Angelique "Angelica" Amandine Blythe
Nazwisko matki: Delacour
Miejsce zamieszkania: Obrzeża Londynu
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Śpiewaczka operowa
Wzrost: 168 cm
Waga: 68 kg
Kolor włosów: Ciepły blond
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne: Gęste włosy, które wolne sięgają długością podłogi
18 cali, dość giętka, Modrzew, Krew Reema
Beauxbatons, Smoki
-
Mysz
Małżami, cytryną, camembertem, cierpkim czerwonym winem
Siebie bez niechcianego talentu
Knuciem, czytaniem, śpiewaniem
Sobie
Tańczę
Muzyki instrumentalnej, a także z baletów i oper
Kirsten Dunst
Szkoda, że Cię nie ma już
Widząc, jak lśniący obiekt znika za linią horyzontu, wyobrażała sobie, że to zmarły ojciec zsyła jej spadającą gwiazdę. Mając niewiele lat, mogła z pewnością w to uwierzyć. Była tej nocy tak zapłakana, że nie miała nawet innego wyjścia. Życie z ojczymem, matką i szóstką braci potrafiło być naprawdę wyczerpujące.
Nie znała swojego ojca, choć w takich chwilach bardzo jej go brakowało. Umarł jeszcze przed jej narodzinami. Wychowaniem dziewczynki zajęła się głównie matka i córka była jej za to niezmiernie wdzięczna. To ona nauczyła ją patrzeć na gwiazdy z takim wyczekiwaniem. Miały spełniać życzenia, trzeba było tylko zaczekać, aż spadną.
Dlatego siedmioletnia wówczas Angelique wzięła głęboki wdech i w akcie gniewu na jednego z przyrodnich braci, postanowiła wypowiedzieć także swoje.
– Życzę sobie, by wszyscy mnie pokochali.
Wejdziesz tu wprost ze snu
Lata mijały, a dziewczynka rosła jak na drożdżach. Im większa się stawała, tym dłuższe były jej złociste włosy. Nie chciała ich ścinać, uwielbiała je bardziej niż najlepsze ostrygi czy sery, których uwielbienie prawdopodobnie odziedziczyła po francuskiej matce. Ilekroć brała lekcje etykiety czy śpiewu, wiele guwernantek zatrudnianych przez ojczyma, lecz polecanych przez rodzinę jej ojca, chwaliło to, jak piękne są koafiury ich nieśmiałej, chociaż dość kapryśnej uczennicy.
Kiedy uczono ją odpowiedniego wysławiania się, dziejów magii, tańców balowych i baletu i wielu innych sztuk, również zawsze widywano ją z rozkosznym uśmiechem na ustach zdolnym nagiąć wolę każdego, nawet najbardziej oschłego dorosłego. Angelique sądziła, że tak długo jak się uśmiecha, jej bliscy będą szczęśliwi. Ilekroć taką ją widzieli, sami również nie mogli powstrzymać uśmiechu, więc starała się robić to jak najczęściej. Co innego mogło być lepszego niż oglądanie całej rodziny uśmiechniętej? Szkoda jedynie że gdy podrosła, coś w głębi duszy mówiło jej, że to nie jej uśmiech wszystko zmieniał.
W wieku dziesięciu lat, gdy już opanowała podstawy muzyki i śpiewu, w końcu postanowiono ją wysłać do szkoły Beauxbatons. Nie miała większych problemów z obecnym tam francuskim – umiała zrozumieć, co się do niej mówi. Jej matka sama w sobie pochodziła z Francji i często mówiła coś w swoim ojczystym języku, więc młoda Blythe nie do końca świadomie wyniosła z domu wiele obcych słów.
W szkole jednak pomimo wielu umiejętności – również kłamania i manipulowania mężczyznami wpojonego przez matkę – nie umiała zaprzyjaźnić się z rzeszą uczniów. Była smokiem, ale nie umiała do końca tego wykorzystać. Ilekroć wchodziła w tłumy, czuła się przytłoczona. Nie wiedziała, z kim najlepiej rozmawiać. Ale inni i tak do niej przychodzili, czy to po radę, czy po prostu pochwalić jej zdolności, choć sama tego nie rozumiała, zdając sobie jednak sprawę z własnych genów. Nigdy nie widziała w sobie nic specjalnego, była dla siebie tylko „Angelique”, a nawet bardziej „Angelicą”. Pomimo sporej liczby francuskich i półfrancuskich znajomych, byli przecież także i tacy, którzy kaleczyli jej pierwotne imię. Wtedy wychodziła ze swojej strefy komfortu i sama się odzywała, mówiąc, że wystarczy samo „Angelica”. Jej uszy dzięki temu zdawały się mniej cierpieć.
Pomimo utwierdzania jej, że jej głos jest dobry i wystarczający, by mogła występować na przedzie, nigdy nie wychodziła przed szereg. W chórze zawsze stawała z tyłu, by nikt jej nie widział. W grupie teatralnej wolała być niemal niewidocznym tłem niż grać pierwsze skrzypce. Z łatwością przekonywała do tych racji nauczycieli, nawet jeśli budzić miało to niezadowolenie matki.
Wkrótce jednak ta bariera znikła. Gdy zaczęła dorastać, coś zaczęło pękać, zmieniać się. Angelica nie czuła się już dłużej sobą. Przypomniała sobie wtedy, jak matka mówiła, że gwałtowna zmiana nastrojów to typowa cecha u potomkiń kobiety z rodu Delacour. „Wili”. Zdaje się, że tak ją nazwała. Powiedziała, że im więcej przybędzie Angelice lat, tym trudniej będzie jej to wszystko okiełznać. Powinna jednak starać się to kontrolować, inaczej narazi się na niebezpieczeństwo ze strony nielegalnych handlarzy. Słyszała, że wystarczy im jedna okazja, by złapać takową i już nie wypuścić.
Stąd pomimo narastającego dziwnego dla niej zachowania, próbowała je utrzymać na wodzy. Zauważała, że coraz częściej zwraca samą obecnością uwagę otoczenia. Zmienił się też sposób, w jaki patrzeli na nią chłopcy. Doszła do wniosku, że powinna mniej pokazywać się na korytarzach, żeby nie kusić losu, więc pozostały wolny czas przeznaczyła na zajmowanie trybun Klubu Pojedynków. Nie było tam dużo uczniów, większość jej roku wolała coś związanego z muzyką bądź teatrem. Przez jakiś czas mogła tam w spokoju zbierać myśli, odrabiać lekcje, a kilka razy nawet zainteresowała się ruchami zaprezentowanymi przez walczących, by sporządzić notatki. Dzięki byciu spostrzegawczą, uchwyciła niektóre zaklęcia, by umieścić je w starannie zdobionym notatniku.
Niestety, odpoczynek nie trwał długo. Kolejny rok oznaczał kolejny wysyp uczniów i większą potencjalną gawiedź. Musiała zrezygnować z przychodzenia, choć zdążyła już wytypować wśród dzielnych wojowników swoich ulubieńców. Nie mogła znieść całego wpatrzonego w nią motłochu. Byli dla niej jak muchy – natrętni i irytujący.
Z tego powodu też – tym razem w finalnym roku – zaczęła przychodzić coraz mniej, a w końcu wypisała się, wymawiając się chęcią skupienia się na nauce, z chóru i grupy teatralnej, którą mimo wszystko przez pewien czas lubiła. Nie mogła znieść tego, jak wszyscy – zwłaszcza płeć męska – napływają do niej, jakby im coś oferowała. Przecież nic się przez tyle lat w niej nie zmieniło. Nie licząc tego, że przybrała więcej kształtu w specyficznych miejscach i jej sylwetka przypominała teraz bardziej gruszkę niż klepsydrę, wciąż była sobą. Już wcześniej słabo szło jej znoszenie niechcianego towarzystwa, ale im bliżej było do zakończenia szkoły, tym ciężej jej było nad sobą panować. To jak wszyscy nagle chcieli jej w głupi sposób imponować, nawet kiedy potrzebowała się pouczyć, było co najmniej działające na nerwy.
Szkołę jednak ukończyła z bardzo dobrymi wynikami w dziedzinie podstawowych zaklęć i uroków oraz w klasycznym śpiewie. Według wielu miała talent, którego nie dostrzegała i który marnowała. „Powinna być odważniejsza” tak często mówiono. Ale trudno być odważnym, gdy nawet domowy nauczyciel patrzy na ciebie łakomym wzrokiem, a szóstka pozostałych braci również może się okazać dla ciebie zagrożeniem.
Nie powiedziała nikomu ani jednym, ani o drugim. Nie było ojca, w którego ramię mogłaby się wypłakać, a matce i ojczymowi po prostu się bała. Mieli być jedną wielką szczęśliwą rodziną, nie chciała otwarcie mówić, że starsi chłopcy dziwnie na nią patrzą. Zniszczyłaby to, do czego razem doszli.
