Pracownia
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia
Mała ostoja, miejsce, gdzie nie liczy się nic poza ważonymi akurat eliksirami lub tworzonymi obrazami. W tym miejscu powstają wszelkie, dzieła malowane przez Belvinę na dwóch sztalugach stojących na środku pomieszczenia. Pod ścianą znajduje się długi stół, który służy do przygotowywania eliksirów i na nim stoi również kociołek. Drugi bliźniaczy blat po drugiej stronie, zajęty jest w całości przez składniki alchemiczne, zwoje z zapiskami i księgi, które trafiły do pracowni przypadkiem. Swoje miejsce, znalazła tu również przeszklona witryna z wieloma rzeczami; głównie drobnymi pierdółkami, które kobieta wykorzystuje do kompozycji uwiecznianych na obrazach. Nie zabrakło też sofy w odcieniu granatu, która barwą gryzie się ze wszystkim innym, ale jest niezaprzeczalnie wygodna i umożliwia odpoczęcie od zajęć, które zatrzymują Bel w pracowni.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Ostatnio zmieniony przez Belvina Blythe dnia 10.10.19 0:08, w całości zmieniany 2 razy
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zwykle nie przykładałem wagi do drzemiących w kobietach emocji, ich uczuć oraz myśli. Traktowałem znajomości przelotnie, bez większego zaangażowania, choć pozornie można było odnieść zupełnie odwrotne wrażenie. Miałem w tym jednak własne korzyści i to one grały pierwsze skrzypce, a nie pragnienie pewnej stałości, domowego ogniska tudzież chęci założenia rodziny. Bywały też takie, z którymi nie łączyło mnie nic więcej poza jedną, wspólną nocą i wtem nawet nie musieliśmy znać własnych imion.
W mej pamięci pozostawała tylko jedna, wobec której moje intencje były w pełni szczere i prawdziwe, lecz nawet to nie miało wpływu na paskudny finał dość krótkiej opowieści. Wtem obiecałem sobie, że nigdy więcej nie pozwolę na podobną słabość, wyciszę emocje podobnie jak udało mi się uczucia, ale i to okazało się jedynie niezrealizowanym planem. W końcu skłamałbym mówiąc, że Belvina nic dla mnie nie znaczyła, minąłbym się z prawdą twierdząc, iż jej obecność nic we mnie nie budziła i pozostawiała wolnego od swego rodzaju zazdrości. Nie planowałem tego, naprawdę nawet przez myśl mi nie przeszło, że niewinne, urodzinowe spotkanie zmieni się w długofalową relację. Wpierw opieraliśmy się na wzajemnej pomocy – ja zaklinałem dla niej przedmioty, ona zaś służyła uzdrowicielską ręką i choć znacznie częściej to ja zjawiłem się w jej progach to nie zdawała się być szczególnie niezadowolona. Te wszystkie spotkania zaczęły nas zbliżać, a ja zupełnie nieświadomie – choć może tylko sobie tak wmawiałem – liczyłem tylko, że będzie ich z każdym tygodniem więcej.
Po tym wszystkim, co się wydarzyło nadal nie potrafiliśmy rozmawiać szczerze. Być może odsuwały nas od tego własne bariery, czysto osobiste pobudki sugerujące, że prawda zadziała druzgocąco na jedną lub drugą stronę. Tak naprawdę sam nie byłem pewien czego oczekiwała, jaka wizja rozścielała się w jej głowie. Kto wie może złapałem się we własną pułapkę i tym razem to ja byłem opcją na jedną noc? Obecny dystans był na to niepodważalnym dowodem, ale za nim stały również inne rewelacje, które prawdopodobnie wkrótce przyjdzie mi usłyszeć. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że naprawdę nie potrafiłem rozmawiać na tego typu tematy. Musiałem się jednak przełamać, odrzucić na bok kpinę i zachować dozę powagi, aby nie wyjść na kompletnego idiotę.
Ciekaw byłem co usłyszę w odpowiedzi - w zasadzie zastanawiałem się, czy w ogóle przyjdzie mi poznać jakiekolwiek argumenty, bowiem niejednokrotnie już przekonałem się jak ciężko było cokolwiek z niej wyciągnąć. Wydawało mi się jednak, że zagranie w otwarte karty pozwoli nie tylko mi, ale też jej w końcu zrozumieć pewne aspekty i ruszyć dalej tudzież pozostać w miejscu, które wspólnie utkaliśmy.
Zacisnąwszy w dłoni szklaneczkę wyrwałem się z chwilowego letargu i mrugnąłem kilka razy powiekami starając się nie dać nic po sobie poznać. Coraz częściej miewałem dziwne napady, jednakże póki co wolałem o tym nie wspominać. Nie rozumiałem, dlaczego próba chwycenia jej dłoni wywołała u mnie równie silny stres nasączony niepewnością, jednakże nie chciałem się już nad tym rozwodzić. Zdawałem sobie sprawę, że jestem coraz mocniej zniszczony od środka.
Upijając łyk trunku ponownie wbiłem w nią wyczekujące spojrzenie. -Chcesz przez to powiedzieć, że zależy Ci na mnie?- uniosłem brew pytająco, a na mojej twarzy nie malowało się nic innego jak powaga. Strach, tchórzostwo? Czego się bała? Odrzucenia? -Jak mnie pamięć nie myli to nim ruszyłem do podziemi Gringotta nie stroniłaś od moich ramion, a atmosfera wydawała się nad wyraz dobra. No chyba, że za spięcie uważasz wylądowanie w Twoim łóżku? Jeśli tak to możemy się częściej kłócić- no i musiałem, nie mogłem czasem ugryźć się w język i zamknąć tego niewyparzonego ryła. Uśmiechnąłem się szelmowsko, pewnie wyglądałem jak ostatni kretyn, lecz zapewne i do tego zdążyła już przywyknąć. Nieprzypadkowo wziąłem ze sobą akurat Zieloną Wróżkę, bo choć nie zamierzałem przeholować i wywołać halucynacji, to w kryzysowej sytuacji miałem dobry argument na niewygodne słowa. Zdziwiło mnie, że podobnie jak ja preferowała ów trunek bez cukru, czyżby to był kolejny element, w którym się zgadzaliśmy?
-Uważasz, że to słuszne? To odsunięcie się?- spytałem pragnąc usłyszeć klarowną odpowiedź. Nie zamierzałem w końcu do niczego jej zmuszać. Po chwili jednak ściągnąłem brwi na wspomnienie Elviry, bowiem nie do końca byłem pewien do czego zmierzała. Multon coś jej powiedziała? Nawet jeśli to przecież nie zrobiłem nic o co mogłaby być zła – przynajmniej w mojej opinii. -Wyjaśnisz mi do czego zmierzasz? Nie jestem głupi i doskonale wiem, że coś musiało się wtedy wydarzyć, a jak zwykle nie możesz powiedzieć wprost. Gdyby nie powrót z wyprawy to wszystko byłoby normlanie- rzuciłem nieco poirytowany, bo choć pamiętałem tamtą noc to ciężko było mi oddzielić sen o jawy. A może po prostu chciałem wyprzeć prawdę?
W mej pamięci pozostawała tylko jedna, wobec której moje intencje były w pełni szczere i prawdziwe, lecz nawet to nie miało wpływu na paskudny finał dość krótkiej opowieści. Wtem obiecałem sobie, że nigdy więcej nie pozwolę na podobną słabość, wyciszę emocje podobnie jak udało mi się uczucia, ale i to okazało się jedynie niezrealizowanym planem. W końcu skłamałbym mówiąc, że Belvina nic dla mnie nie znaczyła, minąłbym się z prawdą twierdząc, iż jej obecność nic we mnie nie budziła i pozostawiała wolnego od swego rodzaju zazdrości. Nie planowałem tego, naprawdę nawet przez myśl mi nie przeszło, że niewinne, urodzinowe spotkanie zmieni się w długofalową relację. Wpierw opieraliśmy się na wzajemnej pomocy – ja zaklinałem dla niej przedmioty, ona zaś służyła uzdrowicielską ręką i choć znacznie częściej to ja zjawiłem się w jej progach to nie zdawała się być szczególnie niezadowolona. Te wszystkie spotkania zaczęły nas zbliżać, a ja zupełnie nieświadomie – choć może tylko sobie tak wmawiałem – liczyłem tylko, że będzie ich z każdym tygodniem więcej.
Po tym wszystkim, co się wydarzyło nadal nie potrafiliśmy rozmawiać szczerze. Być może odsuwały nas od tego własne bariery, czysto osobiste pobudki sugerujące, że prawda zadziała druzgocąco na jedną lub drugą stronę. Tak naprawdę sam nie byłem pewien czego oczekiwała, jaka wizja rozścielała się w jej głowie. Kto wie może złapałem się we własną pułapkę i tym razem to ja byłem opcją na jedną noc? Obecny dystans był na to niepodważalnym dowodem, ale za nim stały również inne rewelacje, które prawdopodobnie wkrótce przyjdzie mi usłyszeć. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że naprawdę nie potrafiłem rozmawiać na tego typu tematy. Musiałem się jednak przełamać, odrzucić na bok kpinę i zachować dozę powagi, aby nie wyjść na kompletnego idiotę.
Ciekaw byłem co usłyszę w odpowiedzi - w zasadzie zastanawiałem się, czy w ogóle przyjdzie mi poznać jakiekolwiek argumenty, bowiem niejednokrotnie już przekonałem się jak ciężko było cokolwiek z niej wyciągnąć. Wydawało mi się jednak, że zagranie w otwarte karty pozwoli nie tylko mi, ale też jej w końcu zrozumieć pewne aspekty i ruszyć dalej tudzież pozostać w miejscu, które wspólnie utkaliśmy.
Zacisnąwszy w dłoni szklaneczkę wyrwałem się z chwilowego letargu i mrugnąłem kilka razy powiekami starając się nie dać nic po sobie poznać. Coraz częściej miewałem dziwne napady, jednakże póki co wolałem o tym nie wspominać. Nie rozumiałem, dlaczego próba chwycenia jej dłoni wywołała u mnie równie silny stres nasączony niepewnością, jednakże nie chciałem się już nad tym rozwodzić. Zdawałem sobie sprawę, że jestem coraz mocniej zniszczony od środka.
Upijając łyk trunku ponownie wbiłem w nią wyczekujące spojrzenie. -Chcesz przez to powiedzieć, że zależy Ci na mnie?- uniosłem brew pytająco, a na mojej twarzy nie malowało się nic innego jak powaga. Strach, tchórzostwo? Czego się bała? Odrzucenia? -Jak mnie pamięć nie myli to nim ruszyłem do podziemi Gringotta nie stroniłaś od moich ramion, a atmosfera wydawała się nad wyraz dobra. No chyba, że za spięcie uważasz wylądowanie w Twoim łóżku? Jeśli tak to możemy się częściej kłócić- no i musiałem, nie mogłem czasem ugryźć się w język i zamknąć tego niewyparzonego ryła. Uśmiechnąłem się szelmowsko, pewnie wyglądałem jak ostatni kretyn, lecz zapewne i do tego zdążyła już przywyknąć. Nieprzypadkowo wziąłem ze sobą akurat Zieloną Wróżkę, bo choć nie zamierzałem przeholować i wywołać halucynacji, to w kryzysowej sytuacji miałem dobry argument na niewygodne słowa. Zdziwiło mnie, że podobnie jak ja preferowała ów trunek bez cukru, czyżby to był kolejny element, w którym się zgadzaliśmy?
-Uważasz, że to słuszne? To odsunięcie się?- spytałem pragnąc usłyszeć klarowną odpowiedź. Nie zamierzałem w końcu do niczego jej zmuszać. Po chwili jednak ściągnąłem brwi na wspomnienie Elviry, bowiem nie do końca byłem pewien do czego zmierzała. Multon coś jej powiedziała? Nawet jeśli to przecież nie zrobiłem nic o co mogłaby być zła – przynajmniej w mojej opinii. -Wyjaśnisz mi do czego zmierzasz? Nie jestem głupi i doskonale wiem, że coś musiało się wtedy wydarzyć, a jak zwykle nie możesz powiedzieć wprost. Gdyby nie powrót z wyprawy to wszystko byłoby normlanie- rzuciłem nieco poirytowany, bo choć pamiętałem tamtą noc to ciężko było mi oddzielić sen o jawy. A może po prostu chciałem wyprzeć prawdę?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie przypuszczała, że w najbliższym czasie może dojść do podobnej sytuacji, że znów postanowi zatrzymać na kimś uwagę na dłużej i ów ktoś dorówna Craigowi… a nawet przegoni go w kwestii wzbudzania u niej skrajnych odczuć, powodowania bezczelnego chaosu nad którym finalnie straciła kontrolę. Część jej nie potrafiła tego faktu zaakceptować, odczuwając niechęć i potrzebę wycofania się, nawet jeśli pewne słowa już padły, a wypowiedziana półsłówkami prawda wisiała w powietrzu, czekając na osąd, reakcję mogącą zmienić wiele. Zniszczyć lub stworzyć to, co miało jeszcze nastąpić w ich dziwnej relacji. Nigdy nie była osobą pozbawioną emocji czy uczuć, nie próbowała nawet takiej zgrywać, lecz wolała nad nimi panować, manipulować do woli, aby były po jej stronie. Tylko wtedy czuła się dość pewnie, chociaż coraz częściej miała wrażenie, że było jej to odbierane przez mężczyznę, który właśnie teraz siedział przed nią, słuchając z większą bądź mniejszą uwagą. Nie żałowała tamtego wyskoku na kilka tygodni przed Gringottem, wtedy naprawdę widząc w mężczyźnie jednorazową zabawkę, której użytkowość pod tym konkretnym względem odtrąci ze znudzenia. Teraz nie posiadała już złudzeń, stopniowo przestając się w ów kwestii oszukiwać, nawet jeśli zaakceptowanie sytuacji, budziło zdenerwowanie. Chciała Go więcej.
Ciche westchnięcie wyrwało się z jej ust, kiedy ta jedna myśl ponownie zaistniała, zachęcona wypowiedzianymi chwilę wcześniej słowami. Czekała na reakcję, cokolwiek co potwierdzi, że powinna odpuścić i wycofać się jeszcze bardziej, zamknąć dla Niego drzwi tego mieszkania, póki to wszystko tak bardzo komplikowało się w jej głowie. Drgnęła delikatnie, kiedy pytanie zawisło w powietrzu i chyba powinna się go spodziewać, właśnie w takiej formie, potrzebie skonkretyzowania, wypełnienia lukach pozostawionych dla domysłów.
- Tak, właśnie to chciałam powiedzieć.- potwierdziła, jeszcze chwilę spoglądając na dłoń dzierżącą szklankę, zanim uniosła ciemne tęczówki na mężczyznę. Miejmy to za sobą jak najszybciej. Błądząc wzrokiem po jego twarzy, czuła czyste zaniepokojenie, gdy On pozostawał poważny.- Faktycznie nie stroniłam, sądząc, że nie ma to znaczenia. Trochę flirtu, odrobina gierek i przekraczania granic. Kto mógłby Mi czy raczej Nam tego zabronić, gdy tak jak mówię, nie miało to mieć znaczenia w dalszej perspektywie.- dziwnie jej było tłumaczyć to, wyjaśniać dlaczego do pewnego momentu pozwalała sobie na wiele, czemu czuła się dobrze w męskich ramionach.- Czasami miałam wrażenie, że nie jest tak dobra. – przekrzywiła delikatnie głowę. Dopuszczała myśl, że mogło to być tylko złudzenie, gdy czasami za mocno analizowała, doszukując się czegoś, co było tylko i wyłącznie jej obawami, domysłami, które z łatwością można było obalić. Nie zdławiła w sobie krótkiego śmiechu, który wybrzmiał nagle w reakcji na jego kolejne słowa i uśmiech, który pojawił się na ustach mężczyzny.- No proszę, aż taki chętny na powtórkę? – mówiąc to przechyliła się nieco w jego stronę, by zaraz wrócić do poprzedniej pozycji wraz z rzuconym przez Macnaira pytaniem. Zastanowiła się nad tym, nie będąc tak pewna bezmyślnej odpowiedzi, jakiej mogła mu udzielić.- Bezpieczne.- wypowiedziała w końcu, właśnie tak uważając.- Chyba że sądzisz inaczej, hm? Chciałbyś wrócić do tego, co było wcześniej? – była ciekawa jego odpowiedzi, która tak naprawdę mogła zmienić dużo, a co najważniejsze uświadomić ją, że podjęła złą decyzję tamtej nocy i w kolejnych dniach. Kąciki jej ust drgnęły ledwo zauważalnie.
- Nie pamiętasz momentu, gdy się ocknąłeś? – nie dopytywała wcześniej o to, nie mając ochoty wracać do tamtej nocy, a teraz odrobinę ją to zdziwiło i próbowała zamaskować ów fakt rozbawieniem. Naprawdę nie chciała mu wyjaśniać, co zrobiła Multon, a co ją zirytowało. Nie powinna wtenczas zwrócić na to uwagi, wobec wszystkiego mającego wtedy miejsce, ten drobny gest powinien umknąć uwadze jako nieistotny… przykre, że tak właśnie się nie stało, nawet jeśli był argumentem, aby odpuścić.- Co jest między Wami? – słowa padły szybciej, niż nadgonił umysł, bo nawet jeśli ta kwestia ją nurtowała, naprawdę nie zamierzała pytać. Grymas przemknął przez jej twarz, dając wydźwięk niezadowoleniu z sytuacji, ale teraz wypadało tylko poczekać. W duchu liczyła na trochę kpiny, czegoś, co będzie łatwiej znieść.
Ciche westchnięcie wyrwało się z jej ust, kiedy ta jedna myśl ponownie zaistniała, zachęcona wypowiedzianymi chwilę wcześniej słowami. Czekała na reakcję, cokolwiek co potwierdzi, że powinna odpuścić i wycofać się jeszcze bardziej, zamknąć dla Niego drzwi tego mieszkania, póki to wszystko tak bardzo komplikowało się w jej głowie. Drgnęła delikatnie, kiedy pytanie zawisło w powietrzu i chyba powinna się go spodziewać, właśnie w takiej formie, potrzebie skonkretyzowania, wypełnienia lukach pozostawionych dla domysłów.
- Tak, właśnie to chciałam powiedzieć.- potwierdziła, jeszcze chwilę spoglądając na dłoń dzierżącą szklankę, zanim uniosła ciemne tęczówki na mężczyznę. Miejmy to za sobą jak najszybciej. Błądząc wzrokiem po jego twarzy, czuła czyste zaniepokojenie, gdy On pozostawał poważny.- Faktycznie nie stroniłam, sądząc, że nie ma to znaczenia. Trochę flirtu, odrobina gierek i przekraczania granic. Kto mógłby Mi czy raczej Nam tego zabronić, gdy tak jak mówię, nie miało to mieć znaczenia w dalszej perspektywie.- dziwnie jej było tłumaczyć to, wyjaśniać dlaczego do pewnego momentu pozwalała sobie na wiele, czemu czuła się dobrze w męskich ramionach.- Czasami miałam wrażenie, że nie jest tak dobra. – przekrzywiła delikatnie głowę. Dopuszczała myśl, że mogło to być tylko złudzenie, gdy czasami za mocno analizowała, doszukując się czegoś, co było tylko i wyłącznie jej obawami, domysłami, które z łatwością można było obalić. Nie zdławiła w sobie krótkiego śmiechu, który wybrzmiał nagle w reakcji na jego kolejne słowa i uśmiech, który pojawił się na ustach mężczyzny.- No proszę, aż taki chętny na powtórkę? – mówiąc to przechyliła się nieco w jego stronę, by zaraz wrócić do poprzedniej pozycji wraz z rzuconym przez Macnaira pytaniem. Zastanowiła się nad tym, nie będąc tak pewna bezmyślnej odpowiedzi, jakiej mogła mu udzielić.- Bezpieczne.- wypowiedziała w końcu, właśnie tak uważając.- Chyba że sądzisz inaczej, hm? Chciałbyś wrócić do tego, co było wcześniej? – była ciekawa jego odpowiedzi, która tak naprawdę mogła zmienić dużo, a co najważniejsze uświadomić ją, że podjęła złą decyzję tamtej nocy i w kolejnych dniach. Kąciki jej ust drgnęły ledwo zauważalnie.
- Nie pamiętasz momentu, gdy się ocknąłeś? – nie dopytywała wcześniej o to, nie mając ochoty wracać do tamtej nocy, a teraz odrobinę ją to zdziwiło i próbowała zamaskować ów fakt rozbawieniem. Naprawdę nie chciała mu wyjaśniać, co zrobiła Multon, a co ją zirytowało. Nie powinna wtenczas zwrócić na to uwagi, wobec wszystkiego mającego wtedy miejsce, ten drobny gest powinien umknąć uwadze jako nieistotny… przykre, że tak właśnie się nie stało, nawet jeśli był argumentem, aby odpuścić.- Co jest między Wami? – słowa padły szybciej, niż nadgonił umysł, bo nawet jeśli ta kwestia ją nurtowała, naprawdę nie zamierzała pytać. Grymas przemknął przez jej twarz, dając wydźwięk niezadowoleniu z sytuacji, ale teraz wypadało tylko poczekać. W duchu liczyła na trochę kpiny, czegoś, co będzie łatwiej znieść.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wyczekiwałem jej odpowiedzi i w głębi siebie liczyłem, że zdobędzie się na szczerość, której często nam brakowało. Zwykle lawirowaliśmy trzymając się granicy żartu, nie przekraczaliśmy utworzonej podświadomie linii prawdy, choć najwyraźniej obydwoje tego potrzebowaliśmy, czego dowodem mogły być ostatnie wydarzenia. Być może gdybyśmy wcześniej zdołali rozmówić się, znaleźć swego rodzaju konsensus, określić własne położenie, to zaoszczędzilibyśmy sobie znacznej ilości nerwów oraz zmartwień. Mogliśmy dalej oszukiwać się, że bez trudu zapomnielibyśmy o własnym towarzystwie; o dyskusjach, spojrzeniach, bliskości i kpinie, jednak byłem przekonany, iż czas szybko zweryfikowałby nasze zamiary.
Pochłaniała mnie jej obecność, zapewniała coś, czego nie byłem w stanie racjonalnie wytłumaczyć. Czułem się pewniej, potrafiłem odnaleźć głęboko skryty spokój i nietypową radość. Nie potrzebowałem przy tym odnoszenia sukcesów, obserwowania konających wrogów, czy towarzystwa przekleństw – wystarczyła Ona, jej zapach, uśmiech i kojące spojrzenie.
-To nie jesteś w tym bagnie sama- odparłem dopiero po chwili, albowiem potrzebowałem momentu na przetrawienie tego, co właśnie usłyszałem. Wbrew pozorom ucieszyła mnie ów wieść i choć nie było to równoznacznie z jakimkolwiek zaangażowaniem lub przyszłością, to chociaż zaczynałem rozumieć, na czym tak naprawdę stałem. Moja reakcja nie zabrzmiała nader elegancko, nie mniej jednak z pewnością zrozumiała, co kłębiło się w mej głowie. Powagę na twarzy zastąpił lekki uśmiech. -Szczerze powiedziawszy odniosłem zupełnie inne wrażenie, kiedy spotkaliśmy się nieopodal Tamizy- uniosłem brew w zastanowieniu – naprawdę mogłem aż tak bardzo pomylić się w ocenie? Może wtem właśnie o to jej chodziło? Liczyła, iż celowo wprowadzi mnie w błąd? Czyżby uczyniła to ze strachu? W końcu unikała mnie po wydarzeniach z piwnicy, spotkanie było zupełnym przypadkiem – choć do tej pory nie wierzyłem w takowe – i doprowadziliśmy rozmowę do punktu, który każdy mógł rozumieć na swój sposób. Zwykle potrafiłem czytać z gestów, ludzkiej mimiki, aczkolwiek jeśli wówczas mówiła prawdę, to wyjątkowo zawiodły mnie własne umiejętności. Wydawało mi się, że widziałem szczerość w jej tęczówkach, podobną czułem także w gestach, ale najwyraźniej zaślepiony jej pięknem nie dostrzegłem tego, co było podane niczym na tacy. -Chcesz przez to powiedzieć, że dopiero po tym co wydarzyło się przeszło dwa tygodnie temu zrozumiałaś, że nie jestem tylko kolegą od flirtu i przekraczania granic?- spytałem, musiałem to zrobić. Chciałem wiedzieć. -Dla mnie już wcześniej znaczyłaś więcej Belvino- pokiwałem wolno głową, po czym przechyliłem szklaneczkę pragnąc skosztować odrobiny trunku. Nie przesadzałem z ilością, miałem świadomość, iż jedna dawka za dużo mogła skończyć się intensywnymi halucynacjami, a moje ostatnie wybryki w zupełności mi wystarczały.
Uniosłem wymownie brew, gdy spytała o powtórkę. -Czyż właśnie nie to wynika z moich słów?- spytałem otwarcie, po czym nieco bezczelnie zmierzyłem ją od stóp do głów. Na moment zatrzymałem spojrzenie w okolicy talii, następnie zawędrowałem wyżej obnażając swój rozmarzony wzrok, który finalnie spoczął na brązowych oczach. Pożądałem jej, egoistycznie pragnąłem mieć tylko dla siebie.
-Nie podejmę decyzji za Ciebie Belvino. Tej, ani żadnej innej. Sama musisz decydować o tym, co jest dla Ciebie najlepsze. Nawet jeśli bym miał odmienne zdanie, nawet jeśli mielibyśmy się przez nie pokłócić i rozejść w swoje strony, to ostatnie co bym zrobił to na siłę próbował Ci wmówić swe racje- odpowiedziałem zupełnie zmieniając ton głosu. Nie był to do temat do żartów, ani podsiąkniętych kpiną docinków. Nie wiedziałem kto wcześniej stawał na jej drodze – choć co do jednego mogłem się domyślać – i jakie przekonania próbował w niej umacniać, ale ja stroniłem od podobnego postępowania. Uważałem, że każdy dorosły człowiek winien odpowiadać za siebie, mieć własny rozum i zdanie na pewne tematy. Nie było to powszechnie zrozumiałe, spotykało się również z brakiem szacunku, jednakże nie potrafiłbym czynić inaczej.
-Wszystko pamiętam jak przez mgłę i sam naprawdę nie wiem co było snem, a co rzeczywistością- nie kłamałem, choć zapewne wielu by mnie o to posądziło znając prawdę. Wygodniej było udawać głupka, niżeli na niego wyjść, jednakże po tym co przeszedłem ciężko było mi od razu złapać pełną świeżość umysłu. Kojarzyłem ciepło warg blondynki, pamiętałem też jej dotyk, czy jednak to było wszystko? Była zmuszona mnie uświadomić.
-Wyczułem zazdrość- uśmiechnąłem się kpiąco zamierzając obrócić pytanie w żart, bo kompletnie nie wiedziałem jak na takowe odpowiedzieć. Elvirę znałem dłuższy czas – miałem z nią bliższe chwile, lecz zwykle piłem na umór i wymieniałem złośliwościami. Nie wiedziałem, dlaczego zareagowała w podobny sposób; może była to kwestia ulgi? Buzującej adrenaliny? Pamiętałem w końcu jak złapała mnie za rękę podczas spotkania Rycerzy i wtem wyszedłem z założenia, że po prostu była wyjątkowo zestresowana. Było ono słuszne? To mogła wyjawić już tylko sama Multon. -Nie jest istotniejsze, co mnie łączy z Tobą?- uniosłem pytająco brew, po czym skupiłem się na jej oczach. Kusiło mnie, aby zmniejszyć dzielący nas dystans, lecz wolałem wpierw poukładać sobie pewne sprawy.
Pochłaniała mnie jej obecność, zapewniała coś, czego nie byłem w stanie racjonalnie wytłumaczyć. Czułem się pewniej, potrafiłem odnaleźć głęboko skryty spokój i nietypową radość. Nie potrzebowałem przy tym odnoszenia sukcesów, obserwowania konających wrogów, czy towarzystwa przekleństw – wystarczyła Ona, jej zapach, uśmiech i kojące spojrzenie.
-To nie jesteś w tym bagnie sama- odparłem dopiero po chwili, albowiem potrzebowałem momentu na przetrawienie tego, co właśnie usłyszałem. Wbrew pozorom ucieszyła mnie ów wieść i choć nie było to równoznacznie z jakimkolwiek zaangażowaniem lub przyszłością, to chociaż zaczynałem rozumieć, na czym tak naprawdę stałem. Moja reakcja nie zabrzmiała nader elegancko, nie mniej jednak z pewnością zrozumiała, co kłębiło się w mej głowie. Powagę na twarzy zastąpił lekki uśmiech. -Szczerze powiedziawszy odniosłem zupełnie inne wrażenie, kiedy spotkaliśmy się nieopodal Tamizy- uniosłem brew w zastanowieniu – naprawdę mogłem aż tak bardzo pomylić się w ocenie? Może wtem właśnie o to jej chodziło? Liczyła, iż celowo wprowadzi mnie w błąd? Czyżby uczyniła to ze strachu? W końcu unikała mnie po wydarzeniach z piwnicy, spotkanie było zupełnym przypadkiem – choć do tej pory nie wierzyłem w takowe – i doprowadziliśmy rozmowę do punktu, który każdy mógł rozumieć na swój sposób. Zwykle potrafiłem czytać z gestów, ludzkiej mimiki, aczkolwiek jeśli wówczas mówiła prawdę, to wyjątkowo zawiodły mnie własne umiejętności. Wydawało mi się, że widziałem szczerość w jej tęczówkach, podobną czułem także w gestach, ale najwyraźniej zaślepiony jej pięknem nie dostrzegłem tego, co było podane niczym na tacy. -Chcesz przez to powiedzieć, że dopiero po tym co wydarzyło się przeszło dwa tygodnie temu zrozumiałaś, że nie jestem tylko kolegą od flirtu i przekraczania granic?- spytałem, musiałem to zrobić. Chciałem wiedzieć. -Dla mnie już wcześniej znaczyłaś więcej Belvino- pokiwałem wolno głową, po czym przechyliłem szklaneczkę pragnąc skosztować odrobiny trunku. Nie przesadzałem z ilością, miałem świadomość, iż jedna dawka za dużo mogła skończyć się intensywnymi halucynacjami, a moje ostatnie wybryki w zupełności mi wystarczały.
Uniosłem wymownie brew, gdy spytała o powtórkę. -Czyż właśnie nie to wynika z moich słów?- spytałem otwarcie, po czym nieco bezczelnie zmierzyłem ją od stóp do głów. Na moment zatrzymałem spojrzenie w okolicy talii, następnie zawędrowałem wyżej obnażając swój rozmarzony wzrok, który finalnie spoczął na brązowych oczach. Pożądałem jej, egoistycznie pragnąłem mieć tylko dla siebie.
-Nie podejmę decyzji za Ciebie Belvino. Tej, ani żadnej innej. Sama musisz decydować o tym, co jest dla Ciebie najlepsze. Nawet jeśli bym miał odmienne zdanie, nawet jeśli mielibyśmy się przez nie pokłócić i rozejść w swoje strony, to ostatnie co bym zrobił to na siłę próbował Ci wmówić swe racje- odpowiedziałem zupełnie zmieniając ton głosu. Nie był to do temat do żartów, ani podsiąkniętych kpiną docinków. Nie wiedziałem kto wcześniej stawał na jej drodze – choć co do jednego mogłem się domyślać – i jakie przekonania próbował w niej umacniać, ale ja stroniłem od podobnego postępowania. Uważałem, że każdy dorosły człowiek winien odpowiadać za siebie, mieć własny rozum i zdanie na pewne tematy. Nie było to powszechnie zrozumiałe, spotykało się również z brakiem szacunku, jednakże nie potrafiłbym czynić inaczej.
-Wszystko pamiętam jak przez mgłę i sam naprawdę nie wiem co było snem, a co rzeczywistością- nie kłamałem, choć zapewne wielu by mnie o to posądziło znając prawdę. Wygodniej było udawać głupka, niżeli na niego wyjść, jednakże po tym co przeszedłem ciężko było mi od razu złapać pełną świeżość umysłu. Kojarzyłem ciepło warg blondynki, pamiętałem też jej dotyk, czy jednak to było wszystko? Była zmuszona mnie uświadomić.
-Wyczułem zazdrość- uśmiechnąłem się kpiąco zamierzając obrócić pytanie w żart, bo kompletnie nie wiedziałem jak na takowe odpowiedzieć. Elvirę znałem dłuższy czas – miałem z nią bliższe chwile, lecz zwykle piłem na umór i wymieniałem złośliwościami. Nie wiedziałem, dlaczego zareagowała w podobny sposób; może była to kwestia ulgi? Buzującej adrenaliny? Pamiętałem w końcu jak złapała mnie za rękę podczas spotkania Rycerzy i wtem wyszedłem z założenia, że po prostu była wyjątkowo zestresowana. Było ono słuszne? To mogła wyjawić już tylko sama Multon. -Nie jest istotniejsze, co mnie łączy z Tobą?- uniosłem pytająco brew, po czym skupiłem się na jej oczach. Kusiło mnie, aby zmniejszyć dzielący nas dystans, lecz wolałem wpierw poukładać sobie pewne sprawy.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Miała wrażenia, że własna szczerość ją przytłacza, kolejne wypowiadane słowa pozbawione fałszywej nuty, wybrzmiewały obco, ale najwyraźniej były potrzebne. Nigdy sobie z tym nie radziła, ale teraz była gotowa ryzykować. Mówić jeszcze i więcej, słuchać odpowiedzi oraz brnąć dalej, aby poznać na czym tak naprawdę stali oboje. Im dłużej to trwało tym czuła się pewniej, swobodniej… odnajdywała w sobie pokłady zaufania względem Drew, coś czego jeszcze kilka minut temu wydawało się, że nie posiadała.
Kąciki jej ust zadrżały, by zdradzić w końcu uśmiech, który przy zwyczajnych ich rozmowach widniał cały czas, będąc potwierdzeniem dobrego humoru.- Cieszy mnie to.- odparła lekko. Nie potrzebowała bardziej wyszukanych słów, prostota tego co usłyszała, była czymś z czym lepiej zgrywała własne myśli. Zwłaszcza że zdawało się to dosłownym bagnem, gdy najwyraźniej miotali się niepotrzebnie przez pewien czas.- Jakie? – zamierzała wyciągnąć z niego jak najwięcej, bo skoro rozmowa trwała, nie można było zmarnować takiej okazji. Teraz żadna ze stron nie zadowalała się półsłówkami i była skora to zaakceptować.- Tamto spotkanie było… dziwne.- miała wrażenie, że wtenczas wszystko szło do bólu spontanicznie, kierowane z jej strony mieszanką emocji, jaka nigdy nie powinna zaistnieć, będąc zbyt skrajną i niebezpieczną, gdyby w takiej sile udzieliła się też mężczyźnie.
Zastanowiła się moment, gdy zadał pytanie nad którym wcześniej nie myślała za dużo. Nie potrafiła sprecyzować, nawet jeśli wcześniej zdawała się mieć większą pewność co do chwili przełomu.- Wtedy nabrałam pewności, że nie jesteś kolegą tylko od tego, a za wszystkim stopniowo szły emocje, których naprawdę nie potrzebowałam, nie chciałam i chyba nie zauważałam. Po tym, co stało się w czerwcu, wzbudzałeś obawę, nie przywykłam do towarzystwa czarodziejów, którzy z taką łatwością odbierają życie. Jednak to nie zmieniło faktu, że lubiłam spotkania i rozmowy z tobą, nawet jeśli koniec końców mieliśmy odmienne zdanie względem pewnych kwestii. Im bardziej o tym myślę, tym mam większą pewność, że zwyczajnie ignorowałam fakt, iż już wcześniej stałeś się ważniejszy.- nie potrafiła pozbyć się myśli, że gada głupoty, a potok słów staje się zbyt chaotyczny, aby Drew wyciągnął z tego pełen sens, który chciała wyjaśnić. Przyjrzała mu się uważniej, gdy zdawałoby się o wiele łatwiej przyznał to, co chyba naprawdę chciała usłyszeć. Z jednej strony uspokajało, z drugiej budziło lekkie zirytowanie względem samej siebie, że gdy On traktował ją już poważniej, Ona z powodu swego specyficznego podejścia, nadal widziała w nim swego rodzaju zabawkę, kolegę, który miał dostarczyć rozrywki i zniknąć w końcu jak większość.
Uśmiechnęła się rozbawiona pytaniem, ale i spojrzeniem, które powoli prześlizgnęło się po jej sylwetce. Miała wrażenie, że dotyka wręcz fizycznie, co jednak wcale nie przeszkadzało. Zwykle takie niuanse nie robiły na niej wrażenia, lecz teraz łapiąc z nim kontakt wzrokowy, czuła jak na jej policzki wkrada się zdradziecki rumieniec, co było nietypową dla niej reakcją. Przygryzła delikatnie dolną wargę, próbując odzyskać opanowanie.- Chciałam to usłyszeć jeszcze raz, otwarcie… po prostu.- szepnęła, mrużąc delikatnie oczy.
Spoważniała słuchając go, każdego słowa, które właśnie wymawiał. Nie było to typowe podejście, coś z czym można było spotkać się na co dzień. Mężczyźni zwykle uważali, że ich zdanie jest najważniejsze, ich racje bardziej sensowne i miała z tym styk w wielu sytuacjach, przeważnie buntując się przeciwko temu.– Nie spodziewałabym się takiego podejścia po Tobie.- przyznała cicho, a w tle głosu pobrzmiewała cicha wdzięczność za swobodę, którą właśnie oferował, nawet jeśli miałaby być złudna. Nie wątpiła, że mogą szybko dotrzeć do kłótni, bo już wcześniej znajdowali aspekty, w których nie zgadzali się, ale teraz nie zamierzała do tego dążyć.
Kiedy przyznał, że brakowało mu pewności, co ów nocy było snem, a co jawą, wiedziała już, dlaczego jej słowa spotkały się z niezrozumieniem. Nie dziwiła się w sumie temu, stan w jakim był mógł namieszać wiele, a ona nadal nie miała pojęcia na ile pomocna była magia lecznicza i każda szeptana inkantacja. Przewróciła oczami, gdy zarzucił jej zazdrość, wiedząc dobrze, że tak faktycznie było nawet jeśli zaakceptowanie tego spotykało się z wewnętrznym buntem.- Nie przesadzaj.- rzuciła tylko, unosząc delikatnie kącik ust.- Zdecydowanie tak.- mruknęła jedynie, podnosząc się z miejsca, aby zrobić to na co on miał tylko ochotę, a ona zamierzała zmienić w czyn. Złapała go lekko za podbródek, skłaniając do uniesienia nieco głowy i chwilę później całując krótko w usta. Zaczepnie, kusząco, pozostawiając niedosyt.- Chodź.- szepnęła i cofnęła się poza zasięg męskich dłoni, rzucając mu krótkie spojrzenie, zanim poszła w głąb salonu, aby opaść lekko na kanapę.- Siadanie przy stole było kiepskim pomysłem albo może pozostanie przy nim.- dodała z nutą rozbawienia, usiadła wygodniej, podkulając trochę nogi i poprawiając materiał sukienki, aby układał się tak, jak powinien.
Kąciki jej ust zadrżały, by zdradzić w końcu uśmiech, który przy zwyczajnych ich rozmowach widniał cały czas, będąc potwierdzeniem dobrego humoru.- Cieszy mnie to.- odparła lekko. Nie potrzebowała bardziej wyszukanych słów, prostota tego co usłyszała, była czymś z czym lepiej zgrywała własne myśli. Zwłaszcza że zdawało się to dosłownym bagnem, gdy najwyraźniej miotali się niepotrzebnie przez pewien czas.- Jakie? – zamierzała wyciągnąć z niego jak najwięcej, bo skoro rozmowa trwała, nie można było zmarnować takiej okazji. Teraz żadna ze stron nie zadowalała się półsłówkami i była skora to zaakceptować.- Tamto spotkanie było… dziwne.- miała wrażenie, że wtenczas wszystko szło do bólu spontanicznie, kierowane z jej strony mieszanką emocji, jaka nigdy nie powinna zaistnieć, będąc zbyt skrajną i niebezpieczną, gdyby w takiej sile udzieliła się też mężczyźnie.
Zastanowiła się moment, gdy zadał pytanie nad którym wcześniej nie myślała za dużo. Nie potrafiła sprecyzować, nawet jeśli wcześniej zdawała się mieć większą pewność co do chwili przełomu.- Wtedy nabrałam pewności, że nie jesteś kolegą tylko od tego, a za wszystkim stopniowo szły emocje, których naprawdę nie potrzebowałam, nie chciałam i chyba nie zauważałam. Po tym, co stało się w czerwcu, wzbudzałeś obawę, nie przywykłam do towarzystwa czarodziejów, którzy z taką łatwością odbierają życie. Jednak to nie zmieniło faktu, że lubiłam spotkania i rozmowy z tobą, nawet jeśli koniec końców mieliśmy odmienne zdanie względem pewnych kwestii. Im bardziej o tym myślę, tym mam większą pewność, że zwyczajnie ignorowałam fakt, iż już wcześniej stałeś się ważniejszy.- nie potrafiła pozbyć się myśli, że gada głupoty, a potok słów staje się zbyt chaotyczny, aby Drew wyciągnął z tego pełen sens, który chciała wyjaśnić. Przyjrzała mu się uważniej, gdy zdawałoby się o wiele łatwiej przyznał to, co chyba naprawdę chciała usłyszeć. Z jednej strony uspokajało, z drugiej budziło lekkie zirytowanie względem samej siebie, że gdy On traktował ją już poważniej, Ona z powodu swego specyficznego podejścia, nadal widziała w nim swego rodzaju zabawkę, kolegę, który miał dostarczyć rozrywki i zniknąć w końcu jak większość.
Uśmiechnęła się rozbawiona pytaniem, ale i spojrzeniem, które powoli prześlizgnęło się po jej sylwetce. Miała wrażenie, że dotyka wręcz fizycznie, co jednak wcale nie przeszkadzało. Zwykle takie niuanse nie robiły na niej wrażenia, lecz teraz łapiąc z nim kontakt wzrokowy, czuła jak na jej policzki wkrada się zdradziecki rumieniec, co było nietypową dla niej reakcją. Przygryzła delikatnie dolną wargę, próbując odzyskać opanowanie.- Chciałam to usłyszeć jeszcze raz, otwarcie… po prostu.- szepnęła, mrużąc delikatnie oczy.
Spoważniała słuchając go, każdego słowa, które właśnie wymawiał. Nie było to typowe podejście, coś z czym można było spotkać się na co dzień. Mężczyźni zwykle uważali, że ich zdanie jest najważniejsze, ich racje bardziej sensowne i miała z tym styk w wielu sytuacjach, przeważnie buntując się przeciwko temu.– Nie spodziewałabym się takiego podejścia po Tobie.- przyznała cicho, a w tle głosu pobrzmiewała cicha wdzięczność za swobodę, którą właśnie oferował, nawet jeśli miałaby być złudna. Nie wątpiła, że mogą szybko dotrzeć do kłótni, bo już wcześniej znajdowali aspekty, w których nie zgadzali się, ale teraz nie zamierzała do tego dążyć.
Kiedy przyznał, że brakowało mu pewności, co ów nocy było snem, a co jawą, wiedziała już, dlaczego jej słowa spotkały się z niezrozumieniem. Nie dziwiła się w sumie temu, stan w jakim był mógł namieszać wiele, a ona nadal nie miała pojęcia na ile pomocna była magia lecznicza i każda szeptana inkantacja. Przewróciła oczami, gdy zarzucił jej zazdrość, wiedząc dobrze, że tak faktycznie było nawet jeśli zaakceptowanie tego spotykało się z wewnętrznym buntem.- Nie przesadzaj.- rzuciła tylko, unosząc delikatnie kącik ust.- Zdecydowanie tak.- mruknęła jedynie, podnosząc się z miejsca, aby zrobić to na co on miał tylko ochotę, a ona zamierzała zmienić w czyn. Złapała go lekko za podbródek, skłaniając do uniesienia nieco głowy i chwilę później całując krótko w usta. Zaczepnie, kusząco, pozostawiając niedosyt.- Chodź.- szepnęła i cofnęła się poza zasięg męskich dłoni, rzucając mu krótkie spojrzenie, zanim poszła w głąb salonu, aby opaść lekko na kanapę.- Siadanie przy stole było kiepskim pomysłem albo może pozostanie przy nim.- dodała z nutą rozbawienia, usiadła wygodniej, podkulając trochę nogi i poprawiając materiał sukienki, aby układał się tak, jak powinien.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przyglądałem jej się z uwagą chcąc jak najwięcej wyczytać z wyrazu twarzy. Zwykle ludzie nawet nie zdawali sobie sprawy jak wiele emocji można było poznać po mimowolnych ruchach, drżeniu wargi tudzież uciekającym spojrzeniu. Zwykle w ten sposób najprościej było mi rozpoznać kłamstwo, choć byli i tacy, którzy do perfekcji opanowali kamienny wyraz, i tym samym pozostawali nierozwikłaną zagadką. Belvina nie była w tej sztuce nader biegła; często widziałem jak próbowała zachować pozory niewzruszonej i niezainteresowanej, choć w środku czuła zupełnie coś innego. Nie byłem w stanie dokładnie określić targających ją uczuć, aczkolwiek zyskiwałem pewność, że nie była równie obojętna.
-Myślałem, że byłaś nieco bardziej szczera w tym co robisz- rzuciłem otwarcie nie widząc żadnych ku temu przeszkód. Rozmowa już dawno przestała zakrywać o ironię lub szeroko pojęte omijanie meritum tematu, dlatego liczyłem, że nie skusi się na odpowiedź da. Już dawno powinniśmy w ten sposób wymienić się swymi myślami oraz odczuciami, bowiem z czasem niewiedza doprowadzała do rozstaju dróg, z którego nie było już powrotu. Tego nie chciałem, zbyt wiele nas łączyło – przynajmniej tak mi się wydawało. -Dlaczego dziwne?- zaśmiałem się cicho pod nosem upijając ostatniego łyka trunku. Nie chciałem odlecieć, dlatego odsunąłem od siebie szkło dając wyraźny sygnał, iż póki co stopuję. Rzecz jasna nie było to w moim stylu, jednakże nie piliśmy ognistej tudzież piwa, a zieloną wróżkę, która nieprzypadkowo była środkiem zakazanym. -Może niespodziewane, lecz z pewnością nie nazwałbym go dziwnym. Zastanawiało mnie co masz do powiedzenia i cieszę się, iż w końcu odważyłaś się to zrobić. Czułem, iż pewne- przerwałem na moment próbując znaleźć słowo, które nie zabrzmi nader bezpośrednio. Wiedziałem, że wolała omijać ten temat. -Sytuacje mogą wywrzeć na Tobie niekoniecznie dobre wrażenie, jednak pamiętaj, iż nic nie dzieje się bez przyczyny- odparłem powtarzając dokładnie to samo, co powiedziałem jej nad brzegiem Tamizy. Mugole zostali wygnani, bo nie byli godni zamieszkiwać londyńskich ziem, natomiast ich cholerni pobratymcy, wielcy wyznawcy równości sami poszli wybraną ścieżką.
-Na wojnie zawsze giną ludzie Belvino- nieco niekulturalnie wtrąciłem się jej w wypowiedź, po czym gestem dłoni poprosiłem, aby mówiła dalej. W końcu nie przyszedłem tutaj rozprawiać się z nią o mordowaniu tudzież wrogu, który sam nie brał jeńców. Niejednokrotnie była już świadkiem z jakimi ranami do niej trafiałem. -Jesteś pewna, że te emocje są słuszne?- spytałem unosząc brew, naprawdę byłem ciekaw. -Najwyraźniej bardzo dobrze szło ci to ignorowanie. Czyżbym zatem już znał odpowiedź na kwestię rzekomej zazdrości panno- ponownie zaciąłem się, ale tym razem celowo. Lubiłem ją tym denerwować. -Chyba panno Blythe?- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie nie dopuszczając do siebie w ogóle myśli, iż mogłaby rzeczywiście być zamężna. Nie posądziłbym jej o podobny cynizm i brak szczerości w tej niezwykle fundamentalnej kwestii.
-Czyli będę ci to mówić częściej- uniosłem kącik ust słysząc jej słowa, które dość jasno mówiły o jej odczuciach. Skoro pragnęła tego samego co ja, to może naprawdę była dla nas jakaś szansa? Im dłużej o tym myślałem tym ciężej było mi znaleźć właściwe słowa, nie wspominając już o tym co powinienem uczynić. Istna plątanina. Delikatny rumieniec upiększający jej policzki tylko potwierdzał to, nad czym najwyraźniej naprawdę nie potrafiła zapanować.
-Uważałaś, iż jestem zwolennikiem zamykania kobiety w domu i robienia tego, co akurat mi, nie jej, przyjdzie do głowy?- zaśmiałem się pod nosem, bowiem podobne zachowanie było mi kompletnie obce. Zanudziłbym się na śmierć, gdybym miał trwać w takim związku i pewnie szybko rozeszlibyśmy się w swoje strony. -Jesteś dorosła, masz swój rozum- dodałem wzruszając lekko ramionami. -Właściwie to chyba masz, tak mi się wydaje- sprecyzowałem w znacznie bardziej żartobliwym tonie. Nie zamknąłbym jej w klatce, nie wyobrażałbym też sobie, aby chociaż przez moment mogła poczuć się przeze mnie w pewien sposób ograniczana. Rzecz jasna kwestią sporną mogłyby być akcja na wojennym froncie, bowiem nie wyobrażałem sobie, aby mogła jej stać się krzywda, jednakże jeśli będzie tego pragnęła to droga ku temu stała otworem.
Nawet nie zdążyłem nacieszyć się tą drobną czułością, bowiem właściwie od razu odsunęła się i ruszyła w głąb pomieszczenia. Igrała ze mną, widziałem to w jej oczach. Mimo to wstałem z miejsca nie spuszczając z niej badawczego spojrzenia i zbliżyłem się do kanapy, po czym usiadłem tuż obok niej. Ramię wsunąłem za jej głowę i nachyliłem do jej ucha. -Kanapa lepszym?- szepnąłem pozwalając sobie musnąć wargami skórę jej szyi, następnie kąta twarzy nie zamierzając przerywać wędrówki.
Momentalnie wyprostowałem się niczym parzony ogniem i zabrałem ramię odsuwając się od dziewczyny. Oblizałem nerwowo wargę – co ja u licha robiłem? Jak mogłem przełamać tak wąską granicę? Wbiłem spojrzenie we własne dłonie, a następnie stopy, którymi nerwowo zacząłem poruszać. Chciałem coś powiedzieć, przeprosić za moje zachowanie, aczkolwiek jedyne na co było mnie stać to zerwanie się z miejsca. Nie spojrzałem na nią, nie miałem cholernej odwagi zobaczyć wyrazu pełnej kpiny na jej wargach. Śmiała się ze mnie, byłem o tym przekonany. Chciałem zniknąć, rozmyć się w powietrzu i wrócić do własnej samotni, gdzie nikt nie zaburzał mej przestrzeni. Obróciłem się i szybkim krokiem opuściłem mieszkanie z nadzieją, że nigdy więcej nie przyjdzie mi spojrzeć jej w oczy. Nie potrafiłem tego zrobić. Znów mnie to dopadło.
-Myślałem, że byłaś nieco bardziej szczera w tym co robisz- rzuciłem otwarcie nie widząc żadnych ku temu przeszkód. Rozmowa już dawno przestała zakrywać o ironię lub szeroko pojęte omijanie meritum tematu, dlatego liczyłem, że nie skusi się na odpowiedź da. Już dawno powinniśmy w ten sposób wymienić się swymi myślami oraz odczuciami, bowiem z czasem niewiedza doprowadzała do rozstaju dróg, z którego nie było już powrotu. Tego nie chciałem, zbyt wiele nas łączyło – przynajmniej tak mi się wydawało. -Dlaczego dziwne?- zaśmiałem się cicho pod nosem upijając ostatniego łyka trunku. Nie chciałem odlecieć, dlatego odsunąłem od siebie szkło dając wyraźny sygnał, iż póki co stopuję. Rzecz jasna nie było to w moim stylu, jednakże nie piliśmy ognistej tudzież piwa, a zieloną wróżkę, która nieprzypadkowo była środkiem zakazanym. -Może niespodziewane, lecz z pewnością nie nazwałbym go dziwnym. Zastanawiało mnie co masz do powiedzenia i cieszę się, iż w końcu odważyłaś się to zrobić. Czułem, iż pewne- przerwałem na moment próbując znaleźć słowo, które nie zabrzmi nader bezpośrednio. Wiedziałem, że wolała omijać ten temat. -Sytuacje mogą wywrzeć na Tobie niekoniecznie dobre wrażenie, jednak pamiętaj, iż nic nie dzieje się bez przyczyny- odparłem powtarzając dokładnie to samo, co powiedziałem jej nad brzegiem Tamizy. Mugole zostali wygnani, bo nie byli godni zamieszkiwać londyńskich ziem, natomiast ich cholerni pobratymcy, wielcy wyznawcy równości sami poszli wybraną ścieżką.
-Na wojnie zawsze giną ludzie Belvino- nieco niekulturalnie wtrąciłem się jej w wypowiedź, po czym gestem dłoni poprosiłem, aby mówiła dalej. W końcu nie przyszedłem tutaj rozprawiać się z nią o mordowaniu tudzież wrogu, który sam nie brał jeńców. Niejednokrotnie była już świadkiem z jakimi ranami do niej trafiałem. -Jesteś pewna, że te emocje są słuszne?- spytałem unosząc brew, naprawdę byłem ciekaw. -Najwyraźniej bardzo dobrze szło ci to ignorowanie. Czyżbym zatem już znał odpowiedź na kwestię rzekomej zazdrości panno- ponownie zaciąłem się, ale tym razem celowo. Lubiłem ją tym denerwować. -Chyba panno Blythe?- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie nie dopuszczając do siebie w ogóle myśli, iż mogłaby rzeczywiście być zamężna. Nie posądziłbym jej o podobny cynizm i brak szczerości w tej niezwykle fundamentalnej kwestii.
-Czyli będę ci to mówić częściej- uniosłem kącik ust słysząc jej słowa, które dość jasno mówiły o jej odczuciach. Skoro pragnęła tego samego co ja, to może naprawdę była dla nas jakaś szansa? Im dłużej o tym myślałem tym ciężej było mi znaleźć właściwe słowa, nie wspominając już o tym co powinienem uczynić. Istna plątanina. Delikatny rumieniec upiększający jej policzki tylko potwierdzał to, nad czym najwyraźniej naprawdę nie potrafiła zapanować.
-Uważałaś, iż jestem zwolennikiem zamykania kobiety w domu i robienia tego, co akurat mi, nie jej, przyjdzie do głowy?- zaśmiałem się pod nosem, bowiem podobne zachowanie było mi kompletnie obce. Zanudziłbym się na śmierć, gdybym miał trwać w takim związku i pewnie szybko rozeszlibyśmy się w swoje strony. -Jesteś dorosła, masz swój rozum- dodałem wzruszając lekko ramionami. -Właściwie to chyba masz, tak mi się wydaje- sprecyzowałem w znacznie bardziej żartobliwym tonie. Nie zamknąłbym jej w klatce, nie wyobrażałbym też sobie, aby chociaż przez moment mogła poczuć się przeze mnie w pewien sposób ograniczana. Rzecz jasna kwestią sporną mogłyby być akcja na wojennym froncie, bowiem nie wyobrażałem sobie, aby mogła jej stać się krzywda, jednakże jeśli będzie tego pragnęła to droga ku temu stała otworem.
Nawet nie zdążyłem nacieszyć się tą drobną czułością, bowiem właściwie od razu odsunęła się i ruszyła w głąb pomieszczenia. Igrała ze mną, widziałem to w jej oczach. Mimo to wstałem z miejsca nie spuszczając z niej badawczego spojrzenia i zbliżyłem się do kanapy, po czym usiadłem tuż obok niej. Ramię wsunąłem za jej głowę i nachyliłem do jej ucha. -Kanapa lepszym?- szepnąłem pozwalając sobie musnąć wargami skórę jej szyi, następnie kąta twarzy nie zamierzając przerywać wędrówki.
Momentalnie wyprostowałem się niczym parzony ogniem i zabrałem ramię odsuwając się od dziewczyny. Oblizałem nerwowo wargę – co ja u licha robiłem? Jak mogłem przełamać tak wąską granicę? Wbiłem spojrzenie we własne dłonie, a następnie stopy, którymi nerwowo zacząłem poruszać. Chciałem coś powiedzieć, przeprosić za moje zachowanie, aczkolwiek jedyne na co było mnie stać to zerwanie się z miejsca. Nie spojrzałem na nią, nie miałem cholernej odwagi zobaczyć wyrazu pełnej kpiny na jej wargach. Śmiała się ze mnie, byłem o tym przekonany. Chciałem zniknąć, rozmyć się w powietrzu i wrócić do własnej samotni, gdzie nikt nie zaburzał mej przestrzeni. Obróciłem się i szybkim krokiem opuściłem mieszkanie z nadzieją, że nigdy więcej nie przyjdzie mi spojrzeć jej w oczy. Nie potrafiłem tego zrobić. Znów mnie to dopadło.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie wiedziała, co miałaby mu powiedzieć, cóż więcej ponad to, co dotąd padło z jej strony. Wcześniejsza szczerość była zależna, dostosowywana do tego, co w danej chwili się działo, lecz teraz nie próbowała już migać się od odpowiedzi, igrać ze słowami, będącymi najbardziej bezpieczną opcją dla niej samej. Delikatnie wzruszyła ramionami, zamierzając w pierwszej chwili tylko w ten sposób skomentować jego słowa, lecz chwilę później zmieniła zdanie.- Nie byłam, ale teraz jestem nieporównywalnie bardziej i czuję się okropnie nieswojo.- przyznała z minimalnym uśmiechem, odwracając na chwilę wzrok, aby pozbierać myśli.
Próbowała nie rozważać o ile łatwiej byłoby, gdyby tę rozmowę przeprowadzili szybciej. Chociaż może wcześniej nie było do tego podstaw? Może wymiana zdań nie doprowadziłaby do poprawnych wniosków lub w podobnej sytuacji o wiele szybciej zapadłaby cisza? Prawie prychnęła, łapiąc się na tych myślach, bo przecież nie chciała tracić cennych sekund na zastanawianie. Przechyliła delikatnie głowę, gdy usłyszała pytanie.- Jak często zdarza ci się, żeby panna ciskała w ciebie zaklęciami, a po kilku minutach uwieszała na szyi? – może wcale nie chciała znać odpowiedzi, ale zamierzała w taki sposób wyjaśnić, dlaczego tamto spotkanie było dziwne i podkreślić to nieco prześmiewczym tonem, skierowanym jednak głównie w swoją stronę.- Nie mniej, Ja raczej rzadko coś takiego robię. Chociaż nie, źle mówię, Ja nigdy czegoś takiego nie zrobiłam, aż do wtedy.- dodała zaraz. Słuchała go, skupiała na tym co mówił, co sądził i jakie wnioski nasuwały się w trakcie najszczerszej rozmowy, jaką przyszło im toczyć. Pokiwała jedynie głową, zgadzając się z kwestią, że nic nie działo się bez przyczyny. Była w stanie to zaakceptować, podobnie jak wiele innych rzeczy, które w ostatnim czasie naruszały jej światopogląd, skłaniając do zmian w pewnych aspektach.
Kiedy wtrącił ów ponury wniosek, westchnęła cicho, ale faktycznie tego nie dało się ominąć. W stronach konfliktu zawsze musiały być ofiary, przykre, lecz nic nie dało się z tym zrobić.- Wiem i oby ginęli inni, a nie Ci, którzy są mi bliscy.- mruknęła pod nosem. Nie dodawała, że on również znajdował się w owej grupie o której śmierci nie chciała usłyszeć. Po wszystkim, co dotąd powiedziała ten fakt powinien być jasny, całkowicie oczywisty.
Kąciki jej ust drgnęły.- Wydaje mi się, że tak.- wydawały się słuszne, chociaż nadal miewała wątpliwości i potrzebowała czasu, aby wyzbyć się ich całkowicie.- Lata praktyki w ignorowaniu robią swoje.- przyznała, stopniowo w sumie zdradzając coraz więcej o sobie, podejściu jakie miała względem owych spraw. Przewróciła oczami, sama nie wiedząc, co bardziej ruszało ponowna kwestia zazdrości czy wątpliwość co do stanu.- Sądzisz, że poświęcałabym Ci tyle czasu, gdybym była mężatką? – nie ukrywała rozbawienia, dobierając słowa bardziej przemyślanie. Nie była aż tak bezczelna, ale może miał o niej inne zdanie? Może uważał, że było to w zakresie jej wątpliwych umiejętności, aby doprawiać rogi innemu, zwarzywszy jak rozwijała się miedzy nimi ów znajomość. O dziwo, nie czułaby się urażona, zwłaszcza że cieszyła się swoim brakiem zobowiązań wobec jakiegokolwiek mężczyzny.- Mów, chociaż liczę, że nie skończy się tylko na słowach.- nie przejmowała się, że na jej policzkach nadal widnieje rumieniec, bo słowa zaczynały znów zdradzać pewność siebie. Wiedziała czego chciała i nie obawiała się mówić o tym wprost, zwłaszcza, gdy stopniowo nabierała pewności, że nie spotka się z niezrozumieniem czy niechęcią.
- A czemu miałabym sądzić inaczej? Mężczyźni lubią tak postępować. Uważają, że ich zdanie, ich potrzeby, ich widzimisię są ważniejsze.- odparła poważniejąc odrobinę.- Nie mów, że Cię to zaskakuje, że mogłam mieć takie zdanie.- nie mogła mieć wyrobionego o nim zdania w tej kwestii, gdy wcześniej nie było okazji rozeznać się i w tym temacie. Nie wiedziała jaki ma do tego stosunek, czy powinno ją to zainteresować, ucieszyć czy miało znaczenie. Nie wybiegała myślami, aż tak do przodu, mimo to było jakoś lepiej ze świadomością, iż odbiegał od standardu.- Oh, naprawdę? Próbujesz mnie obrazić? – zmrużyła delikatnie oczy, ale uśmieszek błąkając się po ustach jasno mówił, że podtrzymała żartobliwość słów. Od zawsze lubiła swobodę, posiadanie własnego zdania w kwestiach, które najbardziej ją raziły, ale nie łudziła się, że może obnosić się z tym faktem. Mężczyźni nie lubili kobiet, które miały do powiedzenia o wiele więcej, potrafiące przegadać ich i pochwalić się wiedzą. Przykry fakt, ale nie miała takiej siły przebicia, aby cokolwiek z tym zrobić.
Z nieukrywanym zadowoleniem zarejestrowała moment, gdy wstał bez sprzeciwu, aby podążyć za nią. Oczywiście, że igrała sobie z nim, sprawdzała ile zdziała drobnymi zachętami. Nie zamierzała jednak wykorzystywać tego przesadnie, aby nie pojawiło się znudzenie.
- Na początek, tak.- odparła, przymykając oczy, gdy poczuła muśnięcie na szyi. Miła chwila minęła jednak moment później, co lekko ją zaskoczyło. Nie chodziło o to, że się odsunął, lecz to jak spłoszony się zdawał. Obserwowała go przez tą krótką chwilę, nieco zaniepokojona.- Drew…- urwała zaraz, kiedy ten poderwał się na nogi. Podniosła się powoli, nie mogąc zrozumieć, co się nagle stało, co zmieniło i skąd ta reakcja. Jasne, zachowywał się od początku dziwnie, ale teraz pobił właśnie wszystko. Kiedy ruszył do wyjścia, wgapiała się pustym wzrokiem w męskie plecy, sukcesywnie oddalające i naprawdę ją wmurowało. Tknięta impulsem poszła jego śladem, wypadając na korytarz wbiła w niego ciemne tęczówki, stonowane teraz złością.- Macnair, stój! – ostry ton rozszedł się po korytarzu. Grymas na ustach dodatkowo podkreślał niezadowolenie, pod którym kryła się również uraza.- Co się z Tobą dzieje? – burknęła, obejmując się nieco ramionami, kiedy cały komfort wyparował. Zerknęła krótko w stronę jednych z drzwi na końcu korytarza, gdy usłyszała, jak cicho skrzypnęły. Ciekawscy sąsiedzi byli zmorą tej kamienicy w ostatnim czasie i coraz częściej miała chęć przeprowadzić się w inną część miasta, taką, która niosła ze sobą większy spokój i anonimowość... o ile to możliwe.
Próbowała nie rozważać o ile łatwiej byłoby, gdyby tę rozmowę przeprowadzili szybciej. Chociaż może wcześniej nie było do tego podstaw? Może wymiana zdań nie doprowadziłaby do poprawnych wniosków lub w podobnej sytuacji o wiele szybciej zapadłaby cisza? Prawie prychnęła, łapiąc się na tych myślach, bo przecież nie chciała tracić cennych sekund na zastanawianie. Przechyliła delikatnie głowę, gdy usłyszała pytanie.- Jak często zdarza ci się, żeby panna ciskała w ciebie zaklęciami, a po kilku minutach uwieszała na szyi? – może wcale nie chciała znać odpowiedzi, ale zamierzała w taki sposób wyjaśnić, dlaczego tamto spotkanie było dziwne i podkreślić to nieco prześmiewczym tonem, skierowanym jednak głównie w swoją stronę.- Nie mniej, Ja raczej rzadko coś takiego robię. Chociaż nie, źle mówię, Ja nigdy czegoś takiego nie zrobiłam, aż do wtedy.- dodała zaraz. Słuchała go, skupiała na tym co mówił, co sądził i jakie wnioski nasuwały się w trakcie najszczerszej rozmowy, jaką przyszło im toczyć. Pokiwała jedynie głową, zgadzając się z kwestią, że nic nie działo się bez przyczyny. Była w stanie to zaakceptować, podobnie jak wiele innych rzeczy, które w ostatnim czasie naruszały jej światopogląd, skłaniając do zmian w pewnych aspektach.
Kiedy wtrącił ów ponury wniosek, westchnęła cicho, ale faktycznie tego nie dało się ominąć. W stronach konfliktu zawsze musiały być ofiary, przykre, lecz nic nie dało się z tym zrobić.- Wiem i oby ginęli inni, a nie Ci, którzy są mi bliscy.- mruknęła pod nosem. Nie dodawała, że on również znajdował się w owej grupie o której śmierci nie chciała usłyszeć. Po wszystkim, co dotąd powiedziała ten fakt powinien być jasny, całkowicie oczywisty.
Kąciki jej ust drgnęły.- Wydaje mi się, że tak.- wydawały się słuszne, chociaż nadal miewała wątpliwości i potrzebowała czasu, aby wyzbyć się ich całkowicie.- Lata praktyki w ignorowaniu robią swoje.- przyznała, stopniowo w sumie zdradzając coraz więcej o sobie, podejściu jakie miała względem owych spraw. Przewróciła oczami, sama nie wiedząc, co bardziej ruszało ponowna kwestia zazdrości czy wątpliwość co do stanu.- Sądzisz, że poświęcałabym Ci tyle czasu, gdybym była mężatką? – nie ukrywała rozbawienia, dobierając słowa bardziej przemyślanie. Nie była aż tak bezczelna, ale może miał o niej inne zdanie? Może uważał, że było to w zakresie jej wątpliwych umiejętności, aby doprawiać rogi innemu, zwarzywszy jak rozwijała się miedzy nimi ów znajomość. O dziwo, nie czułaby się urażona, zwłaszcza że cieszyła się swoim brakiem zobowiązań wobec jakiegokolwiek mężczyzny.- Mów, chociaż liczę, że nie skończy się tylko na słowach.- nie przejmowała się, że na jej policzkach nadal widnieje rumieniec, bo słowa zaczynały znów zdradzać pewność siebie. Wiedziała czego chciała i nie obawiała się mówić o tym wprost, zwłaszcza, gdy stopniowo nabierała pewności, że nie spotka się z niezrozumieniem czy niechęcią.
- A czemu miałabym sądzić inaczej? Mężczyźni lubią tak postępować. Uważają, że ich zdanie, ich potrzeby, ich widzimisię są ważniejsze.- odparła poważniejąc odrobinę.- Nie mów, że Cię to zaskakuje, że mogłam mieć takie zdanie.- nie mogła mieć wyrobionego o nim zdania w tej kwestii, gdy wcześniej nie było okazji rozeznać się i w tym temacie. Nie wiedziała jaki ma do tego stosunek, czy powinno ją to zainteresować, ucieszyć czy miało znaczenie. Nie wybiegała myślami, aż tak do przodu, mimo to było jakoś lepiej ze świadomością, iż odbiegał od standardu.- Oh, naprawdę? Próbujesz mnie obrazić? – zmrużyła delikatnie oczy, ale uśmieszek błąkając się po ustach jasno mówił, że podtrzymała żartobliwość słów. Od zawsze lubiła swobodę, posiadanie własnego zdania w kwestiach, które najbardziej ją raziły, ale nie łudziła się, że może obnosić się z tym faktem. Mężczyźni nie lubili kobiet, które miały do powiedzenia o wiele więcej, potrafiące przegadać ich i pochwalić się wiedzą. Przykry fakt, ale nie miała takiej siły przebicia, aby cokolwiek z tym zrobić.
Z nieukrywanym zadowoleniem zarejestrowała moment, gdy wstał bez sprzeciwu, aby podążyć za nią. Oczywiście, że igrała sobie z nim, sprawdzała ile zdziała drobnymi zachętami. Nie zamierzała jednak wykorzystywać tego przesadnie, aby nie pojawiło się znudzenie.
- Na początek, tak.- odparła, przymykając oczy, gdy poczuła muśnięcie na szyi. Miła chwila minęła jednak moment później, co lekko ją zaskoczyło. Nie chodziło o to, że się odsunął, lecz to jak spłoszony się zdawał. Obserwowała go przez tą krótką chwilę, nieco zaniepokojona.- Drew…- urwała zaraz, kiedy ten poderwał się na nogi. Podniosła się powoli, nie mogąc zrozumieć, co się nagle stało, co zmieniło i skąd ta reakcja. Jasne, zachowywał się od początku dziwnie, ale teraz pobił właśnie wszystko. Kiedy ruszył do wyjścia, wgapiała się pustym wzrokiem w męskie plecy, sukcesywnie oddalające i naprawdę ją wmurowało. Tknięta impulsem poszła jego śladem, wypadając na korytarz wbiła w niego ciemne tęczówki, stonowane teraz złością.- Macnair, stój! – ostry ton rozszedł się po korytarzu. Grymas na ustach dodatkowo podkreślał niezadowolenie, pod którym kryła się również uraza.- Co się z Tobą dzieje? – burknęła, obejmując się nieco ramionami, kiedy cały komfort wyparował. Zerknęła krótko w stronę jednych z drzwi na końcu korytarza, gdy usłyszała, jak cicho skrzypnęły. Ciekawscy sąsiedzi byli zmorą tej kamienicy w ostatnim czasie i coraz częściej miała chęć przeprowadzić się w inną część miasta, taką, która niosła ze sobą większy spokój i anonimowość... o ile to możliwe.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przyglądałem jej się z niemałą dozą ciekawości nie mogąc powstrzymać szelmowskiego uśmiechu, kiedy otwarcie przyznała, że jej czynami oraz słowami kierowała szczerość, a nie utkany z obłudy obraz. Takowy zwykle miał w sobie wielką, choć fałszywą motywację, za którą kryły się jeszcze bardziej dwulicowe intencje ubrane w piękne dla oka odzienie. Nietrudno było wodzić za nos, jeszcze prościej można było grać na ludzkich uczuciach i bazować na ich naiwności, dlatego każda, nawet najmniejsza forma zapewnienia miała znaczenie. Wprawieni aktorzy, którzy swój spektakl odgrywali poza deskami teatru potrafili mamić nie tylko słowem, ale i gestem, jednakże na jej twarzy nie dostrzegłem żadnej maski. Być może była wprawiona, być może kontynuowała zaczętą nad brzegiem Tamizy grę, ale nigdy nie dowiem się prawdy, jeśli nie spróbuję. Nader często nachodziła mnie ta myśl, a kolejne rewelacje były tylko jej potwierdzeniem, jednakże nie miałaby powodu, aby opowiedzieć o wcześniejszych intencjach, jeśli nadal byłby równie perfidne. Serwowała mi szerokie i równie głębokie wody – czas pokaże czy było warto.
-Z tak morderczymi zaklęciami jeszcze się nie spotkałem- uniosłem brew, a kącik ust zadrżał w ironicznym uśmiechu. Jinx było wyjątkowo niegroźną inkantacją, co najwyżej można było po nim mieć kilka siniaków i brudną szatę, jeśli wpadnie się w szczyny lub inne bagno. -Z rzucaniem na szyję- przeciągnąłem celowo ostatnie słowo i udałem rozmarzonego. Niech też się trochę pozłości. -Bywało znacznie częściej- pokiwałem wolno głową z wyraźną powagą na twarzy, która nie miała żadnego przełożenia na rzeczywistość. Nie byłem grzecznym chłopcem, uwielbiałem towarzystwo, zapach i głos pięknych kobiet, aczkolwiek zwykle łączyła mnie z nimi jedna noc, a nie romantyczne schadzki przy zachodzącym słońcu. Z Belviną było inaczej, nie mogła tego wiedzieć, ale przy niej naprawdę nie zachowywałem się normalnie.
-Powiedz mi zatem kogo mam oszczędzić- zaśmiałem się pod nosem dając jej tym samym sygnał, że tylko żartowałem. Lubiłem droczyć się z nią, lubiłem przekraczać granice dobrego smaku obserwując reakcję i wzmożone emocje malujące się na jej twarzy. Nie dało się z niej czytać jak z otwartej księgi, aczkolwiek nierzadko wyrażała sobą więcej niżeli chciała. -Tego Pana, który zaszczycał cię swą obecnością w łożu tuż przede mną?- dodałem mając właściwie już tylko jedną osobę w kręgu podejrzeń. Śmierciożerców nie było wielu, naprawdę nietrudno było domyślić się w kim ulokowała swe uczucia. Pozostawało pytanie, czy takowe na pewno minęły?
-Mam zwyczaju, że słowa zamieniam na czyny- doprecyzowałem, jakby miała jeszcze jakieś wątpliwości. Egoistycznie potrzebowałem jej bliskości, pożądałem filigranowego ciała i przepełnionego namiętnością, rozmarzonego spojrzenia. Nie byłem nader wylewny, nie potrafiłem ubierać w piękne epitety własnych poczynań, dlatego była to jedyna droga do swego rodzaju zapewnienia odnośnie szczerości intencji. Chcąc nie chcąc przywiązała mnie do siebie, zmusiła abym spojrzał dalej, szerzej i pewniej w sfery, które zwykle były poza moim zasięgiem. Nie łaknąłem tego, lubiłem samotność, a mimo to wyrwała mnie z jej sideł. Nie byłem w stanie jasno określić swych emocji; nie umiałem, rzadko o nich rozmawiałem. Ostatnim razem spotkałem się z murem nie do przeskoczenia i wówczas obiecałem sobie, że już zawsze pozostanie to poza mną. Co robię teraz? To samo, pcham się w nieznane licząc, iż tym razem los przygotował dla mnie znacznie korzystniejsze karty. Nie chciałem jej skrzywdzić, ale czy potrafiłem tego nie uczynić?.
Machnąłem ręką na jej słowa dając jej wyraźny znak ku temu, iż po prostu to lekceważyłem. Mogli sobie mówić co tylko chcieli, ale ja nie zamierzałem brać w tym udziału i podzielać ich zdania tylko, dlatego, iż „tak wypadało”. Zawsze chodziłem własnymi drogami i tym razem nie zamierzałem z nich zboczyć tylko po to, aby wejść w czyjeś łaski. -Rozdrażnić. Lubię jak sypiesz tymi swoimi złośliwościami niczym z rękawa- zaśmiałem się i nachyliłem nad drobną dłonią, którą lekko musnąłem wargami.
Później wszystko pękło.
Mój chód nabierał tempa, pieprzona ucieczka stłamszonego dzieciaka, który wykonał niepotrzebny krok w przód, jeden cholerny gest za dużo. Nie powinienem był jej dotykać, co mi odbiło, że w ogóle to zrobiłem? Spanikowałem, nie pamiętam kiedy ostatni raz równie mocno trzęsły mi się ręce. Potarłem silnie twarz, jakobym chciał zetrzeć z niej ten cholerny uśmieszek pewności siebie, który towarzyszył mi jeszcze chwilę temu. Oblizałem nerwowo wargę, mój oddech przyspieszył, gula ugrzęzła w gardle. Nie mogłem nic powiedzieć; przeprosić, zapewnić, że to już więcej nie będzie miało miejsca. Usłyszałem swe nazwisko, krzyk echem rozniósł się w mej głowie. Obróciłem głowę, ale nie spojrzałem na nią – nie potrafiłem. Zacisnąłem w dłoni wężowe drewno i w jednej chwili zmieniłem się w kłąb czarnej mgły, która z hukiem wyleciała przez okno wybijając po drodze szybę. Szczerze liczyłem, że więcej nie spotkam się z jej obliczem – jak mógłbym spojrzeć w jej oczy? Bałem się, strach zupełnie mnie sparaliżował.
|zt
-Z tak morderczymi zaklęciami jeszcze się nie spotkałem- uniosłem brew, a kącik ust zadrżał w ironicznym uśmiechu. Jinx było wyjątkowo niegroźną inkantacją, co najwyżej można było po nim mieć kilka siniaków i brudną szatę, jeśli wpadnie się w szczyny lub inne bagno. -Z rzucaniem na szyję- przeciągnąłem celowo ostatnie słowo i udałem rozmarzonego. Niech też się trochę pozłości. -Bywało znacznie częściej- pokiwałem wolno głową z wyraźną powagą na twarzy, która nie miała żadnego przełożenia na rzeczywistość. Nie byłem grzecznym chłopcem, uwielbiałem towarzystwo, zapach i głos pięknych kobiet, aczkolwiek zwykle łączyła mnie z nimi jedna noc, a nie romantyczne schadzki przy zachodzącym słońcu. Z Belviną było inaczej, nie mogła tego wiedzieć, ale przy niej naprawdę nie zachowywałem się normalnie.
-Powiedz mi zatem kogo mam oszczędzić- zaśmiałem się pod nosem dając jej tym samym sygnał, że tylko żartowałem. Lubiłem droczyć się z nią, lubiłem przekraczać granice dobrego smaku obserwując reakcję i wzmożone emocje malujące się na jej twarzy. Nie dało się z niej czytać jak z otwartej księgi, aczkolwiek nierzadko wyrażała sobą więcej niżeli chciała. -Tego Pana, który zaszczycał cię swą obecnością w łożu tuż przede mną?- dodałem mając właściwie już tylko jedną osobę w kręgu podejrzeń. Śmierciożerców nie było wielu, naprawdę nietrudno było domyślić się w kim ulokowała swe uczucia. Pozostawało pytanie, czy takowe na pewno minęły?
-Mam zwyczaju, że słowa zamieniam na czyny- doprecyzowałem, jakby miała jeszcze jakieś wątpliwości. Egoistycznie potrzebowałem jej bliskości, pożądałem filigranowego ciała i przepełnionego namiętnością, rozmarzonego spojrzenia. Nie byłem nader wylewny, nie potrafiłem ubierać w piękne epitety własnych poczynań, dlatego była to jedyna droga do swego rodzaju zapewnienia odnośnie szczerości intencji. Chcąc nie chcąc przywiązała mnie do siebie, zmusiła abym spojrzał dalej, szerzej i pewniej w sfery, które zwykle były poza moim zasięgiem. Nie łaknąłem tego, lubiłem samotność, a mimo to wyrwała mnie z jej sideł. Nie byłem w stanie jasno określić swych emocji; nie umiałem, rzadko o nich rozmawiałem. Ostatnim razem spotkałem się z murem nie do przeskoczenia i wówczas obiecałem sobie, że już zawsze pozostanie to poza mną. Co robię teraz? To samo, pcham się w nieznane licząc, iż tym razem los przygotował dla mnie znacznie korzystniejsze karty. Nie chciałem jej skrzywdzić, ale czy potrafiłem tego nie uczynić?.
Machnąłem ręką na jej słowa dając jej wyraźny znak ku temu, iż po prostu to lekceważyłem. Mogli sobie mówić co tylko chcieli, ale ja nie zamierzałem brać w tym udziału i podzielać ich zdania tylko, dlatego, iż „tak wypadało”. Zawsze chodziłem własnymi drogami i tym razem nie zamierzałem z nich zboczyć tylko po to, aby wejść w czyjeś łaski. -Rozdrażnić. Lubię jak sypiesz tymi swoimi złośliwościami niczym z rękawa- zaśmiałem się i nachyliłem nad drobną dłonią, którą lekko musnąłem wargami.
Później wszystko pękło.
Mój chód nabierał tempa, pieprzona ucieczka stłamszonego dzieciaka, który wykonał niepotrzebny krok w przód, jeden cholerny gest za dużo. Nie powinienem był jej dotykać, co mi odbiło, że w ogóle to zrobiłem? Spanikowałem, nie pamiętam kiedy ostatni raz równie mocno trzęsły mi się ręce. Potarłem silnie twarz, jakobym chciał zetrzeć z niej ten cholerny uśmieszek pewności siebie, który towarzyszył mi jeszcze chwilę temu. Oblizałem nerwowo wargę, mój oddech przyspieszył, gula ugrzęzła w gardle. Nie mogłem nic powiedzieć; przeprosić, zapewnić, że to już więcej nie będzie miało miejsca. Usłyszałem swe nazwisko, krzyk echem rozniósł się w mej głowie. Obróciłem głowę, ale nie spojrzałem na nią – nie potrafiłem. Zacisnąłem w dłoni wężowe drewno i w jednej chwili zmieniłem się w kłąb czarnej mgły, która z hukiem wyleciała przez okno wybijając po drodze szybę. Szczerze liczyłem, że więcej nie spotkam się z jej obliczem – jak mógłbym spojrzeć w jej oczy? Bałem się, strach zupełnie mnie sparaliżował.
|zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Ciemne tęczówki błądziły leniwie po twarzy mężczyzny, gdy uważnie śledziła jego reakcję na własne słowa. Widok uśmiechu rozciągającego usta wywołał i u niej podobną reakcję, chociaż zdecydowanie oszczędniejszą, bo tak jak przyznała, czuła się w swej prawdomówności mocno nieswojo. Obawiała się, że w końcu tego pożałuje, że ponownie dotrze do miejsca w którym postanowi zrobić krok w tył, rezygnując. Mimo pozornej pogodności pozostawała nieufna wobec otoczenia, a obnażanie uczuć było jak dosłowne podłożenie się i oczekiwanie na moment, gdy obróci się to przeciwko niej. Naprawdę chciała ten jeden raz w życiu pomylić się tak bardzo, by poczuć zaskoczenie wraz z momentem, kiedy pojmie swój błąd w nastawieniu, myśleniu, podejściu. Liczyła, że tak właśnie będzie, chcąc mu zaufać do końca.
Przewróciła oczami, słysząc określenie zaklęć, ale jakoś ze spokojem przyjmując znajomą nutę ironii wybrzmiewająca w głosie mężczyzny. To było znajome z ich poprzednich rozmów na tyle, że prawie za tym zatęskniła, gdy dziś dominowała jednak powaga, bardziej odpowiednia wobec poruszanych tematów. Nie powiedziała nic, mając wrażenie, że logiczne słowa, które w głowie układały się w sensowny ciąg, proste podszyte spokojem zdanie, wraz z wypowiedzeniem odsłoni niepożądane emocje. Dlatego zbyła to ciszą, chociaż najpewniej nie ukryła do końca cienia zdenerwowania i niepokoju. Dopiero to, co usłyszała chwilę później wyrwało z jej ust ciche westchnięcie, nawet jeśli zrozumiała żartobliwy ton.- Postaraj się sam nie zginąć, a reszta… sobie poradzi.- ci, którzy byli jej bliscy i liczyli się o wiele bardziej niż przeciętna jednostka, zwykle potrafili sami o siebie zadbać, lepiej bądź gorzej uchylali się przed kłopotami. Miała cichą nadzieję, że tak będzie do końca, aż w kraju nareszcie zapanuje całkowity spokój, pozwalający wrócić do codzienności bez niespodziewanych atrakcji. Skrzywiła się minimalnie, gdy Drew podjął temat, który nadal nosił miano niewygodnego.- Nie mówmy o Nim.- szepnęła, gdy Burke był ostatnią osobą o jakiego teraz chciała myśleć, a zwłaszcza, kiedy obok miała Drew. Wolała skupić się na nim, mimo wszystko.- Nie spraw, że pożałuję, iż powiedziałam Ci, że nie jesteś pierwszym u którego widziałam ten znak.- nadal nie wiedziała po co wtedy podzieliła się ów wiedzą, mogła to przemilczeć, spytać i dowiedzieć się więcej bez przypadkowego zachęcania Macnaira, aby dociekał i rozglądał się w wąskim gronie.
Kąciki jej ust zadrżały lekko, kiedy padło zapewnienie, a które skutecznie zagłuszało niezadowolenie sprzed chwili.- Trzymam za słowo.- liczyła, że słowa naprawdę zmienią się w czyny, bo mimo że nie przyznawała tego na głos, a nawet dotąd nie dopuszczała do siebie ów myśli całkowicie, tak naprawdę chciała go więcej, o wiele więcej. Łaknęła silnych ramion zamykających ją w potrzasku, które od pewnego czasu kojarzyła z upajającą bliskością i dziwnym poczuciem bezpieczeństwa, być może złudnym. Chciała czuć na sobie spojrzenie, które z odważną bezczelnością ślizgało się po jej sylwetce, zdając się równie fizyczne jak dotyk, a czego miała okazję zasmakować chwilę wcześniej.
Jeden raz nie wystarczył, aby nasycić się nim całkiem, chociaż wtedy była tego pewna, spodziewała się znudzenia, kiedy ponownie znajdzie się w zasięgu dłoni. Pomyliła się i przekonała się o tym podczas tych kilku dni, kiedy narzucała im dystans, obdarowując go jedynie spokojnym, rzeczowym tonem i obojętnym spojrzeniem, które najwyraźniej i tak zdradzało więcej pomimo starań.
Zastanawiało ją podejście Macnaira, tak odbiegające od szablonowego i odruchowo szukała w tym jakiegoś haczyka. Czegoś, co wyrównywało przełamanie schematu męskiego zachowania, utartego podejścia wobec przyjętych norm oraz miejsca kobiet w codziennym życiu. Nie drążyła jednak, bo póki co nie było to istotne, a jeśli kiedyś będzie… wrócą do tej rozmowy.- Dziś już nie mam nastroju na złośliwości.- przyznała, czując, że nawet jeśli takowe padną, brakować im będzie celności i naturalności. Obserwowała go, gdy nachylił się i chwile później poczuła muśnięcie ust na dłoni. Kiedy zaczął się odsuwać, odwróciła lekko rękę, aby w ulotnej czułostce musnąć opuszkami palców męski policzek i linię szczęki.
Nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji, gdy w miejscu spokoju, pojawi się gwałtowność chwili. Zauważyła reakcję, widziała jak odwrócił głowę, a jednak zdawał się unikać spojrzenia na nią. Nie wiedziała jak to rozumieć, co się wydarzyło. Masa pytań zaczęła tworzyć się w myślach, ale na żadne nie miała już dziś nadejść odpowiedź. Rozchyliła usta, aby powiedzieć coś jeszcze, jakkolwiek załagodzić sytuację, ale wtedy w miejscu Drew były już tylko kłęby czarnej mgły. Zrezygnowała, spuściła wzrok na podłogę, czując mieszankę złości, niepokoju i rozczarowania. Podniosła spojrzenie, dopiero gdy dźwięk tłuczonej szyby był już tylko wspomnieniem, a na korytarzu pozostała sama w otoczeniu ciszy naruszanej odgłosami dobiegającymi z dworu. Cofnęła się do mieszkania, bez ponownego zerknięcia w stronę uchylonych drzwi sąsiadki.
| zt
Przewróciła oczami, słysząc określenie zaklęć, ale jakoś ze spokojem przyjmując znajomą nutę ironii wybrzmiewająca w głosie mężczyzny. To było znajome z ich poprzednich rozmów na tyle, że prawie za tym zatęskniła, gdy dziś dominowała jednak powaga, bardziej odpowiednia wobec poruszanych tematów. Nie powiedziała nic, mając wrażenie, że logiczne słowa, które w głowie układały się w sensowny ciąg, proste podszyte spokojem zdanie, wraz z wypowiedzeniem odsłoni niepożądane emocje. Dlatego zbyła to ciszą, chociaż najpewniej nie ukryła do końca cienia zdenerwowania i niepokoju. Dopiero to, co usłyszała chwilę później wyrwało z jej ust ciche westchnięcie, nawet jeśli zrozumiała żartobliwy ton.- Postaraj się sam nie zginąć, a reszta… sobie poradzi.- ci, którzy byli jej bliscy i liczyli się o wiele bardziej niż przeciętna jednostka, zwykle potrafili sami o siebie zadbać, lepiej bądź gorzej uchylali się przed kłopotami. Miała cichą nadzieję, że tak będzie do końca, aż w kraju nareszcie zapanuje całkowity spokój, pozwalający wrócić do codzienności bez niespodziewanych atrakcji. Skrzywiła się minimalnie, gdy Drew podjął temat, który nadal nosił miano niewygodnego.- Nie mówmy o Nim.- szepnęła, gdy Burke był ostatnią osobą o jakiego teraz chciała myśleć, a zwłaszcza, kiedy obok miała Drew. Wolała skupić się na nim, mimo wszystko.- Nie spraw, że pożałuję, iż powiedziałam Ci, że nie jesteś pierwszym u którego widziałam ten znak.- nadal nie wiedziała po co wtedy podzieliła się ów wiedzą, mogła to przemilczeć, spytać i dowiedzieć się więcej bez przypadkowego zachęcania Macnaira, aby dociekał i rozglądał się w wąskim gronie.
Kąciki jej ust zadrżały lekko, kiedy padło zapewnienie, a które skutecznie zagłuszało niezadowolenie sprzed chwili.- Trzymam za słowo.- liczyła, że słowa naprawdę zmienią się w czyny, bo mimo że nie przyznawała tego na głos, a nawet dotąd nie dopuszczała do siebie ów myśli całkowicie, tak naprawdę chciała go więcej, o wiele więcej. Łaknęła silnych ramion zamykających ją w potrzasku, które od pewnego czasu kojarzyła z upajającą bliskością i dziwnym poczuciem bezpieczeństwa, być może złudnym. Chciała czuć na sobie spojrzenie, które z odważną bezczelnością ślizgało się po jej sylwetce, zdając się równie fizyczne jak dotyk, a czego miała okazję zasmakować chwilę wcześniej.
Jeden raz nie wystarczył, aby nasycić się nim całkiem, chociaż wtedy była tego pewna, spodziewała się znudzenia, kiedy ponownie znajdzie się w zasięgu dłoni. Pomyliła się i przekonała się o tym podczas tych kilku dni, kiedy narzucała im dystans, obdarowując go jedynie spokojnym, rzeczowym tonem i obojętnym spojrzeniem, które najwyraźniej i tak zdradzało więcej pomimo starań.
Zastanawiało ją podejście Macnaira, tak odbiegające od szablonowego i odruchowo szukała w tym jakiegoś haczyka. Czegoś, co wyrównywało przełamanie schematu męskiego zachowania, utartego podejścia wobec przyjętych norm oraz miejsca kobiet w codziennym życiu. Nie drążyła jednak, bo póki co nie było to istotne, a jeśli kiedyś będzie… wrócą do tej rozmowy.- Dziś już nie mam nastroju na złośliwości.- przyznała, czując, że nawet jeśli takowe padną, brakować im będzie celności i naturalności. Obserwowała go, gdy nachylił się i chwile później poczuła muśnięcie ust na dłoni. Kiedy zaczął się odsuwać, odwróciła lekko rękę, aby w ulotnej czułostce musnąć opuszkami palców męski policzek i linię szczęki.
Nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji, gdy w miejscu spokoju, pojawi się gwałtowność chwili. Zauważyła reakcję, widziała jak odwrócił głowę, a jednak zdawał się unikać spojrzenia na nią. Nie wiedziała jak to rozumieć, co się wydarzyło. Masa pytań zaczęła tworzyć się w myślach, ale na żadne nie miała już dziś nadejść odpowiedź. Rozchyliła usta, aby powiedzieć coś jeszcze, jakkolwiek załagodzić sytuację, ale wtedy w miejscu Drew były już tylko kłęby czarnej mgły. Zrezygnowała, spuściła wzrok na podłogę, czując mieszankę złości, niepokoju i rozczarowania. Podniosła spojrzenie, dopiero gdy dźwięk tłuczonej szyby był już tylko wspomnieniem, a na korytarzu pozostała sama w otoczeniu ciszy naruszanej odgłosami dobiegającymi z dworu. Cofnęła się do mieszkania, bez ponownego zerknięcia w stronę uchylonych drzwi sąsiadki.
| zt
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
11.02.1958
Przekraczając próg pracowni, spojrzała w kierunku blatu znajdującego się na całej długości ściany. Minęły długie miesiące, odkąd miała okazję zająć przy nim miejsce, przeglądając posiadane ingrediencje alchemiczne i wykorzystując je w najlepszy sposób. List od Elviry był jednak odpowiednim impulsem, aby raz jeszcze cierpliwie pochyliła się nad kociołkiem. Nie spodziewała się podobnej prośby od uzdrowicielki, nie mniej zamierzała coś zdziałać w tej kwestii. Skoro było to w zasięgu jej umiejętności oraz wiedzy. Nie posiadała na stanie żadnych eliksirów leczniczych, poza dwiema fiolkami wyjątkowo mocnego i przeznaczonego dla kogoś innego. W końcu zwykle polegała wyłączenie na magii, a jeśli jakiekolwiek mikstury znajdowały się w jej zasobach, szybko trafiały w ręce pacjentów. Tak miało być i tym razem, a ona nawet nie próbowała oszukiwać się, że teraz zadba, aby coś zostało u niej na wypadek, gdyby okazało się niezbędne.
Ustawiła cynowy kociołek na ogniu, dając mu czas, aby uzyskał odpowiednią temperaturę i zagotował wodę znajdującą się już wewnątrz. W tym czasie pozbyła się warstewki kurzu z blatu, co najlepiej podkreślało, jak rzadko zajmowała się tym. Przesunęła wszystkie potrzebne składniki bliżej, dobrze wiedząc, co zamierzała uwarzyć. Eliksiry nie miały być trudne ani najmocniejsze, a doraźnie pomagać tym, którzy w Warwickshire będąc ich potrzebować. Spięła długie włosy w niedbałego koka, aby kosmyki nie przeszkadzały jej w pracy i nie rozpraszały uwagi, wpadając do oczu. Słysząc, jak woda zaczyna bulgotać, zmniejszyła ogień i sięgnęła po fiolkę z rozdrobnionym bezoarem, mającym być sercem maści żywokostowej. Wrzuciła całość i odczekała krótką chwilę pozwalając, aby woda połączyła się z najważniejszą ingrediencją. Dopiero wtedy dodała posiekany chwilę wcześniej żywokost, będący nieodłącznym elementem maści i zamieszała pięciokrotnie, obserwując jak kawałki rośliny unoszą się na powierzchni. W międzyczasie wzięła kilka igieł jodły, by i one znalazły się w kociołku, a przyjemny zapach igliwia na moment uniósł się w powietrzu. Dodała jeszcze przecięte na pół pióra sroki oraz odrobinę olejku różanego. Kiedy wszystko, starannie odmierzone znalazło się w kociołku, ostatni raz zamieszała zawartością, która powoli zmieniała swój kolor. Pozostawiła jeszcze na kilka minut maść na minimalnym ogniu.
| Maść żywokostowa ST 10
R: żywokost, jodła (igły), olejek różany
Z: bezoar, sroka (pióra)
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Wróciła do pracowni, kiedy upłynął już odpowiedni czas, a kociołek wraz z zawartością zdjęty później z ognia, zdążył nieco przestygnąć. Ostrożnie szpatułką przeniosła gęstą maść do przygotowanych wcześniej słoiczków, dzieląc je na odpowiednie porcje, które zaraz zabezpieczyła przed przypadkowym otwarciem. Odłożyła je na bok, aby nie przeszkadzały i szybko wyczyściła kociołek zaklęciem, by przygotować kolejne. Patrząc na przygotowane ingrediencje, zawahała się jedynie na krótki moment, co zrobić najpierw, ale zdecydowała się na to łatwiejsze, chociaż wszystkie wybrane dziś specyfiki były proste. Mimo umiejętności w zakresie alchemii, miała wrażenie, że straciła tę wprawę i swobodę, posiadaną jeszcze jakiś czas temu. Wiedziała, że była sama sobie winna obecnego stanu, zaniedbując ów dziedzinę, ale teraz mogła jedynie nadrobić i nie doprowadzić więcej do podobnej sytuacji. Odetchnęła cicho, starając się odsunąć niezadowolenie, by wrócić do tego, co na chwilę przerwała znów. Nalała wody i również tym razem odczekała, aż zagotuje się, osiągając idealną temperaturę. Pierwsze ponownie dodała serce w postaci kilku listków ślazu, które po zetknięciu z gorącą wodą zmieniły swój kolor i jedynie chwilę unosiły się na powierzchni. W międzyczasie sięgnęła po słoik z pijawkami, które jeszcze dziś miały okazje mocno opić się krwi, będąc teraz pełne. Miękką pęsetą wyciągnęła trzy największe, aby bez wahania naciąć je delikatnie nożem nad kociołkiem i wrzucić do środka. Poczekała parę minut, żeby się nieco rozgotowały, mieszając, od czasu do czasu. Następnie posiekała na drobno korzeń selera i przecięła na pół dwie łodygi mniszka lekarskiego, dodając oba składniki do lekko brunatnej już cieczy. Pozostał ostatni składnik, cztery śnieżnobiałe pióra gołębia, które musiały zalegać u niej dłuższy czas, gdy kompletnie nie pamiętała, skąd się wzięły. Teraz jednak nadawały się idealnie, jako ingrediencja odzwierzęca. Ostrożnie, żeby się nie poparzyć, zamoczyła pióra, aby nie pływały po powierzchni, a od razu połączyły się z resztą. Zamieszała zawartością kociołka, widząc już jak maść gęstnieje i ciemnieje, lecz potrzebowała jeszcze trochę, aby osiągnąć odpowiednią barwę oraz konsystencję.
| Maść z pijawek ST 25
R: ślaz, mniszek lekarski, seler (korzeń)
Z: pijawki, gołąb (białe pióra)
| Maść z pijawek ST 25
R: ślaz, mniszek lekarski, seler (korzeń)
Z: pijawki, gołąb (białe pióra)
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Zajmując się innymi rzeczami w obrębie pracowni, zerkała, co pewien czas na maść pozostawioną na ogniu. Stopniowo zyskała brązowy kolor, będącego głównie zasługą pijawek i krwi, której były pełne. Mając pewność, że jest już gotowa i nie zgęstnieje bardziej, przygotowała ponownie dwa szklane słoiczki do których przeniosła ostudzoną maść. Zamknęła oba szczelnie, by postawić koło poprzednich gotowych już. Później zamierzała je podpisać, aby nie pozostawało wątpliwości, co znajdowało się w środku. Teraz jednak nie zamierzała się tym zajmować, miała przed sobą ostatnią rzecz do przygotowania dzisiejszego dnia. Tym razem eliksir, który być może okaże się równie potrzebny, jak to, co uwarzyła wcześniej. Wiedziała dobrze, że obrażenia psychiczne często bywały w swych długotrwałych skutkach porównywalne albo gorsze niż te fizyczne, dlatego wybrała ze wszystkich możliwych eliksir słodkiego snu. W pracy miała okazję podawać go nie raz, był w sumie jednym z przydatniejszych wobec problematycznych pacjentów, których nie brakowało. Głównie miał jednak pomagać z bezsennością, wywołaną różnymi czynnikami.
Przecinając korzeń mandragory, zerknęła na przygotowany już kociołek, który kolejny raz tego dnia rozgrzewał się. Minęło kilka minut, zanim wrzuciła do środka podzieloną na trzy mandragorę, wolnym ruchem mieszając, chociaż wzrok prześlizgnął się już po blacie za startym cynamonem. Dodała również i ten składnik, krzywiąc się odrobinę, kiedy drobinki uniosły się w powietrzu. Mimo przyjemnego zapachu drażniły nieco w gardle, co było zdecydowanie mniej miłe. Odczekała moment, zanim dodała kilka nasion czarnuszki oraz dżdżownic, jako jedne z ostatnich. Na samym końcu sięgnęła po fiolkę z pyłem ze skrzydeł ćmy, dość delikatnym i idealnym dla tego typu mikstur. Dodała go ostrożnie na dwa razy, aby osiadł na wodzie i połączył z resztą, a nie uniósł się w górę. Mając już wszystko, zmniejszyła ogień i przykryła kociołek, by eliksir w spokoju nabrał swoich właściwości. Za kilka minut powinien już zabarwić się na różowo oraz zyskać charakterystyczny słodki zapach.
| Eliksir słodkiego snu ST 30
R: mandragora, cynamon, czarnuszka (nasiona)
Z: dżdżownica, ćma (pył ze skrzydeł)
Przecinając korzeń mandragory, zerknęła na przygotowany już kociołek, który kolejny raz tego dnia rozgrzewał się. Minęło kilka minut, zanim wrzuciła do środka podzieloną na trzy mandragorę, wolnym ruchem mieszając, chociaż wzrok prześlizgnął się już po blacie za startym cynamonem. Dodała również i ten składnik, krzywiąc się odrobinę, kiedy drobinki uniosły się w powietrzu. Mimo przyjemnego zapachu drażniły nieco w gardle, co było zdecydowanie mniej miłe. Odczekała moment, zanim dodała kilka nasion czarnuszki oraz dżdżownic, jako jedne z ostatnich. Na samym końcu sięgnęła po fiolkę z pyłem ze skrzydeł ćmy, dość delikatnym i idealnym dla tego typu mikstur. Dodała go ostrożnie na dwa razy, aby osiadł na wodzie i połączył z resztą, a nie uniósł się w górę. Mając już wszystko, zmniejszyła ogień i przykryła kociołek, by eliksir w spokoju nabrał swoich właściwości. Za kilka minut powinien już zabarwić się na różowo oraz zyskać charakterystyczny słodki zapach.
| Eliksir słodkiego snu ST 30
R: mandragora, cynamon, czarnuszka (nasiona)
Z: dżdżownica, ćma (pył ze skrzydeł)
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Przelała zawartość kociołka do dwóch fiolek, przyglądając się przez moment ładnej różowej barwie, a w powietrzu nadal czując słodkawy zapach. Eliksir był taki, jak powinien; przejrzysty i czysty, bez żadnych zanieczyszczeń. Po paru godzinach spędzonych tutaj znów przypomniała sobie, dlaczego tak bardzo lubiła to kiedyś. To uspokajało, pozwalało, a raczej zmuszało do zebrania myśli i skupieniu się na kolejnych czynnościach. Eliksiry podobnie, jak zaklęcia nie wybaczały błędów, a strata ingrediencji bywała bolesna. W tym przypadku nie byłoby to tak dotkliwe, lecz były przecież cenniejsze. Nawet złoty eliksir, którego dwie fiolki błyszczały się wśród pozostałych, był tego potwierdzeniem. Przesunęła stojący obok stołek do blatu, by w końcu usiąść i zając się podpisywaniem każdego pojemniczka. Staranne, ładne pismo znalazło się na etykietkach, zdradzając nazwy przygotowanych specyfików. Było ich więcej, niż przypuszczała, że uda się zrobić. Dlatego miała nadzieję, że tyle wystarczy, gdy nie miała już możliwości zrobić czegokolwiek więcej na teraz. Zdecydowanie musiała zacząć zaopatrywać się w większą ilość ingrediencji, tego była pewna. W końcu lepiej było je mieć, aby czekały na swą okazję, niż dopuszczać do kolejnych podobnych sytuacji. Zapakowała wszystko, kreśląc jeszcze kilka słów na pergaminie, który również miał trafić do rąk Elviry. Zawahała się przy ostatnich słowach i zerknęła na fiolkę ze sproszkowanym rogiem garboroga, wahając się chwilę. Wiedziała dobrze, co może z tego zrobić, ale nie zdecydowała się dziś. Dobra passa miała swoje granice i nie było, co wykorzystywać jej na raz. Podeszła do okna, by wpuścić do środka Senu, który ostatnio coraz mniej chętnie przebywał w środku mimo zimna na zewnątrz. Dała mu coś na przekąszenie, a kiedy skończył, przyczepiła paczuszkę do nóżki płomykówki. Była pewna, że poradzi sobie z tym, mimo wieku. Nie był niepozornym przedstawicielem swego gatunku, a wręcz całkiem dużym i nadal dość silnym. Problemem był jedynie charakterek na który nie miała już wypływu.
- Leć, Senu.- rzuciła, uchylając znów okno. Spoglądała chwilę, jak sowa wzbija się w powietrze i znika na niebie. Lot nie miał być daleki, ledwie kilka ulic do celu.
| zt
- Leć, Senu.- rzuciła, uchylając znów okno. Spoglądała chwilę, jak sowa wzbija się w powietrze i znika na niebie. Lot nie miał być daleki, ledwie kilka ulic do celu.
| zt
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Pracownia
Szybka odpowiedź