Sala odpraw
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Sala odpraw
Jedna z sal konferencyjnych wchłonięta przez Biuro Aurorów i przekształcona na jego potrzeby w salę odpraw. To w tym miejscu dzienna zmiana przekazuje pałeczkę nocnej, a nad wszystkim przeważnie czuwa Głównodowodzący Biura lub ktoś przez niego do tej roli wyznaczony zapoznając wszystkich z najważniejszymi informacjami, odkryciami i rozkazami.
Po wejściu do sali od razu rzuca się w oczy jej najlepiej oświetlona ściana wypełniona ruchomymi zdjęciami najbardziej poszukiwanych w tym momencie twarzy mających przeważnie na sumieniu coś naprawdę okropnego, mapą Anglii z naniesionymi różnego rodzaju znacznikami zwracającymi każdego dnia uwagę na coś innego, notki z informacjami do zapamiętania lub też pozostawionymi po fachu podpowiedziami do spraw dla jednego agenta przez drugiego, wzory formularzy i innymi takimi. Długi konferencyjny stół stojący niegdyś wzdłuż sali przestawiony został w poprzek, tak, że stanowi linię rozdzielająca informacyjną ścianę od rzędów krzeseł ustawionych w jej głębi. Na jego blacie rozsypane są przeważnie różnego rodzaju akta spraw wydawanych podczas odpraw, to tu można również próbować szukać tych zagubionych, wyniesionych z archiwum które dziwnym sposobem same z siebie do niego nie wróciły. Z popielniczek rozstawionych tu i ówdzie przesypuje się nadmiar popiołu. Nie trudno też znaleźć stary kubek z kwitnącą kawą.
Poza czasem odpraw sala służy pracownikom do omawiania między sobą spraw wymagających większej współpracy oraz chowania się w czasie przerw przed biurowym chaosem.
Po wejściu do sali od razu rzuca się w oczy jej najlepiej oświetlona ściana wypełniona ruchomymi zdjęciami najbardziej poszukiwanych w tym momencie twarzy mających przeważnie na sumieniu coś naprawdę okropnego, mapą Anglii z naniesionymi różnego rodzaju znacznikami zwracającymi każdego dnia uwagę na coś innego, notki z informacjami do zapamiętania lub też pozostawionymi po fachu podpowiedziami do spraw dla jednego agenta przez drugiego, wzory formularzy i innymi takimi. Długi konferencyjny stół stojący niegdyś wzdłuż sali przestawiony został w poprzek, tak, że stanowi linię rozdzielająca informacyjną ścianę od rzędów krzeseł ustawionych w jej głębi. Na jego blacie rozsypane są przeważnie różnego rodzaju akta spraw wydawanych podczas odpraw, to tu można również próbować szukać tych zagubionych, wyniesionych z archiwum które dziwnym sposobem same z siebie do niego nie wróciły. Z popielniczek rozstawionych tu i ówdzie przesypuje się nadmiar popiołu. Nie trudno też znaleźć stary kubek z kwitnącą kawą.
Poza czasem odpraw sala służy pracownikom do omawiania między sobą spraw wymagających większej współpracy oraz chowania się w czasie przerw przed biurowym chaosem.
|27 I
W biurze panowało lekkie zamieszanie, lecz nikogo to specjalnie nie dziwiło. Zarządzona i zaplanowana przed kilkoma tygodniami reorganizacja biura przez nowego Głównodowodzącego weszła dziś w życie. Brzmiało poważnie, lecz w praktyce związane było z roszadą kilku pomieszczeń, zmianą ich obecnego przeznaczenia. Anthony nie miał pojęcia na ile było w tym faktycznej chęci wprowadzenia udogodnień czy rozwiązania kilku problemów, a ile zasłony dymnej wiedział jedynie sam Kieran. Nie wnikał. Nie interesowało go to. I tak ostatnio jak pijak ognistej łapał się pracy poza biurową przestrzenią, poza pokojem przesłuchań byle tylko nie musieć patrzeć jak całe Ministerstwo gnije od wewnątrz i znosić obecności starego Rinehearta. Nigdy wcześniej nie czuł się w Departamencie Przestrzegania Prawa jak intruz bardziej niż właśnie teraz.
Trzymając oburącz pudło akt łokciem otworzył drzwi do sali odpraw do wnętrza której wślizgnął się korzystając z triku podtrzymania ciężkiego, dążącego do samo-zamknięcia się skrzydła butem.
- To będzie ostatnia. Hopkirk powiedział, że skończy już z resztą - zawiadomił stawiając tekturowe pudło pełne dokumentów, które mieli zabezpieczyć. Przez resztę miał na myśli oczywiście te nieistotne, które po prostu przenosili do nowego pomieszczenia mającego pełnić rolę nowego archiwum. Ciężkie drzwi kliknęły zaraz odcinając ich od szumu korytarza. Spojrzeniem zmierzył to ile tych dokumentów się uzbierało - Będziemy na niego czekali by zabrać się z tym na raz gdzieś na obrzeża, a potem weźmiemy to na raty do nas? - miał na myśli Starą Chatę lub Oazę. Sam nie był pewien w którym miejscu dokumentacja powinna się znaleźć. Nie wiedział też czy Rineheart zakładał wykorzystanie swojego zaufanego przyjaciela lub też kilku z nich do pomocy czy też mieli od tego momentu działać już sami - Co do samego punktu... Pomijając na chwilę lokalizację - Myślałeś o tym jak ją obsadzimy? Ja sam mógłbym tam co kilka dni zaglądać, zabezpieczać i wynosić to co się nazbiera, może kilka godzin co jakiś czas poczuwać, lecz nic więcej - nie miał na to czasu i o ile rozumiał ideę tego, że to miało być może w przyszłości pomóc kogoś usadzić to jednak uważał, że więcej może zrobić już teraz korzystając z innych swoich umiejętności niż wypełnianie zeznań składanych przez ofiary - Zamieszać w to kogoś od nas lub przeszkolić jakichś sojuszników... - bąkną zrodzoną, nieprecyzyjną jeszcze myślą spoglądając na Kierana przed którym bardzo starał się zachowywać neutralnie, skupiając się mimo wszystko tylko i wyłącznie na powierzonym przez gwardzistkę zadaniu. Nie było to takie proste. Sztywne, pełne napięcia kanciaste ruchy młodszego aurora choć były dla niego czymś charakterystycznym tak dziś zdawały się przybrać na wyrazistości. Z oczu jednak nie ziała wzgarda czy jawna niechęć, a słowa pobrzmiewały chłodną formalnością. Był z siebie prawie dumny. [bylobrzydkobedzieladnie]
W biurze panowało lekkie zamieszanie, lecz nikogo to specjalnie nie dziwiło. Zarządzona i zaplanowana przed kilkoma tygodniami reorganizacja biura przez nowego Głównodowodzącego weszła dziś w życie. Brzmiało poważnie, lecz w praktyce związane było z roszadą kilku pomieszczeń, zmianą ich obecnego przeznaczenia. Anthony nie miał pojęcia na ile było w tym faktycznej chęci wprowadzenia udogodnień czy rozwiązania kilku problemów, a ile zasłony dymnej wiedział jedynie sam Kieran. Nie wnikał. Nie interesowało go to. I tak ostatnio jak pijak ognistej łapał się pracy poza biurową przestrzenią, poza pokojem przesłuchań byle tylko nie musieć patrzeć jak całe Ministerstwo gnije od wewnątrz i znosić obecności starego Rinehearta. Nigdy wcześniej nie czuł się w Departamencie Przestrzegania Prawa jak intruz bardziej niż właśnie teraz.
Trzymając oburącz pudło akt łokciem otworzył drzwi do sali odpraw do wnętrza której wślizgnął się korzystając z triku podtrzymania ciężkiego, dążącego do samo-zamknięcia się skrzydła butem.
- To będzie ostatnia. Hopkirk powiedział, że skończy już z resztą - zawiadomił stawiając tekturowe pudło pełne dokumentów, które mieli zabezpieczyć. Przez resztę miał na myśli oczywiście te nieistotne, które po prostu przenosili do nowego pomieszczenia mającego pełnić rolę nowego archiwum. Ciężkie drzwi kliknęły zaraz odcinając ich od szumu korytarza. Spojrzeniem zmierzył to ile tych dokumentów się uzbierało - Będziemy na niego czekali by zabrać się z tym na raz gdzieś na obrzeża, a potem weźmiemy to na raty do nas? - miał na myśli Starą Chatę lub Oazę. Sam nie był pewien w którym miejscu dokumentacja powinna się znaleźć. Nie wiedział też czy Rineheart zakładał wykorzystanie swojego zaufanego przyjaciela lub też kilku z nich do pomocy czy też mieli od tego momentu działać już sami - Co do samego punktu... Pomijając na chwilę lokalizację - Myślałeś o tym jak ją obsadzimy? Ja sam mógłbym tam co kilka dni zaglądać, zabezpieczać i wynosić to co się nazbiera, może kilka godzin co jakiś czas poczuwać, lecz nic więcej - nie miał na to czasu i o ile rozumiał ideę tego, że to miało być może w przyszłości pomóc kogoś usadzić to jednak uważał, że więcej może zrobić już teraz korzystając z innych swoich umiejętności niż wypełnianie zeznań składanych przez ofiary - Zamieszać w to kogoś od nas lub przeszkolić jakichś sojuszników... - bąkną zrodzoną, nieprecyzyjną jeszcze myślą spoglądając na Kierana przed którym bardzo starał się zachowywać neutralnie, skupiając się mimo wszystko tylko i wyłącznie na powierzonym przez gwardzistkę zadaniu. Nie było to takie proste. Sztywne, pełne napięcia kanciaste ruchy młodszego aurora choć były dla niego czymś charakterystycznym tak dziś zdawały się przybrać na wyrazistości. Z oczu jednak nie ziała wzgarda czy jawna niechęć, a słowa pobrzmiewały chłodną formalnością. Był z siebie prawie dumny. [bylobrzydkobedzieladnie]
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 14.11.19 20:07, w całości zmieniany 1 raz
Nie zyskał sobie przychylnych spojrzeń, kiedy już kilka dni po przejęciu stanowiska podjął decyzję o przeprowadzeniu gruntownych porządków w archiwum i magazynie dowodów, a także przy okazji zaczął usprawniać co niektóre procedury. Dobro Zakonu w tych trudnych czasach było nadrzędne, mimo to Rineheart robił wszystko, aby zarazem nie godzić w interesy Biura Aurorów, nad którym zaczął sprawować pieczę. Wiedział, że jego wybory i działania mogą pociągnąć na dno cały ten organ, w końcu Malfoy nieustannie szukał sposobności ku temu, aby raz na zawsze pozbyć się wszystkich aurorów. Kilkukrotnie podnosił kwestię zamknięcia Biura, lecz za każdym razem na drodze stawał mu Wizengamot. Znajdował się w trudnym położeniu i nie było mu łatwo przyzwyczaić się do bycia na świecznik, pod wiecznie czujnymi spojrzeniami. Dyplomacja go brzydziła, zwłaszcza ciągłe negocjacje o odpowiednią wielkość dotacji na działalność Biura z ministerialnego budżetu. Żeby szlag trafił tych skurwieli na wysokich stołkach.
Przeglądał jeszcze jeden z kartonów w sali odpraw, kiedy do środka wszedł Skamander. Dopiero dziś udało im się zamienić ze sobą kilka zdań od czasu ostatniego spotkania Zakonu Feniksa. Obaj chyba z początku nie dowierzali w to, że to właśnie ich Tonks skazała na ścisłą współpracę w celu stworzenia nieoficjalnej jednostki do zbierania zgłoszeń. W tym momencie, gdy zdołali już zebrać wszystkie istotne dokumenty, nie mogli uciec od rozmowy, ostatecznie musieli ustalić niektóre sprawy i żadnemu z nich nie było to na rękę. Nie dało się cofnąć słów, które między nimi padły. Kieran wciąż pamiętał prowokację, która wypadła z ust Skamandera. Masz okazję naprawić jej błąd. Czy tego właśnie chciał? Gdyby podważył zdanie Bones po jej śmierci, to wciąż byłby znak nielojalności, a nawet jeszcze bardziej wyrazisty, kiedy jego poprzedniczka nie mogła już bronić swojej decyzji. Choć Anthony potrafił z niebywałą łatwością doprowadzać go do szału, to jednak nie sposób było mu odmówić kompetencji. Znał się na swojej robocie, znakomicie radził sobie w terenie, jednak przebieg szczytu… Cholera, ile razy będzie jeszcze do tego wracać?! Czasu nie cofną, tak naprawdę śmierć ponieśli tam przede wszystkim ci, co na marny koniec zasłużyli.
– Z Hopkirkiem przeniesiemy wszystko do mojego mieszkania, potem już sami zabierzemy je do nas – odparł ze spokojem, bo tę sprawę zdołał rozważyć już zawczasu. To inna kwestia wciąż pozostawała najbardziej kłopotliwa, a mianowicie ustalenie miejsca, gdzie ktoś zaufany mógłby w razie czego zbierać zgłoszenia o czarnomagicznych incydentach od ludzi. Londyn nie był bezpieczny, ale ulokowanie takiego miejsca gdzieś z dala też było nieracjonalne. A ludzi do działania wcale im nie brakowało. – Myślałem o zaangażowaniu do tego Leacha – zdradził swój pomysł bez wahania. – Zna się na prawie, więc w razie czego będzie umiał obejść wszelkie kruczki prawne – to było wystarczające uzasadnienie dla tej kandydatury. – Jest jeszcze Sprout, który dobrze wie co i jak. Skontaktuję się z nimi i przekażę dalsze instrukcje.
Chcieli działać, wreszcie coś zmienić, więc mieli ku temu okazję. To Kieran ich wprowadził, dlatego nie zamierzał zwlekać z zaangażowaniem ich w działania organizacji. Nadeszła ku temu odpowiednia chwila. Mimo to czekał jeszcze na opinię Skamandera, spodziewając się nawet ostrej krytyki. Napięcie między nimi było zbyt mocno wyczuwalne, kiedy obaj ewidentnie próbowali na siebie nie patrzeć.
Przeglądał jeszcze jeden z kartonów w sali odpraw, kiedy do środka wszedł Skamander. Dopiero dziś udało im się zamienić ze sobą kilka zdań od czasu ostatniego spotkania Zakonu Feniksa. Obaj chyba z początku nie dowierzali w to, że to właśnie ich Tonks skazała na ścisłą współpracę w celu stworzenia nieoficjalnej jednostki do zbierania zgłoszeń. W tym momencie, gdy zdołali już zebrać wszystkie istotne dokumenty, nie mogli uciec od rozmowy, ostatecznie musieli ustalić niektóre sprawy i żadnemu z nich nie było to na rękę. Nie dało się cofnąć słów, które między nimi padły. Kieran wciąż pamiętał prowokację, która wypadła z ust Skamandera. Masz okazję naprawić jej błąd. Czy tego właśnie chciał? Gdyby podważył zdanie Bones po jej śmierci, to wciąż byłby znak nielojalności, a nawet jeszcze bardziej wyrazisty, kiedy jego poprzedniczka nie mogła już bronić swojej decyzji. Choć Anthony potrafił z niebywałą łatwością doprowadzać go do szału, to jednak nie sposób było mu odmówić kompetencji. Znał się na swojej robocie, znakomicie radził sobie w terenie, jednak przebieg szczytu… Cholera, ile razy będzie jeszcze do tego wracać?! Czasu nie cofną, tak naprawdę śmierć ponieśli tam przede wszystkim ci, co na marny koniec zasłużyli.
– Z Hopkirkiem przeniesiemy wszystko do mojego mieszkania, potem już sami zabierzemy je do nas – odparł ze spokojem, bo tę sprawę zdołał rozważyć już zawczasu. To inna kwestia wciąż pozostawała najbardziej kłopotliwa, a mianowicie ustalenie miejsca, gdzie ktoś zaufany mógłby w razie czego zbierać zgłoszenia o czarnomagicznych incydentach od ludzi. Londyn nie był bezpieczny, ale ulokowanie takiego miejsca gdzieś z dala też było nieracjonalne. A ludzi do działania wcale im nie brakowało. – Myślałem o zaangażowaniu do tego Leacha – zdradził swój pomysł bez wahania. – Zna się na prawie, więc w razie czego będzie umiał obejść wszelkie kruczki prawne – to było wystarczające uzasadnienie dla tej kandydatury. – Jest jeszcze Sprout, który dobrze wie co i jak. Skontaktuję się z nimi i przekażę dalsze instrukcje.
Chcieli działać, wreszcie coś zmienić, więc mieli ku temu okazję. To Kieran ich wprowadził, dlatego nie zamierzał zwlekać z zaangażowaniem ich w działania organizacji. Nadeszła ku temu odpowiednia chwila. Mimo to czekał jeszcze na opinię Skamandera, spodziewając się nawet ostrej krytyki. Napięcie między nimi było zbyt mocno wyczuwalne, kiedy obaj ewidentnie próbowali na siebie nie patrzeć.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie pierwszy raz działał na przekór lub pomimo. Dzisiejszy dzień był właśnie jednym z tej kategorii. Wznosił się ponad osobiste niechęci skupiając się na zadaniu, które choć należało do prostych to jednak wymagało ustalenia pewnych rzeczy, rozmowy. Zainicjował więc początek dyskusji zaraz po tym, jak z kliknięciem domkną drzwi sali odpraw izolując w jej ścianach siebie, jak i Kierana. Skinięciem głowy zakomunikował mu przyjęcie do wiadomości informacji o tym w jaki sposób mieli transportować dalej wybrane dokumenty. Na dłużej zawiesił uważne spojrzenie zielonych oczu kiedy to słuchał o pomyśle wplątania w całą sprawę zaufanych, starszych aurorów będących przyjaciółmi Rinehearta i Skamander nie widział w tym kompletnie nic złego. W taki właśnie sposób powinni wykorzystywać potencjał tych którzy chcieli coś robić, zaufanych jednostek do zdjęcia ze swoich barków obowiązków niezwiązanymi z walką na linii frontu. Nie mógł jednak jednocześnie nie dostrzec wylewu hipokryzji starszego aurora, który niecały miesiąc temu zniechęcał i gasił zapał Zakonników chcących wyjść przed szereg wykrzykując hasła o niebezpieczeństwie, kiedy to dziś samemu wysuwał przed ten sam szereg własnych przyjaciół. Uśmiechną się cierpko.
- W porządku. Mamy więc ludzi - skwitował krótko bo to było najistotniejsze - Myślałem od dłuższego czasu nad miejscem. Skłaniałbym się do wynajęcia jakiegoś mieszkania lub lokalu w nieco dalszych od centrum dzielnicach Londynu, który funkcjonowałby może pod pretekstem jakiegoś rodzaju poradni, być może prawnej być może innej - byle pozornie wtopiła się w wiele innych podobnie funkcjonujących w mieście. Wykluczałbym pustostany - nagłe przejawy ruchu w opuszczonej okolicy przyciągnęły by uwagę nie mówiąc o tym, że takie miejsca same z siebie przyciągają również awanturników. Nie jestem przekonany również do zorganizowania punktu poza Londynem bo to tu własnie znajduje się centrum wydarzeń, jest i będzie najwięcej poszkodowanych - podsumował swoją myśl uważając, że mimo wszystko najrozsądniej będzie wznieść działalność na teoretycznym podwórku wroga. Pod latarnią najciemniej - tak to widział - Pierwsze wzmianki o funkcjonowaniu punktu zgłoszeniowego można byłby rozpuścić wśród zaufanych pracowników Munga bo to tam najczęściej w pierwszej kolejności trafiają ofiary, zbierają się rodziny ofiar chcące lecz nie koniecznie mogące ubiegać się o sprawiedliwość. Część interesantów możemy przekierowywać bezpośrednio z Biura jeżeli sprawa okaże się być jedną z tych śliskich. Można byłoby wykorzystać i proroka jednak wydaje mi się, że to dopiero w chwili w którym to wszystko nabierze faktycznych kształtów - na chwilę obecną byli za mało zorganizowani i prawdopodobnie ugięliby się pod ilością zgłoszeń. To nie mogło wyglądać w ten sposób. Jeżeli ta machina miała działać należało po kolei wprawić w ruch każdą korbkę. Tak przynajmniej uważał. Siadł na blacie stołu, sięgnął po skrywaną w wewnętrznej kieszeni szaty papierośnicę, wyciągnął z niej magicznego papierosa, a następnie odpalił go potarciem kciuka.
- W porządku. Mamy więc ludzi - skwitował krótko bo to było najistotniejsze - Myślałem od dłuższego czasu nad miejscem. Skłaniałbym się do wynajęcia jakiegoś mieszkania lub lokalu w nieco dalszych od centrum dzielnicach Londynu, który funkcjonowałby może pod pretekstem jakiegoś rodzaju poradni, być może prawnej być może innej - byle pozornie wtopiła się w wiele innych podobnie funkcjonujących w mieście. Wykluczałbym pustostany - nagłe przejawy ruchu w opuszczonej okolicy przyciągnęły by uwagę nie mówiąc o tym, że takie miejsca same z siebie przyciągają również awanturników. Nie jestem przekonany również do zorganizowania punktu poza Londynem bo to tu własnie znajduje się centrum wydarzeń, jest i będzie najwięcej poszkodowanych - podsumował swoją myśl uważając, że mimo wszystko najrozsądniej będzie wznieść działalność na teoretycznym podwórku wroga. Pod latarnią najciemniej - tak to widział - Pierwsze wzmianki o funkcjonowaniu punktu zgłoszeniowego można byłby rozpuścić wśród zaufanych pracowników Munga bo to tam najczęściej w pierwszej kolejności trafiają ofiary, zbierają się rodziny ofiar chcące lecz nie koniecznie mogące ubiegać się o sprawiedliwość. Część interesantów możemy przekierowywać bezpośrednio z Biura jeżeli sprawa okaże się być jedną z tych śliskich. Można byłoby wykorzystać i proroka jednak wydaje mi się, że to dopiero w chwili w którym to wszystko nabierze faktycznych kształtów - na chwilę obecną byli za mało zorganizowani i prawdopodobnie ugięliby się pod ilością zgłoszeń. To nie mogło wyglądać w ten sposób. Jeżeli ta machina miała działać należało po kolei wprawić w ruch każdą korbkę. Tak przynajmniej uważał. Siadł na blacie stołu, sięgnął po skrywaną w wewnętrznej kieszeni szaty papierośnicę, wyciągnął z niej magicznego papierosa, a następnie odpalił go potarciem kciuka.
Find your wings
Ostatnie spotkanie Zakonu wydawało mu się chaotyczne, ale czy którekolwiek takie nie było? Zbyt wiele emocji pomiędzy poszczególnymi członkami organizacji narosło, było też zbyt wiele niesprecyzowanych kwestii, obaw. Padło kilka pomysłów na działanie, ale czy rzeczywiście wszystkie ruszą pełną parą? Wydawało mu się, że niektórzy potrzebowali surowych rozkazów, które nie pozwoliłyby na podniesienie jakichkolwiek wątpliwości. Sam właściwie potrzebował takiego przewodnictwa przez wiele lat swojej aurorskiej kariery, aby nie stać się rozpuszczonym jak dziadowski bicz. A teraz sam miał prowadzić całe Biuro Aurorów i nie wszyscy byli z tego powodu zachwyceni, ale przynajmniej nie wychodzili ze swoimi protestami otwarcie i głośno. Na razie godzenie organizacji pracy wszystkich aurorów i zakonowych obowiązków nie było aż tak trudne. Musiał napisać listy do odpowiednich ludzi, dać znać sojusznikom, że są potrzebni i mają już szansę udowodnić swoją przydatność, jaką wcześniej deklarowali.
– Zgadzam się, musimy znaleźć jakieś miejsce w Londynie. Ścisłe centrum i dzielnica portowa odpadają – to była oczywista konkluzja, ale musiał pewne myśli zwerbalizować i jeszcze się namyślić co do tego, jakiego miejsca tak naprawdę potrzebują. Opuszczone budynki odpadały, bo Anthony rozsądnie już stwierdził, że nagłe poruszenie w takich mogłoby ściągnąć niepotrzebną uwagę. Najlepiej byłoby ulokować punkt informacyjny w lokalu już funkcjonującym, ale niekoniecznie tłumnym. Choć może właśnie tłum byłby najlepszą osłoną przed czujnym okiem wroga?
– Nie jestem do końca przekonany co do Proroka – natychmiast podzielił się swoją największą wątpliwością, myślami powracając do pomysłów, które padły również na spotkaniu odnośnie wykorzystania na korzyść Zakonu zdelegalizowanej gazety. – Mimo wszystko gazeta może trafić w niepowołane ręce. Nawet jeśli nie podamy niczego wprost, a jedynie zechcemy przekazać poszlaki, te i tak mogą zostać prędzej czy później zrozumiane przez wroga, bo mimo wszystko nie stajemy przeciwko idiotom. Z drugiej strony musimy wyjść do ludzi i dać znać, że mogą szukać pomocy – zmarszczył bardziej brwi, zdradzając tym samym zapadnięcie w chwilową konsternację. – Można rozpuścić wici w zaufanych miejscach, choć może na początku rzeczywiście lepiej się ograniczyć do Munga. Na pewno w Ambasadzie można zostawić kilka informacji odnośnie tego, do kogo można się zgłaszać po pomoc – nie bez powodu wspomniał o tym lokalu, w końcu nie było łatwo dostać się do środka, a fakt istnienia tego miejsca nie był powszechnie znany. – Wydaje mi się, że Ostatnia stacja może być nawet odpowiednim miejscem do stworzenia naszego punktu informacyjnego. Gdybyśmy porządnie zabezpieczyli jedno z pomieszczeń na zapleczu, to nie będzie wzbudzało żadnych podejrzeń. To dość liberalny lokal, Zakon zdołał tam nawet naprawić anomalie, a właścicielami są czarodzieje półkrwi, więc jeśli wybadamy ich najpierw, może zechcą się zaangażować – to była tylko propozycja, pierwsza jaka wpadła mu do głowy. Czekał na opinię Skamandera z całkowitym spokojem, spojrzenie wciąż kierując na nagromadzone do przeniesienia akta.
– Zgadzam się, musimy znaleźć jakieś miejsce w Londynie. Ścisłe centrum i dzielnica portowa odpadają – to była oczywista konkluzja, ale musiał pewne myśli zwerbalizować i jeszcze się namyślić co do tego, jakiego miejsca tak naprawdę potrzebują. Opuszczone budynki odpadały, bo Anthony rozsądnie już stwierdził, że nagłe poruszenie w takich mogłoby ściągnąć niepotrzebną uwagę. Najlepiej byłoby ulokować punkt informacyjny w lokalu już funkcjonującym, ale niekoniecznie tłumnym. Choć może właśnie tłum byłby najlepszą osłoną przed czujnym okiem wroga?
– Nie jestem do końca przekonany co do Proroka – natychmiast podzielił się swoją największą wątpliwością, myślami powracając do pomysłów, które padły również na spotkaniu odnośnie wykorzystania na korzyść Zakonu zdelegalizowanej gazety. – Mimo wszystko gazeta może trafić w niepowołane ręce. Nawet jeśli nie podamy niczego wprost, a jedynie zechcemy przekazać poszlaki, te i tak mogą zostać prędzej czy później zrozumiane przez wroga, bo mimo wszystko nie stajemy przeciwko idiotom. Z drugiej strony musimy wyjść do ludzi i dać znać, że mogą szukać pomocy – zmarszczył bardziej brwi, zdradzając tym samym zapadnięcie w chwilową konsternację. – Można rozpuścić wici w zaufanych miejscach, choć może na początku rzeczywiście lepiej się ograniczyć do Munga. Na pewno w Ambasadzie można zostawić kilka informacji odnośnie tego, do kogo można się zgłaszać po pomoc – nie bez powodu wspomniał o tym lokalu, w końcu nie było łatwo dostać się do środka, a fakt istnienia tego miejsca nie był powszechnie znany. – Wydaje mi się, że Ostatnia stacja może być nawet odpowiednim miejscem do stworzenia naszego punktu informacyjnego. Gdybyśmy porządnie zabezpieczyli jedno z pomieszczeń na zapleczu, to nie będzie wzbudzało żadnych podejrzeń. To dość liberalny lokal, Zakon zdołał tam nawet naprawić anomalie, a właścicielami są czarodzieje półkrwi, więc jeśli wybadamy ich najpierw, może zechcą się zaangażować – to była tylko propozycja, pierwsza jaka wpadła mu do głowy. Czekał na opinię Skamandera z całkowitym spokojem, spojrzenie wciąż kierując na nagromadzone do przeniesienia akta.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Okolice Borough of Bexley się nadadzą. To spokojniejsza od Pokątnej dzielnica, a jednak nie mniej popularna. Dobrze się też ludziom kojarzy - to tam przenosiły się mniejsi przedsiębiorcy właśnie z Pokątnej w poszukiwaniu tańszych czynszów lub właśnie bezpieczeństwa. Dzielnica nie znajdowała się również daleko od centrum, panował na niej również ruch w którym łatwiej było zniknąć. Zdaniem Thonego nadawała się idealnie. Przynajmniej na początek - Zrobię rozeznanie w kwestii najmu. Skontaktuję się z tobą gdy ustalę konkretny adres - Zadecydował uznając sprawę już za zamkniętą. Przetarta końcówka magicznego papierosa zaiskrzyła się żarem. Auror zaciągnął się tytoniowym dymem, a chwilę później rozchylił spierzchnięte wargi uwalniając dymny obłoczek. Powstrzymał się od wywracania oczami lub puszczania szyderczych uśmieszków bo tak też chciał zareagować kiedy do jego uszu dobiegły obawy Kierana o to, że gazeta mogłaby wpaść w niepowołane ręce.
- No tak, bo każdy pracownik Munga jest przeciwnikiem Voldemorta, a dyrektor Munga, szanowny Lowe, wcale nie jest zagorzałym zwolennikiem czystej krwi i tam rozpuszczone wici wcale za szybko nie trafią do wroga... - ściągnął brwi, nie szczędził ironii. Skrzyżował spojrzenie z Kieranem w którym wcale nie krył politowania. Odsuną również od ust papierosa czując, że robi mu się mdło od samego słuchania takich rozważań, problemów, dywagowania nad równie oczywistym i nieuniknionym ryzykiem - Rineheart, ta wojna z miesiąca na miesiąc przybiera bardziej otwarty charakter i tu nie ma miejsca na nadmierne kombinatorstwo i zastanawianie się na zapas nad tym kiedy nas rozgryzą - w ogóle, ci źli, mieli jeszcze co rozgryzać...? - Priorytetem muszą być ludzie oraz informacje do których w tym czasie dojdziemy. Jeżeli to runie, a jak zauważyłeś prędzej czy później runie, to wtedy zacznie się od nowa - w nowym miejscu - Lepiej krótko, a móc dojść do dużej puli osób niż długo i do wybiórczego, ograniczonego grona - i tak do skutku, do końca wojny, tego chaosu - Poza tym - nie słuchasz mnie. O proroku wspomniałem w kontekście przyszłości. Obecnie to nie wyjdzie bo się dopiero organizujemy, nie mamy nawet lokalu - nie dźwignęlibyśmy obłożenia zgłoszeń które byśmy na siebie ściągnęli pomijając fakt iż nie posiadamy żadnego bezpośredniego kontaktu z redaktorem. W momencie kiedy te przeszkody znikną głupotą byłoby nie wykorzystanie takiego medium. Na chwilę obecną jednak będzie musiało wystarczyć słowo puszczone w obieg w mungu i innych bezpiecznych miejscach oraz przekierowywanie potencjalnych petentów bezpośrednio z biura - podsumował i było w tym coś więcej niż sugestia czy propozycja. Wszystko co mówił brzmiało bardziej jak podjęta już decyzja, przyklepany plan.
- Co do Ostatniej Stacji - brzmi jak jedno z miejsc które moglibyśmy wykorzystać do poszerzenia działalności w niedalekiej przyszłości lub uwicia awaryjnego gniazda - zauważył myśląc sobie o tym, że grzechem byłoby nie zainteresować się miejscem, które mogłoby mieć istotne strategiczne znaczenie - Chcesz wybadać właścicieli czy wolałbyś bym ja to zrobił? - spytał wprost
- No tak, bo każdy pracownik Munga jest przeciwnikiem Voldemorta, a dyrektor Munga, szanowny Lowe, wcale nie jest zagorzałym zwolennikiem czystej krwi i tam rozpuszczone wici wcale za szybko nie trafią do wroga... - ściągnął brwi, nie szczędził ironii. Skrzyżował spojrzenie z Kieranem w którym wcale nie krył politowania. Odsuną również od ust papierosa czując, że robi mu się mdło od samego słuchania takich rozważań, problemów, dywagowania nad równie oczywistym i nieuniknionym ryzykiem - Rineheart, ta wojna z miesiąca na miesiąc przybiera bardziej otwarty charakter i tu nie ma miejsca na nadmierne kombinatorstwo i zastanawianie się na zapas nad tym kiedy nas rozgryzą - w ogóle, ci źli, mieli jeszcze co rozgryzać...? - Priorytetem muszą być ludzie oraz informacje do których w tym czasie dojdziemy. Jeżeli to runie, a jak zauważyłeś prędzej czy później runie, to wtedy zacznie się od nowa - w nowym miejscu - Lepiej krótko, a móc dojść do dużej puli osób niż długo i do wybiórczego, ograniczonego grona - i tak do skutku, do końca wojny, tego chaosu - Poza tym - nie słuchasz mnie. O proroku wspomniałem w kontekście przyszłości. Obecnie to nie wyjdzie bo się dopiero organizujemy, nie mamy nawet lokalu - nie dźwignęlibyśmy obłożenia zgłoszeń które byśmy na siebie ściągnęli pomijając fakt iż nie posiadamy żadnego bezpośredniego kontaktu z redaktorem. W momencie kiedy te przeszkody znikną głupotą byłoby nie wykorzystanie takiego medium. Na chwilę obecną jednak będzie musiało wystarczyć słowo puszczone w obieg w mungu i innych bezpiecznych miejscach oraz przekierowywanie potencjalnych petentów bezpośrednio z biura - podsumował i było w tym coś więcej niż sugestia czy propozycja. Wszystko co mówił brzmiało bardziej jak podjęta już decyzja, przyklepany plan.
- Co do Ostatniej Stacji - brzmi jak jedno z miejsc które moglibyśmy wykorzystać do poszerzenia działalności w niedalekiej przyszłości lub uwicia awaryjnego gniazda - zauważył myśląc sobie o tym, że grzechem byłoby nie zainteresować się miejscem, które mogłoby mieć istotne strategiczne znaczenie - Chcesz wybadać właścicieli czy wolałbyś bym ja to zrobił? - spytał wprost
Find your wings
Odpowiedział krótkim skinięciem głowy na jego propozycję, choć zastanowiła go właśnie cena kosztów najmu. To nie powinien być problem, jednak środki, jakie posiadał Zakon, nie były studnią bez dna, choć sięganie do kieszeni oddanych sprawie szlachciców ostatecznie jakimś rozwiązaniem było. Ale podobne rozważania urwał, gdy do jego uszu dotarły kolejne słowa.
Naprawdę nie mógł sobie choć raz darować tych uszczypliwości? Rineheart robił wszystko, aby nie wtrącać ze swojej strony niepotrzebnych uwag, które mogłyby trącić natarczywością czy niechęcią, lecz drugi czarodziej nie zamierzał odwdzięczyć mu się podobną uprzejmością. Przeciwnie, musiał dobitnie udowadniać, że w jego rozumowaniu jest więcej słuszności. Gumochłon parszywy. Najpierw sam zaproponował kooperację z zaufanymi uzdrowicielami, potem rzucał cynicznymi komentarzami.
– W Mungu mamy swoich ludzi, sprawdzonych i zaufanych – przypomniał mu w miarę spokojnie, choć z każdym kolejnym zdaniem Skamandera coraz trudniej było mu czerpać z pokładów cierpliwości, które też miały swoje granice. Lekceważące podejście młodszego aurora niezmiernie go irytowało, ale już przed tą rozmową Kieran obiecał sobie, że nie da się sprowokować wrodzonej krnąbrności dawnego podopiecznego. Nigdy nie potrafili się dogadać, ale osobiste niesnaski powinni odsunąć na bok. Razem mieli zorganizować ten punkt informacyjny, nie tyle dla dobra Zakonu Feniksa, co dla potencjalnych ofiar zbrodniczego reżimu. – To im powinniśmy pozostawić decyzję o tym, którzy uzdrowiciele mogą znać szczegóły odnośnie udzielania pomocy ofiarom wojny. Niech sami stworzą odpowiednią siatkę informacyjną wewnątrz szpitalnej struktury – stwierdził bez emocji, na myśli mając Farleya, lorda Prewetta, Leighton. Nie sądził zresztą, aby mieli z tym dużo pracy, przeciwnie, obeznani z atmosferą panującą na poszczególnych oddziałach z pewnością sobie poradzą bez większych trudności.
– Jest za to miejsce na wyważenie ryzyka już teraz – odparł kategorycznie, obrzucając blondyna ostrym spojrzeniem. – A w przyszłości również napotkamy na takie sam problemy, skupmy się zatem na obecnych dylematach. Kwestię ulokowania punktu mamy połowicznie ustaloną, sprawę jego obsadzenia ludźmi również, informowanie osób z Munga rozstrzygnęliśmy – wymieniał spokojnie, czyniąc podsumowanie, nie zamierzając spierać się ze Skamanderem na każdym kroku, bo myślał jak najbardziej trzeźwo. – Sprawą przyjmowania zgłoszeń w samym biurze zajmę się bez problemu – zakomunikował pewny swego, dzięki zajmowanemu stanowisku było o to łatwo. – Obsadzę dyżury na kilka miesięcy do przodu, kontakt z osobami zgłaszającymi będą mieli najbardziej zaufani ludzie, oddani sprawie. Będzie miał wgląd do grafiku, w razie czego wprowadzimy poprawki.
Kilka nazwisk przemknęło mu po głowie, jednak nie zamierzał zabierać Anthony’emu możliwości partycypowania i w tym elemencie planowania ich działalności. Mimo wszystko musieli ze sobą współpracować.
– Zajmę się Ostatnią stacją, ty na razie skup się na przeszukaniu naszych możliwości najmu w Borough of Bexley. W międzyczasie poinformuję naszych ludzi z Munga o planach odnośnie udzielania informacji zagrożonym pacjentom. Choć sami nie znamy jeszcze szczegółów, to mogą już sprawdzać, komu można zaufać.
Naprawdę nie mógł sobie choć raz darować tych uszczypliwości? Rineheart robił wszystko, aby nie wtrącać ze swojej strony niepotrzebnych uwag, które mogłyby trącić natarczywością czy niechęcią, lecz drugi czarodziej nie zamierzał odwdzięczyć mu się podobną uprzejmością. Przeciwnie, musiał dobitnie udowadniać, że w jego rozumowaniu jest więcej słuszności. Gumochłon parszywy. Najpierw sam zaproponował kooperację z zaufanymi uzdrowicielami, potem rzucał cynicznymi komentarzami.
– W Mungu mamy swoich ludzi, sprawdzonych i zaufanych – przypomniał mu w miarę spokojnie, choć z każdym kolejnym zdaniem Skamandera coraz trudniej było mu czerpać z pokładów cierpliwości, które też miały swoje granice. Lekceważące podejście młodszego aurora niezmiernie go irytowało, ale już przed tą rozmową Kieran obiecał sobie, że nie da się sprowokować wrodzonej krnąbrności dawnego podopiecznego. Nigdy nie potrafili się dogadać, ale osobiste niesnaski powinni odsunąć na bok. Razem mieli zorganizować ten punkt informacyjny, nie tyle dla dobra Zakonu Feniksa, co dla potencjalnych ofiar zbrodniczego reżimu. – To im powinniśmy pozostawić decyzję o tym, którzy uzdrowiciele mogą znać szczegóły odnośnie udzielania pomocy ofiarom wojny. Niech sami stworzą odpowiednią siatkę informacyjną wewnątrz szpitalnej struktury – stwierdził bez emocji, na myśli mając Farleya, lorda Prewetta, Leighton. Nie sądził zresztą, aby mieli z tym dużo pracy, przeciwnie, obeznani z atmosferą panującą na poszczególnych oddziałach z pewnością sobie poradzą bez większych trudności.
– Jest za to miejsce na wyważenie ryzyka już teraz – odparł kategorycznie, obrzucając blondyna ostrym spojrzeniem. – A w przyszłości również napotkamy na takie sam problemy, skupmy się zatem na obecnych dylematach. Kwestię ulokowania punktu mamy połowicznie ustaloną, sprawę jego obsadzenia ludźmi również, informowanie osób z Munga rozstrzygnęliśmy – wymieniał spokojnie, czyniąc podsumowanie, nie zamierzając spierać się ze Skamanderem na każdym kroku, bo myślał jak najbardziej trzeźwo. – Sprawą przyjmowania zgłoszeń w samym biurze zajmę się bez problemu – zakomunikował pewny swego, dzięki zajmowanemu stanowisku było o to łatwo. – Obsadzę dyżury na kilka miesięcy do przodu, kontakt z osobami zgłaszającymi będą mieli najbardziej zaufani ludzie, oddani sprawie. Będzie miał wgląd do grafiku, w razie czego wprowadzimy poprawki.
Kilka nazwisk przemknęło mu po głowie, jednak nie zamierzał zabierać Anthony’emu możliwości partycypowania i w tym elemencie planowania ich działalności. Mimo wszystko musieli ze sobą współpracować.
– Zajmę się Ostatnią stacją, ty na razie skup się na przeszukaniu naszych możliwości najmu w Borough of Bexley. W międzyczasie poinformuję naszych ludzi z Munga o planach odnośnie udzielania informacji zagrożonym pacjentom. Choć sami nie znamy jeszcze szczegółów, to mogą już sprawdzać, komu można zaufać.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Robił to specjalnie - brał w tym momencie pod włos Kierana by uwydatnić to, jak bezsensowna jest jego logika. Nie bez znaczenia było również to, jak szef aurorów zachowywał się podczas spotkania Zakonu. Wszystko było ze sobą powiązane tym jego paranoicznym lękiem o zdemaskowaniu, odkryciu, podjęciu ryzyka co było czymś absurdalnym w oczach Anthonego. Irytował tym Skamandera dlatego ten starał się uwydatnić to, że ryzyko którego ten tak się obawia jest wszędzie. Tak w zasadzie nie było różnicy między rozpowszechnieniem informacji w proroku, a między lekarzami Munga bez względu jak zaufani ci byli - informacja tak czy inaczej mogła w ten sam sposób wpaść w ręce osoby postronnej. Wszystko w końcu opierało się o ludzkie zaufanie, a te nie było czymś trwałym, stabilnym, czymś na czym można było cokolwiek sensownego wznieść. Anthony akceptował to ryzyko i nie miał nic przeciwko temu by mimo wszystko realizować plan bo wiedział, że tak trzeba. Kieran w oczach młodszego aurora nie potrafił jednak dodać dwa do dwóch i ostatecznie wcale go to nie zaskakiwało. Zostało mu tylko westchnąć na to pozbawione jakiejkolwiek refleksji przypomnienie i zdusić bunt wobec faktu, że taki człowiek objął stanowisko głównodowodzącego.
Czując na sobie ostre spojrzenie zadarł nieznacznie podbródek ku górze zawieszając między nimi w powietrzu nieme 'Ach tak...?' ni to kpiąco, ni to wyzywająco. Nie powiedział jednak słowa sprzeciwu. Zdawał się milcząco godzić z tym co zostało wypowiedziane przez Kierana bo w zasadzie sam nie zamierzał rozegrać tego inaczej. Jednak biorąc pod uwagę przyszłość - to ta napawała Anthonego niepokojem bo jeżeli Rineheart zamierzał spełnić zapowiedź ze spotkania i dołączyć do dowództwa Zakonu to podejmowanie jakichkolwiek znaczących działań wydawało się jawić opornie. Jeżeli była możliwość to Skamanderowi zależało na tym by wprowadzić najwięcej zmian które uważał za słuszne już teraz.
Nie mógł nie odnieść wrażenia, że Kieran stara się go w miarę możliwości wykluczać zastępując Hopkrikiem lub samemu przejmując lwią część obowiązków. Nie ufał mu? Chociaż koniec końców nie miało to dla Anthonego większego znaczenia. W zasadzie nie miał nic przeciwko. Najwyżej będzie miał więcej czasu na coś sensowniejszego. W końcu to nie jego pomysłem było to, że tu dziś debatował z Rineheartem o takich czy innych sprawach związanych z dokumentami, jak i otwieraniem punkt informacyjnego, a przydział gwardzistki. Chciał go tylko spełnić.
- W porządku. Daj więc znać, kiedy już skończycie przenosić je do ciebie to się pojawię i przeniesiemy je dalej. Jest jeszcze coś do czego jestem ci potrzebny...? - rzucił pytająco odbijając się od blatu stołu tak by znaleźć się w pozycji stojącej. Skoro wszystko było już ustalone i wychodziło na to, że nie jest tu do niczego już potrzebny to mógł stąd się zabrać, prawda...?
Czując na sobie ostre spojrzenie zadarł nieznacznie podbródek ku górze zawieszając między nimi w powietrzu nieme 'Ach tak...?' ni to kpiąco, ni to wyzywająco. Nie powiedział jednak słowa sprzeciwu. Zdawał się milcząco godzić z tym co zostało wypowiedziane przez Kierana bo w zasadzie sam nie zamierzał rozegrać tego inaczej. Jednak biorąc pod uwagę przyszłość - to ta napawała Anthonego niepokojem bo jeżeli Rineheart zamierzał spełnić zapowiedź ze spotkania i dołączyć do dowództwa Zakonu to podejmowanie jakichkolwiek znaczących działań wydawało się jawić opornie. Jeżeli była możliwość to Skamanderowi zależało na tym by wprowadzić najwięcej zmian które uważał za słuszne już teraz.
Nie mógł nie odnieść wrażenia, że Kieran stara się go w miarę możliwości wykluczać zastępując Hopkrikiem lub samemu przejmując lwią część obowiązków. Nie ufał mu? Chociaż koniec końców nie miało to dla Anthonego większego znaczenia. W zasadzie nie miał nic przeciwko. Najwyżej będzie miał więcej czasu na coś sensowniejszego. W końcu to nie jego pomysłem było to, że tu dziś debatował z Rineheartem o takich czy innych sprawach związanych z dokumentami, jak i otwieraniem punkt informacyjnego, a przydział gwardzistki. Chciał go tylko spełnić.
- W porządku. Daj więc znać, kiedy już skończycie przenosić je do ciebie to się pojawię i przeniesiemy je dalej. Jest jeszcze coś do czego jestem ci potrzebny...? - rzucił pytająco odbijając się od blatu stołu tak by znaleźć się w pozycji stojącej. Skoro wszystko było już ustalone i wychodziło na to, że nie jest tu do niczego już potrzebny to mógł stąd się zabrać, prawda...?
Find your wings
Wierzył, że brak odpowiedzi na jakąkolwiek prowokację czynioną przez młodszego aurora popycha wszystko do przodu. Zbyt wiele krwi sobie wzajemnie napsuli, aby mogli przejść z tym do porządku dziennego, jednak emocje należało odsunąć na bok, nie mogły one przyćmiewać trzeźwych osądów. Kieran usilnie trzymał się spokoju, naprawdę nie chciał rozważać tego, w jakich barwach maluje go w swoim umyśle Anthony, może sobie myśleć co chce, byleby tylko pozostawał skuteczny w swych działaniach. To był właśnie ten typ człowieka, co odnajduje najwięcej motywacji w robieniu komuś na przekór, w swoim otoczeniu zawsze musiał odnaleźć wroga, jasno zdefiniowanego i znienawidzonego z całego serca. Obaj mieli trudne charaktery, inaczej patrzyli na świat, nawet na zawód aurora. Skamander chciałby od razu rzucać się do przodu na wroga, Rineheart też był taki za młodu, ale wraz z rosnącą odpowiedzialnością musiał nabrać więcej rozwagi. Nie odpowiadał już tylko za siebie, lecz za całe Biuro Aurorów. Zaszczyt, jakiego dostąpił poprzez awans, był zarazem najgorszą pułapką z możliwych.
Najwidoczniej zakończyli utarczki, kpiące odzywki nie były tu potrzebne, kiedy musieli zacząć działać, a do tego potrzebowali stworzyć razem odpowiednie zaplecze. Choć może szkoda, że nie mógł być świadom podejrzeń Skamandera. Wcale nie próbował go odsuwać od zadania, przeciwnie, mimo wszystko liczył na jego wsparcie i to w jego rękach pozostawiał najważniejszą kwestię, jaką pozostawało ustalenie dokładnej lokalizacji dla ich punktu informacyjnego. Czy to źle, że chciał obsadzać dyżury osobami, które niekoniecznie wiele zdziałałyby na polu walki, a doświadczonemu aurorowi i zarazem zdeterminowanemu członkowi Zakonu pozostawić większe pole do działania? Przenoszenie pudeł można zlecić innym, to i tak miało zająć niewiele czasu, kilka chwil. Sojusznicy też mogli wreszcie się wykazać, dawali im ku temu sposobność. Nie wszyscy gotowi byli walczyć, ale każdy jest w stanie wypełniać odpowiednie formularze zgłoszeń i przesyłać informacje dalej poprzez wysyłanie dalej sów. Wcale nie marginalizował roli Skamandera, zamierzał konsultować z nim kolejne kroki dla całego przedsięwzięcia, był też skłonny zawsze wysłuchać jego opinii. Ale nigdy nie potrafił takich rzeczy mówić otwarcie.
– Poinformuję cię jak najszybciej – odparł beznamiętnie, nie odejmując spojrzenia od sterty dokumentacji do przeniesienia. Byli już właściwie na końcu drogi, jeszcze tylko trochę wysiłku i dowody znajdą się w bezpiecznym miejscu. – To wszystko z mojej strony – nie miał już nic więcej do dodania, na chwilę obecną omówili najważniejsze kwestie i nie ruszą dalej, póki nie ustalą dokładnego miejsca, gdzie będą przyjmowane zgłoszenia od zwykłych ludzi.
Najwidoczniej zakończyli utarczki, kpiące odzywki nie były tu potrzebne, kiedy musieli zacząć działać, a do tego potrzebowali stworzyć razem odpowiednie zaplecze. Choć może szkoda, że nie mógł być świadom podejrzeń Skamandera. Wcale nie próbował go odsuwać od zadania, przeciwnie, mimo wszystko liczył na jego wsparcie i to w jego rękach pozostawiał najważniejszą kwestię, jaką pozostawało ustalenie dokładnej lokalizacji dla ich punktu informacyjnego. Czy to źle, że chciał obsadzać dyżury osobami, które niekoniecznie wiele zdziałałyby na polu walki, a doświadczonemu aurorowi i zarazem zdeterminowanemu członkowi Zakonu pozostawić większe pole do działania? Przenoszenie pudeł można zlecić innym, to i tak miało zająć niewiele czasu, kilka chwil. Sojusznicy też mogli wreszcie się wykazać, dawali im ku temu sposobność. Nie wszyscy gotowi byli walczyć, ale każdy jest w stanie wypełniać odpowiednie formularze zgłoszeń i przesyłać informacje dalej poprzez wysyłanie dalej sów. Wcale nie marginalizował roli Skamandera, zamierzał konsultować z nim kolejne kroki dla całego przedsięwzięcia, był też skłonny zawsze wysłuchać jego opinii. Ale nigdy nie potrafił takich rzeczy mówić otwarcie.
– Poinformuję cię jak najszybciej – odparł beznamiętnie, nie odejmując spojrzenia od sterty dokumentacji do przeniesienia. Byli już właściwie na końcu drogi, jeszcze tylko trochę wysiłku i dowody znajdą się w bezpiecznym miejscu. – To wszystko z mojej strony – nie miał już nic więcej do dodania, na chwilę obecną omówili najważniejsze kwestie i nie ruszą dalej, póki nie ustalą dokładnego miejsca, gdzie będą przyjmowane zgłoszenia od zwykłych ludzi.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Powietrze w sali odpraw zdecydowanie gęstniało w miarę upływającego czasu. Z dwojga złego nie najgorzej się stało, że to ich dwójka miała się zająć sprawą i nie mieszano do tego jeszcze dodatkowej osoby bo wówczas zdecydowanie zrobiłoby się co najmniej krępująco. Tak pomimo starć i odmiennych poglądów mimo wszystko oboje byli dość konkretnymi osobami więc bez większego problemu udało im się wyprowadzić oraz przypieczętować najważniejsze kwestie, rozdzielić zadania. Mieli ustaloną miejscówkę pierwszego punktu, Kieran miał się zająć rozeznaniem gruntu pod drugi, wraz z Hopkrikiem miał przenieść resztę dokumentów do swojego mieszkania skąd już ze Skamanderem mieli je przetransportować do Oazy. Wieści o punktach pomocy miały być rozprowadzane przez uzdrowicieli zakonu w Mungu, ofiary miały być kierowane również bezpośrednio z Biura przez Kierana oraz z Ambasady. Na start to powinno wystarczyć, jednak w przyszłości Anthony zamierzał w dalszym ciągu się upierać by sięgnięcie po silniejsze medium. Ta walka jednak mogła być trudniejsza, jeżeli stary Rineheart zamierzał wznieść się swoją rangą nad niego jako gwardzista. Myśl ta była irytująca.
Utrzymując kontakt wzrokowy z Rineheartem skiną głową w geście zrozumienia. Nie podpierał się już o blat, przyłożył papierosa jeszcze raz do ust i pochylił się w stronę popielniczki w którym dogasił jego końcówkę. Wychodziło na to, że nie było już po co tu tkwić i się dusić skoro wszystko zdawało się być ustalone, a sam głównodowodzący nic już do niego nie miał.
- W takim razie do zobaczenia - rzekł więc i ruszył w kierunku wyjścia po to by już za chwilę znaleźć się w holu Biura. Znajdując się już na osobności zrobił nieco kwaśną minę, przeciągnął dłonią po włosach aż po kark. Jeszcze kilka godzin i po tym jak skończy zmianę będzie mógł zaskoczyć w teren by zająć się sprawą lokalu. Nie uważał tego za trudne zadanie. Znał Londyn od podszewki, umiał negocjować - nie powinno mu to przynieść większych trudności. Na ten moment jednak oddał się bieżącej pracy.
|zt
Utrzymując kontakt wzrokowy z Rineheartem skiną głową w geście zrozumienia. Nie podpierał się już o blat, przyłożył papierosa jeszcze raz do ust i pochylił się w stronę popielniczki w którym dogasił jego końcówkę. Wychodziło na to, że nie było już po co tu tkwić i się dusić skoro wszystko zdawało się być ustalone, a sam głównodowodzący nic już do niego nie miał.
- W takim razie do zobaczenia - rzekł więc i ruszył w kierunku wyjścia po to by już za chwilę znaleźć się w holu Biura. Znajdując się już na osobności zrobił nieco kwaśną minę, przeciągnął dłonią po włosach aż po kark. Jeszcze kilka godzin i po tym jak skończy zmianę będzie mógł zaskoczyć w teren by zająć się sprawą lokalu. Nie uważał tego za trudne zadanie. Znał Londyn od podszewki, umiał negocjować - nie powinno mu to przynieść większych trudności. Na ten moment jednak oddał się bieżącej pracy.
|zt
Find your wings
Dyskusja utkwiła w martwym punkcie, gdy w swych ustaleniach dobrnęli do końca. Nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia, kiedy wszystko stało się jasne, a zadania podzielone pomiędzy nich. Kolejne słowa ujawniłyby tylko, jak całkowicie inaczej widzą pewne kwestie, co zakończyłoby się ostrą wymianą, jeśli nie awanturą. Oszczędzili sobie tego, choć tyle rozsądku jeszcze im się ostało.
Tuż po opuszczeniu przez Skamandera sali odpraw, do środka wszedł Hopkirk, który rzucił Kieranowi badawcze spojrzenie, ewidentnie próbując odnaleźć ślady irytacji, a nawet ogromnego wzburzenia na jego twarzy. Ale tym razem na próżno było takowych szukać, niedawno mianowany szef Biura dość umiejętnie trzymał emocje na wodzy, wciąż zachowując rzeczowe podejście do współpracy niełatwej, ale koniecznej dla dobra podległej mu jednostki oraz Zakonu Feniksa. Nie pozwalał sobie na wahanie, zbyt dobrze wiedząc, że musi zdziałać jak najwięcej na rzecz tajnej organizacji, która miała w obecnych czasach większe pole do popisu. Żaden konflikt interesów nie wchodził w grę i tak musiało pozostać, będzie chronił swoich ludzi za wszelką cenę – zarówno aurorów zawodowo ścigających zwyrodnialców, jak i niezwiązanych na co dzień z walką czarodziejów, którym przyszło działać poza prawem.
Rineheart zignorował wymowne milczenie drugiego mężczyzny, wolał zająć się działaniem. Dobył swojej różdżki i poruszył nią, aby z pomocą magii pomniejszyć jedno z pudeł, które znajdowały się na stole. Transmutacja nie była mu bliską dziedziną, jednak udało mu się bez większego trudu rzucić werbalnie Reducio już za pierwszym podejściem. Mimo wszystko to nie był aż tak wymagający czar, każdy uczył się go jeszcze w szkole. Hopkirk dołączył do niego, by pomniejszone pudła ze specjalnie zabezpieczonymi aktami wpakować do torby, którą Kieran przewiesił przez ramię. Jego towarzysz kilka pozostałych upchnął do kieszeni spodni. W taki oto sposób mieli bez wzbudzania podejrzeć wynieść ważną dokumentację. Po opuszczeniu Ministerstwa Magii oraz zabezpieczających budynek barier, mogli teleportować się w pobliże mieszkania należącego do rodziny Rineheart przy Hartlake Road 18.
| z tematu
Tuż po opuszczeniu przez Skamandera sali odpraw, do środka wszedł Hopkirk, który rzucił Kieranowi badawcze spojrzenie, ewidentnie próbując odnaleźć ślady irytacji, a nawet ogromnego wzburzenia na jego twarzy. Ale tym razem na próżno było takowych szukać, niedawno mianowany szef Biura dość umiejętnie trzymał emocje na wodzy, wciąż zachowując rzeczowe podejście do współpracy niełatwej, ale koniecznej dla dobra podległej mu jednostki oraz Zakonu Feniksa. Nie pozwalał sobie na wahanie, zbyt dobrze wiedząc, że musi zdziałać jak najwięcej na rzecz tajnej organizacji, która miała w obecnych czasach większe pole do popisu. Żaden konflikt interesów nie wchodził w grę i tak musiało pozostać, będzie chronił swoich ludzi za wszelką cenę – zarówno aurorów zawodowo ścigających zwyrodnialców, jak i niezwiązanych na co dzień z walką czarodziejów, którym przyszło działać poza prawem.
Rineheart zignorował wymowne milczenie drugiego mężczyzny, wolał zająć się działaniem. Dobył swojej różdżki i poruszył nią, aby z pomocą magii pomniejszyć jedno z pudeł, które znajdowały się na stole. Transmutacja nie była mu bliską dziedziną, jednak udało mu się bez większego trudu rzucić werbalnie Reducio już za pierwszym podejściem. Mimo wszystko to nie był aż tak wymagający czar, każdy uczył się go jeszcze w szkole. Hopkirk dołączył do niego, by pomniejszone pudła ze specjalnie zabezpieczonymi aktami wpakować do torby, którą Kieran przewiesił przez ramię. Jego towarzysz kilka pozostałych upchnął do kieszeni spodni. W taki oto sposób mieli bez wzbudzania podejrzeć wynieść ważną dokumentację. Po opuszczeniu Ministerstwa Magii oraz zabezpieczających budynek barier, mogli teleportować się w pobliże mieszkania należącego do rodziny Rineheart przy Hartlake Road 18.
| z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Marzec
Biegł. Płuca niczym dwa miechy ściskały i wypełniały się boleśnie marcowym, zimnym powietrzem. Buty uderzały o brukowaną uliczkę rozchlapując przy każdym tąpnięciu śniegowe błoto. Zielone oczy ścigały spojrzeniem tracący w nocnym mroku kontury cel. Zmrużył powieki. Nie zatrzymując się gwałtownie poruszył różdżką, która pomimo swojej giętkości zasyczała w powietrzu.
- Protego! - krzyknął w chwili w której wąska uliczka rozjarzyła się zieloną poświatą ratując się w ostatniej chwili przed konsekwencjami mknącej w jego kierunku klątwy. Nim moc obu zaklęć została rozwiana auror jak i czarnoksiężnik byli już dwie uliczki dalej. Tony podniósł rękę wywołując ignito. Chybiony urok rozbił się żarem iskier o ścianę kamienicy ledwie iskających znikającą za jej rogiem pelerynę ściganego. Było blisko. Zacisnął szczęki, wolną ręką przytrzymał się ciepłej, ceglanej ściany tak by gwałtownie, nie tracąc rozpędu, skręcić za zwierzyną.
- Skamander...! - nie zatrzymując się zerkną na swoją prawą - Łap... - zgrabna fiolka z półprzezroczystego szkła zamigotała w powietrzu. Było to o tyle niespodziewane, że Tony poczuł nieprzyjemne mrowienie niepokoju w piersi kiedy to z warknięciem niezadowolenia nieporadnie ją pochwycił niemalże nie wpadając jednocześnie w poślizg. Jak on nie lubił współpracować z Ralphem. Akcje w terenie i tak miały w sobie wystarczająco dużo z nieprzewidywalności, a tak to ten musiał dorzucać do niej coś od siebie - Południowy-wschód - zarządził, następnie zniknął w deportacyjnej smudze. Otrzymany eliksir był dobrze znanym Anthonemu eliksirem kociego kroku. Bez większego wahania skorzystał z zawartości pojemniczka czując już po chwili efekt jego działania. Pomimo iż został sam to doskonale wiedział co ma robić. Towarzysz dał mu to jasno do zrozumienia dlatego nie tracąc tchu, zwinnym, szybkim krokiem dogonił ściganego, którego kontury znów mu migotały przed oczami. Skamander rzucił pozornie niecelne zaklęcie, które zachęciło ściganego by ten zamiast na lewo udał się ostatecznie w prawą odnogę kończącej się ulicy wyprowadzającej ich obu w południowo-wschodnią część miasta. Nagle jak na zawołanie przed Skamanderem, jak i samym czarnoksiężnikiem wzniosło się murismo odcinając im drogę ucieczki. Tuż przed murem zmaterializował się Ralph, który próbował obezwładnić napastnika. Czarnoksiężnik choć ani razu nie sięgnął po abesio pomimo beznadziejności swojego położenia sprawnie wyczarował tarczę, a następnie jak dzikie zwierzę wpadł przez witrynę do wnętrza kawiarni udowadniając, że aurorom udało się jedynie pozornie pozbawić go drogi ucieczki. Pościg trwał.
Anthony korzystając z wciąż utrzymujących się właściwości eliksiru z kocią gracją wtoczył się do wnętrza. Skruszone szkło zarzęziło pod grubą podeszwą, ręka odepchnęła zagradzające tylne drzwi lokalu krzesło. Będąc już na zewnątrz, na tyłach lokalu z lekkim zdezorientowaniem zielone oczy rozejrzały się po ciemnym placu. Szczęście jednak tym razem zamierzało się uśmiechnąć do aurora - jedna z luźniejszych dachówek rozbiła się o bruk przykuwając uwagę. Skamander zadzierając głowę mógł dostrzec odcinającą się od granatowego nieba gramolącą się po dachu przeciwległej kamienicy sylwetkę nie pozostawiającą jemu samemu zbyt dużego pola do popisu - Tony musiał ruszyć za nią. Przeskoczył więc (póki co) z kocią gracją przez oddzielającą teren dwóch lokali siatkę-ogrodzenie, a następnie wdrapał się na stojący przy kamienicy śmietnik, z którego zaś wskoczył na balkon, a z tego nie bez trudu podskoczył i chwycił się krawędzi dachu by z jeszcze większym trudem zmusić ciało do podciągnięcia. Pościg trwał już dłuższą chwilę i Anthony wiedział, że jeżeli ten miał się powieść nie mógł się dalej przeciągać. Przynajmniej z jego strony. Zaciskając zęby, z zadyszką niepewnie staną na zdradzieckich, osłabionych zimą klepkach. Przeciwnik postanowił to wykorzystać - wymierzył dwa szybkie uroki w odsłoniętego stróża prawa. Jeden chybił, drugi z nieprzyjemnym chrzęstem wyłamał kość lewego ramienia wyciągając ją w obrzydliwy sposób przez rozerwaną skórę oraz rękaw szaty na zewnątrz. Pociemniało mu przed oczami, a sylwetka zachwiała się osuwając się po krzywiźnie dachu o długość łokcia - Fulgoro! - warkną ledwo łapiąc równowagę, znajdując oparcie w pochyłym gruncie i choć zrobił to z mocą to jednak nie celnie - wywołany piorun uderzył w komin znajdujący się obok czarnoksiężnika. Huk i rozlewające się wokół oślepiające iskry zaabsorbowały jednak go na tyle, że drugi auror wykorzystując chwilę obezwładnił go, a w drugim ruchu spętał magicznymi kajdanami. Łowy dobiegły końca.
- Wiesz, że gdybyś użył drętwoty to może by ci się udało go dorwać, nie?
- A ty wiesz, że gdybyś zamiast rzucać murismo miotną petryficusa to wcale nie potrzebna byłaby żadna drętwota? - zarzucił mu z przekąsem, kiedy to podciągał się na wyciągniętym przez towarzysza ramieniu do pionu.
- Skąd miałem wiedzieć, że wbije się do pierdzielonej kawiarni? - bąkną z nieudawanym oburzeniem jakby miał faktycznie za złe czarnoksiężnikowi, że ten w ogóle śmiał śmieć uciekać i Skamander wcale by się nie zdziwił gdyby tak też właśnie było - Widziałeś ty to? Jak stał tak w drugiej chwili był już w środku! Dawno czegoś takiego nie widziałem...
- Twoja? - zagaił po tym, jak znalazł równowagę wskazując na przebijającą się przez warstwę szaty na lewym boku Ralpha krew. Ten nie do końca zdał sobie sprawę o co Thony w ogóle pytał. Przynajmniej do czasu kiedy nie zwrócił uwagi na co ten zezuje.
- Ach...tak, ten, trochę mnie rozszczepiło na Raven Row. Nic poważnego. A co z tobą?
- Tylko mnie złamało - naprawdę tylko. Mogło skończyć się dużo gorzej gdyby oba zaklęcia trafiły - Zbierajmy się. Narobiliśmy widowiska - na przestrzeni kilku najbliższych ulic na pewno było ich słychać na tyle, że pomimo środka nocy jakieś dusze z zaciekawieniem, jak i niepokojem wyglądały przez okna. Ralph skinął głową w geście zgody, a chwilę później zniknęli z okolicy wraz z więźniem.
Po czwartkowo-wieczornej akcji nie było już dziś śladu. Uzdrowiciel sprawnie poradził sobie ze złamaniem kilkoma zaklęciami sprawiając, że nieprzyjemny dyskomfort przy pracy przedramieniem minął już po dwóch następnych dniach. Skiną głową w geście niemego pozdrowienia kiedy to minął w wąskim korytarzu ciągnącego jakieś pudełko Ralpha, a potem ruszył dalej jednak nie do wyjścia. Pomimo iż na dzień dzisiejszy jego zmiana dobiegła końca musiał odwiedzić jeszcze jeden wydział - wydział wiedźmiej straży. Od pewnego czasu poważnie zastanawiał się nad złożeniem podania o przeniesienie na co dziś ostatecznie się zdecydował. Praca w tajnej jednostce zdecydowanie dawałaby mu większe możliwości pracy, zwłaszcza teraz, gdy jego wizerunek przyciągał nadmiar uwagi, a jednostka wiedźmiej straży lubiła dbać o prywatność oraz anonimowość swoich agentów. Praca w cieniu zdecydowanie poszerzyłaby jego zakres działań, dostępów do mniej jawnych informacji, których byłby rzadziej czy też częściej pierwszym w kolejności odbiorcą. To nie było jednak tak, że tylko on by tylko zyskał bo w innym wypadku nie byłoby powodu dla którego jego podanie mogłoby być w ogóle brane pod uwagę. Nie dało się zaprzeczyć, że posiadał predyspozycje na agenta i to nie tylko z powodu posiadanych umiejętności legilimencji rozwiniętych na bardzo wysokim poziomie, która pomagałaby mu sprawnie wyszukiwać wartościowych informacji. I bez niej umiał podchodzić podejrzanych, sprawnie manipulował własną mimiką twarzy, jak i słowem osiągając dobre wyniki podczas przeprowadzanych przesłuchań. Słabszą stroną medalu były jego umiejętności kamuflażu. Znał jedynie podstawy maskowania, transmutacja również nie była jego konikiem, jednak nigdy się nie zamykał na nowe umiejętności i gotowy był na poważnie podejść do szkoleń wyrównawczych dla aurorów organizowanych przez wydział wiedźmiej straży. O ile ten tylko by na to pozwolił pozytywnie rozpatrując jego podanie, które złożył w ręce sekretarki. Drobną, lecz słodką wisienką na torcie byłby fakt, że nie podlegałby już pod Kierana. Anthony choć był typem człowieka potrafiącym się zmuszać do tolerowania, robienia pewnych rzeczy to mając możliwość wolał czegoś podobnego unikać. W tym przypadku tym, czego robić nie musiał to było bycie podopiecznym obecnego Głównodowodzącego. Dziś nie musiał być aurorem by móc realizować swoje cele.
|zt
Biegł. Płuca niczym dwa miechy ściskały i wypełniały się boleśnie marcowym, zimnym powietrzem. Buty uderzały o brukowaną uliczkę rozchlapując przy każdym tąpnięciu śniegowe błoto. Zielone oczy ścigały spojrzeniem tracący w nocnym mroku kontury cel. Zmrużył powieki. Nie zatrzymując się gwałtownie poruszył różdżką, która pomimo swojej giętkości zasyczała w powietrzu.
- Protego! - krzyknął w chwili w której wąska uliczka rozjarzyła się zieloną poświatą ratując się w ostatniej chwili przed konsekwencjami mknącej w jego kierunku klątwy. Nim moc obu zaklęć została rozwiana auror jak i czarnoksiężnik byli już dwie uliczki dalej. Tony podniósł rękę wywołując ignito. Chybiony urok rozbił się żarem iskier o ścianę kamienicy ledwie iskających znikającą za jej rogiem pelerynę ściganego. Było blisko. Zacisnął szczęki, wolną ręką przytrzymał się ciepłej, ceglanej ściany tak by gwałtownie, nie tracąc rozpędu, skręcić za zwierzyną.
- Skamander...! - nie zatrzymując się zerkną na swoją prawą - Łap... - zgrabna fiolka z półprzezroczystego szkła zamigotała w powietrzu. Było to o tyle niespodziewane, że Tony poczuł nieprzyjemne mrowienie niepokoju w piersi kiedy to z warknięciem niezadowolenia nieporadnie ją pochwycił niemalże nie wpadając jednocześnie w poślizg. Jak on nie lubił współpracować z Ralphem. Akcje w terenie i tak miały w sobie wystarczająco dużo z nieprzewidywalności, a tak to ten musiał dorzucać do niej coś od siebie - Południowy-wschód - zarządził, następnie zniknął w deportacyjnej smudze. Otrzymany eliksir był dobrze znanym Anthonemu eliksirem kociego kroku. Bez większego wahania skorzystał z zawartości pojemniczka czując już po chwili efekt jego działania. Pomimo iż został sam to doskonale wiedział co ma robić. Towarzysz dał mu to jasno do zrozumienia dlatego nie tracąc tchu, zwinnym, szybkim krokiem dogonił ściganego, którego kontury znów mu migotały przed oczami. Skamander rzucił pozornie niecelne zaklęcie, które zachęciło ściganego by ten zamiast na lewo udał się ostatecznie w prawą odnogę kończącej się ulicy wyprowadzającej ich obu w południowo-wschodnią część miasta. Nagle jak na zawołanie przed Skamanderem, jak i samym czarnoksiężnikiem wzniosło się murismo odcinając im drogę ucieczki. Tuż przed murem zmaterializował się Ralph, który próbował obezwładnić napastnika. Czarnoksiężnik choć ani razu nie sięgnął po abesio pomimo beznadziejności swojego położenia sprawnie wyczarował tarczę, a następnie jak dzikie zwierzę wpadł przez witrynę do wnętrza kawiarni udowadniając, że aurorom udało się jedynie pozornie pozbawić go drogi ucieczki. Pościg trwał.
Anthony korzystając z wciąż utrzymujących się właściwości eliksiru z kocią gracją wtoczył się do wnętrza. Skruszone szkło zarzęziło pod grubą podeszwą, ręka odepchnęła zagradzające tylne drzwi lokalu krzesło. Będąc już na zewnątrz, na tyłach lokalu z lekkim zdezorientowaniem zielone oczy rozejrzały się po ciemnym placu. Szczęście jednak tym razem zamierzało się uśmiechnąć do aurora - jedna z luźniejszych dachówek rozbiła się o bruk przykuwając uwagę. Skamander zadzierając głowę mógł dostrzec odcinającą się od granatowego nieba gramolącą się po dachu przeciwległej kamienicy sylwetkę nie pozostawiającą jemu samemu zbyt dużego pola do popisu - Tony musiał ruszyć za nią. Przeskoczył więc (póki co) z kocią gracją przez oddzielającą teren dwóch lokali siatkę-ogrodzenie, a następnie wdrapał się na stojący przy kamienicy śmietnik, z którego zaś wskoczył na balkon, a z tego nie bez trudu podskoczył i chwycił się krawędzi dachu by z jeszcze większym trudem zmusić ciało do podciągnięcia. Pościg trwał już dłuższą chwilę i Anthony wiedział, że jeżeli ten miał się powieść nie mógł się dalej przeciągać. Przynajmniej z jego strony. Zaciskając zęby, z zadyszką niepewnie staną na zdradzieckich, osłabionych zimą klepkach. Przeciwnik postanowił to wykorzystać - wymierzył dwa szybkie uroki w odsłoniętego stróża prawa. Jeden chybił, drugi z nieprzyjemnym chrzęstem wyłamał kość lewego ramienia wyciągając ją w obrzydliwy sposób przez rozerwaną skórę oraz rękaw szaty na zewnątrz. Pociemniało mu przed oczami, a sylwetka zachwiała się osuwając się po krzywiźnie dachu o długość łokcia - Fulgoro! - warkną ledwo łapiąc równowagę, znajdując oparcie w pochyłym gruncie i choć zrobił to z mocą to jednak nie celnie - wywołany piorun uderzył w komin znajdujący się obok czarnoksiężnika. Huk i rozlewające się wokół oślepiające iskry zaabsorbowały jednak go na tyle, że drugi auror wykorzystując chwilę obezwładnił go, a w drugim ruchu spętał magicznymi kajdanami. Łowy dobiegły końca.
- Wiesz, że gdybyś użył drętwoty to może by ci się udało go dorwać, nie?
- A ty wiesz, że gdybyś zamiast rzucać murismo miotną petryficusa to wcale nie potrzebna byłaby żadna drętwota? - zarzucił mu z przekąsem, kiedy to podciągał się na wyciągniętym przez towarzysza ramieniu do pionu.
- Skąd miałem wiedzieć, że wbije się do pierdzielonej kawiarni? - bąkną z nieudawanym oburzeniem jakby miał faktycznie za złe czarnoksiężnikowi, że ten w ogóle śmiał śmieć uciekać i Skamander wcale by się nie zdziwił gdyby tak też właśnie było - Widziałeś ty to? Jak stał tak w drugiej chwili był już w środku! Dawno czegoś takiego nie widziałem...
- Twoja? - zagaił po tym, jak znalazł równowagę wskazując na przebijającą się przez warstwę szaty na lewym boku Ralpha krew. Ten nie do końca zdał sobie sprawę o co Thony w ogóle pytał. Przynajmniej do czasu kiedy nie zwrócił uwagi na co ten zezuje.
- Ach...tak, ten, trochę mnie rozszczepiło na Raven Row. Nic poważnego. A co z tobą?
- Tylko mnie złamało - naprawdę tylko. Mogło skończyć się dużo gorzej gdyby oba zaklęcia trafiły - Zbierajmy się. Narobiliśmy widowiska - na przestrzeni kilku najbliższych ulic na pewno było ich słychać na tyle, że pomimo środka nocy jakieś dusze z zaciekawieniem, jak i niepokojem wyglądały przez okna. Ralph skinął głową w geście zgody, a chwilę później zniknęli z okolicy wraz z więźniem.
*
Po czwartkowo-wieczornej akcji nie było już dziś śladu. Uzdrowiciel sprawnie poradził sobie ze złamaniem kilkoma zaklęciami sprawiając, że nieprzyjemny dyskomfort przy pracy przedramieniem minął już po dwóch następnych dniach. Skiną głową w geście niemego pozdrowienia kiedy to minął w wąskim korytarzu ciągnącego jakieś pudełko Ralpha, a potem ruszył dalej jednak nie do wyjścia. Pomimo iż na dzień dzisiejszy jego zmiana dobiegła końca musiał odwiedzić jeszcze jeden wydział - wydział wiedźmiej straży. Od pewnego czasu poważnie zastanawiał się nad złożeniem podania o przeniesienie na co dziś ostatecznie się zdecydował. Praca w tajnej jednostce zdecydowanie dawałaby mu większe możliwości pracy, zwłaszcza teraz, gdy jego wizerunek przyciągał nadmiar uwagi, a jednostka wiedźmiej straży lubiła dbać o prywatność oraz anonimowość swoich agentów. Praca w cieniu zdecydowanie poszerzyłaby jego zakres działań, dostępów do mniej jawnych informacji, których byłby rzadziej czy też częściej pierwszym w kolejności odbiorcą. To nie było jednak tak, że tylko on by tylko zyskał bo w innym wypadku nie byłoby powodu dla którego jego podanie mogłoby być w ogóle brane pod uwagę. Nie dało się zaprzeczyć, że posiadał predyspozycje na agenta i to nie tylko z powodu posiadanych umiejętności legilimencji rozwiniętych na bardzo wysokim poziomie, która pomagałaby mu sprawnie wyszukiwać wartościowych informacji. I bez niej umiał podchodzić podejrzanych, sprawnie manipulował własną mimiką twarzy, jak i słowem osiągając dobre wyniki podczas przeprowadzanych przesłuchań. Słabszą stroną medalu były jego umiejętności kamuflażu. Znał jedynie podstawy maskowania, transmutacja również nie była jego konikiem, jednak nigdy się nie zamykał na nowe umiejętności i gotowy był na poważnie podejść do szkoleń wyrównawczych dla aurorów organizowanych przez wydział wiedźmiej straży. O ile ten tylko by na to pozwolił pozytywnie rozpatrując jego podanie, które złożył w ręce sekretarki. Drobną, lecz słodką wisienką na torcie byłby fakt, że nie podlegałby już pod Kierana. Anthony choć był typem człowieka potrafiącym się zmuszać do tolerowania, robienia pewnych rzeczy to mając możliwość wolał czegoś podobnego unikać. W tym przypadku tym, czego robić nie musiał to było bycie podopiecznym obecnego Głównodowodzącego. Dziś nie musiał być aurorem by móc realizować swoje cele.
|zt
Find your wings
31 III 1957, godzina 22:30
W drodze do sali odpraw Kieran minął kilka osób, choć wyłapał jeszcze więcej sylwetek krzątających się po korytarzach, które ostatecznie niknęły za drzwiami, jednymi z wielu, z których każde prowadziły do innej instytucji podlegającej pod Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Zobaczył twarz jednego z bardziej doświadczonych funkcjonariuszy policji, które w milczeniu skinął mu głową, a po wyminięciu nieco przyśpieszył kroku. Obecne w Ministerstwie Magii były nie tylko osoby dyżurujące, mimo to ten nieco większy ruch nie wywoływał chaosu, wszystkie stawiane kroki były w pełni świadome, zdecydowane, bo każdy wiedział gdzie dąży i jakie zadania ma przed sobą postawione. Zbyt wielkie rozemocjonowanie nigdy nie było wskazane, służby porządkowe musiały przyjmować wszystko z chłodną głową, aby nie popełnić nigdzie żadnego błędu. Długie i szerokie korytarze tej nocy wydały się Kieranowi jeszcze bardziej surowe i chłodne niż kiedykolwiek wcześniej. Przez jego umysł przewijało się wiele myśli, musiał tak wiele rozważyć, a nie posiadał daru spoglądania w przyszłość, nawet tę najbliższą. Czy znajomość choćby kilku kolejnych godzin pomogłaby mu znacząco? Tego nie przyjdzie mu się dowiedzieć, jednak nie był całkowicie bezsilny, wciąż mógł wiele zdziałać, jeśli tylko pozostanie spokojny.
Nie okazywał zdenerwowania, rozmyślał o krokach, jakie musiał prędkość podjąć. Uspokajała go obecność jego wysłużonej różdżki, którą ściskał mocno w prawej dłoni. W lewej trzymał zwiniętą mapę, na dnie kieszeni płaszcza krył się pergamin. Nie miał wiele czasu, sam przyspieszył kroku, zachowując przy tym minimum godności. Po przekroczeniu Biura Aurorów przywołał do siebie jedną z młodszych sekretarek, która pełniła dziś nocny dyżur i zażądał od niej udostępnienia mu jak największej ilości sów. Ledwo rzucił rozkaz, zaraz zniknął za drzwiami sali obrad, aby jak najszybciej spisać listy do odpowiednich osób. Napisał jeszcze jeden list, dodatkowy, który może wcale nie powinien powstać, ale skreślenie kilka słów do niej wynikało z potrzeby, jakiej nie dało się zignorować. Kilka zdań musiało wystarczyć, nie wdawał się w szczegóły, nie składał nikomu z osobna wyrazów uznania, darował sobie formułki grzecznościowe. Nie było czasu na lakowanie listów, pozawijał je w drobne ruloniki i ruszył do przestrzeni biurowej, gdzie podoczepiał je do nóżek kolejnych sów. Gdy listy zostały posłane, powrócił do sali obrad, gdzie na środku ogromnego stołu rozwinął mapę i oznaczył kilka punktów. Czekał na przybycie wezwanych osób, nie potrafiąc oderwać czujnego spojrzenia od drzwi.
| w celu usprawnienia gry czas na odpis wynosi 48 godzin (12.02, godzina 23)
W drodze do sali odpraw Kieran minął kilka osób, choć wyłapał jeszcze więcej sylwetek krzątających się po korytarzach, które ostatecznie niknęły za drzwiami, jednymi z wielu, z których każde prowadziły do innej instytucji podlegającej pod Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Zobaczył twarz jednego z bardziej doświadczonych funkcjonariuszy policji, które w milczeniu skinął mu głową, a po wyminięciu nieco przyśpieszył kroku. Obecne w Ministerstwie Magii były nie tylko osoby dyżurujące, mimo to ten nieco większy ruch nie wywoływał chaosu, wszystkie stawiane kroki były w pełni świadome, zdecydowane, bo każdy wiedział gdzie dąży i jakie zadania ma przed sobą postawione. Zbyt wielkie rozemocjonowanie nigdy nie było wskazane, służby porządkowe musiały przyjmować wszystko z chłodną głową, aby nie popełnić nigdzie żadnego błędu. Długie i szerokie korytarze tej nocy wydały się Kieranowi jeszcze bardziej surowe i chłodne niż kiedykolwiek wcześniej. Przez jego umysł przewijało się wiele myśli, musiał tak wiele rozważyć, a nie posiadał daru spoglądania w przyszłość, nawet tę najbliższą. Czy znajomość choćby kilku kolejnych godzin pomogłaby mu znacząco? Tego nie przyjdzie mu się dowiedzieć, jednak nie był całkowicie bezsilny, wciąż mógł wiele zdziałać, jeśli tylko pozostanie spokojny.
Nie okazywał zdenerwowania, rozmyślał o krokach, jakie musiał prędkość podjąć. Uspokajała go obecność jego wysłużonej różdżki, którą ściskał mocno w prawej dłoni. W lewej trzymał zwiniętą mapę, na dnie kieszeni płaszcza krył się pergamin. Nie miał wiele czasu, sam przyspieszył kroku, zachowując przy tym minimum godności. Po przekroczeniu Biura Aurorów przywołał do siebie jedną z młodszych sekretarek, która pełniła dziś nocny dyżur i zażądał od niej udostępnienia mu jak największej ilości sów. Ledwo rzucił rozkaz, zaraz zniknął za drzwiami sali obrad, aby jak najszybciej spisać listy do odpowiednich osób. Napisał jeszcze jeden list, dodatkowy, który może wcale nie powinien powstać, ale skreślenie kilka słów do niej wynikało z potrzeby, jakiej nie dało się zignorować. Kilka zdań musiało wystarczyć, nie wdawał się w szczegóły, nie składał nikomu z osobna wyrazów uznania, darował sobie formułki grzecznościowe. Nie było czasu na lakowanie listów, pozawijał je w drobne ruloniki i ruszył do przestrzeni biurowej, gdzie podoczepiał je do nóżek kolejnych sów. Gdy listy zostały posłane, powrócił do sali obrad, gdzie na środku ogromnego stołu rozwinął mapę i oznaczył kilka punktów. Czekał na przybycie wezwanych osób, nie potrafiąc oderwać czujnego spojrzenia od drzwi.
| w celu usprawnienia gry czas na odpis wynosi 48 godzin (12.02, godzina 23)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
31.03
Ledwo wyszedł ze świętego Munga - po intensywnej terapii obrażenia psychiczne ponoć zniknęły, choć poczucie lęku pozostało - zastał na progu list od Rinehearta. Czując narastającą panikę, wziął kilka wdechów dla uspokojenia. Nie zdążył nawet rozeznać się w sytuacji po wypisaniu ze szpitala, a już czekał go kolejny kryzys. Czyżby najczarniejsze wizje, zesłane przez czarnoksiężnika, miały się ziścić? Czy miało to cokolwiek wspólnego z nieudaną misją dla Zakonu?
Chociaż ogarniał go lęk, działał trzeźwo i szybko, poddając się wyuczonym procedurom, a nie własnym emocjom. Przeczesał dom w poszukiwaniu wszystkiego, co mogło mu się przydać, a potem teleportował się pod Ministerstwo.
Udał się w kierunku sali odpraw sztywno wyprostowany, z pokerową twarzą, usiłując nie dać po sobie poznać, że sprowadza go tu cokolwiek więcej niż nocny dyżur. W teorii był na urlopie zdrowotnym, ale wyszedł już ze szpitala, miał prawo tu być. Unikał wzroku postronnych osób, nie mając pewności, czy wezwanie ma coś wspólnego z pracą, czy z Zakonem, czy z tym i tym. Mógł ufać tylko Rineheartowi oraz innym Zakonnikom, do których grona dołączył zaledwie przed kilkoma dniami. Pięknie wykorzystał zaufanie Gwardii - najpierw nie zdołał uratować potencjalnego sojusznika, potem przez kilka dni leżał w Mungu jak warzywo, a teraz... teraz musi wreszcie wziąć się w garść. Szczególnie w sprawie życia i śmierci.
Stawił się w sali jako pierwszy, od razu napotykając spojrzeniem Rinehearta. Krótko skinął szefowi głową, starannie zamknął za sobą drzwi (ale nie na klucz, skoro mieli dołączyć do nich inni) i przeszedł do konkretów.
-Co się dzieje? - spytał, rzucając ciekawskie spojrzenie na rozłożoną na środku stołu mapę i usiłując rozpoznać oznaczone na niej punkty. Jeśli był zdenerwowany, to nie okazywał tego po sobie - tak samo, jak zmęczenia i dezorientacji, jakie odczuwał po pobycie w szpitalu. Zepchnął przeżyte koszmary i wizje na dno podświadomości. Teraz nie liczyły się jego przejścia ani nawet jego rodzina, a tylko zadanie do wykonania.
Wyciągnął z kieszeni licencjonowany fałszoskop i położył na otwartej dłoni, rzucając porozumiewawcze spojrzenie na Kierana. Nie był pewien, ile osób tutaj zaprosił i choć szczerze miał nadzieję, że wszyscy są godni zaufania, to lepiej być przezornym niż nieostrożnym. W kieszeniach miał jeszcze kilka innych niezbędnych przedmiotów, a przez plecy przewiesił miotłę.
ekwipunek (MG proszę o uwzględnienie zakupów w Gringottcie):
eliksiry: Auxlik 1 porcja, stat. 0 ; wywar ze szczuroszczeta 1 porcja, stat. 0
3 białe kryształy (wypisane we wsiąkiewce)
licencjonowany fałszoskop
peleryna niewidka (na razie złożona w kieszeni)
magiczny kompas
różdżka
miotła
Ledwo wyszedł ze świętego Munga - po intensywnej terapii obrażenia psychiczne ponoć zniknęły, choć poczucie lęku pozostało - zastał na progu list od Rinehearta. Czując narastającą panikę, wziął kilka wdechów dla uspokojenia. Nie zdążył nawet rozeznać się w sytuacji po wypisaniu ze szpitala, a już czekał go kolejny kryzys. Czyżby najczarniejsze wizje, zesłane przez czarnoksiężnika, miały się ziścić? Czy miało to cokolwiek wspólnego z nieudaną misją dla Zakonu?
Chociaż ogarniał go lęk, działał trzeźwo i szybko, poddając się wyuczonym procedurom, a nie własnym emocjom. Przeczesał dom w poszukiwaniu wszystkiego, co mogło mu się przydać, a potem teleportował się pod Ministerstwo.
Udał się w kierunku sali odpraw sztywno wyprostowany, z pokerową twarzą, usiłując nie dać po sobie poznać, że sprowadza go tu cokolwiek więcej niż nocny dyżur. W teorii był na urlopie zdrowotnym, ale wyszedł już ze szpitala, miał prawo tu być. Unikał wzroku postronnych osób, nie mając pewności, czy wezwanie ma coś wspólnego z pracą, czy z Zakonem, czy z tym i tym. Mógł ufać tylko Rineheartowi oraz innym Zakonnikom, do których grona dołączył zaledwie przed kilkoma dniami. Pięknie wykorzystał zaufanie Gwardii - najpierw nie zdołał uratować potencjalnego sojusznika, potem przez kilka dni leżał w Mungu jak warzywo, a teraz... teraz musi wreszcie wziąć się w garść. Szczególnie w sprawie życia i śmierci.
Stawił się w sali jako pierwszy, od razu napotykając spojrzeniem Rinehearta. Krótko skinął szefowi głową, starannie zamknął za sobą drzwi (ale nie na klucz, skoro mieli dołączyć do nich inni) i przeszedł do konkretów.
-Co się dzieje? - spytał, rzucając ciekawskie spojrzenie na rozłożoną na środku stołu mapę i usiłując rozpoznać oznaczone na niej punkty. Jeśli był zdenerwowany, to nie okazywał tego po sobie - tak samo, jak zmęczenia i dezorientacji, jakie odczuwał po pobycie w szpitalu. Zepchnął przeżyte koszmary i wizje na dno podświadomości. Teraz nie liczyły się jego przejścia ani nawet jego rodzina, a tylko zadanie do wykonania.
Wyciągnął z kieszeni licencjonowany fałszoskop i położył na otwartej dłoni, rzucając porozumiewawcze spojrzenie na Kierana. Nie był pewien, ile osób tutaj zaprosił i choć szczerze miał nadzieję, że wszyscy są godni zaufania, to lepiej być przezornym niż nieostrożnym. W kieszeniach miał jeszcze kilka innych niezbędnych przedmiotów, a przez plecy przewiesił miotłę.
ekwipunek (MG proszę o uwzględnienie zakupów w Gringottcie):
eliksiry: Auxlik 1 porcja, stat. 0 ; wywar ze szczuroszczeta 1 porcja, stat. 0
3 białe kryształy (wypisane we wsiąkiewce)
licencjonowany fałszoskop
peleryna niewidka (na razie złożona w kieszeni)
magiczny kompas
różdżka
miotła
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 02.08.20 21:27, w całości zmieniany 1 raz
Nie miał czasu, by za wiele ze sobą zabrać. Biorąc pod uwagę, że cały jego dobytek spłonął niedawno wraz z rodzinnym domem, nie miał sporego ekwipunku do zaoferowania. Miał tylko różdżkę, miotłę z biura, Zwierciadło Niechcianej Prawdy, które dostał od ciotki, a które znajdowało się w przewieszonej przez ramię torbie i list, który tkwił wepchnięty głęboko w kieszeń jego płaszcza. Kompletny brak pojęcia co do tego co się działo, nie przerażał go aż tak, żeby wycofać się i nie odpowiedzieć na wezwanie pana Kierana. Elphie nie mógł spać od śmierci rodziców, dlatego też dość sprawnie był w stanie dotrzeć do sali odpraw. Odkąd tylko miał problemy ze snem, nie opuszczał praktycznie Ministerstwa Magii. Nie był w stanie normalnie funkcjonować, ale nie oznaczało to, że pracował mniej wydajnie. Skupiał się na powierzonych mu zadaniach jeszcze silniej, bo nie chciał, żeby ktokolwiek czuł do niego żal za to, co się wydarzyło. Już i tak odkąd tylko zaczął pracę, ludzie rzucali mu dziwne spojrzenia, krytykując jego wzrost, charakter i duże uszy. Teraz chyba myśleli, że jest ofiarą, ale nie zamierzał się tym przejmować. Chciał po prostu poświęcić się społeczeństwu, dla którego w ogóle pojawił się w szeregach Magicznej Policji. Wezwanie od szefa biura aurorów wydawało mu się nieco dziwne, bo w końcu nie tam pracował, ale nie zamierzał dyskutować. Informacja podana w notce była dość prosta i konkretna. Nie zamierzał się dłużej zastanawiać, dlatego gdy tylko przeczytał list przyniesiony przez jedną z sów, wstał z biurka i zabrał wszystko, co miał przy sobie. Zwierciadło od ciotki również, bo kto wie, czego miał się spodziewać. Mogło się zmieścić w jego torbie, a może miało się przydać. W końcu nie miał pojęcia, co miało go tam czekać. Raczej nie miał ruszać sam, jednak nie zamierzał ryzykować. Był to cały jego dobytek i jeśli miał się przydać, musiał go zabrać. Milczał, niemal biegnąc przez korytarz, by koniec końców tracić pod salę odpraw. Gdy wszedł do środka, zastał tam jeszcze Michaela, któremu skinął w ciszy głową, a także tego, który przesłał mu wiadomość. Starszy mężczyzna dopiero od jakiegoś czasu był głową wszystkich aurorów, ale sama jego postawa budziła szacunek. Podszedł do stołu i spojrzał na Kierana. - Mam miotłę, różdżkę, torbę i to - powiedział nieco niepewnie, sięgając po zwierciadełko, owinięte starannie w gruby materiał, by się nie potłukło. - Mówi prawdę o wszystkim, co zobaczy - wyjaśnił, zerkając na całkiem pokaźny arsenał zgromadzony przez Tonksa. Ze swoim czuł się bardzo... Głupio. Uszy zaszły mu różem, ale nie odezwał się tylko czekał na dalsze instrukcje.
|zakupy
|zakupy
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Sala odpraw
Szybka odpowiedź