Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Jaskinie
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Jaskinie
Wśród popękanych skał tworzących wyspę, na której kiedyś stał Azkaban można znaleźć wiele miejsc, w których szczeliny nie są tylko powierzchowne. Siatki jaskiń ciągną się pod całą Oazą, odkrywając przed tymi, którzy zdecydują się w nie zapuścić inną definicję tętnienia życiem. Magia, którą Zakon wyzwolił w chwili pokonania anomalii-matki wsiąknęła głęboko w grunt, promieniując na wszystko dookoła. Pod ziemią wciąż widać, jak wyspa żyje, jak jej energia krąży pomiędzy każdym zakątkiem tej zagubionej na Morzu Północnym wyspy. Wilgotne i ciepłe ściany podziemnych ścieżek raz po raz mrugają blaskiem, rozświetlając mrok jaskiń. Nikt do końca nie zbadał tego, co kryje się pod ziemią: jaskinie zdają się rozciągać dalej niż granice wyspy, a praktycznie niemożliwe do rozróżnienia kręte korytarze grożą zagubieniem drogi w rozświetlanych magią ciemnościach.
| 22 kwietnia
Choć przy Oazie wciąż uwijali się czarodzieje, sama wyspa była w dalszym ciągu w trakcie budowy. Brakowało miejsc noclegowych, pomieszczeń sanitarnych, schowków… Budowanie było czasochłonne i problematyczne, dlatego mimo najszczerszych starań, wyspa dalej w wielu miejscach świeciła pustkami, a uratowani w wielu przypadkach musieli sypiać pod gołym niebem.
Od kilku dni pracowali nad usprawnieniami dla całego naukowego zaplecza Zakonu. Alchemicy nie mieli wygodnych miejsc do ważenia eliksirów, uzdrowiciele nie mieli gdzie leczyć pacjentów, a runiści, jeśli natrafili na zaklęte przedmioty, nie mogli w spokoju się nimi zająć. Budowa całego kompleksu na raz byłaby zbyt problematyczna, dlatego ktoś wpadł na pomysł, aby przynajmniej niektóre z jaskiń spróbować przerobić na niewielkie lokale. I to był strzał w dziesiątkę.
Jaskinie i tak, i tak, same świeciły: nie potrzebne było więc nawet magiczne źródło światła. A przy pomocy magii przynajmniej niektóre z nich dało się przerobić tak, by spełniały te najbardziej potrzebne funkcje. Na początek zabrano się więc za tę jedną, konkretną jaskinię. Nie była szczególnie duża, ale znajdowała się na tyle blisko powierzchni, że nad nią bez problemu udało się zrobić dziurę, która miała sprawować funkcję komina. Echo udało się zminimalizować przez przyklejony do ścian, zaczarowany mech, a wejście było akurat w sam raz. Wystarczyło trochę je zabudować drewnem, dodać drzwi… i proszę, klimatyczna jaskinia alchemika gotowa!
No, przynajmniej w teorii, bo w praktyce okazało się, że to o wiele bardziej czasochłonne. Jedna z uratowanych kobiet pomogła im z zaczarowanym, kwitnącym mchem, ale wnoszenie wszelkich szpargałów wymagało nie lada siły. Zaprojektowanie stanowisk z resztą też. Charlie chyba właśnie dyrygowała kilku mężczyzną, tłumaczyć, jak mają ustawić poszczególne elementy, gdy Gwen wróciła z naręczem świeżo wysuszonych kwiatów, które zbierała jakiś czas temu z Lucindą.
– Charlie, mogę je już chować do szafek? – spytała, zaglądając do rozświetlonej przez magię jaskini. Och, może każdy mebel był z innej parafii, ale to wyglądało naprawdę magicznie! – Czy coś mam jeszcze przynieść? – dopytała.
Gwen, odziana w prostą, beżową sukienkę, była wyraźnie przemęczona, jednak starała się, aby jej głos brzmiał tak zwyczajnie, jak tylko się dało. Koniec końców, brzmiała może nieco zbyt entuzjastycznie i była nieco zbyt skupiona na pracy. Ostatnio starała się odganiać myśli o tym, co stało się w Londynie tak bardzo, jak to tylko było możliwe, unikając osobistych tematów tak bardzo, jak to tylko było możliwe.
Choć przy Oazie wciąż uwijali się czarodzieje, sama wyspa była w dalszym ciągu w trakcie budowy. Brakowało miejsc noclegowych, pomieszczeń sanitarnych, schowków… Budowanie było czasochłonne i problematyczne, dlatego mimo najszczerszych starań, wyspa dalej w wielu miejscach świeciła pustkami, a uratowani w wielu przypadkach musieli sypiać pod gołym niebem.
Od kilku dni pracowali nad usprawnieniami dla całego naukowego zaplecza Zakonu. Alchemicy nie mieli wygodnych miejsc do ważenia eliksirów, uzdrowiciele nie mieli gdzie leczyć pacjentów, a runiści, jeśli natrafili na zaklęte przedmioty, nie mogli w spokoju się nimi zająć. Budowa całego kompleksu na raz byłaby zbyt problematyczna, dlatego ktoś wpadł na pomysł, aby przynajmniej niektóre z jaskiń spróbować przerobić na niewielkie lokale. I to był strzał w dziesiątkę.
Jaskinie i tak, i tak, same świeciły: nie potrzebne było więc nawet magiczne źródło światła. A przy pomocy magii przynajmniej niektóre z nich dało się przerobić tak, by spełniały te najbardziej potrzebne funkcje. Na początek zabrano się więc za tę jedną, konkretną jaskinię. Nie była szczególnie duża, ale znajdowała się na tyle blisko powierzchni, że nad nią bez problemu udało się zrobić dziurę, która miała sprawować funkcję komina. Echo udało się zminimalizować przez przyklejony do ścian, zaczarowany mech, a wejście było akurat w sam raz. Wystarczyło trochę je zabudować drewnem, dodać drzwi… i proszę, klimatyczna jaskinia alchemika gotowa!
No, przynajmniej w teorii, bo w praktyce okazało się, że to o wiele bardziej czasochłonne. Jedna z uratowanych kobiet pomogła im z zaczarowanym, kwitnącym mchem, ale wnoszenie wszelkich szpargałów wymagało nie lada siły. Zaprojektowanie stanowisk z resztą też. Charlie chyba właśnie dyrygowała kilku mężczyzną, tłumaczyć, jak mają ustawić poszczególne elementy, gdy Gwen wróciła z naręczem świeżo wysuszonych kwiatów, które zbierała jakiś czas temu z Lucindą.
– Charlie, mogę je już chować do szafek? – spytała, zaglądając do rozświetlonej przez magię jaskini. Och, może każdy mebel był z innej parafii, ale to wyglądało naprawdę magicznie! – Czy coś mam jeszcze przynieść? – dopytała.
Gwen, odziana w prostą, beżową sukienkę, była wyraźnie przemęczona, jednak starała się, aby jej głos brzmiał tak zwyczajnie, jak tylko się dało. Koniec końców, brzmiała może nieco zbyt entuzjastycznie i była nieco zbyt skupiona na pracy. Ostatnio starała się odganiać myśli o tym, co stało się w Londynie tak bardzo, jak to tylko było możliwe, unikając osobistych tematów tak bardzo, jak to tylko było możliwe.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Kiedy już przezwyciężyła najgorszy etap depresji okraszony złymi myślami, w tym takimi roztaczającymi wizję skoku z klifu lub wypicia trucizny jako sposobu na ostateczną ucieczkę od rzeczywistości, w której obecnie żyli, znowu miała zamiar zacząć pomagać w Oazie. Ktoś w końcu musiał warzyć eliksiry dla jej mieszkańców i pozostawało mieć nadzieję, że w czasie jej niedyspozycji robili to Asbjorn i Poppy. Ona początkiem kwietnia zawodziła wszystkich, łącznie z Zakonem, zbyt mocno skupiona na własnych problemach, na utracie siostry, pracy i całkowitym wywróceniu życia do góry nogami. Nie czuła się bezpiecznie, strach nie dawał o sobie zapomnieć, życie nie przygotowało jej na to, że będzie musiała poradzić sobie z realiami wojny. Już nie straszącej gdzieś na horyzoncie, a będącej jak najbardziej realnym elementem codzienności.
Niezbyt sobie z tym radziła. Nie była tak silna, by dźwigać to brzemię równie sprawnie, jak inni. Prawdopodobnie to Vera odziedziczyła cały zapas siły i odwagi za nie dwie, Charlie za to przejęła dużo więcej ciepła, wrażliwości i empatii, cech, które na wojnie mogły raczej wykopać dla niej grób niż pomóc przeżyć.
Pozostawało faktem, że trzeba przygotować jakiś stały punkt alchemiczny, by już nie musieć warzyć eliksirów w warunkach prowizorycznych, jak to miało miejsce w minionych miesiącach. Nie były to odpowiednie warunki do pracy ani do przechowywania mikstur, ale jedna z jaskiń mogła się w tym celu sprawdzić jako miejsce bardziej odporne na ewentualne wybuchy niż mizerna chatka, a także bardziej odosobnione, czego potrzebowali alchemicy do skupienia się na pracy.
Zdziwiło ją to, że napotkała Gwen. Sama kiedyś myślała, czy nie powiedzieć jej o Zakonie, ale wahała się nad tym długo, biła się z myślami, bo sama miała wątpliwości odnośnie swego miejsca w Zakonie, gdzie robiło się dla niej zbyt niebezpiecznie, więc obawiała się wciągać w to tę młodą dziewczynę, artystkę, nie aurorkę. Co prawda Gwendolyn najwyraźniej skrywała więcej talentów, ale pozostawała bardzo młoda, jawiła się Charlie jako osóbka delikatna, lepiej obeznana ze światem mugoli niż magii, więc nie chciałaby mieć jej na sumieniu, gdyby coś się stało. Ale ktoś inny najwyraźniej takich dylematów nie miał i Gwen została sojuszniczką. Inni działali, podczas gdy ona dużo myślała i zamartwiała się o siebie i o innych. O wszystko.
Sama też kiedyś miała w sobie tyle zapału, zanim straciła siostrę i przekonała się, jak niebezpieczny stał się ich świat. Teraz było widać, że to wszystko przeżywała, bowiem znacznie schudła, była też blada i miała podkrążone oczy. Ale zaangażowała się w przygotowywaniu miejsca pod pracowni, angażując do pomocy kilku mieszkańców Oazy, by przenieśli elementy wyposażenia, ona bowiem nie miała zbyt wiele sił, by cokolwiek dźwigać, a przenoszenie przedmiotów magią wymagało odpowiedniego manewrowania i wprawy. Ale i tak przy pewnych czynnościach pomagała sobie transmutacją, odpowiednio modyfikując niektóre elementy, by dopasować je do tej przestrzeni wyrzeźbionej przez naturę, a więc nie idealnie równej.
- Myślę, że to miejsce będzie ładne i odpowiednie – powiedziała cicho. Kiedy mężczyźni już wstawili zbite z desek stoły alchemiczne i szafki na ingrediencje oraz na gotowe mikstury do wnętrza przestronnej groty, podziękowała im za pomoc i powiedziała, że zawoła ich znowu, kiedy będzie potrzeba zrobić jeszcze coś wymagającego męskiej siły. Grota była na tyle wysoka, by nawet wyżsi czarodzieje nie uderzali głową o sklepienie, powietrze nie było duszne ani stęchłe, a w suficie można było zrobić niewielką dziurę, by para z kociołków mogła uchodzić na zewnątrz. – Zawsze miałam piwnicę alchemika, teraz będę mieć też jaskinię – uśmiechnęła się blado, wciąż będąc pod wrażeniem magii przesycającej cały teren Oazy. Miejsca niegdyś plugawego, a potem zmienionego białą magią Zakonu. Spojrzała na leżące na podłodze pudła, które przenieśli z prowizorycznego miejsca gdzie do tej pory warzyli eliksiry, a które niespecjalnie się nadawało. – Możemy zacząć chować. Jedną szafkę przeznaczmy na książki, osobno schowajmy przybory takie jak fiolki, wagi, nożyki do krojenia, moździerze i tak dalej. A ingrediencje posortowałabym dając osobno roślinne, osobno zwierzęce – zaproponowała. Ingrediencjami mogła się zająć, znała się na nich dość dobrze, więc zamierzała wykorzystać swoją wiedzę do nadzorowania procesu wyposażania małej pracowni. Choć to dopiero początek, wszystkiego w jeden dzień nie zrobią, więc pomieszczenie będzie udoskonalane i przerabiane jeśli nadejdzie taka potrzeba.
Zajmowanie się tym, a już od paru godzin nadzorowały wnoszenie tutaj poszczególnych elementów wyposażenia, pomagało Charlie nie myśleć tyle o depresji, utracie siostry ani o Londynie. Skupiała się na konkretnych czynnościach, nie myśląc o niczym innym, co sprawiało, że nabrała nieco rumieńców i czasem nawet się lekko uśmiechała. Uśmiech znikał dopiero, gdy jej myśli znów natrafiały na jakiś przykry, budzący strach lub smutek temat.
- Od dawna o nas wiesz? – zapytała nagle; były już same, a ciekawiło ją, skąd Gwen wiedziała o Zakonie i od kiedy. Najwyraźniej miała więcej znajomych wśród Zakonników, skoro znalazł się ktoś taki, kto wprowadził ją szybciej od trzęsącej się nad tą kwestią i roztrząsającą wszystkie za i przeciw Charlie. Ciekawa była też, odkąd Gwen wiedziała o Oazie i ile o niej wiedziała. Dziś spotkały się tu po raz pierwszy, bowiem w ciągu ostatniego miesiąca, między pożegnaniem Bathildy a dniem dzisiejszym, była tu może raz lub dwa, przez większość czasu pozostając zamkniętą w nowym kornwalijskim domku i oddając się depresyjnym myślom oraz stagnacji i marazmowi, które należało wreszcie przełamać, bo ile mogła się taplać w tym bagienku? Dziś mijał równy miesiąc, odkąd powiedziano jej o śmierci siostry. Ale była wojna, a Zakon i Oaza potrzebowali jej umiejętności alchemicznych, nie mogła w nieskończoność babrać się w swoich smutkach, a musiała zacząć działać – w taki sposób jak potrafiła, licząc zarazem, że skupienie na konkretach pomoże jej szybciej się pozbierać.
Niezbyt sobie z tym radziła. Nie była tak silna, by dźwigać to brzemię równie sprawnie, jak inni. Prawdopodobnie to Vera odziedziczyła cały zapas siły i odwagi za nie dwie, Charlie za to przejęła dużo więcej ciepła, wrażliwości i empatii, cech, które na wojnie mogły raczej wykopać dla niej grób niż pomóc przeżyć.
Pozostawało faktem, że trzeba przygotować jakiś stały punkt alchemiczny, by już nie musieć warzyć eliksirów w warunkach prowizorycznych, jak to miało miejsce w minionych miesiącach. Nie były to odpowiednie warunki do pracy ani do przechowywania mikstur, ale jedna z jaskiń mogła się w tym celu sprawdzić jako miejsce bardziej odporne na ewentualne wybuchy niż mizerna chatka, a także bardziej odosobnione, czego potrzebowali alchemicy do skupienia się na pracy.
Zdziwiło ją to, że napotkała Gwen. Sama kiedyś myślała, czy nie powiedzieć jej o Zakonie, ale wahała się nad tym długo, biła się z myślami, bo sama miała wątpliwości odnośnie swego miejsca w Zakonie, gdzie robiło się dla niej zbyt niebezpiecznie, więc obawiała się wciągać w to tę młodą dziewczynę, artystkę, nie aurorkę. Co prawda Gwendolyn najwyraźniej skrywała więcej talentów, ale pozostawała bardzo młoda, jawiła się Charlie jako osóbka delikatna, lepiej obeznana ze światem mugoli niż magii, więc nie chciałaby mieć jej na sumieniu, gdyby coś się stało. Ale ktoś inny najwyraźniej takich dylematów nie miał i Gwen została sojuszniczką. Inni działali, podczas gdy ona dużo myślała i zamartwiała się o siebie i o innych. O wszystko.
Sama też kiedyś miała w sobie tyle zapału, zanim straciła siostrę i przekonała się, jak niebezpieczny stał się ich świat. Teraz było widać, że to wszystko przeżywała, bowiem znacznie schudła, była też blada i miała podkrążone oczy. Ale zaangażowała się w przygotowywaniu miejsca pod pracowni, angażując do pomocy kilku mieszkańców Oazy, by przenieśli elementy wyposażenia, ona bowiem nie miała zbyt wiele sił, by cokolwiek dźwigać, a przenoszenie przedmiotów magią wymagało odpowiedniego manewrowania i wprawy. Ale i tak przy pewnych czynnościach pomagała sobie transmutacją, odpowiednio modyfikując niektóre elementy, by dopasować je do tej przestrzeni wyrzeźbionej przez naturę, a więc nie idealnie równej.
- Myślę, że to miejsce będzie ładne i odpowiednie – powiedziała cicho. Kiedy mężczyźni już wstawili zbite z desek stoły alchemiczne i szafki na ingrediencje oraz na gotowe mikstury do wnętrza przestronnej groty, podziękowała im za pomoc i powiedziała, że zawoła ich znowu, kiedy będzie potrzeba zrobić jeszcze coś wymagającego męskiej siły. Grota była na tyle wysoka, by nawet wyżsi czarodzieje nie uderzali głową o sklepienie, powietrze nie było duszne ani stęchłe, a w suficie można było zrobić niewielką dziurę, by para z kociołków mogła uchodzić na zewnątrz. – Zawsze miałam piwnicę alchemika, teraz będę mieć też jaskinię – uśmiechnęła się blado, wciąż będąc pod wrażeniem magii przesycającej cały teren Oazy. Miejsca niegdyś plugawego, a potem zmienionego białą magią Zakonu. Spojrzała na leżące na podłodze pudła, które przenieśli z prowizorycznego miejsca gdzie do tej pory warzyli eliksiry, a które niespecjalnie się nadawało. – Możemy zacząć chować. Jedną szafkę przeznaczmy na książki, osobno schowajmy przybory takie jak fiolki, wagi, nożyki do krojenia, moździerze i tak dalej. A ingrediencje posortowałabym dając osobno roślinne, osobno zwierzęce – zaproponowała. Ingrediencjami mogła się zająć, znała się na nich dość dobrze, więc zamierzała wykorzystać swoją wiedzę do nadzorowania procesu wyposażania małej pracowni. Choć to dopiero początek, wszystkiego w jeden dzień nie zrobią, więc pomieszczenie będzie udoskonalane i przerabiane jeśli nadejdzie taka potrzeba.
Zajmowanie się tym, a już od paru godzin nadzorowały wnoszenie tutaj poszczególnych elementów wyposażenia, pomagało Charlie nie myśleć tyle o depresji, utracie siostry ani o Londynie. Skupiała się na konkretnych czynnościach, nie myśląc o niczym innym, co sprawiało, że nabrała nieco rumieńców i czasem nawet się lekko uśmiechała. Uśmiech znikał dopiero, gdy jej myśli znów natrafiały na jakiś przykry, budzący strach lub smutek temat.
- Od dawna o nas wiesz? – zapytała nagle; były już same, a ciekawiło ją, skąd Gwen wiedziała o Zakonie i od kiedy. Najwyraźniej miała więcej znajomych wśród Zakonników, skoro znalazł się ktoś taki, kto wprowadził ją szybciej od trzęsącej się nad tą kwestią i roztrząsającą wszystkie za i przeciw Charlie. Ciekawa była też, odkąd Gwen wiedziała o Oazie i ile o niej wiedziała. Dziś spotkały się tu po raz pierwszy, bowiem w ciągu ostatniego miesiąca, między pożegnaniem Bathildy a dniem dzisiejszym, była tu może raz lub dwa, przez większość czasu pozostając zamkniętą w nowym kornwalijskim domku i oddając się depresyjnym myślom oraz stagnacji i marazmowi, które należało wreszcie przełamać, bo ile mogła się taplać w tym bagienku? Dziś mijał równy miesiąc, odkąd powiedziano jej o śmierci siostry. Ale była wojna, a Zakon i Oaza potrzebowali jej umiejętności alchemicznych, nie mogła w nieskończoność babrać się w swoich smutkach, a musiała zacząć działać – w taki sposób jak potrafiła, licząc zarazem, że skupienie na konkretach pomoże jej szybciej się pozbierać.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Gwen na zamartwianie się po prostu nie miała czasu. Gdyby nie Oaza i Zakon prawdopodobnie zamknęłaby się w sobie, nie wiedząc, co robić, ani gdzie iść. Tak jak przez kilka ostatnich miesięcy czułaby się niczym ptak zamknięty w klatce, który chce coś zrobić, by zmienić swoje życie, ale po prostu nie wie jak. Rebeliancka organizacja pozwalała jednak dziewczynie dać upust swojej potrzebie działania. Panna Grey, chociaż raczej dziewczęca i delikatna, była mimo wszystko charakterem, który musiał dawać upust swoim myślom i pragnieniom. Przecież to dlatego tworzyła: kłębiące się w niej emocje musiały jakoś ulatywać. Pomoc w Zakonie był więc, w pewnym sensie, jej kolejnym sposobem na wyrażanie siebie.
Nieco budujące – szczególnie z perspektywy czasu – było to, że nawet taki zbir, jak Wroński, rozumiał, że działanie Ministerstwa jest złe. Że w tą okropną noc ramię w ramię stawili opór policji na czele której stał Malfoy i że o dziwo, dali sobie radę. To przecież Gwen odczarowała nieprzytomnego czarodzieja, to przecież ona stworzyła mur. Nie było z nią chyba aż tak źle… prawda? Potrafiła obronić nie tylko samą siebie, ale była w stanie pomóc nieznajomej, pokrzywdzonej rodzinie. Nawet, jeśli kilka godzin później musiała w pełni polegać na Wrońskim, nie panując nawet nad własnym żołądkiem.
Widziała, że Charlie nie wygląda najlepiej, ale przecież ona sama była cieniem człowieka. Zapracowana, przemęczona, męczona koszmarami. Skupianie się na pracy i nieporuszanie osobistych tematów było chyba najlepszym wyjściem. W końcu po co rozmawiać o cieniach, które zaległy nad stolicą? Przecież to niczego nie zmieni. Pomoc, realna pomoc, która miała miejsce w Oazie – już jak najbardziej. Poza tym zdaniem panny Grey, skoro ona sama nie miała ochoty na rozgrzebywanie wydarzeń sprzed kilku tygodni to inni tym bardziej nie. Przynajmniej dopóki rozmowa nie miała niczego wnosić i w niczym pomóc.
Jaskinia naprawdę mogła stać się przytulnym miejscem. Szczególnie ten mech na ścianach. Gwen naprawdę podobał się ten pomysł. Zaczarowany, nie podnosił znacznie wilgotności, a nadawał wnętrzu unikalnego klimatu. Szczególnie, że przepuszczał światło błyszczącej jaskini, barwiąc je na zielonkawy kolor.
Odwzajemniła uśmiech Charlie.
– Wszyscy będziemy mieć – powiedziała ciepło, dotykając dłonią jednej z porośniętych mchem ścian. Była przyjemnie miękka i wilgotna. – To piękne miejsce – przyznała, zgodnie z prawdą.
Oaza była wyjątkowym miejscem, które zadziwiało swoją urodą. Dlatego i miejsce, w którym alchemicy mieli warzyć eliksiry, musiało przecież właśnie takie być. Piękne. Nadzwyczajne.
Kiwnęła głową, słysząc rozporządzenia Charlene. To ona tu rządziła, a dopóki Gwen nie miała lepszych pomysłów, nie miała zamiaru ich wypowiadać na głos. Wiedząc, że to panna Leighton jest specjalistą w dziedzinie eliksirów, rudowłosa natychmiast zaproponowała:
– Zajmę się najpierw książkami.
Ruszyła w stronę pudeł, otwierają je i stopniowo wyciągając z nich kolejne woluminy. Układała je na półkach, starając się, aby nazwiska autorów rozstawione były alfabetycznie. Tak, jak w bibliotece. W końcu to miejsce miało sprawować między innymi właśnie taką funkcje.
Przez chwilę pracowały w ciszy, w trakcie której Gwen starała się odpędzić zaciśnięte gardło i skupić tylko na pracy. Chcąc nie chcąc, zaczęły do niej jednak wracać wspomnienia z tamtego dnia w Londynie. Martwe, przygniecione ruinami ciała. Buty, które Wroński ściągał z trupa. Pożoga, krzyki, płacz… Te wizje prześladowały ją nocami i zostawiały piętno na psychice dziewczyny, nawet jeśli ta starała się o nich nie myśleć w ciągu dnia.
Podniosła głowę, nieco zaskoczona, gdy Charlie się odezwała. Sama nie była w nastroju do podtrzymywania radosnej konwersacji.
– Ja… jakiś czas – powiedziała cichym głosem. – Od końcówki marca – sprecyzowała.
Nieco budujące – szczególnie z perspektywy czasu – było to, że nawet taki zbir, jak Wroński, rozumiał, że działanie Ministerstwa jest złe. Że w tą okropną noc ramię w ramię stawili opór policji na czele której stał Malfoy i że o dziwo, dali sobie radę. To przecież Gwen odczarowała nieprzytomnego czarodzieja, to przecież ona stworzyła mur. Nie było z nią chyba aż tak źle… prawda? Potrafiła obronić nie tylko samą siebie, ale była w stanie pomóc nieznajomej, pokrzywdzonej rodzinie. Nawet, jeśli kilka godzin później musiała w pełni polegać na Wrońskim, nie panując nawet nad własnym żołądkiem.
Widziała, że Charlie nie wygląda najlepiej, ale przecież ona sama była cieniem człowieka. Zapracowana, przemęczona, męczona koszmarami. Skupianie się na pracy i nieporuszanie osobistych tematów było chyba najlepszym wyjściem. W końcu po co rozmawiać o cieniach, które zaległy nad stolicą? Przecież to niczego nie zmieni. Pomoc, realna pomoc, która miała miejsce w Oazie – już jak najbardziej. Poza tym zdaniem panny Grey, skoro ona sama nie miała ochoty na rozgrzebywanie wydarzeń sprzed kilku tygodni to inni tym bardziej nie. Przynajmniej dopóki rozmowa nie miała niczego wnosić i w niczym pomóc.
Jaskinia naprawdę mogła stać się przytulnym miejscem. Szczególnie ten mech na ścianach. Gwen naprawdę podobał się ten pomysł. Zaczarowany, nie podnosił znacznie wilgotności, a nadawał wnętrzu unikalnego klimatu. Szczególnie, że przepuszczał światło błyszczącej jaskini, barwiąc je na zielonkawy kolor.
Odwzajemniła uśmiech Charlie.
– Wszyscy będziemy mieć – powiedziała ciepło, dotykając dłonią jednej z porośniętych mchem ścian. Była przyjemnie miękka i wilgotna. – To piękne miejsce – przyznała, zgodnie z prawdą.
Oaza była wyjątkowym miejscem, które zadziwiało swoją urodą. Dlatego i miejsce, w którym alchemicy mieli warzyć eliksiry, musiało przecież właśnie takie być. Piękne. Nadzwyczajne.
Kiwnęła głową, słysząc rozporządzenia Charlene. To ona tu rządziła, a dopóki Gwen nie miała lepszych pomysłów, nie miała zamiaru ich wypowiadać na głos. Wiedząc, że to panna Leighton jest specjalistą w dziedzinie eliksirów, rudowłosa natychmiast zaproponowała:
– Zajmę się najpierw książkami.
Ruszyła w stronę pudeł, otwierają je i stopniowo wyciągając z nich kolejne woluminy. Układała je na półkach, starając się, aby nazwiska autorów rozstawione były alfabetycznie. Tak, jak w bibliotece. W końcu to miejsce miało sprawować między innymi właśnie taką funkcje.
Przez chwilę pracowały w ciszy, w trakcie której Gwen starała się odpędzić zaciśnięte gardło i skupić tylko na pracy. Chcąc nie chcąc, zaczęły do niej jednak wracać wspomnienia z tamtego dnia w Londynie. Martwe, przygniecione ruinami ciała. Buty, które Wroński ściągał z trupa. Pożoga, krzyki, płacz… Te wizje prześladowały ją nocami i zostawiały piętno na psychice dziewczyny, nawet jeśli ta starała się o nich nie myśleć w ciągu dnia.
Podniosła głowę, nieco zaskoczona, gdy Charlie się odezwała. Sama nie była w nastroju do podtrzymywania radosnej konwersacji.
– Ja… jakiś czas – powiedziała cichym głosem. – Od końcówki marca – sprecyzowała.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Teraz, kiedy straciła siostrę, pracę i swoje życie w Londynie, jedyne co jej pozostało, to Zakon, Oaza i pomaganie potrzebującym. Gdyby odebrać jej i to, nie miałaby już po co żyć. Ale póki co miała. Dlatego zaniechała planów samobójczych, uświadamiając sobie, że byli jeszcze ludzie, którzy jej potrzebowali a także rodzice, którzy stracili już dwie córki i nie mogła zrzucić na nich kolejnej tragedii. Nie mogła także odejść z Zakonu, kiedy było tylu potrzebujących jej eliksirów. A jeśli było coś, w czym była w Zakonie najlepsza, to było to właśnie warzenie mikstur. Dlatego też nie poprosiła nikogo o wymazanie jej pamięci i została.
Nie zamierzała jednak angażować się w nic będącego ponad jej siły. Nie pojawiała się w Londynie, nie walczyła, wręcz planowała trzymać się od prawdziwej walki najdalej jak to tylko możliwe, doskonale świadoma swojej bezbronności i słabości, a także tego, jak wielki, głęboki strach budziła w niej czarna magia. Lepiej było zostawić walkę tym, którzy się na tym znali i mieli dość odwagi. Sama sięgnięcie po różdżkę traktowałaby jako ostateczną ostateczność, gdy ucieczka nie byłaby już możliwa i zostałaby postawiona pod ścianą bez możliwości odwrotu, ale nie dawała sobie szans przetrwania dłużej niż pięciu minut. Mimo to nawet nie próbowała uczyć się uroków ani udoskonalić obrony.
Pomaganie okazało się dobrym lekarstwem na depresję. Może powinna znowu zwiększyć częstotliwość pojawiania się w Oazie? Nie chciała już dłużej babrać się w smutkach, kiedy uzmysłowiła sobie, jak wielkim egoizmem było to, że zaniedbała działalność w Oazie w końcówce marca i pierwszych tygodniach kwietnia, zbyt mocno przejęta własnymi stratami i innymi problemami. Nawet eliksirów w tym okresie warzyła mniej niż zwykle, co też musiała zmienić i na nowo odzyskać radość ze swojej największej pasji, nawet jeśli już nie mogła realizować jej w Mungu.
Cieszyła się, że Gwen udało się uniknąć losu wielu innych mugoli i mugolaków z Londynu, choć nie spodziewała się, że dziewczyna zostanie sojuszniczką i to ją akurat dość mocno zaskoczyło. Nawet bardziej niż sam widok Gwen w Oazie, gdzie równie dobrze mogłaby trafić w taki sam sposób jak inni ukrywający się tu czarodzieje.
Ogarnięcie miejsca na pracownię było dobrym pomysłem, tym bardziej że zapewniało przynajmniej kilka godzin konkretnego zajęcia w oderwaniu od złych myśli oraz obaw. Mogły też wykorzystać pomocników, by cięższe elementy wyposażenia zostały dostarczone na miejsce, czyli do wybranej groty znajdującej się blisko powierzchni, gdzie można było dostać się łatwo i bez ryzyka zabłądzenia w korytarzach. Ich ostateczne ustawienie oraz ułożenie na nich książek, ingrediencji i przyborów póki co znajdujących się w pudłach należało już do nich i innych potencjalnych chętnych na warzenie tu eliksirów. W Zakonie nie było wielu alchemików, ale potrafiłaby wskazać kilka takich osób, jak Asbjorn, Poppy czy Susanne, którzy również mogli skorzystać z istnienia pracowni.
Szafki były wykonane z drewna przez mężczyzn znających się na jego obróbce. Odrobina transmutacji oraz kreatywności mogła rozwiązać resztę. W jaskini o tajemniczo lśniących ścianach znalazł się więc stół dość duży, by mogło przy nim pracować kilka osób naraz, a także szafki na ingrediencje i przybory. Charlie zamierzała możliwie jak najlepiej zagospodarować przestrzeń, by wykorzystać każdy jej fragment i uczynić to miejsce funkcjonalnym oraz przyjaznym dla niej i innych alchemików.
- To będzie pracownia inna niż wszystkie. A jeśli w trakcie użytkowania pojawią się jakieś niedogodności, których nie widzimy teraz, zawsze będzie można coś zmienić lub poprawić – powiedziała. Jeszcze niczego tu nie warzyła, więc nie wiedziała, jak będzie jej się pracować. – Jeśli naturalne oświetlenie płynące ze ścian okaże się jednak za słabe do pracy, zawsze można będzie zaczarować kilka świec, by unosiły się nad stołem.
Z wieloma rzeczami można było sobie poradzić. Grunt, żeby alchemicy mieli gdzie pracować, skoro ludzi w Oazie było coraz więcej i prowizoryczny skrawek miejsca, z którego korzystała w zimie, przestawał wystarczać.
- Inne fragmenty jaskiń pewnie też będzie można jakoś zagospodarować w zależności od potrzeb – zastanowiła się. Może inni też zechcą tu coś stworzyć, na przykład jacyś badacze miejsce do swoich badań. Jaskinie były rozległe i na ten moment nikt nie znał ich w całości, łatwo byłoby się też w nich zgubić, gdyby tak zapuszczać się dalej, na szczęście pracownia leżała blisko wejścia.
Podzieliły się pracą. Charlie wybrała szafkę na ingrediencje i przysunęła sobie bliżej pudło z nimi, by poukładać osobno roślinne, a osobno zwierzęce, dbając też o to, by opisać wszystkie te, które opisane nie były.
- Ciekawe, jak zostanie rozwiązana kwestia zaopatrzenia w rzadsze składniki – zastanowiła się, świadoma tego, że zapasy w takim miejscu jak to będą się regularnie kurczyć i należało je uzupełniać. Część ingrediencji, zwłaszcza tych dodatkowych oraz powszechniejszych serc mogli zdobywać sami, zbierając je w lesie czy gdziekolwiek, ale większy był problem z tymi rzadszymi lub droższymi, zaś apteki i sklepy nie działały jak należy i nie każdy mógł wejść do Londynu. Charlie nie zarejestrowała różdżki, więc nie mogła już ot tak pojawić się w mieście, nawet gdyby miała na to odwagę. Choć uciekła z miasta dzień przed rozgrywającymi się tam wydarzeniami i nie doświadczyła ich na własnej skórze, i tak czuła paniczny strach na myśl o bywaniu tam.
Ale przedłużająca się cisza też była uciążliwa, więc w którymś momencie przerwała milczenie, odzywając się znad pudła ze słoiczkami i pudełeczkami pełnymi ingrediencji, które wciąż pracowicie układała na półkach.
- To... niedługo – powiedziała po słowach Gwen. A więc powiedziano jej krótko przed tym, zanim zaczęły się te okropności w Londynie. – Wiesz, też kiedyś się wahałam, czy ci nie powiedzieć. Zastanawiałam się, biłam z myślami. Jak widać ktoś inny zdecydował się szybciej, kiedy ja się zamartwiałam, czy nie ściągnę na ciebie niebezpieczeństwa – dodała nagle. Nie bardzo wtedy wiedziała, jak się za to zabrać i czy dobrze by zrobiła, wciągając tę dziewczynę w realne niebezpieczeństwo. Był to przecież etap, kiedy sama miała mnóstwo wątpliwości odnośnie swojego bycia w Zakonie. Wierzyła w organizację i jej misję, ale nie była gotowa na walkę ani tym bardziej na oddanie za nią życia. Mogła pomagać wiedzą i eliksirami, a także troszczyć się o mieszkańców Oazy. Na nic bardziej niebezpiecznego się nie pisała.
- Czy opowiedziano ci już o historii tego miejsca? – spytała jeszcze.
Nie zamierzała jednak angażować się w nic będącego ponad jej siły. Nie pojawiała się w Londynie, nie walczyła, wręcz planowała trzymać się od prawdziwej walki najdalej jak to tylko możliwe, doskonale świadoma swojej bezbronności i słabości, a także tego, jak wielki, głęboki strach budziła w niej czarna magia. Lepiej było zostawić walkę tym, którzy się na tym znali i mieli dość odwagi. Sama sięgnięcie po różdżkę traktowałaby jako ostateczną ostateczność, gdy ucieczka nie byłaby już możliwa i zostałaby postawiona pod ścianą bez możliwości odwrotu, ale nie dawała sobie szans przetrwania dłużej niż pięciu minut. Mimo to nawet nie próbowała uczyć się uroków ani udoskonalić obrony.
Pomaganie okazało się dobrym lekarstwem na depresję. Może powinna znowu zwiększyć częstotliwość pojawiania się w Oazie? Nie chciała już dłużej babrać się w smutkach, kiedy uzmysłowiła sobie, jak wielkim egoizmem było to, że zaniedbała działalność w Oazie w końcówce marca i pierwszych tygodniach kwietnia, zbyt mocno przejęta własnymi stratami i innymi problemami. Nawet eliksirów w tym okresie warzyła mniej niż zwykle, co też musiała zmienić i na nowo odzyskać radość ze swojej największej pasji, nawet jeśli już nie mogła realizować jej w Mungu.
Cieszyła się, że Gwen udało się uniknąć losu wielu innych mugoli i mugolaków z Londynu, choć nie spodziewała się, że dziewczyna zostanie sojuszniczką i to ją akurat dość mocno zaskoczyło. Nawet bardziej niż sam widok Gwen w Oazie, gdzie równie dobrze mogłaby trafić w taki sam sposób jak inni ukrywający się tu czarodzieje.
Ogarnięcie miejsca na pracownię było dobrym pomysłem, tym bardziej że zapewniało przynajmniej kilka godzin konkretnego zajęcia w oderwaniu od złych myśli oraz obaw. Mogły też wykorzystać pomocników, by cięższe elementy wyposażenia zostały dostarczone na miejsce, czyli do wybranej groty znajdującej się blisko powierzchni, gdzie można było dostać się łatwo i bez ryzyka zabłądzenia w korytarzach. Ich ostateczne ustawienie oraz ułożenie na nich książek, ingrediencji i przyborów póki co znajdujących się w pudłach należało już do nich i innych potencjalnych chętnych na warzenie tu eliksirów. W Zakonie nie było wielu alchemików, ale potrafiłaby wskazać kilka takich osób, jak Asbjorn, Poppy czy Susanne, którzy również mogli skorzystać z istnienia pracowni.
Szafki były wykonane z drewna przez mężczyzn znających się na jego obróbce. Odrobina transmutacji oraz kreatywności mogła rozwiązać resztę. W jaskini o tajemniczo lśniących ścianach znalazł się więc stół dość duży, by mogło przy nim pracować kilka osób naraz, a także szafki na ingrediencje i przybory. Charlie zamierzała możliwie jak najlepiej zagospodarować przestrzeń, by wykorzystać każdy jej fragment i uczynić to miejsce funkcjonalnym oraz przyjaznym dla niej i innych alchemików.
- To będzie pracownia inna niż wszystkie. A jeśli w trakcie użytkowania pojawią się jakieś niedogodności, których nie widzimy teraz, zawsze będzie można coś zmienić lub poprawić – powiedziała. Jeszcze niczego tu nie warzyła, więc nie wiedziała, jak będzie jej się pracować. – Jeśli naturalne oświetlenie płynące ze ścian okaże się jednak za słabe do pracy, zawsze można będzie zaczarować kilka świec, by unosiły się nad stołem.
Z wieloma rzeczami można było sobie poradzić. Grunt, żeby alchemicy mieli gdzie pracować, skoro ludzi w Oazie było coraz więcej i prowizoryczny skrawek miejsca, z którego korzystała w zimie, przestawał wystarczać.
- Inne fragmenty jaskiń pewnie też będzie można jakoś zagospodarować w zależności od potrzeb – zastanowiła się. Może inni też zechcą tu coś stworzyć, na przykład jacyś badacze miejsce do swoich badań. Jaskinie były rozległe i na ten moment nikt nie znał ich w całości, łatwo byłoby się też w nich zgubić, gdyby tak zapuszczać się dalej, na szczęście pracownia leżała blisko wejścia.
Podzieliły się pracą. Charlie wybrała szafkę na ingrediencje i przysunęła sobie bliżej pudło z nimi, by poukładać osobno roślinne, a osobno zwierzęce, dbając też o to, by opisać wszystkie te, które opisane nie były.
- Ciekawe, jak zostanie rozwiązana kwestia zaopatrzenia w rzadsze składniki – zastanowiła się, świadoma tego, że zapasy w takim miejscu jak to będą się regularnie kurczyć i należało je uzupełniać. Część ingrediencji, zwłaszcza tych dodatkowych oraz powszechniejszych serc mogli zdobywać sami, zbierając je w lesie czy gdziekolwiek, ale większy był problem z tymi rzadszymi lub droższymi, zaś apteki i sklepy nie działały jak należy i nie każdy mógł wejść do Londynu. Charlie nie zarejestrowała różdżki, więc nie mogła już ot tak pojawić się w mieście, nawet gdyby miała na to odwagę. Choć uciekła z miasta dzień przed rozgrywającymi się tam wydarzeniami i nie doświadczyła ich na własnej skórze, i tak czuła paniczny strach na myśl o bywaniu tam.
Ale przedłużająca się cisza też była uciążliwa, więc w którymś momencie przerwała milczenie, odzywając się znad pudła ze słoiczkami i pudełeczkami pełnymi ingrediencji, które wciąż pracowicie układała na półkach.
- To... niedługo – powiedziała po słowach Gwen. A więc powiedziano jej krótko przed tym, zanim zaczęły się te okropności w Londynie. – Wiesz, też kiedyś się wahałam, czy ci nie powiedzieć. Zastanawiałam się, biłam z myślami. Jak widać ktoś inny zdecydował się szybciej, kiedy ja się zamartwiałam, czy nie ściągnę na ciebie niebezpieczeństwa – dodała nagle. Nie bardzo wtedy wiedziała, jak się za to zabrać i czy dobrze by zrobiła, wciągając tę dziewczynę w realne niebezpieczeństwo. Był to przecież etap, kiedy sama miała mnóstwo wątpliwości odnośnie swojego bycia w Zakonie. Wierzyła w organizację i jej misję, ale nie była gotowa na walkę ani tym bardziej na oddanie za nią życia. Mogła pomagać wiedzą i eliksirami, a także troszczyć się o mieszkańców Oazy. Na nic bardziej niebezpiecznego się nie pisała.
- Czy opowiedziano ci już o historii tego miejsca? – spytała jeszcze.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Skinęła głową.
– Oczywiście – przytaknęła Charlie.
Wtedy wzrok dziewczyny podążył w stronę niezagospodarowanej ściany. Malarka zrobiła pół kroku w jej stronę i patrząc to na nią, to na koleżankę, odezwała się do alchemiczki:
– Właściwie może moglibyśmy tam postawić jakieś stoliki? Do nauki? Chyba niewielkie łóżko też by się tu zmieściło… ale to chyba niebezpieczne miejsce na szpital, tak zaraz obok eliksirów… ale stoliki, by w razie czego móc tu też pracować nad innymi rzeczami… no wiesz, mamy tu trochę książek, łamacze klątw czy numerolodzy też potrzebują miejsca dla siebie – zauważyła.
Idealnie byłoby, aby każdy miał kącik dla siebie, jednak obecne warunki nie do końca na to pozwalały. Labolatorium musiało być jak najbardziej użytkowe. Alchemia to jedno, ale Zakon potrzebował nie tylko eliksirów. W razie czego nawet Gwen byłaby w stanie poradzić sobie z prostą klątwą, chociaż pewnie potrzebowałaby do tego dużej ilości czasu, spokoju i książek. Takie miejsce zaś mogłoby temu sprzyjać.
– Jeśli je magicznie wzmocnimy, mogą być bezpieczniejsze, niż budynki na powierzchni – zauważyła. – W razie ataku, jeśli jakimś cudem to miejsce… byłoby znalezione… łatwiej będzie tak schować cywili.
Jeśli przerobią plątaninę korytarzy na sypialnie, szpitale, pracownie… i jeśli zbiorą wystarczająco zapasów, będą mogli swobodnie przetrwać nawet dość długie oblężenie. Chociaż czy aby na pewno? Pannie Grey wydawało się, że tak, tak było w czytanych przez nią książkach. Ale nigdy nie była w takiej sytuacji. Praktyka mogła wyglądać zupełnie inaczej.
Przygryzła wargę.
– Chyba będziemy musieli załatwić je sami? – powiedziała, wzruszając ramionami. Zakon nie zarabiał, to oni musieli go zaopatrzyć. – Macmillanowie chyba obiecali pomagać finansowo? Można się ich spytać. Ach! Właśnie… ostatnio udało mi się zdobyć trochę krwi jednorożca i popiołu feniksa… może ci się przyda? – Wyciągnęła z kieszeni zabezpieczone fiolki z cennymi sercami, wyciągając je w stronę panny Leighton. – Ja chyba z tym nic nie zrobię, a ty… dla Zakonu… Och! I jeszcze… miałabyś może w zapasie jakieś popularne składniki? Chciałabym się móc szkolić, by móc… bardziej pomagać, ale sama rozumiesz, że trudniej teraz cokolwiek zdobyć… – Westchnęła. Poza Londynem nie miała pojęcia, gdzie zdobyć niektóre z serc i wsparcie Charlie mogłoby być bardzo przydatne w dalszym rozwoju umiejętności. W końcu tej sztuki nie da się nauczyć bez tworzenia kolejnych eliksirów.
Skinęła głową, wzdychając i układając na półce kolejną książkę. Tym razem był to jakiś gruby wolumin traktujący chyba o składnikach pochodzenia zwierzęcego. Przynajmniej tyle Gwen wnioskowała po samym opisie.
– Niedługo – przytaknęła.– Najwyraźniej. – Wzruszyła ramionami, nie mając zamiaru ciągnąć tego tematu. Jak nie powiedziała, to nie powiedziała, zrobiła to panna Figg… i nie było o czym mówić. Nie w tej sytuacji, nie w chwili, w której pożoga trawiła Londyn.
Słysząc pytanie dziewczyny, rozejrzała się po jaskini. Powstrzymała jednak kolejną chęć muśnięcia dłonią zaczarowanych ścian jaskini. Magia, która tętniła w tym miejscu była niezwykła. Przyjemna. Kojąca.
– Tak. Słyszałam. Tu był Azkaban, prawda? Nie wygląda – powiedziała.
Słyszała o magicznym więzieniu, oczywiście, że słyszała. Wiedziała o nim jednak tylko tyle, że to więzienie o bardzo mocno zaostrzonym rygorze, z którego nie ma drogi wyjścia. Teraz, po przemianach, które spadły na wyspę za sprawą białej magii, trudno było posądzać ją o cokolwiek wspólnego z przestępstwami i dementorami, którzy przez długi czas byli stałymi bywalcami tej okolicy.
| chcę przekazać 3x krew jednorożca, 1x popiół feniksa
– Oczywiście – przytaknęła Charlie.
Wtedy wzrok dziewczyny podążył w stronę niezagospodarowanej ściany. Malarka zrobiła pół kroku w jej stronę i patrząc to na nią, to na koleżankę, odezwała się do alchemiczki:
– Właściwie może moglibyśmy tam postawić jakieś stoliki? Do nauki? Chyba niewielkie łóżko też by się tu zmieściło… ale to chyba niebezpieczne miejsce na szpital, tak zaraz obok eliksirów… ale stoliki, by w razie czego móc tu też pracować nad innymi rzeczami… no wiesz, mamy tu trochę książek, łamacze klątw czy numerolodzy też potrzebują miejsca dla siebie – zauważyła.
Idealnie byłoby, aby każdy miał kącik dla siebie, jednak obecne warunki nie do końca na to pozwalały. Labolatorium musiało być jak najbardziej użytkowe. Alchemia to jedno, ale Zakon potrzebował nie tylko eliksirów. W razie czego nawet Gwen byłaby w stanie poradzić sobie z prostą klątwą, chociaż pewnie potrzebowałaby do tego dużej ilości czasu, spokoju i książek. Takie miejsce zaś mogłoby temu sprzyjać.
– Jeśli je magicznie wzmocnimy, mogą być bezpieczniejsze, niż budynki na powierzchni – zauważyła. – W razie ataku, jeśli jakimś cudem to miejsce… byłoby znalezione… łatwiej będzie tak schować cywili.
Jeśli przerobią plątaninę korytarzy na sypialnie, szpitale, pracownie… i jeśli zbiorą wystarczająco zapasów, będą mogli swobodnie przetrwać nawet dość długie oblężenie. Chociaż czy aby na pewno? Pannie Grey wydawało się, że tak, tak było w czytanych przez nią książkach. Ale nigdy nie była w takiej sytuacji. Praktyka mogła wyglądać zupełnie inaczej.
Przygryzła wargę.
– Chyba będziemy musieli załatwić je sami? – powiedziała, wzruszając ramionami. Zakon nie zarabiał, to oni musieli go zaopatrzyć. – Macmillanowie chyba obiecali pomagać finansowo? Można się ich spytać. Ach! Właśnie… ostatnio udało mi się zdobyć trochę krwi jednorożca i popiołu feniksa… może ci się przyda? – Wyciągnęła z kieszeni zabezpieczone fiolki z cennymi sercami, wyciągając je w stronę panny Leighton. – Ja chyba z tym nic nie zrobię, a ty… dla Zakonu… Och! I jeszcze… miałabyś może w zapasie jakieś popularne składniki? Chciałabym się móc szkolić, by móc… bardziej pomagać, ale sama rozumiesz, że trudniej teraz cokolwiek zdobyć… – Westchnęła. Poza Londynem nie miała pojęcia, gdzie zdobyć niektóre z serc i wsparcie Charlie mogłoby być bardzo przydatne w dalszym rozwoju umiejętności. W końcu tej sztuki nie da się nauczyć bez tworzenia kolejnych eliksirów.
Skinęła głową, wzdychając i układając na półce kolejną książkę. Tym razem był to jakiś gruby wolumin traktujący chyba o składnikach pochodzenia zwierzęcego. Przynajmniej tyle Gwen wnioskowała po samym opisie.
– Niedługo – przytaknęła.– Najwyraźniej. – Wzruszyła ramionami, nie mając zamiaru ciągnąć tego tematu. Jak nie powiedziała, to nie powiedziała, zrobiła to panna Figg… i nie było o czym mówić. Nie w tej sytuacji, nie w chwili, w której pożoga trawiła Londyn.
Słysząc pytanie dziewczyny, rozejrzała się po jaskini. Powstrzymała jednak kolejną chęć muśnięcia dłonią zaczarowanych ścian jaskini. Magia, która tętniła w tym miejscu była niezwykła. Przyjemna. Kojąca.
– Tak. Słyszałam. Tu był Azkaban, prawda? Nie wygląda – powiedziała.
Słyszała o magicznym więzieniu, oczywiście, że słyszała. Wiedziała o nim jednak tylko tyle, że to więzienie o bardzo mocno zaostrzonym rygorze, z którego nie ma drogi wyjścia. Teraz, po przemianach, które spadły na wyspę za sprawą białej magii, trudno było posądzać ją o cokolwiek wspólnego z przestępstwami i dementorami, którzy przez długi czas byli stałymi bywalcami tej okolicy.
| chcę przekazać 3x krew jednorożca, 1x popiół feniksa
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 15.03.20 13:05, w całości zmieniany 1 raz
- To nie byłby dobry pomysł, żeby łamacze klątw pracowali w tym samym pomieszczeniu. Łamanie klątw jest niebezpieczne i ryzykowne, a nie chciałabym, żebym ja lub ktoś inny oberwał rykoszetem, kiedy będziemy warzyć eliksiry – powiedziała od razu. Vera nigdy nie łamała klątw przy niej, zawsze dbała o środki ostrożności i o to, by Charlie nie dostała rykoszetem, bo siła klątw potrafiła się czasem skierować na osoby postronne znajdujące się w pobliżu. Tak jej to tłumaczyła siostra. A Charlie, jako osoba unikająca ryzyka, wolała zminimalizować szanse że coś się stanie jej lub innym alchemikom. – Nie łączyłabym tego też ze szpitalem, bo nie byłoby to dobre ani dla alchemików, ani dla pacjentów. Warzenie mikstur wymaga ciszy i spokoju, bez postronnych osób patrzących na ręce i mogących ucierpieć gdyby tak kociołek wybuchł. Pozostawmy tę małą grotę po prostu celom alchemicznym i jako schowek na ingrediencje i podręczniki, choć stoliki, przy których można czytać lub odpoczywać w przerwie między warzeniem kolejnych wywarów, są w porządku. Miejsce do chwili spoczynku się zawsze przyda.
Charlie zamierzała bowiem zadbać o środki ostrożności. A że ta jaskinia nie była jedyną w tym systemie podziemnych korytarzy, to łamacze klątw mogli sobie znaleźć inne, bardziej odosobnione miejsce, w którym nie będzie ryzyka ucierpienia postronnych osób.
- Miejmy nadzieję, że nikt nigdy nie znajdzie Oazy, że potężna magia, która ją chroni, wytrzyma – powiedziała cicho, na moment zawieszając wzrok na jednej z połyskujących zielonkawo ścian. Naprawdę chciała wierzyć że tak będzie, że to miejsce pozostanie ostatnią bezpieczną przystanią nawet jeśli sytuacja w kraju będzie się nadal pogarszać. Poza tym wielu mieszkańców Oazy było bezbronnych, dużą część z nich stanowiły kobiety, dzieci i osoby starsze, a Zakonników była garstka i też nie wszyscy potrafili walczyć, jak na przykład Charlie. Oczywiście najlepiej byłoby, żeby wojna się zakończyła i żeby każdy z nich mógł odzyskać swoje normalne życie, ale póki co nie zanosiło się na nastanie pokoju.
- Taak, można... – zamyśliła się, a coś w środku drgnęło, kiedy usłyszała jego nazwisko. Aż przerwała wykonywaną czynność i jej ręka na moment zamarła z mieszkiem jagód jemioły w połowie drogi do półki. Mimowolnie pomyślała o Anthonym, ale po chwili pokręciła głową i wróciła do kontynuowania umieszczania składników na półce. – Ile mogę, to zbieram sama. Muszę się też upewnić, ile moich kontaktów wśród handlarzy nadal sprzedaje składniki. Większość tego, co kupuję, przeznaczam właśnie dla Zakonu, ale mieszkańców Oazy jest coraz więcej i to, co do tej pory było dla mnie wystarczające, tutaj wystarczać nie będzie i potrzeba wysiłku więcej niż jednej osoby, by to miejsce było zaopatrzone.
Ale może Macmillanowie i Prewettowie im pomogą. Ci drudzy hodowali przecież rośliny, sama miała okazję zobaczyć ich wspaniałe zbiory. Cenne było wszystko, co ktokolwiek z Zakonników lub mieszkańców Oazy mógł zaoferować, bo eliksiry tworzone przez zakonnych alchemików były dla nich.
Oczy jej się zaświeciły na widok krwi jednorożca i popiołu feniksa, bardzo cennych składników.
- Oczywiście, że się przydadzą, naprawdę dziękuję. Felix Felicis i eliksir odtworzenia mogą być teraz na wagę złota – powiedziała, z entuzjazmem przyjmując składniki, które można było zamienić w cenne eliksiry dla Zakonników. – Chyba mam coś w mojej torbie, zaraz poszukam... – sięgnęła do swojej zaczarowanej torby, zanurzając w niej głęboko rękę w nadziei na znalezienie jakiegoś zabłąkanego składnika czy dwóch. – Nie mam tego wiele, ale... coś się znalazło. – Wyciągnęła z torby trzy mieszki, zawierające kolejno korzeń ciemiernika, włosie akromantuli i ślaz. – Do nauki prostych eliksirów powinny być w sam raz.
Podsunęła mieszki Gwen, by coś sobie wybrała, mogła też wziąć wszystkie trzy. Prostych składników Charlie miała pod dostatkiem, więc mogła się podzielić z mniej doświadczoną koleżanką, by mogła ćwiczyć swoje umiejętności na czymś nie wymagającym zaawansowania.
Wyglądało na to, że Gwen nie miała do niej żalu o to, że jej nie powiedziała. A przynajmniej nie okazywała tego w widoczny sposób. Niemniej jednak było to już nieistotne, bo była tutaj i mogła uczestniczyć w sprawach Zakonu. A Charlie naprawdę miała nadzieję, że nic złego jej z tego powodu nie spotka. Nie dla wszystkich dołączenie do Zakonu skończyło się dobrze.
- Tak, Azkaban – przytaknęła. – Też na początku trudno mi było w to uwierzyć. Nie było mnie tam wtedy, kiedy najodważniejsi z nas walczyli z anomalią-matką i tym samym uwolnili kraj od anomalii, a to miejsce napełnili czystą, białą magią. To tamtej nocy spadł biały deszcz, może miałaś okazję go doświadczyć? – Charlie nie miała dość odwagi ani umiejętności, by porwać się na wyprawę do Azkabanu. Ograniczyła swoją rolę do rozdania eliksirów tym, którzy tam szli i czekania w Zakazanym Lesie na ich powrót. Misja się powiodła, a jej rezultat przeszedł najśmielsze oczekiwania, kiedy Azkaban zmienił się w Oazę, a oczyszczający, biały deszcz przegnał resztki plugawych anomalii.
Charlie zamierzała bowiem zadbać o środki ostrożności. A że ta jaskinia nie była jedyną w tym systemie podziemnych korytarzy, to łamacze klątw mogli sobie znaleźć inne, bardziej odosobnione miejsce, w którym nie będzie ryzyka ucierpienia postronnych osób.
- Miejmy nadzieję, że nikt nigdy nie znajdzie Oazy, że potężna magia, która ją chroni, wytrzyma – powiedziała cicho, na moment zawieszając wzrok na jednej z połyskujących zielonkawo ścian. Naprawdę chciała wierzyć że tak będzie, że to miejsce pozostanie ostatnią bezpieczną przystanią nawet jeśli sytuacja w kraju będzie się nadal pogarszać. Poza tym wielu mieszkańców Oazy było bezbronnych, dużą część z nich stanowiły kobiety, dzieci i osoby starsze, a Zakonników była garstka i też nie wszyscy potrafili walczyć, jak na przykład Charlie. Oczywiście najlepiej byłoby, żeby wojna się zakończyła i żeby każdy z nich mógł odzyskać swoje normalne życie, ale póki co nie zanosiło się na nastanie pokoju.
- Taak, można... – zamyśliła się, a coś w środku drgnęło, kiedy usłyszała jego nazwisko. Aż przerwała wykonywaną czynność i jej ręka na moment zamarła z mieszkiem jagód jemioły w połowie drogi do półki. Mimowolnie pomyślała o Anthonym, ale po chwili pokręciła głową i wróciła do kontynuowania umieszczania składników na półce. – Ile mogę, to zbieram sama. Muszę się też upewnić, ile moich kontaktów wśród handlarzy nadal sprzedaje składniki. Większość tego, co kupuję, przeznaczam właśnie dla Zakonu, ale mieszkańców Oazy jest coraz więcej i to, co do tej pory było dla mnie wystarczające, tutaj wystarczać nie będzie i potrzeba wysiłku więcej niż jednej osoby, by to miejsce było zaopatrzone.
Ale może Macmillanowie i Prewettowie im pomogą. Ci drudzy hodowali przecież rośliny, sama miała okazję zobaczyć ich wspaniałe zbiory. Cenne było wszystko, co ktokolwiek z Zakonników lub mieszkańców Oazy mógł zaoferować, bo eliksiry tworzone przez zakonnych alchemików były dla nich.
Oczy jej się zaświeciły na widok krwi jednorożca i popiołu feniksa, bardzo cennych składników.
- Oczywiście, że się przydadzą, naprawdę dziękuję. Felix Felicis i eliksir odtworzenia mogą być teraz na wagę złota – powiedziała, z entuzjazmem przyjmując składniki, które można było zamienić w cenne eliksiry dla Zakonników. – Chyba mam coś w mojej torbie, zaraz poszukam... – sięgnęła do swojej zaczarowanej torby, zanurzając w niej głęboko rękę w nadziei na znalezienie jakiegoś zabłąkanego składnika czy dwóch. – Nie mam tego wiele, ale... coś się znalazło. – Wyciągnęła z torby trzy mieszki, zawierające kolejno korzeń ciemiernika, włosie akromantuli i ślaz. – Do nauki prostych eliksirów powinny być w sam raz.
Podsunęła mieszki Gwen, by coś sobie wybrała, mogła też wziąć wszystkie trzy. Prostych składników Charlie miała pod dostatkiem, więc mogła się podzielić z mniej doświadczoną koleżanką, by mogła ćwiczyć swoje umiejętności na czymś nie wymagającym zaawansowania.
Wyglądało na to, że Gwen nie miała do niej żalu o to, że jej nie powiedziała. A przynajmniej nie okazywała tego w widoczny sposób. Niemniej jednak było to już nieistotne, bo była tutaj i mogła uczestniczyć w sprawach Zakonu. A Charlie naprawdę miała nadzieję, że nic złego jej z tego powodu nie spotka. Nie dla wszystkich dołączenie do Zakonu skończyło się dobrze.
- Tak, Azkaban – przytaknęła. – Też na początku trudno mi było w to uwierzyć. Nie było mnie tam wtedy, kiedy najodważniejsi z nas walczyli z anomalią-matką i tym samym uwolnili kraj od anomalii, a to miejsce napełnili czystą, białą magią. To tamtej nocy spadł biały deszcz, może miałaś okazję go doświadczyć? – Charlie nie miała dość odwagi ani umiejętności, by porwać się na wyprawę do Azkabanu. Ograniczyła swoją rolę do rozdania eliksirów tym, którzy tam szli i czekania w Zakazanym Lesie na ich powrót. Misja się powiodła, a jej rezultat przeszedł najśmielsze oczekiwania, kiedy Azkaban zmienił się w Oazę, a oczyszczający, biały deszcz przegnał resztki plugawych anomalii.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Podrapała się po głowie, myśląc nad słowami dziewczyny. Przygryzła na moment wargę, a następnie otworzyła usta:
– To może… może samo łamanie klątw tutaj to zły pomysł, ale biblioteczne miejsce możne nam się przydać – powiedziała, wzruszając ramionami. – Jak będę wychodzić, przekażę, by ktoś tu jeszcze przyniósł jakieś stoliki – zaproponowała. – Lepiej wykorzystać każdą przestrzeń.
Wyspa w końcu była dość ograniczonym miejscem, a sam Zakon miał równie ograniczone zasoby. Żaden centymetr, w który już włożyli energię, by go przekształcić, nie mógł się zmarnować. To byłaby tylko strata ich wcale niełatwej pracy. Co prawda magia wiele ułatwiała, ale nie wszystko dało się zrobić za pomocą różdżki.
– Oby nie – przytaknęła. – Ale lepiej przygotować się na najgorsze, prawda? – mruknęła, sięgając po kolejne naręcze woluminów. Półka była już niemal pełna, ale na szczęście książek nie było aż tak dużo. Z resztą, nawet jeśli się nie zmieszczą, mogły przecież rzucić na nie jakiś czar powiększający. Charlie chyba znała podstawy transmutacji? Była animagiem, więc jako taki chyba lepiej znała się na tej dziedzinie od panny Grey.
Rudowłosa, zajęta pracą, nie zauważyła drgnięcia Charlie. Z resztą, nawet jeśli, nie miała jak połączyć go z lordem Macmillanem. Sama ufała mężczyźnie i nawet go lubiła, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że jest bardzo zakochany w swojej narzeczonej i nawet przez myśl nie przeszło jej, że ktokolwiek może być pomiędzy nimi. Nawet, jeśli ani Anthony, ani Ria nie zdawali sobie sprawy z istnienia takiej osoby. A ponieważ obecnie była związana z rodem Macmillanów bardziej, niż do całkiem niedawna, po prostu oni pierwsi przyszli jej do głowy w takiej sytuacji.
– Może warto byłoby poprosić jakiegoś zielarza o pomoc? – zaproponowała. – Mógłby przygotować jakąś grządkę z rzadszymi składnikami. Te popularne tu rosną… ale rzadkie już niekoniecznie. A przy takiej ilości magii… myślę, że nawet te trudne rośliny mogłyby pięknie wyrosnąć.
Nie znała się na tym, ale Oaza kwitła. Magia sprzyjała roślinności i – na przysłowiowy chłopski rozum – powinna doskonale nadawać się do hodowli składników. Większy problem stanowiły ingrediencje zwierzęce. Często pochodziły z groźnych stworzeń, których po prostu nie mogli tutaj trzymać.
Gwen przyjęła składniki od Charlie z wyraźną wdzięcznością.
– Dziękuję. Postaram się zrobić z nich przy okazji coś użytecznego – obiecała.
O ile eliksiry w ogóle jej wyjdą. Charlie mogła być pewna swoich umiejętności. Gwen jednak w dalszym ciągu brakowało wprawy i chociaż była w stanie uwarzyć nawet dość trudne wywary to wciąż miała wrażenie, że częściej to była kwestia szczęścia, niż prawdziwych umiejętności. Zbyt często się myliła.
Skinęła głową, słysząc opowieść Charlie. Wprawdzie nie była to dla niej nowość, ale Marcella opowiedziała jej tę historie w nieco bardziej… suchy sposób. Nie było się czemu dziwić. Gwen wtedy jeszcze nawet nie odwiedziła Oazy i nie miała pojęcia, jak magiczne jest to miejsce.
– Tak, byłam wtedy na spacerze z Betty. Złapałam nawet jeden kryształ… Mam go gdzieś, ukryty – wyjaśniła.
– To może… może samo łamanie klątw tutaj to zły pomysł, ale biblioteczne miejsce możne nam się przydać – powiedziała, wzruszając ramionami. – Jak będę wychodzić, przekażę, by ktoś tu jeszcze przyniósł jakieś stoliki – zaproponowała. – Lepiej wykorzystać każdą przestrzeń.
Wyspa w końcu była dość ograniczonym miejscem, a sam Zakon miał równie ograniczone zasoby. Żaden centymetr, w który już włożyli energię, by go przekształcić, nie mógł się zmarnować. To byłaby tylko strata ich wcale niełatwej pracy. Co prawda magia wiele ułatwiała, ale nie wszystko dało się zrobić za pomocą różdżki.
– Oby nie – przytaknęła. – Ale lepiej przygotować się na najgorsze, prawda? – mruknęła, sięgając po kolejne naręcze woluminów. Półka była już niemal pełna, ale na szczęście książek nie było aż tak dużo. Z resztą, nawet jeśli się nie zmieszczą, mogły przecież rzucić na nie jakiś czar powiększający. Charlie chyba znała podstawy transmutacji? Była animagiem, więc jako taki chyba lepiej znała się na tej dziedzinie od panny Grey.
Rudowłosa, zajęta pracą, nie zauważyła drgnięcia Charlie. Z resztą, nawet jeśli, nie miała jak połączyć go z lordem Macmillanem. Sama ufała mężczyźnie i nawet go lubiła, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że jest bardzo zakochany w swojej narzeczonej i nawet przez myśl nie przeszło jej, że ktokolwiek może być pomiędzy nimi. Nawet, jeśli ani Anthony, ani Ria nie zdawali sobie sprawy z istnienia takiej osoby. A ponieważ obecnie była związana z rodem Macmillanów bardziej, niż do całkiem niedawna, po prostu oni pierwsi przyszli jej do głowy w takiej sytuacji.
– Może warto byłoby poprosić jakiegoś zielarza o pomoc? – zaproponowała. – Mógłby przygotować jakąś grządkę z rzadszymi składnikami. Te popularne tu rosną… ale rzadkie już niekoniecznie. A przy takiej ilości magii… myślę, że nawet te trudne rośliny mogłyby pięknie wyrosnąć.
Nie znała się na tym, ale Oaza kwitła. Magia sprzyjała roślinności i – na przysłowiowy chłopski rozum – powinna doskonale nadawać się do hodowli składników. Większy problem stanowiły ingrediencje zwierzęce. Często pochodziły z groźnych stworzeń, których po prostu nie mogli tutaj trzymać.
Gwen przyjęła składniki od Charlie z wyraźną wdzięcznością.
– Dziękuję. Postaram się zrobić z nich przy okazji coś użytecznego – obiecała.
O ile eliksiry w ogóle jej wyjdą. Charlie mogła być pewna swoich umiejętności. Gwen jednak w dalszym ciągu brakowało wprawy i chociaż była w stanie uwarzyć nawet dość trudne wywary to wciąż miała wrażenie, że częściej to była kwestia szczęścia, niż prawdziwych umiejętności. Zbyt często się myliła.
Skinęła głową, słysząc opowieść Charlie. Wprawdzie nie była to dla niej nowość, ale Marcella opowiedziała jej tę historie w nieco bardziej… suchy sposób. Nie było się czemu dziwić. Gwen wtedy jeszcze nawet nie odwiedziła Oazy i nie miała pojęcia, jak magiczne jest to miejsce.
– Tak, byłam wtedy na spacerze z Betty. Złapałam nawet jeden kryształ… Mam go gdzieś, ukryty – wyjaśniła.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- Tak, cichy i spokojny zakątek do nauki na pewno się przyda – powiedziała. – Ale ogólnie wolałabym, by nie wchodziło tu zbyt dużo przypadkowych osób spoza Zakonu i sojuszników, które mogłyby coś zabrać lub zniszczyć, choćby przez przypadek. – Ludzie bywali różni i miała świadomość tego, że ingrediencji ani mikstur nie można zostawić w takim miejscu, by mógł je zabrać ktoś przypadkowy, bo wtedy zabrakłoby ich dla naprawdę potrzebujących, dlatego kontrolę nad ich wydawaniem powinni sprawować alchemicy i uzdrowiciele, którzy zadbają, by każdy otrzymał to, czego rzeczywiście potrzebuje.
- Taak... – szepnęła smętnie, naprawdę mając nadzieję, że nic złego się nie stanie i nie utracą tego miejsca. Gdzie wtedy mieliby się podziać wszyscy ci bezbronni ludzie, niechciani przez obecny ład? I gdzie ona sama mogłaby się schronić, gdyby tak już nawet Kornwalia przestała być bezpieczna? Nie mogła wykluczyć, że nadejdzie dzień, kiedy sama będzie musiała tu zamieszkać.
Anthony nie wiedział, że Charlie była w nim zakochana i wolała, żeby tak pozostało. Nie chciała stawać pomiędzy nim i Rią, akceptując, że jej uczucia nigdy nie zostaną odwzajemnione. Że Anthony będzie szczęśliwszy z panną Weasley, bo dla niej nie będzie musiał porzucać rodziny ani nazwiska. Jednak serce było głupie, a miłość ślepa, i nie potrafiła tak po prostu przestać czuć tego, co czuła. Nie mogła wyłączyć tego jak za pstryknięciem palca. Najprawdopodobniej pisana jej była samotność. Może miała spędzić resztę życia jako stara panna z gromadką kotów, bez względu na to, ile miało jeszcze ono trwać. Czy miała przed sobą jakąś przyszłość po wojnie, czy może miała podzielić los swojej siostry?
Niemniej jednak często o nim myślała, nie umiejąc się doczekać, kiedy ujrzy go znowu. Ale skupiła się znowu na układaniu składników, starannie umieszczając słoiczki, pudełka i mieszki na półkach, których drewno nadal pachniało świeżością.
- Możemy spróbować poszukać zielarza wśród mieszkańców Oazy – zaproponowała. W Zakonie nie było wielu osób parających się zielarstwem. Charlie znała się na nim dość dobrze, ale nie była zawodowym hodowcą ziół. – Może taka osoba znajdzie tu odpowiednie miejsce, gdzie można będzie zasadzić rośliny, które posłużą nam do mikstur. Pozostaje jednak kwestia zwierząt, ale na szczęście mamy w Zakonie osoby mające dostęp do składników zwierzęcych.
Był choćby Percival czy Ben, pracujący w Peak District, i na pewno znalazłby się jeszcze ktoś.
- Chętnie posłucham o twoich próbach i nauce – powiedziała, gdy Gwen przyjęła składniki, nie tak specjalne jak te, które jej dała, ale nadające się dla osoby uczącej się. Z krwi jednorożca Gwendolyn najprawdopodobniej nie zrobiłaby użytku, Felix Felicis potrafiło uwarzyć bardzo niewielu alchemików. Ale wszystko przed nią, może kiedyś, za kilka lat, rozwinie swoje umiejętności na tyle, by umieć porwać się na coś trudniejszego niż proste wywary lecznicze i bojowe.
Uśmiechnęła się lekko na wzmiankę o krysztale.
- Też mam ich parę. Złapałam je w Zakazanym Lesie, gdzie czekaliśmy na szczęśliwy powrót reszty. – Nie wszyscy Zakonnicy poszli do Azkabanu. Charlie nie poszła i nie żałowała. Nie przydałaby się tam, a tylko by przeszkadzała i zapewne wymagałaby ciągłego ratowania z opałów.
Po kilku minutach, podczas których głównie milczała, skończyła umieszczać ingrediencje w szafce. Puste pudło odsunęła na bok, mogło się jeszcze kiedyś przydać.
- Kociołki można ułożyć blisko stołu. Obok zostawię też trójnogi, a na drugiej półce ułożę wagi, odważniki, miseczki i inne przybory. – Mówiąc to, zabrała się do pracy, układając niezbędne elementy wyposażenia w takim miejscu, by można było łatwo po nie sięgnąć. Było tam wszystko, co mogło się przydać alchemikom i choć w większości były to rzeczy używane, przekazane przez różnych ludzi (sama Charlie przyniosła tu parę rzadziej używanych kociołków i innych szpargałów), to nadal były sprawne i gotowe do użytku.
- Jeszcze mapy nieba... Można by je ułożyć gdzieś blisko książek – dodała, rozglądając się za pudłem, w którym owe mapy się znajdowały. – Pod sufitem można by też zawiesić sznurki, na których będzie można suszyć zioła. Jeśli wydrążymy komin, nadmiar wilgoci będzie ulatywał na zewnątrz i będzie możliwe suszenie roślin.
- Taak... – szepnęła smętnie, naprawdę mając nadzieję, że nic złego się nie stanie i nie utracą tego miejsca. Gdzie wtedy mieliby się podziać wszyscy ci bezbronni ludzie, niechciani przez obecny ład? I gdzie ona sama mogłaby się schronić, gdyby tak już nawet Kornwalia przestała być bezpieczna? Nie mogła wykluczyć, że nadejdzie dzień, kiedy sama będzie musiała tu zamieszkać.
Anthony nie wiedział, że Charlie była w nim zakochana i wolała, żeby tak pozostało. Nie chciała stawać pomiędzy nim i Rią, akceptując, że jej uczucia nigdy nie zostaną odwzajemnione. Że Anthony będzie szczęśliwszy z panną Weasley, bo dla niej nie będzie musiał porzucać rodziny ani nazwiska. Jednak serce było głupie, a miłość ślepa, i nie potrafiła tak po prostu przestać czuć tego, co czuła. Nie mogła wyłączyć tego jak za pstryknięciem palca. Najprawdopodobniej pisana jej była samotność. Może miała spędzić resztę życia jako stara panna z gromadką kotów, bez względu na to, ile miało jeszcze ono trwać. Czy miała przed sobą jakąś przyszłość po wojnie, czy może miała podzielić los swojej siostry?
Niemniej jednak często o nim myślała, nie umiejąc się doczekać, kiedy ujrzy go znowu. Ale skupiła się znowu na układaniu składników, starannie umieszczając słoiczki, pudełka i mieszki na półkach, których drewno nadal pachniało świeżością.
- Możemy spróbować poszukać zielarza wśród mieszkańców Oazy – zaproponowała. W Zakonie nie było wielu osób parających się zielarstwem. Charlie znała się na nim dość dobrze, ale nie była zawodowym hodowcą ziół. – Może taka osoba znajdzie tu odpowiednie miejsce, gdzie można będzie zasadzić rośliny, które posłużą nam do mikstur. Pozostaje jednak kwestia zwierząt, ale na szczęście mamy w Zakonie osoby mające dostęp do składników zwierzęcych.
Był choćby Percival czy Ben, pracujący w Peak District, i na pewno znalazłby się jeszcze ktoś.
- Chętnie posłucham o twoich próbach i nauce – powiedziała, gdy Gwen przyjęła składniki, nie tak specjalne jak te, które jej dała, ale nadające się dla osoby uczącej się. Z krwi jednorożca Gwendolyn najprawdopodobniej nie zrobiłaby użytku, Felix Felicis potrafiło uwarzyć bardzo niewielu alchemików. Ale wszystko przed nią, może kiedyś, za kilka lat, rozwinie swoje umiejętności na tyle, by umieć porwać się na coś trudniejszego niż proste wywary lecznicze i bojowe.
Uśmiechnęła się lekko na wzmiankę o krysztale.
- Też mam ich parę. Złapałam je w Zakazanym Lesie, gdzie czekaliśmy na szczęśliwy powrót reszty. – Nie wszyscy Zakonnicy poszli do Azkabanu. Charlie nie poszła i nie żałowała. Nie przydałaby się tam, a tylko by przeszkadzała i zapewne wymagałaby ciągłego ratowania z opałów.
Po kilku minutach, podczas których głównie milczała, skończyła umieszczać ingrediencje w szafce. Puste pudło odsunęła na bok, mogło się jeszcze kiedyś przydać.
- Kociołki można ułożyć blisko stołu. Obok zostawię też trójnogi, a na drugiej półce ułożę wagi, odważniki, miseczki i inne przybory. – Mówiąc to, zabrała się do pracy, układając niezbędne elementy wyposażenia w takim miejscu, by można było łatwo po nie sięgnąć. Było tam wszystko, co mogło się przydać alchemikom i choć w większości były to rzeczy używane, przekazane przez różnych ludzi (sama Charlie przyniosła tu parę rzadziej używanych kociołków i innych szpargałów), to nadal były sprawne i gotowe do użytku.
- Jeszcze mapy nieba... Można by je ułożyć gdzieś blisko książek – dodała, rozglądając się za pudłem, w którym owe mapy się znajdowały. – Pod sufitem można by też zawiesić sznurki, na których będzie można suszyć zioła. Jeśli wydrążymy komin, nadmiar wilgoci będzie ulatywał na zewnątrz i będzie możliwe suszenie roślin.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Rudowłosa znów zamyśliła się na chwilę.
– Możemy tak zaczarować tu miejsce, by nie wchodziły tu osoby spoza Zakonu – zaproponowała. – Bez zgody – dodała. Nie chodziło przecież o to, by nikt tu nie miał wstępu. Jeśli jakiś z mieszkańców Oazy będzie godny zaufania to czemu miałby nie skorzystać z tego miejsca? Ale zgadzała się z Charlie. Osoby zupełnie obce nie powinny mieć tu wstępu. Ingrediencje były zbyt cenne, a eliksiry zbyt niebezpieczne, aby wpuszczać do ich polowego laboratorium absolutnie każdego.
Naprawdę chciała wierzyć w to, że Oaza była tym bezpiecznym miejscem, do którego zło nie miało wstępu. Doskonale wiedziała jednak, że życie pisze różne scenariusze. Kto wie, czy biała magia nie wyparuje kolejnego dnia? Kto wie, czy wśród Zakonników nie ma zdrajcy? Kto wie, czy przypadkiem już teraz nie są tu śledzeni? Rzeczywistość nigdy nie była pewna, nawet gdy taka się wydawała.
Skinęła głową.
– Jakoś damy radę – stwierdziła, wysłuchawszy słów dziewczyny o ingrediencjach.
Jakoś to będzie, prawda? Jeśli każdy będzie próbował zdobyć składniki, jeśli każdy będzie dbał o wspólne miejsce pracy… jakoś to powinno być. Może powinna się spytać Frances o jakąś pomoc? Dziewczyna pewnie by im pomogła. Tylko lepiej byłoby, gdyby to Keat porozmawiał ze swoją siostrą, a nie Gwen.
Obiecała koleżance, że będzie ją informowała o postępach, chociaż nie sądziła, aby te nadeszły szczególnie szybko. Obiecała sobie, że skupi się przecież na urokach: dziedzinie, która najlepiej wychodziła jej w szkolnych czasach. Warzenie eliksirów było całkiem przydatne, ale wymagało studiowania astronomii na co panna Grey niekoniecznie miała czas.
– Ciekawe, co robią – powiedziała, zerkając do pustego kartonu. Wszystkie książki były już na swoim miejscu.
Właściwie miała już mówić Charlie, że pójdzie poinformować pozostałych o ustaleniach, jakie poczyniły, jednak dziewczyna znów się odezwała.
– Mapy na pewno się przydadzą – stwierdziła. – Ciekawe, czy dałoby się zaczarować sufit tak, jak w Hogwarcie? W Londynie jest kawiarnia, urocze miejsce, która też ma taki sufit. To nie może być niewykonalne, a może nawet byłoby przydatne? Szczególnie, jeśli magią można byłoby przybliżać jakieś jego elementy…. Chociaż to możemy zrobić kiedyś, teraz chyba nie będzie na to zbytnio czasu. – Westchnęła. Taka magia pewnie wymagała czasu, a Zakon w tej chwili po prostu go nie miał.
Zaczęła pomagać Charlie z wagami, mapami, kociołkami i innymi przedmiotami. Dopiero gdy wszystko było mniej więcej na swoim miejscu, oznajmiła:
– Pójdę przekazać, co ustaliłyśmy. Wrócę potem, pomogę jeśli jeszcze będzie w czym. – Zaczęła kierować się do wyjścia. – Na razie!
| zt dla Gwen?
– Możemy tak zaczarować tu miejsce, by nie wchodziły tu osoby spoza Zakonu – zaproponowała. – Bez zgody – dodała. Nie chodziło przecież o to, by nikt tu nie miał wstępu. Jeśli jakiś z mieszkańców Oazy będzie godny zaufania to czemu miałby nie skorzystać z tego miejsca? Ale zgadzała się z Charlie. Osoby zupełnie obce nie powinny mieć tu wstępu. Ingrediencje były zbyt cenne, a eliksiry zbyt niebezpieczne, aby wpuszczać do ich polowego laboratorium absolutnie każdego.
Naprawdę chciała wierzyć w to, że Oaza była tym bezpiecznym miejscem, do którego zło nie miało wstępu. Doskonale wiedziała jednak, że życie pisze różne scenariusze. Kto wie, czy biała magia nie wyparuje kolejnego dnia? Kto wie, czy wśród Zakonników nie ma zdrajcy? Kto wie, czy przypadkiem już teraz nie są tu śledzeni? Rzeczywistość nigdy nie była pewna, nawet gdy taka się wydawała.
Skinęła głową.
– Jakoś damy radę – stwierdziła, wysłuchawszy słów dziewczyny o ingrediencjach.
Jakoś to będzie, prawda? Jeśli każdy będzie próbował zdobyć składniki, jeśli każdy będzie dbał o wspólne miejsce pracy… jakoś to powinno być. Może powinna się spytać Frances o jakąś pomoc? Dziewczyna pewnie by im pomogła. Tylko lepiej byłoby, gdyby to Keat porozmawiał ze swoją siostrą, a nie Gwen.
Obiecała koleżance, że będzie ją informowała o postępach, chociaż nie sądziła, aby te nadeszły szczególnie szybko. Obiecała sobie, że skupi się przecież na urokach: dziedzinie, która najlepiej wychodziła jej w szkolnych czasach. Warzenie eliksirów było całkiem przydatne, ale wymagało studiowania astronomii na co panna Grey niekoniecznie miała czas.
– Ciekawe, co robią – powiedziała, zerkając do pustego kartonu. Wszystkie książki były już na swoim miejscu.
Właściwie miała już mówić Charlie, że pójdzie poinformować pozostałych o ustaleniach, jakie poczyniły, jednak dziewczyna znów się odezwała.
– Mapy na pewno się przydadzą – stwierdziła. – Ciekawe, czy dałoby się zaczarować sufit tak, jak w Hogwarcie? W Londynie jest kawiarnia, urocze miejsce, która też ma taki sufit. To nie może być niewykonalne, a może nawet byłoby przydatne? Szczególnie, jeśli magią można byłoby przybliżać jakieś jego elementy…. Chociaż to możemy zrobić kiedyś, teraz chyba nie będzie na to zbytnio czasu. – Westchnęła. Taka magia pewnie wymagała czasu, a Zakon w tej chwili po prostu go nie miał.
Zaczęła pomagać Charlie z wagami, mapami, kociołkami i innymi przedmiotami. Dopiero gdy wszystko było mniej więcej na swoim miejscu, oznajmiła:
– Pójdę przekazać, co ustaliłyśmy. Wrócę potem, pomogę jeśli jeszcze będzie w czym. – Zaczęła kierować się do wyjścia. – Na razie!
| zt dla Gwen?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Charlie pokiwała głową.
- Poproszę więc kogoś, kto lepiej zna się na magii ochronnej – powiedziała. Sama nie była w tym na tyle biegła, by się takiego zadania podjąć. Jedyną wymagającą różdżki dziedziną, na której się znała, była transmutacja. – Gdyby ktoś z Oazy chciał się uczyć alchemii pod naszym okiem, to będzie mógł. Po prostu chodzi o to, by nikt nie plątał się tu pod nieobecność kogokolwiek z Zakonu.
Charlie chętnie pouczyłaby innych warzenia mikstur. Lubiła to robić. Ale zabezpieczanie składników i eliksirów było konieczne. W Mungu też osoby niepowołane nie mogły wchodzić do pracowni. A gdy czasem przez nieuwagę jakiegoś alchemika komuś się to udawało, skutki często były opłakane.
- To miejsce będzie służyć wspólnemu dobru, każdy powinien dbać o to, żeby funkcjonowało jak najlepiej. – Może więc wspólnymi siłami uda się jakoś kompletować zaopatrzenie i dbać o to, by dla żadnego potrzebującego nie brakło lekarstw.
Kolejne przedmioty znalazły się na przeznaczonych im miejscach. Jaskinia coraz bardziej przypominała pracownię alchemika, od typowych różniły ją tylko ściany pokryte mchem i wydzielające ten niezwykły blask.
- Co do sufitu, to myślę, że by można. Tylko muszę znaleźć kogoś do pomocy z transmutacją. – Przychodziła jej na myśl przede wszystkim Susanne, może zgodziłaby się pomóc w transmutacyjnym modyfikowaniu tego miejsca? Charlie przy okazji czegoś by się od niej nauczyła, bo choć sama radziła sobie z tą dziedziną nieźle i robiła postępy, to jeszcze nie miała okazji tworzyć zaczarowanego sklepienia podobnego temu w Hogwarcie. To z pewnością była dość zaawansowana magia. – Ale to można zostawić na później, teraz pewnie są pilniejsze rzeczy do zrobienia. Najważniejsze żeby pracownia zaczęła działanie, upiększać ją można kiedy indziej.
Cała Oaza, choć już wyglądała coraz okazalej, wymagała czasu. Zarówno ludzi jak i domków przybywało, to już nie było tych kilka mizernych chatynek, jakie pamiętała z zimy. Może z czasem wyrośnie tu prawdziwe małe miasteczko mogące w miarę samowystarczalnie funkcjonować? Póki nie można było liczyć na naprawę sytuacji w kraju i możliwość powrotu tych ludzi do domów, należało skupić się na tym, by Oaza działała sprawnie i była bezpieczna.
Gwen pomogła jej z układaniem kociołków i innych rzeczy, i po pewnym czasie skończyły.
- Jeszcze chwilę tu posiedzę, ogarnę jakieś ostatnie sprawki. Dzięki za pomoc, Gwen – powiedziała na pożegnanie. A gdy panna Grey wyszła, została sama, skupiając się na tym, by sprawdzić, czy wszystko było jak należy. Tu coś poprawiła lub przesunęła, pokręciła się jeszcze chwilę po jaskini, po czym także skierowała się w stronę wyjścia, zamierzając poszukać kogoś, kto mógłby zabezpieczyć grotę alchemików. Może dopisze jej szczęście i zastanie jakichś Zakonników?
| zt.
- Poproszę więc kogoś, kto lepiej zna się na magii ochronnej – powiedziała. Sama nie była w tym na tyle biegła, by się takiego zadania podjąć. Jedyną wymagającą różdżki dziedziną, na której się znała, była transmutacja. – Gdyby ktoś z Oazy chciał się uczyć alchemii pod naszym okiem, to będzie mógł. Po prostu chodzi o to, by nikt nie plątał się tu pod nieobecność kogokolwiek z Zakonu.
Charlie chętnie pouczyłaby innych warzenia mikstur. Lubiła to robić. Ale zabezpieczanie składników i eliksirów było konieczne. W Mungu też osoby niepowołane nie mogły wchodzić do pracowni. A gdy czasem przez nieuwagę jakiegoś alchemika komuś się to udawało, skutki często były opłakane.
- To miejsce będzie służyć wspólnemu dobru, każdy powinien dbać o to, żeby funkcjonowało jak najlepiej. – Może więc wspólnymi siłami uda się jakoś kompletować zaopatrzenie i dbać o to, by dla żadnego potrzebującego nie brakło lekarstw.
Kolejne przedmioty znalazły się na przeznaczonych im miejscach. Jaskinia coraz bardziej przypominała pracownię alchemika, od typowych różniły ją tylko ściany pokryte mchem i wydzielające ten niezwykły blask.
- Co do sufitu, to myślę, że by można. Tylko muszę znaleźć kogoś do pomocy z transmutacją. – Przychodziła jej na myśl przede wszystkim Susanne, może zgodziłaby się pomóc w transmutacyjnym modyfikowaniu tego miejsca? Charlie przy okazji czegoś by się od niej nauczyła, bo choć sama radziła sobie z tą dziedziną nieźle i robiła postępy, to jeszcze nie miała okazji tworzyć zaczarowanego sklepienia podobnego temu w Hogwarcie. To z pewnością była dość zaawansowana magia. – Ale to można zostawić na później, teraz pewnie są pilniejsze rzeczy do zrobienia. Najważniejsze żeby pracownia zaczęła działanie, upiększać ją można kiedy indziej.
Cała Oaza, choć już wyglądała coraz okazalej, wymagała czasu. Zarówno ludzi jak i domków przybywało, to już nie było tych kilka mizernych chatynek, jakie pamiętała z zimy. Może z czasem wyrośnie tu prawdziwe małe miasteczko mogące w miarę samowystarczalnie funkcjonować? Póki nie można było liczyć na naprawę sytuacji w kraju i możliwość powrotu tych ludzi do domów, należało skupić się na tym, by Oaza działała sprawnie i była bezpieczna.
Gwen pomogła jej z układaniem kociołków i innych rzeczy, i po pewnym czasie skończyły.
- Jeszcze chwilę tu posiedzę, ogarnę jakieś ostatnie sprawki. Dzięki za pomoc, Gwen – powiedziała na pożegnanie. A gdy panna Grey wyszła, została sama, skupiając się na tym, by sprawdzić, czy wszystko było jak należy. Tu coś poprawiła lub przesunęła, pokręciła się jeszcze chwilę po jaskini, po czym także skierowała się w stronę wyjścia, zamierzając poszukać kogoś, kto mógłby zabezpieczyć grotę alchemików. Może dopisze jej szczęście i zastanie jakichś Zakonników?
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| 29 kwietnia ?
Jaskinie były miejscami z nadzwyczajnym potencjałem. Dzięki temu, że świeciły, nie potrzebowały dodatkowego źródła światła, a po odpowiednim zabezpieczaniu i upewnieniu się, że przebywającym w nim osobom nie grozi ani uduszenie się, ani zawalenie sklepienia (co magia potrafiła załatwić bez problemu) mogły stanowić doskonałe, w połowie postawione budynki. Schrony, miejsca mieszkalne, schowki różnego typu, szpitale, pomieszczenia socjalne… Gwen widziała w nich olbrzymi potencjał, dlatego gdy Marcella poinformowała ją, że będzie nadzorować kolejny jaskiniowy remont, malarka nie wahała się ani chwili.
Nie do końca wiedziała, co panna Figg chce dokładnie z jaskini robić. Możliwości były nieograniczone, choć Gwen sądziła, ze pewnie będą to jakieś pomieszczenia pierwszej potrzeby. Na razie, z tego co wiedziała, mieli się też trzymać jaskiń znajdujących się niedaleko wyjścia, nie zagłębiając się zbytnio w ich wnętrza, aby po prostu się nie zgubić. Żadna z nich nie była geologiem, nie miały przecież przeszkolenia z dziedzinie podróżowania po jaskiniach, czy… czegoś podobnego, więc ze względów i praktycznych, i bezpieczeństwa, najlepiej było, gdy zagłębiały się w nie stopniowo.
Gwen pojawiła się w Oazie rankiem, odziana w spodnie i kok na czubku głowy. Kilka rudych loków już zdążyło z niego wypaść, jednak malarka nieszczególnie się tym przejmowała. Psa zostawiła pod opieką przebywających na wyspie dzieci, a sama ruszyła w umówione miejsce, pod pachą trzymając trzy ze sowich obrazów. Prostych i niewielkich, które stanowiły dla niej jedynie pewne ćwiczenie. Uznała jednak, że zamiast je wyrzucić, może jakoś wkomponują je w wystrój jaskiń. Nawet szare, kamienne ściany zasługiwały na odrobinkę ozdoby… prawda? Wojna mogła trwać w najlepsze, ale nie zmieniała przecież ludzkiej natury. Lepiej pracowało się w przytulnych i ładnych wnętrzach.
Gdy ujrzała Marcellę, natychmiast ruszyła w jej stronę.
– Cześć – przywitała się. – Patrz, co mam – powiedziała, wyciągając w jej stronę malunki: – Możemy je przyczepić do ścian trwałym przylepcem. Proste, a będzie może trochę ładniej? Wybrałam jakieś… no… tu masz martwą naturę, tu drobny pejzaż, a to… właściwie… nie wiem, co to miało być. Próbowałam zrobić abstrakcję, ale to teraz chyba kolorowa plama… ale… Johnatan mówił, że mu się podoba. Tylko ja tego chyba nie sprzedam, więc może zawisnąć gdzieś tutaj – wyjaśniała, trochę podekscytowana i stojącym przed nimi zadaniem, i własnymi pracami. Pamięć o ostatnim dniu marca wciąż tkwiła w Gwen, jednak wspomnienia stawały się coraz starsze i dziewczynie stopniowo wracał nienajgorszy humor.
Wzięła głęboki oddech, czując, że na opowiadanie o obrazach zużyła cały tlen:
– To co robimy? Coś już jest przygotowane? Ten nagły przypływ gotówki jest bardzo pomocny, prawda? – zaczęła dopytywać. Gwen nie znała się na remontowaniu. Mogła pomóc w układaniu i noszeniu rzeczy, w wystroju samego wnętrza, jednak te najważniejsze prace musiały zostać wykonane przez innych.
| zt
Jaskinie były miejscami z nadzwyczajnym potencjałem. Dzięki temu, że świeciły, nie potrzebowały dodatkowego źródła światła, a po odpowiednim zabezpieczaniu i upewnieniu się, że przebywającym w nim osobom nie grozi ani uduszenie się, ani zawalenie sklepienia (co magia potrafiła załatwić bez problemu) mogły stanowić doskonałe, w połowie postawione budynki. Schrony, miejsca mieszkalne, schowki różnego typu, szpitale, pomieszczenia socjalne… Gwen widziała w nich olbrzymi potencjał, dlatego gdy Marcella poinformowała ją, że będzie nadzorować kolejny jaskiniowy remont, malarka nie wahała się ani chwili.
Nie do końca wiedziała, co panna Figg chce dokładnie z jaskini robić. Możliwości były nieograniczone, choć Gwen sądziła, ze pewnie będą to jakieś pomieszczenia pierwszej potrzeby. Na razie, z tego co wiedziała, mieli się też trzymać jaskiń znajdujących się niedaleko wyjścia, nie zagłębiając się zbytnio w ich wnętrza, aby po prostu się nie zgubić. Żadna z nich nie była geologiem, nie miały przecież przeszkolenia z dziedzinie podróżowania po jaskiniach, czy… czegoś podobnego, więc ze względów i praktycznych, i bezpieczeństwa, najlepiej było, gdy zagłębiały się w nie stopniowo.
Gwen pojawiła się w Oazie rankiem, odziana w spodnie i kok na czubku głowy. Kilka rudych loków już zdążyło z niego wypaść, jednak malarka nieszczególnie się tym przejmowała. Psa zostawiła pod opieką przebywających na wyspie dzieci, a sama ruszyła w umówione miejsce, pod pachą trzymając trzy ze sowich obrazów. Prostych i niewielkich, które stanowiły dla niej jedynie pewne ćwiczenie. Uznała jednak, że zamiast je wyrzucić, może jakoś wkomponują je w wystrój jaskiń. Nawet szare, kamienne ściany zasługiwały na odrobinkę ozdoby… prawda? Wojna mogła trwać w najlepsze, ale nie zmieniała przecież ludzkiej natury. Lepiej pracowało się w przytulnych i ładnych wnętrzach.
Gdy ujrzała Marcellę, natychmiast ruszyła w jej stronę.
– Cześć – przywitała się. – Patrz, co mam – powiedziała, wyciągając w jej stronę malunki: – Możemy je przyczepić do ścian trwałym przylepcem. Proste, a będzie może trochę ładniej? Wybrałam jakieś… no… tu masz martwą naturę, tu drobny pejzaż, a to… właściwie… nie wiem, co to miało być. Próbowałam zrobić abstrakcję, ale to teraz chyba kolorowa plama… ale… Johnatan mówił, że mu się podoba. Tylko ja tego chyba nie sprzedam, więc może zawisnąć gdzieś tutaj – wyjaśniała, trochę podekscytowana i stojącym przed nimi zadaniem, i własnymi pracami. Pamięć o ostatnim dniu marca wciąż tkwiła w Gwen, jednak wspomnienia stawały się coraz starsze i dziewczynie stopniowo wracał nienajgorszy humor.
Wzięła głęboki oddech, czując, że na opowiadanie o obrazach zużyła cały tlen:
– To co robimy? Coś już jest przygotowane? Ten nagły przypływ gotówki jest bardzo pomocny, prawda? – zaczęła dopytywać. Gwen nie znała się na remontowaniu. Mogła pomóc w układaniu i noszeniu rzeczy, w wystroju samego wnętrza, jednak te najważniejsze prace musiały zostać wykonane przez innych.
| zt
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
| Ustalimy datę
Radośnie biegła przez Oazę. Dzisiaj wszystko ładnie posprzątała, zamiotła każdy kącik i wytarła kurze w saloniku! Była pracowita niczym mała pszczółka i zasłużyła na ciasto porzeczkowe, na pewno! Tylko wpierw musiałaby poprosić tatę, żeby jej pomógł je upiec… albo mogłaby spróbować sama? Nie… tata by się zezłościł, gdyby próbowała sama działać z ogniem. To takie problematyczne!
Trzymała Pana Królikowskiego za rączkę i próbowała nucić mu jakąś piosenkę. Zupełnie zmyśloną! Wyraźnie się nudziła. Nie mogła znaleźć nikogo do zabawy! Tata był zajęty, każdy coś robił! Co miała zrobić? Każdy był zajęty i nikt nie miał dla niej czasu!
– Mała pszczółka, mała pszczółka robi bzzz, bzzz, bzzz – próbowała głośno śpiewać. – A biedronka, a biedronka robi zyń, zyń, zyń! – Tekst piosenki w ogóle nie miał sensu, ale nie przeszkadzało jej to zupełnie. Stanęła na chwilę w miejscu, tylko po to, żeby zrobić piruet. Potem wygładziła swoją ulubioną niebieską sukienkę i włosy, co by to wyglądać ładnie i schludnie.
Nagle wpadła na pomysł! Mogłaby poszukać jakiegoś ładnego kwiatka albo zwierzątka i przynieść do domu, i pokazać tacie! Na pewno by się ucieszył! Albo nie! Nie! Może jednak cioci Tonks! Albo cioci Hani! Albo… albo… albo dla każdego, kogo znała! Tak byłoby sprawiedliwie i nikt nie poczułby się urażony!
– Panie Królikowski! Niech mi Pan pomoże! – Zawołała i podniosła towarzysza na wysokość swoich oczu. – Nie pamiętam jaki kolor lubiła ciocia Lydia! – Natychmiast spochmurniała. No bo co miała dla niej znaleźć? Co by jej się spodobało? Pan Królikowski zamyślił się, ale nic nie odpowiedział.
Zastanawiała się chwilę razem z nim… ale na końcu stwierdziła, że stojąc w jednym miejscu nie była w stanie znaleźć czegokolwiek! Ruszyła dalej i znowu zaczęła podskakiwać. Nie zauważyła jednak, że lewy bucik się rozwiązał. Łatwo było przewidzieć to, co się stało potem. Przydepnęła szalejącą na wolności sznurówkę i straciła równowagę. Wylądowała boleśnie na ziemi, a pan Królikowski wyślizgnął się z jej uścisku.
– Au… – jęknęła głośno. Próbowała powstrzymać się od płaczu, choć jej oczy wyraźnie się zaszkliły. Kolana z całą pewnością zaczęły krwawić, tak samo jak malutkie dłonie, które (w pewnym sensie) zamortyzowały upadek. Rączki strasznie ją piekły. Niepewnie otworzyła oczy, które zamknęła bojąc się zderzenia z ziemią. – PANIE KRÓLIKOWSKI! – Rozległ się nagle głośny krzyk, a za nim płacz. Jej przyjaciel znajdował się na krawędzi dziury. Nie wiedziała co zrobić, chciała się rzucić na pomoc, ale pluszak balansował na granicy dziury i bała się, że mógł w nią nagle wpaść. Zaczęła panikować. – POMOCY! PANIE KRÓLIKOWSKI!!! – Zawołała tak głośno, jak tylko pomagały jej na to dziecięce płuca. Powoli czołgała się w jego stronę i próbowała dosięgnąć jego ucha. Nikt jednak się nie pojawiał. – PANIE KRÓLIKOWSKI, PROSZĘ TAM NIE WPADAĆ!!!
| Czy uda mi się zachować ładny wygląd? Rzucam na kość emocji!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Radośnie biegła przez Oazę. Dzisiaj wszystko ładnie posprzątała, zamiotła każdy kącik i wytarła kurze w saloniku! Była pracowita niczym mała pszczółka i zasłużyła na ciasto porzeczkowe, na pewno! Tylko wpierw musiałaby poprosić tatę, żeby jej pomógł je upiec… albo mogłaby spróbować sama? Nie… tata by się zezłościł, gdyby próbowała sama działać z ogniem. To takie problematyczne!
Trzymała Pana Królikowskiego za rączkę i próbowała nucić mu jakąś piosenkę. Zupełnie zmyśloną! Wyraźnie się nudziła. Nie mogła znaleźć nikogo do zabawy! Tata był zajęty, każdy coś robił! Co miała zrobić? Każdy był zajęty i nikt nie miał dla niej czasu!
– Mała pszczółka, mała pszczółka robi bzzz, bzzz, bzzz – próbowała głośno śpiewać. – A biedronka, a biedronka robi zyń, zyń, zyń! – Tekst piosenki w ogóle nie miał sensu, ale nie przeszkadzało jej to zupełnie. Stanęła na chwilę w miejscu, tylko po to, żeby zrobić piruet. Potem wygładziła swoją ulubioną niebieską sukienkę i włosy, co by to wyglądać ładnie i schludnie.
Nagle wpadła na pomysł! Mogłaby poszukać jakiegoś ładnego kwiatka albo zwierzątka i przynieść do domu, i pokazać tacie! Na pewno by się ucieszył! Albo nie! Nie! Może jednak cioci Tonks! Albo cioci Hani! Albo… albo… albo dla każdego, kogo znała! Tak byłoby sprawiedliwie i nikt nie poczułby się urażony!
– Panie Królikowski! Niech mi Pan pomoże! – Zawołała i podniosła towarzysza na wysokość swoich oczu. – Nie pamiętam jaki kolor lubiła ciocia Lydia! – Natychmiast spochmurniała. No bo co miała dla niej znaleźć? Co by jej się spodobało? Pan Królikowski zamyślił się, ale nic nie odpowiedział.
Zastanawiała się chwilę razem z nim… ale na końcu stwierdziła, że stojąc w jednym miejscu nie była w stanie znaleźć czegokolwiek! Ruszyła dalej i znowu zaczęła podskakiwać. Nie zauważyła jednak, że lewy bucik się rozwiązał. Łatwo było przewidzieć to, co się stało potem. Przydepnęła szalejącą na wolności sznurówkę i straciła równowagę. Wylądowała boleśnie na ziemi, a pan Królikowski wyślizgnął się z jej uścisku.
– Au… – jęknęła głośno. Próbowała powstrzymać się od płaczu, choć jej oczy wyraźnie się zaszkliły. Kolana z całą pewnością zaczęły krwawić, tak samo jak malutkie dłonie, które (w pewnym sensie) zamortyzowały upadek. Rączki strasznie ją piekły. Niepewnie otworzyła oczy, które zamknęła bojąc się zderzenia z ziemią. – PANIE KRÓLIKOWSKI! – Rozległ się nagle głośny krzyk, a za nim płacz. Jej przyjaciel znajdował się na krawędzi dziury. Nie wiedziała co zrobić, chciała się rzucić na pomoc, ale pluszak balansował na granicy dziury i bała się, że mógł w nią nagle wpaść. Zaczęła panikować. – POMOCY! PANIE KRÓLIKOWSKI!!! – Zawołała tak głośno, jak tylko pomagały jej na to dziecięce płuca. Powoli czołgała się w jego stronę i próbowała dosięgnąć jego ucha. Nikt jednak się nie pojawiał. – PANIE KRÓLIKOWSKI, PROSZĘ TAM NIE WPADAĆ!!!
| Czy uda mi się zachować ładny wygląd? Rzucam na kość emocji!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Amelia Moore dnia 20.11.20 23:56, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Amelia Moore' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 7
'k10' : 7
1 IX?
Wciąż jeszcze nie czuł się najlepiej; choć Lizzie zadbała o to, żeby wstrząsający jego ciałem kaszel, zakorzeniony aż w samych płucach, w końcu ustał, to przemęczenie po dwumiesięcznym maratonie popychania swojej wytrzymałości na sam skraj nie przeminęło tak po prostu. Był wyczerpany. Wyzuty z energii, z wszelkich sił. W procesie rekonwalescencji nie pomagało to, iż wciąż nie miał pewności, czy wiadomość od Gwen doprowadzi go Frances - czy w miejscu nazwanym Szafirowymi Wzgórzami w ogóle zastanie siostrę; ale pewien był, że skoro znalazł się już tu, w Oazie, to mógł w końcu spróbować dowiedzieć się, co z wszystkimi, na których najbardziej mu zależy. Niepewność co do ich losów odczuwał tym dotkliwiej, im więcej czasu miał wyłącznie dla siebie.
Kilka dni spędził w łóżku, dochodząc do siebie; ale zostawiony ze swoimi myślami zaczynał szaleć, wiedział, że nie da rady tak dłużej - że po prostu musi się czymś zająć. Nawet jeśli miałoby nie być to przesadnie wyczerpujące zajęcie.
Wciągnął na siebie wymięte ubrania, te same, które nosił wczoraj i pewnie każdego dnia minionego tygodnia; krańce niechlujnie zawiązanych sznurówek wsadził po prostu do środka butów, nie przejmując się zanadto tym, że stopa pływała w luźnych trampkach. Z samopiszącym piórem i czystym pergaminem ruszył w stronę polany rozładunkowej, tam miał pomóc przy katalogowaniu nowej dostawy. Nim jednak dotarł na miejsce, nogi poniosły go nieco dookoła, tam, gdzie ziemia poszatkowana była szczelinami pulsującymi magią. W stronę miejsca, w którym nie spotykał zbyt wielu osób. Ani tym bardziej dzieci - bez wątpienia żadne nie powinno kręcić się w pobliżu; nietrudno tu o wypadek.
Na widok drobnej blondynki, która wołała o pomoc, ścięła go groza; czy bawiła się z jakimś innym dzieckiem? I któreś z nich osunęło się do szczeliny? W jakiś sposób się zraniło?
Zerwał się do biegu, a prawa dłoń zanurkowała do kieszeni koszuli, w której schował różdżkę; naglący ton nie pozostawiał wątpliwości, iż potrzebna była natychmiastowa reakcja.
- Co się stało? - wykrzyczał już z daleka, dobiegając do zdenerwowanej... Melanii? Nie, jakoś inaczej, Amelii? Kim był ten, o którym mówiła? Innego dziecka nie tytułowałaby chyba panem? Nazwisko brzmiało co prawda dość osobliwie, ale przecież równie dobrze mogła się pomylić. Bez wątpienia, natomiast, coś musiało się stać; ona sama była na skraju roztrzęsienia. A Pan Królikowski na skraju wyrwy, ale Keat nie zwrócił najmniejszej uwagi na maskotkę.
- Amelka, prawda? - kojarzył ją dobrze, mieszkał przecież nie tak daleko od Billy'ego, a energiczna dziewczynka migała mu dość często w najróżniejszych zakątkach Oazy. Jeszcze wtedy nie zorientował się, że zawsze, gdziekolwiek by jej nie zobaczył, towarzyszyła jej charakterystyczna maskotka. - Gdzie jest Bi... tata? Jesteś tu sama? - dlaczego w ogóle się tutaj znalazła?
Wciąż jeszcze nie czuł się najlepiej; choć Lizzie zadbała o to, żeby wstrząsający jego ciałem kaszel, zakorzeniony aż w samych płucach, w końcu ustał, to przemęczenie po dwumiesięcznym maratonie popychania swojej wytrzymałości na sam skraj nie przeminęło tak po prostu. Był wyczerpany. Wyzuty z energii, z wszelkich sił. W procesie rekonwalescencji nie pomagało to, iż wciąż nie miał pewności, czy wiadomość od Gwen doprowadzi go Frances - czy w miejscu nazwanym Szafirowymi Wzgórzami w ogóle zastanie siostrę; ale pewien był, że skoro znalazł się już tu, w Oazie, to mógł w końcu spróbować dowiedzieć się, co z wszystkimi, na których najbardziej mu zależy. Niepewność co do ich losów odczuwał tym dotkliwiej, im więcej czasu miał wyłącznie dla siebie.
Kilka dni spędził w łóżku, dochodząc do siebie; ale zostawiony ze swoimi myślami zaczynał szaleć, wiedział, że nie da rady tak dłużej - że po prostu musi się czymś zająć. Nawet jeśli miałoby nie być to przesadnie wyczerpujące zajęcie.
Wciągnął na siebie wymięte ubrania, te same, które nosił wczoraj i pewnie każdego dnia minionego tygodnia; krańce niechlujnie zawiązanych sznurówek wsadził po prostu do środka butów, nie przejmując się zanadto tym, że stopa pływała w luźnych trampkach. Z samopiszącym piórem i czystym pergaminem ruszył w stronę polany rozładunkowej, tam miał pomóc przy katalogowaniu nowej dostawy. Nim jednak dotarł na miejsce, nogi poniosły go nieco dookoła, tam, gdzie ziemia poszatkowana była szczelinami pulsującymi magią. W stronę miejsca, w którym nie spotykał zbyt wielu osób. Ani tym bardziej dzieci - bez wątpienia żadne nie powinno kręcić się w pobliżu; nietrudno tu o wypadek.
Na widok drobnej blondynki, która wołała o pomoc, ścięła go groza; czy bawiła się z jakimś innym dzieckiem? I któreś z nich osunęło się do szczeliny? W jakiś sposób się zraniło?
Zerwał się do biegu, a prawa dłoń zanurkowała do kieszeni koszuli, w której schował różdżkę; naglący ton nie pozostawiał wątpliwości, iż potrzebna była natychmiastowa reakcja.
- Co się stało? - wykrzyczał już z daleka, dobiegając do zdenerwowanej... Melanii? Nie, jakoś inaczej, Amelii? Kim był ten, o którym mówiła? Innego dziecka nie tytułowałaby chyba panem? Nazwisko brzmiało co prawda dość osobliwie, ale przecież równie dobrze mogła się pomylić. Bez wątpienia, natomiast, coś musiało się stać; ona sama była na skraju roztrzęsienia. A Pan Królikowski na skraju wyrwy, ale Keat nie zwrócił najmniejszej uwagi na maskotkę.
- Amelka, prawda? - kojarzył ją dobrze, mieszkał przecież nie tak daleko od Billy'ego, a energiczna dziewczynka migała mu dość często w najróżniejszych zakątkach Oazy. Jeszcze wtedy nie zorientował się, że zawsze, gdziekolwiek by jej nie zobaczył, towarzyszyła jej charakterystyczna maskotka. - Gdzie jest Bi... tata? Jesteś tu sama? - dlaczego w ogóle się tutaj znalazła?
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Jaskinie
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda