Kuchnia
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Macmillanowska kuchnia, głównie oblegana przez skrzaty domowe, które krzątają się i pichcą cały dzień. Akurat to pomieszczenie nie musiało być urządzane z przepychem - jest proste i funkcjonalne, domowe. Meble są głównie z surowego, litego drewna, porządne i ciężkie. Pomimo iż nie jest to pomieszczenie do codziennego użytku dla lordów i lady Puddlemere, to właściciele tego miejsca często tu zaglądają. Choćby po to, żeby podkraść kilka miodowych ciasteczek, z których słynie Skrzatka Quilly - co najczęściej uskuteczniają młodsze latorośle kornwalijskie. Do samej kuchni przylegają dwie spiżarki, z półkami uginającymi się od dobroci.
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Z początku był nieco zagubiony na dworku Macmillanów, jednak pamięć pomimo długiej przerwy była niezawodna i niemalże w trymiga pozwoliła mu na odświeżenie wszystkich wspomnień oraz rozmieszczenia pomieszczeń. Bez zbędnych przeszkód poruszał się pomiędzy salonem a piętrem, na którym znajdowały się pokoje członków rodziny Macmillan. Jednakże tego dnia dopiero wkraczał na posiadłość wraz z przyszykowanymi ciastkami dla Heatha, który był tak rozkosznym i wesołym chłopakiem, więc zwyczajnie mu się należało!
Dzień zapowiadał się jak każdy inny i gdyby nie dziwaczny trzask dochodzący z kuchni z pewnością rudzielec przeszedłby do salonu obojętny. Tknięty jakimś szóstym zmysłem skierował się tam, gdzie mógł odłożyć ciasteczka przyszykowane dla młodej latorośli mieszkańców dworku, kiedy poczuł bardzo charakterystyczny zapach. Paliło się, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego! Należało działać szybko, bardzo szybko.
Prężnym krokiem wszedł do pomieszczenia z wyciągniętą już różdżką. Kątem oka zauważył dziewczynę starającą się powstrzymać ogień oraz skrzata, który stał nieopodal ognia.
- Szybko, odejdź od tego! - krzyknął do sługi Macmillanów, który ewidentnie był w szoku, że cokolwiek takiego miało miejsce. Zauważył wodę, która chlusnęła na rozpaloną tacę, niestety nie gasząc pełnego ognia. Ogień wydawał się uciec bokiem od poprawnie rzuconego zaklęcia, którego błyszczący płyn przydusił jego część.
- Balneo! - rzucił na jeszcze rozpaloną część, której rozpalone języki starały się sięgnąć do najbliższego mebla, próbując się rozprzestrzenić. Żeby tylko nie dotarło do drewna! Dobrze wiedział, jak przeraźliwe mogły być skutki tej sytuacji, jednakże starał się trzymać swoją wyobraźnię w ryzach, gotów działać tu i teraz. - Skrzacie odejdźże od tej tacy! - zażądał wręcz błagalnie, starając się jakoś odwrócić uwagę stworzenia, które stało jak zaczarowane w miejscu. Weasleyowi bardzo nie podobała się ta sytuacja, bo dobrze wiedział, na jak głupie pomysły mógł wpaść sługa starający się ukarać siebie za choćby najmniejszy błąd. Niestety nie był na tyle zapoznany ze stworzeniami pracującymi u Macmillanów, żeby wiedzieć, czego mogli się spodziewać.
| k1 - MG, k2-50 – nie wystarczy, k51-100 – wystarczy
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dzień zapowiadał się jak każdy inny i gdyby nie dziwaczny trzask dochodzący z kuchni z pewnością rudzielec przeszedłby do salonu obojętny. Tknięty jakimś szóstym zmysłem skierował się tam, gdzie mógł odłożyć ciasteczka przyszykowane dla młodej latorośli mieszkańców dworku, kiedy poczuł bardzo charakterystyczny zapach. Paliło się, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego! Należało działać szybko, bardzo szybko.
Prężnym krokiem wszedł do pomieszczenia z wyciągniętą już różdżką. Kątem oka zauważył dziewczynę starającą się powstrzymać ogień oraz skrzata, który stał nieopodal ognia.
- Szybko, odejdź od tego! - krzyknął do sługi Macmillanów, który ewidentnie był w szoku, że cokolwiek takiego miało miejsce. Zauważył wodę, która chlusnęła na rozpaloną tacę, niestety nie gasząc pełnego ognia. Ogień wydawał się uciec bokiem od poprawnie rzuconego zaklęcia, którego błyszczący płyn przydusił jego część.
- Balneo! - rzucił na jeszcze rozpaloną część, której rozpalone języki starały się sięgnąć do najbliższego mebla, próbując się rozprzestrzenić. Żeby tylko nie dotarło do drewna! Dobrze wiedział, jak przeraźliwe mogły być skutki tej sytuacji, jednakże starał się trzymać swoją wyobraźnię w ryzach, gotów działać tu i teraz. - Skrzacie odejdźże od tej tacy! - zażądał wręcz błagalnie, starając się jakoś odwrócić uwagę stworzenia, które stało jak zaczarowane w miejscu. Weasleyowi bardzo nie podobała się ta sytuacja, bo dobrze wiedział, na jak głupie pomysły mógł wpaść sługa starający się ukarać siebie za choćby najmniejszy błąd. Niestety nie był na tyle zapoznany ze stworzeniami pracującymi u Macmillanów, żeby wiedzieć, czego mogli się spodziewać.
| k1 - MG, k2-50 – nie wystarczy, k51-100 – wystarczy
[bylobrzydkobedzieladnie]
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ostatnio zmieniony przez Regi Weasley dnia 28.01.21 18:17, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Regi Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Gwen zagubiona u Macmillanów nie czuła się już dawno. Znała to miejsce całkiem dobrze, zwłaszcza, że Heath lubił biegać po całym dworze i bardzo chętnie pokazywał swojej nauczycielce wszystkie tajne przejścia. Mimo tego mieszkanie w tak dużym i tak bogatym miejscu wciąż wzbudzało u dziewczyny pewien dystans. Bała się, że coś zniszczy albo że trafi do pomieszczenia, w którym nie powinna przebywać. Dlatego zwykle chadzała tymi samymi ścieżkami, wśród których raczej nie było drogi to kuchni. A tu nagle przychodzi i bum! Od razu katastrofa! Niech to Melin...
Jej zaklęcie okazało się zbyt słabe, aby ugasić ogień i Gwen już miała przed oczami wspomnienia sprzed kilku miesięcy, gdy niemal udusiła się w trakcie pożaru własnej kuchni. Strach zmroził ją na tyle, że choć prawdopodobnie byłaby w stanie ugasić ogień silniejszym zaklęciem, które wtedy użył Artur to nie była w stanie ruszyć się z miejsca ponownie. Na swoje szczęście, nie musiała, bo w pomieszczeniu pojawiła się ruda czupryna przyczepiona do niezbyt wysokiego, choć zdecydowanie męskiego ciała. Gwen w pierwszej chwili dostrzegła jedynie głębokie w kolorze włosy, a następnie usłyszała jego słowa. Sama zrobiła krok w tył, gdy Regi użył tego samego zaklęcia co ona przed chwilą, skutecznie gasząc pożar.
Gwen odetchnęła z ulgą. Wzięła głęboki oddech i jeszcze chwilę obserwowała sytuację. Skrzat zaczął przepraszać ich obydwoje, bijąc się w pierś i zabierając się za sprzątanie, a dziewczyna przymknęła na chwilę oczy, aby uspokoić kołaczące serce.
– Pomogę – zaoferowała się skrzatowi natychmiast. Ten wydał się zdziwiony, ale nie komentował: – Evanesco! – powiedziała, celując w pokrytą sadzą posadzkę. W tym czasie skrzat szorował piec.
Wtedy dopiero spojrzała na mężczyznę, robiąc pół kroku w jego stronę:
– Dzień dobry, ten skrzat... chyba przez przypadek... – Westchnęła, nie kończąc zdania:– To był tylko wypadek. Dziękuję – powiedziała, dodając po chwili z przepraszającym uśmiechem: – Pożary trochę mnie przerażają.
I będzie musiała, na Boga, zwalczyć ten strach. Londyn przecież płonął, a ona sama skutecznie rzucała uroki bazujące właśnie na ogniu. Ale jednak... płonący budynek, czy nawet: płonący przeciwnik to coś trochę innego, niż paląca się kuchnia przypominająca o tamtym, jakże dziwnym, dniu.
Spodnie Gwen delikatnie pokryła sadza, ale dziewczyna nawet jej nie zauważyła. Poza tym być może wyglądała na nieco zestresowaną, a jej oko mrugało zbyt często, jakby coś dziewczynę kłuło, ale generalnie zdawała się być całkiem zdrowa. Nie ucierpiała w małym pożarze.
Jej zaklęcie okazało się zbyt słabe, aby ugasić ogień i Gwen już miała przed oczami wspomnienia sprzed kilku miesięcy, gdy niemal udusiła się w trakcie pożaru własnej kuchni. Strach zmroził ją na tyle, że choć prawdopodobnie byłaby w stanie ugasić ogień silniejszym zaklęciem, które wtedy użył Artur to nie była w stanie ruszyć się z miejsca ponownie. Na swoje szczęście, nie musiała, bo w pomieszczeniu pojawiła się ruda czupryna przyczepiona do niezbyt wysokiego, choć zdecydowanie męskiego ciała. Gwen w pierwszej chwili dostrzegła jedynie głębokie w kolorze włosy, a następnie usłyszała jego słowa. Sama zrobiła krok w tył, gdy Regi użył tego samego zaklęcia co ona przed chwilą, skutecznie gasząc pożar.
Gwen odetchnęła z ulgą. Wzięła głęboki oddech i jeszcze chwilę obserwowała sytuację. Skrzat zaczął przepraszać ich obydwoje, bijąc się w pierś i zabierając się za sprzątanie, a dziewczyna przymknęła na chwilę oczy, aby uspokoić kołaczące serce.
– Pomogę – zaoferowała się skrzatowi natychmiast. Ten wydał się zdziwiony, ale nie komentował: – Evanesco! – powiedziała, celując w pokrytą sadzą posadzkę. W tym czasie skrzat szorował piec.
Wtedy dopiero spojrzała na mężczyznę, robiąc pół kroku w jego stronę:
– Dzień dobry, ten skrzat... chyba przez przypadek... – Westchnęła, nie kończąc zdania:– To był tylko wypadek. Dziękuję – powiedziała, dodając po chwili z przepraszającym uśmiechem: – Pożary trochę mnie przerażają.
I będzie musiała, na Boga, zwalczyć ten strach. Londyn przecież płonął, a ona sama skutecznie rzucała uroki bazujące właśnie na ogniu. Ale jednak... płonący budynek, czy nawet: płonący przeciwnik to coś trochę innego, niż paląca się kuchnia przypominająca o tamtym, jakże dziwnym, dniu.
Spodnie Gwen delikatnie pokryła sadza, ale dziewczyna nawet jej nie zauważyła. Poza tym być może wyglądała na nieco zestresowaną, a jej oko mrugało zbyt często, jakby coś dziewczynę kłuło, ale generalnie zdawała się być całkiem zdrowa. Nie ucierpiała w małym pożarze.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Drobna, nieznajoma postać odezwała się do skrzata, a Regi skupiony obserwował całe pomieszczenie w poszukiwaniu kolejnych płomieni do zwalczenia. Dopiero jej wytłumaczenie przyciągnęło jego uwagę. Wzrok powędrował od ścian do guwernantki?
- Urien Weasley. Mów mi Regi. - przedstawił się grzecznie, wyciągając rękę w jej kierunku, w końcu podstawą było odpowiednie wychowanie. Jasnowłosa dziewczyna wyglądała, jakby dopiero skończyła szkołę, co nie umknęło oku rudzielca. Pewnie nie miała się gdzie podziać. Zaświtało mu w głowie. Ciekawe, jaka historia ciągnęła się za nią. Zanim jednak znalazła się okazja o cokolwiek zapytać, musiał sprawdzić, czy wszyscy byli cali. Słuchając dziewczyny, mógł śmiało stwierdzić, że jej nic nie było. - Faktycznie, pożary są nieprzyjemne, dobrze, żę ten udało się ugasić. Pozwolisz, że zerknę na skrzata. - rzucił szybko, skracając dystans pomiędzy sobą a sprzątającym stworzonkiem. - Przepraszam skrzacie, pozwól, że zerknę na Twoje dłonie. - zaczął spokojnie, próbując przelać na niego nieco harmonii bez wzbudzania u skrzata choćby najmniejszego poczucia winy. - Nie potrzebujesz żadnych śladów tego wypadku, panicz Macmillan z pewnością byłby niezadowolony, gdybyś nie był w pełni sprawny. Pozwól, że pomogę, tylko zerknę na łapki. - kontynuował niezmąconym tonem, choć widział rosnącą panikę w oczach skrzata. - Nie bój się, spokojnie, tylko zerknę na Twoje dłonie. Przecież nie potrzebujemy martwić Anthonego. - tłumaczył głośno, mając na myśli tylko i wyłącznie dobro stworzenia. Musiał przecież się upewnić, że stworzeniu nic nie było!
- Jesteś grzecznym i bardzo dobrze służącym skrzatem, nie ma potrzeby obawiać się kogokolwiek gniewu, bo przecież panienka i ja nie powiemy niczego. Tylko proszę, pokaż mi, czy się nie oparzyłeś, wtedy założymy bandaże i będziesz w stanie dalej pracować. - kontynuował swobodnie, nawet kucając do poziomu pracownika, który zdawał się jakoś bardzo roztrzęsiony, że ktoś zwrócił na niego uwagę. Brawo Regi, lepiej tego nie mogłeś wymyślić. skarcił się w głowie, zastanawiając się, w jaki sposób mógłby odwrócić wszystko dla największej korzyści dla wszystkich. Pozostawało im tylko modlić się, że stworzonko będzie chętne do współpracy i pokaże łapki, które miejmy nadzieję, faktycznie były nienaruszone.
| ST dla Redża 50 + 40 (Perswazja 0) = 90
- Urien Weasley. Mów mi Regi. - przedstawił się grzecznie, wyciągając rękę w jej kierunku, w końcu podstawą było odpowiednie wychowanie. Jasnowłosa dziewczyna wyglądała, jakby dopiero skończyła szkołę, co nie umknęło oku rudzielca. Pewnie nie miała się gdzie podziać. Zaświtało mu w głowie. Ciekawe, jaka historia ciągnęła się za nią. Zanim jednak znalazła się okazja o cokolwiek zapytać, musiał sprawdzić, czy wszyscy byli cali. Słuchając dziewczyny, mógł śmiało stwierdzić, że jej nic nie było. - Faktycznie, pożary są nieprzyjemne, dobrze, żę ten udało się ugasić. Pozwolisz, że zerknę na skrzata. - rzucił szybko, skracając dystans pomiędzy sobą a sprzątającym stworzonkiem. - Przepraszam skrzacie, pozwól, że zerknę na Twoje dłonie. - zaczął spokojnie, próbując przelać na niego nieco harmonii bez wzbudzania u skrzata choćby najmniejszego poczucia winy. - Nie potrzebujesz żadnych śladów tego wypadku, panicz Macmillan z pewnością byłby niezadowolony, gdybyś nie był w pełni sprawny. Pozwól, że pomogę, tylko zerknę na łapki. - kontynuował niezmąconym tonem, choć widział rosnącą panikę w oczach skrzata. - Nie bój się, spokojnie, tylko zerknę na Twoje dłonie. Przecież nie potrzebujemy martwić Anthonego. - tłumaczył głośno, mając na myśli tylko i wyłącznie dobro stworzenia. Musiał przecież się upewnić, że stworzeniu nic nie było!
- Jesteś grzecznym i bardzo dobrze służącym skrzatem, nie ma potrzeby obawiać się kogokolwiek gniewu, bo przecież panienka i ja nie powiemy niczego. Tylko proszę, pokaż mi, czy się nie oparzyłeś, wtedy założymy bandaże i będziesz w stanie dalej pracować. - kontynuował swobodnie, nawet kucając do poziomu pracownika, który zdawał się jakoś bardzo roztrzęsiony, że ktoś zwrócił na niego uwagę. Brawo Regi, lepiej tego nie mogłeś wymyślić. skarcił się w głowie, zastanawiając się, w jaki sposób mógłby odwrócić wszystko dla największej korzyści dla wszystkich. Pozostawało im tylko modlić się, że stworzonko będzie chętne do współpracy i pokaże łapki, które miejmy nadzieję, faktycznie były nienaruszone.
| ST dla Redża 50 + 40 (Perswazja 0) = 90
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Regi Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Gwen obserwowała, jak nieznajomy, rudowłosy mężczyzna pochyla się nad skrzatem. Przez chwilę zastanawiała się, kim on może być. Nie wpadła na niego jeszcze, ale była zapracowana i nie znała połowy znajomych Macmillanów. Rude włosy i rysy przywodziły jej jednak na myśl Rię oraz Virginię, choć tę pierwszą nieco bardziej, chyba przez rysy twarzy. Ale to wie, może to kuzyn Gin od strony matki?
Być może dowie się o tym wkrótce, ale na razie nie było to wcale aż tak istotne, ponieważ biorący udział w pożarze skrzat zaczął wyraźnie panikować i już zabierał się za wyrządzanie sobie kary. Słowa Regiego nie pomogły, przeciwnie wręcz. Skrzat przepraszał i wił się coraz mocniej.
Dziewczyna w ostatniej chwili podeszła, pochylając się nad skrzatem i chwytając go za nadgarstek, gdy już sięgał po nóż.
– Zostaw. Chyba wiesz, że Heath nie lubi widoku krwi i na pewno przejmie się bandażami, a potem będzie mu przykro – powiedziała, stanowczo, ale w miarę spokojnie, choć głos malarki cały czas delikatnie drżał: – To w niczym nie pomoże. Ukażesz się, jeśli lord nestor osobiście ci każe, dobrze? Nie ma ranienia się bez rozkazu, a my rozkazujemy ci w tej chwili przestać – powiedziała, kucając i rzucając niepewne spojrzenia w stronę mężczyzny. Czy to pomoże, aby skrzat przestał planować rytualne okaleczanie się? Na Merlina, skrzaty to tak dziwne stworzenia. Gwen, obserwując je u Macmillanów, nie miała pojęcia, jakim cudem Johnatan może trzymać stworzenie może pomocne, ale tak mocno skupione na swoim poczuciu winy. Właściwie chciałaby je wszystkie uwolnić, ale z drugiej strony nie miała pojęcia, czy te istoty w ogóle chciały innego życia. Z tego co o nich słyszała były stworzone po to, by służyć czarodziejom, ale czy ktoś w ogóle pytał się je o zdanie?
– To naprawdę nic takiego – zapewniła stworzenie. – Zobacz, już prawie jest posprzątane, nie ma prawie śladu. Wypadki się zdarzają. Wszystkim, mi też. A ogień jest niebezpieczny. Gdybyście korzystali z elektrycznego pieca... – ściszyła nieco ton, mówiąc sama do siebie. Taka kuchenka była może mniej wygodna, ale przynajmniej w odczuciu Gwen: bezpieczniejsza. A eliksiry warzyły się na niej tak samo dobrze. Miała w tym względzie doświadczenie oraz dwóch świadków w postaci utalentowanych alchemiczek.
| ST 50, perswazja I
Być może dowie się o tym wkrótce, ale na razie nie było to wcale aż tak istotne, ponieważ biorący udział w pożarze skrzat zaczął wyraźnie panikować i już zabierał się za wyrządzanie sobie kary. Słowa Regiego nie pomogły, przeciwnie wręcz. Skrzat przepraszał i wił się coraz mocniej.
Dziewczyna w ostatniej chwili podeszła, pochylając się nad skrzatem i chwytając go za nadgarstek, gdy już sięgał po nóż.
– Zostaw. Chyba wiesz, że Heath nie lubi widoku krwi i na pewno przejmie się bandażami, a potem będzie mu przykro – powiedziała, stanowczo, ale w miarę spokojnie, choć głos malarki cały czas delikatnie drżał: – To w niczym nie pomoże. Ukażesz się, jeśli lord nestor osobiście ci każe, dobrze? Nie ma ranienia się bez rozkazu, a my rozkazujemy ci w tej chwili przestać – powiedziała, kucając i rzucając niepewne spojrzenia w stronę mężczyzny. Czy to pomoże, aby skrzat przestał planować rytualne okaleczanie się? Na Merlina, skrzaty to tak dziwne stworzenia. Gwen, obserwując je u Macmillanów, nie miała pojęcia, jakim cudem Johnatan może trzymać stworzenie może pomocne, ale tak mocno skupione na swoim poczuciu winy. Właściwie chciałaby je wszystkie uwolnić, ale z drugiej strony nie miała pojęcia, czy te istoty w ogóle chciały innego życia. Z tego co o nich słyszała były stworzone po to, by służyć czarodziejom, ale czy ktoś w ogóle pytał się je o zdanie?
– To naprawdę nic takiego – zapewniła stworzenie. – Zobacz, już prawie jest posprzątane, nie ma prawie śladu. Wypadki się zdarzają. Wszystkim, mi też. A ogień jest niebezpieczny. Gdybyście korzystali z elektrycznego pieca... – ściszyła nieco ton, mówiąc sama do siebie. Taka kuchenka była może mniej wygodna, ale przynajmniej w odczuciu Gwen: bezpieczniejsza. A eliksiry warzyły się na niej tak samo dobrze. Miała w tym względzie doświadczenie oraz dwóch świadków w postaci utalentowanych alchemiczek.
| ST 50, perswazja I
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Ewidentnie na nic były jego starania, bo do skrzata docierały jedynie słowa domowników, a przynajmniej takie miał początkowo wrażenie, do czasu, aż jasnowłosa zwróciła na siebie uwagę stworzenia. Sługa niby jakby się usłuchał na słowa o młodym paniczu Macmillan, jednak wraz z kolejnymi zdaniami jego oczy zaczynały niebezpiecznie szklić, jakby zaraz miał się rozpłakać. Ostatnim czego potrzebowali, był rozczulony skrzat, jednakże Weasley pozwolił jej się dalej dwoić i troić, bo przecież może właśnie w taki sposób zdoła przekonać stworzenie, że nieistotne jest robienie sobie krzywdy?
Nadzieja matką głupich mówili. Na słowa o elektrycznym piecu, przeniósł swój wzrok na dziewczynę, nawet nie starając się ukryć szoku. Co to miało znaczyć? Skrzat ewidentnie odczuwał to samo zdziwienie, ponieważ szklane już oczyska rozszerzyły się, praktycznie wychodząc z orbit. Jeśli zachowanie Weasley'a było dziwne, to już jasnowłosa przechodziła samą siebie. Skrzat wybełkotał niezrozumiałą wiązankę słów i w popłochu rzucił wszystko, od razu wybiegając z pomieszczenia.
- Cóż... - zaczął niezręcznie, drapiąc się lekko po dłoni z ciastkami. - Chyba mogło być gorzej. - bardziej spytał, niż stwierdził, choć przyjacielski uśmiech w sposób przyjacielski pokazywał, że chłopak nie miał nic złego na myśli. Czekolada, tego im było trzeba!
- Ym... może usiądziemy? - zaproponował śmiało, wskazując wolną dłonią siedzenie przy kuchennym stole, na który zaraz postawił zakupione wyroby. - Nie martw się skrzatem, Anthony z pewnością już mu zastrzegł, żeby się nie karał. - stwierdził w nagłym przebłysku geniuszu, którego nawet się nie spodziewał z własnej strony. - Ciastko? - niezręczność sytuacji wydawała się przeważać nad jakąkolwiek pewnością siebie Uriena, który ewidentnie nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić. Na szczęście albo i nie do jego nozdrzy dotarł paskudny swąd. Siadając, starał się nie zwracać na to uwagi, jednakże z każdą sekundą okropny zapach nie odpuszczał ani na sekundę. Na piegowatej twarzy powoli zaczęła pojawiać się krzywa mina. Śmierdziało jakimś... zgniłym kotletem? - Też to czujesz? - spytał konspiracyjnym szeptem, jakby obrzydliwy zapach zaraz miał ich zaatakować, słysząc tę straszną prawdę. Czyżby skrzaty zapomniały wyciągnąć jakieś jedzenie z szafki? Kto w ogóle zostawia kotlety w szafce?
Nadzieja matką głupich mówili. Na słowa o elektrycznym piecu, przeniósł swój wzrok na dziewczynę, nawet nie starając się ukryć szoku. Co to miało znaczyć? Skrzat ewidentnie odczuwał to samo zdziwienie, ponieważ szklane już oczyska rozszerzyły się, praktycznie wychodząc z orbit. Jeśli zachowanie Weasley'a było dziwne, to już jasnowłosa przechodziła samą siebie. Skrzat wybełkotał niezrozumiałą wiązankę słów i w popłochu rzucił wszystko, od razu wybiegając z pomieszczenia.
- Cóż... - zaczął niezręcznie, drapiąc się lekko po dłoni z ciastkami. - Chyba mogło być gorzej. - bardziej spytał, niż stwierdził, choć przyjacielski uśmiech w sposób przyjacielski pokazywał, że chłopak nie miał nic złego na myśli. Czekolada, tego im było trzeba!
- Ym... może usiądziemy? - zaproponował śmiało, wskazując wolną dłonią siedzenie przy kuchennym stole, na który zaraz postawił zakupione wyroby. - Nie martw się skrzatem, Anthony z pewnością już mu zastrzegł, żeby się nie karał. - stwierdził w nagłym przebłysku geniuszu, którego nawet się nie spodziewał z własnej strony. - Ciastko? - niezręczność sytuacji wydawała się przeważać nad jakąkolwiek pewnością siebie Uriena, który ewidentnie nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić. Na szczęście albo i nie do jego nozdrzy dotarł paskudny swąd. Siadając, starał się nie zwracać na to uwagi, jednakże z każdą sekundą okropny zapach nie odpuszczał ani na sekundę. Na piegowatej twarzy powoli zaczęła pojawiać się krzywa mina. Śmierdziało jakimś... zgniłym kotletem? - Też to czujesz? - spytał konspiracyjnym szeptem, jakby obrzydliwy zapach zaraz miał ich zaatakować, słysząc tę straszną prawdę. Czyżby skrzaty zapomniały wyciągnąć jakieś jedzenie z szafki? Kto w ogóle zostawia kotlety w szafce?
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Skrzat wybiegł, wyrywając rączkę z uścisku Gwen. Panna Grey spoglądała za uciekającym stworzeniem ze zmartwioną miną. Przynajmniej nie zrobił sobie krzywdy… Na razie. Nie zauważyła zdziwienia rosnącego na twarzy Regiego, ani też nie zauważyła, że to między innymi przez to skrzat uciekł, zamiast się uspokajać. Dla niej to połączenie słów było najzwyczajniej w świecie… normalne. Naturalne. Ciężki wzdychając, wstała do pionu, w dalszym ciągu spoglądając na drzwi, za którymi zniknął skrzat.
– Tak… chyba tak – mruknęła, zamyślając się na chwilę. Czy obecność skrzatach w dworach naprawdę była konieczna? Im dłużej tu mieszkała, tym bardziej nienaturalne wydawały jej się te stworzenia. Takie usłużne i takie karne. Jakby wcale nie ludzkie. To znaczy, wiedziała, że nie były ludźmi, ale nie pasowało jej to do zachowania właściwie żadnych innych znanych jej gatunków. Nawet Betty miała czasem własne zdanie.
Brr, nigdy nie będzie miała skrzata. Przerażały ją trochę.
– Ja… właściwie miałam tylko znaleźć ingrediencje, podobno tu powinny gdzieś być – przyznała, uśmiechając się przepraszająco. – A nie mam zbyt dużo czasu. Właściwie, przepraszam, nie przedstawiłam się z tego wszystkiego. Gwen jestem. To znaczy, Gwen Grey – powiedziała, uśmiechając się dalej nieco nerwowo.
Pokręciła głową, podchodząc do jednej z półek, aby dalej przetrzepywać słoiki i inne naczynia w poszukiwaniu potrzebnego specyfiku.
– Dziękuję, ale chyba nic teraz nie przełknę – odparła zgodnie z prawdą. Ostatnio nie potrafiła jeść regularnie i gdyby nie zmuszające ją do spożywania posiłków skrzaty pewnie już dawno by się zagłodziła. A teraz, po tym, jak prawie wybuchł tu poważny pożar? Nie, nie, jeśli zje cokolwiek, natychmiast popędzi do łazienki. Była tego absolutnie pewna. – Oby. Chociaż pewnie i tak będzie próbował. – Westchnęła. Mieszkała tu na tyle długo, by wiedzieć, jakie tutejsze skrzaty mają zwyczaje.
Znów mąka. I sól. Jakieś zioła, ale to chyba pachniało jak herbata, nie, nie, nie tego potrzebowała. Kręciła głową sama do siebie. Naprawdę miała co robić, a sama sobie wymyśliła to szukanie składników. Czemu nie potrafiła odmówić? Przecież to wcale nie należało do jej obowiązków. No ale przecież ci ludzie pozwalali jej tu mieszkać…
Skupiona na poszukiwaniach, podniosła głowę znad jednego ze słoików, dopiero gdy Regi się odezwał:
– Nie, a c… – zaczęła robić krok w jego stronę, pociągając odruchowo nosem, wciąż z glinianym naczyniem w ręku. Wewnątrz był chyba cukier. Do niczego jej niepotrzebny. Wtedy poczuła to samo, co młody mężczyzna: – T… tak… chyba tak. Na Boga, jakby coś tu zde… skończyło życie – zakończyła, nie chcąc używać przy nowo poznanym niekoniecznie adekwatnych dla młodej damy słów. Jedna lady Macmillan ostatnio ją tego uczyła.
Zaczęła się rozglądać, szukając źródła złego zapachu, ale nie potrafiła zidentyfikować jego źródła.
– Tak… chyba tak – mruknęła, zamyślając się na chwilę. Czy obecność skrzatach w dworach naprawdę była konieczna? Im dłużej tu mieszkała, tym bardziej nienaturalne wydawały jej się te stworzenia. Takie usłużne i takie karne. Jakby wcale nie ludzkie. To znaczy, wiedziała, że nie były ludźmi, ale nie pasowało jej to do zachowania właściwie żadnych innych znanych jej gatunków. Nawet Betty miała czasem własne zdanie.
Brr, nigdy nie będzie miała skrzata. Przerażały ją trochę.
– Ja… właściwie miałam tylko znaleźć ingrediencje, podobno tu powinny gdzieś być – przyznała, uśmiechając się przepraszająco. – A nie mam zbyt dużo czasu. Właściwie, przepraszam, nie przedstawiłam się z tego wszystkiego. Gwen jestem. To znaczy, Gwen Grey – powiedziała, uśmiechając się dalej nieco nerwowo.
Pokręciła głową, podchodząc do jednej z półek, aby dalej przetrzepywać słoiki i inne naczynia w poszukiwaniu potrzebnego specyfiku.
– Dziękuję, ale chyba nic teraz nie przełknę – odparła zgodnie z prawdą. Ostatnio nie potrafiła jeść regularnie i gdyby nie zmuszające ją do spożywania posiłków skrzaty pewnie już dawno by się zagłodziła. A teraz, po tym, jak prawie wybuchł tu poważny pożar? Nie, nie, jeśli zje cokolwiek, natychmiast popędzi do łazienki. Była tego absolutnie pewna. – Oby. Chociaż pewnie i tak będzie próbował. – Westchnęła. Mieszkała tu na tyle długo, by wiedzieć, jakie tutejsze skrzaty mają zwyczaje.
Znów mąka. I sól. Jakieś zioła, ale to chyba pachniało jak herbata, nie, nie, nie tego potrzebowała. Kręciła głową sama do siebie. Naprawdę miała co robić, a sama sobie wymyśliła to szukanie składników. Czemu nie potrafiła odmówić? Przecież to wcale nie należało do jej obowiązków. No ale przecież ci ludzie pozwalali jej tu mieszkać…
Skupiona na poszukiwaniach, podniosła głowę znad jednego ze słoików, dopiero gdy Regi się odezwał:
– Nie, a c… – zaczęła robić krok w jego stronę, pociągając odruchowo nosem, wciąż z glinianym naczyniem w ręku. Wewnątrz był chyba cukier. Do niczego jej niepotrzebny. Wtedy poczuła to samo, co młody mężczyzna: – T… tak… chyba tak. Na Boga, jakby coś tu zde… skończyło życie – zakończyła, nie chcąc używać przy nowo poznanym niekoniecznie adekwatnych dla młodej damy słów. Jedna lady Macmillan ostatnio ją tego uczyła.
Zaczęła się rozglądać, szukając źródła złego zapachu, ale nie potrafiła zidentyfikować jego źródła.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Bardzo chciał pomóc otoczeniu, w którym się znalazł i wcale nie było to spowodowane przez podgryzające poczucie winy z początkowego spotkania z Anthonym. Głupio wyszło, ale przecież nie oznaczało to, że był przekreślony z odwiedzania swojej... rodziny?
Obserwując zachowanie jasnowłosej, śmiało mógł stwierdzić, że była mieszkanką, ponieważ jej sposób poruszania się po kuchni dawał pewne poczucie domowej swobody. Zwyczajnie musiała być mieszkanką albo Weasley kompletnie nie odróżniał dobrej aktorki od rzeczywistości, co również mogło być prawdą. Abstrahując jednak od jego zdolności poznawczych, ewidentnie nie tylko on miał całkiem interesujące wpadki. Osobiście wolał unikać takowych w miejscach najważniejszych dla żołądka, jednakże nie wybierało się nieszczęśliwych przypadków, które działy się tak same z siebie!
- Miło poznać. - skinął lekko głową już w kierunku jej pleców. Głupio było jakoś pozwolić na głuchą ciszę, która zaraz miała zakłuć w uszy, jednakże rudzielec bywał szybszy, tak też musiało być teraz. Na szczęście wyręczyła go jasnowłosa panienka, nawiązując do jego słów. Niestety nie było w tym nic, co mógłby skomentować w choćby pozytywny sposób, choć oczywiście starał się pocieszyć zarówno ją, jak i samego siebie. - Pewnie mu się nie uda. - powiedział z pewnością w głosie, choć sam zbytnio w to nie wierzył. Miał nadzieję, że Anthony był dość zapobiegawczy. Dziwnie było tak patrzeć na skrzaty obsługujące czarodziejów... może się odzwyczaił? W końcu mieszkanie na swoim po ciekawych czasach Hogwartu, kiedy pyszne jedzenie wydawało się pojawiać znikąd, mogło nieco nadszarpnąć jego wizję. Tym bardziej że jako młokos nawet nie zastanawiał się skąd, były smakowite potrawy, liczyła się jedynie ich obecność.
Być może gdyby nie intensywny zapach zdołałby zauważyć dosyć niecodzienne słówko z ust dwórki, choć szczerze powiedziawszy poziom jego tolerancji, czy też samej czujności do tak małych detali, zwyczajnie zmalał w stosunku do czasów sprzed intensywnego, portowego życia.
- Myślisz, że ktoś zrobił to specjalnie? - spytał, marszcząc brwi w konsternacji, w końcu było to możliwe! Zaraz w jego ręku znalazła się różdżka, której pomimo wzburzonej czujności, bo przecież nie paniki, nie uniósł specjalnie wyżej. Celował w podłogę, choć był gotów w każdej chwili przekląć źródło smrodu. Cały czas stojąc obok stolika, do którego Gwen? Panienka Grey? Merlinie, jak to się mówiło! nie chciała usiąść miał bliżej do sprawdzenia, cóż tak intensywnie przywoływało swoim swędem. Akurat w tym przypadku nie był już ciekaw jak zwykle, choć ze względów logicznych zaczął podchodzić bliżej blatów kuchennych, nad którymi znajdowały się szafki. Dziwne. Bez zawahania się, złapał za okrągłą rączkę, w końcu dzięki temu mógł szybko zareagować różdżką i przyjąć obrażenia jako pierwszy. - Myślisz, że coś się stamtąd rzuci? - spytał z ewidentnym zaintrygowaniem co do jej odpowiedzi, nawet na chwilę rzucił w jej kierunku spojrzeniem znad uniesionego ramienia. Może to był dobry moment, żeby ją nastraszyć? - Osłaniasz mnie? - psotliwe iskierki momentalnie ożywiły jego zabarwione zielonymi plamkami miodowe tęczówki.
Obserwując zachowanie jasnowłosej, śmiało mógł stwierdzić, że była mieszkanką, ponieważ jej sposób poruszania się po kuchni dawał pewne poczucie domowej swobody. Zwyczajnie musiała być mieszkanką albo Weasley kompletnie nie odróżniał dobrej aktorki od rzeczywistości, co również mogło być prawdą. Abstrahując jednak od jego zdolności poznawczych, ewidentnie nie tylko on miał całkiem interesujące wpadki. Osobiście wolał unikać takowych w miejscach najważniejszych dla żołądka, jednakże nie wybierało się nieszczęśliwych przypadków, które działy się tak same z siebie!
- Miło poznać. - skinął lekko głową już w kierunku jej pleców. Głupio było jakoś pozwolić na głuchą ciszę, która zaraz miała zakłuć w uszy, jednakże rudzielec bywał szybszy, tak też musiało być teraz. Na szczęście wyręczyła go jasnowłosa panienka, nawiązując do jego słów. Niestety nie było w tym nic, co mógłby skomentować w choćby pozytywny sposób, choć oczywiście starał się pocieszyć zarówno ją, jak i samego siebie. - Pewnie mu się nie uda. - powiedział z pewnością w głosie, choć sam zbytnio w to nie wierzył. Miał nadzieję, że Anthony był dość zapobiegawczy. Dziwnie było tak patrzeć na skrzaty obsługujące czarodziejów... może się odzwyczaił? W końcu mieszkanie na swoim po ciekawych czasach Hogwartu, kiedy pyszne jedzenie wydawało się pojawiać znikąd, mogło nieco nadszarpnąć jego wizję. Tym bardziej że jako młokos nawet nie zastanawiał się skąd, były smakowite potrawy, liczyła się jedynie ich obecność.
Być może gdyby nie intensywny zapach zdołałby zauważyć dosyć niecodzienne słówko z ust dwórki, choć szczerze powiedziawszy poziom jego tolerancji, czy też samej czujności do tak małych detali, zwyczajnie zmalał w stosunku do czasów sprzed intensywnego, portowego życia.
- Myślisz, że ktoś zrobił to specjalnie? - spytał, marszcząc brwi w konsternacji, w końcu było to możliwe! Zaraz w jego ręku znalazła się różdżka, której pomimo wzburzonej czujności, bo przecież nie paniki, nie uniósł specjalnie wyżej. Celował w podłogę, choć był gotów w każdej chwili przekląć źródło smrodu. Cały czas stojąc obok stolika, do którego Gwen? Panienka Grey? Merlinie, jak to się mówiło! nie chciała usiąść miał bliżej do sprawdzenia, cóż tak intensywnie przywoływało swoim swędem. Akurat w tym przypadku nie był już ciekaw jak zwykle, choć ze względów logicznych zaczął podchodzić bliżej blatów kuchennych, nad którymi znajdowały się szafki. Dziwne. Bez zawahania się, złapał za okrągłą rączkę, w końcu dzięki temu mógł szybko zareagować różdżką i przyjąć obrażenia jako pierwszy. - Myślisz, że coś się stamtąd rzuci? - spytał z ewidentnym zaintrygowaniem co do jej odpowiedzi, nawet na chwilę rzucił w jej kierunku spojrzeniem znad uniesionego ramienia. Może to był dobry moment, żeby ją nastraszyć? - Osłaniasz mnie? - psotliwe iskierki momentalnie ożywiły jego zabarwione zielonymi plamkami miodowe tęczówki.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Nie miała nic do krewnego Macmillanów, ale też trudno było ukryć, że nie była w najlepszym nastroju do zdobywania nowych znajomości. Skupiona na zadaniu, które cały czas sobie wyrzucała oraz nie potrafiąca odpędzić od siebie
raczej wolałaby pomagać w Oazie albo planować odsiecz w Azkabanie, niż kręcić się po dworze.
Ładnie tu było, owszem, ale problemy arystokracji wydawały się jej jakieś takie… pusta. Coś kogoś boli, a uzdrowiciela nie ma od zaraz na miejscu, wielkie mi halo! Jakby Virginia nie znała leczniczych czarów i jakby ktoś umierał. Zbyt wielu rannych widziała w ostatnim czasie, aby to był w jej odczuciu naprawdę duży problem. Nie była jednak pozbawiona empatii, a wychowanie w domu kładącym nacisk na bycie grzeczną i posłuszną dziewczynką, a potem kobietą robiło swoje. Nie potrafiła odmawiać ludziom, którym była winna tak wiele. Po prostu nie.
Tak też absolutnie ani nie bawiły, ani nie straszyły ją słowa Weasley’a. Była na nie po prostu i najzwyczajniej w świecie zbyt obojętna. No śmierdziało i… właściwie czemu miałaby się tym przejmować? Może skrzaty o czymś zapomniały albo może marynowały jakieś szkockie jedzenie? Nie znała się na kuchni, a sam zapach nie przypominał niczego jadalnego, ale kto tam wie. To nie był jej dom, to nie była jej sprawa, a naprawdę nie miała zbyt wiele czasu. Ostatnio brakowało go jej na wszystko, co w teorii powinno być kluczem do spokojnego i szczęśliwego życia. Spała za mało i raczej niezbyt głęboko (koszmary skutecznie to utrudniały), jadła stosunkowo niewiele, odpoczywała rzadko. Gdy już miała wolną chwilę, często siedziała z nosem w podręcznikach albo gapiła się w przestrzeń, zamartwiając się. Właściwie to z tego ostatniego powodu nawet nie pozwalała sobie na wolne. To by jej w niczym nie pomogło.
Słysząc pytanie Regiego wzruszyła więc tylko ramionami, odpowiadając krótko:
– Może skrzaty coś tam marynują? Nie sądzę, lord Sorphon nie trzymałby tu niczego niebezpiecznego. – Nestror Macmillanów był przecież dobrym człowiekiem, który dbał o swoją rodzinę i raczej nie trzymałby ghula ukrytego w klapie w kuchennej podłodze.
Przytaknęła. Osłaniała, osłaniała… Przy okazji zaglądając do kolejnego słoika i… JEST! Czy to suszone kwiaty akacji? Zajrzała do kolejnych pojemników. Płatki sasanki, anyż, skorupki jaj… Z tym już na pewno coś przygotuje. Odetchnęła z ulgą, tylko kątem oka spoglądając na rudzielca.
raczej wolałaby pomagać w Oazie albo planować odsiecz w Azkabanie, niż kręcić się po dworze.
Ładnie tu było, owszem, ale problemy arystokracji wydawały się jej jakieś takie… pusta. Coś kogoś boli, a uzdrowiciela nie ma od zaraz na miejscu, wielkie mi halo! Jakby Virginia nie znała leczniczych czarów i jakby ktoś umierał. Zbyt wielu rannych widziała w ostatnim czasie, aby to był w jej odczuciu naprawdę duży problem. Nie była jednak pozbawiona empatii, a wychowanie w domu kładącym nacisk na bycie grzeczną i posłuszną dziewczynką, a potem kobietą robiło swoje. Nie potrafiła odmawiać ludziom, którym była winna tak wiele. Po prostu nie.
Tak też absolutnie ani nie bawiły, ani nie straszyły ją słowa Weasley’a. Była na nie po prostu i najzwyczajniej w świecie zbyt obojętna. No śmierdziało i… właściwie czemu miałaby się tym przejmować? Może skrzaty o czymś zapomniały albo może marynowały jakieś szkockie jedzenie? Nie znała się na kuchni, a sam zapach nie przypominał niczego jadalnego, ale kto tam wie. To nie był jej dom, to nie była jej sprawa, a naprawdę nie miała zbyt wiele czasu. Ostatnio brakowało go jej na wszystko, co w teorii powinno być kluczem do spokojnego i szczęśliwego życia. Spała za mało i raczej niezbyt głęboko (koszmary skutecznie to utrudniały), jadła stosunkowo niewiele, odpoczywała rzadko. Gdy już miała wolną chwilę, często siedziała z nosem w podręcznikach albo gapiła się w przestrzeń, zamartwiając się. Właściwie to z tego ostatniego powodu nawet nie pozwalała sobie na wolne. To by jej w niczym nie pomogło.
Słysząc pytanie Regiego wzruszyła więc tylko ramionami, odpowiadając krótko:
– Może skrzaty coś tam marynują? Nie sądzę, lord Sorphon nie trzymałby tu niczego niebezpiecznego. – Nestror Macmillanów był przecież dobrym człowiekiem, który dbał o swoją rodzinę i raczej nie trzymałby ghula ukrytego w klapie w kuchennej podłodze.
Przytaknęła. Osłaniała, osłaniała… Przy okazji zaglądając do kolejnego słoika i… JEST! Czy to suszone kwiaty akacji? Zajrzała do kolejnych pojemników. Płatki sasanki, anyż, skorupki jaj… Z tym już na pewno coś przygotuje. Odetchnęła z ulgą, tylko kątem oka spoglądając na rudzielca.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 10.01.21 1:17, w całości zmieniany 1 raz
Nieznajome były mu kłopoty Zakonników, choć gdzieś w tle przewijały mu się informacje dotyczące ugrupowania, do którego należał również jego szwagier, kuzyn, a nawet sama siostra. Obserwując znajome otoczenie, zwyczajnie pozwalał sobie zapomnieć o wszystkim, co działo się gdzieś poza przytulnym budynkiem przywołującym poczucie bezpieczeństwa. Obłuda była jedynym, co mogło rzeczywiście odciągnąć od nieprzyjemności, jednakże niedotknięty równie głęboką wiedzą o akcjach, w których brali udział bliżsi lub dalsi znajomi, wręcz niewinnie poddawał się chwili i odpowiadającym jej emocjom.
Dwoma prostymi zdaniami rudowłosa zgasiła go niczym silny wiatr zapaloną ścieżkę. Psotliwe iskierki zniknęły, a jego dłoń wycofała się od rączki półki. Zauważył jej obojętność oraz zwyczajny brak partycypacji w dalszej rozmowie, toteż nie zamierzał naciskać, choć korciło go kilka nasuwających się pytań. Panienka zajrzała do kilku ze słoików, a Weasley wykorzystał ten czas, żeby podejść do odłożonych ciastek. Bez zbędnego mielenia ozorem, zabrał swój podarek i ostatni raz rozejrzał się po kuchni w poszukiwaniu źródła smrodu.
- Pewnie masz rację. Nie będę już zatrzymywać. - stwierdził bez przekonania i energii, pozwalając szarej rzeczywistości wrócić na piedestał. Oczywiście, że nie było czasu na żarty, choć rudzielec poczuł ukłucie smutku, na myśl o tym, jak bardzo sytuacja polityczna odbijała się w domostwach, które przecież niegdyś biły potężną werwą. Weasley dobrze pamiętał, z czym kojarzył się dworek Macmillanów, w którym nigdy nie było miejsca na zmartwienia, może jedynie o kolejne blizny, na które tylko mama ponownie zwróci uwagę. Szala zawsze przechylona była na pozytywne odczucia, co w tym konkretnym momencie nieco uderzyło w Regiego z podwójną siłą.
- To... spokojnego dnia. - z braku laku wolał już powiedzieć cokolwiek na odchodne. Odwrócił się do schodów i zaczął stawiać ciężkie kroki, przy każdym zastanawiając się, kiedy to wszystko przewróciło się do góry nogami. Najgorsze, że bardzo dobrze wiedział kiedy... a on nie mógł wtedy nic zrobić, czy może raczej — nie chciał? Niestety teraz nie miał już jak obrócić przeszłości, a to oznaczało przymus sprostania wszystkiemu twarzą w twarz. Dobrze, że dziś był to jedynie kilkulatek.
| zt. x2
Dwoma prostymi zdaniami rudowłosa zgasiła go niczym silny wiatr zapaloną ścieżkę. Psotliwe iskierki zniknęły, a jego dłoń wycofała się od rączki półki. Zauważył jej obojętność oraz zwyczajny brak partycypacji w dalszej rozmowie, toteż nie zamierzał naciskać, choć korciło go kilka nasuwających się pytań. Panienka zajrzała do kilku ze słoików, a Weasley wykorzystał ten czas, żeby podejść do odłożonych ciastek. Bez zbędnego mielenia ozorem, zabrał swój podarek i ostatni raz rozejrzał się po kuchni w poszukiwaniu źródła smrodu.
- Pewnie masz rację. Nie będę już zatrzymywać. - stwierdził bez przekonania i energii, pozwalając szarej rzeczywistości wrócić na piedestał. Oczywiście, że nie było czasu na żarty, choć rudzielec poczuł ukłucie smutku, na myśl o tym, jak bardzo sytuacja polityczna odbijała się w domostwach, które przecież niegdyś biły potężną werwą. Weasley dobrze pamiętał, z czym kojarzył się dworek Macmillanów, w którym nigdy nie było miejsca na zmartwienia, może jedynie o kolejne blizny, na które tylko mama ponownie zwróci uwagę. Szala zawsze przechylona była na pozytywne odczucia, co w tym konkretnym momencie nieco uderzyło w Regiego z podwójną siłą.
- To... spokojnego dnia. - z braku laku wolał już powiedzieć cokolwiek na odchodne. Odwrócił się do schodów i zaczął stawiać ciężkie kroki, przy każdym zastanawiając się, kiedy to wszystko przewróciło się do góry nogami. Najgorsze, że bardzo dobrze wiedział kiedy... a on nie mógł wtedy nic zrobić, czy może raczej — nie chciał? Niestety teraz nie miał już jak obrócić przeszłości, a to oznaczało przymus sprostania wszystkiemu twarzą w twarz. Dobrze, że dziś był to jedynie kilkulatek.
| zt. x2
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
30 października 1957 roku
Eteryczna alchemiczka nie sądziła, że przypadkowe zlecenie będzie obfitować w tak interesującą znajomość. Lord Macmillan, mimo listu gończego wystawionego na jego nazwisko, okazał się niezwykle sympatycznym gentelmanem, których w tych czasach niezwykle brakowało. W dodatku będąc mężczyzną nienachalnym, który zdawał się rozumieć niektóre z jej rozterek, jednocześnie dostarczając jej niezwykle interesujących wyzwań powiązanych z dziedziną eliksirów, przynajmniej w niewielkim stopniu. Frances była pewna, iż nie powinna obawiać się mężczyzny, nawet jeśli jego ostatnie listy wzbudziły w niej pewne obawy, jeśli chodzi o jego osobę. Nie chciała jednak wyciągać pochopnych wniosków, mając nadzieję, iż jej rady pomogą mu ułożyć wszystko w głowie oraz podjąć odpowiednie decyzje.
Odnaleziona kilka tygodni temu księga zawierająca przepis na wino wykonane z grzybów podsunęła intrygujący pomysł wypróbowania przepisu, przynajmniej w niewielkiej ilości. Sama Frances, jako osoba posiadająca niezwykle słabą głowę, była zainteresowana projektem z bardziej z tej naukowej strony. Eteryczna alchemiczka z uśmiechem na ustach przekroczyła progi rezydencji, odruchowo poprawiając złote pukle oraz granatową materię swojej eleganckiej sukni. Z nadzieją spoglądała w kierunku doświadczenia, które mogło dostarczyć im niezwykle interesujących wniosków. Kto wie, może udałoby się im opatentować recepturę oraz rozpowszechnić produkt? Pewnie nie teraz, Frances nie sądziła aby sytuacja w kraju uspokoiła się na tyle, by można było rozważać szybkie opublikowanie możliwego odkrycia.
- Dzień dobry, panie Macmillan! - Przywitała się przyjaźnie, posyłając w kierunku przystojnego mężczyzny delikatny uśmiech, spoglądając na niego z ekscytacją błyszczącą w szaroniebieskich tęczówkach. Pani Wroński subtelnie wyciągnęła dłoń skrytą pod materią rękawiczki w jego kierunku w geście powitania, doskonale wiedząc, iż ma do czynienia z gentelmanem. - Dobrze pan dziś wygląda, panie Macmillan. - Zaczęła, przez chwilę uważniej przyglądając się buzi lorda. Listy jakie otrzymała były niepokojące, jednak Anthony wyglądał na tyle dobrze, by rozwiać wszelkie niepokoje oraz podejrzenia. Eteryczna alchemiczka delikatnie ujęła mężczyznę pod ramię, by w jego towarzystwie ruszyć długim korytarzem. - Przywiozłam ze sobą grzyby oraz kilka pomysłów, jak rozszyfrować recepturę. Miał pan okazję się jej przyjrzeć, prawda? - Upewniła się, nie wiedząc, czy mężczyzna znalazł chwilę by dokładniej zapoznać się z wręczoną mu w lesie książką. Pani Wroński dowiedzieć się, od którego momentu winni rozpocząć omawiania dzisiejszego, niewielkiego eksperymentu. - Będziemy potrzebować kilku rzeczy z kuchni, moglibyśmy tam się udać, panie Macmillan? - Spytała, chcąc mieć pewność, że zgromadzą wszystkie potrzebne naczynia oraz specyfiki, nim rozpoczną proces tworzenia wina z grzybów. W końcu niezmiernie przykro byłoby przerywać alkoholiczno-alchemiczne idee poszukiwaniami misek bądź garnków, czyż nie?
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Tego dnia był wyraźnie rozkojarzony. Ciągle czegoś zapominał, wracał się po kilka razy w to samo miejsce, żeby spróbować przypomnieć sobie, po co tak właściwie przyszedł. Nie potrafił też powiedzieć dlaczego tak było. Być może taki był po prostu dzień… albo zwyczajnie miał zbyt wiele na głowie i po kilku dniach intensywnej pracy zwyczajnie był zmęczony. Najbardziej jednak zaaferowała go sytuacja Zjednoczonych z Puddlemere. W dodatku skupiły się też inne sprawy i to był chyba główny powód dla którego nie potrafił się akurat dzisiaj odnaleźć. Myśli rzeczywiście odchodziły mu dość często w stronę drużyny, a on choć starał się nie przejmować… to mimo wszystko się przejmował.
O tym, że zapomniał o gościu, przypomniał mu skrzat. Wytrącił go z zamyślenia w pokoju dziennym i zwyczajnie zniknął. Macmillan najpierw z zamyślenia zignorował tę informację, a po chwili (kiedy słowa w końcu dotarły do jego głowy) ruszył niczym oparzony w stronę miejsca, gdzie czekała go pani Wroński. Bez słowa ucałował jej dłoń na powitanie i zamilczał, niemal nie odchodząc w swoją stronę. Dopiero po chwili uprzejmości z jej strony przypomniał sobie o manierach.
– Słucham? Och… Tak, tak, pani również, pani Wroński – odpowiedział jej, przecierając czoło i próbując zachowywać się dość normalnie. Wyglądał mimo wszystko tak, jak gdyby trochę się zawstydził. – Proszę wybaczyć czekanie – dodał, już z przyjaznym uśmiechem na twarzy.
Miał nadzieję, że czarownica nie zamierzała dostrzec jego dziwnego zachowania. Słuchając jej dalej, natychmiast przypomniał sobie o książce… i znowu poczerwieniał. To nie tak, że jej nie czytał… czytał i nawet wstawił pergaminy z drobnymi notatkami pomiędzy stronami, ale przez natłok myśli związanych ze Zjednoczonymi, miał wrażenie, że nagle pozapominał wszystkiego. Ba, teraz nawet nie był pewien czy przypadkiem nie wyciągnął może swoich notatek i nie odstawił ich w inne miejsce.
– Świetnie, świetnie – stwierdził, próbując zyskać sobie czas na przypomnienie wspomnianej receptury z książki. – Trochę się jej przyjrzałem, ale musiałbym ją tylko przynieść, żebyśmy mogli wszystko raz jeszcze przeanalizować – wyjaśnił.
Kiwnął głową, kiedy wspomniała o rzeczach z kuchni. Wskazał dłonią kierunek, nie chcąc, żeby stali na korytarzu. Zaraz też ruszył, chcąc ją zaprowadzić w odpowiednie miejsce, a za tym przywołał skrzata, żeby ten przyniósł mu wspomnianą książkę.
W kuchni bywał bardzo rzadko. Uznawał, że to miejsce dla skrzata i ewentualnej służby… dlatego z całą pewnością nie miał być pomocny jeżeli chodzi o odnajdywanie konkretnych misek lub innych przedmiotów.
– Nie spodziewałem się, że jest tu taki bałagan… muszę zwrócić uwagę Pryncypałkowi – mruknął cicho.
O tym, że zapomniał o gościu, przypomniał mu skrzat. Wytrącił go z zamyślenia w pokoju dziennym i zwyczajnie zniknął. Macmillan najpierw z zamyślenia zignorował tę informację, a po chwili (kiedy słowa w końcu dotarły do jego głowy) ruszył niczym oparzony w stronę miejsca, gdzie czekała go pani Wroński. Bez słowa ucałował jej dłoń na powitanie i zamilczał, niemal nie odchodząc w swoją stronę. Dopiero po chwili uprzejmości z jej strony przypomniał sobie o manierach.
– Słucham? Och… Tak, tak, pani również, pani Wroński – odpowiedział jej, przecierając czoło i próbując zachowywać się dość normalnie. Wyglądał mimo wszystko tak, jak gdyby trochę się zawstydził. – Proszę wybaczyć czekanie – dodał, już z przyjaznym uśmiechem na twarzy.
Miał nadzieję, że czarownica nie zamierzała dostrzec jego dziwnego zachowania. Słuchając jej dalej, natychmiast przypomniał sobie o książce… i znowu poczerwieniał. To nie tak, że jej nie czytał… czytał i nawet wstawił pergaminy z drobnymi notatkami pomiędzy stronami, ale przez natłok myśli związanych ze Zjednoczonymi, miał wrażenie, że nagle pozapominał wszystkiego. Ba, teraz nawet nie był pewien czy przypadkiem nie wyciągnął może swoich notatek i nie odstawił ich w inne miejsce.
– Świetnie, świetnie – stwierdził, próbując zyskać sobie czas na przypomnienie wspomnianej receptury z książki. – Trochę się jej przyjrzałem, ale musiałbym ją tylko przynieść, żebyśmy mogli wszystko raz jeszcze przeanalizować – wyjaśnił.
Kiwnął głową, kiedy wspomniała o rzeczach z kuchni. Wskazał dłonią kierunek, nie chcąc, żeby stali na korytarzu. Zaraz też ruszył, chcąc ją zaprowadzić w odpowiednie miejsce, a za tym przywołał skrzata, żeby ten przyniósł mu wspomnianą książkę.
W kuchni bywał bardzo rzadko. Uznawał, że to miejsce dla skrzata i ewentualnej służby… dlatego z całą pewnością nie miał być pomocny jeżeli chodzi o odnajdywanie konkretnych misek lub innych przedmiotów.
– Nie spodziewałem się, że jest tu taki bałagan… muszę zwrócić uwagę Pryncypałkowi – mruknął cicho.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Kuchnia
Szybka odpowiedź