Dotyk Midasa
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sklep jubilerski "Dotyk Midasa"
"Dotyk Midasa" zdobył olbrzymią popularność niedługo po jego otworzeniu. Zawdzięcza to nie tylko znanemu nazwisku właścicielki, ale także oferowanym przez nią precjozom. Zazwyczaj sprowadza ich z odległych zakątków świata, nierzadko także tworząc je samodzielnie. Dzięki temu potencjalni klienci prezentują się w biżuterii oryginalnie i nietuzinkowo! Do zakupu zachęca również elegancki wystrój wnętrz, ciemny i nieco surowy, ale zazwyczaj wpasowujący się w gusta klienteli.
Sklep ma jedną wadę - ceny wystawionych produktów są bardzo wysokie, więc na zakup biżuterii mogą pozwolić sobie jedynie najbogatsi. Nic więc dziwnego, że najczęściej pojawiają się w poszukujący oryginalnej biżuterii arystokratki i arystokraci. Wystarczy jednak odpowiednia suma pieniędzy, a nawet najzwyklejszy w świecie przedstawiciel klasy średniej zdobędzie rzecz, której szukał.
Sklep ma jedną wadę - ceny wystawionych produktów są bardzo wysokie, więc na zakup biżuterii mogą pozwolić sobie jedynie najbogatsi. Nic więc dziwnego, że najczęściej pojawiają się w poszukujący oryginalnej biżuterii arystokratki i arystokraci. Wystarczy jednak odpowiednia suma pieniędzy, a nawet najzwyklejszy w świecie przedstawiciel klasy średniej zdobędzie rzecz, której szukał.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:39, w całości zmieniany 1 raz
Pandora nienawidziła kobiet. Były okropnie fałszywe i pragnęły osiągać wielkie rzeczy, jednocześnie unikając wpychania w to swoich smukłych dłoni. Właściwie to sama taka była, ale nie należało zapominać o tym, że okropna z niej hipokrytka, chętnie krytykująca dziewczęta młodsze i energiczniejsze od niej.
Może dlatego tak rzadko wchodziła w układy z jakimikolwiek kobietami? Lubiła je mieć pod sobą i zawiązanie jakiegokolwiek układu z inną przedstawicielką płci żeńskiej, potraktowanie jej równo… nie chciała nawet o takiej wizji myśleć! One miały znajdować się pod nią, sprzedawać w jej sklepie biżuterię i wykonywać wydawane rozkazy. I sądziła, że nigdy się to nie zmieni! Bo po cóż?
Cóż, do pewnego czasu. Usłyszała o pewnej Włoszce, podobno interesującej osobie, zajmującej się wyrabianiem i sprzedażą drogiej biżuterii. Pandora potrzebowała w sklepie nowego, nieznanego dotąd klienteli towaru, więc - chociaż robiła to z trudem - skontaktowała się z tą kobietą. Zrobiła to pod wpływem szalonego impulsu i natychmiast pożałowała swoich działań! Niemniej, do nawiązania kontaktu nie sprowokowała ją jedynie chęć nabycia nowych przedmiotów - to miało najmniejszy wpływ. Najbardziej zależało jej na tym, by poznać swoją potencjalną konkurencję. I chociaż jeszcze Francesci nie znała, to spodziewała się, że jej nie polubi.
Czy widziała w niej zagrożenie? Raczej w ten sposób tego nie postrzegała. Bardziej zazdrość - że ktoś w tym samym fachu może być młodszy, a co za tym idzie - zdolny do osiągnięcia większych celów. Nie dopisywał jej więc humor, ale ostatecznie - gdy do prywatnego pomieszczenia Pandory zaproszono właśnie Francescę - wstała i przywitała ją zgodnie z zasadami etykiety.
- Pandora Rowle. - przedstawiła się. Osoba, z którą miała zawierać interesy była istotnie młoda i ładna. Pomyślała sobie, że może nawet tak ładna jak lady Rowle z czasów młodości? Rzadko kiedy mówiła o kobietach jak o urodziwych, często wytykając wady nawet własnym córkom, ale na twarzy Włoszki zobaczyła tak wiele dumy, że… zapałała do niej pewną sympatią? Niepohamowaną i delikatną, ale chociaż nie patrzyła na nią z nienawiścią, której to przez cały dzień się spodziewała.
- Cieszę się, że dotarła pani bezpiecznie. Może się pani czegoś napije? - spytała obojętnie, wskazując na barek.
Może dlatego tak rzadko wchodziła w układy z jakimikolwiek kobietami? Lubiła je mieć pod sobą i zawiązanie jakiegokolwiek układu z inną przedstawicielką płci żeńskiej, potraktowanie jej równo… nie chciała nawet o takiej wizji myśleć! One miały znajdować się pod nią, sprzedawać w jej sklepie biżuterię i wykonywać wydawane rozkazy. I sądziła, że nigdy się to nie zmieni! Bo po cóż?
Cóż, do pewnego czasu. Usłyszała o pewnej Włoszce, podobno interesującej osobie, zajmującej się wyrabianiem i sprzedażą drogiej biżuterii. Pandora potrzebowała w sklepie nowego, nieznanego dotąd klienteli towaru, więc - chociaż robiła to z trudem - skontaktowała się z tą kobietą. Zrobiła to pod wpływem szalonego impulsu i natychmiast pożałowała swoich działań! Niemniej, do nawiązania kontaktu nie sprowokowała ją jedynie chęć nabycia nowych przedmiotów - to miało najmniejszy wpływ. Najbardziej zależało jej na tym, by poznać swoją potencjalną konkurencję. I chociaż jeszcze Francesci nie znała, to spodziewała się, że jej nie polubi.
Czy widziała w niej zagrożenie? Raczej w ten sposób tego nie postrzegała. Bardziej zazdrość - że ktoś w tym samym fachu może być młodszy, a co za tym idzie - zdolny do osiągnięcia większych celów. Nie dopisywał jej więc humor, ale ostatecznie - gdy do prywatnego pomieszczenia Pandory zaproszono właśnie Francescę - wstała i przywitała ją zgodnie z zasadami etykiety.
- Pandora Rowle. - przedstawiła się. Osoba, z którą miała zawierać interesy była istotnie młoda i ładna. Pomyślała sobie, że może nawet tak ładna jak lady Rowle z czasów młodości? Rzadko kiedy mówiła o kobietach jak o urodziwych, często wytykając wady nawet własnym córkom, ale na twarzy Włoszki zobaczyła tak wiele dumy, że… zapałała do niej pewną sympatią? Niepohamowaną i delikatną, ale chociaż nie patrzyła na nią z nienawiścią, której to przez cały dzień się spodziewała.
- Cieszę się, że dotarła pani bezpiecznie. Może się pani czegoś napije? - spytała obojętnie, wskazując na barek.
Gość
Gość
Sklep jubilerski "Dotyk Midasa" szybko zdobył swoją sławę nie tylko dzięki najwyższej jakości produktów wychodzących spod rąk jego pracowników, lecz również dzięki wygórowanym cenom. Nic więc dziwnego, że najczęściej pojawiają się tam poszukujący oryginalnej biżuterii arystokratki i arystokraci, zostawiający pokaźne sumy w kieszeni właścicielki. Pławiąca się w luksusie czarownicy byłaby cennym nabytkiem w finansowaniu działań wojennych. To miejsce może być istotnym punktem Londynu.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Jest niemożliwa.
Zakon Feniksa: Sklep można zdobyć tylko siłą. Nie będzie to takie proste. Jako że sklep znajduje się w Londynie, a większość szlachciców stojących po stronie mugoli nie podjęła się rejestracji różdżek, jedynym środkiem utrzymania Dotyku Midasa są przedstawiciele konserwatywnych rodów. Gdy wejdziecie do sklepu, zastaniecie jednego z nich.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja.
Czarodziej (OPCM 15, uroki 30, żywotność 110) będzie atakował kolejno zaklęciami: Aeris, Caeruleusio, Scabbio oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Rycerze Walpurgii: Sklep można zdobyć tylko siłą. Nie będzie to takie proste. Mimo że właścicielka pochodzi z rodów o konserwatywnych poglądach, macie informacje jakoby była przeciwna idei waszego pana. Gdy tylko pojawicie się w jej sklepie, nie będzie chciała oddać swojego lokalu wrogom.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarownicę.
Czarownica (OPCM 25, uroki 25, żywotność 90) będzie atakowała kolejno zaklęciami: Casa Aranea, Everte Stati, Commotio oraz broniła się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
| 15 października '57 |
Nie sądził, żeby było to szczególnie rozsądne, jednak pewne sytuacje wymagały ślepego posłuszeństwa, które Weasley miał zamiar dopełnić. Zdobywanie środków na utrzymanie się w wojnie wymagało czegoś więcej niż zwyczajnego trzymania się nadziei, ponieważ ona nie była w stanie zapewnić im pewności materialnej. Metamorfomag dobrze znał skutki skrajnej biedy i nie był w stanie pozwolić na to, aby ktokolwiek potrzebujący z Zakonu usłyszał odmowę związaną z brakiem monet.
Duża organizacja potrzebowała dużo pieniędzy, a głowa rudzielca potrafiła dodać dwa do dwóch. Jeśli właścicielka bogatego przybytku nie była w stanie sponsorować ich działań, widział jedyną z możliwych opcji. Zwyczajną grabież. Coś, w czym był całkiem niezły. Szkoda tylko chłopaka.
Kilka dni wcześniej robiąc rekonesans, zorientował się, że właścicielka posiadała wielu klientów o nieskazitelnym rodowodzie. Żal byłoby, gdyby coś z powiązanego z nimi, a w szczególności pieniądze finansowały znienawidzonych buntowników, prawda?
Wychodząc z domu pod postacią Jimiego, dobrze wiedział, że jedyną jego deską ratunku była wiara we własne umiejętności. Chłopak, który miał się pojawić przy sklepie, nie miał nawet pojęcia, w jakie bagno ciągnął go adresat listu. Faktycznie, patrząc z perspektywy całej sytuacji, potrzebował pary sprawnych oczu. Nieznajomy mógł dać wiele dobrego, a przynajmniej taką miał nadzieję portowy chłystek, który stał naprzeciw sklepu. Oparty o budynek pozwolił sobie na zapalenie papierosa. Zdecydowanie nie pasował do strojnej i wykwintnej ulicy, której nawet kocie łby zdawały się błyszczeć we własnym blasku bogactwa. Być może jednorazowe okradnięcie jednego z budynków byłoby prostsze, jednak stałość dostaw dodatkowych monet liczyła się bardziej, ponieważ rokowała najlepiej ze wszystkiego. Weasley nie był pierwszorzędnym ekonomistą, jednak dobrze pamiętał komfort comiesięcznych wypłat, a tych jednorazowych zleceń, na których skończył niemalże jak na bruku. Wszystko przeliczało się jednak na korzyść płynnego przepływu, co oznaczało tylko jedno. Grożenie właścicielce sklepu było ostatecznością.
Metamorfomag dobrze wiedział, że kobiecina zarządzała sklepikiem, obsługując go również za kasą. Słyszał wiele historyjek, już nie wspominając o jego własnym, nieco prywatnym dochodzeniu, które było w stanie przekazać mu więcej informacji, niż zwyczajny dialog. W końcu, po co rozmawiać, kiedy można obserwować. Pozostało tylko jeszcze doczekać się, aż tajemniczy Marcel pojawi się na miejscu. Naturalne oko Weasleya z pewnością było w stanie wyłapać kręcącą się pod sklepem postać. Szczególnie, że ulica była raczej wyludniona, jak większość miasta.
| Przemiana w Jeremiego
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Sklep jubilerski - nie trzeba było być geniuszem, by pojąć, co mogło ich tutaj przywieść. To, z czym walczyli, było znacznie bogatsze od nich - stare czarodziejskie rody, wsparcie Ministerstwa Magii, podczas gdy w Oazie panowała nędza. Szczerze wątpił, by Zakon Feniksa miał więcej pieniędzy, niż pokazywała to wyspa - prowizoryczny Festiwal Lata ukazał więcej niż braki, choć przypadkiem zaplątany na brzeg drapieżnik zapewnił czarodziejom wyśmienitą ucztę. Przemykając bocznymi uliczkami - dobrze znał topografię miasta - korzystał raczej ze skrótów, bez trudu przeskakując z dachu na dach, z wiaty na wiatę, przez mury i zagrody; bez trudu nauczył się wykorzystywać swoje akrobatyczne umiejętności również w miejskiej przestrzeni - i korzystał z tego, zamierzając wieczorami pozostać dla magicznej policji nieuchwytnym. Miał duszę na ramieniu i raz za czas oglądał się przez ramię, by upewnić się, że nikt za nim nie szedł - zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakie niosło ze sobą członkostwo w Zakonie Feniksa, ale dołączył do niego w pełni świadomie - i świadomie zapewniając Billy'ego, że nie chciał dłużej stać bezczynnie. Nie był pewien, czy to przypadek, czy przysłała go tutaj Emer; nie znał człowieka, z którym miał się dzisiaj spotkać, ale niewątpliwie pozostawał w swoim żywiole - to właśnie na włamach znał się przecież najlepiej. Nie grabił nigdy co prawda jubilera!, przemykał po raczej biedniejszych domach, szukając pieniędzy, których nigdy nie miał, a których zawsze potrzebował. Trzymał się cienia, umykając od świateł rzucanych przez przydrożne latarnie, przemykał blisko ścian, zwinnym lekkim krokiem zamierzając pozostać niesłyszalnym. Dopiero gdy pojawił się już blisko, zwolnił tempa, ostrożnie wytężając wzrok - dostrzegając majaczącą na rogu samotną sylwetkę. Wyglądał na zgodnego z rysopisem otrzymanym od kobiety. Przeszedł drugą stroną ulicy, nie podchodząc do niego zbyt blisko - rozglądając się przy tym z uwagą, by nie wzbudzić podejrzeń ewentualnych przechodniów - lub, co gorsza, patroli. Nie dostrzegłszy takich, skinął mu głową, naciągając chustę na nos i wysuwając z kieszeni kurtki różdżkę, by przywołać niewerbalne zaklęcie trwałego przylepca - materiał miał mocno osadzić się na jego twarzy i nie opaść nawet podczas gwałtowniejszych ruchów; znalazłszy się przy drzwiach, pchnął je delikatnie, wślizgując się do środka, pozostawiając jednak grę pierwszych skrzypiec czarodziejowi, który wydawał się znacznie bardziej doświadczony od niego.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Liczyło się dobro, większe ponad całą resztą, tylko dlaczego ono zawsze musiało ciągnąć za sobą młodzież, która nie była niczemu winna? Dostrzegł wędrującego chłopaka, któremu przedstawił się jako postać z kaszkietem i taki też założył. Nie było to w pełni przebranie Jim'a, jednak sam opis, który mu podał listownie, z pewnością nie budził żadnych zastrzeżeń. W końcu wyglądał i pachniał portem, cóż więc mogło być nie tak?
Dopiero po chwili zorientował się, że kojarzył młodzieńczą twarz i jasne włosy. Spotkali się w porcie, choć okoliczności nie rzucały się od razu z odpowiedzią, zlewając wszystkie dni w jedno. Pewne było, że skądś go znał, oczywiście do czasu, aż młodzian przylepił sobie chustę do twarzy. Prosta rzecz, a tak zmieniała wygląd, po co komu metamorfomagia. Sprytny.
Ruszając w krok za jasnowłosym z różdżką w ręku, wszedł do pomieszczenia, w którym niestety na ich niekorzyść goszczono klienta. Bardzo dobrze sytuowanego klienta o zdecydowanie dystyngowanym ubiorze i wąsie. Weasleyowi niepotrzebne było wiele, żeby zorientować się, jak źle wyglądali w jego oczach. Zainteresowanie jegomościa wręcz momentalnie przykuło ich dynamiczne wejście do sklepu, a to spowodowało tylko jedno - atak z jego strony. Dobrze, że jako pierwsi mieli w ręku różdżki! Weasley był przezorny i zamiast czekać na tłumaczenia, od razu przeszedł do ofensywy. Szkoda, że zamiast dialogu zawsze musiała to być różdżka lub pięść, choć z drugiej strony, czy było mu coś innego równie znajomego?
Adrenalina momentalnie uderzyła do głowy metamorfomaga, na szczęście nie powodując żadnych nieprzyjemności, a jedynie większej zapalczywości w działaniu. Był świadom tego, że jego towarzysz mógł nie być zaznajomionym z pojedynkami, jednak sytuacja wymagała od nich zaangażowania, a to czasem pozwalało przesunąć szalę zwycięstwa. Mimo wszystko Weasley miał dużą nadzieję, że klient lokalu nie był zbyt biegły w zaklęciach, bo ostatnim czego pragnął to Meave szukająca jego truchła tylko po to, żeby dać mu nauczkę nawet po śmierci. Włosy z głowy Marcela miały nie uciec i metamorfomag chciał zapewnić nie tylko otoczenie, ale również samego siebie. Czy da radę uchronić chłopaka przed krzywdą?
- Expelliarmus - zaintonował wręcz automatycznie, odpowiednio ruszając zdrowym nadgarstkiem w kierunku klienta lokalu. Tamten jakby na złość wyciągnął różdżkę, krzycząc z mocą - Protego!
| Expelliarmus (Reggie), ST 65 - Protego (Czarodziej), ST 55
| Zmykamy do szafki zniknięć - hop
Dopiero po chwili zorientował się, że kojarzył młodzieńczą twarz i jasne włosy. Spotkali się w porcie, choć okoliczności nie rzucały się od razu z odpowiedzią, zlewając wszystkie dni w jedno. Pewne było, że skądś go znał, oczywiście do czasu, aż młodzian przylepił sobie chustę do twarzy. Prosta rzecz, a tak zmieniała wygląd, po co komu metamorfomagia. Sprytny.
Ruszając w krok za jasnowłosym z różdżką w ręku, wszedł do pomieszczenia, w którym niestety na ich niekorzyść goszczono klienta. Bardzo dobrze sytuowanego klienta o zdecydowanie dystyngowanym ubiorze i wąsie. Weasleyowi niepotrzebne było wiele, żeby zorientować się, jak źle wyglądali w jego oczach. Zainteresowanie jegomościa wręcz momentalnie przykuło ich dynamiczne wejście do sklepu, a to spowodowało tylko jedno - atak z jego strony. Dobrze, że jako pierwsi mieli w ręku różdżki! Weasley był przezorny i zamiast czekać na tłumaczenia, od razu przeszedł do ofensywy. Szkoda, że zamiast dialogu zawsze musiała to być różdżka lub pięść, choć z drugiej strony, czy było mu coś innego równie znajomego?
Adrenalina momentalnie uderzyła do głowy metamorfomaga, na szczęście nie powodując żadnych nieprzyjemności, a jedynie większej zapalczywości w działaniu. Był świadom tego, że jego towarzysz mógł nie być zaznajomionym z pojedynkami, jednak sytuacja wymagała od nich zaangażowania, a to czasem pozwalało przesunąć szalę zwycięstwa. Mimo wszystko Weasley miał dużą nadzieję, że klient lokalu nie był zbyt biegły w zaklęciach, bo ostatnim czego pragnął to Meave szukająca jego truchła tylko po to, żeby dać mu nauczkę nawet po śmierci. Włosy z głowy Marcela miały nie uciec i metamorfomag chciał zapewnić nie tylko otoczenie, ale również samego siebie. Czy da radę uchronić chłopaka przed krzywdą?
- Expelliarmus - zaintonował wręcz automatycznie, odpowiednio ruszając zdrowym nadgarstkiem w kierunku klienta lokalu. Tamten jakby na złość wyciągnął różdżkę, krzycząc z mocą - Protego!
| Expelliarmus (Reggie), ST 65 - Protego (Czarodziej), ST 55
| Zmykamy do szafki zniknięć - hop
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k100' : 12
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k100' : 12
Marcel 200/241; kara -5 (41 - odmrożenia)
Reggie 158/219; kara -10 (20 - psychiczne, 15 - kąsane, 12 - tłuczone)
z szafki
Tym razem jego zaklęcie odniosło skutek - promień trafił królika i uśpił zwierzę, a on czuł, ze jego przerażone bezradne spojrzenie jeszcze długo będzie prześladowało go w myślach; czarne jak otchłań błyszczące źrenice wyrażały strach, strach, który mógłby się przerodzić podobny w króliczy gniew, który przed momentem śnił na jawie - a może śnił całkiem? - sam już nie wiedział. To tylko króliki, powtórzył sam do siebie w myślach kilka razy, tylko cholerne króliki - no i już i tak było po wszystkim, kiedy ostatni z nich przewrócił wszystkie cztery łapki. - Tak - przytaknął krótko, zgodnie z poleceniem, nie czekał, kiedy piaski z wolna zanikały z podłoża, wycofane magią Reggiego, chwycił za karki dwa najbliższe króliki i szybkim ruchem wrzucił je do klatki; nieco niedelikatnie, ale wiedział, że zaklęcie nie będzie działać wiecznie, że zesłany w ten sposób był tylko lekki sen; musiał liczyć się z tym, że szarpnięcie królika, dotknięcie go, przesuniecie, mogło go przebudzić - dlatego też szybkim i zdecydowanym ruchem zamykał po sobie też drugą i trzecią klatkę. Jeden z królików dziabnął go zębami, kiedy już wypuszczał go między karatami, ale Marcel tylko syknął z bólu - i mocno zacisnął drzwiczki. Powiódł spojrzeniem za towarzyszem, słysząc jego pochwałę, na którą jedynie skinął głową. Wybrzmiała z ust kogoś, kto sprawiał wrażenie znacznie bardziej doświadczonego, miała swoją wagę - którą potrafił docenić. Czuł ból - wzdłuż całego przedramienia, skóra wciąż była zimna, wychłodzenie odczuwalne, ale znosił ciałem dużo bólu w życiu - da radę znieść go i tym razem. Jednym uchem przysłuchiwał się rozmowie między Reggiem a właścicielką, z tej perspektywy rzeczywiście brzmiało to trochę osobliwie... Przysłonięta twarz musiała robić z niego zakapiora, ale nie mógł ryzykować, że ktoś go rozpozna - występował na scenie! Nie wtrącał się w rozmowę, dostrzegł tylko spojrzenie właścicielki bacznie przyglądającej się jego druhowi.
- Przepraszamy - dodał po nim w końcu, jakby usiłując się podpisać pod jego słowami i podkreślić, że to wszystko było tylko prawdą. Może łagodność, z jaką potraktowali króliki, mogłyby dać temu pewne świadectwo. Czarownica chyba ostatecznie dała się Reggiemu przekonać, bo po chwili zawahania odmalowanego na twarzy wycofała się na zaplecze, gestem zapraszając do siebie ich dwoje. - Jesteś cały? - zapytał, kiedy ruszyli za nią - tonem, jakby wcale nie przywalił mu przed chwilą w nos. Króliki wydawały się mordercze, ale ich furia skupiła się właśnie na nim Reggiem.
A na zewnątrz - czas mijał.
48 godzin przerwy
Reggie 158/219; kara -10 (20 - psychiczne, 15 - kąsane, 12 - tłuczone)
z szafki
Tym razem jego zaklęcie odniosło skutek - promień trafił królika i uśpił zwierzę, a on czuł, ze jego przerażone bezradne spojrzenie jeszcze długo będzie prześladowało go w myślach; czarne jak otchłań błyszczące źrenice wyrażały strach, strach, który mógłby się przerodzić podobny w króliczy gniew, który przed momentem śnił na jawie - a może śnił całkiem? - sam już nie wiedział. To tylko króliki, powtórzył sam do siebie w myślach kilka razy, tylko cholerne króliki - no i już i tak było po wszystkim, kiedy ostatni z nich przewrócił wszystkie cztery łapki. - Tak - przytaknął krótko, zgodnie z poleceniem, nie czekał, kiedy piaski z wolna zanikały z podłoża, wycofane magią Reggiego, chwycił za karki dwa najbliższe króliki i szybkim ruchem wrzucił je do klatki; nieco niedelikatnie, ale wiedział, że zaklęcie nie będzie działać wiecznie, że zesłany w ten sposób był tylko lekki sen; musiał liczyć się z tym, że szarpnięcie królika, dotknięcie go, przesuniecie, mogło go przebudzić - dlatego też szybkim i zdecydowanym ruchem zamykał po sobie też drugą i trzecią klatkę. Jeden z królików dziabnął go zębami, kiedy już wypuszczał go między karatami, ale Marcel tylko syknął z bólu - i mocno zacisnął drzwiczki. Powiódł spojrzeniem za towarzyszem, słysząc jego pochwałę, na którą jedynie skinął głową. Wybrzmiała z ust kogoś, kto sprawiał wrażenie znacznie bardziej doświadczonego, miała swoją wagę - którą potrafił docenić. Czuł ból - wzdłuż całego przedramienia, skóra wciąż była zimna, wychłodzenie odczuwalne, ale znosił ciałem dużo bólu w życiu - da radę znieść go i tym razem. Jednym uchem przysłuchiwał się rozmowie między Reggiem a właścicielką, z tej perspektywy rzeczywiście brzmiało to trochę osobliwie... Przysłonięta twarz musiała robić z niego zakapiora, ale nie mógł ryzykować, że ktoś go rozpozna - występował na scenie! Nie wtrącał się w rozmowę, dostrzegł tylko spojrzenie właścicielki bacznie przyglądającej się jego druhowi.
- Przepraszamy - dodał po nim w końcu, jakby usiłując się podpisać pod jego słowami i podkreślić, że to wszystko było tylko prawdą. Może łagodność, z jaką potraktowali króliki, mogłyby dać temu pewne świadectwo. Czarownica chyba ostatecznie dała się Reggiemu przekonać, bo po chwili zawahania odmalowanego na twarzy wycofała się na zaplecze, gestem zapraszając do siebie ich dwoje. - Jesteś cały? - zapytał, kiedy ruszyli za nią - tonem, jakby wcale nie przywalił mu przed chwilą w nos. Króliki wydawały się mordercze, ale ich furia skupiła się właśnie na nim Reggiem.
A na zewnątrz - czas mijał.
48 godzin przerwy
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
| Marcel 200/241; kara -5 (41 - odmrożenia)
| Reggie 158/219; kara -10 (20 - psychiczne, 15 - kąsane, 12 - tłuczone)
Pomimo dosyć nieporadnej scysji z przymusowo wyproszonym klientem oraz królikami, a ich dwójką właścicielka widocznie miała ten wspaniały, dodatkowy zmysł, który pozwalał jej ocenić ich dosyć pozytywnie.
Ruszając za nią, kompletnie nie spodziewał się pytania ze strony młodzieniaszka. Zatrzymał na nim wzrok, który ze względu na postać Jima była dość równa wzrostem. Nie wiedział, czy tamten robił sobie żarty, czy też nie, dlatego postanowił jedynie skinąć głową i ruszyć za nim gęsiego na zaplecze. Na szczęście długo nie musieli iść, ponieważ znajdowało się ono stosunkowo blisko a wewnątrz...zaplecze. O dziwo zamiast pajęczyn, zaduchu i znajomego brudu sprzed dekad było tam bardzo czysto. Właścicielka ewidentnie wiedziała co robić z wolnym czasem w pracy połączonymi z zaklęciami sprzątającymi. Zostawił lekko uchylone drzwi, chcąc cały czas słyszeć, czy ktoś pojawia się w sklepie.
- Z pewnością jest Pani świadoma sytuacji, w jakiej znalazł się cały nasz kraj. Chcielibyśmy prosić o pomoc w naszych działaniach poza Londynem, a nawet i w stolicy. Bylibyśmy w stanie zapewnić Pani bezpieczeństwo w razie, gdyby stało się coś niepożądanego... - dobrze wiedział, że perspektywa dewastacji była czymś wręcz typowym dla rzezimieszków, jednak Ci nie byli ich głównymi wrogami; co wcale nie znaczyło, że należało chronić sklep i właścicielkę tylko przed ich przeciwnikiem. Na co dzień zdarzało się wiele nieprzyjemności, którym mogli zaradzić i wspomóc. Przez głowę przebiła mu się myśl haraczu za ochronę, dziwne. - Sytuacja jest napięta, a my staramy się sprawić, żeby wszystko wróciło do normy - jakąkolwiek by to normą nie było - przeciwstawiamy się tyranom, którzy starają się wyplewić czarodziejów nieodpowiedniego pochodzenia, nie mówiąc już o mugolach...z pewnością znajdzie Pani w sobie dość odwagi, żeby wesprzeć nas w tej sytuacji. Jeśli nie będzie na to stać nikogo z nas, to kto się sprzeciwi w przyszłości? - rzucił pytanie w eter. Z każdym słowem zaczynał coraz bardziej rozumieć wypowiadane zdania z własnej strony. Nigdy nie myślał o tym w ten sposób, a patrząc na właścicielkę sklepu, potrafił wybiec myślami gdzieś daleko, jak zwykle obrazując sobie zielone Devon, gdzie zniszczenie powojenne mimo wszystko nie odebrało ducha walki. - Wiemy, że czasy są bardzo ciężkie i prośba o dołożenie galeonów do naszej sprawy może nie brzmieć zbyt korzystnie, ale proszę pomóc nam, a odwdzięczymy się dwukrotnie. - zawyrokował pewnie, choć w rzeczywistości nie miał pojęcia, jak mogliby oddać podwójną stawkę, którą uraczyłaby ich kobieta. Sentymentalizm wylewający się z jego piersi nie był udawany, chciał jej zapewnić to, o czym mówił. Założą pułapki tam, gdzie ich potrzebuje, nawet on sam będzie przyglądać się miejscu, przepędzając ewentualnych rabusiów, choć powiedzmy sobie szczerze, którego złodzieja stać na chodzenie po Kensington and Chelsea?
Patrząc na kobietę czekał na jakiś odzew z jej strony. Nie wiedział, czy była czarownicą zliczającą każdy sykl, czy też gotową poświęcić nieco ze swojego zakładowego budżetu na sprawę wyższą.
| Reggie 158/219; kara -10 (20 - psychiczne, 15 - kąsane, 12 - tłuczone)
Pomimo dosyć nieporadnej scysji z przymusowo wyproszonym klientem oraz królikami, a ich dwójką właścicielka widocznie miała ten wspaniały, dodatkowy zmysł, który pozwalał jej ocenić ich dosyć pozytywnie.
Ruszając za nią, kompletnie nie spodziewał się pytania ze strony młodzieniaszka. Zatrzymał na nim wzrok, który ze względu na postać Jima była dość równa wzrostem. Nie wiedział, czy tamten robił sobie żarty, czy też nie, dlatego postanowił jedynie skinąć głową i ruszyć za nim gęsiego na zaplecze. Na szczęście długo nie musieli iść, ponieważ znajdowało się ono stosunkowo blisko a wewnątrz...zaplecze. O dziwo zamiast pajęczyn, zaduchu i znajomego brudu sprzed dekad było tam bardzo czysto. Właścicielka ewidentnie wiedziała co robić z wolnym czasem w pracy połączonymi z zaklęciami sprzątającymi. Zostawił lekko uchylone drzwi, chcąc cały czas słyszeć, czy ktoś pojawia się w sklepie.
- Z pewnością jest Pani świadoma sytuacji, w jakiej znalazł się cały nasz kraj. Chcielibyśmy prosić o pomoc w naszych działaniach poza Londynem, a nawet i w stolicy. Bylibyśmy w stanie zapewnić Pani bezpieczeństwo w razie, gdyby stało się coś niepożądanego... - dobrze wiedział, że perspektywa dewastacji była czymś wręcz typowym dla rzezimieszków, jednak Ci nie byli ich głównymi wrogami; co wcale nie znaczyło, że należało chronić sklep i właścicielkę tylko przed ich przeciwnikiem. Na co dzień zdarzało się wiele nieprzyjemności, którym mogli zaradzić i wspomóc. Przez głowę przebiła mu się myśl haraczu za ochronę, dziwne. - Sytuacja jest napięta, a my staramy się sprawić, żeby wszystko wróciło do normy - jakąkolwiek by to normą nie było - przeciwstawiamy się tyranom, którzy starają się wyplewić czarodziejów nieodpowiedniego pochodzenia, nie mówiąc już o mugolach...z pewnością znajdzie Pani w sobie dość odwagi, żeby wesprzeć nas w tej sytuacji. Jeśli nie będzie na to stać nikogo z nas, to kto się sprzeciwi w przyszłości? - rzucił pytanie w eter. Z każdym słowem zaczynał coraz bardziej rozumieć wypowiadane zdania z własnej strony. Nigdy nie myślał o tym w ten sposób, a patrząc na właścicielkę sklepu, potrafił wybiec myślami gdzieś daleko, jak zwykle obrazując sobie zielone Devon, gdzie zniszczenie powojenne mimo wszystko nie odebrało ducha walki. - Wiemy, że czasy są bardzo ciężkie i prośba o dołożenie galeonów do naszej sprawy może nie brzmieć zbyt korzystnie, ale proszę pomóc nam, a odwdzięczymy się dwukrotnie. - zawyrokował pewnie, choć w rzeczywistości nie miał pojęcia, jak mogliby oddać podwójną stawkę, którą uraczyłaby ich kobieta. Sentymentalizm wylewający się z jego piersi nie był udawany, chciał jej zapewnić to, o czym mówił. Założą pułapki tam, gdzie ich potrzebuje, nawet on sam będzie przyglądać się miejscu, przepędzając ewentualnych rabusiów, choć powiedzmy sobie szczerze, którego złodzieja stać na chodzenie po Kensington and Chelsea?
Patrząc na kobietę czekał na jakiś odzew z jej strony. Nie wiedział, czy była czarownicą zliczającą każdy sykl, czy też gotową poświęcić nieco ze swojego zakładowego budżetu na sprawę wyższą.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Marcel stał obok - spoglądał na Reggiego, kiedy zabrał głos, nie wtrącając się w rozmowę; zdawał sobie sprawę z tego, że jego towarzysz był znacznie bardziej doświadczony, lepiej zdawał sobie pewnie sprawę z tego, co działo się wokół i z pewnością trafniej potrafił dobrać słowa. W milczeniu przeciągał wzrokiem z jednego na drugiego, kiedy ekspedientka z rosnącym zainteresowaniem wsłuchiwała się w słowa metamorfomaga. Wydawała się przerażona całą tą sytuacją, walką, bandytami pod dachem, wymianą zaklęć, a pewnie również krwiożerczymi królikami, które przetuptały jej sklep w tę i z powrotem po sto razy. Oprócz strachu przez jej czoło przeszła gruba zmarszczka zmartwienia, może zawahania? Mimo wszystko - słuchała go przecież.
- Ja, cóż... - zaczeła, najwyraźniej zbierając myśli. Coś, a moze ktoś sprawiało, że nie było jej łatwo zająć stanowisko. - Jak mieliście okazję zauważyć, przez mój sklep przewija się wielu wpływowych i bogatych czarodziejów, ale wiedzcie, że gardzę każdym z nich tak samo. Chyba... chyba ma pan rację, ignorowanie rzeczywistości pomimo jej świadomości to droga donikąd i wbrew sumieniu - wypuściła z ust powietrze, zakładając ręce na piersi. Przez chwilę jeszcze milczała. - Chyba i tak za długo to przeciągałam - westchnęła. - To.. to prawda, powinniśmy być zjednoczeni. Przyślijcie do mnie człowieka, niech zwróci się do mnie hasłem. Niech... niech zapyta o medalion wysadzony pięcioma kryształami górskimi, który zamówił dla narzeczonej. Tak go poznam. Wiedzcie, że ten sklep nie jest wodospadem złota, ale wojna pozwoli mi podnieść ceny. Wesprę was tym, co uda mi się dzięki temu zyskać. Mam jednak nadzieję, że jeśli coś pójdzie nie tak, uzyskam od was ochronę, która nie pozwoli mnie skrzywdzić - oznajmiła, spoglądając Reggiemu prosto w oczy. - Liczę na to, że zdajesz sobie sprawę z tego, co obiecujesz - dodała z zastanowieniem, bo obiecano jej zysk.
- Może zostawimy pani parę tych stworzeń? - zagaił, wskazując dłonią na króliki w sąsiednim pomieszczeniu. - Jeśli pojawią się kłopoty, niech je pani po prostu wypuści z klatki. Są szybkie i złośliwe, być może zajmą wroga wystarczająco długo, by zdążyła pani uciec - dodał, choć niechętnie. Żal było rozstawać się z tymi futrzakami i prawie czuł na sobie ich wyrzut sumienia - ale skoro już tutaj były, mogły zrobić coś dobrego. Dla niej, dla nich, dla świata. Przeniósł wzrok pytająco na Reggiego, upewniając się, że ten nie miał nic naprzeciw.
I tura zakładania pułapek - marcel zostawia parkę królików (?)
- Ja, cóż... - zaczeła, najwyraźniej zbierając myśli. Coś, a moze ktoś sprawiało, że nie było jej łatwo zająć stanowisko. - Jak mieliście okazję zauważyć, przez mój sklep przewija się wielu wpływowych i bogatych czarodziejów, ale wiedzcie, że gardzę każdym z nich tak samo. Chyba... chyba ma pan rację, ignorowanie rzeczywistości pomimo jej świadomości to droga donikąd i wbrew sumieniu - wypuściła z ust powietrze, zakładając ręce na piersi. Przez chwilę jeszcze milczała. - Chyba i tak za długo to przeciągałam - westchnęła. - To.. to prawda, powinniśmy być zjednoczeni. Przyślijcie do mnie człowieka, niech zwróci się do mnie hasłem. Niech... niech zapyta o medalion wysadzony pięcioma kryształami górskimi, który zamówił dla narzeczonej. Tak go poznam. Wiedzcie, że ten sklep nie jest wodospadem złota, ale wojna pozwoli mi podnieść ceny. Wesprę was tym, co uda mi się dzięki temu zyskać. Mam jednak nadzieję, że jeśli coś pójdzie nie tak, uzyskam od was ochronę, która nie pozwoli mnie skrzywdzić - oznajmiła, spoglądając Reggiemu prosto w oczy. - Liczę na to, że zdajesz sobie sprawę z tego, co obiecujesz - dodała z zastanowieniem, bo obiecano jej zysk.
- Może zostawimy pani parę tych stworzeń? - zagaił, wskazując dłonią na króliki w sąsiednim pomieszczeniu. - Jeśli pojawią się kłopoty, niech je pani po prostu wypuści z klatki. Są szybkie i złośliwe, być może zajmą wroga wystarczająco długo, by zdążyła pani uciec - dodał, choć niechętnie. Żal było rozstawać się z tymi futrzakami i prawie czuł na sobie ich wyrzut sumienia - ale skoro już tutaj były, mogły zrobić coś dobrego. Dla niej, dla nich, dla świata. Przeniósł wzrok pytająco na Reggiego, upewniając się, że ten nie miał nic naprzeciw.
I tura zakładania pułapek - marcel zostawia parkę królików (?)
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Słuchał i, słuchał i w sumie to nawet się ucieszył, że jakoś tam docierały słowa o bycie biernym w tej próbie przetrwania nazywanej życiem. Nie znał jej historii, a tym bardziej rodzinnych koneksji, tego, czy członkowie jej rodziny posiadali problematyczną krew, czy też wręcz przeciwnie. Domyślał się, że nie była w pełni czysta, w końcu kobiety pracujące za ladą zwykle pochodziły z mniej zamożnych rodzin, gdzie o etykiecie czytało się tylko na okładkach drogich pism. Nie w jego interesie było dopytywać, kim była, interesowało go to, co miała i mogła zaoferować.
Słuchał jej wytycznych, które musiały zostać odpowiednio zapamiętane i zapisane w ich głowach. Liczył się każdy knut, sam był tego dobrze świadom, szczególnie teraz, kiedy dostawy różnych dóbr zaczęły być tak ograniczone w dostępie. Starał się nie myśleć o uszczuplonej pojemności jego skrytek w mieszkaniu…
- Wiem, co mówię i postaram się, żeby w rzeczywistości miało to rację bytu. – przyznał z zadziwiającym opanowaniem. Wiedział, że jego śmierć z pewnością była wysoce prawdopodobna przed końcem całej tej zawieruchy, jednakże nie miał zamiaru oszukiwać właścicielki. – Może nie od razu, ale przecież nie z marszu Londyn wybudowali. Postaram się, żeby Pani pomoc nie została zapomniana. – stwierdził śmiało, patrząc w jej oczy, wychodził z inwencją, bo zależało mu na ludziach i ich dobrobycie, w końcu razem tworzyli wspólnotę, która miała szansę cokolwiek zmienić. Każda dusza się liczyła, może nie w newralgicznych momentach, kiedy dogadzał sobie procentami, wchodząc w nieco inny wymiar swojej osoby, ale trzeźwo myślący był dosyć mocno zrozumiały i pełen nadziei na lepsze jutro. – Medalion wysadzony pięcioma kryształami górskimi…dla narzeczonej. – powtórzył po niej, potwierdzając, że ktoś taki się zjawi.
Bohater tego dnia – Marcel zaraz przejął inicjatywę, proponując jej pozostawienie kilku królików, które Weasley najchętniej wyrzuciłby prosto do Tamizy. Przytaknął energicznie na pomysł pozbycia się futrzaków, akceptując w ten sposób propozycję zamaskowanego chłopaczyny.
- Dobry pomysł, może się przydadzą… – przytaknął koledze, myśląc nad jakimś ewentualnym sposobem na okiełznanie stworów, może Mike znajdzie kogoś uzdolnionego do wytresowania stworzeń! Patrzenie na Marcela przestało mu sprawiać trudność, co przyjął nawet z lekkim uśmieszkiem pod nosem, który został posłany w stronę młodszego chłopaka. – Założę Nierusza, gdyby pojawił się ktoś niepożądany na terenie sklepu będę wiedział. – zaproponował ze swojej strony, zaraz łapiąc za jeden z guzików swojego płaszcza, tuż przy nadgarstku. Dreptając koła po pomieszczeniu rozpoczął nakładanie zaklęcia, które miało obejmować cały obszar sklepu. Osobami niepożądanymi byli wszelakiej maści, czyli każda z postaci, którą potrafił sobie zwizualizować w głowie z wyliczanki Tonksa z zeszłego miesiąca - Ramsey Mulciber, kojarzył go z czasów Ministerstwa, dziwny typ; Tristan Rosier, kolejny napuszony szlachcic, którego znał z sabatów, gdzie pojawiał się pod inną postacią...praca w Straży miała pewne atuty; Craig oraz Edgar Burke, posępne typy, z którymi nigdy nie miał zbyt wiele do czynienia, w rzeczywistości ledwo przywołał ich twarze w pamięci, Caelan Goyle, oj tego to znał i kojarzył może nawet zbyt dobrze, no i oczywiście Sigrun Rookwood...że też wtedy jej nie poznał! Reszta Rycerzy, czy też Śmierciożerców była dla niego zbyt rozmazana z twarzy, dlatego zdecydował się na dodanie wszelkich zamaskowanych czarodziejów, którzy nie rozmawialiby o sprawach Zakonu w zbyt dobrym takcie, o ile w ogóle!
| Nierusz (pułapka na: Ramsey Mulciber, Tristan Rosier, Craig & Edgar Burke, Caelan Goyle, Sigrun Rookwood, zamaskowani czarodzieje nie należący do Zakonu) na guzik przy rękawie płaszcza
Słuchał jej wytycznych, które musiały zostać odpowiednio zapamiętane i zapisane w ich głowach. Liczył się każdy knut, sam był tego dobrze świadom, szczególnie teraz, kiedy dostawy różnych dóbr zaczęły być tak ograniczone w dostępie. Starał się nie myśleć o uszczuplonej pojemności jego skrytek w mieszkaniu…
- Wiem, co mówię i postaram się, żeby w rzeczywistości miało to rację bytu. – przyznał z zadziwiającym opanowaniem. Wiedział, że jego śmierć z pewnością była wysoce prawdopodobna przed końcem całej tej zawieruchy, jednakże nie miał zamiaru oszukiwać właścicielki. – Może nie od razu, ale przecież nie z marszu Londyn wybudowali. Postaram się, żeby Pani pomoc nie została zapomniana. – stwierdził śmiało, patrząc w jej oczy, wychodził z inwencją, bo zależało mu na ludziach i ich dobrobycie, w końcu razem tworzyli wspólnotę, która miała szansę cokolwiek zmienić. Każda dusza się liczyła, może nie w newralgicznych momentach, kiedy dogadzał sobie procentami, wchodząc w nieco inny wymiar swojej osoby, ale trzeźwo myślący był dosyć mocno zrozumiały i pełen nadziei na lepsze jutro. – Medalion wysadzony pięcioma kryształami górskimi…dla narzeczonej. – powtórzył po niej, potwierdzając, że ktoś taki się zjawi.
Bohater tego dnia – Marcel zaraz przejął inicjatywę, proponując jej pozostawienie kilku królików, które Weasley najchętniej wyrzuciłby prosto do Tamizy. Przytaknął energicznie na pomysł pozbycia się futrzaków, akceptując w ten sposób propozycję zamaskowanego chłopaczyny.
- Dobry pomysł, może się przydadzą… – przytaknął koledze, myśląc nad jakimś ewentualnym sposobem na okiełznanie stworów, może Mike znajdzie kogoś uzdolnionego do wytresowania stworzeń! Patrzenie na Marcela przestało mu sprawiać trudność, co przyjął nawet z lekkim uśmieszkiem pod nosem, który został posłany w stronę młodszego chłopaka. – Założę Nierusza, gdyby pojawił się ktoś niepożądany na terenie sklepu będę wiedział. – zaproponował ze swojej strony, zaraz łapiąc za jeden z guzików swojego płaszcza, tuż przy nadgarstku. Dreptając koła po pomieszczeniu rozpoczął nakładanie zaklęcia, które miało obejmować cały obszar sklepu. Osobami niepożądanymi byli wszelakiej maści, czyli każda z postaci, którą potrafił sobie zwizualizować w głowie z wyliczanki Tonksa z zeszłego miesiąca - Ramsey Mulciber, kojarzył go z czasów Ministerstwa, dziwny typ; Tristan Rosier, kolejny napuszony szlachcic, którego znał z sabatów, gdzie pojawiał się pod inną postacią...praca w Straży miała pewne atuty; Craig oraz Edgar Burke, posępne typy, z którymi nigdy nie miał zbyt wiele do czynienia, w rzeczywistości ledwo przywołał ich twarze w pamięci, Caelan Goyle, oj tego to znał i kojarzył może nawet zbyt dobrze, no i oczywiście Sigrun Rookwood...że też wtedy jej nie poznał! Reszta Rycerzy, czy też Śmierciożerców była dla niego zbyt rozmazana z twarzy, dlatego zdecydował się na dodanie wszelkich zamaskowanych czarodziejów, którzy nie rozmawialiby o sprawach Zakonu w zbyt dobrym takcie, o ile w ogóle!
| Nierusz (pułapka na: Ramsey Mulciber, Tristan Rosier, Craig & Edgar Burke, Caelan Goyle, Sigrun Rookwood, zamaskowani czarodzieje nie należący do Zakonu) na guzik przy rękawie płaszcza
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Kobieta wpatrywała się z Reggiego z powagą, ale też pewną dozą podejrzliwości, zawierzała mu w tym momencie całą swoja przyszłość, swoje życie - kiedy ktoś, ktokolwiek, dowie się, że spiskowała, straci przecież głowę. Marcel obserwował jej wahanie w ciszy; nie myślał o tym, że nie mieli może prawa przekonywać ją do nadstawienia karku, był pewien, że prawda, że słuszność, zwycięża i że tylko solidarność czarodziejów, ich jeden głos, mógł zatrzymać cień, który zawiesił się nad ich światem. Nikt nie powinien stać bezczynny, z pewnością nie teraz.
Kobieta, uchwyciwszy spojrzenie czarodzieja, skinęła głową, przyjmując jego zapewnienia, po czym - kiedy jej nieoczekiwani goście zajęli się zabezpieczaniem lokalu, pokonała kilka kroków dzielących ją od okna, by zasłonić ciężką kotarę.
Marcel z kolei nie bardzo zrozumiał uśmiech Reggiego, podobnie jak nie dostrzegł, że ten miał mu za złe chwilę słabości, która przynajmniej w jego mniemaniu była w pełni usprawiedliwiona potwornym snem, snem, w którym co prawda, był sam, ale był tak potworny, że każdy by się nim przejął. Skinął głową na jego przytaknięcie, rozkładając klatki pod ladą, w dyskretnym miejscu, bez przekonania spoglądając na dwie pozostałe.
- Wezmę ze sobą jednego - zaproponował, przenosząc pytające spojrzenie na Reggiego. Ostatecznie to on je wyczarował, ale wyglądał, jakby nieszczególnie za nimi przepadał. - Znam kogoś, kto będzie potrafił go okiełznać. Może wytresować - Hagrid przepadał za wszystkim, co miało duże zęby i było złośliwe. Większość uznawała to za dość ekscentryczne zainteresowanie, ale powiedzieć o Hagridzie, że się wyróżniał, to mało. Nie chciał rzucać nazwiskami przy kobiecie. Jeśli półolbrzym będzie miał problemy, Nailah z pewnością udzieli mu paru wskazówek - wątpił, by sama była zainteresowana tą małą bestią. - Może jeśli zapanuje nad jednym, z pozostałą czwórką też sobie poradzi. Najwyżej tu po nie wróci - dodał, wskazując na ostatnią klatkę. - Te też niech zostaną - Bardziej zapytał, niż stwierdził, nim skrył klatki pod ladę.
Nie wchodził mu w drogę, kiedy zaczął nakładać zaklęcia zabezpieczające - z uwagą za to przyglądając się ruchom jego różdżki. Nigdy nie widział, jak się to robi, choć istota pułapki była mu znana; widywał ją od drugiej i znacznie mniej chlubnej strony.
- Zwijamy się? - zapytał, kiedy Reggie skończył; kobieta stała na uboczu, nie wtrącając się w ich działania - na same króliki spoglądając nieco podejrzliwie.
II tura nakładania pułapek - zostawiam drugą klatkę z królikami - jeśli reggie się zgadza
Kobieta, uchwyciwszy spojrzenie czarodzieja, skinęła głową, przyjmując jego zapewnienia, po czym - kiedy jej nieoczekiwani goście zajęli się zabezpieczaniem lokalu, pokonała kilka kroków dzielących ją od okna, by zasłonić ciężką kotarę.
Marcel z kolei nie bardzo zrozumiał uśmiech Reggiego, podobnie jak nie dostrzegł, że ten miał mu za złe chwilę słabości, która przynajmniej w jego mniemaniu była w pełni usprawiedliwiona potwornym snem, snem, w którym co prawda, był sam, ale był tak potworny, że każdy by się nim przejął. Skinął głową na jego przytaknięcie, rozkładając klatki pod ladą, w dyskretnym miejscu, bez przekonania spoglądając na dwie pozostałe.
- Wezmę ze sobą jednego - zaproponował, przenosząc pytające spojrzenie na Reggiego. Ostatecznie to on je wyczarował, ale wyglądał, jakby nieszczególnie za nimi przepadał. - Znam kogoś, kto będzie potrafił go okiełznać. Może wytresować - Hagrid przepadał za wszystkim, co miało duże zęby i było złośliwe. Większość uznawała to za dość ekscentryczne zainteresowanie, ale powiedzieć o Hagridzie, że się wyróżniał, to mało. Nie chciał rzucać nazwiskami przy kobiecie. Jeśli półolbrzym będzie miał problemy, Nailah z pewnością udzieli mu paru wskazówek - wątpił, by sama była zainteresowana tą małą bestią. - Może jeśli zapanuje nad jednym, z pozostałą czwórką też sobie poradzi. Najwyżej tu po nie wróci - dodał, wskazując na ostatnią klatkę. - Te też niech zostaną - Bardziej zapytał, niż stwierdził, nim skrył klatki pod ladę.
Nie wchodził mu w drogę, kiedy zaczął nakładać zaklęcia zabezpieczające - z uwagą za to przyglądając się ruchom jego różdżki. Nigdy nie widział, jak się to robi, choć istota pułapki była mu znana; widywał ją od drugiej i znacznie mniej chlubnej strony.
- Zwijamy się? - zapytał, kiedy Reggie skończył; kobieta stała na uboczu, nie wtrącając się w ich działania - na same króliki spoglądając nieco podejrzliwie.
II tura nakładania pułapek - zostawiam drugą klatkę z królikami - jeśli reggie się zgadza
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Starał się nie naciskać, przecież nie starali się straszyć, a przedstawić swoją wizję, poprosić o pomoc i być może ogołocić ze wszystkiego, co tylko miała do zaoferowania. Starał się nie myśleć o tym jako miłym rozboju w biały dzień, w końcu przez cały czas był przekonany, że robili to w dobrej wierze i za zgodą rozmówców. Przekonany o czystości ich czynów próbował odnaleźć odpowiednie słowa podziękowania kobiecie, jednak tradycyjnie już nic nie przychodziło mu do głowy. Wiedział, że żadne słowa nie wystarczyły, żeby pokazać, jak bardzo są wdzięczni. Przecież chodziło o coś więcej niż zwyczajne podziękowanie, w pewnym sensie był to biznes...inwestycja, która mogła się zwrócić. Gratulowanie symulacji zysku było raczej głupawym pomysłem, jednak napływ wszystkich tych bodźców powodował, że zwyczajnie cieszył się z końca ich starań. Udało się, a przynajmniej wszystko było dogadane. Odetchnął z ulgą, myśląc o porządnej nagrodzie i leku na wszelkie obrażenia oraz liście do Mike'a, oraz Meave - oczywiście wszystko w odwrotnej kolejności. Powoli zaczął odczuwać skutki wszystkich króliczych ciosów, dlatego ani myślał spoglądać na nie z taką przyjazną nutą, jak robił to Marcel.
- Jeszcze Muffliato. - rzucił w stronę Marcela, zwracając się raz jeszcze do kobiety - Proszę mieć się na baczności, w ciągu miesiąca powinien pojawić się ktoś, żeby zaczarować portret. - wskazał dłonią na zaplecze, gdzie zauważył portret jakiegoś czarodzieja, gdzie również sam się udał. Zakładanie kolejnego zaklęcia na obydwa pomieszczenia wydawało mu się być dobrym pomysłem, który chciał zrealizować. Denerwował się wprawdzie, że mogło to nie wystarczyć, jednak nie było zbyt rozsądnym pokazywać kobiecie, jak mocno się stresował, kiedy tylko nie plótł trzy po trzy...
Chwila samotności na zapleczu, skupienie, głębokie wdechy, to wszystko sprowadzało się do coraz to stabilniejszego rytmu przepływu krwi w jego żyłach. Czas na złość do swojej niekompetencji przyjdzie wieczorem, jak zwykle spijany i topiony w procentowych napojach, które uznawał za zwyczajną pomoc.
Od razu po założeniu zaklęć stanął przy boku zamaskowanego Marcela.
- Gotowy? - zapytał niższego chłopaka o zwinności wiewiórki, ciekawe jak pląsał po piwie.
| Muffliato na zaplecze i sklep
- Jeszcze Muffliato. - rzucił w stronę Marcela, zwracając się raz jeszcze do kobiety - Proszę mieć się na baczności, w ciągu miesiąca powinien pojawić się ktoś, żeby zaczarować portret. - wskazał dłonią na zaplecze, gdzie zauważył portret jakiegoś czarodzieja, gdzie również sam się udał. Zakładanie kolejnego zaklęcia na obydwa pomieszczenia wydawało mu się być dobrym pomysłem, który chciał zrealizować. Denerwował się wprawdzie, że mogło to nie wystarczyć, jednak nie było zbyt rozsądnym pokazywać kobiecie, jak mocno się stresował, kiedy tylko nie plótł trzy po trzy...
Chwila samotności na zapleczu, skupienie, głębokie wdechy, to wszystko sprowadzało się do coraz to stabilniejszego rytmu przepływu krwi w jego żyłach. Czas na złość do swojej niekompetencji przyjdzie wieczorem, jak zwykle spijany i topiony w procentowych napojach, które uznawał za zwyczajną pomoc.
Od razu po założeniu zaklęć stanął przy boku zamaskowanego Marcela.
- Gotowy? - zapytał niższego chłopaka o zwinności wiewiórki, ciekawe jak pląsał po piwie.
| Muffliato na zaplecze i sklep
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Kobieta zadarła lekko brodę, wychodząc bliżej mężczyzn, by spojrzeć im na ręce, nieufnie spojrzała na puchate zwierzątka, z ostrożnym zainteresowaniem na działania Reggiego, bacznie śledząc ruchy jego różdżki - wyglądała, jakby rozumiała z tego więcej, niż można się było po niej spodziewać. Albo niż spodziewał się po niej Marcel.
- Dałam wam wiarę - odpowiedziała skrywanemu za metamorfomagiczną maską Weasleyowi. - Nie zawiedźcie mnie. Będę czekać - zapowiedziała, biorąc głębszy wdech; jej klatka piersiowa uniosła się w górę, nim przysłoniła ją skrzyżowanymi ramionami. Marcel upchnął obie klatki pod ladą, upewniając się, że są zamknięte tak, by stworzenia nie wydostały się z nich omyłkowo ani przypadkiem. Czarownica zajmująca się tym przybytkiem nie wyglądała na taką, która byłaby w stanie nad nimi zapanować - zresztą w pojedynkę musiało to być okrutnie ciężkie, oni przecież ledwo dali sobie radę - a co dopiero samotna kobieta. Wyskoczył lekko przez ladę, wspierając się o nią jedną dłonią, tak jak gdyby podobny wysiłek nic dla niego nie znaczył, po czym przysiadł na jej krańcu, oczekując, aż Reggie skończy prowadzić kolejny rytuał - nie wtrącał się w jego działania, nie zamierzając mu przeszkadzać, śledząc spojrzeniem ruchy różdżki. Znał nazwę i tej pułapki, pojmował mechanizm jej działania i był w stanie się przez nią przedrzeć - ale nakładanie zabezpieczeń obserwował po raz pierwszy - z, trzeba przyznać, pewnym zainteresowaniem, kiedy zniknął na zapleczu, nie poszedł za nim - oczekując jego powrotu.
- Gotowy - przytaknął, zeskakując z lady, kiedy skończył; wziął pod pachę klatkę z królikiem, który wciąż wydawał się nieco niemrawy - podążając za Reggiem, opuszczając lokal, już na zewnątrz, upewniwszy się, że wokół nie było nikogo, cichym finite odsłonił twarz, nieśpiesznym krokiem podążając w kierunku portu. - Zaniosę to od razu Hagridowi - wskazał na królika. - Pewnie będzie w Parszywym Pasażerze - dodał, bo wyglądało na to, że udawali się w podobną stronę. - Też tam idziesz? - Może mogli wypić piwo. Jedno albo dwa, należało im się po tym heroicznym boju - a wieczór był jeszcze młody. Ten sukces należało uczcić.
zt x2
- Dałam wam wiarę - odpowiedziała skrywanemu za metamorfomagiczną maską Weasleyowi. - Nie zawiedźcie mnie. Będę czekać - zapowiedziała, biorąc głębszy wdech; jej klatka piersiowa uniosła się w górę, nim przysłoniła ją skrzyżowanymi ramionami. Marcel upchnął obie klatki pod ladą, upewniając się, że są zamknięte tak, by stworzenia nie wydostały się z nich omyłkowo ani przypadkiem. Czarownica zajmująca się tym przybytkiem nie wyglądała na taką, która byłaby w stanie nad nimi zapanować - zresztą w pojedynkę musiało to być okrutnie ciężkie, oni przecież ledwo dali sobie radę - a co dopiero samotna kobieta. Wyskoczył lekko przez ladę, wspierając się o nią jedną dłonią, tak jak gdyby podobny wysiłek nic dla niego nie znaczył, po czym przysiadł na jej krańcu, oczekując, aż Reggie skończy prowadzić kolejny rytuał - nie wtrącał się w jego działania, nie zamierzając mu przeszkadzać, śledząc spojrzeniem ruchy różdżki. Znał nazwę i tej pułapki, pojmował mechanizm jej działania i był w stanie się przez nią przedrzeć - ale nakładanie zabezpieczeń obserwował po raz pierwszy - z, trzeba przyznać, pewnym zainteresowaniem, kiedy zniknął na zapleczu, nie poszedł za nim - oczekując jego powrotu.
- Gotowy - przytaknął, zeskakując z lady, kiedy skończył; wziął pod pachę klatkę z królikiem, który wciąż wydawał się nieco niemrawy - podążając za Reggiem, opuszczając lokal, już na zewnątrz, upewniwszy się, że wokół nie było nikogo, cichym finite odsłonił twarz, nieśpiesznym krokiem podążając w kierunku portu. - Zaniosę to od razu Hagridowi - wskazał na królika. - Pewnie będzie w Parszywym Pasażerze - dodał, bo wyglądało na to, że udawali się w podobną stronę. - Też tam idziesz? - Może mogli wypić piwo. Jedno albo dwa, należało im się po tym heroicznym boju - a wieczór był jeszcze młody. Ten sukces należało uczcić.
zt x2
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Strona 1 z 2 • 1, 2
Dotyk Midasa
Szybka odpowiedź