Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Kancelaria
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Kancelaria
Północne skrzydło ciągnące się długim korytarzem - holem głównym - na wprost wejścia zajmują biura i pokoje administracyjne. Eleganckie drzwi kolejnych pokojów ozdobione są złotymi tabliczkami z imionami, nazwiskami i stanowiskami kolejnych pracowników; smokologowie mają swoje pokoje dalej, w tej części rezerwatu załatwiane są sprawy oficjalne, związane z zewnętrzną reprezentacją rezerwatu. Pośród sal należących do administracji należy wyróżnić dział księgowy, dział kadr, sekretariat zajmujący się sprawami bieżącymi oraz akredytacją, a także gabinet zarządcy. Akredytacja przeważnie udzielana jest czarodziejom delegatom z innych naukowych placówek naukowych, znacznie rzadziej osobom, które ze smokami wiele wspólnego nigdy nie miały.
Wystrój tych sal jest do siebie podobny, wysokie, ciężkie biurka wykonane z rzeźbionego drewna zapewniają czarodziejom komfort, nie mniejszy, niż obite szkarłatnym atłasem krzesła. W kolejnych pokojach, podobnie jak wzdłuż korytarzu, wznoszą się wysokie regały przepełnione archiwami, dokumentami oraz smoczymi preparatami i grzecznościowymi podarkami zza granicy, zyskanymi na mocy międzynarodowej współpracy. Na ścianach porozwieszano obrazy będące głównie krajobrazami Kentu, w większości przedstawiające mniej lub bardziej oczywiste figury smoków oraz wielkich czarodziejów - głównie Rosierów - na przestrzeni lat wywierających wpływ na kształt i siłę rezerwatu.
Wystrój tych sal jest do siebie podobny, wysokie, ciężkie biurka wykonane z rzeźbionego drewna zapewniają czarodziejom komfort, nie mniejszy, niż obite szkarłatnym atłasem krzesła. W kolejnych pokojach, podobnie jak wzdłuż korytarzu, wznoszą się wysokie regały przepełnione archiwami, dokumentami oraz smoczymi preparatami i grzecznościowymi podarkami zza granicy, zyskanymi na mocy międzynarodowej współpracy. Na ścianach porozwieszano obrazy będące głównie krajobrazami Kentu, w większości przedstawiające mniej lub bardziej oczywiste figury smoków oraz wielkich czarodziejów - głównie Rosierów - na przestrzeni lat wywierających wpływ na kształt i siłę rezerwatu.
| 29 kwietnia1957
Praca smokologa nie polegała jedynie na dopilnowaniu spraw związanych wyłącznie z podopiecznymi rezerwatu, z pięknymi, magicznymi stworzeniami. Tym bardziej nie szło to w parze kiedy należało się do rodziny będącej właścicielami Rezerwatu. Mathieu od dziecka pisany był temu miejscu i wiedział doskonale, że jeśli gdziekolwiek poprowadzić miałby go los, to właśnie w to miejsce. Rezerat Albionów Czarnookich był jego dumą, uwielbiał każdy zakamarek rozległych terenów, a kręte ścieżki znał na pamięć. Jego praca to nie tylko doglądanie zwierząt, ale również pomoc Tristanowi, Nestorowi Rodu, bratu. Nigdy nie bagatelizował swoich obowiązków, zawsze przykładając się do nich należycie.
Kroki skierował do kancelarii, gdzie mieściła się ogromna ilość pomieszczeń. To właśnie stąd pierwszy raz obserwował smoki, będąc ledwie małym chłopcem, zanim zryw pognał go w głąb tego magicznego miejsca. Kroczył pewnie w obranym kierunku, mając świadomość, że jego dzisiejsze zadanie będzie odbiegało od codziennych czynności. Niemniej jednak, musiał to zrobić. Był zwolennikiem porządku i ładu, nie lubił, kiedy stosy gromadziły się zaniedbane, a nawet nad tym ktoś musiał zapanować. Archiwa, dokumentacje, w końcu wszelkie obserwacje związane z Albionami i innymi smokami były skrzętnie notowane, za każdym razem. On sam lubił rozpisywać się na te tematy, im więcej rzeczy zauważał, tym więcej wniosków mógł wyciągnąć, a to wiązało się bezpośrednio z poczynanymi postępami. Przecież o to właśnie mu chodziło, przede wszystkim stawiał na rozwój.
Przyniósł teczki, ustawiając je w kolejności Alfabetycznej po lewej stronie obszernego, dębowego blatu biurka. Znał ich sygnatury na pamięć, tyle razy miał w rękach miękki pergamin, tyle razy przeglądał zapisane strony na temat każdego ze smoków. Jedne teczki były obszerne, grube i ciężkie, inne krótkie, mające ledwie kilka zapisanych stron. Pilnował porządku, to miało dla niego największe znaczenie. Z drugiej strony biurka położył notatki, rozkładając je po kolei, według nazw na górach pergaminu. Każdy smok miał swoją historię, każdego znał lepiej niż większość ludzi otaczających jego świat.
Ancalagon... Najstarszy osobnik, pobielałe rzęsy, przekrwiony oczy. Doskonale wiedział, który z okazów sprawował dominację. Spostrzeżeń na jego temat było już niewiele, każde jego zachowanie było doskonale znane. Uśmiech na twarzy Rosiera poszerzył się, kiedy wspomnienie pierwszej wizyty na terenach Rezerwatu zagościło w jego głowie. Czy to nie właśnie Ancalagona wzywali z Tristanem, aby złożył im pokłon? Zabawne, dziecięcy świat był tak niesamowicie lekki. Czasem tęsknił za tymi chwilami. Sprawdził dokładnie kolejność kart, wszystko ułożone chronologicznie, zgodnie z terminami ich umiejscowienia. Przeniósł teczkę na drugie biurko, na chwilę przystając przy oknie. Musieli dbać o te piękne istoty przecinające niebo, to był ich obowiązek. Wolałby być bliżej nich, mieć je na wyciągnięcie dłoni, ale dzisiejszy dzień musiał poświęcić innym zadaniom.
Azael... Jedna z najkrótszych teczek, do których miał ogrom notatek do umiejscowienia. Roczny smok, oczko w głowie Rosiera, który zamierzał walczyć o niego do samego końca. Choćby nie wiadomo co się wydarzyło. Deformacje utrudniały jego codzienność, próby załagodzenia problemów, usunięcia ich, kolejne dawki eliksirów i trud włożony w wyprostowanie błędu natury. To pomyłka, która nie powinna mieć nigdy miejsca. Rozłożył kolejne pergaminy datami zapisania, większość poczynił sam, a zgrabne pismo wyraźnie odznaczało się od innych. Kolejność miała ogromne znaczenie, na tej właśnie podstawie mógł wyciągać wnioski z zapisków. Czy były postępy, czy cokolwiek miało sens. To tylko ostatnie kilka tygodni, które mógł dołożyć do tej krótkiej kartoteki smoka. Biedna istota, która musiała cierpieć. Dzielił z nim to cierpienie, dzielił z nim ten ból. Przyglądał się uważnie każdemu słowu na kartkach, istniała szansa, on ją dostrzegał, nie potrafił jednak znaleźć odpowiedniego rozwiązania, jeszcze nie teraz, ale pewnego dnia obudzi się i będzie wiedział, że to właśnie ten czas. Zamknął teczkę i odłożył na poprzednią.
Usiadł przy biurko, a krzesło skrzypnęło okrutnie, przypominając mu jak jeszcze wiele ma do zrobienia. Beliar... Brat Azaela. W przeciwieństwie do niego rozwijał się prawidłowo. Budził postrach, był o wiele masywniejszy. Zupełnie tak, jakby odebrał coś Azaelowi, sam łaknąc jak najwięcej. To ironiczne, ich "rodzice" nie podzielili genów równo, jednemu dając więcej, drugiemu mniej. Miał niespełna rok, a już wykazywał potrzebę dominacji. Rosier obawiał się nieco, że mógłby spróbować walki z Ancalagonem, co mogłoby skończyć się tragicznie w skutkach. Notatek było kilka, umieścił je w teczce zamykając ją i odkładając obok. Mathieu odczuwał dziwne ukłucie żalu, że ten jeden smok tak doskonale radził sobie w środowisku, podczas gdy inny cierpiał samotność. Bolesne i przykre.
Edrea... Nie była Albionem. Wyspiarka Rybojadka, która znajdowała się w izolacji, podobnie jak Azael. Długi okres hibernacji, później wylądowała u nich. Z nią również Mathieu w pewnym sensie się utożsamiał. Edrea i Azael to dwa smoki, którym poświęcał wyjątkowo dużo czasu. Także w tym przypadku większość notatek wyszła spod jego ręki. Dzisiejszego ranka był obok jej terrarium, przywykła już do nowego miejsca, a raczej zachowanie było dużo lepsze niż wcześniej. Reagowała na niego. Z uśmiechem sięgnął po pióro, przyjemne w dotyku, miękkie, idealnie dopasowane do jego dłoni. Zanurzył końcówkę w kałamarzu i przyłożył do czystej karty, aby zapisać kilka obserwacji z dzisiejszego poranka. Radziła sobie, postępy były widoczne. Mathieu chciałby jej wolności, jednocześnie, aby była obok. Długotrwałe przetrzymywanie w terrarium nie wpływało dobrze na żadnego smoka. Dlatego liczył na to, że pewnego dnia będzie mogła poczuć wolność. Odłożył pióro po krótkiej chwili, wkładając kolejne karty do teczki, zamykając ją z cichym stuknięciem. Odłożył na bok, sięgając po kolejną.
Hyphari... Jeden z mniejszych, a raczej drobniejszych smoków. Przesunął wzrokiem po pierwszej karcie i odszukał odpowiednich notatek. Była skarbem, przysłowiowo złotym smokiem, łagodna, nie atakowała. W ostatnich tygodniach nie była sprowokowana do walki, więc nie było z nią problemów. Podobnie jak brak pięciu łusek, nie odbijał się na jej zdrowiu czy zachowaniu. Pamiętał doskonale jak je straciła, a raczej w którym momencie. Lubił obserwować jej loty, była nieco mniejsza od innych osobników, wyglądała imponująco przecinając chmury nad rezerwatem. Rosier mógłby zachwycać się nią w nieskończoność. Nie, on mógłby zachwycać się każdym smokiem.
Lazarus... Kolejny wyjątkowy smok. Sto osiemnaście lat żywota z bardzo utrudniającym problemem. Wysoka temperatura jego ognia sprawiła, że sięgał po niego bardzo rzadko. W ostatnich tygodniach ani razu, tak wynikało z obserwacji. Koścista budowa ciała nie uległa zmianie, nie zauważyli nieprawidłowości. Niechętnie przystawał do walki, będąc pozbawionym jednej z najważniejszych broni. Nie tyle pozbawionym, co niepotrzebnie narażającej jego własne zdrowie i życie. Nie ryzykował, inteligentna bestia. Rosier wpiął notatki i zamknął jego teczkę, przy okazji zdmuchując z niej warstwę kurzu.
Lharos... Kolejny odizolowane smok, ze względu na słabą budowę i zerwaną błonę w lewym skrzydle. Walczył, ale nie podołał. Dlatego zapadła decyzja i skierowaniu go do Terrarium, gdzie przede wszystkim dbano o jego bezpieczeństwo. Z zapisków wynikało jasno, że nie sprawiał problemów w ostatnich tygodniach. Brak problemów żywieniowych, brak problemów w zachowaniu, brak problemów zdrowotnych. To najważniejsze. Dbanie o każdy szczegół życia odizolowanego smoka miał ogromne wrażenie. Teczka została uzupełniona zapiskami i odłożona na miejsce.
Podniósł wzrok na zegar, nie spieszył się z wykonywaniem pracy, nie chcąc popełnić błędu w umiejscawianiu kart. Chwila przerwy należała się również i jemu. Rozprostował kości, rozciągnął kręgosłup i podszedł do okna. Widok był ograniczony, a jednak wprawne oko smokologa mogło dostrzec białego albiona przecinającego niebo. Kilka chwil i rozpoznawał osobnika. Każdy zapadł mu w pamięci, każdy był bliski jego sercu. Będąc w rezerwacie poświęcał całą uwagę tylko tym istotom, nie kierując się innymi myślami. Kilka chwil beztroskiej obserwacji i mógł wrócić do działania.
Neenhjar... Były z nim niemałe problemy. Na całe szczęście udało się go ochronić przed wyrokiem skazującym, jeszcze na długo zanim Mathieu pojawił się na świecie. Wątpił nawet, żeby jego ojciec mógł to pamiętać. Agresywny smok, w którego kartach widniało kilka uwag na temat wdawania się w walki. Jego terytorialne usposobienie i wrodzona agresja nie pozwalały mu na inne zachowania. Te karty zostały wpięte, uzupełniając bogatą kolekcję jego nieco ponad stuletniego żywota.
Risaran... Często zapominał o jej obecności w Rezerwacie. Bardzo cicha, ale również wyjątkowa. Jej łuski były twardsze niż innych okazów, ale przez to miała problem ze ścieraniem pazurów. Wzrok Rosiera przebiegł po nowych kartach, zapisano na nich, że w ostatnich tygodniach problem został rozwiązany przy pomocy magii. Czasowe działanie, o które musieli dbać regularnie, aby Risaran miała komfort i mogła dalej poruszać się z lekkością i pełną swobodą. Najważniejsze, że robili to regularnie, a wpis na ten temat zawsze znajdował się tam gdzie powinien.
Silibinas... Najpiękniejszy z okazów, według każdego w Rezerwacie. Miał idealną budowę, czysta perfekcja. Mógłby robić za przykład w książkach. Dumny i okazały. W ostatnich tygodniach nie sprawiał problemów, żywienie przebiegało prawidłowo, nie wykazywał też problemów zdrowotnych. Duma rezerwatu. Mathieu obawiał się, że w walce Silibinas mógłby uszkodzić to swoje perfekcyjne ciało, na szczęście do tej pory nic takiego nie miało miejsca. Mógł odetchnąć z ulgą.
Socharis... Nie każdy smok wiódł idealny żywot. Również i ten osobnik sprawił problemy. Zwiał z rezerwatu i raczył się mugolami, co oczywiście czasem się zdarzało. Silny instynkt łowiecki dyktował mu takie postępowanie. Dlatego przywiązywali większą uwagę do tego smoka, pilnując, aby takie przypadki nie miały więcej miejsca. Z notatek jasno wynikało, że choć wykazywał się nadmierną energią, nie próbował po raz kolejny wybrać się na krwawe łowy. Choć tyle dobrego.
Tanatos... Smok, którego Mathieu Rosier rozumiał aż zanadto. Nie przepadał za towarzystwem, preferował odosobnienie. Zupełnie jak on, uderzające podobieństwo i ogromne zrozumienie. Tanatos miał liczne blizny, które na szczęście nie utrudniały jego żywota. Bardzo rzadko widziany za dnia, wszak nie przepadał za światłem. Mathieu obrócił ledwie jedną kartkę z notatnika, z której jasno wynikało, że przez ostatnie tygodnie widywany był jedynie nocą. Bez problemów, bez nadmiernej agresji, bez walki.
Teddris... Imię wybrane przez małżonkę Tristana, pasujące do srebrnika. Notatek na jego temat było całkiem sporo, Mathieu zagłębił się w nie na dłuższą chwilę. Asymilacja przebiegała pomyślnie, po nadaniu imienia pod koniec zeszłego roku wiele się zmieniło. Częściej widywany, żywiony odpowiednio, wyraźnie nie było z nim problemów. To pierwszy tego rodzaju smok w ich Rezerwacie, a Rosier miał nadzieję, że pewnego dnia będzie mógł zobaczyć go w pełnej krasie. Zatrzymał na moment wzrok na kartce i uśmiechnął się. Wyraźnie lubił jeden rodzaj ptactwa, a oznaczało, że coraz lepiej czuł się w Srebrnym Stawie.
Valsharessa... Kilka notatek na jej temat znalazło się w dłoni Mathieu. Do tej pory odmawiała przyjmowania pokarmu w postaci owiec, ale chyba każdy przywykł do jej złośliwej, wybrednej natury. Na kartce było napisane wyraźnie, że przez dwa dni ignorowała pokarm, najwyraźniej nie była oczarowana cielęciną, później jednak zmieniła zdanie. Kapryśna, jak to już bywało ze smokami. Takie sytuacje zawsze go bawiły. Większość smoków w Rezerwacie należała do jednego gatunku, a jednak każdy różnił się od siebie w znacznym stopniu.
Valencier... Smok pozbawiony zębów. W notatkach widniał zapisek, że w ostatnich tygodniach zaatakował kiedy pojawił się nowy pracownik. Przypominanie, że ten smok nie przepada za osobami, których nie zna było najwyraźniej niewystarczającym środkiem. Nic poważnego na szczęście się nie stało, choć trzeba będzie porozmawiać z innymi, tak nie mogło to wyglądać. Smok, który wiele przeszedł nie powinien być narażany na więcej problemów.
Zirael... Kolejny młodzik, wykluty w tym samym czasie co Azael i Beliar. Budowa prawidłowa, rozwój również. W notatkach było jedynie kilka wzmianek o wyraźnym strachu przed Beliarem. Nie było to dla niego zaskakujące, od ponad roku obserwował te smoki i wiedział jak się zachowują. Kwestia przywyknięcia. Niemniej jednak, również i jego teczka została przygotowana i odłożona na miejsce.
Wszystko znalazło się tam gdzie powinno. Mathieu odłożył dokumenty na miejsce, zgodnie z kolejnością alfabetyczną, odnosząc puste klasery do kolejnych notatek. Musieli uzupełniać je na bieżąco, aby wszystko było prawidłowo. Rzucił okiem na zegarek i rozprostował plecy, kierując się do wyjścia z Kancelarii. Zamierzał jeszcze spędzić kilka chwil nad Srebrnym Stawem. Miał okazję korzystać z nieco cieplejszej pogody, a to miejsce miało swój wyjątkowy urok. Najważniejsze jednak, że wykonał zadanie zlecone mu przez Tristana. Dbanie o to miejsce było najważniejszym obowiązkiem. A obserwacja smoków i możliwość przebywania z nimi... najczystszą przyjemnością.
KONIEC
Praca smokologa nie polegała jedynie na dopilnowaniu spraw związanych wyłącznie z podopiecznymi rezerwatu, z pięknymi, magicznymi stworzeniami. Tym bardziej nie szło to w parze kiedy należało się do rodziny będącej właścicielami Rezerwatu. Mathieu od dziecka pisany był temu miejscu i wiedział doskonale, że jeśli gdziekolwiek poprowadzić miałby go los, to właśnie w to miejsce. Rezerat Albionów Czarnookich był jego dumą, uwielbiał każdy zakamarek rozległych terenów, a kręte ścieżki znał na pamięć. Jego praca to nie tylko doglądanie zwierząt, ale również pomoc Tristanowi, Nestorowi Rodu, bratu. Nigdy nie bagatelizował swoich obowiązków, zawsze przykładając się do nich należycie.
Kroki skierował do kancelarii, gdzie mieściła się ogromna ilość pomieszczeń. To właśnie stąd pierwszy raz obserwował smoki, będąc ledwie małym chłopcem, zanim zryw pognał go w głąb tego magicznego miejsca. Kroczył pewnie w obranym kierunku, mając świadomość, że jego dzisiejsze zadanie będzie odbiegało od codziennych czynności. Niemniej jednak, musiał to zrobić. Był zwolennikiem porządku i ładu, nie lubił, kiedy stosy gromadziły się zaniedbane, a nawet nad tym ktoś musiał zapanować. Archiwa, dokumentacje, w końcu wszelkie obserwacje związane z Albionami i innymi smokami były skrzętnie notowane, za każdym razem. On sam lubił rozpisywać się na te tematy, im więcej rzeczy zauważał, tym więcej wniosków mógł wyciągnąć, a to wiązało się bezpośrednio z poczynanymi postępami. Przecież o to właśnie mu chodziło, przede wszystkim stawiał na rozwój.
Przyniósł teczki, ustawiając je w kolejności Alfabetycznej po lewej stronie obszernego, dębowego blatu biurka. Znał ich sygnatury na pamięć, tyle razy miał w rękach miękki pergamin, tyle razy przeglądał zapisane strony na temat każdego ze smoków. Jedne teczki były obszerne, grube i ciężkie, inne krótkie, mające ledwie kilka zapisanych stron. Pilnował porządku, to miało dla niego największe znaczenie. Z drugiej strony biurka położył notatki, rozkładając je po kolei, według nazw na górach pergaminu. Każdy smok miał swoją historię, każdego znał lepiej niż większość ludzi otaczających jego świat.
Ancalagon... Najstarszy osobnik, pobielałe rzęsy, przekrwiony oczy. Doskonale wiedział, który z okazów sprawował dominację. Spostrzeżeń na jego temat było już niewiele, każde jego zachowanie było doskonale znane. Uśmiech na twarzy Rosiera poszerzył się, kiedy wspomnienie pierwszej wizyty na terenach Rezerwatu zagościło w jego głowie. Czy to nie właśnie Ancalagona wzywali z Tristanem, aby złożył im pokłon? Zabawne, dziecięcy świat był tak niesamowicie lekki. Czasem tęsknił za tymi chwilami. Sprawdził dokładnie kolejność kart, wszystko ułożone chronologicznie, zgodnie z terminami ich umiejscowienia. Przeniósł teczkę na drugie biurko, na chwilę przystając przy oknie. Musieli dbać o te piękne istoty przecinające niebo, to był ich obowiązek. Wolałby być bliżej nich, mieć je na wyciągnięcie dłoni, ale dzisiejszy dzień musiał poświęcić innym zadaniom.
Azael... Jedna z najkrótszych teczek, do których miał ogrom notatek do umiejscowienia. Roczny smok, oczko w głowie Rosiera, który zamierzał walczyć o niego do samego końca. Choćby nie wiadomo co się wydarzyło. Deformacje utrudniały jego codzienność, próby załagodzenia problemów, usunięcia ich, kolejne dawki eliksirów i trud włożony w wyprostowanie błędu natury. To pomyłka, która nie powinna mieć nigdy miejsca. Rozłożył kolejne pergaminy datami zapisania, większość poczynił sam, a zgrabne pismo wyraźnie odznaczało się od innych. Kolejność miała ogromne znaczenie, na tej właśnie podstawie mógł wyciągać wnioski z zapisków. Czy były postępy, czy cokolwiek miało sens. To tylko ostatnie kilka tygodni, które mógł dołożyć do tej krótkiej kartoteki smoka. Biedna istota, która musiała cierpieć. Dzielił z nim to cierpienie, dzielił z nim ten ból. Przyglądał się uważnie każdemu słowu na kartkach, istniała szansa, on ją dostrzegał, nie potrafił jednak znaleźć odpowiedniego rozwiązania, jeszcze nie teraz, ale pewnego dnia obudzi się i będzie wiedział, że to właśnie ten czas. Zamknął teczkę i odłożył na poprzednią.
Usiadł przy biurko, a krzesło skrzypnęło okrutnie, przypominając mu jak jeszcze wiele ma do zrobienia. Beliar... Brat Azaela. W przeciwieństwie do niego rozwijał się prawidłowo. Budził postrach, był o wiele masywniejszy. Zupełnie tak, jakby odebrał coś Azaelowi, sam łaknąc jak najwięcej. To ironiczne, ich "rodzice" nie podzielili genów równo, jednemu dając więcej, drugiemu mniej. Miał niespełna rok, a już wykazywał potrzebę dominacji. Rosier obawiał się nieco, że mógłby spróbować walki z Ancalagonem, co mogłoby skończyć się tragicznie w skutkach. Notatek było kilka, umieścił je w teczce zamykając ją i odkładając obok. Mathieu odczuwał dziwne ukłucie żalu, że ten jeden smok tak doskonale radził sobie w środowisku, podczas gdy inny cierpiał samotność. Bolesne i przykre.
Edrea... Nie była Albionem. Wyspiarka Rybojadka, która znajdowała się w izolacji, podobnie jak Azael. Długi okres hibernacji, później wylądowała u nich. Z nią również Mathieu w pewnym sensie się utożsamiał. Edrea i Azael to dwa smoki, którym poświęcał wyjątkowo dużo czasu. Także w tym przypadku większość notatek wyszła spod jego ręki. Dzisiejszego ranka był obok jej terrarium, przywykła już do nowego miejsca, a raczej zachowanie było dużo lepsze niż wcześniej. Reagowała na niego. Z uśmiechem sięgnął po pióro, przyjemne w dotyku, miękkie, idealnie dopasowane do jego dłoni. Zanurzył końcówkę w kałamarzu i przyłożył do czystej karty, aby zapisać kilka obserwacji z dzisiejszego poranka. Radziła sobie, postępy były widoczne. Mathieu chciałby jej wolności, jednocześnie, aby była obok. Długotrwałe przetrzymywanie w terrarium nie wpływało dobrze na żadnego smoka. Dlatego liczył na to, że pewnego dnia będzie mogła poczuć wolność. Odłożył pióro po krótkiej chwili, wkładając kolejne karty do teczki, zamykając ją z cichym stuknięciem. Odłożył na bok, sięgając po kolejną.
Hyphari... Jeden z mniejszych, a raczej drobniejszych smoków. Przesunął wzrokiem po pierwszej karcie i odszukał odpowiednich notatek. Była skarbem, przysłowiowo złotym smokiem, łagodna, nie atakowała. W ostatnich tygodniach nie była sprowokowana do walki, więc nie było z nią problemów. Podobnie jak brak pięciu łusek, nie odbijał się na jej zdrowiu czy zachowaniu. Pamiętał doskonale jak je straciła, a raczej w którym momencie. Lubił obserwować jej loty, była nieco mniejsza od innych osobników, wyglądała imponująco przecinając chmury nad rezerwatem. Rosier mógłby zachwycać się nią w nieskończoność. Nie, on mógłby zachwycać się każdym smokiem.
Lazarus... Kolejny wyjątkowy smok. Sto osiemnaście lat żywota z bardzo utrudniającym problemem. Wysoka temperatura jego ognia sprawiła, że sięgał po niego bardzo rzadko. W ostatnich tygodniach ani razu, tak wynikało z obserwacji. Koścista budowa ciała nie uległa zmianie, nie zauważyli nieprawidłowości. Niechętnie przystawał do walki, będąc pozbawionym jednej z najważniejszych broni. Nie tyle pozbawionym, co niepotrzebnie narażającej jego własne zdrowie i życie. Nie ryzykował, inteligentna bestia. Rosier wpiął notatki i zamknął jego teczkę, przy okazji zdmuchując z niej warstwę kurzu.
Lharos... Kolejny odizolowane smok, ze względu na słabą budowę i zerwaną błonę w lewym skrzydle. Walczył, ale nie podołał. Dlatego zapadła decyzja i skierowaniu go do Terrarium, gdzie przede wszystkim dbano o jego bezpieczeństwo. Z zapisków wynikało jasno, że nie sprawiał problemów w ostatnich tygodniach. Brak problemów żywieniowych, brak problemów w zachowaniu, brak problemów zdrowotnych. To najważniejsze. Dbanie o każdy szczegół życia odizolowanego smoka miał ogromne wrażenie. Teczka została uzupełniona zapiskami i odłożona na miejsce.
Podniósł wzrok na zegar, nie spieszył się z wykonywaniem pracy, nie chcąc popełnić błędu w umiejscawianiu kart. Chwila przerwy należała się również i jemu. Rozprostował kości, rozciągnął kręgosłup i podszedł do okna. Widok był ograniczony, a jednak wprawne oko smokologa mogło dostrzec białego albiona przecinającego niebo. Kilka chwil i rozpoznawał osobnika. Każdy zapadł mu w pamięci, każdy był bliski jego sercu. Będąc w rezerwacie poświęcał całą uwagę tylko tym istotom, nie kierując się innymi myślami. Kilka chwil beztroskiej obserwacji i mógł wrócić do działania.
Neenhjar... Były z nim niemałe problemy. Na całe szczęście udało się go ochronić przed wyrokiem skazującym, jeszcze na długo zanim Mathieu pojawił się na świecie. Wątpił nawet, żeby jego ojciec mógł to pamiętać. Agresywny smok, w którego kartach widniało kilka uwag na temat wdawania się w walki. Jego terytorialne usposobienie i wrodzona agresja nie pozwalały mu na inne zachowania. Te karty zostały wpięte, uzupełniając bogatą kolekcję jego nieco ponad stuletniego żywota.
Risaran... Często zapominał o jej obecności w Rezerwacie. Bardzo cicha, ale również wyjątkowa. Jej łuski były twardsze niż innych okazów, ale przez to miała problem ze ścieraniem pazurów. Wzrok Rosiera przebiegł po nowych kartach, zapisano na nich, że w ostatnich tygodniach problem został rozwiązany przy pomocy magii. Czasowe działanie, o które musieli dbać regularnie, aby Risaran miała komfort i mogła dalej poruszać się z lekkością i pełną swobodą. Najważniejsze, że robili to regularnie, a wpis na ten temat zawsze znajdował się tam gdzie powinien.
Silibinas... Najpiękniejszy z okazów, według każdego w Rezerwacie. Miał idealną budowę, czysta perfekcja. Mógłby robić za przykład w książkach. Dumny i okazały. W ostatnich tygodniach nie sprawiał problemów, żywienie przebiegało prawidłowo, nie wykazywał też problemów zdrowotnych. Duma rezerwatu. Mathieu obawiał się, że w walce Silibinas mógłby uszkodzić to swoje perfekcyjne ciało, na szczęście do tej pory nic takiego nie miało miejsca. Mógł odetchnąć z ulgą.
Socharis... Nie każdy smok wiódł idealny żywot. Również i ten osobnik sprawił problemy. Zwiał z rezerwatu i raczył się mugolami, co oczywiście czasem się zdarzało. Silny instynkt łowiecki dyktował mu takie postępowanie. Dlatego przywiązywali większą uwagę do tego smoka, pilnując, aby takie przypadki nie miały więcej miejsca. Z notatek jasno wynikało, że choć wykazywał się nadmierną energią, nie próbował po raz kolejny wybrać się na krwawe łowy. Choć tyle dobrego.
Tanatos... Smok, którego Mathieu Rosier rozumiał aż zanadto. Nie przepadał za towarzystwem, preferował odosobnienie. Zupełnie jak on, uderzające podobieństwo i ogromne zrozumienie. Tanatos miał liczne blizny, które na szczęście nie utrudniały jego żywota. Bardzo rzadko widziany za dnia, wszak nie przepadał za światłem. Mathieu obrócił ledwie jedną kartkę z notatnika, z której jasno wynikało, że przez ostatnie tygodnie widywany był jedynie nocą. Bez problemów, bez nadmiernej agresji, bez walki.
Teddris... Imię wybrane przez małżonkę Tristana, pasujące do srebrnika. Notatek na jego temat było całkiem sporo, Mathieu zagłębił się w nie na dłuższą chwilę. Asymilacja przebiegała pomyślnie, po nadaniu imienia pod koniec zeszłego roku wiele się zmieniło. Częściej widywany, żywiony odpowiednio, wyraźnie nie było z nim problemów. To pierwszy tego rodzaju smok w ich Rezerwacie, a Rosier miał nadzieję, że pewnego dnia będzie mógł zobaczyć go w pełnej krasie. Zatrzymał na moment wzrok na kartce i uśmiechnął się. Wyraźnie lubił jeden rodzaj ptactwa, a oznaczało, że coraz lepiej czuł się w Srebrnym Stawie.
Valsharessa... Kilka notatek na jej temat znalazło się w dłoni Mathieu. Do tej pory odmawiała przyjmowania pokarmu w postaci owiec, ale chyba każdy przywykł do jej złośliwej, wybrednej natury. Na kartce było napisane wyraźnie, że przez dwa dni ignorowała pokarm, najwyraźniej nie była oczarowana cielęciną, później jednak zmieniła zdanie. Kapryśna, jak to już bywało ze smokami. Takie sytuacje zawsze go bawiły. Większość smoków w Rezerwacie należała do jednego gatunku, a jednak każdy różnił się od siebie w znacznym stopniu.
Valencier... Smok pozbawiony zębów. W notatkach widniał zapisek, że w ostatnich tygodniach zaatakował kiedy pojawił się nowy pracownik. Przypominanie, że ten smok nie przepada za osobami, których nie zna było najwyraźniej niewystarczającym środkiem. Nic poważnego na szczęście się nie stało, choć trzeba będzie porozmawiać z innymi, tak nie mogło to wyglądać. Smok, który wiele przeszedł nie powinien być narażany na więcej problemów.
Zirael... Kolejny młodzik, wykluty w tym samym czasie co Azael i Beliar. Budowa prawidłowa, rozwój również. W notatkach było jedynie kilka wzmianek o wyraźnym strachu przed Beliarem. Nie było to dla niego zaskakujące, od ponad roku obserwował te smoki i wiedział jak się zachowują. Kwestia przywyknięcia. Niemniej jednak, również i jego teczka została przygotowana i odłożona na miejsce.
Wszystko znalazło się tam gdzie powinno. Mathieu odłożył dokumenty na miejsce, zgodnie z kolejnością alfabetyczną, odnosząc puste klasery do kolejnych notatek. Musieli uzupełniać je na bieżąco, aby wszystko było prawidłowo. Rzucił okiem na zegarek i rozprostował plecy, kierując się do wyjścia z Kancelarii. Zamierzał jeszcze spędzić kilka chwil nad Srebrnym Stawem. Miał okazję korzystać z nieco cieplejszej pogody, a to miejsce miało swój wyjątkowy urok. Najważniejsze jednak, że wykonał zadanie zlecone mu przez Tristana. Dbanie o to miejsce było najważniejszym obowiązkiem. A obserwacja smoków i możliwość przebywania z nimi... najczystszą przyjemnością.
KONIEC
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Główne Wrota -> Kancelaria
Główne Wrota Rezerwatu Albionów Czarnookich znajdowały się stosunkowo niedaleko Kancelarii, a to właśnie tam skierował się Mathieu i Friedrich. Tereny Rezerwatu były rozległe, ogromne i trzeba było je znać bardzo dobrze, aby nie zgubić się wśród krętych ścieżek prowadzących przez ogrody. Na szczęście tego udało im się uniknąć. Budynek widoczny był z miejsca, w którym stali i wystarczyło kilka minut, aby weszli do chłodnego pomieszczenia w Kancelarii. Specyficzny zapach pergaminu i niezliczona ilość drobiazgów związanych w pracą w Rezerwacie zawieszona na ścianach. Miejsce, które Rosier uważał za spokojne i odległe od tego, co niejednokrotnie działo się w ogrodach Rezerwatu. Niestety, spędzał tu również większą część swojego dnia, znając dokładnie każdy zakamarek kancelarii. Był prawą ręką Tristana, zarządcy tego miejsca i jego obowiązki nie sprowadzały się jedynie do opieki nad smokami. Nigdy specjalnie mu to nie przeszkadzało.
- Proszę chwilę zaczekać. - wskazał na fotele przy kominku i stojący między nimi stolik. Sam zniknął w dziale dokumentów i wrócił po krótkiej chwili, niosąc ze sobą jedną z teczek. Do tego miejsca nie każdy mógł wejść, więc Mathieu musiał odszukać dokumentację kobiety i pokazać ją Friedrichowi. Przezorny zawsze ubezpieczony - a mężczyzna musiał otrzymać potwierdzenie, że kobieta już tu nie pracuje. Rosier usiadł w drugim fotelu, otworzył teczkę i wyjął jedną z kartek. - Tutaj jest dokument, data złożenia na nasze ręce i przycięcia rezygnacji ze stanowiska. - pokazał mu pergamin, na którym starannie wszystko zostało wypełnione, a kobieta podpisała się pod nim własnym imieniem i nazwiskiem. Tyle mógł zrobić, reszta dokumentacji nie była Friedrichowi potrzebna, w końcu ich również obejmowały pewne tajemnice służbowe. Zapiski dotyczące jej pracy nie wniosą nic do sprawy, stąd wykazanie jedynie tego dokumentu.
- Posiadam informacje dotyczące miejsca zamieszkania, ale podejrzewam, że to zostało już przez Pana sprawdzone. Najczęściej pracowała z... Josephem Fudgem. Nie sądzę jednak, aby posiadał informacje na jej temat. Niemniej jednak, poślę po niego i będziecie mogli porozmawiać. - dodał jeszcze. Nie wiedział jak bardziej może mu pomóc.
Główne Wrota Rezerwatu Albionów Czarnookich znajdowały się stosunkowo niedaleko Kancelarii, a to właśnie tam skierował się Mathieu i Friedrich. Tereny Rezerwatu były rozległe, ogromne i trzeba było je znać bardzo dobrze, aby nie zgubić się wśród krętych ścieżek prowadzących przez ogrody. Na szczęście tego udało im się uniknąć. Budynek widoczny był z miejsca, w którym stali i wystarczyło kilka minut, aby weszli do chłodnego pomieszczenia w Kancelarii. Specyficzny zapach pergaminu i niezliczona ilość drobiazgów związanych w pracą w Rezerwacie zawieszona na ścianach. Miejsce, które Rosier uważał za spokojne i odległe od tego, co niejednokrotnie działo się w ogrodach Rezerwatu. Niestety, spędzał tu również większą część swojego dnia, znając dokładnie każdy zakamarek kancelarii. Był prawą ręką Tristana, zarządcy tego miejsca i jego obowiązki nie sprowadzały się jedynie do opieki nad smokami. Nigdy specjalnie mu to nie przeszkadzało.
- Proszę chwilę zaczekać. - wskazał na fotele przy kominku i stojący między nimi stolik. Sam zniknął w dziale dokumentów i wrócił po krótkiej chwili, niosąc ze sobą jedną z teczek. Do tego miejsca nie każdy mógł wejść, więc Mathieu musiał odszukać dokumentację kobiety i pokazać ją Friedrichowi. Przezorny zawsze ubezpieczony - a mężczyzna musiał otrzymać potwierdzenie, że kobieta już tu nie pracuje. Rosier usiadł w drugim fotelu, otworzył teczkę i wyjął jedną z kartek. - Tutaj jest dokument, data złożenia na nasze ręce i przycięcia rezygnacji ze stanowiska. - pokazał mu pergamin, na którym starannie wszystko zostało wypełnione, a kobieta podpisała się pod nim własnym imieniem i nazwiskiem. Tyle mógł zrobić, reszta dokumentacji nie była Friedrichowi potrzebna, w końcu ich również obejmowały pewne tajemnice służbowe. Zapiski dotyczące jej pracy nie wniosą nic do sprawy, stąd wykazanie jedynie tego dokumentu.
- Posiadam informacje dotyczące miejsca zamieszkania, ale podejrzewam, że to zostało już przez Pana sprawdzone. Najczęściej pracowała z... Josephem Fudgem. Nie sądzę jednak, aby posiadał informacje na jej temat. Niemniej jednak, poślę po niego i będziecie mogli porozmawiać. - dodał jeszcze. Nie wiedział jak bardziej może mu pomóc.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Rozumiał.
Aż nazbyt doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wyglądają podobne sytuacje. Mało kto zwierzał się pracodawcom, większość paskudnie kłamała w kwestii nawet najprostszych faktów. A on musiał dociekać prawdy. Szukać informacji, poszlak oraz łączyć wszystkie, nawet najmniejsze szczegóły w całość. Kiwnął jedynie głową, gdy słowa dotyczące kłamstwa uleciały z ust lorda, nie czując potrzeby by mówić coś więcej. Nie odpowiedział również na kolejne jego słowa, w ciszy ruszając za młodym lordem Rosier. Zielone spojrzenie uważnie rozglądało się podczas krótkiej drogi do gabinetu. Wyszukiwał szczegółów, niewielkich detali jakie mogłyby zdradzić mu informacje, nawet jeśli to nie rezerwat był jego obiektem zainteresowania. Jednocześnie bezwiednie, z zwykłym, prostym nawyku poszukiwał drogi odwrotu. Nie zwykł uciekać, umysł wyszkolony w polowaniach zdawał się jednak pracować na innych trybach, chcąc przygotować się na każdą możliwość.
I w biurze zielone spojrzenie uważnie zlustrowało otoczenie. Przyglądał się dekoracjom, meblom oraz innym, bardziej nie istotnym szczegółom, a gdy mężczyzna wskazał na fotele przy kominku, ciężkim krokiem podszedł do nich, by ostrożnie zasiąść na miejscu. Oczekiwał. Spokojnie, zastygając niczym woskowa figura. Poruszył się dopiero, gdy mężczyzna wyciągnął w jego stronę odpowiedni dokument. Szorstkie palce zacisnęły się na pergaminie, a uważne spojrzenie prześledziło wszystkie, zapisane tam informacje. Dłużej skupił się na dacie, jaka znajdowała się na dokumencie.
- Faktycznie, wymówienie zostało złożone ledwie kilka dni po przesłuchaniu… - Odpowiedział, a wyraz głębokiego zamyślenia przyozdobił jego twarz. Niefortunnie, liczył, że jeszcze dzisiejszego dnia odnajdzie szlamoluba i zrobi z nim to, co mu zlecono. Polowanie zanosiło się na dłuższe oraz bardziej żmudne, niż się zanosiło.
- Znam adres… Byłem tam, nim przyszedłem tutaj. Rezerwat był drugą poszlaką, najbardziej pewną z tych, które udało mi się zebrać. - Wyjaśnił, odkładając kartkę na blat stołu. Więcej informacji już z niej nie wyczyta.
- Będę wdzięczny, lordzie Rosier. Doceniam chęci pomocy w tej słusznej sprawie. Czasem wystarczy jedna, pozornie nic nie znacząca informacja, abym był w stanie podchwycić kolejny trop. - Odpowiedział zgodnie z prawdą. Doskonale wiedział, jak poszukiwać ludzi oraz skąd czerpać odpowiednie informacje. W jego słowach dało się wyczuć charakterystyczny niemiecki akcent, będący jego dumą. Nie mieszkał długo w Anglii, jednocześnie nie mając najmniejszego zamiaru, aby zmieniać tę kwestię.
Aż nazbyt doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wyglądają podobne sytuacje. Mało kto zwierzał się pracodawcom, większość paskudnie kłamała w kwestii nawet najprostszych faktów. A on musiał dociekać prawdy. Szukać informacji, poszlak oraz łączyć wszystkie, nawet najmniejsze szczegóły w całość. Kiwnął jedynie głową, gdy słowa dotyczące kłamstwa uleciały z ust lorda, nie czując potrzeby by mówić coś więcej. Nie odpowiedział również na kolejne jego słowa, w ciszy ruszając za młodym lordem Rosier. Zielone spojrzenie uważnie rozglądało się podczas krótkiej drogi do gabinetu. Wyszukiwał szczegółów, niewielkich detali jakie mogłyby zdradzić mu informacje, nawet jeśli to nie rezerwat był jego obiektem zainteresowania. Jednocześnie bezwiednie, z zwykłym, prostym nawyku poszukiwał drogi odwrotu. Nie zwykł uciekać, umysł wyszkolony w polowaniach zdawał się jednak pracować na innych trybach, chcąc przygotować się na każdą możliwość.
I w biurze zielone spojrzenie uważnie zlustrowało otoczenie. Przyglądał się dekoracjom, meblom oraz innym, bardziej nie istotnym szczegółom, a gdy mężczyzna wskazał na fotele przy kominku, ciężkim krokiem podszedł do nich, by ostrożnie zasiąść na miejscu. Oczekiwał. Spokojnie, zastygając niczym woskowa figura. Poruszył się dopiero, gdy mężczyzna wyciągnął w jego stronę odpowiedni dokument. Szorstkie palce zacisnęły się na pergaminie, a uważne spojrzenie prześledziło wszystkie, zapisane tam informacje. Dłużej skupił się na dacie, jaka znajdowała się na dokumencie.
- Faktycznie, wymówienie zostało złożone ledwie kilka dni po przesłuchaniu… - Odpowiedział, a wyraz głębokiego zamyślenia przyozdobił jego twarz. Niefortunnie, liczył, że jeszcze dzisiejszego dnia odnajdzie szlamoluba i zrobi z nim to, co mu zlecono. Polowanie zanosiło się na dłuższe oraz bardziej żmudne, niż się zanosiło.
- Znam adres… Byłem tam, nim przyszedłem tutaj. Rezerwat był drugą poszlaką, najbardziej pewną z tych, które udało mi się zebrać. - Wyjaśnił, odkładając kartkę na blat stołu. Więcej informacji już z niej nie wyczyta.
- Będę wdzięczny, lordzie Rosier. Doceniam chęci pomocy w tej słusznej sprawie. Czasem wystarczy jedna, pozornie nic nie znacząca informacja, abym był w stanie podchwycić kolejny trop. - Odpowiedział zgodnie z prawdą. Doskonale wiedział, jak poszukiwać ludzi oraz skąd czerpać odpowiednie informacje. W jego słowach dało się wyczuć charakterystyczny niemiecki akcent, będący jego dumą. Nie mieszkał długo w Anglii, jednocześnie nie mając najmniejszego zamiaru, aby zmieniać tę kwestię.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
- Możemy sądzić, że miała świadomość faktu, iż w pewnym momencie wyjdzie na jaw jej kłamstwo. - zasugerował. Wszystko by na to wskazywało. Przesłuchanie się odbyło, kobieta sięgnęła po kłamstwa i parę dni później zrezygnowała z pracy. Osoby pracujące w Rezerwacie Albionów wiedziały o stanowisku Rosierów wobec szlam, stąd pewnie jej próba nienarażania się na wykrycie prawdy. Unikała osób, które mogły się czegokolwiek domyślić. Friedrichowi z pewnością nie trzeba było tego mówić. Znał się na swoich fachu i potrafił powiązać fakty. Rosier znał się na swojej robocie, a on na swojej. Jedynie co mógł to pomóc mu w tej kwestii, jako osoba sprawująca pieczę nad rezerwatem pod nieobecność Tristana, jako jego prawa ręka i wsparcie. Dlatego tu był, aby jego kuzyn nie miał dodatkowo takich spraw na głowie.
- Poślę po niego. - powiedział spokojnie i podniósł się z fotela. Wyszedł na moment za drzwi i posłał jednego pracownika po Josepha. Skoro mógł pomóc w ten sposób, z pewnością to zrobi. Mężczyzna zjawił się kilka chwil później, w korytarzu jeszcze Mathieu polecił mu szczerą rozmowę z Friedrichem i niezatajanie żadnych faktów, bo jeśli tylko się dowie, że coś takiego miało miejsce, nie skończy się to zbyt dobrze. Po chwili dopiero weszli ponownie do pomieszczenia i Mathieu usiadł w fotelu. Zamierzał być przy tym obecny, wszak o pracownika chodziło o sytuację związaną z rezerwatem Albionów. To miało dla niego największe znaczenia, nie chciał, aby cokolwiek tutaj ucierpiało.
- Pan Schmidt ma do Ciebie kilka pytań. Możecie zaczynać. - powiedział z powagą w głosie i wziął do ręki dokumenty. Nigdy nie narzekał na pracę kobiety, swoje zadania wykonywała solidnie i przykładała się do nich. Niemniej jednak, kiedy chciała odejść nie mogli jej zatrzymywać. To praca, a nie niewola. Odchrząknął zauważając w dokumentach błąd, nie były posegregowane w odpowiedniej kolejności. Nie przepadał za tym. To jego miejsce pracy i wszystko powinno mieć swoje miejsce, szczególnie tak istotne sprawy. Dlatego od razu zabrał się za poprawienie tego problemu. Będzie musiał wysłać kogoś do archiwum, żeby zapanował tam porządek.
- Poślę po niego. - powiedział spokojnie i podniósł się z fotela. Wyszedł na moment za drzwi i posłał jednego pracownika po Josepha. Skoro mógł pomóc w ten sposób, z pewnością to zrobi. Mężczyzna zjawił się kilka chwil później, w korytarzu jeszcze Mathieu polecił mu szczerą rozmowę z Friedrichem i niezatajanie żadnych faktów, bo jeśli tylko się dowie, że coś takiego miało miejsce, nie skończy się to zbyt dobrze. Po chwili dopiero weszli ponownie do pomieszczenia i Mathieu usiadł w fotelu. Zamierzał być przy tym obecny, wszak o pracownika chodziło o sytuację związaną z rezerwatem Albionów. To miało dla niego największe znaczenia, nie chciał, aby cokolwiek tutaj ucierpiało.
- Pan Schmidt ma do Ciebie kilka pytań. Możecie zaczynać. - powiedział z powagą w głosie i wziął do ręki dokumenty. Nigdy nie narzekał na pracę kobiety, swoje zadania wykonywała solidnie i przykładała się do nich. Niemniej jednak, kiedy chciała odejść nie mogli jej zatrzymywać. To praca, a nie niewola. Odchrząknął zauważając w dokumentach błąd, nie były posegregowane w odpowiedniej kolejności. Nie przepadał za tym. To jego miejsce pracy i wszystko powinno mieć swoje miejsce, szczególnie tak istotne sprawy. Dlatego od razu zabrał się za poprawienie tego problemu. Będzie musiał wysłać kogoś do archiwum, żeby zapanował tam porządek.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kiwnął głową w odpowiedzi na słowa młodego Lorda. Nigdy nie należał do rozmownych bądź wylewnych osób, woląc posługiwać się konkretami oraz poświęcać czas na dokładną obserwację. Mathieu wzbudził w nim pewne podejrzenia. Nie były to jednak domysły złe, bądź sprawiające, by zaczął grzebać w jego przeszłości… Raczej ciekawe. Interesujące. Mogące przydać się w przyszłości, jaka się przed nim rysowała. I w odpowiednim momencie miał zamiar z nich skorzystać.
Pomruk zadowolenia umknął z jego ust, gdy mężczyzna zapowiedział przyprowadzenie odpowiedniego pracownika. A gdy tylko pozostał sam w gabinecie wstał ze swojego miejsca, by przejść się po pomieszczeniu. Sprawdzić, co czai się za oknem; przyjrzeć wystawionym eksponatom… Nie sięgnął jednak do dokumentów. Postawienie się w miejscu wroga Rosierów z pewnością nie było mądrym posunięciem.
A gdy Lord Rosier powrócił do pomieszczenia z pracownikiem, który mógł posiadać cenne informacje, mężczyzna nie wrócił na swoje miejsce. Założył jedynie ręce na piersi, uważnie obserwując pracownika rezerwatu chłodnym spojrzeniem zielonych tęczówek.
- Gertrude Hornbeam. Mów wszystko, co wiesz. Zachowanie, znajomi, nawyki… I nie próbuj nic ukrywać. - Proste polecenie powędrowało w kierunku Josepha. A Friedrich Schmidt z pewnością nie prezentował się jako ktoś lekki w obejściu… Bądź ktoś, kto znosił długie lanie wody oraz słodkie kłamstewka.
Uważnie słuchał wszystkich słów, jakie padały z ust pracownika rezerwatu. I jak sądził, zwykła, pozornie prosta rozmowa naprowadziła go na jedno z możliwych rozwiązań. W miarę, jak mężczyzna mówił, na wargach szmalcownika pojawił się nieprzyjemny, wilczy uśmiech - uśmiech łowcy, który odnalazł trop swojej ofiary. Zielone spojrzenie powędrowało w kierunku Lorda. Czy wiedział, jak cenny trop mu podał? Nie, z pewnością nie.
A gdy pracownik skończył opowieść, Friedrich westchnął, zupełnie go ignorując.
- Dziękuję, lordzie Rosier. Dowiedziałem się wystarczająco, aby móc dalej pracować. -Odparł, jak miał w zwyczaju - odrobinę tajemniczo oraz lakonicznie. - Jeśli Lord sobie życzy, mogę wysłać informację o przebiegu śledztwa. I służę pomocą, jeśli byłaby potrzebna. - Szczodra oferta padła z jego ust. Szlachcice płacili najlepiej, a on nie bał się żadnej, brudnej roboty jaka mogła spaść na jego ramiona.
Friedrich Schmidt uprzejmie pożegnał się z młodym lordem, by opuścić rezerwat… I ruszyć tropem poszukiwanej ofiary.
| zt.
Pomruk zadowolenia umknął z jego ust, gdy mężczyzna zapowiedział przyprowadzenie odpowiedniego pracownika. A gdy tylko pozostał sam w gabinecie wstał ze swojego miejsca, by przejść się po pomieszczeniu. Sprawdzić, co czai się za oknem; przyjrzeć wystawionym eksponatom… Nie sięgnął jednak do dokumentów. Postawienie się w miejscu wroga Rosierów z pewnością nie było mądrym posunięciem.
A gdy Lord Rosier powrócił do pomieszczenia z pracownikiem, który mógł posiadać cenne informacje, mężczyzna nie wrócił na swoje miejsce. Założył jedynie ręce na piersi, uważnie obserwując pracownika rezerwatu chłodnym spojrzeniem zielonych tęczówek.
- Gertrude Hornbeam. Mów wszystko, co wiesz. Zachowanie, znajomi, nawyki… I nie próbuj nic ukrywać. - Proste polecenie powędrowało w kierunku Josepha. A Friedrich Schmidt z pewnością nie prezentował się jako ktoś lekki w obejściu… Bądź ktoś, kto znosił długie lanie wody oraz słodkie kłamstewka.
Uważnie słuchał wszystkich słów, jakie padały z ust pracownika rezerwatu. I jak sądził, zwykła, pozornie prosta rozmowa naprowadziła go na jedno z możliwych rozwiązań. W miarę, jak mężczyzna mówił, na wargach szmalcownika pojawił się nieprzyjemny, wilczy uśmiech - uśmiech łowcy, który odnalazł trop swojej ofiary. Zielone spojrzenie powędrowało w kierunku Lorda. Czy wiedział, jak cenny trop mu podał? Nie, z pewnością nie.
A gdy pracownik skończył opowieść, Friedrich westchnął, zupełnie go ignorując.
- Dziękuję, lordzie Rosier. Dowiedziałem się wystarczająco, aby móc dalej pracować. -Odparł, jak miał w zwyczaju - odrobinę tajemniczo oraz lakonicznie. - Jeśli Lord sobie życzy, mogę wysłać informację o przebiegu śledztwa. I służę pomocą, jeśli byłaby potrzebna. - Szczodra oferta padła z jego ust. Szlachcice płacili najlepiej, a on nie bał się żadnej, brudnej roboty jaka mogła spaść na jego ramiona.
Friedrich Schmidt uprzejmie pożegnał się z młodym lordem, by opuścić rezerwat… I ruszyć tropem poszukiwanej ofiary.
| zt.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
| 01/10/1957 |
Koniec września obfitował w wydarzenia trudne, częściowo niezrozumiałe i jednocześnie niebywale motywujące. Praca w Rezerwacie to jedno, a doprowadzenie do ładu i porządku istniejącego świata powinno stać się priorytetem dla każdego czarodzieja. Niestety, wciąż po ziemi chodzili tacy, który bunt mieli za jedyne rozsądne wyjście. Obrońcy szlam i innych osobników, którzy nie powinni mieć możliwości posługiwania się magią. Świat bez nich byłby o wiele piękniejszy, jednak w czasach wojny należało postępować rozważnie i podejmować odpowiednie kroki, aby szala zwycięstwa przechylała się na ich stronę. Na terenie Hrabstwa Kent leżał Rezerwat Albionów, a samo Hrabstwo znajdowało się pod bezpośrednią władzą panującego rodu Rosierów. Mathieu był jego członkiem, z dumą reprezentował poglądy polityczne i opowiadał się po odpowiedniej stronie. Niestety, działania wojenne i panoszący się zdrajcy i niegodziwcy uderzali również w to miejsce, co mogło bezpośrednio działać na szkodę samego Rezerwatu, a na to pozwolić nie mógł w żadnym wypadku.
Zjawił się rankiem w Rezerwacie, aby na świeżo przemyśleć najważniejsze kwestie i zapobiec zniesławieniu tego pięknego miejsca. Nie pojmował jak niegodziwi mogli w taki sposób sprzeciwiać się nieuniknionemu, mało tego… jak mogli dążyć do działań negatywnie wpływających na całe społeczeństwo czarodziejów. Wszak to ich obarczał odpowiedzialnością za wszelkie straty moralne ludu i za straty w samych ludziach. Gdyby nie buntownicza postawa tak wielu z nich najpewniej udałoby się uniknąć wielu konsekwencji, które wojna za sobą niosła. Nie każdy jednak pojmował swoje czyny i nie przywiązywał wagi do tego jak wpływają one na całokształt. Dopijał poranną kawę kończąc list, który wystosował do Friedricha Schmidta, mężczyzna mógł pomóc w sprawie, tak jak niegdyś Rosier pomógł jemu. Ich wspólna droga miała szansę bytu, biorąc pod uwagę fakt, że przyświecały im jednakowe ideały. Dlatego na jego wsparcie liczył i właśnie dlatego wystosował zaproszenie do Rezerwatu na rozmowę. Bądź co bądź, liczyła się nie tylko łącząca ich sprawa, ale również dobre imię Rezerwatu Albionów Czarnookich, w które działania szlamolubnych mogły ugodzić.
Najważniejszym było odpowiednie rozplanowanie działania. Musiał się dobrze przygotować, ale również wypełnić wszelkie obowiązki związane z pracą w Rezerwacie. Lista jego działań nie była kolosalnie długa, przygotowanie zamówień świeżego mięsa i żywych zwierząt, które miały być dostarczone dla smoków w najbliższych dniach. Magiczne stworzenia musiały zdobyć pożywienie, a z uwagi na fakt, iż w ich naturalnym środowisku nic z ich „menu” nie występowało, włodarze Rezerwatu w Kent musieli zadbać o dostęp do świeżego jadła. Przygotowanie list i kontakt z dostawcami, to była bieżąca sprawa, która umknąć mu nie mogła. Wtorkowy poranek musiał zacząć się od tego, a później dopiero przejdzie do małej sterty listów spoczywających na jego biurku w Kancelarii. Niejednemu mogło się wydawać, że to praca łatwa i bezproblemowa, czasem jednak musieli zmierzyć się z poważnymi sprawami, które nie mogły oczekiwać, ani liczyć na zwłokę. Głowę wciąż zaprzątały mu pogłoski, które słyszał, nie mógł w pełni skupić się na swoich działaniach. Podszedł do okna gabinetu i spojrzał przez nie na Rezerwat. Miejsce, które było jego azylem, bezpieczną przystanią i drugim domem było zagrożone, narażone na niegodnych… narażone z ich powodu. Nie spocznie, póki nie znajdzie wszystkich przez których azyl Albionów był zagrożony i choćby miał ich udusić własnymi rękoma… wolałby jednak posiłkować się magią. Niemniej jednak, Rezerwat zasługiwał na najlepszą protekcję i opiekę, a jeśli miało się to wiązać z rozlewem krwi… najchętniej nakarmiłby szlamami Ancalagona, ale obawiałby się o jego żołądek. Zdrada była najgorszym czynem, a ludzie jednak po nią sięgali, dopuszczając się najróżniejszych występków przeciwko nim. Westchnął cicho, wyrywając się z zamyślenia. Powinien skupić się na czynnościach związanych z Rezerwatem, wydać kilka solidnych rozkazów i ostrzec każdego z osobna, że jeśli na tym terenie jest ktokolwiek, kto ma jakiekolwiek informacje na temat szlamolubów, a je przemilczy… niech spodziewa się, że upadek z Kredowych Klifów byłby najprzyjemniejszym, co mogłoby ich w życiu spotkać.
Pozostawił więc za sobą papierologię, częściowo skończoną, częściowo pozostawioną na później i ruszył w kierunku ogrodów Rezerwatu. To wszystko nie było dla niego łatwe, planował skonsultować się z Tristanem, wszak to Lord Nestor i jego brat. Nie uważał, aby musiał uzyskać od niego pozwolenie na prowadzenie śledztwa w kierunku zagrożenia dla Kent, ale z pewnością jego dobre rady mogły okazać się cenne. Był bardziej doświadczony i posiadał większą wiedzę na różne tematy. Tymczasem jednak nie zamierzał zabawiać się w filozofa i snuć wymysły we własnej głowie, a czynnie działać w tym kierunku. Najważniejszym było, aby robić coś, co przyniesie odpowiednie efekty. Skierował się ku szklarniom, gdzie jeden z pracowników przygotowywał materiały dla smoków. Przystanął na chwilę i zamyślił się. Przypomniał sobie wizytę Schmidta, dotyczącą kobiety, która ukrywała swojego męża i pracowała tutaj, w rezerwacie. Jak cenne mogły okazać się informacje prowadzone w toku jego śledztwa… Dobrze, że zawczasu napisał do niego i spotkanie będzie jedynie formalnością. Podszedł do pracownika w końcu, a ten na jego widok ukłonił się.
- Pamiętasz sierpniową wizytę pana Schmidta? – spytała, wyraźnie lustrując jego sylwetkę spojrzeniem. W odpowiedzi zobaczył skinienie głowy i niepewność w oczach. – Powiedz mi… Twoim zdaniem Hornbeam była jedyną, która śmiałaby wystąpić przeciwko panującym zasadom? – dopytał jeszcze, opierając się o kilka skrzynek. To nie nacisk, ani trudna rozmowa. Zwyczajne pytanie odnośnie zdania, jakie pracownik posiadał na ten temat. W końcu rozmawiali ze sobą, znali się o wiele bardziej niż z Mathieu czy Tristanem. Może było coś, co wzbudziło jego zainteresowanie, coś co było… nietypowe. Oczekiwał szczerości, w końcu nie chciał wszystkich przesłuchiwać pod wpływem Veritaserum.
- Sądzę, że nikt nie byłby tak lekkomyślny jak ona, Lordzie Rosier. Wszyscy pracownicy zgadzają się z poglądami, które wyznajecie, wyznajemy wspólnie. – powiedział spokojnie, przystając na krótką chwilę. Mathieu zastanawiał się nad tym. Czy w dzisiejszych czasach można było ufać komukolwiek? Kilka miesięcy wcześniej miał okazję na własnej skórze przekonać się, jak to jest, kiedy ktoś występuje przeciwko nam. Nie pomagały gorące zapewnienia o podzielaniu poglądów Morgany, nie pomogło… w zasadzie nic. Zdrada jest wpisana w krew, być może zapisana gdzieś w gwiazdach. A na to więcej Rosierowie pozwolić sobie nie mogli, dlatego kiedy tylko zagrożenie dla Rezerwatu i słuszności sprawy pojawiało się na horyzoncie należało działać.
- Lordzie Rosier… doszły mnie słuchy, że w hrabstwie znajduje się wciąż kilka osób, które zaciekle będą bronić szlam… Nie znam co prawda nazwisk, ale spróbuje się dowiedzieć. – pracownik dopowiedział po chwili, spoglądając na Mathieu. – Domyślam się, że pytanie o Hornbeam wiąże się z tymi pogłoskami. – dodał jeszcze, dla sprostowania. Domyślił się, ale Lord nigdy nie ukrywał celu swojego zapytania. Najważniejsze, że również pracownicy Rezerwatu mieli świadomość sytuacji, byleby chcieli współpracować w walce o dobre imię rezerwatu.
- Owszem. Miej oczy szeroko otwarte i wytężony słuch… Jeśli tylko cokolwiek do Ciebie dojdzie, od razu przyjdź. – powiedział poważnie, licząc na to, że pracownik w razie czego wykona jego polecenie. Nie potrzebował nic więcej niż kiwnięcia głową. To najistotniejsze, przynajmniej dla niego. – Wszyscy, którzy działają lub działać będą na szkodę Rezerwatu, mogą spodziewać się jednoznacznej odpowiedzi. Nie będę żałować tych, którzy występują przeciwko nam. – dodał jeszcze na odchodne, nieco obniżonym i pewnym siebie tonem głosu. Bez zbędnych więcej słów ruszył przez ogrody, aby kontynuować wywiad. Nie było mu jednak dane uzyskać żadnych konkretów, pracownicy nie bratali się z szlamolubami, unikali takich osób i nie znali nazwisk. Każdy jednak wiedział co ma robić, kiedy tylko dojdą go słuchy o ewentualnych zdarzeniach tego pokroju. Wiedział, że zorganizowanie się i znalezienie winnych nie będzie takie proste, ale był gotów poświęcić naprawdę wiele, aby tylko wyeliminować każde zagrożenie stojące im na drodze.
Rezerwat był dla niego najważniejszy. Rozmowy z pracownikami to kilka godzin, które poświęcił, aby poszerzyć swoją wiedzę. Nie sądził, aby którykolwiek z nich miałby celowo okłamywać go, narażać się na śmierć. Jeśli żadne z działań nie przyniosą skutków będą musieli zagrać inaczej. Kiedy dzień pracy z wolna dobiegał końca Rosier wrócił do Kancelarii, gdzie zasiadł w wysokim krześle przy biurku, złapał w dłoń pióro i kałamarz i dokończył wypełnianie dokumentów, przygotowywanie list i planów działania. Nie pozostało mu nic innego jak przemyśleć wszystkie możliwości i podjąć działanie, bo bez tego… nigdzie nie dojdzie.
- k o n i e c -
Koniec września obfitował w wydarzenia trudne, częściowo niezrozumiałe i jednocześnie niebywale motywujące. Praca w Rezerwacie to jedno, a doprowadzenie do ładu i porządku istniejącego świata powinno stać się priorytetem dla każdego czarodzieja. Niestety, wciąż po ziemi chodzili tacy, który bunt mieli za jedyne rozsądne wyjście. Obrońcy szlam i innych osobników, którzy nie powinni mieć możliwości posługiwania się magią. Świat bez nich byłby o wiele piękniejszy, jednak w czasach wojny należało postępować rozważnie i podejmować odpowiednie kroki, aby szala zwycięstwa przechylała się na ich stronę. Na terenie Hrabstwa Kent leżał Rezerwat Albionów, a samo Hrabstwo znajdowało się pod bezpośrednią władzą panującego rodu Rosierów. Mathieu był jego członkiem, z dumą reprezentował poglądy polityczne i opowiadał się po odpowiedniej stronie. Niestety, działania wojenne i panoszący się zdrajcy i niegodziwcy uderzali również w to miejsce, co mogło bezpośrednio działać na szkodę samego Rezerwatu, a na to pozwolić nie mógł w żadnym wypadku.
Zjawił się rankiem w Rezerwacie, aby na świeżo przemyśleć najważniejsze kwestie i zapobiec zniesławieniu tego pięknego miejsca. Nie pojmował jak niegodziwi mogli w taki sposób sprzeciwiać się nieuniknionemu, mało tego… jak mogli dążyć do działań negatywnie wpływających na całe społeczeństwo czarodziejów. Wszak to ich obarczał odpowiedzialnością za wszelkie straty moralne ludu i za straty w samych ludziach. Gdyby nie buntownicza postawa tak wielu z nich najpewniej udałoby się uniknąć wielu konsekwencji, które wojna za sobą niosła. Nie każdy jednak pojmował swoje czyny i nie przywiązywał wagi do tego jak wpływają one na całokształt. Dopijał poranną kawę kończąc list, który wystosował do Friedricha Schmidta, mężczyzna mógł pomóc w sprawie, tak jak niegdyś Rosier pomógł jemu. Ich wspólna droga miała szansę bytu, biorąc pod uwagę fakt, że przyświecały im jednakowe ideały. Dlatego na jego wsparcie liczył i właśnie dlatego wystosował zaproszenie do Rezerwatu na rozmowę. Bądź co bądź, liczyła się nie tylko łącząca ich sprawa, ale również dobre imię Rezerwatu Albionów Czarnookich, w które działania szlamolubnych mogły ugodzić.
Najważniejszym było odpowiednie rozplanowanie działania. Musiał się dobrze przygotować, ale również wypełnić wszelkie obowiązki związane z pracą w Rezerwacie. Lista jego działań nie była kolosalnie długa, przygotowanie zamówień świeżego mięsa i żywych zwierząt, które miały być dostarczone dla smoków w najbliższych dniach. Magiczne stworzenia musiały zdobyć pożywienie, a z uwagi na fakt, iż w ich naturalnym środowisku nic z ich „menu” nie występowało, włodarze Rezerwatu w Kent musieli zadbać o dostęp do świeżego jadła. Przygotowanie list i kontakt z dostawcami, to była bieżąca sprawa, która umknąć mu nie mogła. Wtorkowy poranek musiał zacząć się od tego, a później dopiero przejdzie do małej sterty listów spoczywających na jego biurku w Kancelarii. Niejednemu mogło się wydawać, że to praca łatwa i bezproblemowa, czasem jednak musieli zmierzyć się z poważnymi sprawami, które nie mogły oczekiwać, ani liczyć na zwłokę. Głowę wciąż zaprzątały mu pogłoski, które słyszał, nie mógł w pełni skupić się na swoich działaniach. Podszedł do okna gabinetu i spojrzał przez nie na Rezerwat. Miejsce, które było jego azylem, bezpieczną przystanią i drugim domem było zagrożone, narażone na niegodnych… narażone z ich powodu. Nie spocznie, póki nie znajdzie wszystkich przez których azyl Albionów był zagrożony i choćby miał ich udusić własnymi rękoma… wolałby jednak posiłkować się magią. Niemniej jednak, Rezerwat zasługiwał na najlepszą protekcję i opiekę, a jeśli miało się to wiązać z rozlewem krwi… najchętniej nakarmiłby szlamami Ancalagona, ale obawiałby się o jego żołądek. Zdrada była najgorszym czynem, a ludzie jednak po nią sięgali, dopuszczając się najróżniejszych występków przeciwko nim. Westchnął cicho, wyrywając się z zamyślenia. Powinien skupić się na czynnościach związanych z Rezerwatem, wydać kilka solidnych rozkazów i ostrzec każdego z osobna, że jeśli na tym terenie jest ktokolwiek, kto ma jakiekolwiek informacje na temat szlamolubów, a je przemilczy… niech spodziewa się, że upadek z Kredowych Klifów byłby najprzyjemniejszym, co mogłoby ich w życiu spotkać.
Pozostawił więc za sobą papierologię, częściowo skończoną, częściowo pozostawioną na później i ruszył w kierunku ogrodów Rezerwatu. To wszystko nie było dla niego łatwe, planował skonsultować się z Tristanem, wszak to Lord Nestor i jego brat. Nie uważał, aby musiał uzyskać od niego pozwolenie na prowadzenie śledztwa w kierunku zagrożenia dla Kent, ale z pewnością jego dobre rady mogły okazać się cenne. Był bardziej doświadczony i posiadał większą wiedzę na różne tematy. Tymczasem jednak nie zamierzał zabawiać się w filozofa i snuć wymysły we własnej głowie, a czynnie działać w tym kierunku. Najważniejszym było, aby robić coś, co przyniesie odpowiednie efekty. Skierował się ku szklarniom, gdzie jeden z pracowników przygotowywał materiały dla smoków. Przystanął na chwilę i zamyślił się. Przypomniał sobie wizytę Schmidta, dotyczącą kobiety, która ukrywała swojego męża i pracowała tutaj, w rezerwacie. Jak cenne mogły okazać się informacje prowadzone w toku jego śledztwa… Dobrze, że zawczasu napisał do niego i spotkanie będzie jedynie formalnością. Podszedł do pracownika w końcu, a ten na jego widok ukłonił się.
- Pamiętasz sierpniową wizytę pana Schmidta? – spytała, wyraźnie lustrując jego sylwetkę spojrzeniem. W odpowiedzi zobaczył skinienie głowy i niepewność w oczach. – Powiedz mi… Twoim zdaniem Hornbeam była jedyną, która śmiałaby wystąpić przeciwko panującym zasadom? – dopytał jeszcze, opierając się o kilka skrzynek. To nie nacisk, ani trudna rozmowa. Zwyczajne pytanie odnośnie zdania, jakie pracownik posiadał na ten temat. W końcu rozmawiali ze sobą, znali się o wiele bardziej niż z Mathieu czy Tristanem. Może było coś, co wzbudziło jego zainteresowanie, coś co było… nietypowe. Oczekiwał szczerości, w końcu nie chciał wszystkich przesłuchiwać pod wpływem Veritaserum.
- Sądzę, że nikt nie byłby tak lekkomyślny jak ona, Lordzie Rosier. Wszyscy pracownicy zgadzają się z poglądami, które wyznajecie, wyznajemy wspólnie. – powiedział spokojnie, przystając na krótką chwilę. Mathieu zastanawiał się nad tym. Czy w dzisiejszych czasach można było ufać komukolwiek? Kilka miesięcy wcześniej miał okazję na własnej skórze przekonać się, jak to jest, kiedy ktoś występuje przeciwko nam. Nie pomagały gorące zapewnienia o podzielaniu poglądów Morgany, nie pomogło… w zasadzie nic. Zdrada jest wpisana w krew, być może zapisana gdzieś w gwiazdach. A na to więcej Rosierowie pozwolić sobie nie mogli, dlatego kiedy tylko zagrożenie dla Rezerwatu i słuszności sprawy pojawiało się na horyzoncie należało działać.
- Lordzie Rosier… doszły mnie słuchy, że w hrabstwie znajduje się wciąż kilka osób, które zaciekle będą bronić szlam… Nie znam co prawda nazwisk, ale spróbuje się dowiedzieć. – pracownik dopowiedział po chwili, spoglądając na Mathieu. – Domyślam się, że pytanie o Hornbeam wiąże się z tymi pogłoskami. – dodał jeszcze, dla sprostowania. Domyślił się, ale Lord nigdy nie ukrywał celu swojego zapytania. Najważniejsze, że również pracownicy Rezerwatu mieli świadomość sytuacji, byleby chcieli współpracować w walce o dobre imię rezerwatu.
- Owszem. Miej oczy szeroko otwarte i wytężony słuch… Jeśli tylko cokolwiek do Ciebie dojdzie, od razu przyjdź. – powiedział poważnie, licząc na to, że pracownik w razie czego wykona jego polecenie. Nie potrzebował nic więcej niż kiwnięcia głową. To najistotniejsze, przynajmniej dla niego. – Wszyscy, którzy działają lub działać będą na szkodę Rezerwatu, mogą spodziewać się jednoznacznej odpowiedzi. Nie będę żałować tych, którzy występują przeciwko nam. – dodał jeszcze na odchodne, nieco obniżonym i pewnym siebie tonem głosu. Bez zbędnych więcej słów ruszył przez ogrody, aby kontynuować wywiad. Nie było mu jednak dane uzyskać żadnych konkretów, pracownicy nie bratali się z szlamolubami, unikali takich osób i nie znali nazwisk. Każdy jednak wiedział co ma robić, kiedy tylko dojdą go słuchy o ewentualnych zdarzeniach tego pokroju. Wiedział, że zorganizowanie się i znalezienie winnych nie będzie takie proste, ale był gotów poświęcić naprawdę wiele, aby tylko wyeliminować każde zagrożenie stojące im na drodze.
Rezerwat był dla niego najważniejszy. Rozmowy z pracownikami to kilka godzin, które poświęcił, aby poszerzyć swoją wiedzę. Nie sądził, aby którykolwiek z nich miałby celowo okłamywać go, narażać się na śmierć. Jeśli żadne z działań nie przyniosą skutków będą musieli zagrać inaczej. Kiedy dzień pracy z wolna dobiegał końca Rosier wrócił do Kancelarii, gdzie zasiadł w wysokim krześle przy biurku, złapał w dłoń pióro i kałamarz i dokończył wypełnianie dokumentów, przygotowywanie list i planów działania. Nie pozostało mu nic innego jak przemyśleć wszystkie możliwości i podjąć działanie, bo bez tego… nigdzie nie dojdzie.
- k o n i e c -
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nowy ład wymagał nowych porządków, a nowe porządki wymagały niemałego wysiłku; tocząca się wojna była konieczna, oczywiście że tak, ale nie można było udawać, że nie pociągała za sobą negatywnych konsekwencji. Grupy bojówek nie ustawały w swoich dążeniach zaogniania do niekończącego się chaosu, nawet tutaj, na ziemiach słodkiego Kentu, usilnie starając się zatrzymać nieuchronne. Nie miał wątpliwości, ich starania z góry skazane były na porażkę, ale nie mógł ignorować ich całkiem. Pozornie małe i błahe robaki, pasożyty, gryzonie, potrafiły narobić szkód, usunięcie skutków których kosztowały niekiedy długie lata. Każdy wiedział, że lepiej było zapobiegać niż leczyć. Również tutaj, choć mogłoby się wydawać, że rezerwat niosący schedę Rosierów jest nie do ruszenia. Tristan wiedział, że dla dostatecznie zmotywowanego miłośnika szlamu: był do ruszenia. Trochę ekscentrycznego, bo naruszenie zabezpieczeń rezerwatu, a w konsekwencji wypuszczenie z niego smoków, wydawało się planem iście szalonym: dawno jednak przestał szukać u swoich wrogów rozsądku, coraz bardziej zaskoczony ich kolejnymi posunięciami. Jedno było pewne - należało chuchać na zimne i upewnić się, że te najważniejsze kwestie bezpieczeństwa są zamknięte w sposób oczywisty.
- Chciałeś mnie widzieć, sir. - Usłyszał głos od progu, ale nie odniósł głowy znad mapy terenów rezerwatu; czerwony atrament zakreślał krańca barier ochronnych, poza które smoki nie odlatywały, a także newralgiczne punkty na pobliskich ziemiach hrabstwa, te, które stwarzały najwięcej problemów i potencjalnie były najbardziej niebezpieczne, niosąc ryzyko ataku. Niedbale skinął głową po pewnym czasie głową, zapraszając czarodzieja do środka gabinetu. Ściągnął jedną z ksiąg z boku biurka ku sobie, kartkując ją na ostatnie zapisane strony, wymieniała nazwiska aktualnie zatrudnionych pracowników rezerwatu, ich kompetencje, obowiązki i osiągnięcia. Przeciągnął wzrokiem po nazwiskach, niedbale, większości nie potrafił rozpoznać; Rosierowie sprawowali pieczę nad główną warstwą organizacyjną, ale placówka zatrudniała znacznie więcej czarodziejów.
- Zbierzesz od wszystkich dokumenty wystawione przez Ministerstwo Magii przy okazji rejestracji różdżki, zwlekaliśmy z tym zbyt długo. Złożysz do Ministerstwa odpowiednie zawiadomienie, upewniając się, że żaden z dokumentów nie został podrobiony. Jeśli trafisz na kogoś, kto miał mugoli w najbliższej rodzinie, wrócisz go do domu i zasugerujesz, że nie powinien więcej pokazywać się w okolicy. - Przesunął księgę w kierunku Badgera, oferując mu pełną listę. Takie porządki należało zrobić już przed paroma miesiącami, ale nie miał czasu się na tym skupić. Mathieu zaczął działać w tej sprawie, ale jego celem było tak naprawdę co innego, całość dokumentów należało uporządkować odgórnie z dokładną skrupulatnością. - Przy każdym nazwisku dopiszesz informację o dokonanej rejestracji, jej dacie, i statusie krwi. Jeśli ktoś odmówi podania tych danych, zwolnisz ich - mówił dalej, cichnąc na kilka chwil; wydawało się jednak, że w tej materii wybrzmiało już wszystko, co powinno. Na liście nie dostrzegał wielu czystokrwistych nazwisk - a przecież znał je, potrafiłby rozpoznać. Czarodziejów półkrwi należało zlustrować bardzo dokładnie. - Jeżeli natrafisz na dalsze powiązania, oznacz ich i przynieś mi ich listę razem z rekomendacją do ich zachowania lub zwolnienia - dodał po chwili zastanowienia, nie zamierzał pozbywać się każdego półkrwi czarodzieja; należało zachować tych użytecznych, ale tak samo należało mieć baczenie na ich możliwe koneksje ze światem rebeliantów. Mogli stwarzać potencjalne zagrożenie - od środka, mogli zresztą odpowiadać za część problemów z zaopatrzeniem w rezerwacie - choć trudno było mu wierzyć, że którykolwiek pośród pracowników tego miejsca miałby w sobie dość cynizmu, by pozbawić pożywienia podopiecznych. - Każdy z nich złoży również pisemne oświadczenie, tej treści - oznajmił, przekazując Badgerowi kopertę z odręcznie spisaną sentencją. Zamierzał zażądać pisemnego wsparcia dla działań Ministerstwa Magii i wyparcia się jakichkolwiek działań związanymi z działalnością podziemną pod karą wydalenia i dodatkową karą umowną do zapłaty, kilka kruczków prawnych skonsultowanych z goblinami wiązało w ten sposób całą ich rodzinę z dala od wywrotów. Nie sądził, by ktokolwiek w tak trudnych czasach zamierzał ryzykować życie i stabilną pracę w imię bardzo niepewnej rewolucji.
- To kontakt do niejakiego Olfreda Perka - mówił dalej, przekazując na ręce pracownika kolejną kopertę. Rozmawiał się zanim przez ostatnie tygodnie, ostatecznie dochodząc do porozumienia, konkludując ich wymianę korespondencji mężczyzna zobowiązał się użyczyć swojej wiedzy i umiejętności celem wzmocnienia barier ochronnych otaczających rezerwat i nałożenia na placówkę dodatkowych zabezpieczeń. - Umów się z nim na dogodny termin, to klątwołamacz o szerokim doświadczeniu. Obiecał przetestować nasze systemy ochronne i wypełnić luki tam, gdzie to konieczne. Wzmocni granice, zwłaszcza w tych miejscach - Pochwycił pióro z czerwonym atramentem, zakreślając mocniej przygraniczne tereny bliskie rebelianckim ogniskom - Te bariery muszą przetrwać najsilniejsze ataki, ale bojownicy mogą szukać słabych punktów. Całość musi zachowywać stabilność i siłę, wystarczająco mocną, by przetrwać wojnę. Wynagrodzeniem pana Perka zajmę się po wszystkim. - Obiecał mu góry złota i je dostanie, o ile spisze się zadawalająco. Ta kwestia pozostawała jednak wciąż pod znakiem zapytania, nigdy nie kupował kota w worku. - Musi baczyć na elementy stanowiące słabość. Jeśli rebelianci będą chcieli dążyć do zachwiania stabilizacją regionu, mogą chcieć oswobodzić smoki. Igranie z siłą, która jest niewyobrażalnie potężna, nie będzie dla nich niczym nowym. Zdrowy rozsądek nie jest i nigdy nie był ich mocną stroną. - To jednak nie było ani nową ani zaskakującą informacją. Przesunął dłoń, wraz z piórem, na wejście do rezerwatu, główne wrota wydawały się niemożliwe do sforsowania, ale wciąż były jedyną możliwością dostania się do środka. - Na wejście mają zostać nałożone dodatkowe zabezpieczenia. Czarodziej dyżurujący przy wejściu powinien mieć wgląd w mijanych gości. Odtąd każdy z nich będzie musiał wylegitymować się dokumentami z pieczęcią Ministerstwa Magii, te dane będą porównywane z naszymi księgami. Z formalności należy wyłączyć oczywiste twarze - dodał mimochodem, bo choć nie sądził, by jakikolwiek pracownik rezerwatu wpadł na pomysł legitymowania jego lub Mathieu, to wolał, by do jego ludzi dotarły bardzo dokładne instrukcje pożądanych zachowań. - Goście spoza rezerwatu mogą pojawiać się za tygodniową zapowiedzią i po dokładnej legitymacji, wyłącznie na pisemne zaproszenie. - Nie dodawał, że nie dotyczyło to gości zaproszonych przez niego lub jego kuzyna czy też dalszych członków rodziny, po prawdzie szczerze wątpił w to, by ktokolwiek poddał taką możliwość w wątpliwość. Kwestia sprawdzenia dokumentów tych, którzy pojawiali się w rezerwacie w celach naukowych, pozostawała jednak niezwykle istotna. Każdy z nich mógł wnieść do rezerwatu inne zagrożenie - a na zagrożenie nie mogli sobie teraz pozwolić. Smoki były zbyt ważne, scheda Rosierów była zbyt ważna. Strzegli ich. Pewnego dnia zwrócą im wolność, ale zrobią to na swoich własnych zasadach, jak wszystko inne. - Ostatnia sprawa, panie Badger. Kominek, wciąż jest podłączony do sieci Fiuu. W związku z jej awariami i tak jest rzadko używany, zatem teraz - odłączymy go już oficjalnie. Podróż nim ma być niemożliwa nawet przy zachowaniu szczególnej ostrożności. Dla pewności, niech pan Perk nałoży zabezpieczenia, które nie pozwolą wyjść przez niego żadnej istocie. - Oznajmił, opierając się wygodniej o tyle oparcie krzesła; złożył przed sobą dłonie w piramidkę, spoglądając na swojego gościa ponad palcami. Badger wciąz stał, z uwagą wysłuchując słów Tristana i nie sięgając, jeszcze, po przekazaną mu dokumentację. Oczekiwał dalszych rozkazów, lojalność była tym, co w nim cenił najbardziej.
- Przejrzałem też dokumentację sprowadzanego mięsa - dodał, sięgając po trzecią przygotowaną kopertę - i dorzucił ją na stertę piętrzącą się coraz wyżej przed Badgerem. Rzeczywiście, analizował dostawy na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy, do trzech lat, szukając zależności, przyglądając się cenom i analizując je na tle ogólnego rynku; większość z nich wydawało się wiarygodne, ale jeden z dostawców wzbudził wątpliwości Tristana. - Szkocka Federacja Trollańska dostarcza nam trollich trucheł od niespełna kilkunastu lat, lecz w czasie ostatnich kilku miesięcy ich ceny nie wzrosły ani razu, choć same dostawy - nie zmalały. Zarząd się nie zmienił, co oznacza, że ich polityka również nie, cykliczne podwyżki przed wojną nie były niczym zaskakującym. Co oznacza, że albo robią z nami bardzo zły interes albo zależy im na tym, by zachować z nami niekorzystne dla siebie transakcje w innych celach. Odmów im wszystkie kontrakty, przejmie je Departament Kontroli Nad Magicznymi Zwierzętami. Wynegocjowałem korzystną ofertę, jest zawarta w kopercie.
- Sir - Badger skinął głową na znak, że zrozumiał polecenia. Tristan powiódł spojrzeniem po biurku, upewniając się, że załatwili wszystkie bieżące sprawy, by finalnie odprawić go skinięiem głowy.
- To wszystko, jutro chcę widzieć raport - zakończył, obserwując, jak czarodziej kiwa głową, zbiera dokumentacje i szybkim krokiem opuszcza gabinet, zamykając za sobą drzwi; miał dziś wiele do zrobienia, ale przecież tak należało. Ostrożność, przezorność, tylko te cechy mogły zapewnić im stabilizację, tak trudną do uchwycenia w trakcie wojny. Na wojnie cierpiało wszystko - smoki były ponadto, zbyt cenne, by je narazić. Zbyt ważne - dla jego rodziny.
Odłożył atrament, sięgając po kolejne raporty ze smoczych wypraw. Ostatnia załoga dokonała interesującego odkrycia starych smoczy kości, powinien z nimi pomówić. Należało wydobyć szkielet, mógł wnieść wiele w zakresie wiedzy gatunkowej, co za tym idzie mógł pomóc dokonać przełomu w kwestii deformacji genetycznych, takich jak ta, której uległ jeden ze smoków przed paroma miesiącami...
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
|Przychodzimy stąd
Zapomniał na chwilę, jedną nie uważaną chwilę zapomniał, że rozmawia z cholernym Rosierem. Te smoki go wytrąciły z równowagi i sprawił, że został wybity ze swojego rytmu. Mathieu zajmował się smokami, pracował dla swojej rodziny, ale potem wracał do ociekającego złotem pałacu gdzie cieszył się wygodami i swobodami o jakich każdy inny mógł pomarzyć. Słysząc zapiekłość i zaciętość w jego głosie uniósł nieznacznie brwi do góry.
Na Trytona, mugole ci kochankę zatłukli czy odbili? - Pomyślał kiedy Rosier chłodno, wręcz lodowato jak otaczająca ich aura wyraził swoje zdanie, którego Pierwszy nie miał zamiaru komentować. Nie po to tu był aby prowadzić z nim pogaduszki o tym co się dzieje, a o tym co ten planował. Nie wiedział nic o rzezi w Dover, którą ten miał przeprowadzić, zresztą przy kolejnym doniesieniu o powieszeniu, egzekucji zdrajców i buntowników przestał się przejmować. Wojna rządziła się swoimi prawami, a na morzu trwała ona zawsze i nieprzerwanie. Ruchy statków Traversów nie umknęły ich uwadze więc miał swoje podejrzenia, że właśnie dlatego został wytypowany na “nauczyciela” choć bardziej czuł się jak na przymusowych robotach widząc niezadowolenie, które przez chwilę pojawiło się w oczach Mathieu. -Coś nie pasuje, paniczyku? Może jeszcze przynieść całą wiedzę na złotej tacy? - Zaczynała go drażnić cała ta prośba, a wręcz polecenie od Traversów, ale nie mógł odmówić choć bardzo chciał. Kapitan Brown nie dałby mu żyć, a Travers pewnie powiesił za jaja na rei i tyle by go widzieli.
-Nie znajdziesz lepszego nawigatora w całej cholernej flocie Traversów niż Barnes… lordzie Rosier. - Powiedział może zbyt ostro niż wypadało, ale realnie wymuskany Rosier właśnie zalazł mu za skórę. Nigdy nie lubił jeżeli poddawało się w wątpliwość zaufanie jego ludzi. Dałby się za nich pokroić, a oni ruszyli by za nim na kraniec świata i jeszcze dalej. Poszedł za nim do gabinetu czując, że albo wyjdzie cało z tego miejsca albo zostanie spopielony przez smoki. Jedno z dwojga, trzeciej opcji nie przewidywał. Wkroczył do środka nawet za bardzo się nie rozglądając, chciał jak najszybciej załatwić pewne sprawy. Pokazać paniczykowi jak się żegluje, dostać zapłatę i wrócić do swojej roboty. Będzie przeklinał dzień, w którym sowa przyniosła mu list. -Prosze pokazać te mapy. - Powiedział nim zamknęły się za nimi drzwi. Kto wie, może już coś na początek będzie mógł powiedzieć na ich temat nim rozmowa pójdzie na dalsze tory. -Barnesa mogę ściągnąć choćby i jutro, wypłynąć najlepiej koło 7 stycznia będzie przypływ. - Oznajmił. Chciał jak najszybciej wrócić na statek i morze. Mieli parę miejsc do obskoczenia, choć zapewne o Torturę i Port Royal nie zahaczą. Nie chcieliby aby paniczyk zobaczył jak robią szemrane interesy i załatwiaj towar, którego (teoretycznie) nie powinni mieć na pokładzie. Rosier miał się nauczyć jak przetrwać na statku i zobaczyć życie załogi od środka, a nie poznawać ich pracę od podszewki.
Zapomniał na chwilę, jedną nie uważaną chwilę zapomniał, że rozmawia z cholernym Rosierem. Te smoki go wytrąciły z równowagi i sprawił, że został wybity ze swojego rytmu. Mathieu zajmował się smokami, pracował dla swojej rodziny, ale potem wracał do ociekającego złotem pałacu gdzie cieszył się wygodami i swobodami o jakich każdy inny mógł pomarzyć. Słysząc zapiekłość i zaciętość w jego głosie uniósł nieznacznie brwi do góry.
Na Trytona, mugole ci kochankę zatłukli czy odbili? - Pomyślał kiedy Rosier chłodno, wręcz lodowato jak otaczająca ich aura wyraził swoje zdanie, którego Pierwszy nie miał zamiaru komentować. Nie po to tu był aby prowadzić z nim pogaduszki o tym co się dzieje, a o tym co ten planował. Nie wiedział nic o rzezi w Dover, którą ten miał przeprowadzić, zresztą przy kolejnym doniesieniu o powieszeniu, egzekucji zdrajców i buntowników przestał się przejmować. Wojna rządziła się swoimi prawami, a na morzu trwała ona zawsze i nieprzerwanie. Ruchy statków Traversów nie umknęły ich uwadze więc miał swoje podejrzenia, że właśnie dlatego został wytypowany na “nauczyciela” choć bardziej czuł się jak na przymusowych robotach widząc niezadowolenie, które przez chwilę pojawiło się w oczach Mathieu. -Coś nie pasuje, paniczyku? Może jeszcze przynieść całą wiedzę na złotej tacy? - Zaczynała go drażnić cała ta prośba, a wręcz polecenie od Traversów, ale nie mógł odmówić choć bardzo chciał. Kapitan Brown nie dałby mu żyć, a Travers pewnie powiesił za jaja na rei i tyle by go widzieli.
-Nie znajdziesz lepszego nawigatora w całej cholernej flocie Traversów niż Barnes… lordzie Rosier. - Powiedział może zbyt ostro niż wypadało, ale realnie wymuskany Rosier właśnie zalazł mu za skórę. Nigdy nie lubił jeżeli poddawało się w wątpliwość zaufanie jego ludzi. Dałby się za nich pokroić, a oni ruszyli by za nim na kraniec świata i jeszcze dalej. Poszedł za nim do gabinetu czując, że albo wyjdzie cało z tego miejsca albo zostanie spopielony przez smoki. Jedno z dwojga, trzeciej opcji nie przewidywał. Wkroczył do środka nawet za bardzo się nie rozglądając, chciał jak najszybciej załatwić pewne sprawy. Pokazać paniczykowi jak się żegluje, dostać zapłatę i wrócić do swojej roboty. Będzie przeklinał dzień, w którym sowa przyniosła mu list. -Prosze pokazać te mapy. - Powiedział nim zamknęły się za nimi drzwi. Kto wie, może już coś na początek będzie mógł powiedzieć na ich temat nim rozmowa pójdzie na dalsze tory. -Barnesa mogę ściągnąć choćby i jutro, wypłynąć najlepiej koło 7 stycznia będzie przypływ. - Oznajmił. Chciał jak najszybciej wrócić na statek i morze. Mieli parę miejsc do obskoczenia, choć zapewne o Torturę i Port Royal nie zahaczą. Nie chcieliby aby paniczyk zobaczył jak robią szemrane interesy i załatwiaj towar, którego (teoretycznie) nie powinni mieć na pokładzie. Rosier miał się nauczyć jak przetrwać na statku i zobaczyć życie załogi od środka, a nie poznawać ich pracę od podszewki.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Uniósł brew ku górze słysząc uniesiony ton Fernsby’ego, a kącik jego ust drgnął stwarzając na pozór dziwny uśmiech. Brak pokory, zupełnie jakby widział siebie za młody, wydawało mu się, że wszystko wie najlepiej i nie może się pomylić. Rosier miał swoje doświadczenia, posiadł pewien rodzaj wiedzy i niestety, wiedział, że nie każdy będzie potrafił to pojąć. Słowny atak Kennetha był bardzo jasny i klarowny do odczytania, ale… Każdy kapitan statku powiedziałby dokładnie to samo o swoim nawigatorze. To miłe, że chłopak tak zawzięcie bronił pana Barnesa, ale Rosier nie znał tego mężczyzny, nie ufał mu i nie obdarzy go zaufaniem od tak, tylko dlatego, że osoba wyznaczona do nauczania go tak powiedziała. Kenneth chyba nie zdołał poznać życia, szlajając się od łajby do łajby i nie wiedział jak wygląda rzeczywistość, w której się znaleźli. Na morzu nie brał udziału w tym, co miało miejsce na terenach Anglii. Coraz słabiej wychodziło Mathieu próby nie oceniania Kennetha, naprawdę się starał, ale chłopak… no cóż, nie był zbyt obyty.
- Ostatni rok nauczył mnie, że najbardziej zaufane osoby mogą zranić nas najbardziej i zadać nawet śmiertelny cios, panie Fernsby. Nie mamy czasu na błędy w sztuce. – wyjaśnił mu kompletnie spokojnym i beznamiętnym tonem. Nie mogli teraz eksperymentować. Porozmawia z matką, a najlepiej z Junoną, dowie się coś więcej na temat tego nawigatora i być może łatwiej będzie mu podjąć decyzję. Z natury był bardzo nieufny, nie potrafił tak po prostu przejść z pewnymi rzeczami do kolei dnia codziennego. Kenneth nie miał o tym pojęcia, jak o wielu innych aspektach życia Mathieu, a podobnie jak on sam, oceniał.
- Jutro…. Jestem zajęty. – mruknął, dorzucając drewno do kominka. Kolejny dzień miał być kolejnym triumfem i nie dopuszczał do siebie myśli, jakoby mogło być inaczej. Wyprawa do Staffordshire i przejęcie dominacji w hrabstwie było priorytetową sprawą. Czekały go naprawdę intensywne i pracowite miesiące. Kenneth zapewne i tak uzna, że Rosier ma jakiś masaż lub kąpiel z bąbelkami i dlatego nie ma czasu, a tłumaczyć mu się nie zamierzał. Tym bardziej, że zwyczajowo takie tłumaczenia mu się nie należały. – We wtorek…. Rozumiem. Jak długa potrwa ta wyprawa? – spytał, przekręcając głowę w bok. – Muszę zaplanować działania dla pracowników Rezerwatu, mam nadzieję, że pan rozumie, panie Fernsby. – dopowiedział jeszcze, z uprzejmością. Mathieu nie mógł tak po prostu rzucić wszystkiego i sobie pojechać. Tristan był zarządcą tego Rezerwatu, ale Mathieu był jego prawą ręką i naprawdę miał na barkach ogrom obowiązków.
- Ostatni rok nauczył mnie, że najbardziej zaufane osoby mogą zranić nas najbardziej i zadać nawet śmiertelny cios, panie Fernsby. Nie mamy czasu na błędy w sztuce. – wyjaśnił mu kompletnie spokojnym i beznamiętnym tonem. Nie mogli teraz eksperymentować. Porozmawia z matką, a najlepiej z Junoną, dowie się coś więcej na temat tego nawigatora i być może łatwiej będzie mu podjąć decyzję. Z natury był bardzo nieufny, nie potrafił tak po prostu przejść z pewnymi rzeczami do kolei dnia codziennego. Kenneth nie miał o tym pojęcia, jak o wielu innych aspektach życia Mathieu, a podobnie jak on sam, oceniał.
- Jutro…. Jestem zajęty. – mruknął, dorzucając drewno do kominka. Kolejny dzień miał być kolejnym triumfem i nie dopuszczał do siebie myśli, jakoby mogło być inaczej. Wyprawa do Staffordshire i przejęcie dominacji w hrabstwie było priorytetową sprawą. Czekały go naprawdę intensywne i pracowite miesiące. Kenneth zapewne i tak uzna, że Rosier ma jakiś masaż lub kąpiel z bąbelkami i dlatego nie ma czasu, a tłumaczyć mu się nie zamierzał. Tym bardziej, że zwyczajowo takie tłumaczenia mu się nie należały. – We wtorek…. Rozumiem. Jak długa potrwa ta wyprawa? – spytał, przekręcając głowę w bok. – Muszę zaplanować działania dla pracowników Rezerwatu, mam nadzieję, że pan rozumie, panie Fernsby. – dopowiedział jeszcze, z uprzejmością. Mathieu nie mógł tak po prostu rzucić wszystkiego i sobie pojechać. Tristan był zarządcą tego Rezerwatu, ale Mathieu był jego prawą ręką i naprawdę miał na barkach ogrom obowiązków.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Z każdą sekundą przypominał sobie dlaczego nie przepadał za szlachcicami. Każdego oceniali na dzień dobry i wyrabiali sobie opinię, uważając się za świetnych znawców charakterów. Cóż, aż tak wspaniali nie byli. Widział nie raz jak wysoko postawieni spadali ze swoich stołków przy jednym fałszywym ruchu, jak osiągali samo dno, w które potem byli wdeptywani przez ludzi, których kiedyś zwali przyjaciółmi. Zdecydowanie preferował towarzystwo innych marynarzy i ludzi, którzy ciężką pracą osiągnęli wiele. Nie stali na nogach własnych rodziców, pozbyli się, mieli swoje własne. Być może Mathieu Rosier starał się stawiać własne kroki, ale na razie cały czas był podpierany przez te, które stworzyli jego przodkowie, jego nazwisko. Nie miał swoich własnych. Dopiero budował swoją historię i imię, w tej jednak chwili był paniczykiem, któremu było łatwiej.
-Jak lord uważa. - Odparł beznamiętnie, ponieważ nie miał zamiaru się dopraszać i wpraszać.Uwierzył, że Rosier miał inne plany, on zresztą też ale był wstanie je nagiąć jeżeli tego wymagała sytuacja. -Sam mogę zerknąć na mapy, coś na ich temat wiem. Może uda się już teraz wyjaśnić pewne kwestie, a z Barnesem lord spotka się kiedy uzna to za stosowne. - Musiał powstrzymywać swoje zapędy urażonego brata - bękarta. Najwidoczniej Lady Di nadal nic mu nie powiedziała. Po prawdzie był ciekaw dlaczego. Sama chciała łożyć na utrzymanie Kennetha, wręcz z matką zawarły sojusz przeciwko nie mu, ale własnemu synowi niczego nie zdradziła. Czego się bała? A może o ojcu ich obydwu urosły legendy, może jego obraz pokazywał człowieka idealnego, bez skazy i nie chciała tej wizji niszczyć? Jak się zastanowić jego matka zrobiła dokładnie to samo. Stworzyła żeglarza, który zginął na morzu, a dorastający chłopiec miał o czym marzyć i nie żył z piętnem bękarta. Do czasu.
Z myśli wyrwało go kolejne pytanie jakie padło ze strony Mathieu.
-Zwykle udaje nam się w tydzień do półtora przy dobrych wiatrach. Czasami dwa tygodnie. - Odpowiedział zgodnie z prawdą. Mathieu musiał się przygotować na dość długi rejs i to w mało sprzyjających warunkach. -Radzę zabrać ze sobą ciepłe ubrania, wygodne buty i grube rękawice. - Doradził jeszcze, nie pałał wielką sympatią do Rosiera, ale też nie chciał aby ten pożegnał się na morzu z jedną ze swoich kończyn. -Dodatkowy koc oraz chustę. Przyda się. Resztę zapewnimy z kapitanem Brownem. Pozna lord wtedy też nawigatora Barnesa. Myślę, że chętnie odpowie na wszelkie pytania.
-Jak lord uważa. - Odparł beznamiętnie, ponieważ nie miał zamiaru się dopraszać i wpraszać.Uwierzył, że Rosier miał inne plany, on zresztą też ale był wstanie je nagiąć jeżeli tego wymagała sytuacja. -Sam mogę zerknąć na mapy, coś na ich temat wiem. Może uda się już teraz wyjaśnić pewne kwestie, a z Barnesem lord spotka się kiedy uzna to za stosowne. - Musiał powstrzymywać swoje zapędy urażonego brata - bękarta. Najwidoczniej Lady Di nadal nic mu nie powiedziała. Po prawdzie był ciekaw dlaczego. Sama chciała łożyć na utrzymanie Kennetha, wręcz z matką zawarły sojusz przeciwko nie mu, ale własnemu synowi niczego nie zdradziła. Czego się bała? A może o ojcu ich obydwu urosły legendy, może jego obraz pokazywał człowieka idealnego, bez skazy i nie chciała tej wizji niszczyć? Jak się zastanowić jego matka zrobiła dokładnie to samo. Stworzyła żeglarza, który zginął na morzu, a dorastający chłopiec miał o czym marzyć i nie żył z piętnem bękarta. Do czasu.
Z myśli wyrwało go kolejne pytanie jakie padło ze strony Mathieu.
-Zwykle udaje nam się w tydzień do półtora przy dobrych wiatrach. Czasami dwa tygodnie. - Odpowiedział zgodnie z prawdą. Mathieu musiał się przygotować na dość długi rejs i to w mało sprzyjających warunkach. -Radzę zabrać ze sobą ciepłe ubrania, wygodne buty i grube rękawice. - Doradził jeszcze, nie pałał wielką sympatią do Rosiera, ale też nie chciał aby ten pożegnał się na morzu z jedną ze swoich kończyn. -Dodatkowy koc oraz chustę. Przyda się. Resztę zapewnimy z kapitanem Brownem. Pozna lord wtedy też nawigatora Barnesa. Myślę, że chętnie odpowie na wszelkie pytania.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Fernsby nie był święty, ocenił go jeszcze zanim zdążył poznać. Na całe szczęście Mathieu kompletnie nie przejmował się jego opinią, ani żadną inną. Robił swoje i wiedział, ze to jedyna możliwość, aby w spokoju przejść przez własne życie. Był rozpoznawalny, był w końcu Lordem Kent, a i jego poglądy stały się oficjalną częścią jego życia. Jeszcze w zeszłym roku chował się gdzieś z tyłu, jako cichy obserwujący, stawiając pierwsze kroki w grupie Rycerzy. Teraz działał prężnie, nie hamując się przed zupełnie niczym, wszak nic nie było wstanie go powtrzymać. Nikt nie wiedział ile trudu i wysiłku włożył, aby osiągnąć to co miał i nikt nie miał najmniejszego prawa do tego, aby oceniać go przez pryzmat jego przodków. Nie wybijał się na ich osiągnięciach, żadnemu z nich nie przyszło w końcu walczyć o nowy ład, nowy porządek w świecie. Robili coś zupełnie nowego i siłą rzeczy, poświęcali temu naprawdę wiele.
Przekazał Kennethowi do rąk własnych zwiniętą mapę, wskazując dłonią w stronę pulpitu, na którym mógł ją sobie rozłożyć. Zauważał jego niechęć i nie do końca też wiedział o co może Fernsby’emu chodzić. W najśmielszych snach nie wyobrażałby sobie scenariusza, w którym okazuje się, że jest jego bratem i ma do niego żal o to, że wychował się w Różanym Zamczysku. Na szczęście Mathieu nie wiedział, nie znał prawdy i chyba tylko ten błogi brak informacji ratował go przed całkowitym zatraceniem. Skoro jednak Kenneth podchodził do niego jak pies do jeża, Mathieu nie zamierzał odwdzięczać się słodkimi uśmiechami i nie wiadomo czym jeszcze. Traktował go najwyraźniej jak paniczyka w złotym kokonie, który niewiele wiedział o życiu. Nie musiał mu tłumaczyć co powinien, a czego nie powinien. Wiedział, jak przygotowywano się do morskich wypraw, wiedział co ładowano na statek…. Za dzieciaka sam siedział w jednym z kufrów, chcąc, aby ojciec zabrał go ze sobą w daleką, wspaniałą podróż.
- Panie Fernsby… Wiem co należy zabrać na wyprawę, pływałem już statkiem, wiem co pakowano na dalekie podróże. Wbrew temu co pan sądzi. – powiedział poważnie. Była zima, mieli płynąć przez niemal połowę stycznia. Zapakowanie odpowiedniego odzienia, dodatkowych rękawic, chusty, która osłoni twarz była czymś zupełnie naturalnym. Bardzo nie lubił, kiedy ktoś traktował go jakby był głupi albo nie znał życia. To tylko uzmysłowiło mu, jak bardzo Kenneth Fernsby zdążył go ocenić i jakie ma o nim mniemanie. Naprawdę Mathieu wyglądał mu na kogoś, kto nie lubił brudzić sobie rączek? Zabawne.
- Proszę się nie martwić, przygotuję się na wyprawę w odpowiedni sposób. – mruknął, świdrując go spojrzeniem czekoladowych, ciemnych oczu. Kenneth miał takie same, ale Mathieu nie zdawał sobie z tego nawet sprawy. Dlaczego miałby? Dla niego nic nie było w tym podejrzanego. – Uporządkuję sprawy w Rezerwacie, zapoznam pracowników z planem działania, a następnie wyślę do Corbenic Castle moje bagaże. Można powiedzieć, że jestem gotów. – poinformował go. Chyba wszystko mieli wyjaśnione. Sam wstał zza biurka, kierując się w stronę rozłożonej mapy. – Poza zarysem granic Rezerwatu, nie bardzo wiem co leży wokół niego, a według tejże mapy jest kilka takich punktów. Choćby ten. – wskazał na punkt, na którym poza zmianą charakteru rysunku widniała jakaś symbolika. No cóż… Nie znał się na mapach, ale wspomniał to już wcześniej.
Przekazał Kennethowi do rąk własnych zwiniętą mapę, wskazując dłonią w stronę pulpitu, na którym mógł ją sobie rozłożyć. Zauważał jego niechęć i nie do końca też wiedział o co może Fernsby’emu chodzić. W najśmielszych snach nie wyobrażałby sobie scenariusza, w którym okazuje się, że jest jego bratem i ma do niego żal o to, że wychował się w Różanym Zamczysku. Na szczęście Mathieu nie wiedział, nie znał prawdy i chyba tylko ten błogi brak informacji ratował go przed całkowitym zatraceniem. Skoro jednak Kenneth podchodził do niego jak pies do jeża, Mathieu nie zamierzał odwdzięczać się słodkimi uśmiechami i nie wiadomo czym jeszcze. Traktował go najwyraźniej jak paniczyka w złotym kokonie, który niewiele wiedział o życiu. Nie musiał mu tłumaczyć co powinien, a czego nie powinien. Wiedział, jak przygotowywano się do morskich wypraw, wiedział co ładowano na statek…. Za dzieciaka sam siedział w jednym z kufrów, chcąc, aby ojciec zabrał go ze sobą w daleką, wspaniałą podróż.
- Panie Fernsby… Wiem co należy zabrać na wyprawę, pływałem już statkiem, wiem co pakowano na dalekie podróże. Wbrew temu co pan sądzi. – powiedział poważnie. Była zima, mieli płynąć przez niemal połowę stycznia. Zapakowanie odpowiedniego odzienia, dodatkowych rękawic, chusty, która osłoni twarz była czymś zupełnie naturalnym. Bardzo nie lubił, kiedy ktoś traktował go jakby był głupi albo nie znał życia. To tylko uzmysłowiło mu, jak bardzo Kenneth Fernsby zdążył go ocenić i jakie ma o nim mniemanie. Naprawdę Mathieu wyglądał mu na kogoś, kto nie lubił brudzić sobie rączek? Zabawne.
- Proszę się nie martwić, przygotuję się na wyprawę w odpowiedni sposób. – mruknął, świdrując go spojrzeniem czekoladowych, ciemnych oczu. Kenneth miał takie same, ale Mathieu nie zdawał sobie z tego nawet sprawy. Dlaczego miałby? Dla niego nic nie było w tym podejrzanego. – Uporządkuję sprawy w Rezerwacie, zapoznam pracowników z planem działania, a następnie wyślę do Corbenic Castle moje bagaże. Można powiedzieć, że jestem gotów. – poinformował go. Chyba wszystko mieli wyjaśnione. Sam wstał zza biurka, kierując się w stronę rozłożonej mapy. – Poza zarysem granic Rezerwatu, nie bardzo wiem co leży wokół niego, a według tejże mapy jest kilka takich punktów. Choćby ten. – wskazał na punkt, na którym poza zmianą charakteru rysunku widniała jakaś symbolika. No cóż… Nie znał się na mapach, ale wspomniał to już wcześniej.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Radząc zabrać odpowiednie ubrania tym razem nie chciał dopiec Rosierowi. Każdy nowy na pokładzie dostawał dokładne wytyczne co powinien ze sobą zabrać, a co otrzyma. Jednak najwidoczniej Mathieu odebrał to jako atak na jego osobę. Nie pozostało Pierwszemu nic innego jak uznać, że w takim razie nie ma czym się martwić. A jak Rosier sobie coś odmrozi będzie to wyłącznie jego wina, że nie wysłuchał do końca. Kenneth nie udawał, że wie coś na temat smoków, a lord uznał, że jak widział i parę razy pływał to wszystko wie. No cóż… takie miał prawo. Kenneth nie był na pozycji aby go do czegoś zmuszać i po prawdzie nie chciało mu się.
Schował jednak dumę do kieszeni, im dłużej będzie prychać tym większe prawdopodobieństwo, że będą bardziej skazani na swoje towarzystwo, a przecież przed nimi ponad tygodniowa wyprawa, którą musiał mądrze zaplanować jeżeli nie chciał aby Mathieu przypadkiem dowiedział się również o tym, że Pierwszy przemyca w ładowniach towar, który nigdy nie był zamówiony. Trwała wojna, należało sobie jakoś radzić, a rzeczy brakowało. Nie tylko jedzenia ale matriałów budowlanych czy ubrań. Ludzie byli wstanie płacić wiele byle coś zyskać. To była zwykła inwestycja w przyszłość. Podszedł do mapy i oparł się o blat biurka dłońmi, przez chwilę przyglądał się mapie. Nie widział wcześniej takowej, wydawała się bardzo stara.
-Zdaje się, że jest to jedna z pierwszych map jakie czarodzieje kiedykolwiek stworzyli. - Powiedział po chwili szukając wzrokiem oznaczeń twórcy, ale niczego nie znalazł co by rzuciło choć trochę światła kiedy dokładnie powstała i przez kogo. Wiedza Barnesa mogła się okazać w tej chwili nieoceniona. Skupił się teraz na tym co mapa przedstawiała. Zgodnie z tym co mówił Rosier przedstawiała zarys rezerwatu, ale o wiele ciekawsze było to co znajdowało się wokół. Nie było zbyt dobrze opisane.
-Wygląda na to, że sam twórca do końca nie wiedział co się tutaj znajduje. Możliwe, że ta mapa jest wciąż w trakcie tworzenia. Proszę spojrzeć na te puste przestrzenie. - Wskazał na białe plamy, na których nic nie widniało. -Zwykle w takich miejscach nanoszone są informacje o prądach morskich, mieliznach lub ich braku czy też płyciznach. A tutaj… nic.
Spojrzał na punkt, który wskazał Mathieu, zmarszczył brwi gdyż nie rozpoznawał tego symbolu - Nie wygląda to jak Kompania Wschodnioindyjska… - Mruknął bardziej do siebie niż do towarzyszącego mu mężczyzny. Potoczył wzrokiem ciemnych oczu po reszcie mapy, ale nie znalazł nic podobnego. Czy też było to w trakcie pisania nim twórcy przerwano i nigdy swojego działa nie skończył. Przeniósł wzrok na lorda Rosiera.
-Trzeba sprawdzić czy nie macie map innych, które dotykają tego terenu. Jednak ten symbol, jest mi całkowicie obcy. Nie kojarzę go z żadnym innym… - Jednak dobrze go zapamięta i podpyta tu i ówdzie aby dokładniej się wywiedzieć, to by mogło rozjaśnić też zagadkę niedokończonej mapy.
Schował jednak dumę do kieszeni, im dłużej będzie prychać tym większe prawdopodobieństwo, że będą bardziej skazani na swoje towarzystwo, a przecież przed nimi ponad tygodniowa wyprawa, którą musiał mądrze zaplanować jeżeli nie chciał aby Mathieu przypadkiem dowiedział się również o tym, że Pierwszy przemyca w ładowniach towar, który nigdy nie był zamówiony. Trwała wojna, należało sobie jakoś radzić, a rzeczy brakowało. Nie tylko jedzenia ale matriałów budowlanych czy ubrań. Ludzie byli wstanie płacić wiele byle coś zyskać. To była zwykła inwestycja w przyszłość. Podszedł do mapy i oparł się o blat biurka dłońmi, przez chwilę przyglądał się mapie. Nie widział wcześniej takowej, wydawała się bardzo stara.
-Zdaje się, że jest to jedna z pierwszych map jakie czarodzieje kiedykolwiek stworzyli. - Powiedział po chwili szukając wzrokiem oznaczeń twórcy, ale niczego nie znalazł co by rzuciło choć trochę światła kiedy dokładnie powstała i przez kogo. Wiedza Barnesa mogła się okazać w tej chwili nieoceniona. Skupił się teraz na tym co mapa przedstawiała. Zgodnie z tym co mówił Rosier przedstawiała zarys rezerwatu, ale o wiele ciekawsze było to co znajdowało się wokół. Nie było zbyt dobrze opisane.
-Wygląda na to, że sam twórca do końca nie wiedział co się tutaj znajduje. Możliwe, że ta mapa jest wciąż w trakcie tworzenia. Proszę spojrzeć na te puste przestrzenie. - Wskazał na białe plamy, na których nic nie widniało. -Zwykle w takich miejscach nanoszone są informacje o prądach morskich, mieliznach lub ich braku czy też płyciznach. A tutaj… nic.
Spojrzał na punkt, który wskazał Mathieu, zmarszczył brwi gdyż nie rozpoznawał tego symbolu - Nie wygląda to jak Kompania Wschodnioindyjska… - Mruknął bardziej do siebie niż do towarzyszącego mu mężczyzny. Potoczył wzrokiem ciemnych oczu po reszcie mapy, ale nie znalazł nic podobnego. Czy też było to w trakcie pisania nim twórcy przerwano i nigdy swojego działa nie skończył. Przeniósł wzrok na lorda Rosiera.
-Trzeba sprawdzić czy nie macie map innych, które dotykają tego terenu. Jednak ten symbol, jest mi całkowicie obcy. Nie kojarzę go z żadnym innym… - Jednak dobrze go zapamięta i podpyta tu i ówdzie aby dokładniej się wywiedzieć, to by mogło rozjaśnić też zagadkę niedokończonej mapy.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
W zasadzie był ciekaw jak szanowny pan Fernsby poradzi sobie z rozszyfrowaniem mapy. Mathieu nie znał się na tym, jedynie ogólnikowo mógł spojrzeć na rozłożony schemat, z którego niewiele jednak rozumiał. Co innego szczegółowa mapa, taka jak ta, która odkrywała jedynie fragment wód przynależnych do Rezerwatu Albionów, a co innego mapa Anglii, którą razem z Tristanem analizował w celu opracowania pewnego rodzaju strategii działania. Docierało do niego, że nie mógł być idealnym w każdej dziedzinie, a tym bardziej nie mógł przypuszczać, ze kiedykolwiek będzie. Dlatego lepiej byłoby, gdyby jednak zatrudnił kogoś obeznanego z ów dziedziną, na pewno byłoby mu lżej w życiu.
- To mapa sporządzona przez mego dziadka. Śmiem więc wątpić, że jest jedną z pierwszych sporządzonych. – odparł na jego słowa, z lekką nutą zawodu w głosie. Kenneth najwyraźniej niespecjalnie znał się na tym, podobnie jak on, ale skoro twierdził, że nawigator Traversów będzie nieoceniony w tej kwestii, pozostało mu w to uwierzyć. – Nie wiem dokładnie kto je sporządził, mają zawierać mapę morską i mapę nieba, dla tego terenu. – ot, cała wiedza Mathieu na ten temat. Bardziej interesowała go zawsze ta część dotycząca powodu ich sporządzenia, a raczej morskiego smoka na którego polowali, aby objąć go swoją ochroną. Smoki, nie mapy, a to było w zasadzie dla niego najważniejsze. Kenneth powinien zrozumieć jego podejście, a tym bardziej sceptyczny wyraz twarzy, który zagościł na jego facjacie.
- A może są ukryte przed oczami niepowołanych? – spytał, tym razem robiąc mu nieco na przekór. Wcale by go nie zdziwiło, gdyby dziadek kazał tak po prostu ukryć pewne informacje na mapie, to byłoby bardzo w jego stylu. Lepiej zapobiegać niż leczyć, a co innego mogło być lepsze od utajnionych fragmentów mapy? Miło jednak, że Fernsby próbował, a faktycznie te puste miejsca wyglądały tak, jakby ta mapa nigdy nie została skończona. – Pytanie tylko co dziadek chciał ukryć. – stwierdził, przesuwając palcami po pergaminie. Zastanawiające i ciekawe, powinien rozważyć rozmowę z Tristanem na ten temat, być może obaj wpadną na jakiś błyskotliwy pomysł, w jaki sposób odszyfrować tą fantastyczną mapę.
- Nie posiadamy innych map, tak sądzę. – mruknął, marszcząc lekko czoło. Te musiał szukać wiele godzin w archiwach, to nie takie proste znaleźć kilka kawałków solidnej mapy bez natrudzenia się w odpowiedni sposób. Wziął głęboki oddech i jeszcze raz rzucił okiem na naszkicowane fragmenty. – Z pewnością miała posłużyć ochronie naszego Rezerwatu panie Fernsby, żyjące tu smoki objęte są naszą ochroną od pokoleń. Pytanie tylko, jak wiele osoby tworzące mapę zdołały nanieść i w jaki sposób informacje te zostały ukryte. – dodał jeszcze, opierając się o blat biurka. Był ciekaw jego zdania, tak po prostu.
- To mapa sporządzona przez mego dziadka. Śmiem więc wątpić, że jest jedną z pierwszych sporządzonych. – odparł na jego słowa, z lekką nutą zawodu w głosie. Kenneth najwyraźniej niespecjalnie znał się na tym, podobnie jak on, ale skoro twierdził, że nawigator Traversów będzie nieoceniony w tej kwestii, pozostało mu w to uwierzyć. – Nie wiem dokładnie kto je sporządził, mają zawierać mapę morską i mapę nieba, dla tego terenu. – ot, cała wiedza Mathieu na ten temat. Bardziej interesowała go zawsze ta część dotycząca powodu ich sporządzenia, a raczej morskiego smoka na którego polowali, aby objąć go swoją ochroną. Smoki, nie mapy, a to było w zasadzie dla niego najważniejsze. Kenneth powinien zrozumieć jego podejście, a tym bardziej sceptyczny wyraz twarzy, który zagościł na jego facjacie.
- A może są ukryte przed oczami niepowołanych? – spytał, tym razem robiąc mu nieco na przekór. Wcale by go nie zdziwiło, gdyby dziadek kazał tak po prostu ukryć pewne informacje na mapie, to byłoby bardzo w jego stylu. Lepiej zapobiegać niż leczyć, a co innego mogło być lepsze od utajnionych fragmentów mapy? Miło jednak, że Fernsby próbował, a faktycznie te puste miejsca wyglądały tak, jakby ta mapa nigdy nie została skończona. – Pytanie tylko co dziadek chciał ukryć. – stwierdził, przesuwając palcami po pergaminie. Zastanawiające i ciekawe, powinien rozważyć rozmowę z Tristanem na ten temat, być może obaj wpadną na jakiś błyskotliwy pomysł, w jaki sposób odszyfrować tą fantastyczną mapę.
- Nie posiadamy innych map, tak sądzę. – mruknął, marszcząc lekko czoło. Te musiał szukać wiele godzin w archiwach, to nie takie proste znaleźć kilka kawałków solidnej mapy bez natrudzenia się w odpowiedni sposób. Wziął głęboki oddech i jeszcze raz rzucił okiem na naszkicowane fragmenty. – Z pewnością miała posłużyć ochronie naszego Rezerwatu panie Fernsby, żyjące tu smoki objęte są naszą ochroną od pokoleń. Pytanie tylko, jak wiele osoby tworzące mapę zdołały nanieść i w jaki sposób informacje te zostały ukryte. – dodał jeszcze, opierając się o blat biurka. Był ciekaw jego zdania, tak po prostu.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Mapy dopiero odkrywały przed nim swoje tajemnice. Oczywiście wiedział jak je czytać, ale nie był nawigatorem więc niestety musiała zawieść nadzieje Rosiera, chciał czy nie chciał. Nie zraził się zaś słyszalnym zawodem w głosie Mathieu, ponieważ właśnie został wyraźnie zainteresowany mapą. Poza tym nie było sensu się puszyć jak sam wiedział, że ekspertem nie jest. Nie zmieniało to faktu, że mapa, która leżała przed nim na stole wzbudziła jego niemałą ciekawość.
-Nieba…- Mruknął pod nosem i potarł podbródek w zamyśleniu. Potrafił wytyczać szlaki za pomocą gwiazd, w tym był zdecydowanie lepszy. Tam gdzie mapa zawodziła gwiazdy okazywały się najlepszym przewodnikiem. Przekrzywił lekko głowę marszcząc brwi. -Noc. - Powiedział nagle i spojrzał na Mathieu wzrokiem człowieka, który właśnie odkrył wielka tajemnicę. Wziął mapę w dłonie i podszedł do najciemniejszego miejsca kancelarii ustawił tak mapę, żeby jak najmniej światła na nią padało. -Spójrz.
Zapomniał dodać tytuł lordowski tak była zaaferowany swoim odkryciem. Wskazał na srebrzyste linie, które pojawiły się na mapie, były ledwo widoczne, ale mieniły się, do tego gdzieniegdzie zdawało się, że widać było konstelacje. -Nie widać ich za dobrze, ale tu są. Barnes opowiadał o takich mapach. Nanoszone są dwa razy. Jedną odczytać można tylko za dnia, a drugą w nocy. Dzięki temu można było żeglować w ciemności bez specjalnego doświetlania mapy. - To co pokazał mu Rosier było coraz bardziej intrygujące, ciekaw był co jeszcze niechlubna rodzina jego ojczulka skrywała. Odłożył mapę na jej poprzednie miejsce i wyciągnął różdżkę. -Jeżeli jest celowo ukryte, to może warto… spróbować.-
Przyłożył jej koniec do papieru i wypowiedział słowa zaklęcia. -Aspercjum. - Przez chwilę nic się nie działo, choć magia zawirowała w powietrzu znacząco. Już miał szukać dalej kiedy na papierze zaczęły pojawiać się litery układające się w następujące słowa:
Uniósł do góry brwi i skrzywił się nieznacznie. Czego się spodziewał? Odkrycia nagle szlaków, którymi do tej pory nie pływał? Takie rzeczy tylko w morskich legendach. Schował swoja różdżkę odsuwając się od stołu. Na tym jego pomysły się skończyły, ale nie zmieniało to faktu, że właśnie mieli przed sobą bardzo ciekawy artefakt.
-Gdybym ja chciał chronić coś cennego, mapę miałbym w głowie albo posiadał taki artefakt, który działa na konkretnych zasadach. - Zwrócił się do Rosiera krzyżując ramiona na piersi i opierając się bokiem o blat stołu. -Najwidoczniej mapę mogą odczytać konkretne osoby.
Nie zdziwiłby się gdyby to czyli Rosierzy, ale czy wtedy mapa nie powinna się przed nim też otworzyć? Był w końcu półkrwi Rosierem. A może należało być uznanym dzieckiem? Jeszcze tego brakowało aby ktoś traktował go jak jednego ze szlachciurów. Obiłby takiemu mordę każąc wypluć każde słowo jakie wypowiedział. Nie był i nigdy nie będzie Rosierem.
-Nieba…- Mruknął pod nosem i potarł podbródek w zamyśleniu. Potrafił wytyczać szlaki za pomocą gwiazd, w tym był zdecydowanie lepszy. Tam gdzie mapa zawodziła gwiazdy okazywały się najlepszym przewodnikiem. Przekrzywił lekko głowę marszcząc brwi. -Noc. - Powiedział nagle i spojrzał na Mathieu wzrokiem człowieka, który właśnie odkrył wielka tajemnicę. Wziął mapę w dłonie i podszedł do najciemniejszego miejsca kancelarii ustawił tak mapę, żeby jak najmniej światła na nią padało. -Spójrz.
Zapomniał dodać tytuł lordowski tak była zaaferowany swoim odkryciem. Wskazał na srebrzyste linie, które pojawiły się na mapie, były ledwo widoczne, ale mieniły się, do tego gdzieniegdzie zdawało się, że widać było konstelacje. -Nie widać ich za dobrze, ale tu są. Barnes opowiadał o takich mapach. Nanoszone są dwa razy. Jedną odczytać można tylko za dnia, a drugą w nocy. Dzięki temu można było żeglować w ciemności bez specjalnego doświetlania mapy. - To co pokazał mu Rosier było coraz bardziej intrygujące, ciekaw był co jeszcze niechlubna rodzina jego ojczulka skrywała. Odłożył mapę na jej poprzednie miejsce i wyciągnął różdżkę. -Jeżeli jest celowo ukryte, to może warto… spróbować.-
Przyłożył jej koniec do papieru i wypowiedział słowa zaklęcia. -Aspercjum. - Przez chwilę nic się nie działo, choć magia zawirowała w powietrzu znacząco. Już miał szukać dalej kiedy na papierze zaczęły pojawiać się litery układające się w następujące słowa:
Ten co się wyrzeka swej krwi nigdy nie pozna drogi
Ten co z chlubą ją nosi godzien jest poznania
Ten co z chlubą ją nosi godzien jest poznania
Uniósł do góry brwi i skrzywił się nieznacznie. Czego się spodziewał? Odkrycia nagle szlaków, którymi do tej pory nie pływał? Takie rzeczy tylko w morskich legendach. Schował swoja różdżkę odsuwając się od stołu. Na tym jego pomysły się skończyły, ale nie zmieniało to faktu, że właśnie mieli przed sobą bardzo ciekawy artefakt.
-Gdybym ja chciał chronić coś cennego, mapę miałbym w głowie albo posiadał taki artefakt, który działa na konkretnych zasadach. - Zwrócił się do Rosiera krzyżując ramiona na piersi i opierając się bokiem o blat stołu. -Najwidoczniej mapę mogą odczytać konkretne osoby.
Nie zdziwiłby się gdyby to czyli Rosierzy, ale czy wtedy mapa nie powinna się przed nim też otworzyć? Był w końcu półkrwi Rosierem. A może należało być uznanym dzieckiem? Jeszcze tego brakowało aby ktoś traktował go jak jednego ze szlachciurów. Obiłby takiemu mordę każąc wypluć każde słowo jakie wypowiedział. Nie był i nigdy nie będzie Rosierem.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kancelaria
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody