Clarissa Rookwood
Nazwisko matki: jakieś piękne francuskie - Cordier
Miejsce zamieszkania: często podróżuję, bywam w różnych miejscach, ale najczęściej pomieszkuję u znajomych!
Czystość krwi: czysta ze skazą
Zawód: jestem najsłodszą Harpią w drużynie i łapię znicza co mecz (a przynajmniej się staram)
Wzrost: 158 cm
Waga: 51 kg
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: szare oczy mam, nanana, komu je dam
Znaki szczególne: delikatne piegi
14 cali, giętka, cyprys, włókno z serca smoka
Beauxbaton (Harpie)
nie wyczarowała do tej pory
ptak zamknięty w klatce
sierść kotów, powietrze po deszczu, zapach oleju lnianego, pasta Fleetwooda
puchar Ligi
przede wszystkim quidditch, może jeszcze quidditch!, ewentualnie malarstwo
swojej własnej, phi!
quidditch, jazda konna, szermierka, magiczne polo i quidditch, hihi
wzdycham do Elvisa Presley'a
Dasha Dogusheva
I linijką odmierzam sny,
A skoków w nieznane nie znam.
Dzieciństwo to tylko suche fakty naznaczone mglistymi emocjami, które z biegiem lat wyblakły, odeszły w ponure i przymusowe zapomnienie. Matka była cieniem, nie potrafiła odnaleźć się nawet we własnym domu. Tatuś, gdyż nadal wspomina go w ten wyidealizowany sposób, był wulkanem, z czasem okazało się także że dla spokoju ducha - pieprzonym samarytaninem. Ratował nieswoje dzieci, reanimował obce małżeństwa i narażał się dla cudzych żyć. To było w założeniu szlachetne i dobre. Ale i tak zmarł, a wraz z nim te wszystkie pozornie dobre uczynki i wdzięczni ludzie. Nie pytajcie, bo zawsze usłyszycie odpowiedź
ruina, łzy, krew i obce kamienne ramiona matki
A Cat? Catalina należy bardziej do teraźniejszości niż przeszłości.
Po śmierci tatusia matka wyblakła jeszcze bardziej. Aż zniknęła całkowicie i kiedyś w końcu umarła. Także. A tak naprawdę, obdzierając te zbrodnię z przesłodzonej metaforyki: stchórzyła i zwariowała. Nie potrafiła wychowywać własnego dziecka. Stała się niezdatna do użytku. Jak zepsute trzeszczące radio.
Clarissą zaopiekowała się Frida. Roztrzaskała marzenia dziewczynki o lepszym bajkowym świecie o żelazną rzeczywistość i zahartowała okrutnie jej rozedrgany dziecięcy umysł. Kim była? Kimś niepodważalnie mądrym i ważnym, kto rozchylił przed Claire nowe horyzonty jednocześnie więżąc ją w ścisłych ramach paradoksalnie tłumacząc to wolnością i władzą. Ciotka uczyła ją umiejętnego korzystania z zalet życia - etyka miała być narzędziem, które sprytnie zastosowane staje się przyjacielem niźli wrogiem - równocześnie pielęgnując jej buntowniczy charakter i temperament. Stała się burzą w ładnym wypolerowanym opakowaniu. Żywiołowa, głośna i pyskata - parła przed siebie niczym taran zdobywając szturmem kolejne twierdze, jakie wyznaczyła sobie za cel. Claire zawsze była emocjonalna, pełna walczących ze sobą skrajności, które wylewała na boisku i przed sztalugą.
Hello! Chcesz pudla mieć, czy lwa?
W Beauxbaton była Harpią. Najbardziej dokuczliwą uczennicą na roku (najprawdopodobniej także najbardziej znienawidzoną), która na domiar złego została otoczona swoistą ochroną wpływowej i gotowej do rozpętania trzeciej wojny światowej ciotki, gdyby tylko dziewczę poskarżyło się jej jednym słowem w kolejnym z setek wysyłanych do niej gorących listów. Już na drugim roku została szukającą w domowej drużynie: pełną energii, sprytną i najgłośniej psioczącą na przeciwników nie łagodząc tym samym buzujących wewnątrz niej emocji - ubierała je w najbardziej wymyślne wyzwiska, jakie zdołała wymyślić. Jakim więc zdziwieniem było spotkanie jej podczas zajęć z malarstwa, kiedy trwała przed sztalugą w morderczym i niezachwianym skupieniu, a przede wszystkim - w przeciwieństwie do jej kontrowersyjnego wizerunku -w ciszy. Nauczyciele dostrzegli jej niewątpliwy i oszołamiająco szybko rozwijający się talent, który ona odtrąciła z zatrważającą obojętnością, lekcje postrzegała bowiem jako okazję do wylania emocji na płótno. Skończony obraz, karykatura dzieła sztuki stawał się kwintesencją jej osobowości: duszonym wewnątrz pokrapianym gorzkimi łzami żalem, jaskrawym ponurym histerycznym śmiechem, pulsującą w drobnym ciele niewyzwoloną energią i kruchą wrażliwością. Jednak najszczersza i najweselsza – tak się przynajmniej mogło wydawać! - stawała się przy zwierzętach, gdy dosiadała arbaksany czy bawiła się z wesołą gromadą kotów Fridy, na jej twarzy można było dostrzec wówczas nieznajomy dziecinny uśmiech, jakim obarczała tylko najbliższych. Tych jednak było niewielu, bo mimo że goniła za sławą i poklaskiem zachwytu, stroniła od ludzi, bo czymś tak drogim jak zaufanie obdarzała jedynie zwierzęta, one były mniej nieprzewidywalne i zdradliwe od ludzi, wierne i w pewien sposób schematyczne. Czasem też poddawała się uniesieniom, pokracznym nastoletnim zauroczeniom, aby stopniowo uczyć się, że mężczyźni to kaleki emocjonalne, a kobiety to naiwne trzpiotki. Dlatego też pogodziła się ze świadomością, która towarzyszyła jej od najmłodszych lat – świadomością zamążpójścia, skoro i tak nic lepszego nie miało prawa jej spotkać, bo świat był pełen idiotów. Przecież za morzem i niemal oceanem czekał na nią książę z bajki, przystojny młodzieniec z upośledzoną osobowością arystokraty. Uznała to jednak za wyzwanie i postanowiła mu sprostać, choć sama dokładnie nie wiedziała, co tak naprawdę zamierzała osiągnąć. Była jednak stuprocentowo pewna, że nie chce rezygnować z marzeń dla czyjejś leniwej wygody, że nie chce, aby to na co pracowała przez tyle lat, popadło w ruinę.
Ma tygrysica w zoo?
Uwielbiała ryzyko, słodki zapach adrenaliny czy strach przeszywający kości, dlatego od najmłodszych lat prowokowała arbaksany całkowicie świadoma zagrażającego niebezpieczeństwa, rwała się także do pomagania ojcu przy wilkołakach, a gdy uczono jej szermierki, nieudolnie namawiała nauczyciela do walki na prawdziwe rycerskie miecze. Pierwszy raz też gdy wsiadła na miotłę, wiedziała, że trzeba będzie ściągać ją z niej siłą. Tak było. Wtedy nie wiedziała jednak, że z quidditchem połączy ją toksyczne niemal miłosne uczucie. Zaczęło się od chłopców, na nich wszystko się zaczyna i kończy – oni też się kiedyś skończą!, miejmy nadzieję. Wywyższali się, byli nazbyt przemądrzali, złośliwi i napastliwi, gdy jako najmłodszy członek drużyny i dziewczyna radziła sobie całkiem nieźle. Często na treningach spychali ją z miotły, więc musiała być szybsza i zwinniejsza, a przede wszystkim sprytniejsza. Ćwiczyła ciężej, częściej, nieświadomie starała się być najlepsza, utrzeć tym starszym kipiącym testosteronem chłopcom nosa, coby porażka zamknęła im dzioby raz na zawsze. Nie zauważyła kiedy quidditch stał się zaślepiającą ją obsesją, prawdziwą pasją, którą pielęgnowała z agresją i troską zarazem. Dopiero pod koniec szkoły uświadomiła sobie, czego tak naprawdę chce.
Nienawidziła być słaba i mizerna, uwielbiała udowadniać swoją siłę, wydzierać się hardo przed szereg. Dlatego gdy kończyła szkołę, wstąpiła do jednej z francuskich drużyn ligowych jako rezerwowa, aby po pół roku być już w głównym składzie. Karierę rozpoczęła widowiskowym meczem, który zakończył się po kilkunastu minutach dzięki jej interwencji. Potem z rozczarowaniem i każdym kolejnym starciem uświadamiała sobie, że ta drużyna nie daje jej możliwości rozwoju, że trwa w martwym punkcie zabijając się co kilka tygodni o to, by złapać cholerną przepustkę do nieba. Nie mogła nic poradzić na to, że czuła się po prostu lepsza, bardziej zawzięta, że liczyła na coś więcej.
Była pyskata i jednocześnie prosta, wydawała się także odrobinę wycofana, co prasa określiła jako (według niej żałosną) „nieśmiałość”. Nawet znajdowanie się w centrum uwagi, czarowanie fanów najserdeczniejszymi uśmiechami, odpisywanie na namiętne listy czy wywoływanie skandali nie przynosiły jej satysfakcji, gdy nie potrafiła zaspokoić zgłodniałej ambicji, a ta kazała jej, przyodziewając ochrypły głos i czułe lico Fridy, brać więcej, iść dalej. Dlatego też po widowiskowym meczu Harpii, który ujął Claire za gorące serduszko, gdy sławna szukająca postanowiła zakończyć karierę najdoskonalszym zwycięstwem, ta udała się na pobór do jedynej kobiecej drużyny, jaką znała. Położyła przeciwniczki, aby znów wbić się na wymarzone wyżyny i przy kolejnym meczu zastąpić szukającą, która po odejściu poprzedniczki, miała wstąpić do pierwszego składu. Wykorzystała to jako okazję do bycia bliżej Wielkiej Brytanii, do odwiedzania siostry i potajemnego obserwowania paskudnego narzeczonego – tak naprawdę nie zajrzała do niego ani razu skupiając się całkowicie na rozgrywkach i życiu prywatnym czekając na jakiś czuły list od Fridy powiadamiający ją o nieuchronnie zbliżającym się ślubie. Zanim jednak do tego doszło, rozegrała kilkanaście wspaniałych meczy, zdobyła nowe onieśmielające ją do łez przyjaźnie – ona tylko udaje taką zdystansowaną, prawda? - i zdobyła wprawę w nawiedzaniu Cat po godzinach pracy i treningów.
Nieprawda, nigdy o niej nie zapomniała. Tak naprawdę, gdy zniknęła, odczuła tę stratę najmocniej i jeszcze bardziej ją pokochała – o ile takie słowo widnieje w ubogim emocjonalnym słowniku Claire. Odwiedzała ją często, pisała wesołe listy raz za razem dzieląc się swoimi przeżyciami niemal tak wylewnie jak z pamiętniczkiem, którego nie posiadała. Taka była: na swój sposób troskliwa, bezpośrednia i szczera, a swoje tłumione przez rozsądek uczucia okazywała w ograniczony dla innych sposób: przez natarczywe przypominanie o swoim istnieniu. Wprawdzie zawsze mogło się wydawać, że wychowano ją na psa wystawowego, choć ona nadal to dziwnie zagubiona, niby twardo stąpająca po ziemi, ale wewnątrz niezdecydowana i roztrzęsiona już-nie-nastolatka-a-prawie-dorosła.
0 | |
0 | |
10 | |
0 | |
0 | |
0 | |
10 |
miotła bardzo dobrej jakości, pasta fleetwooda, różdżka, teleportacja, sowa, kot
Witamy wśród Morsów
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.