Część kawiarniana - małe stoliki
AutorWiadomość
Część kawiarniana - małe stoliki
Bardziej zaciszny fragment części kawiarnianej. Jako że pomieszczenie to z trzech stron otoczone jest ścianami, otwarte jedynie na część z większymi stolikami, nie da się stąd zobaczyć tego, co dzieje się w sklepie. Okna tej części wychodzą na dziedziniec po przeciwnej stronie niż ulica Pokątna. Na parapetach stoją zadbane kwiaty. Małe, okrągłe, drewniane stoliki ustawione są od siebie w odległości zapewniającej spokój i dyskrecję rozmów. Przy każdym stoliku stoją dwa drewniane krzesła.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:32, w całości zmieniany 2 razy
12.01.57
Mróz oszraniał szyby cukierni, nie dostawał się jednak do jej wnętrza. Przeciwnie - w środku było ciepło i przytulnie, pachniało słodkościami. W części sklepowej ludzie przewijali się dość leniwie, zapewniali jednak stały, całkiem spokojny ruch. Od czasu do czasu dało się słyszeć śmiech czy pisk jakiegoś dziecka w reakcji na jakieś magiczne cuda jakie wyczyniały kolejne słodycze. Na sklepowej witrynie pierniczkowi gracze grali w quidditcha przy pomocy ciasteczkowych piłek. W tym lokalu nie ma wojny, a świat trwa jakby nigdy nic, jakby żadne zło nie istniało.
Bott był w całkiem niezłym humorze. Resztki wczorajszego kaca - dramatycznego, bolesnego, krępującego - minęły już całkowicie. Przyszedł z samego rana, by napiec świeże ciasteczka i ciasta. Miał już zatrudnioną pomoc, choć w kwestii wypieków lubił maksymalnie dużo rzeczy robić samodzielnie. Na jego twarzy błąkał się wesoły uśmiech, nucił jakąś melodię, która strasznie weszła mu dziś w głowę.
Posprzątał akurat stoliki na antresoli, schodził z tacą pełną niedopitych kaw, talerzy po ciastach i brudnych sztućców. Zrobił nawet całkiem zgrabny unik przed latającą kokosanką, która musiała umknąć ze swojego opakowania i już dochodził po tym uniku do pionu, tylko że jakoś noga mu w schodek nie trafiła.
Każde miejsce ma swój wredny schodek i w tym lokalu wredny jest ten siódmy od dołu, najgorszy w świecie. Kontemplując ten fakt, Bott leciał w dół, co gorsza na człowieka. Vincent nie miał być pierwszą osobą, która w tym miejscu oberwała Bottem, zapewne też nie ostatnią, a jednak za każdym razem było mu tak samo głupio.
- ŁAAAAAAAAAAAAAH! - wydał z siebie jedynie wyraz wcześniejszych kontemplacji, w końcu lądując niewygodnie na człowieku. - Przepraszam...
Dorzucił automatycznie, schodząc z człowieka bo niby chuderlawy z niego przypadek, ale jednak jakimś sposobem wcale nie szczególnie lekki.
- Nic panu nie jest? - dodał zaraz patrząc, czy nie wyrządził tym razem jakiejś poważnej krzywdy. Zebrał zaraz sztućce, które szczęśliwie nie trafiły nikomu w oko i spojrzał na koszulę nieznajomego, która zaznała właśnie wspaniałego smaku mieszanki niedopitych kaw. Skrzywił się przy tym, bo przy całym swoim stażu upadania na ludzi i robienia im krzywdy, nigdy nie wiedział jak się zachować.
- Cóż, kawą na koszt firmy chyba tego nie odkupię. - spróbował więc po swojemu zażartować w nadziei, że ów jegomość ma dziś dobry dzień.
Mróz oszraniał szyby cukierni, nie dostawał się jednak do jej wnętrza. Przeciwnie - w środku było ciepło i przytulnie, pachniało słodkościami. W części sklepowej ludzie przewijali się dość leniwie, zapewniali jednak stały, całkiem spokojny ruch. Od czasu do czasu dało się słyszeć śmiech czy pisk jakiegoś dziecka w reakcji na jakieś magiczne cuda jakie wyczyniały kolejne słodycze. Na sklepowej witrynie pierniczkowi gracze grali w quidditcha przy pomocy ciasteczkowych piłek. W tym lokalu nie ma wojny, a świat trwa jakby nigdy nic, jakby żadne zło nie istniało.
Bott był w całkiem niezłym humorze. Resztki wczorajszego kaca - dramatycznego, bolesnego, krępującego - minęły już całkowicie. Przyszedł z samego rana, by napiec świeże ciasteczka i ciasta. Miał już zatrudnioną pomoc, choć w kwestii wypieków lubił maksymalnie dużo rzeczy robić samodzielnie. Na jego twarzy błąkał się wesoły uśmiech, nucił jakąś melodię, która strasznie weszła mu dziś w głowę.
Posprzątał akurat stoliki na antresoli, schodził z tacą pełną niedopitych kaw, talerzy po ciastach i brudnych sztućców. Zrobił nawet całkiem zgrabny unik przed latającą kokosanką, która musiała umknąć ze swojego opakowania i już dochodził po tym uniku do pionu, tylko że jakoś noga mu w schodek nie trafiła.
Każde miejsce ma swój wredny schodek i w tym lokalu wredny jest ten siódmy od dołu, najgorszy w świecie. Kontemplując ten fakt, Bott leciał w dół, co gorsza na człowieka. Vincent nie miał być pierwszą osobą, która w tym miejscu oberwała Bottem, zapewne też nie ostatnią, a jednak za każdym razem było mu tak samo głupio.
- ŁAAAAAAAAAAAAAH! - wydał z siebie jedynie wyraz wcześniejszych kontemplacji, w końcu lądując niewygodnie na człowieku. - Przepraszam...
Dorzucił automatycznie, schodząc z człowieka bo niby chuderlawy z niego przypadek, ale jednak jakimś sposobem wcale nie szczególnie lekki.
- Nic panu nie jest? - dodał zaraz patrząc, czy nie wyrządził tym razem jakiejś poważnej krzywdy. Zebrał zaraz sztućce, które szczęśliwie nie trafiły nikomu w oko i spojrzał na koszulę nieznajomego, która zaznała właśnie wspaniałego smaku mieszanki niedopitych kaw. Skrzywił się przy tym, bo przy całym swoim stażu upadania na ludzi i robienia im krzywdy, nigdy nie wiedział jak się zachować.
- Cóż, kawą na koszt firmy chyba tego nie odkupię. - spróbował więc po swojemu zażartować w nadziei, że ów jegomość ma dziś dobry dzień.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dzisiejszego dnia, nie miał zbyt wielu sprawunków. Pozwalając sobie na nieco dłuższą drzemkę, bardzo niezdarnie zbierał się do normalnego funkcjonowania. Nawet zimne ściany portowej noclegowni nie były w stanie wybudzić go z zaspanego samopoczucia. Czuł pulsujący ból skroni, ociężałość w mięśniach, dokuczliwe zmęczenie uciskające całe sponiewierane ciało. Wczorajszy trening, który sobie zaserwował należał do nieco bardziej wymagających. Ilość ofensywnych zaklęć, połączonych z trudnym, kamiennym terenem, wymagały dużej sprawności fizycznej. Kondycja, którą tak uparcie pielęgnował, zanikała z każdą minutą spędzoną w nowej rzeczywistości. Mężczyzna krzywił na każdy krok; gwałtowny ruch, który przybliżał go do upragnionego wyjścia. Z determinacją narzucił na siebie odzienie wierzchnie wraz z długiem okryciem jesiennego płaszcza. Po drodze, zgarnął jeszcze wybrakowaną paczkę papierosów, aby następnie, pospiesznie ulokować podłużny przedmiot między spierzchniętymi ustami. Żywił ogromną nadzieję, że ziołowe opary pozwolą zneutralizować nieprzyjemne doznanie. Wciągnął kojące strużki niebieskawego dymu, czując jak pobudzające elementy, wnikają w najdrobniejsze szczeliny. Zimno wilgotnego powietrza uderzyło z ogromną siłą. Wiatr owiał wystające członki, a mróz podszczypywał zaczerwienione policzki. Najwspanialsza pora roku zachwycała swymi walorami nieprzygotowanych przechodniów, którzy ochoczo wydobyli się na oblodzone ulice. Dynamicznie przemierzali wyznaczoną odległość, tonąc w pośpiechu serwowanym przez trudną codzienność. Gnali do pracy, odprowadzali dzieci, oczekiwali otwarcia pierwszych witryn i zaprezentowania najpotrzebniejszych przedmiotów. On sam zmierzał w stronę Pokątnej, wykorzystując mało uczęszczane, skrótowe miejsce. Prześlizgnął się przez kamienną, obdrapaną, brudną ścianę, aby po chwili znaleźć się w odpowiednim miejscu. Szedł wzdłuż ściany oglądając przyciągające, kolorowe witryny. Będąc małym chłopcem, za każdym razem stawał im naprzeciw, wyłapując najdrobniejsze szczegóły. Uwielbiał kreatywne i mądre wykorzystanie magii, pozwalające na intensywne generowanie zysków, a także klienteli. Małe sentymenty zachowały się, aż do tej pory, gdyż skryty pod głębokim kapturem, obserwował jak lukrowany ścigający, strzela gola przeciwnej drużynie. Cukiernia wszystkich smaków okazała się miejscem, któremu nie mógł się oprzeć. Czy nie była też idealnym pomieszczeniem na wczesno poranne śniadanie?
Wnętrze pachniało wypiekami, cynamonem, a przede wszystkim świeżymi jabłkami. Cukrowe pyszności uśmiechały się zza przeszklonych lad, a rodzinna atmosfera udzielała się wszystkim zgromadzonym. Mimo dość wczesnej pory, restauracja wydawała się zatłoczona. Rozbiegane dzieci, gawędzący dorośli, pospieszni kupcy, pragnący zatopić swe podniebienie w niebiańskich kremówkach. Z roziskrzonymi oczami i o wiele lepszym humorem zmierzał w głąb lokalu, lecz coś odwróciło jego uwagę. Rosła, niestabilna postać leciała w jego kierunku, spadając wprost z drewnianych schodów. Mężczyzna rozszerzył źrenice w widocznym przerażeniu nie mając możliwości, aby umknąć przed upadającym. Jego krzyk wytrącił go z równowagi, kiedy niepewny ciężar przyczepiał się do jego ciała. Zamarł. Lepka, ciepła ciecz spływała po świeżym ubraniu. Poplamiła jasną koszulę; ozdobiła ciemne spodnie, podłogę oraz fotel stojący nieopodal. Adrenalina wzrosła, atmosfera zgęstniała. Mężczyzna poczuł narastającą presję, zdenerwowanie, chęć krzyku. Nie zmieniając miejsca, pomógł ogarnąć niezdarnego sprzedawcę. – W porządku. – rzucił beznamiętnym głosem, posyłając towarzyszowi gniewne, karcące spojrzenie. Westchnął nieznacznie, a wierzchem dłoni zdrapywał wypukłą warstwę kawy. – Nic się Panu nie stało, Panie… – urwał, gdyż nie znał personaliów ów młodzieńca. Nie zdążył przyjrzeć się jego twarzy, aby zapewnić: – Jestem cały, czego nie mogę powiedzieć o swoim ubraniu. – nie mógł go za to winić, czyż takie sytuacje nie zdarzają się każdemu? Podczas gdy oprawca, nachylił się, aby pozbierać odłamki zastawy, on sam pozwolił sobie na odrobinę pomocy. Pozbierał rozdrobnioną filiżankę, kładąc na metalowej tacy. Otrzepał ręce, które kleiły się od miodu. Wywołany ponownym stwierdzeniem rzucił: – Dobrze. Chyba przyda mi się jakiś pobudzający trunek. Wolałbym ognistą, ale... Niezły macie tu ruch. – ktoś chyba dobrze zarządzał tym biznesem.
Wnętrze pachniało wypiekami, cynamonem, a przede wszystkim świeżymi jabłkami. Cukrowe pyszności uśmiechały się zza przeszklonych lad, a rodzinna atmosfera udzielała się wszystkim zgromadzonym. Mimo dość wczesnej pory, restauracja wydawała się zatłoczona. Rozbiegane dzieci, gawędzący dorośli, pospieszni kupcy, pragnący zatopić swe podniebienie w niebiańskich kremówkach. Z roziskrzonymi oczami i o wiele lepszym humorem zmierzał w głąb lokalu, lecz coś odwróciło jego uwagę. Rosła, niestabilna postać leciała w jego kierunku, spadając wprost z drewnianych schodów. Mężczyzna rozszerzył źrenice w widocznym przerażeniu nie mając możliwości, aby umknąć przed upadającym. Jego krzyk wytrącił go z równowagi, kiedy niepewny ciężar przyczepiał się do jego ciała. Zamarł. Lepka, ciepła ciecz spływała po świeżym ubraniu. Poplamiła jasną koszulę; ozdobiła ciemne spodnie, podłogę oraz fotel stojący nieopodal. Adrenalina wzrosła, atmosfera zgęstniała. Mężczyzna poczuł narastającą presję, zdenerwowanie, chęć krzyku. Nie zmieniając miejsca, pomógł ogarnąć niezdarnego sprzedawcę. – W porządku. – rzucił beznamiętnym głosem, posyłając towarzyszowi gniewne, karcące spojrzenie. Westchnął nieznacznie, a wierzchem dłoni zdrapywał wypukłą warstwę kawy. – Nic się Panu nie stało, Panie… – urwał, gdyż nie znał personaliów ów młodzieńca. Nie zdążył przyjrzeć się jego twarzy, aby zapewnić: – Jestem cały, czego nie mogę powiedzieć o swoim ubraniu. – nie mógł go za to winić, czyż takie sytuacje nie zdarzają się każdemu? Podczas gdy oprawca, nachylił się, aby pozbierać odłamki zastawy, on sam pozwolił sobie na odrobinę pomocy. Pozbierał rozdrobnioną filiżankę, kładąc na metalowej tacy. Otrzepał ręce, które kleiły się od miodu. Wywołany ponownym stwierdzeniem rzucił: – Dobrze. Chyba przyda mi się jakiś pobudzający trunek. Wolałbym ognistą, ale... Niezły macie tu ruch. – ktoś chyba dobrze zarządzał tym biznesem.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Moment upadku zawsze był o tyle dramatyczny, że oczywistym było co nastąpi i mniej więcej dało się przewidzieć konsekwencje, ale nic nie dało się już zrobić. Ot, leciał na drugiego człowieka w nadziei, że uszczerbek na zdrowiu obojga uczestników incydentu będzie niewielki. Już po chwili dorobiwszy się nowych siniaków na kolanach. Choć czy mogą być nowe, jeśli Bertie ma siniaki na kolanach odkąd nauczył się chodzić? Z kolei idąc tym tokiem rozumowania - czy skoro wiecznie ma siniaki na kolanach to kiedykolwiek nauczył się chodzić?
Tak czy inaczej podniósł się, zbierając przy tym rozwalone rzeczy. Spojrzenia klientów mu za szczególnie nie przeszkadzały, nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz zrobił podobne widowisko. Uśmiechnął się lekko do klienta, choć jego spojrzenie nie sugerowało, że zaraz wspólnie będą się z tego śmiać. No cóż.
- Bott. Bertie Bott. - przedstawił się w chwili sugestywnej dość pauzy i spojrzał na koszulę swojego rozmówcy. - Nie, mi nic nie jest. Siniak w tę czy w tamtą. - znów lekko się uśmiechnął, bo w sumie to całkiem miłe, że ów człowiek nawet jeśli się wkurzył to pyta i o jego zdrowie. - Przykro mi. - patrzył przez chwilę na plamę, a na jego twarzy odmalował się wyraz poważnych rozważań, bo czy chłoszczyść nie podziałałoby na taką plamę? Skoro działa na króliczą klatkę... ale z drugiej strony to inny sposób czyszczenia i wolał chyba nie ryzykować, że koszula rozmówcy zaraz kompletnie się zepsuje i ten nie będzie miał w czym wyjść, bo chyba nawet darmowymi kawami by go nie przekonał, że cukiernia jest doprawdy przyjaznym miejscem!
Zbierał zaraz kolejne kawałki, przy pomocy oblanego klienta z resztą i ruszył w kierunku lady.
- Mamy kawę z whisky. Jest mocna i dość ostra w smaku, polecam z dodatkiem karmelowego syropu. - polecił jeden z napojów, które popołudniami schodziły najlepiej. Sam z resztą za nim przepadał jako stały fan bardziej gorzkich i wytrawnych smaków z delikatną tylko nutą słodyczy w roli dodatku.
- Taak. Klienci lubią pojawiać się falami. Albo jest absolutna cisza, albo człowiek za człowiekiem. Ale generalnie jest dobrze. - znów się uśmiechnął, już trochę żywiej, a przy tym dość gwałtownie poruszył tacą, gdyż jego żyjące swoim życiem dłonie najwidoczniej też chciały coś powiedzieć. Na szczęście jednak tym razem nikt nie ucierpiał i Bertie zaraz wstawił ów tacę na zaplecze, żeby ktoś naprawił filiżanki i pozmywał brudne naczynia. - Teraz z resztą nie ma dużego chaosu. W dniu otwarcia drzwi się w sumie nie zamykały. - dodał energicznie. Był dumny ze swojego lokalu, z całego, można to chyba tak już nazwać - sukcesu jaki osiągnął zarówno dzięki fasolkom jak i pozostałej działalności. Przy ladzie niedaleko nich jedna z nowo zatrudnionych dziewczyn rozprawiała o babeczkach z jakąś starszą panią, Bertie z kolei sięgnął po swój sporych rozmiarów kubek z kawą, zwykłą, czarną, acz niestety bez wkładki.
- To co przygotować? - zagadnął jeszcze. Co jest pewne to to, że ten człowiek raczej musi tu wyschnąć. - Można to też na zmywaku spróbować przemyć. - dodał po chwili, choć nie był pewien czy jego rozmówca będzie chciał się moczyć bardziej.
Tak czy inaczej podniósł się, zbierając przy tym rozwalone rzeczy. Spojrzenia klientów mu za szczególnie nie przeszkadzały, nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz zrobił podobne widowisko. Uśmiechnął się lekko do klienta, choć jego spojrzenie nie sugerowało, że zaraz wspólnie będą się z tego śmiać. No cóż.
- Bott. Bertie Bott. - przedstawił się w chwili sugestywnej dość pauzy i spojrzał na koszulę swojego rozmówcy. - Nie, mi nic nie jest. Siniak w tę czy w tamtą. - znów lekko się uśmiechnął, bo w sumie to całkiem miłe, że ów człowiek nawet jeśli się wkurzył to pyta i o jego zdrowie. - Przykro mi. - patrzył przez chwilę na plamę, a na jego twarzy odmalował się wyraz poważnych rozważań, bo czy chłoszczyść nie podziałałoby na taką plamę? Skoro działa na króliczą klatkę... ale z drugiej strony to inny sposób czyszczenia i wolał chyba nie ryzykować, że koszula rozmówcy zaraz kompletnie się zepsuje i ten nie będzie miał w czym wyjść, bo chyba nawet darmowymi kawami by go nie przekonał, że cukiernia jest doprawdy przyjaznym miejscem!
Zbierał zaraz kolejne kawałki, przy pomocy oblanego klienta z resztą i ruszył w kierunku lady.
- Mamy kawę z whisky. Jest mocna i dość ostra w smaku, polecam z dodatkiem karmelowego syropu. - polecił jeden z napojów, które popołudniami schodziły najlepiej. Sam z resztą za nim przepadał jako stały fan bardziej gorzkich i wytrawnych smaków z delikatną tylko nutą słodyczy w roli dodatku.
- Taak. Klienci lubią pojawiać się falami. Albo jest absolutna cisza, albo człowiek za człowiekiem. Ale generalnie jest dobrze. - znów się uśmiechnął, już trochę żywiej, a przy tym dość gwałtownie poruszył tacą, gdyż jego żyjące swoim życiem dłonie najwidoczniej też chciały coś powiedzieć. Na szczęście jednak tym razem nikt nie ucierpiał i Bertie zaraz wstawił ów tacę na zaplecze, żeby ktoś naprawił filiżanki i pozmywał brudne naczynia. - Teraz z resztą nie ma dużego chaosu. W dniu otwarcia drzwi się w sumie nie zamykały. - dodał energicznie. Był dumny ze swojego lokalu, z całego, można to chyba tak już nazwać - sukcesu jaki osiągnął zarówno dzięki fasolkom jak i pozostałej działalności. Przy ladzie niedaleko nich jedna z nowo zatrudnionych dziewczyn rozprawiała o babeczkach z jakąś starszą panią, Bertie z kolei sięgnął po swój sporych rozmiarów kubek z kawą, zwykłą, czarną, acz niestety bez wkładki.
