Corinne Greengrass
Nazwisko matki: Slughorn
Miejsce zamieszkania: Anglia
Czystość krwi: szlachetna
Zawód: jeszcze przez chwilę sprzedaję zioła na Pokątnej, ale chciałabym być uzdrowicielką, albo tworzyć wspaniałe eliksiry, ewentualnie mogę patrzeć w niebo i rysować konstelacje
Wzrost: 161cm
Waga: 52kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: szarozielone z miodowymi plamkami
Znaki szczególne: duże oczy i długie rzęsy, piegi latem, pachnę kompozycją konwalii, mandarynki, grejpfruta, róży, wanilii i sennego jaśminu
12 cali, dość giętka, migdałowiec, włos trzminorka
Ravenclaw
koliber
puste mieszkanie
atrament, herbata z cytryną, cynamon, męskie perfumy i deszcz
siebie w otoczeniu najbliższych, całkowicie bezpiecznych
podróżami, fotografią i spaniem
Tajfunom z Tutshille
czasem Quidditch i szachy
tańczę przy muzyce z lat 20 i 30, a zasypiam do dźwięków bluesa
Roosmarijn de Kok
Urodziłam się w listopadzie, między piętnastym a dwudziestym, udaję, że nie pamiętam konkretnej daty. Dzień nie był wyjątkowy, nie wyróżniał się niczym specjalnym. Brakowało burzy, albo zamieci śnieżnej. Wiem, że padało. Cały dzień, nieprzerwanie. I tak powinno być całe moje życie. Ja chcę żeby tak było całe moje życie. Lubię taką pogodę. Kiedy jest szaro, nieco zimno, a gdy nikt nie patrzy mogę znów zachowywać się tak jakbym miała pięć lat - nikt nie traktuje poważnie kobiet tańczących w deszczu. A szkoda.
Podobno wykazywałam magiczne zdolności bardzo wcześnie - tak jak przystało na dziecko szlachetnej krwi. Tak więc, nikt nie dziwił się, kiedy od czasu do czasu stało się coś, co według mugoli zasługiwało na miano "ogromnego dziwactwa". Uczyłam się, dzielnie składałam literki, powtarzałam trudne słowa, które okazywały się bez znaczenia. Pomagałam dziadkowi mieszać skomplikowane eliksiry, wspinając się na palce by choć na chwilę ujrzeć pastelowo zielony kolor mikstury. Dzieciństwo pamiętam mgliście, wiem, że było słodko-gorzkie, do tej pory, gdy zamknę oczy i pomyślę o rodzinnym domu, czuję zapach ziół i mimowolnie pocieram małą, bladą bliznę w kształcie okręgu na lewej łydce. Tylko to przypomina mi, że kiedyś byłam dzieckiem i wszystko było prostsze.
W salonie stał fortepian. Lubiłam przy nim siadać i niezgrabnie grać melodie, które pięknie brzmiały wyłącznie w mojej wyobraźni. Tak już było - nic nie działo się w rzeczywistości, sama nie chciałam w niej być, więc odpływałam w dalekie wszechświaty, ściągając obce galaktyki.
Ale matka chciała, żebym grała. Żeby jej wysoka i smukła córka siadała i rzucała na wszystkich urok. Robiłam to. Uszczęśliwiałam ją każdym pojedynczym utworem, a za oknem zawsze padał deszcz.
Gdy teraz stukam w biało-czarne klawisze, robię to tylko dla siebie.
List z Hogwartu nie był dla mnie żadnym zaskoczeniem. Wiedziałam, że przyjdzie, należał mi się, był czymś co nierozerwalnie łączy się z moim nazwiskiem. Cieszyłam się. Wycieczka po Pokątnej była dla mnie czymś normalnym i niezwykłym jednocześnie. Świeciło słońce, niemal prażyło i sprawiało, że na moich bladych policzkach pojawiały się piegi.
Los ubrał mnie w brązowo-niebieskie barwy. Los że mnie zakpił, zaśmiał mi się prosto w twarz. Nie czułam, że Ravenclaw to dobry wybór. Nie byłam inteligentna. Odważna też nie, wykazywałam się sprytem, ale nie przebiegłością. I brakowało mi szczerości wobec samej siebie. Ale szybko pogodziłam się z rzeczywistością i robię tak do tej pory. Wiem, że nie przeskoczę wielu spraw, więc zostawiam je porozrzucane, tak jak robi to dziewczyna ze spódnicami z tafty kiedy spieszy się do stęsknionego kochanka.
Skończyłam Hogwartu, zdając owutemy z wynikami, które mogły pozwolić mi robić wszystko. Być każdym kim tylko zechcę. Ale najwidoczniej nie byłam na tyle dorosła by wiedzieć co robić dalej.
Lubię chłodne, angielskie, letnie wieczory. Lubiłam je też pięć lat temu, ale to nie przeszkodziło mi w spakowaniu się i opuszczeniu kraju.
Nie dorosłam do życia. Wolałam nosić czerwone sukienki, udawać kogoś kim nie byłam i nigdy nie będę, mamiłam obcych mi ludzi opowieściami o podróżach za jeden uśmiech i wysłuchiwałam ich najskrytszych marzeń. Sama też marzyłam. O rzeczach tak przyziemnych, że wstydzę się o nich mówić. Ale byłam wolna, szczęśliwa, tańczyłam na nieznanych ulicach czarodziejskich miast. I nikt mnie nie oceniał.
Widzicie, bycie szlachetnej krwi wcale nie ma samych zalet - są wady, które przesłaniały mi wszystko inne, sprawiały, że ukrywałam swoje pochodzenie, samą siebie też. I nadal to robię, skrywam się za tajemniczym uśmiechem, a ręce mam pełne cudzych marzeń.
Moje podróże trwały prawie cztery lata. Przywiozłam z nich mnóstwo rzeczy, które ludzie określają śmieciami. Ale to pamiątki. Pocztówki, zasuszone kwiaty, rozbite żarówki i nabazgrane na kawałkach pergaminu słowa.
Kiedy wróciłam do Londynu byłam niemal tą samą osobą. Miałam zwyczaj zakochiwać się co czterdzieści siedem sekund, w mijanych przeze mnie ścieżkach, w lodach jagodowych, w tych papierosach z pastelowym dymem i w purpurowych sukienkach. W długich wieczorach spędzonych na dworze. Nie zakochiwałam się za to w niewłaściwych mężczyznach. Ja ich tylko pragnęłam, lgnęłam do nich, od dzieciństwa lubiłam wkładać dłonie w ogień. Wydawało mi się, że to miłość, ale to tylko złudzenie, głód nowości, poczucia wszystkiego jak za pierwszym razem. Ściągałam młodość, która oddalała się ode mnie tak szybko, że nie byłam w stanie jej dogonić.
Zmądrzałam, ale tylko trochę, bo nadal nie ukończyłam żadnego kursu. Kiedyś. Może kiedyś, kiedy będę wiedziała co chcę w życiu robić. Chciałam ważyć eliksiry, chciałam pomagać ludziom, ale wiem, że to nie ten rok. Jeszcze nie teraz. Tylko czasem się boję, że to już koniec, kiedy stoję na balkonie i tracę oddech. Ale to już się zdarzyło, nie raz i nie dwa, taki mój los. Los skazał mnie klątwę Odyny i chętnie gra ze mną w szachy.
Mam dwadzieścia dwa lata, pracuję w sklepie zielarskim na Pokątnej, codziennie rano zamykam w kadrach historie ukryte w oczach obcych mi ludzi i wypijam filiżankę ulubionej herbaty w kawiarni. I słucham jazzu, tańczę, dużo się śmieję i dużo płaczę, piję, a jak piję to jeszcze więcej mówię. Podobno rodzinny ze mnie człowiek i bardzo odważny (wszyscy kłamią). Powinnam ważyć nieco mniej, ale przynajmniej dobrze wypełniam ubrania (szczególnie biustonosze! staram się znaleźć w życiu same pozytywy) Jestem też niezwykle dobrze wychowana, potrafię oczarować swoim uśmiechem i zawsze mam własne zdanie. Potrafię też tupnąć, być bezpośrednia, bezczelna i odrobinę nieodpowiedzialna. Łatwo popadam w melancholię i szybko się irytuję. I wredna bywam, czasem walczę o swoje jak lwica, a innym razem łatwo się poddaję (porzucam wszelkie poważne pomysły na życie, po prostu do mnie nie pasują). Jestem dojrzalsza i wreszcie czuję się dorosła. I dlatego chcę pracować, chcę zdobyć pewną niezależność i wydawać ciężko zarobione pieniądze na bzdety (na przykład na kolejną purpurową, letnią sukienkę). Potrzebuję mieć zajęcie, coś czym mogę wypełnić kolejne dni. A sklep zielarski jest dla mnie idealną, tymczasową przystanią. Rodzina nie była zbyt zadowolona, po długich, nocnych rozmowach (stłukł się wtedy kryształowy wazon, to naprawdę był wypadek!) wreszcie się zgodzili - choć nadal kręcą nosem "że mi nie wypada". Nie uważam tego za chaniebną pracę, ale przyznaję, niektóre rośliny są naprawdę okropne.
Tylko czasami, kiedy już wszyscy inni śpią, a ja znów analizuję wszystkie moje ruchy czuję się zagubiona. Dobrze, niemal raz w tygodniu się tak czuję, ale my, arystokraci umiemy grać, prawda?
7 | |
0 | |
4 | |
10 | |
0 | |
0 | |
0 |
Różdżka, aparat fotograficzny, wykres gwiazd, teleportacja, sowa, 6 pkt statystyk
Ostatnio zmieniony przez Corinne Greengrass dnia 26.07.15 17:05, w całości zmieniany 4 razy
Witamy wśród Morsów
prządką