Letnie, włoskie przesilenie.
AutorWiadomość
Świat nie jest doskonały. Mimo ukazywania codziennych obiektów doprowadzających do niewymownego, paraliżującego zachwytu, często odbierał przyjemność rujnując efemeryczny eksponat. Jednym tchnieniem, pojedynczym, niespotykanym zjawiskiem pogrążającym większość cywilizacji. A ludność tego regionu była przecież wyjątkowa. Wieloletnia, burzliwa historia wzbudzała entuzjazm wśród nieświadomych przyjezdnych. Ogrom osiągnięć, świadomość potęgi i waleczności narodu napawała widocznym szacunkiem i uznaniem. Na próżno było doszukiwać się nieskładności – krajobraz, architektura, a nawet regionalna kuchnia, zahaczała o doskonałość. Dzisiejszego dnia słońce rozpieszczało przejmującym ciepłem. Chyba nigdy nie widzieli tak upalnego, a za razem przyjemnego lata. Powietrze choć ciężkie i lekko wilgotne roztaczało uspokajającą aurę. Zapach rozgrzanej długimi promieniami ziemi wnikał w nozdrza pobudzając do działania; oświetlał majestatyczne budowle, których kolor wydawał się tak wyraźny i wyjaskrawiony. Roślinność rozbujana delikatnym wiatrem, wyśpiewywała nieznane melodie. Soczyste owoce porastały pojedyncze drzewa wprost na wyciągnięcie ręki. Niebo bezchmurne, spokojnie, okrywało otoczenie rozległym błękitem. Było błogo, sielankowo i rozkosznie. Młody mężczyzna w cienkiej, lnianej, lecz znoszonej koszuli opierał się o zimny kamień zdewastowanych budowli. Ciemne włosy zakrywały oczy, kiedy sprytne pióro przesuwało się po pogniecionym pergaminie. Zapisywał luźne przemyślenia, układane w wolne wersy amatorskiej poezji. Atmosfera sprzyjała twórczości, choć ogrom obowiązków skutecznie zaprzątał głowę na większość zapracowanego dnia. Civita di Bagnoregio uznawane za miasto całkowicie umarłe przyjmowało gości z największą łaskawością. Dziwne były jego losy, gdy z zaciekawieniem poznawał dawne dzieje. Podobno wszystkiemu winne było niefortunne położenie geograficzne, ale czy uczeni przodkowie nie potrafili zaradzić sytuacji? Czy zjawiska atmosferyczne uderzające w miasto okazały się zbyt zaskakujące i niepokonane? Ogrom pytań nawiedzał chłonny umysł, gdy ze zmarszczonymi brwiami poszukiwał idealnego synonimu. Śnieżnobiała sowa pohukiwała dźwięcznie zajmując miejsce tuż nad lewym ramieniem zajętego towarzysza. Gwarne rozmowy dochodziły gdzieś z boku; męskie donośne głosy pogrążone w wymownej dyskusji. Chłopak uniósł głowę z zaciekawieniem przyglądając się każdej, interesującej sylwetce. Był uczestnikiem misji. Początkujący Łamacz zaciągnięty do jednego z pierwszych, wymagających zadań. Nie bez powodu trafili do tak wyjątkowego miejsca. Jego niespotykane dzieje nie mogły być kwestią przypadku. Podobno strużki czarnomagicznej energii wyczuwano podczas swobodnego spaceru. Przypadek wymagał ściągnięcia dużej ilości specjalistów, a także osób o potencjalnie wysokim talencie do wykonywanych czynności. Miał nadzieję, że tak go postrzegano – jako młodego, ambitnego czarodzieja, który swoją wiedzą wykraczał ponad wszelkie standardy.
Starał się, dążył do doskonałości. Codziennie zgłębiał podstawową, teoretyczną wiedzę. Powtarzał elementy zasłyszane i poznane podczas edukacji w Hogwarcie. Kto by pomyślał, że tak odległa wiedza przyda się przy nowym wyzwaniach? Praktyka okazała się o wiele bardziej uciążliwa. Odkąd wyjechał z Bułgarii wraz z nowo napotkanym mentorem życie przestało być tak przypadkowe. Stary czarodziej nakładał piorunujące tempo – wymagał, zlecał, trenował. Nie pozwalał na chwile wytchnienia, nie akceptował bolesnych pojękiwań, skarg, czy zmęczenia. Określał poziom, nadawał rytm, pragnął perfekcji w każdej wypowiedzianej inkantacji, ruchach niepewnych dłoni, niezgrabnie poruszających głogową różdżkę. To dzięki niemu tu był. Dostał szansę, której nie mógł zmarnować. Najbardziej zintensyfikowaną uwagę przykuł jeden z mężczyzn, którego poznał wczoraj. Zasłyszane nazwisko dawało wiele do myślenia – kojarzyło się z jednym wyjątkowym miejscem z angielskiego, magicznego półświatka. Nie był pewny czy znali się ze szkoły – był starszy o kilka lat. Wydawał się profesjonalnym zawodowcem skupiającym się na swoim zadaniu. Posiadał umiejętności, o których mógł jedynie pomarzyć. Od pierwszego poznania nosił się z zamiarem, aby poprosić o rozmowę. Przez większość czasu trzymał się na bezpiecznym pograniczu, nie byłby zdziwiony, gdyby potraktowali go jako nieśmiałego odludka. Czekał na właściwy moment, gdy gwarne grono rozejdzie się w swoje strony. Nie trwało to długo – wypatrywany towarzysz opuścił okrąg udając się do rozłożonego namiotu. Chłopak momentalnie poderwał się do góry, upuszczając skórzany notatnik. Podnosząc go pospiesznie ruszył biegiem za rosłą sylwetką krzycząc: - Panie Burke! – szybko skarcił się za te wymuszone uprzejmości i kontynuował: - Edgarze! – dobiegł do celu, dysząc ciężko i przecinając jego drogę. – Mogę zająć chwilę? – zaryzykował. Ale czy ryzyko nie było kluczem do sukcesu?
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Panował chaos. Edgar od rana pilnował miejscowych pracowników, żeby solidnie wypełnili powierzone im zadania, ale ci skutecznie testowali jego cierpliwość. Każdy z nich wymyślał wątpliwą wymówkę, byle tylko przesunąć wykonywanie swoich obowiązków na później, a to znacząco krzyżowało plany wyprawy. Mieli napięty harmonogram i mnóstwo pracy do wykonania – Edgar chciał, by już następnego dnia wybrali się do zapomnianej świątyni, ale nie mogli tego zrobić bez odpowiedniego przygotowania. Mieli już rozstawioną część namiotów, jednak wciąż pozostało parę kufrów do rozpakowania, by uznać obóz za gotowy. W dodatku cały czas brakowało jednego z łamaczy, co też pomału wyprowadzało Edgara z równowagi, bo nienawidził takiego braku profesjonalizmu. Wysłał tylko jeden list z pytaniem o powód tej nieobecności, chociaż i tak postanowił, że już nie przyjmie tej osoby do pracy. Był zdenerwowany, że tak wiele rzeczy mu dzisiaj nie wychodzi, i choć nie był przesądny, miał nadzieję, że to tylko złe dobrego początki. Cała reszta wydawała się być w porządku; Włochy jak zwykle zachwycały swoją urodą, a pogoda rozpieszczała. Żar lał się z nieba, ale właśnie taki klimat Edgar lubił najbardziej. Męczyła go angielska szarość i nieprzyjazny deszcz, chociaż większość życia spędził w ponurym hrabstwie Durham, gdzie chłód był nieodłączną częścią egzystencji. A jednak wystarczyła zaledwie jedna podróż do ciepłych krajów, by zrozumiał, że to właśnie tam czuje się najlepiej. Nie przeszkadzało mu ciężkie duszne powietrze ani pot spływający z czoła. Przy takiej pogodzie czuł się swobodnie, miał dużo energii, był bardziej zaangażowany. Podczas wypraw do północnych krajów częściej można go było spotkać w namiocie przy piecyku – teraz wszędzie było go pełno, kiedy poganiał leniwych Włochów do pracy. Zbliżała się pora obiadowa; miał nadzieję, że uda się do tego czasu rozłożyć obozowisko. Powtórzył to dosadnie kilku pracownikom zanim odłączył się od grupy, czując potrzebę spędzenia chwili w ciszy i samotności. To prawda, że na wyjazdach zachowywał się inaczej niż w ponurej Wielkiej Brytanii, jednak parę cech jego osobowości pozostawało niezmiennych. Przede wszystkim cenił moment odosobnienia, tłumy i hałas go męczyły, nie pozwalały mu się na niczym skupić. Ruszył w stronę namiotu z zamiarem przejrzenia notatek, które przygotował jeszcze przed wyjazdem do Włoch, lecz najwyraźniej spokój nie był mu pisany. Ledwie odszedł od reszty, a już usłyszał za plecami swoje nazwisko. Zatrzymał się niezadowolony, że znowu ktoś coś od niego chce, w dodatku akurat teraz, kiedy tak potrzebował chwili odpoczynku. - Lordzie Burke. Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na ty - odpowiedział, lustrując mężczyznę wzrokiem. Kojarzył tę twarz; możliwe, że widział ją już wcześniej, ale nie skupił na niej szczególnej uwagi. Nie dziwiło go to – od wczoraj przewinęło się tutaj mnóstwo ludzi, nie był w stanie zapamiętać ich wszystkich. Miał odmówić wysłuchania mężczyzny, ale ostatecznie ciekawość zwyciężyła. Przeklął siebie za to w myślach, kiedyś pójdzie za to do piekła. - Chwilę, tak - zgodził się, krzyżując dłonie na piersi. Ostatecznie aż tak nie śpieszyło mu się do tego namiotu.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po raz pierwszy uczestniczył w wyprawie tego pokroju. Z zapartym tchem obserwował skomplikowany proces organizacji. Od samego rana obóz badawczy pracował na najwyższych obrotach. Osoby zarządzające biegały pomiędzy namiotami wydając głośne, zrozumiałe polecenia. Dostrzegał pewne opóźnienia, niedyspozycję i bunt pracowników. Tempo jakie zostało narzucone wykraczało ponad przyjęte standardy. Przyjemna, letnia atmosfera nie sprzyjała mobilizacji. Każda jednostka pragnęła jak najdłużej korzystać z rozgrzewających promieni. To one w nieświadomy sposób rozleniwiały człowieka do granic możliwości. Młody mężczyzna kręcił się pomiędzy namiotami w poszukiwaniu odpowiedniego zadania. Jako jeden z nielicznych przygotowywał się do misji o wiele wcześniej niż termin w planowanym harmonogramie. Zjadł szybkie, lecz treściwe śniadanie. Spakował i przygotował ekwipunek; oczekiwał poleceń, które pozwolą na wyładowanie wewnętrznego entuzjazmu i nieopisanej determinacji. – Przepraszam, czy mogę w czymś pomóc? – zaczynał zaczepiając znamienite, nieznane osobistości. – Może ja to zrobię? - mimo ewidentnych problemów chciał zaoferować swoją pomoc, skromne usługi, zbyt duże zaangażowanie. Niestety, słysząc kolejną, rozgniewaną odmowę, odszedł zrezygnowany. Przeszkadzał. Plątał się pod nogami, gdy atmosfera wokół robiła się zbyt gęsta. Przez dłuższy czas stał nieopodal głównego namiotu, lecz sytuacja nie ulegała zmianie. Posyłając wydłużone, nieco gniewne spojrzenie, postanowił odejść; powtórzyć i przypomnieć najtrudniejsze ryciny starożytnych run. Nie miał pewności, czy dobrze odzwierciedla ich pokręcone i skomplikowane kształty. Z niezadowoleniem, zmarszczonymi brwiami. powolnie udał się do zacienionego azylu. Większość wolnych chwil spędzał pod rozłożystym drzewem pomarańczowym, kuszącym aromatycznym zapachem, obszernością korony i błogim spokojem. Rozsiadł się wygodnie, aby przepaść na kolejne, wydłużone godziny. Co jakiś czas zerkał na centralny plac, starając się nie przegapić najistotniejszych faktów. Złocista kula rozgrzewała wystające kończyny wywołując namiastki prawdziwego raju. Niesamowite, że czuł się tutaj dość wyjątkowo, a przede wszystkim swobodnie.
Już dawno zapomniał jak ponurą atmosferę wprowadzała typowo angielska pogoda. Przyzwyczajony do codziennej szarugi, nie zdawał sobie sprawy jak ogrom różnorodnych walorów serwuje niedaleka obczyzna. W zaledwie cztery lata zdążył zwiedzić i mieszkać w kilu, barwnych, rozmaitych krajach. Poznać tradycje, pasjonującą kulturę. Ujrzeć urzekające piękno krajobrazu, rozrywające przenikliwą zielenią, wyjątkowością gatunków roślin, rozległymi pasmami lasów, łąk, wysokich gór. Przejrzystą wodą, ciepłą, rozpalającą aurą wprowadzającą w mięśnie prawdziwą chęć życia. Towarzysząc najlepszemu przyjacielowi mógł przyczynić się do rozwoju, kształcenia. Poznawania i zdobywania doświadczenia w najprawdziwszej praktyce. Namacalnie, mechanicznie, skutecznie. Tak właśnie się czuł. Odmieniony, zmotywowany. Porzucił melancholijne usposobienie na rzecz ambitnego, dążącego do celu młodzieńca. Każdego dnia uczył się obcowania z specyficznymi sylwetkami, pokonując wrodzony dystans, nieśmiałość i wycofanie. Bez większych problemów angażował rozmowę, zadawał pytania, prosił o wyjaśnienia. Zaprzestał asymilacji. Całkowicie zapomniał o przeszłości zachłyśnięty ogromem możliwości. Nie pragnął powrotu, odnowienia kontaktu, krótkich odwiedzin. Dążył do perfekcji i nikt nie mógł mu w tym przeszkodzić. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Od kilku minut wyczekiwał dogodnego momentu. Dokładnie, bacznie obserwował każdy ruch głośnej grupy. Wąskie strużki pojedynczych słów docierały do kryjówki, gdy uporczywie walczył z pierwszymi odgłosami przenikliwego głodu. Krążąc po obozowisku usłyszał niekorzystne wieści. Podobno jeden z wiodących Łamaczy nie stawił się na miejsce pracy. Nieznane mu były przyczyny niedostępności, lecz plan na wykorzystanie sytuacji narodził się niemalże momentalnie. A gdyby tak, mógł go zastąpić? Jak na razie nie zajmował się niczym szczególnym – rozpakowywał kufry, przekazywał informacje, pomagał w sprawnej organizacji wymagającej wyprawy. Przez większą część dnia sam wyszukiwał pojedyncze zajęcia prosząc o nieco bardziej absorbujące czynności. Miał wrażenie zmarnowanego, źle spożytkowanego czasu. A nie o to tu przecież chodziło, prawda? Stojąc naprzeciwko poważnego mężczyzny, natychmiast poprawił swoją postawę. Wyprostował się nieznacznie chcąc nadać swojemu spojrzeniu wyraźny i błyskotliwy blask. Nieprzyjemna uwaga wypełniła wnętrze niechcianymi emocjami – niepewnością, lekkim strachem, wycofaniem. Jedyne co zrobił to odchrząknął ciężko mówiąc lekko ściszonym głosem: - Poznawaliśmy się chyba… - zatrzymał. Skoro nie kojarzył go od początku, czy informacja o terminie poznania była tak istotna? – Vincent Rineheart. – odrzucił pospiesznie, wyciągając dłoń ku bezwzględnemu przeciwnikowi. Wycofał gest tak szybko jak lustrujący wzrok, ponownie przeszył jego sylwetkę. Co ty najlepszego wyrabiasz? To nie był dobry znak. Okrutna panika nadciągała, lecz nie dawał za wygraną. Jeszcze raz rozpoczął rozmowę powoli, dokładnie dobierając słowa: - Doszły mnie słuchy, że nie ma dziś z nami jednego z Łamaczy. – nie chciał niepotrzebnie denerwować zarządzającego. Zapewne ta niefortunna sytuacja kosztowała go wiele nerwów, opóźnień i rozbieżności w planie. Dlatego też postanowił zaoferować siebie. Przecież znał się na rzeczy, nieprawdaż? – Pomyślałem, że… – zatrzymał na chwilę przenosząc wzrok na piaszczyste podłoże. – Stwierdziłem, że dobrym pomysłem byłoby, gdybym go zastąpił. – zabrzmiało zbyt samolubnie. – W sensie, chciałbym się zaoferować. – odetchnął ciężko gdy słowa wydobyły się na powierzchnie. Miał nadzieję, że wyraził się zrozumiale choć stres wnikał w drobne kanaliki. Postanowił walczyć o swoje i dość gwałtownie korzystać z nadchodzących okazji. Nie proszę o wiele. O jedną, kluczową szansę.
Już dawno zapomniał jak ponurą atmosferę wprowadzała typowo angielska pogoda. Przyzwyczajony do codziennej szarugi, nie zdawał sobie sprawy jak ogrom różnorodnych walorów serwuje niedaleka obczyzna. W zaledwie cztery lata zdążył zwiedzić i mieszkać w kilu, barwnych, rozmaitych krajach. Poznać tradycje, pasjonującą kulturę. Ujrzeć urzekające piękno krajobrazu, rozrywające przenikliwą zielenią, wyjątkowością gatunków roślin, rozległymi pasmami lasów, łąk, wysokich gór. Przejrzystą wodą, ciepłą, rozpalającą aurą wprowadzającą w mięśnie prawdziwą chęć życia. Towarzysząc najlepszemu przyjacielowi mógł przyczynić się do rozwoju, kształcenia. Poznawania i zdobywania doświadczenia w najprawdziwszej praktyce. Namacalnie, mechanicznie, skutecznie. Tak właśnie się czuł. Odmieniony, zmotywowany. Porzucił melancholijne usposobienie na rzecz ambitnego, dążącego do celu młodzieńca. Każdego dnia uczył się obcowania z specyficznymi sylwetkami, pokonując wrodzony dystans, nieśmiałość i wycofanie. Bez większych problemów angażował rozmowę, zadawał pytania, prosił o wyjaśnienia. Zaprzestał asymilacji. Całkowicie zapomniał o przeszłości zachłyśnięty ogromem możliwości. Nie pragnął powrotu, odnowienia kontaktu, krótkich odwiedzin. Dążył do perfekcji i nikt nie mógł mu w tym przeszkodzić. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Od kilku minut wyczekiwał dogodnego momentu. Dokładnie, bacznie obserwował każdy ruch głośnej grupy. Wąskie strużki pojedynczych słów docierały do kryjówki, gdy uporczywie walczył z pierwszymi odgłosami przenikliwego głodu. Krążąc po obozowisku usłyszał niekorzystne wieści. Podobno jeden z wiodących Łamaczy nie stawił się na miejsce pracy. Nieznane mu były przyczyny niedostępności, lecz plan na wykorzystanie sytuacji narodził się niemalże momentalnie. A gdyby tak, mógł go zastąpić? Jak na razie nie zajmował się niczym szczególnym – rozpakowywał kufry, przekazywał informacje, pomagał w sprawnej organizacji wymagającej wyprawy. Przez większą część dnia sam wyszukiwał pojedyncze zajęcia prosząc o nieco bardziej absorbujące czynności. Miał wrażenie zmarnowanego, źle spożytkowanego czasu. A nie o to tu przecież chodziło, prawda? Stojąc naprzeciwko poważnego mężczyzny, natychmiast poprawił swoją postawę. Wyprostował się nieznacznie chcąc nadać swojemu spojrzeniu wyraźny i błyskotliwy blask. Nieprzyjemna uwaga wypełniła wnętrze niechcianymi emocjami – niepewnością, lekkim strachem, wycofaniem. Jedyne co zrobił to odchrząknął ciężko mówiąc lekko ściszonym głosem: - Poznawaliśmy się chyba… - zatrzymał. Skoro nie kojarzył go od początku, czy informacja o terminie poznania była tak istotna? – Vincent Rineheart. – odrzucił pospiesznie, wyciągając dłoń ku bezwzględnemu przeciwnikowi. Wycofał gest tak szybko jak lustrujący wzrok, ponownie przeszył jego sylwetkę. Co ty najlepszego wyrabiasz? To nie był dobry znak. Okrutna panika nadciągała, lecz nie dawał za wygraną. Jeszcze raz rozpoczął rozmowę powoli, dokładnie dobierając słowa: - Doszły mnie słuchy, że nie ma dziś z nami jednego z Łamaczy. – nie chciał niepotrzebnie denerwować zarządzającego. Zapewne ta niefortunna sytuacja kosztowała go wiele nerwów, opóźnień i rozbieżności w planie. Dlatego też postanowił zaoferować siebie. Przecież znał się na rzeczy, nieprawdaż? – Pomyślałem, że… – zatrzymał na chwilę przenosząc wzrok na piaszczyste podłoże. – Stwierdziłem, że dobrym pomysłem byłoby, gdybym go zastąpił. – zabrzmiało zbyt samolubnie. – W sensie, chciałbym się zaoferować. – odetchnął ciężko gdy słowa wydobyły się na powierzchnie. Miał nadzieję, że wyraził się zrozumiale choć stres wnikał w drobne kanaliki. Postanowił walczyć o swoje i dość gwałtownie korzystać z nadchodzących okazji. Nie proszę o wiele. O jedną, kluczową szansę.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ta wyprawa nie mogła rozpocząć się gorzej. Nieobecność łamacza okazała się brakującym klockiem domina, co z kolei spowodowało znaczne przestoje i opóźnienie pracy. Edgar zastanawiał się jak rozwikłać ten problem, ale na razie żadne sensowne rozwiązanie nie przychodziło mu do głowy. Co prawda znał kilku miejscowych specjalistów, ale nigdy do końca im nie ufał. Wolał przyjechać ze sprawdzonym człowiekiem, który na pewno nie spróbuje go oszukać. Z kolei miejscowi czarodzieje sprawiali wrażenie jakby tylko czekali na okazję. Artefakt, który był celem ich przyjazdu, musiał trafić w ręce Edgara. Obiecał sobie, że bez niego stąd nie wyjedzie, choćby miał siedzieć w tym przeklętym kraju do końca roku aż jego córki zapomną jak wygląda. Zaskakująco często wracał myślami do zamku w Durham. Wydawało mu się, że po ślubie niewiele się zmieni w jego życiu, ale teraz widział jak bardzo był wówczas naiwny. Zmieniło się naprawdę dużo, o ile nie wszystko. Nawet wyjazdy sprawiały wrażenie innych, choć przecież jeździł na nie sam. Czuł, że będzie musiał je wkrótce ograniczyć, a to tylko potęgowało zdenerwowanie wynikające z każdego potknięcia. Cholerny łamacz, jeszcze popamięta tę swoją niesubordynację.
Zważając na okoliczności, ostatnie na co miał ochotę to rozmowa z nieznajomym. A jednak zgodził się go wysłuchać, zaskakując tym nawet samego siebie, chociaż całą swoją postawą dawał mężczyźnie jasno do zrozumienia, że nic z tego nie wyjdzie, o cokolwiek miał zamiar go poprosić. To była dobra decyzja, bo każde kolejne słowa coraz bardziej denerwowały Edgara, chociaż z natury był niezwykle spokojnym człowiekiem. Czyli wieść o ich problemach już się rozniosła. Przez krótką chwilę miał zamiar naskoczyć na nieznajomego mężczyznę i wrócić do (oby już rozstawionego) namiotu, ale na szczęście w porę się opamiętał. Rysy twarzy mu zelżały, chociaż wciąż przyglądał mu się krytycznie. - Zastąpił - powtórzył głucho, i pewnie zaśmiałby się gdyby tylko miał to w zwyczaju. Nieznajomy chyba nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, ale Edgar postanowił wszystko mu wyjaśnić. - Panie Rineheart, nigdy o panu nie słyszałem - zaczął, wzdychając przy tym cicho. Czy jeszcze nikt mu nie tłumaczył jak wygląda ta praca? -To prawda, że jeden z łamaczy nie przyjechał, ale nie rzucę się przez to na pierwszego lepszego specjalistę - dodał, chociaż nie lubił stwierdzać oczywistych faktów, zazwyczaj był oszczędny w słowach. Zamilkł na chwilę, przyglądając się mężczyźnie. Sprawiał wrażenie zestresowanego, a mimo wszystko podszedł i zaoferował swoją osobę do pracy. Jako jedyny wykorzystał szansę, o której prawdopodobnie wiedział każdy, ale bał się głośno mówić. To dobrze o nim świadczyło, więc ostatecznie postanowił zostawić mu otwartą furtkę. Poza tym faktycznie przydałaby mu się pomoc, ale do tego absolutnie nie miał zamiaru się przyznawać. - Jakie ma pan doświadczenie? - Zapytał, a rysy twarzy nieznacznie mu zelżały. - Wie pan cokolwiek o naszej wyprawie? - Każdy uczestnik jego zespołu przygotowywał się do tego wyjazdu tygodniami. Nie miał zamiaru zatrudniać laika, który tylko będzie im się plątał pod nogami. Zbyt wiele mieli do stracenia żeby pozwolić sobie na taki brak profesjonalizmu. Przynajmniej tak sobie powtarzał, spoglądając na człowieka, który mimo wszystko trochę go sobą zainteresował.
Zważając na okoliczności, ostatnie na co miał ochotę to rozmowa z nieznajomym. A jednak zgodził się go wysłuchać, zaskakując tym nawet samego siebie, chociaż całą swoją postawą dawał mężczyźnie jasno do zrozumienia, że nic z tego nie wyjdzie, o cokolwiek miał zamiar go poprosić. To była dobra decyzja, bo każde kolejne słowa coraz bardziej denerwowały Edgara, chociaż z natury był niezwykle spokojnym człowiekiem. Czyli wieść o ich problemach już się rozniosła. Przez krótką chwilę miał zamiar naskoczyć na nieznajomego mężczyznę i wrócić do (oby już rozstawionego) namiotu, ale na szczęście w porę się opamiętał. Rysy twarzy mu zelżały, chociaż wciąż przyglądał mu się krytycznie. - Zastąpił - powtórzył głucho, i pewnie zaśmiałby się gdyby tylko miał to w zwyczaju. Nieznajomy chyba nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, ale Edgar postanowił wszystko mu wyjaśnić. - Panie Rineheart, nigdy o panu nie słyszałem - zaczął, wzdychając przy tym cicho. Czy jeszcze nikt mu nie tłumaczył jak wygląda ta praca? -To prawda, że jeden z łamaczy nie przyjechał, ale nie rzucę się przez to na pierwszego lepszego specjalistę - dodał, chociaż nie lubił stwierdzać oczywistych faktów, zazwyczaj był oszczędny w słowach. Zamilkł na chwilę, przyglądając się mężczyźnie. Sprawiał wrażenie zestresowanego, a mimo wszystko podszedł i zaoferował swoją osobę do pracy. Jako jedyny wykorzystał szansę, o której prawdopodobnie wiedział każdy, ale bał się głośno mówić. To dobrze o nim świadczyło, więc ostatecznie postanowił zostawić mu otwartą furtkę. Poza tym faktycznie przydałaby mu się pomoc, ale do tego absolutnie nie miał zamiaru się przyznawać. - Jakie ma pan doświadczenie? - Zapytał, a rysy twarzy nieznacznie mu zelżały. - Wie pan cokolwiek o naszej wyprawie? - Każdy uczestnik jego zespołu przygotowywał się do tego wyjazdu tygodniami. Nie miał zamiaru zatrudniać laika, który tylko będzie im się plątał pod nogami. Zbyt wiele mieli do stracenia żeby pozwolić sobie na taki brak profesjonalizmu. Przynajmniej tak sobie powtarzał, spoglądając na człowieka, który mimo wszystko trochę go sobą zainteresował.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przygotowanie wymagającej misji nie należało do najłatwiejszych zadań. Każdy uczestnik, a przede wszystkim zarządca powinien sporządzić plan awaryjny. Niestabilna profesja wymagała skupienia, wyrzeczeń, a przede wszystkim właściwej organizacji oraz dyscypliny. Jednakże sytuacje losowe potrafią zaskoczyć najdokładniejszych profesjonalistów. Właśnie takie informacje od samego rana krążyły po zapracowanym obozie – kilka wersji usprawiedliwiających nieobecność łamacza. Podobno ciężko zachorował i nie mógł stawić się na czas. Dostał lepszą ofertę i bez słowa zrezygnował z dotychczasowej pracy. Dotknęła go czkawka teleportacyjna i właśnie w tym momencie znajduje się gdzieś w okolicach południowej Anglii. A może ogarnęło go błogie lenistwo i paraliżująca niemoc? Żartobliwa wymiana zdań towarzyszyła skomplikowanej organizacji. Atmosfera panująca w bocznych namiotach wydawała się rozluźniona i humorystyczna. Sprzyjająca aura tutejszych terenów odciągała skupienie i rozpraszała uwagę. Młody mężczyzna, stojąc na uboczu obserwował zadziwiający widok konsumując sycący posiłek. Nie do końca zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, a przede wszystkim istotności powodzenia obecnego zlecenia. Posiadając zdawkowe przesłanki, kompletnie nie przypuszczał, że najpoważniejsza batalia, rozgrywa się o zainfekowany artefakt. Niewidoczna rywalizacja spędza sen z powiek zdenerwowanym dowodzącym. Przez większość dnia zastanawiał się w jaki sposób oferować swój angaż i przy okazji przyczynić się do bezwzględnej wygranej. Chwytanie ulotnych okazji, okazało się jednym z bardziej unikatowych talentów. I co Vincencie, myślisz, że się uda?
Wysoka temperatura rozgrzewała wystające członki, przyklejając lniane koszule do mokrych pleców. Mimo ukrycia w nikłych strzępkach cienia, konwersujący mężczyźni odczuwali niedogodne, wyniszczające warunki. Skronie pulsowały delikatnie, zużywając ogromną siłę do całkowitego skupienia. On sam wyczuwał niechęć bijącą od towarzysza, któremu zabrał kilka cennych i ulotnych chwil. Postawa, ton głosu, a także nieprzychylne spojrzenie wyrażały pewne niezadowolenie, zrezygnowanie, a może coś na pograniczu zażenowania? Ciemnowłosy zastanawiał się z jakim entuzjazmem przyjął wiadomość o nieobecności wiodącego Łamacza, czy udało mu się wyładować najwyższy poziom furii? A może przeciwnie – dusił go w głębokiej podświadomości czekając na właściwy moment. Twarz Lorda Burke pozostawała nieugięta – pewność siebie powoli ulatywała w rozgrzane przestworza. Mężczyzna zrobił drobny, nieplanowany krok kierując niepewne spojrzenie w stronę przeciwnej sylwetki. Gdy kolejne słowa wyswobodziły się z jego ust, Rineheart poczuł jak wszystkie wnętrzności wykręcają się w niemym tańcu. Uczucie zażenowania, rezygnacji i niepowodzenia napłynęła w najdrobniejsze kanaliki, a kreatywny umysł posyłał siatkę siarczystych przekleństw skierowanych wprost w cyniczny profil dowodzącego. Co w tym dziwnego? Był zaangażowany, zaoferowany i ambitny. Chętnie podejmował się nowych zadań wychodząc z własną inicjatywą. Był odpowiedzialny, nie przychodził z propozycją, której nie był pewny. Odchrząknął wymownie. Ręce zaplótł z tyłu, aby wyeksponować dobrze zbudowaną sylwetkę. Wydawać się mogło, że w jakiś sposób uprzedził myśli niepewnego Lorda mówiąc: - Zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i jakie konsekwencje mogą mnie czekać gdy nie podołam. – pewność i świadomość wypowiedzi wydawała się odpowiednio przekonująca. Spojrzenie błękitnych tęczówek zatrzymało się na trudnej aparycji, chcąc wdrożyć całą pewność. Dobrze wiedział na czym polega ta praca i w końcu chciał dostać szansę. – Zdaję sobie również sprawę, że nie darzy mnie P… – zatrzymał wymownie, aby po chwili kontynuować: - Lord odpowiednim zaufaniem. Chciałem tylko nadmienić, że od początku angażuję się w każdą, nawet dodatkową pracę, która pojawia się w obozie. – młodzieniec nienagannie wykonywał swoje obowiązki, ciągle żądając kolejnych. Przyjechał tu z ogromnym entuzjazmem, chcąc wykorzystać go w pełni. – Jestem podopiecznym Pana Vegarda. Od niecałego roku kształcę się pod jego skrzydłami. Wcześniej zgłębiałem całą teorię, lecz teraz z największym poświęceniem trenuje też praktykę. – subtelny uśmiech rozświetlił jego twarz, czując, że były to właściwe argumenty. – To dzięki niemu znalazłem się na tej wymagającej wyprawie. Wiem też z jakiej rangi zadaniem przyszło nam się zmagać. – w tym momencie prześlizgnął wzrokiem po sylwetce współtowarzysza wyczuwając zmienne zainteresowanie. Przyciszył ton głosu, który w tym momencie brzmiał jak wyzwanie, rozniecenie: – Wydaje mi się, że może Lordowi na nim bardzo zależeć. – kuszący artefakt, prawda? Obiekt pożądania i najwyższej nagrody. Pomogę ci go zdobyć, jeśli dopuścisz mnie do misji; pozwolisz spróbować. – Jestem przekonany, że nie odstaje umiejętnościami od pozostałych Łamaczy. – zapewnił czekając na reakcje. Był samolubny- walczył o swoje. Zacisnął zęby, aby zahamować zawziętość. Nie był nieprzygotowany, od samego początku śledził funkcjonowanie całego obozu. Mógł odbierać go w różny sposób, lecz musiał pamiętać, że nie odpuści. Innym razem będzie miał go na sumieniu.
Wysoka temperatura rozgrzewała wystające członki, przyklejając lniane koszule do mokrych pleców. Mimo ukrycia w nikłych strzępkach cienia, konwersujący mężczyźni odczuwali niedogodne, wyniszczające warunki. Skronie pulsowały delikatnie, zużywając ogromną siłę do całkowitego skupienia. On sam wyczuwał niechęć bijącą od towarzysza, któremu zabrał kilka cennych i ulotnych chwil. Postawa, ton głosu, a także nieprzychylne spojrzenie wyrażały pewne niezadowolenie, zrezygnowanie, a może coś na pograniczu zażenowania? Ciemnowłosy zastanawiał się z jakim entuzjazmem przyjął wiadomość o nieobecności wiodącego Łamacza, czy udało mu się wyładować najwyższy poziom furii? A może przeciwnie – dusił go w głębokiej podświadomości czekając na właściwy moment. Twarz Lorda Burke pozostawała nieugięta – pewność siebie powoli ulatywała w rozgrzane przestworza. Mężczyzna zrobił drobny, nieplanowany krok kierując niepewne spojrzenie w stronę przeciwnej sylwetki. Gdy kolejne słowa wyswobodziły się z jego ust, Rineheart poczuł jak wszystkie wnętrzności wykręcają się w niemym tańcu. Uczucie zażenowania, rezygnacji i niepowodzenia napłynęła w najdrobniejsze kanaliki, a kreatywny umysł posyłał siatkę siarczystych przekleństw skierowanych wprost w cyniczny profil dowodzącego. Co w tym dziwnego? Był zaangażowany, zaoferowany i ambitny. Chętnie podejmował się nowych zadań wychodząc z własną inicjatywą. Był odpowiedzialny, nie przychodził z propozycją, której nie był pewny. Odchrząknął wymownie. Ręce zaplótł z tyłu, aby wyeksponować dobrze zbudowaną sylwetkę. Wydawać się mogło, że w jakiś sposób uprzedził myśli niepewnego Lorda mówiąc: - Zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i jakie konsekwencje mogą mnie czekać gdy nie podołam. – pewność i świadomość wypowiedzi wydawała się odpowiednio przekonująca. Spojrzenie błękitnych tęczówek zatrzymało się na trudnej aparycji, chcąc wdrożyć całą pewność. Dobrze wiedział na czym polega ta praca i w końcu chciał dostać szansę. – Zdaję sobie również sprawę, że nie darzy mnie P… – zatrzymał wymownie, aby po chwili kontynuować: - Lord odpowiednim zaufaniem. Chciałem tylko nadmienić, że od początku angażuję się w każdą, nawet dodatkową pracę, która pojawia się w obozie. – młodzieniec nienagannie wykonywał swoje obowiązki, ciągle żądając kolejnych. Przyjechał tu z ogromnym entuzjazmem, chcąc wykorzystać go w pełni. – Jestem podopiecznym Pana Vegarda. Od niecałego roku kształcę się pod jego skrzydłami. Wcześniej zgłębiałem całą teorię, lecz teraz z największym poświęceniem trenuje też praktykę. – subtelny uśmiech rozświetlił jego twarz, czując, że były to właściwe argumenty. – To dzięki niemu znalazłem się na tej wymagającej wyprawie. Wiem też z jakiej rangi zadaniem przyszło nam się zmagać. – w tym momencie prześlizgnął wzrokiem po sylwetce współtowarzysza wyczuwając zmienne zainteresowanie. Przyciszył ton głosu, który w tym momencie brzmiał jak wyzwanie, rozniecenie: – Wydaje mi się, że może Lordowi na nim bardzo zależeć. – kuszący artefakt, prawda? Obiekt pożądania i najwyższej nagrody. Pomogę ci go zdobyć, jeśli dopuścisz mnie do misji; pozwolisz spróbować. – Jestem przekonany, że nie odstaje umiejętnościami od pozostałych Łamaczy. – zapewnił czekając na reakcje. Był samolubny- walczył o swoje. Zacisnął zęby, aby zahamować zawziętość. Nie był nieprzygotowany, od samego początku śledził funkcjonowanie całego obozu. Mógł odbierać go w różny sposób, lecz musiał pamiętać, że nie odpuści. Innym razem będzie miał go na sumieniu.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wbrew pozorom uważnie słuchał co mężczyzna ma do powiedzenia. Gdyby nie chciało mu się tego robić, odmówiłby już na samym początku. Nie nawykł do robienia czegokolwiek na pół gwizdka, a puszczanie słów nieznajomego mimo uszu zdecydowanie byłoby marnotrawstwem czasu. Miał szczęście, że trafił na przerwę Edgara. A może długo go obserwował i specjalnie wybrał właśnie ten moment? Teraz to już nie było istotne. Tak czy inaczej wygrał szansę na zaprezentowanie swojej osoby. Byle tylko się sprężył, bo żar wciąż lał się z nieba i przebywanie na słońcu przestawało być przyjemne. Edgar otarł mokre od potu czoło rękawem beżowej koszuli, marząc o butelce zimnej wody, która na pewno czekała na niego w namiocie. Pewnie obok leżało coś do jedzenia, ale podczas wypraw rzadko czuł głód. Zawsze wracał do deszczowej Anglii chudszy niż przed wyjazdem.
Vincentowi udało się uzyskać szczególne zainteresowanie swoją osobą, kiedy wspomniał imię drugiego łamacza. Tak się składało, że Edgar miał okazję kilkukrotnie z nim współpracować, tym samym mógł również przypuszczać, jakie umiejętności może sobą reprezentować ów nieznajomy. Reszta jego wypowiedzi już nie była tak istotna – tak mógł powiedzieć każdy, natomiast nie każdy był w stanie poprzeć swoją kandydaturę innym nazwiskiem. Mimo wszystko Edgar poczekał aż Rineheart skończy, posyłając mu jedynie rozeźlone spojrzenie, kiedy wspomniał o artefakcie. Nie odpowiedział od razu, kalkulując w głowie wszelkie za i przeciw. Najważniejszy był fakt, że naprawdę potrzebował dodatkowego łamacza. - Dobrze - powiedział w końcu, opuszczając dotychczas skrzyżowane ręce. - Dam ci szansę, chociaż niewielka w tym twoja zasługa. Możesz podziękować Vegardowi - dłużej zastanawiałaby się nad przyjęciem całkiem obcej osoby, natomiast ktoś poręczony przez znajomego łamacza mógł okazać się równie przydatny. Ta wyprawa była dla Edgara zbyt ważna, żeby dopuszczać do niej pierwszą lepszą osobę z ulicy, która odważyła się go zaczepić. Wszystko musiało się udać, nie mógł wrócić do Anglii z pustymi rękoma. Nie tylko zależało mu na dobrze prosperującym rodzinnym biznesie, ale również (a może przede wszystkim) nie potrafiłby przyznać się do tak spektakularnej klęski. - Nie darzę cię zaufaniem, to prawda. Dlatego jeżeli w ciągu najbliższych dni coś spieprzysz to wylatujesz - miał nadzieję, że nie musi tego powtarzać dwa razy. Takie wyprawy rządziły się swoimi prawami. Edgar musiał darzyć swoich pracowników zaufaniem, w przeciwnym wypadku nie potrafiłby niczego zaplanować. - Chodź za mną - ruszył w stronę swojego namiotu. Skoro Rineheart już tutaj pracował (czego Edgar nie zauważył, co wydawało mu się z lekka dziwne), nie miał zamiaru oprowadzać go po obozie. Postanowił od razu opowiedzieć mu o szczegółach ich misji, a przynajmniej tych, których jeszcze nie obawiał się mu wyjawić.
Poczuł ulgę, wchodząc do zacienionego namiotu, od razu łapiąc za bukłak z wodą. Wypił prawie całą zawartość zanim zajął się swoim nowym pracownikiem. Kochał suchy klimat i gdyby tylko mógł prawdopodobnie opuściłby chłodne hrabstwo Durham dla śródziemnomorskiego słońca, więc z niezadowoleniem przyjmował do wiadomości fakt, że jego ciało nie jest tak wytrzymałe jak tubylców. Podszedł do biurka, odnajdując w bałaganie kilka interesujących go pergaminów. Największym z nich była mapa. - Podejrzewamy, że artefakt znajduje się w tej jaskini. Niestety nie wiemy jak ona wygląda, mieszkańcy boją się do niej wchodzić. Uważają, że jest przeklęta, a wejście do środka grozi atakiem złych duchów. Można się śmiać z tych historii, ale ja wolałbym je przestudiować - bo każda bajka miała w sobie ziarno prawdy, co przypomniało mu się dopiero po narodzinach córek. Nigdy nie był ryzykantem, chociaż w rodzinie mógł za takiego uchodzić, spędzając większość czasu poza granicami kraju. Pewnie większość jego krewnych czułaby się jak na wygnaniu, a on to naprawdę lubił. - Na tych pergaminach spisano kilka lokalnych podań. Przeczytaj je, porozmawiaj z kimś, pochodź wokół tej jaskini. Musimy wiedzieć czy wejście do niej faktycznie jest w jakiś sposób zaklęte czy to tylko bujda - wytłumaczył pokrótce, podając Vincentowi kilka zrulowanych kawałków pergaminu. Niech to będzie jego szansa na udowodnienie swojej wiedzy i umiejętności. Edgar miał nadzieję, że temu podoła, przyda mu się w obozie świeża krew.
Vincentowi udało się uzyskać szczególne zainteresowanie swoją osobą, kiedy wspomniał imię drugiego łamacza. Tak się składało, że Edgar miał okazję kilkukrotnie z nim współpracować, tym samym mógł również przypuszczać, jakie umiejętności może sobą reprezentować ów nieznajomy. Reszta jego wypowiedzi już nie była tak istotna – tak mógł powiedzieć każdy, natomiast nie każdy był w stanie poprzeć swoją kandydaturę innym nazwiskiem. Mimo wszystko Edgar poczekał aż Rineheart skończy, posyłając mu jedynie rozeźlone spojrzenie, kiedy wspomniał o artefakcie. Nie odpowiedział od razu, kalkulując w głowie wszelkie za i przeciw. Najważniejszy był fakt, że naprawdę potrzebował dodatkowego łamacza. - Dobrze - powiedział w końcu, opuszczając dotychczas skrzyżowane ręce. - Dam ci szansę, chociaż niewielka w tym twoja zasługa. Możesz podziękować Vegardowi - dłużej zastanawiałaby się nad przyjęciem całkiem obcej osoby, natomiast ktoś poręczony przez znajomego łamacza mógł okazać się równie przydatny. Ta wyprawa była dla Edgara zbyt ważna, żeby dopuszczać do niej pierwszą lepszą osobę z ulicy, która odważyła się go zaczepić. Wszystko musiało się udać, nie mógł wrócić do Anglii z pustymi rękoma. Nie tylko zależało mu na dobrze prosperującym rodzinnym biznesie, ale również (a może przede wszystkim) nie potrafiłby przyznać się do tak spektakularnej klęski. - Nie darzę cię zaufaniem, to prawda. Dlatego jeżeli w ciągu najbliższych dni coś spieprzysz to wylatujesz - miał nadzieję, że nie musi tego powtarzać dwa razy. Takie wyprawy rządziły się swoimi prawami. Edgar musiał darzyć swoich pracowników zaufaniem, w przeciwnym wypadku nie potrafiłby niczego zaplanować. - Chodź za mną - ruszył w stronę swojego namiotu. Skoro Rineheart już tutaj pracował (czego Edgar nie zauważył, co wydawało mu się z lekka dziwne), nie miał zamiaru oprowadzać go po obozie. Postanowił od razu opowiedzieć mu o szczegółach ich misji, a przynajmniej tych, których jeszcze nie obawiał się mu wyjawić.
Poczuł ulgę, wchodząc do zacienionego namiotu, od razu łapiąc za bukłak z wodą. Wypił prawie całą zawartość zanim zajął się swoim nowym pracownikiem. Kochał suchy klimat i gdyby tylko mógł prawdopodobnie opuściłby chłodne hrabstwo Durham dla śródziemnomorskiego słońca, więc z niezadowoleniem przyjmował do wiadomości fakt, że jego ciało nie jest tak wytrzymałe jak tubylców. Podszedł do biurka, odnajdując w bałaganie kilka interesujących go pergaminów. Największym z nich była mapa. - Podejrzewamy, że artefakt znajduje się w tej jaskini. Niestety nie wiemy jak ona wygląda, mieszkańcy boją się do niej wchodzić. Uważają, że jest przeklęta, a wejście do środka grozi atakiem złych duchów. Można się śmiać z tych historii, ale ja wolałbym je przestudiować - bo każda bajka miała w sobie ziarno prawdy, co przypomniało mu się dopiero po narodzinach córek. Nigdy nie był ryzykantem, chociaż w rodzinie mógł za takiego uchodzić, spędzając większość czasu poza granicami kraju. Pewnie większość jego krewnych czułaby się jak na wygnaniu, a on to naprawdę lubił. - Na tych pergaminach spisano kilka lokalnych podań. Przeczytaj je, porozmawiaj z kimś, pochodź wokół tej jaskini. Musimy wiedzieć czy wejście do niej faktycznie jest w jakiś sposób zaklęte czy to tylko bujda - wytłumaczył pokrótce, podając Vincentowi kilka zrulowanych kawałków pergaminu. Niech to będzie jego szansa na udowodnienie swojej wiedzy i umiejętności. Edgar miał nadzieję, że temu podoła, przyda mu się w obozie świeża krew.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Starał się wypaść przekonująco. Chciał, aby odebrał go jako zorientowanego, przygotowanego profesjonalistę. Pamiętał na co powinien zwracać uwagę. Odległość, odpowiednia postawa, specyficzne ułożenie rąk, a przede wszystkim dobór słów. O wiele wcześniej zabrał się za gromadzenie podstawowych informacji o zapracowanym współrozmówcy. Dopasował się do harmonogramu dnia; momentu, w którym przerwa przysługująca poszukiwaczowi będzie stosunkowo najdłuższa. Gorące promienie letniego słońca dotykały zmęczonego ciała skrytego pod cienką, lnianą koszulą. Pierwsze objawy nietolerancji objawiały się na mokrym czole, zaczerwienionych policzkach, przyspieszonym oddechu. Nie zamierzał odpuszczać. Podłużny, wnikliwy, intensywny wzrok przenikał profil szlachcica. Przekonywał do zaprezentowanych racji, ukazywał ogromną pewność siebie, stanowczość i nieustępliwość. Mężczyzna mógł być pewny, że jakakolwiek próba odmowy, skłoniłaby do jeszcze bardziej gwałtownej walki. W dzisiejszych czasach należało zaprezentować właściwe intencje, żywiołowe starania, aby dotrzeć do upragnionego celu. Wyjść z inicjatywą własnego rozwoju, wystawić na osąd oraz krytykę. Nie omieszkał posłużyć się najlepszą kartą przetargową. Wzmianka o popularnym i profesjonalnym łamaczu, wywołała oczekiwaną reakcję. Zauważył, że złowroga mina towarzysza zmieniła się na moment. Czyżby zainteresował, zaintrygował, przekonywał? Wątły cień uśmiechu zagościł na rozgrzanej twarzy, gdy ogrom słów wylewał się na powierzchnię. Nie miał nic do stracenia – mógł ogłosić gromkie zwycięstwo, lub wrócić do codziennej pracy przy kontrolowaniu i oporządzaniu obozu. Ale czy na pewno wierzył w taki obrót sprawy? Lustrując niepewną twarz, odetchnął ciężko kończąc wypowiedź. Każdy wdech powodował nieprzyjemne pieczenie. Potrzebował wody w trybie natychmiastowym. Pierwsze, krótkie, wymowne słowo poruszyło sylwetkę. Czy to możliwe? Roziskrzony błękit rozszerzonych powiek prezentował widoczne rozradowanie. Postawa pozostawała jednak statyczna, niewzruszona i niepewna. Kiwając głową odrzekł: – Przy najbliższej okazji nie zapomnę wyrazić słów wdzięczności dla Pana Vegarda. – który beznamiętnie poklepie go po ramieniu, twierdząc, że mógłby rozegrać to w inny, a na pewno lepszy sposób. Przynajmniej on zrobiłby to inaczej. – Dziękuję również Lordowi. – dodał pospiesznie schylając głowę z wymownym uznaniem.
Młody łamacz nie był do końca obcy. Od kilku dni kręcił się po obozie poznając wszystkie zakamarki. Ogrom zaangażowanych pracowników nierównej rangi, powodował dużą anonimowość. Dlatego też powyższa reakcja wydawała się zrozumiała i uzasadniona. Nie chciał go zawieść, rozczarować, oszukać. Pragnął zmierzyć się z nowymi wyzwaniami, przygodami, zleceniami. Wystawić na próbę umiejętności nabyte podczas wielogodzinnych nauk pod okiem mentora. Wystarczająco długo nabierał odpowiedniej praktyki. Zaczynając od najprostszych zajęć oswajał się ze specyficzną atmosferę, szybkim trybem życia oraz wzrastającym zniecierpliwieniem mieszanym z kroplami adrenaliny. On też jej potrzebował – zmieniał się, kształtował nowe cechy charakteru. Musiał dojrzewać, weryfikować. Parzyć poprzez próby, indywidualne zadania. Zdawał sobie sprawę, że kredyt zaufania nie jest zbyt duży. Każdy błąd okaże się niezwykle kosztowny. Utrata pracy oraz wieloletnia hańba wisiała nad głową niczym największa, najgroźniejsza chmura gradowa. Za żadne skarby świata nie mógł pozwolić na jej aktywację. Dlatego też, gdy zarządca ruszył przed siebie, wypowiedział jedynie krótkie, przyciszone, pokorne: – Dobrze. – i ciągnąć się za jego plecami, zmierzał do głównego, wyznaczonego namiotu. Niedowierzał, śnił. Czy było to tylko złudzenie, czy wszystkie oczy napotkanych pracowników kierowały się na dwa, rosłe profile? Świetnie sobie poradziłeś Vincencie, będziesz na językach całego obozu. Nie mylił się.
Wszedł do zacienionego namiotu czując jak ciało ochładza się równomiernie. Przesunął dłoń po wilgotnym czole, zmęczonej twarzy. Pozazdrościł potężnego bukłaku, lecz prezentowany grymas wydawał się niewzruszony. Pomieszczenie wyglądało na o wiele przytulniejsze od tego, w którym przyszło funkcjonować mu na co dzień. Ogromny stół pokryty stertą niezidentyfikowanych dokumentów, bibelotów, przyborów, przyciągał uwagę obserwatora. Marszcząc brwi w wymownym skupieniu wyłapywał pojedyncze szczegóły drobnych, dokładnych map, przyrządów mierniczych oraz tych, wyglądająco nader intrygująco. Czy było możliwe, aby przechowywał tu zdobyte artefakty? Posłusznie poruszał się za Anglikiem, śledząc każdy, kolejny krok. Zatrzymał się w odpowiedniej, newralgicznej odległości. Nie chciał wzbudzać podejrzeń, wyglądać na nadmiernie ciekawskiego osobnika. Gdy rozpoczął oględziny, nachylił się nad ogromną mapą, aby dostrzec najistotniejsze elementy. – Czy mieszkańcy odnotowali przypadki, w których skutki domniemanej klątwy były widoczne? – zapytał instynktownie, chcąc wybadać wcześniejsze działania. – Dziwne zachowania, obłąkanie, objawienia rzekomych złych duchów? – chciał zweryfikować czy na pewno mówią prawdę. Jeśli klątwa rozprzestrzeniała się w sposób obszarowy, zbliżenie do jaskini mogło wiązać się z bezwzględnym, niespodziewanym i niemym atakiem. Wystarczyło przekroczyć wyznaczony obszar, dotknąć zainfekowanego obiektu, aby stać się jej niewolnikiem. Jeśli urok dotyczył poszukiwanego przedmiotu, mieszańcy mogli z premedytacją odwodzić od zamierzonej interwencji. Istotny, wartościowy, niepoznany. Czyżby pokładali w przedmiocie nad wyraz przerośnięte nadzieje? Zbliżył się do mapy, aby przyjrzeć się wskazanym obiektom. Wydawało mu się, że kojarzył te tereny. Mając nieco więcej wolnego czasu mógł swobodnie odkrywać odmęty interesującego miasta. Był to niezaprzeczalny atut. – Wydaje mi się, że wiem gdzie znajduje się inne wejście do jaskini. – zatrzymał na chwilę, pochylając nad pergaminem. – Tutaj. W okolicy jest gęsty, zarośnięty, zaciemniony, nieuczęszczany lasek. Trochę dziwne zjawisko jak na te warunki atmosferyczne. Jestem prawie pewny, że można dostać się do środka od tej strony. Nie mam jedynie pewności czy przejście jest w odpowiednim stanie. – niewiele mówiono o tym miejscu, czyżby towarzyszyło piekielnym legendom? – Zabiorę się za to od razu. – zapewnił po chwili zamyślenia, zbierając wskazane pergaminy. Myśli błądziły już poza granice obozu. Układał plan, poszukiwał osobistości, która stanie się jego pierwszym świadkiem, ofiarą. – Udało mi się poznać kilku znajomych w mieście, jestem przekonany, że mogą okazać się przydatni. – układając je w dłoniach, przytulając do piersi, szykował się do wyjścia. Był zaintrygowany, zmotywowany – zapomniał o niedawnym wpływie uciążliwego słońca. Siła i wigor powróciły. Pragnął jak najszybciej zabrać się do działania. – Wieczorem przedstawię Lordowi pierwsze wyniki. – nie będziesz zawiedzony. – To wszystko?
Młody łamacz nie był do końca obcy. Od kilku dni kręcił się po obozie poznając wszystkie zakamarki. Ogrom zaangażowanych pracowników nierównej rangi, powodował dużą anonimowość. Dlatego też powyższa reakcja wydawała się zrozumiała i uzasadniona. Nie chciał go zawieść, rozczarować, oszukać. Pragnął zmierzyć się z nowymi wyzwaniami, przygodami, zleceniami. Wystawić na próbę umiejętności nabyte podczas wielogodzinnych nauk pod okiem mentora. Wystarczająco długo nabierał odpowiedniej praktyki. Zaczynając od najprostszych zajęć oswajał się ze specyficzną atmosferę, szybkim trybem życia oraz wzrastającym zniecierpliwieniem mieszanym z kroplami adrenaliny. On też jej potrzebował – zmieniał się, kształtował nowe cechy charakteru. Musiał dojrzewać, weryfikować. Parzyć poprzez próby, indywidualne zadania. Zdawał sobie sprawę, że kredyt zaufania nie jest zbyt duży. Każdy błąd okaże się niezwykle kosztowny. Utrata pracy oraz wieloletnia hańba wisiała nad głową niczym największa, najgroźniejsza chmura gradowa. Za żadne skarby świata nie mógł pozwolić na jej aktywację. Dlatego też, gdy zarządca ruszył przed siebie, wypowiedział jedynie krótkie, przyciszone, pokorne: – Dobrze. – i ciągnąć się za jego plecami, zmierzał do głównego, wyznaczonego namiotu. Niedowierzał, śnił. Czy było to tylko złudzenie, czy wszystkie oczy napotkanych pracowników kierowały się na dwa, rosłe profile? Świetnie sobie poradziłeś Vincencie, będziesz na językach całego obozu. Nie mylił się.
Wszedł do zacienionego namiotu czując jak ciało ochładza się równomiernie. Przesunął dłoń po wilgotnym czole, zmęczonej twarzy. Pozazdrościł potężnego bukłaku, lecz prezentowany grymas wydawał się niewzruszony. Pomieszczenie wyglądało na o wiele przytulniejsze od tego, w którym przyszło funkcjonować mu na co dzień. Ogromny stół pokryty stertą niezidentyfikowanych dokumentów, bibelotów, przyborów, przyciągał uwagę obserwatora. Marszcząc brwi w wymownym skupieniu wyłapywał pojedyncze szczegóły drobnych, dokładnych map, przyrządów mierniczych oraz tych, wyglądająco nader intrygująco. Czy było możliwe, aby przechowywał tu zdobyte artefakty? Posłusznie poruszał się za Anglikiem, śledząc każdy, kolejny krok. Zatrzymał się w odpowiedniej, newralgicznej odległości. Nie chciał wzbudzać podejrzeń, wyglądać na nadmiernie ciekawskiego osobnika. Gdy rozpoczął oględziny, nachylił się nad ogromną mapą, aby dostrzec najistotniejsze elementy. – Czy mieszkańcy odnotowali przypadki, w których skutki domniemanej klątwy były widoczne? – zapytał instynktownie, chcąc wybadać wcześniejsze działania. – Dziwne zachowania, obłąkanie, objawienia rzekomych złych duchów? – chciał zweryfikować czy na pewno mówią prawdę. Jeśli klątwa rozprzestrzeniała się w sposób obszarowy, zbliżenie do jaskini mogło wiązać się z bezwzględnym, niespodziewanym i niemym atakiem. Wystarczyło przekroczyć wyznaczony obszar, dotknąć zainfekowanego obiektu, aby stać się jej niewolnikiem. Jeśli urok dotyczył poszukiwanego przedmiotu, mieszańcy mogli z premedytacją odwodzić od zamierzonej interwencji. Istotny, wartościowy, niepoznany. Czyżby pokładali w przedmiocie nad wyraz przerośnięte nadzieje? Zbliżył się do mapy, aby przyjrzeć się wskazanym obiektom. Wydawało mu się, że kojarzył te tereny. Mając nieco więcej wolnego czasu mógł swobodnie odkrywać odmęty interesującego miasta. Był to niezaprzeczalny atut. – Wydaje mi się, że wiem gdzie znajduje się inne wejście do jaskini. – zatrzymał na chwilę, pochylając nad pergaminem. – Tutaj. W okolicy jest gęsty, zarośnięty, zaciemniony, nieuczęszczany lasek. Trochę dziwne zjawisko jak na te warunki atmosferyczne. Jestem prawie pewny, że można dostać się do środka od tej strony. Nie mam jedynie pewności czy przejście jest w odpowiednim stanie. – niewiele mówiono o tym miejscu, czyżby towarzyszyło piekielnym legendom? – Zabiorę się za to od razu. – zapewnił po chwili zamyślenia, zbierając wskazane pergaminy. Myśli błądziły już poza granice obozu. Układał plan, poszukiwał osobistości, która stanie się jego pierwszym świadkiem, ofiarą. – Udało mi się poznać kilku znajomych w mieście, jestem przekonany, że mogą okazać się przydatni. – układając je w dłoniach, przytulając do piersi, szykował się do wyjścia. Był zaintrygowany, zmotywowany – zapomniał o niedawnym wpływie uciążliwego słońca. Siła i wigor powróciły. Pragnął jak najszybciej zabrać się do działania. – Wieczorem przedstawię Lordowi pierwsze wyniki. – nie będziesz zawiedzony. – To wszystko?
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Chłód w magicznym namiocie był orzeźwiający. Potrzebował tej chwili odpoczynku w zacienionym miejscu, żeby nie dostać udaru słonecznego – nie było to nic przyjemnego, już zdarzyło mu się doprowadzić do takiego stanu przez nieuwagę i nadmierną pracowitość. Teraz, po wielu latach pracy na tym stanowisku, nauczył się jak więcej nie popełniać tego błędu. Zresztą nie tylko tego; jako młody łamacz klątw popełniał błąd za błędem, aż teraz wstyd było mu się do tego przyznać. Dlatego nie spodziewał się po Vincencie zbyt wiele, chociaż miał nadzieję, że mimo wszystko okaże się wartościowym członkiem ich wyprawy badawczej. Potrzebowali dobrego łamacza, a nie nic nieumiejącego podlotka. Przynajmniej od razu przeszedł do sedna, to dobrze wróżyło.
- Większość mieszkańców powtarza w kółko tę samą historię, ale każdy z nich dodaje do niej coś swojego. Brzmi jak typowa wyssana z palca bajeczka. Dobry człowiek próbuje wejść do jaskini i zamienia się w tego złego. Powody za każdy razem są różne. Skutki raczej nie – nagła zmiana zachowania, agresja, często również w stosunku do samego siebie. Tylko Luigi Boccherini, stary Włoch z tego domu - wskazał palcem na mapie niewielki budynek nieopodal ich obozowiska - wspominał historię swojego syna, brzmiała bardziej przekonująco. Możesz zacząć od niego, może powie ci coś więcej - był przekonany, że oprócz tego mężczyzny znajdą się jeszcze inni, mniej lub bardziej chętni do podzielenia się swoją wiedzą. Coś w tej jaskini było nie tak, musieli to zbadać zanim do niej wejdą.
Edgar nie spodziewał się, że Vincent tak szybko wykaże się wiedzą. Najwidoczniej nie tylko gadał o swoim doświadczeniu, ale faktycznie jakieś posiadał. Pochylił się bardziej nad mapą, przyglądając się wskazanemu przez niego miejscu. Nie słyszał o drugim wejściu, a przecież jego współpracownicy mieli przebadać teren wokół jaskini. Będzie musiał z nimi o tym porozmawiać.
- Ciekawe... - skwitował, zamyślając się na chwilę. - Wyślę tam ludzi, ale i tak musimy się dowiedzieć czegoś o tej rzekomej klątwie. Jeżeli istnieje, możliwe, że obejmuje wszystkie wejścia - zawsze działał roztropnie, nie lubił niczego robić na hura. Nie przyzwyczajeni do pracy z nim ludzie często się na to skarżyli, ale Edgar nie zamierzał zmieniać swojego sposobu pracy. Zawsze uważał, że powinni być mu za to wdzięczni – równie dobrze mógłby traktować swoich ludzi jak króliki doświadczalne. Niektórzy tak robili, ale Edgar wolał mieć zgrany i zaufany zespół, który będzie mógł podróżować dalej. - Dobrze, wykorzystaj te znajomości - kiwnął mu głową, odsuwając się krok od mapy. Przekazał mu wszystko co na ten moment wiedział, musiało mu to wystarczyć. - Tak - odpowiedział, odczuwając coraz większą chęć na chwilę odpoczynku w ciszy i spokoju. Niech już idzie pracować i zostawi go w spokoju.
- Większość mieszkańców powtarza w kółko tę samą historię, ale każdy z nich dodaje do niej coś swojego. Brzmi jak typowa wyssana z palca bajeczka. Dobry człowiek próbuje wejść do jaskini i zamienia się w tego złego. Powody za każdy razem są różne. Skutki raczej nie – nagła zmiana zachowania, agresja, często również w stosunku do samego siebie. Tylko Luigi Boccherini, stary Włoch z tego domu - wskazał palcem na mapie niewielki budynek nieopodal ich obozowiska - wspominał historię swojego syna, brzmiała bardziej przekonująco. Możesz zacząć od niego, może powie ci coś więcej - był przekonany, że oprócz tego mężczyzny znajdą się jeszcze inni, mniej lub bardziej chętni do podzielenia się swoją wiedzą. Coś w tej jaskini było nie tak, musieli to zbadać zanim do niej wejdą.
Edgar nie spodziewał się, że Vincent tak szybko wykaże się wiedzą. Najwidoczniej nie tylko gadał o swoim doświadczeniu, ale faktycznie jakieś posiadał. Pochylił się bardziej nad mapą, przyglądając się wskazanemu przez niego miejscu. Nie słyszał o drugim wejściu, a przecież jego współpracownicy mieli przebadać teren wokół jaskini. Będzie musiał z nimi o tym porozmawiać.
- Ciekawe... - skwitował, zamyślając się na chwilę. - Wyślę tam ludzi, ale i tak musimy się dowiedzieć czegoś o tej rzekomej klątwie. Jeżeli istnieje, możliwe, że obejmuje wszystkie wejścia - zawsze działał roztropnie, nie lubił niczego robić na hura. Nie przyzwyczajeni do pracy z nim ludzie często się na to skarżyli, ale Edgar nie zamierzał zmieniać swojego sposobu pracy. Zawsze uważał, że powinni być mu za to wdzięczni – równie dobrze mógłby traktować swoich ludzi jak króliki doświadczalne. Niektórzy tak robili, ale Edgar wolał mieć zgrany i zaufany zespół, który będzie mógł podróżować dalej. - Dobrze, wykorzystaj te znajomości - kiwnął mu głową, odsuwając się krok od mapy. Przekazał mu wszystko co na ten moment wiedział, musiało mu to wystarczyć. - Tak - odpowiedział, odczuwając coraz większą chęć na chwilę odpoczynku w ciszy i spokoju. Niech już idzie pracować i zostawi go w spokoju.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kierujący wyprawą wyglądał nieco lepiej. Skutki zbyt długiego przebywania na rozgrzanym słońcem terenie, mogły okazać się zgubne, niekorzystne. Nieprzyzwyczajenie do diametralnej różnicy temperatur, dawało o sobie znać niemalże każdego dnia. Nie miał pojęcia jakie metody przyjmowali niewzruszeni tubylcy. Czy byli odporniejsi, zahartowani, przyzwyczajeni? Postanowił, następnym razem nie lekceważyć ich złotych rad. Przede wszystkim zawsze nosić przy sobie butelkę z wodą. Sam wachlował się materiałem cienkiej koszulki, która przyklejona do ciała, powodowała dyskomfort. Odgarnął pojedyncze kosmyki, i westchnął, aby przefiltrować płuca. Spojrzał kątem oka na zmęczonego kierownika, uzupełniającego brakujące płyny. O czym teraz myślał? Czy analizował jego zachowania, wypowiedziane słowa? Zrobił dobre wrażenie? A może wręcz przeciwnie, był zbyt bezpośredni, nachalny. Gdy tylko odwrócił się gwałtownie, z przestrachem opuścił wzrok, lokując go na porozrzucanym arsenale różnorodnych map. Niesamowita kolekcja. Kiwał głową w geście zrozumienia. Zmarszczył brwi, wyłapując pojedyncze słowa, a dłoń powędrowała do brody, głaszcząc monotonnie. Mieli do czynienia z dość skomplikowaną sytuacją. Mieszkańcy nie chcieli współpracować, zacierając odpowiednie fakty. Nie dziwił się, że odpychali od siebie ciekawskich ekspertów. Bali się i to okrutnie.
– Rozumiem. Są ewidentnie wystraszeni, dlatego zmyślają i kombinują. – uzupełnił twierdząco, kierując wypowiedź bardziej w swoją stronę. Porządkował myśli. Na kolejne słowa ponownie pokiwał głową ze zrozumieniem. Słyszał o potencjalnych symptomach klątwy, lecz nie miał okazji zobaczyć ich na własne oczy. Skonfrontować prawdę. Zakładając ramiona na klatce piersiowej, nachylił się nad mapą, aby przyjrzeć się wskazanemu obiektowi: – Wiem gdzie to jest. Udam się tam i spróbuję wyciągnąć od starego Boccheriniego jak najwięcej. – za wszelką cenę, nawet jeśli będzie potrzebował pomocy zbawiennej, trudnej magii. Spoważniał. – Spróbuję dowiedzieć się, czy potrafi wskazać kogoś równie wiarygodnego w swoich opowieściach. Takie osoby zazwyczaj siedzą cicho. Nie chcą się wychylać. – wolą nie ukazywać własnej tożsamości, przepracowują ciężkie doznania. Nie mieszają się w odgrzebywane spraw, wolą zostawić rzeczywistość niekontrolowanemu przypadkowi. To był schemat, który powtarzał się przy okazji zbliżonych do siebie zleceń. Współtowarzysz przez chwilę zatrzymał podejrzliwe spojrzenie na samym środku przegrzanej sylwetki. Czyżby kwestionował jego wypowiedź? Był zaskoczony nietypową wiedzą? Młody Łamacz, starał się wyłapywać informacje, brakujące szczegóły, prowadzić śledztwo na własną rękę. Ryzykował naprawdę wiele, podążając ścieżkami wynajętych pracowników. Miał jednak wrażenie, że coś istotnego umyka im za każdym razem. Czy tym elementem mogło być wskazywane przejście? Patrzył jak nachyla się nad mapą. Bada, analizuje, rozmyśla. – Myślę, że mogą znaleźć tam coś interesującego. Wydaje mi się, że wejście może być specjalnie chronione zaawansowanymi zaklęciami. Jakby ktoś, coś tam ukrywał… – niewinna teoria wysunęła się na światło dzienne. Były to jedynie spekulacje, które mogli poddać dyskusji. Dziwił się, że teren wydawał się nieużytkowany, zapuszczony, odwracający uwagę ciekawskich par oczu. Zwyczajny, zbyt podejrzany. - Ktoś dobrze wie co robi.- stwierdził podejrzliwie. Cienił roztropność, spokój i wyrachowanie bruneta. Działał roztropnie, rozważnie, nie ulegał niepotrzebnym emocjom. Dobrze traktował swoich pracowników, którzy nie mieli przed nim tajemnic. Niewielki, niewidzialny uśmiech ukazywał się wewnątrz umysłu. Właśnie z kimś takim chciałbym pracować. Widząc, że rozeznanie dobiega końca, posłusznie zebrał wszystkie materiały. Zamierzał od razu, zabrać się za ciężką pracę. Ułożył je w silnych ramionach, odgarnął włosy z lepkiego czoła i ostatnim tchem, wychodząc z namiotu rzucił: – Do widzenia Lordzie Burke. – oddał upragniony spokój. Był z siebie dumny, szczęśliwy, iż udało mu się zawalczyć o samego siebie. Idąc obozem, pilnował, aby żaden pergamin nie wyślizgnął się z ciasnego uścisku. Chciał biec, skakać i radować się wychwalając niebiosa. To był start do przyszłej kariery, czuł to tak bardzo intensywnie. Dziękuję.
|zt
– Rozumiem. Są ewidentnie wystraszeni, dlatego zmyślają i kombinują. – uzupełnił twierdząco, kierując wypowiedź bardziej w swoją stronę. Porządkował myśli. Na kolejne słowa ponownie pokiwał głową ze zrozumieniem. Słyszał o potencjalnych symptomach klątwy, lecz nie miał okazji zobaczyć ich na własne oczy. Skonfrontować prawdę. Zakładając ramiona na klatce piersiowej, nachylił się nad mapą, aby przyjrzeć się wskazanemu obiektowi: – Wiem gdzie to jest. Udam się tam i spróbuję wyciągnąć od starego Boccheriniego jak najwięcej. – za wszelką cenę, nawet jeśli będzie potrzebował pomocy zbawiennej, trudnej magii. Spoważniał. – Spróbuję dowiedzieć się, czy potrafi wskazać kogoś równie wiarygodnego w swoich opowieściach. Takie osoby zazwyczaj siedzą cicho. Nie chcą się wychylać. – wolą nie ukazywać własnej tożsamości, przepracowują ciężkie doznania. Nie mieszają się w odgrzebywane spraw, wolą zostawić rzeczywistość niekontrolowanemu przypadkowi. To był schemat, który powtarzał się przy okazji zbliżonych do siebie zleceń. Współtowarzysz przez chwilę zatrzymał podejrzliwe spojrzenie na samym środku przegrzanej sylwetki. Czyżby kwestionował jego wypowiedź? Był zaskoczony nietypową wiedzą? Młody Łamacz, starał się wyłapywać informacje, brakujące szczegóły, prowadzić śledztwo na własną rękę. Ryzykował naprawdę wiele, podążając ścieżkami wynajętych pracowników. Miał jednak wrażenie, że coś istotnego umyka im za każdym razem. Czy tym elementem mogło być wskazywane przejście? Patrzył jak nachyla się nad mapą. Bada, analizuje, rozmyśla. – Myślę, że mogą znaleźć tam coś interesującego. Wydaje mi się, że wejście może być specjalnie chronione zaawansowanymi zaklęciami. Jakby ktoś, coś tam ukrywał… – niewinna teoria wysunęła się na światło dzienne. Były to jedynie spekulacje, które mogli poddać dyskusji. Dziwił się, że teren wydawał się nieużytkowany, zapuszczony, odwracający uwagę ciekawskich par oczu. Zwyczajny, zbyt podejrzany. - Ktoś dobrze wie co robi.- stwierdził podejrzliwie. Cienił roztropność, spokój i wyrachowanie bruneta. Działał roztropnie, rozważnie, nie ulegał niepotrzebnym emocjom. Dobrze traktował swoich pracowników, którzy nie mieli przed nim tajemnic. Niewielki, niewidzialny uśmiech ukazywał się wewnątrz umysłu. Właśnie z kimś takim chciałbym pracować. Widząc, że rozeznanie dobiega końca, posłusznie zebrał wszystkie materiały. Zamierzał od razu, zabrać się za ciężką pracę. Ułożył je w silnych ramionach, odgarnął włosy z lepkiego czoła i ostatnim tchem, wychodząc z namiotu rzucił: – Do widzenia Lordzie Burke. – oddał upragniony spokój. Był z siebie dumny, szczęśliwy, iż udało mu się zawalczyć o samego siebie. Idąc obozem, pilnował, aby żaden pergamin nie wyślizgnął się z ciasnego uścisku. Chciał biec, skakać i radować się wychwalając niebiosa. To był start do przyszłej kariery, czuł to tak bardzo intensywnie. Dziękuję.
|zt
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zatrudnianie nowych ludzi zawsze było problematyczne. Nigdy nie było pewności czy uda im się dopasować do reszty grupy, a Edgar dbał o to, by wszyscy współpracownicy byli ze sobą w pewien sposób zżyci. W młodości brał udział w wielu wyprawach i za każdym razem bacznie obserwował organizatorów. Starał się uczyć na ich błędach, bo dobrze wiedział, że z czasem on również zacznie kierować takimi przedsięwzięciami. Nie mylił się, choć droga do tego stanowiska była bardziej kręta i wyboista niż mogłoby się wydawać. Owszem, posiadanie takiego nazwiska pomagało i otwierało wiele drzwi, ale czasem musiał walczyć ze swoją rodziną o niektóre pozwolenia, a to nigdy nie było proste. Rozmowy z nestorem nigdy nie należały do łatwych, nawet teraz, choć był już dorosłym i ustatkowanym mężczyzną. W oczach nestora wciąż był jednym z wielu młodych potomków. - Dobrze - odpowiedział w typowy dla siebie sposób: krótko. Rozmowa ze starym Włochem miała też przetestować jego umiejętności społeczne, nie każdy potrafił wyciągać potrzebne informacje. Do tego potrzebna była odpowiednia charyzma, przez którą tubylcy pozwolą mu zaufać. Edgar wolał unikać argumentów siły.
Zadanie, które mu dał, wcale nie było takie proste. Chodzenie po ludziach to jedno, ale wyciągnięcie z ich historii wspólnego mianownika potrafiło przysporzyć problemów. To często był łatwy do pominięcia szczegół. Rineheart musiał wykazać się cierpliwością i spostrzegawczością. To było dobre zadanie dla kogoś takiego jak on, sprawdzian jego umiejętności. Jeżeli mu się uda, a reszta współpracowników nie będzie miała z nim żadnego problemu, Edgar chętnie powita go w zespole. Potrzebował młodej krwi, kogoś, kogo mógł sobie odpowiednio przyporządkować. Chociaż Rineheart wcale nie był taki młody jak na początkującego łamacza.
- Już powiedziałem, że wyślę tam ludzi - powtórzył, kiedy mężczyzna kontynuował temat drugiego wejścia. To dobrze, że podzielił się przydatnym spostrzeżeniem, ale resztę pozostawi swoim zaufanym specjalistom. Jeżeli faktycznie jest tam jakieś zaawansowane zaklęcie, Edgar wierzył, że je tam odkryją.
- Czekam wieczorem na raport - przypomniał, kiedy Rineheart zbierał się do wyjścia. Odprowadził go wzrokiem, a kiedy już wyszedł, opadł ciężko na drewniane siedzisko. Miał nadzieję, że ich współpraca okaże się owocna. Rineheart sprawiał wrażenie odpowiedniego człowieka do tej roli.
zt
Zadanie, które mu dał, wcale nie było takie proste. Chodzenie po ludziach to jedno, ale wyciągnięcie z ich historii wspólnego mianownika potrafiło przysporzyć problemów. To często był łatwy do pominięcia szczegół. Rineheart musiał wykazać się cierpliwością i spostrzegawczością. To było dobre zadanie dla kogoś takiego jak on, sprawdzian jego umiejętności. Jeżeli mu się uda, a reszta współpracowników nie będzie miała z nim żadnego problemu, Edgar chętnie powita go w zespole. Potrzebował młodej krwi, kogoś, kogo mógł sobie odpowiednio przyporządkować. Chociaż Rineheart wcale nie był taki młody jak na początkującego łamacza.
- Już powiedziałem, że wyślę tam ludzi - powtórzył, kiedy mężczyzna kontynuował temat drugiego wejścia. To dobrze, że podzielił się przydatnym spostrzeżeniem, ale resztę pozostawi swoim zaufanym specjalistom. Jeżeli faktycznie jest tam jakieś zaawansowane zaklęcie, Edgar wierzył, że je tam odkryją.
- Czekam wieczorem na raport - przypomniał, kiedy Rineheart zbierał się do wyjścia. Odprowadził go wzrokiem, a kiedy już wyszedł, opadł ciężko na drewniane siedzisko. Miał nadzieję, że ich współpraca okaże się owocna. Rineheart sprawiał wrażenie odpowiedniego człowieka do tej roli.
zt
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Letnie, włoskie przesilenie.
Szybka odpowiedź