Pokój dzienny
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój dzienny
Znajduje się na parterze i stanowi swego rodzaju centrum życia rodziny, a przynajmniej tak było w przeszłości. To tu ojciec odpoczywał po pracy, paląc fajkę, a mama oddawała się lekturze książek; te, które można znaleźć na ustawionych pod jedną ze ścian biblioteczkach w większości zgromadziła tu właśnie ona. Niegdyś pokój był stale przesycony wonią dymu z fajki, którego dzisiaj próżno tu szukać. Jest tu też największy w tym domu (choć nie jedyny) kominek, a także wygodne kanapy i fotele. Na ścianie nad kominkiem oraz na gzymsie znajdują się umieszczone w ramkach ruchome fotografie przedstawiające McKinnonów i ich dzieci. Każde z piątki pojawia się przynajmniej kilka razy.
Jak dziwnie było tu być po takim czasie, z oczami szeroko otwartymi niby przestraszona łania napotykająca na swej drodze drapieżnika — tylko z której strony miało paść niebezpieczeństwo? Od kuzynki, której postawa wyrażała pewność siebie, gdzie dociekliwość drzemała w zieleni tęczówek, a linia ust mimo wszystko pozostawała łagodna? Czy może wspomnień, chwil beztroski, gdy nie liczyło się nic ponad dotyk słońca i wiatru mierzwiącego ciemne kosmyki? Poczucie winy przygniata, podobnie jak niezręczność zmuszająca do zachowania nienaturalnej ciszy, pochylania głowy oraz zatapiania pobladłych rąk w kieszenie swetra narzuconego na ciemną sukienkę, choć palce drgają, jakby pragnęły wsunąć się we włosy, dając upust nerwowym gestom. Te są jednak upięte w wysoki kucyk, na znak wojny oraz skupienia, na znak, że jest gotowa uczynić wszystko, by wyjść z tej metaforycznej bitwy zwycięsko, nawet jeśli póki co przegrywała z samą sobą. W zastępstwie półksiężyce paznokci wbija w jasną skórę, odnajdując ulgę w krótkotrwałym bólu, przywołującym do porządku rozedrgane emocje.
— I miałabym odmówić mamie przyjemności wysyłania mi codziennych wyjców? — zapytała, ślizgając się po linii kiepskich żartów odzwierciedlających perfekcyjnie jakość jej obecnego życia, pozwalających uniknąć obrania poważniejszych tonów, przejścia do sedna miast krążenia niby dzikie zwierze wokół nieprzyjemnego tematu — Naprawdę? Czyli mogę być spokojna, że Poops nie wysadzi domu przypadkiem, jeśli chodzi o jej niesamowite talenta z eliksirami? — mówi, teatralnie przykładając rękę do klatki piersiowej, tam, gdzie zwykło tkwić serce, którego istnienia uparcie nadal odmawiała, chociaż ścisnęło się przecież na dźwięk kolejnych słów zawodniczki. Dobrze, że wróciłaś. Czy aby na pewno dobrze? Zaciska wargi w wąską linię, otrząsa się zaraz, będą udawać, że wszystko w porządku, od tego jest rodzina — od noszenia masek zadowolenia i wsparcia, nawet jeśli osoba je otrzymująca na to nie zasługiwała. Kaelie zdecydowanie na to nie zasługiwała.
— Był dobrym człowiekiem i na pewno byłby wdzięczny za to, że wciąż się trzymacie razem — zapewniła kulawo, nie wiedząc, co powinna więcej powiedzieć. Nie było jej na pogrzebie Charlusa i Dorei, nikt więc nie kierował do niej podobnych słów i nie wiedziała, czy bardziej szkodzi w tym momencie, czy pomaga — Wciąż grasz? — spytała w zdziwieniu, nie, żeby się nie spodziewała, że McKinnon kiedykolwiek miała zrezygnować w swej pasji, tylko...czasy były tak bardzo niespokojne, naprawdę ktokolwiek miał zamiar dalej uczestniczyć w meczach, jakby nigdy nic się nie stało? Jakby nikt nie zginął, jakby ogień nie targał stolicą, jakby szklane oczy dzieci nie patrzyły w jej stronę, jakby błędy minione pozwalały zażyć niezbędnego snu.
— Nie, nie mogłam — odpowiada schrypniętym głosem, zastygając w bezruchu. Modląc się, żeby nie nadszedł kolejny atak paniki, żeby nie pokazała kuzynce, jak bardzo słaba się stała. Nie mogła na to pozwolić, tak, jak nie mogła zostawić rodziny. Ale to zrobiła. Wróciła nie ich wspierać, tylko ukryć się niczym pieprzony tchórz, którym była. Beztalencie, rujnujące wszelkie szanse, nie potrafiące zadbać nawet o samą siebie — James...ja...byłam w Londynie...kiedy...kiedy to wszystko się stało — wyszeptała, podświadomie wiedząc, że nie było sensu tego zatajać, że może jej twarz też ukaże się na listach gończych w pewnym momencie, że jeśli Jamie się dowie, gdzie dotąd przebywała, to będzie zraniona bardziej niż przez te lata milczenia.
— I miałabym odmówić mamie przyjemności wysyłania mi codziennych wyjców? — zapytała, ślizgając się po linii kiepskich żartów odzwierciedlających perfekcyjnie jakość jej obecnego życia, pozwalających uniknąć obrania poważniejszych tonów, przejścia do sedna miast krążenia niby dzikie zwierze wokół nieprzyjemnego tematu — Naprawdę? Czyli mogę być spokojna, że Poops nie wysadzi domu przypadkiem, jeśli chodzi o jej niesamowite talenta z eliksirami? — mówi, teatralnie przykładając rękę do klatki piersiowej, tam, gdzie zwykło tkwić serce, którego istnienia uparcie nadal odmawiała, chociaż ścisnęło się przecież na dźwięk kolejnych słów zawodniczki. Dobrze, że wróciłaś. Czy aby na pewno dobrze? Zaciska wargi w wąską linię, otrząsa się zaraz, będą udawać, że wszystko w porządku, od tego jest rodzina — od noszenia masek zadowolenia i wsparcia, nawet jeśli osoba je otrzymująca na to nie zasługiwała. Kaelie zdecydowanie na to nie zasługiwała.
— Był dobrym człowiekiem i na pewno byłby wdzięczny za to, że wciąż się trzymacie razem — zapewniła kulawo, nie wiedząc, co powinna więcej powiedzieć. Nie było jej na pogrzebie Charlusa i Dorei, nikt więc nie kierował do niej podobnych słów i nie wiedziała, czy bardziej szkodzi w tym momencie, czy pomaga — Wciąż grasz? — spytała w zdziwieniu, nie, żeby się nie spodziewała, że McKinnon kiedykolwiek miała zrezygnować w swej pasji, tylko...czasy były tak bardzo niespokojne, naprawdę ktokolwiek miał zamiar dalej uczestniczyć w meczach, jakby nigdy nic się nie stało? Jakby nikt nie zginął, jakby ogień nie targał stolicą, jakby szklane oczy dzieci nie patrzyły w jej stronę, jakby błędy minione pozwalały zażyć niezbędnego snu.
— Nie, nie mogłam — odpowiada schrypniętym głosem, zastygając w bezruchu. Modląc się, żeby nie nadszedł kolejny atak paniki, żeby nie pokazała kuzynce, jak bardzo słaba się stała. Nie mogła na to pozwolić, tak, jak nie mogła zostawić rodziny. Ale to zrobiła. Wróciła nie ich wspierać, tylko ukryć się niczym pieprzony tchórz, którym była. Beztalencie, rujnujące wszelkie szanse, nie potrafiące zadbać nawet o samą siebie — James...ja...byłam w Londynie...kiedy...kiedy to wszystko się stało — wyszeptała, podświadomie wiedząc, że nie było sensu tego zatajać, że może jej twarz też ukaże się na listach gończych w pewnym momencie, że jeśli Jamie się dowie, gdzie dotąd przebywała, to będzie zraniona bardziej niż przez te lata milczenia.
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
Dorosłe życie przynosiło wiele trosk i problemów, jakich ich młodość nie znała. Kiedyś wszystko było prostsze, nie tylko relacje. Teraz, jakby mało było tych wszystkich towarzyskich perypetii oraz prób spełnienia swoich marzeń, dochodziła kwestia wojny, której zdecydowana większość społeczeństwa nie chciała ani nie była na nią gotowa. Mieli cieszyć się młodością i żyć pełnią życia, a tymczasem nic nie było pewne i każdy dzień mógł być tym ostatnim.
Jaki więc sens miałoby trwanie w złości i wypominanie sobie starych spraw, skoro dziś były, a jutro którejś z nich mogło już nie być? Jej ojciec też przecież nie planował, że umrze, że nie wróci tamtego dnia z ministerstwa, a jego rodzina nie będzie miała nawet czego pochować.
Kącik jej ust uniósł się w górę.
- Moja mama wie o jej niechęci do eliksirów, a że i tak potrzebuje zajęcia, dostarcza jej wszystko, co potrzebne – zapewniła. Jamie też nie cierpiała ślęczeć nad kociołkiem, zdecydowanie nie wdała się w matkę pod tym względem. Niemniej jednak wciąż kluczyły, a przynajmniej to Kaelie kluczyła, a Jamie pozwalała jej na to, wiedząc, że prędzej czy później nadejdzie w tej rozmowie czas na szczerość. – Nie byłby z nas dumny, gdybyśmy się rozsypały jak go zabrakło. – Ojciec chciałby widzieć ją silną. Dlatego starała się taka być, najbardziej jak mogła. Ale nad umiejętnościami to musiała jeszcze popracować, żeby móc kogokolwiek bronić przed złem. – Wciąż gram. Ale przyznaję, że momentami waham się nad tym, co dalej. – Przypomniała sobie przelotnie niedawną rozmowę z Josephem. W najbliższym meczu zamierzała wziąć udział, ale nie była pewna, jak długo da radę występować w teatrzyku zepsutego ministerstwa i grać dla uciechy gawiedzi sprzyjającej obecnemu „porządkowi”, bo przecież ci dobrzy ludzie zagrożeni wojną nie mieli głowy do chodzenia na mecze, skoro bali się o własne życie, a wielu wręcz musiało się ukrywać. To sprawiało, że nawet jej życiowa pasja, jaką był quidditch, przestała ją cieszyć tak, jak cieszyła jeszcze niedawno. Nie tak miała wyglądać jej kariera, poza tym nie chciałaby, by ktoś myślał, że popierała to, co się działo. – Wezmę udział w meczu ze Srokami, który jest na początku maja. Nie mogłabym się wycofać tuż przed. Ale zastanawiam się, czy później nie powiedzieć trenerce, że... chcę przejść do rezerwy. – To wyznanie na pewno brzmiało zaskakująco w ustach kogoś, kto jeszcze rok temu zaklinał się, że będzie się trzymać w drużynie rękami i nogami i odejdzie dopiero, jak trenerka stwierdzi, że była już za stara, by nadal grać. Ale wojna zmieniała ludzi, także ją. Zmuszała do przewartościowania priorytetów, spojrzenia inaczej na wiele spraw. Jeśli świat, który znali, upadnie, to jakie będzie mieć znaczenie, która drużyna wygrała rozgrywki? A treningi zabierały tak wiele czasu, który mogłaby poświęcić, by rozwijać umiejętności magiczne i móc lepiej przydać się Zakonowi Feniksa. Kochała quidditch, ale on nie ocali życia ani jej, ani jej rodzinie, ani nikomu innemu, kiedy nadejdzie dzień próby. Na spotkaniu mającym miejsce początkiem miesiąca bardzo uwierało ją to, jak niewiele posiadała przydatnych atutów, które mogłaby zaoferować.
Ale po chwili Kaelie wyznała coś, co ją zaskoczyło, ale i zmartwiło.
- Co? – zapytała, mrugając szybko. – Byłaś tam... wtedy? W nocy z marca na kwiecień?
Więc Kaelie wróciła do kraju znacznie wcześniej? Na tyle, by znaleźć się w Londynie tamtego dnia? I jak wiele strasznych rzeczy widziała?
- Widziałaś to wszystko? Gdzie się później podziewałaś? – spytała po chwili, gdy już jakoś przetrawiła to w myślach. – Kiedy wróciłaś do Anglii? Nie miałam pojęcia, że przez te ostatnie tygodnie... Już tutaj byłaś. Ale cóż, najważniejsze że przeżyłaś Londyn.
Gdyby wiedziała, próbowałaby jej szukać. Chciałaby sprawdzić, czy Kaelie żyje i jest bezpieczna. Przecież były rodziną, a rodzina musiała interesować się innymi jej członkami, nawet jeśli ci popełniali błędy, znikali i czasem okazywali się egoistami. Ale kto nie miewał takich momentów?
- I co z...? – Wskazała na palec, gdzie kiedyś znajdował się pierścionek. Gdzie podziewał się narzeczony Kaelie? Czy raczej – już były? Spodziewała się, że to pytanie nie będzie należeć do łatwych, bo za tym mogła kryć się jakaś grubsza historia. W powrocie Kaelie do Anglii nadal kryło się wiele niewiadomych, ale Jamie starała się systematycznie odkryć wszystkie karty i odtworzyć ostatnie tygodnie z życia kuzynki. Skoro zdecydowała się tu pojawić, musiała być gotowa na dociekliwe przemaglowanie przez Jamie. Szczerość była podstawą relacji, a jeśli chciały odbudować swoją, musiały postawić pewne sprawy jasno, by uniknąć powtórki sytuacji, w której ich relacja w zasadzie z dnia na dzień z niewiadomego powodu się rozpada.
Jaki więc sens miałoby trwanie w złości i wypominanie sobie starych spraw, skoro dziś były, a jutro którejś z nich mogło już nie być? Jej ojciec też przecież nie planował, że umrze, że nie wróci tamtego dnia z ministerstwa, a jego rodzina nie będzie miała nawet czego pochować.
Kącik jej ust uniósł się w górę.
- Moja mama wie o jej niechęci do eliksirów, a że i tak potrzebuje zajęcia, dostarcza jej wszystko, co potrzebne – zapewniła. Jamie też nie cierpiała ślęczeć nad kociołkiem, zdecydowanie nie wdała się w matkę pod tym względem. Niemniej jednak wciąż kluczyły, a przynajmniej to Kaelie kluczyła, a Jamie pozwalała jej na to, wiedząc, że prędzej czy później nadejdzie w tej rozmowie czas na szczerość. – Nie byłby z nas dumny, gdybyśmy się rozsypały jak go zabrakło. – Ojciec chciałby widzieć ją silną. Dlatego starała się taka być, najbardziej jak mogła. Ale nad umiejętnościami to musiała jeszcze popracować, żeby móc kogokolwiek bronić przed złem. – Wciąż gram. Ale przyznaję, że momentami waham się nad tym, co dalej. – Przypomniała sobie przelotnie niedawną rozmowę z Josephem. W najbliższym meczu zamierzała wziąć udział, ale nie była pewna, jak długo da radę występować w teatrzyku zepsutego ministerstwa i grać dla uciechy gawiedzi sprzyjającej obecnemu „porządkowi”, bo przecież ci dobrzy ludzie zagrożeni wojną nie mieli głowy do chodzenia na mecze, skoro bali się o własne życie, a wielu wręcz musiało się ukrywać. To sprawiało, że nawet jej życiowa pasja, jaką był quidditch, przestała ją cieszyć tak, jak cieszyła jeszcze niedawno. Nie tak miała wyglądać jej kariera, poza tym nie chciałaby, by ktoś myślał, że popierała to, co się działo. – Wezmę udział w meczu ze Srokami, który jest na początku maja. Nie mogłabym się wycofać tuż przed. Ale zastanawiam się, czy później nie powiedzieć trenerce, że... chcę przejść do rezerwy. – To wyznanie na pewno brzmiało zaskakująco w ustach kogoś, kto jeszcze rok temu zaklinał się, że będzie się trzymać w drużynie rękami i nogami i odejdzie dopiero, jak trenerka stwierdzi, że była już za stara, by nadal grać. Ale wojna zmieniała ludzi, także ją. Zmuszała do przewartościowania priorytetów, spojrzenia inaczej na wiele spraw. Jeśli świat, który znali, upadnie, to jakie będzie mieć znaczenie, która drużyna wygrała rozgrywki? A treningi zabierały tak wiele czasu, który mogłaby poświęcić, by rozwijać umiejętności magiczne i móc lepiej przydać się Zakonowi Feniksa. Kochała quidditch, ale on nie ocali życia ani jej, ani jej rodzinie, ani nikomu innemu, kiedy nadejdzie dzień próby. Na spotkaniu mającym miejsce początkiem miesiąca bardzo uwierało ją to, jak niewiele posiadała przydatnych atutów, które mogłaby zaoferować.
Ale po chwili Kaelie wyznała coś, co ją zaskoczyło, ale i zmartwiło.
- Co? – zapytała, mrugając szybko. – Byłaś tam... wtedy? W nocy z marca na kwiecień?
Więc Kaelie wróciła do kraju znacznie wcześniej? Na tyle, by znaleźć się w Londynie tamtego dnia? I jak wiele strasznych rzeczy widziała?
- Widziałaś to wszystko? Gdzie się później podziewałaś? – spytała po chwili, gdy już jakoś przetrawiła to w myślach. – Kiedy wróciłaś do Anglii? Nie miałam pojęcia, że przez te ostatnie tygodnie... Już tutaj byłaś. Ale cóż, najważniejsze że przeżyłaś Londyn.
Gdyby wiedziała, próbowałaby jej szukać. Chciałaby sprawdzić, czy Kaelie żyje i jest bezpieczna. Przecież były rodziną, a rodzina musiała interesować się innymi jej członkami, nawet jeśli ci popełniali błędy, znikali i czasem okazywali się egoistami. Ale kto nie miewał takich momentów?
- I co z...? – Wskazała na palec, gdzie kiedyś znajdował się pierścionek. Gdzie podziewał się narzeczony Kaelie? Czy raczej – już były? Spodziewała się, że to pytanie nie będzie należeć do łatwych, bo za tym mogła kryć się jakaś grubsza historia. W powrocie Kaelie do Anglii nadal kryło się wiele niewiadomych, ale Jamie starała się systematycznie odkryć wszystkie karty i odtworzyć ostatnie tygodnie z życia kuzynki. Skoro zdecydowała się tu pojawić, musiała być gotowa na dociekliwe przemaglowanie przez Jamie. Szczerość była podstawą relacji, a jeśli chciały odbudować swoją, musiały postawić pewne sprawy jasno, by uniknąć powtórki sytuacji, w której ich relacja w zasadzie z dnia na dzień z niewiadomego powodu się rozpada.
Kiedy troski nie kalały jeszcze linii wyrazistych brwi, a dnie upływały na błogim wylegiwaniu się wśród wonnych traw szkolnych błoni, wyobrażała sobie przyszłość w wyjątkowo jasnych barwach. Gdzie nie było miejsc na rozterki oraz problemy, wszystko przecież winno iść gładko dzięki czterdziestosześciostopniowym planie, zapewniającym całkowite szczęście oraz satysfakcję z prowadzonego stylu życia. Podstawą naturalnie była ścieżka wybranej kariery, wystarczająco poważana, a zarazem ekscytująca, dzięki czemu nuda nigdy nie zagości w roztrzepanej głowie, a uznanie z nią związane będzie niezaprzeczalne. Jakże wspaniale było sobie wyobrażać przyszły sukces, zamiast ślęczeć nad wypracowaniem z eliksirów, który Susanne ozdabiała właśnie beztrosko rysunkami magicznych stworzeń. Uczucia również miały się pojawić, w wyznaczonym okresie, smakować miały słodyczą szczerych serc oraz lekką kwaskowatością drobnych kłótni, jako że bez nich nie można było być pewnym, czy aby związek przetrwa mocniejsze burze. Jednak młodość łaknęła nade wszystko atencji i podziwu, wszelkie co by było, spychając na później. A gdy nadeszło później, wokół niej pozostały już tylko popioły oraz blady pasek na palcu serdecznym. I wojna. Nikt ich nie przygotował, nikt nie wierzył, że akurat ich pokolenie będzie jej dziećmi, że mogą zginąć, w imię szaleństwa osoby, której nawet nie znała. Jak bardzo przerażająca wydawała się przyszłość, jak straszne było dziś, jak okropnie było czuć się obco w miejscu, które niegdyś nazywała domem. Jak źle było być nieznajomym w oczach, które były świadkiem tylu wydarzeń z życia małej łani.
— Podziękuj jej, spanie pod gruzami nie brzmi jak przyjemna perspektywa — odpowiada, wciąż trzymając się żartobliwych tonów. Oddalając się od dręczących bolączek, powstrzymując napływ konsekwencji, które niczym rwąca rzeka zburzą zaporę pewności nań zbudowaną. I naprawdę Kaelie nie chciała wiedzieć, co się stanie, gdy pęknie — Tak — odpowiada łagodniej, nie chcąc więcej poruszać tematu pana McKinnona. Wciąż go pamiętała, jego dobroduszny uśmiech oraz ciężką dłoń na głowie, kiedy dostawała wraz z Jamie reprymendę od jego żony za przynoszenie błota na podłogę tego samego salonu, w którym teraz obie stały. Dzieci będą dziećmi, powtarzał wtedy. Był miły, brakowało im teraz miłych ludzi — Widzisz się w innym zawodzie? — spytała, przestępując z nogi na nogę. Stojąca przed nią dziewczyna zawsze wydawała się taka wolna, gdy wzbijała się w powietrze i panna Potter nie chciałaby przyznać, lecz czuła cichą zazdrość względem kuzynki — nie z powodu umiejętności, czy ścieżki kariery, ale, odnalezienia satysfakcji w tym, co robi. Żadne lasy, góry, egzotyczne miejsca nie przyprawiały brunetki o uśmiech zachwytu, jak wtedy, gdy zielonooka Harpia wznosiła się ponad trybuny. Czy mogła być szczęśliwa w innym zajęciu? Czy Kallie też mogła odnaleźć zadowolenie w innej roli, skoro zdecydowała się porzucić karierę łamacza klątw? Tylko, nie potrafiła nic więcej. Runy oraz papierologia, nic ponadto. Ha, nie potrafiła uratować nawet siebie w tej sytuacji, polegając na oparciu bliskich, jak mogła ocalić kogokolwiek innego?
— Tak... — gardło zaciska się boleśnie, pozwalając wydostać się schrypniętemu głosowi, obłożonemu ciężarem doświadczeń — Tak... — powtórzyła, wzrok przenosząc na dłonie, które nie tkwiły już w głębi kieszeni pożyczonego swetra, a były tuż przed jej oczami, trzęsąc się wyraźnie — Musiałam zapomnieć...przepraszam — dodaje ciszej, blednąc. Nie, nie. Czuła nacisk na szczęce, szaleńcze łopotanie serca. Tylko nie atak paniki, tylko nie atak paniki, nie mogła sobie pozwolić na kolejny. Oddycha głębiej, choć musi przygryźć wargę przed kolejnym ciosem. Wiedziała, że zauważy, zdjęcie pierścionka zaręczynowego miało wydźwięk metaforyczny, nie sądziła, że wciąż będzie jej ciążył nawet wtedy, gdy spoczywał bezpiecznie w pierwszej szufladzie nocnej szafki.
— Nie wyszło, zdarza się — wzrusza ramionami, spłycając okropnie całą sytuację, ale naprawdę nie miała sił zajmować się swym życiem uczuciowym, gdy wszystko inne waliło się na głowę, gdy zupełnie inna męska koszula spoczywała skryta pod poduszką, dokładając swojego knuta do bezsennych nocy — A co z tobą? — pyta, ożywiając się, już nie tak blada, już nie tak przerażona — Masz kogoś na oku? A może nie tylko na oku? A może sympatia do męskiej części fanów nie pozwala na oddanie serca tylko jednemu? — pyta, poruszając sugestywnie brwiami, które w swym języku chyba zadawały setki podobnych zapytań. To było łatwiejsze, wypytywać o kogoś innego, zamiast wymigiwać się od odpowiedzi własnych.
— Podziękuj jej, spanie pod gruzami nie brzmi jak przyjemna perspektywa — odpowiada, wciąż trzymając się żartobliwych tonów. Oddalając się od dręczących bolączek, powstrzymując napływ konsekwencji, które niczym rwąca rzeka zburzą zaporę pewności nań zbudowaną. I naprawdę Kaelie nie chciała wiedzieć, co się stanie, gdy pęknie — Tak — odpowiada łagodniej, nie chcąc więcej poruszać tematu pana McKinnona. Wciąż go pamiętała, jego dobroduszny uśmiech oraz ciężką dłoń na głowie, kiedy dostawała wraz z Jamie reprymendę od jego żony za przynoszenie błota na podłogę tego samego salonu, w którym teraz obie stały. Dzieci będą dziećmi, powtarzał wtedy. Był miły, brakowało im teraz miłych ludzi — Widzisz się w innym zawodzie? — spytała, przestępując z nogi na nogę. Stojąca przed nią dziewczyna zawsze wydawała się taka wolna, gdy wzbijała się w powietrze i panna Potter nie chciałaby przyznać, lecz czuła cichą zazdrość względem kuzynki — nie z powodu umiejętności, czy ścieżki kariery, ale, odnalezienia satysfakcji w tym, co robi. Żadne lasy, góry, egzotyczne miejsca nie przyprawiały brunetki o uśmiech zachwytu, jak wtedy, gdy zielonooka Harpia wznosiła się ponad trybuny. Czy mogła być szczęśliwa w innym zajęciu? Czy Kallie też mogła odnaleźć zadowolenie w innej roli, skoro zdecydowała się porzucić karierę łamacza klątw? Tylko, nie potrafiła nic więcej. Runy oraz papierologia, nic ponadto. Ha, nie potrafiła uratować nawet siebie w tej sytuacji, polegając na oparciu bliskich, jak mogła ocalić kogokolwiek innego?
— Tak... — gardło zaciska się boleśnie, pozwalając wydostać się schrypniętemu głosowi, obłożonemu ciężarem doświadczeń — Tak... — powtórzyła, wzrok przenosząc na dłonie, które nie tkwiły już w głębi kieszeni pożyczonego swetra, a były tuż przed jej oczami, trzęsąc się wyraźnie — Musiałam zapomnieć...przepraszam — dodaje ciszej, blednąc. Nie, nie. Czuła nacisk na szczęce, szaleńcze łopotanie serca. Tylko nie atak paniki, tylko nie atak paniki, nie mogła sobie pozwolić na kolejny. Oddycha głębiej, choć musi przygryźć wargę przed kolejnym ciosem. Wiedziała, że zauważy, zdjęcie pierścionka zaręczynowego miało wydźwięk metaforyczny, nie sądziła, że wciąż będzie jej ciążył nawet wtedy, gdy spoczywał bezpiecznie w pierwszej szufladzie nocnej szafki.
— Nie wyszło, zdarza się — wzrusza ramionami, spłycając okropnie całą sytuację, ale naprawdę nie miała sił zajmować się swym życiem uczuciowym, gdy wszystko inne waliło się na głowę, gdy zupełnie inna męska koszula spoczywała skryta pod poduszką, dokładając swojego knuta do bezsennych nocy — A co z tobą? — pyta, ożywiając się, już nie tak blada, już nie tak przerażona — Masz kogoś na oku? A może nie tylko na oku? A może sympatia do męskiej części fanów nie pozwala na oddanie serca tylko jednemu? — pyta, poruszając sugestywnie brwiami, które w swym języku chyba zadawały setki podobnych zapytań. To było łatwiejsze, wypytywać o kogoś innego, zamiast wymigiwać się od odpowiedzi własnych.
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
Chętnie by wróciła do tamtych czasów pełnych beztroski, figli i marzeń. Czasów bez wojny, bez lęku o bliskich, bez poważnych problemów. Kiedyś największym problemem były egzaminy, szkolne rozgrywki quidditcha i w końcu próba dostania się do profesjonalnego składu już po opuszczeniu Hogwartu. Chciałaby teraz też mieć takie problemy jak wtedy, tych kilka lat wstecz. Nadal była młoda, ale teraz wojna wydzierała tę młodość im wszystkim, zmuszała do dorastania i myślenia o rzeczach, o jakich nikt nie powinien być zmuszony myśleć. Nikt nie powinien żyć w niepewności o los bliskich ani dowiadywać się, że jego krewny zginął przez kaprys garstki szaleńców chcących zaprowadzać swoje chore porządki.
Chciałaby faktycznie martwić się tylko tym, czy Harpie miały szanse zdobyć mistrzostwo ligi.
- Zdecydowanie nie – kiwnęła głową, wywołując poruszenie także czarnych, nierówno ściętych do linii żuchwy włosów. – Gdybym tak ja miała się brać za eliksiry też wszyscy musieliby realnie się obawiać zmienienia Popielniczki w stertę gruzów. Aż się dziwię, że kiedy dopadła nas plaga bahanek w marcu, udało mi się uwarzyć bahanocyd już za pierwszym podejściem. Naprawdę niebywałe.
Na szczęście bahanki były już przeszłością. Ale wspomniała o nich bardziej dla rozluźnienia atmosfery, by podtrzymać jeszcze przez chwilę tę względnie luźną rozmowę nim przeszły do tematów trudniejszych. Nie tylko dla Kaelie, bowiem kwestia quidditcha była trudna dla niej. Nie chciała rezygnować z ukochanego sportu, ale nie potrafiła bezrefleksyjnie godzić się z uczestnictwem w farsie, jaką stały się teraz rozgrywki. No i wiedziała że będzie musiała dokonać wyboru: spełnianie własnych ambicji a pomoc w walce o lepsze jutro. Wybór samorealizacji byłby skrajnie egoistyczny.
- Niespecjalnie, ale po wojnie przecież zawsze mogę spróbować wrócić do pierwszego składu. – Jeśli dożyję, dodała w myślach. I nie wiadomo było ile wojna potrwa i jak się skończy, bo może w ogóle nie będzie do czego wracać. A jeśli już, to może dopiero za ileś lat, kiedy rzeczywiście będzie na to zbyt stara i po zbyt długiej przerwie uniemożliwiającej powrót do dawnej formy. – A jeśli chodzi o alternatywę... Cóż, może mogłabym spróbować sobie przypomnieć coś więcej o starożytnych runach? Pamiętasz, jak w Hogwarcie przeżywałam epizod fascynacji nimi? Przez jakiś czas uczyłyśmy się razem, ale ty w tym wytrwałaś, a ja zaczęłam znów poważniej myśleć o quidditchu, bo nie chciało mi się wtedy tyle ślęczeć nad książkami.
Może gdyby wtedy, w Hogwarcie chciało jej się więcej uczyć, to zamiast zawodniczką quidditcha byłaby podobnie jak Kaelie podróżniczką, może łamałaby klątwy i teraz miała Zakonowi do zaoferowania konkretną, użyteczną umiejętność, a nie talent do latania za zaczarowanymi piłkami, który w czasie wojny miał zerową przydatność?
- Mogłaś napisać – rzekła, wciąż zastanawiając się, od jak dawna Kaelie była w Anglii. A ona o niczym nie wiedziała. O niczym. Dlaczego? Czy dla Kaelie przestała już być ważna i bliska? – Zastanawia mnie więc, czemu akurat dziś zdecydowałaś się przerwać milczenie po takim czasie, po tym jak jesteś w Anglii... nie wiem jak długo. Ale na tyle, by przeżyć Londyn.
Chciała to po prostu wiedzieć, by zrozumieć motywy swej kuzynki i to, dlaczego zdecydowała się wznowić kontakt po tym, jak przestała odpisywać na listy i właściwie zniknęła z jej życia.
- No cóż, nie ten, to może trafi się inny, lepszy. Może nie był ciebie godzien? – widocznie Elias nie był odpowiednim partnerem dla Kaelie, skoro im nie wyszło. Tak się pewnie czasem zdarzało, że ludzie okazywali się do siebie nie pasować i rozstawali się, lub zmuszali się do życia razem i trwali w nieustannym konflikcie. Wyczuła też, że Kaelie próbuje zmienić temat i dlatego odbiła piłeczkę w stronę Jamie, by nie musieć opowiadać o własnej uczuciowej porażce. – A ja...? Cóż, nie potrzebuję mężczyzny. Jestem silna i niezależna, dobrze mi bez niego i nie potrzebuję niczyjej opieki, nie obchodzi mnie też opinia społeczeństwa na temat mojego... cóż, niektórzy już wprost określają to staropanieństwem. Mama chyba zaczyna godzić się z tym, że nie dam jej wnuków, ale ma jeszcze czwórkę innych dzieci, które może zaspokoją jej pragnienie zostania babcią.
Jamie nie uzależniała swojego szczęścia od znalezienia kandydata na męża. Nie widziała siebie w tradycyjnym związku. Jeśli już, to prędzej w takim nowoczesnym, partnerskim i z równouprawnieniem, gdzie nie zostałaby zepchnięta jednoznacznie do pozycji kobiety widzianej w stereotypowej roli kury domowej wyrzekającej się marzeń dla męża i dzieci. Nie chciała być jak jej matka, która zrzekła się swoich pragnień dla męża i dzieci, nie poszła na swój wymarzony kurs, bo ktoś musiał niańczyć kolejne pojawiające się dzieciaki. Kochała swoją matkę i była jej wdzięczna za wszystko, co od niej otrzymała, ale nie chciałaby podążyć jej drogą. Nigdy nie chciała być jak ona. Choć dorastała w szczęśliwej rodzinie i między jej rodzicami nigdy nie było żadnego poważniejszego konfliktu, posiadanie męża widziała jako coś ciągnącego za sobą wyrzeczenia i odbierającego pełnię wolności, którą miała jako kobieta niezamężna. Nie zamierzała się wiązać z nikim, dopóki na jej drodze nie stanie ktoś, przy kim będzie mogła zachować swoją niezależność. Kto będzie szedł obok niej i traktował ją jak równą sobie, a nie jak słabszą i wymagającą opieki.
Chciałaby faktycznie martwić się tylko tym, czy Harpie miały szanse zdobyć mistrzostwo ligi.
- Zdecydowanie nie – kiwnęła głową, wywołując poruszenie także czarnych, nierówno ściętych do linii żuchwy włosów. – Gdybym tak ja miała się brać za eliksiry też wszyscy musieliby realnie się obawiać zmienienia Popielniczki w stertę gruzów. Aż się dziwię, że kiedy dopadła nas plaga bahanek w marcu, udało mi się uwarzyć bahanocyd już za pierwszym podejściem. Naprawdę niebywałe.
Na szczęście bahanki były już przeszłością. Ale wspomniała o nich bardziej dla rozluźnienia atmosfery, by podtrzymać jeszcze przez chwilę tę względnie luźną rozmowę nim przeszły do tematów trudniejszych. Nie tylko dla Kaelie, bowiem kwestia quidditcha była trudna dla niej. Nie chciała rezygnować z ukochanego sportu, ale nie potrafiła bezrefleksyjnie godzić się z uczestnictwem w farsie, jaką stały się teraz rozgrywki. No i wiedziała że będzie musiała dokonać wyboru: spełnianie własnych ambicji a pomoc w walce o lepsze jutro. Wybór samorealizacji byłby skrajnie egoistyczny.
- Niespecjalnie, ale po wojnie przecież zawsze mogę spróbować wrócić do pierwszego składu. – Jeśli dożyję, dodała w myślach. I nie wiadomo było ile wojna potrwa i jak się skończy, bo może w ogóle nie będzie do czego wracać. A jeśli już, to może dopiero za ileś lat, kiedy rzeczywiście będzie na to zbyt stara i po zbyt długiej przerwie uniemożliwiającej powrót do dawnej formy. – A jeśli chodzi o alternatywę... Cóż, może mogłabym spróbować sobie przypomnieć coś więcej o starożytnych runach? Pamiętasz, jak w Hogwarcie przeżywałam epizod fascynacji nimi? Przez jakiś czas uczyłyśmy się razem, ale ty w tym wytrwałaś, a ja zaczęłam znów poważniej myśleć o quidditchu, bo nie chciało mi się wtedy tyle ślęczeć nad książkami.
Może gdyby wtedy, w Hogwarcie chciało jej się więcej uczyć, to zamiast zawodniczką quidditcha byłaby podobnie jak Kaelie podróżniczką, może łamałaby klątwy i teraz miała Zakonowi do zaoferowania konkretną, użyteczną umiejętność, a nie talent do latania za zaczarowanymi piłkami, który w czasie wojny miał zerową przydatność?
- Mogłaś napisać – rzekła, wciąż zastanawiając się, od jak dawna Kaelie była w Anglii. A ona o niczym nie wiedziała. O niczym. Dlaczego? Czy dla Kaelie przestała już być ważna i bliska? – Zastanawia mnie więc, czemu akurat dziś zdecydowałaś się przerwać milczenie po takim czasie, po tym jak jesteś w Anglii... nie wiem jak długo. Ale na tyle, by przeżyć Londyn.
Chciała to po prostu wiedzieć, by zrozumieć motywy swej kuzynki i to, dlaczego zdecydowała się wznowić kontakt po tym, jak przestała odpisywać na listy i właściwie zniknęła z jej życia.
- No cóż, nie ten, to może trafi się inny, lepszy. Może nie był ciebie godzien? – widocznie Elias nie był odpowiednim partnerem dla Kaelie, skoro im nie wyszło. Tak się pewnie czasem zdarzało, że ludzie okazywali się do siebie nie pasować i rozstawali się, lub zmuszali się do życia razem i trwali w nieustannym konflikcie. Wyczuła też, że Kaelie próbuje zmienić temat i dlatego odbiła piłeczkę w stronę Jamie, by nie musieć opowiadać o własnej uczuciowej porażce. – A ja...? Cóż, nie potrzebuję mężczyzny. Jestem silna i niezależna, dobrze mi bez niego i nie potrzebuję niczyjej opieki, nie obchodzi mnie też opinia społeczeństwa na temat mojego... cóż, niektórzy już wprost określają to staropanieństwem. Mama chyba zaczyna godzić się z tym, że nie dam jej wnuków, ale ma jeszcze czwórkę innych dzieci, które może zaspokoją jej pragnienie zostania babcią.
Jamie nie uzależniała swojego szczęścia od znalezienia kandydata na męża. Nie widziała siebie w tradycyjnym związku. Jeśli już, to prędzej w takim nowoczesnym, partnerskim i z równouprawnieniem, gdzie nie zostałaby zepchnięta jednoznacznie do pozycji kobiety widzianej w stereotypowej roli kury domowej wyrzekającej się marzeń dla męża i dzieci. Nie chciała być jak jej matka, która zrzekła się swoich pragnień dla męża i dzieci, nie poszła na swój wymarzony kurs, bo ktoś musiał niańczyć kolejne pojawiające się dzieciaki. Kochała swoją matkę i była jej wdzięczna za wszystko, co od niej otrzymała, ale nie chciałaby podążyć jej drogą. Nigdy nie chciała być jak ona. Choć dorastała w szczęśliwej rodzinie i między jej rodzicami nigdy nie było żadnego poważniejszego konfliktu, posiadanie męża widziała jako coś ciągnącego za sobą wyrzeczenia i odbierającego pełnię wolności, którą miała jako kobieta niezamężna. Nie zamierzała się wiązać z nikim, dopóki na jej drodze nie stanie ktoś, przy kim będzie mogła zachować swoją niezależność. Kto będzie szedł obok niej i traktował ją jak równą sobie, a nie jak słabszą i wymagającą opieki.
Kiedy wstąpiło się na ścieżkę dorosłości, a wszelkie wyobrażenia oraz nadzieje, przekonania o słuszności i szczęściu, jakie się należą, zostają zastąpione prozą rzeczywistości, pospolitością wyzierającą zewsząd, marzenia o powrocie do czasów prostszych są naturalne. Kiedy wciąż otoczony opieką nie musiałeś troskać się o codzienność, mogąc czerpać z młodego wieku oraz niedoświadczenia garściami, narażając się na lekkie konsekwencje, które przecież nie kończyły się brakiem środków do życia, odebraniem dachu nad głową, widmem śmierci za opowiedzenie się po nieodpowiedniej, zdaniem większości stronie. Jak bardzo chciałaby, żeby ktoś pokazał jej palcem, co ma robić, jak ma postępować, by nie krzywdzić innych, jak popioły obecnego życia obrócić na coś wartościowego. Była jednak sama, sama musiała ślepo kroczyć, licząc na to, że to, co czyni, jest właściwe, że przy odrobinie wysiłku oraz zagryzienia dolnej wargi, uda się jeszcze wszystko naprawić. Ale to wymagało czasu, dlatego Kaelie obiecała sobie, że będzie cierpliwa, że krok po kroku będzie naprawiać każdy swój błąd, każdą zerwaną więź i może nie od razu będzie wszystko w porządku, lecz to zawsze był jakiś początek.
— Ach, pamiętam, jak kiedyś kociołek wybuchł ci w twarz i na kolacji w Wielkiej Sali pokazałaś się z doprawdy niesamowitą fryzurą — uśmiechnęła się łagodniej, już nie tak krzywo, już nie tak w nerwach — A może to byłam ja? Niektóre zajęcia z eliksirów pamiętam, jak przez mgłę, dosłownie, bo Sus musiała mnie z niej wyciągać — dodała już z lekkim rozbawieniem, bo w zasadzie z niej też była jakaś kupa, a nie alchemik. Chyba tylko dzięki pomocy koleżanek i pozbawionych snu nocy mogła zaliczyć eliksiry. Swobodna atmosfera na nowo zagęściła się, przypominając na nowo o bolączkach, z jakimi musieli się zmierzyć, odnalezieniu się w nowych realiach.
— Będziesz świetna, jasne, że wrócisz do pierwszego składu. Nie uwierzę, że przestaniesz trenować — stwierdziła z zaskakującą pewnością, odrzucając myśl, że wojna miałaby trwać tak długo, że ich życie będzie zmarnowane przez chorą ideologię, że obudzą się z tego koszmaru stare i zasuszone, otoczone gruzami. I tylko cichy głosik na umysłu dnie szeptał, a co jeśli? — Jeżeli potrzebujesz pomocy przy runach, daj znać. Rzuć kapciem w okno Poops albo krzyknij, pomogę, chociaż nie mogę obiecać, że jestem świetnym nauczycielem — zapewniła, bo chociaż tyle mogła zrobić. Zwłaszcza że nie miała pojęcia, czym obecnie powinna się zajmować — straciła pracę w Ministerstwie, rozwiązano jej departament, nie przeniesiono jej gdzie indziej — a może nie chciała? Nie pamięta — a droga łamacza klątw nie była dla niej. Nauczanie run to zawsze coś, nieprawdaż? Potter wzdycha, ramiona opadają przygniecione niewidzialnym ciężarem i naprawdę, naprawdę czuje się zmęczona. Czy starość może dopaść w wieku dwudziestu trzech lat?
— Za kilka dni mam urodziny Jamie i zrozumiałam, że nie mogę dalej być smarkaczem unikającym odpowiedzialności za swoje decyzje, jakakolwiek nie byłaby ich przyczyna. Chciałam wrócić do domu, a nie ma domu bez ciebie i twojej rodziny, Fleamonta obrażającego się o wszystko, Poops wyglądającej jak wytwór koszmarów w swojej maseczce, Susanne tańczącej do dźwięków wiatru, Dahlii przewracającej oczami na wszystko i wszystkich — zdecydowała się zaryzykować, wyznać to, co wyznać mogła. Jeśli nie będzie to wystarczające, to nic nie będzie i łania się z tym pogodzi, ruszy dalej, bo nie może cały czas stać w miejscu.
— A może to nie ja byłam wystarczająca. Ciężko ocenić — wzrusza ramionami, ignorując z naturalnym sobie wdziękiem wzmiankę o kimś innym, lepszym. Bo wiedziała, czyj obraz pojawi się pod powiekami i wiedziała, jak bardzo nie ma szans. Potrząsa głową, chcąc się otrząsnąć — Wiesz, możesz być silna i niezależna, jednocześnie mając kogoś u swego boku. Kto będzie podtrzymywał cię w chwilach zwątpienia i dzielił z tobą każdą radość. Bycie z kimś to nie jest słabość, to nie jest wpadanie w wir kuchenno-dziecięcych obowiązków. Nie zamykaj się na innych, tylko dlatego, że zakładasz, że od razu zostaniesz wepchnięta w role, które do ciebie nie pasują. Bo to nie byłaby miłość James. Nie bądź uprzedzona, przy właściwej osobie wciąż możesz być sobą — tak, jak Kaelie nie mogła być. Ale nie mogła patrzeć, jak jej droga kuzynka zamyka się na możliwości, jak jej umysł tka z góry zakrzywiony obraz. Kochała ją szczerze, ale McKinnon zapominała czasem, że każdy ma własny umysł i potrafi postąpić inaczej, że nie wszyscy potrzebują białego płotu i śmiechu dzieci, że czasem wystarczy dłoń w dłoni. Rozmawiają jeszcze przez chwilę, na tematy lżejsze, prostsze, przynajmniej do czasu, aż nie pojawia się pani McKinnon, a Kallie nie ucieka z jakąś błahą wymówką, bo nie jest gotowa na wspólną kolację pełną pytań, na które nie jest w stanie odpowiedzieć.
| zt
— Ach, pamiętam, jak kiedyś kociołek wybuchł ci w twarz i na kolacji w Wielkiej Sali pokazałaś się z doprawdy niesamowitą fryzurą — uśmiechnęła się łagodniej, już nie tak krzywo, już nie tak w nerwach — A może to byłam ja? Niektóre zajęcia z eliksirów pamiętam, jak przez mgłę, dosłownie, bo Sus musiała mnie z niej wyciągać — dodała już z lekkim rozbawieniem, bo w zasadzie z niej też była jakaś kupa, a nie alchemik. Chyba tylko dzięki pomocy koleżanek i pozbawionych snu nocy mogła zaliczyć eliksiry. Swobodna atmosfera na nowo zagęściła się, przypominając na nowo o bolączkach, z jakimi musieli się zmierzyć, odnalezieniu się w nowych realiach.
— Będziesz świetna, jasne, że wrócisz do pierwszego składu. Nie uwierzę, że przestaniesz trenować — stwierdziła z zaskakującą pewnością, odrzucając myśl, że wojna miałaby trwać tak długo, że ich życie będzie zmarnowane przez chorą ideologię, że obudzą się z tego koszmaru stare i zasuszone, otoczone gruzami. I tylko cichy głosik na umysłu dnie szeptał, a co jeśli? — Jeżeli potrzebujesz pomocy przy runach, daj znać. Rzuć kapciem w okno Poops albo krzyknij, pomogę, chociaż nie mogę obiecać, że jestem świetnym nauczycielem — zapewniła, bo chociaż tyle mogła zrobić. Zwłaszcza że nie miała pojęcia, czym obecnie powinna się zajmować — straciła pracę w Ministerstwie, rozwiązano jej departament, nie przeniesiono jej gdzie indziej — a może nie chciała? Nie pamięta — a droga łamacza klątw nie była dla niej. Nauczanie run to zawsze coś, nieprawdaż? Potter wzdycha, ramiona opadają przygniecione niewidzialnym ciężarem i naprawdę, naprawdę czuje się zmęczona. Czy starość może dopaść w wieku dwudziestu trzech lat?
— Za kilka dni mam urodziny Jamie i zrozumiałam, że nie mogę dalej być smarkaczem unikającym odpowiedzialności za swoje decyzje, jakakolwiek nie byłaby ich przyczyna. Chciałam wrócić do domu, a nie ma domu bez ciebie i twojej rodziny, Fleamonta obrażającego się o wszystko, Poops wyglądającej jak wytwór koszmarów w swojej maseczce, Susanne tańczącej do dźwięków wiatru, Dahlii przewracającej oczami na wszystko i wszystkich — zdecydowała się zaryzykować, wyznać to, co wyznać mogła. Jeśli nie będzie to wystarczające, to nic nie będzie i łania się z tym pogodzi, ruszy dalej, bo nie może cały czas stać w miejscu.
— A może to nie ja byłam wystarczająca. Ciężko ocenić — wzrusza ramionami, ignorując z naturalnym sobie wdziękiem wzmiankę o kimś innym, lepszym. Bo wiedziała, czyj obraz pojawi się pod powiekami i wiedziała, jak bardzo nie ma szans. Potrząsa głową, chcąc się otrząsnąć — Wiesz, możesz być silna i niezależna, jednocześnie mając kogoś u swego boku. Kto będzie podtrzymywał cię w chwilach zwątpienia i dzielił z tobą każdą radość. Bycie z kimś to nie jest słabość, to nie jest wpadanie w wir kuchenno-dziecięcych obowiązków. Nie zamykaj się na innych, tylko dlatego, że zakładasz, że od razu zostaniesz wepchnięta w role, które do ciebie nie pasują. Bo to nie byłaby miłość James. Nie bądź uprzedzona, przy właściwej osobie wciąż możesz być sobą — tak, jak Kaelie nie mogła być. Ale nie mogła patrzeć, jak jej droga kuzynka zamyka się na możliwości, jak jej umysł tka z góry zakrzywiony obraz. Kochała ją szczerze, ale McKinnon zapominała czasem, że każdy ma własny umysł i potrafi postąpić inaczej, że nie wszyscy potrzebują białego płotu i śmiechu dzieci, że czasem wystarczy dłoń w dłoni. Rozmawiają jeszcze przez chwilę, na tematy lżejsze, prostsze, przynajmniej do czasu, aż nie pojawia się pani McKinnon, a Kallie nie ucieka z jakąś błahą wymówką, bo nie jest gotowa na wspólną kolację pełną pytań, na które nie jest w stanie odpowiedzieć.
| zt
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
Jamie nie potrzebowała opieki, ale brakowało jej tego etapu życia, kiedy była młodą dorosłą – już niezależną, ale nie muszącą bać się o życie swoich bliskich i przyjaciół. Oczywiście w tamtym etapie też zdarzały się upadki, ale żaden nie ciągnął za sobą konsekwencji stanowiących realne niebezpieczeństwo dla siebie lub innych. Bawiła się, korzystała z przyjemności życia młodej zawodniczki quidditcha, przeżywała przygody i była po prostu szczęśliwa. Kaelie także korzystała z tego, co dawały jej podróże i spełnianie własnych ambicji. A teraz wszystkim im odebrano młodość i beztroskę, wtłaczając ich w rzeczywistość wojny i zagrożenia, na które może tylko aurorzy byli przygotowani odrobinę bardziej niż reszta, bo szkolono ich do walki z czarną magią.
Jej ojciec doskonale wiedziałby, co robić. Ona dopiero uczyła się tego, jak postępować, bo jej doświadczenie w działaniach wojennych było... no cóż, zerowe. Błądziła jak dziecko we mgle, szukała tej właściwej drogi, rozważała swoje kolejne posunięcia i przygotowywała się na konieczność podjęcia trudnej decyzji, wybierając między własnymi pragnieniami a koniecznością podyktowaną przez czasy, w jakich żyła.
- A bo to raz? – uśmiechnęła się. W Hogwarcie wysadziła lub rozpuściła przynajmniej dziesięć kociołków, zanim po piątym roku i sumach mogła wreszcie zrezygnować z tego przedmiotu. Nawet żadne wakacyjne korepetycje mamy nie były w stanie przysporzyć jej talentu i zacięcia do tej zbyt statycznej i monotonnej dla niej dziedziny, choć naturalnie nie lekceważyła użyteczności mikstur. Nawet jeśli większość smakowała paskudnie. – Cóż poradzić, że nie miałam nigdy cierpliwości do tego, by tak dokładnie odmierzać składniki i mieszać dokładnie tyle razy ile jest napisane w podręczniku...
Suma z eliksirów naturalnie nie zdała na pozytywną ocenę. Otrzymała ledwie Nędzny, ale to i tak wyglądało odrobinę lepiej niż Okropny z historii magii. Ale cóż poradzić, że egzaminy zbiegały się w czasie z ostatnim meczem quidditcha w roku szkolnym, i wolała trenować quidditcha niż uczyć się eliksirów czy historii?
- Będę nadal latać – powiedziała. Nawet nie grając w quidditcha często korzystała z miotły. Kiedy teleportacja była niemożliwa, to latanie było podstawowym środkiem podróżowania. Nie wyobrażała sobie tego, że miałaby nie odrywać się od ziemi. Kochała latać. I kochała quidditcha, ale dzień wyboru nadchodził. Kariera czy walka o lepsze jutro. Na dłuższą metę nie mogła pogodzić obu tych rzeczy, nawet jeśli teraz oczywiście próbowała. – I w takim razie będę wiedzieć, gdzie cię szukać, jak stwierdzę że potrzebuję lekcji. – Spojrzała na nią znacząco, mając nadzieję, że nie zniknie znów. W każdym razie – że nie zniknie bez słowa. Chęć wyjazdu z dala od wojny potrafiłaby zrozumieć, gdyby Kaelie tak postanowiła, ale wolałaby, by ich kontakt nie urwał się po raz kolejny bez żadnego słowa wyjaśnienia.
Uśmiechnęła się szerzej po kolejnych słowach. Więc Kaelie także dorosła do tego, by powrócić na łono rodziny. Wtedy, dziesięć miesięcy temu, kiedy dotarła do niej wieść o śmierci ojca, miała podobne wnioski – że kariera karierą, ale czym jest jej życie, skoro w tamtym okresie widywała rodzinę tak rzadko i nie było jej obok nich w trudnych chwilach? Wtedy właśnie wróciła, by znów stać się częścią Doliny Godryka, by znowu być obok ludzi, na których jej zależało. By spieszyć się ich kochać, póki jeszcze mogła, bo nic, nawet samorealizacja, nie było ważniejsze niż dobro najbliższych.
- Cóż, widocznie każdy z nas musiał do tego dorosnąć, teraz przyszedł czas i na ciebie. Cały ten czas zastanawiałam się, gdzie się podziewasz. Moja matka też się zastanawiała, twoja rodzina na pewno też. Ale teraz już jesteś, i to się liczy – rzekła, przyglądając jej się. – Po prostu do siebie nie pasowaliście. Choć jak wiesz, żaden ze mnie znawca związków – wzruszyła ramionami. Ominął ją w szkole ten etap, kiedy jej koleżanki wzdychały za chłopcami. Ona nigdy nie wzdychała za żadnym, każdego kolegę traktując po kumpelsku. Nigdy nie była dziewczyńska i nigdy też żaden z kolegów nie próbował startować do niej, bo większość uważała ją raczej za kolejnego kolegę niż za materiał na dziewczynę.
Westchnęła, przewracając oczami.
- Chcę być sobą. Nie chcę stać się tą słabszą, nie chcę, by ktoś choćby pomyślał, że potrzebuję jego opieki i że sobie nie radzę bez niego. – Zawsze przecież chciała być silna i niezależna, radzić sobie bez męskiej asysty. Chciała nauczyć się pojedynkować nie tylko przez wzgląd na wojnę, ale też dlatego, by umieć się bronić sama i nie musieć polegać na innych. – Jeśli pojawiłby się ktoś odpowiedni, ktoś dostatecznie postępowy i nowoczesny by zaakceptować moją autonomię i to, że nie będę cholerną kurą domową czekającą na niego z ciepłym obiadkiem, to może się dogadamy.
Tylko czy tacy mężczyźni istnieli? Wydawało jej się jednak, że czasy się zmieniały, że coraz więcej kobiet wyłamywało się ze schematów, w jakich żyły ich matki i babki, i także mężczyźni musieli zacząć bardziej zauważać rolę czarownic i to, że posiadały znacznie więcej talentów niż te stereotypowo utożsamiane z kobietami. Jamie mogła zostać starą panną i nie czułaby się z tym źle, choć w głębi duszy zdała sobie sprawę, że chciałaby poznać mężczyznę o jakim mówiła Kaelie, równorzędnego partnera, z którym szłaby przez życie nie musząc się niczego wyrzekać, a jednocześnie nie starzejąc się zupełnie samotnie. O ile jakiekolwiek zestarzenie w ogóle ją czekało.
- Na ten moment nikt taki się nie pojawił. – Gdy została zawodniczką quidditcha niektórzy fani zdradzali zainteresowanie jej osobą, była przecież kobietą atrakcyjną i zdawała sobie z tego sprawę, ale żaden z nich nie wydawał się kimś, z kim mogłaby stworzyć taki solidny, partnerski i równościowy związek. A może po prostu nikogo z nich nie poznała na tyle dobrze? Przed utratą ojca odsuwała się od mężczyzn przez wzgląd na karierę i pragnienie niezależności oraz niechęć do ustatkowania się, a teraz była skupiona głównie na sytuacji w czarodziejskim świecie i wiedziała, że to nie pora na związki.
Rozmawiały sobie w saloniku aż do nadejścia jej matki, która jako była Potterówna oczywiście zainteresowała się pojawieniem się swojej młodej krewnej. Zaprosiła ją nawet na kolację, od której Kaelie wykręciła się – ale Jamie zamierzała wkrótce złożyć jej wizytę i może pewnego dnia pozna odpowiedzi na te wątpliwości, których dzisiejsza rozmowa nie rozwiała.
| zt.
Jej ojciec doskonale wiedziałby, co robić. Ona dopiero uczyła się tego, jak postępować, bo jej doświadczenie w działaniach wojennych było... no cóż, zerowe. Błądziła jak dziecko we mgle, szukała tej właściwej drogi, rozważała swoje kolejne posunięcia i przygotowywała się na konieczność podjęcia trudnej decyzji, wybierając między własnymi pragnieniami a koniecznością podyktowaną przez czasy, w jakich żyła.
- A bo to raz? – uśmiechnęła się. W Hogwarcie wysadziła lub rozpuściła przynajmniej dziesięć kociołków, zanim po piątym roku i sumach mogła wreszcie zrezygnować z tego przedmiotu. Nawet żadne wakacyjne korepetycje mamy nie były w stanie przysporzyć jej talentu i zacięcia do tej zbyt statycznej i monotonnej dla niej dziedziny, choć naturalnie nie lekceważyła użyteczności mikstur. Nawet jeśli większość smakowała paskudnie. – Cóż poradzić, że nie miałam nigdy cierpliwości do tego, by tak dokładnie odmierzać składniki i mieszać dokładnie tyle razy ile jest napisane w podręczniku...
Suma z eliksirów naturalnie nie zdała na pozytywną ocenę. Otrzymała ledwie Nędzny, ale to i tak wyglądało odrobinę lepiej niż Okropny z historii magii. Ale cóż poradzić, że egzaminy zbiegały się w czasie z ostatnim meczem quidditcha w roku szkolnym, i wolała trenować quidditcha niż uczyć się eliksirów czy historii?
- Będę nadal latać – powiedziała. Nawet nie grając w quidditcha często korzystała z miotły. Kiedy teleportacja była niemożliwa, to latanie było podstawowym środkiem podróżowania. Nie wyobrażała sobie tego, że miałaby nie odrywać się od ziemi. Kochała latać. I kochała quidditcha, ale dzień wyboru nadchodził. Kariera czy walka o lepsze jutro. Na dłuższą metę nie mogła pogodzić obu tych rzeczy, nawet jeśli teraz oczywiście próbowała. – I w takim razie będę wiedzieć, gdzie cię szukać, jak stwierdzę że potrzebuję lekcji. – Spojrzała na nią znacząco, mając nadzieję, że nie zniknie znów. W każdym razie – że nie zniknie bez słowa. Chęć wyjazdu z dala od wojny potrafiłaby zrozumieć, gdyby Kaelie tak postanowiła, ale wolałaby, by ich kontakt nie urwał się po raz kolejny bez żadnego słowa wyjaśnienia.
Uśmiechnęła się szerzej po kolejnych słowach. Więc Kaelie także dorosła do tego, by powrócić na łono rodziny. Wtedy, dziesięć miesięcy temu, kiedy dotarła do niej wieść o śmierci ojca, miała podobne wnioski – że kariera karierą, ale czym jest jej życie, skoro w tamtym okresie widywała rodzinę tak rzadko i nie było jej obok nich w trudnych chwilach? Wtedy właśnie wróciła, by znów stać się częścią Doliny Godryka, by znowu być obok ludzi, na których jej zależało. By spieszyć się ich kochać, póki jeszcze mogła, bo nic, nawet samorealizacja, nie było ważniejsze niż dobro najbliższych.
- Cóż, widocznie każdy z nas musiał do tego dorosnąć, teraz przyszedł czas i na ciebie. Cały ten czas zastanawiałam się, gdzie się podziewasz. Moja matka też się zastanawiała, twoja rodzina na pewno też. Ale teraz już jesteś, i to się liczy – rzekła, przyglądając jej się. – Po prostu do siebie nie pasowaliście. Choć jak wiesz, żaden ze mnie znawca związków – wzruszyła ramionami. Ominął ją w szkole ten etap, kiedy jej koleżanki wzdychały za chłopcami. Ona nigdy nie wzdychała za żadnym, każdego kolegę traktując po kumpelsku. Nigdy nie była dziewczyńska i nigdy też żaden z kolegów nie próbował startować do niej, bo większość uważała ją raczej za kolejnego kolegę niż za materiał na dziewczynę.
Westchnęła, przewracając oczami.
- Chcę być sobą. Nie chcę stać się tą słabszą, nie chcę, by ktoś choćby pomyślał, że potrzebuję jego opieki i że sobie nie radzę bez niego. – Zawsze przecież chciała być silna i niezależna, radzić sobie bez męskiej asysty. Chciała nauczyć się pojedynkować nie tylko przez wzgląd na wojnę, ale też dlatego, by umieć się bronić sama i nie musieć polegać na innych. – Jeśli pojawiłby się ktoś odpowiedni, ktoś dostatecznie postępowy i nowoczesny by zaakceptować moją autonomię i to, że nie będę cholerną kurą domową czekającą na niego z ciepłym obiadkiem, to może się dogadamy.
Tylko czy tacy mężczyźni istnieli? Wydawało jej się jednak, że czasy się zmieniały, że coraz więcej kobiet wyłamywało się ze schematów, w jakich żyły ich matki i babki, i także mężczyźni musieli zacząć bardziej zauważać rolę czarownic i to, że posiadały znacznie więcej talentów niż te stereotypowo utożsamiane z kobietami. Jamie mogła zostać starą panną i nie czułaby się z tym źle, choć w głębi duszy zdała sobie sprawę, że chciałaby poznać mężczyznę o jakim mówiła Kaelie, równorzędnego partnera, z którym szłaby przez życie nie musząc się niczego wyrzekać, a jednocześnie nie starzejąc się zupełnie samotnie. O ile jakiekolwiek zestarzenie w ogóle ją czekało.
- Na ten moment nikt taki się nie pojawił. – Gdy została zawodniczką quidditcha niektórzy fani zdradzali zainteresowanie jej osobą, była przecież kobietą atrakcyjną i zdawała sobie z tego sprawę, ale żaden z nich nie wydawał się kimś, z kim mogłaby stworzyć taki solidny, partnerski i równościowy związek. A może po prostu nikogo z nich nie poznała na tyle dobrze? Przed utratą ojca odsuwała się od mężczyzn przez wzgląd na karierę i pragnienie niezależności oraz niechęć do ustatkowania się, a teraz była skupiona głównie na sytuacji w czarodziejskim świecie i wiedziała, że to nie pora na związki.
Rozmawiały sobie w saloniku aż do nadejścia jej matki, która jako była Potterówna oczywiście zainteresowała się pojawieniem się swojej młodej krewnej. Zaprosiła ją nawet na kolację, od której Kaelie wykręciła się – ale Jamie zamierzała wkrótce złożyć jej wizytę i może pewnego dnia pozna odpowiedzi na te wątpliwości, których dzisiejsza rozmowa nie rozwiała.
| zt.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź