Night in white satin [1952]
AutorWiadomość
1952
Wenus
Wenus
Świat stał otworem przed Michaelem Tonksem, zwłaszcza w obliczu czekającej go przygody. Formalności z Norwegią zostały sfinalizowane i za kilka tygodni będzie mógł wyjechać - zostawić za sobą życie w Londynie, poznawać świat i przejąć dowodzenie nad jednostką aurorów w Oslo. Wprost nie mógł się doczekać, ale i ostatnie śledztwa w Londynie zapowiadały się słodko. Dziś miał po raz pierwszy przekroczyć próg restauracji "Wenus" i to pod przykrywką, jako klient innego interesu, który odbywał się w progach tego przybytku. Wiedział, że nigdy nie byłoby go stać na noc z jedną z tutejszych kurtyzan i nie był pewien, czy sprawdzono by tu jego nazwisko. Dzisiaj był jednak Michaelem Wood, czystokrwistym biznesmenem z Yorkshire i wszedł tutaj za ministerialne pieniądze. Miał spróbować skłonić do mówienia dziewczyny, które w normalnych warunkach byłyby niechętne czarodziejskim służbom porządkowym. Każdy skandal usiłowano tutaj zamieść pod dywan, ale właściciele "Wenus" mieli pecha - dziś znaleźli się na celowniku z powodu śmierci klienta, w dodatku zaatakowanego czarnoksięskim zaklęciem. Nagie i pokąsane przez węża ciało znaleziono w Tamizie, ale pana Sheridana ostatnio widziano właśnie tutaj.
Tonks, a raczej Wood, ubrał się elegancko, w satynową koszulę (ugh, trochę dziwna) i białą marynarkę do kompletu. Konsultantka z Biura Aurorów powiedziała mu, że to najnowszy krzyk mody. Starannie uczesał włosy i spryskał się pożyczoną od kolegi wodą kolońską. Wiedział, że musiał być dzisiaj profesjonalistą i nie mógł zajść za daleko. Ale nawet wobec wstrzemięźliwości, wizyta w tym zakazanym miejscu będzie ciekawą atrakcją i przyjemnie znęci zmysły. Tonks kochał w końcu zabawę, wino i piękne kobiety. W skórze czystokrwistego Wooda czuł się zadziwiająco swobodnie, bo bardzo rzadko musiał myśleć o statusie własnej krwi. Udowodnił swoją wartość w Ministerstiwe, a w pracy czuł się o wiele swobodniej niż w Hogwarcie - w Biurze Aurorów doceniano go za solidnie wykonaną robotę i nie było tam żadnych wrednych Ślizgonów. Starał się nie interesować za bardzo polityką, bo zmuszałoby go to do kwestionowania własnych decyzji i priorytetów. Wygodnie było mu we własnej bańce pracoholika, więc egocentrycznie oddawał się karierze oraz przygodnym rozrywkom. Życie było w końcu po to, aby czerpać z niego garściami. Był wysoki, przystojny i w doskonałej kondycji, cieszył się więc własną młodością. Gdy stanął w progu "Wenus", poczuł na sobie spojrzenia kilku zaciekawionych kelnerek (a może i one były... na sprzedaż? Był nieco skołowany, nigdy nie był w... takim przybytku) i z satysfakcją pomyślał, że pewnie jest młodszy i przystojniejszy od wielu klientów. Przedstawił się portierowi i posłusznie poczekał, rozglądając się z niecierpliwością za dziewczyną, z którą się dziś umówił. Pan Sheridan był podobno regularnym bywalcem w sypialni jakiejś Miu.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Farbowane złotem, drewniane pałeczki przytrzymywały misternie zapleciony kok, ozdobiony dodatkowo czerwonym kwiatem nieznanego pochodzenia – Deirdre nie interesowała się elementami przygotowanego dla niej stroju, zakładała go na siebie jak element zbroi, charakteryzacji ze stali, chroniącej ją przed bezeceństwami, jakich doświadczała Miu. Nauczyła się już oddzielać umysł od ciała, chronić własną tożsamość za setkami masek. Wtedy kalano tylko formę, nie treść, a ona po pracy zmywała z siebie barwy ochronne, nienaruszona i czysta. Wmawiała to sobie ze skutecznością, z jaką przekonywała każdego z osobna gościa Wenus, że jest najdoskonalszym kochankiem na świecie.
Tego wieczoru znów miała przystąpić do swej rutyny. Orientalny makijaż, ciemna kreska na kocich oczach, środek ust wręcz spływający czerwoną szminką. Czarna, koronkowa bielizna, tak misternie oplatająca jej ciało, że przy zakładaniu pomagała inna prostytutka. W końcu jedwabne, czarne, lśniące kimono, gwarantujące minimum przyzwoitości, rozbudzające wyobraźnię, opływające smukłą – według niektórych przesadnie smukłą – sylwetkę.
Miała pierwszego tego wieczoru gościa, a za takie przyjemności drogo się płaciło. Był nowy, żadna z współpracownic nie roztaczała opieki nad nieznanym Woodem, nazwisko kojarzono jednak z magicznym przedsiębiorcą, zajmującym się handlem zielarskimi ingrediencjami. Deirdre nie przepadała za debiutującą klientelą, w pewien sposób osiadła już na laurach renomy Czarnej Orchidei: zazwyczaj witała stałych przyjaciół przybytku, bo tylko niewiele osób mogło pozwolić sobie na towarzystwo egzotycznej piękności, chronionej niczym cenny klejnot. Ciężko pracowała na tą względną wygodę, nie kaprysiła jednak – nie mogła, zasłynęła, bo nie sprawiała problemów, ani władającemu przybytkiem lordowi ani gościom. Prawie wszystkim, pamiętała tamtą noc, sine wargi, trzask skórzanego pasa zaciśniętego na szyi – zniknięcie mężczyzny zostało jednak zapomniane, minęły prawie dwa lata, nie czuła więc żadnych podejrzeń wobec tajemniczego Wooda.
Został już zaprowadzony do komnat Miu – wkroczyła chwilę po nim do dusznego, wykończonego magią na japońską modłę buduaru, by wzmóc jego niecierpliwość. Wyłoniła się zza parawanu zwinnie, bosa i perfekcyjna w każdym calu, przechylając lekko głowę z zainteresowaniem. Mężczyzna siedział na łożu – był zmęczony czy niezwykle wygłodniały? – ale i tak rozpoznawała po posturze, że ma do czynienia z kimś wyćwiczonym, niezwykle wysokim, sprawnym. Zadbanym: żaden siwowłosy lord znudzony życiem, szukający nowości w alkowie, ale też nie znerwicowany młokos o zbyt wybujałym ego. Pierwsze wrażenie często myliło, nie wyciągała więc szybkich wniosków, jak zwykle na początku stając się lustrem, odpowiadającym na męskie oczekiwania. Jasne spojrzenie blondyna wydawało się czujne, przyzywające: podeszła więc do niego nieśpiesznie, pozwalając nacieszyć mu oczy swym orientalnym, kocim urokiem. Z bliska prezentował się równie przystojnie, miał szczerą twarz, biła od niego zawadiacka aura, znał się na modzie – a więc miała do czynienia z bogatym pasjonatem zielarstwa? Raczej nowoczesnym modelem biznesmena, który nie roztył się w swoim fotelu za biurkiem; może sam podróżował daleko w poszukiwaniu ingrediencji? Próbowała ułożyć sobie obraz mężczyzny w głowie, ale na zewnątrz prezentowała tylko leniwe zainteresowanie, rosnącą fascynację. – Witamy w Wenus, panie Wood – wymruczała ochrypłym, niskim tonem, nie tylko dlatego, by brzmieć zmysłowo, ale by utrudnić uznanie ją za biegłą w języku angielskim: niektórzy przychodzili tu po to, by uznawać ją za niemą, obcą, niemożliwą w komunikacji. Spojrzała z góry na siedzącego mężczyznę – i tak prawie równali się wzrostem – unosząc lekko bosą stopę, by nacisnąć nią na jego łydkę, by rozsunąć mu nogi do rozkroku: stanęła pomiędzy udami, kładąc dłonie na umięśnionych barkach. Stali blisko, musiał czuć zapach opium, gorąc bijący od jej ciała, wyzywające spojrzenie wbite prosto w jego jasne tęczówki.
Tego wieczoru znów miała przystąpić do swej rutyny. Orientalny makijaż, ciemna kreska na kocich oczach, środek ust wręcz spływający czerwoną szminką. Czarna, koronkowa bielizna, tak misternie oplatająca jej ciało, że przy zakładaniu pomagała inna prostytutka. W końcu jedwabne, czarne, lśniące kimono, gwarantujące minimum przyzwoitości, rozbudzające wyobraźnię, opływające smukłą – według niektórych przesadnie smukłą – sylwetkę.
Miała pierwszego tego wieczoru gościa, a za takie przyjemności drogo się płaciło. Był nowy, żadna z współpracownic nie roztaczała opieki nad nieznanym Woodem, nazwisko kojarzono jednak z magicznym przedsiębiorcą, zajmującym się handlem zielarskimi ingrediencjami. Deirdre nie przepadała za debiutującą klientelą, w pewien sposób osiadła już na laurach renomy Czarnej Orchidei: zazwyczaj witała stałych przyjaciół przybytku, bo tylko niewiele osób mogło pozwolić sobie na towarzystwo egzotycznej piękności, chronionej niczym cenny klejnot. Ciężko pracowała na tą względną wygodę, nie kaprysiła jednak – nie mogła, zasłynęła, bo nie sprawiała problemów, ani władającemu przybytkiem lordowi ani gościom. Prawie wszystkim, pamiętała tamtą noc, sine wargi, trzask skórzanego pasa zaciśniętego na szyi – zniknięcie mężczyzny zostało jednak zapomniane, minęły prawie dwa lata, nie czuła więc żadnych podejrzeń wobec tajemniczego Wooda.
Został już zaprowadzony do komnat Miu – wkroczyła chwilę po nim do dusznego, wykończonego magią na japońską modłę buduaru, by wzmóc jego niecierpliwość. Wyłoniła się zza parawanu zwinnie, bosa i perfekcyjna w każdym calu, przechylając lekko głowę z zainteresowaniem. Mężczyzna siedział na łożu – był zmęczony czy niezwykle wygłodniały? – ale i tak rozpoznawała po posturze, że ma do czynienia z kimś wyćwiczonym, niezwykle wysokim, sprawnym. Zadbanym: żaden siwowłosy lord znudzony życiem, szukający nowości w alkowie, ale też nie znerwicowany młokos o zbyt wybujałym ego. Pierwsze wrażenie często myliło, nie wyciągała więc szybkich wniosków, jak zwykle na początku stając się lustrem, odpowiadającym na męskie oczekiwania. Jasne spojrzenie blondyna wydawało się czujne, przyzywające: podeszła więc do niego nieśpiesznie, pozwalając nacieszyć mu oczy swym orientalnym, kocim urokiem. Z bliska prezentował się równie przystojnie, miał szczerą twarz, biła od niego zawadiacka aura, znał się na modzie – a więc miała do czynienia z bogatym pasjonatem zielarstwa? Raczej nowoczesnym modelem biznesmena, który nie roztył się w swoim fotelu za biurkiem; może sam podróżował daleko w poszukiwaniu ingrediencji? Próbowała ułożyć sobie obraz mężczyzny w głowie, ale na zewnątrz prezentowała tylko leniwe zainteresowanie, rosnącą fascynację. – Witamy w Wenus, panie Wood – wymruczała ochrypłym, niskim tonem, nie tylko dlatego, by brzmieć zmysłowo, ale by utrudnić uznanie ją za biegłą w języku angielskim: niektórzy przychodzili tu po to, by uznawać ją za niemą, obcą, niemożliwą w komunikacji. Spojrzała z góry na siedzącego mężczyznę – i tak prawie równali się wzrostem – unosząc lekko bosą stopę, by nacisnąć nią na jego łydkę, by rozsunąć mu nogi do rozkroku: stanęła pomiędzy udami, kładąc dłonie na umięśnionych barkach. Stali blisko, musiał czuć zapach opium, gorąc bijący od jej ciała, wyzywające spojrzenie wbite prosto w jego jasne tęczówki.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Pracownicy zaprowadzili go do jednego z pokojów, a on odruchowo siadł na łóżku, obawiając się, że w przeciwnym razie zacząłby nerwowo krążyć od ściany do ściany niczym wilk w klatce. Zacząłby wtedy wzbudzać podejrzenia, a na to nie mógł sobie pozwolić. Musiał trzymać się z dala od surowych oczu ochroniarzy i suterenów "Wenus", ich przesłuchanie zostawi sobie na końcowy etap śledztwa. Na razie desperacko potrzebował poszlak, jakichkolwiek. Chciał mieć chociaż pewną hipotezę odnośnie tego, co wydarzyło się za zamkniętymi drzwiami - trop, który pchnąłby go dalej i pozwolił na bardziej formalne rozmowy z osobami powiązanymi z "Wenus."
Czy mógł zyskać zaufanie kurtyzany, albo przynajmniej ją zastraszyć? Sprawę utrudniało to, że nie wiedział, kto zamieszany był w śmierć tamtej nocy. Pracownicy wiedźmiej straży pomogli skierować go do Czarnej Orchidei, która pracowała tu ponoć od dawna i miała szansę kojarzyć wszystkie pracownice oraz ważniejszych klientów. Przełknął ślinę, nie wiedząc, czego oczekiwać. Zadanie ułatwiało (czyżby?) mu tylko to, że mogli rozmawiać w cztery oczy, zupełnie prywatnie, chronieni (jak dobrymi?) zabezpieczeniami lokalu.
Skrzyp drzwi, lekkie kroki.
Podniósł głowę, chcąc zderzyć się z kobietą spojrzeniami - zatrzymać wzrok na jej oczach, a nie piersiach, zaskoczyć ją, sprowokować reakcję inną niż obojętność lub udawane pożądanie. Ale zderzył się z fascynacją - jej (udawaną czy nie? Łudził się w końcu, że wygląda lepiej i...sympatyczniej niż większość klientów) i swoją. Lubił kobiety, cenił damską urodę, spodziewał się, że wizyta w "Wenus" będzie dla niego pokusą. Tym bardziej, że tutejsze kurtyzany to zakazany owoc - mugolskie nazwisko i aurorska pensja stanowiły poważną barierę dla prywatnej wizyty. Nie wiedział jednak, że zareaguje na urodę nieznajomej tak gwałtownie: rozchylił lekko wargi, zaschło mu w ustach, wzrok zaczął błądzić po jej ciele pomimo wcześniejszych planów. Był prostym, angielskim chłopakiem, nie doświadczył wcześniej podobnej egzotyki - posągowej urody oprawionej w prowokacyjne ubrania, idealny makijaż i pożądającej właśnie jego.
Zacisnął dłonie na prześcieradle i wciągnął do płuc powietrze (gorące, zbyt gorące), usiłując przypomnieć sobie po co tu przyszedł. Słodki zapach kobiety wcale tego nie ułatwiał, a jej spojrzenie było tak intensywne, że miał wrażenie, że to ona rozbiera go oczyma.
-Pokój jest wyciszony? - upewnił się, nie wiedząc jak zyskać pewność, że obsługa nie podsłuchuje. Czy mieli kontrolę nad każdym aspektem jego wizyty?
-Lubię, jak jest głośno. - wychrypiał, starając się nie wypaść z roli. Jeszcze nie. -Jak... jak masz na imię?
Czy mógł zyskać zaufanie kurtyzany, albo przynajmniej ją zastraszyć? Sprawę utrudniało to, że nie wiedział, kto zamieszany był w śmierć tamtej nocy. Pracownicy wiedźmiej straży pomogli skierować go do Czarnej Orchidei, która pracowała tu ponoć od dawna i miała szansę kojarzyć wszystkie pracownice oraz ważniejszych klientów. Przełknął ślinę, nie wiedząc, czego oczekiwać. Zadanie ułatwiało (czyżby?) mu tylko to, że mogli rozmawiać w cztery oczy, zupełnie prywatnie, chronieni (jak dobrymi?) zabezpieczeniami lokalu.
Skrzyp drzwi, lekkie kroki.
Podniósł głowę, chcąc zderzyć się z kobietą spojrzeniami - zatrzymać wzrok na jej oczach, a nie piersiach, zaskoczyć ją, sprowokować reakcję inną niż obojętność lub udawane pożądanie. Ale zderzył się z fascynacją - jej (udawaną czy nie? Łudził się w końcu, że wygląda lepiej i...sympatyczniej niż większość klientów) i swoją. Lubił kobiety, cenił damską urodę, spodziewał się, że wizyta w "Wenus" będzie dla niego pokusą. Tym bardziej, że tutejsze kurtyzany to zakazany owoc - mugolskie nazwisko i aurorska pensja stanowiły poważną barierę dla prywatnej wizyty. Nie wiedział jednak, że zareaguje na urodę nieznajomej tak gwałtownie: rozchylił lekko wargi, zaschło mu w ustach, wzrok zaczął błądzić po jej ciele pomimo wcześniejszych planów. Był prostym, angielskim chłopakiem, nie doświadczył wcześniej podobnej egzotyki - posągowej urody oprawionej w prowokacyjne ubrania, idealny makijaż i pożądającej właśnie jego.
Zacisnął dłonie na prześcieradle i wciągnął do płuc powietrze (gorące, zbyt gorące), usiłując przypomnieć sobie po co tu przyszedł. Słodki zapach kobiety wcale tego nie ułatwiał, a jej spojrzenie było tak intensywne, że miał wrażenie, że to ona rozbiera go oczyma.
-Pokój jest wyciszony? - upewnił się, nie wiedząc jak zyskać pewność, że obsługa nie podsłuchuje. Czy mieli kontrolę nad każdym aspektem jego wizyty?
-Lubię, jak jest głośno. - wychrypiał, starając się nie wypaść z roli. Jeszcze nie. -Jak... jak masz na imię?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Przywykła już do tak intensywnej reakcji mężczyzn na swój nowy wygląd. Obcy, ale dopieszczony w każdym calu lśniącego od olejku ciała, zakrytego cienkim kimonem o głębokich rozcięciach. Sztuką było bowiem nie epatowanie bezpruderyjną nagością, a kuszenie tajemnicą. Tym, co na wpół zakryte, migające orientalną barwą skóry przy każdym ruchu, zaklęte w kocich oczach, jeszcze bardziej skośnych i o drapieżnym wyrazie dzięki czarnej kresce na górnej powiece. Czuła na sobie gorące, wręcz zszokowane spojrzenie nieznanego klienta, sunące wzdłuż sylwetki, szukające wycięć i luk w stroju, instynktownie oceniające nocną zdobycz przez samczy instynkt. Rozumiała już te popędy, słabości męskiego ciała, przejmującego kontrolę nad umysłem: niewielu potrafiło poradzić sobie z silnymi, zmysłowymi bodźcami, odcinającymi przewagę rozsądku. Tajemniczy Wood nie był więc wyjątkiem, i dobrze; wyobraźnia tych opanowanych zbyt często błądziła w sadystyczną stronę, pragnęli rzeczy bolesnych i oburzających. Przystojny, posągowy blondyn miał zbyt szczere, jasne oczy, a zachwyt w nich widoczny nie był zabarwiony mściwym głodem. Potrafiła to wyczuć, zwłaszcza, gdy znalazła się tuż przy nim, z bliska wpatrując się w jasne, poprzetykane złotymi nitkami tęczówki.
Uśmiechnęła się do niego, wyniośle, ale i z ciekawością, przesuwając dłonie po jego barkach, delikatnie masując napięte mięśnie. Zesztywniałe także z powodu pięści zaciśniętych na prześcieradle, spostrzegła to kątem oka, ale nie odrywała wzroku od twarzy. Wręcz idealnej, perfekcyjnej – dziwne, że nie miała do czynienia z arystokratą, ale widocznie i dla bogatych czarodziejów geny okazywały się łaskawe. A może to eliksiry, transmutacja, zdolność zmiany rysów; nieistotne, liczyła się hojna zapłata. I przeczucie, które mówiło, że dzisiejszy wieczór nie okaże się dla niej bolesny.
A może się myliła? Rzeczowe pytanie, pierwsze, jakie padło z ust mężczyzny, wzbudziło pewien niepokój, skryty jednak pod maską uśmiechu – a dłonie Miu przesunęły się w dół jego ciała, w stronę guzików koszuli, rozpinając je zadziwiająco sprawnie, jeden po drugim. Zastanawiała się nad przemówieniem po angielsku tylko przez sekundę – wydawało się, że ma do czynienia z klientem, który lubił rozmawiać – do tego głośno – nie istniały więc wskazania, by grać rolę niekomunikatywnej branki z Dalekiego Wschodu. – Tak, nie musisz się więc ograniczać ani hamować– odpowiedziała miękko, tonem lejącym się jak aksamit, ciężkim, lekko ochrypłym: nad modulacją głosu także pracowała ciężko, słuch był ważnym zmysłem, który mogła pieścić melodyjnymi wypowiedziami, obiecującymi równie wiele, co pełne pasji spojrzenie drapieżnika, bawiącego się ofiarą. Lubiła igrać z tymi rolami, często mężczyźni pragnęli dominacji kobiety, ale obawiali się takiego obrotu spraw – pomagała więc początkowo przełamać lęk, badając zarazem preferencje. Miu została przecież stworzona dla każdego gościa Wenus; uległa i władcza, niewinna i splugawiona, orientalna księżniczka z wyższych sfer, mistrzyni tantry i egzotyczna gejsza z portów, symbol nieodkrytej dzikości. Dla Wooda mogła być więc tego wieczoru kim tylko zechciał: i czekała, aż zdradzi jej swe pragnienia. Niekoniecznie wprost, niewielu to robiło, dlatego przyglądała się im tak badawczo, namiętnie sunąc palcami wzdłuż ich granic i potrzeb. – A więc i mnie polubisz – odparła na ochrypłe wyznanie, przysuwając się do niego jeszcze bliżej, z dwuznacznym, głodny uśmiechem. Głośny miał być on, doprowadzony do krawędzi szaleństwa – czy ona? Nieistotne, niedługo miała się tego dowiedzieć. – Miu – przedstawiła się krótko, po czym zsunęła dłonie na jego odsłoniętą pierś, popychając go do tyłu, tak, by plecami uderzył o miękki materac łóżka, a ona mogła zwinnie wślizgnąć się na jego biodra, przyciskając go do pościeli, z paznokciami delikatnie wbitymi w jego odsłoniętą skórę szerokiej klatki piersiowej, niczym kotka w nastroju do harców.
Uśmiechnęła się do niego, wyniośle, ale i z ciekawością, przesuwając dłonie po jego barkach, delikatnie masując napięte mięśnie. Zesztywniałe także z powodu pięści zaciśniętych na prześcieradle, spostrzegła to kątem oka, ale nie odrywała wzroku od twarzy. Wręcz idealnej, perfekcyjnej – dziwne, że nie miała do czynienia z arystokratą, ale widocznie i dla bogatych czarodziejów geny okazywały się łaskawe. A może to eliksiry, transmutacja, zdolność zmiany rysów; nieistotne, liczyła się hojna zapłata. I przeczucie, które mówiło, że dzisiejszy wieczór nie okaże się dla niej bolesny.
A może się myliła? Rzeczowe pytanie, pierwsze, jakie padło z ust mężczyzny, wzbudziło pewien niepokój, skryty jednak pod maską uśmiechu – a dłonie Miu przesunęły się w dół jego ciała, w stronę guzików koszuli, rozpinając je zadziwiająco sprawnie, jeden po drugim. Zastanawiała się nad przemówieniem po angielsku tylko przez sekundę – wydawało się, że ma do czynienia z klientem, który lubił rozmawiać – do tego głośno – nie istniały więc wskazania, by grać rolę niekomunikatywnej branki z Dalekiego Wschodu. – Tak, nie musisz się więc ograniczać ani hamować– odpowiedziała miękko, tonem lejącym się jak aksamit, ciężkim, lekko ochrypłym: nad modulacją głosu także pracowała ciężko, słuch był ważnym zmysłem, który mogła pieścić melodyjnymi wypowiedziami, obiecującymi równie wiele, co pełne pasji spojrzenie drapieżnika, bawiącego się ofiarą. Lubiła igrać z tymi rolami, często mężczyźni pragnęli dominacji kobiety, ale obawiali się takiego obrotu spraw – pomagała więc początkowo przełamać lęk, badając zarazem preferencje. Miu została przecież stworzona dla każdego gościa Wenus; uległa i władcza, niewinna i splugawiona, orientalna księżniczka z wyższych sfer, mistrzyni tantry i egzotyczna gejsza z portów, symbol nieodkrytej dzikości. Dla Wooda mogła być więc tego wieczoru kim tylko zechciał: i czekała, aż zdradzi jej swe pragnienia. Niekoniecznie wprost, niewielu to robiło, dlatego przyglądała się im tak badawczo, namiętnie sunąc palcami wzdłuż ich granic i potrzeb. – A więc i mnie polubisz – odparła na ochrypłe wyznanie, przysuwając się do niego jeszcze bliżej, z dwuznacznym, głodny uśmiechem. Głośny miał być on, doprowadzony do krawędzi szaleństwa – czy ona? Nieistotne, niedługo miała się tego dowiedzieć. – Miu – przedstawiła się krótko, po czym zsunęła dłonie na jego odsłoniętą pierś, popychając go do tyłu, tak, by plecami uderzył o miękki materac łóżka, a ona mogła zwinnie wślizgnąć się na jego biodra, przyciskając go do pościeli, z paznokciami delikatnie wbitymi w jego odsłoniętą skórę szerokiej klatki piersiowej, niczym kotka w nastroju do harców.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wodził oczyma za dłońmi kobiety, co jakiś czas zatrzymując wzrok na jej krągłościach - piersiach, biodrach, linii pomalowanych na czerwono warg. Podświadomie szukał niedoskonałości w tym obrazku, pęknięć na idealnej fasadzie - czegokolwiek, co pomogłoby mu zobaczyć w kurtyzanie człowieka, czego mógłby użyć na potrzeby śledztwa, przełamania wyrachowanego profesjonalizmu i wzbudzenia zaufania Miu.
A więc tak miała na imię (?).
-Miu... - wychrypiał, spoglądając jej prosto w oczy i biorąc głębszy, cięższy wdech. Usiłował skupić się na pracy, świadom, że nie powinien przekraczać pewnych granic pomiędzy odgrywaną rolą, a własną przyjemnością. Nie był tu dla siebie, był tu dla trupa, aby rozwikłać tajemnicę jego śmierci.
Ale nie spodziewał się, że będzie tak trudno. Miał trzydzieści lat, bywał już często z kobietami, ale ta była inna, zaskakująca, dominująca. Próbował sobie wmówić, że to wyćwiczone, profesjonalne ruchy - gama kroków używana w tym tańcu, aby zaskarbić sobie jego przychylność. Miu utrudniała mu jednak skupienie. Nie miał do czynienia z takimi kobietami, a kogoś podobnie zachłannego (?) i pewnego siebie pozna dopiero za rok, w Norwegii. Tam złamie profesjonalne granice, nawiązując zakazany romans.
Tam i wtedy, ale nie teraz. Teraz jest poukładanym i nieco zbyt oddanym swej pracy aurorem w zimnym i szarym Londynie. Aurorem, który nie miał zamiaru ulegać prymitywnej żądzy i który chciał odzyskać kontrolę nad sytuacją.
-Powiedz mi, Miu... - szepnął, przez kilka sekund pozwalając jej siedzieć na sobie...
... a potem, zwinnie (pracował w końcu ciałem, podobnie jak ona), wyślizgnął się spod niej, chwycił ją za nadgarstki i stanowczo przycisnął do pościeli, klękając obok niej (siedzenie okrakiem było zbyt... kuszące, zbyt intymne).
-...czujesz się tu bezpiecznie? - zapytał. Pełen rozkoszy uśmiech zmył się z jego twarzy, a fascynację w niebieskich oczach zastąpiło zimne skupienie. Spojrzał na Miu przenikliwie, próbując opracować strategię swojego śledztwa, szukając jakichkolwiek śladów emocji na jej pięknej twarzy. Czy bezpieczeństwo byłoby dla niej dobrą kartą przetargową?
A więc tak miała na imię (?).
-Miu... - wychrypiał, spoglądając jej prosto w oczy i biorąc głębszy, cięższy wdech. Usiłował skupić się na pracy, świadom, że nie powinien przekraczać pewnych granic pomiędzy odgrywaną rolą, a własną przyjemnością. Nie był tu dla siebie, był tu dla trupa, aby rozwikłać tajemnicę jego śmierci.
Ale nie spodziewał się, że będzie tak trudno. Miał trzydzieści lat, bywał już często z kobietami, ale ta była inna, zaskakująca, dominująca. Próbował sobie wmówić, że to wyćwiczone, profesjonalne ruchy - gama kroków używana w tym tańcu, aby zaskarbić sobie jego przychylność. Miu utrudniała mu jednak skupienie. Nie miał do czynienia z takimi kobietami, a kogoś podobnie zachłannego (?) i pewnego siebie pozna dopiero za rok, w Norwegii. Tam złamie profesjonalne granice, nawiązując zakazany romans.
Tam i wtedy, ale nie teraz. Teraz jest poukładanym i nieco zbyt oddanym swej pracy aurorem w zimnym i szarym Londynie. Aurorem, który nie miał zamiaru ulegać prymitywnej żądzy i który chciał odzyskać kontrolę nad sytuacją.
-Powiedz mi, Miu... - szepnął, przez kilka sekund pozwalając jej siedzieć na sobie...
... a potem, zwinnie (pracował w końcu ciałem, podobnie jak ona), wyślizgnął się spod niej, chwycił ją za nadgarstki i stanowczo przycisnął do pościeli, klękając obok niej (siedzenie okrakiem było zbyt... kuszące, zbyt intymne).
-...czujesz się tu bezpiecznie? - zapytał. Pełen rozkoszy uśmiech zmył się z jego twarzy, a fascynację w niebieskich oczach zastąpiło zimne skupienie. Spojrzał na Miu przenikliwie, próbując opracować strategię swojego śledztwa, szukając jakichkolwiek śladów emocji na jej pięknej twarzy. Czy bezpieczeństwo byłoby dla niej dobrą kartą przetargową?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ciężki oddech wskazywał na coś więcej niż platoniczne zainteresowanie rozpoczynającym się przed oczyma mężczyzny spektaklem, w którym Miu grała główną rolę. Na razie jej imię brzmiało w ustach blondyna niepewnie, pytająco, głodnie, lecz wiedziała, że za kilka chwil - może kilkanaście, o ile tajemniczy nieznajomy okaże się odpowiednio wytrzymały - głoska egzotycznego imienia przeciągnie się na zupełnie inną skalę. Podkręcona drżeniem przyjemności, rozkoszną dezorientacją lub dzikim pędem ku spełnieniu najbardziej prymitywnych, a przez to najsilniejszych potrzeb.
Czasem zastanawiała się, dlaczego tu przychodzą, ba, ze stałymi klientami potrafiła nawet o tym rozmawiać, stając się nie tylko ciałem, ale i umysłem, w którym składali swe uczucia i sekrety. Tęsknotę za nastoletnią miłością, żal do zachowawczej żony, zmęczenie ciężką pracą w Ministerstwie Magii, stres związany z awansem, często też - po prostu znudzenie dostatnim życiem. Ci ostatni poszukiwali bodźców, intensywnych, odbierających zmysły doświadczeń wykraczających poza normalność. Czy Wood także tego pragnął? Jeszcze nie wiedziała, przyglądając mu się z bliska, przyciskając biodra do jego bioder. Czuła gorąc buchający z umięśnione ciała, widziała poruszającą się w przyśpieszonym oddechu pierś, niezwykle umięśniony brzuch - zazwyczaj przedsiębiorcy tak nie wyglądali, ta myśl wracała do niej budzącym podejrzliwość echem.
Nasilającym się, gdy zamiast poddać się jej pieszczotom, zwinnie popchnął ją w bok, a później rezygnował z górowania nad nią w typowy, samczy sposób. Spodziewała się takiego obrotu spraw, część czarodziejów potrzebowała kilku wizyt, by zacząć rozkoszować się choć drobną dominacją czarownicy, ale...dlaczego przesunął się obok niej? Nie przygniótł własnym ciałem, nie triumfował, nie demonstrował siły i ciężaru wysportowanej sylwetki. To ją zaskoczyło, bo choć jasne oczy o rozszerzonych źrenicach lśniły z rosnącego pożądania, Wood wydawał się hamować pchającą go naprzód pasję. Trzymał ją za nadgarstki stanowczo, pochylał się nad nią, wyraźnie spragniony odpowiedzi, ale instynkt Miu, mającej do czynienia z wieloma klientami, wyostrzył się. Coś tu było nie tak, nie mogła jednak zbyt pochopnie wyciągać wniosków - może po prostu miała do czynienia z mężczyzną o wybujałej wyobraźni i nietypowych pragnieniach, szybko zmieniający wzrok pełen w pasji w spojrzenie wręcz prześwietlajace. Nie, nie miał różdżki, nie mógł być legilimentą, a twarz Miu pozostawała skryta za zasłoną kłamstw, gry aktorskiej najwyższego rzędu. Dalej uśmiechała się lekko, nawet nie próbując wyrwać nadgarstków z uścisku. Kimono podczas krótkiej zmiany pozycji rozsunęło się, ukazując koronkową bieliznę, oplatającą ciało w kolorze kości słoniowej, tak odmienne od niebieskobladej skóry Angielek. - A chcesz, żebym czuła się zagrożona? - odbiła piłeczkę, mówiąc ochrypłym szeptem. Uniosła nieco nogę i przesunęła stopę w stronę jego uda, chcąc znaleźć się jak najbliżej mężczyzny pomimo niewygodnej pozycji. Ruch obsunął kimono jeszcze niżej, odkrywając pas do pończoch, stanowiący jedynie pozbawioną wykończenia ozdobę: jej nogi były nagie, lśniące od olejku. - Jeśli tak, musisz się bardziej postarać - wyartykułowała, decydując się postawić na prowokację, nie krnąbrną, a zmysłową, mogącą pokazać, do jakiego gatunku mężczyzn należy Wood. Obrazi się, czy zachwyci pewnością siebie niespotykaną w małżeńskim łożu?
Czasem zastanawiała się, dlaczego tu przychodzą, ba, ze stałymi klientami potrafiła nawet o tym rozmawiać, stając się nie tylko ciałem, ale i umysłem, w którym składali swe uczucia i sekrety. Tęsknotę za nastoletnią miłością, żal do zachowawczej żony, zmęczenie ciężką pracą w Ministerstwie Magii, stres związany z awansem, często też - po prostu znudzenie dostatnim życiem. Ci ostatni poszukiwali bodźców, intensywnych, odbierających zmysły doświadczeń wykraczających poza normalność. Czy Wood także tego pragnął? Jeszcze nie wiedziała, przyglądając mu się z bliska, przyciskając biodra do jego bioder. Czuła gorąc buchający z umięśnione ciała, widziała poruszającą się w przyśpieszonym oddechu pierś, niezwykle umięśniony brzuch - zazwyczaj przedsiębiorcy tak nie wyglądali, ta myśl wracała do niej budzącym podejrzliwość echem.
Nasilającym się, gdy zamiast poddać się jej pieszczotom, zwinnie popchnął ją w bok, a później rezygnował z górowania nad nią w typowy, samczy sposób. Spodziewała się takiego obrotu spraw, część czarodziejów potrzebowała kilku wizyt, by zacząć rozkoszować się choć drobną dominacją czarownicy, ale...dlaczego przesunął się obok niej? Nie przygniótł własnym ciałem, nie triumfował, nie demonstrował siły i ciężaru wysportowanej sylwetki. To ją zaskoczyło, bo choć jasne oczy o rozszerzonych źrenicach lśniły z rosnącego pożądania, Wood wydawał się hamować pchającą go naprzód pasję. Trzymał ją za nadgarstki stanowczo, pochylał się nad nią, wyraźnie spragniony odpowiedzi, ale instynkt Miu, mającej do czynienia z wieloma klientami, wyostrzył się. Coś tu było nie tak, nie mogła jednak zbyt pochopnie wyciągać wniosków - może po prostu miała do czynienia z mężczyzną o wybujałej wyobraźni i nietypowych pragnieniach, szybko zmieniający wzrok pełen w pasji w spojrzenie wręcz prześwietlajace. Nie, nie miał różdżki, nie mógł być legilimentą, a twarz Miu pozostawała skryta za zasłoną kłamstw, gry aktorskiej najwyższego rzędu. Dalej uśmiechała się lekko, nawet nie próbując wyrwać nadgarstków z uścisku. Kimono podczas krótkiej zmiany pozycji rozsunęło się, ukazując koronkową bieliznę, oplatającą ciało w kolorze kości słoniowej, tak odmienne od niebieskobladej skóry Angielek. - A chcesz, żebym czuła się zagrożona? - odbiła piłeczkę, mówiąc ochrypłym szeptem. Uniosła nieco nogę i przesunęła stopę w stronę jego uda, chcąc znaleźć się jak najbliżej mężczyzny pomimo niewygodnej pozycji. Ruch obsunął kimono jeszcze niżej, odkrywając pas do pończoch, stanowiący jedynie pozbawioną wykończenia ozdobę: jej nogi były nagie, lśniące od olejku. - Jeśli tak, musisz się bardziej postarać - wyartykułowała, decydując się postawić na prowokację, nie krnąbrną, a zmysłową, mogącą pokazać, do jakiego gatunku mężczyzn należy Wood. Obrazi się, czy zachwyci pewnością siebie niespotykaną w małżeńskim łożu?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nigdy jeszcze nie był w burdelu domu publicznym i udawał się tutaj z zawieruchą w głowie, zastanawiając się, kogo przyjdzie mu przesłuchać. Dlaczego te dziewczyny tutaj pracowały? Czy naprawdę można było tutaj zbić fortunę? Czy kierowało nimi wyrachowanie, chciwość, albo pragnienie pokrętnie rozumianej niezależności? Czy udawały się tutaj z rozpaczy, wygnane z domu, nie mając jak zarobić na siebie - ale przecież nawet Biuro Aurorów miało problemy ze znalezieniem sekretarki, gdy ostatnia zaszła w ciążę, czy naprawdę tak trudno znaleźć uczciwą pracę w Londynie? A może były oszalałymi z rozpaczy i zgorzknienia kochankami, odtrąconymi przez swoją prawdziwą miłość i znajdującymi perwersyjną przyjemność w kradzieży cudzych mężów? Podobnie jak Deirdre, zastanawiał się też, dlaczego przychodzą tutaj mężczyźni i jak najwiarygodniej odegrać klienta. Ale dla niego odpowiedź była prosta - bo mogli. Było ich stać, lokal był najwyższej klasy, oferował przygodę, a nie brudny seks na sprzedaż. Mężczyźni byli łowcami, sięgali po to, co było w ich zasięgu. To kobiety były zagadką.
To pożądanie Miu - udawane? - dolewało oliwy do ognia, igrając ze zmysłami i męskim ego Michaela. Czy jest możliwe, by ta kurtyzana szczerze pragnęła właśnie jego? Gdyby wyglądał nieco gorzej, znałby odpowiedź - ale przecież wiedział, że jest młody i przystojny, zwłaszcza na tle podstarzałych bogaczy z Wenus. Dbał o siebie, dorobił się muskulatury, z trzydziestką na karku nie wyglądał już na blond chłopaczka, ale nadal było w nim widać ogień młodości. Zawahał się, czując biodra kobiety na swoich. Czy ktoś dowiedziałby się, gdyby skorzystał z okazji? Przecież wszystko zostałoby między Miu i nim, spowite mgłą tajemnicy i zapachem opium. To jedyna okazja dla średniej klasy mugolaka, by przekonać się, co potrafią kobiety najwyższej klasy.
Ale przecież Miu była człowiekiem, a nie rasowym koniem - tę myślą przywołał się do porządku i zmusił do przejęcia kontroli, do klęknięcia obok kobiety, do przytrzymania jej nadgarstków. Tylko na chwilę, by nie próbowała znów go pieścić. Uspokoiwszy rozgrzane zmysły, zwolnił uchwyt, nie przyciskając już ramion kurtyzany do pościeli.
Cofnął udo, by nie mogła go dotknąć. Cofnął dłonie. Wycofał się nawet spojrzeniem, usiłując nie zerkać na nagie nogi i pełne usta. Dopiero po kilku sekundach powrócił wzrokiem do Miu, ale tym razem spoglądał prosto w jej oczy.
-Nic nie grozi ci z mojej strony. - zapewnił, miękko, łagodnie. Kobieta była z pozoru pewna siebie, jakby założyła stalową zbroję... ale coś w jej tonie rozbrajało Michaela.
-Chciałem spytać, czy kiedykolwiek czułaś, że coś grozi ci ze strony Gustava Valois. Albo, czy zagrażał kiedyś innym... pracownicom Wenus. - zaczął, badawczo studiując reakcję Miu.
To pożądanie Miu - udawane? - dolewało oliwy do ognia, igrając ze zmysłami i męskim ego Michaela. Czy jest możliwe, by ta kurtyzana szczerze pragnęła właśnie jego? Gdyby wyglądał nieco gorzej, znałby odpowiedź - ale przecież wiedział, że jest młody i przystojny, zwłaszcza na tle podstarzałych bogaczy z Wenus. Dbał o siebie, dorobił się muskulatury, z trzydziestką na karku nie wyglądał już na blond chłopaczka, ale nadal było w nim widać ogień młodości. Zawahał się, czując biodra kobiety na swoich. Czy ktoś dowiedziałby się, gdyby skorzystał z okazji? Przecież wszystko zostałoby między Miu i nim, spowite mgłą tajemnicy i zapachem opium. To jedyna okazja dla średniej klasy mugolaka, by przekonać się, co potrafią kobiety najwyższej klasy.
Ale przecież Miu była człowiekiem, a nie rasowym koniem - tę myślą przywołał się do porządku i zmusił do przejęcia kontroli, do klęknięcia obok kobiety, do przytrzymania jej nadgarstków. Tylko na chwilę, by nie próbowała znów go pieścić. Uspokoiwszy rozgrzane zmysły, zwolnił uchwyt, nie przyciskając już ramion kurtyzany do pościeli.
Cofnął udo, by nie mogła go dotknąć. Cofnął dłonie. Wycofał się nawet spojrzeniem, usiłując nie zerkać na nagie nogi i pełne usta. Dopiero po kilku sekundach powrócił wzrokiem do Miu, ale tym razem spoglądał prosto w jej oczy.
-Nic nie grozi ci z mojej strony. - zapewnił, miękko, łagodnie. Kobieta była z pozoru pewna siebie, jakby założyła stalową zbroję... ale coś w jej tonie rozbrajało Michaela.
-Chciałem spytać, czy kiedykolwiek czułaś, że coś grozi ci ze strony Gustava Valois. Albo, czy zagrażał kiedyś innym... pracownicom Wenus. - zaczął, badawczo studiując reakcję Miu.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Zawahanie Wooda nie umknęło jej uwadze, wbrew pozorom nie było to częste w komnatach Wenus. Jeśli mężczyzna zdecydował się już pojawić w tym miejscu, a później przeszedł wstępną selekcję, wykładając na stół grubą sakiewkę galeonów oraz budząc szacunek odpowiednimi koneksjami, to nie rezygnował w trakcie. Właściwie tylko szaleniec lub impotent wycofywałby się z czułych ramion kapłanki miłości, wszak oferowano tu feerię doznań, jakich nie można było doświadczyć nigdzie indziej. To nie portowe wieśniaczki ani panny lekkich obyczajów, a luksusowe damy, bliższe gejszom niż skupionym tylko na męskiej fizjologii prostytutkom. Owszem, nie zawsze wykupione godziny spływały potem niemoralnych doznań, czasem była to pasja rozmowy, uwodzenia, tańca na granicy narkotycznej zapaści lub innych wspólnych przyjemności, ale jeśli już ktoś wsunął się z Miu na łoże – zazwyczaj nie odrywał od niej rak.
Tajemniczy gość Wenus zachowywał się więc coraz bardziej podejrzanie, a mimo głodu, lśniącego w jasnych oczach, odsunął się od rozgrzanego, ciała. Wpatrywała się w niego bez mrugnięcia, dalej kusząco – czyżby potrzebował większej zachęty i lubił zgrywać niedostępnego? – ale kolejne pytanie, które padło z ust mężczyzny, sprawiło, że przeszedł ją zimny dreszcz. Kojarzyła to nazwisko, do niedawna często pojawiające się w szeptanych konwersacjach Giovanny i innych dam do towarzystwa. Czarodziej problematyczny, tak bogaty, jak szalony; wolał złotowłose niewiasty, Miu nigdy nie padła więc jego ofiarą, ale to, co czynił innym dziewczętom mroziło krew w żyłach. I na długo psuło jakość usług danej dziewczyny, posiniaczonej, ztraumatyzowanej, wymagającej rekonwalescencji. Gustav stał się na tyle problematyczny, że musiał w końcu zniknąć – w typowy dla najgorszej klienteli sposób, spływając tajemnym kanałem wprost do rzeki.
Skąd Wood o tym wiedział? Dlaczego o niego pytał? Miu podniosła się na łokciach, a uroczy, koci uśmiech nie spływał z jej twarzy, choć w środku drżała z psychicznego chłodu. Coraz więcej wskazywało na to, że nie miała do czynienia z prawdziwym gościem Wenus. – Dlaczego pytasz? Czy musimy rozmawiać o jakimś…Gustavie akurat teraz? – spytała skarżącym tonem, przekrzywiając głowę w bok, by podkreślić łuk szyi, smukłe obojczyki, koronkowy biustonosz. Kim był? Dlaczego tu przyszedł? Czy coś jej groziło? Nie pozwoliła sobie na wypowiedzenie tych pytań, przyglądała mu się jednak badawczo. – Nie podobam ci się? Co mogę zrobić, by to zmienić? – dodała, tym razem z doskonale udawanym smutkiem i niepokojem, przesuwając dłońmi po prześcieradle pomiędzy nimi. Empatyczny, wrażliwy mężczyzna – czy magiczny policjant, węszący tam, gdzie nie powinien, by odkryć, co naprawdę stało się z Gustavem? Znał jego personalia, czy wiedział coś więcej? Był jego rodziną? Miu nienawidziła niewiedzy, tak jak Deirdre, frustrowała się bardziej z każdą minutą, doskonale skrywając to za maską zawiedzionej, stęsknionej kochanki. Tak naprawdę czujnej, gotowej wykryć fałsz lub zareagować w odpowiedniej chwili, by przejść z roli prostytutki do obrończyni dobrego imienia przybytku. Nie wpuszczano tu służb, nie bez nakazu - kim więc był ten przystojny blondyn?
Tajemniczy gość Wenus zachowywał się więc coraz bardziej podejrzanie, a mimo głodu, lśniącego w jasnych oczach, odsunął się od rozgrzanego, ciała. Wpatrywała się w niego bez mrugnięcia, dalej kusząco – czyżby potrzebował większej zachęty i lubił zgrywać niedostępnego? – ale kolejne pytanie, które padło z ust mężczyzny, sprawiło, że przeszedł ją zimny dreszcz. Kojarzyła to nazwisko, do niedawna często pojawiające się w szeptanych konwersacjach Giovanny i innych dam do towarzystwa. Czarodziej problematyczny, tak bogaty, jak szalony; wolał złotowłose niewiasty, Miu nigdy nie padła więc jego ofiarą, ale to, co czynił innym dziewczętom mroziło krew w żyłach. I na długo psuło jakość usług danej dziewczyny, posiniaczonej, ztraumatyzowanej, wymagającej rekonwalescencji. Gustav stał się na tyle problematyczny, że musiał w końcu zniknąć – w typowy dla najgorszej klienteli sposób, spływając tajemnym kanałem wprost do rzeki.
Skąd Wood o tym wiedział? Dlaczego o niego pytał? Miu podniosła się na łokciach, a uroczy, koci uśmiech nie spływał z jej twarzy, choć w środku drżała z psychicznego chłodu. Coraz więcej wskazywało na to, że nie miała do czynienia z prawdziwym gościem Wenus. – Dlaczego pytasz? Czy musimy rozmawiać o jakimś…Gustavie akurat teraz? – spytała skarżącym tonem, przekrzywiając głowę w bok, by podkreślić łuk szyi, smukłe obojczyki, koronkowy biustonosz. Kim był? Dlaczego tu przyszedł? Czy coś jej groziło? Nie pozwoliła sobie na wypowiedzenie tych pytań, przyglądała mu się jednak badawczo. – Nie podobam ci się? Co mogę zrobić, by to zmienić? – dodała, tym razem z doskonale udawanym smutkiem i niepokojem, przesuwając dłońmi po prześcieradle pomiędzy nimi. Empatyczny, wrażliwy mężczyzna – czy magiczny policjant, węszący tam, gdzie nie powinien, by odkryć, co naprawdę stało się z Gustavem? Znał jego personalia, czy wiedział coś więcej? Był jego rodziną? Miu nienawidziła niewiedzy, tak jak Deirdre, frustrowała się bardziej z każdą minutą, doskonale skrywając to za maską zawiedzionej, stęsknionej kochanki. Tak naprawdę czujnej, gotowej wykryć fałsz lub zareagować w odpowiedniej chwili, by przejść z roli prostytutki do obrończyni dobrego imienia przybytku. Nie wpuszczano tu służb, nie bez nakazu - kim więc był ten przystojny blondyn?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Chociaż to on miał prowadzić tu śledztwo, czuł się dziwnie bezbronny - sam w łóżku z nagą kobietą, tak piękną, że aż przeszła jego oczekiwania odnośnie luksusowego burdelu.
-Nie pamiętasz żadnego Gustava? Czarne włosy, wąs na francuską modę, stały klient. - odpowiedział pytaniem na pytanie, usiłując zachować kontrolę nad sytuacją. Profesjonalnie kontynuować śledztwo. -Podobno miał skłonności do agresji. - dodał ciszej, nie spuszczając wzroku z kobiety. Zebrali wszystkie informacje o Gustavie, jakie mogli. Oprócz problemu z dotarciem do kurtyzan w "Wenus", jeszcze większy problem mieli z dotarciem do jego żony. Przebywała we Francji, a sąsiedzi zeznali, że często słyszeli dobiegające z ich kamienicy krzyki, a sama kobieta nie wychodziła z domu bez grubego szala i rękawiczek - nawet w lecie. Czy Gustav zaczął bywać w Wenus, bo nie mógł już krzywdzić własnej żony?
Czy nie prościej byłoby ją wytropić we Francji, zebrać więcej informacji o jej rodzinie? Dlaczego miałaby to być zemsta prostytutki, a nie kobiety krzywdzonej przez lata?
Zawahał się, spoglądając na nieprzeniknioną twarz Miu. Wzdrygnął się, gdy kobieta niespodziewanie okazała (udawany?) smutek.
-Nie martw się, nie będziesz tu mieć żadnych problemów. Wręcz przeciwnie, możesz odpowiedzieć mi na kilka pytań i zapewnić sobie...bezpieczeństwo. - szepnął, instynktownie przybliżając się do kobiety. Ich twarze dzieliło teraz tylko kilka centymetrów, a Michael spoglądał na nią ze szczerą troską i kiepsko maskowanym pożądaniem. Biuro Aurorów oferowało ochronę świadkom koronnym, ale nie miał pojęcia, czy zeznania Miu okażą się użyteczne. Czy zaproponował pomoc zbyt pochopnie, czy nie mieściło mu się w głowie, by dobrowolnie mogła wybrać taki styl życia, czy może spełniał swoją fantazję o ratowaniu upadłej kobiety?
Za kilka tygodni wyjeżdżam, to już pewne. Jeśli niewiele mi powie, wyślą tu kolejnego aurora, albo oddelegują kogoś do sprawdzenia żony. Wynik tego śledztwa nie wpłynie na ocenę mojej pracy, nie zdąży - tak czy siak, ja będę w Oslo, a sprawę będzie musiał dokończyć ktoś inny... - kalkulował Michael, spoglądając w toń ciemnych oczu Miu. Ktoś inny będzie ją przesłuchiwał w łóżku lub w Ministerstwie, komuś innemu otworzy przepustkę do kariery, przed kimś innym (przez niezliczonymi innymi?) otworzy nogi.
-Bardzo mi się podobasz... - szepnął charpliwie, nieswoim głosem. Nawet nie wiedział, że zachowywanie pokerowej twarzy nie idzie mu tak dobrze jak powinno, że Miu może z łatwością dojrzeć w nim ślady wewnętrznego konfliktu. Przyszedł tu jako ktoś, kto nie zachowuje się jak zwykły klient. Ktoś, kto usiłuje poskromić popędy własnego ciała i wypytuje o innego, uśmierconego tutaj gościa. Ale nadal był tylko mężczyzną, wyraźnie zauroczonym piękną kobietą, zmartwionym jej nagłym niepokojem. Ogień pożądania toczył w nim walkę z chłodnym profesjonalizmem. Odurzony zapachem opium, a może zapachem Miu, odruchowo nachylił się jeszcze bardziej, muskając jej usta swoimi. Zacisnął dłoń na pościeli, nieświadomie ocierając się ręką o udo Miu. Do Deirdre pozostawała decyzja, jak wykorzystać słabość wahającego się aurora.
-Nie pamiętasz żadnego Gustava? Czarne włosy, wąs na francuską modę, stały klient. - odpowiedział pytaniem na pytanie, usiłując zachować kontrolę nad sytuacją. Profesjonalnie kontynuować śledztwo. -Podobno miał skłonności do agresji. - dodał ciszej, nie spuszczając wzroku z kobiety. Zebrali wszystkie informacje o Gustavie, jakie mogli. Oprócz problemu z dotarciem do kurtyzan w "Wenus", jeszcze większy problem mieli z dotarciem do jego żony. Przebywała we Francji, a sąsiedzi zeznali, że często słyszeli dobiegające z ich kamienicy krzyki, a sama kobieta nie wychodziła z domu bez grubego szala i rękawiczek - nawet w lecie. Czy Gustav zaczął bywać w Wenus, bo nie mógł już krzywdzić własnej żony?
Czy nie prościej byłoby ją wytropić we Francji, zebrać więcej informacji o jej rodzinie? Dlaczego miałaby to być zemsta prostytutki, a nie kobiety krzywdzonej przez lata?
Zawahał się, spoglądając na nieprzeniknioną twarz Miu. Wzdrygnął się, gdy kobieta niespodziewanie okazała (udawany?) smutek.
-Nie martw się, nie będziesz tu mieć żadnych problemów. Wręcz przeciwnie, możesz odpowiedzieć mi na kilka pytań i zapewnić sobie...bezpieczeństwo. - szepnął, instynktownie przybliżając się do kobiety. Ich twarze dzieliło teraz tylko kilka centymetrów, a Michael spoglądał na nią ze szczerą troską i kiepsko maskowanym pożądaniem. Biuro Aurorów oferowało ochronę świadkom koronnym, ale nie miał pojęcia, czy zeznania Miu okażą się użyteczne. Czy zaproponował pomoc zbyt pochopnie, czy nie mieściło mu się w głowie, by dobrowolnie mogła wybrać taki styl życia, czy może spełniał swoją fantazję o ratowaniu upadłej kobiety?
Za kilka tygodni wyjeżdżam, to już pewne. Jeśli niewiele mi powie, wyślą tu kolejnego aurora, albo oddelegują kogoś do sprawdzenia żony. Wynik tego śledztwa nie wpłynie na ocenę mojej pracy, nie zdąży - tak czy siak, ja będę w Oslo, a sprawę będzie musiał dokończyć ktoś inny... - kalkulował Michael, spoglądając w toń ciemnych oczu Miu. Ktoś inny będzie ją przesłuchiwał w łóżku lub w Ministerstwie, komuś innemu otworzy przepustkę do kariery, przed kimś innym (przez niezliczonymi innymi?) otworzy nogi.
-Bardzo mi się podobasz... - szepnął charpliwie, nieswoim głosem. Nawet nie wiedział, że zachowywanie pokerowej twarzy nie idzie mu tak dobrze jak powinno, że Miu może z łatwością dojrzeć w nim ślady wewnętrznego konfliktu. Przyszedł tu jako ktoś, kto nie zachowuje się jak zwykły klient. Ktoś, kto usiłuje poskromić popędy własnego ciała i wypytuje o innego, uśmierconego tutaj gościa. Ale nadal był tylko mężczyzną, wyraźnie zauroczonym piękną kobietą, zmartwionym jej nagłym niepokojem. Ogień pożądania toczył w nim walkę z chłodnym profesjonalizmem. Odurzony zapachem opium, a może zapachem Miu, odruchowo nachylił się jeszcze bardziej, muskając jej usta swoimi. Zacisnął dłoń na pościeli, nieświadomie ocierając się ręką o udo Miu. Do Deirdre pozostawała decyzja, jak wykorzystać słabość wahającego się aurora.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Uśmiechała się dalej – to była jej zbroja, przyłbica, cnotliwy woal, skrywający więcej niż mógłby przepuszczać najbardziej wnikliwy klient. Pokręciła powoli głową, wiedząc, że przy tym ruchu kilka kosmyków wyplącze się ze ścisłego koka, podkreślając ostre rysy twarzy, łaskocząc obojczyki i przy tym rozluźniając jeszcze bardziej perfekcję wizerunku gejszy. – Pojawia się tu wielu mężczyzn o tym imieniu. Część z nich przedstawia się też pseudonimami – odparła posłusznie, wykazując się dobrą wolą. I dwuznacznością, zmrużyła ponownie oczy, przyglądając się blondynowi równie uważnie, co on jej, z odwzajemnioną, bliźniaczą, precyzyjnie wykreowaną namiętną fascynacją. – Czy twe imię jest prawdziwe, panie Wood? – spytała, przeciągając głoski, coraz więcej świadczyło o tym, że nie miała do czynienia z rutynowym obowiązkiem. Ktoś chciał odkryć, co stało się z zmarłym mężczyzną, ktoś deptał po piętach Wenus, ktoś śledził – prywatnie lub oficjalnie – podejrzanych. Czy i ona znajdowała się na tej liście? Czy była tylko świadkiem? – Każdy czarodziej ma takie skłonności – odparła słodko, wcale nie ze smutkiem czy gniewem, a czułym rozbawieniem, skrzącą się prowokacją. – Ty ich nie masz? Czy może skrywasz je za dobrymi manierami, za wychowaniem w szacunku do czarownic? Tłumisz prawdziwe pragnienia, ograniczasz siłę i szał, uwięziony za tym wyrzeźbionym ciałem? – mówiła dalej, przesuwając dłonią po jego szerokiej klatce piersiowej, bawiąc się słowem, pieszcząc gorąca skórę, pod którą głucho dudniło serce. Przyśpieszony rytm, rozszerzone źrenice, lekko rozchylone usta – i to wahanie. Pomiędzy zasadami a pragnieniami? A może zaprowadzeniem jej na posterunek magicznej policji a przykuciem jej zaklęciem już tutaj, do dębowej ramy łóżka.
- Jakich pytań? – spytała trochę drżąco, umiejętnie manewrując pomiędzy pozą upadłej prowokatorki a zaniepokojonej dziewczyny w opałach, takiej, jaką mężczyźni lubili się opiekować. Troszczyć, uważać za niegroźną i delikatną, pomimo nieobyczajnego charakteru. – Czuję się tu bezpiecznie, to miejsce, w którym mogę robić to, o czym od zawsze marzyłam – szepnęła, nie odrywając spojrzenia kocich oczu od jego, równie roziskrzonych. Kłamała, ale robiła to tak pięknie, tak trafnie opakowując łgarstwo w społeczne oczekiwania, w wyraz twarzy, w tembr głosu, by Wood nie mógł wątpić, że ma przed sobą kapłankę miłości, powołaną by służyć w Wenus. Będącej tu z własnej woli, nie dlatego, że jej życie rozpadło się na kawałki, a po to, by błyszczeć – i reagować odpowiednio na tak proste, ale szczere komplementy.
Sprawiające mu trudność, wyczuwała to. Umysł zawsze w końcu się poddawał, męskie ciało rządziło decyzjami czarodziejów, żerowało na ich popędliwości, instynkcie, domagającym się zaspokojenia. Nie dziwiło jej to, ale pozostawała czujna. – Tak? - powtórzyła, znów zniżając głos do szeptu, cichego, omiatającego jego usta tuż przed tym, gdy pochylił się nad nią, w końcu ją całując. Ostrożnie, muśnięciem, które jednak od razu pogłębiła, intensyfikując pieszczotę. Intymną, ale także wystawioną na sprzedaż – jak jej ciało. Jedną ręką chwyciła blondyna za kark, pochylając go nad sobą, przysuwając bliżej, drugą dotknęła jego dłoni, przesuwając ją wyżej na gładkie udo, częściowo ciągle skryte za koronkową bielizną i jedwabiem kimona. Mogła zaspokoić jego pragnienie albo je wzmóc, sprowokować – nie wiedziała do końca, na co się zdecyduje. Przerwała pocałunek powoli, odsuwając się jednak tylko na kilka cali. – Czego pragniesz? Co cię tu sprowadziło? – spytała szeptem, wieloznacznie; mogła pytać o to, jakie pożądliwe wizje przygnały go do luksusowego przybytku – albo dawała mu szansę, by przyznał się, że zjawił się tu z zupełnie innych przyczyn.
- Jakich pytań? – spytała trochę drżąco, umiejętnie manewrując pomiędzy pozą upadłej prowokatorki a zaniepokojonej dziewczyny w opałach, takiej, jaką mężczyźni lubili się opiekować. Troszczyć, uważać za niegroźną i delikatną, pomimo nieobyczajnego charakteru. – Czuję się tu bezpiecznie, to miejsce, w którym mogę robić to, o czym od zawsze marzyłam – szepnęła, nie odrywając spojrzenia kocich oczu od jego, równie roziskrzonych. Kłamała, ale robiła to tak pięknie, tak trafnie opakowując łgarstwo w społeczne oczekiwania, w wyraz twarzy, w tembr głosu, by Wood nie mógł wątpić, że ma przed sobą kapłankę miłości, powołaną by służyć w Wenus. Będącej tu z własnej woli, nie dlatego, że jej życie rozpadło się na kawałki, a po to, by błyszczeć – i reagować odpowiednio na tak proste, ale szczere komplementy.
Sprawiające mu trudność, wyczuwała to. Umysł zawsze w końcu się poddawał, męskie ciało rządziło decyzjami czarodziejów, żerowało na ich popędliwości, instynkcie, domagającym się zaspokojenia. Nie dziwiło jej to, ale pozostawała czujna. – Tak? - powtórzyła, znów zniżając głos do szeptu, cichego, omiatającego jego usta tuż przed tym, gdy pochylił się nad nią, w końcu ją całując. Ostrożnie, muśnięciem, które jednak od razu pogłębiła, intensyfikując pieszczotę. Intymną, ale także wystawioną na sprzedaż – jak jej ciało. Jedną ręką chwyciła blondyna za kark, pochylając go nad sobą, przysuwając bliżej, drugą dotknęła jego dłoni, przesuwając ją wyżej na gładkie udo, częściowo ciągle skryte za koronkową bielizną i jedwabiem kimona. Mogła zaspokoić jego pragnienie albo je wzmóc, sprowokować – nie wiedziała do końca, na co się zdecyduje. Przerwała pocałunek powoli, odsuwając się jednak tylko na kilka cali. – Czego pragniesz? Co cię tu sprowadziło? – spytała szeptem, wieloznacznie; mogła pytać o to, jakie pożądliwe wizje przygnały go do luksusowego przybytku – albo dawała mu szansę, by przyznał się, że zjawił się tu z zupełnie innych przyczyn.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
-Po co im pseudonimy? Myślałem, że zapewniacie pełną dyskrecję. - podjął grę, unosząc brwi i wykrzywiając kąciki ust w kapryśnym grymasie kogoś, kto zastanawia się, czy nie przepłacił za drogą usługę. Przecież właśnie po to mężczyźni chodzili do Wenus - by nie musieć tłumaczyć się zbyt uczuciowej kochance ani lękać gniewu żony. Za drzwiami tego przybytku można było kupić anonimowość, ale to czystokrwiste i prestiżowe nazwisko otwierało owe drzwi. Udawanie wydało mu się nielogiczne - fałszywe, nieznane personalia mogły kupić początkującą kurtyzanę, a nie jedną z tych najbardziej prestiżowych. Choć każda tutaj była ponad jego stan i kieszeń. Mógł jedynie podejrzewać, że Biuro Aurorów załatwiło mu spotkanie z kimś... co najmniej średniozaawansowanym, kto nie jest tutaj zupełną świeżynką i orientuje się w personaliach klientów i koleżanek. Tyle, że Miu najwyraźniej wcale się nie orientowała. Albo to on nie chciał przejrzeć jej zbroi kłamstw, skupiając się na namiętnym tonie i ognistym spojrzeniu.
-Mów mi Michael, tak mam na imię. - wyszeptał, patrząc jej prosto w oczy. Mówił szczerą prawdę, bo na szczęście spytała przecież o imię, nie o nazwisku.
Chciał, aby mówiła, wzdychała, krzyczała mu po imieniu.
Nie mógł powstrzymać urywanego oddechu, gdy przesuwała smukłymi palcami po jego klatce piersiowej. Mogła wyczuć rozpaloną skórę, przyśpieszone pulsowanie żył, zbyt głośne bicie serca. Był przecież tylko mężczyzną, zderzonym z ucieleśnieniem piękna, kapłanką miłości.
Aurorem, który i tak nie zdąży doprowadzić śledztwa do końca przed swoim wyjazdem, którego nikt nie zdąży rozliczyć z tego drogiego wieczoru. Zresztą, czy naprawdę chciał rozwikłać zagadkę śmierci Gustava Valhakis? Zmącić niedawno odzyskany spokój jego żony? Pomścić człowieka, który najprawdopodobniej zaciskał palce na łabędzich szyjach dziewczyn z Wenus?
-Z kim był Gustav przed śmiercią, czy... używał tu swoich skłonności... - odparł, odpowiadając na jej pytanie o swoje pytania, ale po drodze gubiąc trochę wątek, błądząc wzrokiem po jej idealnym ciele.
-Nie każdy ma takie skłonności. - odparł z oburzeniem, z pasją. -Niektórych nęci przyjemność kobiety, nie jej ból, nie lęk. - wyjaśnił, spoglądając prosto w oczy Miu. Jego nęciło właśnie to, chociaż pragnienie, by i jej było przyjemnie wynikało z samczej ambicji i skłonności do rywalizacji.
-Przy mnie jesteś bezpieczna.
Chciał być dzisiaj rycerzem w złotej zbroi, romantycznym kochankiem, klientem, jakiego łoże Miu jeszcze nie uświadczyło - nieświadom tego, że nie jest jedynym mężczyzną o takiej fanatazji, że wielu innych upatruje własnego spełnienia w zamglonych oczach kochanki. Deirdre umiejętnie grała na tych wyobrażeniach, wpatrując się w niego z całą mocą udawanego pożądania, balansując lubieżność i niewinność.
Gwałtownie wciągnał powietrze do płuc, gdy Miu i on równocześnie pokonali dzielący ich dystans, a potem wciągał już w nozdrza tylko słodki zapach dziewczyny, językiem błądząc po jej pełnych ustach. Mocniej zacisnął dłoń na jej nodze, przesuwając powoli rękę na wewnętrzną stronę uda. Palce drugiej dłoni wplótł w jej włosy, podtrzymując zarazem jej plecy.
Gdy się odsunęła, spoglądał już na nią inaczej - mglistym, a zarazem płomiennym spojrzeniem. Zdawał się zapomnieć o pytaniach, a może podjął decyzję, by o nich zapomnieć. Deirdre widziała w jego minie dobrze znaną żądzę i ambicję, te uczucie złagodzone były jednak czymś jeszcze, czymś mniej jej znajomym - podziwem, skłonnością do romantyzmu, poczciwością?
-Pragnę usłyszeć, jak krzyczysz, Miu. - szepnął, popychając ją lekko na miękkie poduszki, aby wreszcie zatonąć w jej objęciach.
-Mów mi Michael, tak mam na imię. - wyszeptał, patrząc jej prosto w oczy. Mówił szczerą prawdę, bo na szczęście spytała przecież o imię, nie o nazwisku.
Chciał, aby mówiła, wzdychała, krzyczała mu po imieniu.
Nie mógł powstrzymać urywanego oddechu, gdy przesuwała smukłymi palcami po jego klatce piersiowej. Mogła wyczuć rozpaloną skórę, przyśpieszone pulsowanie żył, zbyt głośne bicie serca. Był przecież tylko mężczyzną, zderzonym z ucieleśnieniem piękna, kapłanką miłości.
Aurorem, który i tak nie zdąży doprowadzić śledztwa do końca przed swoim wyjazdem, którego nikt nie zdąży rozliczyć z tego drogiego wieczoru. Zresztą, czy naprawdę chciał rozwikłać zagadkę śmierci Gustava Valhakis? Zmącić niedawno odzyskany spokój jego żony? Pomścić człowieka, który najprawdopodobniej zaciskał palce na łabędzich szyjach dziewczyn z Wenus?
-Z kim był Gustav przed śmiercią, czy... używał tu swoich skłonności... - odparł, odpowiadając na jej pytanie o swoje pytania, ale po drodze gubiąc trochę wątek, błądząc wzrokiem po jej idealnym ciele.
-Nie każdy ma takie skłonności. - odparł z oburzeniem, z pasją. -Niektórych nęci przyjemność kobiety, nie jej ból, nie lęk. - wyjaśnił, spoglądając prosto w oczy Miu. Jego nęciło właśnie to, chociaż pragnienie, by i jej było przyjemnie wynikało z samczej ambicji i skłonności do rywalizacji.
-Przy mnie jesteś bezpieczna.
Chciał być dzisiaj rycerzem w złotej zbroi, romantycznym kochankiem, klientem, jakiego łoże Miu jeszcze nie uświadczyło - nieświadom tego, że nie jest jedynym mężczyzną o takiej fanatazji, że wielu innych upatruje własnego spełnienia w zamglonych oczach kochanki. Deirdre umiejętnie grała na tych wyobrażeniach, wpatrując się w niego z całą mocą udawanego pożądania, balansując lubieżność i niewinność.
Gwałtownie wciągnał powietrze do płuc, gdy Miu i on równocześnie pokonali dzielący ich dystans, a potem wciągał już w nozdrza tylko słodki zapach dziewczyny, językiem błądząc po jej pełnych ustach. Mocniej zacisnął dłoń na jej nodze, przesuwając powoli rękę na wewnętrzną stronę uda. Palce drugiej dłoni wplótł w jej włosy, podtrzymując zarazem jej plecy.
Gdy się odsunęła, spoglądał już na nią inaczej - mglistym, a zarazem płomiennym spojrzeniem. Zdawał się zapomnieć o pytaniach, a może podjął decyzję, by o nich zapomnieć. Deirdre widziała w jego minie dobrze znaną żądzę i ambicję, te uczucie złagodzone były jednak czymś jeszcze, czymś mniej jej znajomym - podziwem, skłonnością do romantyzmu, poczciwością?
-Pragnę usłyszeć, jak krzyczysz, Miu. - szepnął, popychając ją lekko na miękkie poduszki, aby wreszcie zatonąć w jej objęciach.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Mężczyźni bywali rozczulająco naiwni – nawet ci o największych wpływach i skrytce u Gringotta wypełnionej aż po sufit galeonami. Sądzili, że wszystko można kupić, nawet człowieka, w Wenus zrzucali więc z siebie najbardziej wyrafinowane maski, obnażając przed kurtyzanami prawdziwe twarze. Pragnienia, myśli, wątpliwości; Miu chciała wierzyć, że powód tej swobody wynikał z kunsztu kapłanek miłości, a nie dlatego, że goście przybytku traktowali je jak przedmioty, łatwe do zastąpienia lub zniszczenia, gdyby przestały radośnie spełniać swe funkcje. Wood wcale nie wydawał się inny, choć jego prostolinijność pozwalała przypuszczać, że brak wyrachowania nie był tylko grą. – Zapewniamy, ale niektórzy chcą poczuć się tu kimś zupełnie innym – wyjaśniła pobłażliwie, ledwie powstrzymując się od poklepania blondyna po głowie. – Nie chcą być szanowanym lordem Fawleyem, a przywiązanym do łoża chłopcem – kontynuowała barwny opis. W Wenus nie tylko pracownice przybierały pseudonimy: pomagały zmieniać wyobrażenia klientów w rzeczywistość, uplastyczniając ich tożsamość. – i porzucają formę zdystansowanego stróża prawa Williama po to, by zupełnie zapomnieć się w czułościach – uśmiechnęła się lekko, kokieteryjnie, obrysowując opuszkami palców usta…Michaela. – Kim ty chciałbyś się dziś stać? – spytała miękko, przeszywając go intensywnym spojrzeniem, chcąc odkryć prawdę, motywacje, które go tu przygnały – i co chciał przed nią ukryć. Pod fasadą przystojnej twarzy, stężałej w nierównej walce pomiędzy pożądaniem i rozsądkiem; mimo to starał się dalej zadawać pytania, coraz jaśniej wskazujące na ukryte motywacje. Należało je zdusić w zarodku, obrócić sytuację na swoją korzyść – i korzyść pracodawcy. Może otrzyma za skuteczne działanie dodatkową sakwę galeonów? – Nie kojarzę, ale cieszył się dobrą opinią, był hojny, ale czy to naprawdę tak ważne? – odparła cicho, wyraźnie sfrustrowana, mrużąc oczy jak niezadowolone kocię – znów rozmawiali o kimś nudnym, nieistotnym – szybko jednak ugłaskane płomiennym wyznaniem.
Budzącym lekkie rozbawienie, które doskonale ukrywała pod namiętnymi pieszczotami, jakimi znów go obdarzała. Typowa dla mężczyzn arogancja, pewność, że są wspaniałymi kochankami oraz jedyną gwarancją bezpieczeństwa dla biednych, słabych czarownic. Nie poruszały ją takie wyznania, owszem, wolała klientów, którzy obsypywali ją czułościami niż tych sięgających po skórzany pas, ale miłosne wyznania niezwykle ją mierziły, tak jak duma w męskich, gdy perfekcyjnie odgrywała fałszywe spełnienie. Nikt nie znał jej ciała tak dobrze, zresztą, znajdowała się w pracy: zawsze czujna, przewidująca następny ruch, gotowa, by wzbogacić występ. Na przykład: całując Michaela ponownie, by nie musieć odpowiadać na wzruszające wyznania i zastanawiać się, czy przypadkiem nie ma do czynienia z czarodziejem wymykającym się stereotypom: szczerze się o nią troszczącym, o oczach tak jasnych, że mogła czytać z nich jak z otwartej księgi. Nie o nich jednak myślała, nie, gdy w końcu skusiła go. A on – podążył za nią w wir niemoralnej przyjemności, zabawy rwącej zmysły, słodkiego głodu, który owszem, wyrywał z ust Miu ochrypłe pomruki. Potrafiła spełnić dużo dziwniejsze marzenia mężczyzn, a ten konkretny był wszak przystojnym, zadbanym, pełnym szacunku dżentelmenem. Oddawała pocałunki równie drapieżnie, nie odsuwając się skromnie spod jego dłoni, bezwstydna, tak odmienna od zachowawczych, nieśmiałych Angielek. I zupełnie skoncentrowana na nim, na jego satysfakcji – i na tym, by zapomniał o Gustavie. Jeśli miała do czynienia z kimś z Ministerstwa Magii, węszącym wokół tej sprawy, umiejętnie zasypywała tropy, a każdy głęboki pocałunek zapewniał faktyczne bezpieczeństwo Wenus. Zeznania kogoś, kto korzystał z usług prostytutek tego przybytku, byłyby nic niewarte: Miu zyskiwała więc z każdym westchnieniem, muśnięciem i pieszczotą atutową kartę, którą bez wątpienia zamierzała wykorzystać w przyszłości.
| ztx2
Budzącym lekkie rozbawienie, które doskonale ukrywała pod namiętnymi pieszczotami, jakimi znów go obdarzała. Typowa dla mężczyzn arogancja, pewność, że są wspaniałymi kochankami oraz jedyną gwarancją bezpieczeństwa dla biednych, słabych czarownic. Nie poruszały ją takie wyznania, owszem, wolała klientów, którzy obsypywali ją czułościami niż tych sięgających po skórzany pas, ale miłosne wyznania niezwykle ją mierziły, tak jak duma w męskich, gdy perfekcyjnie odgrywała fałszywe spełnienie. Nikt nie znał jej ciała tak dobrze, zresztą, znajdowała się w pracy: zawsze czujna, przewidująca następny ruch, gotowa, by wzbogacić występ. Na przykład: całując Michaela ponownie, by nie musieć odpowiadać na wzruszające wyznania i zastanawiać się, czy przypadkiem nie ma do czynienia z czarodziejem wymykającym się stereotypom: szczerze się o nią troszczącym, o oczach tak jasnych, że mogła czytać z nich jak z otwartej księgi. Nie o nich jednak myślała, nie, gdy w końcu skusiła go. A on – podążył za nią w wir niemoralnej przyjemności, zabawy rwącej zmysły, słodkiego głodu, który owszem, wyrywał z ust Miu ochrypłe pomruki. Potrafiła spełnić dużo dziwniejsze marzenia mężczyzn, a ten konkretny był wszak przystojnym, zadbanym, pełnym szacunku dżentelmenem. Oddawała pocałunki równie drapieżnie, nie odsuwając się skromnie spod jego dłoni, bezwstydna, tak odmienna od zachowawczych, nieśmiałych Angielek. I zupełnie skoncentrowana na nim, na jego satysfakcji – i na tym, by zapomniał o Gustavie. Jeśli miała do czynienia z kimś z Ministerstwa Magii, węszącym wokół tej sprawy, umiejętnie zasypywała tropy, a każdy głęboki pocałunek zapewniał faktyczne bezpieczeństwo Wenus. Zeznania kogoś, kto korzystał z usług prostytutek tego przybytku, byłyby nic niewarte: Miu zyskiwała więc z każdym westchnieniem, muśnięciem i pieszczotą atutową kartę, którą bez wątpienia zamierzała wykorzystać w przyszłości.
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Night in white satin [1952]
Szybka odpowiedź