salon
AutorWiadomość
salon
Salon jest centrum każdego mieszkania, chociaż Dahlia rzadko przebywa w tym miejscu. Po lewej na ścianie znajduje się kominek, zaś wokół nich rozstawione są fotele, pufy i kanapa. Niewielki stolik służy jako podstawka po wszystko. Po prawej stronie od kominka stoi niewielki regał z książkami. Pod oknem ma miejsce drapaczka dla Kota. Cały pokój jest zaskakująco przytulny i... poukładany. Nawet mimo stojących dookoła świeczek, wazonów oraz innych bibelotów.
play with the cat
g e t s c r a t c h e d
g e t s c r a t c h e d
29 grudnia 1956 roku
Kiedy toniesz, nie wdychasz powietrza, dopóki nie stracisz przytomności. To niczym dobrowolny bezdech, okres oporu trwający nie więcej niż minutę. Nie ma znaczenia, jak bardzo wariujesz, jak mocno będziesz się szarpać, za wszelką cenę chcąc wydostać się na powierzchnię - instynkt, by nie wpuszczać wody jest tak silny, że nie otworzysz ust, dopóki nie będziesz mieć wrażenia, iż za ledwie kilka sekund twoja głowa eksploduje. To tak, jakby rzucono na ciebie czasową Bombarde Maxime, gdzie odlicza się przy pomocy gwałtownych uderzeń rozhisteryzowanego serca, panicznych ruchów coraz bardziej ociężałych członków. Ból jest tak silny, że jedyną ulgą wydaje się rozwarcie zaciśniętych w wąską linię warg. Zakończenie cierpienia kosztem tłoczonej do płuc wody, mechanicznych konwulsji ustępujących błogiej ciszy. I gdy ciemna toń zamyka się nad jej głową, a ciało niespiesznie opada na dno - zastanawia się, kurczowo zaciskając dłoń na dolnej części twarzy, czy przetrwanie jest naprawdę warte tej agonii? Czy ten obezwładniający ból, ta czasowa Bombarda Maxima, której konsekwencje zna tak doskonale - nie zakończy się szybciej, jeśli pozwoli wodzie uderzyć? Jeżeli wybierze koniec, zamiast rozpaczliwej walki o i tak przegraną sprawę? Co, jeżeli czekając na nienadchodzący ratunek, ta odrobina agonii przerodzi się w najprawdziwsze piekło? Sama myśl sprawia, iż pragnie poruszyć ręką, odsunąć ją od twarzy - ta jednak ani drgnie, uparcie oddzielając zaciśnięte ze strachu gardło przed nieprzeniknionymi odmętami. Poddaj się, nakazuje zdrowy rozsądek, lecz uparte ciało wie swoje, nie zamierzając odpuścić. Aż w końcu nadchodzi nieuchronne omdlenie, lecz to nie wszechogarniająca czerń obejmuje skatowany umysł, a delikatny, kojąco błękitno-biały blask. I ma dziwne wrażenie, że ratunek jednak nadszedł.
Echo koszmaru zmusza do zaczerpnięcia głębszego oddechu w momencie przebudzenia, do próby odnalezienia się pośród półmroku dogasającego kominka. Zdezorientowane spojrzenie kieruje się instynktownie na sufit i dopiero światło bijące z okolic klatki piersiowej sprawia, iż koncentruje się na widmowej postaci. Przytulająca się do niej płaszczka wbrew pozorom nie jest najdziwniejszą rzeczą, z jaką miała styczność zaraz po otwarciu oczu, więc nie reaguje krzykiem, a ledwie lekkim zesztywnieniem.
- Kalcia, wstawaj! Pada kryształowy deszcz, łap co popadnie! - woła łagodnym głosem Susanne patronus, który nim rozpłynie się w powietrzu, decyduje się unieść raz jeszcze i wykonać jakże majestatyczny obrót. Lovegood lubiła się popisywać w specyficzny sposób, dlaczego jej płaszczka miałaby być inna? Kaelie przeciera powieki wciąż drżącymi palcami, nim zdecyduje się zrzucić z siebie koc i opuścić okupowaną kanapę. Nie słyszy już ryku wiatru, wściekłej kakofonii gromów oraz trzasku piorunów, pozostają tylko znajome dźwięki chłodnych kropel uderzających o szyby, najpewniej wymieszanych ze śniegiem. Kryształowy deszcz - powtarza w myślach, otwierając okno i wzdryga się, gdy wilgoć uderza o rozgrzaną skórę, nie wiedząc, czy to przez zimno, czy przez sen wciąż krążący w jej głowie. Może było warto - stwierdza powoli, unosząc odłamek, jaki opadł między grudkami gradu, mieniący się błękitem - Przetrwać. Może było warto - decyduje milcząco, zaciskając smukłe palce na przeraźliwie zimnym krysztale, który i tak wydaje się dodawać lekkości duszy. Musi zdecydowanie podziękować Susie, teraz gdy lęk odchodził w zapomnienie, im dłużej trzymała tajemniczy kamień. Musi też obudzić Dhalię, może podobne znalezisko sprawi, że ta przestanie się krzywić na jej widok odruchowo, gdy tylko na nią spojrzy. To nie jest wina panny Potter, że kuzynka posiadała wygodną kanapę, na której idealnie można było się użalać i chować przed całym światem. Lewy kącik ust drga, gdy na palcach bosych stóp przemyka do sypialni drugiej dziewczyny, zastyga, kiedy drzwi wydają z siebie pojedyncze skrzypnięcie i wypuszcza z ulgą powietrze, kiedy żaden inny odgłos nie mąci zaległej w pomieszczeniu ciszy. Zakrada się powoli, rejestrując od razu jasne spojrzenie kota, którego przygarnia do piersi ostrożnie, tak by przypadkiem nie zdołała obudzić śpiącej brunetki, znacznie przewrażliwionej na punkcie swego pupila.
- Spójrz Salomonie Catsby - szepce, jako że prawem Pottera przechrzciła Kota na coś zdecydowanie bardziej epickiego - Twoja pani śpi słodko, niczym wypaczona wila - zauważa z rozczuleniem, chociaż jedyne co widzi w półmroku to szopa ciemnych włosów oraz najprawdopodobniej odstraszająca aura, jaka otacza Meadowes. Cofa się ze zwierzęciem niemalże do wyjścia, jednak nie wraca od razu do salonu. Nie, nie, odkłada wpierw czarnego kocura, albowiem jego bezpieczeństwo jest najważniejsze i po prośbie do Morgany, o zatrzymanie wszystkich części ciała w jednym kawałku w rozbiegu skacze na spore łóżko najdroższej kuzyneczki.
- Czas wstawać ludzka odmiano wozaka, kryształy spadają z nieba! - zawołała śpiewnie, szykując się na częściowe złamanie karku, bądź pełne negatywnej energii uderzenie poduszką. Ale czyż odrobina agonii nie była warta przetrwania?
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
To tylko sen. Tych kilka kropli deszczu uderzającego o szybę, to tylko złudzenie. Ten dźwięk zawsze przenosi mnie do krainy marzeń, której nie odwiedzam w żadnym innym przypadku. Nigdy nie czuję się spokojniejsza, gdy kaskady rwącej z nieba wody obmywają ogromne szyby sypialni. Powieki zamykają się same, serce otula rzadka odczuwana błogość. Poduszka woła moje imię, ciepły policzek przesuwa się po chłodzie pościeli, rozdrażnienie wtapia się w okryte u dołu boazerią ściany. Nic nie wywołuje wspanialszego poczucia niż rytmiczna melodia opadająca z nieba. Burze, pioruny i błyskawice są majestatyczne, ale ciężkie, wzbudzające zdenerwowanie, wewnętrzną walkę z samą sobą - deszcz ofiarowuje sympatię, miękkość chwili, całkowite rozbrojenie. Kły kota chowają się, podobnie jak zaostrzone pazury; zwierzę układa się w kłębek miłego futra, przymyka oczy. Z uśpioną czujnością poddaję się oblewającej mnie sensacji i tkwię tak. W tej czerni nocy, w piaskowych krainach barwy złota, w rozluźnieniu niemożliwym do spełnienia za dnia. Chyba, że znów go usłyszę - to stado bezmyślnych kropli, mimo to tworzących muzykę, jakiej mogliby powstydzić się najznakomitsi kompozytorzy. Sen to jedyny czas, gdy wszystko wydaje się właściwe, po prostu dobre. Bez podtekstów, obaw czy lęków, bez murów i strzelistych wież, w których zamykam wszelkie strachy. Lubię więc spać, plątać się w warstwach materiałów, z Kotem zwiniętym w kłębek nad moją głową. Jest idealnie.
Nawet wtedy, gdy umysł tka najgorsze z koszmarów, zaś ciało drży zlęknione pod kołdrą. Przecież to właśnie ona uchroni mnie przed złem świata - na kogo innego miałabym liczyć? Może właśnie na mojego wiecznego obrońcę o czarnym włosiu, miauczącym o najpiękniejszych historiach znanych ludzkości. Nie rozumiem go ni w ząb w tej ludzkiej formie, ale mimo to czuję w sobie pewność, że tak właśnie jest. Bo to najmądrzejsze istnienie na tym padole. Tak, mądrzejsze nawet ode mnie, do czego nie przyznam się nigdy nikomu. Jedynie przed nim.
Tym razem mnie zawodzi. Zamiast rzucić się z pazurami na intruza, przymila się do znajomego ciała Kaelie, największego pasożyta, jaki mógł się kiedykolwiek narodzić. Pieniądze pieniędzmi, ale ile zamierza tak się użalać na mojej kanapie? Ile czasu zamierza zatruwać powietrze w moim mieszkaniu samym swym oddechem? Nie jestem towarzyską osobą. Właściwie to w ogóle nie znam własnej kuzynki, którą wołał świat, a ona na to wołanie odpowiadała, pozostając tym samym tyle lat poza zasięgiem wzroku oraz słuchu. Nie, nie płaczę, nie smucę rzewnie nad naszym losem, bo mam to głęboko w dupie. To jej życie, niech żyje po swojemu; zresztą to prawda, że nie ma co przywiązywać się do innych. Ten błąd prowadzi wyłącznie do rozczarowań i zapewne uraczyłabym ją sławetnym a nie mówiłam?, gdyby nie to, że nigdy nic jej nie powiedziałam. Niektóre rzeczy nie wymagają słów, porad ani złotych myśli - odkrywa się je samemu, w najboleśniejszy ze sposobów. Wtedy zwykle marzysz o posłuchaniu tamtej jakże wymownej rady nielubianej ciotki, ale jest już za późno. Ponoć najdotkliwsze lekcje zapamiętuje się najlepiej, może coś w tym jest. Szkoda, że świat musi tak funkcjonować, że nie może oszczędzić nam tych kilku lat życia w gniewie bądź smutku, ale widocznie tak musi już być. Trzeba myśleć perspektywicznie. Liczyć na siebie, bo od wszystkich innych bezinteresownie możesz dostać tylko kopniaka w dupę, nic więcej.
Mogłabym zanurzyć się w bezpieczeństwie snu aż do rana, gdyby nie nagły atak. Atak wywołujący nagłe zerwanie się do pozycji siedzącej, szalone bicie serca oraz szerokie otwarcie oczu, nieznacznie błyszczących w mlecznej poświacie za oknem. Włosy nieskoordynowanie sterczą na wszystkie strony, za to palce automatycznie sięgają na stolik, żeby zamknąć różdżkę z mocnym uchwycie. Móc się bronić przed kimkolwiek, kto ośmielił naruszyć moją osobistą przestrzeń.
Zanim jednak zdołam wyrzucić z zaskoczenia jakieś zaklęcie, obrywam poduszką, zaś znajomy kształt nabiera na znaczeniu. - Ja pierdolę, Potter - warczę nie za bardzo zadowolona z obitego o kości kuzynki ciała, z wyrwania z przyjemnego snu oraz po prostu obecności drugiej osoby w moim pokoju. Sanktuarium prywatności, ostoja intymności. Wszystko szlag trafił. - Co ty gadasz? - mruczę z pretensją w głosie o pocieram zaspana policzek. - Co ćpałaś, jakie kryształy? - Denerwuję się coraz bardziej, chociaż początkowo wydaje mi się, że to niemożliwe. - Albo wiesz co? Gówno mnie to obchodzi. Zajmij się sobą, nie wiem, pobiegaj dookoła kamienicy. Żegnam ozięble - fukam jeszcze na koniec, bo nie chce mi się z nią dyskutować o tej godzinie. Niech sama robi sobie przypał. Ja idę spać, dobranoc. Opadam z impetem na poduszkę, ale nie wypuszczam z rąk różdżki, może jeszcze będę musiała się bronić przed jazdami Kaelie.
Nawet wtedy, gdy umysł tka najgorsze z koszmarów, zaś ciało drży zlęknione pod kołdrą. Przecież to właśnie ona uchroni mnie przed złem świata - na kogo innego miałabym liczyć? Może właśnie na mojego wiecznego obrońcę o czarnym włosiu, miauczącym o najpiękniejszych historiach znanych ludzkości. Nie rozumiem go ni w ząb w tej ludzkiej formie, ale mimo to czuję w sobie pewność, że tak właśnie jest. Bo to najmądrzejsze istnienie na tym padole. Tak, mądrzejsze nawet ode mnie, do czego nie przyznam się nigdy nikomu. Jedynie przed nim.
Tym razem mnie zawodzi. Zamiast rzucić się z pazurami na intruza, przymila się do znajomego ciała Kaelie, największego pasożyta, jaki mógł się kiedykolwiek narodzić. Pieniądze pieniędzmi, ale ile zamierza tak się użalać na mojej kanapie? Ile czasu zamierza zatruwać powietrze w moim mieszkaniu samym swym oddechem? Nie jestem towarzyską osobą. Właściwie to w ogóle nie znam własnej kuzynki, którą wołał świat, a ona na to wołanie odpowiadała, pozostając tym samym tyle lat poza zasięgiem wzroku oraz słuchu. Nie, nie płaczę, nie smucę rzewnie nad naszym losem, bo mam to głęboko w dupie. To jej życie, niech żyje po swojemu; zresztą to prawda, że nie ma co przywiązywać się do innych. Ten błąd prowadzi wyłącznie do rozczarowań i zapewne uraczyłabym ją sławetnym a nie mówiłam?, gdyby nie to, że nigdy nic jej nie powiedziałam. Niektóre rzeczy nie wymagają słów, porad ani złotych myśli - odkrywa się je samemu, w najboleśniejszy ze sposobów. Wtedy zwykle marzysz o posłuchaniu tamtej jakże wymownej rady nielubianej ciotki, ale jest już za późno. Ponoć najdotkliwsze lekcje zapamiętuje się najlepiej, może coś w tym jest. Szkoda, że świat musi tak funkcjonować, że nie może oszczędzić nam tych kilku lat życia w gniewie bądź smutku, ale widocznie tak musi już być. Trzeba myśleć perspektywicznie. Liczyć na siebie, bo od wszystkich innych bezinteresownie możesz dostać tylko kopniaka w dupę, nic więcej.
Mogłabym zanurzyć się w bezpieczeństwie snu aż do rana, gdyby nie nagły atak. Atak wywołujący nagłe zerwanie się do pozycji siedzącej, szalone bicie serca oraz szerokie otwarcie oczu, nieznacznie błyszczących w mlecznej poświacie za oknem. Włosy nieskoordynowanie sterczą na wszystkie strony, za to palce automatycznie sięgają na stolik, żeby zamknąć różdżkę z mocnym uchwycie. Móc się bronić przed kimkolwiek, kto ośmielił naruszyć moją osobistą przestrzeń.
Zanim jednak zdołam wyrzucić z zaskoczenia jakieś zaklęcie, obrywam poduszką, zaś znajomy kształt nabiera na znaczeniu. - Ja pierdolę, Potter - warczę nie za bardzo zadowolona z obitego o kości kuzynki ciała, z wyrwania z przyjemnego snu oraz po prostu obecności drugiej osoby w moim pokoju. Sanktuarium prywatności, ostoja intymności. Wszystko szlag trafił. - Co ty gadasz? - mruczę z pretensją w głosie o pocieram zaspana policzek. - Co ćpałaś, jakie kryształy? - Denerwuję się coraz bardziej, chociaż początkowo wydaje mi się, że to niemożliwe. - Albo wiesz co? Gówno mnie to obchodzi. Zajmij się sobą, nie wiem, pobiegaj dookoła kamienicy. Żegnam ozięble - fukam jeszcze na koniec, bo nie chce mi się z nią dyskutować o tej godzinie. Niech sama robi sobie przypał. Ja idę spać, dobranoc. Opadam z impetem na poduszkę, ale nie wypuszczam z rąk różdżki, może jeszcze będę musiała się bronić przed jazdami Kaelie.
play with the cat
g e t s c r a t c h e d
g e t s c r a t c h e d
Słyszała nie po raz pierwszy, stojąc jak teraz przy otwartym oknie, iż deszcz niesie ze sobą oczyszczenie. Pamiętała, jak opierając się łokciami o parapet z brodą wspartą na splecionych ze sobą dłoniach, wsłuchiwała się w ciepły głos babuni Potter, snującej kolejną ze swych mądrych opowieści. Mówiła cicho, różdżką sprawiając, że dziergające następny gryzący sweter druty nabierały żwawszego tempa - jak to chłód kropel ścierał sobą wszelki bród dni minionych, echo popełnianych błędów zanikało w kojącym szumie, a każde zło uczynione przynajmniej na chwilę rozmywało się pośród łez matki natury. Lata temu, te pachnące cynamonem oraz gorącą czekoladą, nie potrafiła przekonać się do podobnej myśli, wspominając, jak to papo zawsze wracał z przyjacielskich meczów quidditcha, cały umorusany i podczas ulew wcale nie wyglądał na czyściejszego. Teraz, stojąc w obcym salonie przesyconym równie obcymi aromatami, podobnie nie była w stanie zawierzyć przekonaniom nany - choć przecież doskonale rozumiała znaczenie metafory i życzenia, jakie kryło się pod pierzyną wypowiadanych przez staruszkę zdań. Bo nie czuła się ni trochę lżej, kiedy śnieg wymieszany z deszczem smagał odkrytą skórę, a ciemnobrązowe włosy wijące się jeszcze bardziej pod wpływem wilgoci, pojedynczymi kosmykami przylegały mokre do chudej szyi. Jeżeli było to prawdą, to czy lepkie koszmary nie powinny przestać oblepiać sobą jej duszy, zmuszać umysł do aktów czystej paniki, a ciało trzymać w niekończącej się gotowości? A może, zastanawia się z nieruchomym spojrzeniem skierowanym ku niebu, otulona własnymi ramionami, wyczekiwane katharsis nie było pisane osobie, która nie potrafiła otworzyć ust, pozwolić wodzie uderzyć. Zmierzyć się z konsekwencjami, gdy powietrze ciężkie od wysokiej temperatury niemalże nie docierało do klatki piersiowej, a świergot egzotycznych ptaków wydawał się głośniejszy od zwykłego tak. Oczyszczenie nie było dla tych, co kryli się pośród ciężaru koców osiadłych na starych kanapach niezbyt lubianych kuzynek, w obawie przed osądzającymi oczami, pełnymi współczucia uśmiechami, mądrymi słowami nany, godzącymi w strzępy dumy, jakie pozostały w spustoszonym sercu. Ale kiedyś, dodaje w przypływie niezrozumiałej odwagi, nadejdzie ulewny dzień równie nieprawdopodobny, co deszcz kryształów i będzie wolna od wyrzutów, od wszystkich tych znamiennych tak oraz błędów, z którymi nie może się teraz zmierzyć. Trzymany w dłoni kryształ, kąsał nieprzyjemnym zimnem zaciśnięte wokół niego palce, kiedy to w swej naiwności snuła przyrzeczenie, jakiego nie będzie w stanie dotrzymać. Póki co nie czując smaku nadchodzącej porażki, chłonąc spokój emanujący od spadających kamieni, mogła obiecywać sobie, co tylko chciała. A przecież i tak pożądała wszystkiego, czego nie mogła dostać, mieć.
Nie boi się więc zburzyć snu, który objął w swe panowanie postać kuzynki. Zniweczyć tych parę nielicznych momentów, gdy ciało Dhalii nie jest spięte a przeszywający, twardy niczym kora dębu, której koloryt odpowiada oczom kobiety, wzrok skrywają delikatne płatki powiek. Nie obawia się też niezręczności, która może zapaść między jednym a drugim przekleństwem - nieznana dusza przeciwko nieznanej duszy, złączone jedynie krwią i niewyraźnymi wspomnieniami. Goryczą niezidentyfikowanego, wzajemnego żalu oraz zawiedzionych oczekiwań. Opada na miękkie łóżko, szczupłe członki zderzają się z równie kościstym podłożem i nie może powstrzymać delikatnego, ledwie zauważalnego drgnięcia pełnych, malinowych ust - pełnego złośliwej satysfakcji, dawno zapomnianej dziecięcej figlarności. Fleamont na podobne pobudki reagował przeszywającym krzykiem i wierzganiem zbyt długich nóg, do których cała reszta nie do końca wydawała się dorosnąć. Czy podobnie jak Meadowes, odpowiedziałby dziś już tylko obraźliwymi inwektywami? Pewnie uważał się teraz za takiego dorosłego, takiego dojrzałego i Kaelie żałowała szczerze, iż ominęły ją te wszystkie lata potencjalnego rujnowania jego ego.
- Trochę szacunku gówniarzu, pracując dla prawa, nie można ćpać - krzywi się, przewracając oczami, jakby nie rozumiała, skąd to chłodne powitanie - Przynajmniej nie oficjalnie - dodaje, marszcząc prosty nos. Zresztą, gdyby stać ją było na używki, to z pewnością nie musiałaby dzielić swej jakże cennej przestrzeni życiowej z najdroższą krewniaczką - Zanim zaczniesz krzyczeć, pamiętaj, że próbowałam po dobroci - oświadcza panna Potter, której czekoladowe tęczówki lśnią niebezpiecznie. Nie bez przyczyny była częstą uczestniczką szlabanów i nawet plakietka prefekta, nie zdołała stłamsić nicpońskiej natury. Na ten wyraźny brak wiary oraz rodzinnego ciepła, odpowiedziała przytknięciem przerażająco wręcz zimnego kryształu do karku młodszej dziewczyny. Odliczywszy do trzech, odsunęła się, wyciągając przed siebie jarzący się lekkim błękitem kamień - O na przykład ten wyjątkowy kryształ, wygląda niczym płomień zastygły w lodzie. Niesamowite prawda? - mówi, wpatrując się w znalezisko, wielkodusznie ignorując różdżkę skierowaną w swą stronę. Dhalia, jak na kogoś, kto chce uchodzić za osobę oziębłą, potrafiła być doprawdy taka dramatyczna - Swoją drogą, burza się skończyła...
Nie boi się więc zburzyć snu, który objął w swe panowanie postać kuzynki. Zniweczyć tych parę nielicznych momentów, gdy ciało Dhalii nie jest spięte a przeszywający, twardy niczym kora dębu, której koloryt odpowiada oczom kobiety, wzrok skrywają delikatne płatki powiek. Nie obawia się też niezręczności, która może zapaść między jednym a drugim przekleństwem - nieznana dusza przeciwko nieznanej duszy, złączone jedynie krwią i niewyraźnymi wspomnieniami. Goryczą niezidentyfikowanego, wzajemnego żalu oraz zawiedzionych oczekiwań. Opada na miękkie łóżko, szczupłe członki zderzają się z równie kościstym podłożem i nie może powstrzymać delikatnego, ledwie zauważalnego drgnięcia pełnych, malinowych ust - pełnego złośliwej satysfakcji, dawno zapomnianej dziecięcej figlarności. Fleamont na podobne pobudki reagował przeszywającym krzykiem i wierzganiem zbyt długich nóg, do których cała reszta nie do końca wydawała się dorosnąć. Czy podobnie jak Meadowes, odpowiedziałby dziś już tylko obraźliwymi inwektywami? Pewnie uważał się teraz za takiego dorosłego, takiego dojrzałego i Kaelie żałowała szczerze, iż ominęły ją te wszystkie lata potencjalnego rujnowania jego ego.
- Trochę szacunku gówniarzu, pracując dla prawa, nie można ćpać - krzywi się, przewracając oczami, jakby nie rozumiała, skąd to chłodne powitanie - Przynajmniej nie oficjalnie - dodaje, marszcząc prosty nos. Zresztą, gdyby stać ją było na używki, to z pewnością nie musiałaby dzielić swej jakże cennej przestrzeni życiowej z najdroższą krewniaczką - Zanim zaczniesz krzyczeć, pamiętaj, że próbowałam po dobroci - oświadcza panna Potter, której czekoladowe tęczówki lśnią niebezpiecznie. Nie bez przyczyny była częstą uczestniczką szlabanów i nawet plakietka prefekta, nie zdołała stłamsić nicpońskiej natury. Na ten wyraźny brak wiary oraz rodzinnego ciepła, odpowiedziała przytknięciem przerażająco wręcz zimnego kryształu do karku młodszej dziewczyny. Odliczywszy do trzech, odsunęła się, wyciągając przed siebie jarzący się lekkim błękitem kamień - O na przykład ten wyjątkowy kryształ, wygląda niczym płomień zastygły w lodzie. Niesamowite prawda? - mówi, wpatrując się w znalezisko, wielkodusznie ignorując różdżkę skierowaną w swą stronę. Dhalia, jak na kogoś, kto chce uchodzić za osobę oziębłą, potrafiła być doprawdy taka dramatyczna - Swoją drogą, burza się skończyła...
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
Te wszystkie ckliwe metafory, poetyckie porady, wyśnione bełkoty, to wszystko jest bzdurą. Może jest coś magicznego w kroplach uderzających o parapet, w szczupłej błyskawicy jasnego światła przecinającej atramentowe niebo, w wichurach porywających liście do tańca - ale to nadal banialuki. Deszcz nie ma właściwości terapeutycznych, burza nie doda odwagi, a wiatr nie wywieje resztek bólu ze zranionego serca. Porównania przytaczane w mądrych książkach oraz powielane przez głupich ludzi są tylko projekcją niedoskonałego umysłu. Trawionego najpaskudniejszą ze wszystkich chorób - nadzieją. Ona w połączeniu z pragnieniem znalezienia rozwiązania dla toksycznych bolączek duszy jest zabójczą bronią. Niszczycielską. Nie ma w niej budulca, nowego początku, dobrej siły. To więcej niż idiotyzm wymyślony dla innych idiotów. Słabych, poszukujących radości i oczyszczenia gdzie indziej niż w sobie. A to my, zawsze my jesteśmy kowalami swego losu. Jeśli nie umiemy pomóc samym sobie, to nikt tego nie zrobi. Bo świat to wylęgarnia szumowin, popaprańców oraz sadystów, gotowych na atak w każdej chwili. Pomoc, dobroć, szacunek? Kolejne nic niewarte słowa, jakimi przekrzykują się ci, co chcą być uważani za tych prawych oraz dobrze wychowanych. Jednak wszyscy jednakowo skrywają pod maską codzienności swoje prawdziwe, paskudne oblicze. Gotowe do egoizmu czy zniszczenia drugiego człowieka, byleby samemu poczuć się lepiej. Wiem to, bo w moim krótkim życiu nie było zbyt wiele pięknych chwil, a ludzi, którzy coś znaczą i naprawdę chcą wyciągnąć rękę do potrzebujących nie ma wcale. I nie, nie rozpaczam nad tym, nie dąsam się płacząc w poduszkę. Zaakceptowałam to. Każdy musi radzić sobie sam, liczyć na siebie, bo ostatecznie zostajemy sami w tym parszywym świecie pełnym fałszu oraz dwulicowości. Najprostszą metodą na przeżycie jest zrozumienie tych oczywistych prawideł, zaakceptowanie ich i w ostatecznym rozrachunku dostosowanie się do nich. Odnalezienie swych mocnych stron, żeby móc się bronić, a czasem nawet atakować jako pierwsi. Bez zawahania - bo nad nami też nikt się nie lituje. Każdy nastawiony jest na samego siebie; tak skonstruowany jest ten świat. Ja również taka się stałam. W kółko myślę o sobie oraz o tym, co zrobić, żeby to mi było dobrze. Nie wiem jakim cudem zgodziłam się na dodatkowego lokatora. Powinnam powiedzieć, że gówno mnie to obchodzi, że łzawe historie nie są mi do niczego potrzebne i nie wzruszają mnie jak można byłoby tego oczekiwać po kruchej kobiecinie. Powinnam powiedzieć żegnaj już jakiś czas temu, wyrzucić walizki i zapomnieć o tym, że mam serce. Okazuje się, że to nie takie proste, gdy osobą, z którą się mierzysz, jest twoja rodzina. Tego nie da się tak do końca wyplenić, więc w pewnym momencie mówisz ja pierdolę, co za syf, a i tak pozwalasz krewnym na pozostanie w twoim życiu. Nim się orientujesz, ktoś zajmuje twoją kanapę i bezczelnie próbuje zmienić imię kotu, które sama nadałaś. Czy tak wygląda nienawiść? Naturalnie. Czy tak wygląda frajerstwo i miękkie serce? O tak, zdecydowanie. Zaczynam zastanawiać się, kiedy będę żałować. Ale tak naprawdę, bo ogólnie to żałuję nieustannie cały czas.
Gdzieś podświadomie czekam na moment, w którym krople powrócą i wygrają usypiającą melodię. Nic takiego się nie dzieje, Kaelie dalej okupuje moją sypialnię sądząc, że interesuje mnie jej debilna faza. Nie wiem o co chodzi z tymi przeklętymi kryształami, ale nie chcę wiedzieć. Jest środek nocy, jedyne, co chcę wiedzieć, to gdzie jest poduszka, a nie kurwa jakieś tajemnice wyrwane z łba szalonej kobiety. Bo nie wiem jak to inaczej nazwać. Wolę więc mój dramatyzm od bycia szajbuską. - Nie wiem gdzie mogłoby być bardziej nieoficjalnie niż w mieszkaniu kuzynki, którego nikt z tobą nie powiąże - odpowiadam zaskakująco trzeźwo i mądrze jak na tę porę oraz ten stopień zaspania. Nie wiem jednak dlaczego kontynuuję tę gadkę, tylko zachęcając wariatkę do dalszych słów oraz akcji. Chcę się tylko wyspać, czy proszę o tak wiele?
Tak. Gdy głowa odnajduje ukochaną, miękką poduszkę, pierdolone, zimne coś znajduje miejsce na mojej szyi. Znów zrywam się jak poparzona (ha!), ale tym razem na równe nogi stając przy łóżku. - Kurwa mać. Jesteś nienormalna. Spakuj się i zjeżdżaj, skoro nie umiesz spać - syczę maksymalnie wkurwiona, po czym pocieram zamrożony kawałek skóry. Jak to potwornie boli, szlag, szlag. - Naprawdę gadasz jak pomylona. Czego chcesz, Potter? Miejmy to już za sobą - psioczę dalej, jednocześnie nieco uspokojona widokiem kryształu oraz tego, że jest rzeczywisty jak i zaniepokojona wzmianką o burzy. Naprawdę ta laska straciła rozum. Muszę więc grać w tę grę, a potem… potem ubrania będą latać w powietrzu za oknem. Tak, budzenie mnie i zamrażanie ciała zwiększa mój poziom agresji.
Gdzieś podświadomie czekam na moment, w którym krople powrócą i wygrają usypiającą melodię. Nic takiego się nie dzieje, Kaelie dalej okupuje moją sypialnię sądząc, że interesuje mnie jej debilna faza. Nie wiem o co chodzi z tymi przeklętymi kryształami, ale nie chcę wiedzieć. Jest środek nocy, jedyne, co chcę wiedzieć, to gdzie jest poduszka, a nie kurwa jakieś tajemnice wyrwane z łba szalonej kobiety. Bo nie wiem jak to inaczej nazwać. Wolę więc mój dramatyzm od bycia szajbuską. - Nie wiem gdzie mogłoby być bardziej nieoficjalnie niż w mieszkaniu kuzynki, którego nikt z tobą nie powiąże - odpowiadam zaskakująco trzeźwo i mądrze jak na tę porę oraz ten stopień zaspania. Nie wiem jednak dlaczego kontynuuję tę gadkę, tylko zachęcając wariatkę do dalszych słów oraz akcji. Chcę się tylko wyspać, czy proszę o tak wiele?
Tak. Gdy głowa odnajduje ukochaną, miękką poduszkę, pierdolone, zimne coś znajduje miejsce na mojej szyi. Znów zrywam się jak poparzona (ha!), ale tym razem na równe nogi stając przy łóżku. - Kurwa mać. Jesteś nienormalna. Spakuj się i zjeżdżaj, skoro nie umiesz spać - syczę maksymalnie wkurwiona, po czym pocieram zamrożony kawałek skóry. Jak to potwornie boli, szlag, szlag. - Naprawdę gadasz jak pomylona. Czego chcesz, Potter? Miejmy to już za sobą - psioczę dalej, jednocześnie nieco uspokojona widokiem kryształu oraz tego, że jest rzeczywisty jak i zaniepokojona wzmianką o burzy. Naprawdę ta laska straciła rozum. Muszę więc grać w tę grę, a potem… potem ubrania będą latać w powietrzu za oknem. Tak, budzenie mnie i zamrażanie ciała zwiększa mój poziom agresji.
play with the cat
g e t s c r a t c h e d
g e t s c r a t c h e d
Budzisz się, ze świadomością, iż nic na ciebie nie czeka. Zaspany umysł, wciąż ulegający sennym oparom, nie tworzy barwnych obrazów, opowieści zrodzonych z pragnień oraz niemych potrzeb. Miast tego jest cisza, cisza oraz ciężar powiek gotowych skryć pod sobą szklące się od zmęczenia oczy. Nie czujesz zadowolenia, zniechęcenia również nie, bo wiesz, że i tak musisz wstać, żaden wewnętrzny protest nie odmieni rzeczywistości. Obowiązki opadają na wąskie barki wespół z każdym krokiem, przytłaczając istnienie, sprowadzając je do rachunków oraz najprostszych wyliczeń, które pozwolą ci przetrwać kolejny miesiąc. Czasem wzdychasz, zaciskając chłodne dłonie na kubku z parującą kawą, jakby ciepło naczynia mogło, choć po części zagościć w twym wnętrzu - na próżno, jedyne co otrzymujesz to oparzenia na języku. Więc coś zmieniasz, jakąś drobnostkę, która nie wymaga większego wysiłku. Wplatasz w niesforne kosmyki kolorową apaszkę, może barwisz usta mocniejszym odcieniem szminki, co wywołuje poczucie satysfakcji na trzy uderzenia serca. Trzy uderzenia. Tylko tyle wystarczy, by dojść do wniosku, iż podobne działania nie mają sensu, a w ogóle to jesteś spóźniona i chwalcie Morganę, że aportacja działa, albowiem podróż Błędnym Rycerzem może tylko zaszkodzić poparzonemu językowi, gdy w ustach poczujesz smak własnych wymiocin. Godziny mijają nieznośnie powoli, nie wymieniasz zbyt wielu słów, czując się zbyt obco, wciąż nie na miejscu. Nie znasz wystarczająco dobrze nikogo, tak też ograniczasz się do uprzejmości i ironicznego uniesienia brwi. Wszyscy ludzie są przecież okropni, egoistyczni oraz samolubni, a ty jesteś pośród nich najgorsza. Praca ma się ku końcowi, zbierasz swoje rzeczy i wychodzisz. Wracasz do znajomo nieznajomego salonu, który nie zapewnia bezpieczeństwa, a wyrzuty. Wyrzuty osiadłe w ciemnych, wąskich oczach, w niechętnemu wykrzywieniu ust. Nie ma w tobie jednak iskry, woli walki nakazującej odeprzeć nieme zarzuty malujące się na śniadej twarzy. Nie ma złości, nie ma gniewu, palącego ognia destrukcji zmuszającego do parcia przez nadchodzące chwile z wyzwaniem tlącym się w tęczówkach. Pozostaje zrezygnowanie, czasem dźwięk otwieranej butelki wina, mruczenie kota, gdy zajmując jego ulubione miejsce, decyduje umościć się na twoich kolanach. Radzisz sobie sama, nie radząc sobie wcale, skoro wciąż okupujesz przestrzeń, w której wcale cię nie chcą. To nic, sama też siebie nie chcesz, więc możesz odczuwać nawet cień sympatii wobec poświęcenia dla siebie skrawka ziemi. Zasypiasz. Zamykasz oczy, odpływasz w nieświadomość, ignorując to nieprzyjemne poczucie, iż w zasadzie trwasz - a nie żyjesz. Zaciskasz kurczowo dłonie na wargach oraz nosie, nie pozwalasz wodzie uderzyć, zarazem nie próbujesz wydostać się na powierzchnie. Jesteś, ale tak naprawdę nie ma cię wcale. Niczym echo, płyta puszczana raz po raz, odtwarzająca w kółko tę samą piosenkę, której nawet nie lubisz. Tak wygląda istnienie bez nadziei, bezcelowa egzystencja, która nie może opierać się li jedynie na chęci utarcia czyjegoś nosa. Więc kiedy wszystko ustaje, a pośród wirujących płatków śniegu, gniewnych uderzeń gradu może dostrzec błękitne kształty, przez moment Kaelie ma wrażenie, iż świat ponownie odzyskał swe kolory. Że szaruga pogody oraz własnej duszy rozpraszała się w momencie, w którym zacisnęła dłoń na palącym od zimna krysztale. I może te wszystkie naiwne metafory, kiczowate porównania, ckliwe odmęty pamięci ukazujące sceny z przeszłości były czymś durnym, banialukami bez pokrycia. Głupią wiarą w lepsze jutro, dla równie głupich ludzi - to nic. Mogła być głupia, bzdurna, niepoprawna. Jednak jeśli była w stanie odetchnąć głębiej, mroźne powietrze wciągnąć do palących płuc, oczyścić osnuty mgłą zniechęcenia umysł - niech tak będzie. Niech poddaje się magii chwili, niech czerpie siłę ze zjawisk, na które nie miała wpływu. Samotność nie pozwoli się bowiem rozwinąć w żaden sposób. Wmawianie sobie, iż tylko okrucieństwo znaczy czyjeś przeznaczenie, równoznaczne jest z poddaniem się, a nie z czerpaniem tego, co może ofiarować sobą życie, a czego tak koniecznie pragniesz osiągnąć dzięki własnym umiejętnościom. Miotanie się, kąsanie, szarpanie, czy było ono lepsze od letargu, którego doświadczała Potterówna?
Podpierając głowę na otwartej dłoni, cmoka w niezadowoleniu, ważąc w drugiej ręce ciężar znalezionego kamienia owiniętego w materiał jednego z rękawów koszuli nocnej.
- Aww, jest ci przykro, iż nikt nie uważa nas za rodzinę? Pragniesz dowodów szczerości uczucia, jakie nas wiąże? Czy powinnam trzymać nasze wspólne zdjęcia na biurku, tak by każdy wiedział, iż oto Dahlia Meadowes jest krwią z mojej krwi? - pyta przymilnie dziewczę, które mogłoby i trzepotać dla podkreślenia efektu rzęsami, ale panujący półmrok oraz pozycja czarownicy leżącej obok nie pozwala na zauważenie podobnego gestu, tak też rezygnuje z takowego działania - Wolisz takie z przytuleniem, czy z buziakami w policzki? Mała łyżeczka, czy duża? - wylicza, czerpiąc niezrozumiałą satysfakcję z drażnienia istoty, która naprawdę mogłaby spuścić jej wpierdol i jeszcze domagać się przeprosin za to, że pot osiadł na czole strażniczki. Lecz jak zostało zauważone, kochana łania nie należała do najnormalniejszych osób, tak też tylko roześmiała się na reakcję rozwścieczonej kotki.
- Dzielę się z tobą niecodziennymi zjawiskami, których ominięcie kwitowałabyś nieprzyjemnymi pomrukami oraz niekończącym się jęczeniem, ale to ja jestem tutaj pojebana? Czuje się zraniona, zraniona Meadowes, ty pipo - kwituje z leniwym westchnieniem, jakby to ona należała do najdumniejszego pośród gatunków zwierząt. Podnosi się płynnie z łóżka i zeskakuje na chłodną posadzkę, wzdrygając się tylko odrobinę - Twojej uwagi prosiaczku i może przeprosin, najlepiej na piśmie - stwierdza pogodnie, łapiąc kochaną kuzyneczkę za nadgarstek, co pozwala zaciągnąć nieszczęsną dziewczynę do salonu. Do otwartego okna, pod którym tworzyła się powoli kałuża powstała z topniejących grudek śniegu. Potter ignoruje wdzięcznie nieprzyjemny widok i pilnie przeszukuje parapet, by móc z głośnym A-HA wystawić rękę z kolejnym kryształem prosto pod nos Dhalii. Niczym dziecko, które znalazło dowód na swą niewinność.
- I kto tu jest teraz pomylony? Kryształ jak nic. Magiczny. Co z nieba spadł - oświadcza dumnie, zaraz markotniejąc - Dobra, może coś jest z tym szaleństwem, ale w każdym szaleństwie tkwi metoda i...O.MERLINIE. Po prostu rusz dupsko i sprawdź sama, zaraz wrócisz do swoich romantycznych snów z jakimiś stażystami, czy co tam ostatnio dręczy twoje niewinne serduszko - burczy obrażona Kallie, która przepuszczając krewną do okna, pada ponownie na swe kanapowe legowisko i przyciąga do piersi poduszkę. Czekoladowe tęczówki w zaintrygowaniu mierzą najnowsze znalezisko, uszy są niepomne na przekleństwa drugiej wiedźmy. Cóż za przedziwna, intrygująca noc.
Podpierając głowę na otwartej dłoni, cmoka w niezadowoleniu, ważąc w drugiej ręce ciężar znalezionego kamienia owiniętego w materiał jednego z rękawów koszuli nocnej.
- Aww, jest ci przykro, iż nikt nie uważa nas za rodzinę? Pragniesz dowodów szczerości uczucia, jakie nas wiąże? Czy powinnam trzymać nasze wspólne zdjęcia na biurku, tak by każdy wiedział, iż oto Dahlia Meadowes jest krwią z mojej krwi? - pyta przymilnie dziewczę, które mogłoby i trzepotać dla podkreślenia efektu rzęsami, ale panujący półmrok oraz pozycja czarownicy leżącej obok nie pozwala na zauważenie podobnego gestu, tak też rezygnuje z takowego działania - Wolisz takie z przytuleniem, czy z buziakami w policzki? Mała łyżeczka, czy duża? - wylicza, czerpiąc niezrozumiałą satysfakcję z drażnienia istoty, która naprawdę mogłaby spuścić jej wpierdol i jeszcze domagać się przeprosin za to, że pot osiadł na czole strażniczki. Lecz jak zostało zauważone, kochana łania nie należała do najnormalniejszych osób, tak też tylko roześmiała się na reakcję rozwścieczonej kotki.
- Dzielę się z tobą niecodziennymi zjawiskami, których ominięcie kwitowałabyś nieprzyjemnymi pomrukami oraz niekończącym się jęczeniem, ale to ja jestem tutaj pojebana? Czuje się zraniona, zraniona Meadowes, ty pipo - kwituje z leniwym westchnieniem, jakby to ona należała do najdumniejszego pośród gatunków zwierząt. Podnosi się płynnie z łóżka i zeskakuje na chłodną posadzkę, wzdrygając się tylko odrobinę - Twojej uwagi prosiaczku i może przeprosin, najlepiej na piśmie - stwierdza pogodnie, łapiąc kochaną kuzyneczkę za nadgarstek, co pozwala zaciągnąć nieszczęsną dziewczynę do salonu. Do otwartego okna, pod którym tworzyła się powoli kałuża powstała z topniejących grudek śniegu. Potter ignoruje wdzięcznie nieprzyjemny widok i pilnie przeszukuje parapet, by móc z głośnym A-HA wystawić rękę z kolejnym kryształem prosto pod nos Dhalii. Niczym dziecko, które znalazło dowód na swą niewinność.
- I kto tu jest teraz pomylony? Kryształ jak nic. Magiczny. Co z nieba spadł - oświadcza dumnie, zaraz markotniejąc - Dobra, może coś jest z tym szaleństwem, ale w każdym szaleństwie tkwi metoda i...O.MERLINIE. Po prostu rusz dupsko i sprawdź sama, zaraz wrócisz do swoich romantycznych snów z jakimiś stażystami, czy co tam ostatnio dręczy twoje niewinne serduszko - burczy obrażona Kallie, która przepuszczając krewną do okna, pada ponownie na swe kanapowe legowisko i przyciąga do piersi poduszkę. Czekoladowe tęczówki w zaintrygowaniu mierzą najnowsze znalezisko, uszy są niepomne na przekleństwa drugiej wiedźmy. Cóż za przedziwna, intrygująca noc.
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
Wszystko dlatego, że ludzie zbyt mocno przywiązują się do tego, na co nie mają wpływu. Do innych ludzi, do wspomnień, miłych przeżyć, wygody, do emocji. Wystarczy to wszystko odrzucić, cisnąć w najbliższy śmietnik, oderwać się od przyzwyczajeń - i żyć dla siebie. Bez polegania na kimkolwiek i czymkolwiek To w sobie odnaleźć siłę, na sobie polegać, sobie ufać. To nie jest proste, nigdy nie jest. Wszystko wymaga pracy oraz wysiłku, z łatwością można tylko w pysk dostać albo umrzeć, ale skoro to takie proste, to żadna to rewelacja ani zasługa. Mogłabym sypać podobnymi złotymi radami znacznie częściej, gdyby Potter chciała mnie kiedyś słuchać. Nigdy nie chce, bo woli zapadać się w swej beznadziei zamiast ruszyć się i po prostu coś zrobić. To takie banalne - rozpaczać, użalać się nad sobą. Przeżywałam to jeszcze w szkole, gdy wierzyłam, że ludzie są dobrzy, a uprzedzenia to taka drużyna Quidditcha. Nie wiem jakie demony targają pasożytem zalegającym na salonowej kanapie, ale to czas najwyższy uporać się z tym gównem. Im szybciej, tym lepiej - mimo wszystko nie lubię obserwować powolnego wyniszczenia, gnicia czegoś, co mogłoby mieć potencjał, gdyby nie natura poddawaczki. Nie pozostaje mi więc nic innego jak sugestywne wywrócenie oczami, kilka ostrych przekleństw oraz niedziałających i tak gróźb. W końcu przestanę, znudzę się próbami prowadzenia kogoś za rączkę; nie umiem żyć w drużynie. Jestem samotniczką i taką umrę za rogiem, gdy ktoś mnie w końcu odjebie. Wciąż czekam na tych śmiałków, ale nic się nie zmienia w tej materii. Świat za oknem wciąż jest taki sam - smutny, porywisty, płaczliwy. Całkowicie pozbawiony sensu, bodźca jakiegoś, przytupu cholernego. Życie bez życia; jak po pocałunku dementora. Nic ciekawego, wartego uwagi. Pozostaje więc istnieć dalej wszystkim na złość, może wreszcie czara goryczy przeleje się z przytupem. Nawet nie wiem czego sobie życzę i jak w najbliższych miesiącach zwyczajna egzystencja ulegnie całkowitemu przekształceniu. W jak wielkiej otchłani beznadziei się znajdę i… może wreszcie zacznę tęsknić. Do przeszłości, do tego, kim kiedyś byłam. Chociaż nie, to mało prawdopodobne. Nie potrzebuję słabości, tamtego strachu. Żeby przetrwać, należy zachować siłę. Nawet tą pozorną, w większości udawaną. Bo to nie tak, że jestem jakaś mocarna, że umiem sobie ze wszystkim poradzić, a zupa nigdy nie jest za słona. Jednak kłamstwo potrafi zaprowadzić tam, gdzie początkowo droga wydaje się niemożliwa. Zbyt trudna, pełna poświęceń oraz wyrzeczeń. Chęć udowodnienia sobie czegoś także motywuje, popycha do działań. Każde działanie lepsze jest od letargu, bo może do doprowadzić do jakiegoś efektu - chociażby przypadkiem. Może okaże się, że nie mam racji, gówno się znam, czas pokaże. Zresztą, chyba nie umiem już inaczej niż wierzgać, syczeć i awanturować się. To stało się moją drugą naturą, czymś, co we mnie żyje, bo… bo tak. O ironio.
- Co ty pieprzysz? - pytam nie tylko zirytowana, ale też szczerze zdziwiona. - Zabiję każdego, kto się dowie, że łączą nas więzy krwi - dodaję, bo w tej chwili mam wyłącznie morderczy nastrój. Nigdy nikomu nie powiedziałam, że mam jakąś rodzinę, bo wstyd się do niej przyznać. Jeszcze zalałaby się łzami na powitanie, co za dramat. - Wolisz, żeby moja pięść złamała ci nos, szczękę czy wybiła oko? - To moja odpowiedź. Poważna, konkretna. Rozważam każdą z opcji. Póki leżę, próbuję zakryć się poduszką, byleby nie musieć słuchać tej wariatki, ale ona dalej nawija. Nawija i nawija, jakby nagle potrzebowała babskich pogaduszek. Powinna wiedzieć, że te najlepiej wchodzą po pijaku, nie w nocy po krótkiej drzemce. - Merlinie, nawet nie umiesz porządnie przeklinać. Jest mi w tym momencie za ciebie wstyd. To znaczy, zawsze jest mi za ciebie wstyd, ale teraz jeszcze bardziej niż dotychczas - mruczę pod nosem zażenowana. Pipo? Naprawdę, na tyle cię stać, Potter? Nie powinnaś stawać w szranki, jeśli nie chcesz nawet spróbować wygrać. To kompletnie idiotyczne, nawet jeśli idealnie pasuje.
Niestety, głupie przepychanki słowne nie są jedynym planem na dzisiejszą noc, bo w grę wchodzi także zamrażanie osób oraz ciągnięcie ich do salonu. Do okna. Jest tak kurewsko zimno, a ona po prostu każe mi stać przy otwartej na oścież framudze. - Nie zabronię ci marzyć, bez względu na to jak durne to marzenia - stwierdzam odnośnie przeprosin. Sennie przecieram zaciśnięte powieki, całkowicie bez zainteresowania spoglądając na krajobraz za szybą. - Super, jak skończysz to posprzątaj parapet - rzucam beznamiętnie; brew jakoś samoistnie szybuje w górę. - Nie mam ani romantycznych snów ani serca, zwłaszcza niewinnego - kwituję, chociaż nie mam pojęcia po co. - Czy mogę iść już spać? - To najważniejsze pytanie tej nocy. Przyszłam, zobaczyłam, chcę już stąd iść. Nie, nie ciekawi mnie to dziwne zjawisko. W świecie magii wszystko jest popierdolone i ta anomalia nie jest żadnym wyjątkiem. Właściwie - dzień jak co dzień. Czy raczej noc jak co noc. Czy jakoś tak.
- Co ty pieprzysz? - pytam nie tylko zirytowana, ale też szczerze zdziwiona. - Zabiję każdego, kto się dowie, że łączą nas więzy krwi - dodaję, bo w tej chwili mam wyłącznie morderczy nastrój. Nigdy nikomu nie powiedziałam, że mam jakąś rodzinę, bo wstyd się do niej przyznać. Jeszcze zalałaby się łzami na powitanie, co za dramat. - Wolisz, żeby moja pięść złamała ci nos, szczękę czy wybiła oko? - To moja odpowiedź. Poważna, konkretna. Rozważam każdą z opcji. Póki leżę, próbuję zakryć się poduszką, byleby nie musieć słuchać tej wariatki, ale ona dalej nawija. Nawija i nawija, jakby nagle potrzebowała babskich pogaduszek. Powinna wiedzieć, że te najlepiej wchodzą po pijaku, nie w nocy po krótkiej drzemce. - Merlinie, nawet nie umiesz porządnie przeklinać. Jest mi w tym momencie za ciebie wstyd. To znaczy, zawsze jest mi za ciebie wstyd, ale teraz jeszcze bardziej niż dotychczas - mruczę pod nosem zażenowana. Pipo? Naprawdę, na tyle cię stać, Potter? Nie powinnaś stawać w szranki, jeśli nie chcesz nawet spróbować wygrać. To kompletnie idiotyczne, nawet jeśli idealnie pasuje.
Niestety, głupie przepychanki słowne nie są jedynym planem na dzisiejszą noc, bo w grę wchodzi także zamrażanie osób oraz ciągnięcie ich do salonu. Do okna. Jest tak kurewsko zimno, a ona po prostu każe mi stać przy otwartej na oścież framudze. - Nie zabronię ci marzyć, bez względu na to jak durne to marzenia - stwierdzam odnośnie przeprosin. Sennie przecieram zaciśnięte powieki, całkowicie bez zainteresowania spoglądając na krajobraz za szybą. - Super, jak skończysz to posprzątaj parapet - rzucam beznamiętnie; brew jakoś samoistnie szybuje w górę. - Nie mam ani romantycznych snów ani serca, zwłaszcza niewinnego - kwituję, chociaż nie mam pojęcia po co. - Czy mogę iść już spać? - To najważniejsze pytanie tej nocy. Przyszłam, zobaczyłam, chcę już stąd iść. Nie, nie ciekawi mnie to dziwne zjawisko. W świecie magii wszystko jest popierdolone i ta anomalia nie jest żadnym wyjątkiem. Właściwie - dzień jak co dzień. Czy raczej noc jak co noc. Czy jakoś tak.
play with the cat
g e t s c r a t c h e d
g e t s c r a t c h e d
salon
Szybka odpowiedź