Astra Margaret Fawley
Nazwisko matki: Selwyn
Miejsce zamieszkania: Londyn, Anglia
Czystość krwi: szlachetna
Zawód: skrzypaczka
Wzrost: 168cm
Waga: 61kg
Kolor włosów: ciemny brąz, niemal czarne
Kolor oczu: ciemny brąz
Znaki szczególne: cienkie blizny na brodzie i skroni po strunach, które pękły
13 cali, dość sztywna i krucha, drewno wianowłostki z rdzeniem z włosa szyszymory, na rączce znajdują się małe kawałki oszlifowanego granatu
Ravenclaw
kobra
w rodzeństwo celujące we mnie różdżkami
pistacje, rozgrzane struny, miód
we mnie samą zażywającą środek leczący z Serpentyny
gra na skrzypcach, wróżenie z kart, szeroko pojęta działalność artystyczna
nie interesuję się quidditchem
szachy czarodziejów, pojedynki
głównie klasyczna, czasem słucha Celesty Warbeck i Belli
Janet Montgomery
Hector Fawley oraz Suzanne Selwyn mieli wyjątkowe szczęście, obdarzając się za młodu miłością – dwa stare, szlacheckie rody połączone małżeństwem, które nie wynikało z wygody i układów, stanowiło rzadkość. Od zawsze będąc człowiekiem ambitnym i niepokornym, niedługo po wzięciu ślubu z wybranką Hector zaczął mozolną wspinaczkę po szczeblach ministerialnej kariery, z biegiem lat pozwalając sobie marzyć o dobrnięciu na sam szczyt do fotela Ministra. Cóż mu miało w tym przeszkodzić, skoro był osobą wykształconą, pewną swoich racji? Rok, w którym dopiął swego, wyznaczał również datę narodzin pierwszego dziecka – syna Juliusza. Astra przyszła na świat cztery lata później i choć matka przedwcześnie zmarła, wydając na świat jeszcze jedną córkę, Elizabeth, w wychowaniu młodej Fawley'ówny niczego nie brakowało. Podobnie jak rodzeństwo pozostawała pod silnymi wpływami dziadków ze strony ojca oraz guwernantek, którzy starali się w sposób jak najskuteczniejszy zapełnić przestrzeń powstałą po stracie Suzanne. Astra przyswajała zasady arystokratycznej etykiety w sposób naturalny i łatwy, pozwalając, by stały się drugą naturą już za czasów dziecięcych. Działalność artystyczna w różnych postaciach, która od zawsze przewijała się w życiu rodzinnym, powoli stawała się również i jej udziałem – dziewczynka najpierw została nauczona gry na pianinie oraz śpiewu, w stosunkowo młodym wieku próbując również swych sił ze skrzypcami. Okazało się to być jednym z najlepszych pomysłów, jakie w wychowaniu Astry wprowadzili dziadkowie, gdy szybko zapałała miłością do tego instrumentu. Być może ojciec wraz z rodzeństwem nie byli zachwyceni, kiedy potrafiła stracić poczucie czasu ćwicząc kolejne utwory i zalewając dom dźwiękami szlifowanych do perfekcji melodii, ale nie traciła entuzjazmu. Jeśli było to możliwe, z dnia na dzień zdawał się rosnąć.
Astra nie miała okazji bezpośrednio doświadczać psychicznej przemiany ojca, znajdując się wtedy na pierwszym roku nauki w Hogwarcie, ale listy które dostawała od siostry, skutecznie zarysowały przed nią, co też działo się z Hectorem. Nie był to dobry rok dla młodej Fawley'ówny – poza powolną zapaścią życia rodzinnego musiała zmierzyć się z prawdopodobnie najgorszymi wieściami, jakie miała kiedykolwiek usłyszeć. Szkoła naturalnie wiązała się ze zwiększonym wysiłkiem zarówno fizycznym jak i psychicznym, mnogością stresorów oraz rosnącym lękiem. Od zawsze będąc dzieckiem o kruchym zdrowiu, poddana działaniu wszystkich tych czynników, Astra zaczęła miewać regularne krwotoki z nosa, wciąż czuła osłabienie i nienaturalnie długo sypiała. Choć było to bardzo niekomfortowe, uparta i dumna ówczesna Krukonka wpoiła sobie nawyk noszenia wszędzie chusteczki, szkolną pielęgniarkę prosząc o naukę zaklęcia mającego powstrzymywać krwawienie. Za nic nie chciała zostawać w tyle za rówieśnikami, nie mogąc pogodzić się z myślą, że mogłaby być uznawana za gorszą, mniej sumienną czy nie tak bystrą jak reszta. A przecież miała tak chłonny umysł, naturalną ciekawość otaczającego ją świata! Kwestia problemów zdrowotnych, które w mniejszym lub większym nasileniu miała od zawsze, wyjaśniła się, gdy pewnego dnia po wyczerpującej lekcji latania Astra zaczęła kaszleć i pluć krwią. Zabrana w trybie natychmiastowym do Świętego Munga oraz przebadana przez uzdrowicieli musiała zmierzyć się z okrutną diagnozą – była obciążona chorobą genetyczną, Serpentyną. Jak to się stało, że nikt wcześniej nie powiązał symptomów, szczególnie gdy jako małe dziecko przejawiała się szybko rozkwitającym talentem do nie dającej się okiełznać magii? Na to pytanie nikt nie potrafił odpowiedzieć, ale jedenastoletniej Astrze nie pozostawało nic ponad przyjęcie tego odroczonego wyroku śmierci i zmiany stylu życia tak, by przedwcześnie nie wybuchnąć, jak fiolka niestabilnego eliksiru.
Dotychczas wiecznie nastawiona do wszystkiego i wszystkich optymistycznie i z ufnością, zaczęła się diametralnie zmieniać. Zwolniła, nie pędząc razem z tłumem, zwróciła się w stronę świata swoich wewnętrznych przeżyć, oglądając je ostrożnie i próbując zrozumieć własne reakcje na niesprawiedliwość, jaka ją dotknęła. Zaczęła ulegać wybuchom złości, w dużej mierze przestała również zważać na słowa, raniąc otaczających ją rówieśników, z jednej strony zdeterminowana, by wszystkich odepchnąć, z drugiej błagając bezgłośnie, żeby ktoś zauważył, jak bardzo cierpi i nie uciekł. Szybko zaczęto widywać ją samą, gdy przemykała do biblioteki lub na błonia. Wyrastała na kogoś, kim nigdy nie chciała być – człowieka zgorzkniałego, nie potrafiącego utrzymać kontroli nad najprostszymi aspektami życia, niezdolnego by zmusić ciało do posłuchu. Cieplejsze słowa potrafiła kierować tylko w kierunku rodzeństwa, choć przychodziło to z ogromnym trudem. Przemiana w chłodną, niedostępną i okrutną pannę z roku na rok stawała się coraz wyraźniejsza, wyrabiając Astrze wyjątkowo niepochlebną opinię zarówno wśród uczniów jak i nauczycieli, choć ci drudzy starali się brać pod uwagę fakt, że była nieuleczalnie chora i jakoś sobie to wszystko tłumaczyć.
Czwarta klasa stała się dla panienki Fawley swego rodzaju momentem przełomowym z dwóch powodów – znalazła się w kręgu zainteresowania nauczyciela eliksirów oraz związała się z grupą specyficznych, czystokrwistych Ślizgonów. Ale po kolei. Astra nigdy nie miała ręki do warzenia magicznych mikstur – składniki w jej dłoniach zwykle przestawały się nadawać do użytku z różnych powodów, kociołki bulgotały ostrzegawczo, a powstałymi specyfikami można było co najwyżej kogoś otruć. Dziewczyna nie robiła tego specjalnie, zwyczajnie nie miała serca i talentu do tej specyficznej dziedziny, profesor jednak uznał pewnego dnia, że tak dłużej nie mogło być. Wyznaczył Fawley'ównie dodatkową lekcję indywidualną, próbując wpoić jej podstawy podstaw i choć wiedza teoretyczna nie sprawiała kłopotu, w praktyce i tak wszystko szło na opak. Sfrustrowana Astra oświadczyła wówczas nauczycielowi, że niepotrzebnie marnują czas, którego i tak w ogólnym rozrachunku miała mniej niż zdrowi rówieśnicy. Zaskoczona wzbierającymi nagle uczuciami, pozwoliła na chwilę słabości, z czego dosyć zręcznie skorzystał mężczyzna uczący eliksirów. Choć nie potrafił stworzyć wywaru, który by ją wyleczył, zaproponował inne rozwiązanie – sięgnięcie po używki, które miały rozwiewać poczucie osamotnienia, wprawiać w dobry nastrój i nadawać światu utraconych barw. Wszystko oczywiście w jak najlepszym interesie młodej panny Fawley, jak twierdził. Postawiona przed wyborem, z zapewnieniem, że pozostanie to ich małym sekretem, zgodziła się. Regularne zapadanie w przyjemny wir skutków czarodziejskich narkotyków sprawiało, że dziewczyna uspokoiła się nieco, zaczynając nieśmiało znów dostrzegać pozytywy bycia żywą. Dzięki domowej przynależności młodszej siostry, z którą od zawsze miała dobry kontakt, poznała grupkę starszych Ślizgonów, purytan z wyboru którzy nie dopuszczali do swojego grona nikogo, kogo status krwi mógłby sugerować związek ze światem niemagicznym. Panna Fawley wreszcie gdzieś należała – podobało jej się również, że nowi koledzy zapraszali ją co roku na wakacje, w zaciszu, na uboczu zapoznając z podstawami czarnej magii. Dziedziny, jak się okazało, jakby stworzonej dla Astry. Choć młodsza od reszty, w lot pojmowała struktury zaklęć mających za zadanie oddzielać ciało od kości lub zadawać ból bez widocznych ran. Czuła pokrętną, sadystyczną radość z faktu, że jednym ruchem różdżki mogła sprawić, by ktoś cierpiał – tak jak ona cierpiała od czasu usłyszenia paskudnej diagnozy. Świat w jej oczach w jakiś sposób stał się nagle bardziej sprawiedliwy.
Byłoby nieco zbyt pięknie, gdyby wszystko mogło układać się pomyślnie – Elizabeth, najmłodsza z rodzeństwa Fawley'ów, wtrąciła się w problem z używkami. Choć były siostrami, od zawsze nikt nie chciał w to z początku uwierzyć, przesuwając spojrzeniem zarówno po jednej jak i drugiej. Różniły się charakterami jak ogień i woda, podobnie z wyglądu – Astra odziedziczyła ciemną i surową urodę ojca, u Elizabeth mocniej odezwały się geny matki. Mimo dobrych relacji i wzajemnego zaufania, o tym że starsza siostra osładza sobie życie narkotykami, dowiedziała się dopiero w dwa lata po rozpoczęciu procederu. Nie zagłębiając się w nieprzyjemne szczegóły, doszły do pewnego kompromisu polegającego na wzajemnej motywacji – obie miały ograniczać używki, po które zbyt łatwo sięgały. W zależności od różnych czynników układ ten działał raz lepiej, raz gorzej, ale w jakiś sposób trwał. Największym uzyskiem w tej sytuacji był fakt, że Astra wreszcie dostrzegła negatywne, długofalowe konsekwencje swojej decyzji. Zwróciła się w tym czasie ku skrzypcom, których nie dotykała przez bardzo długi czas i odkryła, że ćwiczenia pozwalają jej lepiej nad sobą panować. Sięgając po instrument rozładowywała negatywną energię, wyciszała się i miewała rzadsze napady złości. Wciąż bywała niemiła, opryskliwa i łatwo się wywyższała, ale postanowiła powoli nad sobą pracować. Zrozumiała, że nie mogła przeżyć życia na uboczu, zatruwając się własnym jadem – musiała choć odrobinę się dostosować, by całkiem nie wyjść poza margines społeczeństwa.
Szkołę skończyła z zadowalającymi wynikami w dziedzinach, które ją interesowały, inne traktując po macoszemu – i tak nie zamierzała realizować się na polach związanych z magią. O nie, zaraz po ukończeniu Hogwartu młoda Fawley'ówna skupiła się wyłącznie na grze na skrzypcach, porzucając inne możliwości, jakie miała pod ręką. Powróciła do podstaw, jakie wpajano jej w młodym wieku, przypominając sobie zasady etykiety i zachowań na salonach – przekształcała swój wybuchowy charakter w coś bardziej podstępnego, niepozornego. W towarzystwie wyciszała się, coraz bardziej lubiąc wchodzenie w rolę kruchej damy, nad którą pochylali się mężczyźni gotowi wyciągnąć pomocną dłoń. Nierzadko zdarzało się, że Astra wykorzystywała ich w sposób, którego nawet nie zauważali, przekonani iż wszystko od początku było ich własnym pomysłem. Może było to okrutne, ale młoda kobieta wychodziła z założenia, że jeśli są na tyle naiwni, by dać się zmanipulować, to ona nie powinna mieć żadnych skrupułów. I faktycznie, w większości ich nie miała – chyba, że nowo poznana przez nią osoba odznaczała się tak samo mocnym charakterem, tak samo wykrystalizowaną potrzebą panowania i dominowania nad sytuacją. Ktoś, kto potrafił ją przejrzeć, automatycznie zyskiwał sobie sympatię Fawley'ówny. Mimo wad, jakie bezsprzecznie posiadała, Astra zmieniła się na tyle, by znów bardziej przypominać ludzką istotę, a nie pozbawione uczuć zombie – okazywała pozytywne uczucia, śmiała się i przypomniała sobie, jak to jest współczuć, choć żal spowodowany chorobą nigdy w niej nie zginął. Podobnie jak zamiłowanie do sprawiania bólu – realizowała je jednak w bezpiecznych warunkach klubu pojedynkowego, do którego zaczęła uczęszczać, by podszlifować swoje zdolności. To, że wyglądała na bezbronną i taką zwykle grała, nie oznaczało, iż chce tę maskę przekuć w rzeczywistość. Jeśli ktoś lub coś zagrażało ludziom oraz ideom, które obdarzyła miłością, była gotowa winowajcę skrócić o głowę – w najmniej bolesnej opcji.
Seria kolejnych koncertów zyskała pannie Fawley opinię utalentowanej artystki, co przełożyło się również na zwiększenie liczby potencjalnych zainteresowanych jej ręką, wcześniej odstraszanych trudnościami, z jakimi musieliby się zmierzyć, biorąc za żonę kobietę obciążoną chorobą genetyczną. Choć Astra życzyłaby sobie ucieczki z domu, w którym prym od czasu ponownego ślubu ojca wiodła młoda macocha, nie potrafiła zgodzić się na żadnego z przedstawianych jej kandydatów, tocząc o to batalie z ojcem oraz macochą. Żaden nie był wystarczająco błyskotliwy i interesujący, by chciała się z nim wiązać, żaden nie miał tego wyjątkowego czegoś. A może to ona była po prostu zbyt wybredna. Na razie idzie przez życie z wyuczoną gracją, wypełniając je dźwiękami skrzypiec i rozmów z rodzeństwem – bo czy w gruncie rzeczy potrzebuje czegoś jeszcze?
7 | |
1 | |
7 | |
0 | |
0 | |
9 | |
2 |
różdżka, sowa, 10 pkt statystyk, teleportacja, karty tarota