I hope he buys you flowers
AutorWiadomość
[muzyka]
Wiosna to jedna z najpiękniejszych pór roku. Cały świat budzi się do życia, pobudzając i motywując do dalszego działania; podejmowania nowych, inspirujących wyzwań. Dziwny dreszcz wstrząsa delikatnym organizmem; człowiek na nowo adaptuje się w ocieplonej, sprzyjającej aurze. Cudownie patrzy się na wyciągnięte w górę, świeże ździebła trawy, skąpane w delikatnych promieniach porannego słońca. Niebo nabiera wtedy najczystszą, błękitną barwę, a pączki drzew, szykują się do wypuszczenia urodziwych, wonnych kwiatów. Zapach też jest inny – przyjemniejszy, hipnotyzujący. Mokra ziemia, łączy się z aromatem kwiatu jabłoni, soczystej zieleni i świeżego powietrza. Błonia zapełniają się spragnionymi uczniami, pragnącymi skorzystać z krótkiej przerwy na świeżym powietrzu. Wymienić spostrzeżenia, rozpocząć ciekawą rozmowę, przeczytać podręcznik do nieulubionych przedmiotów, które w tamtym czasie wydawały się nieco bardziej przystępne. On sam, stał na obszernym dziedzińcu oparty o kamienną kolumnę. Z założonymi rękami obserwował jak subtelny wiatr formuje z pierzastej materii najróżniejsze kształty. Przymknięte powieki i skupiona twarz zdradzały oznaki trwałego zamyślenia. Asymilację od głośnych, rozpraszających dźwięków. Ewidentnie coś wielkiego trapiło jego umysł, lecz czy naprawdę było tego warte?
Świadomość ostatnich miesięcy spędzonych w grubych, potężnych murach nie napawała zbyt szczerym optymizmem. Przywiązanie do olbrzymiego gmachu i plątaniny korytarzy, było silniejsze od pierwotnych wyobrażeń. Uwielbiał niemalże każdy element ów szkoły, jednakże największą, dziękczynną wagę przykładał do zaprezentowanych możliwości. To dzięki niej rozwinął umiejętności magiczne poznając niezbędne podstawy. Dzięki tym budynkom poznał ogrom możliwości; wniknął w głąb siebie. Odnalazł pasje, powiązane z zamgloną wizją przyszłego zawodu. Dostał dostęp do nieskończonej skarbnicy wiedzy, poznał najwspanialszych przyjaciół, nabawił wrogów, przeżył masę fascynujących przygód, o których z niezwykłą chęcią opowie w przyszłości. Poddał się gamie skrajnych emocji, które co roku kształtowały jego charakter, poglądy i podejście do życia. Bez zbytniej wylewności, odczuwał ogromną, spotęgowaną wdzięczność. Jedyne co mógł w tym wypadku zrobić to zdać egzaminy na najwyższym poziomie; przysporzyć dumę swoim nazwiskiem.
Okienko miedzy lekcjami okazało się dogodnym momentem na niewymuszoną propozycję. Przygotowania do najważniejszego, kończącego testu musiały iść nieprzerwalnym, ciągłym i intensywnym rytmem. Wysokie ambicje nie pozwalały na rezygnację, marnowanie czasu, czy zwracanie uwagi na niepotrzebne pobudki. Dlatego też niezwykle szybko wybudził z chwilowego odpoczynku. Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę męskiego Dormitorium, pozdrawiając po drodze kilka znajomych twarzy. Przeskakując stopnie, znalazł się wewnątrz ozdobnego pokoju. Zbliżając się do łóżka, zaczął wertować stertę książek stojących u jego brzegu. Nie zdawał sobie sprawy, że pokaźna ilość opasłych tomiszczy zalega na granatowych podłogach. Czy szkolna bibliotekarka nie wywiesiła przypadkiem listu gończego z jego szanownym nazwiskiem? Ściągając brwi w chwilowej konsternacji, wyswobodził dwa, istotne podręczniki: Księgę Run poziom podstawowy oraz Metodykę interpretowania i rozpoznawania znaków runicznych. Miał nadzieję, że dzięki tym zbiorom wiedzy, zaproszona uczennica poszerzy i uzupełni początkujące umiejętności. Nie była przecież zwykłą, zagubioną osoba, posiadającą problemy z przyswajaniem wiedzy. Dzieląc podobne zaangażowanie, pragnęła dowiedzieć nieco więcej o przedmiocie, z którym nie miała dotąd nic wspólnego. Czyż nie było to imponujące? Gdy poprosiła go o indywidulane lekcje, nieświadomie zgodził się na wymienione terminy. Szeroki uśmiech, jeszcze długo nie schodził mu z twarzy, a godziny oczekiwania na najbliższe spotkanie wydawały się dłużyć niemiłosiernie. Pierwszy raz wyczuwał podobną euforię, dziwne podekscytowanie i wzburzenie krwi. Świat wydawał się nieco przystępniejszy. Myśli niemalże momentalnie wracały do wakacyjnych nocy, gdzie z wyraźnym porozumieniem oddawali się wspólnym przemyśleniom, dyskusjom czy dzieleniu wiedzą. Lubił te momenty, gdy opary gorącej herbaty wypełniały całe pomieszczenie. Bezdenną ciszę, przemijające wskazówki kuchennego zegara. Czasami zdawało mu się, że wszystko przeradza się w trochę inny wymiar, a emocje nie są już tak powierzchowne; dosięgają ukrytej głębi, ożywiając drobne elementy. Lecz czyż nie było to tylko złudzeniem, chwilową omamom? Musiał być ostrożny, obserwować rozwój sytuacji.
Wyznaczona godzina zbliżała się nieubłaganie. Wszedł do umówionej, opuszczonej klasy jakieś dziesięć minut wcześniej. Była przestrzenna, obszerna i dobrze wyposażona. Ułożył na biurku wybrane książki, różdżkę i kawałek jabłkowego ciasta, które zawinął z dzisiejszego śniadania. Rozsiadł się na blacie, czekał. Kątem oka obserwował rzeczywistość za oknem – grupę uczniów, którzy trenowali do nadchodzącego meczu Quidditcha. Minuty mijały powolnie, a on pozostawał sam. Westchnął zrezygnowany, nie wiedząc co wydarzyło się po drodze. Może zapomniała, lub ktoś wezwał ją do pomocy? A może zarobiła potworny szlaban, lub leży w skrzydle szpitalnym? Niepokój nawiedził duszę, a czarne myśli nie dawały wytchnienia. Postanowił dać jej jeszcze rezerwowe dziesięć minut zanim ze zdenerwowaniem odejdzie do swoich obowiązków. Wydawało mu się, że słyszy przyspieszone kroki. Wzrok mimowolnie przeniósł się na ich powierzchnię, a gdy sylwetka towarzyszki wślizgnęła się do środka rzucił na przywitanie gniewne: – Spóźniłaś się! – odwrócił głowę ponownie w stronę okna, czekając na usprawiedliwiające uzasadnienia. Wiele rzeczy tolerował, lecz punktualność i szacunek stawiał na wysokim miejscu.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Szarpnęła za klamkę do drzwi i pociągnęła za nie, uwieszając się na nich i próbując jednocześnie wyhamować. W końcu stanęła, ale oskarżycielski, gniewny ton Vincenta zatrzymał ją po jednym kroku, czarna szata i spódnica zafalowały wokół nóg gdy łapała oddech
- Justine Wiecznie Spóźniona Tonks. - powiedziała, wyrzucając nogę w tył by całkowicie nieumiejętnie wykonać parodie dygnięcia. Uniosła tylko spojrzenie na niego zerkając badawczo. - To zaszczyt móc poznać, Panie Vincent Zawsze Na Czas Rineheart. - uniosła się powoli, jej oddech nadal pozostawał niespokojny po biegu, policzki pozostawały lekko różowe, a włosy mieniły się od czubka jasnym seledynem po ciemny niebieski na końcówkach, które sięgały do łopatek.
- Sykes kazał mi latać dodatkowe kółka. Niby że mam za słaba szybkość. - wywróciła oczami. Sykes powtarzał tak od kiedy dostała się do drużyny, prawdopodobnie nie mogąc przeboleć tego, że latała szybciej od niego. Była mniejsza i chudsza. Gdy pochyliła się na miotle zyskiwała szybkość, choć z początku musiała się nauczyć jak nad nią panować. Nie obyło się bez bolesnych uderzeń i upadków. Ruszyła w głąb sali podchodząc do stolika przy którym stał. Zerknęła na książki, by po krótkiej chwili wysunąć tyłek na ławkę.- Tak wyszłam na styk. Ze biegiem wezmę i zdążę, serio Vin. - wzięła wdech nadal odczuwają skutki przebieżki. Oparła dłonie po bokach, na brzegu mebla. - Ale jak wybiegałam zza zakrętu na trzecim piętrze, to wpadłam prosto na Crabba i Malfoya, którzy znów się naprzykrzali Connorowi. - nie pierwszy raz. A Connor z tego samego domu był, drugi rok w Hogwarcie dopiero. Ale nawet jakby w innym mieszkał zrobiłaby to samo. - Więc wskoczyłam na stopę Crabba, a Malfoya zdzieliłam w nos. Coś mu chrupnęło I polała się krew. - uniosła prawa dłoń by przyjrzeć jej się z wierzchu. Była zaczerwienione, a Just czuła jak pulsuje bólem. Pomachała nią kilka razy nie pewna, czy sama nie zrobiła sobie krzywdy. W końcu bić to się właściwie nie umiała. - I biegłam dalej na odchodne im krzycząc że tchórz tylko nad słabszym się pastwi. I już miałam za zakrętem znikać, kiedy Psor znikąd się pojawił krzycząc "Tonks zatrzymaj się". No to się zatrzymałam jak kazał I wróciłam do tego zbiegowiska - słowo daje Malfoy to ledwie od płaczu się powstrzymywał. No ale ten, psor mówi "Tonks minus dwadzieścia punktów dla Ravenclawu, skończ przebierać nogami nie skończyłem". Jęknęłam na te punkty bo to kolejne w tym tygodniu, ale przebierać nie skończyłam. A on dalej, że korytarz to nie miejsce na takie zachowania i one w ogóle tolerowane nie będą, bo kto to widział żeby pięściami się dziewczyna biła. No to zapytałam go, czy jakbym różdżkę wzięła, to lepiej by było zważywszy na to, że oni w Connora jakieś wredne uroki rzucać chcieli. Psor to się chyba trochę czerwony zrobił. A ja w język ugryźć się mogłam bo mówi że szlaban czeka na całą naszą trójkę i że iść za nim mamy. Wiec kiwam głową poważnie i równie poważnie mówię mu, że ja wszystko rozumiem i punkty i szlaban bo on też czegoś zawsze nauczy, a kara za takie karygodne zachowanie to jednak się należy, tylko czy dałoby radę, by nie nakładać go na nadchodzącą godzinę. Widzę jak brwi unosi o tak jak to on, więc tłumacze szybko dalej, że do Ciebie idę, Run się uczyć. Bo w sumie nie umiem ich a może mogłabym i trochę średnio naukę na karę wymieniać skoro jedno i drugie można zrobić. Ale że jak tam postanowi to zrozumiem. - wzięła wdech w płuca. Nie odrywając szeroko rozpostartych. Uniosła dłoń przykładając ja na kilka chwil do klatki bo w emocjach zapomniała kilka razy powietrza nabrać. - Chwilę milczymy wszyscy. Jęczenie Malfoya tylko słychać. W końcu psor wzdycha i mówi do Crabba, żeby jęczka do Skrzydła Szpitalnego zabrał. Connorowi znikać każe.i na mnie spogląda, mówiąc że informacje dostaniemy, kiedy się stawić. I że iść mogę, ale kary nie uniknę. I że przykład z Ciebie brać powinnam, póki jesteś I przykład jakiś dawać możesz. - usta ułożyły się w uśmiech, pokazując rząd białych zębów. - I tak oto jestem. To dla mnie? - zapytała interesując się nagle pakunkiem zawiniętym w serwetkę leżąca niedaleko.
- Justine Wiecznie Spóźniona Tonks. - powiedziała, wyrzucając nogę w tył by całkowicie nieumiejętnie wykonać parodie dygnięcia. Uniosła tylko spojrzenie na niego zerkając badawczo. - To zaszczyt móc poznać, Panie Vincent Zawsze Na Czas Rineheart. - uniosła się powoli, jej oddech nadal pozostawał niespokojny po biegu, policzki pozostawały lekko różowe, a włosy mieniły się od czubka jasnym seledynem po ciemny niebieski na końcówkach, które sięgały do łopatek.
- Sykes kazał mi latać dodatkowe kółka. Niby że mam za słaba szybkość. - wywróciła oczami. Sykes powtarzał tak od kiedy dostała się do drużyny, prawdopodobnie nie mogąc przeboleć tego, że latała szybciej od niego. Była mniejsza i chudsza. Gdy pochyliła się na miotle zyskiwała szybkość, choć z początku musiała się nauczyć jak nad nią panować. Nie obyło się bez bolesnych uderzeń i upadków. Ruszyła w głąb sali podchodząc do stolika przy którym stał. Zerknęła na książki, by po krótkiej chwili wysunąć tyłek na ławkę.- Tak wyszłam na styk. Ze biegiem wezmę i zdążę, serio Vin. - wzięła wdech nadal odczuwają skutki przebieżki. Oparła dłonie po bokach, na brzegu mebla. - Ale jak wybiegałam zza zakrętu na trzecim piętrze, to wpadłam prosto na Crabba i Malfoya, którzy znów się naprzykrzali Connorowi. - nie pierwszy raz. A Connor z tego samego domu był, drugi rok w Hogwarcie dopiero. Ale nawet jakby w innym mieszkał zrobiłaby to samo. - Więc wskoczyłam na stopę Crabba, a Malfoya zdzieliłam w nos. Coś mu chrupnęło I polała się krew. - uniosła prawa dłoń by przyjrzeć jej się z wierzchu. Była zaczerwienione, a Just czuła jak pulsuje bólem. Pomachała nią kilka razy nie pewna, czy sama nie zrobiła sobie krzywdy. W końcu bić to się właściwie nie umiała. - I biegłam dalej na odchodne im krzycząc że tchórz tylko nad słabszym się pastwi. I już miałam za zakrętem znikać, kiedy Psor znikąd się pojawił krzycząc "Tonks zatrzymaj się". No to się zatrzymałam jak kazał I wróciłam do tego zbiegowiska - słowo daje Malfoy to ledwie od płaczu się powstrzymywał. No ale ten, psor mówi "Tonks minus dwadzieścia punktów dla Ravenclawu, skończ przebierać nogami nie skończyłem". Jęknęłam na te punkty bo to kolejne w tym tygodniu, ale przebierać nie skończyłam. A on dalej, że korytarz to nie miejsce na takie zachowania i one w ogóle tolerowane nie będą, bo kto to widział żeby pięściami się dziewczyna biła. No to zapytałam go, czy jakbym różdżkę wzięła, to lepiej by było zważywszy na to, że oni w Connora jakieś wredne uroki rzucać chcieli. Psor to się chyba trochę czerwony zrobił. A ja w język ugryźć się mogłam bo mówi że szlaban czeka na całą naszą trójkę i że iść za nim mamy. Wiec kiwam głową poważnie i równie poważnie mówię mu, że ja wszystko rozumiem i punkty i szlaban bo on też czegoś zawsze nauczy, a kara za takie karygodne zachowanie to jednak się należy, tylko czy dałoby radę, by nie nakładać go na nadchodzącą godzinę. Widzę jak brwi unosi o tak jak to on, więc tłumacze szybko dalej, że do Ciebie idę, Run się uczyć. Bo w sumie nie umiem ich a może mogłabym i trochę średnio naukę na karę wymieniać skoro jedno i drugie można zrobić. Ale że jak tam postanowi to zrozumiem. - wzięła wdech w płuca. Nie odrywając szeroko rozpostartych. Uniosła dłoń przykładając ja na kilka chwil do klatki bo w emocjach zapomniała kilka razy powietrza nabrać. - Chwilę milczymy wszyscy. Jęczenie Malfoya tylko słychać. W końcu psor wzdycha i mówi do Crabba, żeby jęczka do Skrzydła Szpitalnego zabrał. Connorowi znikać każe.i na mnie spogląda, mówiąc że informacje dostaniemy, kiedy się stawić. I że iść mogę, ale kary nie uniknę. I że przykład z Ciebie brać powinnam, póki jesteś I przykład jakiś dawać możesz. - usta ułożyły się w uśmiech, pokazując rząd białych zębów. - I tak oto jestem. To dla mnie? - zapytała interesując się nagle pakunkiem zawiniętym w serwetkę leżąca niedaleko.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Dźwięk szybkich korków dotarł do uszu, jeszcze przed gwałtownym szarpnięciem klamki. W tym samym czasie jeden z zawodników wykonywał skomplikowaną akrobację, dlatego też jego wzrok nie powędrował w jej stronę od razu. Dokończył podziwianie widowiska, sygnalizując aprobatę wykrzywieniem ust w wątłym uśmiechu. Gest pozostawał niewidoczny dla spóźnionej towarzyszki, której przyspieszony oddech zakłócał idealny spokój. Odwrócił głowę, gdy zatrzymała się w bezpiecznej odległości, prześlizgnął po sylwetce złowrogie spojrzenie i rzucił zniecierpliwiony: – Nie musisz się wygłupiać. – nie tolerował takich sytuacji. Nie bez powodu traci swój cenny czas, aby uczestniczyć w podobnych kabaretach. Równie dobrze, od niemalże dwudziestu pięciu minut mógł powtarzać skomplikowane frazesy zapisane w księdze do Historii Magii, czy rozwiązywać trudne zadnia z Numerologii. Zimny, złowrogi oddech nadchodzących egzaminów, wywracał jego wnętrzności, gdy skołatane myśli podsuwały pesymistyczne wizje. Westchnął ciężko i dodał po chwili: – No w porównaniu do ciebie nie spóźniam się nigdy na wyznaczone spotkania. A na pewno daje znać wcześniej jeśli coś mi wypada. – uniósł brwi do góry, a usta ściągnął w ciasną, wymowną linię w geście mówiącym o prostocie ów czynu. Wystarczyło zareagować w jakikolwiek sposób. Ewentualnie przesunąć spotkanie na kilka minut do przodu. Czyżby z niego kpiła? Siedząc na ławce, co jakiś czas energicznie wymachiwał nogami, zdradzając podenerwowanie. Kilkukrotnie ulokował spojrzenie na białym, ściennym zegarku, czyniąc specyficzną demonstrację. Przyglądał się jej aparycji z dużą dezaprobatą. Zwrócił uwagę na różnobarwne włosy, które zawsze wywoływały nieposkromiony podziw. Uwielbiał je obserwować; dobierać kolory, które pasowały najbardziej. Wiedział, że jej niebanalne zdolności potrafią być uruchomione przez zdarzenia losowe, lecz czy było tak tym razem? – Sykes kazał ci latać? – skwitował pytająco, podśmiewając się dość dobitnie. – Z tego co widzę przez okno to dzisiejszego dnia trenuje drużyna Gryffindoru. Właśnie rozgrywają drugą połowę treningu. – wzruszył ramionami i instynktownie spojrzał przez okno. Nie mógł się mylić, gdyż jeszcze chwilę temu doglądał pędzące, czerwone barwy wymieniające ciężkie kafle. Co Ty najlepszego kombinowałaś? Nie miał pewności czy dalej ma ochotę na przeprowadzenie lekcji. Wydłużył spojrzenie skierowane ku zewnętrznym błoniom, puszystym chmurom błękitnemu niebu, podczas gdy perfidna sprawczyni ulokowała się nieopodal. Do jego nozdrzy dotarł zapach świeżego powietrza, podmuchów wiatru, pośpiechu i kwiatów. Chyba nie pamiętał ich nazwy. Właśnie w tej chwili chciał wtrącić istotne słowo, jednakże szybko go powstrzymała. Nigdy nie zaprzeczał, iż była osobą głośną, wygadaną, a przede wszystkim kreatywną. Plątanina dziwnie skonstruowanych słów wydobyła się na powierzchnię prawie na jednym wdechu. Nastolatek obserwował tę absurdalną sytuację z widocznie uniesioną brwią. Im dalej w las, tym dużo większe niedowierzanie wkradało się w mimikę. Najpierw dodatkowy trening, później przypadkowe spotkanie, ciężka interwencja, kolejny profesor, bójka, szlaban i cała masa innych zdarzeń? Niewiarygodne! Jedno zdarzenie spowodowało nagły powrót do rzeczywistości – rozjuszenie. – Znów straciłaś dla nas punkty? Justine… – przyłożył dłoń do czoła w geście rozczarowania i wypierania faktów. To nie pierwsza sytuacja, w której dziewczyna dostawała nieprzyjemną karę. Ostatnio był tego świadkiem, wyrażając dezaprobatę na samym środku szkolnego korytarza. – Ile razy ci mówiłem… Z resztą nie ważne… – tutaj też nie mógł dokończyć, gdyż monolog wrócił na intensywny tor. Wysłuchał go do końca czując napływającą niemoc. Milczał przez chwilę nadal nie mogąc wyjść z podziwu, niedowierzania, konsternacji? Jedyna reakcja, która przyszła mu do głowy to gromki śmiech połączony z salwą gratulujących braw. Była naprawdę świetną bajkopisarką, czy nie zastanawiała się nad karierą? – Fantastyczna opowieść. Świetnie mylisz się w zeznaniach. Jestem pełen podziwu, że przez niecałe pół godziny zdarzyło się tak wiele… -zatrzymał. – Przygód. – dokończył szukając odpowiedniego słowa. Uśmiechnął się wymownie i zsunął z ławki stając naprzeciwko. Spojrzał na książki, aby po chwili wziąć jedną do ręki i rzec: – Skoro tak chwaliłaś mnie przed Profesorem, mam nadzieję, że teraz też mnie nie zawiedziesz. – chciał, aby wyniosła z tej lekcji jak najwięcej. Dziś liczyła się tylko teoria i praktyka. Powinna zostawić wszelkie emocje, odczucia i niefortunne wydarzenia. Skupić się na działaniu i zrozumieniu skomplikowanej dziedziny. Czy była na to gotowa? – Dostaniesz kawałek, dopiero jak zasłużysz. A teraz skup się. Najpierw pokażę ci coś w rodzaju alfabetu runicznego. Są to najważniejsze podstawy dla każdego początkującego. Każdy z symboli ma odrębne, istotne znaczenie, lecz w połączeniu z innymi runami, lub w różnych warunkach atmosferycznych, podłoża, a nawet samopoczucia mogą zmieniać swe znaczenie i właściwości. Trzeba być czujnym i bardzo uważać. Następnie nauczysz się jak poprawnie kreślić ich symbole. Liczy się dokładność i precyzja. Każda, źle postawiona kreska może spowodować zamiar odwrotny do oczekiwanego. Dlatego masz być maksymalnie skupiona. – wyrecytował lokując błękit oczu w jej twarzy. Szukał potwierdzenia i wyczekiwanego zrozumienia. Znał jej potencjał, musiała go tylko obudzić i nie rozczarować. – Ale najpierw… Czy wiesz w ogóle co to są runy? Umiesz wyjaśnić je własnymi słowami? – aby pojąć ich moc i zastosowanie, musiała znać istotę i powszechność. Było to naprawdę bardzo ważne. Chłodne, przyjemne majowe powietrze docierało do nich z odmętów uchylonego okna. Powinno otrzeźwić umysł i sprzyjać nauce. Mimo wszystko, cieszę się, że jesteś Justine.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Chciała go trochę rozluźnić, trochę odsunąć złość - bo większość zawsze się złościła, wymienić ją na żartobliwy, lekki ton. Jednak niewiele z tych planów jej wyszło, bo nie dał się kupić urokliwym uśmiechem i teatralnym wystąpieniem. Niezmieszana stanęła pewniej na nogach, nie obawiając się złowrogiego spojrzenia. Sama lustrowała go uważnym spojrzeniem poważniej na wypowiedziane przez niego słowa. Widziała wcześniej ten wzrok, zmarszczone odrobinę brwi, zmrużone lekko oczy. Nigdy wcześniej nie kierował jednak go ku niej.
- Przystojny jesteś kiedy się złościsz. - stwierdziła w końcu ruszając w kierunku Vincenta głosząc prawdę, która właściwie przypadkiem wymknęła się z jej myśli. Skoro jednak już to się stało, nie zamierzała udawać że było inaczej. Nie zatrzymała się, gdy z jego ust padła tyrada na temat jej spóźnienia. Przemilczała ją jednak. Przecież gdyby miała jak dać wcześniej znać z pewnością by to zrobiła. Jednak Vincent w tym momencie zdawał się nie dostrzegać tego w ten sam sposób. Bardziej postanawiając nakreślić jej zły obraz, chociaż nie było tutaj nikogo poza nimi.
Spóźniała się, praktycznie zawsze, niezależnie od tego o co chodziło. I choć próbowała, nie umiała z tym wygrać. Czasem zbierała się za szybko, by sądząc że ma więcej czasu zgubić go po drodze, innym razem robiła wszystko w biegu, jednak nadal nie wystarczająco szybko.
- Wolę myśleć, że to inni zjawiają się za wcześnie. - odpowiedziała w końcu, starając się nie tracić wigoru i dobrego humoru, przechodząc do wytłumaczenia - raczej początku tego - co sprawiło, że nie zjawiła się o wyznaczonej porze. Odpowiedź Vincenta, a może nie tylko ona a i ton głosu sprawiły, że uniosła jedną z brwi, by zaraz je obie zmarszczyć. Nie powędrowała wzrokiem do okna by sprawdzić to, co dzieje się za nim. Wpatrywała się w niego w końcu znajdując się obok i zasiadając na ławce. Wyczuła jednak w tonie, słowach niewypowiedziany osąd, może nawet oskarżenie. To sprawiło, że poczuła się mniej pewnie, jej włosy zamigotały, a na przy głowie powoli wpłynął nowy kolor, ciemny fiolet, który rozjaśniał się, gdy odganiała od siebie uczucia nie pozwalając im się poddać. Zaczęła więc mówić dalej, szybko, starając się opisać sytuację możliwe jak najlepiej. Duże, niebieskie oczy spojrzały na Vincenta, a głowa potaknęła na pytanie o punkty. Nigdy się nimi nie przejmowała. Zdobywała je dla domu i traciła, głównie za to, że wtykała nos w sprawy w które powinni wtykać wszyscy. Jednak kiedy to on zwracał jej na to uwagę, a bardziej kiedy widziała w jego spojrzeniu zawód w jakiś sposób dotykało ją to mocniej. Bo miała wrażenie, że nie rozumiał dlaczego to robiła. Przecież nie na złość im. Ale mówiła dalej, starając się jako tako panować nad włosami, które zalśniły się zielenią szybko rozjaśniającą się do seledynu. Ale to reakcja, której doświadczyła, kiedy już skończyła całą opowieść sprawiła, że na jej twarzy wymalowało się coś w rodzaju niedowierzania. Jego reakcja ją ubodła i choć próbowała, nie była w stanie ukryć tego uczucia. Cała jej twarz zrobiła się czerwona, a włosy na czubku zabarwiły się ciemnym granatem, który nie rozjaśniał po chwili jak wcześniejsze kolory. Zacisnęła dłonie na kantach ławki, próbując i to od siebie odsunąć, włosy jednak zrobiły się tylko trochę jaśniejsze. Kiedy mówił wpatrywała się w niego milcząco, a kiedy zadał pytanie zsunęła się z ławki, choć przez to automatycznie stała się niższa.
- Po pierwsze, nie sądzisz, że to pytanie powinno paść zanim wytłumaczyłeś mi czym są runy? - zapytała chłodniej niż wcześniej. - Pomyślmy… W tej chwili wiem już że to alfabet, ale w przeciwieństwie do naszego, każda litera jego ma znaczenie, które może zmieniać się w zależności od tego które i jak zostaną połączone. - odpowiedziała mu bez zająknięcia, by podejść bliżej. Uniosła dłoń, by uderzyć nią od góry w książkę, którą trzymał i złapać ją od dołu. Odłożyła ją na stół.
- Po drugie, nie chwaliłam cię. To był Profesor. - wyjaśniała dalej, znów spoglądając w jego kierunku. - Po trzecie, wiesz Vincent, jaki kolor ma kłamstwo? - zapytała wyraźnie zła. Nie ukrywała tego, włosy do połowy pokrywały się ciemnym niebieskim odcieniem. W końcu jej dłoń wystrzeliła łapiąc go za nadgarstek i pociągając w stronę drzwi. - Idziemy. - zarządziła, ale zacięła się, kiedy Vincent nie ruszył od razu. - No chodź, Sykes jest pewnie w Pokoju Wspólnym, zaczniemy od niego. Tam będzie też Connor. - w oczach zaskrzyło się postanowienie. Była zła, była zawiedziona, co ważniejsze na na tę chwilę od nauki było udowodnienie mu tego, że nie zmyślała. Można było o niej powiedzieć wiele rzeczy, ale nie kłamała, zwłaszcza, że zawsze wydawały ją włosy.
- Przystojny jesteś kiedy się złościsz. - stwierdziła w końcu ruszając w kierunku Vincenta głosząc prawdę, która właściwie przypadkiem wymknęła się z jej myśli. Skoro jednak już to się stało, nie zamierzała udawać że było inaczej. Nie zatrzymała się, gdy z jego ust padła tyrada na temat jej spóźnienia. Przemilczała ją jednak. Przecież gdyby miała jak dać wcześniej znać z pewnością by to zrobiła. Jednak Vincent w tym momencie zdawał się nie dostrzegać tego w ten sam sposób. Bardziej postanawiając nakreślić jej zły obraz, chociaż nie było tutaj nikogo poza nimi.
Spóźniała się, praktycznie zawsze, niezależnie od tego o co chodziło. I choć próbowała, nie umiała z tym wygrać. Czasem zbierała się za szybko, by sądząc że ma więcej czasu zgubić go po drodze, innym razem robiła wszystko w biegu, jednak nadal nie wystarczająco szybko.
- Wolę myśleć, że to inni zjawiają się za wcześnie. - odpowiedziała w końcu, starając się nie tracić wigoru i dobrego humoru, przechodząc do wytłumaczenia - raczej początku tego - co sprawiło, że nie zjawiła się o wyznaczonej porze. Odpowiedź Vincenta, a może nie tylko ona a i ton głosu sprawiły, że uniosła jedną z brwi, by zaraz je obie zmarszczyć. Nie powędrowała wzrokiem do okna by sprawdzić to, co dzieje się za nim. Wpatrywała się w niego w końcu znajdując się obok i zasiadając na ławce. Wyczuła jednak w tonie, słowach niewypowiedziany osąd, może nawet oskarżenie. To sprawiło, że poczuła się mniej pewnie, jej włosy zamigotały, a na przy głowie powoli wpłynął nowy kolor, ciemny fiolet, który rozjaśniał się, gdy odganiała od siebie uczucia nie pozwalając im się poddać. Zaczęła więc mówić dalej, szybko, starając się opisać sytuację możliwe jak najlepiej. Duże, niebieskie oczy spojrzały na Vincenta, a głowa potaknęła na pytanie o punkty. Nigdy się nimi nie przejmowała. Zdobywała je dla domu i traciła, głównie za to, że wtykała nos w sprawy w które powinni wtykać wszyscy. Jednak kiedy to on zwracał jej na to uwagę, a bardziej kiedy widziała w jego spojrzeniu zawód w jakiś sposób dotykało ją to mocniej. Bo miała wrażenie, że nie rozumiał dlaczego to robiła. Przecież nie na złość im. Ale mówiła dalej, starając się jako tako panować nad włosami, które zalśniły się zielenią szybko rozjaśniającą się do seledynu. Ale to reakcja, której doświadczyła, kiedy już skończyła całą opowieść sprawiła, że na jej twarzy wymalowało się coś w rodzaju niedowierzania. Jego reakcja ją ubodła i choć próbowała, nie była w stanie ukryć tego uczucia. Cała jej twarz zrobiła się czerwona, a włosy na czubku zabarwiły się ciemnym granatem, który nie rozjaśniał po chwili jak wcześniejsze kolory. Zacisnęła dłonie na kantach ławki, próbując i to od siebie odsunąć, włosy jednak zrobiły się tylko trochę jaśniejsze. Kiedy mówił wpatrywała się w niego milcząco, a kiedy zadał pytanie zsunęła się z ławki, choć przez to automatycznie stała się niższa.
- Po pierwsze, nie sądzisz, że to pytanie powinno paść zanim wytłumaczyłeś mi czym są runy? - zapytała chłodniej niż wcześniej. - Pomyślmy… W tej chwili wiem już że to alfabet, ale w przeciwieństwie do naszego, każda litera jego ma znaczenie, które może zmieniać się w zależności od tego które i jak zostaną połączone. - odpowiedziała mu bez zająknięcia, by podejść bliżej. Uniosła dłoń, by uderzyć nią od góry w książkę, którą trzymał i złapać ją od dołu. Odłożyła ją na stół.
- Po drugie, nie chwaliłam cię. To był Profesor. - wyjaśniała dalej, znów spoglądając w jego kierunku. - Po trzecie, wiesz Vincent, jaki kolor ma kłamstwo? - zapytała wyraźnie zła. Nie ukrywała tego, włosy do połowy pokrywały się ciemnym niebieskim odcieniem. W końcu jej dłoń wystrzeliła łapiąc go za nadgarstek i pociągając w stronę drzwi. - Idziemy. - zarządziła, ale zacięła się, kiedy Vincent nie ruszył od razu. - No chodź, Sykes jest pewnie w Pokoju Wspólnym, zaczniemy od niego. Tam będzie też Connor. - w oczach zaskrzyło się postanowienie. Była zła, była zawiedziona, co ważniejsze na na tę chwilę od nauki było udowodnienie mu tego, że nie zmyślała. Można było o niej powiedzieć wiele rzeczy, ale nie kłamała, zwłaszcza, że zawsze wydawały ją włosy.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie spodziewał się, że zareaguje zbyt instynktownie, z tak dużą gwałtownością. Zaatakował przyjmując oskarżycielski, niewybaczalny ton. Sytuacje, w których zachowywał się tak irracjonalnie, zazwyczaj nie obejmowały najbliższych mu osób. Nie należał do jednostek, które szybko traciły cierpliwość. Przeciwnie, potrafił niezwykle długo analizować problemy, schematy, istotne zadanie, aby dojść do zadowalających wniosków. Niektóre z nich, wymagały niespotęgowanych nakładów czasu oraz energii. Pośpiech zneutralizowałby najlepsze właściwości. A teraz? Patrzył na nią podejrzliwie, złowrogo z lekko przymrużonymi oczyma. Wyczytywał intencje, sprawdzał ich poprawność. Badał zachowania. – Nie odwracaj mojej uwagi. – wyrzucił pospiesznie, pretensjonalnie, zaskoczony ów stwierdzeniem. Ześlizgnął wzrok z dziewczęcej sylwetki, aby pospiesznie wbić go w ziemię. Niespodziewane uczucie zawstydzenia wdarło się w ognistą przestrzeń. Pojedyncze słowa wyzwoliły zalążki euforii, zadowolenia, nadziei. Myśli odpłynęły w odległe przestworza kolorowej fantazji. Utworzyły krótką, nierealną wizję. Przez pewien moment pragnienia stawały się rzeczywistością. Już nie byliśmy dla siebie obcy. Czy powiedziała to z premedytacją? Miał traktować to jako komplement? A może zapytać o prawdziwy, szczery zamiar? Czyżby świadomie odwracała jego uwagę? Wypuścił powietrze filtrując zdenerwowane wnętrze. Dłonie o wiele mocniej zacisnęły się na drewnianej ławce, a błękitne oczy, ponownie zwrócone na jej twarz, zalśniły nietypowym, wymownym blaskiem. Usta złączone w cienką linijkę, ułożyły się do wypowiedzi: – Przepraszam, że niedopasowałem się do twojego grafiku. – odrzekł poważnie z akompaniamentem wyrazistej mimiki twarzy. Czy mimo wrodzonej przypadłości, powinien być pobłażliwy? Czyż wyraźny akt braku poszanowania, miał skłonić go do zignorowania tej sytuacji? Czy nie ofiarował jej przysługi? Nie tym razem. Świadomość nadchodzących testów sprawdzających dotychczasową wiedzę, paraliżowała od środka. Przez niewypowiedziany, niewidoczny stres stawał się zupełnie innym, obcym człowiekiem. Nadmiar nagromadzonych emocji, wylewał się na powierzchnię. Zatapiał napotkane, niewinne osobistości. W tym Ciebie.
Chciał coś udowodnić. A może zaznaczyć pozycję? Ukarać za dotychczasowe działania, których kompletnie nie pochwalał? Za czynności powodujące zbyt szybkie bicie serca, drżące dłonie, niepoprawność wymowy. A może irytował go fakt, iż mimo tak silnej, zażyłej relacji pozostają statyczni, obojętni – niegotowi na rozwój. Co takiego czuła? Czy kiedykolwiek pomyślała o nim poważnie? Stwierdziła, że mógłby towarzyszyć nastoletniej codzienności. Odkrywać ten sam niesamowity świat, zapełniać czas, być na każde zawołanie. Odganiać troski, poprawiać humor, komplementować paletę barw jej nietypowych włosów. Pomagać w lekcjach, chodzić na spacery, dzielić pasje, codzienne zainteresowania powodujące niespotęgowany, nieodchodzący uśmiech. A co takiego przyszło mu obserwować? Wyraźne, wymowne rozczarowania. Zwodzenie, udowadnianie, że nigdy nie będzie kolejnego etapu. Wplątywanie się w kontrowersyjne sytuacje, przebywanie z nieodpowiednimi uczniakami. Zbyt silne relacje, z niektórymi z nich. Nie musiała dawać mu sygnałów, on sam perfekcyjnie je interpretował. Rozumiał. Chciał dać za wygraną, przestał wchodzić jej w drogę. Ale chyba nie do końca potrafił. Wzrok coraz intensywniej wodził za rozpędzonym zawodnikiem. Głoski przyspieszonej wypowiedzi drażniły kanaliki słuchowe. Musiał zmarszczyć brwi, aby odpowiednio się na nich skupić. Wyłapał nazwisko tego plugawego kapitana oraz znanego profesora. Wyszukiwał chronologii, faktycznych powiązań. Próbował uwierzyć, lecz instynkt podpowiadał zupełnie inaczej. Zamrugał kilkukrotnie, aby wrócić do rzeczywistości. Obrócił twarz w jej stronę, obserwując zmieniające kolory. One coś znaczyły, prawda? Kiedyś mu tłumaczyła – dokładnie, skrupulatnie. Przecież znał je na pamięć, były nietypowe. Jak to było? Czerwony to radość, zielony to złość. A może odwrotnie? Mina towarzyszącej uczennicy wyrażała coraz większe zdegustowanie, rozczarowanie. Ogromne oczy utkwione gdzieś w okolicy klatki piersiowej, wypalały potężną, głęboką dziurę. Co w tym momencie czuła? Jaka emocja stała się tą przewodnią? Które z nich przerzucała właśnie na niego? Poczuła się urażona? Odpychając je od siebie, wstał pospiesznie, aby zmienić pozycję. Stanął na wprost – pewnie, statycznie, zapominając o niedawnym, drobnym incydencie. Starał się nie zwracać uwagi na zmienne elementy wyglądu, lecz gdy pojawiła się tuż przed nim, zamarł. Wnętrzności przekręciły się gwałtownie, a oddech przyspieszył nieznacznie. Nie mógł dać wyprowadzić się z równowagi. Wiedział przecież co robi. Zmarszczył brwi w zdenerwowaniu, podczas gdy wyraźnie podważała jego metody: – Zadałem to pytanie, aby pobudzić twoją kreatywność. Nie musisz znać tematu, aby mieć jakieś skojarzenia. – przerwał, aby przeanalizować wewnętrznie czy wyraził się jasno. Mówił bardzo powoli, cedząc słowo po słowie. – Po drugie, nie wyłożę od razu wszystkich informacji na wierzch, bo nie są one łatwe do zapamiętania. Do tego trzeba czasu. – dodał wyraźnie. W jego tonie słychać było wzrastającą pretensję pomieszaną z zniecierpliwieniem. – A po trzecie, jeśli podważasz moje metody i znasz lepszego nauczyciela to nie będę cię zatrzymywać. Droga wolna. – to był jej wybór, jej decyzja. Robiła jak chciała. Przecież miała wielu kolegów, prawda? Niemożliwe, że żaden z nich nie znał się na runach. Faktycznie, mury tej szkoły nie widziały zbyt wielu pasjonatów, jednakże na pewno sobie poradzi. Jest przecież sprytną i obrotną dziewczyną, mam rację? Oczy w kolorze bezchmurnego nieba lustrowały jej twarz wyniośle, srogo, wymownie. Ręce założone na siebie, wyrażały zamkniętą, niedostępną postawę. Po chwili odwrócił twarz w stronę białej ściany. Zbierał myśli, słuchał, aż do momentu, w którym niepokój ponownie wdarł się w roztrzęsione wnętrze. Świat spowolnił swój bieg. Czy kolorem kłamstwa nie był przypadkiem pomarańczowy? Przełknął ślinę. Nie dawał po sobie poznać, że przez cały ten czas, to on znajdował się na przegranej pozycji. Był zbyt dumny, zawzięty. – Poczekaj! – krzyknął, gdy niespodziewanie pociągnęła go za sobą. Niestabilny ruch, spowodował, iż ciało przekręcało się w stronę podłogi. Musiał to opanować. Wykorzystując przewagę siły oraz postury, zatrzymał ją na miejscu. Silne szarpnięcie, przenikliwy ból. Co ty najlepszego wyprawiasz? – Uspokój się! No już… – szarpnął ponownie. Gdy zatrzymała się niepewnie, złapał ją za ramiona. Przytrzymał na miejscu. Musiał coś wytłumaczyć: – Nie potrzebuję oglądać ani Connora, a przede wszystkim Sykesa. – zapewnił dobitnie. - Trochę mnie poniosło. Denerwuję się egzaminami i nie jestem sobą. – nabrał powietrza w płuca i odłożył ręce. Coś musiało przejść przez gardło, lecz blokowało się w połowie: – Przepraszam. – nie zmyślała. Zbyt pochopnie ocenił przebieg sytuacji. Pomylił się. To przecież ludzka reakcja? – Przesadziłem. Możemy wrócić do lekcji? – uniósł brew w zachęcającym geście. Usta wykrzywiły się w subtelnym, przyjaznym uśmiechu. Nie daj się prosić. – Możemy też wcześniej rozpracować szarlotkę. – wskazał na nią palcem. – Szkoda żeby się zmarnowała.
Chciał coś udowodnić. A może zaznaczyć pozycję? Ukarać za dotychczasowe działania, których kompletnie nie pochwalał? Za czynności powodujące zbyt szybkie bicie serca, drżące dłonie, niepoprawność wymowy. A może irytował go fakt, iż mimo tak silnej, zażyłej relacji pozostają statyczni, obojętni – niegotowi na rozwój. Co takiego czuła? Czy kiedykolwiek pomyślała o nim poważnie? Stwierdziła, że mógłby towarzyszyć nastoletniej codzienności. Odkrywać ten sam niesamowity świat, zapełniać czas, być na każde zawołanie. Odganiać troski, poprawiać humor, komplementować paletę barw jej nietypowych włosów. Pomagać w lekcjach, chodzić na spacery, dzielić pasje, codzienne zainteresowania powodujące niespotęgowany, nieodchodzący uśmiech. A co takiego przyszło mu obserwować? Wyraźne, wymowne rozczarowania. Zwodzenie, udowadnianie, że nigdy nie będzie kolejnego etapu. Wplątywanie się w kontrowersyjne sytuacje, przebywanie z nieodpowiednimi uczniakami. Zbyt silne relacje, z niektórymi z nich. Nie musiała dawać mu sygnałów, on sam perfekcyjnie je interpretował. Rozumiał. Chciał dać za wygraną, przestał wchodzić jej w drogę. Ale chyba nie do końca potrafił. Wzrok coraz intensywniej wodził za rozpędzonym zawodnikiem. Głoski przyspieszonej wypowiedzi drażniły kanaliki słuchowe. Musiał zmarszczyć brwi, aby odpowiednio się na nich skupić. Wyłapał nazwisko tego plugawego kapitana oraz znanego profesora. Wyszukiwał chronologii, faktycznych powiązań. Próbował uwierzyć, lecz instynkt podpowiadał zupełnie inaczej. Zamrugał kilkukrotnie, aby wrócić do rzeczywistości. Obrócił twarz w jej stronę, obserwując zmieniające kolory. One coś znaczyły, prawda? Kiedyś mu tłumaczyła – dokładnie, skrupulatnie. Przecież znał je na pamięć, były nietypowe. Jak to było? Czerwony to radość, zielony to złość. A może odwrotnie? Mina towarzyszącej uczennicy wyrażała coraz większe zdegustowanie, rozczarowanie. Ogromne oczy utkwione gdzieś w okolicy klatki piersiowej, wypalały potężną, głęboką dziurę. Co w tym momencie czuła? Jaka emocja stała się tą przewodnią? Które z nich przerzucała właśnie na niego? Poczuła się urażona? Odpychając je od siebie, wstał pospiesznie, aby zmienić pozycję. Stanął na wprost – pewnie, statycznie, zapominając o niedawnym, drobnym incydencie. Starał się nie zwracać uwagi na zmienne elementy wyglądu, lecz gdy pojawiła się tuż przed nim, zamarł. Wnętrzności przekręciły się gwałtownie, a oddech przyspieszył nieznacznie. Nie mógł dać wyprowadzić się z równowagi. Wiedział przecież co robi. Zmarszczył brwi w zdenerwowaniu, podczas gdy wyraźnie podważała jego metody: – Zadałem to pytanie, aby pobudzić twoją kreatywność. Nie musisz znać tematu, aby mieć jakieś skojarzenia. – przerwał, aby przeanalizować wewnętrznie czy wyraził się jasno. Mówił bardzo powoli, cedząc słowo po słowie. – Po drugie, nie wyłożę od razu wszystkich informacji na wierzch, bo nie są one łatwe do zapamiętania. Do tego trzeba czasu. – dodał wyraźnie. W jego tonie słychać było wzrastającą pretensję pomieszaną z zniecierpliwieniem. – A po trzecie, jeśli podważasz moje metody i znasz lepszego nauczyciela to nie będę cię zatrzymywać. Droga wolna. – to był jej wybór, jej decyzja. Robiła jak chciała. Przecież miała wielu kolegów, prawda? Niemożliwe, że żaden z nich nie znał się na runach. Faktycznie, mury tej szkoły nie widziały zbyt wielu pasjonatów, jednakże na pewno sobie poradzi. Jest przecież sprytną i obrotną dziewczyną, mam rację? Oczy w kolorze bezchmurnego nieba lustrowały jej twarz wyniośle, srogo, wymownie. Ręce założone na siebie, wyrażały zamkniętą, niedostępną postawę. Po chwili odwrócił twarz w stronę białej ściany. Zbierał myśli, słuchał, aż do momentu, w którym niepokój ponownie wdarł się w roztrzęsione wnętrze. Świat spowolnił swój bieg. Czy kolorem kłamstwa nie był przypadkiem pomarańczowy? Przełknął ślinę. Nie dawał po sobie poznać, że przez cały ten czas, to on znajdował się na przegranej pozycji. Był zbyt dumny, zawzięty. – Poczekaj! – krzyknął, gdy niespodziewanie pociągnęła go za sobą. Niestabilny ruch, spowodował, iż ciało przekręcało się w stronę podłogi. Musiał to opanować. Wykorzystując przewagę siły oraz postury, zatrzymał ją na miejscu. Silne szarpnięcie, przenikliwy ból. Co ty najlepszego wyprawiasz? – Uspokój się! No już… – szarpnął ponownie. Gdy zatrzymała się niepewnie, złapał ją za ramiona. Przytrzymał na miejscu. Musiał coś wytłumaczyć: – Nie potrzebuję oglądać ani Connora, a przede wszystkim Sykesa. – zapewnił dobitnie. - Trochę mnie poniosło. Denerwuję się egzaminami i nie jestem sobą. – nabrał powietrza w płuca i odłożył ręce. Coś musiało przejść przez gardło, lecz blokowało się w połowie: – Przepraszam. – nie zmyślała. Zbyt pochopnie ocenił przebieg sytuacji. Pomylił się. To przecież ludzka reakcja? – Przesadziłem. Możemy wrócić do lekcji? – uniósł brew w zachęcającym geście. Usta wykrzywiły się w subtelnym, przyjaznym uśmiechu. Nie daj się prosić. – Możemy też wcześniej rozpracować szarlotkę. – wskazał na nią palcem. – Szkoda żeby się zmarnowała.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zauważyła już jakiś czas temu, że miał dwie twarze. Jedną, tą którą pokazywał na co dzień i drugą, którą krył przed światem i która ujawniała się, gdy do głosu dochodziły emocje. Ale nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie chyba pociągało bardziej w jego kierunku. Z początku nieświadomie, całkowicie instynktownie, jakby zanim dopuści świadomość do głosu inne sfery musiały same podjąć się weryfikacji. Bo lubiła je obie, tą należąca do rozsądku i tą, którą władały emocje.
Wzruszyła ramionami, gdy zamiast przyjąć komplement oskarżył ją o odwracanie uwagi. Nie miała tego w zwyczaju. Przyjmowała ciosy z podniesionym brodę. Mimowolnie stwierdziła fakt, który wyrwał się z warg wcześniej, niż pomyślała. Jego spojrzenie przestało skupiać się na niej odnajdując inny punkt, a jej dając możliwość by przesunąć się z kolejnymi słowami. Zatrzymała się jednak unosząc brwi na ostrą odpowiedź, której doczekał się żart.
- Wybaczone. - stwierdziła, postanawiając zostawić na razie złość, skoro jeszcze to był znaczyło, że mógł przejść ponad tym, nawet jeśli nie akceptował spóźniania. Robił dla niej wyjątek i było to przyjemne. Ruszyła dalej, znajdując się bliżej, zaraz obok. Historia nabrała tempa, a bieg wydarzeń może i był dość zaskakujący, ale nie zmieniało to faktu, że prawdziwy. Vincent uciekał spojrzeniem, niewiele na nią spoglądając, jakby ciekawsze rzeczy działo się gdzie indziej. A później zaatakował. Bezwzględnie, okrutnie. Sprawiając, że zagubiła się na kilka chwil nie wiedząc co dalej. Ale jej ciało, jej umysł, samo reagowało rozbudzając palącą złość, która zaczęła krążyć w żyłach. Jej włosy zaczęły żyć własnym życiem, a może jej własnymi emocjami. A znajome spojrzenie teraz tylko mocniej rozbudza uczucia. Nie pozostał jej dłużny, odpowiadając, ale te słowa pozostawiła już bez własnej odpowiedzi, jedynie patrząc na niego.
Droga wolna. Te dwa słowa sprawiły, że jej oczy rozszerzyły się w szczerym zdumieniu. Tak po prostu, możesz sobie iść Justine. I przez kilka chwil rzeczywiście rozważała, czy nie powinna po prostu wyjść. Ale udowodnienie mu prawdy niosło ze sobą silniejsze pragnienie i to jemu się poddała. Pociągnęła go za rękę, ale nie ruszył się, zatrzymując ich oboje. Cofając ją o zrobiony krok szarpnięciem. Znów stała w jego kierunku z ciepłymi rękami na ramionach. Jasne, duże oczy uniosły się do góry by zawisnąć na jego twarzy.
Uspokój się.
Ona miała się uspokoić. Zmarszczyła brwi, marszcząc do kompletu nos. Wzięła wdech w płuca. Bywała furiatką. Chmurny na jej głową zbierały się równie szybko, co zostawała znad niej przepędzone. Przymknęła powieki, włosy rozjaśniały o kilka tonów, gdy słuchała jego kolejnych słów. Jedna z brwi drgnęła - przede wszystkim? Otworzyła powieki znów na niego spoglądając. Gdy ręce zniknęły, zrozumiała, że znów stoi sama. Uśmiech na jego twarzy był zachęcający. Wizja szarlotki również, ale nie tylko jej. Jej dłoń powędrowała do góry, złapała krawat między palce pociągając za niego, sama przysuwając się odrobinę bliżej.
- Możemy też zrobić coś innego - mruknęła trochę niżej, unosząc spojrzenie na niego, błądząc po twarzy; oczach, na dłużej zatrzymując się na ustach. Druga z dłoni oparła się o klatkę piersiową, a ona wspięła się na palce chcąc dosięgnąć swojego celu.
Wzruszyła ramionami, gdy zamiast przyjąć komplement oskarżył ją o odwracanie uwagi. Nie miała tego w zwyczaju. Przyjmowała ciosy z podniesionym brodę. Mimowolnie stwierdziła fakt, który wyrwał się z warg wcześniej, niż pomyślała. Jego spojrzenie przestało skupiać się na niej odnajdując inny punkt, a jej dając możliwość by przesunąć się z kolejnymi słowami. Zatrzymała się jednak unosząc brwi na ostrą odpowiedź, której doczekał się żart.
- Wybaczone. - stwierdziła, postanawiając zostawić na razie złość, skoro jeszcze to był znaczyło, że mógł przejść ponad tym, nawet jeśli nie akceptował spóźniania. Robił dla niej wyjątek i było to przyjemne. Ruszyła dalej, znajdując się bliżej, zaraz obok. Historia nabrała tempa, a bieg wydarzeń może i był dość zaskakujący, ale nie zmieniało to faktu, że prawdziwy. Vincent uciekał spojrzeniem, niewiele na nią spoglądając, jakby ciekawsze rzeczy działo się gdzie indziej. A później zaatakował. Bezwzględnie, okrutnie. Sprawiając, że zagubiła się na kilka chwil nie wiedząc co dalej. Ale jej ciało, jej umysł, samo reagowało rozbudzając palącą złość, która zaczęła krążyć w żyłach. Jej włosy zaczęły żyć własnym życiem, a może jej własnymi emocjami. A znajome spojrzenie teraz tylko mocniej rozbudza uczucia. Nie pozostał jej dłużny, odpowiadając, ale te słowa pozostawiła już bez własnej odpowiedzi, jedynie patrząc na niego.
Droga wolna. Te dwa słowa sprawiły, że jej oczy rozszerzyły się w szczerym zdumieniu. Tak po prostu, możesz sobie iść Justine. I przez kilka chwil rzeczywiście rozważała, czy nie powinna po prostu wyjść. Ale udowodnienie mu prawdy niosło ze sobą silniejsze pragnienie i to jemu się poddała. Pociągnęła go za rękę, ale nie ruszył się, zatrzymując ich oboje. Cofając ją o zrobiony krok szarpnięciem. Znów stała w jego kierunku z ciepłymi rękami na ramionach. Jasne, duże oczy uniosły się do góry by zawisnąć na jego twarzy.
Uspokój się.
Ona miała się uspokoić. Zmarszczyła brwi, marszcząc do kompletu nos. Wzięła wdech w płuca. Bywała furiatką. Chmurny na jej głową zbierały się równie szybko, co zostawała znad niej przepędzone. Przymknęła powieki, włosy rozjaśniały o kilka tonów, gdy słuchała jego kolejnych słów. Jedna z brwi drgnęła - przede wszystkim? Otworzyła powieki znów na niego spoglądając. Gdy ręce zniknęły, zrozumiała, że znów stoi sama. Uśmiech na jego twarzy był zachęcający. Wizja szarlotki również, ale nie tylko jej. Jej dłoń powędrowała do góry, złapała krawat między palce pociągając za niego, sama przysuwając się odrobinę bliżej.
- Możemy też zrobić coś innego - mruknęła trochę niżej, unosząc spojrzenie na niego, błądząc po twarzy; oczach, na dłużej zatrzymując się na ustach. Druga z dłoni oparła się o klatkę piersiową, a ona wspięła się na palce chcąc dosięgnąć swojego celu.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie zdawał sobie sprawy, iż ukazuje dwa, odmienne, zauważalne oblicza. Wydawało mu się, że jest statyczny, ułożony, przykładny i wyrachowany. Zachowuje się jak typowy, godny naśladowania i podziwiania - uczeń domu kruka. Perfekcyjnie maskuje emocje, które miejscami rozrywały go od środka; wyrażone w gęstej mimice twarzy, świetlistych tęczówkach, skumulowanych, niekontrolowanych odruchach. Zmienił się, uspokoił. Przestał codziennie przeciwstawiać rzeczywistości zebranej w rosłym ciele surowego rodziciela. To w tamtym czasie, intensywnie, demonstracyjnie wyrażał ukryte odczucia. Wydoroślał, zupełnie inaczej spoglądając na świat. Bywały momenty, w których nie potrafił nad sobą panować. Wszystko, niemalże wypływało na specyficzną powierzchnię, uderzając w czuły punkt przeciwnika. Zupełnie tak jak teraz, gdy przenikliwość i ostrość spojrzenia koncentrowała się wprost na jasnych tęczówkach towarzyszki. Gdy głos samoistnie wydobywał się z drżącej krtani w sposób oskarżycielski, gwałtowny, sądny. Podczas gdy nerwy szarpały wnętrzności nie pozwalając na wymagane chwile błogiego spokoju. Zbliżała się, wytrzymywała, zaskoczyła. Odwracając wzrok, odnotował pojedyncze, niepasujące stwierdzenie. Czy zawsze, aż tak dobrze znosiła słowa krytyki? Ośmielił się do wyrzucenia, krótkiego, niekontrolowanego, dość niezrozumiałego: – Słucham? - odprowadzał dziewczęcą sylwetkę, stojąc niczym zahipnotyzowany. Dziwne uczucie wtargnęło w mikroelementy ciała, blokując jasność umysłu, płynność kroków. Co tak właściwie miła w zanadrzu? Dlaczego zwodziła, wabiła każdym, konkretnym, dopasowanym wersetem, ruchem, gestem? Dlaczego zachowywała się tak nienaturalnie? Wypuścił nadmiar powietrza, aby przedostać się w pobliże ławki. Nie mógł przezwyciężyć drażniącego brzemienia wymownych, przenikających tęczówek. Skupienia uwagi na fascynującym bezliku barw rozpuszczonych kosmyków. Podziwianiu aparycji, tak szalenie wpasowującej się w wymyślne, osobiste standardy. Uciekał wzrokiem; do szarości kamiennych ścian, niebiańskich akrobacji, ozdobnych liter przyniesionej, inspirującej lektury. A ona drżała, reagowała, przeżywała. Czyżby ignorowała niepotrzebny monolog? Stwierdziła, że rzucane wersety nie mają najmniejszego znaczenia? A może okazywała niewypowiedzianą, parszywą kpinę, rozbawienie, brak szacunku? Bezlik myśli wywracało chwilową doczesność. Subtelnie strużki strachu, rozpływały się po organach, mięśniach, ścięgnach – powodowały ból. – Dlaczego nic nie mówisz? – dorzucił pomiędzy, z głębokim zniecierpliwieniem i niepokojem. Powoli tracił kontrolę. Kaleczył sylabami. Stała przed nim – wojowniczo, pewnie, statycznie. Zareagowała, straciła panowanie. A on dalej nie rozumiał, nie wyłapywał prawdziwych intencji, jednakże żałował wcześniejszych reakcji. Nie pierwszy raz, gdy serce przejmowało kontrolę nad rozumem. Gdy tempo sytuacji przyspieszało nieznacznie, a on gubił położenie. Tracił dominację, rozpraszał. Pamiętał takie zdarzdenia, gdy bezkarnie wyżywał się na siostrze. Obwiniał o wszelkie problemy, karcił za zbyt złudne podobieństwo do aparycji ukochanej matki. Wylewał nagromadzone żale rozkręcone przez ciągłe pretensje groźnego i poważnego wychowawcy. Chciał temu zaradzić. Często nie radził sobie z samym sobą. Przymknął powieki; zatrzymał rozgrzane dłonie na wąskich ramionach oddając przenikliwe ciepło. Oddychał głęboko – sam próbował zaznać spokoju. Chłodny wiatr wypełnił opuszczoną klasę, zatrzymując się na zaczerwienionych policzkach. W tym momencie nie do końca wiedział czego były zwiastunem – wściekłości, zawstydzenia, rozkojarzenia? Czy przyjęła przeprosiny? Lecz blondynka nie mówiła nic. Uchylił powieki, aby skontrolować sytuacje. Była przed nim, chłonęła zmienną mimikę, wyłapując chwilowy półuśmiech. Rzadko wkradał się na wąską linię ust, jednakże w tym momencie był niemalże nieunikniony. Ręce, swobodnie opływały ciało; pragnęły na nowo zacisnąć się na ramionach. Zjeść i ująć jedną z dłoni. Czekał, aż z ochotą przystanie na jego propozycje. Czuł zmienne czynniki otaczającej atmosfery, lecz dalsze zdarzenia, były niespodziewane i niekontrolowane.
Możemy też zrobić coś innego…
Szum, który nawiedził jego głowę, na chwilę pozbawił świadomości. Niski, zalotny, kuszący głos wnikał pomiędzy nieuzupełnione szczeliny. Czas zatrzymał się na moment, a ciało spięło wszystkie tkanki. Obca dłoń złapała za część ubioru, powodując utratę równowagi. Posłusznie nachylił się tuż nad jej twarzą. Zagubiony kosmyk łaskotał podrażnioną skórę. Przyjemny zapach wypełniał nozdrza; czyjaś bliskość urzekająco przytłaczała, rozlewała euforię, przyspieszała serce, rozgrzewała krew. Powieki przymknęły się instynktownie. Dłoń wsunęła w delikatne, gładkie włosy, badając ich strukturę. Brakowało powietrza, odległość malała - stało się. Nieoczekiwanie i pewnie, miękkie usta złączyły się w stabilną całość. Mógł je poczuć, posmakować, doświadczyć. Emocje wypełniały każdy skrawek odkrytej ziemi. Świat chyba zawirował, stracił grunt pod nogami. Wyostrzone zmysły chłonęły ułamki sekund. Gwałtowne myśli odpłynęły w nieznane, doczesność przestała mieć znaczenie. Mogła poczuć jak wkłada w pierwszą część czynności niewypowiedzianą gamę emocji. Jak palce przesuwające się po kosmykach, drżą niezauważalnie wytwarzając małe, elektryczne impulsy. Jak bardzo nie przejmuje się niezgrabną techniką, oddaje całego siebie. Tymczasem rozsądek, próbował przekopać się do odpowiednich nerwów. Wyciągnąć z hipnotyzującego momentu, przypomnieć niedawne złośliwości. Wtłoczyć wizje pozostałych uczniaków, których darzyła podobną zażyłością. Którym oddawała pragnienia z tą samą intensywnością. Których zdobywała. Krok, po kroku. Ale przecież dzisiejszego dnia, mieli się uczyć? Na czym stanęli? Dlaczego wszystko odwróciło swój bieg? Otworzył oczy w akompaniamencie trzasku rozszczelnionego okna. Idzie burza. Zatrwożył się – gwałtownie przerwał uniesie, cofnął o krok. Zamrugał kilkukrotnie. Potrząsnął głową energicznie, zmarszczył brwi, aby spojrzeć na jej oblicze. Gdzie się w tym momencie znajdowali? – To nie powinno się stać! – wyrzucił niemalże krztusząc własnymi wyrazami przepełnionymi powagą i rozsądkiem. Odwrócił się w zamiarze przejścia do ławki, przygotowania lekcji. Nie był w stanie funkcjonować. Dłoń powędrowała do mrowiących ust, pragnęła zatrzymać niedawny, chwilowy, wyrwany moment uniesienia. Coś ty najlepszego narobił?
Możemy też zrobić coś innego…
Szum, który nawiedził jego głowę, na chwilę pozbawił świadomości. Niski, zalotny, kuszący głos wnikał pomiędzy nieuzupełnione szczeliny. Czas zatrzymał się na moment, a ciało spięło wszystkie tkanki. Obca dłoń złapała za część ubioru, powodując utratę równowagi. Posłusznie nachylił się tuż nad jej twarzą. Zagubiony kosmyk łaskotał podrażnioną skórę. Przyjemny zapach wypełniał nozdrza; czyjaś bliskość urzekająco przytłaczała, rozlewała euforię, przyspieszała serce, rozgrzewała krew. Powieki przymknęły się instynktownie. Dłoń wsunęła w delikatne, gładkie włosy, badając ich strukturę. Brakowało powietrza, odległość malała - stało się. Nieoczekiwanie i pewnie, miękkie usta złączyły się w stabilną całość. Mógł je poczuć, posmakować, doświadczyć. Emocje wypełniały każdy skrawek odkrytej ziemi. Świat chyba zawirował, stracił grunt pod nogami. Wyostrzone zmysły chłonęły ułamki sekund. Gwałtowne myśli odpłynęły w nieznane, doczesność przestała mieć znaczenie. Mogła poczuć jak wkłada w pierwszą część czynności niewypowiedzianą gamę emocji. Jak palce przesuwające się po kosmykach, drżą niezauważalnie wytwarzając małe, elektryczne impulsy. Jak bardzo nie przejmuje się niezgrabną techniką, oddaje całego siebie. Tymczasem rozsądek, próbował przekopać się do odpowiednich nerwów. Wyciągnąć z hipnotyzującego momentu, przypomnieć niedawne złośliwości. Wtłoczyć wizje pozostałych uczniaków, których darzyła podobną zażyłością. Którym oddawała pragnienia z tą samą intensywnością. Których zdobywała. Krok, po kroku. Ale przecież dzisiejszego dnia, mieli się uczyć? Na czym stanęli? Dlaczego wszystko odwróciło swój bieg? Otworzył oczy w akompaniamencie trzasku rozszczelnionego okna. Idzie burza. Zatrwożył się – gwałtownie przerwał uniesie, cofnął o krok. Zamrugał kilkukrotnie. Potrząsnął głową energicznie, zmarszczył brwi, aby spojrzeć na jej oblicze. Gdzie się w tym momencie znajdowali? – To nie powinno się stać! – wyrzucił niemalże krztusząc własnymi wyrazami przepełnionymi powagą i rozsądkiem. Odwrócił się w zamiarze przejścia do ławki, przygotowania lekcji. Nie był w stanie funkcjonować. Dłoń powędrowała do mrowiących ust, pragnęła zatrzymać niedawny, chwilowy, wyrwany moment uniesienia. Coś ty najlepszego narobił?
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Był tym wszystkim - wzorem do podziwiania, przykładnym uczniem, stawiany na piedestał przez nauczycieli. Znaczącym kontrastem dla niej samej - nie dlatego, że nie kochała książek, nie lubiła się w nich zatracać, czy stroniła od tego, by nauczyć się czegoś nowego. Głównie dlatego, że szybko traciła zainteresowanie, nie umiała usiedzieć w miejscu, ciągle gdzieś gnała a co najważniejsze, nie mając pojęcia ani jak, ani dlaczego, zawsze znajdowała się pośrodku jakiejś sprzeczki, czy katastrofy. Ale musiała zareagować, kiedy widziała jak wielu znęca się nad jednym. Ona sama doświadczyła już tego nie raz, ale szybko nudziło im się wiedząc, że nie są w stanie złamać jej właściwie. To nie znaczyło, że ich słowa, gest, zachowania nie niosły ze sobą mniej widocznych znamion. Ważne było, że wiedzieli, że się nie da. Albo da, byli nie gnębili innego. Nie interesował jej puchar domów, czy punkty. Te drugie można było odrobić przecież. Meczem chociażby. Czy zasługami. Przez lata nauczyła się przyjmować ciosy i wynajdować odpowiedzi, które świadczyły o jednym. Nie ruszyło mnie to, nic mi nie zrobisz, nic o mnie nie wiesz.. Niektóre skrzętnie podkręcone, żeby ubodły w tego, który obrał ją za cel. Inne z uśmiechem przyjmujące (nie) komplementy. I jemu też nie zamierzała się poddać, bo tak jak w wielu innych przypadkach nie zawiniła niczym, poza postąpieniem słusznie. Dlatego stała milcząco przyjmując kolejne zdania. Wiadomości, informacje, odbite piłeczki. Nie miała nic więcej do powiedzenia. Wściekłość krążyła w niej całej, rozpalała, podnosiła ciśnienie i szybkość oddechu. Była zła, bo sądziła, że on jej wierzy.
Ale jej burza, choć porywista i ciągnąca za sobą zniszczenia. Duża, niespodziewana, atakująca zacięcie. Potrafiła trwać długo i zbierać swoje żniwo, bo Tonks pamiętała i nie potrafiła odpuścić, kiedy czegoś uczepiła się. Może za bardzo, może za mocno, może niepotrzebnie. Ale potrafiła też minąć szybko, jeśli wiedziało jak się nią zająć. A on wiedział. Znał ją - przynajmnie tak sądziła jeszcze wcześniej. Ale zdecydowanie pomagało mu to, że ją ciągnęło do niego. Nie umiała tego nazwać dokładniej. Bo tak mocno jeszcze nie ciągnęło ją nigdy. Dlatego pozwoliła się zatrzymać, choć złość nadal roznosiła się po niej całej. A każda chwila, kiedy znajdował się bliżej, sprawiała, że chciałaby dalej nie odchodził. Zaryzykowała, kierowana nagłą chwilą, słowami, które niosły się na język - powoli więc im wydostać się na wierzch. Ciekawa tego, co przyniosą. Sądziła, ze nie to, czego chciała, a może bardziej co chodziło jej po myśli. Pociągnęła za krawat, czekając aż odskoczy od niej sumiennie przypominając, że to nie to powinni robić. Ale zaskoczył ją i chyba to, że naprawdę to potrafił lubiła. Nie była w stanie powiedzieć, czy kiedyś wcześniej był tak blisko. Ale podobało jej się to. Chyba czuła wrzosy, ale to przecież nie był na nie czas. Za zapach jabłek obarczyła szarlotkę, to musiała być ona. Zadrżała gdy jego dłoń pomknęła ku niej wplatając się we włosy. Wszystko działo się szybko, ale jednocześnie zauważała każdy drobiazg. Sposób, w jaki ją dotykał, ciepło którym emanował. W końcu poczuła na wargach te należące do niego. I to było coś, czego nie potrafiła opisać, nie mieściła się w ramach, które znała. Przylgnęła do niego bliżej, bardziej, ufnie, unosząc dłoń i opierając ją na jego piersi. Druga wędrowała od boku, wspinając się do szyi. Już wiedziała, dlaczego tego chciała. Odrzucające, ogłupiające uczucie. Tak przyjemne.
Przerwał, nagle, zupełnie niespodziewanie. I nagła pustka. Która zaatakowała w nią nieuczciwie w momencie, gdy była najbardziej podatna. Uchyliła powieki dostrzegając zmarszczone brwi, widząc jak potrząsa głową, dłonie zawisły w powietrzu i nie opadły, gdy obserwowała co robi. Ale to słowa zabrzmiały jak policzek. Poczuła go dokładnie, wymierzonego prosto w nią. Mina jej zrzedła, zdziwienia zastąpił szereg emocji, których nawet nie próbowała nazwać.
- Bo co? - zapytała cicho, opuszczając dłonie. Cofając się o krok. Gonitwa myśli i epitetów przebiegła przez jej głowę. - Bo nie jestem odpowiednia? - za bardzo po czasie, zbyt często nie tam gdzie powinna, z za niskimi wynikami, o nieodpowiedniej krwi i zbyt wielkiej ilości szlabanów na koncie. Pytanie wymknęło się podkreślając ostatnie ze słów nie zmieniając tonu. Jasne tęczówki nie obserwowały niczego poza nim.
Ale jej burza, choć porywista i ciągnąca za sobą zniszczenia. Duża, niespodziewana, atakująca zacięcie. Potrafiła trwać długo i zbierać swoje żniwo, bo Tonks pamiętała i nie potrafiła odpuścić, kiedy czegoś uczepiła się. Może za bardzo, może za mocno, może niepotrzebnie. Ale potrafiła też minąć szybko, jeśli wiedziało jak się nią zająć. A on wiedział. Znał ją - przynajmnie tak sądziła jeszcze wcześniej. Ale zdecydowanie pomagało mu to, że ją ciągnęło do niego. Nie umiała tego nazwać dokładniej. Bo tak mocno jeszcze nie ciągnęło ją nigdy. Dlatego pozwoliła się zatrzymać, choć złość nadal roznosiła się po niej całej. A każda chwila, kiedy znajdował się bliżej, sprawiała, że chciałaby dalej nie odchodził. Zaryzykowała, kierowana nagłą chwilą, słowami, które niosły się na język - powoli więc im wydostać się na wierzch. Ciekawa tego, co przyniosą. Sądziła, ze nie to, czego chciała, a może bardziej co chodziło jej po myśli. Pociągnęła za krawat, czekając aż odskoczy od niej sumiennie przypominając, że to nie to powinni robić. Ale zaskoczył ją i chyba to, że naprawdę to potrafił lubiła. Nie była w stanie powiedzieć, czy kiedyś wcześniej był tak blisko. Ale podobało jej się to. Chyba czuła wrzosy, ale to przecież nie był na nie czas. Za zapach jabłek obarczyła szarlotkę, to musiała być ona. Zadrżała gdy jego dłoń pomknęła ku niej wplatając się we włosy. Wszystko działo się szybko, ale jednocześnie zauważała każdy drobiazg. Sposób, w jaki ją dotykał, ciepło którym emanował. W końcu poczuła na wargach te należące do niego. I to było coś, czego nie potrafiła opisać, nie mieściła się w ramach, które znała. Przylgnęła do niego bliżej, bardziej, ufnie, unosząc dłoń i opierając ją na jego piersi. Druga wędrowała od boku, wspinając się do szyi. Już wiedziała, dlaczego tego chciała. Odrzucające, ogłupiające uczucie. Tak przyjemne.
Przerwał, nagle, zupełnie niespodziewanie. I nagła pustka. Która zaatakowała w nią nieuczciwie w momencie, gdy była najbardziej podatna. Uchyliła powieki dostrzegając zmarszczone brwi, widząc jak potrząsa głową, dłonie zawisły w powietrzu i nie opadły, gdy obserwowała co robi. Ale to słowa zabrzmiały jak policzek. Poczuła go dokładnie, wymierzonego prosto w nią. Mina jej zrzedła, zdziwienia zastąpił szereg emocji, których nawet nie próbowała nazwać.
- Bo co? - zapytała cicho, opuszczając dłonie. Cofając się o krok. Gonitwa myśli i epitetów przebiegła przez jej głowę. - Bo nie jestem odpowiednia? - za bardzo po czasie, zbyt często nie tam gdzie powinna, z za niskimi wynikami, o nieodpowiedniej krwi i zbyt wielkiej ilości szlabanów na koncie. Pytanie wymknęło się podkreślając ostatnie ze słów nie zmieniając tonu. Jasne tęczówki nie obserwowały niczego poza nim.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Spokojne usposobienie, nauczyło omijać ryzykowne sytuacje. Nie mieszać się w nie swoje sprawy, nie wychylać, niepotrzebnie prowokować. Wielokrotnie spotykał na swojej drodze akty niesprawiedliwości, wandalizmu, jawnego wykroczenia. Poszczególni uczniowie uporczywie, okrutnie znęcali się nad słabszymi jednostkami, czerpiąc satysfakcję, rozbawienie, dziką, niekontrolowaną przyjemność. To nie były jego sprawy, konflikty, wszczynane sprzeczki. Był jedynie biernym obserwatorem, który kilka lat temu zapłacił odpowiednią karę. Pozostał wycofany, analityczny, doglądający. Odchodzący w bezpieczną przestrzeń, gdzie z oddaniem zgłębiał opasłe tomiszcza. Właśnie taki typ zachowania, tak często wytykał mu ojciec. Kategoryzował, szufladkował, zamykał w określeniu prawdziwego tchórza. Nie rozumiał, iż spory nie trzeba zwalczać agresją, krzykiem i demonstracją. Nie pojmował innej filozofii życia, postępowania, wytycznych. Pragnął jedynie zobaczyć jak jedyny syn stawia opór, dzierżąc głogową różdżkę. Mierzy przeciwnika karcącym wzrokiem, celuje, zadaje cios. Miał być perfekcyjnym nosicielem rodzinnych tradycji – nieustępliwy, honorowy, zahartowany, walczący o słuszne racje. Stający w obronie słabych, obcych jednostek. Lecz on tego nie potrzebował. Musiał walczyć i kształcić tylko i wyłącznie siebie. Ona, była inna. Wydawała się zupełnym przeciwieństwem, mimo kolorów dumnie noszonych na demonstracyjnej piersi. Znajdowała się w centrum uwagi, działała bezmyślnie, niekontrolowanie. Trafiała na niepotrzebne kary, słowne wymiany, siłowe protesty. Przyciągała wzrok całej szkoły, wyrabiającej niepotrzebne opinie. Chwytała się tak wielu nieistotnych rzeczy, zapominając o innych. Tak jak teraz, o naszym spotkaniu. Zyskiwała nieświadomą popularność zrzeszając wokół siebie najdziwniejsze osobistości. A on patrzył podejrzliwie, na każdy kolejny ruch. Śledził z zazdrością korytarzowe przechadzki w towarzystwie obcych, nieznanych uczniów. Mistrzów sportu, walki. Pełnych odwagi, dowcipu, empatycznej, przyciągającej energii. Zabawiali, rozbawiali, wypełniali wolne, powolne godziny. Absorbowali dziewczęcą uwagę, ofiarując tak wiele.W tamtym momencie, był jedynie cieniem.
Klatka piersiowa unosiła się do góry, gdy wyrzucał z siebie plątaninę ciężkich zdań. Nie spoglądał na milczące oblicze, kierując wzrok ponad nią, na przeciwległą ścianę. Dziwna złość wypełniła wszystkie kanaliki, pozwoliła na utratę panowania oraz wiary. Bo co innego mogłaś zaoferować Justine?
Nie znał zamiarów. Nie domyślał odczuć, które występowały w kobiecym wnętrzu. Nie odczytywał sygnałów, drobnych znaków, które zapewne kilkukrotnie wysyłała. Traktował to jak prowokację, formę zabawy jego kosztem. Czyżby miała przewagę? Przecież znali się nie od dziś, współdzieląc długie, wakacyjne wieczory. To tam oddawali się żywiołowym dywagacjom, czytaniu skomplikowanych wersetów, poznawaniu złożonego wnętrza. Uwielbiał te intymne momenty, gdy oddaleni od trudnej doczesności, mogli zatonąć we własnym, fantazyjnym świecie. Rozmawiać otwarcie, bezwstydnie, odkrywać głębiny. Im dalej brnęli w ów rytuał, on zatracał się w przestrzeni. W błękicie oczu, kolorach włosów, dźwięku głosu. Ukrycie wyobrażał sobie splecione dłonie, korytarzowe przechadzki. Coś ewidentnie rozniecało wszystkie wnętrzności, gdy znajdowała się nieopodal. Jednakże było to niewłaściwe, nieodpowiednie. Wystarczyło kilka czynności, aby stłumić nawoływania. Stało się. Obawa, pragnienie zostało urzeczywistnione w opuszczonej, szkolnej klasie. W jednym momencie czuł na sobie napierający ciężar ciała, słodki zapach, wilgotne wargi, wpijające się z wyraźną zachłannością. Zadrżał, oddawał uczucie, wplątując palce w delikatne kosmyki. Była blisko. Nie było między nimi żadnej granicy. Czuł każdy ruch, mimowolne szarpnięcie, zachęcające do kontynuowania. Pomieszczenie wypełniała kojąca, kwiecista woń; stąpał po wąskiej granicy. Ciepło rozlewało się po wszystkich członkach, atmosfera była gęsta, nabuzowana. Elektryzowała wszczynając drażniące iskierki. Właśnie tak wyobrażał sobie ten euforyczny moment, prowadzący do ostatecznej, nieodwracalnej zguby. Lecz głos rozsądku odezwał się ostatecznie, gdy zamierzał zrobić o jeden krok za daleko. Oderwał się gwałtownie, czując jak wiruje mu w głowie, traci grunt pod nogami. Zachwiał się nieznacznie, widząc jak czarne plamki tańczą przed zachmurzonym błękitem. Wystarczy, zdecydowanie przesadził. Odchrząknął wymownie nabierając w płuca świeżego powietrza. Okno uderzyło gwałtownie, smagane mocnym podmuchem wiatru. Odsunął się od niej na bezpieczną odległość. Uniósł dłonie w geście przystopowania. Potrząsnął głową, zrobił kolejny krok. Cofał się, zawracał, uciekał. Plątanina myśli kłębiła się w głowie. Serce nie potrafiło uspokoić, a stres wywracał wnętrzności. Co się właśnie stało? Był głupcem. Uległ. Gdy wyrzuciła pierwsze, ciężkie pytanie nie odpowiedział. Przeciągał milczenie z premedytacją. Zacisnął usta w ciasną linijkę, zbierając z ławki porozrzucane książki. Robił to mozolnie, powolnie, odciągając wyjaśnienia. Przycisnął je do piersi, a wolna dłoń ujęła aromatyczny wypiek. Rysy twarzy były kamienne, smutne, nieobecne. Błękit tęczówek zaszklony, zamroczony. Pokręcił głową energicznie, gdy powiedziała coś, co uderzyło w sedno. Zbliżył się i cicho odpowiedział: – Nie Justine. – zatrzymał wymijając sylwetkę. – To ja nie jestem odpowiedni. - uzupełnił, zawieszając rozżalony wzrok. Nie był jak inni. Nie miał nic do zaoferowania. Bez popularności, hucznych sukcesów, majętnych przyjaciół. Bez atrakcyjnych zainteresowań, większych pasji, zachowań, przy których pożytkowałaby nakłady energii. Zwyczajny, nudny, nie wyróżniający z tłumu. Pochłonięty nauką, zamknięty w sobie, małomówny. Niewłaściwy, nie spełniający oczekiwań. On to wiedział. Przełykając ślinę, postanowił opuścić klasę. Jedna samotna łza popłynęła po policzku, gdy pospiesznie skręcał w prostopadły korytarz. Żegnaj.
Klatka piersiowa unosiła się do góry, gdy wyrzucał z siebie plątaninę ciężkich zdań. Nie spoglądał na milczące oblicze, kierując wzrok ponad nią, na przeciwległą ścianę. Dziwna złość wypełniła wszystkie kanaliki, pozwoliła na utratę panowania oraz wiary. Bo co innego mogłaś zaoferować Justine?
Nie znał zamiarów. Nie domyślał odczuć, które występowały w kobiecym wnętrzu. Nie odczytywał sygnałów, drobnych znaków, które zapewne kilkukrotnie wysyłała. Traktował to jak prowokację, formę zabawy jego kosztem. Czyżby miała przewagę? Przecież znali się nie od dziś, współdzieląc długie, wakacyjne wieczory. To tam oddawali się żywiołowym dywagacjom, czytaniu skomplikowanych wersetów, poznawaniu złożonego wnętrza. Uwielbiał te intymne momenty, gdy oddaleni od trudnej doczesności, mogli zatonąć we własnym, fantazyjnym świecie. Rozmawiać otwarcie, bezwstydnie, odkrywać głębiny. Im dalej brnęli w ów rytuał, on zatracał się w przestrzeni. W błękicie oczu, kolorach włosów, dźwięku głosu. Ukrycie wyobrażał sobie splecione dłonie, korytarzowe przechadzki. Coś ewidentnie rozniecało wszystkie wnętrzności, gdy znajdowała się nieopodal. Jednakże było to niewłaściwe, nieodpowiednie. Wystarczyło kilka czynności, aby stłumić nawoływania. Stało się. Obawa, pragnienie zostało urzeczywistnione w opuszczonej, szkolnej klasie. W jednym momencie czuł na sobie napierający ciężar ciała, słodki zapach, wilgotne wargi, wpijające się z wyraźną zachłannością. Zadrżał, oddawał uczucie, wplątując palce w delikatne kosmyki. Była blisko. Nie było między nimi żadnej granicy. Czuł każdy ruch, mimowolne szarpnięcie, zachęcające do kontynuowania. Pomieszczenie wypełniała kojąca, kwiecista woń; stąpał po wąskiej granicy. Ciepło rozlewało się po wszystkich członkach, atmosfera była gęsta, nabuzowana. Elektryzowała wszczynając drażniące iskierki. Właśnie tak wyobrażał sobie ten euforyczny moment, prowadzący do ostatecznej, nieodwracalnej zguby. Lecz głos rozsądku odezwał się ostatecznie, gdy zamierzał zrobić o jeden krok za daleko. Oderwał się gwałtownie, czując jak wiruje mu w głowie, traci grunt pod nogami. Zachwiał się nieznacznie, widząc jak czarne plamki tańczą przed zachmurzonym błękitem. Wystarczy, zdecydowanie przesadził. Odchrząknął wymownie nabierając w płuca świeżego powietrza. Okno uderzyło gwałtownie, smagane mocnym podmuchem wiatru. Odsunął się od niej na bezpieczną odległość. Uniósł dłonie w geście przystopowania. Potrząsnął głową, zrobił kolejny krok. Cofał się, zawracał, uciekał. Plątanina myśli kłębiła się w głowie. Serce nie potrafiło uspokoić, a stres wywracał wnętrzności. Co się właśnie stało? Był głupcem. Uległ. Gdy wyrzuciła pierwsze, ciężkie pytanie nie odpowiedział. Przeciągał milczenie z premedytacją. Zacisnął usta w ciasną linijkę, zbierając z ławki porozrzucane książki. Robił to mozolnie, powolnie, odciągając wyjaśnienia. Przycisnął je do piersi, a wolna dłoń ujęła aromatyczny wypiek. Rysy twarzy były kamienne, smutne, nieobecne. Błękit tęczówek zaszklony, zamroczony. Pokręcił głową energicznie, gdy powiedziała coś, co uderzyło w sedno. Zbliżył się i cicho odpowiedział: – Nie Justine. – zatrzymał wymijając sylwetkę. – To ja nie jestem odpowiedni. - uzupełnił, zawieszając rozżalony wzrok. Nie był jak inni. Nie miał nic do zaoferowania. Bez popularności, hucznych sukcesów, majętnych przyjaciół. Bez atrakcyjnych zainteresowań, większych pasji, zachowań, przy których pożytkowałaby nakłady energii. Zwyczajny, nudny, nie wyróżniający z tłumu. Pochłonięty nauką, zamknięty w sobie, małomówny. Niewłaściwy, nie spełniający oczekiwań. On to wiedział. Przełykając ślinę, postanowił opuścić klasę. Jedna samotna łza popłynęła po policzku, gdy pospiesznie skręcał w prostopadły korytarz. Żegnaj.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Taka już była. Trochę naiwna, czasami całkowicie bezmyślna. A może nie bezmyślna ale działająca od razu, na gorąco, szybko. Wtedy, kiedy sądziła, że potrzebna jest interwencja, wchodziła w środek niewielką stopą i stawała przeciwko każdemu, niezależnie od wieku, czy rozmiaru. Od możliwych konsekwencji, czy kar. Bo oni, oni musieli wiedzieć, że nie są bezkarni. Że znajdzie się ktoś kto stanie im naprzeciw i głośno i wyraźnie powie nie. I robiła to. Za każdym razem, niezależnie od tego czy z starć - czy to słownych, czy magicznych - wychodziła zwycięsko, czy też przeciwnicy serwowali jej okrutne żarty, czy nieprzyjemne magiczne sztuki. Taka już była. Tak już miała. Nie chciała tego zmieniać i nie zamierzała. Nie mogłaby, nawet gdyby chciała. Nie miała też pojęcia, że jako taką ją właśnie odbiera, że tym dla niego jest, że powodzi za nią wzrokiem. Niewypowiedziane na głos pragnienia, pozostały tam, gdzie znajdowały się od zawsze - w jego głowie. A ona nie prosiła się o to, o uwagę, którą jej poświęcano. O niezdecydowanie, czy ciągłe poszukiwanie kogoś, kto byłby w stanie dotrzymać jej kroku, a jednocześnie nie znudzić. I nie mogła znaleźć, kiedy większość była zwyczajnie przeciętna, nie potrafiąca za nią nadążyć, albo tak nudnie stała.
On był inny. Potrafił być nieustępliwy, wymagający, ostry i konkretny kiedy tego chciał i kiedy mu zależało. Potrafił być zabawny, uprzejmy i szarmancki. Czasem szalony. Miał dwa oblicza, dwie twarze, a może ich kilka, ale każda z nich była dla niej odpowiednia. Stoicki spokój i skupienie, którego jej brakowało. Szaleństwo w odpowiednich ilościach, które pozwoliło mu za nią nadążać. Troska i dbałość o szczegóły - czy może zwracanie na nie uwagi, tak jak w przypadku szarlotki, która dzisiaj znalazła swoje miejsce w tej klasie i Just nie wątpiła, że doskonale wiedział jak wielką ma do niej słabość. Był taki, jakim go potrzebowała, a przynajmniej tak sądziła dlatego zaryzykowała. Ryzyko zawsze wędrowało obok niej, będąc jej nieodłączną częścią.
Znała go. Tak przynajmniej sądziła. Że zdążyła poznać odpowiednio i całkowicie by to przeświadczenie mogło nabrać na pewności. Lubiła spokojne wakacyjne noce, przetkane ciszą, czy wypełnione kolejnymi rozmowami. Bo tematy nie kończyły się, co było zaskakujące dla niej samej. Czasem lubiła go po prostu słuchać, kiedy jej samej nie chciało zagłębiać się w lekturę. Wtedy mogła patrzeć w niebo, obserwować gwiazdy przemykające wysoko nad nimi, albo przymykać powieki wsłuchując się w tembr ciepłego głosu.
Z rozmysłem pociągnęła za krawat w domowych barwach sprawiając, że znalazł się bliżej. Sprawdzając, czy istnieje szansa, że mogłaby zainteresować też jego. I cały świat zwariował kiedy okazało się, że tak. A przynajmniej tak sądziła, kiedy męskie dłonie wplatały się w jej włosy, kiedy przylgnęła do niego bliżej nie chcąc by cokolwiek mogło oddzielić ją od niego. Dłonie przesuwały się, jak nigdy trochę nieśmiało, jakby bojąc się, że to tylko sen, który za chwilę się skończy. Jedna z nich powędrowała do jego karku, palce przemknęły po krótkich włosach. przyciągnęła go do siebie bardziej, sama przylgnęła jeszcze bliżej, czując wszystko to, czego jej wcześniej brakowało. Co zdawało się czymś w rodzaju bajki, mitu w który z każdą mijającą chwilą przestawała wierzyć, aż do tego momentu w którym znalazła się w teraz. W którym brakowało jej oddechu, świat na chwilę stanął, a może wszystko wokół nie miało znaczenia kiedy jego bliskość, zapach ciała, miękkość usta była tak przyjemnie odrzucająca. To było to czego szukała.
Ale nagle ogarnęła ją pustka. Została sama, kiedy gwałtownie wypadł z jej ramiona, jakby była trująca, nieodpowiednia, może przeklęta. Patrzyła bez zrozumienia jak cofa, odsuwa od niej unosząc dłonie jakby próbując odgrodzić się od niej, nakreślić granicę.
Nie rozumiała.
Ciche pytanie wypadło z jej ust, a serce na chwilę zamarło w oczekiwaniu. Uniosła brwi w zdumieniu, zagubieniu, zaskoczeniu, kiedy zaprzeczył sprawiając, że pogubiła się już całkiem. Kolejne z nich jedynie rozszerzyły jej oczy mocniej, pozwalając by zaskoczenie zawładnęło jej mimiką. Stała jak spetryfikowana obserwując to co robi dalej. Zareagowała dopiero po chwili, kiedy drzwi klasy zamknęły się za nią, jakby wybudzając ją ze stanu zawieszenie. Wybiegła próbując go dogonić. Chciała… sama nie była pewna. Ale chciała żeby został przy niej, jako przyjaciel, przecież go potrzebowała. Ale kiedy wyszła z klasy korytarz był pusty, a przed nią zamajaczyła karteczka od profesora - była przez niego oczekiwana.
Westchnęła, powłócząc nogami ruszyła w kierunku jego gabinetu.
| zt x2
On był inny. Potrafił być nieustępliwy, wymagający, ostry i konkretny kiedy tego chciał i kiedy mu zależało. Potrafił być zabawny, uprzejmy i szarmancki. Czasem szalony. Miał dwa oblicza, dwie twarze, a może ich kilka, ale każda z nich była dla niej odpowiednia. Stoicki spokój i skupienie, którego jej brakowało. Szaleństwo w odpowiednich ilościach, które pozwoliło mu za nią nadążać. Troska i dbałość o szczegóły - czy może zwracanie na nie uwagi, tak jak w przypadku szarlotki, która dzisiaj znalazła swoje miejsce w tej klasie i Just nie wątpiła, że doskonale wiedział jak wielką ma do niej słabość. Był taki, jakim go potrzebowała, a przynajmniej tak sądziła dlatego zaryzykowała. Ryzyko zawsze wędrowało obok niej, będąc jej nieodłączną częścią.
Znała go. Tak przynajmniej sądziła. Że zdążyła poznać odpowiednio i całkowicie by to przeświadczenie mogło nabrać na pewności. Lubiła spokojne wakacyjne noce, przetkane ciszą, czy wypełnione kolejnymi rozmowami. Bo tematy nie kończyły się, co było zaskakujące dla niej samej. Czasem lubiła go po prostu słuchać, kiedy jej samej nie chciało zagłębiać się w lekturę. Wtedy mogła patrzeć w niebo, obserwować gwiazdy przemykające wysoko nad nimi, albo przymykać powieki wsłuchując się w tembr ciepłego głosu.
Z rozmysłem pociągnęła za krawat w domowych barwach sprawiając, że znalazł się bliżej. Sprawdzając, czy istnieje szansa, że mogłaby zainteresować też jego. I cały świat zwariował kiedy okazało się, że tak. A przynajmniej tak sądziła, kiedy męskie dłonie wplatały się w jej włosy, kiedy przylgnęła do niego bliżej nie chcąc by cokolwiek mogło oddzielić ją od niego. Dłonie przesuwały się, jak nigdy trochę nieśmiało, jakby bojąc się, że to tylko sen, który za chwilę się skończy. Jedna z nich powędrowała do jego karku, palce przemknęły po krótkich włosach. przyciągnęła go do siebie bardziej, sama przylgnęła jeszcze bliżej, czując wszystko to, czego jej wcześniej brakowało. Co zdawało się czymś w rodzaju bajki, mitu w który z każdą mijającą chwilą przestawała wierzyć, aż do tego momentu w którym znalazła się w teraz. W którym brakowało jej oddechu, świat na chwilę stanął, a może wszystko wokół nie miało znaczenia kiedy jego bliskość, zapach ciała, miękkość usta była tak przyjemnie odrzucająca. To było to czego szukała.
Ale nagle ogarnęła ją pustka. Została sama, kiedy gwałtownie wypadł z jej ramiona, jakby była trująca, nieodpowiednia, może przeklęta. Patrzyła bez zrozumienia jak cofa, odsuwa od niej unosząc dłonie jakby próbując odgrodzić się od niej, nakreślić granicę.
Nie rozumiała.
Ciche pytanie wypadło z jej ust, a serce na chwilę zamarło w oczekiwaniu. Uniosła brwi w zdumieniu, zagubieniu, zaskoczeniu, kiedy zaprzeczył sprawiając, że pogubiła się już całkiem. Kolejne z nich jedynie rozszerzyły jej oczy mocniej, pozwalając by zaskoczenie zawładnęło jej mimiką. Stała jak spetryfikowana obserwując to co robi dalej. Zareagowała dopiero po chwili, kiedy drzwi klasy zamknęły się za nią, jakby wybudzając ją ze stanu zawieszenie. Wybiegła próbując go dogonić. Chciała… sama nie była pewna. Ale chciała żeby został przy niej, jako przyjaciel, przecież go potrzebowała. Ale kiedy wyszła z klasy korytarz był pusty, a przed nią zamajaczyła karteczka od profesora - była przez niego oczekiwana.
Westchnęła, powłócząc nogami ruszyła w kierunku jego gabinetu.
| zt x2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
I hope he buys you flowers
Szybka odpowiedź