[SEN] Jesteś taka lekka, kiedy cię...
AutorWiadomość
Alexander pewnym krokiem opuścił swój gabinet - była punktualnie osiemnasta trzydzieści, a jego dzisiejszy dyżur właśnie dobiegł końca. Minęły ledwie dwa lata odkąd ukończył specjalizację z magipsychiatrii, a już teraz był najbardziej renomowanym uzdrowicielem na trzecim piętrze w szpitalu świętego Munga. Szedł wyprostowany, uderzeniami obcasów bardzo drogich butów z najdelikatniejszej koźlęcej skóry znacząc swój pewny krok. Uzdrowiciel Selwyn nie miał już na sobie limonkowozielonej szaty: wysoka i dostojna sylwetka lorda prezentowała się wręcz onieśmielająco w niezwykle eleganckiej, ale i prostej czarnej szacie, której pomarańczowe i czerwone wykończenie jasno wskazywało, który ród reprezentował ten czarodziej.
Bez chwili zwłoki udał się w kierunku dyżurki pielęgniarek: zatrzymał się w drzwiach z tym zabójczym uśmiechem, który zjednywał mu właściwie każde niewieście serce w budynku.
- Dorothy, pamiętaj, żeby raporty z nocnego dyżuru dotarły na moje biurko w poniedziałek nie później niż o szóstej rano - zwrócił się do niskiej, filigranowej wręcz czarnowłosej kobiety, która skrzętnie uzupełniała dokumentację. Widział, jak na niego patrzyła; wszystkie tak na niego patrzyły. Każda czystokrwista czarownica miała nadzieję, że to właśnie jej uda się w końcu uwieść najbardziej pożądanego kawalera wśród arystokracji. Kilka ostatnich lat wyjątkowo mu się przysłużyło, bowiem z chłopięcia wyrósł na mężczyznę, któremu wystarczyło tylko wejść do pomieszczenia, aby cała uwaga skupiła się tylko na nim.
Dorothy zapewniła go niezwykle prędko i z niesamowitym oddaniem, że wszystko będzie gotowe już o trzeciej lub czwartej. Alexandrowi nie pozostało nic innego jak uśmiechnąć się i podziękować, uśmiechem powodując u swojej rozmówczyni wyraźny dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Nie miał jednak czasu na gierki - czekał na niego ktoś o wiele ważniejszy niż podobna do wszystkich innych średnio interesująca czarownica z klasy średniej. Pożegnał się jednak niezwykle uprzejmie i obrócił się jednym płynnym ruchem, ruszając następnie w kierunku schodów, a dalej - wyjścia ze szpitala. Zarzucił na siebie czarny jak noc płaszcz nim nie wyszedł w alejkę, z której mógł teleportować się do Beaulieu. Essex było niezwykle piękne o tej porze roku, kiedy natura budziła się do życia po zimowym letargu. Alexander również czuł się niezwykle ożywiony, ekscytacja pełzała w jego żyłach podsycając krążący w nich ogień. Miał plany na dziś. Bardzo ważne plany.
Wrota rezydencji otwarły się przed nim, a Alexander już w progu ściągnął płaszcz i rzucił go w kierunku skrzata, który za pstryknięciem palców wylewitował odzienie z głównego holu. Miał nadzieję, że nie będzie rozkojarzona dzisiejszą gazetą i zyska jej uwagę w pełni. W Walczącym Magu znów pisali o rebeliantach nazywających się Zakonem Feniksa, którzy próbowali walczyć z Czarnym Panem i Ministrem - Alexander jednak nie martwił się tym wiedząc zbyt dobrze już, jak się takie zamieszki kończyły. Może i nie był zachwycony tym, że na szczycie w Stonehenge przed prawie czterema laty Morgana otwarcie poparła Lorda Voldemorta, jednak zapewniało to jego rodzinie bezpieczeństwo, więc siedział cicho, milcząco akceptując nowy porządek. A ród był najważniejszym, o co młody Selwyn dbał.
Pokonywał kolejne stopnie i korytarze, aż nie dotarł do najdalszych pokojów w zachodnim skrzydle. To było jego królestwo, oaza, sanktuarium. A w nim, w jego pracowni przy pokrytym anatomicznymi księgami stole czekała ona. Zaczytana nie zauważyła jego przybycia, dlatego mógł przez chwilę poprzyglądać się jej, pogrążonej w lekturze, tak zawziętej w osiągnięciu swojego celu.
- Dzień dobry, moja droga. Stęskniłaś się? - odezwał się, kiedy w końcu nakarmił spojrzenie jej widokiem. Zbliżył się do stołu, z zadowolonym uśmiechem na twarzy obserwując jej radość.
Wieści napływające z dzisiejszej prasy nie dotarły do niej. Nim słońce zdominowało poranne niebo, zakradła się do cieplarni, by móc, jeszcze przed śniadaniem, uwarzyć eliksir, którego do tej pory nie odważyła się przygotować. Trudny wywar, dość zbędny w jej sytuacji, ale dziwnym trafem błąkał się po dziewczęcych myślach już od wielu dni. Formuła lecznicza, dość specyficzna, ale byłoby cudownie móc podarować ją którejś kuzynce. Nad tym parującym kociołkiem nie stała wcale wspaniała, urokliwa dama. Roztargana i w dość pomiętym stroju nie mogła sobie pozwolić na rozmyślne przygotowania. Potrzeba była nagła, a Isabella wciąż nie potrafiła nauczyć się panowania nad nieposłusznymi iskrami pomykającymi w ulubione kierunki. Gdy jednak dawała się im skusić, wybuchał płomień. Pożar nie do ujarzmienia i chyba tylko Morgana mogłaby wytargać ją spomiędzy tych zielonych alejek prosto do wypełnionej ciasnymi gorsetami klatki. Nikt tu za nią zwykle nie chodził. Przyjemne chwilę samotności pozwalały skupić się na sztuce, która nigdy nie miała stać się bliska jej sercu. Trwała pośród roślin, pomiędzy setkami malutkich słoiczków wypełnionych skrawkami tak różnorodnej natury. Pod głodnymi płomykami rozgrzewała się magia. W tych nieczęstych momentach nie czuła się arystokratką, wyobrażała sobie, że ma misję. Musiała ją mieć, bo z tygodnia na tydzień coraz mocniej uświadamiała sobie, że najpewniej podzieli los Lucindy i tak pozostanie starą panną. Przynajmniej żaden mąż nie zabroni jej gmerać w kotle, sklejać własnych ran i tańczyć w ogniu. Tak się pocieszała, bo istniały też mniej radosne myśli podsycane przez rozczarowaną matkę. Nikt jej nie pragnął.
Zwiędłaby jednak, spędzając całe dnie na kąpielach w tej melancholii. Rodzinny ogień nie przestawał jej otulać i wyobrażała sobie, że będzie przy niej już zawsze. Ten zaplanowany świat nie udawał się, ale dni upływały i przepadłaby uduszona smutkiem, gdyby tylko jej jedynym szczęściem i marzeniem stałoby się wyjście za mąż. Miała pasje, które rozpalały jej serce emocjami niemożliwymi do opisania. Poświęcała się im, wcale nie czując upiornego dotyku porażki na ramionach. Uśmiechała się tak naprawdę, doceniając opiekę rodziny i piękno otoczenia – niewidoczne dla tak wielu. Alchemiczne spełnienia owocowały przegapionym posiłkiem, ale wkrótce znów z porannej szkarady przemieniała się w uroczą damę dumnie wędrującą korytarzami pełnymi spojrzeń ukochanych przodków. Spokojny krok był jej jednak obcy – tak samo jak popołudniowe haftowanie w towarzystwie szlachetnych panienek. Nie było jej tam, wolała porzucić tę niewdzięczną sztukę na rzecz nigdy niezaspokojonego pragnienia wiedzy. Tak dotarła do Alexandrowych zakamarków, tak wtulała się w jego fotel i tak przesuwała kolejne karty mądrych ksiąg. Drobne place sunęły po szczegółowych rysunkach. Dotykała ich z dziwnym namaszczeniem – bo tylko takich wymalowanych skrawków ludzkiego ciała dotykać mogła. To jednak przez te lata wcale nie zdołało jej zniechęcić, choć zazdrościła mężczyznom. Chciałaby znaleźć się na miejscu Alexa, na miejscu lorda Shafiqa, którzy godzić mogli swoje uzdrowicielskie obowiązki z wielmożnymi tradycjami. Jej misją było zakładanie ładnych sukienek i dyskutowanie przy herbatce o sztuce. Nawet nie o tej, którą tak mocno chciałaby poznać! Dziś czuła, jak bardzo jest to żałosne u boku wspaniałych zajęć męskich. Mogła jednak wędrować. Nigdy nie odmawiała sobie niby przypadkowego zagubienia się w swoich londyńskich podróżach.
I nigdy też nie przestawała wzdychać do tych rycin odsłaniających widoki niestosowne dla damy. Nie bała się krwi, a jednak nieustannie ktoś ten lęk jej wmawiał. To nie były niepojęte ohydztwa, to ciało, o którym mimo znanych na pamięć trudnych formuł wciąż niewiele widziała. To uczucie ją zamęczało. Nie przestawała jednak, wierząc, że któregoś dnia jej się uda. Tym razem studiowała układ mięśniowy, a wyobraźnia próbowała rzucić niewerbalne zaklęcie na jej zmysły, pozwolić poczuć pod opuszkami twardości, których tak naprawdę nie było. Serce zabiło mocniej, gdy ten głos w moment rozniecił skupione promienie ognia. – Alexandrze – powiedziała najpierw, zatrzaskując wielką księgę. Natychmiast rozpogodziła się, rejestrując obecność kuzyna. – Tęskniłabym, gdybyś mi pozwolił tęsknić, gdybyś długo nie wracał – oświadczyła ciepło, trochę żartobliwie. Zagadkowa nieobecność kuzyna mogłaby jednak łatwo z tęsknoty przemienić się w ból. – Opowiedz mi, co dzisiaj zrobiłeś – poprosiła, nie tłumiąc wcale zaklętej w głosie namiętności. Chciałaby usłyszeć o wszystkim. O szpitalu, pacjentach i o Alexandrze.
Zwiędłaby jednak, spędzając całe dnie na kąpielach w tej melancholii. Rodzinny ogień nie przestawał jej otulać i wyobrażała sobie, że będzie przy niej już zawsze. Ten zaplanowany świat nie udawał się, ale dni upływały i przepadłaby uduszona smutkiem, gdyby tylko jej jedynym szczęściem i marzeniem stałoby się wyjście za mąż. Miała pasje, które rozpalały jej serce emocjami niemożliwymi do opisania. Poświęcała się im, wcale nie czując upiornego dotyku porażki na ramionach. Uśmiechała się tak naprawdę, doceniając opiekę rodziny i piękno otoczenia – niewidoczne dla tak wielu. Alchemiczne spełnienia owocowały przegapionym posiłkiem, ale wkrótce znów z porannej szkarady przemieniała się w uroczą damę dumnie wędrującą korytarzami pełnymi spojrzeń ukochanych przodków. Spokojny krok był jej jednak obcy – tak samo jak popołudniowe haftowanie w towarzystwie szlachetnych panienek. Nie było jej tam, wolała porzucić tę niewdzięczną sztukę na rzecz nigdy niezaspokojonego pragnienia wiedzy. Tak dotarła do Alexandrowych zakamarków, tak wtulała się w jego fotel i tak przesuwała kolejne karty mądrych ksiąg. Drobne place sunęły po szczegółowych rysunkach. Dotykała ich z dziwnym namaszczeniem – bo tylko takich wymalowanych skrawków ludzkiego ciała dotykać mogła. To jednak przez te lata wcale nie zdołało jej zniechęcić, choć zazdrościła mężczyznom. Chciałaby znaleźć się na miejscu Alexa, na miejscu lorda Shafiqa, którzy godzić mogli swoje uzdrowicielskie obowiązki z wielmożnymi tradycjami. Jej misją było zakładanie ładnych sukienek i dyskutowanie przy herbatce o sztuce. Nawet nie o tej, którą tak mocno chciałaby poznać! Dziś czuła, jak bardzo jest to żałosne u boku wspaniałych zajęć męskich. Mogła jednak wędrować. Nigdy nie odmawiała sobie niby przypadkowego zagubienia się w swoich londyńskich podróżach.
I nigdy też nie przestawała wzdychać do tych rycin odsłaniających widoki niestosowne dla damy. Nie bała się krwi, a jednak nieustannie ktoś ten lęk jej wmawiał. To nie były niepojęte ohydztwa, to ciało, o którym mimo znanych na pamięć trudnych formuł wciąż niewiele widziała. To uczucie ją zamęczało. Nie przestawała jednak, wierząc, że któregoś dnia jej się uda. Tym razem studiowała układ mięśniowy, a wyobraźnia próbowała rzucić niewerbalne zaklęcie na jej zmysły, pozwolić poczuć pod opuszkami twardości, których tak naprawdę nie było. Serce zabiło mocniej, gdy ten głos w moment rozniecił skupione promienie ognia. – Alexandrze – powiedziała najpierw, zatrzaskując wielką księgę. Natychmiast rozpogodziła się, rejestrując obecność kuzyna. – Tęskniłabym, gdybyś mi pozwolił tęsknić, gdybyś długo nie wracał – oświadczyła ciepło, trochę żartobliwie. Zagadkowa nieobecność kuzyna mogłaby jednak łatwo z tęsknoty przemienić się w ból. – Opowiedz mi, co dzisiaj zrobiłeś – poprosiła, nie tłumiąc wcale zaklętej w głosie namiętności. Chciałaby usłyszeć o wszystkim. O szpitalu, pacjentach i o Alexandrze.
Widział, co przeglądała. Był z niej dumny - tak naprawdę i zupełnie. Wciąż szkoliła się w magii leczniczej i anatomii, nawet wiedząc, że najprawdopodobniej nigdy nie będzie mogła wykorzystać jej w praktyce, w sensie stricte zawodowym. Żałował tego, ponieważ był zdania, że byłaby doskonałym medykiem. Była kimś więcej niż kolejną lady zrodzoną aby nosić piękne sukienki i dogadzać mężowi. Posiadała wszystkie potrzebne cechy, aby zajmować się uzdrowicielstwem: inteligencję, zdolność do prędkiego podejmowania decyzji, niepohamowaną ciekawość, brak lęku przed próbowaniem. Widział, jak marnuje się ogromny potencjał i nie mógł tego znieść. Miał jednak pewien pomysł, plan, nad którym pracował już od dawien dawna.
Nie potrafił się nie uśmiechać widząc ją taką: bezpieczną i radosną, nawet jeżeli jeszcze chwilę temu jej czoło było nieco zmarszczone, a usta lekko ściśnięte, wyraźnie trzymane w uścisku przez zgryzotę. Coś ją dręczyło, tyle że Alex nie był w tym momencie stwierdzić, która z bolączek wróciła do głowy Isabelli. Niemniej jednak, cokolwiek by to nie było, Alexander szybko się tego pozbędzie. - Opowiem - odparł, podchodząc jeszcze bliżej, aż ostatecznie przysiadł na podłokietniku fotela, w którym się kuliła. - Pod warunkiem, że coś ze mną przekąsisz - powiedział, po czym w ogóle nie czekając na odpowiedź pstryknął palcami. W mgnieniu oka w powietrzu rozległ się trzask, a przed nimi w ukłonach giął się skrzat domowy. - Dzwoneczku, przynieś nam proszę paterę owoców i odpowiednie wino - powiedział bardzo uprzejmym tonem i z lekkim uśmiechem. Miał do tego skrzata wyjątkową słabość i traktował ją z wyjątkowym faworyzowaniem: kiedyś bowiem Dzwoneczek należała do jego matki. Skrzatka skłoniła się i zniknęła prędko. - Dziś było naprawdę spokojnie - Alexander zaczął opowiadać, opierając się wygodnie o wysokie oparcie fotela. - Na oddziale nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego nocą, rano zaczęliśmy od podania wszystkich potrzebnych eliksirów. Porozmawiałem chwilę z pacjentami i poszedłem spisać raport z obchodu - relacjonował, wpierw wbijając wzrok gdzieś w przestrzeń wypełnioną stylowymi meblami w rodowych barwach, ostatecznie przenosząc go na kuzynkę. - Po raporcie przyszedł czas na... - zaczął kolejne zdanie, jednak przerwał im kolejny trzask aportacji. Dzwoneczek pojawiła się znów w pomieszczeniu i jednym ruchem dłoni uprzątnęła zastawiony księgami stół, następnie lewitując na niego tacę z elegancko pokrojonymi w kosteczkę różnorakimi owocami, całymi truskawkami i winogronami, kawałkami serów oraz słodkości, a także dwa kieliszki i samouzupełniającą się karafkę białego wermutu. - Dziękuję ci, Dzwoneczku, na razie nie będziemy cię potrzebować - uśmiechnął się do skrzatki, a ta z radością skłoniła im głowę i zniknęła z kolejnym trzaskiem. - O czym to ja... - mruknął Alex, sztucznie zastanawiając się, gdzie zakończył wątek. Sięgnął przy tym po kawałek truskawki, z ukosa zerkając na Isę. Na ustach tańczył mu półsenny uśmiech, kiedy na powrót opadł na oparcie. Siedząc wciąż na podłokietniku po prawicy lady wgryzł się w truskawkę: doskonale dojrzałą i soczystą, tak perfekcyjną, że z piersi Alexandra wydobyło się pełne zachwytu westchnięcie. Przymknął na moment powieki, rozkoszując się nie tylko smakiem owocu rozpływającego się na języku, ale również trwającą właśnie chwilą. Kiedy znów otworzył oczy, błyszczały w nich ożywione ogniki.
- Po raporcie przyszedł czas na wizyty, jednak nie było ich zbyt wiele - przyznał, na moment zabłądziwszy wzrokiem w oczy Isabelli. Trwało to tylko krótką chwilę: wystarczająco jednak długą, by coś w niej tym intensywnym spojrzeniem poruszyć. - Później błądziłem znów po oddziale na obchodzie, na przerwie odwiedzając Archibalda. Niestety nie miał dla mnie zbyt wiele czasu - wyznał z nutą żalu w głosie. Odkąd Prewettowie i Selwynowie obrali zupełnie inny kierunek, relacja Alexandra ze starszym kuzynem zmieniła się z lekka. Archibald miał na głowie obowiązki nestora i ordynatora, jednak starał się jak mógł aby od czasu do czasu porozmawiać z Selwynem. - Na koniec miałem jeszcze parę wizyt i akt do uzupełnienia, ale zaraz po tym wróciłem do domu - zakończył. Sięgnął po jeden z kieliszków i upił łyk wina: dokładnie takiego, jakie lubił najbardziej, z korzenną, ciepłą nutą. - A ty? - zapytał, spojrzeniem znów odnajdując Isabellę. Pod wpływem impulsu sięgnął lewą dłonią ku jej twarzy i założył kosmyk jej złotych włosów za ucho. Mógłby godzinami patrzeć na to, jak tańczy w nich światło. - Co takiego porabiała lady Selwyn, kiedy nikt nie patrzył? - zadał pytanie, a jego palce musnęły odsłoniętą skórę na szyi czarownicy.
Mógłby przysiąc, że poczuł przeskakującą między nimi iskrę.
Nie potrafił się nie uśmiechać widząc ją taką: bezpieczną i radosną, nawet jeżeli jeszcze chwilę temu jej czoło było nieco zmarszczone, a usta lekko ściśnięte, wyraźnie trzymane w uścisku przez zgryzotę. Coś ją dręczyło, tyle że Alex nie był w tym momencie stwierdzić, która z bolączek wróciła do głowy Isabelli. Niemniej jednak, cokolwiek by to nie było, Alexander szybko się tego pozbędzie. - Opowiem - odparł, podchodząc jeszcze bliżej, aż ostatecznie przysiadł na podłokietniku fotela, w którym się kuliła. - Pod warunkiem, że coś ze mną przekąsisz - powiedział, po czym w ogóle nie czekając na odpowiedź pstryknął palcami. W mgnieniu oka w powietrzu rozległ się trzask, a przed nimi w ukłonach giął się skrzat domowy. - Dzwoneczku, przynieś nam proszę paterę owoców i odpowiednie wino - powiedział bardzo uprzejmym tonem i z lekkim uśmiechem. Miał do tego skrzata wyjątkową słabość i traktował ją z wyjątkowym faworyzowaniem: kiedyś bowiem Dzwoneczek należała do jego matki. Skrzatka skłoniła się i zniknęła prędko. - Dziś było naprawdę spokojnie - Alexander zaczął opowiadać, opierając się wygodnie o wysokie oparcie fotela. - Na oddziale nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego nocą, rano zaczęliśmy od podania wszystkich potrzebnych eliksirów. Porozmawiałem chwilę z pacjentami i poszedłem spisać raport z obchodu - relacjonował, wpierw wbijając wzrok gdzieś w przestrzeń wypełnioną stylowymi meblami w rodowych barwach, ostatecznie przenosząc go na kuzynkę. - Po raporcie przyszedł czas na... - zaczął kolejne zdanie, jednak przerwał im kolejny trzask aportacji. Dzwoneczek pojawiła się znów w pomieszczeniu i jednym ruchem dłoni uprzątnęła zastawiony księgami stół, następnie lewitując na niego tacę z elegancko pokrojonymi w kosteczkę różnorakimi owocami, całymi truskawkami i winogronami, kawałkami serów oraz słodkości, a także dwa kieliszki i samouzupełniającą się karafkę białego wermutu. - Dziękuję ci, Dzwoneczku, na razie nie będziemy cię potrzebować - uśmiechnął się do skrzatki, a ta z radością skłoniła im głowę i zniknęła z kolejnym trzaskiem. - O czym to ja... - mruknął Alex, sztucznie zastanawiając się, gdzie zakończył wątek. Sięgnął przy tym po kawałek truskawki, z ukosa zerkając na Isę. Na ustach tańczył mu półsenny uśmiech, kiedy na powrót opadł na oparcie. Siedząc wciąż na podłokietniku po prawicy lady wgryzł się w truskawkę: doskonale dojrzałą i soczystą, tak perfekcyjną, że z piersi Alexandra wydobyło się pełne zachwytu westchnięcie. Przymknął na moment powieki, rozkoszując się nie tylko smakiem owocu rozpływającego się na języku, ale również trwającą właśnie chwilą. Kiedy znów otworzył oczy, błyszczały w nich ożywione ogniki.
- Po raporcie przyszedł czas na wizyty, jednak nie było ich zbyt wiele - przyznał, na moment zabłądziwszy wzrokiem w oczy Isabelli. Trwało to tylko krótką chwilę: wystarczająco jednak długą, by coś w niej tym intensywnym spojrzeniem poruszyć. - Później błądziłem znów po oddziale na obchodzie, na przerwie odwiedzając Archibalda. Niestety nie miał dla mnie zbyt wiele czasu - wyznał z nutą żalu w głosie. Odkąd Prewettowie i Selwynowie obrali zupełnie inny kierunek, relacja Alexandra ze starszym kuzynem zmieniła się z lekka. Archibald miał na głowie obowiązki nestora i ordynatora, jednak starał się jak mógł aby od czasu do czasu porozmawiać z Selwynem. - Na koniec miałem jeszcze parę wizyt i akt do uzupełnienia, ale zaraz po tym wróciłem do domu - zakończył. Sięgnął po jeden z kieliszków i upił łyk wina: dokładnie takiego, jakie lubił najbardziej, z korzenną, ciepłą nutą. - A ty? - zapytał, spojrzeniem znów odnajdując Isabellę. Pod wpływem impulsu sięgnął lewą dłonią ku jej twarzy i założył kosmyk jej złotych włosów za ucho. Mógłby godzinami patrzeć na to, jak tańczy w nich światło. - Co takiego porabiała lady Selwyn, kiedy nikt nie patrzył? - zadał pytanie, a jego palce musnęły odsłoniętą skórę na szyi czarownicy.
Mógłby przysiąc, że poczuł przeskakującą między nimi iskrę.
Nikt nie śmiałby kwestionować tego, że Isa i Alexander byli jak dwa płomienie łączące się we wspólnych rzekach ognia. Rzekach, które przetrwały mimo nieprzychylnych burzowych anomalii i mroków niegodzących się na żadną dobra iskrę. Istniały jednak różnice, które dalej nie pozwalały stać się im jednością w pełni rozumiejącą się, całkowicie jednogłośną. Mogłaby zarzekać się, że to nic, ale przecież nie można było zaprzeczyć pewnym podziałom wynikającym z odmiennych płci, jakże odmiennych misji będących ich przeznaczeniem. Byli kobietą i mężczyzną, pewne sekrety nigdy nie powinny zostać odsłonięte, pewne nastroje całkiem pojęte. Kuzyn miał wolność i swobodę, o której ona mogła jedynie marzyć. Nawet jeśli nie mówiłaby o tym głośno, to on i tak wiedział. Tego spodziewałaby się po tak pokrewnej duszy. Podobało jej się to, że wiele kwestii nie potrzebowało głośnego, jasnego nazwania, aby druga strona umiała je dostrzec. Od lat uczyła się, jak wyciskać z życia jak najwięcej, jak dostrzegać dobro, radość i niezwykłość w życiu, jakie jej podarowano, do którego została stworzona i które tak mocno odbiega od śmiałych snów pełnych przygód. Niemniej pewnych tematów i lęków nie śmiałaby odsłonić nawet przed Alexandrem, choć przez te lata, kiedy był świadkiem wybuchów niepoprawnych dla damy emocji, bliska była wyrzucenia z siebie wielu wątków. Ufała mu jednak mocno. Chciałaby zadbać o niego tak, jak on umiał zadbać o nią. Nie miała jednak tak wielkich mocy. Tak przynajmniej jej się zdawało.
– Dobrze – zgodziła się, wygładzając materiał spódnicy. Gdy tylko usiadł na oparciu, poczuła jego zapach dolatujący do niej leniwie, choć coraz intensywniej. Mimowolnie wzięła głębszy wdech, przy okazji rozmyślając o tym, czy jest głodna. – Wyobrażam sobie, jaki jesteś głodny. Powiedz mi, Alexandrze, że nie zapominasz o jedzeniu między kolejnymi pacjentami – wyraziła nadzieję, gdy tylko skrzatka zniknęła, by przygotować im posiłek, lekki, smakowity, ale z pewnością potrzebny wymęczonemu po zmianie uzdrowicielowi. Tym baczniej Isa przyjrzała się kuzynowi, poszukując śladów ewentualnego wycieńczenia. Dbał o innych, ale czy umiał zadbać o siebie? – W innym wypadku zacznę cię częściej odwiedzać. I wcale nie żartuję! – oświadczyła bojowo, widząc w takim rozwiązaniu mnóstwo zalet. Oczywiście najważniejsze było zdrowie Alexandra. O nią tutaj dbało mnóstwo ludzi, ale tam, w szpitalu znajdował się daleko od dworskiej obsługi.
Rozproszyła jednak te odważne ogniki, gdy tylko zaczął snuć opowieść. Prosta, przewidywalna, niezbyt obfita w zwroty akcji i, zdawałoby się, mogąca uśpić każdą damę. Nie Isabellę, która tak bardzo pragnęła przywdziać odpowiedni strój i stanąć między poplątanymi korytarzykami szpitala. Jako medyk, nie pacjentka. Nie przerywała mu. Ponowne zjawienie się Dzwoneczka zaowocowało jednak pauzą w tej relacji. Pominęła widok wspaniałej tacy i soczystych kawałków owoców. Zamiast tego patrzyła na usłużną skrzatkę z dziwnym rozmarzeniem malującym się na twarzy. Gdy ta zniknęła, popatrzyła na lorda kuzyna. – Czy myślisz, że ona naprawdę jest dumna ze swej służby? Że chce być przy nas? – spytała nagle, dzieląc się na głos swoimi wątpliwościami. Nie otrzymywał niczego o nich. Niczego prócz słów wdzięczności, ciepłego kąta przy gorących kominkach Selwynów. Pokręciła lekko głową, łapiąc się na nietypowych rozważaniach. Ostatni raz popatrzyła w miejsce, w którym stworzenie jeszcze chwilę temu stało.
Później jednak przed oczami stanął jej znów podglądy nieco z dołu widok rozkoszującego się soczystymi smakami owocu kuzyna. Niegrzecznie było tak przyglądać się, gdy ktoś się zajadał, ale chyba w tej chwili żadne z nich nie przejmowało się ryzykiem pojawienia się starej, marudzącej ciotki. Nikt nie mógł ich tutaj skarcić. Nikt poza nimi samymi, ale to się nie miało prawda przydarzyć. – Musi być przepyszna – zauważyła rozbawiona, reagując na te rozanielone pomruki. Wilgotne, zapewne i słodkie usta Selwyna mogłyby z powodzeniem w pojedynkę poradzić sobie z całą porcją smakołyków. Jednak musiała spojrzeć gdzieś indziej, gdy tylko złapała się na zbyt śmiałym wpatrywaniem się w ten obrazek. A może to ich krzyżujące się spojrzenia nakazały jej odwrócić wzrok? – Mów dalej, Alexandrze. Opowiedz mi o nowych przypadkach, chciałabym wiedzieć jak najwięcej. Czy coś cię dzisiaj zaskoczyło? – zapytała, dobrze wiedząc, że mimo obszernej wiedzy uzdrowiciela, ten leczniczy świat zmagał się z wieloma niespodziankami. Rozpromieniła się na wspomnienie kuzyna nestora. – Powinniśmy go któregoś dnia odwiedzić. Chciałabym zajrzeć do ich cieplarni, jestem pewna, że nigdy nie uda mi się wyhodować samej tak wspaniałych paproci – przerwała mu, a w głosie dało się zauważyć ślad tęsknoty. Jeśli miałaby zdobyć kilka kwiatów paproci, to tylko od Prewettów. Wciąż jednak była zbyt niedoświadczonym alchemikiem, aby rzucić się na te potężne eliksiry. Zwieńczenie relacji Alexa przyjęła z wyczuwalnym nienasyceniem. Kilka wyraźnych punktów nie mogło przecież oddać prawdziwego uczucia, ożywić ilustracji. Ujęła kieliszek z winem, wciąż słuchając uważnie. Zmoczyła jednak usta, ciesząc się znakomitym smakiem. Pod dachami Beaulieu wszystko wydawało się tak wykwintne i pyszne. Poza nim bywało różnie, choć Isabella przedkładała towarzystwo ponad ulubione posiłki.
Wrócił do domu. Znów byli razem, choć teraz nie będzie umiała skupić się już na studiowaniu mądrych woluminów. – A ja… – zaczęła powoli, choć nie zdołała dokończyć, gdy przerwał jej ten drobny gest czułości. Jego palce parzyły przyjemnym ciepłem, nie umykała przed nimi, choć muśnięte ucho drgnęło jakby. Przez to na moment zapomniała, o czym właściwie miała mówić. Nie pomagał ślad dotyku płomienia na szyi. Chyba zamarła nieco oczarowana. Utkwiła w nim zamyślone spojrzenie. – Czy jesteś pewien, że chciałbyś wiedzieć? – odpowiedziała więc pytaniem, nabierając nagle ochoty na przekomarzanki. Ostatecznie mógłby osiwieć nagle, gdyby tylko odkrył część rzeczy, którymi w cieniach cieplarni zajmowała się Isabella. – Nim schowałam się tutaj z księgami, warzyłam eliksir brzemienności. Mogłabym go podarować którejś przyjaciółce. Może lady Fawley? Ostatnio słyszałam, że znów spodziewa się potomstwa… – zaczęła głośno rozmyślać, próbując skupić się jak najbardziej na obrazie przyjaciółki. By nie dopuścić do głosu pewnych myśli, by nie dać się im zwieść. Przecież nie była sama. Skaczące między nimi iskry nie były żadnym złudzeniem. Również to czuła.
– Dobrze – zgodziła się, wygładzając materiał spódnicy. Gdy tylko usiadł na oparciu, poczuła jego zapach dolatujący do niej leniwie, choć coraz intensywniej. Mimowolnie wzięła głębszy wdech, przy okazji rozmyślając o tym, czy jest głodna. – Wyobrażam sobie, jaki jesteś głodny. Powiedz mi, Alexandrze, że nie zapominasz o jedzeniu między kolejnymi pacjentami – wyraziła nadzieję, gdy tylko skrzatka zniknęła, by przygotować im posiłek, lekki, smakowity, ale z pewnością potrzebny wymęczonemu po zmianie uzdrowicielowi. Tym baczniej Isa przyjrzała się kuzynowi, poszukując śladów ewentualnego wycieńczenia. Dbał o innych, ale czy umiał zadbać o siebie? – W innym wypadku zacznę cię częściej odwiedzać. I wcale nie żartuję! – oświadczyła bojowo, widząc w takim rozwiązaniu mnóstwo zalet. Oczywiście najważniejsze było zdrowie Alexandra. O nią tutaj dbało mnóstwo ludzi, ale tam, w szpitalu znajdował się daleko od dworskiej obsługi.
Rozproszyła jednak te odważne ogniki, gdy tylko zaczął snuć opowieść. Prosta, przewidywalna, niezbyt obfita w zwroty akcji i, zdawałoby się, mogąca uśpić każdą damę. Nie Isabellę, która tak bardzo pragnęła przywdziać odpowiedni strój i stanąć między poplątanymi korytarzykami szpitala. Jako medyk, nie pacjentka. Nie przerywała mu. Ponowne zjawienie się Dzwoneczka zaowocowało jednak pauzą w tej relacji. Pominęła widok wspaniałej tacy i soczystych kawałków owoców. Zamiast tego patrzyła na usłużną skrzatkę z dziwnym rozmarzeniem malującym się na twarzy. Gdy ta zniknęła, popatrzyła na lorda kuzyna. – Czy myślisz, że ona naprawdę jest dumna ze swej służby? Że chce być przy nas? – spytała nagle, dzieląc się na głos swoimi wątpliwościami. Nie otrzymywał niczego o nich. Niczego prócz słów wdzięczności, ciepłego kąta przy gorących kominkach Selwynów. Pokręciła lekko głową, łapiąc się na nietypowych rozważaniach. Ostatni raz popatrzyła w miejsce, w którym stworzenie jeszcze chwilę temu stało.
Później jednak przed oczami stanął jej znów podglądy nieco z dołu widok rozkoszującego się soczystymi smakami owocu kuzyna. Niegrzecznie było tak przyglądać się, gdy ktoś się zajadał, ale chyba w tej chwili żadne z nich nie przejmowało się ryzykiem pojawienia się starej, marudzącej ciotki. Nikt nie mógł ich tutaj skarcić. Nikt poza nimi samymi, ale to się nie miało prawda przydarzyć. – Musi być przepyszna – zauważyła rozbawiona, reagując na te rozanielone pomruki. Wilgotne, zapewne i słodkie usta Selwyna mogłyby z powodzeniem w pojedynkę poradzić sobie z całą porcją smakołyków. Jednak musiała spojrzeć gdzieś indziej, gdy tylko złapała się na zbyt śmiałym wpatrywaniem się w ten obrazek. A może to ich krzyżujące się spojrzenia nakazały jej odwrócić wzrok? – Mów dalej, Alexandrze. Opowiedz mi o nowych przypadkach, chciałabym wiedzieć jak najwięcej. Czy coś cię dzisiaj zaskoczyło? – zapytała, dobrze wiedząc, że mimo obszernej wiedzy uzdrowiciela, ten leczniczy świat zmagał się z wieloma niespodziankami. Rozpromieniła się na wspomnienie kuzyna nestora. – Powinniśmy go któregoś dnia odwiedzić. Chciałabym zajrzeć do ich cieplarni, jestem pewna, że nigdy nie uda mi się wyhodować samej tak wspaniałych paproci – przerwała mu, a w głosie dało się zauważyć ślad tęsknoty. Jeśli miałaby zdobyć kilka kwiatów paproci, to tylko od Prewettów. Wciąż jednak była zbyt niedoświadczonym alchemikiem, aby rzucić się na te potężne eliksiry. Zwieńczenie relacji Alexa przyjęła z wyczuwalnym nienasyceniem. Kilka wyraźnych punktów nie mogło przecież oddać prawdziwego uczucia, ożywić ilustracji. Ujęła kieliszek z winem, wciąż słuchając uważnie. Zmoczyła jednak usta, ciesząc się znakomitym smakiem. Pod dachami Beaulieu wszystko wydawało się tak wykwintne i pyszne. Poza nim bywało różnie, choć Isabella przedkładała towarzystwo ponad ulubione posiłki.
Wrócił do domu. Znów byli razem, choć teraz nie będzie umiała skupić się już na studiowaniu mądrych woluminów. – A ja… – zaczęła powoli, choć nie zdołała dokończyć, gdy przerwał jej ten drobny gest czułości. Jego palce parzyły przyjemnym ciepłem, nie umykała przed nimi, choć muśnięte ucho drgnęło jakby. Przez to na moment zapomniała, o czym właściwie miała mówić. Nie pomagał ślad dotyku płomienia na szyi. Chyba zamarła nieco oczarowana. Utkwiła w nim zamyślone spojrzenie. – Czy jesteś pewien, że chciałbyś wiedzieć? – odpowiedziała więc pytaniem, nabierając nagle ochoty na przekomarzanki. Ostatecznie mógłby osiwieć nagle, gdyby tylko odkrył część rzeczy, którymi w cieniach cieplarni zajmowała się Isabella. – Nim schowałam się tutaj z księgami, warzyłam eliksir brzemienności. Mogłabym go podarować którejś przyjaciółce. Może lady Fawley? Ostatnio słyszałam, że znów spodziewa się potomstwa… – zaczęła głośno rozmyślać, próbując skupić się jak najbardziej na obrazie przyjaciółki. By nie dopuścić do głosu pewnych myśli, by nie dać się im zwieść. Przecież nie była sama. Skaczące między nimi iskry nie były żadnym złudzeniem. Również to czuła.
Przypatrywanie się jej, kiedy siedziała umoszczona w fotelu było czystą przyjemnością. Alexander od samego przebywania w jej towarzystwie czuł się lepiej, mając wrażenie, że wygrał tym los na loterii życia. Miał wszystko, czego można by chcieć: dobre nazwisko, świetną pracę w której się spełniał, pieniądze, wygląd, rząd kandydatek na żony; marzenie właściwie każdego mężczyzny, a przynajmniej tak mu się wydawało. Był szczęściarzem i starał się nie marnować tego uśmiechu od losu.
- Oczywiście, że nie zapominam. A na pewno nie codziennie - poprawił się prędko, uświadamiając sobie, że to niby niewinne kłamstwo w ogóle by nie przeszło z Isabellą. Za dobrze go znała. - Jedak dzisiaj zjadłem obiad w czasie przerwy, nie przyjmowałem nikogo nad program jak ostatnio - zarzekał się z uśmiechem dziecka przyłapanego na podkradaniu cukierków przyklejonym do twarzy. Budziło to w nim ekscytację: fakt, że znała go tak dobrze, że potrafiła przejrzeć przez jego maski i zasłony dymne, odróżnić fałsz od prawdy. Nigdy nie poszedł w politykę, jednak wiedział, że jakby kiedykolwiek miała być jego oponentem na mównicy to poległby sromotnie, rozpracowany na pierwsze części już na samym początku swojego wystąpienia. To poczucie zagrożenia, ten dreszcz sprawiał, że żar w Alexandrze buchał nieposkromionym płomieniem. Jej groźba sprawiła jednak, że ogniki pojawiły się i w jego oczach. - To może w takim razie w ogóle przestanę jeść w pracy i będziesz musiała być tam ze mną cały czas? - powiedział przyciszonym, głębokim głosem, takim jakim posługiwał by się szatan wiodąc Ewę na pokuszenie. Wystawiał ja tym samym na próbę, będąc ciekawym, jak daleko była skłonna przesunąć linię tej rozmowy, czy też raczej jak mogliby stwierdzić postronni, flirtu.
Opowieść o jego dniu pracy w takim zestawieniu wydawała się albo powrotem do zmysłów, albo ciszą przed burzą. Historia sama w sobie naprawdę nie była porywająca, wielu by też nie ciekawiła - Isabella jednak nie wpisywała się w te same kategorie, co większość ludzi. Chłonęła każde jego słowo, skupiając na nim całą swoją uwagę. Alexander potrzebował tego, jego niezwykle prymitywne części ego wymagały wręcz, aby skupiać na sobie cudzą uwagę. A jeżeli była to uwaga jego drogiej kuzynki... to niczego więcej ie było mu już trzeba. Przerwał mu powrót skrzatki, przebijając bańkę niezmąconego zachwytu nad tym, jak bardzo na wyłączność posiadała się w tej chwili dwójka czarodziejów. Istota prędko jednak zniknęła, jednak jej pojawienie się pojawiło wyraźnie wyczuwalny ślad w atmosferze.
- Sądzisz, że nie chciałaby nam służyć? - zdziwił się Alexander, uważnie przyglądając się Isie z truskawką w smukłych palcach. - Dla skrzatów domowych praca jest sensem istnienia. Nie potrafią bez niej żyć, moja droga. A ośmielę się stwierdzić, że w Beaulieu wszystkie skrzaty mają najlepsze z możliwych warunków - zapewnił żarliwie, uśmiechając się przy tym ciepło do czarownicy. To, jak wielką sympatią darzyła wszelkie żywe istnienie sprawiało, że Selwyn był bliski szaleństwa. Wgryzł się w truskawkę, aby powstrzymać cisnące się na usta słowa, lecz nie potrafił zachować ciszy. Uniósł rozleniwione powieki, ciemniejące spojrzenie kładąc na licu Isy. - Chcesz skosztować? - zapytał z uniesioną w ciekawości brwią, wyginając usta w podstępny uśmiech i wyciągając ku niej połówkę truskawki. Och, jakie to było nieodpowiednie, a jakie ekscytujące. Wiedział, że chciała. Wiedział też, że jak chciał to potrafił być bardzo przekonujący.
Język przemknął po ustach zanim uzdrowiciel kontynuował.
- Cóż, nie mogę zdradzić ci wszystkiego, wiesz dobrze, że obowiązuje mnie tajemnica uzdrowicielska - powiedział, dla zabawy trącając Isabellę palcem w czubek nosa. - Miałem dzisiaj jeden interesujący przypadek. Kobietę, która twierdziła, że dzieli ciało z dwoma innymi osobami. Po wprowadzeniu w hipnozę faktycznie potrafiła mówić jako trzy różne osoby, których wydarzenia z życia była zdolna przywołać w najmniejszych detalach - powiedział energicznie, widocznie pasjonując się tematem. - Zatrzymaliśmy ją na oddziale w izolatce, znajduje się pod dokładną obserwacją. To jeden z najciekawszych przypadków osobowości mnogiej, o jakiej słyszałem - roziskrzone oczy skierował ponownie na kuzynkę, szukając w jej emocjach takiej samej lub podobnej ekscytacji, która ogarniała teraz i jego. W porównaniu z tym tematem rozmowa o Archibaldzie wydała się nagle wręcz nudna i zbyt nostalgiczna, aby ją ciągnąć, dlatego Alexander tylko zapewnił Isabellę z całego serca, że w najbliższy weekend wybiorą się w odwiedziny do rodowej rezydencji Prewettów i wypytają kuzyna o wszelkie tajemnice związane z hodowlą paproci. Alex był w stanie zrobić dla Isabelli dosłownie wszystko, nawet zamęczyć pytaniami swojego ulubionego lorda nestora.
Zamienił się w słuch, kiedy Isa zaczęła odpowiadać na jego pytanie, jednak nie mógł się powstrzymać przed niewielkim gestem czułości, który na moment przeszkodził lady w składaniu słów. Sam Alexander złapał się we własną pułapkę, nie mogąc dostatecznie rozkoszować się dotykiem jej skóry. Była wspaniała, była idealna, a on - on miał absurdalne wrażenie, że całkowicie nie zasługiwał na to, aby gościła w jego życiu. To jakby miał wszystko i jeszcze więcej, łamiąc wszelkie ludzkie i boskie prawa. - Zawsze - zapewnił półszeptem, ponownie zakładając niesforny kosmyk za jej ucho. Powoli zaczynał się jednak niecierpliwić, dlatego ruch był zdecydowanie szybszy niż wcześniej. Palce zamarły jednak, kiedy w końcu mu powiedziała. Nie, nie był zły, że zajmowała się eliksirami. Nie zmroziło go to, że lady Selwyn miała ambicje, ponieważ te gorąco popierał i karmił w każdy możliwy sposób. To co innego zwróciło jego uwagę. Dłoń mężczyzny przesunęła się po linii żuchwy, ledwo muskając ją dotykiem. Ujął czarownicę pod brodę, zmuszając do tego, aby na niego spojrzała.
- Dlaczego zdaje mi się, że choć twoje słowa opowiadają o radości to przemawia przez ciebie smutek? - zapytał, a jego srebrne oczy odnalazły jej zielone.
- Oczywiście, że nie zapominam. A na pewno nie codziennie - poprawił się prędko, uświadamiając sobie, że to niby niewinne kłamstwo w ogóle by nie przeszło z Isabellą. Za dobrze go znała. - Jedak dzisiaj zjadłem obiad w czasie przerwy, nie przyjmowałem nikogo nad program jak ostatnio - zarzekał się z uśmiechem dziecka przyłapanego na podkradaniu cukierków przyklejonym do twarzy. Budziło to w nim ekscytację: fakt, że znała go tak dobrze, że potrafiła przejrzeć przez jego maski i zasłony dymne, odróżnić fałsz od prawdy. Nigdy nie poszedł w politykę, jednak wiedział, że jakby kiedykolwiek miała być jego oponentem na mównicy to poległby sromotnie, rozpracowany na pierwsze części już na samym początku swojego wystąpienia. To poczucie zagrożenia, ten dreszcz sprawiał, że żar w Alexandrze buchał nieposkromionym płomieniem. Jej groźba sprawiła jednak, że ogniki pojawiły się i w jego oczach. - To może w takim razie w ogóle przestanę jeść w pracy i będziesz musiała być tam ze mną cały czas? - powiedział przyciszonym, głębokim głosem, takim jakim posługiwał by się szatan wiodąc Ewę na pokuszenie. Wystawiał ja tym samym na próbę, będąc ciekawym, jak daleko była skłonna przesunąć linię tej rozmowy, czy też raczej jak mogliby stwierdzić postronni, flirtu.
Opowieść o jego dniu pracy w takim zestawieniu wydawała się albo powrotem do zmysłów, albo ciszą przed burzą. Historia sama w sobie naprawdę nie była porywająca, wielu by też nie ciekawiła - Isabella jednak nie wpisywała się w te same kategorie, co większość ludzi. Chłonęła każde jego słowo, skupiając na nim całą swoją uwagę. Alexander potrzebował tego, jego niezwykle prymitywne części ego wymagały wręcz, aby skupiać na sobie cudzą uwagę. A jeżeli była to uwaga jego drogiej kuzynki... to niczego więcej ie było mu już trzeba. Przerwał mu powrót skrzatki, przebijając bańkę niezmąconego zachwytu nad tym, jak bardzo na wyłączność posiadała się w tej chwili dwójka czarodziejów. Istota prędko jednak zniknęła, jednak jej pojawienie się pojawiło wyraźnie wyczuwalny ślad w atmosferze.
- Sądzisz, że nie chciałaby nam służyć? - zdziwił się Alexander, uważnie przyglądając się Isie z truskawką w smukłych palcach. - Dla skrzatów domowych praca jest sensem istnienia. Nie potrafią bez niej żyć, moja droga. A ośmielę się stwierdzić, że w Beaulieu wszystkie skrzaty mają najlepsze z możliwych warunków - zapewnił żarliwie, uśmiechając się przy tym ciepło do czarownicy. To, jak wielką sympatią darzyła wszelkie żywe istnienie sprawiało, że Selwyn był bliski szaleństwa. Wgryzł się w truskawkę, aby powstrzymać cisnące się na usta słowa, lecz nie potrafił zachować ciszy. Uniósł rozleniwione powieki, ciemniejące spojrzenie kładąc na licu Isy. - Chcesz skosztować? - zapytał z uniesioną w ciekawości brwią, wyginając usta w podstępny uśmiech i wyciągając ku niej połówkę truskawki. Och, jakie to było nieodpowiednie, a jakie ekscytujące. Wiedział, że chciała. Wiedział też, że jak chciał to potrafił być bardzo przekonujący.
Język przemknął po ustach zanim uzdrowiciel kontynuował.
- Cóż, nie mogę zdradzić ci wszystkiego, wiesz dobrze, że obowiązuje mnie tajemnica uzdrowicielska - powiedział, dla zabawy trącając Isabellę palcem w czubek nosa. - Miałem dzisiaj jeden interesujący przypadek. Kobietę, która twierdziła, że dzieli ciało z dwoma innymi osobami. Po wprowadzeniu w hipnozę faktycznie potrafiła mówić jako trzy różne osoby, których wydarzenia z życia była zdolna przywołać w najmniejszych detalach - powiedział energicznie, widocznie pasjonując się tematem. - Zatrzymaliśmy ją na oddziale w izolatce, znajduje się pod dokładną obserwacją. To jeden z najciekawszych przypadków osobowości mnogiej, o jakiej słyszałem - roziskrzone oczy skierował ponownie na kuzynkę, szukając w jej emocjach takiej samej lub podobnej ekscytacji, która ogarniała teraz i jego. W porównaniu z tym tematem rozmowa o Archibaldzie wydała się nagle wręcz nudna i zbyt nostalgiczna, aby ją ciągnąć, dlatego Alexander tylko zapewnił Isabellę z całego serca, że w najbliższy weekend wybiorą się w odwiedziny do rodowej rezydencji Prewettów i wypytają kuzyna o wszelkie tajemnice związane z hodowlą paproci. Alex był w stanie zrobić dla Isabelli dosłownie wszystko, nawet zamęczyć pytaniami swojego ulubionego lorda nestora.
Zamienił się w słuch, kiedy Isa zaczęła odpowiadać na jego pytanie, jednak nie mógł się powstrzymać przed niewielkim gestem czułości, który na moment przeszkodził lady w składaniu słów. Sam Alexander złapał się we własną pułapkę, nie mogąc dostatecznie rozkoszować się dotykiem jej skóry. Była wspaniała, była idealna, a on - on miał absurdalne wrażenie, że całkowicie nie zasługiwał na to, aby gościła w jego życiu. To jakby miał wszystko i jeszcze więcej, łamiąc wszelkie ludzkie i boskie prawa. - Zawsze - zapewnił półszeptem, ponownie zakładając niesforny kosmyk za jej ucho. Powoli zaczynał się jednak niecierpliwić, dlatego ruch był zdecydowanie szybszy niż wcześniej. Palce zamarły jednak, kiedy w końcu mu powiedziała. Nie, nie był zły, że zajmowała się eliksirami. Nie zmroziło go to, że lady Selwyn miała ambicje, ponieważ te gorąco popierał i karmił w każdy możliwy sposób. To co innego zwróciło jego uwagę. Dłoń mężczyzny przesunęła się po linii żuchwy, ledwo muskając ją dotykiem. Ujął czarownicę pod brodę, zmuszając do tego, aby na niego spojrzała.
- Dlaczego zdaje mi się, że choć twoje słowa opowiadają o radości to przemawia przez ciebie smutek? - zapytał, a jego srebrne oczy odnalazły jej zielone.
Zamierzała rzucać groźbami tak długo, aż nie poczułaby, że Alexander w końcu podporządkował się jej woli. Zamierzała te groźby realizować. Choć czy zamartwianie się o takie błahostki nie powinno należeć do ulubionego zajęcia starych ciotek? Nie chciała utracić swej młodości, popadając w tak przeiskrzone skrajności, a jednak te coraz mocniej zaczepiały się o jej pięty. W zwierciadłach dopatrywała się już znamion śmierci, choć raczej w żarcie niż w szczerej powadze. Na szlacheckich salonach uchodziła już jednak za starą pannę i niejedna życzliwa przyjaciółka ośmieliła się jej to wypomnieć. Czuła gdzieś tam, że jeszcze płonie. Zawiodłaby Wendelinę, przyniosłaby jej wstyd, gdyby tylko pozwoliła się utopić w rozpaczy. Gdy jednak chodziło o Alexandra, nie umiała przestać, nie umiała powstrzymać języka i przytakiwać grzecznie, trwać jak podręcznikowa marionetka, jak człowiecza atrapa zakleszczona w gorsetowej klatce. Szczególnie gdy wiedziała aż za dobrze, że przyjąłby to jak coś bardzo dla niej nienaturalnego. Od zawsze ją akceptował, dawno temu zrozumiała, że żaden inny Selwyn nie potrafiłby pojąć jej namiętności, rozniecać w niej pasji tak jak on. Musiała o niego dbać, dopóki tylko obce nazwisko nie wyrwało jej z murów Beaulieu, dopóki mogła cieszyć się przedłużającymi się pożarami.
Dawała się uwodzić, dawała się kusić, gdy ściszał głos i rzucał przedłużające się spojrzenia, gdy między wierszami składał obietnice, które tak mocno pragnęła usłyszeć. – Tak – szeptem odpowiedziała na szept, nieco machinalnie, jakby w oczarowaniu. Głoska po głosce, wolno i z nadzieją. Jakby to miało być zaklęcie. Otrząsnęła się jednak, a uśmiech przerwał przedziwne zapatrzenie. Nie wiedziała, czym była ta próba, nie umiałaby nazwać tego flirtem. Nic, co robił i mówił, nie mogło być przecież dla niej niedobre. Ufała mu. Jednak ten ciepły ślad maznął delikatną buzię, niedoświadczona dusza przeżywała, choć nie wiedziała, co przeżywa. Czy to możliwe? – Naprawdę będę, przez cały czas, chociaż…. Choć nie obiecuję powstrzymać się przed podglądaniem uzdrowicieli – oświadczyła nawet bez skrępowania. Mogłaby zaplanować jakąś małą intrygę, wykraść czyjś fartuch i trochę poobserwować, jak żył szpital, jak pracował prawdziwy medyk przy prawdziwym przypadku. Książkowe opisy nijak się miały do widoku prawdziwie rozdartych wnętrzności. Jak bardzo była zła, pragnąć właśnie takich doświadczeń?
Oczywiście, że ofiarowywała mu wielki entuzjazm. Zagarniał dla siebie świat, w którym jedynie w wyobraźni wolno jej było się stawiać. Płonęła w zazdrości, chociaż nie umiałaby złośliwie kąsać kuzyna tylko dlatego, że urodził się mężczyzną, że mógł, że było mu wolno. Zdążyła to zaakceptować, nauczyć się przeżywać jego pracę, jego medyczną karierę tak, jakby był jej dumą, jej spełniającym się uzdrowicielskim sercem. Cieszyła się, że rozkwitał. Poniekąd jego doświadczenia stawały się jej. To nieodpowiednie myślenie, ale dzięki temu łatwiej godziła się z własnym przeznaczeniem. Szczęście Alexandra stawało się jej ciepłem. Wierzyła, że to wystarczyło. – Chciałabym, aby tak było. Skoro mamy leczyć, nie rańmy nikogo – przytaknęła, nieświadomie używając liczby mnogiej. Nie wyobrażała sobie jednak rozdzierać jakiegoś istnienia. Szczególnie że skrzatka pozostawała dla nich dobra, pogodna. – Jeśli tylko masz rację, jesteśmy jej domem, jej troską – dopełniła, mimowolnie jednak przywołując obrazy przykrego zachowania innych dam wobec skrzaciej służby. Nie chciała zgorzknieć tak jak one. W każdych oczach przecież chowało się światło. Najwyraźniej chwilowa wątpliwość Isabelli rozproszyła się dzięki jego zapewnieniom.
– Poproszę – odpowiedziała, chyba jeszcze nie spodziewając się, że propozycja ta uwzględniała podarowanie jej ustom truskawki prosto z męskich palców. Prąd, wyraźne, choć niezbyt silne napięcie dotarło do niej, kiedy palec musnął wargę, gdy pozwolił jej poczuć słodycz, której wcześniej sam się oddawał. Niespodziewanie zamknęła oczy i domknęła usta, trochę zaczarowana przyjemnym smakiem, trochę znów odurzona nowym doznaniem. To nic, to przecież nic. Gdy byli mali i nikt nie patrzył, wykradali smakołyki z ogrodu i wtedy to ona dzieliła się z nim. Jednak naznaczona elektryzującym naciskiem skóra piekła, wilgotna, pachnąca owocowym spełnieniem. Zdawało jej się, że to nie na smaku teraz skupiła się najmocniej, że to parzenie podobało jej się o wiele bardziej. Jej nie musiał przekonywać. Wiec co takiego robił?
– Myślałeś kiedyś o tym, co byłoby, gdyby i w twoim ciele chowałoby się kilka dusz? Czy musiałabym wydobywać tego mojego Alexandra? Kim byliby pozostali? Jak mogłabym zawołać właściwego? Och, to jest taki intrygujący przypadek. Czy ta kobieta dzieliła się na skrajnie różne osobowości, tak odmienne historie? – Nie zawodziła go brakiem entuzjazmu. Obudził swoją opowieścią lawinę pytań, które potrzebowały odpowiedzi. Balansowała między nauką a fantazją, choć wiedziała, że te nie zwykły chodzić w parze. Tak łatwo jednak umiała sobie wyobrazić, że w sobie samej chowa różne dusze, niepojęte oblicza. To niepoprawne, choć snucie tych rozważań wydało jej się nagle wielce potrzebne. – Opiekuj się nią dobrze – dodała na koniec, nieco jednak speszona własnym zrywem.
Mówiła, mówiła dzielnie, choć dłoń kuzyna, pełna determinacji, najwyraźniej zapragnęła namalować rozproszenie na dziewczęcej buzi. Drobne muskanie, układanie i tak już poukładanych kosmyków, które tylko chyba udawały niesforne wariacje. A może na jego niewerbalne prośby? Opowiadała dzielnie, choć potrafił sprawić, że zatrzymały się w niej słowa, a wewnątrz coś rozpaliło się zbyt mocno, by mogła równie płynnie kontynuować. Wiedziała, że słuchał, choć sprawiał wrażenie mniej skupionego. Zawsze czuła się przy nim kochana, rozumiana tak po prostu, rozumiana nawet jeśli nie wpisywała się w wymagane schematy zachowania. Reagowała na niego, chociaż starała się cierpliwie znosić te zaczepki. Bo czym innym mogła być coraz częstsza bliskość kuzynowego ciepła? A gdy skończyła, powrócił dotyk. Tym razem pewny, kontrolowany przez niego dobrze i walczący o jej uległość. Uległa więc, pozwalając, by mógł obtoczyć ją tym ogniem. Z pewnością przeczuwał, że nie umiałaby przed nim umknąć, że nawet nie chciała. Spostrzegawcze oko rozbierało ją z masek, domagając się odpowiedzi. Własna dłonią otoczyła jego palce sklejone z jej skórą. Nienachalnie i czule. Stłumiła westchnienie będące pierwszym objawem romantycznej rozpaczy. Nie wydarzyło się jednak nic na tyle ckliwego, by mogła być obdarowana przez los właśnie taką historią. – Czy myślisz, że moją rolą jest wieczne pozostanie w Beaulieu? Czy widziałbyś mnie w innym miejscu, u boku innych… ludzi? Czy każdy mój dzień już zawsze ma wyglądać tak samo? Nic się nie zmienia, a ja tak bardzo czuję, że powinno – wyznała wreszcie. Nagromadzone emocje wyrwały ją z miękkich ramion fotela, z opiekuńczych dłoni Alexa. Przeszła przez pokój, a potem znów obróciła się do niego. Jakże naiwnie uwierzyła, że on posiadł potrzebne jej proroctwa.
Mgliste spojrzenie popatrzyło na niego smutno.
Dawała się uwodzić, dawała się kusić, gdy ściszał głos i rzucał przedłużające się spojrzenia, gdy między wierszami składał obietnice, które tak mocno pragnęła usłyszeć. – Tak – szeptem odpowiedziała na szept, nieco machinalnie, jakby w oczarowaniu. Głoska po głosce, wolno i z nadzieją. Jakby to miało być zaklęcie. Otrząsnęła się jednak, a uśmiech przerwał przedziwne zapatrzenie. Nie wiedziała, czym była ta próba, nie umiałaby nazwać tego flirtem. Nic, co robił i mówił, nie mogło być przecież dla niej niedobre. Ufała mu. Jednak ten ciepły ślad maznął delikatną buzię, niedoświadczona dusza przeżywała, choć nie wiedziała, co przeżywa. Czy to możliwe? – Naprawdę będę, przez cały czas, chociaż…. Choć nie obiecuję powstrzymać się przed podglądaniem uzdrowicieli – oświadczyła nawet bez skrępowania. Mogłaby zaplanować jakąś małą intrygę, wykraść czyjś fartuch i trochę poobserwować, jak żył szpital, jak pracował prawdziwy medyk przy prawdziwym przypadku. Książkowe opisy nijak się miały do widoku prawdziwie rozdartych wnętrzności. Jak bardzo była zła, pragnąć właśnie takich doświadczeń?
Oczywiście, że ofiarowywała mu wielki entuzjazm. Zagarniał dla siebie świat, w którym jedynie w wyobraźni wolno jej było się stawiać. Płonęła w zazdrości, chociaż nie umiałaby złośliwie kąsać kuzyna tylko dlatego, że urodził się mężczyzną, że mógł, że było mu wolno. Zdążyła to zaakceptować, nauczyć się przeżywać jego pracę, jego medyczną karierę tak, jakby był jej dumą, jej spełniającym się uzdrowicielskim sercem. Cieszyła się, że rozkwitał. Poniekąd jego doświadczenia stawały się jej. To nieodpowiednie myślenie, ale dzięki temu łatwiej godziła się z własnym przeznaczeniem. Szczęście Alexandra stawało się jej ciepłem. Wierzyła, że to wystarczyło. – Chciałabym, aby tak było. Skoro mamy leczyć, nie rańmy nikogo – przytaknęła, nieświadomie używając liczby mnogiej. Nie wyobrażała sobie jednak rozdzierać jakiegoś istnienia. Szczególnie że skrzatka pozostawała dla nich dobra, pogodna. – Jeśli tylko masz rację, jesteśmy jej domem, jej troską – dopełniła, mimowolnie jednak przywołując obrazy przykrego zachowania innych dam wobec skrzaciej służby. Nie chciała zgorzknieć tak jak one. W każdych oczach przecież chowało się światło. Najwyraźniej chwilowa wątpliwość Isabelli rozproszyła się dzięki jego zapewnieniom.
– Poproszę – odpowiedziała, chyba jeszcze nie spodziewając się, że propozycja ta uwzględniała podarowanie jej ustom truskawki prosto z męskich palców. Prąd, wyraźne, choć niezbyt silne napięcie dotarło do niej, kiedy palec musnął wargę, gdy pozwolił jej poczuć słodycz, której wcześniej sam się oddawał. Niespodziewanie zamknęła oczy i domknęła usta, trochę zaczarowana przyjemnym smakiem, trochę znów odurzona nowym doznaniem. To nic, to przecież nic. Gdy byli mali i nikt nie patrzył, wykradali smakołyki z ogrodu i wtedy to ona dzieliła się z nim. Jednak naznaczona elektryzującym naciskiem skóra piekła, wilgotna, pachnąca owocowym spełnieniem. Zdawało jej się, że to nie na smaku teraz skupiła się najmocniej, że to parzenie podobało jej się o wiele bardziej. Jej nie musiał przekonywać. Wiec co takiego robił?
– Myślałeś kiedyś o tym, co byłoby, gdyby i w twoim ciele chowałoby się kilka dusz? Czy musiałabym wydobywać tego mojego Alexandra? Kim byliby pozostali? Jak mogłabym zawołać właściwego? Och, to jest taki intrygujący przypadek. Czy ta kobieta dzieliła się na skrajnie różne osobowości, tak odmienne historie? – Nie zawodziła go brakiem entuzjazmu. Obudził swoją opowieścią lawinę pytań, które potrzebowały odpowiedzi. Balansowała między nauką a fantazją, choć wiedziała, że te nie zwykły chodzić w parze. Tak łatwo jednak umiała sobie wyobrazić, że w sobie samej chowa różne dusze, niepojęte oblicza. To niepoprawne, choć snucie tych rozważań wydało jej się nagle wielce potrzebne. – Opiekuj się nią dobrze – dodała na koniec, nieco jednak speszona własnym zrywem.
Mówiła, mówiła dzielnie, choć dłoń kuzyna, pełna determinacji, najwyraźniej zapragnęła namalować rozproszenie na dziewczęcej buzi. Drobne muskanie, układanie i tak już poukładanych kosmyków, które tylko chyba udawały niesforne wariacje. A może na jego niewerbalne prośby? Opowiadała dzielnie, choć potrafił sprawić, że zatrzymały się w niej słowa, a wewnątrz coś rozpaliło się zbyt mocno, by mogła równie płynnie kontynuować. Wiedziała, że słuchał, choć sprawiał wrażenie mniej skupionego. Zawsze czuła się przy nim kochana, rozumiana tak po prostu, rozumiana nawet jeśli nie wpisywała się w wymagane schematy zachowania. Reagowała na niego, chociaż starała się cierpliwie znosić te zaczepki. Bo czym innym mogła być coraz częstsza bliskość kuzynowego ciepła? A gdy skończyła, powrócił dotyk. Tym razem pewny, kontrolowany przez niego dobrze i walczący o jej uległość. Uległa więc, pozwalając, by mógł obtoczyć ją tym ogniem. Z pewnością przeczuwał, że nie umiałaby przed nim umknąć, że nawet nie chciała. Spostrzegawcze oko rozbierało ją z masek, domagając się odpowiedzi. Własna dłonią otoczyła jego palce sklejone z jej skórą. Nienachalnie i czule. Stłumiła westchnienie będące pierwszym objawem romantycznej rozpaczy. Nie wydarzyło się jednak nic na tyle ckliwego, by mogła być obdarowana przez los właśnie taką historią. – Czy myślisz, że moją rolą jest wieczne pozostanie w Beaulieu? Czy widziałbyś mnie w innym miejscu, u boku innych… ludzi? Czy każdy mój dzień już zawsze ma wyglądać tak samo? Nic się nie zmienia, a ja tak bardzo czuję, że powinno – wyznała wreszcie. Nagromadzone emocje wyrwały ją z miękkich ramion fotela, z opiekuńczych dłoni Alexa. Przeszła przez pokój, a potem znów obróciła się do niego. Jakże naiwnie uwierzyła, że on posiadł potrzebne jej proroctwa.
Mgliste spojrzenie popatrzyło na niego smutno.
Była całkiem urocza: ona, w swoim przeświadczeniu, że może cokolwiek na nim wymóc. Jednak czy aby na pewno było to taki iluzoryczne wrażenie, jakby tego chciał Alexander? Albo, co ważniejsze, czy aby na pewno przeszkadzałoby mu to, jakby faktycznie miała nad nim pewną władzę? Kontrolę, którą mogła wykorzystywać tak, jak tylko by chciała?
Pod wpływem tych myśli Alexander poczuł ekscytację, ciepło rozchodzące się w jego skórze i promieniujące głębiej w ciało. – Mhmm – mruknął w odpowiedzi, zbyt uwiązany wizją, którą tak skrupulatnie sam przed nimi roztoczył. Nie wiedział, co bardziej go pociągało w tym wyobrażeniu: fakt, że Isabella byłaby cały czas blisko niego czy też to, że poniekąd spełniałaby swoje marzenia. Wiedział, że rodzina nie patrzyłaby przychylnie na nią wykonującą uzdrowicielską pracę: brudną i z natury przekraczającą bariery, których lady w żadnym razie nie mogła przekraczać. Ale sam fakt, że byłaby bliżej, że mogłaby faktycznie się czegoś przy nim nauczyć sprawiał, że Alexander wręcz nie mógł usiedzieć w miejscu. Nie oceniał jej za jej marzenia, nie negował ich, wspierał jak tylko mógł, lecz nawet Alexander wiedział, że nigdy uzdrowicielką nie zostanie. Dlatego starał się jej to wynagradzać tak, jak tylko mógł.
– Jeżeli nie będziesz patrzeć na nich tak, jak na mnie, to nie będę miał nic przeciwko – powiedział przyciszonym głosem, głaszczącym zmysły miękkim dotykiem dźwięku. Prawie tak aksamitnym, jak było wnętrze truskawki, którą dzielił z kuzynką; owoc był jędrny pod palcami, zaś po rozgryzieniu odkrywał przed nimi swoją drugą naturę. Dreszcz przebiegł Alexandra, poczynając od palca, który nienaumyślnie musnął usta Isabelli, a kończąc na całej długości kręgosłupa. Rękę cofał powoli, jakby wciąż będąc pod wpływem tego, co się działo. Powoli nadgryzł resztę truskawki, a szypułkę odrzucił na tacę. Wziął powolny oddech, sięgając po wino i napawając się jego aromatem w połączeniu ze słodyczą owocu. Pozbierał się jednak prędko: jego umysł był niezwykle giętki, a ciało już nie pierwszy raz poddawało się jego twardym rozporządzeniom. Nie. To nie był właściwy moment, mieli inny temat, a chociaż zdecydowanie mniej interesujący to wciąż dostatecznie ciekawy, aby zaprzątnąć nim swoje myśli.
– Owszem, rozważałem taką sytuację – potwierdził, upijając kolejny łyk z kieliszka. Temperatura trunku była po prostu idealna. – Lecz nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na twoje pytania, Isabello. Każdy przypadek mnogiej osobowości jest inny, lecz ja głęboko wierzę, że zawsze potrafiłbym odnaleźć drogę do ciebie – odpowiedział szczerze, napawając się jeszcze ognikami głodu wiedzy w jej oczach. – Co się tyczy zaś pacjentki... tak, każda z jej postaci ma własną historię życia, własne temperamenty. Jak się okazuje, ma nawet męża i narzeczonego, każdy związany z innym z jej alter ego – mówił z pasją, wyraźnie zatapiając się na moment w swojej profesji. Nie zauważył nawet, kiedy podczas gestykulacji rozwichrzył swoje włosy, ułożone loki wprowadzając w stan lekkiego chaosu, co tylko podkreślało błysk fascynacji w jego oczach. Takim właśnie spojrzeniem obdarzał Isę, nim nie zasępiła się, nim nie złapał jej za brodę zatrzymując w ostrzale spojrzenia badawczego, zmartwionego i troskliwego. Zamarł jednak, kiedy w odpowiedzi usłyszał szereg pytań, na które doskonale znał odpowiedź. Nie mówił tych słów wcześniej, ale te naparły teraz na niego z całą mocą. W powietrzu aż czuć było napięcie, a on sam również wstał z fotela, podchodząc do Isabelli. Złapał ją za dłonie i wejrzał głęboko w poruszone emocjami oczy. – Usiądź, proszę cię – powiedział, lekko pociągając ją na powrót w stronę fotela, usadawiając znów w miejscu, na którym siedziała. Sam wrócił na oparcie, wpatrując się w nią z troską. Chwyt na jej brodzie zelżał; palce przeniosły się prawie że bezwiednie na policzek lady, gładząc go tak delikatnie, jakby był mydlaną bańką gotową pęknąć w każdej chwili.
– Za każdym razem, gdy próbuję sobie wyobrazić ciebie poza tymi murami, z dala ode mnie, moje serce protestuje – odpowiedział, a ból w jego głosie był najprawdziwszy z możliwych. – Sądzę, że twoje miejsce jest właśnie tutaj – kontynuował, a jego dłoń na policzku Isabelli zamarła. Miał wrażenie, że w tej chwili odcina jej płomień od powietrza, przydusza go, igra z ogniem, droczy się z nim jak ktoś bardzo głupi lub... doskonale wiedzący, co robi. Jednym ruchem zsunął się z oparcia fotela, pozwalając biodru osiąść na siedzisku fotela w odległości ledwie grubości materiału ich szat od jej skóry. Łokciem wsparł się na szerokim oparciu fotela, zamykając ją w pułapce stworzoną z obić i własnego ciała. Ich żar mieszał się ze sobą w gorącu oddechów, które kłębiły się na tak małej przestrzeni, jaką im pozostawił. – Nie mów, że tego nie czujesz... Należysz przy mnie – wyszeptał. Jego palce powędrowały we włosy Isabelli, przyciągając ją bliżej, unicestwiając jednym śmiałym ruchem dystans pozostający między nimi. Całował ją tak, jakby zależało od tego jego życie: w rozmowie bez słów opowiadał jej o swoich emocjach, o tym co czuł do niej przez te wszystkie lata, a co skrywało się pod niemożliwymi do objęcia rozumem pokładami troski i przyjaźni. Z chwili na chwilę Alexander coraz bardziej jednak nie rozumiał: jak mogła nie być jego pierwszą, a jednocześnie być pierwszą? Jeszcze nigdy nie czuł się tak bardzo na miejscu. Naparł na nią mocniej, pozwalając płomieniom tańczyć, spokojnym i czułym gestom dodając więcej zapalczywości, niezmierzonej żadną miarą: zapalczywości takiej, jakby świat miał zaraz spłonąć, a oni wraz z nim.
Pod wpływem tych myśli Alexander poczuł ekscytację, ciepło rozchodzące się w jego skórze i promieniujące głębiej w ciało. – Mhmm – mruknął w odpowiedzi, zbyt uwiązany wizją, którą tak skrupulatnie sam przed nimi roztoczył. Nie wiedział, co bardziej go pociągało w tym wyobrażeniu: fakt, że Isabella byłaby cały czas blisko niego czy też to, że poniekąd spełniałaby swoje marzenia. Wiedział, że rodzina nie patrzyłaby przychylnie na nią wykonującą uzdrowicielską pracę: brudną i z natury przekraczającą bariery, których lady w żadnym razie nie mogła przekraczać. Ale sam fakt, że byłaby bliżej, że mogłaby faktycznie się czegoś przy nim nauczyć sprawiał, że Alexander wręcz nie mógł usiedzieć w miejscu. Nie oceniał jej za jej marzenia, nie negował ich, wspierał jak tylko mógł, lecz nawet Alexander wiedział, że nigdy uzdrowicielką nie zostanie. Dlatego starał się jej to wynagradzać tak, jak tylko mógł.
– Jeżeli nie będziesz patrzeć na nich tak, jak na mnie, to nie będę miał nic przeciwko – powiedział przyciszonym głosem, głaszczącym zmysły miękkim dotykiem dźwięku. Prawie tak aksamitnym, jak było wnętrze truskawki, którą dzielił z kuzynką; owoc był jędrny pod palcami, zaś po rozgryzieniu odkrywał przed nimi swoją drugą naturę. Dreszcz przebiegł Alexandra, poczynając od palca, który nienaumyślnie musnął usta Isabelli, a kończąc na całej długości kręgosłupa. Rękę cofał powoli, jakby wciąż będąc pod wpływem tego, co się działo. Powoli nadgryzł resztę truskawki, a szypułkę odrzucił na tacę. Wziął powolny oddech, sięgając po wino i napawając się jego aromatem w połączeniu ze słodyczą owocu. Pozbierał się jednak prędko: jego umysł był niezwykle giętki, a ciało już nie pierwszy raz poddawało się jego twardym rozporządzeniom. Nie. To nie był właściwy moment, mieli inny temat, a chociaż zdecydowanie mniej interesujący to wciąż dostatecznie ciekawy, aby zaprzątnąć nim swoje myśli.
– Owszem, rozważałem taką sytuację – potwierdził, upijając kolejny łyk z kieliszka. Temperatura trunku była po prostu idealna. – Lecz nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na twoje pytania, Isabello. Każdy przypadek mnogiej osobowości jest inny, lecz ja głęboko wierzę, że zawsze potrafiłbym odnaleźć drogę do ciebie – odpowiedział szczerze, napawając się jeszcze ognikami głodu wiedzy w jej oczach. – Co się tyczy zaś pacjentki... tak, każda z jej postaci ma własną historię życia, własne temperamenty. Jak się okazuje, ma nawet męża i narzeczonego, każdy związany z innym z jej alter ego – mówił z pasją, wyraźnie zatapiając się na moment w swojej profesji. Nie zauważył nawet, kiedy podczas gestykulacji rozwichrzył swoje włosy, ułożone loki wprowadzając w stan lekkiego chaosu, co tylko podkreślało błysk fascynacji w jego oczach. Takim właśnie spojrzeniem obdarzał Isę, nim nie zasępiła się, nim nie złapał jej za brodę zatrzymując w ostrzale spojrzenia badawczego, zmartwionego i troskliwego. Zamarł jednak, kiedy w odpowiedzi usłyszał szereg pytań, na które doskonale znał odpowiedź. Nie mówił tych słów wcześniej, ale te naparły teraz na niego z całą mocą. W powietrzu aż czuć było napięcie, a on sam również wstał z fotela, podchodząc do Isabelli. Złapał ją za dłonie i wejrzał głęboko w poruszone emocjami oczy. – Usiądź, proszę cię – powiedział, lekko pociągając ją na powrót w stronę fotela, usadawiając znów w miejscu, na którym siedziała. Sam wrócił na oparcie, wpatrując się w nią z troską. Chwyt na jej brodzie zelżał; palce przeniosły się prawie że bezwiednie na policzek lady, gładząc go tak delikatnie, jakby był mydlaną bańką gotową pęknąć w każdej chwili.
– Za każdym razem, gdy próbuję sobie wyobrazić ciebie poza tymi murami, z dala ode mnie, moje serce protestuje – odpowiedział, a ból w jego głosie był najprawdziwszy z możliwych. – Sądzę, że twoje miejsce jest właśnie tutaj – kontynuował, a jego dłoń na policzku Isabelli zamarła. Miał wrażenie, że w tej chwili odcina jej płomień od powietrza, przydusza go, igra z ogniem, droczy się z nim jak ktoś bardzo głupi lub... doskonale wiedzący, co robi. Jednym ruchem zsunął się z oparcia fotela, pozwalając biodru osiąść na siedzisku fotela w odległości ledwie grubości materiału ich szat od jej skóry. Łokciem wsparł się na szerokim oparciu fotela, zamykając ją w pułapce stworzoną z obić i własnego ciała. Ich żar mieszał się ze sobą w gorącu oddechów, które kłębiły się na tak małej przestrzeni, jaką im pozostawił. – Nie mów, że tego nie czujesz... Należysz przy mnie – wyszeptał. Jego palce powędrowały we włosy Isabelli, przyciągając ją bliżej, unicestwiając jednym śmiałym ruchem dystans pozostający między nimi. Całował ją tak, jakby zależało od tego jego życie: w rozmowie bez słów opowiadał jej o swoich emocjach, o tym co czuł do niej przez te wszystkie lata, a co skrywało się pod niemożliwymi do objęcia rozumem pokładami troski i przyjaźni. Z chwili na chwilę Alexander coraz bardziej jednak nie rozumiał: jak mogła nie być jego pierwszą, a jednocześnie być pierwszą? Jeszcze nigdy nie czuł się tak bardzo na miejscu. Naparł na nią mocniej, pozwalając płomieniom tańczyć, spokojnym i czułym gestom dodając więcej zapalczywości, niezmierzonej żadną miarą: zapalczywości takiej, jakby świat miał zaraz spłonąć, a oni wraz z nim.
Posiadał możliwość. Możliwość, z której bezczelnie pragnęły korzystać jej ambicje, którą karmiła się jej dusza. Czasami wydawało jej się, że czerpie z niego zbyt wiele. O wiele, wiele więcej niż tylko te uzdrowicielskie aspekty. Rośli wspólnie, otoczeni jednolitym pięknem, opatuleni błogosławieństwem wielkiego płomienia – mogącego niszczyć i spajać jednocześnie, będącego siłą nie do pojęcia poza dziećmi salamandry. Przynajmniej nie w tej głębi, z tym żarem odbijającym się w oczach Isabelli, kiedy znów spoglądała na kuzyna. Długo nie rozmyślała nad odpowiedzią. Na jego prowokację zareagowała natychmiast, nie czując żadnej niestosowności, nie mogąc powstrzymać śmiałych rozważań zdradzanych przez słowa. A za tym wszystkim ukrywały się jeszcze nieodkryte fantasmagorie. Marzenia potrafiły się materializować oczarowane nowymi doznaniami. Godziła się z tym, że nikt jej nie pozwoli moczyć szlachetnych dłoni w brudnej krwi. Cały świat pragnął ją chronić, ale co, jeśli i ona potrzebowała tę rzeczywistość otaczać troską? I jakie oblicze miał cały świat poza banalnie zlepionymi figurami? Zasadzone w sekretnych głębiach prawdy wciąż znajdowały się poza zasięgiem jej parującej duszy. Iskrzące się wewnętrzne dyskusje nie chciały dać się tak po prostu ugasić.
– Jak patrzę na ciebie? – zapytała więc, celowo poszukując spojrzeniem jego oczu. Bała się nawet zamrugać w obawie, że dość intensywne spoglądanie zostanie przerwane i tak czar pryśnie, nim wypłynie z niego pierwszy błysk. Nie tego chciała. Czuła się odrobinę rozbawiona i jednocześnie przejęta takim dziwnym założeniem. – Przecież nawet gdyby byli genialni, nigdy nie będą wspanialsi od ciebie, Alexandrze – powiedziała miękko, a cała jej twarz przestała osaczać go napiętymi spojrzeniami. Mówiła prawdę, w to wierzyła. – Jesteś uzdrowicielem za nas dwoje. – Musiał to wiedzieć. Jej wystarczyło to, że przynajmniej on mógł zajmować się tym, co było bliskie jego pasjom, że spełniał się, krocząc drogą, o której śniła od lat. Pewnego dnia pojęła, że nie może całej mocy poświęcać dziedzinom, których nigdy nie zbada. Może dlatego skręciła ku parującym kociołkom, może dlatego buntowniczo wywalczyła swoje cieplarnie, odnajdując w roślinach niedocenianą potęgę, ucząc się od ziarna po plon, jak nieprzeniknione są ich tajemnice, ile mocy chowa się w najdrobniejszej kropelce soku, ale dla wielu krytycznych osobistości to dalej było niedostateczne, tak bardzo nieodpowiednie. Potrafiła sobie wyobrazić, jak wielkie, podstarzałe damy w myśli gardzą jej ubrudzoną sukienką. Gardziła więc i nimi, nie zapadając się w sobie. Przynajmniej nie w sposób widoczny. Przymierzane co dnia rozmaite maski chroniły, ale mogły wpędzić umysł w szaleństwo. Ostatecznie nawet Alexander mógłby nie być w stanie jej pomóc. Tym bardziej, że coraz boleśniej godził ją w plecy czas. Nie umiała prawdziwie ucieszyć się z żadnej z dwóch potencjalnych dróg. Mimo to…
Wspomnienie truskawkowego dotyku nie chciało wyparować z jej ust. Przypominało o sobie, za każdym razem, kiedy tylko rozchylała wargi. Nie znikało, nawet gdy owocowe smaki straciły na intensywności.
– Nie przestawałabym cię wołać. Gdybyś kiedyś pogubił się w kilku wcieleniach, poszukuj widoku płomienia. On cię zaprowadzi – do mnie. Uniosła nieco kąciki ust, czując jak jej nieco dramatyczne dywagacje rozpraszają się poruszone powiewem rozbawienia. Obserwowanie rozbiegających się loków Alexandra przyjemnie głaskało jej zmysły. – Więc może ty miałbyś i żonę i narzeczoną i nałożnicę. W każdym wcieleniu wołałbyś o inne serce – kontynuowała jednak, nie chcąc tak szybko porzucać tych rozmyślań. Po chwili ciszy dodała nieco smutniej: – Aż w końcu twoje pękłoby rozdarte. Ale niech tak się nie stanie.
Nie mógł przecież jej zostawić, choć spodziewała się, że któregoś dnia Alexander wciśnie na czyjś palec swoje serce, nie obracając się już ku niej. Łatwo jej było oddać swojego brata, ale w przypadku kuzyna wizje z arkadyjskich obrazków szybko przemieniały się w makabrycznej krajobrazy. Chciałaby jedynie, by mógł się zakochać. Jak w baśniach, jak w miłych opowiastkach. Tylko ten ich misterny, diamentowy świat nie chciał ckliwych historii o wielkich uczuciach. O wiele łatwiej byłoby uwierzyć w niewierne spojrzenia i chłód w małżeńskiej pościeli, niż w bajeczne końce. W przeciwieństwie do niej dysponował jednak prawem wyboru. Mógł tak łatwo zawalczyć o najmilszą sobie przyszłość. Wendelina czuwała nad tym, co miało wkrótce nadejść.
Otoczeniem palców powstrzymał jej rozgorączkowaną duszę poszukującą ukojenia w bezsensownych przechadzkach po gabinecie. Potulnie pozwoliła ułożyć się znów w fotelu. Wypowiedzenie własnych obaw na głos nie należało do najłatwiejszych. Dalej nie umiała ich pojąć w pełni, a teraz dodatkowo poczuła ukłucie wstydu. Jej zawód został zaznaczony mocno, nie mógł go nie zauważyć. Nie zniknął nawet, kiedy dotknął znów jej twarzy. W tej krótkiej chwili faktycznie zbyt łatwo mogła się skruszyć. Zaczynała coraz mocniej wierzyć, że los z niej kpił. Pozwoliła, by smutki odbijały się w głębi jej oczy, by mógł je zbadać. – Nie umiem tego powstrzymać – Mojej własnej katastrofy, nieznośnego uczucia bycia niepotrzebną. Słowa te padły jeszcze, nim sam zdążył cokolwiek powiedzieć. Z ulgą przyjmowała drobną pieszczotę jego dłoni, choć ta wcale nie pomagała sercu na powrót zabić w czystej harmonii. O ten spokój jednak nie potrafiła i nawet nie chciała poprosić.
– Alexandrze – wtrąciła gdzieś między jego jednym i drugim słowem. Chciała zrozumieć, co motywowało tak przedziwne stwierdzenia. Jak to nie mógł? Przecież tak właśnie będzie. Przymknęła oczy, otwarcie przyznając się przed sobą, że przecież i dla niej wyobrażenie sobie życia w roli damy w obcym zamku wydawało się koszmarnym nieporozumieniem, okrutnym kaprysem przeznaczenia. Innego jednak nie miała, prawda? – Oczywiście, że jest – wyznała na wdechu, czując, jak powietrze wokół nich dziwnie gęstnieje, jak napina się ciało tulące do siebie jej rozgrzany policzek. Nie chciała być nigdzie indziej, przy nikim innym. Tego nie dało się wyjaśnić, tego nie dało się pojąć, ale Alex to wiedział. Bezwiednie, poniżej ich docierających się spojrzeń, przemknęła palcami po miejscu, w którym ich okryte materiałami ciała zbiegały się w palącej linii. Zgięła lekko palce, gniotąc kawałek jego ubrania na udzie. Niemożliwa ciasnota niosła przecież nieosiągalną dotąd bliskość. Co takiego robił? Nie potrafiła wziąć głębokiego oddechu, nie potrafiła zmusić ciała do ucieczki. Nie chciała jej. W drobnym płomyku czasu nie istniały uczucia niewygodnego dociskania. Wszystko wydało jej się przyjemne, ale i niebezpieczne. Rozpuszczała się, nie doznając nigdy wcześniej tak przedziwnego uczucia, tak bestialsko wyjadającego jej oddechy żaru. Potem zburzył ostatnie mury. Dwa ognie to już pożar niemożliwy do ugaszenia. Żadna siła nie mogła się temu przeciwstawić. Dla niej był pierwszy. Zawsze i na zawsze. Dotyk tych ust sprawił, że wybudziła się z długiego snu. Zupełnie jakby każde minione odczucie było niczym w obliczu deszczu tych dreszczy, tego nasilającego się w głębiach szaleństwa, tej niemożliwe pożogi. Zbyt wiele czuła, by uwierzyć, że zwariowała, że pocałunki są bezwstydną imaginacją. Ciasna suknia stawała się klatką dla piersi, poszukującej pełnych oddechów, ale ignorowała ją, wyciągając dłonie ku niemu. Wciągał ją w wir niepojętej czułości.
O tak, czuła to. Wręcz wychylała się ku niemu, by tylko móc mocniej przycisnąć swoje usta, by spijać z nich obietnice, by im je ofiarować. Rozniecił niepokojące pragnienia. Bała się je przerwać, bo mogły już nigdy więcej nie nadejść. Owinęła ręce wokół jego ciała, by przyciągnąć go mocniej, tęsknie, w nieistniejącej do dziś potrzebie. Ku niemu wznosiła się jej drobna postać, odważnie. Pozbawiona instrukcji działać mogła tylko zgodnie z nieśmiałymi wyobrażeniami tego, jak to powinno być. A było jej ciepło i chyba właśnie odkrywała pierwszy sekret pocałunku. Pachniał truskawkami. I smakował Alexem.
– Jak patrzę na ciebie? – zapytała więc, celowo poszukując spojrzeniem jego oczu. Bała się nawet zamrugać w obawie, że dość intensywne spoglądanie zostanie przerwane i tak czar pryśnie, nim wypłynie z niego pierwszy błysk. Nie tego chciała. Czuła się odrobinę rozbawiona i jednocześnie przejęta takim dziwnym założeniem. – Przecież nawet gdyby byli genialni, nigdy nie będą wspanialsi od ciebie, Alexandrze – powiedziała miękko, a cała jej twarz przestała osaczać go napiętymi spojrzeniami. Mówiła prawdę, w to wierzyła. – Jesteś uzdrowicielem za nas dwoje. – Musiał to wiedzieć. Jej wystarczyło to, że przynajmniej on mógł zajmować się tym, co było bliskie jego pasjom, że spełniał się, krocząc drogą, o której śniła od lat. Pewnego dnia pojęła, że nie może całej mocy poświęcać dziedzinom, których nigdy nie zbada. Może dlatego skręciła ku parującym kociołkom, może dlatego buntowniczo wywalczyła swoje cieplarnie, odnajdując w roślinach niedocenianą potęgę, ucząc się od ziarna po plon, jak nieprzeniknione są ich tajemnice, ile mocy chowa się w najdrobniejszej kropelce soku, ale dla wielu krytycznych osobistości to dalej było niedostateczne, tak bardzo nieodpowiednie. Potrafiła sobie wyobrazić, jak wielkie, podstarzałe damy w myśli gardzą jej ubrudzoną sukienką. Gardziła więc i nimi, nie zapadając się w sobie. Przynajmniej nie w sposób widoczny. Przymierzane co dnia rozmaite maski chroniły, ale mogły wpędzić umysł w szaleństwo. Ostatecznie nawet Alexander mógłby nie być w stanie jej pomóc. Tym bardziej, że coraz boleśniej godził ją w plecy czas. Nie umiała prawdziwie ucieszyć się z żadnej z dwóch potencjalnych dróg. Mimo to…
Wspomnienie truskawkowego dotyku nie chciało wyparować z jej ust. Przypominało o sobie, za każdym razem, kiedy tylko rozchylała wargi. Nie znikało, nawet gdy owocowe smaki straciły na intensywności.
– Nie przestawałabym cię wołać. Gdybyś kiedyś pogubił się w kilku wcieleniach, poszukuj widoku płomienia. On cię zaprowadzi – do mnie. Uniosła nieco kąciki ust, czując jak jej nieco dramatyczne dywagacje rozpraszają się poruszone powiewem rozbawienia. Obserwowanie rozbiegających się loków Alexandra przyjemnie głaskało jej zmysły. – Więc może ty miałbyś i żonę i narzeczoną i nałożnicę. W każdym wcieleniu wołałbyś o inne serce – kontynuowała jednak, nie chcąc tak szybko porzucać tych rozmyślań. Po chwili ciszy dodała nieco smutniej: – Aż w końcu twoje pękłoby rozdarte. Ale niech tak się nie stanie.
Nie mógł przecież jej zostawić, choć spodziewała się, że któregoś dnia Alexander wciśnie na czyjś palec swoje serce, nie obracając się już ku niej. Łatwo jej było oddać swojego brata, ale w przypadku kuzyna wizje z arkadyjskich obrazków szybko przemieniały się w makabrycznej krajobrazy. Chciałaby jedynie, by mógł się zakochać. Jak w baśniach, jak w miłych opowiastkach. Tylko ten ich misterny, diamentowy świat nie chciał ckliwych historii o wielkich uczuciach. O wiele łatwiej byłoby uwierzyć w niewierne spojrzenia i chłód w małżeńskiej pościeli, niż w bajeczne końce. W przeciwieństwie do niej dysponował jednak prawem wyboru. Mógł tak łatwo zawalczyć o najmilszą sobie przyszłość. Wendelina czuwała nad tym, co miało wkrótce nadejść.
Otoczeniem palców powstrzymał jej rozgorączkowaną duszę poszukującą ukojenia w bezsensownych przechadzkach po gabinecie. Potulnie pozwoliła ułożyć się znów w fotelu. Wypowiedzenie własnych obaw na głos nie należało do najłatwiejszych. Dalej nie umiała ich pojąć w pełni, a teraz dodatkowo poczuła ukłucie wstydu. Jej zawód został zaznaczony mocno, nie mógł go nie zauważyć. Nie zniknął nawet, kiedy dotknął znów jej twarzy. W tej krótkiej chwili faktycznie zbyt łatwo mogła się skruszyć. Zaczynała coraz mocniej wierzyć, że los z niej kpił. Pozwoliła, by smutki odbijały się w głębi jej oczy, by mógł je zbadać. – Nie umiem tego powstrzymać – Mojej własnej katastrofy, nieznośnego uczucia bycia niepotrzebną. Słowa te padły jeszcze, nim sam zdążył cokolwiek powiedzieć. Z ulgą przyjmowała drobną pieszczotę jego dłoni, choć ta wcale nie pomagała sercu na powrót zabić w czystej harmonii. O ten spokój jednak nie potrafiła i nawet nie chciała poprosić.
– Alexandrze – wtrąciła gdzieś między jego jednym i drugim słowem. Chciała zrozumieć, co motywowało tak przedziwne stwierdzenia. Jak to nie mógł? Przecież tak właśnie będzie. Przymknęła oczy, otwarcie przyznając się przed sobą, że przecież i dla niej wyobrażenie sobie życia w roli damy w obcym zamku wydawało się koszmarnym nieporozumieniem, okrutnym kaprysem przeznaczenia. Innego jednak nie miała, prawda? – Oczywiście, że jest – wyznała na wdechu, czując, jak powietrze wokół nich dziwnie gęstnieje, jak napina się ciało tulące do siebie jej rozgrzany policzek. Nie chciała być nigdzie indziej, przy nikim innym. Tego nie dało się wyjaśnić, tego nie dało się pojąć, ale Alex to wiedział. Bezwiednie, poniżej ich docierających się spojrzeń, przemknęła palcami po miejscu, w którym ich okryte materiałami ciała zbiegały się w palącej linii. Zgięła lekko palce, gniotąc kawałek jego ubrania na udzie. Niemożliwa ciasnota niosła przecież nieosiągalną dotąd bliskość. Co takiego robił? Nie potrafiła wziąć głębokiego oddechu, nie potrafiła zmusić ciała do ucieczki. Nie chciała jej. W drobnym płomyku czasu nie istniały uczucia niewygodnego dociskania. Wszystko wydało jej się przyjemne, ale i niebezpieczne. Rozpuszczała się, nie doznając nigdy wcześniej tak przedziwnego uczucia, tak bestialsko wyjadającego jej oddechy żaru. Potem zburzył ostatnie mury. Dwa ognie to już pożar niemożliwy do ugaszenia. Żadna siła nie mogła się temu przeciwstawić. Dla niej był pierwszy. Zawsze i na zawsze. Dotyk tych ust sprawił, że wybudziła się z długiego snu. Zupełnie jakby każde minione odczucie było niczym w obliczu deszczu tych dreszczy, tego nasilającego się w głębiach szaleństwa, tej niemożliwe pożogi. Zbyt wiele czuła, by uwierzyć, że zwariowała, że pocałunki są bezwstydną imaginacją. Ciasna suknia stawała się klatką dla piersi, poszukującej pełnych oddechów, ale ignorowała ją, wyciągając dłonie ku niemu. Wciągał ją w wir niepojętej czułości.
O tak, czuła to. Wręcz wychylała się ku niemu, by tylko móc mocniej przycisnąć swoje usta, by spijać z nich obietnice, by im je ofiarować. Rozniecił niepokojące pragnienia. Bała się je przerwać, bo mogły już nigdy więcej nie nadejść. Owinęła ręce wokół jego ciała, by przyciągnąć go mocniej, tęsknie, w nieistniejącej do dziś potrzebie. Ku niemu wznosiła się jej drobna postać, odważnie. Pozbawiona instrukcji działać mogła tylko zgodnie z nieśmiałymi wyobrażeniami tego, jak to powinno być. A było jej ciepło i chyba właśnie odkrywała pierwszy sekret pocałunku. Pachniał truskawkami. I smakował Alexem.
Była taka urocza. Niewinna i nie do końca pojmująca tego, jak działał prawdziwy świat. Krew i pot nie były jedynym brudem, w którym Alexander pogrążał się na co dzień, nie tylko te medyczne niedogodności nieprzystające lady kalały jego dłonie. Świat pełen był ludzi i ich własnych, prywatnych interesów, które należało odpowiednio rozgrywać, tłumić lub podsycać. Codziennie zakładał i zdejmował kagańce tym, którzy potrzebni mu byli do osiągnięcia jednych lub drugich celów. Gierki, gierki, gierki. Te odbywane przez nią na salonach były ledwie przedsmakiem tego, co działo się poza nimi. Nie wątpił ani odrobinę, że i ona, po odpowiednim przeszkoleniu odnalazła by się w tej prawdziwej grze. Mogłaby być przeciwnikiem należącym do tych najtrudniejszych do pokonania: tak niewinna, tak zwodniczo nieobeznana, tak idealna...
Nie miał pojęcia, jakim cudem powstrzymywał się tak długo, skąd brała się w nim cierpliwość, jak wytrwałość odnajdywała drogę do jego codzienności. Nie był w stanie pojąć tego, skąd miał siłę opierać się jej wdziękowi i swojemu pożądaniu przez tak wiele czasu. Mówiła tak pięknie, lecz jemu niepotrzebna była żona, narzeczona i nałożnica; nie, potrzebował tylko jej. Żadna inna nie mogła równać się z tym, co czuł do niej, jak wielką władzę nad nim posiadała, choć nie zamierzał nigdy jej tego uświadomić czy jakkolwiek okazać. Jego księga miała pozostać głównie zamknięta, większość stron skrzętnie sklejonych przez jej ciekawskim wzrokiem, niemożliwych do rozklejenia wścibskimi paluszkami. Ona zaś... jej księga była otwarta szeroko, wersy i wszystko pomiędzy błyszczało w jej oczach gotowe na to, aby dokładnie zbadać każdy zakamarek, każdą tajemnicę, emocję, pragnienie. Wszystko to było tak blisko, ukryte pod alabastrową skórą: okładką idealną, nieskazitelną, kuszącą do sprawdzenia, co tak naprawdę w sobie kryła.
Powietrze samoistnie generowało iskry, te jednak wydawały się tylko lichymi miniaturami prawdziwych fajerwerków. Te zdawały się eksplodować, kiedy odnalazł drogę do jej ust: był szczodry w darowanych jej pocałunkach, skrzętnie dokładał do ognia, który i bez tego buchał pod niebo, aż po horyzont zalewając świat płomienną łuną trwającej między nimi pożogi. Zacisnął palce na jej włosach, pozwalając rozedrganemu westchnięciu wyrwanie się z jego piersi, kiedy zacisnęła dłoń na jego udzie, przyciągnęła bliżej: rozbudził w niej coś, czego obecności wcześniej sama nie była świadoma. Przylgnął do niej na tyle blisko, na ile pozwalały im szaty i unoszące się w nierównych oddechach piersi. Zatracał się całkowicie w dotyku, pieszczocie, która z chwili na chwilę zdawała się coraz mocniej zagrażać ich wzajemnym spaleniem. W ostatnim przebłysku świadomości oderwał się od niej i uniósł na tyle, by być w stanie spojrzeć jej w oczy: ciemne, zagubione, zamroczone pożądaniem. Wciąż oddychał nierówno, lecz na moment uporządkował myśli i uniósł kącik ust w lubieżnym uśmiechu. Zamykając ją w uścisku teleportował ich na środek jego ogromnego łoża z baldachimem: opadli miękko na poduszki i pierzyny, a on nie zwlekał ani chwili. Kontynuował przerwaną czułość, ręką przebiegając po jej wyginających się w łuk plecach, jednym ruchem dłoni pozbywając się przy pomocy magii ciasnego sznurowania gorsetu. Był już pewien, że nie da rady się powstrzymać, jeżeli z jej strony nie padnie jasny sygnał, że powinien. Powoli zaczął gubić oddechy, z chwili na chwilę było coraz goręcej. Miał wrażenie, że w pomieszczeniu nagle stało się niesamowicie duszno, a powietrze jakby zgęstniało, przemieniając się w gruby materiał. Jego dłonie zaczęły błądzić, a umysł gasnąć. Płomienie zjadły już cały tlen, nie było czym oddychać, mogli już tylko...
Alexander otworzył szeroko usta, próbując nabrać powietrza. Kiedy ta próba okazała się nieskuteczna jego głowa w końcu zadecydowała, że to czas się obudzić. Otworzył oczy i zobaczył ciemność, lecz zaraz pojął, co się dzieje. Wiercąc się we śnie znalazł się pod poduszką, która blokowała jego twarz. Jednym prędkim ruchem zdarł ją z twarzy i usiadł na materacu, oddychając ciężko. Czy on... Czy jemu właśnie śniła się... I to w...
Zbyt wiele faktów na jawie wskazywało na to, że tak. Zwłaszcza jeden, niezwykle wymowny.
Alexander ukrył twarz w dłoniach i wydał z siebie jeden krótki, na wpół wściekły, na wpół przesiąknięty poczuciem beznadziei jęk. Nie do końca przyjmował do wiadomości to, co właśnie miało miejsce: nie był w stanie pojąć tego umysłem i właśnie dlatego musiał jak najszybciej pozbyć się tego z głowy. Nie chciał myśleć o tym ani chwilę dłużej, dlatego czym prędzej chwycił za różdżkę i zerwał się z łóżka, kroki kierując ku myślodsiewni.
| zt <3
Nie miał pojęcia, jakim cudem powstrzymywał się tak długo, skąd brała się w nim cierpliwość, jak wytrwałość odnajdywała drogę do jego codzienności. Nie był w stanie pojąć tego, skąd miał siłę opierać się jej wdziękowi i swojemu pożądaniu przez tak wiele czasu. Mówiła tak pięknie, lecz jemu niepotrzebna była żona, narzeczona i nałożnica; nie, potrzebował tylko jej. Żadna inna nie mogła równać się z tym, co czuł do niej, jak wielką władzę nad nim posiadała, choć nie zamierzał nigdy jej tego uświadomić czy jakkolwiek okazać. Jego księga miała pozostać głównie zamknięta, większość stron skrzętnie sklejonych przez jej ciekawskim wzrokiem, niemożliwych do rozklejenia wścibskimi paluszkami. Ona zaś... jej księga była otwarta szeroko, wersy i wszystko pomiędzy błyszczało w jej oczach gotowe na to, aby dokładnie zbadać każdy zakamarek, każdą tajemnicę, emocję, pragnienie. Wszystko to było tak blisko, ukryte pod alabastrową skórą: okładką idealną, nieskazitelną, kuszącą do sprawdzenia, co tak naprawdę w sobie kryła.
Powietrze samoistnie generowało iskry, te jednak wydawały się tylko lichymi miniaturami prawdziwych fajerwerków. Te zdawały się eksplodować, kiedy odnalazł drogę do jej ust: był szczodry w darowanych jej pocałunkach, skrzętnie dokładał do ognia, który i bez tego buchał pod niebo, aż po horyzont zalewając świat płomienną łuną trwającej między nimi pożogi. Zacisnął palce na jej włosach, pozwalając rozedrganemu westchnięciu wyrwanie się z jego piersi, kiedy zacisnęła dłoń na jego udzie, przyciągnęła bliżej: rozbudził w niej coś, czego obecności wcześniej sama nie była świadoma. Przylgnął do niej na tyle blisko, na ile pozwalały im szaty i unoszące się w nierównych oddechach piersi. Zatracał się całkowicie w dotyku, pieszczocie, która z chwili na chwilę zdawała się coraz mocniej zagrażać ich wzajemnym spaleniem. W ostatnim przebłysku świadomości oderwał się od niej i uniósł na tyle, by być w stanie spojrzeć jej w oczy: ciemne, zagubione, zamroczone pożądaniem. Wciąż oddychał nierówno, lecz na moment uporządkował myśli i uniósł kącik ust w lubieżnym uśmiechu. Zamykając ją w uścisku teleportował ich na środek jego ogromnego łoża z baldachimem: opadli miękko na poduszki i pierzyny, a on nie zwlekał ani chwili. Kontynuował przerwaną czułość, ręką przebiegając po jej wyginających się w łuk plecach, jednym ruchem dłoni pozbywając się przy pomocy magii ciasnego sznurowania gorsetu. Był już pewien, że nie da rady się powstrzymać, jeżeli z jej strony nie padnie jasny sygnał, że powinien. Powoli zaczął gubić oddechy, z chwili na chwilę było coraz goręcej. Miał wrażenie, że w pomieszczeniu nagle stało się niesamowicie duszno, a powietrze jakby zgęstniało, przemieniając się w gruby materiał. Jego dłonie zaczęły błądzić, a umysł gasnąć. Płomienie zjadły już cały tlen, nie było czym oddychać, mogli już tylko...
***
Alexander otworzył szeroko usta, próbując nabrać powietrza. Kiedy ta próba okazała się nieskuteczna jego głowa w końcu zadecydowała, że to czas się obudzić. Otworzył oczy i zobaczył ciemność, lecz zaraz pojął, co się dzieje. Wiercąc się we śnie znalazł się pod poduszką, która blokowała jego twarz. Jednym prędkim ruchem zdarł ją z twarzy i usiadł na materacu, oddychając ciężko. Czy on... Czy jemu właśnie śniła się... I to w...
Zbyt wiele faktów na jawie wskazywało na to, że tak. Zwłaszcza jeden, niezwykle wymowny.
Alexander ukrył twarz w dłoniach i wydał z siebie jeden krótki, na wpół wściekły, na wpół przesiąknięty poczuciem beznadziei jęk. Nie do końca przyjmował do wiadomości to, co właśnie miało miejsce: nie był w stanie pojąć tego umysłem i właśnie dlatego musiał jak najszybciej pozbyć się tego z głowy. Nie chciał myśleć o tym ani chwilę dłużej, dlatego czym prędzej chwycił za różdżkę i zerwał się z łóżka, kroki kierując ku myślodsiewni.
| zt <3
Wyśniłam go.
Ciepły, prawdziwy, jak bezpieczna twierdza, w płomieniu której mogła się skryć. Do niej lgnęła, poszukując jedynych oczu i ust, które mogłyby pojąć jej udręki, spełnić pragnienie i połączyć się we wspólnej namiętności razem z nią. Z tym sercem, które nagle głośniej odważyło się zaśpiewać. Oswojone czułością kuzynowych dłoni, kuszone smakowitym występem, który wcale nie rozpoczął się rozlaną po wargach soczystością czerwonego owocu. Alexander przecież zawsze był, a wraz z pierwszym drżeniem odkryła, że każde następne miało być już tylko dla niego i tylko przez niego. Wołał, przyciągał, a ona zbliżała się do ciepłej piersi, do oczarowującego spojrzenia, które zdawało się mrugać do niej tak śmiałą iskrą. Chciała tego, tej słodkiej niepoprawności, tej jedynej miłości. We dwójkę, w swoim domu, nigdy nierozdzieleni rozpalać się mogli wzajemnie aż po kres. Pieszczota jak mistyczna pieczęć czyniła ich swoimi, zaplątywała i tak już splecione losy. Nigdzie indziej nie chciała rozpalać swojego płomienia, jedynie w nim. Zupełnie jakby on jeden potrafił pojąć jego moc, ujrzeć niepoprawność marzeń, które do tej pory winna chować przed karcącym wzorkiem krewnych. Nie bał się, pozwalał, by go parzyła, pozwalał, by owijała wokół niego falbany sukni, by okrywała go wytęsknionymi ramionami i łaskotała nos delikatnym powiewem rzęs. Musiała dotknąć szlachetnej szyi, poczuć drgnięcia pod skórą, wilgoć między ustami, by porzucić ostatnią namiastkę strachu. Jego nie musiała się obawiać, mogła tylko pragnąć ukochanej duszy, książęcego ciała, które dopiero odkrywała w powolnym tańcu zawadiackich iskierek. Przed tym się nie wzbraniała, nieśmiałość wygasała, ustępując miejsce zupełnie nowej pozie. I tak wspinała się głodna prosto na jego kolana, bliżej, by poczuć jeszcze więcej. Wykraść go ostatecznie, opatulić smugą świetlistego ognia. Kochać.
Zabłądzone palce przemierzały powłoki koszuli, pozostawiały ślad delikatnego nacisku, gniotły najmilsze materiały w akcie okrutnego wręcz zniecierpliwienia. Oczarowane usta wołały o więcej pocałunków, które przyjemnie łaskotały dziewczęce ciało, pozostawiając po sobie wciąż uczucie nienasycenia. Dlatego Isabella sięgała głębiej, ufnie poddawała się czułości Alexandra, nie wyobrażając sobie, by cokolwiek z darowanej jej rozkoszy mogłoby być złe. Przecież to on, najbliższy jej, rodzina, przyjaciel, powiernik. W jego ramionach czuła się tak kochana, wspaniała, bliska nieczystego wybuchu, zakleszczona w granicach najprzyjemniejszego szaleństwa. Wciąż musiała się upewniać, oddzielać bezwstydne fantazje od prawdy, faktycznie dotykalnej, pulsującej gdzieś aż po głębie dziewczęcego ciała. Przylegała więc mocno, dzieląc z nim melodię westchnień, wyginając szyję dla jego ust, wkradając się ciekawskim palcem wszędzie tam, gdzie tylko jej pozwolił. Szeptane między pocałunkami imię wypiekało w niej wieczny ślad, niezmazywalny. Torturą okazały się setki niepotrzebnych warstw, spętane ciasno w sztywnej formie serce, wpięte mocno we włosy drogocenne ozdoby. To wszystkie było zbędne, dla niego chciała je zrzucić, wzgardzić misternym haftem, konieczną osłoną: wielbił ją bez tego wszystkiego. Nie musiała pozować, upiększać się cudowną maską, fałszywymi kolorami. Kiedy na nią spoglądał, czuła, że się mieni, zalana brokatowym deszczem, wchłaniająca jego rozpalone spojrzenia. Doświadczenie każde przyjmowała w całości, ucząc się tej bliskości, próbując jej najpierw delikatnie, potem zbyt gwałtownie, jakby pierwsze kroki ośmieliły ją na tyle, by mogła rzucić się ku niemu ostatecznie – jak w przepaść, z której nie będzie mogła już nigdy więcej się wydostać. Nie bała się, prowadził ją, opiekował się niewinnością, zgarniając dla siebie owoce jej pierwszej pieszczoty. Wszystkie tęskne muśnięcia warg, każdy chaotyczny i niepewny dotyk – należały do niego.
Tak jak i ona zagarniała dla siebie zachłannie postać kochanka, nie spodziewając się jeszcze chwilę temu, że zapłoną w przestrzeni wymarzonych komnat, że zatopią się w cudownym łożu, w którym przecież nigdy wcześniej nie miała prawa się znaleźć. Różowy policzek przygniótł poduszkę, kiedy uwolnione z gorsetu piersi mogły wreszcie oddychać, kiedy porażone nowym doznaniem wzniosły się jeszcze wyżej. Dla niego. Opadały na zdobne dywany kolejne skrawki materiału, targały się między palcami miękkie pościele, a gdzieś dalej, między korytarzami wymalowane usta z wielkiego portretu uśmiechnęły się dumnie. Mogli już tylko… być dla siebie. Zdawało się, że żadne z nich nie chciało zapłonąć gdzieś indziej, tylko tutaj, przy sobie, w obietnicy największego żaru, w miłości, która nie zamierzała szukać zrozumienia. Potrzebowała tylko trwać, rzekami pożarów przelewać się przez okna salamandrowego dworu. Ogień nie gasi ognia. Ogień go rozpala, a wtedy staje się niemożliwy do wygaszenia.
zt
Ciepły, prawdziwy, jak bezpieczna twierdza, w płomieniu której mogła się skryć. Do niej lgnęła, poszukując jedynych oczu i ust, które mogłyby pojąć jej udręki, spełnić pragnienie i połączyć się we wspólnej namiętności razem z nią. Z tym sercem, które nagle głośniej odważyło się zaśpiewać. Oswojone czułością kuzynowych dłoni, kuszone smakowitym występem, który wcale nie rozpoczął się rozlaną po wargach soczystością czerwonego owocu. Alexander przecież zawsze był, a wraz z pierwszym drżeniem odkryła, że każde następne miało być już tylko dla niego i tylko przez niego. Wołał, przyciągał, a ona zbliżała się do ciepłej piersi, do oczarowującego spojrzenia, które zdawało się mrugać do niej tak śmiałą iskrą. Chciała tego, tej słodkiej niepoprawności, tej jedynej miłości. We dwójkę, w swoim domu, nigdy nierozdzieleni rozpalać się mogli wzajemnie aż po kres. Pieszczota jak mistyczna pieczęć czyniła ich swoimi, zaplątywała i tak już splecione losy. Nigdzie indziej nie chciała rozpalać swojego płomienia, jedynie w nim. Zupełnie jakby on jeden potrafił pojąć jego moc, ujrzeć niepoprawność marzeń, które do tej pory winna chować przed karcącym wzorkiem krewnych. Nie bał się, pozwalał, by go parzyła, pozwalał, by owijała wokół niego falbany sukni, by okrywała go wytęsknionymi ramionami i łaskotała nos delikatnym powiewem rzęs. Musiała dotknąć szlachetnej szyi, poczuć drgnięcia pod skórą, wilgoć między ustami, by porzucić ostatnią namiastkę strachu. Jego nie musiała się obawiać, mogła tylko pragnąć ukochanej duszy, książęcego ciała, które dopiero odkrywała w powolnym tańcu zawadiackich iskierek. Przed tym się nie wzbraniała, nieśmiałość wygasała, ustępując miejsce zupełnie nowej pozie. I tak wspinała się głodna prosto na jego kolana, bliżej, by poczuć jeszcze więcej. Wykraść go ostatecznie, opatulić smugą świetlistego ognia. Kochać.
Zabłądzone palce przemierzały powłoki koszuli, pozostawiały ślad delikatnego nacisku, gniotły najmilsze materiały w akcie okrutnego wręcz zniecierpliwienia. Oczarowane usta wołały o więcej pocałunków, które przyjemnie łaskotały dziewczęce ciało, pozostawiając po sobie wciąż uczucie nienasycenia. Dlatego Isabella sięgała głębiej, ufnie poddawała się czułości Alexandra, nie wyobrażając sobie, by cokolwiek z darowanej jej rozkoszy mogłoby być złe. Przecież to on, najbliższy jej, rodzina, przyjaciel, powiernik. W jego ramionach czuła się tak kochana, wspaniała, bliska nieczystego wybuchu, zakleszczona w granicach najprzyjemniejszego szaleństwa. Wciąż musiała się upewniać, oddzielać bezwstydne fantazje od prawdy, faktycznie dotykalnej, pulsującej gdzieś aż po głębie dziewczęcego ciała. Przylegała więc mocno, dzieląc z nim melodię westchnień, wyginając szyję dla jego ust, wkradając się ciekawskim palcem wszędzie tam, gdzie tylko jej pozwolił. Szeptane między pocałunkami imię wypiekało w niej wieczny ślad, niezmazywalny. Torturą okazały się setki niepotrzebnych warstw, spętane ciasno w sztywnej formie serce, wpięte mocno we włosy drogocenne ozdoby. To wszystkie było zbędne, dla niego chciała je zrzucić, wzgardzić misternym haftem, konieczną osłoną: wielbił ją bez tego wszystkiego. Nie musiała pozować, upiększać się cudowną maską, fałszywymi kolorami. Kiedy na nią spoglądał, czuła, że się mieni, zalana brokatowym deszczem, wchłaniająca jego rozpalone spojrzenia. Doświadczenie każde przyjmowała w całości, ucząc się tej bliskości, próbując jej najpierw delikatnie, potem zbyt gwałtownie, jakby pierwsze kroki ośmieliły ją na tyle, by mogła rzucić się ku niemu ostatecznie – jak w przepaść, z której nie będzie mogła już nigdy więcej się wydostać. Nie bała się, prowadził ją, opiekował się niewinnością, zgarniając dla siebie owoce jej pierwszej pieszczoty. Wszystkie tęskne muśnięcia warg, każdy chaotyczny i niepewny dotyk – należały do niego.
Tak jak i ona zagarniała dla siebie zachłannie postać kochanka, nie spodziewając się jeszcze chwilę temu, że zapłoną w przestrzeni wymarzonych komnat, że zatopią się w cudownym łożu, w którym przecież nigdy wcześniej nie miała prawa się znaleźć. Różowy policzek przygniótł poduszkę, kiedy uwolnione z gorsetu piersi mogły wreszcie oddychać, kiedy porażone nowym doznaniem wzniosły się jeszcze wyżej. Dla niego. Opadały na zdobne dywany kolejne skrawki materiału, targały się między palcami miękkie pościele, a gdzieś dalej, między korytarzami wymalowane usta z wielkiego portretu uśmiechnęły się dumnie. Mogli już tylko… być dla siebie. Zdawało się, że żadne z nich nie chciało zapłonąć gdzieś indziej, tylko tutaj, przy sobie, w obietnicy największego żaru, w miłości, która nie zamierzała szukać zrozumienia. Potrzebowała tylko trwać, rzekami pożarów przelewać się przez okna salamandrowego dworu. Ogień nie gasi ognia. Ogień go rozpala, a wtedy staje się niemożliwy do wygaszenia.
zt
[SEN] Jesteś taka lekka, kiedy cię...
Szybka odpowiedź