Żałoba, depresja i nowa znajoma 10.49'
AutorWiadomość
Było mu ciężko, trudno i w ogóle. Kompletnie nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Złość i rozżalenie, ale również i wściekłość na samego siebie nie opuszczała go nawet na chwile, a kiedy tylko starał sie myśleć o czymś innym, od nowa atakowała go kolejna fala żałości. Nie radził sobie z tym, nie spodziewał się, że właśnie takie coś sprawi, że nie będzie miał pojęcia jak postąpić. Przecież już nie raz zdarzyło mu się, że ktoś zmarł czy zginął na morzu. Wtedy go to nie ruszało, bo zdawał sobie sprawę, że życie na morzu nie jest usłane różami. Teraz jednak było inaczej.
Teraz chodziło o jego żonę i córkę. Żonę, którą szanował, z którą lubił spędzać czas kiedy przebywał na lądzie, której uśmiech, który pojawiał się na jej twarzy, gdy przywoził jej ze swoich wypraw jakiś drobiazg, sprawiał, że i na jego twarzy gościł uśmiech. Chodziło o córkę, której nawet nie zobaczył, której nie dotknął, nie wziął na ręce, córkę dla której już mieli wybrane imię, której chciał w przyszłości kupić małą miotełkę, zaszczepić w jej zamiłowanie do artefaktów. Nie poznał jej, tej małej kruszyny, która żyła zaledwie dwadzieścia minut, a tak bardzo chciał.
Duże i mokre krople, spadające na jego twarz, w pewien sposób go otrzeźwiły. Nie do końca, bo jednak w jego krwi w tym momencie było sporo alkoholu, ale na tyle by dotarło do niego, że siedzi na krawędzi nabrzeża i zaczyna padać deszcz. Do tego pijanego łba dotarło, że jednak nie widzi mu się zmoknąć. Spojrzał na praktycznie pustą butelkę po rumie, po czym dopił jej zawartość, wyrzucił ją do wody, a potem z lekkimi trudnościami dźwignął się na nogi. Rozejrzał się, by zorientować się gdzie się znajduję, po czym naprawdę chwiejnym krokiem ruszył przed siebie. Nie wyglądał jakby próbował uciec przed ulewa, która się właśnie rozszalała, choć w jego głowie zdawało mu się, że idzie szybko. W rzeczywistości zataczał się i co chwilę o coś opierał, by na moment się zatrzymać.
W końcu jednak pijane kroki doprowadziły go pod drzwi "Parszywego Pasażera". Znał to miejsce doskonale, wcześniej bywał tutaj bardzo często, można powiedzieć, że był tutaj stałym gościem. Ba, miał tutaj nawet swój stały stolik, który przydzieliła mu szanowna pani Boyle kiedy raz pomógł jej się uporać z pewnym natrętnym jegomościem, który był definitywnie zbyt natarczywy dla jednej z barmanek. Potraktował go odpowiednim zaklęciem i typ już się nie pojawił w tym zacnym przybytku.
Złapał za klamkę, po czym ją nacisnął i pchnął drzwi. Razem z nim do pomieszczenia wleciał deszcz i zimny wiatr który się zerwał w międzyczasie. Calsten trzasnął drzwiami, po czym potrzebował chwili by ustać prosto, aż w końcu zlokalizował swój stary stolik, który okazał się być pusty i ruszył w jego kierunku. Z jego długiego czarnego płaszcza, podobnie jak z rozwianych, przydługich włosów ciekła woda, buty miał brudne od błota, wzrok rozbiegany...nie wyglądał jak Goyle, którego mogła pamiętać tutejsza klientela sprzed lat. Wyglądał jak wrak człowieka i tak też się w tym momencie czuł.
Opadł ciężko na krzesło przy stole przy kominku, po czym zaczesał mokre włosy do tyłu i opierając się czekał aż ktoś go obsłuży, a dzisiaj nie miał cierpliwości, z której słynął.
Teraz chodziło o jego żonę i córkę. Żonę, którą szanował, z którą lubił spędzać czas kiedy przebywał na lądzie, której uśmiech, który pojawiał się na jej twarzy, gdy przywoził jej ze swoich wypraw jakiś drobiazg, sprawiał, że i na jego twarzy gościł uśmiech. Chodziło o córkę, której nawet nie zobaczył, której nie dotknął, nie wziął na ręce, córkę dla której już mieli wybrane imię, której chciał w przyszłości kupić małą miotełkę, zaszczepić w jej zamiłowanie do artefaktów. Nie poznał jej, tej małej kruszyny, która żyła zaledwie dwadzieścia minut, a tak bardzo chciał.
Duże i mokre krople, spadające na jego twarz, w pewien sposób go otrzeźwiły. Nie do końca, bo jednak w jego krwi w tym momencie było sporo alkoholu, ale na tyle by dotarło do niego, że siedzi na krawędzi nabrzeża i zaczyna padać deszcz. Do tego pijanego łba dotarło, że jednak nie widzi mu się zmoknąć. Spojrzał na praktycznie pustą butelkę po rumie, po czym dopił jej zawartość, wyrzucił ją do wody, a potem z lekkimi trudnościami dźwignął się na nogi. Rozejrzał się, by zorientować się gdzie się znajduję, po czym naprawdę chwiejnym krokiem ruszył przed siebie. Nie wyglądał jakby próbował uciec przed ulewa, która się właśnie rozszalała, choć w jego głowie zdawało mu się, że idzie szybko. W rzeczywistości zataczał się i co chwilę o coś opierał, by na moment się zatrzymać.
W końcu jednak pijane kroki doprowadziły go pod drzwi "Parszywego Pasażera". Znał to miejsce doskonale, wcześniej bywał tutaj bardzo często, można powiedzieć, że był tutaj stałym gościem. Ba, miał tutaj nawet swój stały stolik, który przydzieliła mu szanowna pani Boyle kiedy raz pomógł jej się uporać z pewnym natrętnym jegomościem, który był definitywnie zbyt natarczywy dla jednej z barmanek. Potraktował go odpowiednim zaklęciem i typ już się nie pojawił w tym zacnym przybytku.
Złapał za klamkę, po czym ją nacisnął i pchnął drzwi. Razem z nim do pomieszczenia wleciał deszcz i zimny wiatr który się zerwał w międzyczasie. Calsten trzasnął drzwiami, po czym potrzebował chwili by ustać prosto, aż w końcu zlokalizował swój stary stolik, który okazał się być pusty i ruszył w jego kierunku. Z jego długiego czarnego płaszcza, podobnie jak z rozwianych, przydługich włosów ciekła woda, buty miał brudne od błota, wzrok rozbiegany...nie wyglądał jak Goyle, którego mogła pamiętać tutejsza klientela sprzed lat. Wyglądał jak wrak człowieka i tak też się w tym momencie czuł.
Opadł ciężko na krzesło przy stole przy kominku, po czym zaczesał mokre włosy do tyłu i opierając się czekał aż ktoś go obsłuży, a dzisiaj nie miał cierpliwości, z której słynął.
The specter of death was close.
But storm was kind to us.
But storm was kind to us.
Calsten Goyle
Zawód : Zaklinacz, artefakciarz i najemnik po godzinach
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pierwsze tygodnie w Parszywym Pasażerze były ciężkie. Pani Boyle w żadnej chwili nie obiecała Annie rajskiego życia. Gdy ciągnęła ją do tawerny, brudna dziewczyna kryła twarz w potarganych kłakach, a jej zapaskudzone łachmany nadawały się jedynie jako przekąska dla głodnych płomieni w dużym kominku. Przygryzała usta, drżąc w obawie przed tym, co czeka ją pod tym dachem. Ufała jednak tej dłoni za mocno ściskającej jej nadgarstek. Dostała najgorszy pokój na poddaszu, pani Boyle dała jej kilka skromnych ubrań, zbyt luźnych dla wychudzonego, osiemnastoletniego ciała. W osobistych kwaterach właścicieli mogła wziąć gorącą kąpiel i zmyć ślady ulicy. Początkowe chwile pod okiem Dorothei to nauka, mnóstwo nauki. Miała porzucić skórę nędzarki i stać się kuszącym, słodkim kwiatem. Młodziutką buzię podkreślił wyrazisty makijaż. Szarą sukienkę związała w tali tasiemką, a na nogi wcisnąć musiała pończochy. Boyle widziała w niej zjawisko, dziewczę niezmącenie pięknie, nawet tona pyłu nie mogła skryć przed przypadkowymi przechodniami tej urody. Urody, która mogła się bardzo przysłużyć interesom Pasażera. By tak się jednak stało, należało wypędzić z Annie tego płaczliwego mazgaja, odsłonić przed nią sekrety kobiecych gierek. Nauczyć ją, jak stać się częścią marynarskiej świty – bo to dla nich funkcjonowało to miejsce, to oni byli jego sercem, to ich pieśni wypływały z grających pudeł i to do nich wdzięczyły się na obrazach syreny. Wprawne dłonie pani Boyle pchnęły płochliwą Annie prosto między rozpasane towarzystwo. Przez pierwsze dni bała się odzywać, próbowała pyskować, reagowała zbyt agresywnie. Mijały jednak tygodnie i radziła sobie coraz lepiej. Obserwowała inne dziewczęta i zaczynała kontrolować te niestosowne rozmówki. Rozstawiała karty, ale nie dała im się zwabić w pułapkę. Wciąż wiele brakowało jej do cwanej, oswojonej i tak bardzo swojej barmanki, ale nie zawodziła mentorki. Uczyła się od niej i przejmowała stery. Wciąż jednak zderzała się ze sztormami, nad którymi nie potrafiła zapanować.
Tamtego dnia Penelopa uczyła ją dość skomplikowanej sztuki dobierania jakości polewanego alkoholu do klienta. Annie wiedziała już, że niektórzy zasługiwali na coś więcej niż te najtańsze pomyje, którymi karmiono większość lokalnych pijaczyn. Dobór trunku miał jednak jeszcze większe znaczenie. Penelopa pracowała tu długo i wydawało się, że nic nie jest w stanie jej zaskoczyć. To Pen już kilka dni po jej przybyciu wzięła nożyczki i ciachnęła jej sukienkę, nie mogąc znieść widoku nieśmiałej pensjonarki. Tak tutaj się nie pracowało, tych nóg nie wolno było ukrywać. Pen też dała w twarz jednemu i drugiemu, przy których przerażona Annie zamarła. Miała się od kogo uczyć, ale nie wiedziała, czy odnajdzie w sobie tyle odwagi, aby stać się tak silną osobowością. Wciąż lawirowała, przeżywała wzloty i upadki. Wiedziała jednak, że są jak cienie, nie zwraca się przy nich uwagi na słowa, nie ścisza się głosu, a pewne treści okazują się wielce intrygujące. Tak jak znajomości. Żeglarze uwielbiali nowe barmanki, to też już wiedziała.
Koleżanka wskazała jej jeden ze stolików, czyjeś smutne oczy i wyczekujące dłonie. Ciało potrafiło zdradzić wiele emocji. Twarze potrafiły również zastygnąć w pamięci. On był jednym z tych, którzy wracali. Zerkała przez chwilę na jego siedzącą postać. Penelopa wcisnęła jej w dłonie naczynie z, najpewniej, ulubionym trunkiem owego gościa. Wyszła wiec z baru i ruszyła w jego stronę. Jej kroki przecinały wesołe okrzyki i paskudne, szczerbate uśmiechy. Między stolikami mknął zapach smażonej ryby. Pani Boyle lubiła, gdy dziewczęta pachniały mocnymi perfumami, woniami, które umiały się bronić przed oparami spalenizny i wódki. Zatrzymała się dopiero przy nim. Postawiła szklankę i lekko posunęła ja palcem w jego stronę. Oczy przyglądały się badawczo tej tajemniczej postaci. Oparła się biodrem o drewniany stół, otulało ją ciepłe powietrze kominka. Był obrazem nędzny. Znała te obrazy.
– Powinieneś od razu przyjść tutaj, nie pić w samotności – rzuciła wreszcie, wyłapując, że wcale nie był trzeźwy. Pasażer był towarzyską oazą, może niezbyt zachęcającą dla oczu, ale jednak pozwalał zadeptać te wielkie dramaty. W tym również ich rola.
Tamtego dnia Penelopa uczyła ją dość skomplikowanej sztuki dobierania jakości polewanego alkoholu do klienta. Annie wiedziała już, że niektórzy zasługiwali na coś więcej niż te najtańsze pomyje, którymi karmiono większość lokalnych pijaczyn. Dobór trunku miał jednak jeszcze większe znaczenie. Penelopa pracowała tu długo i wydawało się, że nic nie jest w stanie jej zaskoczyć. To Pen już kilka dni po jej przybyciu wzięła nożyczki i ciachnęła jej sukienkę, nie mogąc znieść widoku nieśmiałej pensjonarki. Tak tutaj się nie pracowało, tych nóg nie wolno było ukrywać. Pen też dała w twarz jednemu i drugiemu, przy których przerażona Annie zamarła. Miała się od kogo uczyć, ale nie wiedziała, czy odnajdzie w sobie tyle odwagi, aby stać się tak silną osobowością. Wciąż lawirowała, przeżywała wzloty i upadki. Wiedziała jednak, że są jak cienie, nie zwraca się przy nich uwagi na słowa, nie ścisza się głosu, a pewne treści okazują się wielce intrygujące. Tak jak znajomości. Żeglarze uwielbiali nowe barmanki, to też już wiedziała.
Koleżanka wskazała jej jeden ze stolików, czyjeś smutne oczy i wyczekujące dłonie. Ciało potrafiło zdradzić wiele emocji. Twarze potrafiły również zastygnąć w pamięci. On był jednym z tych, którzy wracali. Zerkała przez chwilę na jego siedzącą postać. Penelopa wcisnęła jej w dłonie naczynie z, najpewniej, ulubionym trunkiem owego gościa. Wyszła wiec z baru i ruszyła w jego stronę. Jej kroki przecinały wesołe okrzyki i paskudne, szczerbate uśmiechy. Między stolikami mknął zapach smażonej ryby. Pani Boyle lubiła, gdy dziewczęta pachniały mocnymi perfumami, woniami, które umiały się bronić przed oparami spalenizny i wódki. Zatrzymała się dopiero przy nim. Postawiła szklankę i lekko posunęła ja palcem w jego stronę. Oczy przyglądały się badawczo tej tajemniczej postaci. Oparła się biodrem o drewniany stół, otulało ją ciepłe powietrze kominka. Był obrazem nędzny. Znała te obrazy.
– Powinieneś od razu przyjść tutaj, nie pić w samotności – rzuciła wreszcie, wyłapując, że wcale nie był trzeźwy. Pasażer był towarzyską oazą, może niezbyt zachęcającą dla oczu, ale jednak pozwalał zadeptać te wielkie dramaty. W tym również ich rola.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Przed tym wszystkim był duszą towarzystwa Zawsze się śmiał, że pod względem charaktery, a nawet wyglądu mega różni się od swojego brata czy ojca. Nie wiedział dlaczego, ale tych dwóch zawsze mu się wydawało być bardziej mrocznymi osobistościami niż on sam. Teraz jednak, definitywnie cała trójka była taka sama, tak samo tajemnicza, z dozą mrocznej natury napędzanej czarną magią.
Calsten stoczył się okrutnie, w jego krwi nie płynął tylko alkohol, ale też mieszanina różnych, dziwnych używek, które połączone ze sobą, chociaż na chwilę pozwalały mu o tym wszystkim zapomnieć.
Kiedyś przychodził do Pasażera zawsze w wyśmienitym humorze, zabawiał barmanki ciekawymi historiami z morskiego życia, grał w karty, zakładał się o butelkę rumu o wygraną w magiczne rzutki. Można powiedzieć, że był tutaj stałym bywalcem, którego znali wszyscy. Nie tylko barmanki i obsługa baru, ale też klientela. Nie ma też co ukrywać, że jego nazwisko coś tam w porcie znaczyło. Dlatego też kilku gości spoglądało w jego kierunku i kręciło głowami. W marynarskim gronie nie dużo mogło się ukryć, zwłaszcza kiedy trzy czwarte załogi to zachlejmordy, które nie umieją trzymać gęby na kłódkę, a ty sam zmieniasz się nie do poznania. Nic więc dziwnego, że dużo osób wiedziało o jego sytuacji. Jedni mu współczuli, inni próbowali na jego obecnym stanie skorzystać. Nie wychodził im to jednak na dobre, gdyż Goyle w obecnym stanie bardzo szybko się irytował i wszystko kończyło się na połamanych nochalach alb jeszcze gorzej gdy sięgnął po mniej konwencjonalne środki.
Właśnie trwał już dziesiąty miesiąc jego nędznego stanu i nic nie wskazywało na to by cokolwiek miało się poprawić.
Siedząc przy stoliku sięgnął do wewnętrznej kieszeni przemoczonego płaszcza i wyciągnął paczkę papierosów. Dziwnym trafem papierosy były suche, a fakt, że jego stolik znajdował się przy kominku, sprawiał, że można było się spodziewać, że i odzież Calstena niedługo wyschnie. Odpalił papierosa i zaciągnął się porządnie. Przymknął oczy, przytrzymując dym przez moment w płucach, po czym wypuścił z ust dużą chmurę, by po chwili ponownie się zaciągnąć. Ot był kolejny nałóg na jego liście. Ten jednak towarzyszył mu najdłużej, bo jeszcze od czasów szkolnych, gdzie w wieku piętnastu lat pierwszy raz spróbował papierosa. I tak już zostało. Spalał średnio dwie paczki dziennie, jednak biorąc pod uwagę, że starał się utrzymywać cały czas kondycję, sprawiało, że miewał zadyszki po biegu czy coś takiego. Tak w każdym razie było wcześniej. Teraz zapewne albo wyplułby wnętrzności albo po prostu potknął by się o własne nogi będąc nawalonym jak szpadel.
Zanim otworzył oczy, do jego nozdrzy dotarł przyjemny zapach damskich perfum. Przez moment próbował zidentyfikować sam zapach, ale w końcu się poddał i otworzył oczy. Najpierw zobaczył przed nim szklankę, pełną jego ulubionego alkoholu, którym była wieloletnie whisky. Po chwili uniósł wzrok by spojrzeć na osobę, która obdarowała go tak miłym prezentem. Niebieskie oczy dokładnie przyjrzały się delikatnej twarzy dziewczyny, która przed nim stała, a po chwili dopiero zmierzył ją całą. Dopiero potem dotarły do niego jej słowa. Wrócił oczyma do jej twarzy i uśmiechnął się pod nosem. Sięgnął po szklankę i opróżnił jej zawartość na raz.
- Może najwyraźniej potrzebowałem samotności, by w końcu stwierdzić, że potrzebuje towarzystwa? - uniósł brew ku górze, posyłając jej zadziorny uśmiech, o dziwo nawet nie jakoś specjalni bełkotał, najwyraźniej wielodniowy cug spowodował, że organizm już się przyzwyczaił - A może zmusił mnie do tego fakt, iż skończył mi się alkohol? Jak myślisz śliczna istotko? - spytał po chwili.
Gdzieś tam, przez alkohol, używki i papierosowy dym, dotarło do niego, że nigdy wcześniej jej tutaj nie widział. Musiała być nowym nabytkiem pani Boyle. Znał doskonale zasady panujące w tym przybytku i nie ważne w jakim stanie, zawsze się do nich stosował. Ale przecież nikt mu nie zabroni rozmawiać, prawda? Zwłaszcza, że to ona go zaczepiła, a nie jak ostatnio większość, obeszła go w około.
- Poproszę jeszcze raz to samo. - skinął głową w stronę pustej szklanki - I jak ci na imię drobna istotko? - uniósł brew ku górze, ponownie zaciągając się papierosem.
Calsten stoczył się okrutnie, w jego krwi nie płynął tylko alkohol, ale też mieszanina różnych, dziwnych używek, które połączone ze sobą, chociaż na chwilę pozwalały mu o tym wszystkim zapomnieć.
Kiedyś przychodził do Pasażera zawsze w wyśmienitym humorze, zabawiał barmanki ciekawymi historiami z morskiego życia, grał w karty, zakładał się o butelkę rumu o wygraną w magiczne rzutki. Można powiedzieć, że był tutaj stałym bywalcem, którego znali wszyscy. Nie tylko barmanki i obsługa baru, ale też klientela. Nie ma też co ukrywać, że jego nazwisko coś tam w porcie znaczyło. Dlatego też kilku gości spoglądało w jego kierunku i kręciło głowami. W marynarskim gronie nie dużo mogło się ukryć, zwłaszcza kiedy trzy czwarte załogi to zachlejmordy, które nie umieją trzymać gęby na kłódkę, a ty sam zmieniasz się nie do poznania. Nic więc dziwnego, że dużo osób wiedziało o jego sytuacji. Jedni mu współczuli, inni próbowali na jego obecnym stanie skorzystać. Nie wychodził im to jednak na dobre, gdyż Goyle w obecnym stanie bardzo szybko się irytował i wszystko kończyło się na połamanych nochalach alb jeszcze gorzej gdy sięgnął po mniej konwencjonalne środki.
Właśnie trwał już dziesiąty miesiąc jego nędznego stanu i nic nie wskazywało na to by cokolwiek miało się poprawić.
Siedząc przy stoliku sięgnął do wewnętrznej kieszeni przemoczonego płaszcza i wyciągnął paczkę papierosów. Dziwnym trafem papierosy były suche, a fakt, że jego stolik znajdował się przy kominku, sprawiał, że można było się spodziewać, że i odzież Calstena niedługo wyschnie. Odpalił papierosa i zaciągnął się porządnie. Przymknął oczy, przytrzymując dym przez moment w płucach, po czym wypuścił z ust dużą chmurę, by po chwili ponownie się zaciągnąć. Ot był kolejny nałóg na jego liście. Ten jednak towarzyszył mu najdłużej, bo jeszcze od czasów szkolnych, gdzie w wieku piętnastu lat pierwszy raz spróbował papierosa. I tak już zostało. Spalał średnio dwie paczki dziennie, jednak biorąc pod uwagę, że starał się utrzymywać cały czas kondycję, sprawiało, że miewał zadyszki po biegu czy coś takiego. Tak w każdym razie było wcześniej. Teraz zapewne albo wyplułby wnętrzności albo po prostu potknął by się o własne nogi będąc nawalonym jak szpadel.
Zanim otworzył oczy, do jego nozdrzy dotarł przyjemny zapach damskich perfum. Przez moment próbował zidentyfikować sam zapach, ale w końcu się poddał i otworzył oczy. Najpierw zobaczył przed nim szklankę, pełną jego ulubionego alkoholu, którym była wieloletnie whisky. Po chwili uniósł wzrok by spojrzeć na osobę, która obdarowała go tak miłym prezentem. Niebieskie oczy dokładnie przyjrzały się delikatnej twarzy dziewczyny, która przed nim stała, a po chwili dopiero zmierzył ją całą. Dopiero potem dotarły do niego jej słowa. Wrócił oczyma do jej twarzy i uśmiechnął się pod nosem. Sięgnął po szklankę i opróżnił jej zawartość na raz.
- Może najwyraźniej potrzebowałem samotności, by w końcu stwierdzić, że potrzebuje towarzystwa? - uniósł brew ku górze, posyłając jej zadziorny uśmiech, o dziwo nawet nie jakoś specjalni bełkotał, najwyraźniej wielodniowy cug spowodował, że organizm już się przyzwyczaił - A może zmusił mnie do tego fakt, iż skończył mi się alkohol? Jak myślisz śliczna istotko? - spytał po chwili.
Gdzieś tam, przez alkohol, używki i papierosowy dym, dotarło do niego, że nigdy wcześniej jej tutaj nie widział. Musiała być nowym nabytkiem pani Boyle. Znał doskonale zasady panujące w tym przybytku i nie ważne w jakim stanie, zawsze się do nich stosował. Ale przecież nikt mu nie zabroni rozmawiać, prawda? Zwłaszcza, że to ona go zaczepiła, a nie jak ostatnio większość, obeszła go w około.
- Poproszę jeszcze raz to samo. - skinął głową w stronę pustej szklanki - I jak ci na imię drobna istotko? - uniósł brew ku górze, ponownie zaciągając się papierosem.
The specter of death was close.
But storm was kind to us.
But storm was kind to us.
Calsten Goyle
Zawód : Zaklinacz, artefakciarz i najemnik po godzinach
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Początkowo nie umiała przywyknąć do męskich twarzy pożerającym ją spojrzeniem. Przez te miesiące, kiedy spała na ulicy, zdarzało jej się przyciągać ich oczy nadzwyczajnie często, ale w Pasażerze było inaczej. Podkreślone wdzięki nęciły i nęcić miały. Dziewczętom pani Boyle powierzono wszak ważne zadanie. Budziły zaufanie, niegroźne pożądanie i przyjemną fascynację. Obcisłe stroje pełne wyjątkowych, kobiecych detali podkreślać miały ich wyjątkowość. Jednak i bez nich nie były to w większości buzie przypadkowe. Właściciele oszczędzali na wszystkim: stare deski podłogowe wznosiły się pod ciężarem grubego pijaczyny, gniły wciąż wilgotne, topione bezustannie przez krople przemykające przez nieszczelny dach. Tam wystarczyło przecież jedno zaklęcie, ale jakoś nikomu nie było śpieszono. Trunki rozcieńczano, alkohol bywał bardzo niepewny, a podwędzone skądś morskie ilustracje dawno już ktoś powinien odnowić. Blakły z każdym odpalonym papierosem – nie były już iluzją. Malowidło przedstawiające postać krakena zjadającego olbrzymi tankowiec ostatkiem taniej farby próbowało poruszać swymi falami, macki opadały z sił, ale niosący się gwar zdawał się je ożywiać. Parszywa klientela była wierna, nie poświęcała zbyt wiele uwagi rozpadającym się ścianom. Liczyły się te pieniste kufle, zapach pieczonego prosiaka i zalotne spojrzenia dziewczątka. Barmanki bowiem były największymi perłami, nijak nie pasowały do syfiastego otoczenia, a te pończochy powinny zamienić na szerokie portki, wygodne, idealne do tańca między tymi stołami. Tak się jednak nie działo. Dorothea miała własną praktykę, okoliczne speluny zazdrościły jej takiego personelu, oczarowany gęby wracały, nawet jeśli aż za dobrze wiedziały, jakie pomyje potrafiono tutaj podawać nawet wiernym gościom. Wszystko było kwestią pasujących do siebie elementów, odpowiedniej konwersacji i bezgłośnego porozumienia z tymi, które trzymały w swoich łapach kolorowe butelki.
Pchnięta na niepewne oceany Ania mogła zatonąć, jeśli tylko nie potrafiła odpowiednio pochwycić ciężkiego morskiego wilka. Dlatego czym prędzej musiała opanować nieoczywistą sztukę barmańską, bezbłędne lawirowanie między odpowiednimi słówkami. Nie miała się go bać, a jednak czuła niepokojący dreszcz sunący niewdzięcznie po płaskim brzuchu. To nie był pogodny obrazek niegroźnego śmiałka. To jedna z karty z wyrysowanym cierpieniem. Nieporuszona obserwowała, jak w zaledwie jednym przechyleniu szkła opróżnił całość. Za chwilę poprosi o więcej, pogłębiając swój żałosny smutek, ratując się nim, choć przecież był kolejnym fałszywym kamieniem, dziurawą boją, która zaraz zepchnie go na zamulone dno. Zawahała się. Powinna go ratować czy dać mu to, czego pragnął? Wypowiadane zbyt szybko wskazówki pani Boyle wyparowały z niej w jednej chwili. Rozejrzała się, wyłapała kilka zbyt roześmianych mord. Zagłuszały smutek siedzącego przy niej pijaka. Bo nim był, prawda?
– Czy je pozyskałeś? Towarzystwo. Samotnie siedzisz przy tym stoliku… – odrzekła najpierw, orientując się dopiero później, że przecież trwała przy nim, zaburzając wykreowany przez siebie obraz jego samotności. Oparła się lekko biodrem o ławę, a kiedy nazwał ją piękną istotką, uśmiechnęła się niby oczarowana. Spędziła tu dopiero kilka tygodni, a już stawała się słońcem, kwiatem, niebem, Wenus, syreną. Czy którykolwiek z nich określił ją jako istotkę? Stworzenie lub postać nienawołujące do określonych cech – poza pięknem, które pozostawało sprawą wyjątkowo indywidualną. Mężczyzna jednak wyraźnie dał znać, że podoba mu się to, co widzi. Lub to ta pijacza krew zakrzywiała obrazy jego oczu. – Myślę, że jesteś w dobrym miejscu – wspomniała, niemal odruchowo już sięgając po puste naczynie. Wyprostowała się, uprzednio odbijając od stołu. Czuła mocny zapach alkoholu otulający gęsto postać nieznajomego. Nie przejmowała się jednak tak błahą kwestią. Nie pachniał inaczej niż pozostali. Nie bardzo wiedziała, jak powinna reagować na kolejne pieszczotliwe słówka. Nie odmawiać, to z pewnością. Czy widział ślad tego rumieńca? Skryte pod makijażem policzki próbowały się obronić, wciąż niegotowe na taką sympatię, wciąż tak niewinne. Do czasu.
– Zaraz wrócę – odpowiedziała, gdy poprosił o dolewkę. Zwątpiła co prawda, czy ta jedna była wystarczająca. Posłała mu to ostatnie, trochę zaczepne spojrzenie i ruszyła do baru. Po dwóch zaledwie krokach przypomniała sobie, że o czymś zapomniała. – Jestem Annie – dodała nieco spłoszona, odwracając się na moment ku niemu.
Za barem przygotowała drinka, aż za dobrze wiedząc, że zaraz wróci tu znów. Nie szczędziła alkoholu. Naiwnie uwierzyła, że może to mu wystarczy. Nie była pewna, jak wiele wypił gdzieś… tam. Nie plątał mu się język, choć te oczy zdradzały rozpitą duszę. Tak jej się przynajmniej wydawało. Powróciła do niego, na moment przysiadając po drugiej stronie stołu. Twarde krzesło ugodziło delikatne pośladki. Rzadko pozwalała sobie usiąść. To tylko tak na chwilę. – Co zalewasz tymi potokami alkoholu? – zapytała onieśmielona okazanymi skrawkami sympatii. Była ciekawa, odrobinę też zaniepokojona, choć nie powinna, bo przecież był dla niej obcy. Czy nie stworzono jej do wyciągania właśnie takich informacji? Annie dopiero raczkowała w zawiłej, barowej sztuce konwersacji, chociaż z typami podpitymi było dużo łatwiej.
Pchnięta na niepewne oceany Ania mogła zatonąć, jeśli tylko nie potrafiła odpowiednio pochwycić ciężkiego morskiego wilka. Dlatego czym prędzej musiała opanować nieoczywistą sztukę barmańską, bezbłędne lawirowanie między odpowiednimi słówkami. Nie miała się go bać, a jednak czuła niepokojący dreszcz sunący niewdzięcznie po płaskim brzuchu. To nie był pogodny obrazek niegroźnego śmiałka. To jedna z karty z wyrysowanym cierpieniem. Nieporuszona obserwowała, jak w zaledwie jednym przechyleniu szkła opróżnił całość. Za chwilę poprosi o więcej, pogłębiając swój żałosny smutek, ratując się nim, choć przecież był kolejnym fałszywym kamieniem, dziurawą boją, która zaraz zepchnie go na zamulone dno. Zawahała się. Powinna go ratować czy dać mu to, czego pragnął? Wypowiadane zbyt szybko wskazówki pani Boyle wyparowały z niej w jednej chwili. Rozejrzała się, wyłapała kilka zbyt roześmianych mord. Zagłuszały smutek siedzącego przy niej pijaka. Bo nim był, prawda?
– Czy je pozyskałeś? Towarzystwo. Samotnie siedzisz przy tym stoliku… – odrzekła najpierw, orientując się dopiero później, że przecież trwała przy nim, zaburzając wykreowany przez siebie obraz jego samotności. Oparła się lekko biodrem o ławę, a kiedy nazwał ją piękną istotką, uśmiechnęła się niby oczarowana. Spędziła tu dopiero kilka tygodni, a już stawała się słońcem, kwiatem, niebem, Wenus, syreną. Czy którykolwiek z nich określił ją jako istotkę? Stworzenie lub postać nienawołujące do określonych cech – poza pięknem, które pozostawało sprawą wyjątkowo indywidualną. Mężczyzna jednak wyraźnie dał znać, że podoba mu się to, co widzi. Lub to ta pijacza krew zakrzywiała obrazy jego oczu. – Myślę, że jesteś w dobrym miejscu – wspomniała, niemal odruchowo już sięgając po puste naczynie. Wyprostowała się, uprzednio odbijając od stołu. Czuła mocny zapach alkoholu otulający gęsto postać nieznajomego. Nie przejmowała się jednak tak błahą kwestią. Nie pachniał inaczej niż pozostali. Nie bardzo wiedziała, jak powinna reagować na kolejne pieszczotliwe słówka. Nie odmawiać, to z pewnością. Czy widział ślad tego rumieńca? Skryte pod makijażem policzki próbowały się obronić, wciąż niegotowe na taką sympatię, wciąż tak niewinne. Do czasu.
– Zaraz wrócę – odpowiedziała, gdy poprosił o dolewkę. Zwątpiła co prawda, czy ta jedna była wystarczająca. Posłała mu to ostatnie, trochę zaczepne spojrzenie i ruszyła do baru. Po dwóch zaledwie krokach przypomniała sobie, że o czymś zapomniała. – Jestem Annie – dodała nieco spłoszona, odwracając się na moment ku niemu.
Za barem przygotowała drinka, aż za dobrze wiedząc, że zaraz wróci tu znów. Nie szczędziła alkoholu. Naiwnie uwierzyła, że może to mu wystarczy. Nie była pewna, jak wiele wypił gdzieś… tam. Nie plątał mu się język, choć te oczy zdradzały rozpitą duszę. Tak jej się przynajmniej wydawało. Powróciła do niego, na moment przysiadając po drugiej stronie stołu. Twarde krzesło ugodziło delikatne pośladki. Rzadko pozwalała sobie usiąść. To tylko tak na chwilę. – Co zalewasz tymi potokami alkoholu? – zapytała onieśmielona okazanymi skrawkami sympatii. Była ciekawa, odrobinę też zaniepokojona, choć nie powinna, bo przecież był dla niej obcy. Czy nie stworzono jej do wyciągania właśnie takich informacji? Annie dopiero raczkowała w zawiłej, barowej sztuce konwersacji, chociaż z typami podpitymi było dużo łatwiej.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Przez moment wpatrywał się w nią w milczeniu. Wyglądał jakby się zapatrzył, zawiesił, ale tak na prawdę zaczął się intensywnie zastanawiać nad jej słowami.
Czy on faktycznie szukał towarzystwa? Czy może przyciągnął go tutaj jedynie brak alkoholu i chęć go spożycia?
Wcześniej siedział samotnie w domu i opróżniał swój barek, nie majac ochoty na towarzystwo kogokolwiek. Nawet matkę wypędził kiedy ta przyszła do niego, chcąc go wesprzeć. Chciał sam przeboleć stratę najbliższych, a co najgorsze, nie chciał wychodzić z tego stanu. Jego poziom upojenia alkoholowego sprawiał, że ból był chociaż trochę mniejszy. A kiedy już nawet alkohol przestał działać, sięgnął po mocniejsze używki.
Nie zauważył nawet kiedy odeszła na moment od stolika, cały czas nad tym myśląc. A może dzisiaj było faktycznie inaczej? Może dzisiaj nastąpił ten dzień, kiedy jego pijany i naćpany mózg stwierdził, że ma dość samotności, dość doprowadzania się do takiego opłakanego stanu i chce towarzystwa? Chce powoli wyjść na prostą? Może jakaś nieznana mu siła, po prostu kierowała jego ciałem tego wieczoru? Teraz tego nie wiedział, ale możliwe, że miał się tego przekonać.
Zaciągnął się ostatni raz papierosem, po czym zgasił niedopałek w popielniczce. Otrząsnął się ze swojego zamyślenia, a piękna istotka w tym czasie już zdążyła wrócić do jego stolika z kolejną porcją alkoholu. O dziwo słyszał każde jej wcześniejsze słowo.
- Myślę, że tak. - odparł spokojnie, jednak tym razem nie sięgnął po szklankę - Wydaje mi się, że w jakimś stopniu znalazłem towarzystwo jakiego podświadomie potrzebowałem. - dodał lekko przy tym kiwając głową, a nawet lekko się przy tym uśmiechnął.
Uśmiech dawno nie był widziany na jego twarzy, ale tego nie mogła wiedzieć. Dopiero się "poznali", a raczej, dopiero się zobaczyli pierwszy raz w życiu.
- Annie? To bardzo ładne i pasujące do ciebie imię. - stwierdził spokojnie patrząc na nią uważnie, ale nie nachalnie w żaden sposób. - Dawno mnie tu nie było co prawda, ale mam wrażenie, że jesteś tutaj względnie nowa, prawda? - uniósł brew u górze, jednocześnie znów sięgając po kolejnego papierosa.
Kiedy go odpalił sięgnął również dłonią do szklanki z alkoholem, jednak upił zaledwie łyka i odstawił szkło na blat brudnego, starego stołu. Był Goyle'em, rzadko kiedy bawił się w uprzejmości typu mówienie do kogoś per pan czy per panienko. A już na pewno nigdy takiego zwrotu nie użył w tym przybytku, chyba, że do właścicielki.
Widząc na dziewczyna siada na krześle przy jego stoliku lekko się zdziwił. Nadal pijany umysł przepuścił resztki wspomnień, które podpowiedziały, że dziewczęta w tym przybytku raczej aż tak się nie spoufalały z klientami. Tym bardziej jakoś znowu pomyślał, że może to jest właśnie ten dzień.
Słysząc pytanie kierowane w jej stronę znów się lekko spiął. Zaciągnął się porządnie papierosem, jakby to miało sprawić, że wspomnienie zniknie.
- Śmierć żony i nowo narodzonej córki. - odezwał się odpowiadając na jej pytanie, a spokój i opanowanie goszczące w jego głosie zaskoczyło jego samego.
Wszyscy wiedzieli co go spotkało, ale tak na prawdę nigdy z nikim o tym nie rozmawiał, nie wypowiedział tych słów na głos. Nawet dla niego brzmiało to dziwnie, wypowiadanie tego, stwierdzenie faktu ich śmierci. Znów na moment się zawiesił, jednak tym razem na krócej, a kiedy się odblokował ponownie zaciągnął się papierosem i skierował spojrzenie niebieskich oczu na kelnerkę.
Czy on faktycznie szukał towarzystwa? Czy może przyciągnął go tutaj jedynie brak alkoholu i chęć go spożycia?
Wcześniej siedział samotnie w domu i opróżniał swój barek, nie majac ochoty na towarzystwo kogokolwiek. Nawet matkę wypędził kiedy ta przyszła do niego, chcąc go wesprzeć. Chciał sam przeboleć stratę najbliższych, a co najgorsze, nie chciał wychodzić z tego stanu. Jego poziom upojenia alkoholowego sprawiał, że ból był chociaż trochę mniejszy. A kiedy już nawet alkohol przestał działać, sięgnął po mocniejsze używki.
Nie zauważył nawet kiedy odeszła na moment od stolika, cały czas nad tym myśląc. A może dzisiaj było faktycznie inaczej? Może dzisiaj nastąpił ten dzień, kiedy jego pijany i naćpany mózg stwierdził, że ma dość samotności, dość doprowadzania się do takiego opłakanego stanu i chce towarzystwa? Chce powoli wyjść na prostą? Może jakaś nieznana mu siła, po prostu kierowała jego ciałem tego wieczoru? Teraz tego nie wiedział, ale możliwe, że miał się tego przekonać.
Zaciągnął się ostatni raz papierosem, po czym zgasił niedopałek w popielniczce. Otrząsnął się ze swojego zamyślenia, a piękna istotka w tym czasie już zdążyła wrócić do jego stolika z kolejną porcją alkoholu. O dziwo słyszał każde jej wcześniejsze słowo.
- Myślę, że tak. - odparł spokojnie, jednak tym razem nie sięgnął po szklankę - Wydaje mi się, że w jakimś stopniu znalazłem towarzystwo jakiego podświadomie potrzebowałem. - dodał lekko przy tym kiwając głową, a nawet lekko się przy tym uśmiechnął.
Uśmiech dawno nie był widziany na jego twarzy, ale tego nie mogła wiedzieć. Dopiero się "poznali", a raczej, dopiero się zobaczyli pierwszy raz w życiu.
- Annie? To bardzo ładne i pasujące do ciebie imię. - stwierdził spokojnie patrząc na nią uważnie, ale nie nachalnie w żaden sposób. - Dawno mnie tu nie było co prawda, ale mam wrażenie, że jesteś tutaj względnie nowa, prawda? - uniósł brew u górze, jednocześnie znów sięgając po kolejnego papierosa.
Kiedy go odpalił sięgnął również dłonią do szklanki z alkoholem, jednak upił zaledwie łyka i odstawił szkło na blat brudnego, starego stołu. Był Goyle'em, rzadko kiedy bawił się w uprzejmości typu mówienie do kogoś per pan czy per panienko. A już na pewno nigdy takiego zwrotu nie użył w tym przybytku, chyba, że do właścicielki.
Widząc na dziewczyna siada na krześle przy jego stoliku lekko się zdziwił. Nadal pijany umysł przepuścił resztki wspomnień, które podpowiedziały, że dziewczęta w tym przybytku raczej aż tak się nie spoufalały z klientami. Tym bardziej jakoś znowu pomyślał, że może to jest właśnie ten dzień.
Słysząc pytanie kierowane w jej stronę znów się lekko spiął. Zaciągnął się porządnie papierosem, jakby to miało sprawić, że wspomnienie zniknie.
- Śmierć żony i nowo narodzonej córki. - odezwał się odpowiadając na jej pytanie, a spokój i opanowanie goszczące w jego głosie zaskoczyło jego samego.
Wszyscy wiedzieli co go spotkało, ale tak na prawdę nigdy z nikim o tym nie rozmawiał, nie wypowiedział tych słów na głos. Nawet dla niego brzmiało to dziwnie, wypowiadanie tego, stwierdzenie faktu ich śmierci. Znów na moment się zawiesił, jednak tym razem na krócej, a kiedy się odblokował ponownie zaciągnął się papierosem i skierował spojrzenie niebieskich oczu na kelnerkę.
The specter of death was close.
But storm was kind to us.
But storm was kind to us.
Calsten Goyle
Zawód : Zaklinacz, artefakciarz i najemnik po godzinach
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odrobinę niepewnie przedzierała się przez jego słowa, później również przez własne tych słów interpretacje. Nieobyta wciąż na tyle, na ile powinna, z pijaczymi rozmówkami, z samym męskim towarzystwem, nie do końca wciąż świadoma wszystkich spojrzeń i półuśmiechów – miała prawo gubić się i wątpić, rozmyślać wciąż zbyt długo. Tego zapewne wolałyby nie widzieć jej koleżanki, tego też mentorka by nie pochwaliła, ale przecież nikt, kto spadał po raz pierwszy, nie lądował miękko. Pasażer tym bardziej nigdzie nie chował po kątach przyjemnych poduszek, w dotyku których mogłaby znaleźć ukojenie. Nie tak to działało. Od początku wiedziała, że musi się nauczyć tej gry. Nie było czas na wątpliwości, na zbyt rozmyte spojrzenia, emocje łatwe do uchwycenia miedzy nędznymi próbami oczarowania. Pewności i mocy dodawał jej strój. Wyglądała tak, jak powinna wyglądać dziewczyna zagadująca smutnego faceta w barze. Nieważne, że była tylko barmanką. Wcale nie musiała z nim rozmawiać. Mogła jedynie chłodno przyjąć zamówienie, podać drinka, a potem odejść, zostawiając go samego z tym towarzystwem, które rzekomo już odnalazł. Problem w tym, że chyba mówił o niej. Dlatego nabrała mocniej powietrza do ust, jakby próbowała się nasycić lub oswoić z tym faktem. Nie do końca jasne, nie do końca możliwe do wychwycenia przez otumanione wódką oczy tego typa. Odpowiedziała jednak zadowolonym uśmiechem, gdy przyznał się do pozyskania odpowiedniego towarzystwa. Podobało jej się to, że smutny człowiek zaczynał się uśmiechać. Czy to dzięki niej? Czy może ten trunek okazał się na tyle przyjemny?
– To proste imię, nudne i szare – zaprzeczyła jego stwierdzeniom, choć przecież powinna przytaknąć, pociągnąć to dalej w jakimś zwodniczym kierunku, podziękować z dumą. Dziewczęta pani Boyle nie miały kompleksów, nigdy się z nimi nie zdradzały, a ona w tejże chwili wpadła w te sidła, nim zdążyła powstrzymać usta. Myśli wyleciały, wędrując głosem prosto do jego uszu. Może jednak nie usłyszał? Powinna mówić, powinna sprawić, by zapomniał. – Jestem nowa – zgodziła się. – Ledwo kilka tygodni. – Teraz mogła przytoczyć mu całą historię swojego życia, ale nie po tej stronie siedziała, nie to było jej rolą, choć miała ochotę podzielić się strzępkami informacji. Te mogłyby nasycić jego duszę, odciągnąć od tych ponurości. Zamiast tego jednak spróbowała znów wyciągnąć z niego kolejne informacje. – Gdzie byłeś, gdy Pasażer stał się zbyt daleki? – zapytała, kładąc łokieć na blacie. Gdy oparła na dłoni brodę, jednocześnie też znalazła się bliżej niego. To tylko kilka chwil rozmowy. Owszem, nieczęsto się zdarzało, by dziewczęta miały czas i ochotę na takie rzeczy, lecz dziś Annie nie chciała pozostawiać go samotnego przy kieliszku. – Chciałabym poznać twoje imię, moje już znasz – dodała, nie porzucając łagodnego wyrazu twarzy. Wciąż nie była profesjonalną kusicielką, wciąż nie umiała odpowiednio zagrać, obiecać mu nieba, sprawić, że je poczuje, mimo iż niczego by nawet w tym względzie nie uczyniła. Wciąż jednak nie oznaczało, że nigdy. Niemniej okazywanie zbyt wyraźnych dawek empatii też nie było czymś pożądanym. Jednak chciała przy nim zostać, chciała go wysłuchać. Zupełnie jakby wierzyła, że właśnie tego nieznajomy mężczyzna potrzebował znacznie bardziej od drapiącej gardło wódki. I nie myliła się.
Między tytoniowymi oddechami wypowiedział słowa pachnące klątwą, malowane gęstą, brudzącą czernią i świszczące podłym echem. Bolesne. Nie pożałowała jednak swego pytania. Wreszcie odsłonił swoje rozgniecione brutalnie serce, swoją piekącą agonię. Nie wiedziała, co to znaczy stracić rodzinę. Nie wiedziała również, co to znaczy tę rodzinę mieć. Znała jednak ten stan bezradności, pustki. Wiedziała, co to znaczy być opuszczonym. One go zostawiły, choć zapewne nie miały na to wpływu. Powoli odkleiła brodę od dłoni, szukając wciąż spojrzenia mężczyzny. Za mocno wciągnęła dym unoszący się natrętnie między nimi. Wreszcie sięgnęła po szklankę, z której ledwie chwilę temu upił łyka. Przytwierdziła szkło do ust i spróbowała w ciszy. Dopiero dźwięk odstawianego szkła wybudził ją z tej nienaturalnie dziwacznej chwili, z tej goryczy odczuwanej nie tylko w ustach, ale i w duszy. Tylko przez chwilę. – Tę ostatnią szklankę pijmy dla nich – odrzekła, rozpoczynając jakieś dziwne zaklęcie. – Niech będzie granicą, niech one będą twoją siłą – kontynuowała, nie będąc pewną, czy mężczyzna nie wyśmieje jej śmiałych poczynań. Przecież nie miała żadnej mocy. – Nie budź się jutro znów w tym samym mroku – dodała jakby ciszej, bardziej znów nieśmiało. Nie chciała ujrzeć go tutaj ponownie za kilka dni w stanie znacznie gorszym od dzisiejszego. Nie musiał jednak jej słuchać. A mógł? Mógł przecież wszystko.
Przykro mi było zbyt łatwe. Groziło obojętnością, kłamstwem i mogło nieznośnie pchać go do własnego grobu. Tak jej się wydawało.
– To proste imię, nudne i szare – zaprzeczyła jego stwierdzeniom, choć przecież powinna przytaknąć, pociągnąć to dalej w jakimś zwodniczym kierunku, podziękować z dumą. Dziewczęta pani Boyle nie miały kompleksów, nigdy się z nimi nie zdradzały, a ona w tejże chwili wpadła w te sidła, nim zdążyła powstrzymać usta. Myśli wyleciały, wędrując głosem prosto do jego uszu. Może jednak nie usłyszał? Powinna mówić, powinna sprawić, by zapomniał. – Jestem nowa – zgodziła się. – Ledwo kilka tygodni. – Teraz mogła przytoczyć mu całą historię swojego życia, ale nie po tej stronie siedziała, nie to było jej rolą, choć miała ochotę podzielić się strzępkami informacji. Te mogłyby nasycić jego duszę, odciągnąć od tych ponurości. Zamiast tego jednak spróbowała znów wyciągnąć z niego kolejne informacje. – Gdzie byłeś, gdy Pasażer stał się zbyt daleki? – zapytała, kładąc łokieć na blacie. Gdy oparła na dłoni brodę, jednocześnie też znalazła się bliżej niego. To tylko kilka chwil rozmowy. Owszem, nieczęsto się zdarzało, by dziewczęta miały czas i ochotę na takie rzeczy, lecz dziś Annie nie chciała pozostawiać go samotnego przy kieliszku. – Chciałabym poznać twoje imię, moje już znasz – dodała, nie porzucając łagodnego wyrazu twarzy. Wciąż nie była profesjonalną kusicielką, wciąż nie umiała odpowiednio zagrać, obiecać mu nieba, sprawić, że je poczuje, mimo iż niczego by nawet w tym względzie nie uczyniła. Wciąż jednak nie oznaczało, że nigdy. Niemniej okazywanie zbyt wyraźnych dawek empatii też nie było czymś pożądanym. Jednak chciała przy nim zostać, chciała go wysłuchać. Zupełnie jakby wierzyła, że właśnie tego nieznajomy mężczyzna potrzebował znacznie bardziej od drapiącej gardło wódki. I nie myliła się.
Między tytoniowymi oddechami wypowiedział słowa pachnące klątwą, malowane gęstą, brudzącą czernią i świszczące podłym echem. Bolesne. Nie pożałowała jednak swego pytania. Wreszcie odsłonił swoje rozgniecione brutalnie serce, swoją piekącą agonię. Nie wiedziała, co to znaczy stracić rodzinę. Nie wiedziała również, co to znaczy tę rodzinę mieć. Znała jednak ten stan bezradności, pustki. Wiedziała, co to znaczy być opuszczonym. One go zostawiły, choć zapewne nie miały na to wpływu. Powoli odkleiła brodę od dłoni, szukając wciąż spojrzenia mężczyzny. Za mocno wciągnęła dym unoszący się natrętnie między nimi. Wreszcie sięgnęła po szklankę, z której ledwie chwilę temu upił łyka. Przytwierdziła szkło do ust i spróbowała w ciszy. Dopiero dźwięk odstawianego szkła wybudził ją z tej nienaturalnie dziwacznej chwili, z tej goryczy odczuwanej nie tylko w ustach, ale i w duszy. Tylko przez chwilę. – Tę ostatnią szklankę pijmy dla nich – odrzekła, rozpoczynając jakieś dziwne zaklęcie. – Niech będzie granicą, niech one będą twoją siłą – kontynuowała, nie będąc pewną, czy mężczyzna nie wyśmieje jej śmiałych poczynań. Przecież nie miała żadnej mocy. – Nie budź się jutro znów w tym samym mroku – dodała jakby ciszej, bardziej znów nieśmiało. Nie chciała ujrzeć go tutaj ponownie za kilka dni w stanie znacznie gorszym od dzisiejszego. Nie musiał jednak jej słuchać. A mógł? Mógł przecież wszystko.
Przykro mi było zbyt łatwe. Groziło obojętnością, kłamstwem i mogło nieznośnie pchać go do własnego grobu. Tak jej się wydawało.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Jakoś tak mimowolnie znów się uśmiechnął słysząc jej słowa odnośnie jego uwagi o jej imieniu. Tak naprawdę nigdy nie zwracał uwagi na czyjeś imiona, miał to szczerze mówiąc głęboko w poważaniu kto jak się nazywał. Teraz jednak sprawa wyglądała inaczej.
Gdzieś tam, głęboko w środku, możliwe, że kompletnie nieświadomie dotarło do niego jedno. Od samego początku żałoby, od momentu kiedy dowiedział się o śmierci żony i córki, mało kto go wsparł, poratował rozmową. Owszem, rodzina wyraziła kondolencje, ale potem został sam...sam jak palec w tym niewdzięcznym świecie. Ludzie go unikali, pewnie tłumacząc sobie to tym, że powinien sobie to wszystko przetrawić w samotności, odpocząć od ludzi...a wychodziło na to, że wcale nie. Właśnie w tym momencie dotarło do niego, że właśnie potrzebował innych, potrzebował towarzystwa, kogoś kto z nim porozmawia, kogoś kto go wysłucha, poratuje dobry słowem, albo po prostu będzie obok i sprawi, że nie będzie musiał tego wszystkiego przeżywać w samotności.
- No właśnie tak myślałem. - pokiwał lekko głową zaciągając się papierosem ostatni raz, a po chwili zgasił niedopałek w popielniczce - No cóż...jest wiele miejsc w których można zapić smutki...ale przeważnie to raczej siedziałem w domu. Wiesz...inni raczej unikają ludzi w moim obecnym stanie. - powiedział spokojnie patrząc na nią spokojnie, jednak po chwili sięgnął po szklankę i upił małego łyka - No tak...gdzie moje maniery, zawsze było z nimi słabo, ale teraz to już chyba upadłem bardzo nisko. - pokręcił głową z rozbawieniem, którego dawno nie czuł. - Calsten Goyle. - skinął głową w jej kierunku.
Widząc jak dziewczyna sięga swoją delikatną dłonią po jego szklankę, uniósł brew ku górze. Nie za bardzo wiedział co chce zrobić, o co może jej chodzić. Jeszcze większe było jego zaskoczenie kiedy upiła łyk alkoholu i wypowiedziała te słowa. Niby zwykłe słowa, niby nic, a jednak w jakiś sposób dotarły do niego. Zrozumiał ich znaczenie i być może, tak mu się w każdym razie wydawało, intencje Annie kiedy je wypowiadała.
Była inna niż dziewczyny w tym przybytku. Owszem, rozumiał, że jest tu nowa i na pewno jeszcze nie przyswoiła wszystkich nauk swojej mentorki. Ale on widział już teraz, że nawet mimo to, nawet mimo tego wszystkiego czego jeszcze nauczy ją pani Boyle, to jednak jest inna. Była jedyną osobą, która go poratowała towarzystwem, chwilą rozmowy, w tym trudnym dla niego czasie. Jakoś sobie tak wtedy, wewnętrznie, postanowił, że jeszcze by chciał z nią kiedyś tak na spokojnie porozmawiać.
- Mam nadzieję, że twoje słowa się spełnią. - odparł spokojnie uśmiechając się do niej delikatnie, po czym sięgnął po odstawioną przez nią, przed chwilą szklankę i dopił, znajdujący się w niej, alkohol do końca.
Gdzieś tam, głęboko w środku, możliwe, że kompletnie nieświadomie dotarło do niego jedno. Od samego początku żałoby, od momentu kiedy dowiedział się o śmierci żony i córki, mało kto go wsparł, poratował rozmową. Owszem, rodzina wyraziła kondolencje, ale potem został sam...sam jak palec w tym niewdzięcznym świecie. Ludzie go unikali, pewnie tłumacząc sobie to tym, że powinien sobie to wszystko przetrawić w samotności, odpocząć od ludzi...a wychodziło na to, że wcale nie. Właśnie w tym momencie dotarło do niego, że właśnie potrzebował innych, potrzebował towarzystwa, kogoś kto z nim porozmawia, kogoś kto go wysłucha, poratuje dobry słowem, albo po prostu będzie obok i sprawi, że nie będzie musiał tego wszystkiego przeżywać w samotności.
- No właśnie tak myślałem. - pokiwał lekko głową zaciągając się papierosem ostatni raz, a po chwili zgasił niedopałek w popielniczce - No cóż...jest wiele miejsc w których można zapić smutki...ale przeważnie to raczej siedziałem w domu. Wiesz...inni raczej unikają ludzi w moim obecnym stanie. - powiedział spokojnie patrząc na nią spokojnie, jednak po chwili sięgnął po szklankę i upił małego łyka - No tak...gdzie moje maniery, zawsze było z nimi słabo, ale teraz to już chyba upadłem bardzo nisko. - pokręcił głową z rozbawieniem, którego dawno nie czuł. - Calsten Goyle. - skinął głową w jej kierunku.
Widząc jak dziewczyna sięga swoją delikatną dłonią po jego szklankę, uniósł brew ku górze. Nie za bardzo wiedział co chce zrobić, o co może jej chodzić. Jeszcze większe było jego zaskoczenie kiedy upiła łyk alkoholu i wypowiedziała te słowa. Niby zwykłe słowa, niby nic, a jednak w jakiś sposób dotarły do niego. Zrozumiał ich znaczenie i być może, tak mu się w każdym razie wydawało, intencje Annie kiedy je wypowiadała.
Była inna niż dziewczyny w tym przybytku. Owszem, rozumiał, że jest tu nowa i na pewno jeszcze nie przyswoiła wszystkich nauk swojej mentorki. Ale on widział już teraz, że nawet mimo to, nawet mimo tego wszystkiego czego jeszcze nauczy ją pani Boyle, to jednak jest inna. Była jedyną osobą, która go poratowała towarzystwem, chwilą rozmowy, w tym trudnym dla niego czasie. Jakoś sobie tak wtedy, wewnętrznie, postanowił, że jeszcze by chciał z nią kiedyś tak na spokojnie porozmawiać.