Poza tym miała osiemnaście lat, wiedziała, że była już dużą dziewczynką. Powinna już nad tym wszystkim panować. Ale nie panowała.
Nigdy wcześniej nie brakowało jej tak bardzo ojca. Mogła jednak tylko patrzeć przez okno i próbować jak najwięcej siedzieć w pokoju. Byle nie pogarszać spraw, które były już wystarczająco rozdzierające.
Że go nie usłyszę znów
Jej słodka bezczynność nie trwała jednak długo. Gdy przyjechała do domu, okazało się, że jej matka nie żyje. Rodzina nie chciała jej martwić podczas nauki. Zostawiono ją pod opieką ojczyma, nie chcąc rozdzielać Angelici od niespokrewnionych z nią bliskich, skoro dorastała z nimi od dziecka. Bolała ją śmierć kobiety, która dała jej życie, ale nie to jednak przelało czarę goryczy.
Wydała na siebie wyrok. Dowiedziała się, że jak na dziedziczkę rodziny Blythe przystało, wypadałoby wyjść za zdatnego kandydata na męża. Wybrano na tę rolę wielu pretendentów. Poczuła się tak urażona, tak zirytowana, tak bezradna że jej choleryczny charakter wziął po prostu górę. Nigdy dotąd nie była aż tak wściekła.
Chciała się zemścić za to, jak przedmiotowo została potraktowana. Z drugiej strony była niemal pewna, że jej krewni nie chcieli dla niej źle... Czuła się jednak przyparta do muru. Uważała, że po śmierci ojca i matki była im to winna. Powinna być im posłuszna, a jednak nie podobało jej się to, że ma wyjść za kogoś, kto najpewniej i tak nie spojrzy na nią w sposób, jaki by chciała. Była tak na siebie zła, że nieumyślnie zaczęła przelewać frustrację na tych, którzy nie byli niczemu winni, nieraz nawet jej nie znali.
Jej traktowanie mężczyzn podchodziło niemal wówczas pod „dwulicowość”. Jak inaczej można było nazwać kuszenie ich, a potem sprowadzanie ich na manowce, żeby z ostentacyjnym prychnięciem ostatecznie zrezygnowali? W ten sposób odrzuciła – jak dotychczas sądziła – wszystkich potencjalnych kandydatów. Kupiła sobie tym trochę czasu, jednak co bardziej ją niepokoiło to, że ten gniew nie znikał. Był elementarnym członem jej natury tak jak wrodzona nieśmiałość. Z jednej strony lubiła wycofanie i nie odzywała się bez powodu, z drugiej szybko się denerwowała, była bardzo marudna i wymagająca. Nie umiała zrozumieć, jak obie natury mogły się ze sobą mieszać, ale nie dało się ich rozłączyć.
Słów twoich brak
Jako wila zawsze uchodziła za obłędnie piękną. Mogła z łatwością przekonać mężczyznę do tego, by zrobił, co sobie życzyła, budząc niezadowolenie pobliskich kobiet. Inna sprawa że prócz przypadków potencjalnych narzeczonych, prawie z tego nie korzystała. Nie widziała w tym sensu.
Zresztą, nie zamierzała zwracać na siebie więcej uwagi niż było to konieczne. Obdarzona darem swojej matki wolała nie narażać się podejrzanym handlarzom, z drugiej strony wiedziała, że wielu domyśla się po jej wyglądzie, kim jest i do czego jest zdolna. To nie tak, że miała szczególne szanse to ukryć – wile za każdym razem otaczała charakterystyczna intensywna aura, której nie sposób było się oprzeć.
Nie oznaczało to jednak braku problemów. Jeden z jej braci w miarę postępu czasu znacząco ją lekceważył. Taki już był – szanował tylko tych, którzy wykazywali się jego zdaniem ciężką pracą. Ona była typową artystyczną duszą. Nigdy za bardzo się nie lubili.
Niechęć ta osiągnęła apogeum, gdy kolejny raz nie chciała wyjść z pokoju. Wówczas powiedział, że jest próżna i leniwa, dlatego tylko patrzy z umiłowaniem na jakąś niepotrzebną nikomu sztukę, i nie wysila wzroku, by sięgać po coś innego i nowego. W tamtym momencie po prostu przekroczył jej granice.
Dostałaby prawdziwej furii, gdyby w porę nie zorientowała się, że to nic nie da. Nie przemówi mu do rozsądku kulą ognia, którą rzuciła w ramach pierwszych czarów w dzieciństwie. Musiała mu udowodnić, że jest cokolwiek warta.
Gdzieś ginie mi przez łzy
Wtedy – być może zupełnie przypadkowo – zauważyła różnicę w życiu, jakie dotychczas wiodła. Coś się w niej zmieniło, nie potrafiła jednak powiedzieć, czy na dobre. Zmiany na przestrzeni lat za mocno dały jej się we znaki.
Z początku wbrew własnej woli zaczęła pomagać czasem ojczymowi przy pacjentach, chcąc zademonstrować bratu, że coś potrafi. Później jednak przestała na to narzekać. Domyślała się, że nawet jeśli nie ratuje czyjegoś życia, to robi coś ważnego... nawet jeśli majaczący kaleka próbuje dotknąć z bólu rąbka jej jedwabnej spódnicy.
Kiedy ojczym po raz pierwszy od wielu lat po śmierci matki Angelici został w domu i skupił się na swoich dzieciach i pasierbicy, nie mogła posiąść się z radości. Kto wiedział, że to wtedy utworzy się między nimi taka więź? Przez lata go szanowała, traktując niemal jak ojca, ale od kiedy zmarła jego piękna wila, prawie w ogóle go nie widywała. Nie oczekiwała, że, widząc, jak dziewczyna chce się czegoś takiego nauczyć, mężczyzna zadeklaruje dłuższy pobyt w domu. Oświadczył, że dość już ich zaniedbywał i że wraca na stałe do domu, pracując tylko czasem w Mungu i przelotnie przyjmując kogoś w domu. Od dłuższego czasu nie czuła się tak szczęśliwa.
Kiedy uczył ją o anatomii tak starannie, jak ona skupiała się na ariach, ciężko było jej powiedzieć, że było to nieodpowiednie czy odstręczające. Nieraz i nie dwa śmiał się w jej towarzystwie – śmiał! – gdy jako amatorka myliła eliksiry. Musiał zostawiać listy z ingrediencjami wszędzie, gdzie się dało, żeby umiała tyle co teraz.
O gwiazdach stanowczo wiedział więcej niż jej ukochana matka. Musiała mu to przyznać. Nie były dla niego tylko istotami niosącymi spełnienie życzeń.
Mówił tyle cennych słów o swoich pasjach i starał się przekazywać jej tę wiedzę, było to dla niej oczywiste. Pytanie tylko, czy... Czy dla damy takiej jak ona było to w porządku? Od dziecka uczono ją – lekcje szlacheckiej etykiety zazwyczaj w domu Blythe'ów, którzy mieli kontakt z najlepszymi prywatnymi nauczycielami – jak siadać prosto, w jaki sposób przeczesywać ręką włosy i jak mówić, żeby każdy słuchał. Według zasad ustanowionych przez rodzinę Blythe’ów było jej pisane wyjść za lorda. Wątpiła, czy ktokolwiek by ją taką zechciał. Spieszącą z pomocą, życzliwą, nieustępliwą… Liczyła się jej uroda, wrodzone przymioty. Nie ona sama.
Szkoda, że tak miało być
Mijał dzień po dniu, a ona spędzała każdy na wspólnych przechadzkach po ogrodzie. Zaczęła dostrzegać krocie roślin, o których dotąd nie miała najmniejszego pojęcia. Zastanawiała się, czy to faktycznie była chęć nauki, czy może... miłość? Szybko jednak wyrzuciła tę myśl z głowy. Nie słyszała, by ktokolwiek dobrze na tym wyszedł. Ci, którzy pałali miłością, wszak nazbyt często chcieli ją kalać.
Jednak im więcej czasu spędzała z ojczymem, tym więcej wychodziła na zewnątrz. Odbyła swoje pierwsze pamiętne przesłuchanie w operze, otrzymując pierwszą znaczącą pracę. Nie bała się już tak bardzo występów jako solistka, co naturalnie ucieszyło całą rodzinę. W pewnym momencie zaczęła nawet wyjeżdżać czasem do Francji w ramach gościnnych występów. Żywiła nadzieję, że gdyby jej matka dalej żyła, byłaby z niej dumna.
Tak Angelica stała się odważniejsza. Przynajmniej na chwilę.
Zrzucić go chcę
Miała wrażenie, że jej miniaturowy ogród właśnie się rozsypał. Świat czarodziei podzielił się wtedy wyraźnie na stronnictwo anty- i promugolskie. Zbiegało się to również z datą oficjalnego objawienia się na Stonehenge domniemanego „Lorda Voldemorta”. Choć Angelice nie wypadało – jak to damie – interesować się polityką, domyślała się, że pojawienie się tak ważnej osobistości zwiastuje coś poważnego, czyli problemy. Nie była w błędzie – doszło do zmiany ministra, a co za tym podążało, również władzy.
Magiczny świat nie był już tak liberalny jak ród jej matki. Znacznie bardziej zaczęła się liczyć czysta i szlachetna krew. Angelica jednak nie zajmowała się dylematami moralnymi. Wojnę czarodziejów spędziła w końcu prawie całą w szkole, dodatkowo była zajęta bardziej przyziemnymi dla jej wieku sprawami. Po wydarzeniach w Stonehenge, które odbiło się głośnym echem w gazetach, martwiła się raczej właśnie o zmianę polityki. Oznaczało to zmianę frontu, czyli z kim lepiej było się trzymać. Wiedziała, że od tego momentu jest się przeciwko systemowi albo z systemem.
Stanowczo preferowała jednak to drugie, więc nie oponowała przeciwko wszelkim działaniom mającym na celu pozbycie się brudnej krwi z Anglii. Było to korzystniejsze ekonomicznie, politycznie jak i ogólnie. Jeżeli czegoś nauczyła ją rodzina ojca to właśnie tego – tak długo jak nie łamie się zasad dobrych obyczajów, można wziąć, co się należy. Krew Blythe’ów była w młodej dziewczynie zbyt silna, żeby pozwolić jej na stanie się biedną, zdaną na siebie i dobroć obcych rewolucjonistką.
Dlatego też pewnej nocy, gdy zauważyła gdzieś niedopalony fragment listu do brata, była w rozterce. Nie miała wątpliwości, że udostępnia coś komuś, komu nie powinien. Rewolucjonistom, jak lubiła ich zazwyczaj nazywać.
Nie wiedziała jednak, jak postąpić. Powinna to komuś zgłosić, a może mu pomóc? Nie chciała kalać imienia – choć nie biologicznej to własnej – rodziny ani trafić do więzienia za podobne przewinienia. Wydawało jej się to po prostu niegodne. Ród jej brata także o niczym nie wiedział, nie miała zatem kogo spytać o radę…
Dlatego spaliła list na sam popiół. A jej brat niedługo potem zniknął.
Dość już żalu jest
Serce biło jej jak oszalałe, gdy zmierzała na przesłuchanie. Miało być rutynowe, ale i tak się bała. Jeżeli dopadłby ją nagły przypływ szczerości, mogłaby przecież powiedzieć całą prawdę. Prawdę że jej brat zdradził ideę czarodziejów i prawdopodobnie dlatego leżał w teraz w jakimś niewiadomym miejscu.
Nie chciała tego. Ale wtedy, kiedy czytała ten list, nie miała pojęcia, co zrobić. Teraz by wiedziała – nie paliłaby listu, a powiadomiła odpowiednie władze. Zdrajcy wszak nie oszczędzą nikogo, choćby miał kochającą go matkę, córkę, siostrę… rodzinę. Nie patrzą na dobroć, nadzieję czy tęsknotę. Są mordercami.
Po przesłuchaniu widziano ją rozpaczającą nad niemal pewną śmiercią brata zamkniętą w pokoju. Wkrótce potem wyjechała do Francji. Chciała odciąć się od zbędnej przeszłości, choć domyślała się, że nie będzie to takie proste. Obwiniała się, że gdyby wcześniej powiedziała ojczymowi o niefortunnym liście, nic by się nie stało. A jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że jeżeli jej brat uciekłby nawet na sam koniec świata, przeznaczenie i tak by go dopadło…
Dziadkom nie spodobała się jej decyzja, ale też nie protestowali. Rozumieli, że śmierć brata musi być dla niej traumatyczna i datę kolejnych konkurów odroczyli w czasie. Ojczym zdawał się jednak ją rozumieć, w końcu sam namówił ją do zmiany otoczenia. Nie wiedział za to, że zamierzała tam pojechać z powodu innego niż przewidywał. Chciała to zrobić, by na dobre zagłuszyć wyrzuty sumienia.
I straconych lat
Dopiero niedawno Angelique wróciła do Londynu. Anomalie ustały, sytuacja polityczna przynajmniej z punktu widzenia zwykłego przechodnia się uspokoiła. Powietrze pachniało tak samo, ale było w nim jednak coś innego. Jakiś dziwny powiew świeżości, który napawał wiarą.
Blythe zajęła się swoją porzuconą karierą, chociaż osobiście nigdy by jej tak nie nazwała. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że za tą pracą prawdziwie tęskniła. Lubiła śpiewać, dawać swoim głosem namiastkę nadziei ludziom, choć przenigdy by się do tego nie przyznała.
Pamiętała, że gdyby nie skromność i pokora, nigdy nie pokonałaby podczas przesłuchania wiodącej śpiewaczki. A raczej – chciała w to wierzyć. Domyślała się, że wpływ na wynik miała nie tylko jej praca, ale i znajomości ze strony rodziny, która przecież od niepamiętnych czasów pielęgnowała sztukę i wychowywała doskonałych artystów. Angelique chciała zapracować na to uczciwie, ale znów – odcięto jej drogę. Musiała cieszyć się ze złotej klatki, której jej dano.
Cieszyła się jednak, że to już koniec. Że może zacząć od nowa. Że los dał jej szansę się zreflektować.
Wróciła do domu swojego ojczyma i szóstki... czy tego, kto zaginął, powinna wciąż liczyć? Jeżeli nie to piątki braci. Prosto do swojego pokoju – dawnej samotni. Lata zmian ukształtowały ją na dystyngowaną, choć nieco sarkastyczną i marudną damę w stosunku do tych, którzy byli na równi lub poniżej jej pozycji. Jednak do niższych statusem oraz najbliższych nie potrafiła zachować kamiennej twarzy. Kaprysiła, była szczera do bólu i nie bała się czarnego humoru. W najgorszych momentach ta fasada spadała, pokazując obraz kobiety lękliwej i wątpiącej w swoje umiejętności.
Obecnie dwudziestoletniodwuletnia dama sama zadaje sobie pytanie, jak jej bliscy mogą ją znosić. Od dzieciństwa jak to kobieta boi się myszy, choć nie przypomina sobie żadnego związanego z nimi traumatycznego wspomnienia. Do tego miewa wybuchy złości, jest strasznie pedantyczna i chyba codziennie niezadowolona…Więc po prostu ich nie rozumie. Wie jednak jedno – dawno temu oddała im serce.
Czas pożegnać się
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 3 | 0 | |
Zaklęcia i uroki: | 11 | 5 (rożdżka) | |
Czarna magia: | 0 | 0 | |
Magia lecznicza: | 10 | 0 | |
Transmutacja: | 0 | 0 | |
Eliksiry: | 10 | 0 | |
Sprawność: | 2 | Brak | |
Zwinność: | 5 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
Język angielski | II | 0 | |
Język francuski | II | 2 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Anatomia | II | 10 | |
Astronomia | I | 2 | |
Historia Magii | I | 2 | |
Kokieteria | I | 2 | |
Kłamstwo | I | 2 | |
Perswazja | I | 2 | |
Spostrzegawczość | I | 2 | |
Zielarstwo | I | 2 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Savoir-vivre | I | 5 | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Rozpoznawalność (artystka) | II | 0 | |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Muzyka (śpiew operowy) | III | 25 | |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Taniec balowy | I | 0.5 | |
Taniec klasyczny | I | 0.5 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Półwila | - | 5 (+10) | |
Reszta: 12 |
Pustułka zwyczajna
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Ostatnio zmieniony przez Angelique Blythe dnia 01.02.20 18:23, w całości zmieniany 7 razy
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Percival Blake
[15.02.20] Ingrediencje (kwiecień-czerwiec)
[11.08.20] Lipiec-wrzesień
[03.06.21] Październik/grudzień
[09.08.20] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec): +0,5 PB
[23.01.21] Wsiąkiewka (lipiec/wrzesień): + 3 PB
[26.02.20] Wykonywanie zawodu (kwiecień-czerwiec): +50 PD
[09.08.20] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec): +30 PD
[21.10.20] Darmowa zmiana wizerunku
[15.01.21] Rejestracja różdżki
[18.01.21] Aktualizacja postaci
[23.01.21] Wsiąkiewka (lipiec/wrzesień): + 120 PD
[25.01.21] Wykonywanie zawodu (lipiec/wrzesień): +20 PD