- To co przygotować? - zagadnął jeszcze. Co jest pewne to to, że ten człowiek raczej musi tu wyschnąć. - Można to też na zmywaku spróbować przemyć. - dodał po chwili, choć nie był pewien czy jego rozmówca będzie chciał się moczyć bardziej.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie był przygotowany na tak niefortunną sytuację. Mimo wyjątkowo nieprzystępnego samopoczucia oraz zmęczenia wszystkich części ciała, miał wrażenie, że poprawnie i właściwie odbiera rzeczywistość. Zauroczył się niebiańską atmosferą; zapatrzył na lukrowane eklerki, pokaźne, owocowe bezy oraz szarlotki, które uwielbiał najbardziej. Nie zarejestrował, iż w pobliżu może czaić się nieoczekiwane niebezpieczeństwo. Gdy niewładne ciało przycisnęło go do ziemi, zamrugał kilkukrotnie sprawdzając czy nie ma żadnych obrażeń. Prawa ręka pulsowała rytmicznym bólem, lecz wiedział, że będzie to tylko chwilowe stłuczenie. Ciepło brunatnego płynu rozpływało się po całości niebieskiej koszuli, zahaczając o materiał grubych spodni. Oszołomiony i zdziwiony podniósł się do pionu, próbując zweryfikować przebieg wydarzeń. Patrzył na kelnera zatrwożonym lekko zdenerwowanym wzrokiem, biorąc do ręki pozostałą na tacy serwetkę. Napełniając płuca filtrującym powietrzem, próbował pozbyć się przeklętej plamy, ścierając drobiny zmielonej kawy. Czy dzień nie mógł zacząć się jeszcze lepiej? Westchnął ciężko, kiwając głową z niedowierzaniem. Zadając konkretne pytanie zanurkował do ziemi, zbierając porcelanowe odłamki. Gdy młody mężczyzna przedstawił się wymownym nazwiskiem, ciemnowłosy ściągnął brwi i na chwilę odłożył rozbielone kawałki. Uniósł głowę i wcisnął roziskrzone błękitem oczy w charakterystyczne rysy twarzy. Odezwał się niepewnie: – Zaraz, zaraz. Bertie Bott? – powtórzył tak, jakby niedosłyszał ostatnich zgłosek. Po chwili kontynuował: – Bertie Bott, syn Samanthy Bott, chłopak, którego woziłem w wózku, kiedy ledwo otworzył oczy? – niedowierzał. Wszystkie wspomnienia powróciły niemalże natychmiastowo. To musiał być on, młody odkrywca, zadający całą masę nurtujących pytań. Chodzący za łamaczem, gdy wraz z rodziną znajdowali się w ich mieszkaniu. Pożyczający książki, ulubione zabawki, ekscytujące przedmioty. Rineheart podniósł się do góry, nie mogąc powstrzymać niewiarygodnego uśmiechu. Patrząc wprost na chłopaka przedstawił się: – Vincent Rineheart. Pamiętasz mnie? – grzeczność wymagała wystawienie i uściśnięcie dłoni. On sam czekał na jego reakcje, aby następnie złapać go w ramiona. – Nie wierzę, że to ty i że spotykamy się w takich okolicznościach! A plamą zupełnie się nie martw, zejdzie. – uzupełnił, gdy ponownie powrócił do tematu wypadku. Cały czas przyglądał się sylwetce młodzieńca wyłapując tak wyraźne zmiany. Wyrósł na przystojnego mężczyznę, zarządzającego swoim własnym biznesem. Mimo wszystko, pomiędzy urwanymi wspomnieniami, widział go kilkanaście lat wstecz. Rozbawionego, szalonego i roztargnionego. Czasami lekkomyślnego, wracającego z poobijanymi kolanami i podrapanymi przedramionami. Beztroskiego dzieciaka, pragnącego zbyt wcześnie dotknąć i zasmakować dorosłości. Odkąd kilka spraw zaczęło się komplikować, nie mieli ze sobą kontaktu. Co więcej? Przez jedenaście lat nie było go na macierzystych terenach; był to czas, w którym młody biznesmen przeżywał swe najpiękniejsze chwile. Kolejny raz fakt jego nieobecności okazał się zajmujący i przerażający. Ruszył za właścicielem w stronę obszernej lady. Odłożył odłamki i oparł się o płaskie podłoże. Uśmiechnął się na wieść dostępności napojów bardziej wyskokowych: – Brzmi całkiem dobrze. Musisz napić się ze mną, stawiam. Wiem, że jesteś w pracy, ale kilkanaście minut nie powinno zatrzymać ruchu. Jak coś to ci pomogę. – zapewnił rozglądając się za wolnym stolikiem. Kilka osób i większych rodzin opuściło pomieszczenie, pędząc do własnych obowiązków. Wystarczyło zestawić użytą zastawę i zająć najlepsze miejsce – najlepiej w okolicy okna. Zrobił krok do przodu odwracając głowę w stronę Botta: – Ogarnę ten stolik po prawo. Przygotuj zaopatrzenie. – ruszył w stronę stolika, zestawiając jego zawartość. Myślami powędrował do niedawnej opowieści o popularności ów miejsca. Widać było, że radził sobie wręcz fantastycznie, a klienci przez cały dzień zaszczycają swoją obecnością. Żałował, że nie mógł być na uroczystym otwarciu; miał czas, aby nadrobić. Zniósł naczynia i poprosił barmankę o kawałek wilgotnej szmatki. Przetarł ladę z niewymuszoną precyzją i zasiadł ka krzesełku czekając na towarzysza. Miał mu wiele do opowiedzenia. Zapewne on odwdzięczy się tym samym.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Trochę dziwnie się poczuł, kiedy zrozumiał, że rozmówca zna go bardzo dobrze, a on nadal nie ma bladego pojęcia z kim ma do czynienia. Zmarszczył brwi, choć mimo wszystko rozbawiony wciąż się uśmiechał.
- Okej, zacząłem już czuć się bardzo dziwnie. - przyznał, śmiejąc się przy tym bo myśl, że obcy człowiek stojący właśnie na przeciwko woził go w wózku jako niemowlaka była... eee dziwna. W sumie skojarzyła mu się z tymi wszystkimi ciotkami, co to lubią opowiadać, jak to słodkiego chłopca woziły na spacerki, czy cośtam. - Lepiej powiedz kim jesteś.
Dodał zaraz ciekawsko, przechodząc przy tym na ty skoro tak dobrze się znają.
Zaraz znów uśmiechnął się szeroko, kiedy padło znajome imię. Z ojcem chłopaka i jego siostrą miewał do czynienia przez wzgląd na Zakon do tej pory, z nim samym z kolei dawniej miał najlepszy kontakt, ten jednak się zerwał wraz z jego wyjazdem.
- Ty wyjechałeś po świecie ganiać, co się stało, co tu robisz, znudziło ci się? - spytał zaraz. Choć jego twarz lekko spochmurniała przy kolejnych słowach. No, połowicznie i trochę na wyrost, bo z Berta nie jest, nie był i nie będzie dobry aktor.
- No, nie odezwałeś się że wracasz to spotykamy się tak. - powiedział, choć zaraz znów się uśmiechał. - Będziesz musiał mi za to sporo poopowiadać.
Dodał zaraz, bo uwielbiał opowieści z podróży. Wszystkich. Jego samego wiecznie ciągnęło w każdą stronę świata, choć póki co raczej trzymał się Wysp Brytyjskich. Zaraz ruszyli i oddał na zmywak potłuczone rzeczy.
- Nooo... - zastanowił się, bo wizja go kusiła, ale w sumie w lokalu było dość spokojnie i pracownicy raczej dawali sobie radę. Nie miał też nad sobą żadnego szefa, który mógłby zacząć marudzić, że Bott w czasie pracy siada sobie na pogaduszki. - Okej. Tylko jak będzie trzeba to odejdę do klientów. - skinął lekko i też kiedy Vincent poszedł, zagadał dziewczynę przy kasie, że jeśli nie zauważy, a zrobi jej się za duża kolejka to ma go po prostu wołać. Zaraz wziął jedną z lokalowych kafeterek, z tych większych żeby za jednym zamachem zrobić dwie kawy i przygotował za jej pomocą napar. Zaraz w wysokich, szklanych kubkach połączył go z whisku i dolał zgodnie z własną zapowiedzią odrobinę karmelowego syropu, który powinien ładnie kontrastować z cierpkością całości.
Zaraz pomaszerował z dwoma napojami w kierunku gotowego już stolika.
- Nie szukasz pracy? - zaśmiał się wesoło na pięknie posprzątany mebel i tym razem bezwypadkowo postawił naczynia i rozsiadł się na przeciwko Vincenta. Nie za często mu się zdarzało samemu zajmować miejsce w kawiarnianej części swojego lokalu, tu było zdecydowanie ciszej niż przy sklepowych półkach. Spokojniej.
- Nooo to chyba czas, żebyś się wytłumaczył co robiłeś kiedy cię nie było i opowiedział o najgłupszych rzeczach jakie wyprawiałeś. - zadecydował Bertie, palcami lekko stukając o bok kubka.
- Okej, zacząłem już czuć się bardzo dziwnie. - przyznał, śmiejąc się przy tym bo myśl, że obcy człowiek stojący właśnie na przeciwko woził go w wózku jako niemowlaka była... eee dziwna. W sumie skojarzyła mu się z tymi wszystkimi ciotkami, co to lubią opowiadać, jak to słodkiego chłopca woziły na spacerki, czy cośtam. - Lepiej powiedz kim jesteś.
Dodał zaraz ciekawsko, przechodząc przy tym na ty skoro tak dobrze się znają.
Zaraz znów uśmiechnął się szeroko, kiedy padło znajome imię. Z ojcem chłopaka i jego siostrą miewał do czynienia przez wzgląd na Zakon do tej pory, z nim samym z kolei dawniej miał najlepszy kontakt, ten jednak się zerwał wraz z jego wyjazdem.
- Ty wyjechałeś po świecie ganiać, co się stało, co tu robisz, znudziło ci się? - spytał zaraz. Choć jego twarz lekko spochmurniała przy kolejnych słowach. No, połowicznie i trochę na wyrost, bo z Berta nie jest, nie był i nie będzie dobry aktor.
- No, nie odezwałeś się że wracasz to spotykamy się tak. - powiedział, choć zaraz znów się uśmiechał. - Będziesz musiał mi za to sporo poopowiadać.
Dodał zaraz, bo uwielbiał opowieści z podróży. Wszystkich. Jego samego wiecznie ciągnęło w każdą stronę świata, choć póki co raczej trzymał się Wysp Brytyjskich. Zaraz ruszyli i oddał na zmywak potłuczone rzeczy.
- Nooo... - zastanowił się, bo wizja go kusiła, ale w sumie w lokalu było dość spokojnie i pracownicy raczej dawali sobie radę. Nie miał też nad sobą żadnego szefa, który mógłby zacząć marudzić, że Bott w czasie pracy siada sobie na pogaduszki. - Okej. Tylko jak będzie trzeba to odejdę do klientów. - skinął lekko i też kiedy Vincent poszedł, zagadał dziewczynę przy kasie, że jeśli nie zauważy, a zrobi jej się za duża kolejka to ma go po prostu wołać. Zaraz wziął jedną z lokalowych kafeterek, z tych większych żeby za jednym zamachem zrobić dwie kawy i przygotował za jej pomocą napar. Zaraz w wysokich, szklanych kubkach połączył go z whisku i dolał zgodnie z własną zapowiedzią odrobinę karmelowego syropu, który powinien ładnie kontrastować z cierpkością całości.
Zaraz pomaszerował z dwoma napojami w kierunku gotowego już stolika.
- Nie szukasz pracy? - zaśmiał się wesoło na pięknie posprzątany mebel i tym razem bezwypadkowo postawił naczynia i rozsiadł się na przeciwko Vincenta. Nie za często mu się zdarzało samemu zajmować miejsce w kawiarnianej części swojego lokalu, tu było zdecydowanie ciszej niż przy sklepowych półkach. Spokojniej.
- Nooo to chyba czas, żebyś się wytłumaczył co robiłeś kiedy cię nie było i opowiedział o najgłupszych rzeczach jakie wyprawiałeś. - zadecydował Bertie, palcami lekko stukając o bok kubka.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zareagował zdecydowanie zbyt żywiołowo. Czyżby pobudzające opary wylanej kawy tak bardzo zmotywowały go do działania? Nie dowierzał w zaistniały zbieg okoliczności. Od jakiegoś czasu, dziwne sytuacje stawały się niemalże nieodłączną codziennością. Wpatrywał się w szczupłą sylwetkę towarzysza, odnajdując i odgadując zapomniane podobieństwa. Migawki wspomnień piętrzyły się w odmętach umysłu, nadając zupełnie nowe życie. Przyglądał się dawnym perypetiom – kolorowe wizje dotyczyły niedzielnych wizyt w ciasnym mieszkaniu, popołudniowych spacerów, czytania i opowiadania ostatniej, ulubionej, przygodowej historii. Odpowiadania na pytania odnośnie szkoły, zajęć, magii, o które młodzieniec tak zawzięcie wypytywał. Przyjemne, nostalgiczne, nieinwazyjne obrazy, dodające delikatnego piękna ów spotkaniu. Dobrze Cię widzieć. Mężczyzna zaśmiał się wymownie. W żadnym wypadku nie miał żadnych, niecnych zamiarów. Tym bardziej nie zależało mu, aby wyjść na dziwaka. Dołączył do rozweselonego właściciela i klepiąc go po ramieniu wyrzucił: – Wybacz, mam dziś zdecydowanie zbyt dużo energii. To chyba przez tą kawę. – kątem oka wskazał na obszerną plamę na samym środku koszuli. Zapomniał o niedawnym, niefortunnym wydarzeniu, przechodząc dalej. Niepewna chwila typowej konsternacji, wdarła się między dwie sylwetki. Miał nadzieję, że pamięta dawne czasy i rozpozna sylwetkę zaginionego przyjaciela. Mimo młodego wieku spędzał z nim najwięcej czasu; niekiedy nie chcąc opuścić niewielkiego pokoju. A teraz? Zmienił się, odnalazł swoje powołanie, zadbał o przyszłość. Niesamowite, prawda? Nie spuszczał wzroku z rozbawionej twarzy. Kolejne pytanie nie było zaskoczeniem. Nie lubił na nie odpowiadać, lecz nie chciał psuć zbyt dobrej atmosfery. Opierając bok o skrawek długiej lady, westchnął ciężko, aby odpowiedzieć: – Ileż można tułać się po świecie. – nerwowy śmiech i machnięcie ręką mogły wskazywać na delikatne zakłopotanie oraz kłamstwo. Unikał opowieści o prawdziwych powodach powrotu, wolał przedstawić mu jedynie zdawkowe fakty. Całość zaplanowanego powrotu wymykała się spod kontroli. Nie widział rodziny, nie przywitał znajomych. Błąkał się po macierzystych terenach szukając wybaczenia oraz odkupienia. – Postanowiłem zajrzeć na stare śmieci, zobaczyć jak sobie radzicie. – albo przeciwnie, jak zmieniło się wasze życie. Na jakie niebezpieczeństwa narażacie się każdego dnia. Ile wycierpieliście; jak dużo wydarzeń wpłynęło na wasze losy. Elementów, o których prawdopodobnie nigdy się nie dowie. – Oj takie wyjazdy raczej nigdy się nie nudzą, musisz się kiedyś przekonać. – zażartował wychodząc z dość niestandardową i nieświadomą propozycją. Ulokował wzrok na przeciwległej ścianie, próbując uspokoić napływające emocje i negatywne myśli. Trochę się pogubiłem, ale nie musisz tego wiedzieć. – Nie ma problemu, dziś pytaj o co chcesz. – krzyknął, gdy chłopak ginął za ścianą zmywaka. Podał mu ostatnie odłamki i zaczekał na dalsze kroki. Kawiarniane życie ciągnęło się własnym rytmem. Cudownie obserwowało się beztroskich ludzi, idących własnym, nieprzerwanym torem codzienności. Szczere uśmiechy, swobodne rozmowy, brak jakichkolwiek, widocznych zmartwień. Powrót towarzysza oraz niewinna propozycja, wsunęła na jego twarz zakłopotanie i nutę zastanowienia. Nie mógł dać się prosić. Rineheart co jakiś czas, zachęcał go specyficznym poruszeniem brwi i oddalaniem się w stronę wyznaczonego stolika. – Nie ma sprawy, nie będę cię zatrzymywać. – zapewnił unosząc dłonie do góry, kiedy stał już przy upatrzonym, drewnianym blacie. Zaczął skrupulatnie przygotowywać idealne miejsce. Ustawiać krzesła, ścierać okruszki, zestawiać zużytą zastawę, aby znaleźć miejsce na nowe, wspaniałe rarytasy. Kończąc pracę, zaniósł pożyczone elementy do uśmiechniętej kasjerki i usiadł bokiem na jednym z krzeseł. Wyczekiwany zjawił się niezwykle szybko niosąc pachnący napitek. Walory wizualne skłaniały do szybkiego spróbowania. – Niesamowite! – rzucił niemalże szeptem, lecz zabawne stwierdzenie otrzeźwiło zgubione myśli. – Jeśli zechcesz mnie zatrudnić, chyba nie odmówię. Ale nie mogę ci obiecać, że zanotujesz duże braki w tych wszystkich wspaniałościach. – nie przepadał za słodyczami, lecz te przyciągały uwagę. Ujął naczynie w obie dłonie ogrzewając się przyjemnym ciepłem. Słodka woń karmelu, pomieszana z kropelkami alkoholu wydawała się zbawiennym, rozbudzającym trunkiem. Zajmując nieco wygodniejszą pozycję, prześlizgnął się po twarzy cukiernika. Szybko przeszedł do sedna, zadał kolejne dość oczywiste pytanie. Mężczyzna zamilkł na chwilę, aby zamoczyć usta w idealnej cieczy. Spoglądając na kubek, ozdobił je cieniem uśmiechu i przeszedł do wypowiedzi: – Sporo się działo. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że tak wiele. Co mogę ci powiedzieć? Głównie tułałem się po świecie. – zatrzymał, aby pokręcić głową z niedowierzaniem. – Europa, skrawki Azji, Afryki. Nie wiem czy to coś szczególnego. Wracałem tutaj z kraju, w którym normalną, codzienną temperaturą było czterdzieści stopni. A tutaj? Przywitała mnie okrutna zima. – spojrzał za okno, przyglądając się usypanym zaspom. Przerzucił błękit tęczówek na lico przyjaciela i dorzucił żartobliwe, trochę odwracając uwagę: – Nie masz na sprzedaż jakiegoś szalika? – dobrze wiedział, że Bott pociągnie go za język i nie da odjeść od teamtu. Dziwne, opowiadanie o wyjeździe nie należało do najłatwiejszych. Nie czuł się swobodnie, chyba wstydził. A może bał oceny oraz reakcji?
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Od pewnego czasu ludzie w życiu Bertiego dość regularnie znikali i pojawiali się ponownie. Coś było w tym, podróże pociągały, czasem także nieszczęśliwe zdarzenia lgnęły do kolejnych osób. I powroty, choć w ostatnich miesiącach stawały się dość częste, nie powszechniały. Nie mogłyby, każda widziana po latach twarz niosła ze sobą inne wspomnienia, inne emocje, wróżyła inne plany na najbliższą przyszłość. Teraz więc Bott szczerzył się wesoło, bo zwyczajnie liczył na garść dobrych opowieści i śmiał się z dość dziwacznej reakcji Vincenta, na swój sposób także ciepłej jak wspomnienia dzieciństwa jakie ich w pewnym stopniu wiązały.
- To na pewno, potrafi dać kopa. - zapewnił, zaraz jednak kierując się do lady. Ocenił spojrzeniem kolejkę, ale nie było dramatu, zaniósł więc naczynia do kuchni żeby ktoś się nimi zajął i już niebawem razem siedzieli przy niewielkim stoliku na uboczu sali kawiarnianej. Samo pomieszczenie było dość małe, miało jednak swoisty spokój, który Bertie bardzo cenił. Okno kamienicy wychodziło tutaj na dziedziniec na którym w tej chwili bawiły się akurat jakieś dzieciaki, przerzucając między sobą piłkę.
- Chyba dosyć długo. - uśmiechnął się zaraz weselej, nie odczytując znaków, nigdy nie był w tym zbyt dobry. A może liczył, że zło jakie działo się w Londynie to już całe zło tego świata i nigdzie dalej nie może dziać się tragedia, bo tego przecież byłoby już za wiele.
- Hmm, różnie jak widać. W moim wypadku całkiem dobrze. Trochę zajęło zanim gdzieś usiadłem, a ten lokal ma w sumie dopiero dwa miesiące ale wierzę, że jakoś się utrzyma. - dodał, póki co myśląc jedynie o finansowym obrocie i tym, co dzieje się w środku, nie o fakcie że jacyś psychopaci (nawet dość konkretni psychopaci) wysadzili dwie inne cukiernie w okolicy w powietrze. - Choć jeśli nie znajdę sensownego księgowego to runie dość szybko.
Dodał, wzdychając ciężko, bo póki co robił to sam, pytał dość często o rady i pomoc Floreana i jakoś to było, ale ostatecznie... no cóż, ostatecznie nie było lekko, Bertie był gapą i to czego najbardziej się bał to właśnie, że przez jakieś swoje niedopatrzenie wyjdzie ze wszystkiego klęska.
- Pewnie kiedyś spróbuję. - zawsze marzył o podróżach, tych odległych których zaledwie namiastką byłyby jego obecne wypady na motorze w odleglejsze części Wielkiej Brytanii. Te marzenia póki co musiały jednak pójść w odstawkę, raczej nie czułby się dobrze nie będąc na miejscu, kiedy w kółko dużo się tu dzieje, kiedy może być potrzebny. No i biznes sam się nie rozkręci przecież.
- Najdziwniejsze miejsce w jakim byłeś? - wypalił od razu, kiedy dane mu było rzucić pierwszym pytaniem o odległe podróże Vincenta. - I najdziwniejsi ludzie na jakich trafiłeś.
Lubił takie historie, dziwne, na granicy realności.
- Spokojnie, pierwsza zasada cukiernictwa jest taka że nadmiar cukru brzydnie. - uśmiechnął się lekko, bo w sumie to była prawda. Lubił piec i gotować, ale nie jadał jakoś nadmiernie dużo, nie lubił się przesładzać i w sumie to generalnie preferował te bardziej cierpkie smaki. - A poważnie gdybyś potrzebował to mam jeszcze niewielkie braki w ludziach. - przyznał jeszcze, całkiem luźno, bo raczej żartowali i nie sądził jakoś żeby Rineheart postanowił nagle zostać kelnerem.
- Dawno wróciłeś? - spytał zaraz na wspomnienie o zimie, choć wszystkich słów słuchał uważnie. Dla niego Afryka czy Azja były lądami z wyobrażeń, mógł o nich czytać czy słuchać, nie dotknięte i nie zobaczone pozostawały wizjami z bajek. Które niewątpliwie kiedyś urzeczywistni.
- Zgłoś się do mamy, na bank ma nadzierganych z tuzin. - zaśmiał się zaraz na pytanie. - Gdzie spędziłeś najwięcej czasu i co tam robiłeś? - wrócił jednak zaraz do głównego tematu, popijając swojej kawy.
- To na pewno, potrafi dać kopa. - zapewnił, zaraz jednak kierując się do lady. Ocenił spojrzeniem kolejkę, ale nie było dramatu, zaniósł więc naczynia do kuchni żeby ktoś się nimi zajął i już niebawem razem siedzieli przy niewielkim stoliku na uboczu sali kawiarnianej. Samo pomieszczenie było dość małe, miało jednak swoisty spokój, który Bertie bardzo cenił. Okno kamienicy wychodziło tutaj na dziedziniec na którym w tej chwili bawiły się akurat jakieś dzieciaki, przerzucając między sobą piłkę.
- Chyba dosyć długo. - uśmiechnął się zaraz weselej, nie odczytując znaków, nigdy nie był w tym zbyt dobry. A może liczył, że zło jakie działo się w Londynie to już całe zło tego świata i nigdzie dalej nie może dziać się tragedia, bo tego przecież byłoby już za wiele.
- Hmm, różnie jak widać. W moim wypadku całkiem dobrze. Trochę zajęło zanim gdzieś usiadłem, a ten lokal ma w sumie dopiero dwa miesiące ale wierzę, że jakoś się utrzyma. - dodał, póki co myśląc jedynie o finansowym obrocie i tym, co dzieje się w środku, nie o fakcie że jacyś psychopaci (nawet dość konkretni psychopaci) wysadzili dwie inne cukiernie w okolicy w powietrze. - Choć jeśli nie znajdę sensownego księgowego to runie dość szybko.
Dodał, wzdychając ciężko, bo póki co robił to sam, pytał dość często o rady i pomoc Floreana i jakoś to było, ale ostatecznie... no cóż, ostatecznie nie było lekko, Bertie był gapą i to czego najbardziej się bał to właśnie, że przez jakieś swoje niedopatrzenie wyjdzie ze wszystkiego klęska.
- Pewnie kiedyś spróbuję. - zawsze marzył o podróżach, tych odległych których zaledwie namiastką byłyby jego obecne wypady na motorze w odleglejsze części Wielkiej Brytanii. Te marzenia póki co musiały jednak pójść w odstawkę, raczej nie czułby się dobrze nie będąc na miejscu, kiedy w kółko dużo się tu dzieje, kiedy może być potrzebny. No i biznes sam się nie rozkręci przecież.
- Najdziwniejsze miejsce w jakim byłeś? - wypalił od razu, kiedy dane mu było rzucić pierwszym pytaniem o odległe podróże Vincenta. - I najdziwniejsi ludzie na jakich trafiłeś.
Lubił takie historie, dziwne, na granicy realności.
- Spokojnie, pierwsza zasada cukiernictwa jest taka że nadmiar cukru brzydnie. - uśmiechnął się lekko, bo w sumie to była prawda. Lubił piec i gotować, ale nie jadał jakoś nadmiernie dużo, nie lubił się przesładzać i w sumie to generalnie preferował te bardziej cierpkie smaki. - A poważnie gdybyś potrzebował to mam jeszcze niewielkie braki w ludziach. - przyznał jeszcze, całkiem luźno, bo raczej żartowali i nie sądził jakoś żeby Rineheart postanowił nagle zostać kelnerem.
- Dawno wróciłeś? - spytał zaraz na wspomnienie o zimie, choć wszystkich słów słuchał uważnie. Dla niego Afryka czy Azja były lądami z wyobrażeń, mógł o nich czytać czy słuchać, nie dotknięte i nie zobaczone pozostawały wizjami z bajek. Które niewątpliwie kiedyś urzeczywistni.
- Zgłoś się do mamy, na bank ma nadzierganych z tuzin. - zaśmiał się zaraz na pytanie. - Gdzie spędziłeś najwięcej czasu i co tam robiłeś? - wrócił jednak zaraz do głównego tematu, popijając swojej kawy.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To prawda, podróże przyciągały, a następnie wciągały odważnych śmiałków, którzy zdecydowali się na ich rozpoczęcie. Różniły się jedynie motywem – jedni pragnęli poszerzyć horyzonty, odkryć nowe miejsca, zapoznać z nieznanym obliczem otaczającego świata. Drudzy wykonywali szereg absorbujących obowiązków. Trzeci poszukiwali alternatywnej drogi ucieczki od doczesnych, niesprzyjających problemów. Należąc do ostatniej grupy, dość szybko powiązał ze sobą wszystkie przyczyny. Rozpoczęcie wyprawy nie należało do pozytywnych przeżyć. Nagłe opuszczenie rodziny, znajomych, codziennych obowiązków. Brak jakiejkolwiek informacji odnośnie podejmowanych zamiarów. Zniknięcie z macierzystych terenów – gwałtownie, bez słowa. Wypłynięcie w nieznane bez żadnego doświadczenia, przygotowania, ani planu. Podjęcie ryzyka, które mogło skończyć się tragedią. Przeżył. W tym momencie raczył mężczyznę wnikliwym, intensywnym spojrzeniem. Na nowo uczył się zmienionej twarzy, podziwiał przemianę. Uświadamiał sobie jak wiele momentów przeminęło bezpowrotnie. Chwil, w których nigdy nie uczestniczył. Odwzajemnił uśmiech w postaci bladego, zamyślonego grymasu i rzucił: – W takim razie brzmi jeszcze bardziej intrygująco. – przyznał, słysząc krótkie zapewnienie. Opierając się o ladę, lustrował kolejne korki znajomego; doglądał obszernego pomieszczenia. Badał czy będzie im dane zamienić kilka spokojnych, swobodnych słów. Nie czekali zbyt długo, przyjazne umiejscowienie spełniało wszystkie oczekiwania. Wielkość, dobre oświetlenie, widok na obszerny front kamienicy. On też zwrócił uwagę na hałasujące jednostki; pozwalały skoncentrować myśli w jednym punkcie. Przez chwilę wydawały się nieco rozproszone, a on całkowicie wyłączony: – Jedenaście lat. – powiedział swobodnie, lecz dość beznamiętnie. Ułożył dłonie na rozgrzanym kubku pełnym aromatycznego płynu. Jego niesamowity zapach pobudzał łaknienie, chęć spróbowania czegoś o słodkim smaku. Unosząc kubek, umoczył usta, spoglądając przez zmrożoną szybę. Ciężko było przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości, która od niedawna stała się nieodłączną towarzyszką. Miał jedynie nadzieję, że okrutny los, niefortunne zdarzenia omijały młodego cukiernika. Trzymały się od niego z daleka. Uniósł brew zaintrygowany, przysłuchując się kolejnej wypowiedzi. Przeniósł błękitne tęczówki na twarz towarzysza, sprawdzając czy na pewno nie kłamie. Wystarczyły mu dwa miesiące, aby rozkręcić tak prosperujący biznes? – Dwa miesiące? – kręcił głową z niedowierzaniem. Długie palce obijały się o ciepłe szkło. – Jestem pod wrażeniem, że rozkręciłeś to miejsce tak szybko. Wydaje się być bardzo popularne i oblegane. Wypada mi tylko pogratulować. – dodał z wyraźnym podekscytowaniem. Cieszył się, że odnalazł pasję, miejsce na ziemi. Pochłonęło go zajęcie, zabierające czas. Rozwijające, kształcące, a przede wszystkim satysfakcjonujące. Przedstawiał obserwacje, które rzuciły mu się w oczy, kiedy zafascynowany, przekraczał próg malowniczej cukierni. Zaraz potem kontynuował: – Jeżeli trafię na kogoś godnego zaufania, szwędając się po okolicy, od razu wyślę go do ciebie. – uśmiechnął się subtelnie, upijając kolejny łyk. – Aha, i na pewno zmuszę go, aby nie zaśpiewał zbyt dużo za swoje usługi. Wiem jak cwani potrafią być ci, którzy znają się na pieniądzach. – przebiegli, wymagający i uparci. Uwielbiający stawiać nieprzekraczalne warunki, żądać bagatelne kwoty za swe niewymierne usługi. Miewał z nimi do czynienia i nie były to zbyt przyjemne wspomnienia. – To kiedyś przyjdzie szybciej niż się tego spodziewasz. - miał taką nadzieję, a wypowiedź miała dodać mu otuchy. Wiedział, że trzymają go obowiązki. A może sytuacja w kraju? Nie był to moment sprzyjający beztroskim wyjazdom. Ludzie obawiali się konsekwencji, zamkniętych granic, utrudnionego powrotu. Żyli obawami, nie chcieli odchodzić od obowiązków, zostawiać dobrze prosperującego życia. Nie byli odważni, lecz nie dziwił się ów sytuacji. Sam będąc młodszą wersją siebie, zapewne nie posunąłby się do tak radykalnych korków. Dopiero okrutne pobudki zmusiły go do prawdziwej ucieczki. Niektórzy nazywali to tchórzostwem. – O kochany, najdziwniejsze miejsce? Trochę ich było. Hmm… – zamyślił się na chwilę. – Zacznę może od ludzi. Na pierwszą z myśli przychodzą mi egipscy handlarze. Bardzo specyficzny naród, z którym łatwo się targować. Wciskają ci do ręki najdziwniejsze przedmioty, imitujące te oryginale z Europy. Dasz wiarę? Co więcej, prawie wszystko przehandlowują na zwierzęta. Kozy, konie, wielbłądy. Te ostatnie są najbardziej wartościowe – widząc piękną kobietę o orientalnej, nietypowej urodzie, ofiarują za nią cały majątek. – pokręcił głową z niedowierzaniem. – Dlatego jeżeli weźmiesz kiedyś za żonę blondynkę i zechcesz zabrać ją do słonecznego Egiptu, zaproponuj jej zmianę koloru włosów. Będzie bezpieczniej. – zaśmiał się, a kolejny łyk przepłynął przez gardło. – Zdarzają się też porwania. – dodał już trochę bardziej zaniepokojony, unosząc brwi do góry. Dziwne przygody były mu pisane. – Co do miejsca, kiedyś zdejmowaliśmy klątwę w jakiejś małej wiosce w południowej Francji. Nie jestem w stanie powtórzyć jej nazwy bez połamania języka. Nie mam pojęcia jak się tam dostaliśmy, ale była odcięta od jakiejkolwiek cywilizacji. Była zima, dlatego otoczenie nie wyglądało zbyt przyjaźnie. Gołe pnie drzew, zgniła trawa, błotniste drogi i przedziwne usypiska, z którymi wiązała się cała historia. – odetchnął, aby złapać powietrze. – Było tam tylko kilka domów na krzyż. Bardzo zaniedbanych, starodawnych, wyglądających na opuszczone. Wiem, że byli tam ludzie, obserwowali nas z progu. Niekiedy próbowali przekazać starodawnym francuskim, że w pobliżu żyje diabeł. Że zabił już pól wioski, zwierzęta. Porywa dzieci. Przedziwne brednie. – machnął ręką, kręcąc głową z niedowierzaniem. Takie historie zdarzały się na porządku dziennym, dla doświadczonych łamaczy były jedynie faktem, potwierdzającym problem. – Nie wiedzieliśmy ile w tym prawdy, ale poddaliśmy się zleceniu. Okazało się, że dziwne usypiska to podziemne katakumby, pozostałości, bo dawnych bitwach, zamieszkach, ciężko mi powiedzieć. Nigdy czegoś takiego nie widziałem – pozrzucane przedmioty, kości, faktyczne pozostałości… Autentycznie bałem się co nas czeka. Była tam jedna z plugawszych klątw jakie przyszło mi zdejmować. Działaliśmy w czwórkę. Kilka prezentów nadal widnieje na moim ciele. – uśmiechnął się mizernie nie chcą wystraszyć towarzysza. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie powiedział mu czym naprawdę się zajmuje: – Ach, zapomniałem dodać. Jestem Łamaczem Klątw. – dopowiedział szybko. – Po godzinach sprzedaje ingrediencje. Jakbyś czegoś potrzebował, śmiało. – była to odpowiedź na wcześniejsze pytanie na temat pracy. Niezwykle cenił uprzejmość cukiernika, jednakże w takim zawodzie nie sprawdziłby się zbyt długo. Nie usiedziałby w miejscu, odstraszałby klientów swoim zmiennym nastrojem. Dzisiejszy dzień był niesamowitym wyjątkiem. Spoglądał na twarz młodzieńca, wypatrując jego reakcji. Czy miał go za wariata? Czy sprawiał wrażenie obcego, niepasującego, nietypowego? Na kolejne pytanie mężczyzna zamyślił się na moment, jakby określenie daty sprawiało mu prawdziwą trudność. – Z początkiem stycznia. Czyli dość niedawno. – czas pędził nieubłaganie, a on nie mógł się temu nadziwić. – O właśnie, co tam u Pani Bott? Jest zdrowa, jak się ma, nie dokuczacie jej za bardzo? – ożywił się na chwilę. Uwielbiał Samanthę odkąd pierwszy raz pojawiła się w ich domu. Była o wiele lepsza niż ciotka Sara, przynosiła o wiele smaczniejsze ciasteczka. Zawsze służyła rada, dobrym słowem i uściskiem otuchy. Zastępowała kobiecy, wychowawczy pierwiastek. – Muszę ją kiedyś odwiedzić. – niewątpliwe sentyment pozostał. Miał nieodparte wrażenie, że mogłaby zareagować pozytywnie. – Sporo przesiedziałem we Francji oraz Włoszech. To tam dokształcałem się jako Łamacz, rozwiązywałem pierwsze zadania. Później epizodyczne kraje, aby na kilka lat wstecz przenieść się w okolice Arabii i wspomnianego Egiptu. – chyba nic nie pomylił? Dość świadomie pominął dalszą część pytania. Przez ten czas działo się tak wiele, ciężko było stwierdzić czym naprawdę się zajmował. – Teraz ja. Co robiłeś przed założeniem cukierni? I jak wspominasz Hogwart? – przecież wtedy go zostawił. Gdy jako podekscytowany nowicjusz szykował się do szkoły. Miał nadzieje, że wszystkie jego rady nie poszły na marne.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Hmm. Wygląda na to, że twoja podróż może już rozpocząć naukę w Hogwarcie. - stwierdził żartobliwie. Bertie nie był spostrzegawczy i na pewno nie był dobry w czytaniu ludzi. Osobowość kazała mu wszystko obracać w żart, tym bardziej jeśli ów rzeczy do żartu było daleko. Tak było mu najswobodniej. Nie znał z resztą szczegółów tej konkretnej podróży. - Do jakiego domu trafi?
Zagadnął jeszcze z pozoru bez sensu, znów się przy tym uśmiechając.
Może to kwestia tego, że Bertie chciał widzieć bardziej kolorowymi niż te były, może wychodził z założenia, że tak jest mu łatwiej po prostu cieszyć się rzeczami nawet, kiedy wszystko szaleje, ale mimo wielu może niekoniecznie radosnych chwil i kilku traumatycznych, Bott podsumowałby ubiegłe lata jako zdecydowanie szczęśliwe. A otwarcie tego miejsca się do tego szczęścia także zaliczało. Bertie lubił w nie wierzyć. W to, że los w jakiś szalony sposób mu sprzyja i, że cokolwiek by się nie działo, ostatecznie zawsze będzie po jego stronie. Może umniejszał w tym sobie, ale lubił tak myśleć także o tym, że jego cukiernia dobrze prosperuje mimo krótkiego czasu istnienia.
- Wiesz co, na początku był bum, bo zrobiłem się chyba trochę popularny przez Fasolki. - wzruszył ramionami. - Puściłem je w kilku sklepach i w sumie stały się dość znane, więc jak otwierałem lokal, ludzie byli ciekawi jakie dziwa jeszcze zrobię. - przyznał, bo nie wątpił że wcześniejszy sukces znacząco ułatwił mu otwarcie tego lokalu. - I... no, głupio o tym mówić bo Flo&Flo to moi przyjaciele, Cynthia także. - zacisnął lekko usta. Wolałby mieć więcej konkurencji i żeby to się po prostu nie wydarzyło, ale nic na to nie poradzi. - Ale cóż, nie mam w tej chwili dużej konkurencji.
Największe lokale ze słodkościami na Pokątnej zamknęły się praktycznie w chwili, kiedy on startował.
- Tak czy inaczej cukiernia ma dobry początek. - podsumował zaraz. - Dziękuję. - dodał w odpowiedzi na gratulacje i uśmiechnął się szerzej na kolejne słowa Vincenta.
- Cóż, tym bardziej na ciebie liczę, bo coś czuję że może być mnie łatwo oszukać. Choć raczej mam w życiu szczęście do ludzi, więc pewnie będzie dobrze. - wzruszył ramionami. Był ufny, zdecydowanie zbyt, niekiedy granicząc wręcz z naiwnością. W ciągu ostatniego roku trochę się to zmieniło, zapewne jednak nie w wystarczającym stopniu. Choć pomijając temat wojny, Bertie lubił tak żyć i po prostu widzieć w ludziach dobro.
- Pewnie tak. O ile ten schodek mnie któregoś razu nie zabije. - dodał drugie zdanie szeptem, pochylając się ku Vincentowi i zerkając z ukosa w kierunku schodów z których dopiero co zleciał. Uśmiechnął się jednak zaraz i wyprostował - no przecież tak na prawdę to on się nie da i kiedy tylko sytuacja się uspokoi, wyruszy w podróż dookoła świata. Na której pewnie umrze z powodu swojej głupoty i naiwności.
- Zaraz, moment. Chcą kupić CZŁOWIEKA? - zmarszczył brwi, a po chwili uniósł je wysoko. Brzmiało to jak absolutna abstrakcja. Słuchał dalej dość mocno zszokowany, tym bardziej przekonany że na swojej dość odległej podróży umrze marnie, kompletnie nic o tym świecie tak na prawdę nie wiedząc. - Co to za szalone miejsce. - uśmiechnął się lekko.
Druga opowieść była także mroczna, choć w całkowicie inny sposób, bardziej magiczno-zabobonny, choć Bertie też by pewnie w diabła czy demona uwierzył, lub przynajmniej jakieś bliżej nieokreślone magiczne stworzenie niebezpieczne. Choć cholera wie czy i z nim by się nie spróbował zaprzyjaźnić.
- Łamacz klątw. Ciekawa robota chyba. Mój przyjaciel też się tym zajmuje, choć jest dopiero stażystą. - dodał zaraz. - Chyba łatwo się przy tym skaleczyć, co? - zagadnął zaraz.
- Chętnie. Dość często próbuję jakoś kombinować w swoich przepisach z ingrediencjami. - przyznał. Wahał się, czy trochę bardziej nie zainteresować się eliksirami, to by mogło być przydatne, ale eh. Tak ciężko mu się za to zabrać.
- Mhm. Odwiedź ją zanim ona odwiedzi ciebie. - stwierdził zaczepnie, lekko pogróżkowo, uśmiechając się przy tym wesoło.
- Hogwart był w porządku. W sumie świetne czasy, prawie zero obowiązków, wszyscy ci wszystko podtykają pod nos praktycznie i jest się z kim pośmiać, bo wszyscy mają jeszcze sporo czasu na wszystko. - uśmiechnął się szerzej. Tak, w dorosłym życiu jakoś wszyscy zrobili się jacyś tacy zabiegani i - cholera - nawet jego to dosięgło. - Fajnie było móc być głupim smarkaczem bez konsekwencji.
Dodał weselej. No, konsekwencje były, ale znacznie mniejsze niż w dorosłym życiu.
- A potem... no różnie. Trochę nie wiedziałem czego chcę, a i orłem w szkole nie byłem więc wynikami egzaminów się w sumie nie pochwalę. - przyznał. Był dobry jeśli chodzi o walkę, ale poza tym? Był wiecznie rozkojarzony i nie lubił się uczyć. Chyba po prostu musiał do tego dorosnąć i zajęło mu to więcej niż innym. - Łapałem jakichkolwiek prac czy to w magazynach, na targach, w sklepach. No i przypadkiem trafiłem do Słodkiej Próżności najpierw jako kelner, ale Cynthia uczyła mnie piec. W sumie już wcześniej zaczęła, a ja też zawsze lubiłem robić takie rzeczy więc jakoś się to zeszło, że jakiś czas temu odszedłem, żeby założyć swoje miejsce. I tak to jest, Słodka to była moja pierwsza w miarę stała praca po Hogwarcie. - przyznał, może lekko skrępowany, ale w sumie to taki już jest i takie jego życie, długo szukał po prostu!
Zagadnął jeszcze z pozoru bez sensu, znów się przy tym uśmiechając.
Może to kwestia tego, że Bertie chciał widzieć bardziej kolorowymi niż te były, może wychodził z założenia, że tak jest mu łatwiej po prostu cieszyć się rzeczami nawet, kiedy wszystko szaleje, ale mimo wielu może niekoniecznie radosnych chwil i kilku traumatycznych, Bott podsumowałby ubiegłe lata jako zdecydowanie szczęśliwe. A otwarcie tego miejsca się do tego szczęścia także zaliczało. Bertie lubił w nie wierzyć. W to, że los w jakiś szalony sposób mu sprzyja i, że cokolwiek by się nie działo, ostatecznie zawsze będzie po jego stronie. Może umniejszał w tym sobie, ale lubił tak myśleć także o tym, że jego cukiernia dobrze prosperuje mimo krótkiego czasu istnienia.
- Wiesz co, na początku był bum, bo zrobiłem się chyba trochę popularny przez Fasolki. - wzruszył ramionami. - Puściłem je w kilku sklepach i w sumie stały się dość znane, więc jak otwierałem lokal, ludzie byli ciekawi jakie dziwa jeszcze zrobię. - przyznał, bo nie wątpił że wcześniejszy sukces znacząco ułatwił mu otwarcie tego lokalu. - I... no, głupio o tym mówić bo Flo&Flo to moi przyjaciele, Cynthia także. - zacisnął lekko usta. Wolałby mieć więcej konkurencji i żeby to się po prostu nie wydarzyło, ale nic na to nie poradzi. - Ale cóż, nie mam w tej chwili dużej konkurencji.
Największe lokale ze słodkościami na Pokątnej zamknęły się praktycznie w chwili, kiedy on startował.
- Tak czy inaczej cukiernia ma dobry początek. - podsumował zaraz. - Dziękuję. - dodał w odpowiedzi na gratulacje i uśmiechnął się szerzej na kolejne słowa Vincenta.
- Cóż, tym bardziej na ciebie liczę, bo coś czuję że może być mnie łatwo oszukać. Choć raczej mam w życiu szczęście do ludzi, więc pewnie będzie dobrze. - wzruszył ramionami. Był ufny, zdecydowanie zbyt, niekiedy granicząc wręcz z naiwnością. W ciągu ostatniego roku trochę się to zmieniło, zapewne jednak nie w wystarczającym stopniu. Choć pomijając temat wojny, Bertie lubił tak żyć i po prostu widzieć w ludziach dobro.
- Pewnie tak. O ile ten schodek mnie któregoś razu nie zabije. - dodał drugie zdanie szeptem, pochylając się ku Vincentowi i zerkając z ukosa w kierunku schodów z których dopiero co zleciał. Uśmiechnął się jednak zaraz i wyprostował - no przecież tak na prawdę to on się nie da i kiedy tylko sytuacja się uspokoi, wyruszy w podróż dookoła świata. Na której pewnie umrze z powodu swojej głupoty i naiwności.
- Zaraz, moment. Chcą kupić CZŁOWIEKA? - zmarszczył brwi, a po chwili uniósł je wysoko. Brzmiało to jak absolutna abstrakcja. Słuchał dalej dość mocno zszokowany, tym bardziej przekonany że na swojej dość odległej podróży umrze marnie, kompletnie nic o tym świecie tak na prawdę nie wiedząc. - Co to za szalone miejsce. - uśmiechnął się lekko.
Druga opowieść była także mroczna, choć w całkowicie inny sposób, bardziej magiczno-zabobonny, choć Bertie też by pewnie w diabła czy demona uwierzył, lub przynajmniej jakieś bliżej nieokreślone magiczne stworzenie niebezpieczne. Choć cholera wie czy i z nim by się nie spróbował zaprzyjaźnić.
- Łamacz klątw. Ciekawa robota chyba. Mój przyjaciel też się tym zajmuje, choć jest dopiero stażystą. - dodał zaraz. - Chyba łatwo się przy tym skaleczyć, co? - zagadnął zaraz.
- Chętnie. Dość często próbuję jakoś kombinować w swoich przepisach z ingrediencjami. - przyznał. Wahał się, czy trochę bardziej nie zainteresować się eliksirami, to by mogło być przydatne, ale eh. Tak ciężko mu się za to zabrać.
- Mhm. Odwiedź ją zanim ona odwiedzi ciebie. - stwierdził zaczepnie, lekko pogróżkowo, uśmiechając się przy tym wesoło.
- Hogwart był w porządku. W sumie świetne czasy, prawie zero obowiązków, wszyscy ci wszystko podtykają pod nos praktycznie i jest się z kim pośmiać, bo wszyscy mają jeszcze sporo czasu na wszystko. - uśmiechnął się szerzej. Tak, w dorosłym życiu jakoś wszyscy zrobili się jacyś tacy zabiegani i - cholera - nawet jego to dosięgło. - Fajnie było móc być głupim smarkaczem bez konsekwencji.
Dodał weselej. No, konsekwencje były, ale znacznie mniejsze niż w dorosłym życiu.
- A potem... no różnie. Trochę nie wiedziałem czego chcę, a i orłem w szkole nie byłem więc wynikami egzaminów się w sumie nie pochwalę. - przyznał. Był dobry jeśli chodzi o walkę, ale poza tym? Był wiecznie rozkojarzony i nie lubił się uczyć. Chyba po prostu musiał do tego dorosnąć i zajęło mu to więcej niż innym. - Łapałem jakichkolwiek prac czy to w magazynach, na targach, w sklepach. No i przypadkiem trafiłem do Słodkiej Próżności najpierw jako kelner, ale Cynthia uczyła mnie piec. W sumie już wcześniej zaczęła, a ja też zawsze lubiłem robić takie rzeczy więc jakoś się to zeszło, że jakiś czas temu odszedłem, żeby założyć swoje miejsce. I tak to jest, Słodka to była moja pierwsza w miarę stała praca po Hogwarcie. - przyznał, może lekko skrępowany, ale w sumie to taki już jest i takie jego życie, długo szukał po prostu!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spoglądał na towarzysza z rozbawionym, beztroskim wyrazem twarzy. Brakowało mu swobodnych, niezobowiązujących doznań, z dala od przykrych wydarzeń, codziennych problemów, niewiarygodnych sytuacji. Cukiernia relaksowała uroczym wystrojem, kusiła wypiekami, raczyła specjałami, od których ciężko było się oderwać. Jeden z nich, znikał w zawrotnym tempie, gdy wesoły konsument zasłuchiwał się w przelotne słowa. Kolejny łyk zatrzymał się wewnątrz ust z powodu niespodziewanego, żartu. O mały włos nie rozlał zawartości, powstrzymując nagły przypływ rozbawienia. – Bez wątpienia. – cieszył się, że znalazł się w jego towarzystwie. Osoby optymistycznej, szukającej jedynie pozytywnych wydźwięków doczesnej egzystencji. Żyjącego chwilą, spełniającego postawione cele. Przyjemna atmosfera okalała całe jego ciało, dlatego też dopowiedział swobodnie: – Obstawiam, że byłby to Slytherin. Wiesz… Trochę mroku, trochę tajemnicy, uwielbienie lochów. Wszystko się zgadza. – skrótowy opis dotychczasowych wypraw, wydawał się całkiem trafny. Miejscami okazywały się nieprzewidywalne, niebezpieczne, niepokonane. Spojrzał przez okno, gdyż ruchomy kształt przykuł jego uwagę. Zamyślił się na chwilę. Zaliczał się raczej do realistów. Starał się wierzyć w układ i pomyślność pewnych sytuacji, jednakże nie dowierzał, iż było to zrządzenie losu, konkretny przypadek. Najwidoczniej taki układ wydarzeń był mu po prostu pisany. Każda osoba powinna pracować na własny sukces, samoistnie rozwiązywać najtrudniejsze sprawy. Walczyć, działać i przeciwstawiać się niekorzystnej rzeczywistości. Uzależniać rezultaty, tylko od siebie. Zmarszczył brwi w chwilowej konsternacji, chciał ponownie napić się resztek karmelowego trunku, lecz szklanka zatrzymała się w powietrzu: – Fasolek? – cóż to za enigmatyczny twór? Miał na myśli cukierki, ciasteczka, prawdziwe nasiona? – To jakiś specjalny, firmowy przysmak? – niesamowite, jak wiele rzeczy dowiadywał się w przeciągu kilku sekund. Na kolejne słowa, ponownie wykonał gest zdumienia, zastanowienia i kojarzenia faktów. Nie znał wymienianych nazw – miał wrażenie, że powinien utożsamiać je z branżą restauracyjną i cukierniczą. – Wybacz, ale te nazwy nic mi nie mówią. Trochę wyleciałem z obiegu.. – powiedział z dość krótką, nerwową nutą nikłego śmiechu. Przez jedenaście lat, miasto zmieniło się niewiarygodnie. Ulice, które tak dobrze kojarzył z wieczornych spacerów, miały trochę inny układ, witryny, zagospodarowanie. Wystawy różniły się kolorami, przechodnie ubiorem, budynki swoim kształtem, strzelistością i pięknem. Doczesność wywróciła się do góry nogami, a on gubił się nieustannie. Nowe placówki wyrastały z dużo większą częstotliwością. – Nie ma sprawy, nie ma sprawy. Załatwimy to tak, abyś był zawsze bezpieczny. – zapewnił, wykonując odpowiedni gest dłonią i udawaną, poważną minę. Gdy tylko nadarzy się okazja, zapewne od razu skieruje potencjalnego pomagiera w ręce właściciela. Będzie wykonywał jego polecenia; służył do ostatniego, złamanego knuta. – Najwyżej wyruszysz ze złamanymi kończynami. – machnął ręką, jakby była to normalna, zwyczajna codzienność. – Nic specjalnego, wiesz ile osób tak robi? – zaśmiał się, zadowolony ze swojej anegdotki. Nie akceptował tego typu wymówek. Gdy świat kiedykolwiek, wróci do normalnego, pierwotnego działania, Bott może być pewny i przygotowany na wymuszoną podróż w towarzystwie ciemnowłosego. Czy będzie się opierał? Czy wyrazi czyste, szczere chęci? Była to sprawa nader drugoplanowa.
– A nic nie mów. Szalone, dziwne, ale strasznie malownicze i inspirujące. – uwielbiał poznawać nowe kultury i wnikać w ich środowisko. Z ochotą poznawał obyczaje. Uczył się właściwego funkcjonowania, wymaganych gestów, ubioru czy zachowania. Nie wszystko było dozwolone, akceptowalne, dopuszczalne. Potrafił wzbudzać sensacje; nauczył się nic sobie z tego nie robić. Widział, że towarzysz słucha z wzmożoną intensywnością. Jego reakcje były wskazane, zrozumiałe. Niecodziennie słyszy się historie tego typu. – Hmm, czyli odbywa kurs z ramienia Ministerstwa? – uśmiechnął się dość cwaniacko. Nigdy nie było mu dane odbyć wymienionego kompendium wiedzy. Cała teoria, a także praktyka została nabyta w trakcie wypraw, samoistnie. Czy był z tego zadowolony? Z jednej strony jak najbardziej. Z drugiej natomiast, przeklinał wszystko przez co musiał przechodzić. – Skaleczyć, zranić, postradać zmysły, umrzeć w nieoczekiwany sposób. – podwinął rękaw prawej ręki, aby pokazać mu szereg blizn po skutkach klątw. – Trzeba być po prostu ostrożnym i dobrze znać się na rzeczy. Nie pchać paluchów tam gdzie nie trzeba i nie machać różdżką na lewo i prawa. Ta jak ja, kiedy dopiero zaczynałem i zafascynowany chciałem dotknąć świetlistych znaków run… Ogień szybko mnie ukarał. – wyjaśnił z bladym uśmiechem na spierzchniętych ustach. Była to jedna z największych blizn, które posiadał. Odkąd padł ofiarą nieprzyjemnego incydentu, dezaprobaty ze strony nauczyciela i przewodniczącego wyprawy, nie pozwalał sobie na tak oczywiste błędy. – w porządku. Następnym razem przygotuje ci coś specjalnego. Zależy ci na aromatach, czy walorach ozdobnych? A może na jednym i drugim? – słyszał, że niektóre z nich mogą być wykorzystywane nie tylko do eliksirów. Są jadalne, mają wyborny smak i świetnie uzupełniają niektóre potrawy. Może odnajdą zastosowanie również w cukiernictwie? Uniósł głowę, aby ulokować błękitne spojrzenie w mężczyźnie. Łyżeczką wybrał ostatki napoju i odstawił szklankę na bok. – Wspaniałe! Mówisz, że lepiej jak sam zjawię się w jej progu? Nie wiem, czy nie dostałaby zawału. – nie miał pojęcia z jaką wersją wydarzeń zapoznał ją ojciec, czy ukochana siostra. Czuł, że była nieprawdziwa, może nawet nieprzychylna? Nie chciał jej denerwować, straszyć, czy przytłaczać swoją obecnością, jednakże w głębi duszy tęsknił za opowieściami, śmiechem i dobrym słowem. Na wzmiankę o Hogwarcie, zamyślił się chwilowo. Piękne, beztroskie, niezobowiązujące czasy. – Oj tak, sam chętnie poszedł bym do szkoły jeszcze raz. Dobrze rozumiem poszukiwane samego siebie i tego w czym jest się dobry. – on nie wiedział, aż do momentu pierwszej konfrontacji z klątwami. Ile mógł mieć wtedy lat, dwadzieścia jeden? – Ja przez cały okres szkoły nie wiedziałem co będę robić. Uczyłem się wielu rzeczy, miałem dobre wyniki, ale nic nie pociągało mnie we właściwą stronę. No może oprócz Run oraz Zaklęć, ale w tamtym czasie nikt nie powiedział mi, że jest zawód, który sprytnie wykorzystuje ów dziedziny. – westchnął. – Byłem pod nadzorem i naciskiem ojca, który chciał czegoś zupełnie innego. Dlatego też zrobiłam poważny krok i zniknąłem. – wzruszył ramionami, uśmiechając się przy tym niepewnie. Bardzo skrótowa, łagodna wersja mówiąca o długich perypetiach. – Dlatego też dobrze słyszeć, że szukałeś tego, co najlepiej cię definiowało. Każda praca uczy i daje cenne doświadczenie. Dobrze, że jesteś na właściwym miejscu. – po krótkiej chwili, cukiernia na nowo wypełniła się życiem. Rodziny oraz pojedyncze jednostki zapragnęły spożyć smakowite słodkości i ciepłe trunki. Czy było już południe? Klienci z determinacją poszukiwali wolnego miejsca. Kasjerka spoglądała w ich stronę niepewnie – nie chciała przeszkadzać, lecz ewidentnie potrzebowała pomocy. – Chyba jesteś potrzebny. Zrobił się niezły tłum. – zaczął rzucając mężczyźnie wymowne spojrzenie. Podniósł się z krzesła, zakładając grafitowy płaszcz, w tym samym czasie mówił: – Nie będę ci przeszkadzać. I tak wtargnąłem dość niespodziewanie. Dziękuję za pyszny napój, na pewno jeszcze kiedyś po niego wrócę. Jestem zahartowany na długie godziny na mrozie. – uśmiechnął się zapinając ciemne guziki. – Musimy koniecznie spotkać się w nieco innych okolicznościach, na dłuższą rozmowę. Może przy ognistej? Na razie nie ruszam się z miasta, dlatego śmiało wysyłaj do mnie sowę. Ewentualnie spodziewaj się jej ode mnie, ale najpierw muszę ponownie rozgościć się w mieście. – znaleźć bezpieczne lokum, klientów, poprawić dochody. Wyciągnął rękę w stronę właściciela i rzekł przyjaźnie: – Do zobaczenia niedługo Bertie, uważaj na stopień! – odwrócił się na pięcie i podszedł do lady. Podał kasjerce kilka galeonów, kłaniając się przy tym wymownie. Wychodząc na zewnątrz, rozejrzał się po okolicy. Pod nosem nadal czuł słodki zapach karmelu oraz cukru pudru.
| zt
– A nic nie mów. Szalone, dziwne, ale strasznie malownicze i inspirujące. – uwielbiał poznawać nowe kultury i wnikać w ich środowisko. Z ochotą poznawał obyczaje. Uczył się właściwego funkcjonowania, wymaganych gestów, ubioru czy zachowania. Nie wszystko było dozwolone, akceptowalne, dopuszczalne. Potrafił wzbudzać sensacje; nauczył się nic sobie z tego nie robić. Widział, że towarzysz słucha z wzmożoną intensywnością. Jego reakcje były wskazane, zrozumiałe. Niecodziennie słyszy się historie tego typu. – Hmm, czyli odbywa kurs z ramienia Ministerstwa? – uśmiechnął się dość cwaniacko. Nigdy nie było mu dane odbyć wymienionego kompendium wiedzy. Cała teoria, a także praktyka została nabyta w trakcie wypraw, samoistnie. Czy był z tego zadowolony? Z jednej strony jak najbardziej. Z drugiej natomiast, przeklinał wszystko przez co musiał przechodzić. – Skaleczyć, zranić, postradać zmysły, umrzeć w nieoczekiwany sposób. – podwinął rękaw prawej ręki, aby pokazać mu szereg blizn po skutkach klątw. – Trzeba być po prostu ostrożnym i dobrze znać się na rzeczy. Nie pchać paluchów tam gdzie nie trzeba i nie machać różdżką na lewo i prawa. Ta jak ja, kiedy dopiero zaczynałem i zafascynowany chciałem dotknąć świetlistych znaków run… Ogień szybko mnie ukarał. – wyjaśnił z bladym uśmiechem na spierzchniętych ustach. Była to jedna z największych blizn, które posiadał. Odkąd padł ofiarą nieprzyjemnego incydentu, dezaprobaty ze strony nauczyciela i przewodniczącego wyprawy, nie pozwalał sobie na tak oczywiste błędy. – w porządku. Następnym razem przygotuje ci coś specjalnego. Zależy ci na aromatach, czy walorach ozdobnych? A może na jednym i drugim? – słyszał, że niektóre z nich mogą być wykorzystywane nie tylko do eliksirów. Są jadalne, mają wyborny smak i świetnie uzupełniają niektóre potrawy. Może odnajdą zastosowanie również w cukiernictwie? Uniósł głowę, aby ulokować błękitne spojrzenie w mężczyźnie. Łyżeczką wybrał ostatki napoju i odstawił szklankę na bok. – Wspaniałe! Mówisz, że lepiej jak sam zjawię się w jej progu? Nie wiem, czy nie dostałaby zawału. – nie miał pojęcia z jaką wersją wydarzeń zapoznał ją ojciec, czy ukochana siostra. Czuł, że była nieprawdziwa, może nawet nieprzychylna? Nie chciał jej denerwować, straszyć, czy przytłaczać swoją obecnością, jednakże w głębi duszy tęsknił za opowieściami, śmiechem i dobrym słowem. Na wzmiankę o Hogwarcie, zamyślił się chwilowo. Piękne, beztroskie, niezobowiązujące czasy. – Oj tak, sam chętnie poszedł bym do szkoły jeszcze raz. Dobrze rozumiem poszukiwane samego siebie i tego w czym jest się dobry. – on nie wiedział, aż do momentu pierwszej konfrontacji z klątwami. Ile mógł mieć wtedy lat, dwadzieścia jeden? – Ja przez cały okres szkoły nie wiedziałem co będę robić. Uczyłem się wielu rzeczy, miałem dobre wyniki, ale nic nie pociągało mnie we właściwą stronę. No może oprócz Run oraz Zaklęć, ale w tamtym czasie nikt nie powiedział mi, że jest zawód, który sprytnie wykorzystuje ów dziedziny. – westchnął. – Byłem pod nadzorem i naciskiem ojca, który chciał czegoś zupełnie innego. Dlatego też zrobiłam poważny krok i zniknąłem. – wzruszył ramionami, uśmiechając się przy tym niepewnie. Bardzo skrótowa, łagodna wersja mówiąca o długich perypetiach. – Dlatego też dobrze słyszeć, że szukałeś tego, co najlepiej cię definiowało. Każda praca uczy i daje cenne doświadczenie. Dobrze, że jesteś na właściwym miejscu. – po krótkiej chwili, cukiernia na nowo wypełniła się życiem. Rodziny oraz pojedyncze jednostki zapragnęły spożyć smakowite słodkości i ciepłe trunki. Czy było już południe? Klienci z determinacją poszukiwali wolnego miejsca. Kasjerka spoglądała w ich stronę niepewnie – nie chciała przeszkadzać, lecz ewidentnie potrzebowała pomocy. – Chyba jesteś potrzebny. Zrobił się niezły tłum. – zaczął rzucając mężczyźnie wymowne spojrzenie. Podniósł się z krzesła, zakładając grafitowy płaszcz, w tym samym czasie mówił: – Nie będę ci przeszkadzać. I tak wtargnąłem dość niespodziewanie. Dziękuję za pyszny napój, na pewno jeszcze kiedyś po niego wrócę. Jestem zahartowany na długie godziny na mrozie. – uśmiechnął się zapinając ciemne guziki. – Musimy koniecznie spotkać się w nieco innych okolicznościach, na dłuższą rozmowę. Może przy ognistej? Na razie nie ruszam się z miasta, dlatego śmiało wysyłaj do mnie sowę. Ewentualnie spodziewaj się jej ode mnie, ale najpierw muszę ponownie rozgościć się w mieście. – znaleźć bezpieczne lokum, klientów, poprawić dochody. Wyciągnął rękę w stronę właściciela i rzekł przyjaźnie: – Do zobaczenia niedługo Bertie, uważaj na stopień! – odwrócił się na pięcie i podszedł do lady. Podał kasjerce kilka galeonów, kłaniając się przy tym wymownie. Wychodząc na zewnątrz, rozejrzał się po okolicy. Pod nosem nadal czuł słodki zapach karmelu oraz cukru pudru.
| zt
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Część kawiarniana - małe stoliki
Szybka odpowiedź