- Mam nadzieję, że twoje słowa się spełnią. - odparł spokojnie uśmiechając się do niej delikatnie, po czym sięgnął po odstawioną przez nią, przed chwilą szklankę i dopił, znajdujący się w niej, alkohol do końca.
The specter of death was close.
But storm was kind to us.
But storm was kind to us.
Calsten Goyle
Zawód : Zaklinacz, artefakciarz i najemnik po godzinach
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mógł pozwolić jej usiąść obok, mógł popatrzeć w oczy i mówić o swoim bólu lub jego braku. Albo po prostu opuściłby powieki w dół, umknął przed jej spojrzeniami i milczałby, zapijając się drinkami i pozostając pod opieką niewidzialnej troski obcej osoby. Przez tę chwilę była tu jak ta nieznajoma uwiedziona jego ponurą aurą, popchnięta ku niej – trochę przez innych, a trochę prowadzona przez własne pragnienie zgłębiania. Wiele zrozpaczonych spojrzeń zdołała złapać przez te kilka tygodni obecności pod dachem rozbestwionej tawerny. Poniekąd zmuszono ją do zbliżania się, choć przez ostatnie lata wolała robić krok w tył i wycofać się. Dziś otwierała się na obcych, przełamywała progi swojego wyobcowania. Mężczyzna ten potrzebował jej, to bezgłośnie i nieco bezczelnie powiedziała. O tym przecież mówiła jej Penelopa, prowadząc szerokie, leniwe nieco rozważania na temat barowej egzystencji. Specyficzny, często duszony świat, do którego barmanki wkradały się cwanie, łamiąc najtwardsze serca. Pozwalając im na drobne słabostki, o których później zapomni cały świat.
– Oni unikają ciebie, ale ty też unikasz ich – zauważyła, doszukując się pewnej wzajemności w wypowiedzianej przez niego zasadzie. – Zostawili cię, ale im na to pozwoliłeś. Tak było? – zapytała może nieco zbyt bojowo, zbyt śmiało jak na ptaszątko stojące przed obliczem ponurego orła. Mógł ją zgasić, jeśli tylko chciał. – Pielęgnuj wspomnienia, ale nienachalnie, bezpiecznie – zaczęła już nieco ciszej, z mniejszą mocą w głosie. – Ja… nie posiadam żadnego wspomnienia o tych, którzy odeszli – powiedziała ciszej, wbijając spojrzenie w umęczone deski stolika. Pierwsze mgliste wspomnienie było już przesiąknięte okrutnym bólem i niezrozumieniem. Najpodlejszym, bo odbijającym się w oczach malutkiego dziecka, któremu los odebrał tożsamość. Dziś znalazła się tutaj i miała tworzyć swoją historię na nowo. Jemu również podarowała taką szansę. – Calstenie – skinęła lekko głową, unosząc przy tym w górę kąciki ust. Cieszyła się, że przestali być dla siebie anonimowi. Nie potrzebowała jego nazwiska, ale skoro podarował jej te dane, to oznaczało drobny cień zaufania. O ile oczywiście nie skłamał. Mimo to poczuła się w tej chwili tak bardzo na swoim miejscu.
Nie wiedziała, jak przyjmie on przypieczętowanie łykiem alkoholowej goryczy zaklęcie. Niepewności ślad odbił się w jej oczach, ale umknął po krótkiej chwili, gdy nie powiedział nic, nie odszedł i nie zareagował agresywnie. Pozwalała sobie, łamiąc raz za razem istniejące miedzy nimi bariery. Mogłaby zlać go i stąd odejść, podając jedynie przelotnie drinka za drinkiem. Została przy nim, rozczulona, zaniepokojona zapachem nieszczęścia, jaki najpewniej wokół siebie roztaczał. Chciała być ludzka, ale zbyt dobrze wiedziała, że potulne głaskanie pchało co najwyżej do rynsztoka, a nie ku wybawieniu. Właśnie nią chciała być? Pieprzoną zbawicielką? Parszywy chciał ją sobie na taką postać ulepić, ale Annie zdawała się formować sama siebie, kawałek po kawałeczku. Wzięła wdech, obserwując, jak upijał ostatnie krople po swoich słowach. – Spełnią się, Calstenie. Ale jeśli tu jutro przyjdziesz ledwo żywy, to przysięgam, że wywlokę cię za nos i wepchnę w gnój – zagroziła brawurowo, unosząc przy tym palec wskazujący w charakterystycznym geście. – Zobaczysz, to w końcu przestanie cię dusić – dodała łagodniej. Chciała nawet ścisnąć jego dłoń, ale powstrzymała ją myśl, że to nieodpowiednie. Co innego słowa. Dotyk jednak mógł być nieprzyjemny. Dotyk nie był jej rolą, a on chciał pamiętać dłonie ukochanej. Nie miała prawa przekraczać tych granic. Nawet jeśli tylko chciała przyjacielsko podnieść go na duchu. Przyjacielsko – jego tak obcego. – Więc jeszcze jeden, czy wyjdziesz stąd i będziesz układał na nowo swój świat? – spytała nieco zaczepnie. Stuknęła lekko palcem w puste szkło.
Calsten Goyle nie był typowym oprychem z Parszywego. Tego była pewna. Właśnie dlatego nie chciała go tu znów jutro ujrzeć w równie nędznym stanie.
– Oni unikają ciebie, ale ty też unikasz ich – zauważyła, doszukując się pewnej wzajemności w wypowiedzianej przez niego zasadzie. – Zostawili cię, ale im na to pozwoliłeś. Tak było? – zapytała może nieco zbyt bojowo, zbyt śmiało jak na ptaszątko stojące przed obliczem ponurego orła. Mógł ją zgasić, jeśli tylko chciał. – Pielęgnuj wspomnienia, ale nienachalnie, bezpiecznie – zaczęła już nieco ciszej, z mniejszą mocą w głosie. – Ja… nie posiadam żadnego wspomnienia o tych, którzy odeszli – powiedziała ciszej, wbijając spojrzenie w umęczone deski stolika. Pierwsze mgliste wspomnienie było już przesiąknięte okrutnym bólem i niezrozumieniem. Najpodlejszym, bo odbijającym się w oczach malutkiego dziecka, któremu los odebrał tożsamość. Dziś znalazła się tutaj i miała tworzyć swoją historię na nowo. Jemu również podarowała taką szansę. – Calstenie – skinęła lekko głową, unosząc przy tym w górę kąciki ust. Cieszyła się, że przestali być dla siebie anonimowi. Nie potrzebowała jego nazwiska, ale skoro podarował jej te dane, to oznaczało drobny cień zaufania. O ile oczywiście nie skłamał. Mimo to poczuła się w tej chwili tak bardzo na swoim miejscu.
Nie wiedziała, jak przyjmie on przypieczętowanie łykiem alkoholowej goryczy zaklęcie. Niepewności ślad odbił się w jej oczach, ale umknął po krótkiej chwili, gdy nie powiedział nic, nie odszedł i nie zareagował agresywnie. Pozwalała sobie, łamiąc raz za razem istniejące miedzy nimi bariery. Mogłaby zlać go i stąd odejść, podając jedynie przelotnie drinka za drinkiem. Została przy nim, rozczulona, zaniepokojona zapachem nieszczęścia, jaki najpewniej wokół siebie roztaczał. Chciała być ludzka, ale zbyt dobrze wiedziała, że potulne głaskanie pchało co najwyżej do rynsztoka, a nie ku wybawieniu. Właśnie nią chciała być? Pieprzoną zbawicielką? Parszywy chciał ją sobie na taką postać ulepić, ale Annie zdawała się formować sama siebie, kawałek po kawałeczku. Wzięła wdech, obserwując, jak upijał ostatnie krople po swoich słowach. – Spełnią się, Calstenie. Ale jeśli tu jutro przyjdziesz ledwo żywy, to przysięgam, że wywlokę cię za nos i wepchnę w gnój – zagroziła brawurowo, unosząc przy tym palec wskazujący w charakterystycznym geście. – Zobaczysz, to w końcu przestanie cię dusić – dodała łagodniej. Chciała nawet ścisnąć jego dłoń, ale powstrzymała ją myśl, że to nieodpowiednie. Co innego słowa. Dotyk jednak mógł być nieprzyjemny. Dotyk nie był jej rolą, a on chciał pamiętać dłonie ukochanej. Nie miała prawa przekraczać tych granic. Nawet jeśli tylko chciała przyjacielsko podnieść go na duchu. Przyjacielsko – jego tak obcego. – Więc jeszcze jeden, czy wyjdziesz stąd i będziesz układał na nowo swój świat? – spytała nieco zaczepnie. Stuknęła lekko palcem w puste szkło.
Calsten Goyle nie był typowym oprychem z Parszywego. Tego była pewna. Właśnie dlatego nie chciała go tu znów jutro ujrzeć w równie nędznym stanie.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
ja tu wpadam dla realizmu
Chociaż dwudziestoletni Daniel starał się jak najwięcej czasu spędzać na Nokturnie (w końcu o pracę nie było lekko, o pieniądze też nie - czego doświadczał po raz pierwszy w życiu, choć oszczędzał nieustannie od dwóch lat; a reputacja sama się nie zbuduje) to jakoś wolał pić w porcie. Tu było spokojniej, mimo wszystko. Choć to też nie był jego świat. Nie przywykł do brudu, smrodu, ani taniego piwa. Wrońscy starali się należeć do czystokrwistej elity, choć i do niej nie pasowali - może i byli bogaci i użyteczni, ale Anglicy od pokoleń patrzyli na nich trochę z góry.
Teraz już się to nie liczyło. Prawie dwa lata temu zerwał z tamtym życiem, z rodzinnymi obowiązkami i luksusem, postanowił sam wykuć swoją ścieżkę do prestiżu i bogactwa. Nawet, jeśli ta droga miała wieść przez brudny i śmierdzący port, to przynajmniej wytyczał ją sam.
Przywykł już do tej atmosfery, nauczył się szant, nauczył się reguł gry. Na przykład tego, że nikt nie poda mu tutaj niczego na tacy. Że wszystko musi sobie wydrzeć, sam, siłą i retoryką i pazurami.
Nawet jeśli chodziło o głupie piwo.
Niecierpliwie zabębnił palcami o bar, ale Philippa (poznał już jej imię, znał wszystkie ładne barmanki) nadal go ignorowała. Minutę, pięć, byłby w stanie jej wybaczyć. Tyle, że uparcie nie odrywała się od jasnowłosego marynarza - Daniel nie usłyszał jego nazwiska, nie miał pojęcia, że to jeszcze jeden członek znanej mu rodziny Goyle'ów. W jego oczach był byle przybłędą, marynarzem, którego jutro tutaj nie będzie. Któremu Moss poświęcała więcej uwagi niż jemu, stałemu klientowi.
Nie uzyskasz respektu, jeśli go sobie nie wywalczysz. Chociaż nie uczono go wrzeszczeć na kobiety, to niektóre lekcje życia należy zrewidować. Dlatego mocno walnął pięścią w blat, licząc na to, że Philippa zwróci uwagę na huk i wreszcie spojrzy w jego kierunku. Posłał jej złowrogie spojrzenie i podkręcił (hodowanego od kilku miesięcy) wąsa.
-Długo będę czekał na to piwo?! Myślałem, że z klientami flirtujesz po godzinach. - wypomniał jej wymówkę, którą uraczyła niegdyś jego samego, gdy próbował ją podrywać. Podstarzały pijaczyna obok usłyszał jego słowa i zarechotał obleśnie, przeciągle spoglądając na dekolt panny Moss. Daniel zaś hardo patrzył jej w oczy.
Chociaż dwudziestoletni Daniel starał się jak najwięcej czasu spędzać na Nokturnie (w końcu o pracę nie było lekko, o pieniądze też nie - czego doświadczał po raz pierwszy w życiu, choć oszczędzał nieustannie od dwóch lat; a reputacja sama się nie zbuduje) to jakoś wolał pić w porcie. Tu było spokojniej, mimo wszystko. Choć to też nie był jego świat. Nie przywykł do brudu, smrodu, ani taniego piwa. Wrońscy starali się należeć do czystokrwistej elity, choć i do niej nie pasowali - może i byli bogaci i użyteczni, ale Anglicy od pokoleń patrzyli na nich trochę z góry.
Teraz już się to nie liczyło. Prawie dwa lata temu zerwał z tamtym życiem, z rodzinnymi obowiązkami i luksusem, postanowił sam wykuć swoją ścieżkę do prestiżu i bogactwa. Nawet, jeśli ta droga miała wieść przez brudny i śmierdzący port, to przynajmniej wytyczał ją sam.
Przywykł już do tej atmosfery, nauczył się szant, nauczył się reguł gry. Na przykład tego, że nikt nie poda mu tutaj niczego na tacy. Że wszystko musi sobie wydrzeć, sam, siłą i retoryką i pazurami.
Nawet jeśli chodziło o głupie piwo.
Niecierpliwie zabębnił palcami o bar, ale Philippa (poznał już jej imię, znał wszystkie ładne barmanki) nadal go ignorowała. Minutę, pięć, byłby w stanie jej wybaczyć. Tyle, że uparcie nie odrywała się od jasnowłosego marynarza - Daniel nie usłyszał jego nazwiska, nie miał pojęcia, że to jeszcze jeden członek znanej mu rodziny Goyle'ów. W jego oczach był byle przybłędą, marynarzem, którego jutro tutaj nie będzie. Któremu Moss poświęcała więcej uwagi niż jemu, stałemu klientowi.
Nie uzyskasz respektu, jeśli go sobie nie wywalczysz. Chociaż nie uczono go wrzeszczeć na kobiety, to niektóre lekcje życia należy zrewidować. Dlatego mocno walnął pięścią w blat, licząc na to, że Philippa zwróci uwagę na huk i wreszcie spojrzy w jego kierunku. Posłał jej złowrogie spojrzenie i podkręcił (hodowanego od kilku miesięcy) wąsa.
-Długo będę czekał na to piwo?! Myślałem, że z klientami flirtujesz po godzinach. - wypomniał jej wymówkę, którą uraczyła niegdyś jego samego, gdy próbował ją podrywać. Podstarzały pijaczyna obok usłyszał jego słowa i zarechotał obleśnie, przeciągle spoglądając na dekolt panny Moss. Daniel zaś hardo patrzył jej w oczy.
Self-made man
Wrzask namolnego pijaczyny, jego ostra pięść budząca wszelkie uśpione w drewnianych szparach korniki i drżenie pustych szkieł rozstawionych na okrągłym stoliku skutecznie zwabiły spojrzenie barmanki. Goyle nie zdążył jej odpowiedzieć. Przekręciła ciało w stronę tego awanturnika i aż zimny dreszcz spłynął potokiem po opiętych ciasno materiałem plecach. Nieco zlękniona popatrzyła na wściekłe tęczówki wąsacza. No tak. Domagał się uwagi, a ona rozsiadała się przy innym. Wokoło zawtórowali potarganemu mężczyźnie inni, również tak bardzo spragnieni, że aż nie dało się okazać grama cierpliwości. Z bijącym sercem odważyła się rozejrzeć po całej salce, aż w końcu jej spojrzenie powróciło do ogarniętego żałobą marynarza. Spięła mięśnie i wzięła ostrożny wdech. Czy ich rozmowa naprawdę wyglądała jak flirt? Czy odrobina uwagi i zrozumienia musiały być tak zinterpretowane? Nie chciała być kochanką, raczej siostrą. W sierocińcu zawsze była czyjąś siostrą, wszyscy razem stanowili rodzinę, a potem w Hogwarcie włóczyła się za wiecznym towarzyszem, za Johnatanem, bratem, przyjacielem, za wszystkim. Próbowała tylko zrozumieć, oddać obcemu kawałek swojej duszy, uwagi, troski. Nie flirtowała, ale najwyraźniej suchość w ustach i przepity łeb sprzyjały halucynacjom. Rozgniewała się trochę, ale nic nie mogła uczynić. Nico poza odejściem od marynarza i wypełnieniem tych wściekłych gardeł. Szybko, zanim uczynią jej jakąś krzywdę.
Zwróciła się więc do Goyle’a, licząc, że ten dobrze słyszał i że nie poczuje większej urazy. Zależało jej na zgodzie, a w owym czasie przejmowała się za bardzo. – Muszę się nimi zająć. Przemyśl moje słowa, wrócę, jak tylko porozlewam piwo – oznajmiła ciszej i wstała od stolika. Wygładziła szybko spódnicę i podeszła do wąsacza.
– Nie musi się pan burzyć. Zaraz przyniosę, co trzeba. Tamten… - urwała w ostatniej chwili. Już prawie zamierzała się tłumaczyć, ale czy w ogóle powinna? Chyba nie. – Zapewniam, że ta kolejka będzie pyszna. Przyniosę coś specjalnego – odpowiedziała szybko i zrobiła zwinny obrót, byleby tylko nie zdołał tym wąsem zagrozić jej jeszcze raz. Czym prędzej pognała do baru, ignorując potrzebę obrócenia się w stronę smutnego klienta. Utknął w jej myślach, zajął w nich o wiele za dużo miejsca. Liczyła na to, że tłum pozwoli im dokończyć rozmowę, a jeśli nie, to chociaż… że on jeszcze kiedyś tutaj wróci. Domyślała się, że nie tak to wyglądało. Zjawili się i odchodzili, nie było powrotów i zbyt zażyłych relacji. Jedynie ulotne chwile. Wąsacza już kojarzyła, ale tamten pozostawał zagadką. Przelała piwo, zebrała kilka zamówień. Ręce jej się trzęsły, czuła na sobie zbyt wiele par oczu, ale przecież to nic nowego. Powinna przywyknąć. Może któregoś dnia.
zt x2
Zwróciła się więc do Goyle’a, licząc, że ten dobrze słyszał i że nie poczuje większej urazy. Zależało jej na zgodzie, a w owym czasie przejmowała się za bardzo. – Muszę się nimi zająć. Przemyśl moje słowa, wrócę, jak tylko porozlewam piwo – oznajmiła ciszej i wstała od stolika. Wygładziła szybko spódnicę i podeszła do wąsacza.
– Nie musi się pan burzyć. Zaraz przyniosę, co trzeba. Tamten… - urwała w ostatniej chwili. Już prawie zamierzała się tłumaczyć, ale czy w ogóle powinna? Chyba nie. – Zapewniam, że ta kolejka będzie pyszna. Przyniosę coś specjalnego – odpowiedziała szybko i zrobiła zwinny obrót, byleby tylko nie zdołał tym wąsem zagrozić jej jeszcze raz. Czym prędzej pognała do baru, ignorując potrzebę obrócenia się w stronę smutnego klienta. Utknął w jej myślach, zajął w nich o wiele za dużo miejsca. Liczyła na to, że tłum pozwoli im dokończyć rozmowę, a jeśli nie, to chociaż… że on jeszcze kiedyś tutaj wróci. Domyślała się, że nie tak to wyglądało. Zjawili się i odchodzili, nie było powrotów i zbyt zażyłych relacji. Jedynie ulotne chwile. Wąsacza już kojarzyła, ale tamten pozostawał zagadką. Przelała piwo, zebrała kilka zamówień. Ręce jej się trzęsły, czuła na sobie zbyt wiele par oczu, ale przecież to nic nowego. Powinna przywyknąć. Może któregoś dnia.
zt x2
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Żałoba, depresja i nowa znajoma 10.49'
Szybka odpowiedź