Wydarzenia


Ekipa forum
Przybrzeżna grota
AutorWiadomość
Przybrzeżna grota [odnośnik]13.02.20 19:00

Przybrzeżna grota

W jednym z bardziej stromych brzegów wyspy zieje paszcza groty, z której sączy się delikatny niebieskawy blask. Dzieje się tak za sprawą morskiej roślinności, która przyjęła pewną dawkę energii wyzwolonej z pokonania anomalii i zaczęła świecić na błękitno. Dzięki temu można dostrzec dziwne, tajemnicze symbole, którymi pokryte są również znajdujące się w głębi Oazy ruiny. Z każdym krokiem wgłąb groty powietrze staje się coraz cieplejsze i coraz gęstsze, tak samo jak wchodzący ma wrażenie, że waży coraz mniej. W tym miejscu przestają bowiem obowiązywać prawa fizyki, z grawitacją na czele. Ludzie zaczynają bezwiednie unosić się w powietrzu, upuszczane przedmioty lecą pod sufit, a dźwięki zdają się gubić w próżni, cichnąć bez echa. Jest to idealne miejsce, aby odprężyć się i w spokoju oraz bezwładności zebrać myśli.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przybrzeżna grota Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]20.03.20 23:56
13 kwietnia?

Pogubiła się, ale nie w swoim celu, swojej drodze czy tym, kim była. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuła się tak bardzo sobą, jak była teraz. Ale jednocześnie zdawało jej się, że nie wszystkim to odpowiada. Ale przecież i jej wcześniejsza postać nie pasowała wszystkim. Tak już było, nie mogła zadowolić każdego, nie była w stanie zadowolić też wszystkich na raz i musiała zdawać sobie z tego sprawę. I zdawała. Nie znaczyło to jednak, że było to proste. Nie teraz, nie kiedy jej decyzje, słowa, czyny miały wpływ na tak wiele osób. Nie kiedy wszystko zaczynało komplikować i nie chodziło nawet o to, co czuła ona sama, ale całe to wariactwo, które miało miejsce wokół niej. Czuła na barkach ciężar swoich decyzji, każdej jednej i choć była silna i siłę tę miała w sobie, potrzebowała kogoś. Kogoś na kim mogłaby się od czasu do czasu oprzeć. Egoistyczne, małostkowe pragnienia, których przecież się wyrzekła. Ale czy była w stanie zablokować to, co czuje. Odciąć się całkowicie od myśli i pragnień? Im mocniej sobie powtarzała pewne myśli i słowa, tym mocniej nie była w stanie w nie uwierzyć.
Potrzebowała przerwy. Wyciszenia, może odpoczynku. Chwili która była tylko dla niej. W której nie planowała kolejnego kroku, kolejnej akcji. Chwili w której nie martwiła się o wszystkich swoich znajomych, przyjaciół, rodzinę, czy tych, którzy byli pod nią. Egoistycznej całkowicie, pozbawionej ciężaru stanowiska na którym była chwili. Tylko jej jednej. I może kogoś z kim mogłaby ją dzielić. A najlepsza do tego zdawała się Hannah. Jej Hannah. Ta, która znała ją tak długo i tak dobrze, że potrafiła  czytać z odbicia cieni w jej tęczówkach. Która nie bała powiedzieć jej się wszystkiego tego, czego nie chciała usłyszeć i jednocześnie ta, która wiedziała co powiedzieć jej właśnie dokładnie.
Oddechu.
