Bearnard Muireadhach Figg
Nazwisko matki: Morgan
Miejsce zamieszkania: Bargaly, Newton Stewart, Szkocja
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: tester zaklęć w Peak District
Wzrost: 177 cm
Waga: 77kg
Kolor włosów: brązowe, lekko kręcone włosy przeplatają już pierwsze srebrzyste pasma siwizny
Kolor oczu: czysto niebieskie
Znaki szczególne: mówi z bardzo wyraźnym, szkockim akcentem; mimo młodego wieku w poskręcanych, krótkich lokach dojrzeć można pierwsze oznaki siwizny ; jego prawe ramię oraz bark pokrywa rozległa blizna po oparzeniu
sztywną, z ostrokrzewu, krwi reema, 11 i 3/4 cala
Gryffindor
niedźwiedź
ciało bliskiej osoby stojące w płomieniach
leśnym powietrzem po burzy, czarną herbatą, starym pergaminem, czarną czekoladą i wrzosowiskami
całą rodzinę w komplecie
smokami, strukturą zaklęć, quidditchem i szkocką
Zjednoczonym z Puddlemore
latam na miotle, wpadam w kłopoty, z których wyciąga mnie Marcella
jazzu, bluesa, rocka
Richarda Maddena
Wiatr rozwiewał jej kasztanowe włosy wśród wrzosowych pól...
... gdy malutkie dłonie zaciskały się na jej palcach w pięści. Stawiał pierwsze kroki, a wdzięczny, dziecięcy śmiech roznosił się echem po okolicy. W jej oczach czaiło się rozczulenie. Jej chłopiec stawiał pierwsze kroki wśród wrzosów, otulany chłodnym, szkockim powietrzem. Wiedziała, że już za chwilę będzie musiała wypuścić go z objęć i pozwolić mu pobiec samemu, bez matczynej eskorty. Z rozczuleniem patrzyła, jak jej ukochany niedźwiadek biegnie w stronę szeroko rozpostartych ojcowskich ramion. Urocza dziewczynka biegała między nimi, nawołując imię młodszego brata. Nie była jej córką, ale Lowri kochała tego cudownego skrzata z całego serca. Byli małą, kochającą się rodziną pośród wrzosowisk, zamieszkującą dom, który pamięta czasy odległe, zapisując historię rodziny Figg. Często wychodzili wspólnie na całodzienne wędrówki, nawet wtedy, gdy na świecie pojawiły się przeurocze bliźniaczki — Arabella i Marcella. Był to trudny okres dla chłopca, takiego jak Bearnie. Wydawało mu się, że mama już go nie kocha, bo urósł i nie jest już tak mał, jak dziewczynki, że woli poświęcać swoją uwagę bliźniaczkom, nie zauważając już syna. Trzeba zaznaczyć, że Bearnard był dzieckiem bardzo temperamentnym i szybko dawał ponieść się skrajnym emocjom. Nikt nie spodziewał się, że opowieść Bhaltaira przyniesie jakikolwiek skutek. Opowiedział bowiem swojemu synowi bajkę o księciu i jego dwóch małych siostrach, księżniczkach, które miały zostać porwane przez leśne duchy, ponieważ były tak śliczne i bezbronne. Prawie by im się to udało, gdyby nie książę, który uratował je przed niebezpieczeństwem. Jakież było zaskoczenie pani Figg, gdy wkraczając do pokoju bliźniaczek, ujrzała małego Bearniego, zwiniętego w kulkę na fotelu z jego ulubioną maskotką przedstawiającą smoka, w ręku. Nigdy nie był już o nie zazdrosny. Lowri z zaskoczeniem obserwowała, jak diametralnie zmieniło się podejście Bearniego do jego młodszych sióstr. Stał się małym rycerzem, broniącym bliźniaczek przed złem. Uwielbiała obserwować, jak pokornie Bearnie oddaje małej Belli swoje klocki, albo oddaje wcześniej ukradzione z kuchennej szafki ciastko Marcy. Byli szczęśliwą rodziną, mieszkającą wśród szkockich wzgórz...
Wiatr rozwiewał jej blond włosy wśród wrzosowych pól...
... gdy okrywając się grubym, wełnianym skrawkiem materiału wykrzykiwała imię młodszego brata, próbując znaleźć go wśród wrzosowisk. To wszystko działo się zbyt szybko. To nie powinno potoczyć się w ten sposób... Mały chłopiec o kasztanowych, kręconych włosach stał w drzwiach jednej z sal w świętym Mungu. Patrzył na nią, kobieta odwróciła w jego stronę swoje spojrzenie. Nawet blada i wycieńczona tygodniami walki wyglądała pięknie, otoczona burzą ciemnych loków. Blady uśmiech wpełzł na jej twarz, a palce dłoni nieznacznie drgnęły w jego kierunku. Spojrzała na swojego chłopczyka, ten ostatni raz. Opiekuj się nimi, zdawały się mówić jej ledwo poruszające się usta. To jedno z najwyraźniejszych wspomnień o Lowri Figg, które na lata zapisało się w pamięci Bearnarda. Nie potrafił tego zrozumieć. Kochał matkę z całego swego dziecięcego serca, dlaczego go zostawiła? Nie kochała go? Chciał odpowiedzi. Niestety, nikt nie umiał ich udzielić. To właśnie kumulacja tych niezrozumiałych dla tego chłopca emocji spowodowała, że któregoś dnia, magia po prostu eksplodowała i to w najlepszym momencie. Chłopiec nie potrafił poradzić sobie z ogromem cierpienia, utrata matki i brak odpowiedzi doprowadziły do tego, że kilkuletni Bearnie wyszedł z domu i udał się w stronę wrzosowisk — one zawsze przypominały mu o matce. Czuł się tam bezpieczny, a przede wszystkim kierowały nim emocje, których nie rozumiał. Gdy Connie, jego starsza siostra, zorientowała się, że nie ma go w domu, natychmiast rozpoczęła poszukiwania. Pogoda za oknem psuła się z każdą chwilą, widocznie nawet ona odczuwała ból rodziny Figg. Connie wyszła na wrzosowiska nieopodal domu, kiedy nawoływania wokół posiadłości nie przyniosły rezultatu. Wiatr wzmagał się coraz silniej, a z nieba poleciały pierwsze krople deszczu. Z oddali słychać było nadchodzącą burzę. Nastoletnia czarownica gnała przez wrzosowiska, aby znaleźć niesfornego malca jeszcze przed nadejściem letniej ulewy. Znalazła, po pierwszych grzmotach. Siedział z głową opartą na kolanach i rękoma owiniętymi wokół nóg i chyba nie był tego świadom, ale wrzosy utworzyły nad jego głową swego rodzaju kopułę, która chroniła głowę Bearniego przed silnym wiatrem i kroplami deszczu. Constance z ulgą zabrała chłopca do domu. Kiedy ściskał jej dłoń, w jego małej główce zrodziła się okropna myśl, że...
nigdy nie będzie już dobrze.
Wiatr rozwiewał ich rude włosy wśród wrzosowych pól...
... gdy Bearnie pędził ile tchu w płucach, ile sił w nogach, próbując uchwycić Arabellę w swoje objęcia. Były to jego pierwsze wakacje po powrocie z Hogwartu i chociaż był chłopcem raczej skrytym, jeżeli chodzi o okazywanie emocji, to naprawdę tęsknił za rodzinnym domem w Szkocji. Oczywiście Hogwart był magicznym miejscem, chociaż przecież do występowania magii był przyzwyczajony. Tiara Przydziału, która opadła spoczęła na chłopięcej głowie, przez chwilę miała naprawdę wielki dylemat. Widziała w nim potencjał, którego on sam jeszcze nie odkrył i odwagę w sercu, myloną jeszcze z dziecięcą głupotą. Ostatecznie, po chwili, która w jego odczuciu trwała wieczność, wykrzyknęła nazwę domu, nazwisko założyciela, z którym przez najbliższe siedem lat miał się identyfikować — Gryffindor. Z dumnie wypiętą piersią szedł w stronę wiwatującego tłumu uczniów. I jak się okazało, przez następne siedem lat dumnie reprezentował swój dom. Jednakże cieszył się na każdy powrót do domu. Pamiętał, o co prosiła matka, miał zaopiekować się bliźniaczkami. I chociaż ojciec ponownie się ożenił, sprowadzając na świat kolejne panny Figg, Bearnie zawsze baczniej obserwował bliźniaczki, szczególnie Arabellę otaczając specjalną ochroną. Jako jedyna z rodziny nie wykazała umiejętności magicznych, co nie oznaczało, że Bearnard szczędził jej swojej miłości. Właściwie, jeżeli ktokolwiek miał okazję jej doświadczyć to była to właśnie Bella. Może dlatego, że w jakiś niewyjaśniony sposób, jej uśmiech przypominał matkę? Owszem, były z Marcy identyczne, ale to właśnie Bella była tą, która swoim spojrzeniem i sposobem poruszania przywodziła na myśl blednące wspomnienia Lowri. Dlaczego Cellę traktował inaczej? Bo wiedział, że jest silniejsza, musiała być. Może ona tego nie widziała, ale Bearnie wiedział doskonale. Czekało ją wejście do świata pełnego uprzedzeń, snobistycznych dzieciaków, które wyrastają na okropne bestie. Na swój pokrętny i mało zrozumiały sposób, naprawdę martwił się o Marcy. Ostatecznie zaciągnął ją do swojego przedziału, gdy po raz pierwszy wsiadała razem z nim do pociągu. W szkole nie było inaczej, nie stracił zainteresowania siostra na rzecz znajomych i nauki, chociaż obydwie te sfery swojego szkolnego życia traktował bardzo poważnie. Zawsze jednak zerknał w stronę Celli, zdawał sobie sprawę z tego, że nie było jej lekko i może nie zdawała sobie sprawy, ale połowa jego kar odbyła się z powodu niewybrednej obelgi posłanej w jej stronę z ust czy to starszego, czy młodszego ucznia Hogwartu. Faktem jednak było, że w trakcie nauki wyodrębniły się trzy dziedziny, w których Bearnard był zaskakująco dobry — pomimo swojej dosyć porywczej natury świetnie radził sobie na zajęciach z zaklęć, miał niesamowitą rękę do magicznych stworzeń i z niesamowitą sprawnością poruszał się w świecie numerologii. Reszta zajęć? Zmuszał się do zrozumienia transmutacji, a jego wiedza z obrony przed czarną magią była raczej na przeciętnym poziomie. I owszem, czasem miał wrażenie, że zamek jest dla niego za ciasny, ale kiedy tylko wracał do domu, na wrzosowe pola, brał głęboki oddech i zaczynał wierzyć, że...
Wiatr rozwiewał jej biały welon, wśród wrzosowych pól...
... gdy szła w pięknej sukni, prowadzona do ołtarza przez Szkota w podeszłym wieku, ubranego w tradycyjny strój. Ten dzień mógł być obrazem tego, jak wyglądało życie Beara. Connie, krocząca do ołtarza z uśmiechem na ustach, który rozpromieniał jej twraz to widok, którego nie mógł zapomnieć. Był to szczęśliwy dzień dla całej rodziny. Owszem, może nie zawsze byli w stanie się dogadać, ale ostatecznie kochał ją i cieszył się, gdy widział Connie tak radosną i rozpromienioną jak nigdy. Można powiedzieć, że w tym czasie Figgowie mogli cieszyć się ze swoich sukcesów. Ślub najstarszej z rodzeństwa, sukcesy w karierze Bearnarda – wtedy stali pod szczęśliwą gwiazdą, która jak się okazywało nie miała zamiaru ich opuszczać. A może to tylko on, samolubnie patrzący na swoje sukcesy? Ale jak miał się nie nimi nie chwalić? Przecież wszystko szło zgodnie z planem, szkolenie ukończone z sukcesem i rozpoczęcie pracy w rezerwacie Peak District, nad którym swoją pieczę rozciągał ród Greengrass. Najpierw pracował jako stażysta na stanowisku testera zaklęć, ucząc się od najlepszych w tym fachu, zgłębiając tajniki numerologii. Chłonął każdy, nawet najmniejszy szczegół przekazywany mu przez jego opiekunów. Stopniowo oswajał ze sobą smoki, znajdujące się pod opieką rezerwatu, nawiązywał znajomości z pracownikami Peak District i nie tylko. Przeszedł także szkolenie z zakresu pierwszej pomocy, ucząc się przy tym podstawowych zaklęć leczniczych. W końcu, po ukończeniu stażu i wszystkich szkoleń został zatrudniony jako tester zaklęć. Naprawdę nie posiadał się wtedy z radości. Zadzierając głowę ku górze, wpatrując się w niebo, wierzył, że...
Wiatr rozwiewał ogniste języki, gdy leżał wśród płomieni...
... i wsłuchiwał się w agonalną, jednoosobową arię, nim jego oczy zaszły czernią. To miało być rutynowe zadanie. Pojawił się na miejscu tak, jak zwykle, ich zadanie było niemalże rutynowe, mieli przetransportować smoka i to Bearnard w towarzystwie najbliższego smoczego behawiorysty mieli zadbać oto, aby smok nie sprawiał problemów podczas wykonywania zadania. Na początku nic nie wskazywało na to, że ten dzień stanie się tragedią dla nich wszystkich. Zaklęcie powinno działać, smok miał pozostać w stanie całkowitego uśpienia jeszcze kilka godzin po przewiezieniu go do rezerwatu. Koszmar zaczął się kilka chwil później. Terrence, jego najbliższy przyjaciel, zakładał zabezpieczenie na pysk niebezpiecznego stworzenia, w celu najwyższej ostrożności. Ufał mu, ufaj, że Bearnard bez zarzutów wykonał swoją pracę. Wtedy smok otworzył paszczę. Od tamtej chwili? Pamięta już tylko przebłyski. Zerwał się do biegu, ale na nic się to zdało, gad otworzył paszczę. Machnął skrzydłem, odrzucając Bearnarda. Czuł piekący ból na plecach i ciepłą ciecz, ciepło uciekało z jego ciała, obraz się rozmazywał i chociaż spod zamykających się powiek widział ogień i biegających ludzi, to nie czuł żaru na swojej twarzy.
Później dowiedział się, że Terry zmarł na miejscu od licznych obrażeń zadanych przez smoka. Podobno na pogrzebie nie otworzono trumny. Gdy on sam otworzył oczy, zaatakowała go nieskazitelna biel. Okazało się, że w wyniku ostatnich zdarzeń doznał potężnego urazu głowy a jego prawe ramię, bark oraz plecy stały się płótnem dla rozległych blizn po smoczym ogniu. Innymi słowy – miał szczęście. Szczęście, którego zabrakło Terrence’owi. Po wyjściu ze świętego Munga wrócił do rodzinnego domu, ponieważ jeszcze przez kilka tygodni, czy tego chciał, czy nie, potrzebował pomocy. Koszmar – tak w tamtym momencie mógł określić swoje życie, którego w ogóle nie chciał. Za każdym razem, gdy otwierał oczy, wiedział...
Wiatr rozwiewał jej brązowe włosy wśród betonowych pól...
... gdy opatrywała jego łuk brwiowy. Kobiece dłonie trzęsły się, za każdym razem, gdy zbliżały się do jego twarz. Natomiast uśmiech nie schodził z ust Szkota, czasem jedynie ustępując grymasowi bólu. Pięść bolała od uderzania, ale nie żałował. Zdecydowanie nie. W końcu mu się należało, prawda? Nie powinien narzucać się kobiecie, kiedy ta wyraźnie sobie tego nie życzyła. Ktoś musiał przypomnieć temu przypadkowemu pasażerowi Błędnego Rycerza, czym jest dobre wychowanie. I oczywiście tą osobą musiał być Bearnard Figg. Naturalnie ktoś w takiej sytuacji zawsze wzywał magiczną policję i na jego nieszczęście, niemalże za każdym razem była to Marcella. Naprawdę zaczął zastanawiać się, czy ta ministerialna jednostka ma problem z własną kadrą. Od czasu wypadku takie incydenty nie były rzadkością. Nie radził sobie, jak można było się spodziewać, bardzo przeżył śmierć przyjaciela. Był bardzo upartym Szkotem, dlatego, kiedy po tygodniach milczącego studiowania faktury dachu i ścian w sypialni, wyszedł do ludzi, zaczął zachowywać się właśnie w ten sposób. Udawał, że wszystko jest w porządku. Właściwie niemalże od razu wrócił do pracy, przekonując wszystkich, że jest zdolny do dalszego wykonywania swoich obowiązków. I mimo wielkiego sceptycyzmu zarówno współpracowników, jak i rodziny, faktycznie wydawało się, że był gotowy. Jego praca była bez zarzutów, nie tracił zimnej krwi, a co najważniejsze nigdy nie popełnił tego samego błędu. Nie znaczy to, że wszystko w porządku. Zmienił się. Jakakolwiek łączyła go relacja, z kimkolwiek, ograniczał je wszystkie do minimum, jeżeli zerwanie kontaktu było niemożliwe. Przestał rozmawiać nawet z rodziną na tematy faktycznie istotne. Wewnątrz naprawdę rozpadał się na kawałki, wielokrotnie miał ochotę stanąć naprzeciwko smoka i po prostu czekać na koniec. Nie zliczy nocy, które spędził przy swoim biurku, studiując swój błąd, zajmując myśli czymś innym, byle nie musieć wracać do łóżka, byle nie zamykać oczu po raz kolejny. Koszmary nawiedzały go niemalże co noc. A Bearnard? Odreagowywał to w najgorszy sposób – za pomocą pięści. W czasach szkolnych nigdy nie stronił od bójek i często nie za pomocą słów czy nawet różdżki, a za sprawą pięści rozwiązywał wszystkie konflikty. Wyciszył się nieco, kiedy w pełni zaangażował się w pracę na rzecz Peak District, ale teraz to nie wystarczyło. Stąd bójki w barach, stąd lekcje kultury przekazywane za pomocą pięści. A gdy siedział kolejny wieczór otoczony samotnością, przechylając kolejną szklankę z bursztynowym płynem, nie wierzył, że...
Wiatr rozwiewał ich włosy, gdy stali wśród wrzosowych pól...
... składając kwiaty nad ojcowskim grobem. Pamiętał ten dzień doskonale, był w domu, kiedy to się stało – znowu ogień. Języki ognia trawiły do końca siedzibę Ministerstwa, kiedy pojawił się na miejscu. Bhaltair Figg, zmarł w płomieniach jako jeden z urzędników. Pamiętał ten gorzki smak w ustach, niewidzialną dłoń, zaciskającą się na jego gardle. Zastanawiał się, dlaczego on? Wierzył, że jego ojciec był jedną z niewielu osób, które powinny dożyć spokojnej starości i umrzeć na własnych warunkach, we własnym ogrodzie, a nie wśród żaru, paniki i płomieni... Ból, który czuł w klatce piersiowej, był niemalże fizyczny. Zdawało mu się, że czuje go, może dotknąć.
Anomalie, kolejna nieprzyjemna niespodzianka, chociaż nazywanie ostatnich tragedii niespodzianką to mocne niedomówienie. Te skutecznie utrudniły jego pracę, w której używanie różdżki było konieczne, a teraz musiał ograniczyć je do absolutnego minimum. Nie chciał stać się bezużyteczny, poza tym nie wyobrażał sobie życia bez rezerwatu, dlatego poświęcił się pomocy przy innych pracach, które nie wymagały od niego wyspecjalizowanej wiedzy i pochylił się nad naturą anomalii, chcąc zaspokoić swoją palącą ciekawość. Wcześniej także rozwijał swoją wiedzę z zakresu numerologii, ale w czasie gdy Wielka Brytania dręczona była przez magiczne osobliwości, pochylił się nad tym tematem jeszcze bardziej. W końcu liczby nie kłamały, prawda? Chociaż praca pozwalała mu na odprężenie się, od śmierci ojca czuł się niejako odpowiedzialny za ich rodzinę, ale jak miał udźwignąć ten ciężar, skoro sam nie potrafił poradzić sobie z własnymi demonami. Z każdym kolejnym dniem przestawał wierzyć, że...
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 15 | + 5 z różdżki |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 6 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 8 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Dodatkowy język: szkocki gaelicki | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Numerologia | III | 25 |
ONMS | III | 25 |
Perswazja | I | 2 |
spostrzegawczość | I | 2 |
Anatomia | I | 2 |
Zastraszanie | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Wytrzymałość fizyczna | II | 7 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Gotowanie | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | ½ |
Taniec współczesny | I | ½ |
walka wręcz | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak) | - | 0 |
Reszta: 0 |
-
Ostatnio zmieniony przez bearnard figg dnia 23.02.20 2:26, w całości zmieniany 4 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier