Wydarzenia


Ekipa forum
Część z asortymentem do quidditcha
AutorWiadomość
Część z asortymentem do quidditcha [odnośnik]25.09.19 20:19

Część z asortymentem do quidditcha

★★
Druga część sklepu, wyraźnie mniejsza i ciaśniejsza, prezentuje wszelkiego rodzaju akcesoria do quidditcha: od kafli i pałki po złote znicze. Wiele z nich jest nowych, choć trudno odnaleźć tu prawdziwe perły w swojej klasie. Za niewysoką cenę można nabyć podstawowy pakiet do gry w drewnianej skrzyni, ochraniacze z drugiej ręki i kaski. Fani najpopularniejszej czarodziejskiej gry mogą się tu zaopatrzyć także w plakaty z ulubionymi drużynami, szaty i dodatki w barwach najpopularniejszych grup.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:28, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Część z asortymentem do quidditcha Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Część z asortymentem do quidditcha [odnośnik]14.11.19 21:55
8 stycznia

Mogła podejrzewać, że od samego rana będzie to wyczerpujący i długi dzień. Jeszcze przed otwarciem sklepu, tuż o świcie, jeden z zaprzyjaźnionych dostawców,  bardzo miły i sympatyczny pan Ronald zapukał do drzwi, dostarczając jej drucików wiązałkowych, które z powodu pogody i tak dotarły z opóźnieniem. Nie miała mu tego za złe, kilka jeszcze jej zostało — na tyle, by w razie jakiejś nagłej awarii i katastrofy naprawić zniszczoną miotłę. Odebrała od niego skrzynkę, zapłaciła mu należną sumę i pożyczyła miłego dnia. Słońce tego dnia nie jakby nie wstało. Ciemność zmieniła się w szarówkę, która z godziny na godzinę jaśniała, ale wcale się nie przerzedzała, nie odsłaniając ani skrawka nieba. W pracowni od rana paliły się świece, kiedy zajmowała się porządkowaniem najpotrzebniejszych materiałów i robieniem zwyczajowego spisu rzeczy, które później mogły przysłużyć jej do analizy zużytych w danym miesiącu materiałów. Dzięki takim zapiskom udawało jej się zamawiać wszystkiego tyle, by starczyło. Dziadek, któremu nigdy się nie przelewało nauczył ją nie marnować nawet kilkucalowych odpadów. Choć wymagało to znacznie więcej pracy i znacząco wydłużało czas produkcji każdej miotły, czy samej jej naprawy, nic nie mogło się zmarnować. Musiała oszczędzać — a teraz szczególnie, kiedy po spotkaniu w starej chacie miała jeszcze większą świadomość, że zgromadzone na inwestycje, a także spłatę długu środki będzie musiała przekazać na budowę oazy. Chciała to uczynić. Świadoma tego, jak bardzo odwleka w czasie spełnianie marzeń i planów, jak groźne staje się wiszące nad nią widmo spłaty długu, którego termin upłynął już jakiś czas temu. Ale nie przejmowała się tym teraz. Pewne sprawy nie mogły czekać, inne mogły liczyć na lepszy czas, który — jak miała nadzieję — kiedyś nadejdzie.
Ruch w sklepie był tego dnia wielki. Z subtelnym uśmiechem obserwowała ludzi, którzy czasem sprawiali wrażenie, jakby wchodzili do niej tylko po to, aby się ogrzać lub porozmawiać z przyjazną duszą. Do sakwy nie wpadło bowiem więcej niż kilkanaście knutów. Powinna się martwić, ale zdawała sobie sprawę, że okres poświąteczny i posylwestrowy jest martwym okresem w handlu. Ludzie potrzebowali czasu, by zgromadzić złoto, a później znów je wydać. Mimo to, większość czasu spędziła na lawirowaniu między regałami i rozmowach mało związanych z miotłami, czy quidditchem.
Ostatnimi klientami w ciągu dnia okazała się rodzina z kilkuletnim chłopcem, młodym, rezolutnym czarodziejem i wielkim, zagorzałym fanem Zjednoczonych. Miała już zamykać — była umówiona z Percivalem na załatwienie spraw dla Zakon i spodziewała się, ze uda jej się zamknąć sklep punktualnie, aby przygotować się do tej wędrówki. Nie wiedziała, co może się zdążyć; czy będą potrzebne jej kanapki, czy termos z ciepłą herbatą, czy załatwią to sprawnie i bez problemów. Widząc twarz chłopca nie mogła jednak go nie zaprosić do środka, a na pytanie, czy jeszcze otwarte, odpowiedziała, że tak, oczywiście z szerokim i szczerym uśmiechem. Swobodnym gestem zaprosiła młodego fana do środka, od razu wskazując mu pożądany kierunek z asortymentem i gadżetami do gry w quidditcha. Jego radosny głos rozbrzmiewał we wnętrzu sklepu, przełamując ciszę, w której rodzice z pełnym miłości uśmiechami wymieniali się między sobą spojrzeniami. Podeszła, kiedy już malec ochłonął z wrażenia, oferując wsparcie i pomoc.
— Nasz syn uparł się, żeby wejść. Szukamy dla niego dziecięcej miotły — wyjaśnił ojciec chłopca. Na oko był niewiele starszy od Hannah, ale jego policzki wydawały się nieco zapadnięte, a oczy, choć ciepłe, wypełnione pewnego rodzaju zmieszaniem, jakby wejście do sklepu miało okazać się pewnym nietaktem, którego ona sama nie pojęła.
— Dziecięce miotełki mam akurat tam, przyniosę za chwilę coś odpowiedniego — zaproponowała, po czym ruszyła do drugiej części sklepu po dwa egzemplarze, tańszy i bardziej prosty, a także ten ze średniej półki, ładniejszy, choć wcale niewiele lepszy od pierwszego. Zaaferowany tym widokiem chłopak, obwieszony już szalikiem zjednoczonych, z opadającą na czoło, zdecydowanie za dużą tiarą w kolorze granatu z herbem drużyny na środku doskoczył do leżących miotełek. Wsiadł na jedną z nich, ale przytrzymany przez ojca nie mógł pomknąć z nią nigdzie.
— Stan, wystarczy już — skrytykował go ojciec, spoglądając niepewnie na Wright.
— Ależ proszę. Ta tutaj wykonana jest z dębowego drewna, jest bardzo solidna, a przy tym lekka. Ma piękne wykonanie i została wyprodukowana przez renomowaną markę dziecięcych...
Nie skończyła, bo mężczyzna pokręcił głową.
— A ta jest nieco zwyklejsza, ale niczego jej nie brakuje, poza zmyślnymi zdobieniami i lakierem, który tej pierwszej z pewnością nadaje ciekawszego wyglądu. Szukają Państwo czegoś konkretnego?— Nie była pewna, skąd wycofanie ze strony mężczyzny, ale w milczeniu jego małżonki, która powoli zaczęła rozbierać chłopca z gadżetów zrozumiała, że wcale nie przyszli po zakupy.
— Mnie się ta podoba... — Wskazał pierwszą, spoglądając błagalnie na ojca, ale uchwyciwszy jego spojrzenie spuścił wzrok. Było w nim coś dojrzałego, mądrego. Pewnego rodzaju zrozumienie, którego nie pojęła w pierwszej chwili. Możliwe, że nie chodziło o finanse, druga z mioteł nie była wcale droga i właściwie dostępna na każdą kieszeń, ale nie zamierzała pytać o powody odmowy. Skinęła tylko głową.
— Proszę się rozejrzeć, śmiało, mamy mnóstwo czasu — zaproponowała więc, próbując się wycofać z niezręcznej przestrzeni. Nie odeszła zbyt daleko, chcąc być właściwie pod ręką w każdej chwili. Kątem oka obserwowała, jak mężczyzna kuca przed chłopcem, by coś mu wytłumaczyć, a matka gładzi go dłonią po głowie, odgarniając blond włoski z czoła. Pokiwał głową. Był smutny i z takim samym smutkiem spoglądał zarówno na leżące przed nim miotły, jak i kufle z herbem zjednoczonych. Młody kibic przeszedł się po sklepie jeszcze, dotykając różnych przedmiotów — zatrzymując się przy skrzyni z kaflami, dotykając ich niemalże z namaszczeniem. Przekładając z półki na półkę asortyment, tylko po to, by go obserwować kątem oka, westchnęła cicho. Minął stroje dla graczy, podchodząc do niewielkiej gablotki ze zniczami, a później plakatami, które pod wpływem dotyku samoistnie rozwijały się, prezentując znane drużyny.
W końcu nie wytrzymała. Zdecydowała się podejść do niego, kiedy rodzice pozostawali kilka kroków za nim i kucnęła przed nim.
— Widzę, że jesteś małym fanem Zjednoczonych. Byłeś kiedyś na jakimś meczu?— spytała, próbując wyłapać jego spojrzenie.
— Prawdziwym meczu? Byłem! Dziadek kiedyś mnie zabrał. Ale teraz dziadek nie żyje. Nie mam z kim chodzić. Mama mówi, że jest niebezpiecznie. A teraz chyba się przeprowadzimy...
— Dość już czasu pani zająłeś, może wrócimy do domu? — Dotarła do nich kobieta, która posłała Wright przepraszający uśmiech i ujęła rączkę chłopca.
— Nic nie szkodzi. Posłuchaj. Jeśli chcesz, mogę załatwić ci taki plakat ze wszystkimi autografami członków Zjednoczonych. Nie bedzie to łatwe, ale chyba uda mi się to dla ciebie zrobić. Co ty na to?— spytała podstępnie, a chłopiec spojrzał na nią wielkimi jak galeony oczami.
— Naprawdę?
— Naprawdę. Jeśli będziesz cierpliwy, to za kilka dni będę go mieć już tutaj. Jeśli oczywiście mama i tata znajdą chwilkę, żeby tu przyjść.— Zerknęła na rodziców pytająco. Nie wiedziała, co było powodem odmowy i z czego wynikała ich niepewność i dystans, ale to było coś, co mogła dla niego zrobić w tej sytuacji i niewiele ją to kosztowało. Chociaż chciała ofiarować mu tę miotełkę bez zapłaty, nie mogła sobie na to pozwolić. Potrzebowała środków — na przeżycie, utrzymanie sklepu, a także na budowę oazy. — Gdyby zmienili państwo zdanie, co do miotełki to proszę dać znać. Mogę też przygotować jakąś, jeśli sobie państwo życzą.— Chciała brzmieć niezobowiązująco. WYprostowała się i uśmiechnęła do nich ze zrozumieniem, jednocześnie chcąc dać im znać, że mogłaby się spróbować dostosować do ich potrzeb i możliwości. Zmierzwiła chłopcu włosy, nim odszedł z rodzicami. Zdawało jej się, że kiedy opuszczał sklep, poza dziwną dojrzałością, w jego oczach dostrzegła też nadzieję i wdzięczność. Wiedziała, że plakat to nic, niewiele zmieni w jego życiu, ale jeśli miał dać mu chociaż odrobinę radości, którą powinno nosić w sobie każde dziecko, to było to tego warte. Przeczuwała, że może liczyć na Josepha i nie będzie to dla niego żadne wyzwanie, zebrać wszystkie podpisy kolegów z drużyny. A dla takiego uśmiechu, musiał wierzyć, było warto.
n
| zt


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Część z asortymentem do quidditcha 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Część z asortymentem do quidditcha [odnośnik]09.08.20 11:30
5 maja

Sytuacja zmieniała się. Każdy kolejny dzień przynosił coraz więcej niepewności o przyszłość, o nadchodzące jutro. Drzwi sklepu otwierały się sporadycznie. Zwykle zaglądali tu dobrze usytuowani czarodzieje, którzy akurat postanowili sprawić swoim pociechom nową miotłę rozmiarów mini. Czasem ktoś kupował coś dla siebie, choć naczęściej klienci, którzy pojawiali się w sklepie należeli do tego sortu, który naoglądał się, nagadał a niczego nie kupił. Wchodzili do sklepu, z dziećmi lub przyjaciółmi, żartując i śmiejąc się z głupich szlam i mugoli, porównując większość dzisiejszych londyńskich ulic do Pokątnej. Całkowicie magicznej, pozbawionej obecności osób spoza ich świata. Mieli ubaw, trzeba było przyznać. Cieszyli się. Patrzyli na plakaty drużyn quidditcha, palcem pokazując graczy, którzy od jakiegoś czasu zniknęli ze świata sportu. Tak jak Billy. Mówili o nim. O tym, jaki był dobry, a raczej jaki byłby dobry, gdyby nie jego pochodzenie. Takich przykładów było jednak więcej. Bo Maclaggen, choć był doskonałym pałkarzem, prezentował żenujący poziom, tylko dlatego, że jego matka była mugolką. Albo Wilkinson, wyjątkowo dobrze prosperująca ścigająca, mugolaczka, powinna znaleźć sobie męża, którzy weźmie ją za kudły i postawi tam, gdzie było jej miejsce, czyli w kuchni, przy garach, w domu. Najlepiej, żeby nie mówiła zbyt wiele. Jej szerokie biodra nie nadawały się podobno na miotłę, były stworzone do rodzenia dzieci i robienia wielu innych rzeczy, o których nie chciała słyszeć. Może tak było, ale skoro już grała w quidditcha, nikt nie miał prawa tego oceniać. Jej krytykować. I nie przez wzgląd na to kim była, ale w jakiej rodzinie się urodziła. Ale słuchała, mimochodem, notując coś w księgach, czy ścierając kurze z półek. Zaciskała zęby ze złości, aż w końcu wybuchała. Nie potrafiła się powstrzymać. Wtedy spoglądali na nią z litością i wychodzili obsypując ją kilkoma komentarzami i drwiącymi uśmiechami. Opieszale gościli się w sklepie, a później znikali, nie dając jej zarobić, psując tylko nerwy. Tego było za dużo. Praca, która sprawiała jej kiedyś mnóstwo radości stała się uciążliwym obowiązkiem. Potrafiła znosić paskudne komentarze na swój temat. Tak, była kiedyś większa, była przedmiotem kpin i głupich żartów. Uczyniło ją to silniejszą; ale nie potrafiła być obojętna na to, co mówiło się przy niej o ludziach, których znała. O czarodziejach, którzy zrobili znacznie więcej dla społeczności czarodziejskiej niż oni, szydercy. Nieświadomie przyczyniali się do upadku wartości, które wyznawała. Zbierało się w niej od dawna. Te wszystkie emocje, pęczniały w niej, ale nie pozwalała im się wydostać, wylać. Nie dawała im ujścia, sądząc, że kształtuje swój charakter, trenuje trzymanie języka za zębami, opanowanie.
Kiedy dostała zlecenie od pana Zabiniego była podekscytowana, licząc, że będzie to praca nietypowa, skoro zaprosił ją do swojego domu, by zajęła się jego sprzętem. Miała spore wyobrażenia na jego temat. Podejrzewała, że prosząc o coś podobnego musi być dobrze usytuowany. Być może nie chciał narażać siebie lub swojej rodziny wychodzeniem z domu, udając się na pokątną. Przez brak pracy nawet się nie zawahała, od razu odpisała mu potwierdzając swoje przybycie do domu w Westminister. Do spłacenia Boyle’owi długu zostało jej niewiele. Kilka sykli powinno zamknąć ten temat na dobre. Kiedy je zdobędzie, wyciągnie resztę złota ze skrytki i przekaże wszystko Keatonowi. Sklep zostanie spłacony, a ona zabezpieczy go, a później zamknie na kilka tygodni, póki sytuacja się nie uspokoi.
Dom Zabiniego wyglądał jak każdy inny dom, niczym się nie wyróżniał. Po kamienicach tutaj spodziewała się czegoś lepszego, ta wyglądała raczej na podniszczoną. Nie zrażając się jednak tym, jak wyglądało na zewnątrz weszła do środka, przepasana sakwami z narzędziami, różdżką i własną miotłą. Zapukała do odpowiednich drzwi. Nikt długo jej nie odpowiadał, zapukała więc ponownie. Zza nich rozniosły się jakieś krzyki, wrzaski. Otwarła jej kobieta o srogim wyrazie twarzy. Jej kanciaste rysy czyniły ją zapewne pozornie szczuplejszą niż była. Pierwsze co jej się rzuciło w oczy to wystające kości policzkowe i szpiczasty nos, małe, krecie oczka i włosy ulizane do idealnego koka. Wpuściła ją do środka, nie odwzajemniając uśmiechu na powitanie. Nie powiedziała też nic poza: „tam, prosto”, kierując ją do jednego z pokoi, gdzie czekał na nią już pan Zabini. Siedział z nogami wyłożonymi na podnóżku, czytając Walczącego Maga. Na ten widok westchnęła cicho i zmarszczyła brwi, ale obiecała sobie, że zachowa głupie komentarze dla siebie. Potrzebowała pracy, pieniędzy. Nie przemówi mu do rozsądku, nawet się nie łudziła.
— Dzień dobry, panie Zabini. Hannah Wright, właścicielka sklepu miotlarskiego. W liście prosił pan, bym zerknęła na wszystkie miotły w domu. Nigdzie ich tu jednak nie widzę.— Rozejrzała się dookoła, wyciągając różdżkę i podwijając rękawy koszuli. Spodziewała się, że przynajmniej je przygotuje na jej przyjście. Zabini obrzucił ją spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Popatrzył tylko na nią, a potem złożył gazetę w kostkę i ułożył sobie na kolanach.
— Wright. Jak ten Wright z Jastrzębi. Jak ten Wright ze Zjednoczonych.— Nie wiedziała dlaczego, ale zamiast podziwu, który sama czuła względem braci, w jego głosie usłyszała pogardę. — Tam są. — Wskazał palcem za siebie, na korytarz, którym przyszła, ale tam też nie widziała żadnych mioteł. Powstrzymała się przed skomentowaniem jego idiotycznego tonu. Musisz zachować spokój, powtarzała sobie w myślach. Nie powiedział jeszcze nic złego, być może źle go zrozumiała. To pewnie przez tego Walczącego Maga. Ponieważ Zabini nie wykazał jej więcej zainteresowania, wyzła na korytarz i rozejrzała się. W mieszkaniu życie toczyło się dalej. W kuchni słychać było trzaskający w palenisku ogień, czuć było jakieś dziwne zapachy, przypominające eliksiry lecznicze. Gdzieś w innym pokoju prawdopodobnie bawiły się dzieci, przegadywały, ale nie wsłuchiwała się, o co chodzi. Była też komórka, którą otworzyła, z nadzieją, że znajdzie tam to, czego szukała. I nie pomyliła się, ale prócz kilkio zakurzonych mioteł wysypało się wszystko, co tam było, od krzesełek dziecięcych po garnki, pościel i wiadra. Hałas, jaki narobiła sprowadził do korytarza panią Zabini, która mamrocąc coś pod nosem podeszła i machnęła różdżką.
— Zła dziewczyna, niewychowana, widzi, że trzeba ostrożnie. Ktoś tu musi posprzątać. Tylko mi roboty dokłada — burczała poirytowana, nie patrząc na Wright. Z każdą chwilą czuła, że to był błąd, a przychodzenie tutaj niczego dobrego nie przyniesie. Kiedy kilka zaklęć ogarnęło pozornie uporządkowaną wcześniej komórkę, wzięła do ręki miotły. Te jednak były nie tyle w opłakanym stanie, co… zaniedbane. Jakby nikt nie używał ich od wieków. Wzięła je do lepszego światła i uważnie, powoli im się przyjrzała. Opuszkami palców pogładziła chropowate drewno. Obejmując trzon całą dłonią, sprawdziła jej ciężkość, a później usiadła na niej i podwinęła nogi tak, by zawisnąć cal nad ziemią. A potem przeszła do kolejnej miotły, z tą jednak było dokładnie to samo. Z dwoma kolejnym podobnie.
— Panie Zabini, czy to o te miotły chodziło? — spytała niepewnie, wracając do pokoju, w którym znów czytał gazetę. — Wyglądają, jakby nikt na nich od dawna nie latał, ma pan gdzie indziej inne?— Miał, wiedziała o tym. On jednak pokiwał lekceważąco głową, nie odrywając spojrzenia od gazety. Zacisnęła więc wargi i zabrała się za sprawdzanie ich. Nie powinna grymasić, kręcić nosem. Był tylko klientem. Jednym z wielu. Miotły zaś były w dobrym stanie, poza tym, że strasznie je zaniedbali. Między witkami było pełno kurzu i pajęczyn. Na trzonku  mnóstwo zarysowań, ale żadne z nich nie było na tyle głębokie, czy wyraźne, by wpływało to na komfort czy bezpieczeństwo latania. Wyciągnęła słoik z pastą Fleetwooda i szmatki, a później machnęła różdżką, dzięki czemu wszystkie cztery miotły pokryły się woskową, błyszczącą pastą.
— Wright — usłyszała i kątem oka spojrzała w stronę Zabiniego. — Mieszane małżeństwo?
— Słucham?— zdziwiła się, spoglądając na niego niepewnie. Odłożyła szczotkę, do czyszczenia wici i zmarszczyła brwi.
— Ojciec czy matka? Mugol. O mugola pytam. — Burczał zza gazety, nie zamierzając nawet na nią spojrzeć. Poczuła się dziwnie. Przez chwilę miała wrażenie, że to wszystko to jakiś żart. — Minister pozbył się ścierwa z Londynu. Powinnaś się przygotować na pożegnanie, niedługo to ogarnie cały kraj. Nie będzie tu miejsca dla mugoli, ani dla szlam. Staniemy się pierwszym na świecie krajem wolnym od brudu. Taka przyszłość nas czeka.
— Nie byłabym tego taka pewna — odparła ostro, ogniskując spojrzenie na mężczyźnie. Miotły były już prawie wypolerowane, wici wyczyszczone.— Takich czarodziejów jest zbyt wielu, nie uda się to ani ministrowi ani Voldemortowi. W tym kraju wciąż nie brakuje porządnych ludzi — podniosła się z ziemi, gwałtownie zabierając jedną ze szmatek, która w jej dłoniach aż rwała się do dalszego polerowania. Ścisnęła ją mocniej w palcach, nie pozwalając jej dostać się do miotły.
— Na takie jak ty też znajdą sposób.
— Co to ma znaczyć?— fuknęła, nabierając powietrza w płuca. Poczuła jak zaczyna wrzeć, jak emocje zaczynają się w niej gotować. — Miotły są gotowe. Drewno jest dobrze zakonserwowane, loty powinny być przyjemne.
— Odłóż je tam, gdzie były. Nie będziemy z nich korzystać — wymamrotał lekceważąco, składając znów gazetę i uśmiechnął się perfidnie. Wyciągnął z kieszeni kilka monet i wystawił przed siebie. Poczuła jak policzki jej płoną. Zebrała wszystkie gąbki i ścierki, machnięciem różdżki sprawiła, że przestały pracować. Wyciągnęła rękę po zapłatę, ale wtedy Zabini otworzył dłoń i wszystko posypało się w dół. Część monet spadła prosto na jej dłoń, część na podłogę. Zabini zaśmiał się, patrząc jej prosto w oczy, po raz pierwszy odkąd przyszła.
— Tacy jak pan prędzej czy później zapłacą za to wszystko. Jeśli się pan łudzi, że będzie grzać tyłek w tym fotelu do usranej śmierci to jest pan w błędzie. Sytuacja w końcu się odwróci, a tacy ludzie odpowiedzą za wszystko— nie wytrzymała. Zacisnęła pieść z kilkoma monetami i zabrała sprzęt w pośpiechu. Nie odwracała się już za siebie, nie zamierzała klękać, by pozbierać resztę pieniędzy z podłogi. Za uczciwą pracę należała jej się uczciwa zapłata, ale wezwał ją tu tylko dla zabawy, dla własnej uciechy. Trzasnęła drzwiami mieszkania, a potem kamienicy, wychodząc na ulicę. I dopiero tam wybuchnęła płaczem, nie mogąc już trzymać tego wszystkiego w sobie. Słone łzy spływały po jej policzkach gęsto, nie potrafiła się opanować, zatrzymać tej fali. Szła przed siebie szybko i energicznie, przecierając rozpaloną twarz raz po raz.

| zt


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Część z asortymentem do quidditcha 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Część z asortymentem do quidditcha
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach