Etheldred Violet Vane
Nazwisko matki: Wadock
Miejsce zamieszkania: opuszczona chatka myśliwego we Fleetwood, Lancashire
Czystość krwi: półkrwi
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: behawiorystka & poszukiwacz zaginionych stworzeń
Wzrost: 174 centymetry
Waga: 66 kilogramów
Kolor włosów: miodowy blond skąpany w blasku świec
Kolor oczu: chłodne, zielone ogrody z domieszką popielatego pyłu
Znaki szczególne: jasne, długie falowane włosy, które często nosi związane w luźny warkocz; ścieżki piegów luźno rozrzucone po twarzy; wysoki jak na kobietę wzrost oraz wysportowana sylwetka; często łączy lekkie, wzorzyste sukienki z praktycznymi butami; oprawiony w atłasowy materiał atlas zwierząt, jej autorstwa, noszony zawsze blisko siebie; wyniosłe spojrzenie zlewające się z aurą pewności siebie; roznosi ze sobą zapach kwiatów, najczęściej rumianka, ponieważ uwielbia nosić ze sobą suszone płatki i łodygi roślin
cali, giętka, łączy w sobie pióro abraksana i drewno wiśni
Gryffindor
pustułka amerykańska
ojciec przemieniony w trytona-morskiego potwora, który rzuca się na nią z nienawiścią
zapach leśnej polany zabarwionej bliskością morza, nutę naparu z dzikiej lawendy i poziomek oraz świeżo skoszonego siana
ona sama dumnie stojąca obok jakiegoś niebezpiecznego stworzenia, które jest jej towarzyszem. czasem jest to mantykora, innym razem mniejszej wielkości smok, to zależy. wskakuje na grzbiet zwierzęcia i razem pędzą w nieznane
poznawaniem magicznych stworzeń oraz ich zachowań, rozwijaniem wiedzy na temat świata, doskonaleniem praktyki zaklęć i transmutacji
tylko Harpiom z Holyhead!
ratuję bezbronne stworzenia, skrobię w swoim atlasie notatki, biegam bosa po lesie i planuję wyprawy za Siedem Mórz
wszystkiego, do czego da się tańczyć
darya dogusheva
psithurism
from ψιθυρίζω (psithurízō, “I whisper”)
the sound of rustling leaves
or wind in the trees
Była ostatnia, lecz nie spóźniła się na swoje przybycie.
W słoneczny, letni poranek zaczerpnęła swój pierwszy oddech i z powodu porcelanowej cery oraz szeroko otwartych oczu o bladofioletowej barwie, uzyskała przydomek Fiołka. Nad jej dziecięcą kołyską co rusz wybuchało poruszenie. Pięterko nad karczmą wypełnione było zbieraniną głosów, tupotem bucików i perlistym śmiechem, który wybuchał nagle i rozchodził się po wszystkich domownikach niczym morska fala pochłaniając chmurne myśli na swej drodze. Nie mogło im być łatwo, ale przynajmniej mieli siebie. Nie bali się wyrzeczeń na rzecz drugiej osoby i dzięki temu byli zdolni zbudować relację, która mogła przetrwać niejeden sztorm. Vadoma Wadock skłoniła głowę, zgodziła się rozluźnić korzenie z drogami i ścieżkami biegnącymi w głąb kraju, by poznać bliżej zwyczaje angielskich czarodziejów, odciętych od natury i skupionych na nowych sposobach ujarzmiania magii. Jej krew przeplatająca dowolnie linie mugolskie z niezwykłymi płynęła w jej żyłach falą palącego ognia, który ostudzić potrafił tylko Nicolas Vane. Ten zaś był marynarzem, który schodził na ląd tylko kiedy musiał – aż do poznania Cyganki pochodzącej z osobliwego świata, rządzącego się swoimi prawami. Wtedy też zapragnął stworzyć dom, zatęsknił do stabilności, którą odnajdywał w jej ramionach. Ich marzenia zbiegły się w połowie i zamieszkali na poddaszu karczmy, postawionej w przybrzeżnej miejscowości przez najbliższą rodzinę Vadomy i właśnie w niej przeżywali swe najcenniejsze chwile. Rozłąka mijała się na przemian ze spotkaniami, a w miarę upływu lat na portowej plaży czekała już na niego nie tylko żona, ale także trójka dzieci. Najmłodsza z nich, której po prababci nadano wdzięczne imię Etheldred, potrafiła kilka tygodni wcześniej przed zapowiadanym przyjazdem ojca wybiegać z samego rana, by wypatrywać nadpływającego statku. Z czasem jednak nadeszło zrozumienie własnej tęsknoty i bezsilności, któremu bieg nadawała reszta rodzeństwa. Nie pozwalali jej się długo smucić, swoim towarzystwem po brzegi wypełniając samotność i oferując stosy wymyślonych zabaw, które odwracały jej uwagę i uczyły puszczać wodze fantazji. Morze stawało się wtedy leżem potwornych bestii, a fale jej głowami, które należało pokonać. Każdy grymas i każde niepowodzenie wkrótce było przepędzane i dziewczynka dorastała, wiedząc, że ma w swojej rodzinie oparcie.
Z niemym zachwytem wyrysowanym łagodnymi liniami na twarzy wysłuchiwała opowieści o dalekich lądach, które w tak naturalny sposób łączyły się i dopełniały ze snutymi przez matkę bajkami o taborach cygańskich. Choć rodzice nie przekazywali im wiedzy ściśle związanej z naukami w ich najmłodszych latach, dzielili się z nimi czymś znacznie cenniejszym – fascynacją. I tak wolno rosnące rośliny otrzymywały imiona, a także swoje magiczne funkcje, a świecące drobinki na niebie pokazywały im drogę do domu. Wysoko wzlatujące ptaki i koty pałętające się niedaleko domu nie były już obce i odległe, tylko zyskiwały niemal mityczne znaczenie i były chętnie widywane w ich progach. To zwłaszcza do nich jasnowłosa dziewczynka pałała sympatią, z ciekawością i chęcią zrozumienia spoglądając na każde z napotykanych zwierząt, próbując odwzorować wzory ich myśli. Niejeden raz próbowała wspinać się za nimi po drzewach czy naśladować ich odgłosy, one za to zerkały na nią wszechwiedzącym wzrokiem, nic po sobie nie zdradzając. Często ganiała za dostrzeganymi istotkami aż do nocy i kiedy w końcu padała zmęczona na łóżko, czasami na jej parapecie przysiadał drzemlik lub na podłodze pokoju osiadał bury kot, odganiając od niej senne koszmary. Ethel była odważnym dzieckiem, które rwało się do przodu za każdą zachcianką jej dzielnego serca, czym niekiedy zrażała do siebie innych. Jej zapał nie miał końca, opadał dopiero, gdy osiągała swój cel. Matka podejmowała trudny nauczenia jej cierpliwości i w końcu część jej rozpędu udawało się okiełznać, lecz nadal w jej sercu drzemała wolność. Była wartką rzeką, która wciąż i wciąż wracała do rodziny, którą ceniła ponad wszystko. Mimo psikusów oraz rzadkich nieposłuszeństw, nie godziła się na jakiekolwiek krzywdy skierowane przeciwko jej nazwisku. Odbywało się to do tego stopnia, że jej pierwszy przejaw magii zabłysł właśnie, gdy niesforny sąsiad ukradł Shelcie jej mały teleskop – podarunek od ojca – i wymachiwał nim nieostrożnie, nie chcąc go oddać. Podirytowana młodsza siostrzyczka rzuciła się za nim w pogoń po leśnej ścieżce, a jeden z korzeni starego dębu wystrzelił w powietrze, podcinając mu nogi. Pozłacany sprzęt opadł miękko na kupkę liści, a przerażony chłopiec przez tydzień chodził ze smugą cienia pod prawym okiem. Wszyscy byli z niej dumni, tak sądziła, w końcu ktoś musiał zaprowadzać porządek a małej, nadmorskiej miejscowości.
Dobrze pamiętała ten moment, gdy ujrzała w książce ilustrację jednorożca. Wcześniej widziała głownie ciężkie, pociągowe konie ciągnące wozy oraz niewielkie kucyki, które ludzie ze wsi pozwalali jej czasami dosiadać. Jednak srebrzysty koń o grzywie mieniącej się opiłkami złota wzbudził w niej nieopisany wprost zachwyt. Wpatrywała się w jego obrazek jak zaczarowana, jakby jej wyobraźnia miała pobudzić go do życia. Mama lub ciocia czytały jej na dobranoc jego opis, a ona wbiła sobie do główki, że być może znajdzie go w lesie nieopodal. Lata mijały i gdy już traciła nadzieję, pewnego dnia rzeczywiście koń obdarzony rogiem przebiegł przez polanę nieopodal, podczas kiedy ona siedziała na drzewie i karmiła przyjazną wiewiórkę orzechami. Jej rodzeństwo oczywiście stwierdziło, że jej się przywidziało – ale ona wyciągała kredki i sporządziła pierwszą stronę swojego Atlasu Stworzeń Magicznych, który miał przerodzić się w początkowy kamień milowy na drodze jej kariery. Kolejnym tak istotnym wydarzeniem w jej dzieciństwie było przybycie wiadomości o śmierci jej ojca. Fale miały pochłonąć jego statek, miały ułożyć się w potworne macki gniewu króla mórz i odebrać im zmęczony uśmiech ojca już na zawsze. Przez wiele miesięcy nie mogła wybaczyć kartce papieru z ponurą nowiną, że zawitała nieproszona w ich progi. W dziecinnym gniewie próbowała najpierw wypierać tę informację, następnie udawać, iż zupełnie się nią nie przejmuje. Każda z tych taktyk zawiodła, przemieniając się w końcu w strumienie łez. Jak można było zatamować smutek, który rozlewał się w pustce pozostawionej przez stratę kogoś tak wyjątkowego? Jak można było wytłumaczyć, uzasadnić okrucieństwo losu w obliczu milczenia całej zwykle tak wesołej karczmy? Mimo iż była dziewczęciem bardziej przywiązanej do matki – posiadała jej serce rwące się do podróży i główkę wypełnioną przejrzystymi meandrami marzeń – to pogrzeb Nicolasa pozostawił na jej duszy piętno zmian, kształtując w niej świadomość, że nic nie trwa wiecznie. Nawet dzieciństwo.
n o u n
mångata
/ˈmoːŋˌɡɑːta/
the roadlike reflection
of moonlight on water
Obiecała sobie, że nie będzie już płakać.
Dzień, znaczący odejście ojca, wybijał co rok. Paskudna data zbliżała się i odchodziła, a ona starała się nie przywiązywać wagi do jakiejś liczby, która istniała głownie jako symbol rozgrzebujący cienie przeszłości. Nie lubiła rzeczy nienamacalnych; wszystko chciała poznać i dotknąć, wszystkiego sięgnąć. Z trudem przełykała fakt, że zawsze będzie jej o jeden krok za daleko do ponownego ujrzenia znajomej brodatej twarzy Nicolasa. Wychowując się pod jednym dachem z całą gromadką rodziny, z trudem przyjmowała też do siebie rozłąkę spowodowaną wyjazdem ich części do Hogwartu. Do tej pory wszystkim się ze sobą dzielili – pokojami i strojami, radością i smutkiem, każdą myślą i każdą psotą – a teraz nagle tylko część z nich wybierała się w podróż pociągiem, a ona musiała pozostać sama na peronie. Owszem, niby postawili ją na straży bezpieczeństwa domu i obiecali, że za rok zabiorą ją ze sobą, ale wszystkie te obietnice traciły swój blask wobec ciszy, która zapadła wieczorem, gdy po raz pierwszy od zawsze miała cały pokój dla siebie. Całą noc spędziła przy otwartym oknie wsłuchując się w szum morza i to jemu opowiadając sekrety swojego serca. Może i uroniła przy tym łezkę, lecz to pozostawało tajemnicą między nią a milczeniem fal. Ten samotny rok szkolny zaczęła przykładając się do nauki, gdyż liczyła, że jeśli pójdzie jej naprawdę dobrze to zdoła wszystko nadrobić i dogoni swoje rodzeństwo. To postanowienie jednak gdzieś wyblakło, wsadzone między kartami pomagania matce przy pracy oraz bieganiem do sąsiadów, którzy prowadzili mały przytułek dla zwierząt i z uciechą przyjmowali jej próby zjednania do siebie wszystkich stworzeń. Potrafiła już dobrze się ukrywać, by obserwować bardziej płochliwe istoty, a także wyczuwała ich chęć, bądź też niechęć do zabawy. Próbowała rozwijać umiejętność jazdy konnej przesiadając się na większe wierzchowce, które udostępniali jej sąsiedzi oraz podchwyciła fascynujący, nieco bardziej mugolski niźli czarodziejski sport zwany łucznictwem.
Ściskała w wątłych ramionach sówkę i biegła po schodach na górę, od progu wyrażając gorliwą prośbę, by ptaka włączyć do ich rodziny. Z podekscytowania zdobyciem pupila, który sam do niej podleciał, nie zauważyła nawet listu, dzierżonego przez posłańca. W trakcie pokonywania przez nią dystansu zaproszenie z wypisanym ogromnymi literami jej imieniem wylądowało gdzieś obok kufli – na szczęście pustych – i to wuj jej dumnym gestem wręczył wyczekiwaną kopertę. Zamek Hogwart. Wielka niewiadoma. Wciąż zamęczała napotkanych czarodziejów pytaniami jak to wszystko wygląda, a czy naprawdę nauczy się tam latać, a ile lat ma dyrektor szkoły, a czy przyjmują do niej też nimfy i inne driady, i tak dalej, i tak dalej. Każdy moment niósł ze sobą wyczekiwanie, chociaż pod koniec wakacji zasiał też w jej sercu trwogę. Była dzieckiem z wysoką samooceną i pewnością siebie, jednakże obce miejsce – przecież całe życie spędziła na poddaszu karczmy! – budziło w niej brak zaufania. Zastanawiała się też czy podoła krokom wyznaczonym przez resztę rodzeństwa i czy przypadkiem nie trafi do tego całego Slytherinu, który z opowieści wydawał jej się nader szubrawy. W końcu jej tendencja do popadania w zachwyt nad jednym tematem i porzucania wątpliwości, co do poprzedniego, wzięła górę. Wakacje spędziła słuchając baśniowych historii Shelty o machaniu różdżką, zmienianiu papierowych samolocików w prawdziwe wróbelki i ujarzmianiu chochlików; kiedy siedziała już wygodnie w przedziale wypełnionym po brzegi Vane’ami i zajadała czekoladową żabę, w ogóle się nie martwiła o swoją przyszłość. W każdej chwili mogła wyciągnąć rękę przed siebie i wiedziała, że siostra będzie tuż obok, by ją złapać. Więź stworzona przez te wszystkie lata nie osłabła, a wręcz przybrała na sile postawiona w sytuacji, gdy były zdane na siebie.
Gniewała się na tiarę. Na co była ta cała uczta, sklepienie świecące tysiącem ogników i cała ta wesoła atmosfera, kiedy posadzono ją kilka stołów dalej od Shelty. Swoją postawą rozbawiła niektórych innych Gryfonów i starali się oni poprawić jej humor obiecując jej, że naprawdę trzymają symbol ich domu w pokoju głównym oraz że każdej nocy wymykają się na błonia żeby łapać świetliki i ćwiczyć latanie na miotle. Podejrzewała, że trochę naciągają prawdę, ale cały dzień ją tak zmęczył, iż kiedy zasypiała nie pamiętała już niczego. Jej sny wirowały wokół domu, lecz nie wywoływały kłującej tęsknoty. Umiała sama odnaleźć się na tej nowej płaszczyźnie, lata bez ojca dodały jej charakterowi dojrzałości. Nie zawsze szło to w parze z uważaniem na lekcjach czy potulnym słuchaniem zasad, jednakże była przecież w stanie w skupionej fascynacji przesiedzieć godziny, o ile zajęcia dotyczyły interesującego ją tematu. Tak, jakby nosiła w sobie kompas, reagujący jedynie na to, co jest według niej ciekawe. Jej pierwsze lata w Hogwarcie opiewały w mieszane nastroje, przed którymi starano się ją chronić. Historia z otwarciem Komnaty Tajemnic nadal przemykała w szeptach i choć chciała się o niej czegoś dowiedzieć, każdy na ten temat milczał. A ona nie drążyła.
Zdarzało jej się wędrować wśród tajemnych zakamarków zamku oraz wpadać w kłopoty, ale mimo dość wyraźnie zarysowanego charakteru, zjednywała do siebie ludzi. Niczym w rodzinnym domu, w Gryffindorze także zwykle panowała braterska atmosfera i ta lojalność jej imponowała. Pielęgnowała ją, przekładając ją ze starannością na przyjaciół i na swe ukochane stworzenia. Nieraz łapała zranione istotki i zanosiła je do nauczycieli ONMS, bądź sama znajdowała im bezpieczne miejsce. Poza tym, łagodna mgiełka czarów obronnych i innych uroków zjednywały najbliżej jej serce. Lubiła praktykę. Lubiła widzieć, że to, co uczyni od razu coś zmienia. Transmutacja szła też jej niezgorzej, co innego zajęcia eliksirów – ileż razy śmierdzący dym buchnął jej twarz, bo rozmarzona modyfikowała przepis wedle swoich własnych standardów. Nie czuła się jednak zmuszona do tego, by błyszczeć w każdej dziedzinie. Matce wystarczało, że pamiętała o nauce astronomii, w pewnym stopniu odnoszącej się do jej ojca; że z zaangażowaniem latała na miotle, a także nauczyła się pływać; że niejako rozróżniała zioła i nie zapominała o swoich korzeniach, ucząc się historii. Jej najmniej ulubionym przedmiotem, który musiała zgłębiać była numerologia. Chwaląc się kiedyś swoimi planami na przyszłość została podsłuchana przez nauczycielkę, która następnie przeprowadziła jej wykład o tym, że każdy badacz musi poznać tę konkretną dziedzinę. Siedziała więc trochę naburmuszona nad książkami, ale wyrabiała tyle, ile musiała. To był dla niej całkiem dobry sposób. Złoty środek. Opracowała wraz z bliższymi koleżankami również noszącymi barwy czerwieni system, w którym za pracę nad nudniejszą dziedziną pozwalały sobie na coś luźnego. Za napisanie długiego listu do mamy – popołudnie na meczu Quiddicha. Za przygotowanie nudnego referatu – wieczór spędzony na aktywnej zabawie i płataniu psikusów Ślizgonom, którzy nabijali się z jej statusu krwi. Za wypełnione obowiązki pozwalała sobie na rozluźnienie mięśni przy uprawianiu sportów. Co prawda jeździectwo musiała odłożyć do wakacji i przerw świątecznych, ale zabrawszy do Hogwartu łuk i strzały mogła praktykować łucznictwo na drzewach tworzących ścianę Zakazanego Lasu. Magia niosła ją na swoich skrzydłach i upewniała w tym, że jej miejsce jest w świecie czarów. Mimo to, z radością wracała na każdą przerwę do domu, gdzie najpierw rozkładała się wygodnie i odpoczywała, a później była zaganiana wraz z resztą rodzeństwa do pomagania w karczmie. To tu siadała i wysłuchiwała historii o smokach, o mitycznych artefaktach, o zapomnianych skarbach; pobudzało to jej wyobraźnię i motywowało do skrupulatnego prowadzenia swojego notesu, gdzie dalej spisywała swoją wiedzę i obserwacje na temat zachowań różnych stworzeń. Marzyła o tym, by zajmować się okiełznywaniem niebezpiecznych bestii, lecz rzeczywistość coraz bardziej przytłaczała ją ograniczeniami zrzucanymi na kobiety. Aby to kontrować, starała się jak nikt podczas starć w Klubie Pojedynków, a także pracowała nad kondycją, by tylko nie być gorsza. W Anglii panowała burza, choć dym wydawał się opadać.
petrichor
/ˈpɛtrɪkɔːr/
the smell of earth
after rain
Jako mała dziewczynka, żyła w przekonaniu, że będzie zwiedzać świat w poszukiwaniu baśniowych stworzeń – że wystarczy bardzo chcieć, a spełni się jej każde marzenie. Niestety pierwszy deszcz rozczarowań spadł na nią w dzieciństwie, gdy obwieścił jej śmierć ojca. Następna ulewa rozpętała się, gdy uświadomiono jej, iż nigdy nie będzie łowcą. Szyderstwo ociekało ze słów rzuconych przez Ślizgona, który tuż obok niej odbierał wyniki owutemów; nie mogła mu jednak odmówić racji. Z nieco przybitym sercem spoglądała na swoje oceny, które układały się niespodziewanie dobrze. Oczywiście jej słabsze dziedziny pozostały mierne, jednakże przy Opiece Nad Magicznymi Zwierzętami poradziła sobie niczym rodowity Krukon. Jej szczęście było ulotną chmurką na wietrze, na cóż była jej praca, jeśli zmuszą ją teraz do siedzenia w domu lub co najwyżej pracy przy biurku? Nie chciała zasiedzieć się i zostać zapomnianą. Pragnęła nowych doświadczeń, pragnęła odkrywać. Od znajomego marynarza dowiedziała się o nadchodzącym rejsie do Skandynawii, gdzie ponoć Ministerstwo starało się zapanować nad plagą stworzeń, które wydostały się z wcześniej dobrze zabezpieczonej górskiej doliny. Chwyciła się tej wątłej szansy. Załapała się na statek grając kartą znajomości i przypominając imię ojca; pod osłoną nocy, zostawiwszy mgliste wyjaśnienie rodzinie, wypłynęła ku nieznanemu. Jak można się spodziewać, na miejscu nikt nie chciał słyszeć zdania kobiety, która nie miała ze sobą żadnego stażu. Pokręciła się ile zdołała przy badaczach, uzyskując w końcu zezwolenie na trzymiesięczny pobyt naukowy i naukę pod okiem jednego z nich. Polegało to głownie na trzymaniu się z daleka od akcji i spisywaniu obserwacji... bądź zwyczajnie słów powracających czarodziejów. Jej zderzenie z takimi realiami było nader gorzkie, zwłaszcza, że niemal wyrzucono ją w którymś momencie, gdy usiłowała wyjaśnić swoje racje i przekonać ich, iż zakładanie sideł na garborogi było okrutne. Wróciła nie uzyskując wiedzy, której tak pragnęła, ale pomogło jej to zyskać doświadczenie poszukiwacza-tropiciela, gdyż kiedy w końcu zaczęto ją zabierać na większe wędrówki to była w stanie dostrzec ślady, które inni omijali. Być może miała do tego naturalne predyspozycje, a może dorastanie w środowisku, gdzie wciąż trzeba było pozostawać uważnym wyposażyło ją w odpowiednie narzędzia do rozpoznawania nawet najsłabszych znaków. Byłaby pewnie świetnym myśliwym, lecz nigdy nie pragnęłaby krzywdy żadnego zwierzęcia. Powrót nadszedł szybciej niż się spodziewała i z pokorą, acz z rekomendacją jednego z badaczy złożyła papiery na staż w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Kierowała się oczywiście do Wydziału Zwierząt, a jej zainteresowanie zakwitło w kontekście zapobiegania likwidacji niebezpiecznych stworzeń. Nie mogła nic sama zdziałać, dobrze o tym wiedziała, czekała więc zagryzając usta i pracując najpilniej na stażu, planując jednocześnie jak może rzeczywiście włączyć się do działania. Jej uwaga pozostała skupiona na bestiach, tam sięgały korzenie jej empatii, jednakże pracując w Ministerstwie nie mogła uniknąć kontaktów ze światem polityki. Wszyscy jej powtarzali, że nie miała powodu do zmartwień, gdyż w końcu nie każdy mógł zostać praktykantem jak ona i nie każdy trafiał też do odpowiedniego działu. Dla niej jednak dorosłość i samodzielność była pełna rozczarowań; jej dusza nigdy nie chciała być uwięziona w klatce biurokracji, a nie była na tyle uzdolniona żeby jej pióro coś zdziałało. Nie posiadała też statusu, który zapewniłby jej swobodę działania. Poruszała się więc po korytarzach swego miejsca pracy niczym intruz, ucząc się kłamać i dopasowywać, byle tylko nie przyciągnąć do siebie nadmiernej atencji. I tak, w końcu nastąpił mały przełom. Ktoś dostrzegł, że była całkiem bystra i do tego znała podstawy obchodzenia się z różnymi stworzeniami. W ten sposób nabyła mentora, który zabierał ją jako stażystkę przy różnych okazjach. Jej rola obracała się wokół podążania śladami ambitnego profesora, a on asystował różnym działom – raz opanowywali zdenerwowane ogniste kraby, które zalęgły się w mugolskiej dzielnicy. Innym razem tropili uciekiniera z ogrodu magizoologicznego. Jeszcze później pozostawali przez kilka tygodniu na zleceniu w Cheshire goniąc niezidentyfikowaną bestię, niszczącą uprawy czarodziejów tam zamieszkujących. Zdobywanie zaufania współpracowników szło jej powoli, ale dzięki temu udało jej się zwiedzić kilka rezerwatów również za granicą, głownie we Francji i ponownie w Skandynawii, a dzięki temu jej własne notatki rozwijały się i rosły wszerz. Skończyła oficjalnie staż w Ministerstwie i wzbogaciła się o tytuł behawiorystki. Dość ogólny termin, który nadal nie satysfakcjonował jej duszy podróżnika. Ale był dobrym początkiem.
W obrazie szalejących zmian, które wciągnęły Anglię w obłąkany wir, jej ambicje musiały nieco osiąść. Ktoś musiał zadbać o uchronienie magicznych stworzeń, o zapewnienie im bezpieczeństwa, a także o schowanie ich przed mugolskimi oczami. Martwiła się też o swoją rodzinę, nawet o swój status krwi, a wobec anomalii i przerażających decyzji zapadających u władzy. W pewnym momencie straciła w sumie swą pracę, kiedy budynek Ministerstwa poważnie ucierpiał, na jakiś czas została pozbawiona środków. Uciekła wtedy na przedmieścia Londynu i uważnie oglądała się za siebie. Straciła poczucie bezpieczeństwa i zaczęła zgłębiać księgi, starając się powrócić do magicznej sprawności. Pozostawała dostępna na zlecenie odnalezienia stworzeń – w tym zdarzało się też pupili – ale nie przeszkadzało jej to, dopóki mogła się czegoś nauczyć i trochę zarobić swą ekspertyzą. Gdy transport magiczny podniósł się po problemach, niemal co dzień zaglądała do matki i do reszty rodziny, odczuwając silną potrzebę chronienia ich. Tym samym też, gdy nadarzyła się okazja, powróciła do Ministerstwa. Pozostaje tam siedząc jak na szpilach, gotowa w każdej chwili rzucić się w wir ucieczki. W wolnym czasie pamięta, by zaglądać do lasu w poszukiwaniu ładu i spokoju, lecz nigdzie nie może go znaleźć.
W sakiewce wspomnień nie brak jej chwil przepełnionych beztroskim szczęściem. Pozbawiona natury melancholii rozmyślania nad każdym przeżytym momentem, potrafi rozdzielać tu i teraz od problemów dnia codziennego. Mimo to, przywołując zaklęcie patronusa najlepiej sprawdza się u niej skupianie myśli wokół jednego wieczora wigilijnego. Zmęczeni ogromnym obiadem jak i przygotowaniami do uroczystości, siadają w pustej karczmie wraz ze swoją przepastną rodziną. Wujek zaczyna grać znajomą melodię na akordeonie, ojciec podśpiewuje i bierze matkę za rękę, by wciągnąć ją do tańca. Niedługo potem wieczór gasi słoneczne promienie i tylko blask świec rozświetla wnętrze ich domu. Wokół roztacza się zapach pitnego miodu i mandarynek, dzieci popijają zaś napar z ziół i soku z poziomek. Kot-przybłęda śpi na kolanach Ethel, a jego sierść wydaje się żółta i gęsta, niczym lwia grzywa. W kącie stoją czekające na następny dzień prezenty, a dzieci grzecznie odliczają godziny, godząc się na to poświęcenie. Panuje atmosfera ich pięknej, zaklętej sielanki. Oby trwała wiecznie.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 13 | 0 | |
Zaklęcia i uroki: | 14 | 0 | |
Czarna magia: | 0 | 0 | |
Magia lecznicza: | 0 | 0 | |
Transmutacja: | 3 | 0 | |
Eliksiry: | 0 | 0 | |
Sprawność: | 5 | Brak | |
Zwinność: | 3 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
angielski | II | 0 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Astronomia | I | 2 | |
Historia Magii | I | 2 | |
Kłamstwo | I | 2 | |
Numerologia | I | 2 | |
ONMS | III | 25 | |
Retoryka | I | 2 | |
Spostrzegawczość | II | 10 | |
Ukrywanie się | II | 10 | |
Zielarstwo | I | 2 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Wytrzymałość Fizyczna | II | 5 | |
Szczęście | I | 5 | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Neutralny | Neutralny | ||
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Literatura (tworzenie prozy) | I | 0.5 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Latanie na miotle | I | 0.5 | |
Pływanie | I | 0.5 | |
Jeździectwo | I | 0.5 | |
Łucznictwo | I | 0.5 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Brak | - | 0 (+0) | |
Reszta0.5 |
Różdżka, sowa, pies (owczarek australijski).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Etheldred Vane dnia 16.10.19 7:21, w całości zmieniany 8 razy