Dziura w ścianie
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Dziura w ścianie
Zaraz za dużym popękanym zwierciadłem, leniwie opierającym się o jedną ze ścian w nędznym saloniku, znajduje się spora dziura. Nierówne krawędzie drapią każdego, kto próbuje się przecisnąć na drugą stronę. Tajemnicza dziura to przejście prowadzące prosto do starych, niepewnych schodów. Jest ich tylko kilka, a każdy naciśnięty stopień wydziera z niewidzialnych gardeł dramatyczny odgłos przeszłości. Ciężkie, duszące powietrze zatrzymało się na kilkanaście lat między ścianami tej zagadki. Kroki doprowadzają do większego kawałka strychu. Zapomniany pokój to składowisko staroci wołających o uwagę. Pod grubą warstwą kurzu trudno jednak ujrzeć te rozpaczliwe spojrzenia zegarów i uwięzione w starych walizach oddechy. To tajemnicze miejsce kryje wiele intrygujących niespodzianek, nad którymi warto się pochylić...
[bylobrzydkobedzieladnie]
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
7.07
- Phillie!... - atakuję ją jak tylko przekroczy próg mieszkania. Z radio sączy się muzyka, nowości w świecie rock and rolla, więc łapię dziewczynę za rękę i okręcam ją wokół własnej osi, a spomiędzy moich warg wypada głośna salwa śmiechu. Dzisiaj czuję się dobrze, lepiej niż przez ostatnie kilka miesięcy, które malowały się raczej w ponurych barwach - ten dzień nosił kolory pierwszych letnich promieni słońca, nieśmiało wkradających się przez okna, ciepłe i wesołe. Nie myślę o tym co będzie jutro albo pojutrze, w to piękne popołudnie przyszłość przestaje być istotna. Przyciągam do siebie Philippę, zakleszczając ją w ciasnym uścisku - Łapserdak złożył nam czapki z gazet, żebyśmy nie pobrudzili sobie głów przy malowaniu - śmieję się głośniej - Zrobił ich chyba ze trzydzieści - kręcę z rozbawieniem głową, bo zostawiłem go dosłownie na pięć minut, a on już zdążył otworzyć fabrykę papierowych czapeczek, dobrze, że w porę zareagowałem, bo nie wiem co byśmy z nimi później zrobili, może rozdali biednym albo co - Chodź, chodź, odsunęliśmy już meble - zaciskam palce wokół dziewczęcej dłoni i prowadzę ją do salonu, który w tym momencie wygląda jakby przetoczył się przez niego huragan; wszystkie meble krzywo zgromadzone na środku, ukryte pod warstwą starych gazet, zwieńczone klatką z popiskującymi niuchaczami, walające się po kątach pędzle oraz póki co pozamykane puszki z farbami i te nieszczęsne czapeczki, zerwaliśmy grube zasłony, bo od dawna prosiły się o odświeżenie, zaś Łapserdak zdążył już wymyć okna (tak czyste nie były chyba jeszcze nigdy); gdzieś na lewo wisienka na torcie tego szaleństwa - powarkujący psidwak szarpiący mojego biednego skrzata za skrawek szmatki, w którą był odziany - HEJ! Zostaw! Zły, zły pies! - podchodzę bliżej odganiając zwierzaka i wspieram dłoń na ramieniu przyjaciela - W porządku? - mały kiwa głową, wprawiając w ruch swoje wielgachne uszyska - Łapserdak chciał tylko dać mu czapeczkę... - tłumaczy się, zaś kiedy dostrzega pannę Moss, to w nią wlepia ogromne, błyszczące oczęta; w momencie zapomina o wytarganym odzieniu, w zamian chwytając w długie palce kolejne papierowe nakrycie głowy i głośno tuptając bosymi stopami o podłoże podbiega do dziewczyny, coby wyciągnąć je w jej kierunku. To jest wyjątkowe, ozdobione dodatkowo wyciętymi z kolorowych papierów kształtami (gwiazdkami i serduszkami) oraz obsypane brokatem - Łapserdak zrobił jedną specjalnie dla panienki - mówi, wręczając jej czapeczkę, a ja unoszę w zdziwieniu obie brwi. A niech to, dla mnie nie zrobił specjalnej! Myślałem, że taką odjechaną tworzy dla siebie samego, a tu niespodzianka, chyba naprawdę zdążył polubić Philippę podczas naszego wspólnego melinowania w jej uroczym mieszkanku.
- Phillie!... - atakuję ją jak tylko przekroczy próg mieszkania. Z radio sączy się muzyka, nowości w świecie rock and rolla, więc łapię dziewczynę za rękę i okręcam ją wokół własnej osi, a spomiędzy moich warg wypada głośna salwa śmiechu. Dzisiaj czuję się dobrze, lepiej niż przez ostatnie kilka miesięcy, które malowały się raczej w ponurych barwach - ten dzień nosił kolory pierwszych letnich promieni słońca, nieśmiało wkradających się przez okna, ciepłe i wesołe. Nie myślę o tym co będzie jutro albo pojutrze, w to piękne popołudnie przyszłość przestaje być istotna. Przyciągam do siebie Philippę, zakleszczając ją w ciasnym uścisku - Łapserdak złożył nam czapki z gazet, żebyśmy nie pobrudzili sobie głów przy malowaniu - śmieję się głośniej - Zrobił ich chyba ze trzydzieści - kręcę z rozbawieniem głową, bo zostawiłem go dosłownie na pięć minut, a on już zdążył otworzyć fabrykę papierowych czapeczek, dobrze, że w porę zareagowałem, bo nie wiem co byśmy z nimi później zrobili, może rozdali biednym albo co - Chodź, chodź, odsunęliśmy już meble - zaciskam palce wokół dziewczęcej dłoni i prowadzę ją do salonu, który w tym momencie wygląda jakby przetoczył się przez niego huragan; wszystkie meble krzywo zgromadzone na środku, ukryte pod warstwą starych gazet, zwieńczone klatką z popiskującymi niuchaczami, walające się po kątach pędzle oraz póki co pozamykane puszki z farbami i te nieszczęsne czapeczki, zerwaliśmy grube zasłony, bo od dawna prosiły się o odświeżenie, zaś Łapserdak zdążył już wymyć okna (tak czyste nie były chyba jeszcze nigdy); gdzieś na lewo wisienka na torcie tego szaleństwa - powarkujący psidwak szarpiący mojego biednego skrzata za skrawek szmatki, w którą był odziany - HEJ! Zostaw! Zły, zły pies! - podchodzę bliżej odganiając zwierzaka i wspieram dłoń na ramieniu przyjaciela - W porządku? - mały kiwa głową, wprawiając w ruch swoje wielgachne uszyska - Łapserdak chciał tylko dać mu czapeczkę... - tłumaczy się, zaś kiedy dostrzega pannę Moss, to w nią wlepia ogromne, błyszczące oczęta; w momencie zapomina o wytarganym odzieniu, w zamian chwytając w długie palce kolejne papierowe nakrycie głowy i głośno tuptając bosymi stopami o podłoże podbiega do dziewczyny, coby wyciągnąć je w jej kierunku. To jest wyjątkowe, ozdobione dodatkowo wyciętymi z kolorowych papierów kształtami (gwiazdkami i serduszkami) oraz obsypane brokatem - Łapserdak zrobił jedną specjalnie dla panienki - mówi, wręczając jej czapeczkę, a ja unoszę w zdziwieniu obie brwi. A niech to, dla mnie nie zrobił specjalnej! Myślałem, że taką odjechaną tworzy dla siebie samego, a tu niespodzianka, chyba naprawdę zdążył polubić Philippę podczas naszego wspólnego melinowania w jej uroczym mieszkanku.
A jego śmiech jest wariacją. Tańczącym razem z muzyką promieniem letniego słońca. Jego śmiech jest zdolny do wsmarowania życia w ponure mieszkanko i ponurą lokatorkę. Jego śmiech mógłby zdjąć z jej barków ciężary ostatnich dni i niesamowite zdarzenia, które zdawały się obracać życie do góry nogami. Zamazywał tęsknotę, zagłuszał niepokoje, pozwalał jej na nieskrępowane eksplozje energii, o które chyba przestała siebie w ostatnich tygodniach podejrzewać. I mogła poczuć się dobrze, wracając do mieszkania wypełnionego radością portowego chłopca i jego dziwacznego, pracowitego towarzysza. Zanim zdążyła zdjąć buty, zanim zdążyła zaciągnąć się falą zakurzonego powietrza, objął ją i porwał, wciągając w labirynt zakręconych ruchów. Prawie natychmiast opadł ciężki plecak wypchany trudami poranka i widokami marniejącej wraz z każdym dniem dzielnicy portowej. Prawie wyczyściły się resztki ludzkie podoczepiane do jej bucików. Mogła już tańczyć, czy musiała dalej zamartwiać się za bardzo?
– Malowanie? To już dzisiaj? – zdziwiła się najpierw, obejmując odruchowo przyjaciela. Poszukała też Łapserdaka, wyobrażając sobie, jak siedział na wieży z papierowych czapeczek i monotonnie układał nowe historie ze starych gazet. I wieżę faktycznie ujrzała, na środku dziwnie wielkiego salonu, trwała jak wyspa. Wyspa z mebli i staroci. Uderzyło ją jednak oślepiające spojrzenie słońca. Okna błyszczały, jakby szkła nigdy tam nie było. – O cholera, co zrobiliście z tymi oknami? Gdzie jest mój salon? – Szeroko otworzyła oczy i ścisnęła mocniej dłoń Johnatana. – Na brodę Merlina, co za rewolucja. Piekielnie mi się to podoba – zamruczała, obracając się przodem do swojego bohatera. – Teraz będę mogła codziennie przy kawie podziwiać kłęby ciemnych oparów unoszących się nad tym pięknym Londynem – wspomniała, poprawiając czapeczkę, która przekrzywiła się na główce Bojczuka. Bała się nawet pomyśleć, co tutaj się wydarzy, jak już skończą. Przyjaciel dokona dzieła, jego zdolne pędzelki uczynią norę w dokach kreatywnym widowiskiem. Philippa jeszcze bardziej poczuje się jak królowa. Królowa brudnego portowego świata. Uśmiechnęła się cwaniacko i miała coś jeszcze dodać, kiedy wyskoczył ten czworonożny łobuz. – Ej, Nochal! Ty sobie uważaj! – warknęła karcąco, kiedy tylko pies przyciągnął ich uwagę. Widok osaczonego Łapserdaka zmroził jej serce. – Zostaw Łapserdaka! W tej chwili! To nasz… – Ale w końcu gagatek ustąpił i wypuścił z pyska kawałek wątpliwej szmatki. Philippa odetchnęła i przywołała do siebie psa ozdobionego bardzo niezadowolonym spojrzeniem. Gestem wskazała mu legowisko, które pewnie było gdzieś w tej stercie na środku salonu.
– Mój miły Łapserdaku – Philippa zaczęła prawie wzruszona i przykucnęła przy skrzacie, kiedy ten przybiegł do niej tak rozczulony. Pogłaskała jego pomiętą szatę, wyłapując świetnie to błyszczące spojrzenie. Lubił ją, a ona lubiła jego. Zresztą byłaby głupia, gardząc tak pracowitym stworzeniem. – Jakie gwiazdeczki! I ten brokat. Uroczo. Dziękuję, jesteś artystą, zupełnie jak twój przyjaciel. I pięknie wyczyściłeś okna – pochwaliła skrzata i pogłaskała go znów, tym razem po skrzacim pyszczku. Uśmiech wyraźnie rozciągnął jej usta. – Nałożysz mi czapeczkę? – zapytała, czując, że Łapserdakowi zrobi się miło, jeśli tylko będzie mógł to zrobić. Wyraźnie przejęta popatrzyła na Johnatana. – Może już zamieszkacie ze mną na zawsze? I tak… i tak raczej utknęłam w tym syfie na stałe. Chętnie przyjmę towarzystwo takich zdolnych knypków. Widzę, że wasze talenty nie mają końca, chłopcy – zacmokała z uznaniem i po chwili wyprostowała się. Wcisnęła dłonie w talię i zrobiła krok w stronę ściany. Psidwak zaciekawiony uniósł łeb. – Co będzie na ścianach? Marzy mi się coś, czego nie ma nigdzie w Londynie – mruczała zamyślona. Spodziewała się, że pomazanie czterech kątów jednym kolorem było zbyt mdłym wyzwaniem dla Bojczuka. – Uh, chyba powinnam zdjąć sukienkę… – powiedziała bardziej do siebie, w dwóch palcach unosząc kawałek bordowej spódnicy. To kiepski strój do robienia bałaganu.
– Malowanie? To już dzisiaj? – zdziwiła się najpierw, obejmując odruchowo przyjaciela. Poszukała też Łapserdaka, wyobrażając sobie, jak siedział na wieży z papierowych czapeczek i monotonnie układał nowe historie ze starych gazet. I wieżę faktycznie ujrzała, na środku dziwnie wielkiego salonu, trwała jak wyspa. Wyspa z mebli i staroci. Uderzyło ją jednak oślepiające spojrzenie słońca. Okna błyszczały, jakby szkła nigdy tam nie było. – O cholera, co zrobiliście z tymi oknami? Gdzie jest mój salon? – Szeroko otworzyła oczy i ścisnęła mocniej dłoń Johnatana. – Na brodę Merlina, co za rewolucja. Piekielnie mi się to podoba – zamruczała, obracając się przodem do swojego bohatera. – Teraz będę mogła codziennie przy kawie podziwiać kłęby ciemnych oparów unoszących się nad tym pięknym Londynem – wspomniała, poprawiając czapeczkę, która przekrzywiła się na główce Bojczuka. Bała się nawet pomyśleć, co tutaj się wydarzy, jak już skończą. Przyjaciel dokona dzieła, jego zdolne pędzelki uczynią norę w dokach kreatywnym widowiskiem. Philippa jeszcze bardziej poczuje się jak królowa. Królowa brudnego portowego świata. Uśmiechnęła się cwaniacko i miała coś jeszcze dodać, kiedy wyskoczył ten czworonożny łobuz. – Ej, Nochal! Ty sobie uważaj! – warknęła karcąco, kiedy tylko pies przyciągnął ich uwagę. Widok osaczonego Łapserdaka zmroził jej serce. – Zostaw Łapserdaka! W tej chwili! To nasz… – Ale w końcu gagatek ustąpił i wypuścił z pyska kawałek wątpliwej szmatki. Philippa odetchnęła i przywołała do siebie psa ozdobionego bardzo niezadowolonym spojrzeniem. Gestem wskazała mu legowisko, które pewnie było gdzieś w tej stercie na środku salonu.
– Mój miły Łapserdaku – Philippa zaczęła prawie wzruszona i przykucnęła przy skrzacie, kiedy ten przybiegł do niej tak rozczulony. Pogłaskała jego pomiętą szatę, wyłapując świetnie to błyszczące spojrzenie. Lubił ją, a ona lubiła jego. Zresztą byłaby głupia, gardząc tak pracowitym stworzeniem. – Jakie gwiazdeczki! I ten brokat. Uroczo. Dziękuję, jesteś artystą, zupełnie jak twój przyjaciel. I pięknie wyczyściłeś okna – pochwaliła skrzata i pogłaskała go znów, tym razem po skrzacim pyszczku. Uśmiech wyraźnie rozciągnął jej usta. – Nałożysz mi czapeczkę? – zapytała, czując, że Łapserdakowi zrobi się miło, jeśli tylko będzie mógł to zrobić. Wyraźnie przejęta popatrzyła na Johnatana. – Może już zamieszkacie ze mną na zawsze? I tak… i tak raczej utknęłam w tym syfie na stałe. Chętnie przyjmę towarzystwo takich zdolnych knypków. Widzę, że wasze talenty nie mają końca, chłopcy – zacmokała z uznaniem i po chwili wyprostowała się. Wcisnęła dłonie w talię i zrobiła krok w stronę ściany. Psidwak zaciekawiony uniósł łeb. – Co będzie na ścianach? Marzy mi się coś, czego nie ma nigdzie w Londynie – mruczała zamyślona. Spodziewała się, że pomazanie czterech kątów jednym kolorem było zbyt mdłym wyzwaniem dla Bojczuka. – Uh, chyba powinnam zdjąć sukienkę… – powiedziała bardziej do siebie, w dwóch palcach unosząc kawałek bordowej spódnicy. To kiepski strój do robienia bałaganu.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Kiwam energicznie głową - to już dzisiaj. Właściwie powinienem był zrobić to wcześniej, ale czasem ciężko było mi podnieść się z łóżka. Wstawałem na chwilę, kiedy i panna Moss zwlekała się na zmianę w Parszywym, a później ponownie zagrzebywałem się w sztywnej pościeli i wegetowałem aż do wieczora, ruszając się jedynie po to by zalać gardziel kolejną porcją alkoholu. Dzisiaj nie wypiłem nawet kropli, chociaż rano kurewsko mnie suszyło; w zamian Łapserdak zaparzył mi jakiś pobudzających ziółek, które wyglądały jak bagno a smakowały jeszcze lepiej - ale kac minął, a ja czułem się zaskakująco dobrze, więc chyba nie mogłem narzekać. Czuję mocniejszy uścisk na swojej dłoni i wbijam spojrzenie w zaskoczony profil przyjaciółki - Oooo, poczekaj aż tu skończymy, wtedy to dopiero będzie - kiwam głową. Nie do poznania! Tego mogliśmy być pewni; a skoro już mogliśmy (ja i Łapserdak) melinować tu za darmo, to musieliśmy się jakoś odwdzięczyć - i wreszcie przyszła na to pora - Lato w tym roku zapowiada się wyjątkowo ładnie, może i doki zakwitną - wzruszam lekko ramionami, chociaż chyba sam w to nie wierzę, to cud, że tutejsze rośliny (których było pewnie tyle co kot napłakał) rodziły jakiekolwiek liście, skoro podlewali je głównie marynarze. I to własnym moczem, ostatecznie, przypadkowo wylanym alkoholem lub nagle zwróconą treścią żołądka; to chyba niezbyt dobry nawóz? Uśmiecham się kiedy poprawia moje eleganckie nakrycie głowy, a potem wypuszczam z uścisku jej dłoń, spiesząc na ratunek skrzatowi; tyle, że ten miał mnie aktualnie w głębokim poważaniu, więc obserwuję rozwój sytuacji z daleka. Wspieram się pod boki i marszczę nieznacznie brwi. Łapserdak musi być teraz w siódmym niebie, co zresztą odbija się w jego wielkich ślepiach. Kłania się i dziękuje, zaś kiedy panna Moss prosi o założenie tego małego dzieła sztuki na swoją głowę, staje na palcach, coby przyozdobić jej włosy błyszczącym kawałkiem gazety. Podchodzę bliżej - Oooo, lepiej tak nie mów, bo jeszcze serio to zrobimy - śmieję się. Wiedziałem, że kiedyś będziemy musieli pójść dalej, ale nie miałem pojęcia kiedy to nastąpi, kiedy zew przygody pchnie mnie do wyprowadzki i czy Łapserdak dalej będzie mi towarzyszył? A może już wtedy zapragnie wolności, może stanie się pierwszym w historii wolnym skrzatem domowym, który naprawdę jest z tego zadowolony? Chyba trochę próbowałem go na to przygotować, na to, że być może kiedyś będziemy musieli się rozstać. Ale teraz o tym nie myślę, ani ja, ani tym bardziej on - Kiedyś, jak już będę bogaty, a wojna się wreszcie skończy, zabiorę cię na wakacje z dala od portu, wiesz? - zapewniam, zupełnie nie myśląc o tym, jak może skończyć się ta przeklęta wojna. Wspieram się na ramieniu Phillie i również przesuwam spojrzeniem po jednej z pustych ścian - A co byś chciała, żeby tam było? - pytam - Coś czego nie ma nigdzie w Londynie, hmmm - marszczę brwi, zastanawiając się nad tym, co też mógłbym jej tam wymalować (w sumie mogę wszystko, żadne ograniczenia nie istniały). Łapserdak staje obok mnie i także wgapia się w mur, przybierając na twarz równie zamyślony wyraz - Zdecydowanie powinnaś - kiwam lekko głową, a mój wzrok ucieka w kierunku odsłoniętej dziury w ścianie - Może zajrzymy też tam? - pytam, wyraźnie ciekaw jakie tajemnice mogliśmy w niej odkryć.
Nie miała forsy na remont tej rudery. Całe lata zbierała na paskudną klitkę w dokach, dobierała meble ze śmietniska, dobierała szmaty z drugiej ręki, ale miała ją – swoją ulubioną norę, swój nędzny salonik i obskurną kuchnię, swą zbyt ciemną sypialnię i dziurę w ścianie. Wszystko jakoś trzymało się kupy, choć wnętrze, no cóż, było dosłownie gówniane. Gdyby nie pozawieszane tu i tam malunki Johnatana, ściany straszyłyby dziurami i ohydnymi przebarwieniami. Żadna z niej była majsterkowiczka, nie znała się na takich czarach, więc jakoś to wszystko sobie istniało w takim dziwnym zawieszeniu, kruszyło się i wołało tęsknymi oczami. Wolała wydawać kasę na nowe kiecki i buty, niż na jakiś kryształowy żyrandol czy nie wiadomo co. Póki nie marzła w zimie i nie dusiła się w lecie, mieszkanko mogło jej całkiem nieźle służyć, choć trudno było jej ukryć entuzjazm na wieść o fali przyjemnych zmian. W sumie to dobrze, niech się dzieje. Miała nawet trochę odłożonych monet, mogła coś podziałać. I miała Bojczuka, a on był wart o wiele więcej niż skrzynia galeonów. – Johnny, mówisz o Londynie, w dodatku o dokach. Wokół portu unoszą się wstrętne opary, fabryka na fabryce. No i wojna. To nie jest dobre miejsce do podziwiania krzewów i obserwowania obłoków. Nawet cholerna łączka jest milion kroków stąd… Niewiele się napatrzymy na to lato, jeśli stąd nie wyjdziemy. Co najwyżej poczujemy smród smażących się w słońcu zwłok. Sam wiesz – skomentowała sceptycznie i pokręciła lekko głową. Jeszcze w kwietniu się oszukiwała, ale dzisiaj, po kilku już brutalnych doświadczeniach, raczej nie liczyła na cud i kolorowe karuzele.
– Możecie przecież zostać, ile tylko chcecie. Jak ogarniemy ten pokój na górze, ten za dziurą w ścianie, to będziecie mieć świetną miejscówkę. Trzeba tylko wynieść te wszystkie graty i posprzątać stuletni kurz. A potem może odmalować. To w ogóle tajemnicze miejsce, ale przyda się. Żebyśmy się nie pozabijali z tej naszej miłości, Johnny. Wiesz, jak jest – mruknęła rozbawiona. Teraz było dobrze, ale za miesiąc, dwa mogli już kłócić się o każdy pierdół. W końcu wspólnie mieszkanie to sieć wyzwań. A i on pewnie też chciałby czasem zaprosić kumpli czy tam panienkę tak, by Moss niekoniecznie musiała być częścią imprezy. Wcale nie musiał pakować waliz, podobało jej się, że tu był, że nie była sama, że pod nosem pałętała się gęba gotowa jej posłuchać i spędzić razem czas, tak po prostu, tak poza wrzaskami w tawernie. Nie wiedziała, czy już miał jakiś plan, czy się na coś szykował, ale chciała, aby wiedział, że wcale go nie zamierzała wyrzucać na zbity pysk. Niech mieszka. W końcu nie był obcy. Był pierwszą osobą, o której pamiętała w swoim sierocym życiu. O Merlinie, i z pewnością jedyną, która planowała zafundować jej wakacje życia. Parsknęła śmiechem, chociaż oczy jej się mocno zaświeciły. – Najpierw bądź bogaty. A potem pogadamy. Chociaż jak wyszkolimy niuchacze na rasowych złodziejaszków, to kto wie, może utoniemy w szmalu szybciej, niż mogłoby się wydawać – oznajmiła cwaniacko i na koniec puściła mu jeszcze oczko. Marzenia – piękna sprawa.
Zerknęła na Łapserdaka, który zamarł jak posąg. Wpatrywał się intensywnie w ścianę, jakby zastanawiał się nad artystyczną wizją jak profesjonalny malarz. Uroczy widok. Ciekawe czy skrzat też umiał malować. – Namaluj mi rajską plażę. Kolorowe ptaki na niebie, miękkie piaski, palmy… To głupie? Ale zdecydowanie nie ma tego w tym syfiastym mieście – stwierdziła, przyznając się do szczerej, choć niezbyt pomysłowej wizji. – Albo kolorowe kamienie. Całe mnóstwo. Te wszystkie szafiry, topazy… Niuchacze oszaleją – kontynuowała. – Jak myślisz? Co do mnie pasuje? – odwróciła głowę w stronę przyjaciela, oczekując, że ten z głową pełną malarskich kreacji potrafiłby coś do niej dopasować.
– Jasne, zaraz zajrzymy. Tylko czekaj.. sukienka – wyjaśniła krótko, cofając się w stronę sypialni i już w drodze rozpinając suwak. Zaraz wróciła w krótkich, luźnych szortach i Keatowej koszulce, wielkiej i wymęczonej przez życie. Na szczycie głowy zakwitł niedbały kok, oczywiście pod kolorową czapeczką. – No to chodź… tylko uważaj, ciasno, chłodno i brudno – Pociągnęła Johnatana za rękę, prowadząc go przez dziurę w ścianę do magicznego pokoiku. Najpierw musieli pokonać bardzo niepewne drewniane schodki, ale potem znaleźli się już w królestwie rupieci. – Stare księgi, portrety, jakieś szmaty, kilka rdzawych pucharów i antyczne mebelki… - wyliczała głośno, odważnie wchodząc w głąb pomieszczenia. Minęło tyle miesięcy, a ona wciąż nie miała czasu, by przegrzebać się przez to wszystko.
Wolał zacząć tutaj, czy jednak lepiej cofnąć się do salonu?
– Możecie przecież zostać, ile tylko chcecie. Jak ogarniemy ten pokój na górze, ten za dziurą w ścianie, to będziecie mieć świetną miejscówkę. Trzeba tylko wynieść te wszystkie graty i posprzątać stuletni kurz. A potem może odmalować. To w ogóle tajemnicze miejsce, ale przyda się. Żebyśmy się nie pozabijali z tej naszej miłości, Johnny. Wiesz, jak jest – mruknęła rozbawiona. Teraz było dobrze, ale za miesiąc, dwa mogli już kłócić się o każdy pierdół. W końcu wspólnie mieszkanie to sieć wyzwań. A i on pewnie też chciałby czasem zaprosić kumpli czy tam panienkę tak, by Moss niekoniecznie musiała być częścią imprezy. Wcale nie musiał pakować waliz, podobało jej się, że tu był, że nie była sama, że pod nosem pałętała się gęba gotowa jej posłuchać i spędzić razem czas, tak po prostu, tak poza wrzaskami w tawernie. Nie wiedziała, czy już miał jakiś plan, czy się na coś szykował, ale chciała, aby wiedział, że wcale go nie zamierzała wyrzucać na zbity pysk. Niech mieszka. W końcu nie był obcy. Był pierwszą osobą, o której pamiętała w swoim sierocym życiu. O Merlinie, i z pewnością jedyną, która planowała zafundować jej wakacje życia. Parsknęła śmiechem, chociaż oczy jej się mocno zaświeciły. – Najpierw bądź bogaty. A potem pogadamy. Chociaż jak wyszkolimy niuchacze na rasowych złodziejaszków, to kto wie, może utoniemy w szmalu szybciej, niż mogłoby się wydawać – oznajmiła cwaniacko i na koniec puściła mu jeszcze oczko. Marzenia – piękna sprawa.
Zerknęła na Łapserdaka, który zamarł jak posąg. Wpatrywał się intensywnie w ścianę, jakby zastanawiał się nad artystyczną wizją jak profesjonalny malarz. Uroczy widok. Ciekawe czy skrzat też umiał malować. – Namaluj mi rajską plażę. Kolorowe ptaki na niebie, miękkie piaski, palmy… To głupie? Ale zdecydowanie nie ma tego w tym syfiastym mieście – stwierdziła, przyznając się do szczerej, choć niezbyt pomysłowej wizji. – Albo kolorowe kamienie. Całe mnóstwo. Te wszystkie szafiry, topazy… Niuchacze oszaleją – kontynuowała. – Jak myślisz? Co do mnie pasuje? – odwróciła głowę w stronę przyjaciela, oczekując, że ten z głową pełną malarskich kreacji potrafiłby coś do niej dopasować.
– Jasne, zaraz zajrzymy. Tylko czekaj.. sukienka – wyjaśniła krótko, cofając się w stronę sypialni i już w drodze rozpinając suwak. Zaraz wróciła w krótkich, luźnych szortach i Keatowej koszulce, wielkiej i wymęczonej przez życie. Na szczycie głowy zakwitł niedbały kok, oczywiście pod kolorową czapeczką. – No to chodź… tylko uważaj, ciasno, chłodno i brudno – Pociągnęła Johnatana za rękę, prowadząc go przez dziurę w ścianę do magicznego pokoiku. Najpierw musieli pokonać bardzo niepewne drewniane schodki, ale potem znaleźli się już w królestwie rupieci. – Stare księgi, portrety, jakieś szmaty, kilka rdzawych pucharów i antyczne mebelki… - wyliczała głośno, odważnie wchodząc w głąb pomieszczenia. Minęło tyle miesięcy, a ona wciąż nie miała czasu, by przegrzebać się przez to wszystko.
Wolał zacząć tutaj, czy jednak lepiej cofnąć się do salonu?
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- No wiem, po prostu... staram się być optymistą - wzruszam ramionami. To chyba całkiem miła odmiana, szczególnie, że przez ostatnie miesiące do optymizmu było mi bardzo daleko, a całe życie jawiło mi się w jakiś mrocznych, szarych barwach; mamy progres - Wiem, Phillie, ale znasz mnie, w końcu po prostu będę musiał iść dalej, nie chcę zapuszczać korzeni - zerkam na nią z ukosa; co więcej, nie chcę też siedzieć jej na głowie, miała swoje życie, pewnie potrzebowała przestrzeni, a aktualnie dzieliliśmy nawet łóżko, więc zero prywatności. Ja byłem do tego przyzwyczajony, do ciągłej, nieustannej obecności innych - w sierocińcu nie mieliśmy własnych kątów, później w domu przy Bibury tym bardziej, w Hogwarcie i na statkach także dzieliliśmy pokoje... dla mnie to była codzienność, to samotność dobijała zdecydowanie bardziej - Myślisz, że można je tak wyszkolić? - pytam, bo osobiście nie znam się na magicznej faunie, na lekcjach zwykle myślałem o niebieskich migdałach, albo czymś jeszcze innym, to, że w ogóle jakoś prześlizgnąłem się przez wszystkie klasy to był szok - zarówno dla mnie jak i mojej mamy - Bogactwo pojawi się szybciej niż myślisz - rzucam z tajemniczym uśmiechem. Już teraz miałem zdecydowanie więcej hajsu niż w przeciągu kilku ostatnich lat, a jak oddam wreszcie ten wielki projekt do Fantasmagorii to kurwa, wyczuwam deszcz złotych monet do przewalenia, być może właśnie na jesienne wakacje - To nie głupie - kręcę głową. Też o tym pomyślałem, o jakimś egzotycznym miejscu pełnym kolorów i radości, co więcej wizja rajskiej wyspy od razu stanęła mi przed oczami, łącznie ze wspomnianymi szlachetnymi kamieniami - Możemy to połączyć, chyba mam już pewien pomysł, ale nie zdradzę szczegółów - kiwam łbem; w kwestiach malarskich nie było dla mnie rzeczy niemożliwych, a im więcej soczystych barw tym lepiej. To zdecydowanie pasowało do Philippy i jej nietuzinkowego, mocnego charakteru - Mhm - kiwam głową, wodząc za nią spojrzeniem aż zniknie gdzieś za sypialnianymi drzwiami. W czasie oczekiwania rozmawiam z Łapserdakiem, prosząc go o to, żeby wziął się za przygotowywanie ściany, trzeba ją trochę oczyścić, a jeśli dam mu odpowiednie wytyczne to powinien sobie z tym poradzić, ostatecznie to przecież nic trudnego; no i był skrzatem związanym z artystą, musiał nauczyć się takich rzeczy - Właziłem w gorsze miejsca - śmieję się, kiedy prowadzi mnie po drewnianych schodkach. I spało się w większych melinach oraz zdecydowanie gorszych warunkach - to zakurzone, stare pomieszczenie nie było mi straszne, ba! Można by urządzić tu całkiem niezły kącik, jeśli tylko wejdą wszystkie płótna. Rozglądam się, okręcając wokół własnej osi i przesuwam palcami po zniszczonym, zakurzonym blacie - Myślisz, że znalazłoby się tutaj coś cennego? - pytam, spoglądając na pannę Moss; może jeszcze udałoby się na tym zarobić? Wystawić antyki choćby na targ i wmówić potencjalnym klientom, że naprawdę są coś warte. Na obrazy mógłbym zerknąć, na tym się akurat znałem - Ładne ramy - pochylam się nad ustawionym pod jedną ze ścian stosem starych obrazów i przesuwam dłonią po popękanej warstwie farb, ocierając ją z kurzu.
sprawdźmy czy znajdę coś wartościowego w tej stercie:
1 - totalnie nie;
2-30 - ramy ładne, ale obrazy to jakieś kompletne bohomazy kogoś, kto miał zapał, jednak za grosz talentu, w sumie nie nadają się nawet do ponownego zagruntowania i wykorzystania, bo nadszarpnięte zębem czasu płótno nie wytrzyma zbyt długo;
31-60 - to raczej nic cennego, ot, ktoś po prostu uprawiał hobbystyczne malarstwo, niektóre są nawet ładne, inne ciekawe, a jeszcze inne nadadzą się na podobrazia do nowych dzieł, może przynajmniej zaoszczędzę na płótnach;
61-90 - w całej stercie staroci znajduję kilka interesujących okazów, które po dokładnym wyczyszczeniu być może uda się opchnąć na pchlim targu za kilka galeonów;
91-99 - wśród zniszczonych obrazów znajduję jeden, który co prawda wymaga niewielkiego odświeżenia, ale z pewnością jest cenny, to jedno z zaginionych dzieł pędzla angielskiego mistrza tworzącego w poprzednim stuleciu! na pewno znajdzie się kilku koneserów, którzy chętnie zakupią go do swoich kolekcji;
100 - wyczuwam potężny zastrzyk gotówki;
sprawdźmy czy znajdę coś wartościowego w tej stercie:
1 - totalnie nie;
2-30 - ramy ładne, ale obrazy to jakieś kompletne bohomazy kogoś, kto miał zapał, jednak za grosz talentu, w sumie nie nadają się nawet do ponownego zagruntowania i wykorzystania, bo nadszarpnięte zębem czasu płótno nie wytrzyma zbyt długo;
31-60 - to raczej nic cennego, ot, ktoś po prostu uprawiał hobbystyczne malarstwo, niektóre są nawet ładne, inne ciekawe, a jeszcze inne nadadzą się na podobrazia do nowych dzieł, może przynajmniej zaoszczędzę na płótnach;
61-90 - w całej stercie staroci znajduję kilka interesujących okazów, które po dokładnym wyczyszczeniu być może uda się opchnąć na pchlim targu za kilka galeonów;
91-99 - wśród zniszczonych obrazów znajduję jeden, który co prawda wymaga niewielkiego odświeżenia, ale z pewnością jest cenny, to jedno z zaginionych dzieł pędzla angielskiego mistrza tworzącego w poprzednim stuleciu! na pewno znajdzie się kilku koneserów, którzy chętnie zakupią go do swoich kolekcji;
100 - wyczuwam potężny zastrzyk gotówki;
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Przytaknęła. O tak, Johnatan Bojczuk mógł mieć przed sobą więcej tajemnic niż przed Philippą. – Znam cię, ale cholera wie, co przyniesie życie. Tym bardziej, że wszędzie wokół ten burdel, Johnny. Zobaczysz, jeszcze to ja wyląduje u ciebie – parsknęła, choć dość szybko uszczypliwość przemalowała się w głęboki wyraz niepewności. Spojrzenie pełne dziwnie proroczego smutku. Nie chciała nigdy więcej wylądować na ulicy. Obydwoje wiedzieli, co to znaczy nie mieć domu, błądzić bez korzeni, bez przeszłości. Jak dobrze, że wciąż mogli na siebie liczyć. – I wiesz, zwykle to się nie musiałeś starać, by być optymistą – oznajmiła, puszczając mu szybkie, znaczące oczko. Nie było sensu pogłębiać wątku, który mógł się przerodzić w jakieś paskudne ponurości. Przecież za dużo wokół było gnoju, by jeszcze w bezpiecznych ścianach domku, sam na sam, topili się w nim wzajemnie. Za żadne skarby!
– Myślę, że można spróbować. Wiesz, znam się na tym jak królewna na polewaniu wódki, ale może gdybym poszła z nimi do jakiegoś eksperta od magicznych futrzaków… - zaczęła głośno dywagować. – Pogadam z Sue. Wiesz, co się z nią teraz dzieje? Gdzie zamieszkała? – podpytała, mrużąc lekko oczy w zamyśleniu. Lovegood swego czasu naprawdę jej pomogła. No i miała rękę do zwierząt, to z pewnością. Może warto było ją odwiedzić. Nie znała nikogo innego. Nie, stop. Znała Keata, ale jego nieobecność dla bliskiego otoczenia wcale nie była tajemnicą. To on przecież pomógł jej dostać się do drugiego niuchacza, to dzięki niemu miała je aż dwa. Miał wiedzę, bez wątpienia. Szkoda tylko, że zapadł się pod ziemię. Wolała jednak nie przywoływać znów jego imienia. Popadała w melancholię i wściekłość za każdym przeklętym razem. Teraz wolała myśleć o tej rajskiej plaży. – Ale póki nie nosisz złotych szat i nie latasz w karocy, to musimy sobie zrobić własną wyspę, Bojczuk. O tak, bardzo, bardzo tego chcę… Jak się trochę wysilmy, to może znikną nam widoki miasta – stwierdziła zamyślona. – Cokolwiek zrobisz, będzie bosko, Dżony – podsumowała krótko, domyślając się, że za kilka dni cały salon przerodzi się w nędzne, rajskie królestwo.
– Strych jest większy niż salon. Cholera. Jak pomyślę, że przez te wszystkie miesiące nie wiedziałam, że mam gratisowy pokój, że mam te wszystkie fanty… Mogłabym je opchnąć gdzieś na targu. Może by wzięli – zaczęła dywagować, przeglądając zakurzone bibeloty. Pamiątki, graty, wspomnienia obcych ludzi z obcych jej lat. – Trochę jak w sierocińcu. Też mieliśmy taki strych. To była moja pierwsza myśl. Paskudna, ale jednak pierwsza – przyznała, zdradzając, że pewne obrazy natrętnie wciąż do niej wracały. Nie chciała tego, ale nie umiała zapanować nad oczami dziecka tkwiącego głęboko w niej. – No pewnie, że tak! Był gdzieś tu taki stary zegar. Niuchacz się podjarał, więc najpewniej pozłacany. I widziałam taką rozklekotaną szafkę… ma chyba ze sto lat! Gdzieś tu… - urwała, by pogrzebać w kupie skrzypiącego kurzu. Posunęła wiekowy mebel, by przedostać się dalej, ale zaraz za antkiem znalazła… szczurze kupy. – Fuj. Lokatorzy na gapę – mruknęła zniesmaczona, choć nie pierwszy i nie ostatni raz natknęła się na takie perły. – Spędzimy tygodnie, sprzątając to. Nawet z magią nie pójdzie tak szybko. A ty coś masz? – podpytała, przechodząc bliżej przyjaciela. Stanęła na palcach zerknęła mu przez ramię. Zacmokała, stulając lekko palcami w jego bark. – Wyglądają nieźle. Lepiej to opchnąć. Zawsze trochę galeonów do przodu – skomentowała, przesuwając dłonią od jego ramienia do łokcia. Cokolwiek tutaj wyniuchał, mógł zrobić z tym, co tylko chciał. Ruszyła dalej, rozświetlając sobie przy okazji różdżką ciemniejszy kącik. Łupnęło! Pospadały jakieś deski, wodospad książek, a za tym wszystkim…
A co tam znalazłam?
1 - wielkie gniazdo szczurów
2-20 - deski, podarte papiery i jedno wielkie śmietnisko
21-40 - książki, rozklekotany regał, worki z niczym
41-60 - interesująca szafa pełna śmiesznych ubrań z minionej epoki
61-80 - wielka rzeźba jakiejś grubej damy! Bardzo kunsztowna!
81-99 - łóżko z baldachimem! I dużo, dużo zakurzonych poduszek
100 - szkatułka z cennymi błyskotkami.
– Myślę, że można spróbować. Wiesz, znam się na tym jak królewna na polewaniu wódki, ale może gdybym poszła z nimi do jakiegoś eksperta od magicznych futrzaków… - zaczęła głośno dywagować. – Pogadam z Sue. Wiesz, co się z nią teraz dzieje? Gdzie zamieszkała? – podpytała, mrużąc lekko oczy w zamyśleniu. Lovegood swego czasu naprawdę jej pomogła. No i miała rękę do zwierząt, to z pewnością. Może warto było ją odwiedzić. Nie znała nikogo innego. Nie, stop. Znała Keata, ale jego nieobecność dla bliskiego otoczenia wcale nie była tajemnicą. To on przecież pomógł jej dostać się do drugiego niuchacza, to dzięki niemu miała je aż dwa. Miał wiedzę, bez wątpienia. Szkoda tylko, że zapadł się pod ziemię. Wolała jednak nie przywoływać znów jego imienia. Popadała w melancholię i wściekłość za każdym przeklętym razem. Teraz wolała myśleć o tej rajskiej plaży. – Ale póki nie nosisz złotych szat i nie latasz w karocy, to musimy sobie zrobić własną wyspę, Bojczuk. O tak, bardzo, bardzo tego chcę… Jak się trochę wysilmy, to może znikną nam widoki miasta – stwierdziła zamyślona. – Cokolwiek zrobisz, będzie bosko, Dżony – podsumowała krótko, domyślając się, że za kilka dni cały salon przerodzi się w nędzne, rajskie królestwo.
– Strych jest większy niż salon. Cholera. Jak pomyślę, że przez te wszystkie miesiące nie wiedziałam, że mam gratisowy pokój, że mam te wszystkie fanty… Mogłabym je opchnąć gdzieś na targu. Może by wzięli – zaczęła dywagować, przeglądając zakurzone bibeloty. Pamiątki, graty, wspomnienia obcych ludzi z obcych jej lat. – Trochę jak w sierocińcu. Też mieliśmy taki strych. To była moja pierwsza myśl. Paskudna, ale jednak pierwsza – przyznała, zdradzając, że pewne obrazy natrętnie wciąż do niej wracały. Nie chciała tego, ale nie umiała zapanować nad oczami dziecka tkwiącego głęboko w niej. – No pewnie, że tak! Był gdzieś tu taki stary zegar. Niuchacz się podjarał, więc najpewniej pozłacany. I widziałam taką rozklekotaną szafkę… ma chyba ze sto lat! Gdzieś tu… - urwała, by pogrzebać w kupie skrzypiącego kurzu. Posunęła wiekowy mebel, by przedostać się dalej, ale zaraz za antkiem znalazła… szczurze kupy. – Fuj. Lokatorzy na gapę – mruknęła zniesmaczona, choć nie pierwszy i nie ostatni raz natknęła się na takie perły. – Spędzimy tygodnie, sprzątając to. Nawet z magią nie pójdzie tak szybko. A ty coś masz? – podpytała, przechodząc bliżej przyjaciela. Stanęła na palcach zerknęła mu przez ramię. Zacmokała, stulając lekko palcami w jego bark. – Wyglądają nieźle. Lepiej to opchnąć. Zawsze trochę galeonów do przodu – skomentowała, przesuwając dłonią od jego ramienia do łokcia. Cokolwiek tutaj wyniuchał, mógł zrobić z tym, co tylko chciał. Ruszyła dalej, rozświetlając sobie przy okazji różdżką ciemniejszy kącik. Łupnęło! Pospadały jakieś deski, wodospad książek, a za tym wszystkim…
A co tam znalazłam?
1 - wielkie gniazdo szczurów
2-20 - deski, podarte papiery i jedno wielkie śmietnisko
21-40 - książki, rozklekotany regał, worki z niczym
41-60 - interesująca szafa pełna śmiesznych ubrań z minionej epoki
61-80 - wielka rzeźba jakiejś grubej damy! Bardzo kunsztowna!
81-99 - łóżko z baldachimem! I dużo, dużo zakurzonych poduszek
100 - szkatułka z cennymi błyskotkami.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
- Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała innego schronienia, to przyjmę cię gdziekolwiek bym wtedy nie był - kiwam głową, ale pewnie nawet nie muszę o tym mówić; wiedziała, że mogła liczyć na mój kawałek podłogi, gdziekolwiek akurat będę go zajmował - w porcie, w Londynie, w Bibury, czy jeszcze gdzieś indziej, być może daleko poza granicami ojczyzny - kto wie co przyniesie przyszłość? Uśmiecham się - ta, kiedyś to było beztroskie życie. Nic nie było a człowiek i tak się nie musiał przejmować - jak nie starczyło na wódkę, to się brało na zeszyt, jak zabrakło do zielska, to szło wybłagać o kredo, jak dziwka nie chciała dać za darmo, to można próbować poderwać jakaś inną panienkę w barze i tak to się właśnie kręciło - Nie mam pojęcia - wzdycham przeciągle - Nie widziałem jej od... no wiesz - zresztą od nikogo nie miałem żadnych wieści i mogłem tylko gdybać, że jakoś sobie radzą, musieli radzić, znaleźć nowe przyjazne miejsce, zostawić za sobą znajome mury Rudery, która przez tyle czasu była dla nas domem, takim prawdziwym, do którego wracało się z miłą chęcią oraz myślą, że spotkasz kogoś w salonie, albo w kuchni - Więc będziesz miała swoją wyspę - rozchmurzam się, kiwając energicznie głową. Już ja się postaram, żeby było lepiej niż bosko, wręcz nieziemsko! Potrzeba tylko trochę czasu i zaangażowania, ale jarał mnie ten projekt, cieszyłem się, że mogę wreszcie odpocząć od poważnych płócien malowanych do baletowych korytarzy, że mogę stworzyć coś innego, bardziej wolnego, pozbawionego sztywnych ram i wytycznych dawanych odgórnie. Coś specjalnie dla niej - Na pewno by wzięli, trzeba by było tylko dorobić pod to odpowiednią historię, no wiesz, coś na zasadzie to nie jest zwykły wazon, jak odpowiednio potrzesz to wyskoczy z niego dżin - śmieję się, ale mało to głupków gotowych uwierzyć we wszystko włóczyło się po porcie? Całe zgraje! A jak jeszcze byli pijani to już w ogóle bardzo chętnie dzielili się ostatnim galeonem - Nie lubiłem tego strychu. Pamiętasz Tommy'ego Fujarę? - na pewno pamiętała, ten dzieciak ciągle się potykał, albo robił coś debilnego, stąd zresztą wziął się jego przydomek - Kiedyś stara pani Jones wysłała mnie tam po pościel, a Tommy wyskoczył na mnie obleczony w prześcieradło, myślałem, że się posram ze strachu, uciekłem z płaczem i już więcej nie chciałem tam wchodzić - śmieję się. Nie było łatwo wychowywać się w takim miejscu, ale z drugiej strony nie było też ciężko. Rozglądam się w poszukiwaniu zegara i starej szafki, podążam wzrokiem za panną Moss, dopóki nie zmarszczy swojego zgrabnego noska na widok szczurzych kup, wtedy parskam głośnym śmiechem - Przynajmniej będziemy mieli co robić? - wzruszam ramionami i znowu, kiedy się zbliża - Jakieś obrazy, ale to chyba nic cennego, ktoś po prostu lubił malować, niemniej można spróbować je spieniężyć - kiwam głową, zostawiając je póki co, bo żadne znane nazwiska nie rzuciły mi się w oczy. Otrzepuję dłonie z kurzu i ruszam za Philippą, podskakując w miejscu, kiedy o mało nie zalewa nas lawina desek oraz starych książek. Tym razem to ja zaglądam dziewczynie przez ramię, mierząc wzrokiem oświetloną sylwetkę i w pierwszej chwili mam wrażenie, że ktoś naprawdę tam stoi, ktoś żywy, albo ktoś, kto żywym był wieki temu. Serce podskakuje mi do gardła, gdy rzeźba zaczyna się poruszać, łapię Phillie za łokieć, zaciskając nań palce, w razie gdyby ten ktoś chciał ją spacyfikować, ale na szczęście nic takiego się nie dzieje, a rzeźbiona twarz odwraca się w naszą stronę. Ufff, to tylko kolejne dzieło sztuki - Dzień dobry - witam się, dygając lekko - Długo już tu pani tak stoi? - zagaduję, ciekaw czy w ogóle będzie chciała podjąć rozmowę; macham ręką przed twarzą, odganiając wirujące w powietrzu drobinki kurzu, które zaczynały już kręcić w nosie. Gruba dama mruży nieznacznie ślepia i odzywa się piskliwym, ale tubalnym głosem - ZA DŁUGO, MŁODZIEŃCZE! Wreszcie ktoś sobie o mnie przypomniał! Tyle czekać! Znieście mnie do salonu! Tam jest moje miejsce, winnam witać gości!... - zaczyna świergolić, a ja zerkam porozumiewawczo na Fils, może nie powinienem był zaczynać rozmowy, jeśli zamierzała nas zbombardować rozkazami, a może uda się dowiedzieć od niej czegoś ciekawego?
Dobrze wiedziała, że Bojczuk odmieni te ściany, wpuści kolor, życie, świeżość między szare plamy i zatęchłe szczeliny. To zresztą robił nie od dziś, będąc strażnikiem i jej i tego portowego lokum. Stał się poważnym lokatorem, bo rodziną, druhem i bratem pozostawał nie od dziś. Niezależnie, co się stanie i dokąd zmierzy ten świat, mało rzeczy będzie w stanie ich rozdzielić. Choćby i zaczął rzucać czarną magia na prawo i lewo, Moss przyjęłaby to jako oznakę wariactwa lub nowa drogę życia – a niech wybiera to, co go kręci i wyzwala. Nie był kimś, kogo można było zamknąć w sztywnej formie, narzucić warianty zachowania, przysposobić do nieelastycznych schematów. On nie stał w miejscu, on odkrywał, próbował, doświadczał rzeczywistości, balansując na cienkich granicach szaleństwa. Taki jej się podobał. Taki ją też ciągnął za sobą, nie pozwalając, by całkiem zdechła w tej londyńskiej dziurze. Ratowali siebie wzajemnie, to nigdy nie było tak, że jedynie ona wyciągała go z mniejszej lub większej meliny. Istniały historie i emocje, które mógł pojąć jedynie on. Istniały takie, których nie potrafiła opowiedzieć, ale wiedział. Był porzuconym dzieckiem. Razem toczyli się po korytarzach dziecięcych płaczów, przemieniając grozę w nieco śmieszną opowiastkę. Jego przygarnięto, a ona pozostała tam do końca i dopiero po wielu latach dotarła do swojego miejsca. Założyła gniazdo, które znów dzielili we dwójkę.
Obietnica rozciągnęła jej usta w uśmiechu. – Osobistego rozbitka już mam. I dzikie stworzenia też… - dorzuciła, zerkając przelotnie na niuchacze. Nochal i skrzat też należeli do istot, którym mogłaby bez trudu rozpisać role w tej śmiałej opowieści. – Cholera, jak sprawisz, że nawet na trzeźwo poczuję piasek pod stopami i usłyszę szum fal, to na serio pomyślę, że jesteś jakimś bóstwem – przyznała, śmiejąc się pod nosem, choć… choć spodziewała się, że jej zmysły oszaleją tak miło połechtane na widok ozdobionych ścian i zupełnie odmienionego wnętrza. To będzie dzieło. – Byleby potem nie zrobiono z mojego domu muzeum sztuki nowoczesnej. Nie zniosę grupek inteligentów przesuwających mi się między fotelami – przyznała niby żartując, ale gdzieś daleko w myśli faktycznie poczuła pewne zagrożenie.
- A może ty się minąłeś z powołaniem, co? Trzeba było zostać handlarzem. Postawię cię na targowisku w porcie i raz dwa opchniesz moje graty. Podzielimy się po równo, co myślisz? Sprzedasz kilka historyjek o wróżkach, kapturkach i syrenkach, a stare naczynia pójdą raz dwa i jeszcze będą miały dobrze w życiu.. jak cuda wytrącone z dna oceanu – zaczęła się głośno zastanawiać i aż zawiesiła oko na dłużej przy jednym takim boskim wazonie. Mdły kolor? Pęknięcia? To mogła być perła. Z każdej rysy dziesięć galeonów więcej dało się wycisnąć.
– Pamiętam. Właził do toalety dla dziewczyn i wsadzał łeb w dziury przy podłodze, by podglądać, jak sikamy – przyznała nieco zniesmaczona, chociaż wtedy była tym zupełnie przerażona. I nawet bała się naskarżyć. Pewnie opiekunka uznałaby, że wymyśla i kazała iść szorować schody za karę. – Dureń, szkoda, że nikt go porządnie nie nastraszył. Może by sobie darował takie numery na młodszych dzieciach – skomentowała, słysząc o przygodach przyjaciela. – Ciekawe na kogo wyrósł. Pewnie został śmierdzącym leniem i do dziś nie znalazł porządnej roboty. Jak wyszedł z bidula, to jeszcze się podobno długo kręcił po ulicy niedomyty. Ech, zresztą ze mną było tak samo – mówiła, na koniec nieco pochmurniejąc. Może nie powinna się z niego wyśmiewać. Mniejsza. – Można w sumie wybrać te ciekawsze i pozakrywać nimi dziury w ścianach na dole, ale… chyba twój pędzel cieszy moje oczy bardziej od jakiś przypadkowych bohomazów ze strychu – stwierdziła, nie wykazując już nawet większego zainteresowania stosem antycznych obrazków. Wolała docenić sztukę przyjaciela. Zresztą i tak jego ślady kryły bardzo zniszczone ściany mieszkania. Oczy gości chętnie je podziwiały, a ona poniekąd czuła ducha Johnatana nawet wtedy, kiedy był daleko stąd.
Ścisk w łokciu, burza kurzu, nerwowy ruch Bojczuka i poruszenie bryły wiecznej skały. Uniosła wysoko głowę, próbując dojrzeć, co tak zaniepokoiło przyjaciela. Ktoś tu był? Jakiś potwór z graciarni? Nadprogramowy domownik? Uniosła brew i położyła dłoń na obejmujących jej łokieć palcach przyjaciela. Dopiero po chwili stało się jasne, co kryło się za odmętami historii. Przysłuchała się temu pełnemu ulgi powitaniu i lekko pokręciła głową. No nie wychodził z roli, o nie! Nie sądziła jednak, że kamienna baba zechce się przebudzić, że w ogóle potrafi mówić! – Zrób mi taką sztukę w domu… - rzuciła mu na ucho, kiedy rozpoczęła się przemowa postaci. Wyraźnie było widać, że ta gwiazda chciała zabłysnąć w jej domu, w jej salonie. Philippa nie wyglądała na specjalnie zachęconą. – O nie, w moim domu to ja witam gości, droga pani – oświadczyła wzburzona. – Ale może.. może pozwolę ci zajrzeć do mojego salonu, o ile opowiesz nam coś więcej o tym zakurzonym pomieszczeniu – zaproponowała podstępnie. – Są tu jakieś skarby i tajemne skrytki? – doprecyzowała, nie mając ochoty na bajdurzenie o legendach sprzed wieków. – Co za maniery! Co za dziewucha! Też coś! Taka winna polerować moje kamienne pantofle. To oburzające! Ja jestem królową, jestem skarbem! JA JESTEM SKARBEM! Nic ci nie powiem, wstrętna wiedźmo! – burknęła, po czym objęła Bojczuka zdecydowanie łagodniejszym spojrzeniem. Poruszyła kamienną dłonią i dotknęła zakręconego loka na jego łebku. – Ależ ty jesteś dostojny, młodzieniaszku. Zupełnie nie wiem, co robisz z taką niewdzięczną pannicą – zaświergotała płomiennie. – Weź mnie w ramiona i natychmiast zanieś na salony. Nie będę tutaj stała ani chwili dłużej!
Obietnica rozciągnęła jej usta w uśmiechu. – Osobistego rozbitka już mam. I dzikie stworzenia też… - dorzuciła, zerkając przelotnie na niuchacze. Nochal i skrzat też należeli do istot, którym mogłaby bez trudu rozpisać role w tej śmiałej opowieści. – Cholera, jak sprawisz, że nawet na trzeźwo poczuję piasek pod stopami i usłyszę szum fal, to na serio pomyślę, że jesteś jakimś bóstwem – przyznała, śmiejąc się pod nosem, choć… choć spodziewała się, że jej zmysły oszaleją tak miło połechtane na widok ozdobionych ścian i zupełnie odmienionego wnętrza. To będzie dzieło. – Byleby potem nie zrobiono z mojego domu muzeum sztuki nowoczesnej. Nie zniosę grupek inteligentów przesuwających mi się między fotelami – przyznała niby żartując, ale gdzieś daleko w myśli faktycznie poczuła pewne zagrożenie.
- A może ty się minąłeś z powołaniem, co? Trzeba było zostać handlarzem. Postawię cię na targowisku w porcie i raz dwa opchniesz moje graty. Podzielimy się po równo, co myślisz? Sprzedasz kilka historyjek o wróżkach, kapturkach i syrenkach, a stare naczynia pójdą raz dwa i jeszcze będą miały dobrze w życiu.. jak cuda wytrącone z dna oceanu – zaczęła się głośno zastanawiać i aż zawiesiła oko na dłużej przy jednym takim boskim wazonie. Mdły kolor? Pęknięcia? To mogła być perła. Z każdej rysy dziesięć galeonów więcej dało się wycisnąć.
– Pamiętam. Właził do toalety dla dziewczyn i wsadzał łeb w dziury przy podłodze, by podglądać, jak sikamy – przyznała nieco zniesmaczona, chociaż wtedy była tym zupełnie przerażona. I nawet bała się naskarżyć. Pewnie opiekunka uznałaby, że wymyśla i kazała iść szorować schody za karę. – Dureń, szkoda, że nikt go porządnie nie nastraszył. Może by sobie darował takie numery na młodszych dzieciach – skomentowała, słysząc o przygodach przyjaciela. – Ciekawe na kogo wyrósł. Pewnie został śmierdzącym leniem i do dziś nie znalazł porządnej roboty. Jak wyszedł z bidula, to jeszcze się podobno długo kręcił po ulicy niedomyty. Ech, zresztą ze mną było tak samo – mówiła, na koniec nieco pochmurniejąc. Może nie powinna się z niego wyśmiewać. Mniejsza. – Można w sumie wybrać te ciekawsze i pozakrywać nimi dziury w ścianach na dole, ale… chyba twój pędzel cieszy moje oczy bardziej od jakiś przypadkowych bohomazów ze strychu – stwierdziła, nie wykazując już nawet większego zainteresowania stosem antycznych obrazków. Wolała docenić sztukę przyjaciela. Zresztą i tak jego ślady kryły bardzo zniszczone ściany mieszkania. Oczy gości chętnie je podziwiały, a ona poniekąd czuła ducha Johnatana nawet wtedy, kiedy był daleko stąd.
Ścisk w łokciu, burza kurzu, nerwowy ruch Bojczuka i poruszenie bryły wiecznej skały. Uniosła wysoko głowę, próbując dojrzeć, co tak zaniepokoiło przyjaciela. Ktoś tu był? Jakiś potwór z graciarni? Nadprogramowy domownik? Uniosła brew i położyła dłoń na obejmujących jej łokieć palcach przyjaciela. Dopiero po chwili stało się jasne, co kryło się za odmętami historii. Przysłuchała się temu pełnemu ulgi powitaniu i lekko pokręciła głową. No nie wychodził z roli, o nie! Nie sądziła jednak, że kamienna baba zechce się przebudzić, że w ogóle potrafi mówić! – Zrób mi taką sztukę w domu… - rzuciła mu na ucho, kiedy rozpoczęła się przemowa postaci. Wyraźnie było widać, że ta gwiazda chciała zabłysnąć w jej domu, w jej salonie. Philippa nie wyglądała na specjalnie zachęconą. – O nie, w moim domu to ja witam gości, droga pani – oświadczyła wzburzona. – Ale może.. może pozwolę ci zajrzeć do mojego salonu, o ile opowiesz nam coś więcej o tym zakurzonym pomieszczeniu – zaproponowała podstępnie. – Są tu jakieś skarby i tajemne skrytki? – doprecyzowała, nie mając ochoty na bajdurzenie o legendach sprzed wieków. – Co za maniery! Co za dziewucha! Też coś! Taka winna polerować moje kamienne pantofle. To oburzające! Ja jestem królową, jestem skarbem! JA JESTEM SKARBEM! Nic ci nie powiem, wstrętna wiedźmo! – burknęła, po czym objęła Bojczuka zdecydowanie łagodniejszym spojrzeniem. Poruszyła kamienną dłonią i dotknęła zakręconego loka na jego łebku. – Ależ ty jesteś dostojny, młodzieniaszku. Zupełnie nie wiem, co robisz z taką niewdzięczną pannicą – zaświergotała płomiennie. – Weź mnie w ramiona i natychmiast zanieś na salony. Nie będę tutaj stała ani chwili dłużej!
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Zrobię wszystko co w mojej mocy - obiecuję, kiwając przy tym głową; ufałem swoim umiejętnościom wypracowanym na przestrzeni lat, oraz tym nabytym niedawno - trochę machania pędzlem i odrobina magii powinna wystarczyć by rzeczywiście słyszała szum spienionych fal oraz czuła pod stopami ciepło nagrzanego piasku - O nie, to będzie wyspa tylko dla ciebie, nikomu innemu nie pozwolimy jej oglądać - zapewniam, chociaż wiadomo, że znajdą się wyjątki - Keat, Morgan, inne portowe dusze, które napatoczą się w odwiedziny bez zapowiedzi, albo z zapowiedzią - każdy ostatecznie i tak zostawał przyjęty, o ile, oczywiście, nie miał złych zamiarów; tych szczuliśmy Nochalem i kazaliśmy czekać za progiem dopóki nie przemyślą swojego zachowania - Handlarzem? Próbowałem, swoje wyprzedałem, handel nie jest dla mnie - wzruszam ramionami - Aaaale jeśli rzeczywiście chcesz się czegoś pozbyć to mogę temu poszukać nowego domu - stwierdzam; w szkole przecież kręciło się różne biznesy - co ciekawszego udało mi się ukraść to zaraz szło w świat, za pieniądze, za szlugi, za niemoralnie zwacone porcje diablego ziela albo przemycone alkohole, czasem dostało się komplet ściąg na egzamin, a czasem eliksir na kaca warzony na wpół legalnie podczas odpracowywania szlabanów; towar za towar. Później wywracam oczami - Chuj z nim, mimo wszystko mam nadzieję, że mu się udało - nikomu nie życzyłem źle; sam po prostu miałem naprawdę dużo szczęścia, inne dzieciaki niestety nie, oby więc w dorosłym życiu układało im się lepiej niż w szczeniackich latach - Było, Phillie, a co było już minęło i nie wróci - teraz stała przede mną kobieta silna i niezależna, trzymająca za łeb całą zgraję marynarzy, a to wcale nie było łatwe zadanie. Jeśli pani Boyle była królową portu, to Philippa nosiła tytuł księżnej, obie mogłyby rządzić tym syfem i mniemam, że nam wszystkim żyłoby się wtedy lepiej - mężczyźni do garów, kobiety do władzy - Więc wymaluję ci na nich moją sztukę - kiwam głową. Niektóre wymagały zagruntowania, inne umocnienia kątów, a na jeszcze inne, ledwie zaczęte, narzucę kolejne warstwy farb, tym samym korzystając ze starych podmalówek - co z tego wyjdzie? Sam nie wiem, ale przecież lubiłem eksperymentować, po prostu nie byłym sobą, gdyby nie spróbował. Oddycham z ulgą, że to nie jakiś żywy człowiek, a później przysłuchuję się wymianie zdań między paniami, milczę, dopóki kamienna twarz na nowo nie zwróci się w moją stronę i kolejne słowa nie wypadną spomiędzy zimnych warg. Rzucam Phillie porozumiewawcze spojrzenie, po czym wracam do obserwowania nieruchomych ślepi - O nie, pani zechce zostać ze mną, tutaj, na górze, uprzątnę wszystko w przeciągu ledwie kilku dni i jeśli zechce mi pani dotrzymać towarzystwa podczas tych wielkich porządków, będę prawdziwie zaszczycony - uśmiecham się, znowu lekko dygając; robię krótką pauzę, ale już za moment odzywam się ponownie - Zastanawia mnie jednak kto mieszkał tu wcześniej? Nie wątpię, że był to człowiek o wielkiej kulturze i nieziemsko dobrym guście, skoro wszedł w posiadanie takiego skarbu, ale... czy posiadał inne cenne rzeczy? Chcielibyśmy po prostu podarować im nowe życie, tak jak pani, milady. Więc? Czy uczyni mi pani tę przyjemność i zgodzi się zostać ze mną na górze? Czy uchyli pani rąbka tajemnicy i wskaże nam miejsca, gdzie mogą kryć się inne kosztowności? - pytam, przechylając nieznacznie łeb na jeden bok. Oby chciała współpracować ze mną bardziej niż z panną Moss.
Utkane z gestów potwierdzenie dotarło do niego szybko. Ruchy zakończyły dyskusje, rozwiały ponury obłok. Już koniec. To było. Johnatan miał wielką rację, nigdy nie powinna powracać do tamtych rejonów, pomiędzy tamte emocje. To, co przeżyła, mogło ją wzmocnić, a nie osłabiać. Zamierzała być silna i skopać wszystkich portowych wrogów. Zamierzała okazywać rodzinne uczucia tym, którzy byli dla niej ważni. Pośród nich również Bojczuk, jak brat, przyjaciel, kochanek. Jak wszystko. – Maluj, maluj sztukę, co tylko chcesz – powtórzyła za nim, jakby nucąc. Krótko po ostatniej głosce zatrzymała się w jej głowie na dłużej jedna myśl. – Powiedz mi, na pewno to robiłeś… Malowałeś po ciałach? Ciała? Nagie, żywe, plastyczne. Wiem, że masz wokół siebie piękne muzy, że ciało może cię inspirować jeszcze bardziej. Tak myślę, że mógłbyś kiedyś spróbować tego na mnie. Malować po mnie. Malować mnie. Brzmię durnie? – mówiła, na koniec pozwalając sobie na gwałtowny spadek ze zbyt lotnych fantazji w dół, prosto w portowe bajora. Wypuściła ze świstem powietrze, zastanawiając się, czy jej słowa mimo wszystko nie zabrzmiały jak banda tanich idiotyzmów. Nie znała się na sztuce, nic o niej prawie nie wiedziała. Więc dlaczego pomyślała o czymś takim? Machnęła ręką, odwracając głowę. Uciekła, zanim własna pewność siebie wymknęłaby się jej spod kontroli. Ostatecznie przecież malował ją nie raz, nie dwa. Była jego muzą, pieściła się z jego pędzlami. Pozwalała, by wyrysowywały linie ciała, uśmiechy i błyski w oczach. Tylko tym razem chciała poczuć te języki farby na sobie. Kurwa, i pomyśleć, że była zupełnie trzeźwa. – Chodźmy… - mruknęła pod nosem, idąc na ten przeklęty strych, prosto do tajemniczego pokoju. Dziwaczną fantazję chciała czym prędzej zdeptać.
Opasły, szeroki gargulec świetnie się wykłócał, dając popis szerokiej pogardy wobec Moss. Poirytowana przystąpiła z nogi na nogę, a usta już się otwierały, by odpyskować całkiem zmyślnie. Bojczuk ją jednak powstrzymał. Założyła dłonie na ramionach i obrażona odwróciła wzrok. No jasne, niech gada. Ten durny posążek rządził się w jej domu. Podrywał jej Johnatana i jeszcze myślał, że miał w tym kamiennym sercu jakiekolwiek życie, jakiekolwiek prawa. Był tylko magią. Narzędziem czarodziejów, które tutaj ktoś pozostawił. Babsko jednak gadać potrafiło. Na szczęście Philippa i Bojczuk też. Pozwoliła mu więc mówić, bo bajer miał wdzięczny i konkretny. Ciekawe czy prawdziwe kobiety w takim starszym wieku też zwykł czarować. Dolatywały do dziewczęcego ucha kolejne cwane odzywki malarza, a wtedy Moss nieco zmiękła, bo wyczuła dobrze sobie znany cwaniacki ton. O tak, już wiedziała, do czego pije i co ciekawego mogło wyniknąć z tej nowej znajomości.
– Jaki dżentelmen! Jaki kawaler! Widzę, chłopcze, że masz wyśmienite maniery. Jestem pewna, że wiele panienek zerka w twoją stronę, ale ta…! Ta jest czupurna i pyskata. Nic jej nie powiem. Musi wyjść. Ale ty i ja możemy mieć wspólne sekrety, mogę się podzielić z tobą skarbami, mogę ci je wszystkie ofiarować za odrobinę towarzystwa. Fryzura wymaga troskliwej opieki, ale umysł, ha! Bystry umysł i miłe oczy. Wygoń ją stąd, a obiecuję, że się dogadamy… - mówiła czarującym głosem, który drażnił wyjątkowo Philippę. Wielkie babsko, kawałek skały wyjątkowo próżnej skały. Ścisnęła mocno usta i stłumiła złośliwy jęk. – Wyjdę sama. Ale jeśli nie wrócisz za godzinę, to obiecuję, że wrócę tu i sprawdzę, co się z tobą dzieje – oznajmiła, wbijając w jego pierś ostrzegawczy palec. Oby zrozumiał, co takiego próbowały mu przekazać te zirytowane oczy.
Opuściła strych.
zt
Opasły, szeroki gargulec świetnie się wykłócał, dając popis szerokiej pogardy wobec Moss. Poirytowana przystąpiła z nogi na nogę, a usta już się otwierały, by odpyskować całkiem zmyślnie. Bojczuk ją jednak powstrzymał. Założyła dłonie na ramionach i obrażona odwróciła wzrok. No jasne, niech gada. Ten durny posążek rządził się w jej domu. Podrywał jej Johnatana i jeszcze myślał, że miał w tym kamiennym sercu jakiekolwiek życie, jakiekolwiek prawa. Był tylko magią. Narzędziem czarodziejów, które tutaj ktoś pozostawił. Babsko jednak gadać potrafiło. Na szczęście Philippa i Bojczuk też. Pozwoliła mu więc mówić, bo bajer miał wdzięczny i konkretny. Ciekawe czy prawdziwe kobiety w takim starszym wieku też zwykł czarować. Dolatywały do dziewczęcego ucha kolejne cwane odzywki malarza, a wtedy Moss nieco zmiękła, bo wyczuła dobrze sobie znany cwaniacki ton. O tak, już wiedziała, do czego pije i co ciekawego mogło wyniknąć z tej nowej znajomości.
– Jaki dżentelmen! Jaki kawaler! Widzę, chłopcze, że masz wyśmienite maniery. Jestem pewna, że wiele panienek zerka w twoją stronę, ale ta…! Ta jest czupurna i pyskata. Nic jej nie powiem. Musi wyjść. Ale ty i ja możemy mieć wspólne sekrety, mogę się podzielić z tobą skarbami, mogę ci je wszystkie ofiarować za odrobinę towarzystwa. Fryzura wymaga troskliwej opieki, ale umysł, ha! Bystry umysł i miłe oczy. Wygoń ją stąd, a obiecuję, że się dogadamy… - mówiła czarującym głosem, który drażnił wyjątkowo Philippę. Wielkie babsko, kawałek skały wyjątkowo próżnej skały. Ścisnęła mocno usta i stłumiła złośliwy jęk. – Wyjdę sama. Ale jeśli nie wrócisz za godzinę, to obiecuję, że wrócę tu i sprawdzę, co się z tobą dzieje – oznajmiła, wbijając w jego pierś ostrzegawczy palec. Oby zrozumiał, co takiego próbowały mu przekazać te zirytowane oczy.
Opuściła strych.
zt
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Moje oczy rozszerzają się w wyrazie żywej ekscytacji; o tak, malowałem po ciałach, a później owe ciała odbijałem na monumentalnych płótnach i tak powstał szereg portretów, abstrakcyjnych w formie i nieoczywistych w treści. Kiwam głową - To nie durne Phillie, chcę to zrobić, jeśli pozwolisz - kiwam głową, ściskając krótko jej smukłą dłoń. Sztuka nie miała granic... a nawet jeśli, chodziło przecież o to, żeby je przekraczać, szukać nowych ścieżek, próbować i doświadczać. Mrużę nieznacznie ślepia, mierząc wzrokiem dziewczęcą sylwetkę i oczami wyobraźni już widzę barwne plamy znaczące jej jędrną, młodzieńczą skórę - to podobrazie wdzięczniejsze niż chropowata powierzchnia płótna; wymagało odpowiednich malunków i te szybko zagościły gdzieś z tyłu głowy, ale nie mówię nic więcej, o tym porozmawiamy innego wieczora, nad butelką czegoś mocniejszego i z pędzlami w dłoniach. Może i ona naznaczy moje ciało kilkoma kolorowymi pociągnięciami?...
Wyciągam usta w delikatnym, lekko wymuszonym uśmiechu, bo nie chciałem wyganiać stąd panny Moss, to był nasz dzień, w całości przeznaczony na wspólną pracę i niekoniecznie chciałem to zmieniać. Zerkam w stronę dziewczęcia - Zaraz zejdę - obiecuję, odprowadzając ją wzrokiem dopóki nie zniknie, a potem ponownie zwracam się do rzeźby, przysiadając na jednym z zakurzonych mebli. Słucham dłużących się, dawnych opowieści, których była świadkiem. Lubi sobie pogadać, a co więcej jest naprawdę sprytna, bo w całej tej historii właściwie nie zdradza mi żadnych konkretów; rozprawia o klejnotach, które nosiła pani, ale nie mówi gdzie je ukryła. To będzie trudna przeprawa, niemniej byłem gotów wysłuchać i tysiąc takich opowieści, jeśli w końcu się to opłaci. Teraz żegnam się miło, obiecując, że wrócę dnia następnego i kolejnego, dopóki nie doprowadzę strychu do używalności. Później będę tu stałym bywalcem, choć nie wydawało mi się bym zrezygnował z ciepła pościeli Philippy, na rzecz samotnej pryczy we własnym kącie. W końcu schodzę na dół i wzdycham przeciągle, z miejsca opowiadając pannie Moss o wszystkim, czego się dowiedziałem - czyli właściwie niczym konkretnym. A że Łapserdak całkiem nieźle poradził sobie ze skrobaniem ścian, to nie zostaje nam nic innego jak wziąć się do roboty. Załączam radio, zaś pędzle idą w ruch, wyrysowując kształty rajskiej wyspy, pełnej fantazyjnej flory mieniącej się niczym szlachetne kamienie - to jej kawałek wyidealizowanego świata, więc pozwalam, a nawet zachęcam by dołożyła i swoją cegiełkę, instruując w tych bardziej kłopotliwych fragmentach. Niech to będzie nasze wspólne dzieło.
/zt
Wyciągam usta w delikatnym, lekko wymuszonym uśmiechu, bo nie chciałem wyganiać stąd panny Moss, to był nasz dzień, w całości przeznaczony na wspólną pracę i niekoniecznie chciałem to zmieniać. Zerkam w stronę dziewczęcia - Zaraz zejdę - obiecuję, odprowadzając ją wzrokiem dopóki nie zniknie, a potem ponownie zwracam się do rzeźby, przysiadając na jednym z zakurzonych mebli. Słucham dłużących się, dawnych opowieści, których była świadkiem. Lubi sobie pogadać, a co więcej jest naprawdę sprytna, bo w całej tej historii właściwie nie zdradza mi żadnych konkretów; rozprawia o klejnotach, które nosiła pani, ale nie mówi gdzie je ukryła. To będzie trudna przeprawa, niemniej byłem gotów wysłuchać i tysiąc takich opowieści, jeśli w końcu się to opłaci. Teraz żegnam się miło, obiecując, że wrócę dnia następnego i kolejnego, dopóki nie doprowadzę strychu do używalności. Później będę tu stałym bywalcem, choć nie wydawało mi się bym zrezygnował z ciepła pościeli Philippy, na rzecz samotnej pryczy we własnym kącie. W końcu schodzę na dół i wzdycham przeciągle, z miejsca opowiadając pannie Moss o wszystkim, czego się dowiedziałem - czyli właściwie niczym konkretnym. A że Łapserdak całkiem nieźle poradził sobie ze skrobaniem ścian, to nie zostaje nam nic innego jak wziąć się do roboty. Załączam radio, zaś pędzle idą w ruch, wyrysowując kształty rajskiej wyspy, pełnej fantazyjnej flory mieniącej się niczym szlachetne kamienie - to jej kawałek wyidealizowanego świata, więc pozwalam, a nawet zachęcam by dołożyła i swoją cegiełkę, instruując w tych bardziej kłopotliwych fragmentach. Niech to będzie nasze wspólne dzieło.
/zt
20 listopada
Wybaczyła mu już zbyt wiele, by mógł bezkarnie dokładać sobie do tego kolejne minuty wyczekiwania. No co za gamoń. Za pięć minut musiała wypełznąć z nędznego mieszkanka i wyruszyć do roboty. To nie był dobry czas na spóźnienia. Dziś spodziewali się wreszcie jakiejś normalnej dostawy. Od dwóch tygodni rozcieńczanie alkoholu w Parszywym weszło na zupełnie nowy poziom. Jeśli ktokolwiek jeszcze czuł w tych pomyjach wódkę, to musiał być nieźle już nawalony.
Gdzie był? No gdzie? Łaził po dokach jak szczury po wysypisku. Znał je na tyle dobrze, że wiedział, jak poruszać się po tych kanałach odpowiednio, szybko, niezauważenie. Gdzie więc był, skoro pora minęła już dobre dwadzieścia minut temu? Przymknęła oczy i policzyła do pięciu. Stała w butach. Z kluczami w łapie i wściekłością wymalowaną na mocno zaciskających się wargach. Torbę obejmowała mocno, kurczowo, prawie tak, że odbijały się na skórze paznokcie. W końcu wydeptała dziurę w korytarzyku i rozłożyła się zrezygnowana w saloniku na poturbowanej sofie. Patrzyła przez chwilę na wymyślne malowidła na ścianach, które kilka miesięcy temu zaczarowały to pomieszczenie. Przestawiała nogę z kolana na podłogę i tylko zerkała nerwowo na ten zegar. Nochal wskoczył na kanapę i zerknął na nią taki całkiem zdziwiony. Pogłaskała go po głowie, a potem popatrzyła na łapkę bezczelnie ustawiającą się na jej udzie. Ech, mimo wszystko wciąż był niewinny, choć podejrzewała, że Bojczuk mógł go uczyć jakiś bardzo męskich sztuczek. W końcu która by nie poleciała na psidwaka?
Szelest. Odgłos szybkiego naciskania na stare stopnie w podrapanej klatce schodowej. Niosło się tu ostro, stary budynek, ale żadnej tajemnicy nie dało się zatrzymać tak całkiem dla siebie. Otworzyła drzwi, zanim zdołał ich dotknąć. - No wreszcie - mruknęła wzburzona i wcisnęła mu w łapska swoją magiczną torbę. - Korzystaj mądrze - dopowiedziała, unosząc wyżej brew. - Jasne? A teraz spadaj, wychodzę, a ty się spóźniłeś - ogłosiła, próbując jednocześnie odgonić zainteresowanego sytuacją Nochala. No już, już. Później przecież będą mogli się poprzytulać. Innym razem. Teraz naprawdę się spieszyła.
zt.
Przekazuję Keatowi magiczną torbę.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Dziura w ścianie
Szybka odpowiedź