uśmiech sam wypłynął Josephowi na pokiereszowaną mordę.
- Cokolwiek, co byłoby lepsze od tamtej pseudo-whiskey z góry - skinął głową w stronę, skąd przyszli. - Przyznaj, że rozcieńczacie ją wodą - rzucił do barmanki, po czym zmarszczył brwi - w najlepszym razie - dodał ciszej wciąż mając w pamięci ten dziwaczny posmak. Oby to nie były siki trolla, przemknęło mu przez myśl, ale szybko wyrzucił ją z głowy.
- Jestem Joe, a moja towarzyszka to Just - przedstawił ich jeszcze, bo w końcu wypadało, skoro mieli razem zasiąść do kielicha, prawda?


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Piwnica [odnośnik]08.09.19 20:11
Pojawienie się w Parszywym Pasażerze nie należało do najmądrzejszych pomysłów. Nawet wcześniej, kiedy arystokratyczne nazwisko rozciągało się wokół niego niczym ochronne zaklęcie, gotowe w razie czego uchronić go przed upadkiem; szemrana reputacja mocno podrzędnego przybytku rozlewała się w czarodziejskim świecie szeroko, oplatając Londyn niczym wiecznie unosząca się nad dokami mgła i sprawiając, że samo zbliżenie się w jego okolice smakowało jak niepotrzebne kuszenie losu. Po raz kolejny; od pamiętnego pojedynku na Pokątnej nie minęły jeszcze dwa miesiące, a wspomnienie nocy spędzonej w zatęchłej celi w Tower nie zdążyło zatrzeć się w jego umyśle, nie miał jednak zamiaru pozwolić, by strach zatrzymał go w Sennen. Nie rezygnował zresztą całkowicie z ostrożności, a portowe opary nie zamordowały jego zdrowego rozsądku: do doków przybył wyglądając względnie neutralnie, w płaszczu z wysoko postawionym kołnierzem, który swoją zwyczajnością nie wyróżniał się w żaden sposób, pozwalając jego właścicielowi na płynne wtopienie się w tłum. Co nie było aż takie trudne; upływający czas działał na jego korzyść, sprawiając, że z każdym tygodniem coraz mniej przypominał czarodzieja, który tamtego pamiętnego dnia powstawał z kamiennej ławy w Salisbury. Bez przystrzyżonych starannie włosów, bez skrojonej na miarę szaty i z gęstniejącym z dnia na dzień zarostem, wydawał się o co najmniej kilka lat starszy, i dopóki milczał, trudno było posądzić go o arystokratyczne pochodzenie.
Nie żeby ktoś w Parszywym próbował to robić; odkąd Percival zajął miejsce przy barze, bardzo zatłoczonym i bardzo brudnym, popijając coś, co przy dobrym nastroju być może dałoby się nazwać ognistą whisky, zupełnie nikt nie zwrócił na niego uwagi, bo tę niepodzielnie kradło głośne towarzystwo zajmujące obie strony obskurnej sali, przekrzykujące się wzajemnie mieszaniną wyzwisk i historii, które – po ocenzurowaniu co trzeciego wyrazu – bez trudu mogłyby się znaleźć w literackiej rubryce publikującej opowiadania z kategorii rzeczy niestworzone. Starał się ich nie słuchać, ignorując ich tak samo, jak oni ignorowali jego, a zamiast tego skupiając się na próbach odnalezienia wśród zapijaczonych twarzy tej jednej konkretnej, którą miał nadzieję dzisiaj dostrzec – ale im dalej przesuwała się godzinowa wskazówka wiszącego na ścianie zegara, tym trudniej było mu usłyszeć własne myśli. Nie potrafił też pozbyć się wrażenia, że wnętrze Parszywego Pasażera z każdą minutą coraz bardziej zaczynało przypominać środek gotującego się kotła, w którym ktoś połączył nieodpowiednie składniki warzonego eliksiru, sprawiając, że widowiskowy wybuch stanowił jedynie kwestię czasu; przez moment przyglądał się temu procesowi z niemą fascynacją, obserwując, jak powierzchnia wywaru zaczyna bulgotać i wrzeć intensywnie – by w chwili, w której na głowie jednonogiego marynarza rozbiła się butelka śmierdzącego bimbrem alkoholu, dojść do dwóch wniosków: że najprawdopodobniej nie załatwi już tego, co miał nadzieję załatwić, oraz że to był ostatni moment, żeby ulotnić się w jednym kawałku.
A później wszystko, zgodnie z oczekiwaniami, rozpieprzyło się w drobny mak.
Zeskoczył z barowego stołka w akompaniamencie czegoś, co przypominało bojowy okrzyk, wydobywający się z gardeł członków tej głośniejszej załogi, początkowo nie planując wyciągać różdżki – ale zmieniając zdanie, gdy tuż przed twarzą przeleciała mu wiązka paskudnego uroku, finalnie uderzającego w czarodzieja tuż za nim; twarz biedaka niemal natychmiast pokryła się warstwą paskudnych bąbli, a on sam zawył wariacko, wymachując ramionami. Ruszył do wyjścia, z trudem omijając fruwające noże (raz musiał rzucić tarczę, by nie skończyć przybitym do ściany jak bezwładna kukiełka) i planując zwyczajnie pozwolić awanturnikom powykańczać się nawzajem, dopóki na krawędzi jego pola widzenia nie pojawiła się kobieta, śmiało wskakując w samo oko tego niszczącego wszystko na swojej drodze cyklonu. Zawahał się, przez pełną sekundę walcząc z samym sobą – to nie była pora na zgrywanie bohatera – podczas gdy umysł cofał go złośliwie do innego czasu i innego pubu, w miejscu nieznajomej barmanki umieszczając Lucy; co stało by się, gdyby wtedy jej nie osłonił? – Niech to kulawy psidwak kopnie – mruknął do siebie, zawracając na pięcie i po drodze prewencyjnie podcinając nogi dwóm osiłkom, którzy postanowili uczynić oręż z barowych krzeseł i wymachiwali nimi szaleńczo, dwukrotnie niemal nie posyłając drewnianych pocisków w stronę odwróconej do nich plecami czarownicy. To nie miało prawa skończyć się dobrze – wiedział o tym, bo mimo że nie posiadał zbytniego doświadczenia w barowych bójkach, to nie brakowało mu wyobraźni; prawdopodobnie zdawała sobie z tego sprawę również i ciemnowłosa barmanka, starająca się przekrzyczeć pochłonięte bitwą towarzystwo. Bezskutecznie, jej słowa ginęły w bezładnym rabanie niemal od razu po opuszczeniu ust, a Percival był pewny, że równie dobrze mogłaby wyśpiewywać hymn Zjednoczonych; jej polecenia nie docierały do nikogo, nie miał więc zbytnich oporów przed rzuceniem ogłuszającego zaklęcia, które na moment pogrążyło salę w ciszy – wypełnionej jedynie nieprzyjemnym piskiem w uszach, na tyle jednak upierdliwym, by kilkoro niebiorących udziału w wojnie bywalców otrząsnęło się z amoku. Wspólnie z nimi udało im się wreszcie pozbyć zabijaków z lokalu, choć on sam przez cały czas zadawał sobie pytanie, co właściwie wyprawia – a gdy wreszcie znalazł chwilę, by sobie na nie odpowiedzieć, było już na to za późno. – Ja… Dokąd? – zapytał bez zrozumienia, kiedy dotarły do niego słowa kobiety. W ciszy, bez wrzasków w tle, jej głos brzmiał dziwnie przyjemnie i łagodnie, choć propozycja dokończenia imprezy w bardziej kameralnych okolicznościach i tak wydała mu się groteskowa, rozlegając się w pomieszczeniu, które wyglądało jak obraz nędzy i rozpaczy, ze szkłem zaścielającym posadzkę, smugami niezidentyfikowanej cieczy na ścianach i osobliwą rzeźbą w kącie, stworzoną ze stolików i pozbawionych drewnianych nóg krzeseł. Coś ciepłego i gęstego spływało po prawej stronie jego twarzy, a gdy przetarł skórę dłonią, na palcach dostrzegł krew; skrzywił się, odnajdując spojrzeniem barmankę i początkowo planując jej odmówić – ale później jego wzrok zahaczył o gromadę wściekłych marynarzy, wciąż snujących się przed budynkiem. Być może pozostanie tu jeszcze kilku chwil nie było aż tak głupim pomysłem.
Gdyby tylko nie zaprowadziła ich do piwnicy; przełknął nerwowo ślinę, od czasu paskudnych przygód w Albury i Kumbrii wręcz nienawidził podziemi, w zamkniętych przestrzeniach czując się jak w potrzasku. – To nic takiego – mruknął; właściwie był pewien, że jedno z wgłębień w ścianie na górze powstało z jego winy – ale wolał dzielić się tym szczegółem. – Nie wrócą na górę? Wyglądali, jakby też nie skończyli jeszcze imprezy – podzielił się ponurym przypuszczeniem, przysiadając na krawędzi jednej ze skrzyń i po raz pierwszy rozglądając się po pomieszczeniu. Teraz, gdy opadła część adrenaliny, zaczynał odczuwać zmęczenie – i pulsujący ból w lewym łokciu, który jakby nie do końca chciał się zginać tak, jak powinien. – Czegoś mocnego – odpowiedział po chwili, przenosząc wreszcie uwagę na pozostałych czarodziejów w komnacie – i gratulując sobie milcząco, że zapobiegawczo usiadł, bo jego spojrzenie zatrzymało się na Justine Tonks, a jego samego ogarnęło wrażenie, że coś gwałtownie przewróciło mu się w żołądku. – Percy – przedstawił się nieco nieprzytomnie, zastanawiając się intensywnie nad wymówką do szybkiej ewakuacji i stwierdzając, że na tym etapie każda wypadłaby co najmniej podejrzanie. Przejęty obecnością Gwardzistki, nie zwrócił nawet uwagi na fakt, że towarzyszący jej mężczyzna wydawał mu się znajomy – zwłaszcza, gdy jego imię odbiło się głucho od kamiennych ścian.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Piwnica [odnośnik]24.09.19 18:11
Właściwie nie wiedziała dokładnie, dlaczego zgodziła się na propozycję Wrighta. Może tęskniła za tym, jaka była kiedyś. Za tym, że dla niego zdawała się być ciągle taka sama. Nie do końca rozumiała wszystkie zdarzenia z ich ostatniego spotkania, ale nie miała nawet czasu by skupiać się nad nimi dłużej. A może zwyczajnie nie chciała zatapiać się w zwodnicze korytarze myśli i wniosków, depresyjnych, ale prawdziwych. Nie mogła, nie nie chciała nawet zastanawiać się, czy mogłaby być dla niego. Serce podpowiadało jej, że mógłby być jedynie zastępstwem. Nie zasługiwała na niego i on nie zasługiwał na to, co ona mogła ofiarować. A jednak nie odmówiła. Wędrowała teraz obok Joe’a unosząc lekko jedną brew w rozbawieniu nie do końca wierząc tłumaczeniom, które wypływały z jego ust. Zawiesiła spojrzenie na budynku, przesunęła po okolicy jasnym spojrzeniem a później wróciła nim znów do niego.
- Zgubiłeś nas, Wright? - zapytała spokojnie, tym razem kompletnie tym nie przejęta. Dzisiaj miała wolne w razie wypadku była niezmiennie gotowa. Ale kilka godzin, mogło należeć tylko dla niej, prawda? Musiało, żeby nie zatraciła całkiem siebie, bo zaraz za sobą zagubi swój kompas i sumienie a do tego nie mogła dopuścić. Niezależnie od tego, jak wielu miało jej powiedzieć, że postępuje nie tak, jak odpowiadało. Wędrówka przedłużała się jednak, a pubu nie było pozostawało im zadowolić się tym, co znalazło się po drodze. Uniosła spojrzenie na Wrighta, gdy swoje słowa rozpoczął przeprosinami, by jej brwi drgnęły ku górze, a później podskoczyły wyżej na donośne głosy dochodzące z boku. Przesunęła wzrok, a jej dłoń powędrowała automatycznie do kieszeni by zacisnąć palce na różdżce. Wyjęła ją, ale nie skierowała w żadną stronę, zaplatając dłonie na piersi. Obserwowała ze spokojem, kolejne lecące w ich stronę przedmioty gotowa zareagować, jednak pozwalała by to Joe ich bronił. Jej brwi pomknęły wyżej, gdy ruszył w środek tego boju każąc jej się chować. Wywróciła oczami, nie ruszając się z miejsca w którym stała, co jakiś czas wznosząc przed sobą tarczę. Czasem przesuwając się o krok w bok - jeden lub drugi - by uniknąć postronnych ofiar.  Obserwowała wir sylwetek okładających się pięściami, a gdy Joe odwrócił się w jej kierunku niezmiennie stała z założonymi dłońmi mierząc go łagodnym spojrzeniem. Westchnęła na słowa i skinęła lekko głową.
- Dobrze. - zgodziła się spokojnie ruszając za nim po schodach do piwnicy. Jej buty odbijały się na nich lekkim echem, rozejrzała się po pomieszczeniu bez emocji. Nie poprawiła automatycznie Josepa, uznając, że lepiej nie podawać swojego nazwiska, choć barmankę metnie kojarzyła z dawnych czasów wojaży po barach. Jej wzrok zawisł na chwilę dłużej na Percivalu, a ciche westchnienie ugrzęzło w gardle. Wzrok posłał jedynie krótką niezauważalną dla innych informację. Skinęła mężczyźnie głową, wracając jasnym spojrzeniem do Wrighta. - Pokaż. - poleciała, nie czekając na zgodę, pociągnęła go za brodę w dół w nikłym świetle badając wargę. Rozcięcie nie było poważne, mogło skończyć się gorzej. Uniosła różdżkę i przytknęła ją do zranienia. - Curatio Vulnera. - wypowiedziała płynne, a jasne światło otoczyło ciepłem ranę zasklepiając ją. Klepnęła go lekko w policzek. - Gdzieś jeszcze? - spytała tylko jego, by zaraz odwrócić się i przesunąć spojrzeniem po zgromadzonych. - Ktoś jeszcze? - kolejne z pytań wypadło z jej ust. Krótkie, rzeczowej. Odsunęła białą różdżkę od wargi Wrighta. Nie pamiętała kiedy ostatnio rzeczywiście była w Parszywym Pasażerze. Może czas było to nadrobić.

| proponuję, cobyśmy narzucili sobie jakiś tygodniowy termin na odpis? bo inaczej będziemy do świat grać
i wybaczcie, że tyle mi zeszło podkówka



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Piwnica 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Piwnica [odnośnik]28.09.19 19:52
Walentynki...od zawsze zastanawiał się co za frajer wymyślił to święto. Kiedyś doszedł do wniosku, że na pewno był to ktoś samotny, ktoś kto rozpaczliwie poszukiwał bliskości, a wymyślenie takiego święta było jego jedynym ratunkiem.
Nigdy nie obchodził walentynek, ani z pierwszą, ani z drugą żoną. Nie obchodzenie tego śmiesznego święta sprawiało, że był w stanie zaoszczędzić więcej pieniędzy na swoje podróże lub ewentualny prezent dla małżonki na jej urodziny albo jakąś zachciankę syna. A trzeba przyznać, że na syna nigdy nie szczędził, chociaż młody nie należał do tych rozpieszczonych dzieciaków. W pewnym sensie Calsten był z niego dumny, choć nie dawał tego po sobie poznać.
W każdym razie, walentynek nie obchodził, ale za to z przyjemnością następnego dnia chętnie wybrał się do Pasażera. Co by nie patrzeć była to jedna z ulubionych jego knajp w porcie. Miał tam również dobrą znajomą, z którą zawsze milo spędzał czas, przeważnie rozmawiali albo się z czegoś śmiali, ale nie zmieniało to faktu, że lubił przebywać w towarzystwie Philippy.
Wszedł do przybytku raźnym krokiem i raz dwa omiótł wnętrze spojrzeniem. Fernando i Smith...taaa to się nie mogło skończyć dobrze. Znał obu tych kapitanów i doskonale zdawał sobie sprawę z sympatii", jaką oboje jegomoście siebie darzyli. Jakoś mimowolnie uśmiechnął się pod nosem widząc ich tutaj razem, po czym odpalił papierosa, którego już od dłuższego czasu trzymał w ustach i ruszył w kierunku baru. Widział, że na swój stolik dzisiaj raczej nie ma co liczyć, zbyt dużo złamanych serc, chcących pogrążyć się w otchłani alkoholizmu, który kiedyś był i jego przyjacielem.W sumie mógł złapać za ryj tego pijaka, który zajmował JEGO stolik przy kominku i po prostu typa przenieść gdzie indziej, ale postanowił, że najpierw się napije, a potem najwyżej obije kilka pysków dla urozmaicenia wieczoru. Najwyżej potem Philippa zjedzie go od góry do dołu i spierze po pysku, ale on przynajmniej będzie się dobrze bawił.
- Jak tam Philka? Coś tu się gęsto robi. - spojrzał znacząco na znajomą, jednocześnie uśmiechając się lekko pod nosem.
Moment później już miał w dłoni szklankę z alkoholem, akurat tak się składało, że nie z tym rozwodnionym, bo jednak jako stały klient, posiadający jakieś tam zasługi na rzecz właścicielki, mógł liczyć na nierozwodnione siki.
Zdążył wypić to co miał, spalić przy tym papierosa, kiedy rozpętała się burza. Początkowo po prostu odpalił kolejnego fajka i z rozbawieniem wymalowanym na twarzy odwrócił się na barowym stołku by spojrzeć na salę. Sztorm już rozszalał się na dobre. Latało w zasadzie wszystko co tylko było możliwe. Syreny na obrazach chwały sie za ramki, nie chcąc być świadkiem tego wszystkiego. Sięgnął po różdżkę, by w razie czego uchronić swoje jestestwo od szkody. Krzyki i odgłosy walki były czymś do czego był przyzwyczajony. W zasadzie czuł się jak w domu, w końcu nie raz nie dwa brał udział w takich bijatykach. Owszem nie raz nie dwa wychodził z obitym ryjem, ale było zabawnie, zwłaszcza, że marynarze lubili odłożyć magię na bok i użyć pięści lub jak było w tym przypadku wystroju lokalu.
Początkowo nie chciał się jakoś wtrącać, chociaż przecież na początku i tak planował obić kilka pysków. Na razie chciał robić za obserwatora i dopingować tej załodze, która dostawała mniejsze bęcki.
Wszystko się zmieniło kiedy Philippa wyskoczyła na środek chcąc to wszystko uspokoić.
- No chyba sobie jaja robisz... - pokręcił głową widząc, że dziewczyna prędzej zarobi w ten swój uroczy łepek aniżeli coś zdziała.
Zgasił niedopałek papierosa na dłoni jakiegoś bijatyki, który napatoczył się akurat mu pod ręką, po czy ruszył do przodu. Nie miał problemu z torowaniem sobie drogi. Był wysoki i postawny, a przede wszystkim nie był pijany jak większość obecnej tutaj hołoty. Schował różdżkę, nie chcąc by przypadkiem ucierpiała, po czym sprzedał kilka, idealnie wycelowanych, ciosów w twarze tych, który akurat mu się napatoczyli. W pewnym momencie aż wyskoczył do przodu i przyjął na plecy krzesło, które wydawało mu się, że było przeznaczone dla barmanki, którą ktoś pomylił z jednym z zachlejmord. Skrzywił się, bo jednak ze skały nie był, po czym zacisnął pięści i odwrócił się szybko by zdzielić napastnika po pysku.
Nawet nie wiedział kiedy w Pasażerze zapadła cisza, a on wyrzuciwszy ostatniego niedopitka na zbity pysk zamknął drzwi od przybytku. Rozejrzał się po sali, a po chwili jakoś tak mimowolnie roześmiał się pod nosem i standardowo sięgnął po papierosa. Pokręcił głową z rozbawieniem, po czym przeciągnął się. Łupało go w plecach od tego krzesła i miał lekko rozcięty łuk brwiowy, ale już nie raz obrywał gorzej, więc nawet się tym nie przejmował.
- O widzisz, jak zawsze masz genialne pomysły. - pokiwał głową z zadowoloną miną, po czym ruszył na dół.
O dziwo nigdy tutaj nie był wcześniej, więc widząc te wszystkie beczułki z alkoholem ponownie uśmiech wpłynął na jego usta. Usiadł na jakiejś beczce i zaciągnął się papierosem.
- E tam, ja się dobrze bawiłem. - puścił znajomej oczko - Ja poproszę to co zawsze, ale tym razem w większej szklance. - dodał i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Spojrzał po twarzach znajdujących się w nim osób. Ni cholery nie znał nikogo z nich.
- Calsten. - skinął głową, po czym roztarł rozwalony łuk brwiowy bo go po prostu zaswędział.

przepraszam za moje haniebne opóźnienie, naprawie się  :pwease:


The specter of death was close.
But storm was kind to us.

Calsten Goyle
Calsten Goyle
Zawód : Zaklinacz, artefakciarz i najemnik po godzinach
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7663-calsten-goyle#211281 https://www.morsmordre.net/t7690-calsten#212755 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7684-calsten-goyle#212080
Re: Piwnica [odnośnik]01.10.19 17:54
To nie poezja, to tylko Parszywy Pasażer. Każde z nich dobrze wiedziało, w jakim znalazło się miejscu. Rozwodniony alkohol najwidoczniej skutecznie radził sobie z powalentynkowymi smutkami, ale napięcie i tak musiało doprowadzić do wybuchu. W takich chwilach zastanawiała się, dlaczego ma zaprzątać sobie głowę jakąś tam wojną, skoro tutaj pod swoim dachem codziennie toczy bitwę. I jest z tym najczęściej sama. Na szczęście tego wieczoru znalazł się ktoś, kto nie uciekł przed lewitującym krzesłem, kto nie lękał się marynarskiej pięści i umiał posługiwać się własną. Bez tej pomocy najpewniej wyrwaliby lokal z fundamentów i tak skończyłaby się ta wieloletnia tradycja tawerny. Nie było mowy, by coś takiego przytrafiło się na jej zmianie. W dodatku mieli dzisiaj świętować urodziny Rain i zamknąć szybciej. To drugie nawet się udało, ale Phils wyobrażała sobie, że dziewczyna nie będzie zachwycona, mając takie widoki na swojej imprezie. Szkło łamało się pod stopami, a uwolnione spod tych ciężkich nacisków ślizgało się po lepkiej podłodze. Marne warunki do wielkiego świętowania, ale i nie z takimi problemami sobie radzili. Cieszyła się, że kryzys minął i nie mogłaby pozwolić, aby wyszli stąd z piekącymi śladami na ciele i wyraźnym niesmakiem malującym się na ustach. Ratowała już niejedną balangę, więc uratuje i ten wieczór. Ostatecznie nie znała nikogo poza Goylem, w jego przypadku potrafiła rozszyfrować, co mógł o tym wszystkim myśleć. Nie dziwił się i zapewne to nie będzie jego ostatnia wizyta w Parszywym, ale pozostałych widziała po raz pierwszy lub kojarzyła gdzieś przelotnie twarz. Jak Justine. To nie byli stali bywalcy. Godne bohaterów zaangażowanie już zdradzało, że warto zawiesić oko na dłużej i odmienić losy tej nocy, a przy okazji może i usłyszeć o paru ciekawych sprawach. Philippa lubiła wiedzieć dużo. Zastanawiała się, co tutaj robili, ale do żadnych rozmów nie mogło dojść, póki alkohol nie przeleje się między nimi obficie. – No pewnie, że rozcieńczamy, Joe. Uwierz mi, że znacznej większości nie robi to już żadnej różnicy, ale jest wielu takich, którym nie ośmieliłabym się podać takiego gówna – oświadczyła dumnie, po czym puściła oczko do Goyle’a. – I oni o tym wiedzą – dokończyła. – Nie obawiajcie się, nie dam wam niczego, czego sama nie wypiłabym ze smakiem. Ściany nie drgnęły, ja jestem w jednym kawałku. Pomogliście, choć dużo łatwiej byłoby stąd zwiać. To się nie zdarza, takie zaangażowanie – stwierdziła, spoglądając po zebranych w piwnicy postaciach. – Nie wrócą, dokończą sobie gdzieś w dokach, niektórym przyda się lodowata kąpiel – zwróciła się do Percy’ego.  – Wiem, że miejscówka nie jest zachęcająca, ale zaraz się jakoś zorganizujemy. Nikt niepożądany tu nie wpadnie, przynajmniej tyle. Zostawię was na chwilę, nie znikajcie – dodała, na koniec pozwalając sobie na rozbawione spojrzenie. Powędrowała na górę, prosto do tego rzygowiska. W ciszy i mroku mieszały się zapachy niedawanej masakry. Dobrze, że oczy pani Boyle nie oglądały tych obrazów. Weszła za bar, zgarnęła szklanki i kilka lepszych flaszek. Nie wszystko było schowane po kątach ciemnej piwniczki. Zabrała też kilka przekąsek z kuchni. Ostatecznie mogłaby też coś ugotować, ale Cristina najwyraźniej zwinęła się do domu, pozostawiając kuchnię wciąż jeszcze ciepłą. Umiejętności Philippy nie były aż tak imponujące, ale umiałaby i z tym zadaniem sobie poradzić. Rzuciła ostatnie już spojrzenie na salę, domyślając się, że lada chwila zjawi się tu Rain, Keat i pozostali goście. Jednak tego dnia plany znacznie uległy zmianie dla Moss. Czuła, że ten wieczór wcale nie dostarczy kolejnych rozczarowań, a nawet spodziewała się wyłapać coś więcej niż półtrzeźwe uśmiechy swoich bohaterów. Znajomości zawierane w tak dziwnych okolicznościach mogły okazać się bardzo intrygujące.
Po powrocie na dół postawiła cały ekwipunek na przytarganym wcześniej stole. Ciężko o suche, miękkie fotele, siedziska bez śladów szczurzej obecności, ale w tej chwili, a przynajmniej tak jej się zdawało, warunki tutaj panowały dużo lepsze niż na górze. Światełko nad głową Phils zamrugało, ale nie zwróciła na nie uwagi. Porozlewała alkohol, starając się dobrać coś, czego nie powstydziłyby się wielkie salony. Choć akurat o tej klasie nie miała bladego pojęcia. Była ognista, były też również inne trunki, a pośród nich i ten tajemniczy alkohol w szarym kolorze o bardzo przyjemnym smaku. Niektórym smakował. – Pijcie do woli. Ej, Calsten, ciekniesz – rzuciła, orientując się, że znajomy nie wyglądał za dobrze. Sama jednak nie umiała mu pomóc. To ta magia, o której nie miała bladego pojęcia. Mogła co najwyżej zaoferować kawałek szmaty. Wyglądało jednak na to, że Justine znała się na rzeczy. Sama czuła się trochę poobijana, ale chyba nie było źle. Popatrzyła na Joe. – Przyszliście razem? – zapytała, zauważając, że trzymali się raczej blisko siebie. – Czemu właśnie Parszywy? Są lepsze miejsca... Chyba że akurat mieliście ochotę obić parę gęb – Tym razem pytanie skierowała już do całej trójki. Była ciekawa, co mogło przyciągnąć ich właśnie tu. Jeśli to echo wczorajszego święta, to, cóż, tawerna zabija cały romantyzm. Calsten był swój, ale oni? Miała nadzieję, że nie węszyli w jakiej cuchnącej sprawie.

| Odpisujemy do 8 października, godz. 18. hero
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Piwnica [odnośnik]10.10.19 17:50
Dopiero po chwili miał tak na prawdę okazję spojrzeć po zgromadzonych, w tym jakże przemiłym i przytulnym pomieszczeniu. Nie znał kompletnie nikogo, nawet nie było mowy o tym by w ogóle kojarzył ich twarze. Nie myślał oczywiście o pannie Moss, bo oni to się znali już dobrych parę lat i w zasadzie była ona jednym z niewielu powodów dla których tu przychodził. Zawsze miała dla niego ciekawe opowiastki ze swojej pracy, a i on raczył ją opowieściami ze swoich wypraw.
Uśmiechnął się lekko i pokiwał głową z zadowoloną miną kiedy wspomniała, że co poniektórym nie podają rozcieńczonego gówna. Chyba każdy tu zgromadzony zrozumiał kogo miała na myśli. Może nie tyle co przez wzgląd na ich wieloletnią znajomość, ale fakt, ze raz uratował dziewczynę pani Boyle z opałów sprawiał, że miał dostęp do dobrego alkoholu w tym przybytku.
- Oj, a woda dzisiaj jest niesamowicie zimna, ciekawy jestem ile zobaczę pływających pijaków jak będę wracał do domu. - powiedział rozbawiony kiwając głową z uśmiechem.
Pogoda definitywnie nie sprzyjała bójką w dokach. Jeden nieostrożny krok, lekkie zachwianie i pach, albo leżysz na lodzie z rozwaloną głową albo lądujesz w lodowatej wodzie, kiedy spacerujesz, bądź urządzasz bijatyki blisko brzegu.
Zaciągnął się papierosem na spokojnie kiedy Philka zniknęła z pola widzenia. Wydawało mu się, że jego aktualni towarzysze byli raczej mało rozmowni, ale w sumie nie dziwił się im, bo przecież, co by nie patrzeć, nikt tutaj się nie znał. Lekko uniósł, rozwaloną, brew ku górze widząc jak panna Justine całkiem sprawnie posługuje się magią leczniczą. Sam nigdy nie zgłębiał tego rodzaju magii, ba nawet nie kręciła się ona w około jego kręgu zainteresowań. Nie twierdził jednak, że znajomość chociażby podstaw jest bardzo przydatna, zwłaszcza dla kogoś takiego jak on. Czy na morzu czy na jego wyprawach nie raz nie dwa dochodzi do wypadków i wtedy dobrze jest mieć przy sobie jakiegoś medyka.
Kiedy barmanka wróciła i rozdała im alkohol, Cal pokiwał głową z zadowoloną miną widząc, że dostał to co lubi, dopiero zauważył, że ma rozcięty łuk brwiowy.
- Nic mi nie będzie. - pokręcił głową z lekkim uśmiechem i po prostu rękawem starł krew z czoła i skroni. - No jeśli chodzi o mnie, to raz na jakiś czas lubię komuś obić mordę jeśli trzeba. A tak nawiasem mówiąc, młoda damo, nie rozsądnie jest rzucać się w wir takiego huraganu męskiego testosteronu. - spojrzał na Philippe uważnie, przez moment starając się utrzymać powagę, ale po chwili roześmiał się - Oj masz dziewczyno nerwy ze stali to ci przyznaję. - puścił jej oczko.


The specter of death was close.
But storm was kind to us.

Calsten Goyle
Calsten Goyle
Zawód : Zaklinacz, artefakciarz i najemnik po godzinach
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7663-calsten-goyle#211281 https://www.morsmordre.net/t7690-calsten#212755 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7684-calsten-goyle#212080
Re: Piwnica [odnośnik]15.10.19 20:57
Joe z premedytacją nie przedstawił ich pełnymi imionami i nazwiskami - taki zawodowy odruch, chęć pozostania anonimowym, żeby potem trener nie przywitał go następnego dnia z Czarownicą w ręce z pytaniem czy rozbijanie się w jakimś plugawym pubie jest jego nowym sposobem na przygotowanie się do meczu. Po co robić sensację? Poza tym... czasami naprawdę potrzebował być anonimowy. Być po prostu Joey'em i tyle szczególnie dla ludzi, których dopiero co spotkał i najprawdopodobniej więcej w życiu nie zobaczy.
Właśnie im się po kolei przyglądał (żeby mieć rozeznanie z kim ma do czynienia), kiedy Just znienacka pociągnęła jego twarz na poziom tej należącej do niej. I nawet ponętnie i zupełnie bezprecedensowo spojrzała na jego wargi, które rozciągnęły się w zawadiackim uśmiechu tuż przed tym, jak Just wycelowała w niego różdżkę. Zaraz... co?
- Nie trze... - zaczął, ale była ratowniczka go uprzedziła, rzucając nań zaklęcie. Ech... nie zostawi mu nawet blizny wojennej na pamiątkę.
- A ja naiwnie sądziłem, że chcesz mi dać buziaka w podzięce za ratunek... - westchnął pół żartem pół serio prostując się i wracając spojrzeniem do pozostałych towarzyszy (nie)doli. Percy, Calsten, pani barmanka, Just i on... No to jak już się wszyscy poznali, to można razem miło spędzić czas przy porządnym alkoholu.
Wyszukał dwie stojące obok siebie beczki - jedną dla Tonks, drugą dla siebie - i zajął sobie to kunsztowne miejsce. Przy okazji wysłuchał słów barmanki, która sama z siebie przyznała, że podała mu gówno. Tak, to było dobre określenie na te szczyny, choć najbardziej żałował, że Just zaserwowano to samo. Że zabrał Just na to gówno. I właśnie z tej okazji spojrzał na nią przepraszająco. Zupełnie inaczej miał wyglądać ten wieczór, a zaserwował jej takie coś...
Barmanka na chwilę zostawiła ich samych, a zaraz po swoim powrocie i rozdaniu im szklaneczek (To ja ognistą poproszę, zerknął na Just, dwa razy) zwróciła się właściwie bezpośrednio do nich.
- Jesteśmy razem - przyznał zupełnie naturalnie i dopiero kiedy jego słowa wybrzmiały, zorientował się, że mogły mieć dwojaki sens. - To znaczy przyszliśmy razem, tak - poprawił się czym prędzej. A czemu akurat do Pasażera? Chyba nikt nie sądził, że w tym momencie Joe się przyzna, że łazili za innym pubem (w dodatku mugolskim) z dobrym piwem i całkiem zacną opinią, ale go nie znaleźli, więc przyszli tu, żeby się ogrzać...? Nie, to by było jak przyznanie się do błędu. I do zgubienia pubu. I to na forum jednej nieznajomej panny i dwóch facetów.
- Jestem Szkotem, lubię dobre, pijackie bijatyki w pubach - oświadczył zanim Just zdążyła go w tym uprzedzić. - To dobry sposób, żeby zaimponować kobiecie - dodał jeszcze spoglądając na Tonks z rozbrajającym uśmiechem troglodyty. Chciał ją jakoś rozbawić, skoro wieczór mieli jaki mieli. Generalnie żartował z tymi bijatykami, bo od kiedy był w drużynie to starał się być "grzeczny". I "starał się" - było tu dobrym określeniem, choć jak uznawał, że należy zainterweniować siłą w jakimś przypadku (przykładowo takim, jak dzisiaj) to się nie wahał ani chwili.
- O, proszę! Drugi fan bijatyk! Proszę bardzo. Wygląda na to, że tylko jeden mężczyzna w tym towarzystwie woli korzystać z różdżki zamiast pięści - zauważył wesoło przenosząc spojrzenie na Percy'ego. - No? To jaka jest twoja historia?


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Piwnica [odnośnik]15.10.19 23:42
To nie tak, że po raz pierwszy widziała bójkę w barze. Ale ostatni rok spędziła głównie doszkalające samą siebie. Skończył się etap nocnych imprez i przesuwania sie od baru do baru w poszukiwaniu ramion, które choć trochę mogłaby przypominać jego. Żadne nie przypominały, a ona oddała się walce za świat, który potrzebował pomocy. Ale byłaby hipokrytką, nie korzystając z własnych próśb i rad. Zdrowy egoizm, chociaż jego trochę mówiło jej, że nie powinna zamykać się całkowicie. Chociaż dzisiejsze wyjście zdecydowanie nie prezentowało się najlepiej. A ona nie była pewna, czy powinna zgadzać na nie - bo choć przerażająca gala finalnie okazała się przyjemna, to krótki spontaniczny pocałunek zdawał się lampką ostrzegawczą. Miała nadzieję, że Wrirght nie marnuje na nią własnych myśli i czasu, bo ona, nie mogła dać mu prawdziwie niczego.
Zeszła do piwnicy trzymając się niedaleko Joego i to nim jako pierwszym się zajmując. Jasne tęczówki zawisły na wardze do której przytknęła różdżkę. Zaśmiała się lekko na wypowiedziane przez niego słowa.
- Musisz się bardziej postarać. - mruknęła, klepnęła go jeszcze raz w policzek, by cofnąć się i spojrzeć w kierunku mężczyzny, do którego słowa kierowała Filipa. Jej wzrok zawiesił się na chwilę na beczce, przelawirował łapiąc przepraszające spojrzenie Wrighta na które machnęła lekko ręką - nie było się czym przejmować - ale nie usiadła na niej, ruszając w kierunku Goyla. Gdzieś w czasie trasy głos ściagającego znów dotarł do niej ale nie spojrzała na niego. Byli razem, choć nie razem razem, jak mogłaby to być odebrane. Od lat mijali się, gdy jedno chciało drugie traciło zainteresowanie. A później, nawet gdyby chciała, jej serce zostało oddane. Należało mu się coś więcej niż ona, sklejona z jednym obrazem w głowie, którego nie potrafiła się pozbyć.
- Pokaż. - poleciła nieznanemu mężczyźnie, ale zanim ten zdołał chociażby pozwolić na coś więcej, jej lewa dłoń złapała go łagodnie za podbródek, jednak na tyle pewnie, by nie pozwolić sobie uciec.- Curatio Vulnera Horribilis. - błękitnawa mgiełka zajaśniała cofając skutki rozcięcia. - Lepiej wyglądasz w kilcie, niż podczas pijackiej burdy. - mruknęła, odwracając lekko głowę i zerkając na niego na częstując łagodnym uśmiechem. Jej skupione spojrzenie powróciło jednak do rany, która zasklepiała się przy pomocy jej magii i inkantacji. Cofnęła się aby zaraz spojrzeć na Philipę. - Ty? - zapytała kobiety, która zajmowała się tym miejscem.
Obecność Percivala w tym miejscu zastanawiała. Mało zakonników zapuszczało się do niego. Ale odrzuciła szybko możliwość próby wyniesienia informacji, zginąłby nim cokolwiek zdołał powiedzieć. Jej spojrzenie przesunęło się na niego. Przeszła kilka kroków odbierając szklankę od Joea z której napiła się alkoholu. Trunek przemknął przez gardło łagodnie. Tak, chyba jednak potrzebowała dzisiaj odstresowania.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Piwnica 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Piwnica [odnośnik]16.10.19 20:03
Wzięcie udziału w wieczornym, piwnicznym spotkaniu z grupą nieznajomych bywalców Parszywego Pasażera plasowało się prawdopodobnie gdzieś w okolicach górnej części długiej listy rzeczy, których – jako poszukiwany zdrajca i wydziedziczony arystokrata – powinien się za wszelką cenę wystrzegać, ale zanim zdążył przeprowadzić rzeczowy i rozsądny rachunek sumienia, już znajdował się na dole. Siedząc (jeszcze trochę niepewnie) na krawędzi względnie stabilnej skrzyni, nieudolnie próbując doprowadzić do porządku samego siebie i póki co raczej milcząco obserwując swoich nietypowych towarzyszy, starając się odgadnąć, kim byli i jakie mieli zamiary. Gdyby pośród zgromadzenia nie dostrzegł Tonks (pierwsze zaskoczenie powoli mijało, odwzajemnił jej spojrzenie, odczytując niemą informację, które niosło – i również kiwając w jej stronę głową), zapewne już zmierzałby do wyjścia, decydując ostatecznie, że nie nawet najlepsza ognista nie była warta ryzykowania własnym życiem – ale obecność Gwardzistki nieco niwelowała jego niepokoje. Po pierwsze, podejrzewał, że raczej nie pojawiłaby się tutaj u boku świeżo zrekrutowanego Rycerza Walpurgii, co skreślało jednego z dwóch znajdujących się w piwnicy mężczyzn z listy podejrzanych; barmanka, choć waleczna, również nie wyglądała na adeptkę czarnej magii. Niewiadomą pozostawał barczysty czarodziej, który przedstawił się jako Calsten, ale nawet jeśli mógł stanowić problem, rozkład sił zdawał się zadowalający. Przynajmniej w aktualnych okolicznościach.
Dzięki – odezwał się do Philippy, kiedy wróciła z zestawem alkoholi, którego mało który lokal by się powstydził. Niespecjalnie miał tego wieczoru ochotę na eksperymenty, sięgnął więc po sprawdzoną ognistą whisky, nie czekając specjalnie długo przed pociągnięciem pierwszego łyku; alkohol piekł przyjemnie w gardło, przytępiając pulsujący ból w lewej skroni, która na szczęście zdawała się już nie krwawić. Nie zaangażował się w kolorową dyskusję na temat obijania mord, głównie dlatego, że nie miał w tym temacie wiele do powiedzenia: co prawda to nie była pierwsza barowa bójka, jakiej był świadkiem, miał za sobą kilka lat włóczenia się po zagranicznych pustkowiach z Benem – ale poruszenie tych wspomnień wiązałoby się z koniecznością przejścia przez pole naszpikowane pułapkami, w które wolałby mimo wszystko nie wpaść.
Uniósł wyżej brew, słysząc posłaną pod swoim adresem uwagę; wywołującą niewiadomego pochodzenia rozbawienie – kąciki warg mu drgnęły, wzruszył jednak ramionami, przyjmując zawoalowany przytyk bez oburzenia – rzeczywiście brakowało mu umiejętności w wyprowadzaniu ciosów, salonowe wychowanie nie obejmowało ćwiczeń w praniu się po szczękach. Może powinno. – Kiedyś próbowałem zatrzymać urok pięściami. Nie wyszło najlepiej – odpowiedział lekko, dla zobrazowania własnych słów unosząc wyżej trzymającą szklankę rękę – niby w toaście, ale też obracając w stronę światła czarną bliznę, rozlewającą się po nadgarstku i wierzchu dłoni. Historia była jednym wielkim uproszczeniem, w dodatku nie do końca prawdziwym – ale wątpił, by jego towarzyszom robiło to różnicę, nawet jeśli byli w stanie wyczuć nieszczerość w jego słowach.
Na pewno przebijała się przez następne; zawiesił się na moment, gdy padło pytanie o jego historię – po czym parsknął cicho śmiechem, wyobrażając sobie, z jaką spotkałby się reakcją, gdyby rzeczywiście ją opowiedział. Wypił kolejny łyk ognistej, kupując dla siebie więcej czasu, a koniec końców decydując się na półprawdę. – Wystawiła mnie randka. – Bo handlarz, z którym miał nadzieję się spotkać, rzeczywiście nie dotarł. – Ale może zanim zaczniemy opowiadać sobie o swoim życiu, ktoś naleje też naszej gospodyni? – rzucił, częściowo w próbie zmiany tematu, częściowo obudziły się w nim wpojone głęboko maniery – nieumierające nawet pomimo niezbyt sprzyjających warunków. Nie czekał, aż ktoś mu odpowie, samemu podnosząc się ze skrzyni i rzucając Philippie pytające spojrzenie; co piła?

| przepraszamwszystkichzazwłokępoprawięsię




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Piwnica [odnośnik]20.10.19 19:57
Nawet wątpliwe w smaku napoje nie potrzebowały pieścić języków – przynajmniej w przypadku znacznej części stałych bywalców tawerny. Obrany przez właścicieli system działał, bo chodziło o podrapane gardła i ratującą błogość dla duszy. Połykali więc łyk za łykiem, a monety chętnie rozsypywały się na drewnianym barze. Później łakomie zagarniały je barmanki, obiecując więcej i więcej, aż te morskie typki zdołały się w pełni napełnić rozwodnionym rumem. Myśleli, że są twardzi, wypijając tyle szklaneczek, niewielu tak orientowało się, co tak naprawdę podawano w ich knajpie. Moss nie zastanawiała się nad tym dłużej. Skoro ta metoda działała, to dlaczego mieliby cokolwiek zmieniać. Wieczorami bar pękał wypchany po brzegi włochatymi cielskami żeglarzy. Pasażerowe praktyki nie oznaczały jednak, że to miejsce zapomniało o tych rozkosznych opcjach, które to właśnie znalazły się między piątką przypadkowych postaci. Podobała jej się nietypowość tego spotkania i, choć ta towarzyska obcość groziła znudzonym spojrzeniem i upiornym milczeniem, to jednak mogła zaowocować całkiem udanym wieczorem. Alkohol lejący się między nimi przychodził z pomocą, kiedy usta jeszcze nie zdołały rozplątać się na dobre, kiedy tajemnice pozostawały tajemnicami.
– I popatrz… Calsten, jesteś w dobrych rękach – rzuciła, gdy Justine zajęła się rozciętą twarzą Goyla. Powstrzymała się w ostatniej chwili przed odruchowym rzuceniem nazwiskiem. Skoro mieli być dla siebie imionami, to niech tak będzie. Ona się przed nikim nie kryła. Była Philippą Moss i o tym wiedział cały port. A Annie? Sprawa dawno pogrzebana i tylko wąskie grono znało Anię. Tak miało pozostać. Rzucane po towarzyszach zwycięskiego boju spojrzenia wykończyła zadowolonym uśmiechem. Byli tu,  a to dużo ciekawszy finał całej bójki, niż mogłaby się na początku spodziewać. – Każdego dnia brodzę w tym testosteronie – mruknęła, odpowiadając Goylowi. – Byle zadyma mnie nie powali, gdyby tak było, to już dawno leżałabym pod ziemią, a pani Boyle zdrapywałaby resztki krwi ze ścian. Pokrzyczą, poszaleją, ale nie ośmielą się. Żałuję tylko, że nie umiem walnąć mocniej – stwierdziła, po czym podniosła do wysokości twarzy swoją pięść i przyglądała jej się przez chwilę. Czasem chciałaby zgromadzić w sobie tyle siły, by móc samym tylko ciałem opanować rozhukane towarzycho. Różdżka zawsze była rozwiązaniem, w zasadzie nawet całkiem nieźle się z nią dogadywała, ale satysfakcja większa nadchodziła, gdy sprawę zakończono bez magii. Ci trzej coś tu o tym wiedzieli. – Nie taka romantyczna historia? – zapytała, ciągnąc dalej swoje barmańskie zapędy do wiedzy. Ta dwójka nie wyglądała na parę ckliwych do bólu kochanków, choć facet wydawał się jakiś dziwne… zapalony. Jego sprostowanie jednak odebrało Phils możliwość wrzucenia ich do tej banalnej, miłosnej beczułki. – Zakochani świętowali wczoraj. To za co będziecie pić dzisiaj? – zauważyła, uważniej na nich zerkając. Czyżby jakieś poprawiny, rytualne sklejanie popękanych serc? Wczoraj miłość, a dziś melancholia topiąca się w kieliszku. Nie oni pierwsi. – Wszystko dobrze, dzięki – zwróciła się do Justine, gdy ta zaproponowała pomoc. Wbrew pozorom nie tak łatwo było ją powalić. – Jesteś uzdrowicielką? – zapytała, lekko przechylając głowę. – Nie pozwalasz jej się nudzić, co, Joe? – Bardziej stwierdziła, niż faktycznie zapytała. Przywołany czarodziej wyglądał na rozrywkowego typa, a skoro z charakterem wędrowały w parze i nierozważne wyskoki, to ta dwójka pewnie nie nudziła się. Zerknęła na tego ostatniego, na Percivala, mistrza różdżki i wielbiciela czystych dłoni. Czystych, choć skażonych śladem przeszłości. – Może zamiast powstrzymywania uroków pięściami mógłbyś urokiem powstrzymywać pieści… – zamruczała, rzucając mu dość sugestywne spojrzenie, które dopełniło słowną grę. – Zwykle działa – dodała na granicy szeptu. Dzisiejszy rebeliancki pokaz może nie był najlepszym przykładem na taktykę Filipy, ale dość często ratowała sobie tyłek odpowiednio wypowiedzianym słówkiem, nazbyt czułym szeptem i dłonią głaskającą troskliwie obce ramię. – Bardzo proszę – skinęła Percivalowi, gdy ten tak szarmancko postanowił zadbać o jej szklankę. Nie przywykła do tego, bo ktoś jej polewał. Wybrała wódkę, po prostu i najprościej, a zabarwiona sokiem pieścić mogła wysuszone w niedawnych krzykach usta. A jego historia? Kolejny, który nie dbał o mugolski, miłosny kalendarz. – Może ta właściwa randka dopiero przed tobą – powiedziała, nie pozwalając mu zbyt długo cieszyć się zmianą tematu. – Wasze zdrowie – wymówiła głośno, wznosząc do góry swojego drinka. Przez krotką chwilę mogli wszystko, a później ich drogi rozejdą się już pewnie na zawsze i tylko Calsten od czasu do czasu rozpieści ją swoim towarzystwem.

| Próbujemy! 27 października, godz. 20.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Piwnica [odnośnik]25.11.19 23:39
Znalezienie się w piwnicy Parszywego Pasażera niekoniecznie było jej wizją na ten wieczór, ale nie narzekała, pozwalając sobie na to, by ten czas kreował się sam, sterowany zwykłym, a jednocześnie i dziwnym, przypadkiem. Nie negowała go, nie poddawała pod wątpliwość, choć raz od bardzo długiego czasu nie chcąc aż nadto się przejmować, a może zwyczajnie, nie mając ochoty na myślenie. Dlatego odsuwała od siebie wszystkie myśli, próbując na kilka chwil poddać się błogiej nieświadomości w której pozostawał Joe. Co prawda nie spodziewała się, że będzie leczyć po starciu dwóch różnych grup, ale i na to nie narzekała. Dobrze było raz na jakiś czas sięgnąć po magię leczniczą i sprawdzić, czy nadal pamięta z czym to się je. Błękitna mgiełka wyleczyła ranę mężczyzny, którego wcześniej nie poznała, uniosła kącik ust uśmiechając się półgębkiem na słowa kobiety. Nie była pewna, czy to określenie było w jakikolwiek sposób trafne, ale nie powiedziała nic na nie. Wzrok jednak pozostawał skupiony, doglądał poczynań białej różdżki, którą trzymała w dłoni. Gdy rana zasklepiła się do końca cofnęła się o krok.
- Gotowe. - zakomunikowała mężczyźnie, puszczając jego podbródek, odwróciła się spoglądając na Wrighta, by przenieść błękitne tęczówki na Philipę. - Bardziej komedia. - poruszyła lekko brwiami dla zaakcentowania małego żartu by zaraz zmarszczył lekko brwi na kolejne pytanie. - Za to samo. - odpowiedziała jej, choć uśmiech nadal gościł na ustach oczy pozostały poważne. - Miłość ma różne odmiany. - w każdej z nich można było odnaleźć siłę. Bo miłość była siłą, mocą zdolną do rzeczy o które nikt jej nie posądzał. Siłą, którą niektórzy nie doceniali. Ale to właśnie ona w jakiś sposób też ją ukształtowała. To dzięki niej, a może i przez nią stała się silna. Nie tylko przez Skamandera, ale przez to, co czuła do wszystkich bliskich jej ludzi. Przez uczucie, które wiązało ją z matką. Przez to, że ich wszystkich kochała, chciała dalej walczyć i iść na przód, by mogli spokojnie co noc zasypiać. Choć wiedziała, że czas nie był teraz łaskaw dla nikogo. Przeszła kilka kroków w stronę Wrighta by odebrać od niego szklankę i unosząc ją w górę na znak toastu pociągnąć z niej łyk. Oddała mu szkło, posyłając krótki uśmiech. Odwróciła się na pięcie tak, by stanąć w kierunku Blake. Błękitne spojrzenie zwisło na nim. Pytanie, które zadała kobieta wsunęło na jej usta krótki uśmiech.
- Pracowałam w Pogotowiu. - odpowiedziała wzruszając krótko ramionami. - Coś tam potrafię. - przyznała zgodnie z prawdą. Nie była w stanie równać się z uzdrowicielami, którzy pracowali na co dzień w Mugnu, jej wiedza nie była całkowicie kompletna, a umiejętności posiadały swoje wady, ale była w stanie leczyć i to było dla niej najważniejsze.
- Percy? - zapytała bo tylko jemu z tu obecnych osób jeszcze nie pomogła. Sama nie ucierpiała w barowej bójce głównie dlatego, że nie ruszała na środek zbiorowiska. Broniła się przed lecącym szkłem i chroniła tych, którzy znajdowali się obok. Mieli wyglądać na obcych. Chciała by tak to wyglądało, normalnie zwróciłaby się do niego nazwiskiem, jak miała to w zwyczaju i gryzła się w jezyk by tego nie zrobić. To był jednak lokal w dokach a w nim znajdowali się różni ludzie i ostrożność była tym, co uznała za najrozsądniejsze.
- Zawsze zapraszasz nieznajomych do piwnicy? - zapytała w międzyczasie barmankę, która zaprowadziła ich tutaj. Bo w sumie nie była im nic winna. Z drugiej strony, jeśli tych spędów było dużo zastanawiała się z czego właściwie lokal się utrzymywał.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Piwnica 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Piwnica [odnośnik]05.12.19 15:37
Musiał się bardziej postarać, żeby zasłużyć sobie na buziaka od Just? Uratowanie jej przed rozeźlonym tłumem piratów roznoszącym pub, do którego ją zabrał, było niewystarczające? Ech, te kobiety... Z wiekiem mają coraz większe wymagania...
Ale czy to go kiedykolwiek zniechęcało...? Wręcz przeciwnie.
- Och, kochanie... - na słowa Just uśmiechnął się czarująco, zupełnie odruchowo obniżając głos - bo nie widziałaś mnie jeszcze w kilcie podczas pijackiej burdy - puścił do niej oko. Po czymś takim panna Tonks (i każda inna) byłaby niezawodnie jego i do tej pogodnej myśli, Joe uniósł szklankę z w-końcu-dobrym trunkiem do ust. No, i taką whiskey to mógł pić! W końcu poczuł jej moc w gardle i w trzewiach, co oznaczało, że w swoim czasie poczuje też w głowie. Nastrój jednak poprawił mu się momentalnie, a i towarzystwo zaczął doceniać z każdą chwilą coraz bardziej. Just to wiadomo - była swoja - pani barmanka nie dość, że odważna to i polała w końcu alko na poziomie, więc też już praktycznie jak swoja.
- Siłę ciosu można spokojnie wyćwiczyć - zauważył tonem znawcy (poniekąd faktycznie się za takowego miał), kiedy pożaliła się, że wciąż nie ma wystarczającej pary w rękach - kwestia wprawy - zapewnił pogodnie.
Co do pozostałych towarzyszy: Cal wiedział kiedy i komu przywalić, więc był z niego materiał na dobrego znajomego, a ten cały Percy...
Joe najpierw uniósł z niedowierzaniem brwi na jego słowa, ale zaraz potem zarechotał wesoło i szczerze, kiedy mężczyzna unosząc szklankę wyżej, pokazał również i swoją dłoń. Joe nie był ekspertem w tej dziedzinie... ale to było jasne jak słońce nawet dla niego, że takie rzeczy faktycznie pozostawia po sobie jakiś porządny urok.
- Niech mnie tłuczek...! A sądziłem, że odwracanie się do smoka plecami jest głupotą... ty przebiłeś nawet to - parsknął ponownie śmiechem. Co ciekawe wcale nie powiedział tego, by obrazić delikwenta, wręcz przeciwnie, w jego głosie pobrzmiewał jakby... podziw? Cóż, Josephowi można było zaimponować na wiele... specyficznych sposobów.
Temat rozmowy jednak nagle zakręcił się wokół Just i jego skromnej osoby. Nigdy nie patrzył na ich historię w kategorii romantycznych. Owszem, krążyli wokół siebie, czasami było bardziej albo mniej przyjemnie, ale czy romantycznie? To raczej wątpliwe. Milczał przez chwilę, zabawnie ruszając brwiami - raz je marszcząc, raz unosząc i zastanawiając się jak właściwie podejść do odpowiedzi na to pytanie, kiedy uprzedziła go Tonks. No, i problem z głowy.
- Uznam to za komplement - spojrzał na przyjaciółkę pogodnie. Pewnie nie wszyscy uznaliby takie podsumowanie znajomości za komplement, ale Joe? Komedia jest śmieszna, wesoła, zawsze się w niej coś dzieje, nie? I zazwyczaj kończy się równie optymistycznie, więc... tak, uznał to za komplement.
Zaraz jednak zagadnięty przeniósł spojrzenie na Philippę. Uśmiechnął się kątem warg, a jego jasne oczy błysnęły figlarnie.
- Nikomu w moim towarzystwie nie pozwalam się nudzić - poprawił ją z rozbawieniem. - Zdrowie! - podjął toast wzniesiony przez barmankę.
Tylko kiedy Just postanowiła odpowiedzieć na pytanie dotyczące swoich umiejętności z dziedziny magii leczniczej, zmarszczył ponownie brwi.
- Hola, hola, już nie bądź taka skromna, co? - zaprotestował momentalnie do tego dość gwałtownie (ale alkoholu nie wylał) i głośno. - Nie raz i nie dwa uratowałaś mi kończynę, tak?
Joe już był w swoim imprezowym - doskonałym nastroju, kiedy to jadaczka mu się nie zamyka, a kiedy przyjaciółka odwróciła się od niego, zagadując pana Rzucam-się-z-pięścią-na-zaklęcia, Joe wielce wymownie i równie dyskretnie wskazał na Just, a potem pokazał pozostałym kciuki w górę. Według niego była najlepszą uzdrowicielką pod słońcem (to, że nie widział różnicy między uzdrowicielem a ratownikiem to już nieistotna kwestia).


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Piwnica [odnośnik]26.12.19 13:59
Nie był pewien, czy był to wpływ coraz szybciej krążącego w jego żyłach alkoholu, czy może raczej swobodnej atmosfery, która zdawała się zapanować w piwnicy, ale z każdą chwilą czuł, jak jego mięśnie się rozluźniają, a myśli płyną lżej; niedobrze, powinien zachować ostrożność – ale właściwie był już porządnie zmęczony nieustannym szukaniem dziury w całym. Być może barowa bójka była tylko barową bójką – a grupa (prawie) nieznajomych zwyczajnym zbiorowiskiem ludzi, którzy nie chcieli niczego innego, jak tylko napić się w spokoju; jemu zdecydowanie by się to przydało – dlatego uniósł do ust szklankę z ognistą, w międzyczasie przysłuchując się wymianie zdań między trójką czarodziejów, zastanawiając się mgliście, czy znali się już wcześniej. Justine i Joe na pewno – przyszli tu razem – ale cała reszta pozostawała dla niego niewiadomą.
Parsknął śmiechem, słysząc odpowiedź mężczyzny. Uniósł wyżej brwi, odwracając się w jego kierunku, jakby starał się z jego twarzy wyczytać, czy przechwałki o starciu ze smokiem były tylko tym – przechwałkami – czy może rzeczywiście miał do czynienia z jednym z łowców smoków. Na pewien sposób jego twarz faktycznie wydawała mu się znajoma, chociaż wciąż nie był w stanie przypasować jej do żadnej konkretnej sytuacji ani nazwiska; a wypity alkohol na pewno również nie pomagał w próbach pobudzenia pamięci. – Odwróciłeś się plecami do smoka? Naprawdę? – zapytał z mieszaniną podziwu, niedowierzania i zainteresowania, po trosze mając nadzieję, że czarodziej potraktuje to jako zachętę do opowiedzenia reszty tej historii. – Jeżeli to Just poskładała cię w całość po tym starciu, to zdecydowanie potrafi dużo więcej niż coś tam – dodał, przenosząc spojrzenie między jednym a drugim, wciąż nie mogąc się zdecydować, czy uwierzył w prawdziwość słów mężczyzny.
Nie miał jednak okazji zastanawiać się nad tym zbyt długo, bo jego uwagę skutecznie przyciągnęła waleczna barmanka, zwracając się bezpośrednio do niego i sprawiając, że znowu się roześmiał – choć tym razem z rozbawieniem przemieszanym ze śladowymi ilościami zakłopotania. I czegoś jeszcze; nie pamiętał już, kiedy po raz ostatni ktoś zwracał się do niego w podobny sposób, ale był za to pewien, że poprawnie zinterpretował zmieniony ton kobiecego głosu. Nachylił się nieznacznie w jej stronę, by nie umknęły mu cicho wypowiedziane słowa. – Co do tego, że działa w twoim wykonaniu, nie mam najmniejszych wątpliwości – odpowiedział, bez trudu będąc w stanie sobie wyobrazić, jak Philippa z łatwością podporządkowuje sobie bywalców Parszywego Pasażera, nie przejmując się wyciąganiem różdżki z kieszeni; widział już zresztą próbkę jej umiejętności. – W moim mogłoby odnieść skutek odwrotny do zamierzonego – dodał z udawanym żalem, wzruszając ramionami – a później wyciągając pustą jeszcze szklankę z dłoni swojej rozmówczyni, żeby zwrócić ją chwilę później, już napełnioną przejrzystym płynem.
Dziwnie mu było słyszeć w tych okolicznościach jego własne imię – zwłaszcza padające z ust kogoś, kto nie miał w zwyczaju go używać – dlatego niemal natychmiast przeniósł spojrzenie na Tonks, potrzebując paru sekund, żeby zrozumieć, jakie niewypowiedziane pytanie zawisło między nimi. – To chyba nic takiego, dzięki – odpowiedział z lekkim opóźnieniem, wskazując na własną skroń, która wydawała się już nie krwawić, pulsując jedynie oscylującym na granicy świadomości bólem – słabnącym jednak z każdą minutą, czy to w sposób naturalny, czy na skutek przytępiającego działania ognistej whisky. – Zdrowie – przyłączył się do toastu, unosząc wyżej własną szklankę – nie przejmując się faktem, że ich przypadkowe spotkanie raczej ze zdrowiem niewiele miało mieć wspólnego.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Piwnica
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach