Biuro wiedźmiej straży
AutorWiadomość
Biuro wiedźmiej straży
W tej części departamentu pracują przedstawiciele wiedźmiej straży. Ich dział składa się z wąskiego korytarza, który prowadzi do licznych gabinecików niewielkich rozmiarów. Każde takie pomieszczenie zawiera po jednym oknie, a do tego biurka, regały i tablice pozwalające na uporządkowanie wszelkich materiałów, raportów i dowodów. Zwykle taki pokój zajmowany jest przez przynajmniej dwóch pracowników. Oprócz tego, wspomniany korytarz prowadzi również do lokum szefa biura oraz kilku obszerniejszych sal, w których odbywają się spotkania i narady.
| 15 XII
Było już późne popołudnie, mimo to Maeve wciąż siedziała przy swoim biurku, po raz kolejny kartkując swój obszerny notatnik. Notatnik ten oprawiony był w czarną skórę, a zawierał nie tylko zapisywane skrupulatnie informacje i spostrzeżenia, ale również zdjęcia i wycinki z gazet, które uznała za najistotniejsze. Strażniczka od kilku godzin pisała raport podsumowujący ostatnie wydarzenia, oczywiście – te wydarzenia, które nie były niewygodne dla sprawujących obecnie władzę czarodziejów. Świadomość, że ich sprawozdania są prześwietlane pod kątem poprawności politycznej, że każdego dnia może zostać zwolniona bez większego powodu nie miała wpływu na sposób przedstawienia faktów; zawsze przecież musieli silić się na skrupulatne, bezemocjonalne podsumowywanie zebranych danych. Mimo to miała trudność z rozpisaniem się na temat swych ostatnich dokonań w sprawie kwitnącego w porcie przemytu. Czuła, że utknęła w martwym punkcie. Westchnęła, sięgając dłonią po stojący z boku kubek, a następnie wzniosła do go ust i dopiła resztkę zimnej już kawy; skrzywiła się lekko, przecież dopiero co ją przygotowywała. Która to była godzina…? Na pewno wystarczająco późna, by współdzieląca z nią gabinet Mathilda poszła do domu, a gdyby tylko wyjrzała na korytarz, zobaczyłaby, że światła w większości innych pokoików również były wyłączone. Jednak Maeve nie ruszała się z miejsca, zamierzając dokończyć swą pracę; w końcu po to została po godzinach. Przysunęła bliżej pergamin zapisany do połowy wąskim, schludnym charakterem pisma. Widniejące na nim litery były małe, pochylone w lewo; atrament zdążył już wyschnąć, nie musiała więc obawiać się, że rozmaże go brzegiem dłoni. Lecz co miała napisać? Zmarszczyła brwi i odchyliła się w krześle, nasłuchując odgłosów dobiegających do niej zza ściany. Wspomnieniami wróciła do tamtego wieczoru, gdy wybrała się do Parszywego Pasażera z zamiarem przesłuchania Gerarda – żeglarza, który dopiero co wrócił z dalekiej podróży, a który na pewno znał jakichś przemytników, miał swoje dojścia. Wiązała z tamtym spotkaniem niewielkie nadzieje, to prawda, lecz przez Tonksa, który pojawił się ni stąd, ni zowąd i postanowił ich przesłuchać nie dowiedziała się wtedy praktycznie niczego. Ba, wątpiła, by wspomniany marynarz chciał z nią jeszcze kiedykolwiek rozmawiać; przybrana na tamtą okazję tożsamość była spalona, pijaczek musiał myśleć, że to ona doprowadziła do niego przedstawiciela biura aurorów. Zaś zmiana twarzy i stworzenie innej wiarygodnie brzmiącej historyjki również nie gwarantowało sukcesu, Gerard z pewnością dmuchał teraz na zimne i trzymał się na uboczu, o ile nie zniknął całkiem, wyruszając w dalszą drogę na pokładzie jednego z odwiedzających port statków. Wciąż była zła, nie potrafiła myśleć o tamtej próbie pozyskania informacji bez nerwów; dlaczego auror, jakakolwiek była jego motywacja, nie zwrócił się o pomoc do biura wiedźmiej straży? A jeśli zwrócił, dlaczego nikt jej o tym nie poinformował? Prawdopodobieństwo, że wejdą sobie w drogę, było niewielkie, lecz wciąż istniało. Przepływ informacji między biurami powinien być sprawniejszy, płynniejszy, mniej chaotyczny, z drugiej strony – ministerstwo miało większe problemy, nie mogła łudzić się, że coś się w tej materii zmieni. A przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Chwyciła pióro w dłoń i pochyliła się nad pergaminem, by nakreślić na nim kilka kolejnych słów. Przerwała, w ten sposób zasłaniała sobie światło. Mechanicznym ruchem założyła za ucho kosmyk opadających na twarz włosów, a następnie westchnęła cicho i zmieniła ustawienie oświetlającej biurko lampy; tak powinno być lepiej. Mimowolnie zerknęła przez ramię w stronę spowitej w półmroku tablicy – zaznaczyła na niej kilka najważniejszych informacji, jakie udało się jej do tej pory otrzymać. Karteczki oznaczały czarodziejów, statki handlowe i miejsca, które musiały jakoś łączyć się ze sprawą. Między nimi poprowadzone zostały czerwone nitki, niewielkie notatki zawierały więcej znaków zapytania niż faktów. Po krótkiej chwili znów przeniosła wzrok na pergamin, przyłożyła do niego pióro i zaczęła powoli pisać. Relacjonowała przebieg tamtego spotkania w Pasażerze, wspominając przy tym o interwencji aurora; nie mogła tego przemilczeć, skoro Tonks obiecał wyjaśnić tę sytuację i ochrzanić osoby odpowiedzialne za to oburzające nieporozumienie. Z żalem przyznawała się do porażki, do braku wyników. Sama już nie była pewna, czy poradzi sobie z tą sprawą sama, czy nie potrzebowała pomocy innych strażników. Nie lubiła tej myśli, dlatego odkładała w czasie zaakceptowanie swej słabości – wolała wierzyć, że jest w stanie zgromadzić niezbędne informacje sama, wszak dzięki darowi metamorfomagii mogła przeniknąć w szeregi przemytników jak nikt inny. Nie pomagał też wcale fakt, że dopiero co ukończyła drugi etap szkolenia, że stała się pełnoprawnym strażnikiem i powinna być w stanie stanąć na wysokości zadania; a także to, że dokonała tego później niż inni z jej rocznika, z powodu przymusowego urlopu wypoczynkowego.
Odchyliła się na krześle, krytycznym wzrokiem spoglądając na swój powstający w bólach raport; nie była z niego zadowolona, lecz przede wszystkim – nie była zadowolona z tego, jak niewiele udało jej się do tej pory dowiedzieć. Co zrobi szef biura, gdy przeczyta coś takiego? Odsunie ją od tej sprawy? A może przydzieli dodatkową parę rąk do pomocy…? Skrzywiła się na samą myśl. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, kto mógłby asystować przy tej sprawie, kogo zdolności, talenty i predyspozycje czyniłyby go cennym nabytkiem. Po kolei odrzucała kolejnych strażników, w końcu pozostawiając sobie jedynie kilka nazwisk; miała nadzieję, że jeśli faktycznie do tego dojdzie, będzie miała cokolwiek do powiedzenia w sprawie przydzielonego jej partnera. Minął kwadrans, nim z zamyślenia wyrwało ją dochodzące zza ściany pokasływanie; na powrót pochyliła się nad rozciągniętym na blacie pergaminie i wróciła do pisania w akompaniamencie cichego skrobania. Co jakiś czas otwierała na nowo notatnik, szukając w nim konkretnej strony, wybranego zapisku czy zdjęcia. Starała się odrzucić od siebie wszelkie zbędne w tej chwili myśli, zarówno te dotyczące dalszych losów śledztwa, jak i stojącego w miejscu poszukiwania mordercy brata. Pisała o Parszywym Pasażerze, o rozprowadzanych tam używkach oraz o podejrzanej klienteli, którą wypadałoby lepiej przesłuchać. Bywalcy tawerny mogli doprowadzić ich dalej, do konkretnych czarodziejów i zamieszanych w przemyt statków; mogli też uświadomić ich w sprawie istnienia miejsc, o których obecnie nie mieli nawet pojęcia. Czy stacjonujący w dokach sprzedawcy współpracowali z Nokturem? Czy może działali zupełnie niezależnie? Potrzebowali więcej czasu, więcej informacji, by móc jasno określić, kto był jedynie płotką, a kto grubą rybą. Maeve nie była w stanie bezbłędnie ustalać priorytetów, nie na tym etapie, co sprawiało, że błądziła we mgle; możliwe, że spotkanie z Gerardem nie miałoby najmniejszej wartości nawet gdyby Tonks nie pojawił się na miejscu. W swym raporcie podkreślała również konieczność dokładniejszego zbadania ostatnich zgonów, które miały miejsce w porcie w przeciągu ostatnich miesięcy; z tego, co udało jej się do tej pory ustalić, ofiary posiadały przy sobie tę samą nielegalną substancje niewiadomego pochodzenia. To mogło, lecz nie musiało, naprowadzić ich na właściwy top. Handlarze używek byli częścią siatki, którą starała się rozpracować, zaś chęć szybkiego zarobku niejednego doprowadziła już przed oblicze sprawiedliwości.
Kilka kwadransów później przestała pisać, odkładając ubrudzone tuszem pióro na bok. Wyprostowała się z cichym jęknięciem, rozmasowując bolące od ciągłego pochylania się plecy. Leżąca przed nią rolka pergaminu była w całości zapisana – co prawda Maeve nie zawarła w raporcie tylu konkretów, ile mógłby się po niej spodziewać przełożony, lecz niczego nie przemilczała, niczego również nie zbagatelizowała. Wspomniała o każdym, nawet najmniejszym skrawku informacji, wskazując kilka ścieżek, którymi mogli podążyć. Jej zdolność do zmiany wyglądu była kluczowa w sprawdzaniu kolejnych lokali, pozyskiwaniu nowych kontaktów i wykorzystywaniu tych już nawiązanych znajomości. Kiedy tylko ostatnie litery wyschły, zwinęła własnoręcznie sporządzony dokument w rulon i schowała go do opisanej odpowiednio tuby. Powoli zebrała się z krzesła, upewniając się, czy schowała do torby wszystko, czego tylko potrzebuje, a następnie ściągnęła z wieszaka tweedowy płaszcz, zgasiła światło i ruszyła do wyjścia.
| zt
Było już późne popołudnie, mimo to Maeve wciąż siedziała przy swoim biurku, po raz kolejny kartkując swój obszerny notatnik. Notatnik ten oprawiony był w czarną skórę, a zawierał nie tylko zapisywane skrupulatnie informacje i spostrzeżenia, ale również zdjęcia i wycinki z gazet, które uznała za najistotniejsze. Strażniczka od kilku godzin pisała raport podsumowujący ostatnie wydarzenia, oczywiście – te wydarzenia, które nie były niewygodne dla sprawujących obecnie władzę czarodziejów. Świadomość, że ich sprawozdania są prześwietlane pod kątem poprawności politycznej, że każdego dnia może zostać zwolniona bez większego powodu nie miała wpływu na sposób przedstawienia faktów; zawsze przecież musieli silić się na skrupulatne, bezemocjonalne podsumowywanie zebranych danych. Mimo to miała trudność z rozpisaniem się na temat swych ostatnich dokonań w sprawie kwitnącego w porcie przemytu. Czuła, że utknęła w martwym punkcie. Westchnęła, sięgając dłonią po stojący z boku kubek, a następnie wzniosła do go ust i dopiła resztkę zimnej już kawy; skrzywiła się lekko, przecież dopiero co ją przygotowywała. Która to była godzina…? Na pewno wystarczająco późna, by współdzieląca z nią gabinet Mathilda poszła do domu, a gdyby tylko wyjrzała na korytarz, zobaczyłaby, że światła w większości innych pokoików również były wyłączone. Jednak Maeve nie ruszała się z miejsca, zamierzając dokończyć swą pracę; w końcu po to została po godzinach. Przysunęła bliżej pergamin zapisany do połowy wąskim, schludnym charakterem pisma. Widniejące na nim litery były małe, pochylone w lewo; atrament zdążył już wyschnąć, nie musiała więc obawiać się, że rozmaże go brzegiem dłoni. Lecz co miała napisać? Zmarszczyła brwi i odchyliła się w krześle, nasłuchując odgłosów dobiegających do niej zza ściany. Wspomnieniami wróciła do tamtego wieczoru, gdy wybrała się do Parszywego Pasażera z zamiarem przesłuchania Gerarda – żeglarza, który dopiero co wrócił z dalekiej podróży, a który na pewno znał jakichś przemytników, miał swoje dojścia. Wiązała z tamtym spotkaniem niewielkie nadzieje, to prawda, lecz przez Tonksa, który pojawił się ni stąd, ni zowąd i postanowił ich przesłuchać nie dowiedziała się wtedy praktycznie niczego. Ba, wątpiła, by wspomniany marynarz chciał z nią jeszcze kiedykolwiek rozmawiać; przybrana na tamtą okazję tożsamość była spalona, pijaczek musiał myśleć, że to ona doprowadziła do niego przedstawiciela biura aurorów. Zaś zmiana twarzy i stworzenie innej wiarygodnie brzmiącej historyjki również nie gwarantowało sukcesu, Gerard z pewnością dmuchał teraz na zimne i trzymał się na uboczu, o ile nie zniknął całkiem, wyruszając w dalszą drogę na pokładzie jednego z odwiedzających port statków. Wciąż była zła, nie potrafiła myśleć o tamtej próbie pozyskania informacji bez nerwów; dlaczego auror, jakakolwiek była jego motywacja, nie zwrócił się o pomoc do biura wiedźmiej straży? A jeśli zwrócił, dlaczego nikt jej o tym nie poinformował? Prawdopodobieństwo, że wejdą sobie w drogę, było niewielkie, lecz wciąż istniało. Przepływ informacji między biurami powinien być sprawniejszy, płynniejszy, mniej chaotyczny, z drugiej strony – ministerstwo miało większe problemy, nie mogła łudzić się, że coś się w tej materii zmieni. A przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Chwyciła pióro w dłoń i pochyliła się nad pergaminem, by nakreślić na nim kilka kolejnych słów. Przerwała, w ten sposób zasłaniała sobie światło. Mechanicznym ruchem założyła za ucho kosmyk opadających na twarz włosów, a następnie westchnęła cicho i zmieniła ustawienie oświetlającej biurko lampy; tak powinno być lepiej. Mimowolnie zerknęła przez ramię w stronę spowitej w półmroku tablicy – zaznaczyła na niej kilka najważniejszych informacji, jakie udało się jej do tej pory otrzymać. Karteczki oznaczały czarodziejów, statki handlowe i miejsca, które musiały jakoś łączyć się ze sprawą. Między nimi poprowadzone zostały czerwone nitki, niewielkie notatki zawierały więcej znaków zapytania niż faktów. Po krótkiej chwili znów przeniosła wzrok na pergamin, przyłożyła do niego pióro i zaczęła powoli pisać. Relacjonowała przebieg tamtego spotkania w Pasażerze, wspominając przy tym o interwencji aurora; nie mogła tego przemilczeć, skoro Tonks obiecał wyjaśnić tę sytuację i ochrzanić osoby odpowiedzialne za to oburzające nieporozumienie. Z żalem przyznawała się do porażki, do braku wyników. Sama już nie była pewna, czy poradzi sobie z tą sprawą sama, czy nie potrzebowała pomocy innych strażników. Nie lubiła tej myśli, dlatego odkładała w czasie zaakceptowanie swej słabości – wolała wierzyć, że jest w stanie zgromadzić niezbędne informacje sama, wszak dzięki darowi metamorfomagii mogła przeniknąć w szeregi przemytników jak nikt inny. Nie pomagał też wcale fakt, że dopiero co ukończyła drugi etap szkolenia, że stała się pełnoprawnym strażnikiem i powinna być w stanie stanąć na wysokości zadania; a także to, że dokonała tego później niż inni z jej rocznika, z powodu przymusowego urlopu wypoczynkowego.
Odchyliła się na krześle, krytycznym wzrokiem spoglądając na swój powstający w bólach raport; nie była z niego zadowolona, lecz przede wszystkim – nie była zadowolona z tego, jak niewiele udało jej się do tej pory dowiedzieć. Co zrobi szef biura, gdy przeczyta coś takiego? Odsunie ją od tej sprawy? A może przydzieli dodatkową parę rąk do pomocy…? Skrzywiła się na samą myśl. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, kto mógłby asystować przy tej sprawie, kogo zdolności, talenty i predyspozycje czyniłyby go cennym nabytkiem. Po kolei odrzucała kolejnych strażników, w końcu pozostawiając sobie jedynie kilka nazwisk; miała nadzieję, że jeśli faktycznie do tego dojdzie, będzie miała cokolwiek do powiedzenia w sprawie przydzielonego jej partnera. Minął kwadrans, nim z zamyślenia wyrwało ją dochodzące zza ściany pokasływanie; na powrót pochyliła się nad rozciągniętym na blacie pergaminie i wróciła do pisania w akompaniamencie cichego skrobania. Co jakiś czas otwierała na nowo notatnik, szukając w nim konkretnej strony, wybranego zapisku czy zdjęcia. Starała się odrzucić od siebie wszelkie zbędne w tej chwili myśli, zarówno te dotyczące dalszych losów śledztwa, jak i stojącego w miejscu poszukiwania mordercy brata. Pisała o Parszywym Pasażerze, o rozprowadzanych tam używkach oraz o podejrzanej klienteli, którą wypadałoby lepiej przesłuchać. Bywalcy tawerny mogli doprowadzić ich dalej, do konkretnych czarodziejów i zamieszanych w przemyt statków; mogli też uświadomić ich w sprawie istnienia miejsc, o których obecnie nie mieli nawet pojęcia. Czy stacjonujący w dokach sprzedawcy współpracowali z Nokturem? Czy może działali zupełnie niezależnie? Potrzebowali więcej czasu, więcej informacji, by móc jasno określić, kto był jedynie płotką, a kto grubą rybą. Maeve nie była w stanie bezbłędnie ustalać priorytetów, nie na tym etapie, co sprawiało, że błądziła we mgle; możliwe, że spotkanie z Gerardem nie miałoby najmniejszej wartości nawet gdyby Tonks nie pojawił się na miejscu. W swym raporcie podkreślała również konieczność dokładniejszego zbadania ostatnich zgonów, które miały miejsce w porcie w przeciągu ostatnich miesięcy; z tego, co udało jej się do tej pory ustalić, ofiary posiadały przy sobie tę samą nielegalną substancje niewiadomego pochodzenia. To mogło, lecz nie musiało, naprowadzić ich na właściwy top. Handlarze używek byli częścią siatki, którą starała się rozpracować, zaś chęć szybkiego zarobku niejednego doprowadziła już przed oblicze sprawiedliwości.
Kilka kwadransów później przestała pisać, odkładając ubrudzone tuszem pióro na bok. Wyprostowała się z cichym jęknięciem, rozmasowując bolące od ciągłego pochylania się plecy. Leżąca przed nią rolka pergaminu była w całości zapisana – co prawda Maeve nie zawarła w raporcie tylu konkretów, ile mógłby się po niej spodziewać przełożony, lecz niczego nie przemilczała, niczego również nie zbagatelizowała. Wspomniała o każdym, nawet najmniejszym skrawku informacji, wskazując kilka ścieżek, którymi mogli podążyć. Jej zdolność do zmiany wyglądu była kluczowa w sprawdzaniu kolejnych lokali, pozyskiwaniu nowych kontaktów i wykorzystywaniu tych już nawiązanych znajomości. Kiedy tylko ostatnie litery wyschły, zwinęła własnoręcznie sporządzony dokument w rulon i schowała go do opisanej odpowiednio tuby. Powoli zebrała się z krzesła, upewniając się, czy schowała do torby wszystko, czego tylko potrzebuje, a następnie ściągnęła z wieszaka tweedowy płaszcz, zgasiła światło i ruszyła do wyjścia.
| zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
| 4 stycznia
W końcu nadszedł nowy rok, a wraz z nim nieoczekiwany spokój. Szalejąca najpierw burza, a później śnieżyca, odeszła w niepamięć, pozostawiając po sobie typową angielską pogodę. Maeve wiedziała jednak, że odczuwana przez nią ulga była podyktowana jedynie pozorami ładu i porządku. Dlatego też stale powtarzała sobie, że w każdej chwili, każdego kolejnego dnia, mogła ich spotkać jeszcze większa tragedia – wszak celem jednego z ostatnich ataków stała się lodziarnia, co tylko unaoczniało, że nikt nie był już bezpieczny. Lecz czy mogła zrobić coś innego, niż wrócić do dobrze znanych korytarzy ministerstwa i spróbować wykonywać swoje obowiązki możliwie jak najlepiej? Życie toczyło się dalej, nawet jeśli dookoła trwała wojna.
Kiedy tylko dotarła tego dnia do pracy, zarezerwowała jedną z salek, które znajdowały się w biurze strażników, a które zwykle służyły do przeprowadzenia spotkań w większym gronie. Choć miała spotkać się tylko z jednym strażnikiem i bez wątpienia naradzić mogli się przy jej biurku, to nie chciała tego robić przy Mathildzie, z którą dzieliła gabinet; odkąd tylko przydzielono je do tego samego pokoju, z każdym kolejnym dniem uważała ją za coraz bardziej nijaką, odpychająco flegmatyczną i przez to irytującą. Na szczęście góra nie wpadła na pomysł oddelegowania ich do tej samej sprawy, lecz… czy z Delaney’em miało być lepiej?
Obawy Maeve potwierdziły się – ostatni raport okazał się tragiczny w skutkach, a przynajmniej tak to widziała. Co prawda nie została odsunięta od prowadzonego do tej pory śledztwa, z czego zapewne powinna się cieszyć, lecz została jej przydzielona pomoc, co budziło w niej sprzeczne emocje. Nawet jeśli wiadomość ta wywołała u niej namiastkę radości, to prędko została ona przesłonięta przez urażoną dumę i mimowolny strach o dalsze losy dochodzenia. Chciała kontynuować swe starania, spróbować stworzyć nową tożsamość, która mogłaby pomóc przeniknąć do grona przemytników i w końcu znaleźć coś, co pozwoliłoby innym organom ścigania zacząć działać – lecz polecenie służbowe, by spotkać się z młodszym stażem Delaney’em i podzielić się z nim wszystkim, co do tej pory ustaliła, brzmiało dla niej jak wyrok. Mimo to przyjęła go z taką godnością, na jaką tylko było ją stać.
Była za dziesięć dziewiąta, gdy przekroczyła próg przytłaczająco pustej salki, by uporządkować ją przed spotkaniem. Jak zwykle pojawiała się przed czasem, lecz w tej sytuacji nie było to niczym dziwnym. Powoli zamknęła za sobą drzwi, ostrożnie lewitując za sobą skrupulatnie przygotowywaną tablicę zapełnioną wycinkami gazet, własnoręcznie wykonanymi notatkami, zdjęciami i skomplikowaną siecią z czerwonej nici. Z początku nie wiedziała, co z nią zrobić, lecz po kilku minutach wisiała już ona na ścianie naprzeciwko wejścia; stresowała się bardziej niż powinna, stale próbując odsunąć od siebie irytację, zapomnieć o urazie, a także o burzliwej historii, jaką dzielili z czarodziejem, na którego niecierpliwie czekała.
Zegar wybił dziewiątą, gdy nonszalancko oparła się biodrami o blat stołu, krzyżując przy tym ręce i ściągając usta w wąską kreskę. Próbowała wyglądać na opanowaną, jednak między jej brwiami co jakiś czas pojawiała się niewielka zmarszczka. W dłoni trzymała swój nieodłączony, podniszczony już nieco notes, który był skarbnicą wiedzy na temat kwitnącego w porcie przemytu. Wwiercała wzrok w dębowe drzwi, wiedząc, że w każdej chwili mogą zostać otwarte – a przynajmniej powinny, wszak umawiali się na tę godzinę. W końcu do jej uszu dotarły odbijające się echem kroki, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. W wejściu pojawiła się sylwetka znajomego strażnika.
- Delaney – powiedziała cicho, ograniczając się do tak oszczędnego powitania. – Czy możemy zaczynać? – zapytała od razu, lekko odpychając się od blatu stołu, odsłaniając w ten sposób znajdującą się za nią tablicę; nie mieli czasu do stracenia, zaś jej cierpliwość była już wyraźnie nadwyrężona. Mimo to łudziła się, że wystarczy jej sił, by zachować pełen profesjonalizm.
W końcu nadszedł nowy rok, a wraz z nim nieoczekiwany spokój. Szalejąca najpierw burza, a później śnieżyca, odeszła w niepamięć, pozostawiając po sobie typową angielską pogodę. Maeve wiedziała jednak, że odczuwana przez nią ulga była podyktowana jedynie pozorami ładu i porządku. Dlatego też stale powtarzała sobie, że w każdej chwili, każdego kolejnego dnia, mogła ich spotkać jeszcze większa tragedia – wszak celem jednego z ostatnich ataków stała się lodziarnia, co tylko unaoczniało, że nikt nie był już bezpieczny. Lecz czy mogła zrobić coś innego, niż wrócić do dobrze znanych korytarzy ministerstwa i spróbować wykonywać swoje obowiązki możliwie jak najlepiej? Życie toczyło się dalej, nawet jeśli dookoła trwała wojna.
Kiedy tylko dotarła tego dnia do pracy, zarezerwowała jedną z salek, które znajdowały się w biurze strażników, a które zwykle służyły do przeprowadzenia spotkań w większym gronie. Choć miała spotkać się tylko z jednym strażnikiem i bez wątpienia naradzić mogli się przy jej biurku, to nie chciała tego robić przy Mathildzie, z którą dzieliła gabinet; odkąd tylko przydzielono je do tego samego pokoju, z każdym kolejnym dniem uważała ją za coraz bardziej nijaką, odpychająco flegmatyczną i przez to irytującą. Na szczęście góra nie wpadła na pomysł oddelegowania ich do tej samej sprawy, lecz… czy z Delaney’em miało być lepiej?
Obawy Maeve potwierdziły się – ostatni raport okazał się tragiczny w skutkach, a przynajmniej tak to widziała. Co prawda nie została odsunięta od prowadzonego do tej pory śledztwa, z czego zapewne powinna się cieszyć, lecz została jej przydzielona pomoc, co budziło w niej sprzeczne emocje. Nawet jeśli wiadomość ta wywołała u niej namiastkę radości, to prędko została ona przesłonięta przez urażoną dumę i mimowolny strach o dalsze losy dochodzenia. Chciała kontynuować swe starania, spróbować stworzyć nową tożsamość, która mogłaby pomóc przeniknąć do grona przemytników i w końcu znaleźć coś, co pozwoliłoby innym organom ścigania zacząć działać – lecz polecenie służbowe, by spotkać się z młodszym stażem Delaney’em i podzielić się z nim wszystkim, co do tej pory ustaliła, brzmiało dla niej jak wyrok. Mimo to przyjęła go z taką godnością, na jaką tylko było ją stać.
Była za dziesięć dziewiąta, gdy przekroczyła próg przytłaczająco pustej salki, by uporządkować ją przed spotkaniem. Jak zwykle pojawiała się przed czasem, lecz w tej sytuacji nie było to niczym dziwnym. Powoli zamknęła za sobą drzwi, ostrożnie lewitując za sobą skrupulatnie przygotowywaną tablicę zapełnioną wycinkami gazet, własnoręcznie wykonanymi notatkami, zdjęciami i skomplikowaną siecią z czerwonej nici. Z początku nie wiedziała, co z nią zrobić, lecz po kilku minutach wisiała już ona na ścianie naprzeciwko wejścia; stresowała się bardziej niż powinna, stale próbując odsunąć od siebie irytację, zapomnieć o urazie, a także o burzliwej historii, jaką dzielili z czarodziejem, na którego niecierpliwie czekała.
Zegar wybił dziewiątą, gdy nonszalancko oparła się biodrami o blat stołu, krzyżując przy tym ręce i ściągając usta w wąską kreskę. Próbowała wyglądać na opanowaną, jednak między jej brwiami co jakiś czas pojawiała się niewielka zmarszczka. W dłoni trzymała swój nieodłączony, podniszczony już nieco notes, który był skarbnicą wiedzy na temat kwitnącego w porcie przemytu. Wwiercała wzrok w dębowe drzwi, wiedząc, że w każdej chwili mogą zostać otwarte – a przynajmniej powinny, wszak umawiali się na tę godzinę. W końcu do jej uszu dotarły odbijające się echem kroki, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. W wejściu pojawiła się sylwetka znajomego strażnika.
- Delaney – powiedziała cicho, ograniczając się do tak oszczędnego powitania. – Czy możemy zaczynać? – zapytała od razu, lekko odpychając się od blatu stołu, odsłaniając w ten sposób znajdującą się za nią tablicę; nie mieli czasu do stracenia, zaś jej cierpliwość była już wyraźnie nadwyrężona. Mimo to łudziła się, że wystarczy jej sił, by zachować pełen profesjonalizm.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zimno przeszywało do kości. Nie pamiętał ostatniej tak mroźnej zimy jak ta, która nastała tego roku. Burza ustała zaledwie kilka dni temu, a w jej miejsce nadszedł mróz i śnieg, otulający swoją powłoką londyńskie uliczki. Zdawać się mogło, że podobnie jak w przypadku pogody spokój okrył czarodziejską część Londynu dając jego mieszkańcom chwilę wytchnienia. Jeszcze wczoraj trzymał w rękach egzemplarz Proroka codziennego. Egzemplarz, który przestał trafiać do rąk wszystkich obywateli ze względu na jego nieszablonowe treści. Zawsze uważał Walczącego Maga za najgorszy chłam, niemniej jednak obowiązki zawodowe zmuszały go do czytania znienawidzonego periodyku, a gdy Prorok Codzienny stał się nielegalnym źródłem informacji również jako strażnik czuł się zobowiązany do zapoznania się z jego treścią. Poczucie obowiązku podpowiadało mu, że powinien przygotować na ten temat raport. Jak przedmiot ten trafił w jego posiadanie, co musiał zrobić, żeby go otrzymać i w końcu jakie treści zawierał, gdy jednak pierwsze niechlujnie nakreślone słowo pojawiło się na papierze, zgniótł kartkę wyrzucając ją do kosza. Nie mógł tego zrobić. Od lat szukał swojej ścieżki. Marzenia rodziły się i ścierały w proch za każdym razem, gdy zderzały się z rzeczywistością. W końcu trafił tutaj. - do biura Wiedźmiej Straży i przyrzekł sobie, że tym razem się nie cofnie. Tym razem po prostu nie spieprzy tego jak miał to w zwyczaju. Więc starał się robić wszystko co do niego należało. Poszedł na kurs, zaczął wszystko od nowa, by jeszcze raz przyjąć range świeżaka i wydawało mu się, że robi to dobrze. Nie chciał tego spieprzyć. Gdy pomyślał jednak o konsekwencjach swojego czynu, nie mógł się nie zawahać. Sumienie znowu stanęło na jego drodze.
Zamiast tego poświęcił się własnemu dochodzeniu. Ze względu na znajomości nabyte jeszcze za czasów bycia brygadzistą, był w posiadaniu wystarczających informacji by poświęcić się obserwacji londyńskiej społeczności wilkołaków. Nie był to zbyt duży projekt, raczej stosowny do jego niezbyt szerokich kompetencji w zawodzie. Niemniej jednak po drodze trafił na kilka poszlak, które prowadziły go w stronę najmowania wilkołaków w londyńskich dokach. Tutaj ślady zacierały się. Ludzie zaczynali milknąć i trudniej było uzyskać coś więcej niż kilka przekleństw. Sporządził jednak raport szczegółowo opisujący wszystko czego dowiedział się do tej pory.
W odpowiedzi zaś dostał nakaz współpracy z inną strażniczką. Nie było mu to w smak. Próba podjęcia dyskusji została zduszona zanim tylko z ust wydostały się pierwsze sylaby.
Nie był graczem zespołowym, a i jego relację zawodowe z Maeve nie należały do zbyt prostych. Poniekąd sam sobie na to zasłużył; nie mógł obwiniać nikogo poza sobą i oczywiście poza Clearwater. Odrobinę (a może nie tak wcale odrobinę) raniło to jego dumę. We własnym przekonaniu był gotowy do poprowadzenia śledztwa na własną rękę. Niekoniecznie chciał brać pod uwagę możliwość współpracy z kimś innym, nie na tym etapie gdzie po części błądził po omacku i szukał powiązań, próbował wgryźć się w świat, który niechętnie zapraszał obcych.
Temperamenty jego i Maeve nie zawsze się zgrywały. Wręcz przeciwnie. Sposób w jaki pracowali przy dużych ambicjach obojga sprawiał, że sam proces bywał skomplikowany. Rzadko kiedy sobie odpuszczali. Nawet dzisiaj nie mógł oszczędzić sobie tej odrobiny złośliwości jaką było umyślne spóźnienie się na umówione spotkanie. Wszakże był pewien, że przyjdzie punktualnie albo nawet wcześniej. Dlatego też on pojawił się na miejscu solidnie spóźniony, dopijając w wejściu kawę tak słodką, że samą ilością cukru postawiłaby na nogi umarlaka.
- Claerwater - odpowiedział jej w tym samym tonie, chociaż na ustach zatańczył wesołkowaty uśmieszek. Od razu rozsiadł się przy biurku, na którym przed chwilą siedziała, rzucając na nie stosik dokumentów i własny notatnik. - Z pewnością jesteś zachwycona tą współpracą - rzekł zaczepnie, ale nie ograniczył się do nic nie wnoszącego ciągania współpracowniczki za warkoczyki. Otworzył teczkę, w której zebrał jak dotąd zebrane informację; z pewnością nie były nawet w połowie tak dobrze ułożone jak te Maeve jednak on sam widział w tym jakiś sens. - Panie przodem - dodał po chwili, podnosząc się ciężko z krzesła i stając obok niej, by pokazała mu co do tej pory odkryła. - Czytałem twój raport - powiedział, zanim zdążyła oskarżyć go o to, że jak zawsze zrobił coś niedokładnie i nie przygotował się na ich dzisiejsze posiedzenie. Mógł być irytujący, jednak podchodził do tego poważnie.
Zamiast tego poświęcił się własnemu dochodzeniu. Ze względu na znajomości nabyte jeszcze za czasów bycia brygadzistą, był w posiadaniu wystarczających informacji by poświęcić się obserwacji londyńskiej społeczności wilkołaków. Nie był to zbyt duży projekt, raczej stosowny do jego niezbyt szerokich kompetencji w zawodzie. Niemniej jednak po drodze trafił na kilka poszlak, które prowadziły go w stronę najmowania wilkołaków w londyńskich dokach. Tutaj ślady zacierały się. Ludzie zaczynali milknąć i trudniej było uzyskać coś więcej niż kilka przekleństw. Sporządził jednak raport szczegółowo opisujący wszystko czego dowiedział się do tej pory.
W odpowiedzi zaś dostał nakaz współpracy z inną strażniczką. Nie było mu to w smak. Próba podjęcia dyskusji została zduszona zanim tylko z ust wydostały się pierwsze sylaby.
Nie był graczem zespołowym, a i jego relację zawodowe z Maeve nie należały do zbyt prostych. Poniekąd sam sobie na to zasłużył; nie mógł obwiniać nikogo poza sobą i oczywiście poza Clearwater. Odrobinę (a może nie tak wcale odrobinę) raniło to jego dumę. We własnym przekonaniu był gotowy do poprowadzenia śledztwa na własną rękę. Niekoniecznie chciał brać pod uwagę możliwość współpracy z kimś innym, nie na tym etapie gdzie po części błądził po omacku i szukał powiązań, próbował wgryźć się w świat, który niechętnie zapraszał obcych.
Temperamenty jego i Maeve nie zawsze się zgrywały. Wręcz przeciwnie. Sposób w jaki pracowali przy dużych ambicjach obojga sprawiał, że sam proces bywał skomplikowany. Rzadko kiedy sobie odpuszczali. Nawet dzisiaj nie mógł oszczędzić sobie tej odrobiny złośliwości jaką było umyślne spóźnienie się na umówione spotkanie. Wszakże był pewien, że przyjdzie punktualnie albo nawet wcześniej. Dlatego też on pojawił się na miejscu solidnie spóźniony, dopijając w wejściu kawę tak słodką, że samą ilością cukru postawiłaby na nogi umarlaka.
- Claerwater - odpowiedział jej w tym samym tonie, chociaż na ustach zatańczył wesołkowaty uśmieszek. Od razu rozsiadł się przy biurku, na którym przed chwilą siedziała, rzucając na nie stosik dokumentów i własny notatnik. - Z pewnością jesteś zachwycona tą współpracą - rzekł zaczepnie, ale nie ograniczył się do nic nie wnoszącego ciągania współpracowniczki za warkoczyki. Otworzył teczkę, w której zebrał jak dotąd zebrane informację; z pewnością nie były nawet w połowie tak dobrze ułożone jak te Maeve jednak on sam widział w tym jakiś sens. - Panie przodem - dodał po chwili, podnosząc się ciężko z krzesła i stając obok niej, by pokazała mu co do tej pory odkryła. - Czytałem twój raport - powiedział, zanim zdążyła oskarżyć go o to, że jak zawsze zrobił coś niedokładnie i nie przygotował się na ich dzisiejsze posiedzenie. Mógł być irytujący, jednak podchodził do tego poważnie.
tell me, father which to ask forgiveness for: what 1 am, or what I’m not? Tell me, mother, which should I regret: what I became, or what I didn’t?-- |
Miała ochotę trzepnąć go w głowę już za samo spóźnienie się. Nie wierzyła, by był to zbieg okoliczności, co więcej - kiedy już raczył pojawić się na miejscu, z jego ust nie padły nawet najprostsze przeprosiny. Wyglądało na to, że postanowił rozpocząć ich przymusową współpracę z przytupem. A może uznał, że to znakomity pomysł na sprawdzenie jej granic wytrzymałości? Utarcie nosa? Choć był od niej kilkanaście cali wyższy, to przez tą krótką chwilę, nim zajął miejsce przy uprzednio przygotowanym przez nią stole, spoglądała na niego z góry. Traktowała to dochodzenie śmiertelnie poważnie i nie dopuszczała do siebie myśli, by przydzielony jej Delaney miał podchodzić do niego inaczej. Nie skomentowała tego nawet słowem, choć wesołkowaty uśmiech, który wygiął usta współpracownika, działał na nią niczym płachta na byka; zamiast tego wbiła palce w swe ciało, wciąż krzyżując ramiona na piersi. - Jak widzisz cała promienieję - odpowiedziała krótko, a w jej głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta. Ich relacja była skomplikowana, czasem potrafili nawiązać niespodziewaną nić porozumienia, a nawet dzielić się szczerym śmiechem, jednak innym razem działali sobie na nerwy i irytowali się swymi ewidentnymi różnicami. To zaś nie był czas, ani miejsce, na zabawę czy dziecinne przepychanki.
Odetchnęła głębiej, przenosząc wzrok z twarzy Lorcana na przylewitowaną przez siebie tablicę ze skrupulatnie zbieranymi informacjami dotyczącymi jej dotychczasowych działań. - Prawdziwy dżentelmen - mruknęła cicho; odsunęła się na bok, robiąc mu tym samym więcej miejsca. Próbowała zebrać myśli, ustalić, od czego zacząć, by jej opowieść była dla odbiorcy klarowna. Przy okazji zerknęła na teczkę, którą ze sobą przyniósł, a która leżała teraz rozłożona na blacie stołu. Szybko oderwała od niej wzrok, znów zadzierając głowę do góry, próbując w ten sposób podchwycić spojrzenie Delaneya. - Dobrze - odpowiedziała już łagodniej, nieco udobruchana tym wyznaniem. Choć czy faktycznie przeczytał jej raport, i jakie wnioski z niego wyciągnął, zamierzała sprawdzić w trakcie rozmowy. - A skoro to zrobiłeś, to wiesz, nad czym pracuję. Pracowałam. - Poprawiła się, z wymuszonym uśmiechem na ustach; w końcu od tej pory mieli stanowić drużynę, zaś jej śledztwo stawało się ich wspólną sprawą. - Od dłuższego czasu próbuję przeniknąć do siatki przemytników, która prężnie prosperuje w londyńskich dokach, a która sięga najpewniej aż poza granice naszego kraju. W tym czasie udało mi się nawiązać kilka cennych kontaktów, to było jednak za mało, by pozwolić organom ścigania działać. Co więcej, przed świętami umówiłam się w Parszywym Pasażerze z żeglarzem, Gerardem Pinkstonem... - urwała, wskazując palcem na odręczny portret pamięciowy mężczyzny. Niestety, nie była w stanie wejść w posiadanie jego zdjęcia, toteż szkic musiał wystarczyć. - ... co do którego jestem pewna, że zajmuje się nie tylko przemycaniem, ale i rozprowadzaniem w porcie nielegalnych używek. Tak czy inaczej, pracowałam pod przykrywką, która została tamtego wieczoru spalona. Dosiadł się do nas auror, Tonks. Musiałam opuścić z nim lokal, by udowodnić mu, że nie jestem tą, której szuka. Niestety, dalsze podawanie się za Verę byłoby dość ryzykowne, a Gerard najprawdopodobniej będzie unikać wszelkich kontaktów, o ile jeszcze w ogóle przebywa w Anglii. - Z trudem mówiło jej się o tym fatalnym w skutkach spotkaniu, robiła jednak wszystko, by utrzymać na twarzy maskę spokoju; mimo to niektóre słowa, zwłaszcza te dotyczące Michaela, podszyte były goryczą. Tyle długich miesięcy pracy zniweczonych przez jedno przypadkowe zdarzenie. - Jak sam rozumiesz, jestem w kropce. Muszę albo spróbować kontynuować śledztwo jako Vera, z którą widziano przecież aurora, albo stworzyć zupełnie nową tożsamość. Jednak to pracochłonne i nie wiem, czy możemy sobie na to pozwolić. Czy... Czy widzisz jakąś alternatywę? Albo czy w twoich notatkach jest coś, czego mogłabym się chwycić? - zapytała, siląc się na neutralny ton głosu. Nie przywykła do współpracy, nie wiedziała, czy jej streszczenie sytuacji było wystarczająco jasne, czy może zapomniała o czymś powiedzieć. Miała tylko nadzieję, że strażnik nie parsknie śmiechem, nie zacznie szydzić z utarczki z Tonksem i wniesie coś do dyskusji.
Odetchnęła głębiej, przenosząc wzrok z twarzy Lorcana na przylewitowaną przez siebie tablicę ze skrupulatnie zbieranymi informacjami dotyczącymi jej dotychczasowych działań. - Prawdziwy dżentelmen - mruknęła cicho; odsunęła się na bok, robiąc mu tym samym więcej miejsca. Próbowała zebrać myśli, ustalić, od czego zacząć, by jej opowieść była dla odbiorcy klarowna. Przy okazji zerknęła na teczkę, którą ze sobą przyniósł, a która leżała teraz rozłożona na blacie stołu. Szybko oderwała od niej wzrok, znów zadzierając głowę do góry, próbując w ten sposób podchwycić spojrzenie Delaneya. - Dobrze - odpowiedziała już łagodniej, nieco udobruchana tym wyznaniem. Choć czy faktycznie przeczytał jej raport, i jakie wnioski z niego wyciągnął, zamierzała sprawdzić w trakcie rozmowy. - A skoro to zrobiłeś, to wiesz, nad czym pracuję. Pracowałam. - Poprawiła się, z wymuszonym uśmiechem na ustach; w końcu od tej pory mieli stanowić drużynę, zaś jej śledztwo stawało się ich wspólną sprawą. - Od dłuższego czasu próbuję przeniknąć do siatki przemytników, która prężnie prosperuje w londyńskich dokach, a która sięga najpewniej aż poza granice naszego kraju. W tym czasie udało mi się nawiązać kilka cennych kontaktów, to było jednak za mało, by pozwolić organom ścigania działać. Co więcej, przed świętami umówiłam się w Parszywym Pasażerze z żeglarzem, Gerardem Pinkstonem... - urwała, wskazując palcem na odręczny portret pamięciowy mężczyzny. Niestety, nie była w stanie wejść w posiadanie jego zdjęcia, toteż szkic musiał wystarczyć. - ... co do którego jestem pewna, że zajmuje się nie tylko przemycaniem, ale i rozprowadzaniem w porcie nielegalnych używek. Tak czy inaczej, pracowałam pod przykrywką, która została tamtego wieczoru spalona. Dosiadł się do nas auror, Tonks. Musiałam opuścić z nim lokal, by udowodnić mu, że nie jestem tą, której szuka. Niestety, dalsze podawanie się za Verę byłoby dość ryzykowne, a Gerard najprawdopodobniej będzie unikać wszelkich kontaktów, o ile jeszcze w ogóle przebywa w Anglii. - Z trudem mówiło jej się o tym fatalnym w skutkach spotkaniu, robiła jednak wszystko, by utrzymać na twarzy maskę spokoju; mimo to niektóre słowa, zwłaszcza te dotyczące Michaela, podszyte były goryczą. Tyle długich miesięcy pracy zniweczonych przez jedno przypadkowe zdarzenie. - Jak sam rozumiesz, jestem w kropce. Muszę albo spróbować kontynuować śledztwo jako Vera, z którą widziano przecież aurora, albo stworzyć zupełnie nową tożsamość. Jednak to pracochłonne i nie wiem, czy możemy sobie na to pozwolić. Czy... Czy widzisz jakąś alternatywę? Albo czy w twoich notatkach jest coś, czego mogłabym się chwycić? - zapytała, siląc się na neutralny ton głosu. Nie przywykła do współpracy, nie wiedziała, czy jej streszczenie sytuacji było wystarczająco jasne, czy może zapomniała o czymś powiedzieć. Miała tylko nadzieję, że strażnik nie parsknie śmiechem, nie zacznie szydzić z utarczki z Tonksem i wniesie coś do dyskusji.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Mógłby wykazać się dobrymi manierami i przeprosić za brak punktualności, a przy okazji za to, że w sumie zrobił to specjalnie, bo chciał zagrać jej na nerwach. Nie zrobił tego. Jak zresztą sądził - pewnie i tak nie uwierzyłaby w ich szczerość. I miałaby rację. Czasami robienie drażnienie się z nią było jedną z niewielu przyziemnych przyjemności jakie mógł sobie zafundować w trakcie długiego dnia w biurze Wiedźmiej Straży. Nie było to ani dojrzałe, ani profesjonalne. Z pewnością ich nadchodząca współpraca przechodziłaby sprawniej, gdyby sobie oszczędził pewnych zachowań. Nie ułatwiał tego ani jej, ani sobie. Był pewien, że nie wytrzymają kilku godzin bez chociaż najmniejszej utarczki. Być może czuł potrzebę zacząć to jako pierwszy.
- Faktycznie. Nigdy nie widziałem cię tak szczęśliwej - odparł przekornie. Szczerze powiedziawszy nie miał zamiaru robić z tego śledztwa bałaganu. Zależało mu. Chociaż nie pokazywał tego po sobie w żaden sposób, może nawet nie chciał by Maeve wiedział, że oprócz poczucia obowiązku kierowała nim najzwyklejsza chęć zabłyśnięcia, wykazania przed przełożonymi, a przede wszystkim udowodnienie samemu sobie, że po latach błędnych decyzji, porażek, gubienia się we własnym życiu, pragnął w końcu coś osiągnąć, być czegoś pewnym, znaleźć własną drogę. Tej strony siebie wolał jednak nie pokazywać. Znacznie bardziej odpowiadała mu facjata irytującego współpracownika. - Nad czym będziemy pracować - poprawił ją. Cień rozbawienie jaki zatańczył na jego wargach przeszedł jednak w skupienie, gdy zaczęła swoje streszczenie.
Gdy zakończyła rozłożył przed nią swoje notatki - kilka pogniecionych kartek, z personaliami podejrzanych, dziwne schematy, bardziej przypominające numerologiczne wywody niźli faktyczne raporty; festiwal kółek, przekreśleń, strzałek i myślników. Chrząknął krótko z lekkim zakłopotaniem przeczesując palcami włosy. Nie mógł wymagać by ktokolwiek poza nim widział sens w jego zapiskach. Westchnął ciężko - Więc jak wiesz wcześniej pracowałem w brygadzie. I ze względu na to, miałem zająć się obserwacją działalnością wilkołaków - powiedział, mimowolnie wyginając usta w grymasie niezadowolenia - tak też tym się zająłem. Zacząłem bywać w odpowiednich miejscach, nawiązywać kontakty… Zresztą sam wiesz jak to działa. Właściwie moim pierwotnym celem był handlem nielegalnymi używkami, jednak po drodze zawarłem kilka nowych przyjaźni i zamiast tego trafiłem na coś innego - mruknął, przesuwając w jej stronę jedną w owych po bazgranych kartek, przedstawiającą znak zapytania w kółku, z którego wychodziło kilka strzałek wskazujących personalia wilkołaków; ich imiona i nazwiska, tudzież pseudonimy, wszystko co wiedział na ich temat - ktoś zatrudnia wilkołaki. Zwykle są to osoby, które nie cieszą się zbyt dobrą opinią, kilku z nich ma kartoteki w Czarodziejskiej Policji czy nawet w Biurze Aurorów. Niektórzy są ścigani listem gończym - wskazał kilka teczek wypełnionych raportami, wszystkim co udało mu się uzyskać z biura innych służb - I tu tropy zaczęły się urywać. Ktoś to opłaca tą operację, jest wystarczająco wpływowy, by bali się o nim gadać. Nie udało mi się jeszcze ustalić o co dokładnie chodzi - westchnął ciężko, bo te ostatnie elementy układanki, chociaż w jego głowie miały sens, obawiał się, że Maeve może nie do końca poważnie potraktować jego słowa - ktoś zatrudnia ich w dokach, za dobre pieniądze i nie szuka pracowników wśród prostolinijnych obywateli - spojrzał na strażniczkę, tym razem bez cienia uśmiechu. Licząc, że potraktuje go poważnie, chociaż zwykle zachowywał się jakby był jednym wielkim żartem.
- Faktycznie. Nigdy nie widziałem cię tak szczęśliwej - odparł przekornie. Szczerze powiedziawszy nie miał zamiaru robić z tego śledztwa bałaganu. Zależało mu. Chociaż nie pokazywał tego po sobie w żaden sposób, może nawet nie chciał by Maeve wiedział, że oprócz poczucia obowiązku kierowała nim najzwyklejsza chęć zabłyśnięcia, wykazania przed przełożonymi, a przede wszystkim udowodnienie samemu sobie, że po latach błędnych decyzji, porażek, gubienia się we własnym życiu, pragnął w końcu coś osiągnąć, być czegoś pewnym, znaleźć własną drogę. Tej strony siebie wolał jednak nie pokazywać. Znacznie bardziej odpowiadała mu facjata irytującego współpracownika. - Nad czym będziemy pracować - poprawił ją. Cień rozbawienie jaki zatańczył na jego wargach przeszedł jednak w skupienie, gdy zaczęła swoje streszczenie.
Gdy zakończyła rozłożył przed nią swoje notatki - kilka pogniecionych kartek, z personaliami podejrzanych, dziwne schematy, bardziej przypominające numerologiczne wywody niźli faktyczne raporty; festiwal kółek, przekreśleń, strzałek i myślników. Chrząknął krótko z lekkim zakłopotaniem przeczesując palcami włosy. Nie mógł wymagać by ktokolwiek poza nim widział sens w jego zapiskach. Westchnął ciężko - Więc jak wiesz wcześniej pracowałem w brygadzie. I ze względu na to, miałem zająć się obserwacją działalnością wilkołaków - powiedział, mimowolnie wyginając usta w grymasie niezadowolenia - tak też tym się zająłem. Zacząłem bywać w odpowiednich miejscach, nawiązywać kontakty… Zresztą sam wiesz jak to działa. Właściwie moim pierwotnym celem był handlem nielegalnymi używkami, jednak po drodze zawarłem kilka nowych przyjaźni i zamiast tego trafiłem na coś innego - mruknął, przesuwając w jej stronę jedną w owych po bazgranych kartek, przedstawiającą znak zapytania w kółku, z którego wychodziło kilka strzałek wskazujących personalia wilkołaków; ich imiona i nazwiska, tudzież pseudonimy, wszystko co wiedział na ich temat - ktoś zatrudnia wilkołaki. Zwykle są to osoby, które nie cieszą się zbyt dobrą opinią, kilku z nich ma kartoteki w Czarodziejskiej Policji czy nawet w Biurze Aurorów. Niektórzy są ścigani listem gończym - wskazał kilka teczek wypełnionych raportami, wszystkim co udało mu się uzyskać z biura innych służb - I tu tropy zaczęły się urywać. Ktoś to opłaca tą operację, jest wystarczająco wpływowy, by bali się o nim gadać. Nie udało mi się jeszcze ustalić o co dokładnie chodzi - westchnął ciężko, bo te ostatnie elementy układanki, chociaż w jego głowie miały sens, obawiał się, że Maeve może nie do końca poważnie potraktować jego słowa - ktoś zatrudnia ich w dokach, za dobre pieniądze i nie szuka pracowników wśród prostolinijnych obywateli - spojrzał na strażniczkę, tym razem bez cienia uśmiechu. Licząc, że potraktuje go poważnie, chociaż zwykle zachowywał się jakby był jednym wielkim żartem.
tell me, father which to ask forgiveness for: what 1 am, or what I’m not? Tell me, mother, which should I regret: what I became, or what I didn’t?-- |
Na jego kolejną zaczepkę zareagowała jedynie wygięciem ust w ewidentnie wymuszonym, przesadnym uśmiechu. Chętnie odbiłaby piłeczkę, pociągnęła tę wymianę zdań dalej i sprawdziła, które z nich wygra, lecz wiedziała przecież, że nie mieli na to czasu. Chciała przeprowadzić spotkanie możliwie jak najspokojniej, jak najszybciej, dlatego też usilnie starała się zignorować spóźnienie, brak przeprosin, a także zaskakująco dobry humor Delaneya objawiający się w ten sposób, co zwykle - przekorą, wystawianiem cierpliwości innych na próbę. - Tak, nad czym będziemy pracować - powtórzyła po nim w założeniu bez większych emocji, choć w jej słowach wybrzmiała nuta sceptycyzmu. Nadal sobie tego nie wyobrażała, współdzielenia śledztwa, a już na pewno nie z nim. Może i jej dotychczasowe starania nie przyniosły oczekiwanych efektów, nadal brakowało im podstaw, by posłać policję czy aurorów w teren, lecz czy z pomocą Lorcana mieli dowiedzieć się wiele więcej? Odnaleźć nowe ścieżki, które mogłyby zaprowadzić ich głębiej, wprost do serca portu...?
Wciąż krzyżowała ręce, trwając w tej obronnej, zachowawczej pozie, gdy rozkładał przed nią swe notatki. Uważnym wzrokiem wodziła od jednej kartki do drugiej, próbując rozczytać pokrywające je pismo, zrozumieć rysunki, schematy i ich zależności. Prędko jednak zrezygnowała, woląc skupić się na tym, co powie jej towarzysz, jak odniesie się do dopiero co usłyszanych rewelacji. Przelotnie uniosła do góry brew, gdy niespodziewanie chrząknął, przeczesał włosy, a cała jego wesołość gdzieś zniknęła - czyżby naprawdę odczuwał zakłopotanie dzieląc się z nią swymi zapiskami, czy był to jedynie wytwór jej wybujałej wyobraźni? Nie przerywała mu, w ciszy wysłuchując całego wywodu, od czasu do czasu kiwając jedynie głową, pochylając się nad omawianymi skrawkami pergaminów. Zachowywała przy tym kamienną twarz, próbując odnaleźć cechy wspólne z tym, co udało jej się ustalić do tej pory. Teraz rozumiała już, dlaczego góra postanowiła połączyć ich dochodzenia w jedno.
Kiedy Delaney umilkł, powróciła wzrokiem ku jego twarzy, próbując przy tym podchwycić spojrzenie. Następnie nachyliła się ku kartce, na której widniał znak zapytania i imiona i nazwiska wilkołaków, które zwróciły uwagę towarzysza i ujęła ją w dłoń; chciała zobaczyć, czy żadnego z nich nie kojarzy albo na kogo powinna zwrócić uwagę w przyszłości. - Jak myślisz, z czym się to wiąże? Z przemytem? Czy już z samym rozprowadzaniem używek? - odezwała się w końcu, marszcząc przy tym brwi. Nadal mieli zbyt wiele niewiadomych, by móc się czegoś chwycić, ustalić plan działania. - To, o czym mi powiedziałeś, ma sens. Zatrudnianie zdesperowanych, zarażonych lykantropią czarodziejów musi być... ryzykowne, ale opłacalne. Na swój sposób. - Było to oczywiście przerażające, lecz nie myślała teraz w takich emocjonalnych kategoriach; starała się jedynie analizować fakty i zrozumieć sposób myślenia tego, kto za tym stał. O ile faktycznie ktoś za tym stał. - Tylko dlaczego uważasz, że odpowiedzialna jest za to jedna osoba? Dobrze sytuowana, bogata osoba... - urwała, przekrzywiając przy tym głowę, uważnie obserwując ewentualne zmiany w mimice mężczyzny. Takich nie było w porcie wiele, więc albo mówili tutaj o całej grupie, albo o bardzo wpływowej jednostce, do której zbliżenie się będzie stanowiło nie lada problem.
Ciągle pamiętała o tym, że Delaney był młodszy stażem, że jego obserwacje mogły posiadać luki, że mógł wysnuwać wnioski zbyt pochopnie. Dlatego też starała się wydusić z niego więcej informacji, również po to, by w pełni poznać tok jego rozumowania. Zobaczyć ten problem jego oczami.
Wciąż krzyżowała ręce, trwając w tej obronnej, zachowawczej pozie, gdy rozkładał przed nią swe notatki. Uważnym wzrokiem wodziła od jednej kartki do drugiej, próbując rozczytać pokrywające je pismo, zrozumieć rysunki, schematy i ich zależności. Prędko jednak zrezygnowała, woląc skupić się na tym, co powie jej towarzysz, jak odniesie się do dopiero co usłyszanych rewelacji. Przelotnie uniosła do góry brew, gdy niespodziewanie chrząknął, przeczesał włosy, a cała jego wesołość gdzieś zniknęła - czyżby naprawdę odczuwał zakłopotanie dzieląc się z nią swymi zapiskami, czy był to jedynie wytwór jej wybujałej wyobraźni? Nie przerywała mu, w ciszy wysłuchując całego wywodu, od czasu do czasu kiwając jedynie głową, pochylając się nad omawianymi skrawkami pergaminów. Zachowywała przy tym kamienną twarz, próbując odnaleźć cechy wspólne z tym, co udało jej się ustalić do tej pory. Teraz rozumiała już, dlaczego góra postanowiła połączyć ich dochodzenia w jedno.
Kiedy Delaney umilkł, powróciła wzrokiem ku jego twarzy, próbując przy tym podchwycić spojrzenie. Następnie nachyliła się ku kartce, na której widniał znak zapytania i imiona i nazwiska wilkołaków, które zwróciły uwagę towarzysza i ujęła ją w dłoń; chciała zobaczyć, czy żadnego z nich nie kojarzy albo na kogo powinna zwrócić uwagę w przyszłości. - Jak myślisz, z czym się to wiąże? Z przemytem? Czy już z samym rozprowadzaniem używek? - odezwała się w końcu, marszcząc przy tym brwi. Nadal mieli zbyt wiele niewiadomych, by móc się czegoś chwycić, ustalić plan działania. - To, o czym mi powiedziałeś, ma sens. Zatrudnianie zdesperowanych, zarażonych lykantropią czarodziejów musi być... ryzykowne, ale opłacalne. Na swój sposób. - Było to oczywiście przerażające, lecz nie myślała teraz w takich emocjonalnych kategoriach; starała się jedynie analizować fakty i zrozumieć sposób myślenia tego, kto za tym stał. O ile faktycznie ktoś za tym stał. - Tylko dlaczego uważasz, że odpowiedzialna jest za to jedna osoba? Dobrze sytuowana, bogata osoba... - urwała, przekrzywiając przy tym głowę, uważnie obserwując ewentualne zmiany w mimice mężczyzny. Takich nie było w porcie wiele, więc albo mówili tutaj o całej grupie, albo o bardzo wpływowej jednostce, do której zbliżenie się będzie stanowiło nie lada problem.
Ciągle pamiętała o tym, że Delaney był młodszy stażem, że jego obserwacje mogły posiadać luki, że mógł wysnuwać wnioski zbyt pochopnie. Dlatego też starała się wydusić z niego więcej informacji, również po to, by w pełni poznać tok jego rozumowania. Zobaczyć ten problem jego oczami.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Stukot ciężkich butów rozległ się na niewielkim korytarzu, prowadzącym do poszczególnych, niewielkich gabinecików. Kroki mężczyzny były pospiesznie oraz nerwowe. Wiedział, że nie mają czasu do stracenia, po stokroć przeklinając system kontaktowy między poszczególnymi patrolami. Bo czy nie można było tego zrobić prościej, zamiast za każdym razem zmuszać go do biegania z piętra na piętro tracąc przy tym cenny czas?
Niezadowolenie wypisane było na surowej twarzy jednego z pracowników biura, słynącego z tego, że nie należał do tych, przyjemnych przedstawicieli Wiedźmiej Straży. Mężczyzna wparadował do pomieszczenia w którym znajdowała się dwójka strażników bez większego powitania, bądź chociażby zapukania do pomieszczenia, nic nie roniąc sobie z tego, że mógł im przeszkodzić. W końcu jego sprawy z pewnością były ważniejsze oraz pilniejsze od ich rozmowy.
- Kończcie te plotki gołąbeczki, nie mamy czasu. - Mruknął, wodząc spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej dając im chwilę na skupienie swojej uwagi na jego, jakże ważnej oraz istotnej osobie... Nawet jeśli rzeczywistość odbiegała od jego wyobrażeń, Richard Moore nie miał najmniejszych oporów aby zachowywać jak jak najbardziej zarozumiały pośród wszystkich buców.
- Dostaliśmy zgłoszenie o wypadku w dzielnicy portowej, jeden z żeglarzy upuścił na ziemię skrzynię pełną wróżkowego pyłu. To cholerstwo rozsypało się po ulicy, na szczęście jeden z naszych patroli zatrzymał żeglarza. - Chwila przerwy, mająca na celu sprawdzić, czy zebrani w pokoju strażnicy słuchają jego słów. - Potrzebują wsparcia, macie niezwłocznie się do nich udać i pomóc opanować to, co się dzieje. - Richard Moore podparł się pod boki dumny ze swoich zdolności przywódczych, nawet jeśli w praktyce jego zajęcie polegało na informowaniu strażników o interwencjach bądź potrzebnej od nich pomocy. Było to jednak zajęcie ważne i cholernie potrzebne, przynajmniej w jego mniemaniu.
- Jakieś pytania? Potrzebujecie jakichś wiadomości bądź środków? - Brew mężczyzny powędrowała ku górze, by po chwili jego spojrzenie nerwowo przejechało na jeden z zegarów. Cholera, nie mieli wiele czasu.
Niezadowolenie wypisane było na surowej twarzy jednego z pracowników biura, słynącego z tego, że nie należał do tych, przyjemnych przedstawicieli Wiedźmiej Straży. Mężczyzna wparadował do pomieszczenia w którym znajdowała się dwójka strażników bez większego powitania, bądź chociażby zapukania do pomieszczenia, nic nie roniąc sobie z tego, że mógł im przeszkodzić. W końcu jego sprawy z pewnością były ważniejsze oraz pilniejsze od ich rozmowy.
- Kończcie te plotki gołąbeczki, nie mamy czasu. - Mruknął, wodząc spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej dając im chwilę na skupienie swojej uwagi na jego, jakże ważnej oraz istotnej osobie... Nawet jeśli rzeczywistość odbiegała od jego wyobrażeń, Richard Moore nie miał najmniejszych oporów aby zachowywać jak jak najbardziej zarozumiały pośród wszystkich buców.
- Dostaliśmy zgłoszenie o wypadku w dzielnicy portowej, jeden z żeglarzy upuścił na ziemię skrzynię pełną wróżkowego pyłu. To cholerstwo rozsypało się po ulicy, na szczęście jeden z naszych patroli zatrzymał żeglarza. - Chwila przerwy, mająca na celu sprawdzić, czy zebrani w pokoju strażnicy słuchają jego słów. - Potrzebują wsparcia, macie niezwłocznie się do nich udać i pomóc opanować to, co się dzieje. - Richard Moore podparł się pod boki dumny ze swoich zdolności przywódczych, nawet jeśli w praktyce jego zajęcie polegało na informowaniu strażników o interwencjach bądź potrzebnej od nich pomocy. Było to jednak zajęcie ważne i cholernie potrzebne, przynajmniej w jego mniemaniu.
- Jakieś pytania? Potrzebujecie jakichś wiadomości bądź środków? - Brew mężczyzny powędrowała ku górze, by po chwili jego spojrzenie nerwowo przejechało na jeden z zegarów. Cholera, nie mieli wiele czasu.
I show not your face but your heart's desire
Z początku nie zwracała uwagi na ciężkie, ewidentnie męskie kroki, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze, jak gdyby zbliżały się do zajmowanej przez nich salki. Wszak nie sądziła, by ktokolwiek śmiał im przeszkadzać; zadbała o to, by zarezerwować pokój z odpowiednim wyprzedzeniem, przygotować im odpowiednie warunki do porównania wyników dotychczasowych dochodzeń i zaplanowania kolejnych kroków. Dlatego też wciąż wpatrywała się w twarz Delaneya uważnie, z wyczekiwaniem; chciała zrozumieć, na jakiej podstawie wysnuwał swoje wnioski, a później znaleźć w nich ewentualne luki - by wiedzieć, na co zwrócić uwagę w terenie. Wtedy jednak ktoś odważył się wparować do zajmowanego przez nich pomieszczenia i to bez uprzedzenia, bez pukania. Już to wystarczyłoby, by wzbudzić w niej irytację - czy ci ludzie naprawdę nie potrafili stosować się do podstawowych zasad dobrego wychowania? - lecz dopiero widok twarzy Moore'a sprawił, że ledwo powstrzymała się przed wymownym wywróceniem oczami. Gołąbeczki? - Rozumiem, że mogło ci to umknąć, wpadłeś tu tak bez pytania, ale pragnę wyprowadzić cię z błędu - pracujemy, nie plotkujemy - odpowiedziała chłodno, wskazując przy tym dłonią na przygotowaną przez siebie tablicę z tropami, na rozrzucone po blacie stołu notatki. Może i powinna się powstrzymać, lecz wciąż nie rozumiała, jakim cudem ktoś taki jak Richard otrzymał pracę w ich departamencie. Im dłużej mówił, tym bardziej czuła, że ten dzień nie może być gorszy. Że właśnie osiągają apogeum absurdu. - Dziękujemy za informacje, na pewno odnotujemy to w swoich raportach, powiedz tylko, dlaczego to my mamy się tam udać? Czy to przypadkiem nie robota dla policji? - Uniosła wyżej brwi, bezwiednie krzyżując ramiona na piersi, bez skrępowania wwiercając w intruza podszyte złością spojrzenie. Czy to szef biura wiedźmiej straży kazał po nich posłać, czy była to inwencja twórcza Moore'a? Tak czy inaczej obnoszenie się ze swą twarzą w terenie, w towarzystwie innych mundurowych, było niebezpieczne. - Kto cię do nas skierował? - dodała, chcąc zyskać ostateczne potwierdzenie swych przypuszczeń. Jeśli to szef policji znowu szukał darmowej siły roboczej...
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Buzia mężczyzny przybrała jeszcze głębszy wyraz niezadowolenia, gdy Clearwater postanowiła podważać jego słowa. No co za dziewucha! Czy naprawdę już nikt nie przejmował się hierarchią w miejscu pracy? A przecież to on z nich wszystkich był w tym wszystkim najważniejszy! Dbał o to, aby funkcjonariusze pojawiali się dokładnie tam, gdzie powinni; aby dokumenty znajdowały się w odpowiednim porządku oraz by nikt nieupoważniony nie postanowił położyć na nich śliskich łap. Bez niego, ta firma z pewnością by upadła.
- Och, naprawdę sądzisz, że obchodzi mnie to co robicie? Cóż, w takim razie muszę Cię rozczarować, Clearwater. - Syknął, posyłając kobiecie karcące spojrzenie. Ach, gdyby to Delaney, zamiast stać jak ten słup soli, wyraził jakieś powątpiewania Richard Moore zapewne jakoś by to przełknął. W głębi duszy nie potrafił pogodzić się z faktem, że kobieta w ogóle miała wstęp w szeregi Wiedźmiej Straży - wszak nie było to zajęcie dla niezdecydowanych, rozdygotanych emocjonalnie stworzonek! Jego żona była tego najlepszym przykładem, raz w miesiącu zamieniając się w podłą kreaturę zasilającą się hektolitrami łez, zmiennym nastrojem oraz czekoladą. Kto wie, może Clearwater również przechodziła przez ten czas w miesiącu, tracąc poczytalność? Możliwe, bardzo możliwe.
- Pracujesz nad przemytem w dokach, a złapany mężczyzna niósł całą s k r z y n i ę wróżkowego pyłu. Widzisz już zależność? Jeśli nie, chyba powinnaś zmienić stanowisko pracy, Clearwater. - Mężczyzna z dezaprobatą pokręcił głową, wodząc spojrzeniem od Clearwater do Delaney, snując śmiałe teorie dotyczące jego braku pewnych części części ciała, będących pokładami męskości. Kto to słyszał, żeby kobieta (i to jeszcze nie jego) go ustawiała? A może jednak jego, skoro był taki cichutki? To z pewnością wymagało dłuższych obserwacji.
- Szef. I już dawno powinniście być na miejscu, więc rusz tyłek i zasuwaj do portu zamiast dyskutować. No chyba, że chcesz abym napisał obszerny raport szefowi z twojego zachowania. A ono, Clearwater, pozostawia wiele do życzenia. - Ponownie spojrzenie mężczyzny powędrowało w kierunku zegara, zdobiącego jedną ze ścian. Czas gonił i to z pewnością nie był moment na dyskusje.
- Och, naprawdę sądzisz, że obchodzi mnie to co robicie? Cóż, w takim razie muszę Cię rozczarować, Clearwater. - Syknął, posyłając kobiecie karcące spojrzenie. Ach, gdyby to Delaney, zamiast stać jak ten słup soli, wyraził jakieś powątpiewania Richard Moore zapewne jakoś by to przełknął. W głębi duszy nie potrafił pogodzić się z faktem, że kobieta w ogóle miała wstęp w szeregi Wiedźmiej Straży - wszak nie było to zajęcie dla niezdecydowanych, rozdygotanych emocjonalnie stworzonek! Jego żona była tego najlepszym przykładem, raz w miesiącu zamieniając się w podłą kreaturę zasilającą się hektolitrami łez, zmiennym nastrojem oraz czekoladą. Kto wie, może Clearwater również przechodziła przez ten czas w miesiącu, tracąc poczytalność? Możliwe, bardzo możliwe.
- Pracujesz nad przemytem w dokach, a złapany mężczyzna niósł całą s k r z y n i ę wróżkowego pyłu. Widzisz już zależność? Jeśli nie, chyba powinnaś zmienić stanowisko pracy, Clearwater. - Mężczyzna z dezaprobatą pokręcił głową, wodząc spojrzeniem od Clearwater do Delaney, snując śmiałe teorie dotyczące jego braku pewnych części części ciała, będących pokładami męskości. Kto to słyszał, żeby kobieta (i to jeszcze nie jego) go ustawiała? A może jednak jego, skoro był taki cichutki? To z pewnością wymagało dłuższych obserwacji.
- Szef. I już dawno powinniście być na miejscu, więc rusz tyłek i zasuwaj do portu zamiast dyskutować. No chyba, że chcesz abym napisał obszerny raport szefowi z twojego zachowania. A ono, Clearwater, pozostawia wiele do życzenia. - Ponownie spojrzenie mężczyzny powędrowało w kierunku zegara, zdobiącego jedną ze ścian. Czas gonił i to z pewnością nie był moment na dyskusje.
I show not your face but your heart's desire
Oczywiście, że nie obchodziło go to, co robią, nie obchodziło go, czy przypadkiem nie przeszkadza i nie obchodziło, że wypadało pukać przed wparowaniem gdziekolwiek - czy to do gabinetu, czy do sali obrad. Nie rozumiała, dlaczego szef toleruje zachowanie Moore'a, przecież zastąpiliby tego niekompetentnego bufona bez większego problemu, ale chyba nie powinna się nad tym teraz zastanawiać, by nie dojść do jakichś szczególnie dołujących wniosków. Może był odległym kuzynem kogoś postawionego wyżej...? - No tak, dlaczego miałoby cię to obchodzić - odpowiedziała z przekąsem. To wcale nie tak, że przeszkadzał im w wywiązywaniu się ze swych obowiązków, że nie dał im dokończyć tego i tak krótkiego spotkania. Czy powinna się jednak dziwić? Richard zawsze traktował ją inaczej, jeszcze gorzej niż innych. Podejrzewała, co leży u źródła jego niechęci, nie on jeden traktował tutaj kobiety z lekceważeniem i kpiną, lecz im silniej próbował jej coś udowodnić, tym mocniej drapała. Przynajmniej do pewnego, dyktowanego rozsądkiem, stopnia. Szef bywał pobłażliwy względem ich niesnasek, dopóki nie wpływały w sposób negatywny na funkcjonowanie całego biura, ona zaś miała tyle szczęścia, że była dobra w tym, co robi - nie obawiała się więc, że ją zwolnią. - Odnotowałam informację o całej skrzyni wróżkowego pyłu już za pierwszym razem - warknęła. To była cenna informacja, lecz jak mieliby pomóc policji opanować sytuację? Rozganiać za nich tłum? Sprzątać miejsce wypadku? Nie tym zajmowała się ich jednostka. On też powinien o tym wiedzieć. - A jeśli już dawno powinniśmy być na miejscu, to chyba nie śpieszyłeś się z poinformowaniem nas o tym, Moore - dodała. Nie jej, nie ich, wina, że nie potrafił ich odnaleźć w kilku salkach na krzyż, zwłaszcza kiedy rezerwowała tę konkretną na swoje nazwisko. - Dokończymy później - mruknęła, odwracając się w kierunku Lorcana, zaczynając zbierać przyniesione ze sobą notatki. Powinni ustalić, jakie podejmą kroki w najbliższej przyszłości. Najpierw jednak musieli stawić się w porcie... Lub w biurze szefa, wszak do niego mieli znacznie bliżej.
Wygięła usta w wymuszonym, wyraźnie niechętnym uśmiechu, kiedy mijała w drzwiach Moore'a, lewitując przy tym za sobą tablicę. Niech sobie pisze co chce, wątpiła, by ktokolwiek mógłby go wziąć na poważnie.
Wygięła usta w wymuszonym, wyraźnie niechętnym uśmiechu, kiedy mijała w drzwiach Moore'a, lewitując przy tym za sobą tablicę. Niech sobie pisze co chce, wątpiła, by ktokolwiek mógłby go wziąć na poważnie.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uśmiech pełen zadowolenia pojawił się na twarzy Moore’a, gdy pojął, że zrobił tej nieprzykładnie nieposłusznej dziewczynie na złość. To on w tym miejscu rozdawał karty i już po jej odzywce był pewien, że dzień zakończy się w najprzyjemniejszy ze wszystkich możliwych sposobów.
-Lepiej dla Ciebie. - Warknął na kolejne pyskówki Clearwater. Kto wie, może to ona pozbawiła Lorcana męskości, jednocześnie stając się wrzodem na pośladkach pracujących tu poważnych strażników którzy zajmowali się czymś więcej, niż tylko bieganiem w różnych sukieneczkach po portowych dokach. A może tak dorabiała do pensji? Nie zdziwił się, zanotował sobie również z tyłu głowy, by sprawdzić to gdy będzie miał okazję postawić swoją stopę w porcie.
- W przeciwieństwie do ciebie, Clearwater, znam swoje obowiązki. Ruszże się w końcu. - Mężczyzna wywrócił świńskimi ślepiami, mając już po dziurki w nosie sposobu, w jaki działała panna Clearwater. W końcu bez sprzeciwu powinna przyjąć jego rozkazu - alfy i omegi wydziału Wiedźmiej Straży. A ojciec z pewnością był z niego dumny!
Poczekał, aż dwójka stażników opuści pomieszczenie biurowe by tak, jak powinien, sprawdzić jego ogólny stan, z zadowoleniem zauważając, że nie odsunęli krzeseł na odpowiednie miejsce. Świetnie, fantastycznie wręcz!
Richard Moore powrócił do swojego biurka by zająć się tym, co przychodziło mu najlepiej - donosem na innych pracowników. Wyjął kawałek pergaminu, gęsie pióro oraz kałamarz, aby starannym pismem spisać słowa, świadczące o okropnym bałaganie w sali, którą wynajęła Clearwater oraz oburzającym zachowaniu, jakiego dzień w dzień się dopuszczała. Nie zapomniał również napisać kilku, z pewnością nieprzyjemnych zdań na temat towarzyszącego jej czarodzieja - w swych osądach był człowiekiem sprawiedliwym, jeśli komukolwiek miało się oberwać, wszyscy otrzymywali nieuprzejmości po równo.
A gdy skończył pisać obszerny donos wysłał go sową (tak wszak jest profesjonalniej) do szefa, by móc udać się do innych zajęć oraz zaliczyć dzień do w pełni udanych.
/zt x2
-Lepiej dla Ciebie. - Warknął na kolejne pyskówki Clearwater. Kto wie, może to ona pozbawiła Lorcana męskości, jednocześnie stając się wrzodem na pośladkach pracujących tu poważnych strażników którzy zajmowali się czymś więcej, niż tylko bieganiem w różnych sukieneczkach po portowych dokach. A może tak dorabiała do pensji? Nie zdziwił się, zanotował sobie również z tyłu głowy, by sprawdzić to gdy będzie miał okazję postawić swoją stopę w porcie.
- W przeciwieństwie do ciebie, Clearwater, znam swoje obowiązki. Ruszże się w końcu. - Mężczyzna wywrócił świńskimi ślepiami, mając już po dziurki w nosie sposobu, w jaki działała panna Clearwater. W końcu bez sprzeciwu powinna przyjąć jego rozkazu - alfy i omegi wydziału Wiedźmiej Straży. A ojciec z pewnością był z niego dumny!
Poczekał, aż dwójka stażników opuści pomieszczenie biurowe by tak, jak powinien, sprawdzić jego ogólny stan, z zadowoleniem zauważając, że nie odsunęli krzeseł na odpowiednie miejsce. Świetnie, fantastycznie wręcz!
Richard Moore powrócił do swojego biurka by zająć się tym, co przychodziło mu najlepiej - donosem na innych pracowników. Wyjął kawałek pergaminu, gęsie pióro oraz kałamarz, aby starannym pismem spisać słowa, świadczące o okropnym bałaganie w sali, którą wynajęła Clearwater oraz oburzającym zachowaniu, jakiego dzień w dzień się dopuszczała. Nie zapomniał również napisać kilku, z pewnością nieprzyjemnych zdań na temat towarzyszącego jej czarodzieja - w swych osądach był człowiekiem sprawiedliwym, jeśli komukolwiek miało się oberwać, wszyscy otrzymywali nieuprzejmości po równo.
A gdy skończył pisać obszerny donos wysłał go sową (tak wszak jest profesjonalniej) do szefa, by móc udać się do innych zajęć oraz zaliczyć dzień do w pełni udanych.
/zt x2
I show not your face but your heart's desire
Sala powoli wypełniała się ludźmi, zapach kawy wypełniał leniwie przestrzeń, przelewając się wśród ściszonych głosów i nerwowych szeptów. Każda narada była naznaczona swego rodzaju napiętym oczekiwaniem, a mapa Anglii ― z dziesiątkami szpil, nitek, i nierównych dopisków gdzieś z boku ― czekała na uzupełnienie. Dzisiaj rozliczyć z postępów mieli się Ronan Watson i Otto Knight, a Spencer ― nerwowo obracający pióro w dłoni ― miał ewentualnie dołożyć komuś obowiązków. Atmosfera była dziwna, trudno byłoby ją określić jednym słowem, coś wisiało w powietrzu. Adda nie była do końca pewna czy to coś pozytywnego, czy wręcz przeciwnie. Po wiedźmich strażnikach można było się spodziewać wszystkiego.
Zajęła swoje zwyczajowe miejsce ― nie za blisko, nie za daleko ― tuż obok rosłego fikusa i obserwowała, wymieniała kurtuazyjne uśmiechy z kolegami z pracy, z jednym porozmawiała chwilę na temat fałszywego tropu, który miał ich doprowadzić do kryjówki bojowników Longbottoma, a który ostatecznie okazał się pusty. Wykazała się w tej rozmowie prawdziwym zaangażowaniem, nawet zirytowała się tak samo, jak rozmówca, ale nim zgodnie doszli do wniosku, że muszą się bardziej przyłożyć do pracy ― pojawił się Knight do spółki z Watsonem.
― Zaczynamy ― odezwał się z werwą Spencer, odłożył pióro na bok. ― Sprawa CR 10/06, Westmorland. Panowie, słuchamy.
Knight ledwo odwiesił kurtkę na wieszak, poprawił mankiet koszuli i już był gotowy do raportu. Wyprostował się, zadarł brodę, odchrząknął. Adda zawsze miała wrażenie, że ten przypadek jest szczególnie kijodupny.
― Od marca obserwujemy rozwój sytuacji w hrabstwie, odkąd pojawiły się ciała na palach. I o ile początek, może także środek kwietnia był jeszcze spokojny, o tyle maj już taki nie był ― zrelacjonował szybko. Spencer uniósł zachęcająco brwi, czekając na kontynuację. Knight ponownie odchrząknął. ― Incydenty z udziałem rebeliantów nie były nagminne, ale jednak - wbrew staraniom władz - były. Zinfiltrowaliśmy sporo miejsc; wiosek, miasteczek, samotnych domów i farm, uszy mieliśmy otwarte i dotarliśmy do paru interesujących tropów, które mogą nam wskazać rebelianckie gniazda. Musimy tylko działać ostrożnie, wystarczy jeden błąd i spłoszą się jak wróble, niszcząc za sobą wszystkie ślady.
Knight wydobył różdżkę, machnął nią, a w północnym rejonie Anglii pojawiły się nowe szpilki z żółtymi główkami ― możliwe tropy, które trzeba zbadać. Było ich dwanaście, wszystkie rozproszone na całej szerokości hrabstwa. Adda z uwagą przyjrzała się rozlokowanym szpilkom, zapamiętała ich układ. Jeśli gdzieś tam faktycznie była kryjówka Hipogryfów…
― Odkryliśmy także ― włączył się do raportowania drugi wiedźmi strażnik, Watson ― że Westmorland służy pewnej grupie przestępczej do przerzutu mugoli, zdrajców krwi i osób poszukiwanych na ziemie północnego Lancashire, a stamtąd regularnie wypływają statki w stronę kontynentu.
― Odkryliście łańcuch przerzutów? ― wtrącił Spencer.
― Nie do końca ― Watson skrzywił się; podłużna blizna pod jego lewym okiem poskręcała się jak wąż ― odkryliśmy tylko dwa pewne szlaki. ― Machnął różdżką, tym razem na mapie pojawiła się czerwona nitka. Rozciągnęła się od wschodniej granicy, skręciła w stronę północy, potem po ostrym skosie uciekła w kierunku południowo-zachodnim, łącząc się z jedną z żółtych szpilek. Druga nić trzymała się jak najbliżej południowej granicy, przebiegała harmonijnie wzdłuż niej na całej długości. To też musiała zapamiętać.
― To i tak dobra informacja, Watson, więc w czym rzecz?
― Od trzech tygodni szlaki są nieuczęszczane. Podejrzewamy, że rebelianci korzystają na zmianę z tych i innych, których położenia nie udało nam się ustalić.
Spencer skinął głową oszczędnie i potarł brodę palcami. Watson i Knight w końcu zajęli swoje miejsca, a dwa kubki z kawą leniwie poszybowały w ich kierunku ze wspólnego stolika. W stronę Addy nachyliła się siedząca obok Rebecca, przyjemna dla oka brunetka o zwodniczym usposobieniu.
― Co sądzisz? ― szepnęła konspiracyjnie.
Adda leniwie przechyliła się w jej stronę i skrzyżowała ręce na piersi. To, czego dziś się dowiedziała na zebraniu wzbudzało w niej uzasadniony niepokój, ale nie dała nic po sobie poznać ― uśmiechnęła się tylko krótko, tajemniczo, ale z sympatią, jak to miała w zwyczaju.
― Sądzę ― zaczęła mrukliwie ― że to kawał dobrej roboty, ale teraz sprawa może wymagać… więcej talentu. Pamiętajmy, że ich kontrwywiad ma się dobrze, a Watson z tą swoją blizną jest zbyt charakterystyczny.
― Myślisz o kimś konkretnym?
― Animagowi łatwiej się wtopić.
Rebecca szturchnęła ją lekko łokciem, uśmiechnęła się łobuzersko.
― Chcesz wygryźć Watsona?
― Ja? ― zdziwiła się niewinnie Adda, układając dłoń na piersi. ― Skąd, jak możesz mnie podejrzewać o tak niekoleżeński ruch.
Uśmiech ciemnowłosej kobiety stawał się tylko coraz szerszy, jakby już miała wyrobione zdanie w tej kwestii i nic nie mogło go zmienić. Dobrze, niech wierzy w to, że kieruje nią chęć wygryzienia Watsona ze sprawy, choć tak naprawdę przyświecał jej przecież inny powód. Jeśli nie uda jej się jakoś wkręcić w Westmorland, to będzie musiała złożyć odpowiedni raport w podziemnym Ministerstwie, zadbać o to, by podjęto odpowiednie akcje mające na celu zabezpieczenie rebeliantów, ich kontaktów i kryjówek. I to wszystko tak, by tutaj nikt się nie domyślił, że wynosi informacje.
Odetchnęła nieznacznie i sięgnęła po odłożoną na szafkę filiżankę z kawą, upiła z niej drobny łyk, dokładnie tak, jak nakazywała etykieta. Tutaj, w Londynie, grała przykładną, dobrze prowadzącą się kobietę, zrozpaczoną wdowę, wierną mężowi nawet po śmierci. Tak prościej było uniknąć niezręcznych zaproszeń na herbaty, drinki i tym podobne.
Spotkanie toczyło się dalej swoim tempem. Spencer zadał jeszcze parę nurtujących go pytań Watsonowi i Knightowi, potem chciał wysłuchać starej Barretowej i tego, jakie miała wieści z wybrzeża. Nie było tego wiele, na mapie nie pojawiły się żadne nowe szpilki, ani tym bardziej wytyczone szlaki; sprawa bardziej rozbiła się o nieprzyjemną propagandę, ulotki szkalujące Ministra Magii.
― Chernov? ― Spencer zwrócił się do Addy, kiedy samonotujące pióro skończyło poprzednie zdanie. Odstawiła filiżankę i przez moment udawała, że się zastanawia, układa fakty w głowie, choć tak naprawdę miała przecież gotową historię od dłuższego czasu.
― Samosądy nadal trwają, czarodziejska społeczność częściowo odwraca się od tych, którzy nie wyznają przyświecających nam idei ― stwierdziła gładko, uprzejmie. ― Co ciekawe, mugole także zaczynają się odgryzać, udowadniając tym samym swoją wrodzoną agresję wobec wszystkiego, co ma związek z naszym światem. W Holbeck zabili czarownicę, znaną w okolicy z pomocy, jakiej udzielała osobom niemagicznym, a przecież nie minął nawet tydzień od śmierci Ercega.
― Jakieś niespodzianki?
― Zamieszki w Grimsby i Gillamoor, poza tym znalazłam możliwą kryjówkę rebeliantów.
Spencer kiwnął z uznaniem głową, Adda dobyła różdżki. Fioletowe drewno zitanu błysnęło leniwie w świetle lamp, kiedy wykonała elegancki ruch nadgarstkiem, a w Staffordshire pojawiła się żółta szpilka nieopodal północnej granicy. Faktycznie, była tam kryjówka Hipogryfów, w chwili obecnej pewnie kończyła swoją działalność. Kiedy ludzie Malfoya tam dotrą, nie zastaną nic prócz stosów ulotek i poprzewracanych mebli, sugerujących, że kryjówkę opuszczono w pełnym pośpiechu, tak, jakby dowiedzieli się o nalocie kwadrans wcześniej, a nie parę pełnych dni. Znajdą też parę map z nieistotnymi trasami dawnego mugolskiego pociągu i sfabrykowaną listę rozkazów z której ostatecznie nic nie wyniknie. Przyniesiony przez nią trop będzie sprawdzony i trafiony, a to, że nie zdążyli na czas…
Przecież to nie będzie jej wina. Czasem tak się zdarza, może ostrzegła ich inna komórka, o której nikt nie wiedział, a która wykryje podejrzaną aktywność w tamtym rejonie; może mają wyjątkowo zręcznego jasnowidza. Kto wie?
Samonotujące pióro Spencera skrobało jeszcze w gwarze ogólnych rozmów, atmosfera uległa rozluźnieniu, jak zawsze pod koniec zebrania. Parę wiedźmich strażników ulotniło się od razu, Rebecca zaczęła jej opowiadać o jakimś nowym przepisie na szarlotkę, Adda tylko pozornie udawała, że słucha.
Powinna się dzisiaj pojawić w Plymouth, omówić to, czego się właśnie dowiedziała, przekazać wytypowane przez Watsona lokalizacje, powiedzieć o tamtych szlakach. To mogły być puste tropy, ale przecież wcale nie musiały, a życie każdego rebelianta było na wagę złota.
/zt
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Biuro wiedźmiej straży
Szybka odpowiedź