Wydarzenia


Ekipa forum
Parenting mistakes
AutorWiadomość
Parenting mistakes [odnośnik]19.01.20 20:51

If there is anything that we wish to change in the child, we should first examine it and see whether it is not something that could better be changed in ourselves.

Londyn, XI 1946

Dom stał się przerażająco cichym miejscem. Po wielkiej burzy nastała właśnie cisza, powietrze przez nią stało się cięższe, trudniej było łapać kolejne oddechy, poruszać się w tej przestrzeni. Nie był to pierwszy raz, gdy tylko ojcowska sylwetka krążyła pomiędzy tymi ścianami, jednak po raz pierwszy jego samotność stała się czymś tak bardzo realnym, że aż nabrała formy niewidzialnej persony, co stalowym uściskiem chwyta za gardło. Bliski był udusić się w miejscu zbyt dobrze mu znanym, tak bardzo obcym jednocześnie, zwłaszcza kiedy dopływał do niego odgłos poruszających się rytmicznie wskazówek wielkiego zegara stojącego w salonie. Jakże irytowało go nieustanne przemijanie, choć to wydawało się wyjątkowo poza nim.
Ten dom często był martwy. Kiedy dzieci udawały się na długie miesiące do szkoły, zapracowany rodzic bywał w nim tylko po to, aby się umyć, wyspać i coś zjeść, jeśli starczało czasu i znajdywał w kuchennych szafkach coś zdatnego do przeżucia. Obawiał się momentu, w którym przyjdzie żegnać mu jednocześnie przy pociągu ruszającym do Hogwartu dwójkę swoich dzieci. Potem zaczął obawiać się ich powrotów na święta i wakacje, koniecznością organizowania im czasu, tymi wspólnymi chwilami będącym przerywnikiem w aurorskich powinnościach. Czas nie zwalniał mimo jego obawy, Vincent powrócił jako pierwszy i trudno było przyzwyczaić się do jego codziennej obecności. W tej chwili większą gorycz rodziła konieczność pogodzenia się z jego odejściem. Kieran został sam i tysięczny już raz próbował nakreślić w głowie treść listu do Jackie, wyjątkowo unikając posyłanie jej wyjca. Jak zwykle zakończył próbę zaraz po powitaniu, myślami uciekając ku czemuś innemu. Pocieszenia pragnął szukać we wspomnieniach, w wypalonych obrazach szeroko uśmiechniętej Abigail, które jednak gdzieś umykały, bo podświadomość rzucała logicznymi konkluzjami, że najdroższej małżonce nie byłoby do śmiechu, gdyby dożyła chwili, w której jej syn ucieka z domu.
Chciał kolejne popołudnie pochylać się nad butelką whisky, której ostatecznie i tak nie otworzy, nie mogąc sobie pozwolić na utratę czujności. Trwał w dziwnym zawieszeniu, wciąż czekając, nie mając żadnej pewności, czy taka postawa mu się opłaci. Może powinien wznieść się z własną troską ponad wszelką urazę i wyjść z domu, rozpocząć desperackie, oparte jedynie o instynkt poszukiwania, zdzierać gardło podczas wykrzykiwania jednego imienia? Duma zwyciężyła, zatrzymała go w domu, kazała milczeć i po prostu czekać, aż krnąbrny dzieciak sam zrozumie ogrom swej głupoty i wróci skruszony. Zmarznie, zgłodnieje, wtedy na pewno wróci. Tylko że nie wracał kolejny już dzień, dowodząc, że upór odziedziczył właśnie po ojcu, którego autorytetem gardził.
Przyszło mu drgnąć niespokojnie, kiedy usłyszał ten odgłos. Wreszcie, po tylu dniach, ktoś walił w drzwi. Uderzał pięścią szybko, wściekle, nie próbując nawet udawać szacunku względem gospodarza. Te emocje, wyczuwalne w pukaniu złość i żal, wiązał tylko z jedną osobą. Zerwał się z kanapy szybciej niż powinien, jeden jedyny raz rezygnując z wyniosłości, gdy wypadł z salonu i pospiesznie przebył dystans do drzwi. Otworzył je szeroko, zamaszyście, od razu wbijając niebieskie spojrzenie w tego, co zmącił pełen napięcia spokój. Przez twarz mężczyzny przemknął cień rozczarowania. Oglądał inną twarz od tej, którą chciał ujrzeć. Chłopięce rysy, co ledwo nabrały pierwszych ostrości, nie były mu całkowicie nieznane, kojarzył je, w bardziej dziecięcej odsłonie przemknęły przed nim w przeszłości. Ale dlaczego miał sposobność ujrzeć je ponownie w tym dniu?
Nie ma go – wyrzucił z siebie krótko, dzieląc się chłodnym stwierdzeniem, które rozbrzmiało jakąś ostatecznością, stając się czymś nieodwracalnym, choć jeszcze nie był tego świadom. – I nie wiem kiedy… – urwał nagle wypowiedź, nie potrafiąc dokończyć tego zdania, bo czy syn, który wzgardził dobrym intencjami własnego ojca w ogóle wróci? – Przyjdź innym razem.


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Parenting mistakes AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Parenting mistakes [odnośnik]27.01.20 18:58
To nie był czas na rozstania. Nie, gdy koniec szkoły równał się z możliwością wiedzenia życia, o którym od zawsze marzyli. O którym potrafili rozmawiać, snuć plany niemal każdego dnia, wyzywając się na pojedynki za każdym razem, gdyby coś poszło nie po ich myśli. Życia, które malowało się dokładnie w takich barwach, jakie oni sami zamierzali wybierać, nie bojąc się podejmowanego ryzyka, które w końcu nie wydawało się na tyle silne, by sięgnąć i po nich. Byli nieśmiertelni, niezwyciężeni, silni i chętni do poznawania tego, co do tej pory chowało się za grubą zasłoną. Byli w trójkę — bracia Lupin i Vincent, wspólnie przeciwko wszystkim. I chociaż to Lyall nawiązał tę wyjątkową przyjaźń z Rineheartem, Randall również tam był. Słyszał o planach, sam wtrącał się ze swoimi pomysłami, gdy zapijali po raz kolejny spragnione gardła piwem kremowym i jako pierwszy wychodził naprzeciw najładniejszym dziewczynom. Starszy bliźniak stanowił całkowite przeciwieństwo drugiego z Lupinów, jednak to właśnie spokojniejszy, bardziej zamknięty w sobie Lyall zdobył zaufanie Vincenta. Od momentu wspólnego siedzenia w pociągu stali się dla siebie jak bracia i gdzie widziano jednego, najpewniej można było natrafić na drugiego. Mieli wiele wspólnych wspomnień i wiele planów na podbój rzeczywistości po zakończeniu Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Bo w końcu mogli wszystko w tym otwartym świecie, gdzie nie było zakazów, nakazów ani groźnych profesorów czekających ze szlabanem na każdym rogu. To miało być ich życie. Życie, które mogło być odtrąceniem przeszłości i rozpoczęciem całkowicie nowego, innego rozdziału. Czegoś, co sprawiało, że sami by siebie definiowali, a nie zależeli od opinii innych czy byli skazani na czyjeś ciężkie słowa. Nie musieli już walczyć o oceny czy dumę w oczach rodziców, bo mieli istnieć tylko dla siebie samych, szukając spełnienia na drodze przyszłych dni. Lyall obserwując zbliżające się osiągnięcie celu w postaci ostatnich dni spędzonych w szkole, żałował, że musiał stamtąd wyjeżdżać, ale z drugiej strony nie mógł się doczekać kolejnych następstw. Im bliżej było upragnionej wolności, tym mniej rozmawiali z Vincentem o tym, co miało ich spotkać poza murami Hogwartu. A przynajmniej przyjaciel wydawał mu się wyjątkowo cichy i zdystansowany mocniej niż zwykle. Lupin sądził, że to ze strachu przed nieznanym, niepewnością przed życiem na własną rękę, obawą bycia dorosłym. Też to czuł, ale wiedział, że cokolwiek miało ich czekać, mieli sobie z tym poradzić. Bez względu na wszystko, mieli przecież siebie — najlepszych przyjaciół, którzy nigdy by się nie wycofali z pola walki.
A teraz nie było go. Zniknął, a Lyall wiedział, co się wydarzyło i nie zamierzał już dłużej milczeć w tej sprawie. Wymknął się z domu w paskudne popołudnie, narzucając na ramiona płaszcz i deportował się w wyznaczone miejsce. Tak bardzo ponuro zapisane w pamięci jego wspomnień, że zdawało się być częścią sennych koszmarów. Bywał w domu Vinniego, jednak obaj zdecydowanie woleli spędzać krótkie momenty wakacji u Lupinów, gdzie atmosfera była nieporównywalna do tego, z czym musieli się ścierać w Londynie. Młody czarodziej wciąż odczuwał na swoich plecach dziecięcą niezrozumiałość na samą myśl o tych chwilach, gdy pan Rineheart podnosił głos bez powodu, nie bacząc na to, że w domu był ktoś inny. To nie było miejsce dla dzieci. Lyall postrzegał ten budynek jako coś smutnego, przykrego, wiecznie pochmurnego i przygnębiającego. W porównaniu z jego domem rodzinnym aurorskie gniazdo prezentowało się niczym więzienie. Nie spodziewał się, że znów się tam pojawi z własnej woli, ale oto kroczył szybkim i zdecydowanym krokiem, wbijając spojrzenie w drewno drzwi. O które w chwilę później ciężko łomotał. - Wyłaź, Rineheart - warczał pod nosem, dobijając się silniej i nie zmniejszając nacisku. W końcu jednak odrzwia rozsunęły się, a Lupin staną oko w oko z tym, którym tak gardził przez ten cały czas. Ta twarz. Owiana siwizną przydługawych włosów z gęstym zarostem, który zdawał się wyrażać i podkreślać posępność właściciela. Spojrzenie stalowych oczu wpatrywało się w Lyalla, zupełnie jakby szukało w nim kogoś innego.
Przyjdź innym razem.
Nie. Nie zamierzał odchodzić. I nie zamierzał też wracać bez wyrzucenia z siebie całego bólu, którym został obarczony. Bo mimo że Vincenta przy nim nie było, nie oznaczało to, że nie współdzielił z nim tego bólu. Przez całe osiem lat. - Zdziwiłbym się, gdybyś wiedział. Cokolwiek wiesz o swoim synu? - wyrzucił z siebie w warknięciu, patrząc wprost w tę znienawidzoną twarz. Nigdy wcześniej nie mógł z całą otwartością stwierdzić, że do kogoś pałał tak silnie negatywną emocją, jednak był tam. Stał i wpatrywał się z przejmującym gniewem w mężczyznę, który odpowiadał za ucieczkę jego przyjaciela. Nigdy mu się nie postawił podczas tych wszystkich spotkań, ale to nie miało już znaczenia. - Gdybyś był prawdziwym ojcem, nie zmrużyłbyś oka na poszukiwaniach, a nie tkwił w domu z butelką whiskey. - Nie bał się. Nie zamierzał odstępować pola, szczególnie że już dawno przestał trząść się na samo wspomnienie imienia Kierana Rinehearta. Ktokolwiek zresztą powiedział mu coś podobnego prosto w twarz? Lyall nie liczył na poklask, nie myślał o nim nawet. Wiedział, że ktoś powinien wypowiedzieć te słowa. Gdyby Lupin odezwał się wcześniej, być może ucieczka Vincenta nigdy nie doszłaby do skutku.


i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
Lyall Lupin
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7715-lyall-lupin#213633 https://www.morsmordre.net/t7739-lyallowa-poczta#214472 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f144-dolina-godryka-old-place-91 https://www.morsmordre.net/t7727-skrytka-bankowa-nr-1851#214132 https://www.morsmordre.net/t7738-lyall-lupin#214470
Parenting mistakes
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach