Wydarzenia


Ekipa forum
Ołtarz światła
AutorWiadomość
Ołtarz światła [odnośnik]22.07.19 9:54
First topic message reminder :

Ołtarz Światła

Na tyłach oazy, w mglistej dolinie, gdzie przestrzeń zdaje się cichsza i chłodniejsza niż wszędzie indziej, znajduje się głaz - podobny do kamiennego stołu obryty jest runami, których nie są w stanie rozpoznać nawet najbardziej obeznani w temacie czarodzieje. Prawdopodobnie jest pozostałością Azkabanu - lub czegoś, czym Azkaban był wcześniej. Pośrodku głazu ustawiono zaklęty przez Harolda Longbottoma lampion, który jarzy się jasnym, błękitnawym światłem - dotknięcie przyjemnie rozgrzanej ściany lampionu wywoła wybuch płomieni, z których utworzy się ognisty portal - wejście w niego nie poparzy, a porwie czarodzieja jak sieć Fiuu i wyrzuci na odludnych terenach Irlandii. Przez ciszę, poza szumem pobliskiego morza, można usłyszeć subtelną melodię pieśni feniksa.

Rzuć kością k100:
1-84: nic się nie dzieje.
85-100 (każdy posiadany poziom szczęścia obniża ten przedział o 5 punktów): na jednej z pobliskich żerdzi dostrzegasz feniksa, to Fawkes, ptak należący niegdyś do Dumbledore'a - przygląda Ci się z zainteresowaniem i jest tak blisko, że możesz go dotknąć, przygładzić jego pióra. Epatuje od niego kojący spokój, otacza pozytywna aura wypełniona nadzieją i dobrem. Chwilę później wzbija się w powietrze i odlatuje, nieprzerwanie nucąc swoją pieśń.
Lokacja zawiera kości
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ołtarz światła - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ołtarz światła [odnośnik]07.09.22 9:26
Przez jedną, krótką sekundę, pozwolił sobie uwierzyć, że im się udało.
Drobinki światła, jasne punkty wydostające się spod pękniętej błony, otoczyły go niczym gwiezdna konstelacja; przyglądał się im kątem oka, nie mając śmiałości ani oderwać spojrzenia od wnętrza kokonu, ani odpowiedzieć Samuelowi – z zaskoczeniem rejestrując jego pojawienie się tuż obok. Bał się – przerwania zaklęcia, zakłócenia delikatnej magii; migotające wokół światła, choć piękne, wydawały mu się niezwykle delikatne, kruche. Czy gdyby w porę się odwrócił, zdołałby powstrzymać pędzącego patronusa przed wpadnięciem prosto w ich środek? Czy w ogóle by próbował? Do tej pory, do momentu, w którym rozbłysk białej magii pochłonął wszystko i wszystkich, pogrążając ich w nieprzeniknionej ciemności, był przekonany – i oddałby za tę wiarę własne serce – że patronus, moc darowana im przez Zakon Feniksa, sekret powierzony przez Albusa Dumbledora, utkany był z energii najczystszej z możliwych; że niezdolny był do czynienia krzywdy niewinnym, że miał rozganiać mroki tam, gdzie nie było już nadziei – a nie miażdżyć ją bez litości, odbierając wzrok i słuch, zabijając zmysły, rozlewając dookoła oblepiającą ciemność. Jak mógł pomylić się aż tak bardzo?
Odpowiedziała mu wyłącznie cisza i czerń; wtopił się w nią na jakiś czas, zniknął – nie będąc niczym i nikim, nie czując ani nie myśląc; nie mając pojęcia, gdzie znajdowali się jego towarzysze, ani czy w ogóle wciąż obok niego byli – nie widział ich, ani Samuela, który pojawił się znikąd, ani Marcela, którego przybycia jeszcze nie był świadomy, ani siedzącej tuż za nim Lucindy. Gdyby miał wybór – pozostałby chyba w tej pustce, w nicości pozbawionej jakichkolwiek doznań i bodźców – bo gdy ustąpiła, znów zalały go tak gwałtownie, że był pewien, że się udusi.
Wisiał na miotle jeszcze przez chwilę, zupełnie nieruchomo wpatrując się w resztki kokonu – w dymiące strzępy, sekundę wcześniej więżące w sobie setki dusz. Istnień, którym obiecał ratunek, którym przysięgał pomoc, powołując się na dostrzeżoną przez nie czystość własnego serca. Teraz czuł, że było brudne – skażone na zawsze kolejną obietnicą, której nie zdołał dotrzymać. Co on narobił? I po co w ogóle próbował? Co strzeliło mu do głowy – i jaka złudna, irracjonalna myśl pozwoliła mu choć przez moment wierzyć, że rzeczywiście mógł komukolwiek pomóc? Przez cały czas był przecież tylko sobą – głupim Billym, szkolnym tumanem, wyśmiewanym jąkałą; przebrnął przez szkołę jedynie dzięki wsparciu przyjaciół, bo jedynym, co kiedykolwiek potrafił, było latanie. Ale umiejętność panowania nad miotłą nie pozwoliła mu na uratowanie Pomony, nie ocaliła Sarah ani jej matki; nie poruszał się na tyle szybko, by wyrwać ze szponów śmierci przyjaciela, ani żeby ochronić przed okrutnym losem mugolską rodzinę w Londynie. Był idiotą, który pozwolił sobie uwierzyć, że tym razem będzie inaczej – i za jego naiwność zapłacili ci, których zobowiązał się uwolnić.
Powinien zostać tu z nimi – zginąć, pozostać na zawsze na tym pozbawionym grobów cmentarzu – ale za plecami wciąż miał Lucy. Nie mógł dopuścić, żeby została tu razem z nim – kiedy więc owionęło ich lodowate powietrze, a bijący z głębin chłód zamienił oddechy w parę, poderwał miotłę do góry, kierując ją z powrotem w stronę wiszącej ponad ich głowami wody, ledwie zauważając moment, w którym przemoczyła zupełnie jego ubranie, zimnymi strugami spływając za kołnierz.
Czyste niebo nad Oazą nie przyniosło mu ulgi ani ukojenia; świadomość ceny, jaką zostało okupione, ciągnęła go w dół mocniej niż przesiąknięte do suchej nitki ubrania. Zsiadł z miotły powoli, jakby ociężale, po czym wyciągnął rękę do Lucindy, chcąc pomóc jej stanąć na własnych nogach. Nie odezwał się do Samuela, nie miał siły pytać dlaczego – ani wściekać się, że im nie zaufał. Nie mógł żądać zaufania od nikogo, kiedy zawodził na każdym kroku; Marcela też kiedyś zawiódł, kolejna fala nawracającego poczucia winy nie pozwoliła mu wydobyć głosu – zatrzymał spojrzenie na nim jedynie na sekundę, upewniając się, że był cały – po czym odrzucił miotłę, żeby podejść do nadal stojącego pod drzewem Kupidynka. – Dziękuję, Kupidynku, ale m-m-myślę, że już nic więcej się tutaj dziś nie wydarzy – powiedział zachrypniętym głosem, na moment kładąc dłoń na ramieniu skrzata, żeby zwrócić na siebie uwagę. – Przepraszam, że wezwałem cię bez p-p-potrzeby – dodał, pierwsze słowo odbiło się w jego umyśle echem; przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Nie ruszył w stronę wybrzeża, brak nadciągającej z tamtej strony fali oznaczał, że znajdujący się na plaży ludzie byli bezpieczni; zamiast tego skierował kroki tam, gdzie posłał Płazy – pod Ołtarz Światła. Musiał się upewnić, czy ludzie przypadkiem nie zdążyli się ewakuować, a jeśli tak – sprowadzić ich z powrotem z Irlandii na wyspę.
Pod Ołtarzem panował jednak spokój; przesunął wzrokiem po siedzących na ziemi kobietach, po biegających wokół nich dzieciach, i przez sekundę znów poczuł za mostkiem ciepło – ale słaby uśmiech zgasł, zanim zdążyłby się pojawić, kiedy padło pierwsze pytanie. Nie odpowiedział, nie był w stanie opowiedzieć o tym, co stało się we wnętrzu szczeliny – nie odnajdywał właściwych słów, a nawet jeśli by je odnalazł – czuł, że odzywając się, obraziłby tylko wszystkich dookoła. Był pośród nich oszustem, nigdy nie zasługiwał, żeby znaleźć się w szeregach Zakonu Feniksa; nie uczynił w nich nic dobrego, częściej przynosząc przyjaciołom ciała ich bliskich niż dobre wieści. Dzisiejszy dzień był jego ostatnią szansą na to, by nie zareagować za późno, żeby odkupić winy za te wszystkie razy, gdy zjawiał się po czasie – w Londynie, w Azkabanie, na polanie świetlików – ale zamiast wyciągnąć wnioski z własnych błędów, zwyczajnie je powtórzył. Nie zadziałał wystarczająco szybko ani przed cofnięciem się czasu ani po nim.
Żołądek skręcił mu się na widok kupki popiołu leżącej na Ołtarzu, a samotne pióro feniksa sprawiło, że uciekły z niego resztki sił. Nie był godzien, żeby znajdować się tak blisko najczystszej z istot, ani żeby znajdować się tutaj w ogóle; odwrócił się, kątem oka dostrzegł Volansa z Aidanem, mignął mu też Florean – ale nie podszedł do żadnego z nich, zamiast tego odchodząc gdzieś na bok, żeby usiąść na ziemi, oprzeć się ramieniem o jedno z wyrastających spomiędzy ruin drzew. Starał się nie patrzeć na otaczających go ludzi, nie myśleć o tym, że ich też okłamał – obiecując, że Oaza była bezpieczna, że o jej bezpieczeństwo zadba; nie zdążył, plan ewakuacji, który miał opracować, nie był gotowy – zabrakło go, gdy był potrzebny.
Pochylił się, ukrywając twarz w dłoniach, i dopiero teraz orientując się, że wciąż ściskał w palcach różdżkę. Odłożył ją na ziemię, dławienie w gardle stawało się nie do zniesienia; powinien podnieść się, skreślić list do ojca, upewnić się, że będzie mógł wysłać do niego Amelię – tu nie był w stanie jej ochronić, nikogo nie był w stanie ochronić – ale póki co jeszcze nie odnajdywał w sobie sił, żeby dźwignąć się z chłodnych kamieni.
A może bał się momentu, w którym zostawi za sobą Oazę, uświadamiając sobie, że nie pozostało mu już nic.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Ołtarz światła [odnośnik]07.09.22 16:40
Wszystko działo się tak szybko - ale w początkowym chaosie odnaleźli wkrótce rytm. Steffen obejrzał się przez ramię, słysząc przeraźliwy krzyk - czy to nieumarły się na kogoś rzucił? Nie, to tylko (aż?) płonąca szata po nieudanym uroku.
-Balneo! - rzucił odruchowo, celując pod nogi podpalonego czarodzieja, w płomień tlący się na jego szacie - choć nie mógł być pewien, czy jego zaklęcie sięgnie celu i czy nie stoi zbyt daleko. Nie miał czasu patrzeć, czy zadziałało - skupił się na nadciągających żywych trupach i na trajektorii własnego uroku. Był świadom, że to nie transmutacja, że nie zdoła już nic poprawić, zacisnął mocniej palce na różdżce by pohamować drżenie dłoni - ale wykopany rów okazał się skuteczny, biegnąc w linii prostej dokładnie tam, gdzie Cattermole zaplanował. Trupy zaczęły wpadać do dołu, a Steff zmruży lekko oczy, widząc jak w zombie rytmicznie godzą ogniste promienie. Odetchnął z ulgą, ale nie dołączył się do okrzyków radości - mając niemiłe poczucie, że jeden rów i trochę piasku może nie rozwiązać problemu trupów zdolnych odkopać się spod ziemi.
-Trzeba będzie to wzmocnić... pochować ich porządniej... -krytycznie spojrzał na dół, próbując oszacować jego głębokość - świadom, że jego głos wciąż brzmi mocno dzięki Sonuroswi, że mieszkańcy Oazy zapamiętają te słowa jeśli przeżyją. Uniósł głowę, spoglądając na wał, rzucił kolejne Aeris - tym razem nieudane, ale obok śmignęły wiązki innych zaklęć. Wszyscy pracowali w skoordynowany sposób, a gdy wał szkwałowy wreszcie się rozwiał, tym razem to Steff miał ochotę krzyknąć z radości.
-Dziękuję! Daliśmy radę i... - i czekamy, chciał dodać, ale wszyscy czekali i tak. Czekali. A on skupił się na drganiach ziemi, które powinny być coraz silniejsze, jak wtedy, ale... -Trzęsienia chyba nie będzie, ziemia już nie drży! Jesteśmy... jesteśmy bezpieczni, na razie... - zapowiedział wszystkim z niedowierzaniem, korzystając z ostatnich chwil Sonorusa. -Dziękujemy, dziękujemy, że przyszliście. Razem damy radę ochronić naszą wyspę. - damy, bo nie wiedział, czy zagrożenie minęło, czy trzęsienia powrócą. Na razie grunt nie drżał.
Uśmiechnął się z ulgą do kuzynów i Floreana, czując narastające zmęczenie. Ruszył wraz z towarzyszami, co jakiś czas zerkając kontrolnie pod nogi, jakby chciał się upewnić, że ziemia naprawdę nie drży. Rozglądał się też po wyspie, chcąc sprawdzić, czy nikomu nic się nie stało - ale mijali puste chaty i ścieżki, tak jakby większość czarodziejów faktycznie udała się na wybrzeże lub dołączyła do ewakuacji.
-W Gringottcie było mniej krzyczenia i biegania. - sapnął, czując jak pali go gardło albo płuca albo jedno i drugie. Sprint z polany na wybrzeże był wyczerpujący, a potem niosła go adrenalina - dopiero teraz zaczynał czuć zmęczenie mięśni, równie intensywne jak wyczerpanie nadużywaniem magii.
-Wszystko w porządku...? - zamrugał, spoglądając na dziwnie posępnego Floreana. Czy zmienność nastroju to jakieś efekty mijającego Fortuno? Nie wiedział, że zanim dobiegł na wybrzeże Fortescue zmagał się z dziwnymi wizjami, pamiętał za to jego niegasnący (magiczny) optymizm w obliczu śmierci. -Lorda....?! - prawie pisnął, bo w obliczu takich wiadomości wszystko zeszło na dalszy plan. -Jakiego lorda? Nie możesz mi mówić, że nieważne, jak już zacząłeś. Naszego lorda, prawda, z koalicji? - inni lordowie mogli przeklinać listy, o czym chętnie by Floreanowi opowiedział, ale (o dziwo) jakoś nie miał na to energii po walce z żywiołami. Nie zrozumiał w lot, że chodzi o lorda Ministra.
Gdy doszli do ołtarza, rozejrzał się po zgromadzonych czarodziejach - kobietach z dziećmi, uzdrowicielce, starcach. Czy to patronesy ich tu wezwały? Poczuł na sobie spojrzenia i nabrał nagłej tremy, ale na szczęście Volans i Florean już uspokoili tłum. Skinął tylko głową, uzupełniając ich słowa faktem, na którym się znał:
-Ziemia już nie drży, na razie nie grozi nam kolejne trzęsienie. - pamiętał, że zanim pobiegł z polany na wybrzeże, Billy wspominał o magii w dziurze. Czy to ona mogła je spowodować, czy wiedział coś więcej? Stanął na palce, rozglądając się za kuzynem - a na twarzy odbiła się troska, gdy dostrzegł go siedzącego z boku. Spojrzał na Billy'ego pytająco, ponad głowami tłumu (ale na razie w milczeniu, nie chcąc przeszkadzać jeśli zbierał siły) - nic się wam nie stało? Wszystko w proządku? Poszukał wzrokiem Lucindy - dopóki nie ujrzy jej całej i zdrowej, serce nadal będzie ściskał mu niepokój i wspomnienie piorunów.
Lorda Ministra nigdzie nie było, ale na pewno wkrótce przybiegnie. Na pewno. Nie wyobrażał sobie nawet innego rozwiązania, nie łącząc kupki popiołu z obecnością sir Harolda - ostatnim razem widział go w końcu na niebie, a teraz na pewno jest... zajęty.

/zt


intellectual, journalist
little spy



Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 04.02.23 9:40, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Ołtarz światła [odnośnik]07.09.22 16:58
Expecto Patronum rozbrzmiało na Czerwonej Polanie, gdy Michael po raz kolejny przekraczał portal do Oazy, przywołując ciepłe wspomnienia z wesela Macmillana. Instynktownie i nieco nerwowo sprawdził, czy na polanie nie ma nikogo niepowołanego - w teorii Oaza była zabezpieczona, w praktyce lęk przed jej wykryciem nie opuszczał go od wrześniowych wydarzeń. Przekroczył ognisty portal, rejestrując zgromadzonych wkoło ludzi i widząc, że ścieżką od Oazy nadchodzą do ołtarza inni Zakonnicy. Z niepokojem rozejrzał się wkoło, dostrzegając uzdrowicielkę i grupki zbite w... oczekiwaniu? Potem odsunął się na bok, skupiając wzrok na nadciągających od strony Oazy Zakonnikach, słuchając chciwie tego, co mają do powiedzenia - i co jakiś czas lustrując też czujnym spojrzeniem i tłum i krajobraz, jakby próbując ocenić czy z którejś strony nadciąga rzeczywiste niebezpieczeństwo, czy może jeszcze jakoś i komuś pomóc. Korzystając z tego, że nikt z tłumu nie zwrócił się bezpośrednio do niego, na razie milczał. Nie mógł obiecać nikomu bezpieczeństwa, nie wiedząc, co właściwie się stało. Czuł skupione na sobie spojrzenia, czuł, że ludzie potrzebują od Zakonu odpowiedzi, zapewnienia. Żałował, że nie może im zaoferować konkretów, ale zarazem czuł się dziwnie - oszołomiony i pokrzepiony. Spędzał tyle czasu na patrolach i walcząc z wrogami i kryjąc twarz przed cywilami z Wielkiej Brytanii (tymi, którzy mogli na niego donieść z powodu listów gończych), że odzwyczaił się od widoku ludzi patrzących na niego z nadzieją i zaufaniem.
Zmarszczył lekko brwi, widząc zagadkową kupkę popiołu - czy to pióro Feniksa? Co tu się stało? Dostrzegł Floreana i braci Moore, chciwie chłonąc wszystkie słowa - z niepokojem rozglądał się też za Castorem i innymi znajomymi twarzami. Co tu się stało? Dlaczego ludzie wyglądali na tak przejętych? Intuicja podpowiadała mu, że to więcej niż trzęsienie ziemi - i że zrobił fatalny błąd, wychodząc z Oazy przez portal, by sprawdzić bezpieczeństwo Czerwonej Polany. Ta wydawała się całkowicie bezpieczna, nienaruszona, niestabilna magia i wstrząsy musiały dotknąć tylko wyspy. A on zmarnował cenny czas, mogąc być bardziej przydatnym gdzieś indziej. Czy mógłby przydać się jeszcze teraz, jakoś pomóc?

dołączam za pozwoleniem mg



Can I not save one
from the pitiless wave?



Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 05.12.22 5:55, w całości zmieniany 1 raz
Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Ołtarz światła - Page 4 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Ołtarz światła [odnośnik]07.09.22 17:19
Ludzie brali jego ostrzeżenia na poważnie, nie stanowili zlepka ogarniętych paniką indywiduów; przypominali bardziej jeden organizm, który pomimo początkowych trudności, zaczynał działać tak, jak powinien. Pochód, który prowadził, robił się coraz liczniejszy, im dalej wchodzili w obozowisko. Szczególnie wielką dumę i ulgę poczuł, gdy zauważył, że ludzie sami z siebie zaglądali do domów, sprawdzali, czy ktoś nie pozostał w środku. Czuł się za nich wszystkich odpowiedzialny, był za nich odpowiedzialny, bo każdy z nich, bez względu na wiek, nazwisko, krew, pochodzenie, czy płeć — w momencie zamieszkania w Oazie zaufał Zakonowi Feniksa. Niósł w sercu nadzieję, której płomień ogrzewał serca wszystkich mieszkańców, nadzieję, która młodemu twórcy talizmanów wyznaczała ścieżkę, którą miał podążyć. Nawet Bingo w ramionach wydawał się być uspokojony, choć noga musiała go boleć w dalszym stopniu. W miarę swych możliwości Castor starał się głaskać więc zwierzę, odbierając trochę ciepła i od niego. To cenna lekcja. Chaotyczna, o gorzko—słonym smaku morskiej wody wciskającej się w ciało i odbierającej dech, przytomność, życie.
Dostali kolejną szansę i nie mogli jej zmarnować. Musieli zadbać o siebie wzajemnie, tak jak miało to miejsce teraz.
Gdyby był w tym miejscu sam, pewnie ruszyłby biegiem w kierunku ołtarza światła, ale teraz, mając przed sobą grupę chorych i potrzebujących pomocy, postanowił, że jego misją było doprowadzenie wszystkich w bezpieczne miejsce. Zamykał więc pochód, dostosowując swoje tempo do tego, które wyznaczali ludzie przed nim.
Rozhisteryzowana kobieta nie była nikim nietypowym. Przez moment zastanawiał się, czy może nie ulżyć jej trochę w tym, co czuła, paxo mogłoby się sprawdzić idealnie, ale zrezygnował z pomysłu, gdy zaczęła mówić. Im więcej przekazywała blondynowi, tym mniej mógł się powstrzymać przed zmarszczeniem brwi w zamyśleniu. To wszystko było jakieś dziwne, Marcel nigdy nie skończył myśli o lordzie ministrze, wydawało się, że chyba tylko ich dwójka pamiętała to, co stało się wcześniej, przede wszystkim falę, ale ta kobieta z kolei wydawała się wiedzieć znacznie więcej, zupełnie tak, jakby jej pamięć pozostała nienaruszona. Tłumaczyłoby to też, dlaczego była tak roztrzęsiona (choć będąc zupełnie szczerym, wystarczyło do tego wyłącznie trzęsienie ziemi i nagłe ogłoszenie ewakuacji). Zdążył skinąć kobiecie głową, już otwierał usta, by podziękować, zapewnić, że zaraz się wszystkim zajmą (w końcu nie on jeden tworzył Zakon Feniksa, wierzył, że pozostali jego towarzysze dają sobie radę równie dobrze, w znakomitej większości mieli bowiem większe doświadczenie), ale ziemia ponownie się zatrzęsła. Ciało zareagowało już samo, próbował stanąć szerzej na nogach, odnaleźć bardziej stabilny środek ciężkości i myślał już, jak wywalić się na plecy, żeby przy upadku nie zrobić krzywdy biednemu psidwakowi, a także co zrobić, jeżeli w upadku ucierpi stojąca obok kobieta. Na całe szczęście wszyscy utrzymali się na nogach.
Chciał powrócić wzrokiem do wciąż pozostającej chyba w zasięgu jego wzroku kolumny, ale tumany kurzu, pyłu i... magicznych drobin? Skutecznie mu to uniemożliwiły. Część kurzu i pyłu wcisnęła mu się do nosa i ust, Castor zakasłał kilkukrotnie, mrużąc przy tym oczy, ale gdy sytuacja wydawała się uspokajać, nie spodziewał się — nawet teraz, gdy przyjmował do siebie myśl, że zdarzyć mogło się już wszystko — że po chacie znajdującej się w centrum wioski zostanie wyłącznie dziura. I to dziura nie byle jaka.
— Bardzo pani dziękuję! — zakrzyknął jeszcze za uciekającą kobietą, w końcu zdradziła mu kolejny element układanki, tajemnicy, którą próbował rozwiązać w swojej głowie, póki co bez zadowalającego rezultatu. On sam ruszył jednak za drobinkami magii, które to z kolei uciekały do środka dziury. Miał dziwne przeczucie, a może po prostu zdrowy rozsądek wreszcie zdecydował mu się podszepnąć coś rozsądnego — że nic dobrego z tej dziury nie będzie. Zajrzałby do środka, lecz gdy zjawił się z Bingo bliżej, psidwak zareagował wyraźnie nerwowo, a ostatnie, czego chciał blondyn, to wypuścić zwierzę z rąk, by zrobiło sobie jeszcze większą krzywdę. Cofnął się więc od dziury, wybierając się w krótki czasowo, ale intensywny wysiłkowo dla kogoś, o swej kondycji obchód wokół wioski. Dopiero gdy go skończył, ze spokojnym sumieniem, że nikt nie został w obozowisku sam, ruszył w kierunku Ołtarza Światła.
Katastrofa nie nadchodziła, ale nie wiedział, czy był to dobry moment na ogłoszenie sukcesu.
Gdy znalazł się na miejscu, z ulgą stwierdził, że ludzie zaczęli się uspokajać. Sam chyba dopiero pojął, jak wielka była to operacja, bezpieczeństwo jak wielu osób leżało w ich rękach. W uszach wciąż dzwoniły mu słowa, które dziś usłyszał — te, które powtarzała Amy oraz niedawno zasłyszana relacja kobiety o lordzie ministrze. Złapał się na tym, że próbował wzrokiem odnaleźć znajome twarze. Widok Volansa, Floreana, Steffena, Aidana i Michaela pokrzepiał, nie wyglądali jakoś... najgorzej. Szukał wzrokiem Marcela, ale także pana Edwarda z pomagającymi mu braćmi, Amy i Polly, a także reszty Zakonników. Ludzie zaczęli się rozstępować, ustępować im miejsca i chyba tylko dlatego nie zauważył w pierwszej chwili siedzącego na uboczu Williama.
I wtedy jego wzrok spoczął na ołtarzu.
Na popiele i piórze.
Skorzystał z możliwości wolnego przejścia. Serce waliło mu w piersi, kobieta mówiła, że lord minister miał jakieś puzderko, czy tam szkatułę. Musiał podejść bliżej, dowiedzieć się wszystkiego, czego mógł. Czuł narastające zmęczenie, że trzęsą mu się ręce, bo nie chciał przecież przyjmować do wiadomości najgorszego ze scenariuszy. To przecież nie mogło skończyć się t a k. Lord Harold był człowiekiem niezwykłym, wzorem ofiarności, patriotyzmu, dla młodszych zakonników (chyba mógł tego nawet nie wiedzieć) figurą niemalże ojcowską. Nie mógł... po prostu tak...
— Coś się stało — zaczął cicho, próbując odpowiedzieć na pytanie Volansa, a także pociągnąć myśl Floreana. — Lord Minister miał... Jakąś szkatułkę. Puzderko. Upadł na kolana, przeleciał feniks, a potem fala... — streszczał, oczywiście, że streszczał, ale przekazywał najważniejsze informacje. Starał się mówić na tyle cicho, by jego głos docierał wyłącznie do tych z Zakonników, którzy znaleźli się — jak on — bezpośrednio przy ołtarzu. — Potem było jasno i zniknął — po minie samego Castora nie było widać entuzjazmu, choć przecież tym razem mu się udało. Dzięki drugiej szansie, dzięki poświęceniu lorda Longbottoma.
Skupił wzrok na popiele i piórze, mając nadzieję, że będzie w stanie przynajmniej zidentyfikować, czy popiół, jak i pióro, należało do feniksa. Posiadł już specyficzny rodzaj ekspertyzy, o której nigdy nie myślał, że może być kiedyś aż tak przydatna. Popiół feniksa był jedną z najbardziej cennych ingrediencji alchemicznych, miał już nawet okazję z niej skorzystać, gdy szykował eliksir odtworzenia dla Marcela. Widywał tę ingediencję też wcześniej, w zasobach szpitala Świętego Munga, w trakcie kursu alchemicznego. Z kolei pióro feniksa towarzyszyło mu od początku kwietnia, gdy przelatujący na niebie ognisty ptak uratował go przed dementorem, na cmentarzu w Doline Godryka. Wracał pamięcią do chwili, gdy odrywał krystaliczną łzę od lotki, próbując porównać sobie jej obraz z pomarańczowym piórem, które pozostało na ołtarzu. Jeżeli był to feniks, to przecież nie mógł umrzeć, musiał odrodzić się z tych popiołów...
Potrzeba słońca, by zobaczyć cieńszepnął pod nosem, ale chyba stojący najbliżej zakonnicy mogli go usłyszeć. Coraz bardziej dorastał do myśli, że Amy mogła mieć proroczy sen.
I że to, co zrobił lord Longbottom, musiało pokazać im słońce.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Ołtarz światła [odnośnik]07.09.22 22:43
stąd

Nie miał pojęcia, co robił, kiedy podążając za słowami Barty'ego wbił prosto w wodę, lepką, niepokojącą ciecz, która z pewnością nie była oceaniczną tonią; jego palce mocno splotły się na trzonie miotły, lecz szukając rzekomego topielca, dostrzegł tylko własną matkę. Nie, upiór nie był jego matką: był dokładnie tym, co próbowało pochwycić go kilka chwil temu, a może za kilka chwil? gdzieś w czasoprzestrzeni cofniętej przez wszechpotężnego czarodzieja przewodzącego tej rebelii. Rozchylił usta, gdy wypadł prosto do przeklętego więzienia, rozglądając się po obkrwawionych ścianach wydrapanych pazurami na wieczność skazanych morderców. Przeszedł go lodowaty dreszcz, słyszał opowieści, o tym, czym Oaza była wiele miesięcy temu, lecz nigdy nie sądził, że ujrzy to na własne oczy: podtopione mury straszliwego Azkabanu, trawione żółcią i czernią zepsucia, które toczyło się przez to miejsce. Czuł strach. Lęk. I odrazę, wobec każdego pojedynczego śladu świadczącego o ludzkiej obecności. Jak to miejsce mogło wyglądać, kiedy ci wszyscy ludzie jeszcze żyli? Ściągnął brew, w przerażeniu, szklistym wzrokiem wodząc po porzuconych ludzkich szczątkach. Pożerali siebie nawzajem? Sami odgryzali fragmenty siebie? Jakim zwierzęciem trzeba było być, żeby tak skończyć? Czy sam taki był? Pełno w nim nienawiści, mówiły, pełno gniewu. Uwolnić? Wyzwolić? Zniewolić? Sięgnął wolną dłonią skroni, czy to działo się naprawdę? Nie chciał tego. Nie chciał być taki. Nie chciał tej nienawiści, tego gniewu, nie chciał stać się tym, czym byli oni, nie chciał czuć się do nich podobny, nie chciał tak widzieć siebie. Nie był mordercą. Nie był zły. Nie był?
Czym było dobro, a czym zło?
Obserwował ich z oddali, Samuela, Lucindę, Billy'ego. Nie podchodził, nie chciał im przeszkadzać. Nie był pewien, czy to naprawdę oni, czy jednak straszne mary, złudzenia, jak jego zmarła matka. Czy oni zmarli? Nie, świetlisty patronus nie mógł zostać utkany ze złych wspomnień. Nie z koszmarów.
Coś na ścianie zalśniło, kształt, którego nie rozpoznawał. Nie rozumiał, co się działo, dostrzegał pękniete czarne serce: i jasne kształty, które powoli go opuszczały. Nie mógł wiedzieć, czym były, ale były niepokojące. Dziwne. Odruchowo obejrzał się przez ramię, pewien, ze dostrzeże w mrokach świetliste oczy skryte we własnym cieniu: lecz wyglądało na to, że w przeciwnym pomieszczeniu nie znajdował się teraz nikt oprócz nich. Podobno ktoś tu wpadł, mówił Barty, ale Marcel nie miał odwagi zbliżyć się do trójki czarodziejów i o to zapytać, pewien, że bardziej doświadczeni od niego szybko odnaleźliby topielca. A potem nastała ciemność, nieprzenikniona ciemność, przez którą wkrótce zaczął dostrzegać kształty tych samych murów, oczyszczone z tego, co plugawe, pozbawione krwistych zmaz i śladów rozpaczy, z zawahaniem wyciągnął dłoń, chcąc dotknąć jednej ze ścian i upewnić się, ze to nie sen, nie mara, a twarda rzeczywistość. Jakby rozpacz zniknęła, czy teraz Oaza będzie już bezpieczna? Z niekrytym podziwem przeniósł wzrok na trójkę Zakonników, czy dokonali tego? Na opuszkach jego palców został tylko brud ściągniety z pobliskiej ściany, ni śladu krwi. Pył. Jasny, ciepły pył. Ten sam, który niósł nadzieję na powierzchni wyspy? Czarodzieje wkrótce zaczęli go wymijać, Billy wypłynął na powierzchnię; w podobnym milczeniu skierował swoją miotłę za nim, biorąc wcześniej głęboki wdech, który pozwolił mu wydostać się na zewnątrz. Za wszystkimi - skierował się pod ołtarz światła. Powierzchnie wydawała się spokojna. Ciepła. Jego serce wciąż biło zbyt szybko, zlęknione widokiem przenikłych nienawiścią ścian Azkabanu. Strwożone szeptami: masz w sobie nienawiść, masz w sobie gniew, jesteś taki jak my. Czy był? Nie chciał być. Tak bardzo nie chciał. Nie chciał nienawidzić, ale nie potrafił się od nienawiści uwolnić.
Słyszał Steffena, mówił, że byli bezpieczni. Wciąż mokry wylądował obok Castora, wyciągając dłoń, by pogłaskać trzymanego przez niego psidwaka i uniósł spojrzenie pełne nadziei na Sprouta. To już? Już po wszystkim? Wyspie nic nie groziło? Przeniósł wzrok na milczącego Billy'ego, czy nie powinni wiedzieć, co stało się na dole? Jego milczenie go nie dziwiło, to, co tam widział - było potworne.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Ołtarz światła [odnośnik]08.09.22 18:55
Obserwował pojawiających się przy Ołtarzu członków Zakonu Feniksa, mimowolnie odhaczając w myślach tych, którzy byli obecni spotkaniu w ratuszu: Volans, Florean, Michael, Castor; Lucinda, Marcel i Samuel wylecieli ze szczeliny razem z nim, wiedział więc, że nic im nie groziło. Gdzie byli pozostali? Rozejrzał się, pośród zgromadzonych w dolinie ludzi szukając znajomych twarzy, orientując się, że wielu z nich nie dostrzegał. Przymknął na sekundę powieki, przyciskając je lekko opuszkami palców, czując, jak na jego barki - przygniecione paraliżującym wyczerpaniem - opada z powrotem ciężar odepchniętej chwilowo odpowiedzialności. Nie chciał mierzyć się z nim teraz, nie wierzył - po raz pierwszy od dawna - że zdoła się pod nim nie ugiąć, ale chociaż niczego nie chciał tak bardzo, jak tego, by bezkarnie opaść na rosnącą między kamieniami trawę, to przecież nie mógł tego zrobić. Zalewająca jego gardło gorycz nie miała znaczenia, podobnie jak targające wnętrznościami wyrzuty sumienia; to on sprowadził tego dnia Zakonników do ratusza, to on kazał też Barty'emu ściągnąć czarodziejów na wybrzeże, wysłać kobiety z dziećmi pod Ołtarz Światła. Siedzieli tu teraz - czekając na wieści, które jedynie nieliczni z obecnych mogli im przekazać. Czuł na sobie spojrzenie Steffena, na sekundę uchwycił też wzrok Marcela - i oprócz poczucia obowiązku zalał go wstyd, zmuszając do dźwignięcia się z ziemi.
Stanięcie z powrotem na własnych nogach nie było proste - miał wrażenie, że mięśnie odlane ma z ołowiu, a stopy szurają po kamieniach zamiast posłusznie się unieść, jednak chropowaty pień drzewa okazał się wystarczającym oparciem. Odbił się od niego i ruszył w stronę Ołtarza Światła, ostrożnie lawirując pomiędzy mieszkańcami Oazy. Nie wychwycił całości wypowiedzi przemawiającego cicho Castora, wyłapując z niej jedynie pojedyncze słowa. - Czy ktoś widział go p-p-później? Lorda Longbottoma? - zapytał. Nie zapomniał o tym, co zobaczył na sekundy przed cofnięciem się czasu: obraz upadającego ministra, jego roztapiającej się w bieli sylwetki, wypalił się pod jego powiekami wyraźnie, póki co nie wywoływał jednak rozlewającego się w klatce piersiowej strachu. Coś - ślepa wiara lub naiwne zaprzeczenie, a może odbierająca oddech wizja ewentualnych konsekwencji - kazało mu odrzucić z góry ewentualność, że najpotężniejszy spośród nich, doświadczony czarodziej, przywódca rebelii, mógłby polec - pozostawiając ich bez przewodnictwa. - Volly, gdzie jest Aidan? - zwrócił się do brata. - Z kim b-b-byli Maeve, Elroy i Fred? - Rozejrzał się po wszystkich. O Herberta się nie martwił, opuścił spotkanie na tyle wcześnie, że powinien zdążyć dotrzeć do portalu przed pierwszym wstrząsem. - Marceli - sp-p-potkałeś Barty'ego? - przypomniał sobie, prosił go, żeby go odnalazł; czy mu się udało? I gdzie był on i pozostałe Płazy?
Odwrócił się na moment - tak, żeby móc zwrócić się do wszystkich, również zgromadzonych dookoła ludzi. - Magia, która wywołała trzęsienie ziemi, już nie zagraża wyspie - powiedział głośniej - potwierdzając tym samym uspokajające słowa pozostałych, Floreana, Volansa i Steffena. Przełknął ślinę, słowa smakowały jak popiół; pod powiekami migotały niedawno widziane obrazy, pulsujący kokon, gasnące światła, mrok zniszczonego Azkabanu, zwodnicza sylwetka Rodericka - ale nie mógł rozsiewać tych koszmarów dookoła; mieszkańcy wioski przetrwali tego dnia wystarczająco, utracili obiecane poczucie bezpieczeństwa - przywrócenie go było ich, Zakonu Feniksa, obowiązkiem. - Została - zawahał się na sekundę - przepędzona, nie wróci tu więcej. Nikt jednak nie p-p-powinien zbliżać się do szczeliny - jest bardzo głęboka - dodał, myśląc o tym, że trzeba będzie ją ogrodzić, otoczyć ostrzeżeniami - a później zbudować coś, co ją trwale zakryje. Nie miało być to proste, wyrwa była zbyt głęboka, żeby ją zasypać, i na tyle szeroka, że stworzenie pokrywy stawało się wyzwaniem - ale posiadanie czegoś do zrobienia, zadania do wykonania, w jakiś sposób pomagało mu popchnąć myśli na właściwe tory, wyrywając umysł z emocjonalnej apatii. A to był tylko początek: trzeba było ustalić, kto wpadł do szczeliny, kobieta zasługiwała na właściwe pożegnanie; sprawdzić, czy konstrukcje chat nie uległy naruszeniu, czy można było bezpiecznie znów się do nich wprowadzić; zrobić listę koniecznych napraw.
- Źródłem wstrząsów b-b-był Azkaban - odezwał się ciszej, odwracając się znów do Zakonników; tym razem przekazując informacje, które były przeznaczone tylko dla ich uszu. Uniósł spojrzenie na Marcela, przez moment starając się odszukać nim również Lucindę; Samuel zniknął mu z zasięgu wzroku, chciał z nim porozmawiać - ale nie teraz, nie tutaj. - Magia, która chroni Oazę, uwięziła pod ziemią d-d-dusze martwych więźniów - chciały się wydostać, groziły zatopieniem i zniszczeniem wyspy. P-p-próbowaliśmy - je uwolnić, pozwolić im odejść, ale - ale co, Billy?; zdusił to, co chciał powiedzieć, nie miał zamiaru rzucać oskarżeniami, dopóki sam nie wiedział, co tak naprawdę się stało - ale coś poszło nie tak, duchy zniknęły. Zostały zniszczone. Nie wrócą. - Był tego pewien. Tak samo jak tego, że jego samego będą dręczyć już zawsze - uwięzione obietnicą, której nie udało mu się dotrzymać.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Ołtarz światła [odnośnik]08.09.22 21:21
Ostatnie dnie spłynęły jej na wykonywaniu zadania, tym razem pracowała sama w dużej mierze wykorzystując umiejętności metamorfomagii. Właściwie zniknęła na kilka dni skupiając się na otrzymanym zadaniu, planowała - już lepiej niż wcześniej. Nie poddawała się już emocjom zyskując mocniejszą kontrolę nad tym, jak postępowała. Może straciła je już wszystkie - a może żadnych już nie chciała i do siebie nie dopuszczała. Nie zastanawiała się nad tym - nie miało to znaczenia. Ważne, że funkcjonowało tak jak powinno. Że ona tak funkcjonowała. Choć było kilka rzeczy, które mogło pójść nie po jej myśli - tym razem fortuna jej sprzyjała. Odetchnęła, kiedy zgodnie z poleceniem doprowadziła sprawę do końca. Może rzeczywiście, w tym życiu najlepiej sprawiało się jako narzędzie w rękach innych. W pewnych momentach bezwzględna, docierająca do potrzebnego wyniku za wszelką cenę. Można było na niej polegać. Na niej, czy na jej sile? Gdy upewniła się, że zrobiła to co miała postanowiła nie czekać z raportem do następnego dnia. Droga do Oazy miała trochę zająć ale nie przeszkadzało jej to. Nie musiała wracać do domu - nie miała po co i tak. Unikała go, tak samo jak Vincenta.
Ale coś zdawało się wisieć w powietrzu.
A kiedy przeniosła się przez portal przywołując patronusa jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Chwilę stała przesuwając wzrokiem wokół by w końcu się ruszyć z początku wolno - spokojnie a w końcu rzucając się biegiem, wyciągając z kieszeni białą, osikową różdżkę, biegła przed siebie w poszukiwaniu kogokolwiek kto będzie mógł przynieść jej jakąkolwiek odpowiedzieć. Co tu się do cholery stało? Zdawało się pytać samo jej spojrzenie kiedy rozglądała się w końcu dostrzegając grupę ludzi. Przechodziła między mieszkańcami Oazy stawiając kolejne kroki, przedzierając się naprzód w końcu odnajdując spojrzenie tych, których szukała właśnie. Przesunęła spojrzeniem po wszystkich, którzy znajdowali się obok.
- Co się stało? - zdawało się pytać spojrzenie. Jej wzrok przemknął po Floreanie, Volansie, Steffenie, Michaelu, Castorze i Marcelu zatrzymując się na Billym. Który mówił właśnie coś o duchach. Zmarszczyła mocniej brwi w ciszy. Nie oznjamiając swojego przybycia głośniej. Gdyby zrobiła wszystko szybciej, lepiej, dokładniej, byłaby... zacisnęła usta.
Szlag.

| przybywam :party:



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Ołtarz światła - Page 4 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Ołtarz światła [odnośnik]08.09.22 21:32
Wszyscy działali razem, ramie w ramie rzucając zaklęcia na wał i nieumarłych. W chaosie odnaleźli wspólny rytm, a widoczne efekty tylko ich motywowały. Wzajemnie popychali się do przodu, nacierali na przeciwników nową salwą zaklęć. Zakonnicy i mieszkańcy Oazy, jedni i drudzy w walce o to miejsce, o tych ludzi, swoje domy i rodziny. Widząc jak jego i Volansa zaklęcia łączą się ze sobą zaśmiał się w głos. Obserwował jak ciała trupów, jedno po drugim, wpadały do wspólnej mogiły, a piach je przysypywał. Choć podobnie jak otaczających go mężczyzn i jego ogarnęło uczucie triumfu coraz bardziej czuł piekące go mięśnie, rękę na, którą upadł przed... śmiercią. Wiatr, który wspólnie rozpętali w końcu przegonił wał, a kłębiące się chmury zniknęły odsłaniając niebo. A później nastał spokój. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu, w ciszy i skupieniu, gotowi do działania. Trzęsienie ziemi, ani fala jednak nie nadeszły. Przegryzł środek policzka i podrapał się różdżką po karku błądząc wzrokiem po horyzoncie. - Tylko mi się wydaje, czy ostatnio to wszystko jakoś szybciej się działo? - Rzucił pytaniem w przestrzeń nie będąc pewnym ile czasu dokładnie upłynęło, ale chyba już coś powinno zacząć się, no tworzyć, a woda była spokojna. - To koniec? Udało się nam? Billemu? Czy to coś innego? - Słowa Steffena, Volansa i Floreana częściowo utwierdziły go w tym przekonaniu. To był koniec. Naprawdę koniec. Nikt już nie umrze. Fala nie przyjdzie, nie zaleje Oazy, nie potopi ich. - Udało nam się Steff! - Zawołał kładąc dłoń na ramieniu kuzyna i potrząsając nim, z wielkim uśmiechem wyrytym na ustach. Później jednak brat znów zabrał głos, a chłopak na nowo spoważniał. - Tak. - Wciąż nie było wiadome co wydarzyło się w szczelinie. Co stało się z Billym i panią Lucy.
Wszyscy ruszyli w stronę ołtarzu pozostawiając wybrzeże za sobą. Wciąż nie do końca dowierzał, że faktycznie fala nie przyjdzie, co chwilę oglądając się za ramię. Gdy w końcu dotarli na miejsce najpierw wzrok skierował na ołtarz. To przed nim, wtedy z panią Lucy, dotarła do nich fala. Teraz byli tam Castor z Marcelem. Na szczęście cali. To drugiemu chłopakowi przyglądał się przez dłuższą chwilę czując narastający ucisk w dołku. Wciąż było mu wstyd za wtedy. Nie rozmawiali od tamtego nieszczęsnego poranka, a chyba powinni. Tym razem bez kłótni i pięści... bo teraz po prostu cieszył się widząc, że faktycznie nic mu nie było. Słysząc swoje imię i znajomy głos w końcu odnalazł w tłumie Billego. - Jestem! - Zawołał podchodząc bliżej ze zmartwieniem obserwując chwiejną sylwetkę brata. Udało się im. Naprawdę się im udało!


The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
Aidan Moore
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9575-aidan-moore#291411 https://www.morsmordre.net/t9693-bazyl#294574 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9923-skrytka-bankowa-nr-2197#299908 https://www.morsmordre.net/t9696-aidan-moore#294585
Re: Ołtarz światła [odnośnik]08.09.22 22:04
Stąd

Porównywał wszystko do ciszy. Z nią mierzył swoje myśli i przestrzeń zastałą po drugiej stronie ciemnego lustra, które zalewało dno szczeliny. To drgania wybijały rytm bijącego brzydko serca Azkabanu. Żywego, pulsującego, niepokojącego tak bardzo, że adrenalina mieszała się z krwią w równym tańcu. Takt nie był jednak melodią, do której mógłby zatańczyć, czy połączyć się. Być może powinien był czuć obrzydzenie nad tajemnicą, której skojarzenie wciąż niosło niebezpieczeństwo. Czy to, tak pociągało zebranych, skupiając wokół, niby hipnotyczna, gotowa do ataku bestia, gdy tylko ściągnie wokół ofiary.
Wrażenia docierały jednak migawkami i to intuicyjna powinność kazała mu w obliczu ciemności - sięgnąć po białą magię. Tę najczystszą, splecioną ze światła, kształtując patronusa, który pognał z mocą w stronę wskazanego celu.
Nie popełnił błędu. Chociaż nie rozumiał natury niepokojącego zjawiska, ciemność z której wyrosło - nie mogło być sklasyfikowane za dobre. Ocena - dobra, czy zła, wiązała się z decyzją, a tę podjąć musiał szybko. Nie miał prawa pozwolić sobie na jej brak. Coś przerywał, coś kończył. A jeśli zatrzymać z tym mógł zagładę - nie miał prawa - znowu - cofnąć się. Niezależnie od konsekwencji. Z tymi mierzyć się miał później.
Czas ponownie zwolnił, w nienaturalnym niemal-poruszeniu obserwował, jak drobiny magii splatają się wokół serca, jak świetlisty patronus przenika serca, w jakiś sposób rozrywając to, czym było.
Na moment - wszystko zgasło. światło, rzeczywistość wokół, on sam, jakby przez sekundę, znowu - wymazano ich ze świata. Cisza i ciemność, zalewająca istnienie. Ale i to, chociaż utkwieni przez chwilę w nieskończoności - rozstąpiła się. Wraz ze świadomością, że to co zostało spętane w Azkabanie - dusze, czy czymkolwiek były splątane drobiny świateł - zniknęły, zniszczone wraz z czerwienią rysowanych na ścianach wspomnień.
Odetchnął, przypominając sobie, że oddychać w ogóle może. W starych murach Azkabanu roztaczającego się wokół nich, pozostał tylko mieniący się światłem pył, który przez kilka długich chwil obserwował w milczeniu. Tak, jak równie milczących przyjaciół, Jego spojrzenie zdawało się zadawać pytanie w porządku?, ale zastygłe w nieokreślonych emocjach twarze, nie czekały na pytania.
Dopiero spoglądając w górę dostrzegł samotną, znajomą sylwetkę Marceliusa. Wyminął go, ale nim wzleciał dalej, wstrzymał się czekając aż wszyscy przebili się przez lustrzaną taflę w szczelinie. Dopiero sam, spoglądając ostatni raz na rumowisko dawnych murów, szukając czegoś, co mogło im zagrozić, odwrócił się i wilgotną granicę ciemności, by w końcu zobaczyć niebo nad Oazą. Czyste, bez napięcia zwiastującego zagładę. Czy tym razem okupione? Wciąż pamiętał znikającą na tle ciemności sylwetkę ich Ministra.
W milczeniu dotarł w okolice Ołtarza, z jakąś pustką we własnym sercu dostrzegając samotne pióro i drobiny popiołu. Zwiastunem czego miało być? Pytanie zamigotało i zgasło. Zbierało się coraz więcej ludzi, którzy oczekiwali odpowiedzi. Sam nie posiadał wszystkich, ale kolejne sylwetki wskazywały punkty zrozumienia. Fala została odparta. Trupy raz jeszcze zostały spacyfikowane - czy tymczasowo, miał dowiedzieć się potem. Mimowolnie prześledził sylwetki Floreana, Steffena, Aidana i Volansa. Niebezpieczeństwo zgasło. Prawdopodobnie.
Oparł miotłę o bark, stając początkowo z boku, dostrzegając znajomą sylwetkę Michaela. I to obok aurora zatrzymał kroki, na moment lokując ciemne ślepia na tych jasnych. Miał wrażenie, że w tej chwil, tylko ktoś jego pokroju był w stanie zrozumieć brzemię, z którym przybył.
Przymknął powieki ze zmęczeniem, słuchając tego, co sam także powinien powiedzieć. Otworzył jednak oczy, gdy Billy wspomniał o groźbach i szantażach dusz. Komunikowały się z nimi? Sam, nie słyszał żadnego głosu, żadnego wrzasku, czy prośby. Cisza. A fakt ten wywołał zmarszczkę krótkiej, nieprzyjemnej emocji, która w jakiś sposób utrwalała w nim przekonanie, że nie można było ich wypuszczać. Wyzwolili je z więzienia wiecznego. Wysunął się do przodu, odnajdując wzrokiem przyjaciela i Lucindę. Coś poszło nie tak... - Jeśli się nie mylę, zostały zniszczone mocą patronusa, białą magią - dopowiedział spokojnie, gdy zakonnik skończył mówić. Jeśli ponosił winę za zniszczenie dusz więźniów, miał zamiar przyjąć konsekwencje, chociaż w nim samym trwało przekonanie, że postąpił słusznie. Jaka miała być prawda? Rzeczywistość zawsze weryfikowała - nie wrócą - powtórzył jeszcze, prostując się i mimowolnie, znowu wracając spojrzeniem do ołtarza, garści popiołu. I samotnego pióra. Nadziei.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Ołtarz światła - Page 4 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Ołtarz światła [odnośnik]09.09.22 0:48
Pomimo faktu, że najwyraźniej już im nic nie groziło to zdecydowanie coś nie było w porządku. Bo poza tym, że faktycznie coś spłonęło. Nawet pomimo posiadania rozległej wiedzy z zakresu magicznych stworzeń, potrzebował szerszego kontekstu. Swojego brata dostrzegł niedługo po swoim przybyciu pod Ołtarz. Z jakiegoś powodu Billy nie podszedł do nich, a zamiast tego wycofał się na bok siadając pod drzewem. Nie zwlekając już ani chwili dłużej, skierował swoje kroki w stronę tego czarodzieja. Na pierwszy rzut oka był w stanie stwierdzić, że Billy nie został ranny. Nie zmieniało to faktu, że bardzo martwił się o niego pod każdym względem. Tak jak o całą swoją rodzinę. Teraz oni byli bezpieczni. Chciał porozmawiać z tym czarodziejem. Mieli dużo do omówienia. A przynajmniej tak mu się wydawało. Jako rodzina powinni się wspierać bez względu na wszystko.
Nic z tego nie rozumiem. Chciałbym usłyszeć pełną wersję zdarzeń — Stwierdził poważnie, posyłając znaczące spojrzenie Castorowi. Blondyn przekazywał im strzępki informacji, które nie miały dla niego żadnego sensu. Nie była to w końcu pełna wersja zdarzeń. Jaką szkatułkę? Co w niej było? Co się stało, że Harold Longbottom upadł na kolana? Jedynie wiedział, że to łączyło się z tym wszystkim, co działo się w Oazie. Wszyscy zasługiwali na prawdę. Zarówno wszyscy Zakonnicy, jak i mieszkańcy Oazy.
Na wybrzeżu nie pokazał się po raz drugi — Zwrócił się do Williama, spoglądając na niego ponownie. Jedynie widział go zaledwie przez ułamek sekundy, odwracającego bieg czasu. Docenił to. Nie odrzuca się drugi szans. Nie zamierzał zakładać najgorszego. Gdyby jednak okazało się najgorsze, to, że Harold Longbottom poległ, to byłby zdania że należy wybrać nowego przywódcę i to jak najszybciej. — Był gdzieś tutaj. Nie zostawiłbym go na tym wybrzeżu. Znalazł się — Zapytany o ich najmłodszego brata instynktownie rozejrzał się wokół siebie, tak by odnaleźć w tłumie ludzi tego blondyna. Zlokalizował Aidana po głosie, gdy on potwierdził swoją obecność. Na pozostałe pytania Williama nie znał odpowiedzi. Za to uważnie słuchał go, gdy zwrócił się do wszystkich tu zgromadzonych. Może to nie przybliżyło go do wyjaśnienia sprawy nieobecności Ministra, ale było tym, co właśnie potrzebował usłyszeć odnośnie tych wydarzeń. Dowiedział się w ten sposób, co odpowiadało za te wszystkie wydarzenia. Chciał usłyszeć, że to już się nie powtórzy. I otrzymał takie zapewnienie.
Jedynie istnienie tej szczeliny go niepokoiło, ale to już tymczasowy problem. Czekało ich sporo pracy. Był gotowy dalej pomagać. Czuł się do tego niejako zobowiązany. Choć najbardziej zmartwiła go prawdziwa przyczyna tragedii, której ostatecznie zapobiegli. Azkaban zawsze postrzegał jako bardzo złe miejsce. Nic się w tej materii nie zmieniło, nawet jak on już nie istniał.
Jestem pewien, że robiliście wszystko co w waszej mocy, aby pozwolić im odejść z tego miejsca — Zapewnił Billy'ego. Wierzył w to. Nie zawsze da się każdemu pomóc. Priorytetem Zakonników byli wszyscy żywi ludzie. Nie zawiedli ich. Ponownie spojrzał w stronę tego ołtarza z kupką popiołu i pojedynczym piórem.


I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Ołtarz światła - Page 4 Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Ołtarz światła [odnośnik]09.09.22 11:06
Rzadko zdarzało jej się robić coś wbrew własnej woli. A już na pewno nie w obrębie swojego fachu. Kiedy nie była czegoś pewna zwyczajnie odpuszczała doskonale znający ryzyko porażki. Niszcząc runę w Azkabanie nie była pewna czy postępuje słusznie. Nie wiedziała czy swoim działaniem nie ściągnie na nich jeszcze większej tragedii, ale… jaki mieli wybór? Zamknięte w kokonie dusze żądały od nich uwolnienia. Nie mieli czasu by przeanalizować wszystkie możliwe scenariusze. Nie mieli czasu by nawet zastanowić się nad tym czy będą w stanie ponieść konsekwencje, które na pewno prędzej czy później do nich wrócą. Przepełniona strachem i rozgoryczeniem skupiła się na rzucanym zaklęciu. Nie rejestrowała tego co działo się obok niej dopóki nie poczuła ciepła na policzku i nie dostrzegła jasnych drobinek unoszących się w powietrzu. Odetchnęła z ulgą widząc, że to co robią działa, a dusze ulatując zostawiając Oazę w spokoju. Zmotywowana do działania jeszcze mocniej skupiła się na runie. Nie zauważyła Samuela, nie widziała pędzącego w stronę kokonu patronusa. Dopiero w chwili gdy ten wpadł w kokon niszcząc go doszczętnie Lucinda uniosła różdżkę w obronnym geście. Spojrzała na Zakonników z szokiem wymalowanym na twarzy. Dusze zostały zniszczone, magia opuściła Azkaban i choć nie udało im się dotrzymać słowa to miała mieszane uczucia co do tego czy w ogóle powinni go dotrzymać.
Przez całą drogę do Ołtarza Światła blondynka nie odezwała się nawet słowem. Starała się poukładać sobie w głowie to czego przed chwilą byli świadkiem. Nie rozumiała czemu czuła spokój. Wyspa była bezpieczna, jej mieszkańcom nic nie groziło, ale czy nie powinno być jej żal tych dusz? Czy nie powinna czuć, że zawiedli? Rozżalenie przepełniało ją całą, bo nie potrafiła zrozumieć dlaczego zamknięte w kokonie dusze postanowiły wymusić na nich posłuszeństwo. Przecież uwolniliby je, zrobiliby to zapewne już wcześniej gdyby tylko wiedzieli o tym co dzieje się w Azkabanie. Gdyby nie lord Longbottom po Wyspie nie byłoby śladu, a oni zniknęliby razem z nią, nikt by tym duszom nie pomógł, a one jednak wybrały śmierć, wybrały zło. Może właśnie dlatego nie czuła nic prócz goryczy? Bo sama życzyła im piekła, bo na to piekło zasłużyły.
Ludzie robili miejsce dla kroczących Zakonników. Czarownica starała się dojrzeć każdego kto był obecny na spotkaniu w Ratuszu jednak nie wszyscy jeszcze się pojawili. Miała nadzieje, że wszystko zostało odwrócone, że nikt nie został ranny. Blondynka po raz pierwszy od wyjścia z Azkabanu spojrzała na Billego i domyślała się co czuje. Ona nie mogła jednak współdzielić tych uczuć, widocznie taki los miał ich spotkać, widocznie nosiły karę tak wielką, że nawet śmierć nie mogła ich ułaskawić.
- W środku była runa, która miała chronić więźniów Azkabanu przed śmiercią. Jeżeli któryś z więźniów chciałby odebrać sobie życie ta runa miała i tak zatrzymywać jego duszę w środku. Kiedy zniszczyliśmy anomalię to zniszczyliśmy Azkaban, ale dusze tam zostały chronione mocą runy. – wyjaśniła spoglądającym na przybyłych Zakonnikom. – One były złe. Zniszczyły Wyspę, a to, że żyjemy to… to nie ich zasługa. Wymusiły na nas uwolnienie i były gotowe poświęcić każdego człowieka w Oazie by dostać to czego chcą. To nie było wołanie o pomoc, to nie była współpraca. To było żądanie. Może spotkał je los, który był im pisany, nie wiem… – dodała wypuszczając powietrze z płuc. - … najważniejsze, że Oaza jest bezpieczna. – nie myślała o tym, że ci obecni na Łące widzieli jej śmierć, że dla nich musiała teraz wyglądać nienaturalnie. Mogła sobie tylko wyobrazić jak taki obraz może wryć się w psychikę, ale nie chciała o tym myśleć. Nie chciała.
Wzrok blondynki skupił się na stojącym przy ołtarzu tłumie ludzi. Mieszkańców, którym obiecali schronienie i bezpieczeństwo. Były jednak rzeczy, których nie mogli przewidzieć. Merlin jej świadkiem, że czasem zapominała o innych niebezpieczeństwach. Tak jakby wojna pomiędzy czarodziejami była tym jedynym. Uniosła kącik ust w uspokajającym uśmiechu chcąc dodać otuchy tym, którzy się tu zgromadzili. – Byliście dzielni, a wasze domy, rodziny są już bezpieczne. – zwróciła się do mieszkańców Oazy zdając sobie sprawę z tego ile pracy będzie kosztowało Zakonników doprowadzenie Oazy do ładu.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ołtarz światła - Page 4 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ołtarz światła [odnośnik]26.09.22 18:42
Zaciekawienie malowało się na twarzach ludzi zgromadzonych wokół Ołtarza Światła. Tkwili w mniejszych lub większych grupkach, zerkając na nadchodzących Zakonników. Nie było w tym nic dziwnego, większość z nich ewakuowana była właśnie przez nich. Wyczekiwali odpowiedzi i werdyktu — ich spokój musiał wynikać jednak z czegoś jeszcze. Skupisko ludzi przypominało grupki ludzi, którzy koczowali tu raczej gotowi do nagłej ewakuacji niż czekali na faktyczne przeprawienie się przez portal. Spoglądali na siebie, usłyszawszy słowa Volansa, kiwając głowami. Krótka, lakoniczna odpowiedz wydawała się częściowo zaspokoić ciekawość mieszkańców, którzy podnosili się, by znaleźć się bliżej.
— Feniks! — odpowiedział młody chłopiec, wychodząc przed szereg. Wcześniej tylko zerkał na Moore'a, kiedy ten pojawił się pod Ołtarzem, w końcu odważając się wyjść za matczyną sylwetkę. — Feniks tu był razem z sir Haroldem! Ale sir Harold źle się poczuł, a feniks usiadł na kamieniu i spłonął. Tak nagle! — krzyknął wręcz z entuzjazmem zmieszanym ze strachem. Zaraz za opiekunem smoków pojawił się Florean, do którego podeszła młoda dziewczyna, panienka o dziecięcej jeszcze buzi. Kiedy się odezwał uniosła dłonie z wiankiem wyżej, chcąc mu włożyć kwiecistą koronę na głowę, jeśli tylko jej na to pozwolił.
— To kwiaty z łąki... Zerwałam je jeszcze zanim... — Nie skończyła jednak. Uśmiechnęła się do Fortescue z wdzięcznością i weszła na bok z rumianymi policzkami. Wraz z nimi, pojawił się także Steffen, któremu po drodze podziękował czarodziej z podpaloną szatą, a także Aidan. Za nimi kroczyli mężczyźni, którzy stawili się na wezwanie na wybrzeżu. Na ich widok wiele mieszkańców się podniosło — kobiety rzuciły mężczyznom w ramiona, podobnie jak dzieci — niektórzy czarodzieje podeszli sami do starszych osób, by je uściskać i w atmosferze wzruszenia, ulgi i trudnej do określenia wdzięczności zaczęli się przytulać. Aura zaczęła obejmować coraz więcej osób, wzruszenie było coraz silniejsze, a pierwsze płacze wzruszenia i miłe słowa pociągnęły za sobą kolejne wyznania. Ale w Oazie nie brakowało także ludzi, którzy nie mieli bliskich. Uśmiechali się więc do siebie, z tęsknotą i bólem przyglądając się tym, którzy w takiej chwili mieli kogo powitać. A powracali jak bohaterowie — wyczekiwani i pożądani przez wszystkich. Ktoś klepnął Steffena w ramię jeszcze, uśmiechając się szeroko, choć był znacznie starszy i poważniejszy od młodego Zakonnika. Ktoś inny przyciągnął do siebie Aidana, jak brata, którym nie był, tylko dlatego, że stał obok niego w trakcie walki z nadchodzącym żywiołem.
Podchodząc do Ołtarza Światła, rozglądając się po ludziach Castor dostrzegł gdzieś z boku pana Robinsona, który stał w towarzystwie mężczyzn, których poprosił o pomoc, a na kolanach trzymał wiklinowy kosz. Bingo, gdy tylko go zobaczył zaczął się wyrywać młodemu alchemikowi, ale ze względu na swój stan nie dał rady zeskoczyć z jego ramion, by pobiec do swojego właściciela. Dopiero, kiedy Sprout zdecydował się postawić szamoczące zwierze na ziemi, pognał kulejąc do starszego mężczyzny, w pierwszej chwili obskakując go radośnie z mocno i szybko ruszającym się ogonkiem, a potem zaczął piszczeć wciskając się do wiklinowego kosza.

Kupidynek, którego William pozostawił nieopodal szczeliny skłonił się nisko i zniknął. Pojawienie się starszego Moore'a pod Ołtarzem wzbudziło zainteresowanie kilku osób, ale dopiero kiedy podszedł do ludzi i się odezwał, przed innych wyszła drużyna Płazów z Oazy, wszyscy mieli w rękach miotły, korę postawili przed sobą, jak zawodowi gracze quidditcha — Billy jeszcze ich nie dostrzegł, ale oni jego już tak, słuchali go z uwagą. Chłopiec, który wcześniej odpowiedział Volansowi, znów wyciągnął się zza kobiety, by stanąć namolnie przed Castorem. Miał jasne błąd włosy i obsypany był rdzawymi piegami cały. Między jedynkami miał sporą szparę.
— Ja to widziałem! Ja widziałem! Sir Harold był tu, przy ołtarzu. Miał taką szkatułkę. Spytałem go, co to jest, ale powiedział, że to kupi trochę czasu. To głupie, jak można kupić czas, prawda? Ale sir Harold był bardzo poważny i powiedział, żebyśmy się nie martwili, że wszystko będzie dobrze. A potem pojawiła się Steffania i Lucretia i Elisabeth z mamą i babcią i powiedział im, żeby powiedziały wszystkim, że wszystko będzie dobrze. — paplał — A potem wszystko zniknęło! Bang! Fala w nas uderzyła.— Uniósł ręce do góry.
— Co ty opowiadasz, Oliver!— skarciła go matka, chwytając go za ramię. — Przepraszam za niego. Chodź tu! — Ruszyła po niego, żeby złapać go za rękę i mocno pociągnąć.
— Widziałem to naprawdę! Upadł na kolana, pod ołtarzem! Potem feniks spłonął. Byłem o tam! — wskazał kierunek, ale kobieta go już ciągnęła za sobą. — Jakaś czarownica mu pomogła, a potem przeszli przez wyczarowane przejście! Widziałem to! NAPRAWDĘ JA NIE KŁAMIĘ! MAMOOOOOOOO! — krzyknął jeszcze do zakonników, ale kobieta pociągnęła go już do ludzi.
Większość ludzi zdawała się nie zwracać na niego uwagi, ale ściągnął ku sobie kilka spojrzeń.
— Rzeczywiście, spotkaliśmy sir Longbottoma, kawałek od Ołtarza. Spieszył się dokądś — powiedziała jedna z kobiet, podchodząc nieśmiało do Zakonników. Za nią stało starsze małżeństwo z dzieckiem. — Powiedział, że dacie sobie radę, że mamy się nie bać, bo panika jest najgorszym, co teraz może nas spotkać. Powiedział, że to miejsce miało być bezpieczną oazą, i jak obiecaliście tak będzie. — Uśmiechnęła się lekko Zakonników. — Dziękuję — szepnęła jeszcze, by zaraz wziąć na ręce dziewczynkę i odejść na bok.
Castor bez trudu zauważył biegnącą między ludźmi dziewczynkę. Amy — ta ruszyła w stronę Marceliusa, który stanął przy nim chwilę wcześniej, jeszcze gdy trzymał Bingo na rękach, by rzucić się na niego i mocno uwiesić wokół jego pasa. Cyrkowiec, spoglądając na nią mógł dostrzec, że buzie miała opuchniętą, a oczy mokre od łez, ale uśmiechała się szeroko na jego widok. Wszystko było w porządku, podziękowała mu, całując go w policzek. Podziękowała także mama, która przecisnęła się między ludźmi, by ją od młodzieńca odciągnąć. Wyglądała słabo, była zmęczona — jak większość, ale szczęśliwa, że to wszystko okazało się być tylko paskudnym snem.

Kiedy William przemówił do zgromadzonych, szepty ucichły, podobnie jak wszystkie słowa otuchy i wdzięczności. Ludzie stanęli w miejscu, by go wysłuchać, a jego głos w ciszy niósł się dalej tak, że ludzie mogli lepiej lub gorzej dosłyszeć jego głos. Być może fakt, że się jąkał sprawiał, że ludzie byli uważniejsi, a może po prostu zagrożenie sprawiło, że nie było istotniejszej rzeczy niż wiadomość o zażegnaniu niebezpieczeństwa. Słowa Samuela uzupełniły przemowę lotnika, a na końcu echo głosu Lucindy poniosło się po zgromadzonych. Przez chwilę szept rozbrzmiał między ludźmi. Dusze? Azkaban? Żądanie? Prości ludzie nie do końca pojmowali ze skalą zagrożenia, jakie na nich czekało, ale także jak ważne były działania członków Zakonu Feniksa i podjęte przez nich decyzje. Spoglądali na nich, na bohaterów, z zapartym tchem, a kiedy skończyli, wokół rozbrzmiały oklaski, a po nich gwizdy i nawoływania. Ludzie byli wdzięczni, cieszyli się z takiego finału. Płazy z Oazy wyskoczyły do Williama, jak po wygranym meczu, obskakując go z każdej strony, próbując opowiedzieć mu wszystkim, co zrobili i kogo spotkali. Samuel dostrzegł wśród ludzi dziewczynę z wybrzeża w objęciach brata, zaś Steffen, Lucinda i Aidan Matyldę, która o mało nie zginęła w szczelinie tuż po ich przyjściu. Wszyscy byli cali.

Na miejscu pojawili się także inni, zaalarmowani lub wezwani. Michael pojawił się w Oazie już po wszystkim. Portal otworzył się, a ludzie spojrzeli w jego stronę zabierając na kilka sekund — on sam miał wrażenie, że mogli spodziewać się kogoś innego, ale nikt nie wyglądał na rozczarowanego jego widokiem. Wszystko po prostu wróciło na swoje miejsce. Zaraz za nim pojawiła się także Justine.

Przez oklaski i wiwaty przedarł się cichy, ptasi pisk. Kiedy czarodzieje zwrócili uwagę w stronę kamienia, pod którym znajdowała się kupka popiołu z jednym, pomarańczowym piórem, mogli ujrzeć, jak górka osypuje się, a z niej powoli wyłania się maleńka głowa nagiego pisklęcia z wielkim dziobem i zamkniętymi oczami. Oto byliście świadkami narodzin feniksa, a każdy mógł skorzystać z jego dobrodziejstwa.

W Oazie wielu było takich, którzy ucierpieli podczas trzęsienia ziemi. Część domów się rozpadła, część należało poprawić. Wiele z nich powstało przy udziale osób, które nie miały pojęcia o tym, jak tworzyć stabilne, bezpieczne konstrukcję, szczególnie jeśli priorytetem był w pierwszej chwili jakikolwiek dach nad głową. Wielu ludzi potrzebowało wsparcia — przechodząc się po Oazie nie sposób było ostrzec mnóstwo innych zniszczeń — porozwalane skrzynie z zaopatrzeniem, część żywności nie nadawała się już do użycia; butelki się roztrzaskały tak samo jak niektóre eliksiry. Uzdrowiciele mieli szansę pomóc rannym, alchemicy byli proszeni o wsparcie w warzeniu utraconych mikstur, ci, którzy znali się na budowie byli proszeni o pomoc w naprawach, a pozostali w porządkach. Szybko okazało się, że Bingo, jeden z niewielu oazowych pupili był ojcem szczeniąt, które Pan Robinson odzyskał ze swojego domu. Pod koniec czerwca, napotkawszy Castora i Marcela przekazał im po jednym w podzięce za opiekę i uratowanie życia — sobie i stworzeniu. Siostra mężczyzny zagubionego na Wyspie Sztormów odnalazła Skamandera, by ofiarować mu naszyjnik z muszli w podziękowaniu za pomoc, a Matylda, przy pomocy matki upiekła słodkie bułeczki i domowy sok malinowy, idealny do zimnych i ciepłych napojów. Kiedy tylko Lucinda, Steffen, William, czy Aidan znaleźli się w Oazie, przekazała im swoje dary w podziękowaniu. Chłopiec, który doskoczył do Volansa, kiedy ten zjawił się pod Ołtarzem odnalazł później zakonnika, przekazując mu wyjątkową klepsydrę. Przyrzekł, że jest zaklęta, a piasek, który znajdował się w środku był piaskiem z wybrzeża. Po czasie Moore miał zauważyć, że będąc w połowie, potrafi na kilka chwil się zatrzymać.

Powstała na łące białych kwiatów szczelina była duża i wciąż zawiewało od niej zimnem, mimo lata, które nastało także w Oazie. Wokół ziemia była niemalże zmarznięta, a roślinność nie kwitła — dopiero dalej, na łące, ścigały się w kwitnieniu białe pąki. W wiosce szczelina była niewielka i raczej przypominała dół, zapadlisko, niż długi i niebezpieczny rów. Na wybrzeżu piasek osypał się do środka, sprawiając, że jako jedyna wydawała się bezpieczna, choć ten, zaklinowany od wilgoci, tworząc twardą breję w wąskim przesmyku, przy suszy mógł się osypywać i stanowić takie samo zagrożenie jak dwie pozostałe. To, co znajdowało się w głębi ziemi pozostawało już dla wielu tajemnicą.

Zakon Feniksa odniósł sukces, jego miarę musiał jednak ustalić sam. Walka o Oazę udowodniła, że pomimo wszystkich dzielących zakonników różnic, potrafili współpracować ze sobą i działać zespołowo. Harold Longbottom nie pojawił się w Oazie przez wiele dni, do końca czerwca. W ostatnich dwóch dniach był widziany w Oazie, cały i zdrowy.

Mały feniks szybko zaczął uczyć się latać.

To już koniec, nie ma już nic. Jesteście wolni, możecie iść.

Mistrz Gry dziękuje wszystkim, którzy wzięli udział w tym wydarzeniu. Dziękuję za sprawne odpisy i piękne, treściwe posty. W podzięce za zaangażowanie wszystkie postaci biorące udział w akcji ratowania Oazy otrzymują 50 PD i osiągnięcie Echo Przeszłości.

Wszyscy obecni w tej turze czarodzieje mogą na podstawie tego posta skorzystać z 1 porcji popiołu feniksa (Michael, Justine, możecie także, ale musicie spełnić warunek pełnego wątku).

Marcelius, Castor, otrzymujecie w prezencie od Mistrza Gry szczenięta uratowanego psidwaka.

Samuel, od siostry zagubionego mężczyzny otrzymałeś naszyjnik z muszli. Jest on bezwartościowy, ale został wykonany starannie — każda muszla przyłożona do ucha szumiała w inny sposób, przypominając syrenie śpiewy.

Lucinda, Steffen, Aidan, William, od Matyldy otrzymaliście po 4 słodkie bułeczki i butelkę soku malinowego w podziękowaniu. Możecie dopisać sobie to do zaopatrzenia, linkując ten post.

Florean, otrzymałeś kwietny wianek. Za sprawą wyjątkowej magii oazy kwiaty te nigdy nie zwiędną, pachnąc w wyjątkowy sposób, będą napawać cię dobrą energią, nawet w najbardziej pochmurne i smutne dni.

Volans, od jednego z chłopców otrzymałeś klepsydrę. Kiedy była w połowie czas wokół ciebie zwalniał na kilka sekund — a przynajmniej tak mogło ci się wydawać, patrząc na nią.

Postaci, które nie wzięły udziału w wydarzeniu o tym co miało miejsce mogą dowiedzieć się z dowolnego źródła; nie muszą wiedzy pozyskiwać fabularnie.

W związku ze zmianami geomorfologicznymi Oazy, w odpowiednich tematach nastąpiła aktualizacja. W przypadku chęci ponownej aktualizacji terenu oazy wystarczy zgłosić to w aktualizacjach, podpierając to odpowiednimi postami/wątkami.

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ołtarz światła - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ołtarz światła [odnośnik]01.10.22 12:49
Byli tu. Wszyscy. Szczęśliwi pomimo tego, co właśnie się stało, zjednoczeni i silni tą jednością, która przeprowadziła ich wszystkich przez tak ciężki czas. Zauważył pana Robinsona, Bingo w jego ramionach również. Gdy pies zaczął się wyrywać, Castor przytulił go jeszcze, na chwilę, jeden moment tylko, do siebie, aby pozwolić Marcelowi na pogłaskanie zwierzęcia po głowie. Zaraz jednak postawił ostrożnie psidwaka na ziemię, też zasłużył na powrót i ponowne zjednoczenie ze swoim panem. Wyprostowany spojrzał na Carringtona i posłał mu zmęczony uśmiech. Wciąż pełen niepokoju, nauczył się nie cieszyć przedwcześnie, ale z pewnością widok społeczności Oazy zebranej, zjednoczonej przy Ołtarzu Światła wlał w jego serce nową porcję nadziei, podniósł go na duchu. Gdyby Marcel spytał, czy to już koniec, Castor odpowiedziałby, że chyba tak. Ale została jeszcze jedna tajemnica, którą musieli poznać.
Pytania Volansa, a następnie Williama musiały jednak pozostać bez odpowiedzi. Przynajmniej ze strony młodego alchemika. Z pomocą przyszedł jednak chłopczyk, na którym skupiła się cała uwaga Sprouta. Dzieci często przekazywały naprawdę istotne informacje, choć czasami dorosłym ciężko było połapać się w tym, ile jest w nich prawdy, a ile wyobrażeń. Castor ukucnął więc przed chłopcem, słuchając go z uwagą i ciepłym uśmiechem malującym się na twarzy, pomimo spojrzenia, które dla osób znających go blisko nie zostawiało nawet pola do wątpliwości — musiał intensywnie myśleć, składając wszystkie elementy układanki ze sobą, nie pozwalając sobie nawet na chwilę odpoczynku.
— Oliver? — powtórzył po matce chłopca, wodząc roziskrzonym spojrzeniem między nią, a jej synem. Jego uśmiech poszerzył się nagle, choć prędko próbował ukryć swój entuzjazm, pomieszany już ze wzruszeniem. Alfred i mama mówili, że jest na świecie jeszcze Hazel, Jacob, Jodie i Lawrie, wszyscy — jak on — mieli mugolską krew, czy właśnie nie rozmawiał ze swoim siostrzeńcem? Tyle emocji jednego dnia było czymś zdecydowanie przytłaczającym, nie był pewien, czy ma siłę na zagłębienie tematu, gdy wciąż wisiała nad nimi tajemnica zniknięcia lorda Longbottoma, ale... — Niech się pani nie przejmuje, lubię słuchać opowieści — dodał, ale na nic nie zdało się takie drobne stanięcie w obronie paplającego dziecka. Nim chłopiec został odprowadzony przez mamę, Castor posłał mu porozumiewawcze oczko i skinął głową, dając znać, że zrozumiał przekaz i wziął go na zupełnie poważnie. Do tej pory myślał, że z tamtego życia, tego, które zakończyło się dla niego uderzeniem fali i wtargnięciem wody w płuca, wspomnienia posiadał tylko on, Marcel i może reszta zakonników. Pan Robinson wydawał się być zdziwiony zakonną znajomością szczegółów, ale chłopiec potrafił przywołać szczegóły...
Wyprostowawszy się raz jeszcze, spojrzał na pozostałych Zakonników. Szczegół z pomagającą lordowi Ministrowi kobietą ściągnął jego brwi w zamyśleniu.
— Wiecie może, kto to mógł być? — spytał ściszonym głosem, może inni wiedzieli więcej. Miał nadzieję, że tak i że nie będą próbowali podważać prawdziwości tej historii. Była ciężka do przyjęcia w normalnych warunkach, ale dziś nic nie było prawdziwie normalne, musieli wyjść poza strefę komfortu, poza to, co znane i jak się okazało — był to dobry trop. Za chwilę jednak jego uwaga przeszła na kolejnych, nieśmiało podchodzących do nich ludzi. Starał się, by każdy z nich otrzymał od niego ciepły uśmiech, uwagę i kilka słów otuchy.
— Lord Longbottom ma rację. Panika nigdy nie prowadzi do niczego dobrego, a my obiecujemy, że tak jak dzisiaj, zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by Oaza była prawdziwie bezpieczna. Prawda? — mówiąc to, rozejrzał się raz jeszcze po Zakonnikach, szukając ich aprobaty. Cała ta sytuacja, choć niezwykle męcząca, w połączeniu z osiągniętym przez nich efektem, spokojem ludzi i ogólną atmosferą zjednoczenia dodawała mu skrzydeł, pokazywała, jak wiele mogą uczynić, gdy tylko działają wspólnie.
Słowa Williama, Samuela i Lucindy początkowo mocno go zaalarmowały. Azkaban nie był przecież byle jakim miejscem, bez żadnej wartości czy kumulującej się w nim mocy, co potwierdzała tylko obecność dusz, ale wydawało się, że wszystko skończyło się dobrze. W szczególności przemowa Lucindy wybrzmiała poważnie i doniośle, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Dołączył więc do braw, a gdy te na chwilę ucichły, każdemu z tej trójki (nieświadom, że Marcel również był na miejscu), przekazał już ciszej i bardziej prywatne:
— Dobra robota — bo był z nich dumny; gdzieś w środku, w samym centrum swojego serca, naprawdę był z nich wszystkich dumny. Nie wiedział, co robiła reszta Zakonników, bo najbliżej miał przede wszystkim Marcela, ale nie było żadnych wątpliwości, że uratowanie Oazy i jej mieszkańców z pazurów złego było ich wspólną zasługą. Nie zdążył jeszcze przelać gratulacji na innych (choć zrobił to później), gdy jego uwagę przykuł ptasi pisk.
I wtedy świat wydawał się zwolnić, na moment, w którym spod kupki popiołu i pojedynczego pióra wyłaniała się główka pisklaka, jeszcze z zamkniętymi oczami. Serce Sprouta stanęło na kilka chwil, do oczu natychmiast (gdyż był niezwykle sentymentalnym młodym człowiekiem) napłynęły łzy, ale całe ciało — do tej pory ciężkie i zmęczone — wydawało się lekkie, niemal nieważkie od ulgi i szczęścia, które w tej chwili poczuł. Być świadkiem narodzin feniksa, tego obrazu, że z popiołów można zawsze powstać, że ogień płonął w nich silny i gorący, że zawsze była okazja do zaczęcia od nowa... Wstrzymał na kilka chwil oddech, chyba po omacku ciągnąc za rękaw stojącego najbliżej Marcela, by i on nie przegapił przypadkiem tej niezwykłej chwili.
Castor z pewnością zapamięta ją do końca życia.

Potrzebował kilku chwil, by zebrać się w sobie. Na wargach wciąż drżał szeroki uśmiech, nieco rozmyte od kumulujących się w kącikach oczu łez spojrzenie przesuwało się po Zakonnikach i mieszkańcach Oazy. To koniec, ale i początek. Przed nimi jeszcze sporo pracy, pracy, którą musieli wykonać jak najszybciej, by przywrócić to miejsce do stanu, w którym zastali go dzisiejszego poranka. A może nawet lepszego, w końcu ten dzień pokazał, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Wystąpił przed szereg, ostatni raz chcąc zabrać głos. Nie wiedział, skąd w nim tyle zmysłu organizatorskiego, może przypomnienie sobie tego, jak spisywał się w roli prefekta, pomogło mu nabrać wiatru w żagle i zacząć przemawiać. Czuł jednak, że tak, jak ludzie dziękowali im, tak i Zakonnicy powinni podziękować ludziom.
— Chciałbym z całego serca, mojego i moich sióstr i braci Zakonników — odwrócił się przez ramię, spoglądając na każdego; w żadnej rodzinie nie można było obyć się bez kłótni, nie musieli się lubić, ale łączył ich jeden cel. — Podziękować państwu, wam, za całe wsparcie. Za dyscyplinę, z jaką podeszli państwo do ewakuacji, za każdą pomoc udzieloną nam w trakcie tego przedziwnego dnia, za wiarę, jaką państwo w nas mają — głos załamał mu się na chwilę, podniósł oczy ku niebu, ale sentymentalna natura chciała, ogromnie mocno chciała, by wycisnął z siebie te kilka łez. Może niemęskich, niezbyt odważnych, ale z pewnością łez ulgi. — Nie zawiedziemy państwa. Będziemy starać się dalej i nieść światło nadziei. Wszędzie, gdzie tylko może dotrzeć człowiek — dłoń sama położyła się na sercu, a on sam skłonił się, głęboko i szczerze, czołem niemal uderzając o kolana. Został w tej pozycji kilka chwil, aż powrócił do pionu, ramiona opadły wraz z nerwami, które towarzyszyły mu do tej pory. Wzniósł ręce do góry, raz jeszcze rozpoczynając brawa, tym razem dla wszystkich. Tych zgromadzonych przy Ołtarzu, tych nieobecnych...
Nie mógł jednak wrócić do domu, nie od razu. Michael i Justine dopiero co przyszli, zaraz pewnie pojmą to, co się zdarzyło i wrócą do Wrzosowej Przystani całą trójką. Wśród zgromadzonych wokół Ołtarza Światła krążyła dziewczyna z jasnym warkoczem, po stroju poznał, że jest tutejszą uzdrowicielką. Sama jednak nie dałaby chyba prędko rady z taką ilością potrzebujących pomocy, dlatego też Castor podszedł do niej, oferując swoją pomoc, zarówno przy prostych zabiegach uzdrowicielskich, jak i przy sporządzeniu przynajmniej kilku eliksirów pierwszej potrzeby. A jak o eliksirach mowa, gdy pisklę było już bezpieczne, pod sam wieczór, powrócił do Ołtarza Światła z przygotowanymi wcześniej fiolkami, odmierzając sobie jedną porcję popiołu feniksa.
Powracał do Oazy regularnie, przesiadując przede wszystkim w jaskini alchemika, z największą starannością odbudowując utracone w trakcie trzęsienia ziemi zapasy. Dni spędzał więc raczej monotonnie, choć dla siebie niezwykle ekscytująco, aż pewnego dnia napotkał kolejny raz pana Robinsona, szczęśliwego dziadka szczeniąt, dzieci Bingo. Ze zdziwieniem, ale nieukrywanym wzruszeniem i wdzięcznością przyjął jedno ze szczeniąt, które wróciło z nim do domu, a które nazwane zostało wdzięcznym imieniem Farfocel.
Wszystko zdawało się wracać na właściwe tory.

| odbieram jedną porcję popiołu feniksa oraz szczenię psidwaka
z/t


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Ołtarz światła [odnośnik]10.10.22 20:40
Rozglądał się uważnie po zgromadzonych - na twarzy odbiła się ulga, gdy zobaczył Castora i Carringtona, całych i zdrowych. Uśmiechnął się blado do Sprouta i ten sam uśmiech pozostał na jego twarzy, gdy obok stanął Skamander - a po poważnej minie przyjaciela poznał, że coś zaprząta jego myśli. Posłał mu porozumiewawcze spojrzenie, na znak, że porozmawiają później. Z dala od uszu mieszkańców Oazy, złaknionych dobrych wieści.
Słuchał słów Zakonników - Williama (nie brał udziału w zamknięciu starego Azkabanu, ale wiadomość o uwięzionych weń duszach go zaskoczyła), Samuela (pamiętał, jak w Staffordshire jego patronus spopielił inferiusy, zerknął więc na aurora z ciekawością - jak wiele czarnej magii był zdolny zniszczyć?) i wreszcie Lucindy, najobszerniej rozjaśniającej całą sprawę. Skinął z powagą głową - sugestia szantażu przedstawiona przez Hensley i świadomość, że to czysta, biała magia patronusa zniszczyła tamte istnienia pozwoliły mu wysnuć własne wnioski.
Ludzie klaskali, a on dołączył do oklasków - widać, że nieobeznani z meandrami czarnej magii mieszkańcy Oazy zinterpretowali wszystko jako sukces, a on postanowił cieszyć się wraz z nimi. Na śledztwo przyjdzie czas. Uśmiechnął się ciepło do Castora, zwracającego się do zgromadzonych - przypominającego, również Michaelowi, o świetle, które mieli nieść.
Potem - usłyszał pisk, odruchowo zbliżył się o kilka kroków. Dech zamarł mu w piersiach, w najśmielszych snach nie spodziewał się, że będzie świadkiem narodzin Feniksa. Narodzin nadziei. Pomimo zniszczeń, pomyślał mimowolnie o sobie - o nadziei dla siebie. Ostatnie miesiące były trudne, wątpił we własne serce i własny rozsądek, ale powoli wracał do równowagi. Nie mógł się poddawać - musiał dać sobie szansę, uwierzyć w światło, które nieśli.
Odruchowo poszukał wzrokiem siostry - dla niej wiosna też była ciężka, świat odebrał jej ostatnią nadzieję. Teraz rozpoznał na twarzy Justine znajomą determinacją - znał ją, krew z własnej krwi i wiedział, że doskwiera jej świadomość bezczynności. Tego, że nie było ich w centrum zdarzeń, że nie mogli wtedy pomóc.
Ale mogli pomóc teraz.
Nachylił się, zbierając trochę bezcennego popiołu, a potem podszedł do Justine.
-Chodź, ktoś musi spisać zniszczenia. - zaproponował, zerkając w stronę domostw. Walczący z falą Zakonnicy wyglądali na zmęczonych, Tonksowie wciąż mieli siłę. -Polećmy. - zaproponował, chwytając za miotłę. Tak będzie szybciej, a przy okazji zobaczą może te szczeliny.

idziemy tu



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Ołtarz światła - Page 4 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Ołtarz światła [odnośnik]12.10.22 1:00
Z uwagą przysłuchiwał się słowom przemawiającej do zebranych tutaj mieszkańców Oazy. O ile istnienie więzienia dla skazanych za różne przestępstwa pozwalało mu przeszłości spać względnie spokojnie, tak postrzegał pilnujących tego miejsca dementorów za potwory. A teraz jeszcze ta informacja o istnieniu takiej runy. W dniu dzisiejszym śmierć dopadła go po raz drugi na polu walki. W każdej z tych strasznych chwil towarzysze broni nie zawiedli go. Gdyby w czasach istnienia Azkabanu trafił do tego więzienia to śmierć byłaby wybawieniem od najgorszego losu, pozbawionej celu egzystencji. W znacznym stopniu przychylał się do stanowiska Lucindy, zwłaszcza, że musieli spełnić te żądania aby ponownie ocalić to miejsce po pierwszej poniesionej porażce.
Starał sobie to wszystko poukładać sobie w głowie, zwłaszcza to, co dotyczyło Harolda i spopielonego feniksa. Słowa chłopca pomagały nakreślić jasny obraz sytuacji, choć wciąż były rzeczy o które powinien kogoś zapytać. Padło na tego chłopca.
Czy Harold powiedział coś jeszcze? — Zadał to jakże istotne pytanie temu młodemu chłopcu. Zdecydowanie chciałby otrzymać jakąkolwiek dodatkową informację w związku z osobą Harolda. Bo już dowiedział się, że w jakiś sposób przy pomocy tej szkatułki kupił im trochę czasu i że będzie dobrze, że nie mają o co się martwić. Wierzył temu dzieciakowi. W przeciwieństwie do jego matki. Słowa drugiej kobiety zdawały potwierdzać tę wersję. Okazywana przez mieszkańców Oazy wdzięczność i życzliwość sprawiała, że robiło mu się ciepło na sercu. To, czego dokonali, jednak należało do ich obowiązków. Na jego zmęczonej twarzy zagościł szczery uśmiech. Odnośnie wypowiedzi Castora nie miał nic więcej do dodania.
Przebijający się przez oklaski i wiwaty cichy ptasi pisk przykuł jego uwagę. Narodziny feniksa to jedna z tych rzeczy, których nigdy nie zapomni. Jako magizoolog oddałby wiele aby móc poświęcić więcej czasu na obserwowanie tak niezwykłych stworzeń, nie mówiąc o opiekowaniu się feniksem. Przekaz odrodzenia się tego magicznego i dla niego pozostawał wyraźny. Zaskoczył go ów podarek, który otrzymał od tego chłopca. Pozytywnie, rzecz jasna. Szczerze mu podziękował za tę klepsydrę, nie podważając tego, że jest zaklęta. Postanowi to sprawdzić w domowym zaciszu. Sięgnął także po garstkę popiołu feniksa, wsypując go do opróżnionej z monet sakiewki.
Jak mogę pomóc? — Z tym pytaniem zwrócił się do Williama. To był długi dzień i tak jak wszyscy chciał odpocząć, to wiedział, że jeszcze sporo jest do zrobienia i dlatego nie zamierzał osiadać na laurach.

|| Odbieram 1 porcję popiołu feniksa oraz klepsydrę.
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Ołtarz światła - Page 4 Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Ołtarz światła
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach