Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój dzienny
AutorWiadomość
Pokój dzienny [odnośnik]23.07.19 21:15

Pokój dzienny

Znajduje się na parterze i stanowi swego rodzaju centrum życia rodziny, a przynajmniej tak było w przeszłości. To tu ojciec odpoczywał po pracy, paląc fajkę, a mama oddawała się lekturze książek; te, które można znaleźć na ustawionych pod jedną ze ścian biblioteczkach w większości zgromadziła tu właśnie ona. Niegdyś pokój był stale przesycony wonią dymu z fajki, którego dzisiaj próżno tu szukać. Jest tu też największy w tym domu (choć nie jedyny) kominek, a także wygodne kanapy i fotele. Na ścianie nad kominkiem oraz na gzymsie znajdują się umieszczone w ramkach ruchome fotografie przedstawiające McKinnonów i ich dzieci. Każde z piątki pojawia się przynajmniej kilka razy.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]25.09.19 0:02
| 13 marca

Trzynaście godzin spędzonych w rezerwacie miało mu się z całą pewnością śnić po nocach – albo przynajmniej tej jednej konkretnej, zapadającej już głęboko, gdy wkładał wreszcie na ramiona ciemny zimowy płaszcz, szykując się do drogi powrotnej. Stosunkowo krótkiej: minęły już prawie dwa miesiące odkąd anomalie przestały wprowadzać w czarodziejskim świecie chaos, pozwalając Percivalowi na powrót do starego i nieporównywalnie wygodniejszego rytuału deportowania się wprost spod bram rezerwatu, by sekundę później wylądować na niewielkiej leśnej polance w Sennen. Tym razem nie miało być inaczej, wstąpił do Gniazda tylko na chwilę, żeby ze wspólnego pokoju opiekunów zabrać kilka prywatnych przedmiotów, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, jak bardzo był wykończony – dopóki nagła fala ciepłego powietrza nie sprawiła, że zachwiał się nieprzytomnie, prawie wpadając w wygiętą od starości futrynę. Uchwycił się mocno drewnianej ramy, dając sobie chwilę na odzyskanie równowagi; na zewnątrz, gdzie spędził kilkanaście godzin, pomagając opiekunom w ostatnich pracach nad odbudową uszkodzonego przez burzę muru, otrzeźwiało go lodowate, zimowe powietrze; teraz, pozbawiony bodźca w postaci mroźnego wiatru, ledwie dawał radę utrzymać się na nogach – i gdzieś między wąskim korytarzem, a drzwiami wyjściowymi, dotarło do niego, że próba teleportacji prawie na pewno skończyłaby się rozszczepieniem.
To dlatego zdecydował się na kominek. Wiedział co prawda o uszkodzeniu sieci Fiuu (jak mógłby nie?..), ale pozostali pracujący w rezerwacie łowcy zapewniali go, że jedno z palenisk w sali kominków uchowało się przed zniszczeniem, przez cały czas działając całkiem sprawnie i tylko od czasu do czasu wysadzając podróżników pod niewłaściwym adresem. Ryzyko więc istniało, wydawało się jednak stosunkowo mniejsze i nie tak szkodliwe, jak przeteleportowanie do Kornwalii jedynie części swoich kończyn, więc – pokonując klaustrofobiczną obawę przed koniecznością przeciskania się przez wąskie, kominowe szyby – wszedł do jednego z nich, rzucił pod swoje stopy garść proszku Fiuu i wyraźnie wypowiedział adres, pod którym finalnie chciał się znaleźć.
A przynajmniej tak mu się wydawało.
Zorientował się, że coś było zdecydowanie nie tak niemal od razu, choć tym, co go zaalarmowało, nie był wcale nieznany wystrój ani obcy zapach, a gwałtowny, rozdzierający uszy pisk, który wypełnił jego czaszkę w sekundzie, w której wytoczył się chwiejnie z szerokiego kominka. Dźwięk, kojarzący mu się mgliście z wrzaskiem wściekłej szyszymory, mógł oznaczać tylko jedno: uruchomił czyjeś zaklęcia ochronne. I niestety – nie swoje własne; skrzywił się, odruchowo zatykając uszy i dopiero wtedy orientując się, że instynktownie zacisnął również powieki; uchylił je powoli, ostrożnie, z narastającą coraz mocniej paniką obejmując spojrzeniem salon, w którym – był tego pewien – znajdował się po raz pierwszy w życiu. Jeszcze pusty, podejrzewał jednak, że był to stan, który nie miał trwać długo – co uświadomił sobie z przerażeniem, potęgującym się jedynie, gdy zorientował się, że nie tylko wtargnął w trakcie wojny na czyjąś posesję, ale zrobił to także w stanie zupełnego nieporządku: jego ubranie i twarz nosiły na sobie znamiona ostatnich trzynastu godzin spędzonych na pracy przy smokach, policzek zdobiło brzydkie oparzenie, włosy przysypał popiół z kominka, a płaszcz miał nadpalony rękaw; w dodatku buty, razem z sadzą, naniosły na leżący pod paleniskiem dywanik paskudną smugę błota i śniegu, topniejącego właśnie i zamieniającego się w pokaźną kałużę.
Merlinie, dlaczego akurat dzisiaj?
Wypuścił ze świstem powietrze z płuc, po raz pierwszy dopuszczając do siebie myśl, że może nie wszystko było stracone; a gdyby tak wymknąć się po cichu tylnymi drzwiami?.. Rozejrzał się, szukając najbardziej optymalnej drogi ewakuacyjnej z salonu, po czym ruszył ostrożnie w tamtym kierunku – ale zdążył zrobić zaledwie trzy kroki, gdy usłyszał za sobą przyspieszone tupanie co najmniej jednej pary nóg.
To by było na tyle w kwestii dyskretnej ucieczki.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Pokój dzienny [odnośnik]25.09.19 1:56
Był późny wieczór i Jamie właśnie szykowała się do snu. Większość dnia spędziła na stadionie Harpii z Holyhead, intensywnie trenując z pozostałymi dziewczętami z drużyny przed najbliższym meczem. Rozkoszowała się cudownym uczuciem lotu na miotle w już znacznie przystępniejszych temperaturach niż w minionych miesiącach. A marcowy deszcz w porównaniu z listopadowymi i grudniowymi nawałnicami był ledwie delikatną pieszczotą dla skóry.
Po treningu była zmęczona, trenerka ostro dała im w kość, zmuszając do intensywnego ćwiczenia różnych manewrów i kombinacji taktycznych, które miały im umożliwić skuteczniejsze przechytrzenie ścigających przeciwnika. Wróciła do domu późnym popołudniem podchodzącym pod wieczór, a mama podstawiła jej pod nos solidny obiad, czy z racji godziny już raczej kolację powtarzając, że aby mieć siłę musi dobrze się odżywiać. Na stole pojawiło się więc mięso wraz z warzywami. Solidna porcja białka i witamin była tym, czego zmęczone i głodne ciało potrzebowało po męczącym, ale satysfakcjonującym dniu. W końcu robiła to, co kochała, co dawało jej wiele radości i nawet w obecnych czasach niosło pociechę i ukojenie. Bo wojna mogła trwać, ale ludzie nadal byli spragnieni rozrywki, odrobiny odskoczni od codzienności pełnej lęku, który nie znikł nawet gdy skończyły się anomalie. Nie działo się dobrze.
Właśnie dlatego, że czasy były trudne, konieczne były dodatkowe środki ostrożności i na Popielniczkę nałożono parę dodatkowych zaklęć. Te nie mogły stanowić całkowitej ochrony, ale przynajmniej ostrzeżenie, że coś się działo. Była świeżo po kąpieli; spędziła dość sporo czasu, wylegując się w wannie i mocząc w gorącej wodzie swoje zmęczone ciało. Później wytarła się i ubrała w piżamę oraz nieco sfatygowany szlafrok. Jej mama i siostra prawdopodobnie też szykowały się do snu w swoich pokojach, może nawet już zasnęły. Jamie już położyła dłoń na klamce swojego pokoju, już otwierała drzwi, kiedy ciszę przeszył ogłuszający pisk wwiercający się w uszy. Początkowo nie wiedziała, co się dzieje, ale potem sobie przypomniała, co znaczył ów dźwięk. Zaklęcia ochronne zostały naruszone, w domu zmaterializował się ktoś obcy. Tylko kto? Krewni i znajomi zapowiedzieliby się, poza tym pojawiliby się w dzień, a nie tak późno, gdy większość ludzi kładła się spać. Na Henry’ego zaklęcia nie powinny reagować w taki sposób, był praktycznie domownikiem, który wychowywał się tu latami razem z nimi.
Istniało jedno wyjaśnienie – to był intruz, być może o złych zamiarach. Może tylko nieostrożny złodziej, a może ktoś dużo gorszy? Była wojna, a oni mieli promugolskie poglądy, mogli znaleźć się w niebezpieczeństwie.
Początkowo od razu chciała biec na dół, ale uświadomiła sobie, że jeśli to ktoś niebezpieczny, potrzebowała broni. Czym prędzej weszła do pokoju po różdżkę, a idąc korytarzem w oczy rzuciła jej się jeszcze miotła do zamiatania, którą mama najwyraźniej zapomniała schować po dzisiejszym sprzątaniu piętra. Na tej miotle nie dałoby się latać, ale jej toporny trzonek był dość solidny, by w razie potrzeby komuś przywalić. Element zaskoczenia mógł się przydać, tym bardziej że to ona znała ten dom, a przybysz, kimkolwiek był, najprawdopodobniej nie.
Obudzonym mamie i siostrze kazała pozostać na górze. Poczuwała się do opieki nad nimi, odkąd umarł tata czuła, że to ona w tym domu powinna nosić spodnie i troszczyć się o delikatniejsze krewne, a także w razie potrzeby ich bronić. Sama zeszła na dół, stawiając kroki coraz ostrożniej, w jednej dłoni trzymając różdżkę, w drugiej miotłę do sprzątania.
Mogła przysiąc, że usłyszała coś od strony salonu. Była ponadprzeciętnie spostrzegawcza, i mimo że dom był już w większości skąpany w ciemności potrafiła zorientować się w przestrzeni i wychwycić niepasujące do całości dźwięki, jakby kroki i to wcale nie dobiegające z piętra, gdzie pozostawiła mamę i siostrę.
W salonie nie było aż tak ciemno, najwyraźniej mama zapomniała zgasić jednej ze świec, która rzucała na pomieszczenie może niewiele światła, ale dostatecznie dużo, by mogła zauważyć odwróconą tyłem, skradającą się męską sylwetkę w dość obszarpanym i brudnym ubraniu. Nie wiedziała kto to jest, ale jego pojawienie się tutaj było mocno niepokojące i budzące uzasadnione obawy, że mógł być niebezpieczny i przyszedł tu po to, by zrobić im krzywdę. A przynajmniej okraść dom. Normalny człowiek przyszedłby tu w dzień, a jeśli późno, to zapukałby do drzwi i poczekał na wpuszczenie. Skąd ten tutaj się tu wziął? Sieć Fiuu? Jamie myślała, że kominki nie działają.
Nie było jednak czasu się zastanawiać. Po może sekundzie lub dwóch od stanięcia w drzwiach zwinnie i niemal bezszelestnie przecięła pomieszczenie, unosząc trzymaną w ręku miotłę do ciosu. Była na tyle zdenerwowana że nawet nie siliła się na uniesienie różdżki i wymamrotanie żadnego zaklęcia, tylko zamachnęła się miotłą do zamiatania, zamierzając siłą uderzenia przewrócić mężczyznę, a przynajmniej zdekoncentrować go na tyle, by nie miotnął w nią zaklęciem. To że był czarodziejem nie ulegało wątpliwości, mugole nie widzieli tego domu.
Dopiero potem zdecydowała się odezwać.
- Kim jesteś i czego chcesz? – zapytała, w dłoni wiodącej wznosząc różdżkę, gotowa do obrony lub ponownego ataku, tym razem już z użyciem magii. Jeśli mężczyzna obrócił się w jej stronę mógł dostrzec wysoką, dość dobrze zbudowaną młodą kobietę w piżamie i szlafroku, i o krótkich do szyi, potarganych włosach i roziskrzonych zielonych oczach.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]26.09.19 2:06
Gdyby czasy były inne, zapewne rozbawiłaby go cała ta sytuacja. Gdyby nie trwała wojna, a doniesienia o atakach wymierzanych w zwyczajnych ludzi nie piętrzyły się z każdym dniem coraz liczniej; gdyby przyjaciół było nieco łatwiej odróżnić od wrogów; gdyby sam nie był zdrajcą, zmuszonym do uważnego stawiania kroków i ciągłego oglądania się za siebie; wreszcie – gdyby nie był tak cholernie zmęczony, a racjonalne spojrzenie na toczące się w czasie rzeczywistym wydarzenia nie graniczyło z niemożliwością, być może odwróciłby się od razu, by stawić czoła rozgniewanemu gospodarzowi, zamiast podejmować skazaną na porażkę próbę wymknięcia się po cichu. Jak złodziej lub oprych, którym przecież nie był; nie czuł się jednak na siłach, by tłumaczyć pomyłkę, więcej – nie sądził, by był w stanie obronić się przed ewentualnym atakiem, jeżeli okazałoby się, że zbiegiem wyjątkowo niefortunnych okoliczności, znalazł się w środku nocy w domostwie któregoś z Rycerzy Walpurgii. Więc uciekł – a raczej próbował, nawet kiedy wyraźnie usłyszał za sobą ruch, i nawet kiedy wiedział już, że został zauważony; przyspieszył jedynie kroku, instynktownie sięgając po różdżkę i spodziewając się usłyszeć za moment inkantację zaklęcia. Tym, czego się zdecydowanie nie spodziewał, było uderzenie: nadchodzące nagle i gwałtownie, zaraz po krótkim świście przecinającej powietrze miotły – i tuż przed falą tępego bólu, rozchodzącą się po jego łopatkach i plecach. Niedawno poparzonych i jeszcze wrażliwych; zaklął siarczyście pod nosem, wypuszczając spomiędzy warg wiązankę przekleństw tak wulgarnych, że nie powstydziłby się jej marynarz (większości nauczył się przez lata od Bena – oraz ostatnio, od pracujących w rezerwacie łowców); zgiął się wpół, częściowo pochylony cierpieniem, częściowo w odruchu uchylenia się przed kolejnym ciosem. Który nie nadszedł – odwrócił się więc na pięcie, szukając spojrzeniem osiłka, który go zaatakował, a zamiast tego natrafiając spojrzeniem na kobietę. Odzianą jedynie w szlafrok i cienką piżamę, dziarsko dzierżącą w jednej dłoni miotłę, a w drugiej różdżkę, wycelowaną prosto w jego klatkę piersiową. Wytrzeszczył na nią oczy – już chyba mniej zaskoczyłby go widok Merlina we własnej osobie, bo jego mógłby chociaż podejrzewać o posiadanie krzepy koniecznej do (niemalże) powalenia go na ziemię.
Nie był pewien, co w tym całym obrazku zirytowało go bardziej: czy fakt, że dał się zaatakować znacznie wątlejszej od siebie czarownicy, której zielone tęczówki wciąż wwiercały się w niego intensywnie, czy może to, że właściwie miała prawo to zrobić; posiniaczona duma bolała niemal tak samo mocno jak rozlewający się po plecach siniak, a chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał złożenie broni i pokojowe wyjaśnienie nieporozumienia, to coś – buta, ośli upór, przekora? – nie pozwoliło mu na opuszczenie różdżki. Zamiast tego uniósł ją wyżej, odwdzięczając się kobiecie pięknym za nadobne, i również celując w jej stronę, choć bez zamiaru zaatakowania. – Czy pani oszalała? – wysyczał, nie do końca wiedząc, dlaczego właściwie ściszał głos; jeżeli w domu znajdowali się inni domownicy, to raban, który wywołał swoim pojawieniem się, z pewnością postawił ich już na nogi. – Nie tym, za kogo mnie pani uważa – odburknął w odpowiedzi na rzucone w powietrze pytanie. Zupełnie zasadne, przypisanie ról w tej jednoaktowej tragikomedii było raczej jasne – ale nie mógł i nie chciał tak po prostu podać jej swojego nazwiska, które w ostatnim czasie pojawiało się w Proroku Codziennym (i jeden Salazar wiedział, gdzie jeszcze) zdecydowanie za często. Przypisanie jego twarzy do konkretnej sylwetki mogłoby tylko zwiększyć ilość mnożących się w zastraszającym tempie komplikacji – tym poważniej, im bardziej radykalne były poglądy stojącej naprzeciwko niego czarownicy. Którą, notabene, skądś zdawał się kojarzyć – ale póki co nie miał czasu na głębsze zastanowienie się nad tą myślą, przyćmioną przez bardziej naglące kwestie. – Mogę to wyjaśnić, proszę tylko opuścić różdżkę. I miotłę – dodał nagląco, doskonale zdając sobie sprawę, że nikt zaskoczony po zmroku we własnym domu przez obcego mężczyznę tego nie zrobi. – Nie zrobię pani krzywdy – powiedział jeszcze po chwili pełnego napięcia milczenia, znów – rozumiejąc, że nie były to słowa, w które łatwo było uwierzyć.
Zdawało się, że tkwili w impasie; absurdalnym, groteskowym, dziwnym – ale przede wszystkim zupełnie realnym.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Pokój dzienny [odnośnik]26.09.19 14:58
Gdyby czasy były inne, normalne i spokojne, Jamie nie zareagowałaby na obecność intruza w podobnie nerwowy i gwałtowny sposób. Ale i ona została już doświadczona przez wojnę, straciła ojca i musiała szybko wydorośleć, a także zaopiekować się swoją rodziną. To z myślą o dobru bliskich ostrożnie zeszła na dół z różdżką w jednej ręce i miotłą w drugiej, po gryfońsku wychodząc na przeciw niebezpieczeństwu, żeby nie musiały tego robić jej mama i siostra. Jamie była szybsza i silniejsza, a także mimo wszystko bieglejsza w obronie od dwóch alchemiczek, więc ani przez chwilę nie negowała tego, że to musi być ona. Była Gryfonką, córką swego ojca, który zawsze uczył ją, że słabszych należy chronić. A rodzinę należy chronić w szczególności. Kiedyś to on ich wszystkich chronił, teraz go nie było, zginął z powodu kaprysu grupki szaleńców.
Cicho pokonała schody, dostając się na dół. Niepożądany gość musiał znajdować się w którymś z pomieszczeń na parterze. W kuchniojadalni lub może w pokoju dziennym? Potencjalny złodziej pewnie wybrałby salon, gdzie mógłby znaleźć coś, co można ukraść. Co prawda McKinnonowie nie byli żadnymi bogaczami i nie mieli zbyt wielu cennych przedmiotów, ale byli przecież różni desperaci, którzy byli gotowi ukraść cokolwiek zamiast wziąć się za jakieś porządne i uczciwe zajęcie. Gorszą ewentualnością byłoby to, że to nie złodziej, a ktoś powiązany z obecną władzą, kto przyszedł je zabić we śnie. Mało to ludzi ginęło lub znikało w tych czasach za nieodpowiednią krew lub poglądy? Jamie nie wtajemniczono szczegółowo w sprawy Zakonu Feniksa, ale coś tam zdążyła usłyszeć, uwrażliwiono ją na zagrożenie niesione przez tak zwanych rycerzy walpurgii i ludzi, którzy im sprzyjali.
W tym przypadku istniałoby duże prawdopodobieństwo, że osobnik (lub osobnicy?) wdzierający się do domu okazaliby się silniejsi od niej i jej próba chronienia rodziny na wiele by się nie zdała. Po raz kolejny pożałowała, że jej umiejętności magiczne są jakie są, że zaniedbała tę sferę swojego rozwoju magicznego, latami skupiając się głównie na quidditchu. Mimo to musiała tam zejść i wyjść na przeciw potencjalnemu zagrożeniu, jednocześnie mając nadzieję, że to nie rycerze ani inni ich sługusi czyhający na życie jej i jej bliskich, a tylko zwykły złodziejaszek, z którym mogłaby sobie poradzić.
I rzeczywiście w wątłym blasku pojedynczej niezgaszonej świecy dostrzegła skradającą się męską sylwetkę. Jedną, ale co jeśli na zewnątrz czekało więcej, a ten tutaj przyszedł tylko na rekonesans, sprawdzić czy są zabezpieczenia i gdzie znajdują się domownicy? Musiała działać szybko i zdecydowanie. Większość czarodziejów spodziewałaby się ataku różdżką, ale że nie czuła się pewnie w czarach niewerbalnych, wybrała inny, choć może nieco lekkomyślny sposób, chcąc zaskoczyć intruza mniej oczywistym atakiem. Niezbyt honorowo, bo od tyłu, ale cóż poradzić? To on włamał się do jej domu, a ona się broniła. Wyskoczyła do przodu i wymierzyła w męskie plecy cios miotłą. Trochę krzepy miała, bo przez pewien czas była pałkarką, więc pamiętała, jak uderzać pałką w tłuczek, który był o wiele mniejszy niż plecy i wymagał większej precyzji. Sądząc po tym, że twardy trzonek miotły rzeczywiście dosięgnął męskiego ciała, czarodziej nie spodziewał się zaatakowania w ten sposób i nie zdążył się uchylić. Zgiął się w pół, a z jego ust wydostała się wiązanka przekleństw, jakie czasem słyszała, gdy pod zmienionym wyglądem bywała w pubach wątpliwej renomy. Jamie nie zaatakowała ponownie, zamiast tego odskakując w tył, na wypadek gdyby nieznajomy spróbował jej oddać lub wyrwać z ręki miotłę lub różdżkę.
Mężczyzna odwrócił się w jej stronę i również wymierzył w nią różdżkę, choć nie zaatakował. Przez chwilę stali tak pośrodku salonu, celując w siebie różdżkami i mierząc się wzrokiem. Jamie lustrowała mężczyznę uważnie, doszukując się w nim potencjalnego zagrożenia. Wydawał się brudny i obszarpany, a jej cios najprawdopodobniej go zabolał, sądząc po jego wcześniejszej reakcji i minie, ale jego twarz wydawała się bardzo mgliście znajoma, tylko skąd?
Jak na jakiegoś ulicznego obdartusa szukającego łatwego zarobku wydawał się zbyt elokwentny i nie zapominał o grzecznościowych formułkach, co w pierwszej chwili wpędziło ją w lekką konsternację. Zamrugała szybko, zdziwiona jego słowami, ale wciąż obserwowała go podejrzliwie, gotowa zareagować gdyby wykonał jakiś gwałtowny ruch, bo może te ładne formułki miały tylko zamydlić jej oczy i uśpić czujność? Opuściła lekko miotłę, ale nie wypuściła jej z dłoni. Nie schowała też różdżki, nadal mierzyła w mężczyznę, ale nie atakowała. Byłoby głupotą dobrowolnie rozbroić się, gdy na przeciwko stał obcy mężczyzna o nieznanych zamiarach.
- Więc czekam na wyjaśnienia – powiedziała. – Jeśli nie chce mi pan zrobić krzywdy, to co tu robi? Nie ma tu za wielu rzeczy, które warto ukraść, a uczciwi ludzie nie włamują się nocą do cudzych domów i nie skradają się po nich.
W jej głosie brzmiała podejrzliwość, nieufność i dystans. Nie wiedziała, kim był ten osobnik i choć niby twierdził, że nie chce jej zrobić krzywdy, to kto go tam wie? Po coś musiał tu wejść, a trudno było uwierzyć w przypadek. Rozejrzała się po otoczeniu, doszukując się jakiegoś wybitego okna lub innej drogi wejścia, ale dostrzegła brudne ślady błota i popiołu przy kominku, sam mężczyzna też wydawał się nieco osmalony, jakby zaliczył bliskie spotkanie z płomieniami lub popiołem. Mimo to i tak patrzyła w okna, czy nie przesuwają się za nimi inne sylwetki. A potem znowu utkwiła wzrok w nim.
- Czy jest tu jeszcze ktoś? – zapytała. Była wojna, miała pełne prawo być ostrożna, podejrzliwa i węszyć w całym zajściu spiski. Była w końcu sojuszniczką organizacji stojącej w opozycji do władzy, choć starała się nie wychylać i nie przyciągać uwagi, nie tyle ze względu na siebie, co na swoją rodzinę i Zakon.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]28.09.19 18:59
Zdawał sobie sprawę, jak musiało to wyglądać z jej perspektywy; gdyby to on natknął się nocą na nieznajomego mężczyznę, skradającego się po ciemku w pozbawionej ścian kuchni w domu w Sennen, zapewne nie prosiłby nawet o wyjaśnienie, na wstępie częstując go petryfikusem. W obecnych czasach niewielu mogło pozwolić sobie na podejmowanie ryzyka. Znał takich, którzy to zrobili – i zapłacili za to cenę najwyższą; nie zdziwiłby się więc, gdyby w jego kierunku pomknęło obezwładniające zaklęcie. Nie był nawet pewien, czy próbowałby się wtedy bronić – wdanie się w pojedynek na obcym terenie mogło skończyć się gorzej niż źle, bez względu na to, że walka stanowiłaby w istocie wynik tragicznego nieporozumienia. Mógł jedynie domyślać się, jak pozostali domownicy zareagowaliby na promienie uroków odbijające się rykoszetem od ścian i mebli; w najlepszym wypadku wezwaliby magiczną policję, w najgorszym – rozwiązali problem samodzielnie, nie pokładając zaufania w aktualnym systemie sprawiedliwości. On również mu nie ufał, wzdrygając się na samą myśl o ponownym aresztowaniu; ostatnim razem miał szczęście, że wieść o jego uwięzieniu nie dotarła na górę odpowiednio szybko, by zatrzymać zwolnienie z Tower, wątpił jednak, by taki zbieg okoliczności spotkał go dwukrotnie. Musiał załagodzić sytuację, rozwiązać ją jak najbardziej pokojowo, nie pozwolić, by eskalowała do rozmiarów, których nikt nie będzie już w stanie opanować – ani on, ani nieznajoma kobieta, pod wojowniczą maską kryjąca zapewne obawę; o siebie, być może o innych, albo o najbliższą przyszłość.
Dlatego właśnie, mimo adrenaliny coraz szybciej krążącej w żyłach, i mimo instynktu nakazującego mu atak i ucieczkę, zmusił ścierpnięte palce do powolnego opuszczenia różdżki – nie, nie wypuszczał jej z dłoni, opuścił jednak rękę, tak, by luźno zwisała wzdłuż tułowia. – Nikogo oprócz mnie tutaj nie ma – odpowiedział najpierw na jej drugie pytanie, chcąc od razu wyjaśnić tę kwestię. Dla pokreślenia własnych słów, rozejrzał się po salonie – pustym nie licząc ich dwojga, ściągniętych w to miejsce jakimś wyjątkowo mało zabawnym zrządzeniem losu. – I zapewniam, że ja również nie planowałem niepokoić pani o tej porze. Dostałem się tu siecią Fiuu. – Powoli – pilnując, by nie wykonywać gwałtownych ruchów – wskazał w stronę kominka, od którego biegły błotnisto-smoliste ślady, ciągnąc się po parkiecie i dywanie, aż do miejsca, w którym stał, zamarły wpół kroku między paleniskiem a drzwiami, które – co dotarło do niego z opóźnieniem – nie miał pojęcia, dokąd prowadziły. – Nie jestem złodziejem, starałem się wrócić do domu – ale sieć musiała nie zadziałać tak, jak powinna. – Ciekawe dlaczego. – Mam na imię Percival – dodał po chwili zawahania. Nie chciał się przedstawiać, jego imię mogło budzić skojarzenia – ale wiedział też, że rzeczy nieznajome budziły znacznie więcej nieufności niż te, którym można było nadać nazwę i jakoś je zakwalifikować. Mógł co prawda skłamać, podając jakiekolwiek inne personalia, lecz nigdy nie był dobrym kłamcą – a jeśli czarownica wyłapałaby w jego słowach nieszczerość, nie uwierzyłaby już w ani jedno. Pozostawała jeszcze kwestia jego aparycji, nie wyglądał szczególnie elegancko: w nadpalonym płaszczu i brudnych butach, w potarganych włosach i z osmaloną twarzą, kojarzył się zapewne z towarzystwem urzędującym zazwyczaj w portowej dzielnicy, albo gorzej – na Nokturnie. Żałował, że nie miał przy sobie nic, co potwierdziłoby jego wersję wydarzeń, musiał więc po raz kolejny oprzeć się na suchych faktach. – Pracuję w rezerwacie smoków w Peak District. Jeśli skontaktuje się pani z nimi, na pewno potwierdzą moją tożsamość. – Nie miał co do tego wątpliwości – bardziej martwiło go, że nieznajoma kobieta może widzieć w tej propozycji podstęp; przesłanie listu do władz rezerwatu i otrzymanie odpowiedzi było procesem, który mógł zabrać od kilku godzin do kilku dni – czyli czas, w trakcie którego zdążyłby ulotnić się już daleko stąd. Czego dokładnie się obawiała – tego nie mógł być pewien; być może chodziło o samo umiejscowienie domu, może jego lokalizacja była tajemnicą – a może, skoro czarownica obawiała się kradzieży, posiadała coś cennego, co starała się ochronić?
Milczał przez moment, lustrując ją spojrzeniem i zastanawiając się, co zrobi, jeżeli mimo wszystko kobieta postanowi go zaatakować lub oddać funkcjonariuszom policji. Pewnym było, że nie mógł przystać na żadną z tych opcji – czy posunie się jednak do zaatakowania Merlinowi-ducha-winnej czarownicy, tylko po to, by uniknąć aresztowania? Nie chciał w to wierzyć, złośliwy głos w tyle jego czaszki podpowiadał mu jednak, że tak; że spróbowałby wydostać się stąd siłą, jeżeli nie udałoby mu się zrobić tego w sposób pokojowy. – Proszę – odezwał się po chwili, próbując w półmroku odszukać jej oczy; w jego głosie rzeczywiście tliła się prośba, ale było tam też coś innego: stanowczość i ponaglenie. – Chcę tylko wrócić do domu – dodał, podkreślając każde słowo tego krótkiego zdania, nie spodziewając się, że kiedykolwiek padnie z jego ust.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Pokój dzienny [odnośnik]29.09.19 22:11
Z jej perspektywy nie wyglądało to dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę czasy. Działo się dużo złego, ludzie ginęli i znikali, więc jej zaufanie do obcych na tym cierpiało. Gdyby to był złodziej to jeszcze pół biedy, ale bała się, że to może być ktoś gorszy, stanowiący realne niebezpieczeństwo. Czy zdołałaby obronić bliskich gdyby do jej domu wdarł się czarnoksiężnik? Gdyby ktoś sprzyjający obecnej władzy postanowił je pozabijać? Istniało duże prawdopodobieństwo, że nie dałaby rady, ale i tak zeszła na dół, bo czuła że musi. Tylko głupiec nie odczuwałby ani odrobiny strachu na myśl o konfrontacji z potencjalnym niebezpieczeństwem, ale bardziej niż o siebie bała się o swoją rodzinę.
Pomysł z zaatakowaniem go miotłą był dość spontaniczny. Działała na gorąco, bez głębszego namysłu, choć uznała, że to zapewni jej chwilowy element zaskoczenia i to większy niż zaklęcie, którego czarodziej mógł się spodziewać. Większość czarodziejów zaatakowałaby go magią. Ona wybrała trzonek miotły, którą zdzieliła go w plecy, ale najwyraźniej zbyt słabo by powalić go na podłogę. Niemniej jednak była pewna, że musiało go to zaboleć i zdekoncentrować. I po cichu liczyła na to, że sprawę uda się załatwić bez stoczenia z intruzem pojedynku, tym bardziej że w domu były jej mama i siostra, które mogłyby ucierpieć.
Wezwanie służb też było w tych czasach ostatecznością. Nie ufała ministerstwu będącemu we władaniu szaleńców, dlatego nie wezwała magicznej policji od razu po tym, jak odezwały się zaklęcia ochronne. Czy miała tego pożałować? Co, jeśli zaraz w jej stronę pomknie zielony promień, albo jakieś inne plugawe zaklęcie? Co, jeśli nieznajomy o nieznanych zamiarach zabije ją, a potem przekroczy jej ciało i pójdzie na górę, by skończyć także z jej bliskimi? Tej wizji obawiała się najbardziej, bo w czasie wojny tak właśnie mogło się wydarzyć, gdyby stojący na przeciwko intruz okazał się mieć złe zamiary. To nie kradzieży się bała, a tego, że ucierpi jej rodzina. Ale niebezpieczne byłoby oskarżanie go o takie rzeczy wprost, dlatego, tak jak pewnie zrobiłaby większość ludzi nie mających na sumieniu żadnej podejrzanej działalności, w pierwszej kolejności wyraziła przypuszczenie, że może przyszedł tu, by kraść. Gdyby wyraziła obawę o swoje lub czyjeś życie, mogłoby to zabrzmieć tak, jakby rzeczywiście miała powody, by to tego się bać – a przy kimś, komu nie ufała, zdradzanie się z lękami byłoby głupotą.
Ale mężczyzna nie atakował. Oboje mierzyli w siebie różdżkami i prowadzili pojedynek na spojrzenia, i dalszy przebieg całej sytuacji zależał pewnie od słów, jakie padną. Mężczyzna, zamiast sięgnąć po jakąkolwiek inkantację i uciec zaczął mówić, a nawet się tłumaczyć, choć domagając się wyjaśnień nie liczyła na to, że rzeczywiście takowe padną. Spodziewała się raczej jakiegoś zaklęcia, przed którym musiałaby się bronić, modląc się do samego Merlina, by zaklęcie tarczy, które z takim zaangażowaniem ćwiczyła przez ostatnie parę miesięcy, zadziałało.
Zamrugała szybko, słuchając tego, co mówił mężczyzna.
- Siecią Fiuu? To ona w ogóle działa? – zdziwiła się, ale ślady przy kominku mówiły same za siebie. Ktoś ewidentnie był w palenisku i wyszedł z niego, brudząc dywan, co zauważyła już wchodząc do pokoju. Plamy były zbyt duże by mógł zostawić je kot matki, w dodatku ciągnęły się od kominka do miejsca, w którym stał nieznajomy. Przedstawiający się jako Percival, co nie musiało być prawdą. Ona sama, gdy czasem pod zmienioną postacią wędrowała po kraju na miotle, też przedstawiała się innymi imionami. Poza tym który włamywacz przyłapany na gorącym uczynku podałby prawdziwe dane?
Niemniej jednak wiedziała, że nawet w czasach gdy sieć Fiuu działała poprawnie, zdarzały się przypadki wylądowania w złym miejscu. Mimo to pozostawała ostrożna. Mężczyzna nie musiał mówić jej całej prawdy, choć wiedziała też, że gdyby chciał ją zabić, pewnie zrobiłby to od razu, nie tracąc czasu na strzępienie języka. Słuchała go jednak, próbując wychwycić w słowach oznakę kłamstwa. Ojciec swego czasu wyczulał ją na to, jak rozpoznać, czy ktoś jest szczery, czy kręci. Poza tym była spostrzegawcza i często widziała detale, na które inni ludzie nie zwracali uwagi. Bardzo przydatna rzecz gdy grało się w quidditcha i należało szybko rozpoznać gesty innych zawodników, by spróbować przewidzieć ich ruch, to w którą stronę zostanie rzucony kafel, albo ku której pętli rzuci się obrońca.
- Więc, Percivalu, twierdzisz, że pracujesz w rezerwacie smoków i po prostu wyrzuciło cię ze złego kominka? – zapytała. Ale wiedziała, że nie było czasu, by wysyłać sowę do rezerwatu, zresztą kto o takiej porze by jej odpisał? Uzyskałaby informację najszybciej jutro, więc taka opcja odpadała. Pozostawało przyjmować na słowo to, co słyszała, co nie znaczyło że tak od razu mężczyźnie zaufała. Niemniej jednak opuściła miotłę i choć nie schowała różdżki, obniżyła ją, nie mierząc już bezpośrednio w jego sylwetkę. Ufała zresztą swojej spostrzegawczości i szybkości reakcji, miała naprawdę niezły refleks. Ale w tym, jak ją prosił o to, by pozwoliła mu wrócić do domu, było coś niemal błagalnego. Oczywiście mógł kłamać, mógł być świetnym aktorem potrafiącym grać na emocjach, ale nie mogła też wykluczyć ewentualności, że może było dokładnie odwrotnie, jak początkowo się obawiała – i że mężczyzna nie był sługusem rycerzy walpurgii, a kimś, kto ukrywał się przed władzą? Choć czy wtedy mógłby, jak twierdził, pracować w smoczym rezerwacie? Dziwne, naprawdę dziwne. Aż zaczęła się zastanawiać, kto krył się pod tą brudną, sponiewieraną sylwetką tak naprawdę niezbyt pasującą do tego, jak wyobrażała sobie tych od ministerstwa lub rycerzy.
- Jaką mam pewność, czy jak pozwolę ci odejść bez wzywania służb, ty rzeczywiście odejdziesz tak po prostu? – spytała. Ale sama też liczyła na wyjście z sytuacji nie zakładające ani walki, ani wzywania magicznej policji. To, że mężczyzna w ogóle przeszedł do pertraktacji zamiast do ataku było dobrym znakiem, a może tylko zasłoną dymną? Miała mętlik w głowie.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]30.09.19 13:04
Nie wierzyła mu. Dostrzegał to w jej spojrzeniu, słyszał w rzucanych z powątpiewaniem pytaniach, i – szczerze mówiąc – trudno mu było się temu dziwić; zrzucenie winy na sieć Fiuu zdawało się najprostszą i mało wiarygodną wymówką, a za jego prawdomównością przemawiało niewiele; nie pora dnia, nie sposób, w jaki próbował wymknąć się z domu, i na pewno nie jego wygląd, noszący w sobie ślady nieskończenie długiej zmiany w rezerwacie. Nie miał pojęcia, jak miał ją przekonać, wiedział jednak, że zrobić to musiał – bo naprawdę nie chciał używać względem niej siły. Nie zawiniła niczemu, wykazywała jedynie przezorność i ostrożność, ale on z kolei nie mógł pozwolić sobie na ściągnięcie niebezpieczeństwa na głowy garstki ludzi, którzy zdecydowali się mu zaufać. Aresztowanie pod idiotycznym pretekstem było tak naprawdę wszystkim, czego Rycerze potrzebowaliby, żeby upewnić się, że już nigdy nie zobaczy światła dziennego; widział tę perspektywę wyjątkowo wyraźnie, roztaczała się przed nim też całkiem realistycznie – tym bardziej, że do tej pory musiały już dotrzeć do nich informacje o jego udziale w walce na Pokątnej. Raz udało mu się już uniknąć konsekwencji, drugiego miało nie być – nie zawierzał swojemu szczęściu aż tak, by się na to łudzić.
Milczał przez dłuższą chwilę, coraz mocniej zaciskając bielejące palce na różdżce i walcząc z własnym instynktem, nakazującym mu natychmiastowe obezwładnienie przeciwniczki. Nie chciał widzieć jej w takim świetle, nie chciał rozpatrywać tego spotkania w kategoriach starcia – ale jego umysł właśnie takimi barwami kolorował rozgrywającą się przed jego oczami scenę, podpowiadając, że przecież prawdopodobnie nie stanowiła dla niego aż takiego zagrożenia. Nie znał jej co prawda, nie był w stanie ocenić jej umiejętności, ale biorąc pod uwagę, że zdawała się czuć pewniej z miotłą w ręce niż drętwotą na ustach, podejrzewał, że to on wyszedłby z ewentualnej walki zwycięsko. Musiał się uspokoić, zacząć myśleć samodzielnie, wykorzystując raczej zdrowy rozsądek, niż proste odruchy; wciągnął powoli powietrze do płuc, oddychając płytko i cicho, i starając się wyrzucić wszystkie kotłujące się pod czaszką emocje poza margines, odciąć grubym murem, który własnoręcznie wybudował w umyśle, schować bezpiecznie w ukryciu – dokładnie tak, jak uczyła go tego Lucinda, i tak, jak ćwiczył to przez ostatnie miesiące. Nie był portowym zbirem ani nokturnowym złodziejaszkiem, nie był też już czarnoksiężnikiem – i nie atakował przypadkowo napotkanych ludzi, tylko dlatego, że mieli nieszczęście stanąć na jego drodze. Musiał w to wierzyć, nawet jeśli byłby w tej wierze osamotniony. – Nie tak, jak powinna – odpowiedział jej, podążając za jej spojrzeniem, gdy zerknęła w stronę brudnych, ciemnych śladów. – Są kominki, które wciąż są aktywne, ale sama sieć jest uszkodzona. Podejrzewam, że dlatego wylądowałem tutaj – ciągnął, w międzyczasie orientując się, że nie miał zielonego pojęcia, gdzie właściwie znajdowało się tutaj. Mógł być w Sennen, zaledwie parę domów dalej, ale mógł być też na drugim końcu kraju – albo poza nim, w Szkocji, Walii, gdziekolwiek; sięgnął wolną dłonią do twarzy, zapominając, że miał nie wykonywać gwałtownych ruchów, i przetarł nią oczy, czując początki nadchodzącej migreny, znów ledwie powstrzymując się, żeby jej po prostu nie spetryfikować i nie wyjść.
Westchnął głośno, gdy sparafrazowała jego słowa, niepotrzebnie nadając im charakter pytający; oboje wiedzieli, że dokładnie tak przedstawiały się jego wyjaśnienia. – Właśnie to powiedziałem – przytaknął z naciskiem, świdrując ją spojrzeniem. Nie umknęło mu, że opuściła miotłę, nie zignorował też opuszczonej o kilka centymetrów różdżki – ale wciąż nie tracił czujności. – Naprawdę pani sądzi, że gdybym chciał zakraść się do pani domu, po prostu wyskoczyłbym na ślepo z kominka – nie mając pojęcia, czy ktoś znajduje się w środku, i czy nie działają zaklęcia ochronne?Naprawdę starał się nie brzmieć opryskliwie, ale rzucone pytanie i tak zabrzmiało jak pełne niedowierzania żachnięcie. Tracił cierpliwość, zdenerwowanie, do tej pory powstrzymywane, zaczynało objawiać się w sposób zdecydowanie widoczny, i pozostawało mu mieć jedynie nadzieję, że trącący agresją ton nie sprowokuje stojącej naprzeciwko niego czarownicy.
Zadającej pytanie równie zasadne, co retoryczne; nie mógł dać jej żadnej gwarancji ponad własne słowa, a te w dzisiejszych czasach niewiele były warte – nie miał jednak zamiaru mydlić jej oczu. – Żadnej – odpowiedział po prostu, wciąż wpatrując się prosto w jej oczy, w których obijało się światło pojedynczej, płonącej w pokoju świecy. – Mogę zagwarantować pani za to, ze odejdę stąd bez względu na to, czy uzyskam od pani pozwolenie. – Zamilkł na chwilę, pozwalając tym słowom wybrzmieć, wsiąknąć zawoalowanemu zapewnieniu (groźbie?) w pogrążoną w półmroku przestrzeń; nie chciał jej wystraszyć, odwoływał się jedynie do jej zdrowego rozsądku – i do spojrzenia na sytuację na chłodno, bez zanieczyszczającej ją mgiełki świeżych jeszcze emocji. – Nie chciałbym jednak zrobić nikomu krzywdy, a już zwłaszcza nikomu, kto na tę krzywdę nie zasłużył – dlatego preferowałbym, żeby mimo wszystko wskazała mi pani drzwi. – Miał nadzieję, że nie słyszała, jak głośno biło mu serce – dudniąc w uszach i napędzając szumiącą ogłuszająco krew. – Za wyrządzone szkody oczywiście zapłacę – dodał jeszcze, po raz kolejny mając na myśli zrujnowany dywan i zabrudzony parkiet – zaklinając rzeczywistość, by były to jedyne zniszczenia, jakich tej nocy przyjdzie mu dokonać.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Pokój dzienny [odnośnik]01.10.19 23:21
Musiała być ostrożna i kwestionować wiele rzeczy, w końcu była wojna. Niełatwo było przyjmować rzeczy za pewnik tylko dlatego, że ktoś tak mówił, skoro trwający konflikt już odebrał jej członka rodziny i sprawiał, że wielu ludzi ginęło lub znikało bez śladu. Nie mogła być tak beztroska jak dawniej, wyobraźnia podpowiadała jej więc różne scenariusze odnośnie tego, kim mógł być mężczyzna i co mógł zrobić jej bliskim. Perspektywa utraty własnego życia wydawała się mniej przerażająca niż perspektywa tego, że wtedy nie ochroni rodziny i jej mama i siostra też mogą umrzeć.
I ona nie chciała ani sięgać po różdżkę, ani wzywać służb, chyba że byłoby to niezbędne. Mimo swojej nieufnej postawy też liczyła na rozwiązanie, w którym nie dojdzie do użycia siły. Bo przecież wbrew początkowo obudzonej w niej paranoi, mężczyzna wcale nie musiał być rycerzem, a mógł mówić prawdę i rzeczywiście trafił tu przez pechowy przypadek, kaprys zepsutej sieci Fiuu. Przecież nie raz już słyszała o podobnych incydentach i to nawet w normalnych czasach, gdy sieć była sprawna.
Nadal słuchała jego wyjaśnień, brzmiących, no cóż, dość rzeczowo i racjonalnie. Potencjalny wróg chcący je zabić zapewne zaplanowałby taki atak dużo skrupulatniej i nie przybyłby sam ani nie wpadłby tak łatwo w zasięg zaklęć, które uprzedziły mieszkanki Popielniczki o jego obecności. Nie miała powodów, by w nieskończoność kwestionować jego słowa. Albo mówił prawdę, albo był bardzo utalentowanym kłamcą mającym na podorędziu gotową opowiastkę. Tak czy inaczej z jej punktu widzenia najistotniejsze było to, żeby nie zrobił krzywdy jej bliskim. Tylko to się liczyło. Nie jego tożsamość, zajęcie i inne kwestie a to, żeby jej mama i siostra w żaden sposób nie ucierpiały.
- Cóż, pewnie nie, chyba że byłby pan bardzo głupim i nieostrożnym włamywaczem – rzekła w odpowiedzi na jego dość opryskliwe słowa. – Może rzeczywiście jest tak, jak pan mówi i to tylko niefortunny zbieg okoliczności. Ale czasy mamy jakie mamy, co sprawia, że obcy pojawiający się nocą w moim domu jawi się jako potencjalne zagrożenie.
Mężczyzna i tak miał dużo szczęścia. Mógł pojawić się u kogoś, kto by się z nim nie patyczkował i od razu sięgnąłby za różdżkę zamiast w ogóle próbować rozmowy. Jamie jeszcze nie wpędziła się w wojenną paranoję do tego stopnia by rzucać Petryficusami we wszystko co się rusza, ale gdyby żył jej ojciec, auror z długoletnim stażem na wskroś przesiąknięty swoim zawodem, Percival leżałby sztywny na ziemi zanim zdążyłby choćby otworzyć usta. Ale ojca nie było, więc spotkał tylko Jamie z miotłą.
Jeszcze przez chwilę trawiła w ciszy jego słowa. Wiedziała, że jeśli mężczyzna tylko zechce, i tak odejdzie. Nawet jeśli nie zabije, to z łatwością mógł ją potraktować Petryficusem lub Drętwotą i wyjść. Miała dobry refleks, ale czy jej tarcza okazałaby się dość mocna? Prawdziwe starcie to jednak nie klub pojedynków, nie pozorowana dla ćwiczeń walka, w której nic nie groziło jej ani jej bliskim, więc i napięcie było dużo mniejsze.
- Dobrze – powiedziała więc po namyśle, podczas którego nadal mierzyli się wzrokiem. – Wskażę panu drzwi i nie będę zatrzymywać. Nie chcę niepotrzebnych problemów. Lepiej będzie, jak rozejdziemy się w miarę... pokojowo.
Cóż, miała nadzieję, że nie pożałuje swojej dobroci. Że to się na niej później nie zemści. Niemniej jednak cofnęła się w stronę drzwi do salonu, tyłem, by mieć go na oku. Znalazła się w korytarzu i skręciła w bok. W dłoni nadal trzymała różdżkę, starała się mieć mężczyznę na oku, by nie strzelił jej zaklęciem w plecy.
Zatrzymała się przy wejściowych drzwiach i otworzyła je.
- Droga wolna. Proszę iść – powiedziała. W czasach pokoju może ta rozmowa wyglądałaby inaczej. Pewnie w jakiś sposób zatroszczyłaby się o to, czy nieznajomy ma jak wrócić do domu i czy niechcący nie zrobiła mu krzywdy ciosem miotłą. Ale była wojna. On też na pewno to wiedział, obojętnie po której stronie był. Miała nadzieję, że nie po przeciwnej. Że może był kimś z szarej masy zwykłych ludzi, którzy chcieli tylko przeżyć kolejny dzień.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]02.10.19 0:37
Nie był pewien, jak długo mogli jeszcze kontynuować ten drżący od niemego napięcia pojedynek na emocje, przeciągając między sobą niewidzialną linę; było jasne, że żadne z nich nie chciało ustąpić – złożenie broni oznaczało świadome wystawienie się na ryzyko, które mogło okazać się tragiczne w skutkach – ale nie było też wątpliwości, że któreś z nich zrobić to musiało. Percival opuścił więc różdżkę jako pierwszy, zdając sobie sprawę, że znajdował się w gorszej pozycji: mimo ponadprzeciętnych umiejętności pojedynkowych, znajdował się na obcym terenie, był wykończony i rozkojarzony; kobieta stojąca po drugiej stronie musiała znać dom od podszewki, wiedziała też, jakie nałożono na niego zaklęcie, i ile osób znajdowało się w budynku. To w pewien sposób wyrównywało szanse, jednocześnie grożąc trwającą w nieskończoność walką. Na którą nie miał ani siły, ani ochoty; nie miał przed sobą Rycerza Walpurgii, wyrządzenie krzywdy przypadkowej kobiecie nie pomogłoby nikomu – wprost przeciwnie, tylko dodatkowo nakręciłoby już i tak przerażającą spiralę strachu i cierpienia. Dlatego poddawał się, pertraktował, starając się przebić przez warstwy zrozumiałej ostrożności i dotrzeć do pokładów zdrowego rozsądku. Tylko, i aż tego: nie liczył na empatię, ta w obecnych czasach bywała raczej towarem luksusowym, na który mogli pozwolić sobie nieliczni.
Nie odpowiedział na jej następne słowa, nie bardzo wiedząc, co mógłby powiedzieć; przytaknąć, być może, ale nie chciał dodatkowo podsycać jej nieufności, więc zwyczajnie milczał, lustrując spojrzeniem jej twarz i czekając, aż sama podejmie decyzję. Nie mógł jej w tym pomóc – wyłożył już na stół wszystkie swoje karty, przedstawił punkt widzenia i wyjaśnił ten niemożliwy do wyjaśnienia zbieg okoliczności; ostateczny osąd należał do niej, a chociaż nienawidził tej świadomości, od zawsze nie znosząc bycia skazanym na czyjąś łaskę lub niełaskę, to tym razem musiał się z tym pogodzić. Wina, koniec końców, leżała po jego stronie, i to na więcej niż jednym poziomie; to on – i tylko on – był w końcu odpowiedzialny za stan, w jakim obecnie znajdowała się sieć Fiuu, on podjął też tego wieczoru karkołomną decyzję o próbie jej wykorzystania. Los okazał się mieć poczucie humoru, i w innych okolicznościach Percival z całą pewnością zaśmiałby się razem z nim – ale jeszcze nie teraz, i jeszcze nie dzisiaj, choć był w stanie wyobrazić już sobie wykręconą w rozbawieniu twarz Bena.
Jego palce odruchowo zacisnęły się mocniej na różdżce, kiedy ponownie się odezwała, ale ledwie w pogrążonym w półmroku pomieszczeniu rozbrzmiały pierwsze zdania, odetchnął bezgłośnie. Jeszcze niezupełnie się rozluźniając, wciąż mogła kłamać, chcąc jedynie uśpić jego czujność – ale z jakiegoś powodu ten scenariusz wydawał mu się mało prawdopodobny; ktoś, kto na wstępie wyprowadzał bezpośredni atak miotłą raczej nie jawił mu się jako wielbiciel subtelności. – To słuszna decyzja – przytaknął cicho, kiwając głową; nie schował różdżki, wciąż trzymając ją blisko przy sobie, skierowaną w podłogę – ale pozostającą w gotowości. – Dziękuję. I raz jeszcze przepraszam za to nieplanowane najście. Nie chciałem zburzyć pani spokoju i zepsuć wieczora – dodał po chwili, mimo wszystko przypominając sobie o manierach. To on był tutaj intruzem, i jak intruz się zachował – załagodzenie złego wrażenia nie miało go mimo wszystko w żaden sposób zaboleć.
Ruszył powoli w stronę otwartych drzwi, gdzieś w połowie drogi orientując się, że to wcale nie był koniec jego problemów – wciąż znajdował się Merlin-wie-gdzie – ale chęć jak najszybszego opuszczenia tego domu brała górę nad potrzebą zabezpieczenia powrotu do Sennen. Krążąca w żyłach adrenalina skutecznie go zresztą otrzeźwiła, tymczasowo spierając z powiek znużenie; choć opuszczając rezerwat słaniał się na nogach, aktualnie czuł się nienaturalnie wręcz pobudzony – a podmuch lodowatego powietrza, owiewający go, gdy przeszedł przez drzwi, pozbawił go wszystkich resztek senności.
Zatrzymał się tuż za progiem, odwracając się jeszcze w stronę kobiety. – Właśnie mi się przypomniało – odezwał się przepraszająco, stwierdzając, że istniało już niewielkie prawdopodobieństwo, że nieznajoma zmieni zdanie i postanowi go mimo wszystko zatrzymać – czy byłaby pani tak łaskawa powiedzieć mi, w jakiej części kraju właściwie się znajdujemy? – zapytał, unosząc wyżej brwi. Naprawdę zagrał tej nocy w karty z własnym szczęściem – wolał jednak nie zastanawiać się, jak skończyłaby się ta przygoda, gdyby los nieco inaczej przetasował talię.

| Percy zt :pwease:




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Pokój dzienny [odnośnik]02.10.19 14:28
To mogło skończyć się różnie. Jamie była świadoma ciążącej teraz na jej barkach odpowiedzialności. Nie tylko za samą siebie, ale też za bliskie osoby, jeszcze mniej biegłe w pojedynkach od niej. Lżej było być odpowiedzialną tylko za siebie, tak jak przed śmiercią ojca. Kiedyś, w normalnych czasach, jeśli pakowała się w tarapaty, skutki uderzały tylko w nią. Teraz musiała też myśleć o tym, że jej działania mogły uderzyć rykoszetem w innych, a kłopoty nie dotyczyć wyłącznie jej. Dlatego na co dzień nie była już tak wyszczekana jak w Hogwarcie, nie obnosiła się z poglądami, nie chcąc przykuwać uwagi wrogów, którzy mogliby też zwrócić ją na jej rodzinę. I tak mogli, ale po co ich do tego zachęcać i prowokować? Gdyby w domu znalazł się ktoś naprawdę niebezpieczny, źle poprowadzona rozmowa mogłaby zaszkodzić jej rodzinie, dlatego musiała uważać. I mieć nadzieję, że mężczyzna rzeczywiście mówi prawdę i trafił tu przez przypadek, a teraz jedyne czego pragnie, to opuszczenia tego miejsca. Najwyraźniej i on nie chciał starcia, choć mógł ją zaatakować z łatwością. Na pewno by to zrobił, gdyby to po to tu przyszedł. Ale miał rację, wtedy na pewno dokładniej zaplanowałby wejście do domu. W końcu nie mógł wiedzieć, że oprócz Jamie znajdowały się tu teraz tylko dwie słabe, delikatne czarownice i nie było żadnego czarodzieja naprawdę biegłego w pojedynkach. Żadnego aurora, który mógłby strzec swojej rodziny. Celowo nie mówiła nic o innych osobach obecnych w domu, pozostawiając ten cień niepewności, że może za chwilę mógłby na dół zbiec ojciec rodziny władający różdżką lepiej niż jego córka, która zamiast cisnąć jakąś Drętwotą czy Petryficusem wybrała cios miotłą.
Ale w końcu prawdopodobnie udało się osiągnąć rozwiązanie satysfakcjonujące ich oboje. Wymagało to od Jamie podjęcia pewnego ryzyka i okazania mężczyźnie szczątkowego zaufania, ale zgodziła się zaprowadzić go do drzwi i wypuścić z domu bez wzywania kogokolwiek. Co w obecnych czasach naprawdę byłoby jej nie na rękę, bo nie ufała ministerstwu i nawet jeśli nadal pracowało tam też trochę dobrych ludzi, mogła też natrafić na takich złych. A jeśli mężczyzna był rzeczywiście niewinny, albo jeśli ukrywał się z jakiegoś powodu, lepiej by nie trafił w ręce tych złych. Miała nadzieję, że tej dobroci nie pożałuje, ale żadne zaklęcie nie uderzyło w jej plecy, gdy tylko na moment się odwróciła. Mężczyzna poszedł za nią dość potulnie. Może rzeczywiście nie chciał jej nic zrobić?
- Cóż, proszę i mnie wybaczyć ten cios miotłą. Mam nadzieję że nie wyrządził poważnej krzywdy – odezwała się. Wtedy, kiedy go atakowała, liczył się tylko element zaskoczenia i osłabienie potencjalnego zagrożenia. A właśnie za takie początkowo go uznała, dopiero z biegiem rozmowy ulegając sile racjonalnych argumentów i własnego rozsądku. Mężczyzna niewątpliwie miał siłę przekonywania i nawet w takiej sytuacji dobrze posługiwał się słowem. Na pewno lepiej niż Jamie.
I ją po otwarciu drzwi owionęło zimne powietrze; choć była prawie połowa marca, noce nadal były zimne, choć już nie tak jak w poprzednich miesiącach. Patrzyła, jak mężczyzna przekracza próg, ale po chwili jeszcze się zatrzymał i zwrócił w jej stronę.
- Jesteśmy w Somerset – powiedziała, nie zdradzając jednak dokładnej nazwy miejscowości, ale już to mogło przybliżyć rejon kraju, w którym się znajdowali i pomóc mu dookreślić, jak daleko był od swojego celu, jakikolwiek on był. Ale Jamie nie zapytała, dokąd mężczyzna się wybiera. Pewnych rzeczy lepiej było nie wiedzieć, a w tych czasach każdy miał swoje sekrety. Tak czy inaczej miała nadzieję że z tego niefortunnego spotkania nie wynikną żadne nieprzyjemności. Ani dla niej i jej rodziny, ani dla niego. I ona prawdopodobnie miała szczęście, że to skończyło się tylko tak i że nie doszło do żadnej walki ani potencjalnego ucierpienia jej bliskich.
Jeszcze przez chwilę patrzyła, jak mężczyzna odchodził ścieżką. Popielniczka mieściła się w pewnym oddaleniu od centrum wioski, na obrzeżach, więc jeśli mężczyzna nie planował oddalać się daleko, może nawet nie domyślić się, że był w Dolinie Godryka. Gdy odszedł, Jamie starannie zamknęła drzwi. W salonie rzuciła kilka zaklęć czyszczących na dywan; nie wyszło jej to tak zgrabnie jak matce, ale nie chciała by rodzicielka rano wystraszyła się bałaganu spowodowanego przez nocnego gościa. Choć i tak musiała o tym spotkaniu opowiedzieć, mama i siostra pewnie czekały zaniepokojone na górze, wątpiła by udało im się zmrużyć oko, a na pewno czekały na jej powrót. Odłożyła więc miotłę na bok i weszła po schodach, gdzie, po zarysowaniu bliskim sytuacji, w końcu udała się na upragniony spoczynek, choć sen nie przyszedł natychmiast.

| zt.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]10.04.20 17:39

25 IV 1957


Nie potrafi zapanować nad ich drżeniem, nad zimnem przenikającym koniuszki szczupłych palców, nad nerwowością zaklętą w każdym ruchu. Niezdrowo pobladłe dłonie zdają się należeć do kogoś innego, poruszają się wbrew woli, nadając wrażenie bezowocnej walki z targającym jej wnętrze uzależnieniem. I może coś w tym było, gdy przywyknie się nadto do próby kontroli nad każdą sytuacją, podchodzeniem racjonalnie do wydarzeń, a każde odstępstwo od podobnego zachowania przypomina trzęsienie świata w swych posadach. Stopniowe tracenie gruntu pod stopami, które i tak ledwo są w stanie nieść ciężar ciała. Musi się opanować, zachować znany sobie bezruch, subtelną grę w okłamywanie samej siebie, że wszystko jest w porządku, że kolejne wyzwania nie nastręczą żadnych trudności. Przegrywa jednak w momencie, gdy chaotycznie sięga ku kieszeni przepastnego swetra po skrytą paczkę papierosów, z niemą rozpaczą zaklętą w podobnym geście. Nie wie, kiedy dokładnie dopadła ją podobna żałość, kiedy stała się tak miałka, że nawet magiczne lustra z niechęcią ukazywały jej odbicie — a może to ona niechętnie weń patrzyła? Może tylko spekulować, otwierać szufladki pamięci i wywlekać każdą kompromitującą, przykrą chwilę, rozwlekając ją nieskończenie, patrząc przy tym tępo w sufit, gdy sen odmawiał przyjścia. Zadawać dumie cios za ciosem, powątpiewać we własne umiejętności oraz cel nigdy nieodkryty, szarpać zawzięcie serce, które powinno ostać się zapomniane, patrzeć jak krwawi z niezrozumiałą satysfakcją. Czyżby to było iskrą, zmuszającą znużony organizm do podążania nazbyt znaną ścieżką, do zmierzenia się z konsekwencjami swych bzdurnych decyzji? A co jeśli tliły się w niej resztki przyzwoitości, zwykła potrzeba bycia fair względem tych, których uważała za swych bliskich? Egoizm, czy poczucie obowiązku? Potrzeba umartwiania się, czy poczciwość charakteru? Pojęcia mieszały się ze sobą, motyw pozostawiając równie niejasny niczym przyszłość i Potter musiała przystanąć, świstem oddechu przedrzeć się przez zaciśnięte w wąską linię spierzchnięte usta. To nie jest ważne, powtarzała uparcie, z determinacją przenikającą wyraziste brwi zmarszczone, liczy się, że to zrobiłam. Prawda? dodaje już mniej pewnie, podpalając papierosa, rozbieganym wzrokiem sięgając wyglądającej z oczekiwaniem Popielniczki. Pozwoliła umrzeć więziom naturalnie, nie mogąc przywyknąć do nowego życia, do osób naruszających strefę komfortu, naciskających, nakładających presję, której się poddawana przekonana, iż tak winno być. A gdy się opamiętała, boleśnie pokaleczona wewnątrz, nie potrafiła wrócić z podkulonym ogonem, błagając o troskę i poczucie bezpieczeństwa. Wystarczyło przecież pojawić się na progu rodzinnego domu, ze skruchą i sercem na dłoni, ale serce pozostawiła pogrzebane, wzrok zaś nie ośmieliłby się sięgnąć oczu w obawie przed rozczarowaniem, jakie mogła weń dojrzeć. Podobny lęk nie ograniczał się tylko do najbliższej rodziny, ale również tej nieco dalszej, zlokalizowanej ledwie kilka domów dalej — miała być kimś, wróciła jako nikt. Ale teraz jest inaczej, teraz trwa wojna i ego nie mogło być przeszkodą, kolejnym wyrzutem, nieznośnym co by było, gdyby. Musi naprostować linie łączące ją z dawnym życiem, być znowu odważna, a pierwszym rozsądnym gestem było odnowienie kontaktu z kuzynką, przed którą po prostu nie mogła się ukrywać, żyjąc beztrosko w domu swej Poops. To dopiero byłoby godne pożałowania. Merlinie, kiedy się zrobiłam taka głupia? Pyta z przekąsem, ciemne oczy wlepiając w błękit nieba, nim wgniecie w ziemie niedopałek fajka. A potem pojawia się na terenie domu McKinnon'ów, poruszanie się nie jest łatwiejsze, brawura ulatuje, ale w przeciwieństwie do zdarzenia sprzed kilku dni, przynajmniej samodzielnie puka do drzwi, splatając trzęsące się dłonie, trzymające płócienną torbę za plecami.


I can still breathe,
so I'm fine
Kaelie Potter
Kaelie Potter
Zawód : ex-sekretarka
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

stop waiting for life to be easy,
stop hoping for somebody
to save you...


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7531-kaelie-potter https://www.morsmordre.net/t7700-listy-do-kaelie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f162-dolina-godryka-obrzeza-zielony-zagajnik https://www.morsmordre.net/t7701-kaelie-potter
Re: Pokój dzienny [odnośnik]10.04.20 23:40
Popielniczka, w porównaniu do tego, jak życie toczyło się tu w czasach, kiedy cała piątka młodych McKinnonów była jeszcze dziećmi, zdawała się o wiele bardziej cicha i spokojna. Od dokładnie dziesięciu miesięcy mieszkały w niej tylko trzy osoby: pani McKinnon i jej dwie córki. Jamie wróciła do rodzinnego domu po śmierci ojca w pożarze ministerstwa, na nowo zajmując swój stary pokój i starając się zaopiekować swoimi delikatniejszymi bliskimi. Ktoś musiał w tym domu nosić spodnie – i w przenośni, i dosłownie, bowiem Jamie bardzo trudno było spotkać w czymś innym. Trochę z wygody, a trochę z przekory wobec skostniałych zasad, według których kobiety musiały wyglądać atrakcyjnie, by podobać się mężczyznom i znaleźć męża. Ale Jamie ani myślała szukać męża. Dobrze jej było bez niego.
Tak czy inaczej te dawne, gwarne i wesołe lata należały do przeszłości. W Popielniczce nie unosił się już ani zapach fajki ojca, ani gwar przekrzykujących się dziecięcych, a potem nastoletnich głosów. Jedynie zapach wypieków nadal był tu obecny, bo mama wciąż regularnie piekła ciasta, nawet mimo faktu, że jej mąż nie żył, a synowie mieszkali osobno.
Aktualnie jej młodsza siostra wybrała się do jakiejś koleżanki, a mama spała na piętrze, odsypiając migrenę. Jamie odpoczywała po treningu quidditcha, drzemiąc na sofie w pokoju dziennym, bo była na tyle zmęczona, że po kąpieli i obiedzie nawet nie chciało jej się iść do swojego pokoju i padła na najbliższej rzeczy nadającej się do leżenia.
Z płytkiego snu wyrwał ją dźwięk pukania. Poderwała się i usiadła, otrzepując krótkie, nastroszone włosy, które obecnie, po drzemce, sterczały na wszystkie strony świata. Nie wiedziała kto to może być. Może jakaś sąsiadka? Albo to Penny wpadała po kolejną porcję eliksirów od matki Jamie? McKinnon, odziana w luźny sweter, podomowe spodnie i kapcie które pospiesznie nasunęła na stopy podążyła w stronę drzwi. Do kieszeni swetra wsunęła jeszcze pospiesznie różdżkę, bowiem w tych czasach nigdy nie można było mieć pewności, czy ten, kto stoi za drzwiami, ma dobre zamiary.
Otworzyła drzwi, i jej brwi powędrowały w górę gdy zobaczyła, kto za nimi stoi.
Nie widziała kuzynki od tak dawna. Dawniej spędzały ze sobą wiele czasu, obie dorastały przecież w Dolinie Godryka a w Hogwarcie zostały przydzielone do Gryffindoru i razem uległy fascynacji starożytnymi runami, która w przypadku Jamie nie rozwinęła się w takim stopniu i stała się raczej ciekawostką niż poważnym planem na życie. Jednak dorosłość zaczęła rozdzielać ich ścieżki, w końcu kierując je w różne strony. Jamie wiedziała, że Kaelie podróżowała, że spełniała swoje marzenia i przeżywała przygody, czego gdzieś głęboko w środku czasem jej zazdrościła, nawet jeśli nie mogła narzekać na własną karierę. Czasem, myśląc o niej po tym, jak listy od niej przestały przychodzić, złościła się, że te piękne marzenia i podróże stały się ważniejsze od ich relacji. Może nie powinna, ale czasem i w niej odzywały się te małe cząstki egoizmu.
A teraz Kaelie stała w jej progu po raz pierwszy od miesięcy, i wyglądała jakby wcale nie była pewna tego, czy zostanie przyjęta.
- Kaelie – wypowiedziała jej imię, lustrując ją wzrokiem, zastanawiając się: dlaczego teraz? Co takiego się stało, że Potterówna wróciła do kraju i przyszła do jej domu? Nie otrzymała wcześniej żadnego listu, nie wiedziała też, że Kaelie wróciła już jakiś czas temu, bo ich ścieżki jakoś się nie przecinały; sporą część czasu Jamie pochłaniały treningi. – Wejdź, proszę – zaproponowała po chwili zawahania, przesuwając się w bok i robiąc miejsce swej marnotrawnej kuzynce. Odruchowo przeczesała palcami włosy w daremnej próbie ujarzmienia bałaganu na głowie. – Porozmawiajmy. Dawno się nie odzywałaś, więc na pewno masz wiele do opowiedzenia, prawda?
Zaprowadziła ją do pokoju dziennego. Dawniej, gdy były dziećmi, a potem nastolatkami, odwiedzały się w swoich domach nie raz. Potterowie byli przecież jej rodziną, jej matka nigdy nie zerwała więzi z krewnymi nawet gdy poślubiła McKinnona, więc Jamie dorastała otoczona kuzynostwem z obu stron rodziny.
- Kiedy wróciłaś? I dlaczego teraz? – zapytała ją, chcąc zaspokoić ciekawość. W końcu większość ludzi, wiedząc o wojnie, siedziałaby bezpiecznie za granicą. Choć pewnie Jamie też by wróciła. Tym bardziej by wróciła, wiedząc że ktoś musi chronić mamę i siostrę, nawet jeśli jej własne umiejętności pojedynkowe też nie były imponujące. Zaciskała zęby, ćwiczyła, ale efekty nie były oszałamiające, przyswajała nowe umiejętności powoli. Zbyt powoli jak na tempo rozwoju wydarzeń.
Ale póki co umilkła, czekając na to, co powie Kaelie. Nie robiła jej wyrzutów, chcąc najpierw poznać jej opowieść. Dowiedzieć się, dlaczego ich relacja zaczęła więdnąć, i co oznaczał tak nagły powrót Potterówny do Doliny Godryka.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon
Re: Pokój dzienny [odnośnik]11.04.20 1:28
Ostatni zryw odwagi kumuluje się w drżącej dłoni, w trzykrotnym stukocie o drewniane drzwi, spojrzeniu rzuconym w przestrzeń za nią — pamięć instynktownie podsuwa obrazy przeszłości, umysł analizuje każdą zmianę, którą brąz oczu był w stanie dostrzec i Kaelie myśli, że jeszcze nigdy westchnienia wiatru nie były głośniejsze od wnętrza Popielniczki. Szczupłe palce zaciskają się mocniej na trzymanej torbie, jakby szorstki materiał był kotwicą, dzięki której stopy obute w prześliczne szpilki pozostawały przytwierdzone do ganku, a ciało instynktownie nie szykowało się do taktycznego odwrotu, uznania, że w zasadzie próbowała i może jeszcze nadejdzie dzień, w którym ścieżki rodzinne splotą się na nowo. Jednak wie, że nie może ciągnąć tej gry w tchórza, w chowanie głowy pod zwoje koców, w nadziei, iż to, co trudne ją w końcu zostawi i odejdzie precz — musi przełknąć dumę oraz lęk gromadzący się w krtani, wziąć odpowiedzialność za własne czyny, nawet jeśli jakiś cichutki głosik twierdzi, iż to wcale nie była jej wina. Odsunięcie się w cień, pogrążenie w pracy pożerającej płomień, jaki dotąd skrzył się pod burzą ciemnych włosów. Powstrzymuje fale bzdurnych wyjaśnień, w obawie, iż niezwykłym talentem dziewczyny są li jedynie wymówki oraz usprawiedliwianie własnych, często dosyć niepoprawnych działań. Nie tak powinno to wyglądać, nie tak miała postępować, czy nie świadczył o tym jasny pasek na skórze serdecznego palca? Ukojenie jest chwilowe, gdy szmer dobiega do uszu łani, a dźwięk rozchylanych drzwi zdaje się być głośniejszym niźli szaleńcze uderzenia serca w klatce piersiowej. Czekoladowe oczy pozostają szeroko otwarte, ścierając się z zielenią tęczówek kuzynki i przegrywając całkowicie, albowiem wzrok przenosi na ziemię, zastanawiając się całkowicie poważnie, czy dobrym znakiem było to, że Jamie nie zatrzasnęła drzwi tuż przed jej nosem, odmawiając kontaktu.
Tak. Nie. Chyba. Nie wiem? Pomocy? — odpowiada na wypowiedziane przez kobietę słowa, po raz pierwszy w jej obecności wyglądając na bezradną i całkowicie zakłopotaną. Odchrząkuje, wyciągając przed siebie rękę z płócienną torbą — To ee...prezent, na powitanie — zaczyna dosyć kulawo, przełykając ślinę w nadziei, iż niezręczność chwili przeminie — Nie mam pojęcia co to, zabrałam ze spiżarni Poops, więc to mogą być albo faszerowane papryczki, albo bardzo brzydkie mysie płody — dodała, unosząc kącik ust w krzywym uśmiechu, jakby wyjątkowo nieudane żarty mogły chociaż trochę załatać przepaść, jaka między nimi ziała — E, tak, dziękuję — mruknęła wreszcie nieśmiało, pakując się do środka, na nowo chłonąc znajome otoczenie, te same zdjęcia oraz meble. Spięte mięśnie podświadomie się rozluźniły, jakby znajomy teren przyzwalał na opuszczenie gardy, za co oberwało się jej dwukrotnie, albowiem McKinnon nie pierdoliła się w tańcu i uderzała prosto tam, gdzie nie tylko boli najbardziej, ale też gdzie najskuteczniej pozbawia się tchu.
Wczoraj — zaczęła bardzo powoli, ostrożnie. To była prawda, w Dolinie Godryka przebywała od poprzedniego dnia. W kraju? Odrobinę dłużej — Zatrzymałam się u Poops, znaczy, Penelope — ciemnowłosa doskonale zdawała sobie sprawę, o kim mówiła Kallie, panna Moore była elementem stałym ich dzieciństwa, któremu zdarzało się czasem roztaczać opiekę nad młodszymi dzieciakami, kiedy dorośli załamywali nad nimi ręce — Ja...pomyślałam, że... — zamilkła, nie wiedząc, dlaczego rozmowa, szczątkowe wyjaśnienia przychodziły w takim trudem — Że czas wrócić do domu — przygryza dolną wargę — Słyszałam, co spotkało twojego tatę, moje kondolencje James. Jak się czuje twoja mama? I reszta? — wszystko w niej krzyczało, by nie stąpała po tak cienkim lodzie, by nie rozdrapywała ran, by nie oszukiwała samej siebie i nie nadawała im tej fałszywej namiastki bliskości, którym było przezwisko, jakim ochrzciła Jamie, zanim poprawnie nauczyła się składać zdania.


I can still breathe,
so I'm fine
Kaelie Potter
Kaelie Potter
Zawód : ex-sekretarka
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

stop waiting for life to be easy,
stop hoping for somebody
to save you...


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7531-kaelie-potter https://www.morsmordre.net/t7700-listy-do-kaelie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f162-dolina-godryka-obrzeza-zielony-zagajnik https://www.morsmordre.net/t7701-kaelie-potter
Re: Pokój dzienny [odnośnik]11.04.20 12:05
Dziwnie było ją ujrzeć po takim czasie. Choć czekała na jakikolwiek odzew, z drugiej strony była też trochę zła o jego brak, więc ścierały się w niej sprzeczne uczucia. Ale po chwili stwierdziła, że obecne czasy to nie jest dobry moment na żale, że należało się cieszyć, że Kaelie żyła i stała przed nią w jednym kawałku, jako powracająca po długich miesiącach ciszy kuzynka marnotrawna.
Spostrzegawcze oko Jamie zlustrowało ją uważnie, zauważyła na palcu brak pierścionka i jedynie jaśniejszy pasek w miejscu, gdzie on się znajdował. Czyżby dobrze zapowiadający się związek Kaelie rozpadł się, i to właśnie był powód jej powrotu?
Wpuściła ją do środka. Nie będą przecież rozmawiać w progu, nawet jeśli dom był na uboczu i raczej nie groziło, że ktoś je podsłucha. Pokój dzienny był o wiele lepszym miejscem do pogawędek. Tym bardziej że nigdy nie widziała Kaelie równie zakłopotanej co teraz, zupełnie jakby dobrze wiedziała, że postąpiła niewłaściwie, odsuwając się od rodzinnych więzi.
- Dzięki – powiedziała, przyjmując prezent. – Na pewno nie będzie tak źle. – I jej kącik ust mimowolnie drgnął, przez moment poczuła się bowiem, jakby stała przed nią ta dawna Kaelie, kuzynka i przyjaciółka, którą znała właściwie od zawsze. Tylko czy teraz nadal mogła powiedzieć, że ją zna? Przez te miesiące Potterówna mogła się bardzo zmienić. Jamie też się zmieniła. Nie była tą samą osobą, którą Kaelie mogła pamiętać sprzed wyjazdu. Utrata ojca zmusiła ją do innego spojrzenia na życie i świat. Nie mogła już być tak beztroska jak kiedyś i myśleć tylko o zabawie i rozrywkach. Nawet quidditch siłą rzeczy musiał przestać być na pierwszym miejscu, nawet jeśli nie odeszła z drużyny i wciąż przygotowywała się do meczu, który miał się odbyć początkiem maja. A co potem? Tego sama jeszcze nie wiedziała.
W pokoju dziennym odpakowała pakunek, znajdując w nim na szczęście nie mysie płody, a normalny słoik z jakimś przetworem, zapewne z jakichś owoców. Odłożyła go na razie na stolik, wzrok wbijając w sylwetkę krewnej. Chciała wiedzieć i móc zrozumieć postępowanie Kaelie. Były rodziną, więc obchodziło ją to, co się z nią działo, nie tylko w wymiarze ich osłabionej miesiącami ciszy relacji, ale ogólnie.
Wysłuchała jej odpowiedzi. Wiedziała, kim jest Penelope, w końcu znały ją obie; Penny mieszkała niedaleko, i mimo paru lat różnicy Jamie znała ją od bardzo dawna, a gdy ta powróciła do Doliny Godryka, odnowiły kontakt. Nawet kilka dni temu Jamie u niej była, zanosząc jej eliksiry od swojej mamy. Dolina Godryka nie była wielkim miastem, tylko małą wioską, więc czarodziejskie dzieciaki siłą rzeczy się znały i spędzały razem wiele chwil w dzieciństwie. Jamie od początku życia była małą chłopczycą z zapędami do psot i szukania przygód, więc jako taka pewnie była przez wielu mieszkańców Doliny pamiętana.
- Nie chciałaś wrócić do swojej rodziny? – zapytała; dlaczego Kaelie zamieszkała u Penelope, a nie u rodziców? Może było jej wstyd? Lub uznała, że ten etap już minął i lepiej jej będzie u koleżanki? – Byłam niedawno u Penny. Moja matka wciąż warzy dla niej eliksiry – urwała, wciąż się w nią wpatrując. Rozmowa była wyjątkowo niezręczna na tle tego, jak rozmawiały dawniej. – Dobrze, że wróciłaś – kiwnęła głową; to tu był ich dom. Każda z nich szukała kiedyś przygód gdzieś indziej, ale prędzej czy później wydarzenia zmuszały do powrotu. Na wspomnienie ojca coś w niej jednak drgnęło, ale uśmiechnęła się lekko, słysząc tę starą formę jej imienia, którą Kaelie zwracała się do niej przed laty. To znowu przywołało wspomnienia tych chwil, kiedy były dziećmi i wspólnie szukały przygód i snuły marzenia o tym, co zrobią gdy dorosną. – To już dziesięć miesięcy, jak go nie ma. Jakoś sobie radzimy. Musimy – zapewniła. Było ciężko, ale musiały sobie radzić, choć było widać, że utrata głównej podpory rodziny miała negatywny wpływ na całą jej resztę. Ojciec na szczęście wychował swoje dzieci na ludzi silnych, tylko najmłodsza z sióstr wyłamywała się z tego obrazu i dlatego Jamie wiedziała, że musi się nią opiekować. To dlatego zrezygnowała z mieszkania blisko stadionu Harpii i tuż po śmierci ojca stawiła się na progu rodzinnego domu, gotowa znowu w nim zamieszkać, by być bliżej tej rodziny, która jej jeszcze została. – To wtedy wróciłam do domu. Odpowiedzialność za mamę i siostrę przygnały mnie z powrotem. Bo wiesz... zmieniłam się. Zrozumiałam, że są rzeczy ważniejsze niż quidditch.
Czy i Kaelie doszła do podobnych wniosków, gdy przerywała swoje wojaże po świecie?
- Nie dzieje się dobrze. Pewnie mogłaś już to zauważyć. Gdybyś miała więcej rozsądku i egoizmu zostałabyś za granicą, ale dobrze wiem, że w nas obu płynie gorąca krew Potterów. Nie mogłabyś zostawić rodziny, prawda?
Jamie by nie zostawiła. Dlatego była tu, a nie gdzieś indziej, choć mogłaby zmienić twarz i odejść, gdyby tylko zechciała. Ale ojciec wpoił jej pewne zasady. Rodzina była ważniejsza niż egoistyczne pragnienia, nawet jeśli jej serce rwało się do tego, by wyjechać i szukać przygód.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Pokój dzienny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach