It's cold outside - grudzień 1947
AutorWiadomość
Hogsmeade, grudzień 1947
Rok temu o tej porze wirowali w rytm walca w Wielkiej Sali. To miał być jego ostatni spektakularny dowcip przed przygotowaniami do owutemów i zakończeniem nauki w Hogwarcie.
-Wyobraź sobie, jak to zaboli jej braci. Cholerni Gryfoni.
-Myślicie, że gdy się speszy, to włosy zrobią się jej czerwone?
-Przemądrzała prefekt, odjęła nam ostatnio punkty za nic!
Maeve Clearwater, Krukonka, metamorfag, irytująca naczelna. Koledzy Ślizgoni chcieli zemścić się na niej za radykalne egzekwowanie zasad. Samego Wrońskiego jeszcze na niczym nie przydybała, więc był idealnym kandydatem na myśliwego. Zgodził się, bo chciał zaimponować kolegom, a poza tym Clearwater intrygowała go swoim darem i tym, że zawsze widział ją ze szkicownikiem.
I miała ładne oczy, takie sarnie.
Nie wiedział, czy to te sarnie oczy, czy melodyjny głos, czy niezwykła łatwość rozmowy, czy smukła kibić w tańcu... ale coś rzuciło na niego urok na tamtym Balu. Nieufnie zgodziła się mu towarzyszyć, a on miał upokorzyć ją spektakularnie na środku parkietu, ku uciesze ślizgońskiej gawiedzi. Ale nigdy nie wykonał planu, samemu narażając się na docinki (czy wiedziała, że nie zaprosił jej z czystego serca? Czy potem skutecznie uśpił jej podejrzenia?) i kontynuując dziwną znajomośc z Maeve przez cały rok szkolny. W wakacje wysłał jej (więcej niż) kilka listów, a wspomnienie sarnich oczu łagodziło jego nerwy, gdy w rodzinnym domu wysłuchiwał karcącego tonu ojca i pochwał w stronę młodszego brata.
Ten weekend był ostatnią okazją, by odwiedzić Maeve w Hogsmeade przed przerwą świąteczną. Również kurs na aurora zawiesi spotkania do Nowego Roku, o czym Daniel myślał bez entuzjazmu. Nie tęsknił za wolnym czasem, który będzie musiał spędzać w progach swojego pokoju. Ani za rodzinnymi obiadami, podczas których coraz bardziej czuł się wyrzutkiem. Niejednokrotnie chciał się odgryźć na kąśliwe uwagi ojca. Skoro jesteś taki mądry, to dlatego trzymasz w domu bękarta? Powstrzymywały go tylko smutne oczy matki.
Teraz jednak zostawił chłodny dom za sobą, zmierzając na spotkanie w Hogsmeade, a z każdą chwilą robiło mu się coraz cieplej na sercu. W dłoniach nerwowo obracał mały prezencik. Najpierw kupił Maeve róże, ale w ostatniej chwili wyrzucił je do kanału i wstąpił do sklepu plastycznego. Nienawidził niepewności ani ryzyka w relacjach międzyludzkich, więc chciał budować z Maeve bliskość na własnych warunkach, a nie miał pojęcia, jak dziewczyna zareaguje na kwiaty. W zamian kupił więc porządne pastele, nie przejmując się tym, że z powodu własnego niezdecydowania wydał zbyt dużo z pensji kursanta. Ostatnio pieniądze trochę spędzały mu sen z powiek - zrozumiał, że czeka go jeszcze kilka lat na minimalnej wypłacie, a zależność finansowa od starego Wrońskiego była upokarzająca.
Znalazł się na miejscu nieco wcześniej i zajął stolik w kącie. Nadal obracał w dłoniach zapakowany upominek, niecierpliwie zerkając w stronę drzwi.
Self-made man
Nadal nie wiedziała, co powinna o nim myśleć. Nachodziły kolejne święta, a ich znajomość wciąż trwała. Nawet mimo faktu, że Wroński nie był już uczniem Hogwartu, nie mogli więc spotykać się niby to przypadkiem na szkolnych korytarzach czy ścierać na błoniach, przy jej ulubionym drzewie. Jak do tego doszło? Nie ufała mu rok temu, gdy zapraszał ją na bal, nie ufała i teraz, a jednak wybierała się do Hogsmeade, gdzie miał na nią czekać pod Trzema Miotłami. Pierwsze miesiące po ich schadzce były doskonałą próbą charakteru - robiła wszystko, by nie myśleć o niczym więcej jak o nauce do egzaminów, by nie zwracać uwagi na niepochlebne komentarze i zaniepokojone spojrzenia najbliższych, z którymi borykała się od czasu tamtej nocy... to jednak nie było takie łatwe. Od zawsze wolała trzymać się z boku, obserwować wszystko z bezpieczniej odległości, dlatego każda sytuacja, w której uwaga skupiała się na niej - czy z powodu tego, z kim tańczyła na balu, czy kolejnej niekontrolowanej przemiany - stanowiła niemałe wyzwanie.
Czas mijał, a wszyscy dookoła zdawali się powoli zapominać o istnieniu byłego ślizgona, tym samym dając jej więcej przestrzeni do życia. Żałowała więc, że umówili się w miejscu publicznym, gdzie z pewnością pojawią się inni uczniowie, by ogrzać się przy kominku czy wypić chociażby jedno kremowe piwo. Nie chciała się jednak do tego przyznawać, ba, nie proponowała nawet, by rozważyli inną lokalizację, bo i jaką? Przez swój zadziwiający brak asertywności od ranka męczyła się zarówno z tą stale powracającą myślą, jak i z dojmującym lękiem o to, jak przebiegnie całe spotkanie. Nie widzieli się od zakończenia roku, z kolei wymieniane co jakiś czas listy pozwalały im na swobodniejszą komunikację, bez krępujących spojrzeń gapiów, bez rzucających się w oczy tarcz domów... Lecz czy w kreślonych na papierze słowach zawierali prawdę? Czy korzystali z możliwości do kreowania siebie takimi, jakimi chcieliby być, lecz nie byli?
Mimo tego całego sceptycyzmu, mimo chęci spędzenia całego dnia w dormitorium, a dokładniej w swoim ciepłym i bezpiecznym łóżku, dotarła do lokalu na kilka minut przed umówioną porą; nie znosiła niepunktualności, nie potrafiłaby się spóźnić. Próbowała uspokajać się upartym powtarzaniem sobie, że to nic takiego. Wroński na pewno nie traktuje tego poważnie, tak jak ona nie traktuje tego poważnie... Prawda? Ale jeśli tak, to dlaczego serce przyśpieszyło swój bieg, a nogi prawie ugięły się pod jej ciężarem, gdy w końcu ujrzała go siedzącego przy samotnym stoliczku w kącie? Nie mogła się już wycofać, nie kiedy ją zobaczył; wygięła usta w bladej, mimowolnej parodii uśmiechu i ruszyła ku niemu ostrożnie lawirując między tłoczącymi się w Trzech Miotłach uczniami.
Powoli pozbyła się okręconego wokół szyi, oprószonego śniegiem szalika w typowych dla Ravenclawu barwach, a następnie zdjęła z siebie płaszcz, uparcie próbując nie spoglądać w kierunku twarzy chłopaka. Podchwyciła jego spojrzenie dopiero wtedy, gdy zajęła miejsce na przeciwko i splotła ze sobą zziębnięte dłonie, próbując w ten sposób zamaskować swą nerwowość. - Wroński - przywitała się cicho, nie chcąc zwracać się do niego po imieniu; myślała, że w ten sposób zachowa odpowiedni dystans. Bała się bliskości, bała się tego, że to jeden wielki żart, którego punkt kulminacyjny nastąpi tu i teraz. Nie rozumiała, dlaczego zaprosił ją na tamten bal, lęk przed zadaniem tego pytania był jednak zbyt wielki. - Mam nadzieję, że nie czekasz zbyt długo. - Myślała, że będzie pierwsza. Zwykle pojawiała się pierwsza. - Co tam masz? - Skinęła głową na trzymany przez niego, opakowany w papier przedmiot. Chciała pokierować rozmowę na odpowiednie tory, przełamać pierwsze lody, a później pozwolić mu opowiadać o kursie aurorskim... lecz przecież nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji, nie wiedziała nawet, czy jest w stanie zachowywać się naturalnie.
Czas mijał, a wszyscy dookoła zdawali się powoli zapominać o istnieniu byłego ślizgona, tym samym dając jej więcej przestrzeni do życia. Żałowała więc, że umówili się w miejscu publicznym, gdzie z pewnością pojawią się inni uczniowie, by ogrzać się przy kominku czy wypić chociażby jedno kremowe piwo. Nie chciała się jednak do tego przyznawać, ba, nie proponowała nawet, by rozważyli inną lokalizację, bo i jaką? Przez swój zadziwiający brak asertywności od ranka męczyła się zarówno z tą stale powracającą myślą, jak i z dojmującym lękiem o to, jak przebiegnie całe spotkanie. Nie widzieli się od zakończenia roku, z kolei wymieniane co jakiś czas listy pozwalały im na swobodniejszą komunikację, bez krępujących spojrzeń gapiów, bez rzucających się w oczy tarcz domów... Lecz czy w kreślonych na papierze słowach zawierali prawdę? Czy korzystali z możliwości do kreowania siebie takimi, jakimi chcieliby być, lecz nie byli?
Mimo tego całego sceptycyzmu, mimo chęci spędzenia całego dnia w dormitorium, a dokładniej w swoim ciepłym i bezpiecznym łóżku, dotarła do lokalu na kilka minut przed umówioną porą; nie znosiła niepunktualności, nie potrafiłaby się spóźnić. Próbowała uspokajać się upartym powtarzaniem sobie, że to nic takiego. Wroński na pewno nie traktuje tego poważnie, tak jak ona nie traktuje tego poważnie... Prawda? Ale jeśli tak, to dlaczego serce przyśpieszyło swój bieg, a nogi prawie ugięły się pod jej ciężarem, gdy w końcu ujrzała go siedzącego przy samotnym stoliczku w kącie? Nie mogła się już wycofać, nie kiedy ją zobaczył; wygięła usta w bladej, mimowolnej parodii uśmiechu i ruszyła ku niemu ostrożnie lawirując między tłoczącymi się w Trzech Miotłach uczniami.
Powoli pozbyła się okręconego wokół szyi, oprószonego śniegiem szalika w typowych dla Ravenclawu barwach, a następnie zdjęła z siebie płaszcz, uparcie próbując nie spoglądać w kierunku twarzy chłopaka. Podchwyciła jego spojrzenie dopiero wtedy, gdy zajęła miejsce na przeciwko i splotła ze sobą zziębnięte dłonie, próbując w ten sposób zamaskować swą nerwowość. - Wroński - przywitała się cicho, nie chcąc zwracać się do niego po imieniu; myślała, że w ten sposób zachowa odpowiedni dystans. Bała się bliskości, bała się tego, że to jeden wielki żart, którego punkt kulminacyjny nastąpi tu i teraz. Nie rozumiała, dlaczego zaprosił ją na tamten bal, lęk przed zadaniem tego pytania był jednak zbyt wielki. - Mam nadzieję, że nie czekasz zbyt długo. - Myślała, że będzie pierwsza. Zwykle pojawiała się pierwsza. - Co tam masz? - Skinęła głową na trzymany przez niego, opakowany w papier przedmiot. Chciała pokierować rozmowę na odpowiednie tory, przełamać pierwsze lody, a później pozwolić mu opowiadać o kursie aurorskim... lecz przecież nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji, nie wiedziała nawet, czy jest w stanie zachowywać się naturalnie.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Myślał, że nauka do owutemów skutecznie odciągnie go od dziewczyn, a jednak znajomość z Maeve rozwijała się do czasu zimowego balu. Może dlatego, że nie miał już czasu przejmować się opinią kolegów ani brać udziału w ich głupich dowcipach - a oni sami stracili do niego zaufanie, odkąd nie wykonał planu i nie upokorzył irytującej prefekt (jakże się cieszył, że nigdy nie spytała go, dlaczego zaprosił ją na tamten bal. Umiał kłamać, ale nie był pewien, czy umiałby skłamać jej). Może dlatego, że Maeve nie była byle jaką dziewczyną. Nie wiedział, czy flirtują, bo chyba nie umiał z nią flirtować - albo to ona pozostawała niewzruszona, panując nad własną mimiką lepiej niż nad zmieniającymi czasem kolor włosami. Poza tym, choć zwykle wolał działać samotnie, to bardzo przyjemnie było uczyć się przy Maeve - w ciszy i skupieniu, czasem zerkając jej przez ramię i opowiadając o swoich doświadczeniach przy sumach.
Tamte miesiące w Hogwarcie były o wiele łatwiejsze niż podtrzymywanie ich relacji teraz - a jednak, pomimo braku czasu, Daniel często chwytał za pióro i pisał jej listy z Londynu. Tylko, w ciągu ostatnich tygodni pisał trochę rzadziej, coraz częściej zastygając z piórem w dłoni na długie chwile. O ile w pierwszych tygodniach kursu nie brakowało mu tematów do opisania, o tyle teraz nie wiedział skąd wziąć interesującą opowieść i jak zebrać w sobie optymizm. Bo o czym miał jej pisać? O tym, że wszyscy koledzy z roku radzą sobie z urokami lepiej od niego? O tym, że ich przełożony to nadęty bufon? Na pewno nie o tym, że ojciec znów go spoliczkował - jego, osiemnastolatka! - a matka wygląda coraz gorzej. Nie wiedział, czy Maeve zauważyła, że stał się bardziej lakoniczny. Nie wiedział nawet, czy ją to obchodziło.
Zapomniał o tych rozterkach, gdy tylko przekroczyła próg lokalu. Uśmiechnął się mimowolnie, dostrzegając zarazem, jak zmieniła się przez te kilka miesięcy. Nadal była szczupła i nieco blada, ale z podlotka wyrastała piękna kobieta.
Ciekawe, co by powiedziała, gdybym zapuścił wąsy? - myśl o zmianie imidżu krążyła mu po głowie od jakiegoś czasu, ale obawiał się, że Maeve skwitowałaby to tylko typowym dla siebie milczeniem.
-Clearwater. - skinął jej lekko głową, bo gesty w stylu obejmowania przyjaciół na powitanie były dla niego dziwne, obce. W jego rodzinie nikt nie okazywał sobie uczuć mową ciała - chyba, że chodziło o negatywne emocje.
Zawsze myślał o niej po imieniu, ale mówił jej po nazwisku. Zaczęli tak się do siebie zwracać już od czasu zaproszenia na pamiętny bal i chyba żadne z nich nie miało odwagi skrócić tego lingwistycznego dystansu.
-Dopiero wszedłem. - wzruszył ramionami z pozorną nonszalancją. Kręcił się po Hogsmeade już kilkadziesiąt minut wcześniej, ale pamiętał, że Maeve zawsze pojawiała się na miejscu tuż przed czasem. Starannie zaplanował więc swoje wejście do Trzech Mioteł, nie mając zamiaru wyczekiwać tu sam zbyt długo. Nie chciał ściągać na siebie niczyich spojrzeń - co, jak rozpozna go jakiś młodszy Ślizgon?
-Ja... - cholera, czemu przeszła do konkretów tak szybko? -Idą Święta i...pastele. - znaczy, idą Święta, a pastele nie chodzą, ale nie miał już siły tego wyjaśniać. Zamiast tego, odchrząknął nerwowo i przesunął podarunek po stole, w stronę Maeve.
-Jak tam w Hogwarcie? Zaplanowałaś już, co zrobisz po szkole? - zmienił szybko temat, chcąc zachować kontrolę nad rozmową, a zarazem będąc szczerze ciekaw, jakie są szanse, że w niedalekiej przyszłości los rzuci pannę Clearwater do Londynu.
Tamte miesiące w Hogwarcie były o wiele łatwiejsze niż podtrzymywanie ich relacji teraz - a jednak, pomimo braku czasu, Daniel często chwytał za pióro i pisał jej listy z Londynu. Tylko, w ciągu ostatnich tygodni pisał trochę rzadziej, coraz częściej zastygając z piórem w dłoni na długie chwile. O ile w pierwszych tygodniach kursu nie brakowało mu tematów do opisania, o tyle teraz nie wiedział skąd wziąć interesującą opowieść i jak zebrać w sobie optymizm. Bo o czym miał jej pisać? O tym, że wszyscy koledzy z roku radzą sobie z urokami lepiej od niego? O tym, że ich przełożony to nadęty bufon? Na pewno nie o tym, że ojciec znów go spoliczkował - jego, osiemnastolatka! - a matka wygląda coraz gorzej. Nie wiedział, czy Maeve zauważyła, że stał się bardziej lakoniczny. Nie wiedział nawet, czy ją to obchodziło.
Zapomniał o tych rozterkach, gdy tylko przekroczyła próg lokalu. Uśmiechnął się mimowolnie, dostrzegając zarazem, jak zmieniła się przez te kilka miesięcy. Nadal była szczupła i nieco blada, ale z podlotka wyrastała piękna kobieta.
Ciekawe, co by powiedziała, gdybym zapuścił wąsy? - myśl o zmianie imidżu krążyła mu po głowie od jakiegoś czasu, ale obawiał się, że Maeve skwitowałaby to tylko typowym dla siebie milczeniem.
-Clearwater. - skinął jej lekko głową, bo gesty w stylu obejmowania przyjaciół na powitanie były dla niego dziwne, obce. W jego rodzinie nikt nie okazywał sobie uczuć mową ciała - chyba, że chodziło o negatywne emocje.
Zawsze myślał o niej po imieniu, ale mówił jej po nazwisku. Zaczęli tak się do siebie zwracać już od czasu zaproszenia na pamiętny bal i chyba żadne z nich nie miało odwagi skrócić tego lingwistycznego dystansu.
-Dopiero wszedłem. - wzruszył ramionami z pozorną nonszalancją. Kręcił się po Hogsmeade już kilkadziesiąt minut wcześniej, ale pamiętał, że Maeve zawsze pojawiała się na miejscu tuż przed czasem. Starannie zaplanował więc swoje wejście do Trzech Mioteł, nie mając zamiaru wyczekiwać tu sam zbyt długo. Nie chciał ściągać na siebie niczyich spojrzeń - co, jak rozpozna go jakiś młodszy Ślizgon?
-Ja... - cholera, czemu przeszła do konkretów tak szybko? -Idą Święta i...pastele. - znaczy, idą Święta, a pastele nie chodzą, ale nie miał już siły tego wyjaśniać. Zamiast tego, odchrząknął nerwowo i przesunął podarunek po stole, w stronę Maeve.
-Jak tam w Hogwarcie? Zaplanowałaś już, co zrobisz po szkole? - zmienił szybko temat, chcąc zachować kontrolę nad rozmową, a zarazem będąc szczerze ciekaw, jakie są szanse, że w niedalekiej przyszłości los rzuci pannę Clearwater do Londynu.
Self-made man
Wiele oddałaby za to, by poznać jego myśli. By zrozumieć, co nim kieruje i dlaczego się tutaj spotkali – w malowniczym, zasypanym śniegiem Hogsmeade, które prezentowało się niczym widok ze świątecznej kartki, tuż przed feriami zimowymi. Niespodziewane zaproszenie na zeszłoroczny bal, wspólna nauka, zaczepne rozmowy przeplatane długimi chwilami milczenia... Ku czemu miało ich to prowadzić? Starała się nie wybiegać myślami w przyszłość, nie dawać wyobraźni sposobności do tworzenia nierealistycznych, przesadnie optymistycznych scenariuszy, które przerażały i ją samą. To, że byli tutaj, że oboje przystali na pomysł zobaczenia się twarzą w twarz, jeszcze o niczym nie świadczyło i chciała o tym pamiętać. Zaś napięcie, które w związku z tym wszystkim coraz dotkliwiej odczuwała, starała się maskować wprost nienaturalnym opanowaniem; łatwo można było pomylić tę pozę z wyniosłością. Od samego początku ich znajomości cenzurowała swe myśli, dopiero w skrupulatnie spisywanych listach pozwalając sobie na trochę więcej – więcej swobody, zawadiackości, prostoty. Jednak i za czasów wspólnej nauki w Hogwarcie potrafiła wykazać się zaskakującą zadziornością, niespodziewanie trafnym komentarzem. Stale balansowała na granicy, w instynktowny sposób próbując bronić się przed ewentualnymi uczuciami, uparcie milcząc lub chowając się za prowokacyjnymi, podtrzymującymi bezpieczny dystans odzywkami. Na ile to musiało być odpychające? I dziwne?
Choć próbowała skupiać się na nauce do nadchodzących wielkimi krokami egzaminów, to nie mogła nie zauważyć, że coś w ich korespondencji się zmieniło. Nie wiedziała tylko, czy różnica ta wynikała z braku czasu – nie wątpiła, że kurs aurorski był niezwykle wymagający, a Wroński musiał poświęcić mu się w pełni, jeśli chciał go ukończyć – czy może to jego upływ osłabił chęć podtrzymania relacji, stąd lakoniczność, mniej angażujące odpowiedzi. Chciała wierzyć, że nie winiłaby go, gdyby oświadczył jej, że nie mogą już dłużej ze sobą pisać, że nie powinni tego – czymkolwiek to było – kontynuować. Przecież nie byli ze sobą szczególnie blisko, nie znali swoich tajemnic, dopiero powoli odsłaniając się ze swoimi przemyśleniami. Lecz gdyby ją odtrącił, lub co gorsza urzeczywistnił jej koszmar i przyznał, że od samego początku była tylko żartem, ugodziłby nie tylko w jej dumę.
Odkąd tylko weszła do Trzech Mioteł, czuła na sobie spojrzenia innych, a przynajmniej tak jej się zdawało; zbyt wiele czasu spędziła na straszeniu się, co ludzie powiedzą, by móc ot tak przestać zastanawiać się nad ich reakcjami. To było ograniczające, a przy tym niezwykle męczące. Caleb i Ronan nie byli już uczniami Hogwartu, nie powinni ich tu razem przyłapać, mimo to czuła się w towarzystwie ślizgona jeszcze mniej swobodnie niż rok temu, w wielkiej sali, kiedy wirowali w rytm walca na oczach wszystkich. Może dlatego, że tym razem spotkania nie mogli zrzucić na karb przypadkowego wpadnięcia na siebie na błoniach czy w bibliotece?
Pokiwała krótko głową, gdy powiedział, że pojawił się ledwie chwilę przed nią; chciała w to wierzyć. Usta wciąż wyginała w bladym, uprzejmym uśmiechu, lecz badawczy, uważny wzrok, którym mimowolnie wodziła po jego twarzy, wyrażał zainteresowanie. Szukała różnic, które musiały zajść w jego fizjonomii, a na które nie zwróciłaby większej uwagi, gdyby wciąż widywali się na co dzień. Czyżby urósł o cal? Nabrał muskulatury? I dorobił się kilku nowych odcisków? Myślała, że kiedy zapyta o obracany w dłoniach pakunek, będzie to dobry początek rozmowy. Zdziwiła się więc i zamarła w bezruchu, gdy Wroński urwał, wyraźnie zmieszany. A później dokończył, z trudem dobierając słowa. – Pastele? – powtórzyła po nim, próbując połączyć jedno z drugim. Upominek, reakcję chłopaka. Mężczyzny. – Dla mnie? – Głos jej nie drżał, choć mieszane uczucia przelotnie ją otumaniły; otworzyła usta, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz nie wydobyły się z nich kolejne słowa, a zaróżowione od mrozu policzki pokryły się jeszcze wyraźniejszym rumieńcem. Nie spodziewała się żadnego upominku, ba, sama nic dla niego nie miała; myślała, że są na innym etapie znajomości. Czyżby się myliła? A może przypisywała temu gestowi zbyt dużą wagę? Może to tylko niezobowiązujący drobiazg...? Serce zabiło jej szybciej, przyjemność przeplatała się z lękiem, z trudem opanowywaną paniką. – Dziękuję. Spróbuję zrobić z nich dobry użytek. – Wykrzesała z siebie na tyle siły, by nie pozostawić tego bez słowa, to przecież byłoby niegrzeczne. A Wroński na to nie zasługiwał. Chyba. – Ja... Nic dla ciebie nie mam. – Przepraszam? – Ale możemy napić się kremowego piwa na mój koszt. – Próbowała brzmieć lekko, niezobowiązująco, żartobliwie, lecz wypowiedź ta podszyta była stale odczuwanym napięciem. Teraz to ona bawiła się paczuszką, choć jeszcze jej nie otworzyła. Wzruszyła ramionami, gdy zapytał ją o dalsze plany, choć przecież miała już na siebie pomysł – musiała go tylko wprowadzić w życie. – Wszystko zależy od wyników owutemów. – Usta Maeve złożyły się w bladym uśmiechu, między brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. – Chciałabym to już mieć za sobą. Tak jak ty… Tak czy inaczej chciałabym zacząć pracować w ministerstwie, w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów… – Spojrzała na niego znacząco. Ona jednak nie chciała być aurorem czy policjantem. Swe marzenia wolała pozostawić w sferze niedopowiedzeń, a tym samym nie mówić mu o wiedźmiej straży. Jak by na to zareagował? Wyśmiał? Zaczął sprowadzać ją na ziemię? – Jeśli jednak mi się nie uda, pewnie wrócę do domu i będę brać udział w badaniach taty. Przydałaby mu się dodatkowa para rąk do pomocy. – Kiedyś naprawdę myślała, że tak to się skończy. Teraz rozważała to jako plan awaryjny, zajęcie przejściowe. – Jak kurs? Podoba ci się w ministerstwie? – Nadal nie rozumiała, dlaczego ślizgon postanowił zostać aurorem. Czyżby tiara przydziału się pomyliła? Czy raczej kierowała nim chęć zarobku? Było wiele innych zajęć, które mogłyby mu zapewnić lepszy pieniądz, a przy których nie narażałby swego życia polując na czarnoksiężników.
Dopiero teraz zaczęła rozrywać papier, którym owinięte były pastele. Wierzchem dłoni odgarnęła opadający na czoło kosmyk włosów, ciągle nie mogąc się zdecydować, czy woli unikać wzroku Wrońskiego, czy wprost przeciwnie.[bylobrzydkobedzieladnie]
Choć próbowała skupiać się na nauce do nadchodzących wielkimi krokami egzaminów, to nie mogła nie zauważyć, że coś w ich korespondencji się zmieniło. Nie wiedziała tylko, czy różnica ta wynikała z braku czasu – nie wątpiła, że kurs aurorski był niezwykle wymagający, a Wroński musiał poświęcić mu się w pełni, jeśli chciał go ukończyć – czy może to jego upływ osłabił chęć podtrzymania relacji, stąd lakoniczność, mniej angażujące odpowiedzi. Chciała wierzyć, że nie winiłaby go, gdyby oświadczył jej, że nie mogą już dłużej ze sobą pisać, że nie powinni tego – czymkolwiek to było – kontynuować. Przecież nie byli ze sobą szczególnie blisko, nie znali swoich tajemnic, dopiero powoli odsłaniając się ze swoimi przemyśleniami. Lecz gdyby ją odtrącił, lub co gorsza urzeczywistnił jej koszmar i przyznał, że od samego początku była tylko żartem, ugodziłby nie tylko w jej dumę.
Odkąd tylko weszła do Trzech Mioteł, czuła na sobie spojrzenia innych, a przynajmniej tak jej się zdawało; zbyt wiele czasu spędziła na straszeniu się, co ludzie powiedzą, by móc ot tak przestać zastanawiać się nad ich reakcjami. To było ograniczające, a przy tym niezwykle męczące. Caleb i Ronan nie byli już uczniami Hogwartu, nie powinni ich tu razem przyłapać, mimo to czuła się w towarzystwie ślizgona jeszcze mniej swobodnie niż rok temu, w wielkiej sali, kiedy wirowali w rytm walca na oczach wszystkich. Może dlatego, że tym razem spotkania nie mogli zrzucić na karb przypadkowego wpadnięcia na siebie na błoniach czy w bibliotece?
Pokiwała krótko głową, gdy powiedział, że pojawił się ledwie chwilę przed nią; chciała w to wierzyć. Usta wciąż wyginała w bladym, uprzejmym uśmiechu, lecz badawczy, uważny wzrok, którym mimowolnie wodziła po jego twarzy, wyrażał zainteresowanie. Szukała różnic, które musiały zajść w jego fizjonomii, a na które nie zwróciłaby większej uwagi, gdyby wciąż widywali się na co dzień. Czyżby urósł o cal? Nabrał muskulatury? I dorobił się kilku nowych odcisków? Myślała, że kiedy zapyta o obracany w dłoniach pakunek, będzie to dobry początek rozmowy. Zdziwiła się więc i zamarła w bezruchu, gdy Wroński urwał, wyraźnie zmieszany. A później dokończył, z trudem dobierając słowa. – Pastele? – powtórzyła po nim, próbując połączyć jedno z drugim. Upominek, reakcję chłopaka. Mężczyzny. – Dla mnie? – Głos jej nie drżał, choć mieszane uczucia przelotnie ją otumaniły; otworzyła usta, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz nie wydobyły się z nich kolejne słowa, a zaróżowione od mrozu policzki pokryły się jeszcze wyraźniejszym rumieńcem. Nie spodziewała się żadnego upominku, ba, sama nic dla niego nie miała; myślała, że są na innym etapie znajomości. Czyżby się myliła? A może przypisywała temu gestowi zbyt dużą wagę? Może to tylko niezobowiązujący drobiazg...? Serce zabiło jej szybciej, przyjemność przeplatała się z lękiem, z trudem opanowywaną paniką. – Dziękuję. Spróbuję zrobić z nich dobry użytek. – Wykrzesała z siebie na tyle siły, by nie pozostawić tego bez słowa, to przecież byłoby niegrzeczne. A Wroński na to nie zasługiwał. Chyba. – Ja... Nic dla ciebie nie mam. – Przepraszam? – Ale możemy napić się kremowego piwa na mój koszt. – Próbowała brzmieć lekko, niezobowiązująco, żartobliwie, lecz wypowiedź ta podszyta była stale odczuwanym napięciem. Teraz to ona bawiła się paczuszką, choć jeszcze jej nie otworzyła. Wzruszyła ramionami, gdy zapytał ją o dalsze plany, choć przecież miała już na siebie pomysł – musiała go tylko wprowadzić w życie. – Wszystko zależy od wyników owutemów. – Usta Maeve złożyły się w bladym uśmiechu, między brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. – Chciałabym to już mieć za sobą. Tak jak ty… Tak czy inaczej chciałabym zacząć pracować w ministerstwie, w departamencie przestrzegania prawa czarodziejów… – Spojrzała na niego znacząco. Ona jednak nie chciała być aurorem czy policjantem. Swe marzenia wolała pozostawić w sferze niedopowiedzeń, a tym samym nie mówić mu o wiedźmiej straży. Jak by na to zareagował? Wyśmiał? Zaczął sprowadzać ją na ziemię? – Jeśli jednak mi się nie uda, pewnie wrócę do domu i będę brać udział w badaniach taty. Przydałaby mu się dodatkowa para rąk do pomocy. – Kiedyś naprawdę myślała, że tak to się skończy. Teraz rozważała to jako plan awaryjny, zajęcie przejściowe. – Jak kurs? Podoba ci się w ministerstwie? – Nadal nie rozumiała, dlaczego ślizgon postanowił zostać aurorem. Czyżby tiara przydziału się pomyliła? Czy raczej kierowała nim chęć zarobku? Było wiele innych zajęć, które mogłyby mu zapewnić lepszy pieniądz, a przy których nie narażałby swego życia polując na czarnoksiężników.
Dopiero teraz zaczęła rozrywać papier, którym owinięte były pastele. Wierzchem dłoni odgarnęła opadający na czoło kosmyk włosów, ciągle nie mogąc się zdecydować, czy woli unikać wzroku Wrońskiego, czy wprost przeciwnie.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 31.12.19 9:31, w całości zmieniany 1 raz
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wroński był z natury łowcą, podobnie jak jego przodkowie, wywodzący się z polskich myśliwych. A może łowcą był każdy mężczyzna, w myśl rycerskiej tradycji, nakazującej gonitwę za płochliwymi dziewczętami?
Maeve nie była płochliwa, niejednokrotnie potrafiła odciąć się inteligentniej od Daniela. Wiele dał by za to, by poznać jej myśli. Dlaczego bywała taka zimna, taka skryta, a mimo wszystko spędzała z nim czas? Nie sądził, by kierował nią brak asertywności, dała mu się poznać raczej jako silna osobowość. Polowanie przebiegało zupełnie inaczej niż myślał - najpierw Maeve rozbroiła go podczas zimowego balu, a potem ich relacja zaczęła układać się dziwnie i nieoczekiwanie. Odmiennie od flirtów, do których przywykł młody Ślizgon. Nie wiedział nawet, czy może nazwać to flirtem, czy raczej koleżeństwem lub przyjaźnią. Próba skategoryzowania ich relacji budziła w nim frustrację, więc starannie unikał wszelkich analiz. W końcu nadmierne myślenie nad prezentem świątecznym sprawiło, że wyrzucił kupione kwiaty i niepotrzebnie stracił pieniądze. Musiał jednak przyznać, że Clearwater mu się podobała (nawet z zielonymi włosami), a podczas tych kilku miesięcy jeszcze wyładniała. Zaschło mu w gardle i z niecierpliwością myślał o kremowym piwie, choć wiele oddałby za mocniejszy trunek.
Może alkohol rozwiązałby mu język? Ze złością ugryzł się w wargę, bo przecież zazwyczaj nie brakowało mu słów (no, chyba że w obecności ojca). W Hogwarcie dał się poznać jako pyskaty i odważny chłopak, butą rekompensując sobie skrywaną nieśmiałość i zdobywając aprobatę kolegów.
Ostrożnie zerknął na Maeve, lękając się drwiny albo - co gorsza - obojętności w reakcji na prezent. Dziewczyna zastygła jednak z rozchylonymi ustami i uroczymi rumieńcami, a Wrońskiemu zrobiło się jakoś cieplej. Przełamując własne zmieszanie, uśmiechnął się lekko, nie umiejąc okazać jej czułości inaczej niż poprzez zdrową dawkę ironii.
-A widzisz tu kogoś innego? - komu miałby dawać prezent w Hogsmeade? Może i był dobrze zbudowanym pałkarzem, ale raczej nie miał fanek wśród młodszych uczennic Hogwartu. A nawet gdyby miał, nie dawałby im pasteli.
-Nie ma za co. - dodał łagodniej. -Chętnie... - przełknął ślinę, zastanawiając się, czy nie drąży zbyt głęboko -Chętnie zobaczę jakieś szkice. - lubił zaglądać jej przez ramię gdy rysowała, ale od wakacji nie widział żadnych nowych rysunków. Nic dziwnego, były jej, czemu miałaby je przesyłać... znajomemu?
-Daj spokój, to ja cię tu zaprosiłem i to ja wszedłem w dorosłe życie i dorosłe zarobki. - tradycyjne wychowanie kazało mu zaprotestować i samemu szarmancko postawić Maeve kremowe piwo, choć jego portfel był mocno nadwyrężony świątecznymi wydatkami. Ale dziewczyna nie musiała o tym wiedzieć, podobnie jak o jego kłopotach w domu i problemach na kursie. Podobnie, jak o jego pocałunkach z biuściastymi Ślizgonkami (ale przecież to było przed zimowym balem...), o głupim zakładzie z kolegami, o tym jak wyśmiewał się z jej braci i jak robił różne niemiłe rzeczy dla kilku sykli. Jakoś... chciał się przy niej prezentować lepiej niż w rzeczywistości.
Skinął na kelnerkę i zamówił piwa, a potem przeniósł wzrok na Maeve, gotów życzyć jej powodzenia w egzaminach i... zamarł na dźwięk słów departament przestrzegania prawa czarodziejów. Jego departament.
Wizja Clearwater w Ministerstwie była przyjemna, ale zawsze wyobrażał ją sobie w departamencie naukowym. Była mądrą Krukonką, mogłaby tworzyć świstokliki albo... robić cokolwiek, byle by była daleko od jego kolegów i kursu i plotek. Przełknął ślinę, nieświadomie marszcząc brwi i zastanawiając się, czy szybko dowiedziałaby się, że jej kolega jest fałszywką, najmniej utalentowanym spośród kursantów, utrzymujący się na kursie z wielkim trudem i po warunkowej rozmowie z przełożonym.
-Uhm...tam? - spytał głupawo. To nie miejsce dla kobiet, to nie miejsce dla CIEBIE. -Na kursie aurorów? - rozejrzał się w poszukiwaniu upragnionego piwa. To jakiś koszmar.
Był wdzięczny, że umknęła wzrokiem. Nie był pewien, czy w obliczu niewygodnego pytania, byłby w stanie jej kłamać prosto w oczy.
-Jest... ciekawie i satysfakcjonująco. - skłamał wręcz, choć zdecydował się na kurs ze względu na prestiż i pieniądze, nie satysfakcję. No i dlatego teraz cierpiał, nie umiejąc odnaleźć sensu w żmudnych ćwiczeniach i przerażony perspektywą kilku lat z tą pensją. -Ale bardzo ciężko, prawie nie ma czasu wolnego. - dodał pośpiesznie. -Już mnie nie dziwi, że nikt w tym departamencie nie ma czasu na zabawy, rodzinę... - kontynuował, desperacko chcąc odstraszyć Maeve od tego planu. Nie znał tylko jej czułej struny, więc musiał zgadywać na ślepo.
Maeve nie była płochliwa, niejednokrotnie potrafiła odciąć się inteligentniej od Daniela. Wiele dał by za to, by poznać jej myśli. Dlaczego bywała taka zimna, taka skryta, a mimo wszystko spędzała z nim czas? Nie sądził, by kierował nią brak asertywności, dała mu się poznać raczej jako silna osobowość. Polowanie przebiegało zupełnie inaczej niż myślał - najpierw Maeve rozbroiła go podczas zimowego balu, a potem ich relacja zaczęła układać się dziwnie i nieoczekiwanie. Odmiennie od flirtów, do których przywykł młody Ślizgon. Nie wiedział nawet, czy może nazwać to flirtem, czy raczej koleżeństwem lub przyjaźnią. Próba skategoryzowania ich relacji budziła w nim frustrację, więc starannie unikał wszelkich analiz. W końcu nadmierne myślenie nad prezentem świątecznym sprawiło, że wyrzucił kupione kwiaty i niepotrzebnie stracił pieniądze. Musiał jednak przyznać, że Clearwater mu się podobała (nawet z zielonymi włosami), a podczas tych kilku miesięcy jeszcze wyładniała. Zaschło mu w gardle i z niecierpliwością myślał o kremowym piwie, choć wiele oddałby za mocniejszy trunek.
Może alkohol rozwiązałby mu język? Ze złością ugryzł się w wargę, bo przecież zazwyczaj nie brakowało mu słów (no, chyba że w obecności ojca). W Hogwarcie dał się poznać jako pyskaty i odważny chłopak, butą rekompensując sobie skrywaną nieśmiałość i zdobywając aprobatę kolegów.
Ostrożnie zerknął na Maeve, lękając się drwiny albo - co gorsza - obojętności w reakcji na prezent. Dziewczyna zastygła jednak z rozchylonymi ustami i uroczymi rumieńcami, a Wrońskiemu zrobiło się jakoś cieplej. Przełamując własne zmieszanie, uśmiechnął się lekko, nie umiejąc okazać jej czułości inaczej niż poprzez zdrową dawkę ironii.
-A widzisz tu kogoś innego? - komu miałby dawać prezent w Hogsmeade? Może i był dobrze zbudowanym pałkarzem, ale raczej nie miał fanek wśród młodszych uczennic Hogwartu. A nawet gdyby miał, nie dawałby im pasteli.
-Nie ma za co. - dodał łagodniej. -Chętnie... - przełknął ślinę, zastanawiając się, czy nie drąży zbyt głęboko -Chętnie zobaczę jakieś szkice. - lubił zaglądać jej przez ramię gdy rysowała, ale od wakacji nie widział żadnych nowych rysunków. Nic dziwnego, były jej, czemu miałaby je przesyłać... znajomemu?
-Daj spokój, to ja cię tu zaprosiłem i to ja wszedłem w dorosłe życie i dorosłe zarobki. - tradycyjne wychowanie kazało mu zaprotestować i samemu szarmancko postawić Maeve kremowe piwo, choć jego portfel był mocno nadwyrężony świątecznymi wydatkami. Ale dziewczyna nie musiała o tym wiedzieć, podobnie jak o jego kłopotach w domu i problemach na kursie. Podobnie, jak o jego pocałunkach z biuściastymi Ślizgonkami (ale przecież to było przed zimowym balem...), o głupim zakładzie z kolegami, o tym jak wyśmiewał się z jej braci i jak robił różne niemiłe rzeczy dla kilku sykli. Jakoś... chciał się przy niej prezentować lepiej niż w rzeczywistości.
Skinął na kelnerkę i zamówił piwa, a potem przeniósł wzrok na Maeve, gotów życzyć jej powodzenia w egzaminach i... zamarł na dźwięk słów departament przestrzegania prawa czarodziejów. Jego departament.
Wizja Clearwater w Ministerstwie była przyjemna, ale zawsze wyobrażał ją sobie w departamencie naukowym. Była mądrą Krukonką, mogłaby tworzyć świstokliki albo... robić cokolwiek, byle by była daleko od jego kolegów i kursu i plotek. Przełknął ślinę, nieświadomie marszcząc brwi i zastanawiając się, czy szybko dowiedziałaby się, że jej kolega jest fałszywką, najmniej utalentowanym spośród kursantów, utrzymujący się na kursie z wielkim trudem i po warunkowej rozmowie z przełożonym.
-Uhm...tam? - spytał głupawo. To nie miejsce dla kobiet, to nie miejsce dla CIEBIE. -Na kursie aurorów? - rozejrzał się w poszukiwaniu upragnionego piwa. To jakiś koszmar.
Był wdzięczny, że umknęła wzrokiem. Nie był pewien, czy w obliczu niewygodnego pytania, byłby w stanie jej kłamać prosto w oczy.
-Jest... ciekawie i satysfakcjonująco. - skłamał wręcz, choć zdecydował się na kurs ze względu na prestiż i pieniądze, nie satysfakcję. No i dlatego teraz cierpiał, nie umiejąc odnaleźć sensu w żmudnych ćwiczeniach i przerażony perspektywą kilku lat z tą pensją. -Ale bardzo ciężko, prawie nie ma czasu wolnego. - dodał pośpiesznie. -Już mnie nie dziwi, że nikt w tym departamencie nie ma czasu na zabawy, rodzinę... - kontynuował, desperacko chcąc odstraszyć Maeve od tego planu. Nie znał tylko jej czułej struny, więc musiał zgadywać na ślepo.
Self-made man
Sama nie wiedziała, co ich łączy i czy dało się to dookreślić tak, by nie pozostawać ślepym i głuchym na pewne zachowania, zastanawiające reakcje, subtelne gesty. Kiedy nie rysowała i nie ćwiczyła się w opanowywaniu swego metamorfomagicznego daru, to pochłaniała kolejne księgi w zastraszającym tempie - czytała o teorii zaklęć, zaawansowanej transmutacji czy chaosie, który wciąż gnębił wyspy po niedawnych działaniach wojennych, jak każdemu uczniowi Ravenclawu nie brakowało jej oleju w głowie, lecz o chłopakach i tym, jak z nimi postępować, wiedziała niewiele. W relacji z Wrońskim poruszała się więc po omacku, całe dotychczasowe doświadczenie wywodząc jedynie z opowieści koleżanek z roku czy czytanych po kryjomu romansideł. Starała się działać zgodnie z instynktem, a przy tym nie pozwalać, by naiwność i brak wprawy przesłoniły jej osąd. Lecz dokąd ją to zaprowadziło? Wiara, że to, co robią, jest całkowicie normalne? Że kiedyś będzie w stanie spojrzeć na niego inaczej, bez podejrzliwości i obawy o to, jakie są jego intencje? Spotkali się po raz pierwszy od kilku miesięcy, oboje tego chcieli, ona również, lecz rozdźwięk między korespondencją a tym, co działo się w trakcie spotkania twarzą w twarz, był dla niej prawie namacalny. Do poznanego w Hogwarcie chłopaka, który niespodziewanie zaprosił ją na bal - tym samym ratując ją przed kompletną katastrofą, jaką niewątpliwie byłby brak partnera - dopisywała przymioty wynikające z wymienianych później listów, tworząc w głowie wyidealizowany obraz kogoś, z kim mogłaby się czuć swobodniej, pewniej, kto akceptowałby ją w pełni, tak samo jak jej decyzje... Teraz zaś znów przybierała na twarz maskę opanowania i budowała dystans, podskórnie obawiając się każdego kolejnego słowa, przygotowując się do ewentualnej walki, przyjęcia hipotetycznego ciosu. Łatwiej było się przed nim chować niż dopuścić go bliżej.
Przekrzywiła lekko głowę i wzniosła na Wrońskiego intensywne, niby to surowe spojrzenie, lecz zarówno błysk w oku, jak i powstrzymywany z trudem uśmiech zdradzały jej prawdziwe odczucia. - Widzę tu przynajmniej tuzin innych dziewczyn - odpowiedziała lekko, choć doskonale rozumiała, o co mu chodziło. Nie zmieniało to faktu, że wnętrze Trzech Mioteł pękało w szwach; uczniowie chętnie korzystali z możliwości choćby chwilowego wyrwania się z zamku i przynależących do niego terenów. Wolała, gdy ślizgon - były ślizgon - zachowywał się w ten sposób, nie dopuszczał emocji do głosu, zamiast tego posługiwał się ironią, żartem. Tak było jej lżej, nie zastanawiać się, dlaczego miał problem z dobraniem słów, gdy zapytała o pakunek - ani jak wielką wagę do niego przykładał, na co liczył. - Jakieś? Obojętnie jakie? - zapytała, kiedy już przestała dziwić się, że wyraził zainteresowanie wykonanymi przez nią rysunkami. Sądziła, że jest to jedynie przejaw kurtuazji; przecież widywał ją ze szkicownikiem nie raz i nie dwa. Zagajał rozmowę. - Jak tylko zrobię z nich użytek... - podjęła, nieznacznie unosząc do połowy rozpakowane pudełeczko z pastelami. - to może znajdziesz w jednym z listów prezent. - Nie mogła przecież obiecać mu tego wprost, bez droczenia się i wodzenia za nos.
Bezwiednie ściągnęła usta w wąską kreskę, gdy zaoponował i nie pozwolił jej odwdzięczyć się za otrzymany upominek. Odwróciła wzrok, odchyliła się w krześle, przelotnie przyglądając się siedzącym niedaleko uczniom, wprawnie lawirującej wśród stoliczków kelnerce - skoro to on chciał zapłacić za piwa, proszę bardzo, nie zamierzała mu w tym przeszkadzać. Mimo to nerwowo, nie do końca świadomie bawiła się zdobiącym dłoń pierścionkiem, próbując przy tym stłamsić przytłaczające, palące uczucie, które powoli rozlewało się po jej piersi. Wiele innych dziewczyn byłoby wniebowziętych - spotykanie z absolwentem, do tego absolwentem, który docenił ją podarkiem, chciał płacić za nich oboje... Dla niej jednak nie było to takie proste. Przywykła do innego traktowania, zaś takie przejawy sympatii wprawiały ją w zakłopotanie; rozdmuchiwała je do niebagatelnych rozmiarów, przez co zamiast przyjemności czuła się jak zagonione w kąt zwierzę. Jak on to sobie wyobrażał? Kogo w niej widział? - W porządku - odezwała się w końcu, po dłuższej chwili upartego milczenia, przybierając na twarz wymuszony uśmiech. Skapitulowała, dopuszczając do siebie myśl, że może powinna schować dumę do kieszeni i spróbować cieszyć się tą chwilą. Gestem. - Coś nie tak? - Siliła się na neutralny ton głosu, choć przychodziło jej to z trudem odkąd dostrzegła wyraz twarzy Wrońskiego. Tego się właśnie obawiała. Marszczenia brwi, uciekania wzrokiem. - Nie, nie na kursie aurorów - dodała chłodniej, z naciskiem, czując jak coś na kształt złości znów daje o sobie znać. Nie skrytykował przecież tego wyboru, nie wyśmiał, nie zaczął jej - jeszcze - od tego odciągać, lecz przerabiała to już tak wiele razy, że miała dosyć. Wiedziała, że jak tylko wróci do Londynu na święta, rodzice znów podejmą temat owutemów, przyszłości, kariery. Że znów będzie musiała walczyć o swoje. - Gdyby nie było trudno, nie było satysfakcjonująco. Prawda? - Po zawstydzeniu i niepewności nie został nawet ślad; głos jej nawet nie zadrżał, gdy z naciskiem i całkowitą pewnością siebie wypowiadała kolejne zgłoski. Przypatrywała mu się przy tym na tyle natarczywie, ba, nachalnie, że trudno byłoby się nie poczuć nieswojo pod ciężarem takiego spojrzenia. - Myślałam, że nie zakładają rodzin, bo mają świadomość tego, że każdego dnia mogą zginąć z ręki jakiegoś szalonego czarnoksiężnika - dodała z przekąsem, kącik ust zadrżał jej w parodii uśmiechu. Serce przyśpieszyło swój bieg, krew szumiała w uszach; zepchnęła smutek na bok, woląc chować go za fasadą gniewu. Zaraz jednak spoważniała. - Czy żałujesz zapisania się na kurs? Czy raczej cieszysz się, że dopiąłeś swego? - Chciała wierzyć, że Daniel jest ją w stanie zrozumieć. Odrzucić uprzedzenia, jakiekolwiek by one nie były, i wesprzeć w powziętej decyzji. Nie powiedziała mu przecież o jakie stanowisko chciałaby się ubiegać, równie dobrze mogła chcieć zostać archiwistką czy sekretarką, wolała więc nie myśleć, jaką minę zrobiłby na wieść o wiedźmiej straży.
Wodziła wzrokiem od przydługich, opadających na czoło włosów, nadających mu swego rodzaju nonszalancji, do zielonych tęczówek, w których miała nadzieję odnaleźć odpowiedzi na swe pytania. Nie mogła nie zauważyć tego, że zmężniał. Zmieniała się jego sylwetka, postawa, policzki zaś pokrywał kilkudniowy zarost; szkołę zostawił już za sobą, stawiając pierwsze kroki w dorosłym, dużo niebezpieczniejszym życiu. Lecz czy potrafił już myśleć dojrzalej niż uczniak?
Przekrzywiła lekko głowę i wzniosła na Wrońskiego intensywne, niby to surowe spojrzenie, lecz zarówno błysk w oku, jak i powstrzymywany z trudem uśmiech zdradzały jej prawdziwe odczucia. - Widzę tu przynajmniej tuzin innych dziewczyn - odpowiedziała lekko, choć doskonale rozumiała, o co mu chodziło. Nie zmieniało to faktu, że wnętrze Trzech Mioteł pękało w szwach; uczniowie chętnie korzystali z możliwości choćby chwilowego wyrwania się z zamku i przynależących do niego terenów. Wolała, gdy ślizgon - były ślizgon - zachowywał się w ten sposób, nie dopuszczał emocji do głosu, zamiast tego posługiwał się ironią, żartem. Tak było jej lżej, nie zastanawiać się, dlaczego miał problem z dobraniem słów, gdy zapytała o pakunek - ani jak wielką wagę do niego przykładał, na co liczył. - Jakieś? Obojętnie jakie? - zapytała, kiedy już przestała dziwić się, że wyraził zainteresowanie wykonanymi przez nią rysunkami. Sądziła, że jest to jedynie przejaw kurtuazji; przecież widywał ją ze szkicownikiem nie raz i nie dwa. Zagajał rozmowę. - Jak tylko zrobię z nich użytek... - podjęła, nieznacznie unosząc do połowy rozpakowane pudełeczko z pastelami. - to może znajdziesz w jednym z listów prezent. - Nie mogła przecież obiecać mu tego wprost, bez droczenia się i wodzenia za nos.
Bezwiednie ściągnęła usta w wąską kreskę, gdy zaoponował i nie pozwolił jej odwdzięczyć się za otrzymany upominek. Odwróciła wzrok, odchyliła się w krześle, przelotnie przyglądając się siedzącym niedaleko uczniom, wprawnie lawirującej wśród stoliczków kelnerce - skoro to on chciał zapłacić za piwa, proszę bardzo, nie zamierzała mu w tym przeszkadzać. Mimo to nerwowo, nie do końca świadomie bawiła się zdobiącym dłoń pierścionkiem, próbując przy tym stłamsić przytłaczające, palące uczucie, które powoli rozlewało się po jej piersi. Wiele innych dziewczyn byłoby wniebowziętych - spotykanie z absolwentem, do tego absolwentem, który docenił ją podarkiem, chciał płacić za nich oboje... Dla niej jednak nie było to takie proste. Przywykła do innego traktowania, zaś takie przejawy sympatii wprawiały ją w zakłopotanie; rozdmuchiwała je do niebagatelnych rozmiarów, przez co zamiast przyjemności czuła się jak zagonione w kąt zwierzę. Jak on to sobie wyobrażał? Kogo w niej widział? - W porządku - odezwała się w końcu, po dłuższej chwili upartego milczenia, przybierając na twarz wymuszony uśmiech. Skapitulowała, dopuszczając do siebie myśl, że może powinna schować dumę do kieszeni i spróbować cieszyć się tą chwilą. Gestem. - Coś nie tak? - Siliła się na neutralny ton głosu, choć przychodziło jej to z trudem odkąd dostrzegła wyraz twarzy Wrońskiego. Tego się właśnie obawiała. Marszczenia brwi, uciekania wzrokiem. - Nie, nie na kursie aurorów - dodała chłodniej, z naciskiem, czując jak coś na kształt złości znów daje o sobie znać. Nie skrytykował przecież tego wyboru, nie wyśmiał, nie zaczął jej - jeszcze - od tego odciągać, lecz przerabiała to już tak wiele razy, że miała dosyć. Wiedziała, że jak tylko wróci do Londynu na święta, rodzice znów podejmą temat owutemów, przyszłości, kariery. Że znów będzie musiała walczyć o swoje. - Gdyby nie było trudno, nie było satysfakcjonująco. Prawda? - Po zawstydzeniu i niepewności nie został nawet ślad; głos jej nawet nie zadrżał, gdy z naciskiem i całkowitą pewnością siebie wypowiadała kolejne zgłoski. Przypatrywała mu się przy tym na tyle natarczywie, ba, nachalnie, że trudno byłoby się nie poczuć nieswojo pod ciężarem takiego spojrzenia. - Myślałam, że nie zakładają rodzin, bo mają świadomość tego, że każdego dnia mogą zginąć z ręki jakiegoś szalonego czarnoksiężnika - dodała z przekąsem, kącik ust zadrżał jej w parodii uśmiechu. Serce przyśpieszyło swój bieg, krew szumiała w uszach; zepchnęła smutek na bok, woląc chować go za fasadą gniewu. Zaraz jednak spoważniała. - Czy żałujesz zapisania się na kurs? Czy raczej cieszysz się, że dopiąłeś swego? - Chciała wierzyć, że Daniel jest ją w stanie zrozumieć. Odrzucić uprzedzenia, jakiekolwiek by one nie były, i wesprzeć w powziętej decyzji. Nie powiedziała mu przecież o jakie stanowisko chciałaby się ubiegać, równie dobrze mogła chcieć zostać archiwistką czy sekretarką, wolała więc nie myśleć, jaką minę zrobiłby na wieść o wiedźmiej straży.
Wodziła wzrokiem od przydługich, opadających na czoło włosów, nadających mu swego rodzaju nonszalancji, do zielonych tęczówek, w których miała nadzieję odnaleźć odpowiedzi na swe pytania. Nie mogła nie zauważyć tego, że zmężniał. Zmieniała się jego sylwetka, postawa, policzki zaś pokrywał kilkudniowy zarost; szkołę zostawił już za sobą, stawiając pierwsze kroki w dorosłym, dużo niebezpieczniejszym życiu. Lecz czy potrafił już myśleć dojrzalej niż uczniak?
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kto by pomyślał, że panna Clearwater czyta romansidła, a Wroński zauroczył się w jedynej dziewczynie, która zdawała się odporna na jego urok.
Czy ich relacja potoczyłaby się inaczej, gdyby nie mur nieufności i nieszczerości, który między sobą wznosili? Czy powinien się obwiniać za zupełnie naturalny instynkt, który kazał mu prezentować się jej w jak najlepszym świetle? Nie rozumiał tylko, że Maeve mogła mieć inne kryteria odnośnie tego, czym jest owo najlepsze światło. Był dopiero osiemnastoletnim chłystkiem, który do tej pory raczej bawił sięz dziewczynami i nie miał czasu na rozwijanie głębszych relacji. Za kilka lat wspomnienie Maeve będzie czasem stawać mu przed oczami, przeplatane z dziwnymi wyrzutami sumienia.
Czy wszystko mogłoby potoczyć się inaczej? - Wroński jest jednak zbyt ambitny, by na dłużej zatrzymać się przy tym pytaniu. Znajomość z panną Clearwater należy wszak do innego, dziwnego etapu w jego życiu - gdy przestał przejmować się opinią kolegów w imię przyzwoitości, gdy wydawał oszczędności na prezent dla kogoś zamiast na przyjemności dla siebie, gdy szczerze wierzył, że może utrzymać się w prestiżowej pracy i wejść w dorosłość jako szanowany obywatel. Teraz, po roku w Ministerstwie i po zbyt wielu miesiącach w rodzinnym domu (Hogwart i długie miesiące z dala od ojca były wielką ulgą), szarpie się jednak z myślą, że droga do niezależności jest żmudna. Że będzie musiał długo się męczyć, o ile nie pójdzie na skróty.
Czy Maeve mogłaby mu towarzyszyć w tej drodze? Musiałaby wiedzieć, dlaczego Wroński tak desperacko unika rodzinnego domu, dlaczego nie wie, jak może wyglądać szczęśliwa rodzina, dlaczego krzywi się na wspomnienie kursu na aurora. Ale nie chciał, nie mógł dopuścić jej do sekretów, które powinny pozostać pogrzebane na zawsze. Szczególnie przed kobietą, która mu się podoba. Łatwiej było przybierać przy niej maskę, niż dopuścić ją bliżej - choć przecież kilka miesięcy temu, w Hogwarcie, czuł się przy niej sobą. Ale wtedy nie musieli rozmawiać o pracy ani o przyszłości.
-I przynajmniej tuzin innych Krukonów, oraz paru muskularnych Gryfonów. A jednak spędzasz przedświąteczny weekend z absolwentem Slytherinu. - wypomniał żartobliwie, nieświadom, że może poruszyć czułą strunę. Do swar między domami podchodził z pewnym dystansem, tym bardziej teraz, gdy skończył szkołę. Nie spodziewał się na przykład, że bracia Maeve mogą mieć coś przeciwko ich znajomości i że dziewczyna zastanawia się, kto może ich tutaj zobaczyć.
Prezent? Rozpromienił się, uśmiechając się szerzej niż zamierzał. Nigdy nie dostał od nikogo rysunku, a wiedział, że niektórych prezentów nie da się kupić. Wierzył, że w sztuce zaklęta jest część osobowości artysty, ale nie dowierzał, że Maeve, ot tak chciałaby ofiarować mu część siebie. Tematyka rysunku była mu obojętna - doszukałby się jej kreski zarówno w portrecie, jak i w martwej naturze z jabłkami.
-Z każdego się ucieszę. - zapewnił cicho i ciepło, tonem jakiego jeszcze nie używał przy Clearwater (ani właściwie przy nim). Odchrząknął i szybko napił się piwa, bo głos jakoś uwiązł mu w gardle.
Chciałby, by mogli nadal rozmawiać o sztuce. Żałował teraz, że poruszył temat przyszłości. Zaplanował całe spotkanie - chciał usłyszeć, że Maeve przyjedzie do Londynu pracować gdziekolwiek indziej niż w jego departamencie, poopowiadać jej o muzeach i potańcówkach, a potem odprowadzić ją do przejścia do Hogwartu. Strategicznie wyczarował jemiołę w kilku miejscach po drodze - liczył na to, że nikt jej nie zauważy ani nie ściągnie i że uda mu się skraść jej całusa w policzek. Albo w usta.
Marzenia oddalały się jednak, bo w głosie Maeve zadźwięczał chłód. Irytacja udzieliła się i jemu, rozlewając się gorącem po klatce piersiowej. Nienawidził wstydu i bezradności, a był teraz bezradny, bo nie wiedział co jej powiedzieć.
-Wszystko w porządku. - skłamał, zdziwiony, że wyczuła jego wahanie. Zrobiło mu się nieswojo, gdy poczuł na sobie jej przenikliwe spojrzenie. Co jeśli... miała w Londynie innych znajomych, jeśli rozmawiała już z kimś z Ministerstwa? Czy wiedziała, że sobie nie radzi?
Wbrew pozorom nie założył, że Maeve mogłaby być sekretarką. Poznawał ją przecież coraz lepiej i nie wyobrażał jej sobie w tak... służalczej roli, choć przecież miał tradycyjne poglądy.
-Więc policja czy wiedźmia? - dopytał. -Nie rozważałaś... nie wiem, kariery naukowej? - dociekał, usiłując nie okazać po sobie emocji. Czy potrafiłby myśleć dojrzalej niż uczniak, gdyby trudne dzieciństwo nie podkopało jego oceny, a lata w Slytherinie nie nauczyły dbać o swoje interesy? Chodziło przecież o przyszłość Maeve, a jednak brał to do siebie personalnie.
-Pf, jeden ze szkoleniowców ma dwójkę dzieciaków. - wzruszył ramionami, z niechęcią myśląc o Rinehearcie. -A satysfakcję dają efekty, nie starania. - jeśli mógł do czegoś dojść na skróty, z ochotą podążał łatwiejszą ścieżką.
Wzdrygnął się, gdy zadała zbyt celne pytanie.
-Czego mam żałować? To dobra, stabilna kariera. Dla mężczyzny. - odparł z dziwnym naciskiem. Co chciała robić w tak męskim departamencie, podrywać aurorów lub policjantów? Dlaczego chciała pracować ciałem, pocić się i narażać zdrowie, gdy była Krukonką o bystrym umyśle i różnych innych talentach?
Czy ich relacja potoczyłaby się inaczej, gdyby nie mur nieufności i nieszczerości, który między sobą wznosili? Czy powinien się obwiniać za zupełnie naturalny instynkt, który kazał mu prezentować się jej w jak najlepszym świetle? Nie rozumiał tylko, że Maeve mogła mieć inne kryteria odnośnie tego, czym jest owo najlepsze światło. Był dopiero osiemnastoletnim chłystkiem, który do tej pory raczej bawił się
Czy wszystko mogłoby potoczyć się inaczej? - Wroński jest jednak zbyt ambitny, by na dłużej zatrzymać się przy tym pytaniu. Znajomość z panną Clearwater należy wszak do innego, dziwnego etapu w jego życiu - gdy przestał przejmować się opinią kolegów w imię przyzwoitości, gdy wydawał oszczędności na prezent dla kogoś zamiast na przyjemności dla siebie, gdy szczerze wierzył, że może utrzymać się w prestiżowej pracy i wejść w dorosłość jako szanowany obywatel. Teraz, po roku w Ministerstwie i po zbyt wielu miesiącach w rodzinnym domu (Hogwart i długie miesiące z dala od ojca były wielką ulgą), szarpie się jednak z myślą, że droga do niezależności jest żmudna. Że będzie musiał długo się męczyć, o ile nie pójdzie na skróty.
Czy Maeve mogłaby mu towarzyszyć w tej drodze? Musiałaby wiedzieć, dlaczego Wroński tak desperacko unika rodzinnego domu, dlaczego nie wie, jak może wyglądać szczęśliwa rodzina, dlaczego krzywi się na wspomnienie kursu na aurora. Ale nie chciał, nie mógł dopuścić jej do sekretów, które powinny pozostać pogrzebane na zawsze. Szczególnie przed kobietą, która mu się podoba. Łatwiej było przybierać przy niej maskę, niż dopuścić ją bliżej - choć przecież kilka miesięcy temu, w Hogwarcie, czuł się przy niej sobą. Ale wtedy nie musieli rozmawiać o pracy ani o przyszłości.
-I przynajmniej tuzin innych Krukonów, oraz paru muskularnych Gryfonów. A jednak spędzasz przedświąteczny weekend z absolwentem Slytherinu. - wypomniał żartobliwie, nieświadom, że może poruszyć czułą strunę. Do swar między domami podchodził z pewnym dystansem, tym bardziej teraz, gdy skończył szkołę. Nie spodziewał się na przykład, że bracia Maeve mogą mieć coś przeciwko ich znajomości i że dziewczyna zastanawia się, kto może ich tutaj zobaczyć.
Prezent? Rozpromienił się, uśmiechając się szerzej niż zamierzał. Nigdy nie dostał od nikogo rysunku, a wiedział, że niektórych prezentów nie da się kupić. Wierzył, że w sztuce zaklęta jest część osobowości artysty, ale nie dowierzał, że Maeve, ot tak chciałaby ofiarować mu część siebie. Tematyka rysunku była mu obojętna - doszukałby się jej kreski zarówno w portrecie, jak i w martwej naturze z jabłkami.
-Z każdego się ucieszę. - zapewnił cicho i ciepło, tonem jakiego jeszcze nie używał przy Clearwater (ani właściwie przy nim). Odchrząknął i szybko napił się piwa, bo głos jakoś uwiązł mu w gardle.
Chciałby, by mogli nadal rozmawiać o sztuce. Żałował teraz, że poruszył temat przyszłości. Zaplanował całe spotkanie - chciał usłyszeć, że Maeve przyjedzie do Londynu pracować gdziekolwiek indziej niż w jego departamencie, poopowiadać jej o muzeach i potańcówkach, a potem odprowadzić ją do przejścia do Hogwartu. Strategicznie wyczarował jemiołę w kilku miejscach po drodze - liczył na to, że nikt jej nie zauważy ani nie ściągnie i że uda mu się skraść jej całusa w policzek. Albo w usta.
Marzenia oddalały się jednak, bo w głosie Maeve zadźwięczał chłód. Irytacja udzieliła się i jemu, rozlewając się gorącem po klatce piersiowej. Nienawidził wstydu i bezradności, a był teraz bezradny, bo nie wiedział co jej powiedzieć.
-Wszystko w porządku. - skłamał, zdziwiony, że wyczuła jego wahanie. Zrobiło mu się nieswojo, gdy poczuł na sobie jej przenikliwe spojrzenie. Co jeśli... miała w Londynie innych znajomych, jeśli rozmawiała już z kimś z Ministerstwa? Czy wiedziała, że sobie nie radzi?
Wbrew pozorom nie założył, że Maeve mogłaby być sekretarką. Poznawał ją przecież coraz lepiej i nie wyobrażał jej sobie w tak... służalczej roli, choć przecież miał tradycyjne poglądy.
-Więc policja czy wiedźmia? - dopytał. -Nie rozważałaś... nie wiem, kariery naukowej? - dociekał, usiłując nie okazać po sobie emocji. Czy potrafiłby myśleć dojrzalej niż uczniak, gdyby trudne dzieciństwo nie podkopało jego oceny, a lata w Slytherinie nie nauczyły dbać o swoje interesy? Chodziło przecież o przyszłość Maeve, a jednak brał to do siebie personalnie.
-Pf, jeden ze szkoleniowców ma dwójkę dzieciaków. - wzruszył ramionami, z niechęcią myśląc o Rinehearcie. -A satysfakcję dają efekty, nie starania. - jeśli mógł do czegoś dojść na skróty, z ochotą podążał łatwiejszą ścieżką.
Wzdrygnął się, gdy zadała zbyt celne pytanie.
-Czego mam żałować? To dobra, stabilna kariera. Dla mężczyzny. - odparł z dziwnym naciskiem. Co chciała robić w tak męskim departamencie, podrywać aurorów lub policjantów? Dlaczego chciała pracować ciałem, pocić się i narażać zdrowie, gdy była Krukonką o bystrym umyśle i różnych innych talentach?
Self-made man
Wtedy nie wiedziała jeszcze, że to początek końca. Niewątpliwie jednak z każdą chwilą czuła się tylko gorzej i gorzej. Wroński nieświadomie zażartował z obaw, które spędzały Maeve sen z powiek i znacznie utrudniały odnalezienie się w tej przytłaczającej, przepełnionej niezręcznościami sytuacji; momentalnie wyraz jej twarzy uległ zmianie, choć sama nie zdawała sobie z tego sprawy – była zbyt pogrążona w swych myślach, by bezbłędnie panować nad swą mimiką, maskować obawy sztucznym opanowaniem. Czy wyszłoby im to na dobre, gdyby tamtego dnia została w dormitorium, wymówiła się bólem głowy lub natłokiem nauki...? Możliwe. Na to było jednak stanowczo za późno. Przelotna żartobliwość została zastąpiona przez nieprzeniknione, zdystansowane spojrzenie; usta przestały próbować układać się w uśmiech, zamiast tego dziewczyna bezwiednie przygryzła dolną wargę, nieświadomie zdradzając się z narastającym zdenerwowaniem. – To prawda. – W końcu zdobyła się na odpowiedź, siląc się na spokojny, pozbawiony emocji ton głosu, ewidentnie jednak nie podzielała jego dobrego humoru. Zaraz po tym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, ku wybuchającemu śmiechem puchonowi, który siedział nieopodal z kilkoma kolegami i znów zaczęła bawić się opakowaniem pasteli, chcąc zająć czymś niespokojne, drżące z jakiegoś powodu dłonie. Czuła na sobie nieznośny, oceniający wzrok innych. Widziała oczyma wyobraźni wyraz twarzy Caleba, gdy dowiedział się o balu. Przypominała sobie wszystkie upokorzenia, których doznała z rąk ślizgonów...
Zamarła w bezruchu, gdy dostrzegła promienny uśmiech rozświetlający lico Wrońskiego, a później – dosłyszała jego zadziwiająco miłą, pozbawioną charakterystycznej ironii wypowiedź. Wszelkie przejawy sympatii wprawiały ją w jeszcze większe zakłopotanie; czy naprawdę miał wobec niej jakiekolwiek cieplejsze uczucia, czy jedynie próbował w ten sposób uciszyć dochodzącą do głosu podejrzliwość, uśpić jej czujność? Upiła łyk przyniesionego przez kelnerkę kremowego piwa, chcąc zyskać dzięki temu więcej czasu na odpowiedź. W jej piersi kotłowało się wiele silnych, sprzecznych ze sobą uczuć, lecz powoli kontrolę nad resztą przejmowała dojmująca panika. Przez krótką chwilę chciała już tylko wstać i uciec, wybiec z Trzech Mioteł bez pożegnania, byle przestać się tak czuć, choć niewątpliwie najlepiej byłoby wejść w posiadanie zmieniacza czasu i cofnąć się o kilka godzin, do śniadania, a później nie opuszczać Hogwartu… To jednak było nieosiągalne, jeszcze mniej realne niż jej naiwne wyobrażenia na temat tego, jak mogłaby ich relacja wyglądać. Mimo to nie wstała z zajmowanego do tej pory krzesła, zamiast tego odetchnęła głębiej, powoli odzyskując kontrolę nad swym ciałem, i wierzchem dłoni otarła pianę, która musiała osadzić się nad jej ustami. – Będę o tym pamiętać – przemówiła cicho, wciąż próbując zachowywać się grzecznie. Wtedy jednak rozmowa zboczyła na inne tory, poruszyli temat jej przyszłości, a na pierwszy plan wysunęła się z trudem maskowana irytacja. Przeszkody, które napotykała na swej drodze, tylko wyczuliły ją na tym punkcie. Nie był pierwszym, który dziwił się na wieść o departamencie przestrzegania prawa, i na pewno nie ostatnim; rodzina próbowała odwieść ją od tego pomysłu na różne sposoby, jak gdyby w ogóle nie rozumieli, że to może być idealne miejsce dla niej – dla osoby z takimi zdolnościami. Byli zbyt przerażeni, by pozwolić jej spróbować. Kochali ją, aż do przesady – jedyna córka, oczko w głowie – lecz w ten sposób podcinali skrzydła. Dlaczego tego nie widzieli?
- Rozważałam – przyznała z tą samą stanowczością, która zaczęła pobrzmiewać w jej głosie na widok zachowania Wrońskiego. Celowo unikała odpowiadania na pierwsze z zadanych pytań; nie miała ochoty odkrywać się przed nim ze swym planem, zrobiła głupotę, że w ogóle zaczęła mu o nim opowiadać, że przez krótką chwilę wierzyła w zrozumienie. Ściągnęła usta w wąską kreskę, a pierś zafalowała jej od szybszego, powodowanego narastającym wzburzeniem oddechu. – I podjęłam inną decyzję. – To nie było ważne, że od samego postanowienia do wprowadzenia planu w życie była niezwykle daleka. Że egzaminy mogły jej nie pójść, że na kurs dostawali się tylko najlepsi, że mogła odpaść przez swoje nerwy. – Owszem, satysfakcję dają efekty. Ale nie osiągniesz ich, jeśli nie wykonasz swojej, jak mówisz ciężkiej, pracy. Gdyby było łatwo, gdyby kurs nie był wyzwaniem, a praca w departamencie nie była wymagająca, musielibyśmy martwić się o to, co przyniesie kolejny dzień, dużo bardziej. – Nie przestawała wwiercać w niego przepełnionego hardością wzroku. Marszczyła przy tym gniewnie brwi, uparcie trzymając się biorącej nad nią górę, lecz dodającej siły złości. Wiele razy była nie dość zdecydowana i asertywna, wiele razy inni wykorzystywali jej delikatną, wrażliwą stronę, lecz teraz nie chciała na to pozwolić. Uczyła się na błędach.
Dopiero ostatnia wypowiedź Daniela sprawiła, że uniosła wyżej brwi, a usta rozwarła w wyrazie nieskrywanego zdziwienia, osiągającego punkt kulminacyjny wzburzenia; wyglądała prawie tak, jak gdyby ją spoliczkował. – A więc to o to ci chodzi? Że jestem kobietą? – Jej głos ciął powietrze jak brzytwa. Powiedziała to głośniej niż zamierzała, przez co siedzący najbliżej klienci karczmy zaczęli spoglądać ku nim z zainteresowaniem, starała się jednak nie zwracać na to uwagi, choć jej policzki znów pokrywały się rumieńcem. Czy naprawdę myślał, że się nie nadaje z uwagi na swą płeć...? Zawiódł ją i upokorzył. Wszystko, co sobie wyobrażała, w co wierzyła, rozpadło się w tym jednym momencie. Była głupia, że poszła z nim na bal, że odpisywała na listy, że przystała na propozycję tego spotkania. – Skoro ty nie masz czego żałować, to nie widzę powodu, dla którego ja miałabym się przed tym cofać – wysyczała jeszcze, nieznacznie pochylając się do przodu, próbując podchwycić przy tym jego spojrzenie; chciała, żeby zabolało. Później będzie jej wstyd, będzie tego żałować, lecz w tamtej chwili uważała to za jedyne słuszne rozwiązanie. Za obronę swego honoru. Zaraz po tym zaczęła wstawać z miejsca z zamiarem zebrania rzeczy i jak najszybszego opuszczenia lokalu.
Zamarła w bezruchu, gdy dostrzegła promienny uśmiech rozświetlający lico Wrońskiego, a później – dosłyszała jego zadziwiająco miłą, pozbawioną charakterystycznej ironii wypowiedź. Wszelkie przejawy sympatii wprawiały ją w jeszcze większe zakłopotanie; czy naprawdę miał wobec niej jakiekolwiek cieplejsze uczucia, czy jedynie próbował w ten sposób uciszyć dochodzącą do głosu podejrzliwość, uśpić jej czujność? Upiła łyk przyniesionego przez kelnerkę kremowego piwa, chcąc zyskać dzięki temu więcej czasu na odpowiedź. W jej piersi kotłowało się wiele silnych, sprzecznych ze sobą uczuć, lecz powoli kontrolę nad resztą przejmowała dojmująca panika. Przez krótką chwilę chciała już tylko wstać i uciec, wybiec z Trzech Mioteł bez pożegnania, byle przestać się tak czuć, choć niewątpliwie najlepiej byłoby wejść w posiadanie zmieniacza czasu i cofnąć się o kilka godzin, do śniadania, a później nie opuszczać Hogwartu… To jednak było nieosiągalne, jeszcze mniej realne niż jej naiwne wyobrażenia na temat tego, jak mogłaby ich relacja wyglądać. Mimo to nie wstała z zajmowanego do tej pory krzesła, zamiast tego odetchnęła głębiej, powoli odzyskując kontrolę nad swym ciałem, i wierzchem dłoni otarła pianę, która musiała osadzić się nad jej ustami. – Będę o tym pamiętać – przemówiła cicho, wciąż próbując zachowywać się grzecznie. Wtedy jednak rozmowa zboczyła na inne tory, poruszyli temat jej przyszłości, a na pierwszy plan wysunęła się z trudem maskowana irytacja. Przeszkody, które napotykała na swej drodze, tylko wyczuliły ją na tym punkcie. Nie był pierwszym, który dziwił się na wieść o departamencie przestrzegania prawa, i na pewno nie ostatnim; rodzina próbowała odwieść ją od tego pomysłu na różne sposoby, jak gdyby w ogóle nie rozumieli, że to może być idealne miejsce dla niej – dla osoby z takimi zdolnościami. Byli zbyt przerażeni, by pozwolić jej spróbować. Kochali ją, aż do przesady – jedyna córka, oczko w głowie – lecz w ten sposób podcinali skrzydła. Dlaczego tego nie widzieli?
- Rozważałam – przyznała z tą samą stanowczością, która zaczęła pobrzmiewać w jej głosie na widok zachowania Wrońskiego. Celowo unikała odpowiadania na pierwsze z zadanych pytań; nie miała ochoty odkrywać się przed nim ze swym planem, zrobiła głupotę, że w ogóle zaczęła mu o nim opowiadać, że przez krótką chwilę wierzyła w zrozumienie. Ściągnęła usta w wąską kreskę, a pierś zafalowała jej od szybszego, powodowanego narastającym wzburzeniem oddechu. – I podjęłam inną decyzję. – To nie było ważne, że od samego postanowienia do wprowadzenia planu w życie była niezwykle daleka. Że egzaminy mogły jej nie pójść, że na kurs dostawali się tylko najlepsi, że mogła odpaść przez swoje nerwy. – Owszem, satysfakcję dają efekty. Ale nie osiągniesz ich, jeśli nie wykonasz swojej, jak mówisz ciężkiej, pracy. Gdyby było łatwo, gdyby kurs nie był wyzwaniem, a praca w departamencie nie była wymagająca, musielibyśmy martwić się o to, co przyniesie kolejny dzień, dużo bardziej. – Nie przestawała wwiercać w niego przepełnionego hardością wzroku. Marszczyła przy tym gniewnie brwi, uparcie trzymając się biorącej nad nią górę, lecz dodającej siły złości. Wiele razy była nie dość zdecydowana i asertywna, wiele razy inni wykorzystywali jej delikatną, wrażliwą stronę, lecz teraz nie chciała na to pozwolić. Uczyła się na błędach.
Dopiero ostatnia wypowiedź Daniela sprawiła, że uniosła wyżej brwi, a usta rozwarła w wyrazie nieskrywanego zdziwienia, osiągającego punkt kulminacyjny wzburzenia; wyglądała prawie tak, jak gdyby ją spoliczkował. – A więc to o to ci chodzi? Że jestem kobietą? – Jej głos ciął powietrze jak brzytwa. Powiedziała to głośniej niż zamierzała, przez co siedzący najbliżej klienci karczmy zaczęli spoglądać ku nim z zainteresowaniem, starała się jednak nie zwracać na to uwagi, choć jej policzki znów pokrywały się rumieńcem. Czy naprawdę myślał, że się nie nadaje z uwagi na swą płeć...? Zawiódł ją i upokorzył. Wszystko, co sobie wyobrażała, w co wierzyła, rozpadło się w tym jednym momencie. Była głupia, że poszła z nim na bal, że odpisywała na listy, że przystała na propozycję tego spotkania. – Skoro ty nie masz czego żałować, to nie widzę powodu, dla którego ja miałabym się przed tym cofać – wysyczała jeszcze, nieznacznie pochylając się do przodu, próbując podchwycić przy tym jego spojrzenie; chciała, żeby zabolało. Później będzie jej wstyd, będzie tego żałować, lecz w tamtej chwili uważała to za jedyne słuszne rozwiązanie. Za obronę swego honoru. Zaraz po tym zaczęła wstawać z miejsca z zamiarem zebrania rzeczy i jak najszybszego opuszczenia lokalu.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dlaczego była jakaś... zdenerwowana? Nieświadomie, jej stres udzielił się i jemu. Nie wiedział, że Maeve od dawna podejrzewa go o nieczyste intencje - w końcu miał je kiedyś względem niej, ale skąd miałaby o tym wiedzieć? Pogrzebał tamten plan na balu i od tej pory był przecież... po prostu sobą. Zwykłym chłopakiem, który polubił pewną cichą dziewczynę i zbyt często fantazjował o ich pierwszym pocałunku albo o wyjściach na tańce w Londynie. Jeszcze nie wiedział, że te marzenia miały nigdy się nie ziścić.
Obietnica prezentu w postaci rysunku zaczęła się rozmywać, podobnie jak przyjacielski ton Maeve. Od kilku minut widział jej stres, ale dopiero teraz okazała złość, zupełnie (dla niego) nieoczekiwanie. Może... może nie okazał nadmiernego entuzjazmu jej planem, ale przecież był starszy, przecież już pracował w Ministerstwie, przecież wiedział lepiej. Podchodził do życia zadaniowo, po męsku, i nawet nie przyszło mu przez myśl, że dzielenie się planami na przyszłość nie jest równoznaczne z proszeniem o radę. Której zresztą nie potrafił podzielić, bo co miał powiedzieć? Że wyśmienite wyniki egzaminów nie są gwarancją sukcesu na kursie, a on jest tego żałosnym przykładem?
-Wyzwania to nie zabawa, Clearwater. A praca nie zawsze daje satysfakcję, nie... taka praca. - parsknął na jej kazanie o ciężkiej pracy, brzmiące niepokojąco podobnie do wynurzeń starszych aurorów.
Potem, zaskoczony, spojrzał jej w oczy i napotkał jej gniewny wzrok. Podniesiony ton. Wzdrygnął się, zdumiony. Nie znosił gdy zwracano się do niego ze złością i nie spodziewał się tego po niej. Lubił przebywać w jej towarzystwie właśnie dlatego, że zawsze czuł się przy niej bezpiecznie.
-Co? - wychrypiał, zdezorientowany. Nie spodziewał się po niej jakiś dyrdymałów godnych sufrażystek, tym bardziej, że wcale nie o to mu chodziło. -Nie, Maeve, nie o to... - zaczął przepraszająco. Nawet nie spostrzegł, że zaczął się kajać i że po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu. Ale zanim zdążył załagodzić sytuację, Clearwater weszła mu w słowo. Tak, że zabolało. Skąd... wiedziała? Czy to kobieca intuicja, czy podejrzewała już, że nie idzie mu na kursie?
-Może mam czego żałować! - warknął, instynktownie wstając z miejsca, podobnie jak ona. -Ale co by zmieniło, gdybym ci o tym opowiedział? Nie umiesz nikomu zaufać, Clearwater, więc pewnie po prostu poczułabyś się lepsza, co? - słowa popłynęły same, wreszcie werbalizując to, co Wroński od dawna czuł w powietrzu, czego się obawiał. Sam nie ufał jej na tyle, by opowiedzieć o swoich trudnościach na kursie - lękał się, że nie zaufałaby mu i nie wzięła jego słów za dobrą radę, a wręcz wyśmiała jego problemy. Gdy tylko spuścił gardę, spotykał się ze śmiechem albo przemocą. Gorąco uderzyło mu do głowy, a to, że Maeve już się zbiera, wzbudziło w nim gniew. Podniósł dłoń, może chcąc przytrzymać którąś z jej rzeczy, a może mając zamiar uderzyć w stół dla lepszego efektu...
...tak jak ojciec, on najpierw uderzał w stół, potem mnie, a potem matkę.
Gwałtownie wciągnął powietrze do płuc i bezwładnie opuścił dłoń, zanim Maeve miała okazję zobaczyć jego wściekłość. Gniew ustąpił miejsca wstydowi, a złudzenia Wrońskiego rozwiały się równie szybko, jak ostudziła się jego wściekłość. Naprawdę, spodziewał się, że będą chodzić razem do kawiarni i jeść razem śniadania?
Była równie delikatna i piękna jak jego matka, ale inteligentniejsza i z bardziej ciętym językiem. Co oznaczało, że znienawidziliby się za kilka lat, miesięcy, tygodni. A może już teraz?
Pokręcił głową.
-Żegnaj, Clearwater. - westchnął, widząc, że dziewczyna zaraz sobie pójdzie. Jedynym, co mógł zrobić by uratować swój honor, było wyjść stąd przed nią. A jedynym, co mógł zrobić dla niej, to trzymać się od niej z daleka.
Z głuchym brzękiem zostawił na stole drobne za kremowe piwo, a potem wyszedł z knajpy, nie oglądając się za siebie. Gdzieś z tyłu głowy miał nadzieję, że Maeve pobiegnie za nim, albo chociaż spyta, co oznacza to "żegnaj". Lodowate, zimowe powietrze szybko przywróciło go do gorzkiej rzeczywistości. Szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia z Hogsmeade, po drodze zrywając jedną z wyczarowanych przez siebie gałęzi jemioły i depcząc ją ze złością. Teleportując się do domu, przeklinał pod nosem młodzieńczy idealizm, obiecując sobie, że już nigdy się nie zakocha.
/zt
Obietnica prezentu w postaci rysunku zaczęła się rozmywać, podobnie jak przyjacielski ton Maeve. Od kilku minut widział jej stres, ale dopiero teraz okazała złość, zupełnie (dla niego) nieoczekiwanie. Może... może nie okazał nadmiernego entuzjazmu jej planem, ale przecież był starszy, przecież już pracował w Ministerstwie, przecież wiedział lepiej. Podchodził do życia zadaniowo, po męsku, i nawet nie przyszło mu przez myśl, że dzielenie się planami na przyszłość nie jest równoznaczne z proszeniem o radę. Której zresztą nie potrafił podzielić, bo co miał powiedzieć? Że wyśmienite wyniki egzaminów nie są gwarancją sukcesu na kursie, a on jest tego żałosnym przykładem?
-Wyzwania to nie zabawa, Clearwater. A praca nie zawsze daje satysfakcję, nie... taka praca. - parsknął na jej kazanie o ciężkiej pracy, brzmiące niepokojąco podobnie do wynurzeń starszych aurorów.
Potem, zaskoczony, spojrzał jej w oczy i napotkał jej gniewny wzrok. Podniesiony ton. Wzdrygnął się, zdumiony. Nie znosił gdy zwracano się do niego ze złością i nie spodziewał się tego po niej. Lubił przebywać w jej towarzystwie właśnie dlatego, że zawsze czuł się przy niej bezpiecznie.
-Co? - wychrypiał, zdezorientowany. Nie spodziewał się po niej jakiś dyrdymałów godnych sufrażystek, tym bardziej, że wcale nie o to mu chodziło. -Nie, Maeve, nie o to... - zaczął przepraszająco. Nawet nie spostrzegł, że zaczął się kajać i że po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu. Ale zanim zdążył załagodzić sytuację, Clearwater weszła mu w słowo. Tak, że zabolało. Skąd... wiedziała? Czy to kobieca intuicja, czy podejrzewała już, że nie idzie mu na kursie?
-Może mam czego żałować! - warknął, instynktownie wstając z miejsca, podobnie jak ona. -Ale co by zmieniło, gdybym ci o tym opowiedział? Nie umiesz nikomu zaufać, Clearwater, więc pewnie po prostu poczułabyś się lepsza, co? - słowa popłynęły same, wreszcie werbalizując to, co Wroński od dawna czuł w powietrzu, czego się obawiał. Sam nie ufał jej na tyle, by opowiedzieć o swoich trudnościach na kursie - lękał się, że nie zaufałaby mu i nie wzięła jego słów za dobrą radę, a wręcz wyśmiała jego problemy. Gdy tylko spuścił gardę, spotykał się ze śmiechem albo przemocą. Gorąco uderzyło mu do głowy, a to, że Maeve już się zbiera, wzbudziło w nim gniew. Podniósł dłoń, może chcąc przytrzymać którąś z jej rzeczy, a może mając zamiar uderzyć w stół dla lepszego efektu...
...tak jak ojciec, on najpierw uderzał w stół, potem mnie, a potem matkę.
Gwałtownie wciągnął powietrze do płuc i bezwładnie opuścił dłoń, zanim Maeve miała okazję zobaczyć jego wściekłość. Gniew ustąpił miejsca wstydowi, a złudzenia Wrońskiego rozwiały się równie szybko, jak ostudziła się jego wściekłość. Naprawdę, spodziewał się, że będą chodzić razem do kawiarni i jeść razem śniadania?
Była równie delikatna i piękna jak jego matka, ale inteligentniejsza i z bardziej ciętym językiem. Co oznaczało, że znienawidziliby się za kilka lat, miesięcy, tygodni. A może już teraz?
Pokręcił głową.
-Żegnaj, Clearwater. - westchnął, widząc, że dziewczyna zaraz sobie pójdzie. Jedynym, co mógł zrobić by uratować swój honor, było wyjść stąd przed nią. A jedynym, co mógł zrobić dla niej, to trzymać się od niej z daleka.
Z głuchym brzękiem zostawił na stole drobne za kremowe piwo, a potem wyszedł z knajpy, nie oglądając się za siebie. Gdzieś z tyłu głowy miał nadzieję, że Maeve pobiegnie za nim, albo chociaż spyta, co oznacza to "żegnaj". Lodowate, zimowe powietrze szybko przywróciło go do gorzkiej rzeczywistości. Szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia z Hogsmeade, po drodze zrywając jedną z wyczarowanych przez siebie gałęzi jemioły i depcząc ją ze złością. Teleportując się do domu, przeklinał pod nosem młodzieńczy idealizm, obiecując sobie, że już nigdy się nie zakocha.
/zt
Self-made man
Silne emocje przejmowały nad nią kontrolę, sprawiając, że pokazywała się od jak najgorszej strony - była zdenerwowana, przewrażliwiona i zamykała się w sobie, przenosząc na osobę Wrońskiego urazy i lęki związane z innymi przedstawicielami Slytherinu. Nadchodzące wielkimi krokami owutemy tylko popychały ją w tym kierunku, znacznie utrudniając zachowywanie zimnej krwi; wiedziała przecież, że zależy od nich wszystko - nie tylko najbliższa przyszłość, ale i poczucie własnej wartości. Dlatego też starała się nie dopuszczać do siebie myśli, by mogło się nie udać. Pomoc ojcu z pewnością nie byłaby złym rozwiązaniem, mieli dobry kontakt, zaś przedmiot jego badań jawił się jej jako coś interesującego, lecz odkąd wykładowca transmutacji opowiedział jej o wiedźmiej straży, dostanie się do niej stało się jedynym celem Maeve. Jak gdyby otrzymanie odpowiednich ocen, a następnie znalezienie się na liście kursantów było sprawą życia i śmierci.
Siedzący na przeciwko niej Wroński parsknął z lekceważeniem, na co gwałtownie zamrugała, nie mogąc uwierzyć, co się właściwie stało. Czy naprawdę tak zareagował? Zaśmiał jej się prosto w twarz...? Bezwiednie zacisnęła dłonie w piąstki, boleśnie wbijając sobie przy tym paznokcie w skórę. Oddychała coraz szybciej, mając nieodparte wrażenie, że we wnętrzu Trzech Mioteł robi się duszno, zbyt duszno, by mogła tu dłużej wytrzymać. W zapanowaniu nad narastającą paniką wcale nie pomagał fakt, że tym razem naprawdę czuła na sobie wzrok innych - zdziwionych tym nagłym wybuchem, rozbawionych jej oburzeniem.
W innej sytuacji zwróciłaby większą uwagę na to, że chyba po raz pierwszy zwrócił się do niej imieniem, a wypowiadane przez niego słowa wybrzmiewały przepraszająco, pojednawczo - może naprawdę wcale tak nie myślał? może tylko dopowiedziała sobie cały ten problem, nieświadomie wkładając mu w usta przekonania najbliższych? - teraz jednak nie potrafiła ugryźć się w język i na domniemany atak zareagowała złośliwością, na ślepo próbując odnaleźć jego czuły punkt. Po zmieniającym się wyrazie twarzy rozmówcy zrozumiała, że trafiła. Przekroczyła pewną granicę. Nim jednak zdążyła zareagować, wycofać się z rozpoczętej kłótni, wyprowadzony z równowagi Wroński posunął się dalej, również podnosząc głos i wstając z miejsca. Robili scenę, na jej własne życzenie. Nie tak to sobie wyobrażała.
Poruszyła bezgłośnie ustami, niezdarnie zbierając swoje rzeczy, unikając go przy tym wzrokiem; nie była już tak pewna siebie jak jeszcze chwilę temu. Złość, która pchała ją do przodu, powoli topniała pod wpływem palącego wstydu. Docierało do niej, co zrobiła, że wyżyła się na nim, że dopuściła do głosu swe frustracje - lecz nie potrafiła za to przeprosić. Była zbyt dumna i roztrzęsiona, by choćby próbować się odezwać. Żegnaj...? Dopiero wtedy wzniosła na niego zdziwione, pytające spojrzenie, zdawał się go jednak nie dostrzegać. W reakcji zacisnęła mocniej usta, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy; miała ściśnięte gardło, nie była w stanie wydobyć z siebie choćby słowa. Bezwolnie odprowadziła go wzrokiem, powoli, drżącymi dłońmi, zapinając guziki płaszcza, niedbale okręcając szalik wokół szyi, a w końcu, po krótkiej chwili wahania, zabierając porzucone na blacie stolika pastele.
Chciała stamtąd jak najszybciej uciec, przestać robić z siebie pośmiewisko, lecz jednocześnie nie mogła pozwolić sobie na wpadnięcie na Wrońskiego przed lokalem, na jednej z pobliskich uliczek. Dlatego też dopiero po kilku dłużących się w nieskończoność minutach ruszyła w stronę wyjścia, uparcie wbijając wzrok w swe buty. Powinna skupić się na nauce. To wychodziło jej znacznie lepiej.
| zt
Siedzący na przeciwko niej Wroński parsknął z lekceważeniem, na co gwałtownie zamrugała, nie mogąc uwierzyć, co się właściwie stało. Czy naprawdę tak zareagował? Zaśmiał jej się prosto w twarz...? Bezwiednie zacisnęła dłonie w piąstki, boleśnie wbijając sobie przy tym paznokcie w skórę. Oddychała coraz szybciej, mając nieodparte wrażenie, że we wnętrzu Trzech Mioteł robi się duszno, zbyt duszno, by mogła tu dłużej wytrzymać. W zapanowaniu nad narastającą paniką wcale nie pomagał fakt, że tym razem naprawdę czuła na sobie wzrok innych - zdziwionych tym nagłym wybuchem, rozbawionych jej oburzeniem.
W innej sytuacji zwróciłaby większą uwagę na to, że chyba po raz pierwszy zwrócił się do niej imieniem, a wypowiadane przez niego słowa wybrzmiewały przepraszająco, pojednawczo - może naprawdę wcale tak nie myślał? może tylko dopowiedziała sobie cały ten problem, nieświadomie wkładając mu w usta przekonania najbliższych? - teraz jednak nie potrafiła ugryźć się w język i na domniemany atak zareagowała złośliwością, na ślepo próbując odnaleźć jego czuły punkt. Po zmieniającym się wyrazie twarzy rozmówcy zrozumiała, że trafiła. Przekroczyła pewną granicę. Nim jednak zdążyła zareagować, wycofać się z rozpoczętej kłótni, wyprowadzony z równowagi Wroński posunął się dalej, również podnosząc głos i wstając z miejsca. Robili scenę, na jej własne życzenie. Nie tak to sobie wyobrażała.
Poruszyła bezgłośnie ustami, niezdarnie zbierając swoje rzeczy, unikając go przy tym wzrokiem; nie była już tak pewna siebie jak jeszcze chwilę temu. Złość, która pchała ją do przodu, powoli topniała pod wpływem palącego wstydu. Docierało do niej, co zrobiła, że wyżyła się na nim, że dopuściła do głosu swe frustracje - lecz nie potrafiła za to przeprosić. Była zbyt dumna i roztrzęsiona, by choćby próbować się odezwać. Żegnaj...? Dopiero wtedy wzniosła na niego zdziwione, pytające spojrzenie, zdawał się go jednak nie dostrzegać. W reakcji zacisnęła mocniej usta, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy; miała ściśnięte gardło, nie była w stanie wydobyć z siebie choćby słowa. Bezwolnie odprowadziła go wzrokiem, powoli, drżącymi dłońmi, zapinając guziki płaszcza, niedbale okręcając szalik wokół szyi, a w końcu, po krótkiej chwili wahania, zabierając porzucone na blacie stolika pastele.
Chciała stamtąd jak najszybciej uciec, przestać robić z siebie pośmiewisko, lecz jednocześnie nie mogła pozwolić sobie na wpadnięcie na Wrońskiego przed lokalem, na jednej z pobliskich uliczek. Dlatego też dopiero po kilku dłużących się w nieskończoność minutach ruszyła w stronę wyjścia, uparcie wbijając wzrok w swe buty. Powinna skupić się na nauce. To wychodziło jej znacznie lepiej.
| zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
It's cold outside - grudzień 1947
Szybka odpowiedź