Korytarze
AutorWiadomość
Korytarze Popielniczki
Po wejściu do Popielniczki najpierw ukazuje się niewielki i dość przytulny hol, od którego odchodzą drzwi do pomieszczeń znajdujących się na dole, np. kuchni i pokoju dziennego. Schodami wchodzi się na pierwsze piętro, gdzie wzdłuż korytarza znajdują się drzwi do innych pomieszczeń, jak dawny gabinet ojca, sypialnia rodziców i parę innych pomieszczeń. Reszta sypialni należących do piątki dzieci McKinnonów znajduje się na piętrze drugim, choć właściciele niektórych z nich już rodzinne gniazdo opuścili. Korytarze są raczej jasne, na końcu każdego znajduje się okno, który wpuszcza na nie światło. Na drewnianej podłodze gdzie niegdzie leżą dywaniki, na ścianach wisi kilka obrazów nieznanych twórców, zakupionych niegdyś (podobnie jak wiele innych elementów wyposażenia) na targach staroci.
| 13.02
Trzynaście lat. Mniej więcej tyle minęło od czasu, kiedy w letnie wakacje zakradła się do gabinetu ojca pod jego nieobecność, by ciekawsko pomyszkować i poprzeglądać papiery i dokumentacje prowadzonych przez niego spraw. Wtedy cała akcja urastała niemal do rangi przygody, kiedy mogła wyobrażać sobie, że sprytnie wdziera się w miejsce dla niej niedostępne i poszukuje informacji ukrytych przed jej wzrokiem. Oczywiście ojciec jakichś naprawdę wielkich sekretów nie miał, nie był przecież żadnym niewymownym ani nikim w tym rodzaju, ale wtedy, jako że lubiła czytać powieści przygodowe, do całej eskapady do jego gabinetu dopowiedziała swoją historię. Ojciec nie zabraniał dzieciom wchodzić do środka, gdy akurat tam był (chyba że był bardzo zajęty, to zamykał się w środku), ale nie chciał, by oglądały jego dokumentacje, dotyczące różnych, często nieprzyjemnych spraw. Rzeczywiście nieprzyjemnych, bo kiedy natknęła się na fotografię ciała potraktowanego jakąś czarnomagiczną klątwą minęła jej ochota na dalsze myszkowanie i nigdy się ojcu nie przyznała do tego, że rzeczywiście dotykała jego teczek spraw, nad którymi pochylał się po godzinach, w domu.
Teraz, po powrocie z dzisiejszego treningu, była tu, ponieważ mama poprosiła ją, by pomogła w porządkowaniu gabinetu. Niedługo miało minąć osiem miesięcy od dnia, kiedy zginął, ale matce nadal trudno było się zdobyć na zmienianie tu czegokolwiek i pomieszczenie trwało w niezmienionym stanie, a wszystko w nim pokrywało się coraz grubszą warstwą kurzu. Nieliczne teczki starych i zapewne już przedawnionych spraw wylądowały w kartonie; Jamie mogła je pokazać jakiemuś znajomemu aurorowi, by ocenił czy mogą być jeszcze do czegoś przydatne, czy może lepiej je spalić. Zaczęła też przeglądać szafki i szuflady w jego biurku, i nagle uderzyła ją pewna ostateczność tego, że naruszała ład tego miejsca nie zmieniany od dnia, kiedy jej ojciec był tutaj po raz ostatni. Ale w końcu należało coś z tym zrobić i ocenić, które przedmioty zostawić, a czego należy się pozbyć, na przykład tych starych teczek i innych przedmiotów powiązanych z dawną pracą ojca, które już nie były nikomu do niczego potrzebne. U mamy wywoływało to fontanny łez, dlatego Jamie postanowiła zdjąć to z jej barków i samej zabrać się za to nieszczęsne biurko po powrocie z porannego treningu na stadionie Harpii.
Kilka zepsutych, nie działających wykrywaczy czarnej magii też znalazło się w pudle, ale nagle na samym końcu szafki natrafiła na jeszcze coś, zawinięte w płótno pudełko. Ostrożnie odwinęła materiał i otworzyła je, zauważając w środku jakiś nieznany przedmiot, którego przeznaczenia nie znała, ale biorąc pod uwagę to, że jej ojciec pracował jako auror i na pewno miał też do czynienia z zaklętymi przedmiotami, wolała tego nie dotykać. Dlaczego to tu zostało? Może ojciec kiedyś pozyskał to przy okazji jakiejś sprawy i pracował nad tym, ale że zginął, nie mógł dokończyć dzieła ani dać tego nikomu innemu i przedmiot pozostał w jego biurku? Oczywiście żadnej klątwy nie musiało na tym być, jeśli była to może została zdjęta już dawno temu, ale Jamie postanowiła skontaktować się ze znajomą łamaczką, dawną szkolną koleżanką, która po szkole została łamaczką klątw. Niegdyś taka ścieżka wydawała jej się bardzo interesująca, zwłaszcza przez wzgląd na podróże, ale ostatecznie zbyt niskie oceny z sumów zmusiły ją do zrezygnowania i powrotu do dziecięcych marzeń o grze w quidditcha. W każdym razie rozsądek podpowiadał jej, że lepiej dać to komuś kto się na tym znał niż samej próbować majstrować z nieznanym przedmiotem, który potencjalnie mógł być niebezpieczny, skoro był tak dobrze schowany i nie leżał na widoku.
Gdy Lucinda potwierdziła przybycie, Jamie poszła po nią w umówione miejsce i później doprowadziła do Popielniczki, po drodze wstępnie zarysowując sytuację.
- Mam nadzieję, że to nie był kłopot, ale pamiętam, że znasz się na różnych rzeczach związanych z klątwami, a wolałam nie ruszać tego sama. Wiesz, mój ojciec był aurorem, więc wśród jego rzeczy można się spodziewać czegoś, co może być zaklęte, a czego nie zdążył odczarować, zanim... – urwała. Weszły do domu. – Zaprowadzę cię do jego gabinetu i pokażę to, zaraz rzucisz okiem.
Trzynaście lat. Mniej więcej tyle minęło od czasu, kiedy w letnie wakacje zakradła się do gabinetu ojca pod jego nieobecność, by ciekawsko pomyszkować i poprzeglądać papiery i dokumentacje prowadzonych przez niego spraw. Wtedy cała akcja urastała niemal do rangi przygody, kiedy mogła wyobrażać sobie, że sprytnie wdziera się w miejsce dla niej niedostępne i poszukuje informacji ukrytych przed jej wzrokiem. Oczywiście ojciec jakichś naprawdę wielkich sekretów nie miał, nie był przecież żadnym niewymownym ani nikim w tym rodzaju, ale wtedy, jako że lubiła czytać powieści przygodowe, do całej eskapady do jego gabinetu dopowiedziała swoją historię. Ojciec nie zabraniał dzieciom wchodzić do środka, gdy akurat tam był (chyba że był bardzo zajęty, to zamykał się w środku), ale nie chciał, by oglądały jego dokumentacje, dotyczące różnych, często nieprzyjemnych spraw. Rzeczywiście nieprzyjemnych, bo kiedy natknęła się na fotografię ciała potraktowanego jakąś czarnomagiczną klątwą minęła jej ochota na dalsze myszkowanie i nigdy się ojcu nie przyznała do tego, że rzeczywiście dotykała jego teczek spraw, nad którymi pochylał się po godzinach, w domu.
Teraz, po powrocie z dzisiejszego treningu, była tu, ponieważ mama poprosiła ją, by pomogła w porządkowaniu gabinetu. Niedługo miało minąć osiem miesięcy od dnia, kiedy zginął, ale matce nadal trudno było się zdobyć na zmienianie tu czegokolwiek i pomieszczenie trwało w niezmienionym stanie, a wszystko w nim pokrywało się coraz grubszą warstwą kurzu. Nieliczne teczki starych i zapewne już przedawnionych spraw wylądowały w kartonie; Jamie mogła je pokazać jakiemuś znajomemu aurorowi, by ocenił czy mogą być jeszcze do czegoś przydatne, czy może lepiej je spalić. Zaczęła też przeglądać szafki i szuflady w jego biurku, i nagle uderzyła ją pewna ostateczność tego, że naruszała ład tego miejsca nie zmieniany od dnia, kiedy jej ojciec był tutaj po raz ostatni. Ale w końcu należało coś z tym zrobić i ocenić, które przedmioty zostawić, a czego należy się pozbyć, na przykład tych starych teczek i innych przedmiotów powiązanych z dawną pracą ojca, które już nie były nikomu do niczego potrzebne. U mamy wywoływało to fontanny łez, dlatego Jamie postanowiła zdjąć to z jej barków i samej zabrać się za to nieszczęsne biurko po powrocie z porannego treningu na stadionie Harpii.
Kilka zepsutych, nie działających wykrywaczy czarnej magii też znalazło się w pudle, ale nagle na samym końcu szafki natrafiła na jeszcze coś, zawinięte w płótno pudełko. Ostrożnie odwinęła materiał i otworzyła je, zauważając w środku jakiś nieznany przedmiot, którego przeznaczenia nie znała, ale biorąc pod uwagę to, że jej ojciec pracował jako auror i na pewno miał też do czynienia z zaklętymi przedmiotami, wolała tego nie dotykać. Dlaczego to tu zostało? Może ojciec kiedyś pozyskał to przy okazji jakiejś sprawy i pracował nad tym, ale że zginął, nie mógł dokończyć dzieła ani dać tego nikomu innemu i przedmiot pozostał w jego biurku? Oczywiście żadnej klątwy nie musiało na tym być, jeśli była to może została zdjęta już dawno temu, ale Jamie postanowiła skontaktować się ze znajomą łamaczką, dawną szkolną koleżanką, która po szkole została łamaczką klątw. Niegdyś taka ścieżka wydawała jej się bardzo interesująca, zwłaszcza przez wzgląd na podróże, ale ostatecznie zbyt niskie oceny z sumów zmusiły ją do zrezygnowania i powrotu do dziecięcych marzeń o grze w quidditcha. W każdym razie rozsądek podpowiadał jej, że lepiej dać to komuś kto się na tym znał niż samej próbować majstrować z nieznanym przedmiotem, który potencjalnie mógł być niebezpieczny, skoro był tak dobrze schowany i nie leżał na widoku.
Gdy Lucinda potwierdziła przybycie, Jamie poszła po nią w umówione miejsce i później doprowadziła do Popielniczki, po drodze wstępnie zarysowując sytuację.
- Mam nadzieję, że to nie był kłopot, ale pamiętam, że znasz się na różnych rzeczach związanych z klątwami, a wolałam nie ruszać tego sama. Wiesz, mój ojciec był aurorem, więc wśród jego rzeczy można się spodziewać czegoś, co może być zaklęte, a czego nie zdążył odczarować, zanim... – urwała. Weszły do domu. – Zaprowadzę cię do jego gabinetu i pokażę to, zaraz rzucisz okiem.
Klątwy zawsze stanowiły wielkie niebezpieczeństwo. Ludzie kupowali przedmioty często nawet nie zastanawiając się nad ich pochodzeniem. Nie szukając w nich czegoś co mogłoby przysporzyć im cierpienia. Teraz czasy się zmieniły i Lucindzie łatwiej było to zauważyć. Wcześniej walczyła już ze skutkami rzuconych klątw, bo nieporadność ludzi w tym wymiarze często przechodziła ludzkie pojęcie. Ostatni czas pokazał jednak, że nakładanie klątw stało się modniejsze, mniej zakazane, a ludzie trudzący się tym zawodem podchodzili do tego bardziej otwarcie. Blondynka była jednak zadowolona z faktu, że za śmiałością tych ludzi szła także świadomość całej reszty. Czarodzieje stali się bardziej ostrożni. Widząc nieznany przedmiot woleli nie wyciągać w jego stronę dłoni, a zlecić to komuś kto posiada ku temu odpowiednie preferencje. Szlachcianka czasami myślała sobie, że to znak iż nie wszystko jeszcze w ludziach się zatraciło. Z drugiej strony chyba nigdy już nie wrócą do swobody życia, która miała miejsce przed tym wszystkim. Nigdy nie będą już tak ufni, wierni i pozbawieni cichego głosu w głowie, który przypominał, że zawsze może czyhać jakieś niebezpieczeństwo. To był jednocześnie dobry jak i zły znak. Nasuwało się pytanie jak będzie wyglądał ten świat, kiedy to wszystko się skończy i o ile w ogóle się skończy.
Lucinda tym bardziej ucieszyła się, że Jamie postanowiła wysłać do niej sowę. Może i nie miały najlepszego kontaktu w ostatnim czasie, ale patrząc na to wszystko co się działo to czy ktokolwiek utrzymywał ze sobą ciągły kontakt? Dni uciekały i zanim blondynka tak naprawdę zdążyła coś zrobić słońce wstawało kolejny raz. Zbyt wiele myśli krążyło jej po głowie, zbyt wiele rzeczy, za które powinna się zabrać. Z klątwami należało jednak zawsze być ostrożnym, dlatego bez względu na to jak długo ze sobą nie rozmawiały to Lucinda była zadowolona, że Jamie do właśnie do niej się zwróciła zamiast na własną rękę zapoznawać się z przedmiotem. Tym bardziej, że nie miała pojęcia skąd ten się wziął.
Tak jak wspomniała w liście, na miejscu pojawiła się chwile po siedemnastej. Widząc znajomą twarz uśmiechnęła się serdecznie. Lucinda słyszała o tym co stało się z ojcem zawodniczki, ale wiedziała, że poruszenie tego tematu po tak krótkim czasie może być po prostu nieodpowiednie. Dlatego dopiero kiedy ta sama poruszyła temat przedmiotu znalezionego w domu ojca, blondynka postanowiła zapytać. – Nie wiesz skąd twój ojciec mógłby mieć ten przedmiot? Myślisz, że to jakiś dowód sprawy? – zapytała, bo też nie chciała zajmować się rzeczami, które finalnie mogłyby mieć duże znaczenie w śledztwie. – Jak się w ogóle czujesz? Ty i reszta rodziny? – dodała jeszcze spoglądając na kobietę. – Naprawdę mi przykro. – mogłoby się wydawać, że czas przywyknąć do śmierci skoro wokół jest jej tak wiele, ale nie da się być przygotowanym na stratę. Nie da się jej dzierżyć z uśmiechem. Nigdy.
Lucinda tym bardziej ucieszyła się, że Jamie postanowiła wysłać do niej sowę. Może i nie miały najlepszego kontaktu w ostatnim czasie, ale patrząc na to wszystko co się działo to czy ktokolwiek utrzymywał ze sobą ciągły kontakt? Dni uciekały i zanim blondynka tak naprawdę zdążyła coś zrobić słońce wstawało kolejny raz. Zbyt wiele myśli krążyło jej po głowie, zbyt wiele rzeczy, za które powinna się zabrać. Z klątwami należało jednak zawsze być ostrożnym, dlatego bez względu na to jak długo ze sobą nie rozmawiały to Lucinda była zadowolona, że Jamie do właśnie do niej się zwróciła zamiast na własną rękę zapoznawać się z przedmiotem. Tym bardziej, że nie miała pojęcia skąd ten się wziął.
Tak jak wspomniała w liście, na miejscu pojawiła się chwile po siedemnastej. Widząc znajomą twarz uśmiechnęła się serdecznie. Lucinda słyszała o tym co stało się z ojcem zawodniczki, ale wiedziała, że poruszenie tego tematu po tak krótkim czasie może być po prostu nieodpowiednie. Dlatego dopiero kiedy ta sama poruszyła temat przedmiotu znalezionego w domu ojca, blondynka postanowiła zapytać. – Nie wiesz skąd twój ojciec mógłby mieć ten przedmiot? Myślisz, że to jakiś dowód sprawy? – zapytała, bo też nie chciała zajmować się rzeczami, które finalnie mogłyby mieć duże znaczenie w śledztwie. – Jak się w ogóle czujesz? Ty i reszta rodziny? – dodała jeszcze spoglądając na kobietę. – Naprawdę mi przykro. – mogłoby się wydawać, że czas przywyknąć do śmierci skoro wokół jest jej tak wiele, ale nie da się być przygotowanym na stratę. Nie da się jej dzierżyć z uśmiechem. Nigdy.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jamie w czasach nauki w Hogwarcie miała taki moment kiedy interesowała się klątwami, bo naczytała się kilku powieści przygodowych o łamaczach klątw podróżujących po świecie w poszukiwaniu artefaktów i myślała że to ciekawa rzecz. Wtedy poznała też podstawy starożytnych run, na które nawet jakiś czas uczęszczała w Hogwarcie, ale jej oceny nie były dostatecznie wysokie by taki plan zagościł w jej umyśle na poważnie. Bo bycie łamaczem to nie tylko przygody i podróże, ale przede wszystkim realne niebezpieczeństwo wymagające ogromnych umiejętności, by umieć je zażegnać. Poza tym słyszała że praca łamaczy w ministerstwie wcale nie była aż tak fascynująca jak przygody fikcyjnych bohaterów z kart książek, więc padło na quidditch, tym bardziej że to właśnie w tym była najlepsza. Nie przodowała w żadnym ze szkolnych przedmiotów, ale świetnie radziła sobie na miotle.
Ojciec już dawno temu uświadomił ją, że czarna magia jest zła i że z nią nie ma żartów. Porządkując jego rzeczy musiała brać pod uwagę to, że mogła znaleźć coś groźnego, czym ojciec nie zdążył się zająć zanim zginął. Na pewno nie trzymałby tu niczego niebezpiecznego z premedytacją, ale nie mógł przewidzieć że umrze już po odejściu z czynnego zawodu i konieczności rezygnacji z wyjść w teren spowodowanej zapadnięciem na sinicę. Miał pecha, że akurat tamtego dnia był w ministerstwie i poległ, próbując ratować innych.
Co mogła uporządkować sama to uporządkowała, ale ten jeden przedmiot wolała skonsultować z kimś, kto miał o tym większe pojęcie, w końcu nie przeglądała szafki zwykłego urzędnika a aurora i o tym musiała pamiętać. Lucinda przyszła jej na myśl jako pierwsza. Nie znały się blisko, przepaść pochodzenia też robiła swoje, ale Jamie liczyła na to że Selwyn da radę znaleźć dla niej pół godzinki. Teraz teleportacja już działała, więc nie musiała mieć wyrzutów sumienia że fatyguje ją aż do Doliny Godryka, co aż do stycznia stanowiłoby pewien problem, ale teraz już nie.
Poszła po nią i wkrótce później znalazły się obie w Popielniczce. Do tej pory, jeśli Jamie spotykała się z Lucindą to raczej umawiały się w jakimś miejscu publicznym, pierwszy raz zapraszała ją do siebie, ale wolała nie nosić tego przedmiotu po pubach ani tego typu miejscach jeśli rzeczywiście był czymś zaczarowany. W ostatnich miesiącach te spotkania nie były częste, bo Lucinda zapewne była teraz osobą bardzo zajętą, a i Jamie głównie kursowała między Doliną a stadionem Harpii, czasem zbaczając do Londynu gdy miała jakąś sprawę do załatwienia w mieście. Niemniej jednak dobrze było funkcjonować bez anomalii, móc się teleportować i latać bez ryzyka oberwania piorunem lub dużym gradem.
Było już po siedemnastej, ale rozumiała, że wcześniej Lucinda była zajęta. Jamie zresztą też nie obijała się cały dzień w domu, a cały ranek i wczesne popołudnie trenowała, dopiero po powrocie biorąc się za porządki w gabinecie, bo nie miała serca słuchać jak mama robi to i płacze w trakcie.
- Niestety nie. Podejrzewam że to jakaś pozostałość z jego pracy, widocznie nie zdążył już się tym zająć i to zostało w biurku aż do dnia, kiedy na prośbę mamy postanowiłam zrobić porządki w jego rzeczach. Te stare notatki z jego spraw pokażę jakiemuś znajomemu aurorowi, bo choć pewnie już są nieaktualne to na pewno zrobiłby z tym lepszy użytek niż ja, która może co najwyżej wykorzystać to na podpałkę do kominka – mówiła, prowadząc Lucindę po schodach na pierwsze piętro, a następnie do gabinetu niegdyś należącego do pana McKinnona. – Wybacz ten bałagan, jeszcze nie skończyliśmy z tym pomieszczeniem... – wyjaśniła; pamiętała że Lucinda była szlachcianką, i choć zajmowała się tak nietypowym zawodem i mieszkała w Londynie a nie w dworze, Jamie nadal było dziwnie wprowadzać ją do rozbebeszonego gabinetu. Tym bardziej że był to gabinet jej ojca zmarłego w tragicznych okolicznościach, co przywoływało bolesne wspomnienia, ale jego aurorskie sprawki nie mogły tu zalegać wiecznie.
Nie czuła się w pełni dobrze. A pechowo właśnie w tym momencie jej wzrok padł na stojącą na biurku ruchomą fotografię, na której stali oboje państwo McKinnon wraz z piątką dzieci. Jej ojciec machał pogodnie, obejmując matkę, nieświadomy tego, że kilka lat po zrobieniu tego zdjęcia spłonie w szatańskiej pożodze.
- Wszystko w porządku, czuję się świetnie i... – zapewniła jednak, ale zanim dokończyła wypowiedź musiała urwać, bo wtedy stało się coś bardzo dziwnego; nagle poczuła, jak jej nos zaczyna mrowić i... wydłużać się. – Ojej! – wymamrotała, macając go dłonią. Była pewna że nie użyła metamorfomagii, nie chciała wydłużyć sobie nosa. A już na pewno nie o cal, przez co wyglądał na jej twarzy naprawdę komicznie. – Nie wiem, co się stało – dodała. W dorosłości raczej nie traciła panowania nad darem, choć gdy była młodsza jej ciało doświadczało spontanicznych przemian, najczęściej w obrębie włosów, które potrafiły nagle zmienić swój kolor.
- W każdym razie, pokażę ci to pudełko. – Starając się nie myśleć o nienaturalnie dużym nosie sięgnęła do szafki w biurku i wyciągnęła skrzyneczkę, którą wcześniej tam znalazła. – Może wcale nie być zaklęte, może było i odczarowano je już dawno, tego nie wiem bo nie wypytywałam ojca o jego zawodowe sprawy, ale wiem że lepiej nie dotykać nieznanych przedmiotów znalezionych w rzeczach kogoś kto walczył z czarną magią, więc... wolałam cię zaprosić.
Ojciec już dawno temu uświadomił ją, że czarna magia jest zła i że z nią nie ma żartów. Porządkując jego rzeczy musiała brać pod uwagę to, że mogła znaleźć coś groźnego, czym ojciec nie zdążył się zająć zanim zginął. Na pewno nie trzymałby tu niczego niebezpiecznego z premedytacją, ale nie mógł przewidzieć że umrze już po odejściu z czynnego zawodu i konieczności rezygnacji z wyjść w teren spowodowanej zapadnięciem na sinicę. Miał pecha, że akurat tamtego dnia był w ministerstwie i poległ, próbując ratować innych.
Co mogła uporządkować sama to uporządkowała, ale ten jeden przedmiot wolała skonsultować z kimś, kto miał o tym większe pojęcie, w końcu nie przeglądała szafki zwykłego urzędnika a aurora i o tym musiała pamiętać. Lucinda przyszła jej na myśl jako pierwsza. Nie znały się blisko, przepaść pochodzenia też robiła swoje, ale Jamie liczyła na to że Selwyn da radę znaleźć dla niej pół godzinki. Teraz teleportacja już działała, więc nie musiała mieć wyrzutów sumienia że fatyguje ją aż do Doliny Godryka, co aż do stycznia stanowiłoby pewien problem, ale teraz już nie.
Poszła po nią i wkrótce później znalazły się obie w Popielniczce. Do tej pory, jeśli Jamie spotykała się z Lucindą to raczej umawiały się w jakimś miejscu publicznym, pierwszy raz zapraszała ją do siebie, ale wolała nie nosić tego przedmiotu po pubach ani tego typu miejscach jeśli rzeczywiście był czymś zaczarowany. W ostatnich miesiącach te spotkania nie były częste, bo Lucinda zapewne była teraz osobą bardzo zajętą, a i Jamie głównie kursowała między Doliną a stadionem Harpii, czasem zbaczając do Londynu gdy miała jakąś sprawę do załatwienia w mieście. Niemniej jednak dobrze było funkcjonować bez anomalii, móc się teleportować i latać bez ryzyka oberwania piorunem lub dużym gradem.
Było już po siedemnastej, ale rozumiała, że wcześniej Lucinda była zajęta. Jamie zresztą też nie obijała się cały dzień w domu, a cały ranek i wczesne popołudnie trenowała, dopiero po powrocie biorąc się za porządki w gabinecie, bo nie miała serca słuchać jak mama robi to i płacze w trakcie.
- Niestety nie. Podejrzewam że to jakaś pozostałość z jego pracy, widocznie nie zdążył już się tym zająć i to zostało w biurku aż do dnia, kiedy na prośbę mamy postanowiłam zrobić porządki w jego rzeczach. Te stare notatki z jego spraw pokażę jakiemuś znajomemu aurorowi, bo choć pewnie już są nieaktualne to na pewno zrobiłby z tym lepszy użytek niż ja, która może co najwyżej wykorzystać to na podpałkę do kominka – mówiła, prowadząc Lucindę po schodach na pierwsze piętro, a następnie do gabinetu niegdyś należącego do pana McKinnona. – Wybacz ten bałagan, jeszcze nie skończyliśmy z tym pomieszczeniem... – wyjaśniła; pamiętała że Lucinda była szlachcianką, i choć zajmowała się tak nietypowym zawodem i mieszkała w Londynie a nie w dworze, Jamie nadal było dziwnie wprowadzać ją do rozbebeszonego gabinetu. Tym bardziej że był to gabinet jej ojca zmarłego w tragicznych okolicznościach, co przywoływało bolesne wspomnienia, ale jego aurorskie sprawki nie mogły tu zalegać wiecznie.
Nie czuła się w pełni dobrze. A pechowo właśnie w tym momencie jej wzrok padł na stojącą na biurku ruchomą fotografię, na której stali oboje państwo McKinnon wraz z piątką dzieci. Jej ojciec machał pogodnie, obejmując matkę, nieświadomy tego, że kilka lat po zrobieniu tego zdjęcia spłonie w szatańskiej pożodze.
- Wszystko w porządku, czuję się świetnie i... – zapewniła jednak, ale zanim dokończyła wypowiedź musiała urwać, bo wtedy stało się coś bardzo dziwnego; nagle poczuła, jak jej nos zaczyna mrowić i... wydłużać się. – Ojej! – wymamrotała, macając go dłonią. Była pewna że nie użyła metamorfomagii, nie chciała wydłużyć sobie nosa. A już na pewno nie o cal, przez co wyglądał na jej twarzy naprawdę komicznie. – Nie wiem, co się stało – dodała. W dorosłości raczej nie traciła panowania nad darem, choć gdy była młodsza jej ciało doświadczało spontanicznych przemian, najczęściej w obrębie włosów, które potrafiły nagle zmienić swój kolor.
- W każdym razie, pokażę ci to pudełko. – Starając się nie myśleć o nienaturalnie dużym nosie sięgnęła do szafki w biurku i wyciągnęła skrzyneczkę, którą wcześniej tam znalazła. – Może wcale nie być zaklęte, może było i odczarowano je już dawno, tego nie wiem bo nie wypytywałam ojca o jego zawodowe sprawy, ale wiem że lepiej nie dotykać nieznanych przedmiotów znalezionych w rzeczach kogoś kto walczył z czarną magią, więc... wolałam cię zaprosić.
Lucinda tylko wyobrażała sobie jak to jest mieć taką relację ze swoim ojcem. Ona ze swoim nigdy nie była blisko, ale nie było to nic nadzwyczajnego. W szlacheckich rodach dzieci rzadko mogły poznać czym jest prawdziwa relacja z rodzicami. Tych zwykle nie było zajmując się obowiązkami ważniejszymi od własnych dzieci. Wychowana przez nianie, guwernantki no i finalnie szkołę nie lgnęła do swojego domu rodzinnego tak samo jak nie lgnęła do własnych rodziców. Mogło się to wydawać abstrakcyjne, ale takie właśnie były realia arystokracji. Dziecko powinno kiwać kiedy przyjdzie na to czas, mówić piękne frazy gdy zajdzie potrzeba, pokazywać klasę jakiej nikt inny nie ma, no a przede wszystkim milczeć w odpowiednich momentach. Lucinda doskonale to rozumiała chociaż musiałaby skłamać mówiąc, że się do tego dostosowywała.
Nie bez powodu w jej myślach pojawiła się tęsknota za podobną relacją. Jamie straciła bardzo bliską jej osobę, ojca, z którym łączyło ją o wiele więcej niż krew. Blondynka w obliczu śmierci swoich bliskich prawdopodobnie uroniłaby łzę i zastanawiałaby się co by było gdyby, ale wcale nie odczułaby tego braku. Bo prawie nigdy nie było ich w jej życiu, a nawet jeśli to tylko po to by pokazać jak bardzo się od nich różni i jak wiele błędów popełnia. Szlachcianka mogłaby posunąć się do stwierdzenia, że naprawdę zazdrości Jamie takiej więzi z ojcem, ale w obliczu tak wielkiej tragedii te słowa stają się puste. Stają się ciężarem, który nawet Lucinda poczuła przekraczając próg domu zawodniczki.
- Twój ojciec wiele czasu tutaj spędzał? – zapytała z ciekawości. Nigdy nie zastanawiała się nad tym jak wygląda praca aurora. Jednak ciężko było jej sobie wyobrazić, że przynosili oni objęte klątwą przedmioty do domu, do ogniska rodzinnego. Mogła jedynie gdybać i podejrzewać, ale na tym jej rola się kończyła. Przyszła tu wykonać swoją pracę dlatego nie chciała też ciągnąć za język będącej w żałobie Jamie.
W momencie, w którym kobieta odpowiedziała na zadane przez blondynkę pytanie stało się coś dziwnego. Nos zawodniczki wydłużył się, a Lucinda ze zdziwienia aż cofnęła się o krok. – O jej – zaczęła zastanawiając się czy ktoś nie zrobił jej psikusa. – Wygląda to na objaw niesfornej magii – dodała unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. Odpowiedź, która padła z ust kobiety nie wydawała się jej jednak szczera. Czy aby na pewno trzymała się dobrze? – Wyobrażam sobie jak ciężkie to wszystko musi dla was być. Mamie pewnie ciężko jest sobie z tym poradzić? – sama nie wiedziała czemu tak właściwie próbuje zagaić rozmowę skoro przyszła tu mając coś innego do zrobienia. Chyba po prostu było jej smutno, że świat jest tak okrutny.
Blondynka podeszła do skrzynki, którą wyciągnęła czarownica. – Pokaż swoje dłonie – poprosiła, bo sam fakt wyciągania jakiegoś przedmiotu, który może być obarczony klątwą jest raczej niebezpieczny. – Dobrze, że wysłałaś do mnie sowę. Może to być nic, a może być to klątwa, którą należy zdjąć by nie czyniła więcej szkód. Zaraz się temu przyjrzę – dodała i wyciągnęła z kieszeni płaszcza bawełnianą rękawiczkę. Kiedy sięgnęła do skrzyni nie poczuła nic nadzwyczajnego, a jednak wolała zachować odpowiednią ostrożność.
Nie bez powodu w jej myślach pojawiła się tęsknota za podobną relacją. Jamie straciła bardzo bliską jej osobę, ojca, z którym łączyło ją o wiele więcej niż krew. Blondynka w obliczu śmierci swoich bliskich prawdopodobnie uroniłaby łzę i zastanawiałaby się co by było gdyby, ale wcale nie odczułaby tego braku. Bo prawie nigdy nie było ich w jej życiu, a nawet jeśli to tylko po to by pokazać jak bardzo się od nich różni i jak wiele błędów popełnia. Szlachcianka mogłaby posunąć się do stwierdzenia, że naprawdę zazdrości Jamie takiej więzi z ojcem, ale w obliczu tak wielkiej tragedii te słowa stają się puste. Stają się ciężarem, który nawet Lucinda poczuła przekraczając próg domu zawodniczki.
- Twój ojciec wiele czasu tutaj spędzał? – zapytała z ciekawości. Nigdy nie zastanawiała się nad tym jak wygląda praca aurora. Jednak ciężko było jej sobie wyobrazić, że przynosili oni objęte klątwą przedmioty do domu, do ogniska rodzinnego. Mogła jedynie gdybać i podejrzewać, ale na tym jej rola się kończyła. Przyszła tu wykonać swoją pracę dlatego nie chciała też ciągnąć za język będącej w żałobie Jamie.
W momencie, w którym kobieta odpowiedziała na zadane przez blondynkę pytanie stało się coś dziwnego. Nos zawodniczki wydłużył się, a Lucinda ze zdziwienia aż cofnęła się o krok. – O jej – zaczęła zastanawiając się czy ktoś nie zrobił jej psikusa. – Wygląda to na objaw niesfornej magii – dodała unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. Odpowiedź, która padła z ust kobiety nie wydawała się jej jednak szczera. Czy aby na pewno trzymała się dobrze? – Wyobrażam sobie jak ciężkie to wszystko musi dla was być. Mamie pewnie ciężko jest sobie z tym poradzić? – sama nie wiedziała czemu tak właściwie próbuje zagaić rozmowę skoro przyszła tu mając coś innego do zrobienia. Chyba po prostu było jej smutno, że świat jest tak okrutny.
Blondynka podeszła do skrzynki, którą wyciągnęła czarownica. – Pokaż swoje dłonie – poprosiła, bo sam fakt wyciągania jakiegoś przedmiotu, który może być obarczony klątwą jest raczej niebezpieczny. – Dobrze, że wysłałaś do mnie sowę. Może to być nic, a może być to klątwa, którą należy zdjąć by nie czyniła więcej szkód. Zaraz się temu przyjrzę – dodała i wyciągnęła z kieszeni płaszcza bawełnianą rękawiczkę. Kiedy sięgnęła do skrzyni nie poczuła nic nadzwyczajnego, a jednak wolała zachować odpowiednią ostrożność.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jamie czasem współczuła rówieśnikom z tych wielkich rodów, że często nie mieli zdrowych relacji z rodzicami. Może dlatego niektórzy, zwłaszcza ci ze Slytherinu, wyrastali potem na takich parszywych ludzi? Bo nie mieli nikogo, kto pokazałby im dobre wartości? Ojciec Jamie zadbał o wpojenie każdemu z piątki dzieci solidnego kręgosłupa moralnego. I nie potępiał ich za to, że nie poszli w jego ślady. Prawdopodobnie nawet cieszył się z tego, że Jamie nie poszła na kurs aurorski. Bardzo jej go brakowało i miała wyrzuty sumienia, że przez ostatnie miesiące jego życia tak rzadko bywała w domu, zajęta spełnianiem marzeń i chwytaniem życia pełnymi garściami, ale to jego odejście zdeterminowało to, jak później potoczyło się jej życie i niektóre decyzje, zwłaszcza ta o dołączeniu do Zakonu jako sojusznik. Nie wiedziała, że Lucinda też w nim jest, ale zaprosiła ją dlatego, że wiedziała o fachu, jakim się trudniła.
Lucinda już w Hogwarcie dała się poznać jako osoba wyłamująca się ze schematu typowej rozkapryszonej damy dramatyzującej z powodu błahostek pokroju plamy na sukience. Wydawała się też dość tolerancyjna, więc Jamie nie odczuwała aż tak przepaści między nimi. Widziała też w starszej koleżance głód podróży i przygód, który w latach szkolnych sama też czuła.
Weszły do gabinetu, w którym wszystko przywoływało wspomnienia, bo tak niewiele się tutaj zmieniło poza tym, że teczki ze starymi dokumentami wylądowały w kartonie, a z mebli zniknęły kurze usunięte zaklęciem. Dziwnie było tu wprowadzać kogoś obcego, choć minęło już prawie osiem miesięcy. No, ale wolała sprawdzić co to za przedmiot, nawet jeśli racjonalność podpowiadała, że nie powinien przynosić czegoś obłożonego poważną klątwą do domu, że nie naraziłby żony i dzieci na niebezpieczeństwo z premedytacją. Ale zawsze ktoś mógł mu to przysłać i może nie zdążył przed śmiercią przekazać tego do ministerstwa? Wszystko było możliwe, dlatego nieznanych obiektów wolała do ręki nie brać.
- W ostatnich latach tak, odkąd odszedł z czynnej pracy i przestał chodzić w teren. Ale nadal czasem zajmował się... innymi zadaniami, takimi jakie mógł wykonywać w swoim stanie – powiedziała. Ojciec bardzo przeżył to, że coraz bardziej rozwinięta sinica w pewnym momencie uniemożliwiła mu dalszą czynną pracę, ale nie chciał siedzieć bezczynnie w domu, więc angażował się w inne zajęcia, takie które mógł wykonywać przy sinicy i które nie wymagały ciągłej ekspozycji na czarną magię. Nadal mógł w końcu służyć Biuru Aurorów wiedzą i doświadczeniem, którego młodziki po kursie mogły mu tylko pozazdrościć.
Nie rozumiała, co stało się nagle z jej nosem i dlaczego nagle urósł, i dlaczego akurat w takim momencie, skoro później przecież też mówiła i nos już się nie powiększył. Nie sądziła też, by Lucinda spłatała jej figla i rzuciła po kryjomu jakieś zaklęcie, nawet nie miała w ręku różdżki, zresztą po co miałaby to zrobić? Pomacała się po nosie, który był, no cóż, wyjątkowo okazały.
- Dziwne, przecież anomalie już się skończyły – odezwała się. – Jakoś sobie radzimy, mama jest silna i dzielna. Znosi to dużo lepiej niż na początku. – Tak naprawdę nie było do końca dobrze, nie zawsze, ale nie chciała Lucindy martwić ani obarczać swoimi problemami, więc pozwoliła sobie trochę minąć się z prawdą i podkolorować rzeczywistość. Ale właśnie wtedy znowu zamrowiło ją w nosie i wydłużył się o kolejny cal. – Co jest z tym nosem? Przysięgam, że nie robię tego celowo – zaznaczyła; nie była pewna czy Lucinda wie o jej metamorfomagii, ale naprawdę nie użyła teraz daru.
Pokazała jej swoje dłonie, które jednak wyglądały normalnie. Tylko z nosem działo się coś dziwnego, już dwukrotnie się wydłużył i był nieproporcjonalnie długi, trochę jak bociani dziób.
- Będę wdzięczna, jak sprawdzisz. Bo to może być coś zwyczajnego, może to tylko jakiś dziwny aurorski przyrząd, którego przeznaczenia nie znam. Jakby się dobrze zastanowić, pewnie nie zostawiłby tu nic przeklętego z premedytacją, chyba że... ktoś mu to przysłał i nie zdążył się tym zająć zanim umarł – mówiła dalej, starając się nie myśleć o nosie, który był już tak wielki że patrząc w dół, a nawet przed siebie, nie mogła go nie widzieć. Dziwne, naprawdę dziwne. Może to się stało przez to, że dotknęła skrzynki z przedmiotem?
- Może chciałabyś kiedyś wpaść na jakiś nasz mecz, jeśli nie będziesz mieć akurat dużo pracy? – zaproponowała nagle, choć nie była pewna, czy Lucinda lubiła oglądać rozgrywki. Może była na to zbyt zajęta? – Komu teraz kibicujesz? Nam ostatnimi czasy idzie naprawdę nieźle, mamy duże szanse na zajęcie wysokiego miejsca w rozgrywkach... – I wtedy znowu się to stało. Nos wydłużył się o kolejny cal, kiedy przemilczała to, że ostatni, styczniowy mecz był klapą, bo mimo złapania znicza przez Desmond zremisowały i nie odniosły upragnionego zwycięstwa, a niedługo później ich szukająca została odesłana na ławkę rezerwowych, wiec nie wiadomo było, jak potoczy się kolejny mecz, który miał odbyć się już niedługo. Teraz jednak koniec nosa był tak długi, że mogłaby zacisnąć na nim rękę jak na różdżce. – Na gacie Merlina... – mruknęła, próbując zmniejszyć pokraczny twór metamorfomagią, ale nos nie zaczął się skracać.
Lucinda już w Hogwarcie dała się poznać jako osoba wyłamująca się ze schematu typowej rozkapryszonej damy dramatyzującej z powodu błahostek pokroju plamy na sukience. Wydawała się też dość tolerancyjna, więc Jamie nie odczuwała aż tak przepaści między nimi. Widziała też w starszej koleżance głód podróży i przygód, który w latach szkolnych sama też czuła.
Weszły do gabinetu, w którym wszystko przywoływało wspomnienia, bo tak niewiele się tutaj zmieniło poza tym, że teczki ze starymi dokumentami wylądowały w kartonie, a z mebli zniknęły kurze usunięte zaklęciem. Dziwnie było tu wprowadzać kogoś obcego, choć minęło już prawie osiem miesięcy. No, ale wolała sprawdzić co to za przedmiot, nawet jeśli racjonalność podpowiadała, że nie powinien przynosić czegoś obłożonego poważną klątwą do domu, że nie naraziłby żony i dzieci na niebezpieczeństwo z premedytacją. Ale zawsze ktoś mógł mu to przysłać i może nie zdążył przed śmiercią przekazać tego do ministerstwa? Wszystko było możliwe, dlatego nieznanych obiektów wolała do ręki nie brać.
- W ostatnich latach tak, odkąd odszedł z czynnej pracy i przestał chodzić w teren. Ale nadal czasem zajmował się... innymi zadaniami, takimi jakie mógł wykonywać w swoim stanie – powiedziała. Ojciec bardzo przeżył to, że coraz bardziej rozwinięta sinica w pewnym momencie uniemożliwiła mu dalszą czynną pracę, ale nie chciał siedzieć bezczynnie w domu, więc angażował się w inne zajęcia, takie które mógł wykonywać przy sinicy i które nie wymagały ciągłej ekspozycji na czarną magię. Nadal mógł w końcu służyć Biuru Aurorów wiedzą i doświadczeniem, którego młodziki po kursie mogły mu tylko pozazdrościć.
Nie rozumiała, co stało się nagle z jej nosem i dlaczego nagle urósł, i dlaczego akurat w takim momencie, skoro później przecież też mówiła i nos już się nie powiększył. Nie sądziła też, by Lucinda spłatała jej figla i rzuciła po kryjomu jakieś zaklęcie, nawet nie miała w ręku różdżki, zresztą po co miałaby to zrobić? Pomacała się po nosie, który był, no cóż, wyjątkowo okazały.
- Dziwne, przecież anomalie już się skończyły – odezwała się. – Jakoś sobie radzimy, mama jest silna i dzielna. Znosi to dużo lepiej niż na początku. – Tak naprawdę nie było do końca dobrze, nie zawsze, ale nie chciała Lucindy martwić ani obarczać swoimi problemami, więc pozwoliła sobie trochę minąć się z prawdą i podkolorować rzeczywistość. Ale właśnie wtedy znowu zamrowiło ją w nosie i wydłużył się o kolejny cal. – Co jest z tym nosem? Przysięgam, że nie robię tego celowo – zaznaczyła; nie była pewna czy Lucinda wie o jej metamorfomagii, ale naprawdę nie użyła teraz daru.
Pokazała jej swoje dłonie, które jednak wyglądały normalnie. Tylko z nosem działo się coś dziwnego, już dwukrotnie się wydłużył i był nieproporcjonalnie długi, trochę jak bociani dziób.
- Będę wdzięczna, jak sprawdzisz. Bo to może być coś zwyczajnego, może to tylko jakiś dziwny aurorski przyrząd, którego przeznaczenia nie znam. Jakby się dobrze zastanowić, pewnie nie zostawiłby tu nic przeklętego z premedytacją, chyba że... ktoś mu to przysłał i nie zdążył się tym zająć zanim umarł – mówiła dalej, starając się nie myśleć o nosie, który był już tak wielki że patrząc w dół, a nawet przed siebie, nie mogła go nie widzieć. Dziwne, naprawdę dziwne. Może to się stało przez to, że dotknęła skrzynki z przedmiotem?
- Może chciałabyś kiedyś wpaść na jakiś nasz mecz, jeśli nie będziesz mieć akurat dużo pracy? – zaproponowała nagle, choć nie była pewna, czy Lucinda lubiła oglądać rozgrywki. Może była na to zbyt zajęta? – Komu teraz kibicujesz? Nam ostatnimi czasy idzie naprawdę nieźle, mamy duże szanse na zajęcie wysokiego miejsca w rozgrywkach... – I wtedy znowu się to stało. Nos wydłużył się o kolejny cal, kiedy przemilczała to, że ostatni, styczniowy mecz był klapą, bo mimo złapania znicza przez Desmond zremisowały i nie odniosły upragnionego zwycięstwa, a niedługo później ich szukająca została odesłana na ławkę rezerwowych, wiec nie wiadomo było, jak potoczy się kolejny mecz, który miał odbyć się już niedługo. Teraz jednak koniec nosa był tak długi, że mogłaby zacisnąć na nim rękę jak na różdżce. – Na gacie Merlina... – mruknęła, próbując zmniejszyć pokraczny twór metamorfomagią, ale nos nie zaczął się skracać.
Lucinda nigdy nie należała do osób ciekawskich. Podchodziła do tego w całkowicie neutralny sposób. Sama nie lubiła kiedy ktoś na siłę zmuszał ją do tego by się zwierzała, albo ciągnął za język w momencie, w którym po prostu nie powinien. Może dlatego nie miała w zwyczaju pytać ludzi o rzeczy prywatne przynajmniej dopóki nie otrzyma jasnego komunikatu, że druga strona właśnie tego obie życzy. Szlachcianka czuła, że w dzisiejszych czasach ciężko było o jakąkolwiek prywatność. Ludzie ukrywali najdrobniejsze rzeczy żyjąc w świadomości, że i tak nikt finalnie nie zostaje anonimowy. To było przykre, ale prawdziwe. Czasami zastanawiała się czy kiedykolwiek świat, który tak bardzo obrócił się już do góry nogami wróci do normy i czy ta norma będzie odpowiednia dla wszystkich. Nie znała jednak odpowiedzi na wszystko. Nawet jasnowidz nie byłby w stanie odpowiedzieć na pytania kłębiące się w głowie blondynki. Z dnia na dzień było ich coraz więcej.
Szlachcianka skupiła wzrok na kobiecie. – Praca aurora jest niesamowicie ciężka – zaczęła. – Zawsze podziwiałam pracowników biura mając w głowie ryzyko, którego każdego dnia się podejmują. Teraz chyba każdy z nas może poznać jak wielkie to ryzyko może być – dodała. Bez względu na poglądy, które wyznawała zawodniczka to i tak ryzyko było można poczuć na każdym kroku. Aurorzy nadal stanowili jedyne jawne źródło ochrony ich świata. Warto to podkreślać, a Jamie na pewno była dumna z dziedzictwa swojego ojca.
Patrząc na wydłużający się nos kobiety, blondynka czuła się zdezorientowana. Zawodniczka miała racje. Anomalie już zniknęły, a ona sama się do tego przyczyniła. A jednak nos kobiety rósł bez jakiegokolwiek powodu. Czy to mogła być wina klątwy? Nie podejrzewała, żeby jakakolwiek klątwa rzucona na przedmiot mogła dawać takie skutki uboczne, ale z drugiej strony jaki mógłby być inny powód? – To dziwne – zaczęła. – Nie przejmuj się, może ktoś zrobił ci psikusa? Może masz jakiegoś dowcipnego sąsiada? – zapytała chcąc podsunąć kobiecie jakieś rozwiązanie.
Nie chcąc wnikać w dziwną magię oddziałowującą na kobietę skupiła się na tym na czym znała się najbardziej. Zaczęła przyglądać się przedmiotowi chcąc znaleźć jakieś runy. Po dłuższym czasie obserwowania przedmiotu dostrzegła przebłysk czegoś co wyglądało jak zarys runy. Przedmiot mógł być po prostu stary, albo ktoś naprawdę się postarał aby dane runy ukryć. – Myślę, że mogłaś mieć rację co do przedmiotu. Jeszcze nie jestem w stanie powiedzieć jaka to klątwa. Będę potrzebować chwili. – dodała w skupieniu.
Na pytanie kobiety uśmiechnęła się delikatnie. – Niestety niezbyt dokładnie śledzę mecze. Kiedyś bardziej się tym interesowałam. W szkole byłam prawdziwą fanką, ale jak dopadło mnie życie to niektóre przyjemności odeszły na dalszy plan. – odparła. Wiedziała jednak, że Jamie jest zawodniczką i cieszyła się, że znalazła sposób, żeby połączyć przyjemne z pożytecznym. Tym bardziej, że ludziom było trzeba teraz prawdziwego odstresowania. Powrotu do korzeni.
W momencie, w którym ponownie nos kobiety się wydłużył, Lucinda zaczęła się niepokoić. – Jamie, wszystko w porządku? Może powinnaś sobie usiąść? – zapytała podchodząc do kobiety ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy.
Szlachcianka skupiła wzrok na kobiecie. – Praca aurora jest niesamowicie ciężka – zaczęła. – Zawsze podziwiałam pracowników biura mając w głowie ryzyko, którego każdego dnia się podejmują. Teraz chyba każdy z nas może poznać jak wielkie to ryzyko może być – dodała. Bez względu na poglądy, które wyznawała zawodniczka to i tak ryzyko było można poczuć na każdym kroku. Aurorzy nadal stanowili jedyne jawne źródło ochrony ich świata. Warto to podkreślać, a Jamie na pewno była dumna z dziedzictwa swojego ojca.
Patrząc na wydłużający się nos kobiety, blondynka czuła się zdezorientowana. Zawodniczka miała racje. Anomalie już zniknęły, a ona sama się do tego przyczyniła. A jednak nos kobiety rósł bez jakiegokolwiek powodu. Czy to mogła być wina klątwy? Nie podejrzewała, żeby jakakolwiek klątwa rzucona na przedmiot mogła dawać takie skutki uboczne, ale z drugiej strony jaki mógłby być inny powód? – To dziwne – zaczęła. – Nie przejmuj się, może ktoś zrobił ci psikusa? Może masz jakiegoś dowcipnego sąsiada? – zapytała chcąc podsunąć kobiecie jakieś rozwiązanie.
Nie chcąc wnikać w dziwną magię oddziałowującą na kobietę skupiła się na tym na czym znała się najbardziej. Zaczęła przyglądać się przedmiotowi chcąc znaleźć jakieś runy. Po dłuższym czasie obserwowania przedmiotu dostrzegła przebłysk czegoś co wyglądało jak zarys runy. Przedmiot mógł być po prostu stary, albo ktoś naprawdę się postarał aby dane runy ukryć. – Myślę, że mogłaś mieć rację co do przedmiotu. Jeszcze nie jestem w stanie powiedzieć jaka to klątwa. Będę potrzebować chwili. – dodała w skupieniu.
Na pytanie kobiety uśmiechnęła się delikatnie. – Niestety niezbyt dokładnie śledzę mecze. Kiedyś bardziej się tym interesowałam. W szkole byłam prawdziwą fanką, ale jak dopadło mnie życie to niektóre przyjemności odeszły na dalszy plan. – odparła. Wiedziała jednak, że Jamie jest zawodniczką i cieszyła się, że znalazła sposób, żeby połączyć przyjemne z pożytecznym. Tym bardziej, że ludziom było trzeba teraz prawdziwego odstresowania. Powrotu do korzeni.
W momencie, w którym ponownie nos kobiety się wydłużył, Lucinda zaczęła się niepokoić. – Jamie, wszystko w porządku? Może powinnaś sobie usiąść? – zapytała podchodząc do kobiety ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jamie starała się sprawiać wrażenie kobiety silnej, dzielnie radzącej sobie z przeciwnościami losu. Nie chciała litości ani roztkliwiania się nad nią nawet gdy umarł ojciec, główny żywiciel i fundament, na którym rodzina się opierała. Gdy go zabrakło, własnymi rękami próbowała powstrzymać rozsypkę swojej rodziny. Wróciła do domu, by być przy matce i najmłodszej siostrze. Pomagała finansowo i okazywała im wsparcie, ale sama starała się wszem i wobec sprawiać wrażenie, że wcale go nie potrzebuje, że świetnie sobie radzi. Zawsze chciała być silna i niezależna i potrafić radzić sobie w każdej sytuacji, nawet takiej. Ojciec umarł, w dodatku stali u progu wojny. To zmuszało ją do dorośnięcia do pewnych spraw i przewartościowania priorytetów, a także wykazania się siłą, jaką wcześniej nie musiała się wykazywać, nie w takim sensie. Owszem, była samodzielną i zaradną kobietą, zawodniczką quidditcha potrafiącą sobie w różnych sytuacjach poradzić, ale z obecnej perspektywy musiała przyznać, że wiele było w niej beztroski i niedojrzałości, zbyt wiele chęci do zabawy. Teraz musiało się to zmienić. Ktoś dał jej szansę dołączenia do Zakonu jako sojusznik i nie chciała jej zmarnować.
- Też zawsze ich podziwiałam. Nie wiem, czy ja bym potrafiła się sprawdzić w takiej roli, więc tym bardziej szanuję tych, którzy potrafią – powiedziała. Miała duży szacunek do tych zdolnych czarodziejów walczących z czarną magią i chroniących społeczeństwo przed złem. Każdego dnia ponosili ogromne ryzyko i wielu w ogóle nie dożywało takiego wieku, jaki osiągnął jej ojciec. A teraz, w obecnych czasach, praktycznie każdy, zwłaszcza ci o nieczystej krwi, mogli doświadczyć życia w takim zagrożeniu, przy czym zwykli obywatele nie byli wyszkoleni do zaawansowanej obrony przed ciemnymi mocami, i często byli dużo bardziej bezbronni i narażeni na atak. Jamie posiadała może ułamek umiejętności obronnych ojca. Znała dość dużo zaklęć z zakresu białej magii, ale nie zawsze się udawały tak jak należy. Gdyby miała dziś zmierzyć się z czarnoksiężnikiem, prawdopodobnie przegrałaby dość szybko.
Łamaczy klątw również podziwiała, i to nie tylko dlatego, że sama kiedyś miała takie małe marzenie o zostaniu jednym z nich.
- Zabierzesz go do siebie? – spytała, gdy Lucinda oznajmiła, że będzie potrzebować chwili, by rozpoznać klątwę. – Proszę bardzo, weź go. Jeśli jest na tym jakakolwiek klątwa, to nie chcę tego w domu, to nie jest miejsce na przeklęte rzeczy, zwłaszcza że taty... no cóż, już nie ma.
I nie będzie. Ale niektóre jego niedokończone sprawy jak widać nadal były aktualne, więc to żywi członkowie rodziny musieli je domknąć, by pan McKinnon mógł odpoczywać w spokoju.
- Rozumiem, pewnie nie każdy ma tyle czasu ile by chciał na kibicowanie, ale jeśli jednak kiedyś byś go znalazła, to zapraszam na nasz mecz. Uwielbiam każdych fanów, ale zdradzę w sekrecie, że szczególnie cieszy mnie poparcie kobiet.
Ale nie dane jej było zagłębić się w temat quidditcha, bo działo się coś bardzo dziwnego z jej nosem, który regularnie się powiększał.
- Myślisz że to może być jakieś... zaklęcie? Albo klątwa? Może to coś z tego przedmiotu? Byłam pewna, że go nie dotykałam, ale... może jednak zawadziłam go w jakiś sposób i mnie poraził? – Nagle straciła tę pewność, że dziwnej rzeczy nie dotknęła. Bo może jednak? Klątwy podobno dawały różne dziwne skutki, czasem niebezpieczne, a czasem po prostu złośliwe i utrudniające życie. – Możesz to jakoś odczarować? Lub zdjąć to... coś ze mnie?
Mogło też być tak, że to ktoś rzucił na nią zaklęcie. Nie siedziała dziś cały dzień w domu, opuściła go wcześniej, gdy rankiem trenowała. Zaczęła się nad tym zastanawiać. Z jej nosem nie zaczęło się to dziać samo. Nie używała metamorfomagii, nie było też anomalii, więc jedynym uzasadnieniem był przedmiot... lub tak jak mówiła Lucinda, jakiś żartowniś.
- Hmm, nie licząc treningu z drużyną, to po wyjściu ze stadionu napotkałam też grupkę fanów. A po powrocie do Doliny też mijałam kilku ludzi w drodze do domu. – Tyle przynajmniej interakcji pamiętała. Jeśli winy nie ponosił przedmiot, to zawsze mógł ją zaczarować ktoś z napotkanych dziś ludzi. Ktoś mógł uznać za zabawne zaczarowanie zawodniczki Harpii tak, by jej nos zaczął przypominać dziób harpii, bo z racji swoich gabarytów rzeczywiście można już było mówić o pewnym podobieństwie.
- Wszystko w jak najlepszym porządku i nie muszę siadać, czuję się dobrze – zaperzyła się jednak, ale nos... znowu się powiększył i coraz trudniej jej było odpowiednio trzymać głowę, bo nos był nieproporcjonalnie długi i ciężki, sprawiający że jej głowa nie miała odpowiedniej równowagi i musiała ją od dołu podeprzeć dłońmi.
- Za kilka dni mam mecz, nie mogę tak wystąpić. – Jamie nie była osobą marudną, nie była też panikarą, ale wiedziała, że z takim wielkim nochalem nie mogłaby zagrać. Dlatego zależało jej, by Lucinda zrobiła coś z tym możliwie szybko. Może jej, jako łamaczce klątw, uda się określić co spowodowało takie zachowanie jej nosa, a potem to odwrócić, by owa część ciała odzyskała właściwy rozmiar?
- Też zawsze ich podziwiałam. Nie wiem, czy ja bym potrafiła się sprawdzić w takiej roli, więc tym bardziej szanuję tych, którzy potrafią – powiedziała. Miała duży szacunek do tych zdolnych czarodziejów walczących z czarną magią i chroniących społeczeństwo przed złem. Każdego dnia ponosili ogromne ryzyko i wielu w ogóle nie dożywało takiego wieku, jaki osiągnął jej ojciec. A teraz, w obecnych czasach, praktycznie każdy, zwłaszcza ci o nieczystej krwi, mogli doświadczyć życia w takim zagrożeniu, przy czym zwykli obywatele nie byli wyszkoleni do zaawansowanej obrony przed ciemnymi mocami, i często byli dużo bardziej bezbronni i narażeni na atak. Jamie posiadała może ułamek umiejętności obronnych ojca. Znała dość dużo zaklęć z zakresu białej magii, ale nie zawsze się udawały tak jak należy. Gdyby miała dziś zmierzyć się z czarnoksiężnikiem, prawdopodobnie przegrałaby dość szybko.
Łamaczy klątw również podziwiała, i to nie tylko dlatego, że sama kiedyś miała takie małe marzenie o zostaniu jednym z nich.
- Zabierzesz go do siebie? – spytała, gdy Lucinda oznajmiła, że będzie potrzebować chwili, by rozpoznać klątwę. – Proszę bardzo, weź go. Jeśli jest na tym jakakolwiek klątwa, to nie chcę tego w domu, to nie jest miejsce na przeklęte rzeczy, zwłaszcza że taty... no cóż, już nie ma.
I nie będzie. Ale niektóre jego niedokończone sprawy jak widać nadal były aktualne, więc to żywi członkowie rodziny musieli je domknąć, by pan McKinnon mógł odpoczywać w spokoju.
- Rozumiem, pewnie nie każdy ma tyle czasu ile by chciał na kibicowanie, ale jeśli jednak kiedyś byś go znalazła, to zapraszam na nasz mecz. Uwielbiam każdych fanów, ale zdradzę w sekrecie, że szczególnie cieszy mnie poparcie kobiet.
Ale nie dane jej było zagłębić się w temat quidditcha, bo działo się coś bardzo dziwnego z jej nosem, który regularnie się powiększał.
- Myślisz że to może być jakieś... zaklęcie? Albo klątwa? Może to coś z tego przedmiotu? Byłam pewna, że go nie dotykałam, ale... może jednak zawadziłam go w jakiś sposób i mnie poraził? – Nagle straciła tę pewność, że dziwnej rzeczy nie dotknęła. Bo może jednak? Klątwy podobno dawały różne dziwne skutki, czasem niebezpieczne, a czasem po prostu złośliwe i utrudniające życie. – Możesz to jakoś odczarować? Lub zdjąć to... coś ze mnie?
Mogło też być tak, że to ktoś rzucił na nią zaklęcie. Nie siedziała dziś cały dzień w domu, opuściła go wcześniej, gdy rankiem trenowała. Zaczęła się nad tym zastanawiać. Z jej nosem nie zaczęło się to dziać samo. Nie używała metamorfomagii, nie było też anomalii, więc jedynym uzasadnieniem był przedmiot... lub tak jak mówiła Lucinda, jakiś żartowniś.
- Hmm, nie licząc treningu z drużyną, to po wyjściu ze stadionu napotkałam też grupkę fanów. A po powrocie do Doliny też mijałam kilku ludzi w drodze do domu. – Tyle przynajmniej interakcji pamiętała. Jeśli winy nie ponosił przedmiot, to zawsze mógł ją zaczarować ktoś z napotkanych dziś ludzi. Ktoś mógł uznać za zabawne zaczarowanie zawodniczki Harpii tak, by jej nos zaczął przypominać dziób harpii, bo z racji swoich gabarytów rzeczywiście można już było mówić o pewnym podobieństwie.
- Wszystko w jak najlepszym porządku i nie muszę siadać, czuję się dobrze – zaperzyła się jednak, ale nos... znowu się powiększył i coraz trudniej jej było odpowiednio trzymać głowę, bo nos był nieproporcjonalnie długi i ciężki, sprawiający że jej głowa nie miała odpowiedniej równowagi i musiała ją od dołu podeprzeć dłońmi.
- Za kilka dni mam mecz, nie mogę tak wystąpić. – Jamie nie była osobą marudną, nie była też panikarą, ale wiedziała, że z takim wielkim nochalem nie mogłaby zagrać. Dlatego zależało jej, by Lucinda zrobiła coś z tym możliwie szybko. Może jej, jako łamaczce klątw, uda się określić co spowodowało takie zachowanie jej nosa, a potem to odwrócić, by owa część ciała odzyskała właściwy rozmiar?
Patrząc na to wszystko szerzej to teraz każdy kto miał odwagę by jawnie opowiedzieć się po dobrej stronie konfliktu musiał mierzyć się z tym z czym mierzyli się wcześniej aurorzy. Lucinda nigdy nie pomyślałaby, że przyjdzie jej odpowiadać ogniem w stronę drugiego człowieka, albo bronić się przed czarnomagicznymi zaklęciami. Nie wiedziała, że znajdzie w sobie wystarczająco dużo odwagi by walczyć w pierwszej linii frontu, a jednak coś mówiło jej, że tak właśnie trzeba. Szlachcianka wiedziała, że istnieje w ludziach mylne przeświadczenie na ten temat. Wolą nie walczyć myśląc, że znajdzie się ktoś inny kto zrobi to za nich. Lucinda nigdy tak nie myślała. Wiedziała, że jeśli chce by coś było zrobione to musi to zrobić sama, a nie czekać, aż ktoś zrobi to za nią. Życie w tym świecie wymagało od ludzi niezaprzeczalnej odwagi. Aurorzy ją mieli, ale i wszyscy inni ludzie, którzy nie godzili się z obecną władzą i z tym jak wiele cierpienia i śmierci ze sobą niosła. – Mam bardzo podobne zdanie w tym temacie, ale jednak obecne czasy pokazują nam, że każdy musi odnaleźć się w rolach, których nawet by się nie spodziewał. – odparła. Jej słowa były na bezpiecznym gruncie. Lucinda nie podejrzewała Jamie, żeby ta opowiadała się po złej stronie, ale jednak polityka była tematem, w który wchodzić niekoniecznie chciała. Nie teraz kiedy temat dotyczył czegoś całkowicie innego. Już wystarczająco dużo o tym wszystkim myśli.
- Mogę go zabrać do domu jeśli tak wolisz. Jeżeli wolisz zostawić go tutaj lub oddać do Biura to mogę postarać się pozbyć klątwy tutaj, ale zrozumiem jeśli nie chcesz mieć przeklętego przedmiotu pod własnym dachem. – odpowiedziała przyglądając się przedmiotowi. Coraz wyraźniej widziała rysujące się runy. Odwrócony mannaz, ehwaz i coś co przypominało jej dagaz, ale w dziwnej perspektywie. Mogłaby już teraz zgadywać z jaką klątwą ma do czynienia, ale jeśli Jamie nie chciała mieć tego przedmiotu w domu to Lucinda wolała zabrać go ze sobą i zająć się nim w odpowiedni sposób. Czasami miała wrażenie, że klątwy stały się o wiele popularniejsze, a co za tym szło były one także o wiele dokładniejsze. Szlachcianka nie była już tak zuchwała w swoich krokach jak wcześniej. Może dorosła już do tego by działać inaczej, a może po prostu wiedziała na co stać czarodziei w obecnych czasach.
Widząc jak nos zawodniczki nie przestaje rosnąć po prostu się zaniepokoiła. Biorąc pod uwagę możliwą klątwę nie wierzyła w podobne skutki uboczne. Już bardziej myślałaby o jakimś żartownisiu, który rzucił na kobietę zaklęcie. – Nie wydaje mi się, że to skutki uboczne klątwy. Zresztą naprawdę nie wystarczy musnąć przeklętego przedmiotu by już odczuć jej skutki. Możliwe, że ktoś mniej życzliwy postanowił zrobić ci żart. Spokojnie, jeżeli to zaklęcie to zaraz się go pozbędziemy. – odpowiedziała wciągając z kieszeni płaszcza swoją różdżkę. Najgorsza była magia, o której nie miało się świadomości. Dobrze, że to wyszło teraz, a nie w momencie, w którym Jamie znajdowałaby się w całkowicie innej sytuacji. Finite Incantatem – rzuciła w stronę dziewczyny mając nadzieje, że tym samym przerwie działanie zaklęcia.
- Mogę go zabrać do domu jeśli tak wolisz. Jeżeli wolisz zostawić go tutaj lub oddać do Biura to mogę postarać się pozbyć klątwy tutaj, ale zrozumiem jeśli nie chcesz mieć przeklętego przedmiotu pod własnym dachem. – odpowiedziała przyglądając się przedmiotowi. Coraz wyraźniej widziała rysujące się runy. Odwrócony mannaz, ehwaz i coś co przypominało jej dagaz, ale w dziwnej perspektywie. Mogłaby już teraz zgadywać z jaką klątwą ma do czynienia, ale jeśli Jamie nie chciała mieć tego przedmiotu w domu to Lucinda wolała zabrać go ze sobą i zająć się nim w odpowiedni sposób. Czasami miała wrażenie, że klątwy stały się o wiele popularniejsze, a co za tym szło były one także o wiele dokładniejsze. Szlachcianka nie była już tak zuchwała w swoich krokach jak wcześniej. Może dorosła już do tego by działać inaczej, a może po prostu wiedziała na co stać czarodziei w obecnych czasach.
Widząc jak nos zawodniczki nie przestaje rosnąć po prostu się zaniepokoiła. Biorąc pod uwagę możliwą klątwę nie wierzyła w podobne skutki uboczne. Już bardziej myślałaby o jakimś żartownisiu, który rzucił na kobietę zaklęcie. – Nie wydaje mi się, że to skutki uboczne klątwy. Zresztą naprawdę nie wystarczy musnąć przeklętego przedmiotu by już odczuć jej skutki. Możliwe, że ktoś mniej życzliwy postanowił zrobić ci żart. Spokojnie, jeżeli to zaklęcie to zaraz się go pozbędziemy. – odpowiedziała wciągając z kieszeni płaszcza swoją różdżkę. Najgorsza była magia, o której nie miało się świadomości. Dobrze, że to wyszło teraz, a nie w momencie, w którym Jamie znajdowałaby się w całkowicie innej sytuacji. Finite Incantatem – rzuciła w stronę dziewczyny mając nadzieje, że tym samym przerwie działanie zaklęcia.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jamie jeszcze tego nie zaznała, ale poinformowano ją, czego może się spodziewać, jeśli dołączy do Zakonu. Wiedziała, że to nie będzie bezpieczne, ale czy i bez tego byłaby bezpieczna? I tak mogła znaleźć się na celowniku jako mieszaniec, była Gryfonka znana w Hogwarcie z równościowych poglądów, i w dodatku osoba pochodząca z rodzin o takich poglądach. Zarówno McKinnonowie, jak i Potterowie, rodzina jej matki, byli dobrymi ludźmi, kierującymi się w życiu słusznymi wartościami. Dlatego podczas tamtej listopadowej rozmowy z członkiem Zakonu powiedziała tak. Zgodziła się zostać sojusznikiem i pomagać. Miała serce po dobrej stronie, a moralność nie pozwalała schować głowy w piasek i udawać, że nic złego się nie dzieje. I tak za długo była bierna, co napełniało ją poczuciem winy.
- Chyba masz rację, Lucindo. Wszystko się teraz zmienia, nawet to co mieliśmy za pewnik okazuje się... ulotne – powiedziała. Kiedyś wydawało jej się, że jej ojciec, który z tylu opresji wychodził cało, nie może tak po prostu zginąć. Wydawało jej się też, że wojna to przeszłość i nauczeni doświadczeniami czarodzieje nie popełnią tak szybko podobnych błędów, ale ludzka natura była jaka była i dążyła do konfliktów i podziałów. – Skłamałabym gdybym powiedziała, że nic się w moim życiu nie zmieniło.
Ale potem zajęły się przedmiotem. I w międzyczasie, podczas toczonej przez nie rozmowy, wyszła na jaw dziwna i niezręczna przypadłość Jamie, której nos coraz bardziej się powiększał, przez co wyglądała naprawdę karykaturalnie. Jak prawdziwa harpia, brakowało tylko skrzydeł, szponów i kurzajek na tym wielgachnym nosie.
- Lepiej go zabierz. Wolałabym, żeby nikt z domowników nie został porażony żadną klątwą – powiedziała. Nie zależało jej na tym przedmiocie, potencjalnie groźnym. Jednej z niedokończonych spraw ojca, których rozwiązanie do końca uniemożliwiła jego nagła śmierć w płomieniach trawiących ministerstwo. Mieli w domu całe mnóstwo innych, bezpiecznych pamiątek. Będących jego rzeczami, a nie przedmiotami nieznanego pochodzenia. W tym gabinecie było tego mnóstwo. Należało uprzątnąć to, czego powinni się pozbyć, ale najważniejszych pamiątek nikt nie miałby śmiałości się pozbyć. Ojca mogło nie być, ale to miejsce nadal było jego i żadna z mieszkanek Popielniczki nie wyobrażała sobie dokonywać tu znacznych zmian. Jeszcze długo tego nie zrobią.
Ale zaraz bardziej trapiącym problemem od przedmiotu stał się nos Jamie. Coraz większy, coraz bardziej utrudniający normalne mówienie, a nawet trzymanie głowy. Zdecydowanie musiała się go pozbyć do najbliższego meczu, czymkolwiek był spowodowany. Klątwą z przedmiotu, czy może głupim, ale w gruncie rzeczy niegroźnym żartem kogoś napotkanego dziś na drodze. Może któryś ze spotkanych fanów tylko go udawał i w rzeczywistości uznał za zabawne potraktowanie zawodniczki Harpii takim czarem, który zdeformuje jej nos?
- Myślisz, że to nie jest coś niebezpiecznego? – zapytała dla pewności. – W porządku, spróbuj się tego pozbyć – zgodziła się. Bo nawet jeśli to nie klątwa, a złośliwy urok, Lucinda jako klątwołamaczka na pewno umiała sobie radzić i z tym. Czasem pewnie przychodzili do niej ludzie potraktowani urokami myśląc, że padli ofiarą prawdziwej klątwy. Ona też tak w pierwszej chwili myślała, bo choć miała za sobą epizod zainteresowania łamaniem klątw, jej wiedza była bardzo podstawowa i wielu rzeczy nie wiedziała. W urokach też nie była orłem, choć pracowała nad tym i próbowała zwiększyć swoje umiejętności.
Lucinda wykonała ruch różdżką. Dzięki brakowi anomalii Jamie nie musiała się bać, że ten nos jej odpadnie całkiem, albo że zostanie porażona piorunem lub podpalona. Jednak i tak na moment lekko zacisnęła powieki, ale choć nie usłyszała inkantacji, rzuconej przez łamaczkę niewerbalnie, po chwili mogła odczuć skutki. Nos zaczął się zmniejszać, kurczyć i skracać, powoli wracając do zwykłego rozmiaru.
- Ooo, dzięki! – ucieszyła się, macając go dłonią. – Jest taki jak był! Uch, mam nadzieję, że cokolwiek na mnie rzucono, to nie wróci, bo za kilka dni mam ważny mecz.
Dobrze, że dało się to tak szybko i łatwo naprawić. Łamacze klątw naprawdę potrafili zdziałać cuda. Wiedziała jednak, że ich spotkanie prawdopodobnie zmierzało ku końcowi; Lucinda zapewne była zbyt zajętą osobą na pogawędki, miała obejrzeć i zabrać przedmiot, a przy okazji uwolniła i Jamie od uciążliwego uroku wydłużającego pokracznie jej nos. Ale i tak postanowiła jeszcze zaproponować jej zostanie na herbatce, z której to propozycji Lucinda mogła skorzystać, jeśli pozwalał jej na to czas. Przy herbacie mogłyby porozmawiać już swobodniej, tym bardziej że nos Jamie wrócił do normalnych rozmiarów.
- Chyba masz rację, Lucindo. Wszystko się teraz zmienia, nawet to co mieliśmy za pewnik okazuje się... ulotne – powiedziała. Kiedyś wydawało jej się, że jej ojciec, który z tylu opresji wychodził cało, nie może tak po prostu zginąć. Wydawało jej się też, że wojna to przeszłość i nauczeni doświadczeniami czarodzieje nie popełnią tak szybko podobnych błędów, ale ludzka natura była jaka była i dążyła do konfliktów i podziałów. – Skłamałabym gdybym powiedziała, że nic się w moim życiu nie zmieniło.
Ale potem zajęły się przedmiotem. I w międzyczasie, podczas toczonej przez nie rozmowy, wyszła na jaw dziwna i niezręczna przypadłość Jamie, której nos coraz bardziej się powiększał, przez co wyglądała naprawdę karykaturalnie. Jak prawdziwa harpia, brakowało tylko skrzydeł, szponów i kurzajek na tym wielgachnym nosie.
- Lepiej go zabierz. Wolałabym, żeby nikt z domowników nie został porażony żadną klątwą – powiedziała. Nie zależało jej na tym przedmiocie, potencjalnie groźnym. Jednej z niedokończonych spraw ojca, których rozwiązanie do końca uniemożliwiła jego nagła śmierć w płomieniach trawiących ministerstwo. Mieli w domu całe mnóstwo innych, bezpiecznych pamiątek. Będących jego rzeczami, a nie przedmiotami nieznanego pochodzenia. W tym gabinecie było tego mnóstwo. Należało uprzątnąć to, czego powinni się pozbyć, ale najważniejszych pamiątek nikt nie miałby śmiałości się pozbyć. Ojca mogło nie być, ale to miejsce nadal było jego i żadna z mieszkanek Popielniczki nie wyobrażała sobie dokonywać tu znacznych zmian. Jeszcze długo tego nie zrobią.
Ale zaraz bardziej trapiącym problemem od przedmiotu stał się nos Jamie. Coraz większy, coraz bardziej utrudniający normalne mówienie, a nawet trzymanie głowy. Zdecydowanie musiała się go pozbyć do najbliższego meczu, czymkolwiek był spowodowany. Klątwą z przedmiotu, czy może głupim, ale w gruncie rzeczy niegroźnym żartem kogoś napotkanego dziś na drodze. Może któryś ze spotkanych fanów tylko go udawał i w rzeczywistości uznał za zabawne potraktowanie zawodniczki Harpii takim czarem, który zdeformuje jej nos?
- Myślisz, że to nie jest coś niebezpiecznego? – zapytała dla pewności. – W porządku, spróbuj się tego pozbyć – zgodziła się. Bo nawet jeśli to nie klątwa, a złośliwy urok, Lucinda jako klątwołamaczka na pewno umiała sobie radzić i z tym. Czasem pewnie przychodzili do niej ludzie potraktowani urokami myśląc, że padli ofiarą prawdziwej klątwy. Ona też tak w pierwszej chwili myślała, bo choć miała za sobą epizod zainteresowania łamaniem klątw, jej wiedza była bardzo podstawowa i wielu rzeczy nie wiedziała. W urokach też nie była orłem, choć pracowała nad tym i próbowała zwiększyć swoje umiejętności.
Lucinda wykonała ruch różdżką. Dzięki brakowi anomalii Jamie nie musiała się bać, że ten nos jej odpadnie całkiem, albo że zostanie porażona piorunem lub podpalona. Jednak i tak na moment lekko zacisnęła powieki, ale choć nie usłyszała inkantacji, rzuconej przez łamaczkę niewerbalnie, po chwili mogła odczuć skutki. Nos zaczął się zmniejszać, kurczyć i skracać, powoli wracając do zwykłego rozmiaru.
- Ooo, dzięki! – ucieszyła się, macając go dłonią. – Jest taki jak był! Uch, mam nadzieję, że cokolwiek na mnie rzucono, to nie wróci, bo za kilka dni mam ważny mecz.
Dobrze, że dało się to tak szybko i łatwo naprawić. Łamacze klątw naprawdę potrafili zdziałać cuda. Wiedziała jednak, że ich spotkanie prawdopodobnie zmierzało ku końcowi; Lucinda zapewne była zbyt zajętą osobą na pogawędki, miała obejrzeć i zabrać przedmiot, a przy okazji uwolniła i Jamie od uciążliwego uroku wydłużającego pokracznie jej nos. Ale i tak postanowiła jeszcze zaproponować jej zostanie na herbatce, z której to propozycji Lucinda mogła skorzystać, jeśli pozwalał jej na to czas. Przy herbacie mogłyby porozmawiać już swobodniej, tym bardziej że nos Jamie wrócił do normalnych rozmiarów.
Lucinda nie zastanawiała się nad tym ile razy prawie przyszło jej zginąć i to nawet zanim dołączyła do Zakonu Feniksa. Zawsze była osobą, która albo sama szuka niebezpieczeństw, albo te znajdują ją w najmniej oczekiwanym momencie. Nie chodziło już nawet o profesję, którą się zajęła. Było to coś więcej. Znajdowała się zawsze w nieodpowiednim miejscu i czasie, ale właśnie to dało jej odwagę by teraz bez zastanowienia robić to co uważała za słuszne. Oczywiście nie byłaby sobą gdyby nie zastanawiała się nad samą moralnością ludzkich czynów. Uparcie stała przy przekonaniu, że w tej wojnie to nie człowiek walczył z człowiekiem, a jedynie idea z ideą. Prawdą było, że nie mogła istnieć pobłażliwość dla idei tak niszczących i niosących cierpienie, ale jednak potrafili wcześniej żyć jak ludzie. Bez podziałów, bez konfliktów, bez jawnej wrogości. Blondynka mogła być pewna tylko jednego; bez względu na to jak ta wojna się skończy to ich społeczeństwo już nigdy nie będzie takie samo. Za dużo się wydarzyło. Zbyt wiele przyszło im przeżyć. – Myślę, że nie tylko ty masz podobne odczucia, Jamie. Dla wszystkich to zmiana, której niestety nie możemy cofnąć. – wszyscy płacili za tę wojnę. Jedni bardziej, a inni trochę mniej. Lucinda także była tego dnia w Ministerstwie Magii. Widziała jak wszystko płonie, słyszała krzyki ludzi zamkniętych w ognistej pułapce i z przerażeniem patrzyła jak coś co przez całe życie było jej mantrą trawiło wszystko na swojej drodze. Było niewiele momentów w jej życiu by czuła się tak bezsilna.
Szlachcianka skinęła głową na słowa kobiety. Doskonale rozumiała, że ta nie chciała mieć w swoim domu przeklętych przedmiotów. Lucindę one już w żadnym stopniu nie ruszały. Obcowała z nimi tak często, że czasami zaczynała wierzyć w te wszystkie plotki o swoim przekleństwie. Dziwne, że po tak długim czasie nie miała tego wszystkiego po prostu dość. Było wręcz odwrotnie. Każdego dnia tęskniła za tym co kiedyś dawał jej świat. Teraz wszystko było tak odległe i zamglone.
Tak, ludzie przychodzili do niej z różnymi problemami. Klątwy czy uroki wcale się od siebie tak bardzo nie różniły. Oczywiście urok można było ściągnąć w prosty sposób. Przerywając jego działanie tak naprawdę przywracało się wszystko na swoje miejsce. Patrząc na to co działo się z nosem zawodniczki, Lucinda miała tylko nadzieje, że to nie będzie nic gorszego. Na pierwszy rzut oka w końcu ciężko jest odróżnić klątwę od poprawnie rzuconego zaklęcia tym bardziej jeśli ofiara nie do końca pamięta kiedy to mogło mieć miejsce. Poprawnie rzucone finite sprawiło, że nos kobiety wrócił do swojego dawnego kształtu. Blondynka ucieszyła się na ten widok. – Widocznie ktoś ma niesmaczne poczucie humoru – odparła, a kącik ust drgnął jej w uśmiechu. Takie sytuacje zdarzały się rzadko, ale jednak warto było uważać. Tak jak już wcześniej przeszło jej przez myśl – ludzie stali się teraz o wiele śmielsi i to wcale nie w tym dobrym znaczeniu tego słowa.
Blondynka sięgnęła po pudełeczko z przeklętym przedmiotem i odpowiednio je zabezpieczyła po czym po prostu schowała do wewnętrznej kieszeni płaszcza. – W takim razie zabieram to ze sobą. Poinformuje cię listownie co udało mi się ustalić. – odparła. – Miło było cię zobaczyć, Jamie. Naprawdę dobrze się trzymasz zważając na zaistniałą sytuację. Z czasem będzie lepiej, trochę łatwiej. – dodała po czym pożegnała się z czarownicą i teleportowała się do swojego mieszkania na Pokątnej.
/ z.t x2
Szlachcianka skinęła głową na słowa kobiety. Doskonale rozumiała, że ta nie chciała mieć w swoim domu przeklętych przedmiotów. Lucindę one już w żadnym stopniu nie ruszały. Obcowała z nimi tak często, że czasami zaczynała wierzyć w te wszystkie plotki o swoim przekleństwie. Dziwne, że po tak długim czasie nie miała tego wszystkiego po prostu dość. Było wręcz odwrotnie. Każdego dnia tęskniła za tym co kiedyś dawał jej świat. Teraz wszystko było tak odległe i zamglone.
Tak, ludzie przychodzili do niej z różnymi problemami. Klątwy czy uroki wcale się od siebie tak bardzo nie różniły. Oczywiście urok można było ściągnąć w prosty sposób. Przerywając jego działanie tak naprawdę przywracało się wszystko na swoje miejsce. Patrząc na to co działo się z nosem zawodniczki, Lucinda miała tylko nadzieje, że to nie będzie nic gorszego. Na pierwszy rzut oka w końcu ciężko jest odróżnić klątwę od poprawnie rzuconego zaklęcia tym bardziej jeśli ofiara nie do końca pamięta kiedy to mogło mieć miejsce. Poprawnie rzucone finite sprawiło, że nos kobiety wrócił do swojego dawnego kształtu. Blondynka ucieszyła się na ten widok. – Widocznie ktoś ma niesmaczne poczucie humoru – odparła, a kącik ust drgnął jej w uśmiechu. Takie sytuacje zdarzały się rzadko, ale jednak warto było uważać. Tak jak już wcześniej przeszło jej przez myśl – ludzie stali się teraz o wiele śmielsi i to wcale nie w tym dobrym znaczeniu tego słowa.
Blondynka sięgnęła po pudełeczko z przeklętym przedmiotem i odpowiednio je zabezpieczyła po czym po prostu schowała do wewnętrznej kieszeni płaszcza. – W takim razie zabieram to ze sobą. Poinformuje cię listownie co udało mi się ustalić. – odparła. – Miło było cię zobaczyć, Jamie. Naprawdę dobrze się trzymasz zważając na zaistniałą sytuację. Z czasem będzie lepiej, trochę łatwiej. – dodała po czym pożegnała się z czarownicą i teleportowała się do swojego mieszkania na Pokątnej.
/ z.t x2
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Korytarze
Szybka odpowiedź