Tego jej brakowało i właśnie na to miała nadzieję, zjawiając się dzisiaj w Oazie. W plecaku narzuconym na ramie niosła wina. Tak, nie jedno, a dokładnie trzy. Brakowało jej dawnych czasów. Brakowało jej dachu na który wychodziły u Wright. Wielu rzeczy jej brakowało, ale nie żałowała decyzji które podjęła. Choć te bolały. Choć te doprowadziły do tego, że jej serce zostało całkowicie wyrwane z jej piersi. Tęskniła, niezmiennie i ciągle za jednym i tym samym mającym twarz przystojnego aurora. Ale jej uczucia, myśli, bicie serca, to wszystko zaburzyło ostatnie przybycie. Pojawienie się tego, którego nie wiedziała tak wiele lat, że nie sądziła iż ujrzą się ponownie. Dawne uczucia odżyły. A może jedynie potrzeba kogoś. Kogoś, kto nie kwestionowałby jej wyborów, kto mógłby zaakceptować ją całą właśnie taką jaką była. Ale nie mógł - zwyczajnie nie mógł - wybrać gorszego czasu niż teraz. Wprowadzając w nią niepewność. Wprowadzając też strach. Nie chciała znów cierpieć.
- Chodźmy w pobliże groty. - powiedziała dostrzegając przyjaciółkę. Jasne tęczówki zawisły na niej. Twarz wyrażała niewiele. Niewiele też powiedziała ona sama. - Tam rzadko chodzą. - stwierdziła jeszcze rozpoczynając wędrówkę. Nie była pewna, czy była gotowa na to. Na rozmowę, czy też stawianie czoła własnym uczuciom. Może to wszystko było jednak błędem? Nie była pewna.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.


Ostatnio zmieniony przez Justine Tonks dnia 12.04.20 17:15, w całości zmieniany 2 razy
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przybrzeżna grota 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]22.03.20 17:26
Powietrze pachniało inaczej niż wcześniej. Świeżą trawą, wiosną, konwaliami. Coś wisiało nad głowami, wilgoć była wyczuwalna. Nocą osiadała na rzęsach, włosach, ciepłej skórze. Robiło się ciemno, robiło się coraz chłodniej, ciszej. Bezpieczna oaza powoli kładła się do snu, a w niej wszyscy ci, którzy potrzebowali bezpiecznego schronienia i ci, którzy chcieli innym je ofiarować. Otulona kocem kierowała się w stronę zatoki, wolnym krokiem przemierzała wydeptane już ścieżki, mijała nowe domy wciąż pachnące świeżym drewnem. Lubiła ten zapach. We wszystkich oknach iskrzyło się jasne światło świec. Z niektórych dobiegały stłumione rozmowy, a nawet śmiech. Dobrze, że ludzie wciąż po tym wszystkim potrafili odnaleźć promyk nadziei, wykrzesać z siebie nieco radości. Minęła ostatnią, najdalej wysuniętą ze wszystkich, osłoniętą kurtyną drzew i naciągnęła materiał ciepłego koca ciaśniej na ramiona. Zabrany z domu chronił ją przed chłodem — tak jak na dachu jej mieszkania, skąd rozciągał się doskonały widok na Londyn i gdzie uparcie dyskutowały o przyszłych strategiach zawojowania świata. Nie spieszyła się. Miały przecież mnóstwo czasu, nim nadejdzie świt minie wiele godzin. Zdążą się sobą nacieszyć, podzielić wszystkim, na co ostatnio brakowało czasu.
List od Just wiele zdradzał, ale nie pytała w odpowiedzi o szczegóły. Straciła rachubę, przestała liczyć dni, odkąd ostatni raz z głośnym śmiechem otwarły butelkę wina na dachu kamienicy. Jak gdyby nigdy nic. Chciała, by powiedziała jej wszystko sama — papier nie oddawał tych wszystkich emocji, wrażeń — nie w pędzie codzienności, przystępując na moment, by wziąć głębszy oddech.
Kiedy ją ujrzała, zaledwie kilka słów zaburzyło ciszę. Twarz przyjaciółki była nieprzenikniona.
— Wzięłam wino — wspomniała o tym ważnym, może najważniejszym w tej chwili elemencie spotkania. Nie mogły plotkować, zwierzać się i płakać bez wina — jeśli płakać miały w ogóle. — I rogaliki, zrobiłam na szybko— najprostsze jakie były, nie kombinowała z nimi, nie było czasu uczyć się nowych przepisów i eksperymentować. Do rogalików miała też masło. Bo suche nie mogły smakować jak te od mamy; te, które podawała w każdą niedziele o poranku.
Kiedy dotarły do groty, rozejrzała się — chyba nigdy wcześniej tu nie była. Migocące światełka przypominały gwiazdy na ciemnym, nocnym niebie. Nie weszła jednak do środka, obejrzała się na przyjaciółkę.
— Byłaś tam?— ruchem głowy wskazała na wnętrze jaskini. Co mogło się tam czaić? Nieznane, które z pewnością będą eksplorować, kiedy ostatni łyk wina rozgrzeje żołądek jednej z nich. Znalezienie właściwego miejsca nie było trudne. Usiadła na ziemi, plecami oparła się o kamień, który zdawał się być do tego wprost stworzony. Koc zdjęła z ramion — kiedy zrobi się zimno, lub kiedy skończy się alkohol przyda się im do przykrycia — a z małego wiklinowego koszyka wyciągnęła butelkę. — Będę czynić honory — zaproponowała, jednym zaklęciem odkorkowując wino. Milcząca Tonks, była Tonks próbującą zataić prawdę przed całym światem, a przecież chciała to wszystko wyrzucić z siebie. Chciała pozbyć się nadmiaru emocji, natłoku myśli. Nie miała o Vincencie najlepszego zdania, ale nim powiesi na nim psidwaki, chciała wysłuchać jej historii. Co takiego się wydarzyło ostatnio, Justine?
— Co jedliście na kolację? — wtedy, kiedy ją pocałował. Zaczęła łagodnie, do drugiego rodzaju konsumpcji przejdzie za chwilę, o ile sama Tonks, pociągnięta za język nie wyjawi jej wszystkiego. — Wyglądasz, jakbyś wciąż cierpiała na niestrawność. Tak źle gotuje?


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Przybrzeżna grota 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]25.03.20 0:53
Nie rozumiała dlaczego obawiała się spotkania z najlepszą przyjaciółką. W jakiś sposób wiedziała, że Hannah, może nie tyle co nie pozwoli, ale wyzwoli w niej osobę, która postanowi przyznać się do wszystkiego. Każdego jednego uczucia, które odepchnęła od siebie nie chcą zajmować się nim teraz. Najlepiej, nie musząc zajmować się nim już w ogóle. Ale te, zupełnie niespodziewanie zaczynały dobijać się coraz mocniej. Budzić do życia, wraz z wiosną, która obejmowała coraz więcej przestrzeni nieśmiało zieleniąc ziemie i drzewa. Wędrowała obok Hannah w milczeniu wiedząc, że mają dzisiaj jeszcze dostatecznie czasu. A może milczała dlatego, że sama za bardzo nie wiedziała jak zacząć, ani co powinna powiedzieć. Skinęła jej jedynie niemrawo głową na oznajmienie, że zaopatrzyła je w wino. Uniosła w podziękowaniu kącik ust ku górze na wzmiankę o rogalikach, dopiero uświadamiając sobie, że rzeczywiście coś by zjadła.  Tak, tego zdecydowanie potrzebowała. Chwili oddechu na który mogła sobie pozwolić w Oazie. Przecież… miała prawo na kilka chwil, jeden wieczór, zająć się tylko sobą?
Czemu więc czuła wyrzuty sumienia?
Nie miała pojęcia, była jednak wdzięczna, że Hannah znalazła dla niej wolny czas - zwłaszcza, że każde z nich teraz miało ręce pełne roboty. Było źle, jeśli nie coraz gorzej. I Just skupiała całe swoje siły by rozwijać siebie i podejmować kolejne plany jednocześnie martwiąc się o wszystkich i każdego z osobna. To była teraz jej rzeczywistość. To były jej kolejne dnie i godziny. Bez chwili wytchnienia, którą za to zdawała się otrzymywać Oaza. życie zdawało się tutaj funkcjonować innym torem. Po spotkaniu z Keatonem, niespodziewanym listem, aż do przyjścia Hannah zajmowała się sprawdzaniem, jak radzą sobie nowi mieszkańcy i pomagała tam, gdzie przydawały się kolejne ręce do pracy - a tych, niezmiennie było mało. Z przewieszoną przez ramię torbą wędrowała obok niej w stronę groty, a raczej jej okolic. Na pytanie które zawisło między nimi zerknęła na Hannah a później na grotę, którą wskazała.
- Byłam. - potwierdziła wracając spojrzeniem do przyjaciółki. - Ale powinnaś odkryć ją sama. Jest ciekawiej. - zawyrokowała pamiętając, jak sama weszła do groty po raz pierwszy. Usiadła niedaleko kierując się przodem w stronę Wright. Ponownie skinęła głową przyjaciółce zgadzając się, by to ona - jak sama powiedziała - czyniła honory. Walczyła z sobą, myśląc i zastanawiając się. Nie wiedząc od czego zacząć, ani za co zabrać się najpierw. Z ulgą przyjęła pytanie, które było dla niej jak ratunek. Póki nie dołożyła do niego kolejnego zdania.
- Ziemniaki, mizerię i schabowe. - odpowiedziała jaj po tym, jak skrzywiła niezadowolona nos. - I to ja gotowałam. - dodała widocznie urażoną. Za chwilę jednak westchnęła. Unosząc dłoń, by przetrzeć nią twarz. W końcu sięgnęła do torby wyciągając z niej bukiet wrzosów, który zachował swój wygląd dzięki zaklęciom. Wyciągnęła też elegancką kopertę, która skrywała list od Vincenta. - Wymiana? - zaproponowała przyjaciółce, wyciągając w jej stronę dobyte rzeczy, sama drugą z dłoni wyciągając po wino. Nie powiedziała na razie nic więcej.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przybrzeżna grota 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]26.03.20 13:53
Nie było rzeczy, której dla niej by nie zrobiła, ani czynności, której by nie przerwała, żeby być z nią, gdy tego potrzebowała. I nie zmieniło się to przez wiele lat; może to niewypowiedziane przyrzeczenie zwiększało swoją siłę z biegiem czasu, umacniając przyjaźń, jaka je łączyła. Może niebezpieczeństwa, które wyciągały po nią swoje szpony sprawiały, że bała się o nią coraz bardziej, zamiast coraz mocniej ufać w jej możliwości i umiejętności. Wiedziała przecież, że była silna, zdolna — i sobie poradzi w każdej sytuacji. Przetrwała już tak wiele, a to co nadchodziło nie mogło powalić ją na kolana. Już nie.
Chwile takie jak ta, gdy patrzyła na nią, milczącą, wycofaną, upewniały ją jedynie w przekonaniu, że pod twardą skórą, którą wyhodowała była wciąż delikatna i miękka i jak każdy inny potrzebowała stabilizacji, pewności. Zwyczajnie ludzkie odruchy i potrzeby nie mogły jej ominąć, po prostu lepiej niż niektórzy skrywała je w sobie, dobro innych przedkładając na swoje własne. Myślała, że wie o wszystkim, co w niej siedzi; zna jej wszystkie tajemnice, a ją na wylot, w ciemno mogąc na nią stawiać. Chciała odebrać od niej bagaż, który ciążył jej na ramionach i pomóc go dźwigać. Musiała tylko jej na to pozwolić.
Spojrzała w kierunku groty — zaciekawiona słowami wstępu; nie odpowiedziała jednak na to w żaden sposób. Miała mnóstwo czasu sama, by przemyśleć wszystko, co chodziło jej po głowie. Przewałkować tematy wzdłuż i wszerz, raz, drugi i trzeci, za każdym razem dochodząc do całkiem różnych wniosków. Nie wyciągnęła z tego nic. Ale jeśli to, co mówiono o grocie było prawdą, być może powinna udać się tam sama i pozwolić, by to wszystko uszło z niej, jak ze zbyt mocno napompowanego balona, który lada moment mógł pęknąć.
— Brzmi jak przyzwoity obiad — skwitowała nieco zaskoczona, wracając myślami do tamtego zdarzenia. Spojrzała na nią — czekoladowymi tęczówkami poszukując jej spojrzenia, próbując je ściągnąć na siebie i zachęcić do wyjawienia więcej. — Okej, czyli to nie niestrawność— osądziła krótko, błądząc dalej w nadziei, że w końcu trafi na czuły punkt. — Chodzi o Jackie?— Czy to z jej powodu targały nią wątpliwości względem Vincenta? Miały o nim całkiem odmienne zdanie, ale coś było na rzeczy. W końcu pokręciła głową i spuściła wzrok, na wino, które po chwili jej przekazała. — Ty też masz prawo do odrobiny szczęścia, Just. Nie masz powodu by się bać — zaangażować ponownie. Wspomnienie Samuela wciąż było jak żywe, wiedziała to. Pewnych rzeczy nie da się tak po prostu wymazać, zapomnieć bez użycia odpowiednich zaklęć. Na to potrzeba czasu, własnego zrozumienia i pogodzenia się z tym, że nie wszystko jest zawsze tak, jakbyśmy tego chcieli. Nie uważała się za odpowiednią osobę, by jej to tłumaczyć; czy w ogóle były jakieś odpowiednie? Doświadczenie sprawiało, że sama wycofała się z pewnych sfer, pragnienia zdusiła w zarodku, ale nie tego dla niej chciała. — Jeśli cię zrani, to lamino będzie jego najmniejszym zmartwieniem— bo dopadnie go i połamie mu wszystkie kości, jeśli będzie trzeba. Zerknęła na bukiet wrzosów i wzięła głęboki wdech, instynktownie domyślając się od kogo był. I kompletnie nie wiedziała, co o tym myśleć.
Odebrała kopertę, nie wahając się, by przeczytać list. Wiedziała — tak było łatwiej wyrazić to wszystko. Pokazać, oddać do cudzej oceny, niż wyrzucić wszystko z siebie. Znała to zbyt dobrze, więc nie protestowała. Przemykała po nakreślonych słowach. Im bliżej końca listu była tym więcej wątpliwości do Vincenta miała. Gdyby mogło być tak naprawdę; gdyby był taki jak w tym liście, nie byłoby źle, co Tonks?
— Ma rację — powiedziała w końcu, po chwili ciszy, nieszczególnie zadowolona, że musiała powiedzieć to głośno i przyznać typowi rację. Nie chciała ekscytować się przedwcześnie, ani gasić jej zapału. — Just, lubisz go?— spytała więc wprost. — Czujesz coś do niego? Chciałabyś być... z nim? — Znała ją nie od dziś, wiedziała, że nie potrzebuje wielkiego, płomiennego uczucia, by związać się bliżej z kimś, przy kim zwyczajnie czuła się dobrze. Samuel był przeszłością. Musiał być. — Pocałował cię. Przy schabowym, więc musiało mu smakować. Raczej ma wobec ciebie jakieś plany. — Westchnęła, unosząc brew. — Przynajmniej on, Joe chyba do tego nigdy nie dojrzeje.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Przybrzeżna grota 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]26.03.20 17:52
Nie skomentowała słów odnoszących się do jej umiejętności gotowania. Czy raczej przyzwoitości przygotowanego dania. Wywracając błękitnymi tęczówkami.
- No nie. - zgodziła się, bo z pewnością nie dolegała jej niestrawność. Jej twarz zachmurzyła się trochę na wspomnienie Jackie. A raczej listów które wymieniły, zaraz jednak wyraz jej twarzy zmienił się na zaniepokojony. Nadal nie miała od niej żadnych wieści. Wspomnienie o jej prawie do szczęścia sprawiło, że odwróciła wzrok spoglądając gdzieś w bok. Czy rzeczywiście mogła rościć sobie jeszcze do czegokolwiek prawo, kiedy oddała swoją duszę dla lepszego świata o który walczyła. Nie odpowiedziała nic, jeszcze nie była gotowa, jeszcze nie stawiła czoła wszystkim wątpliwościom, jeszcze prowadziła wewnętrzny dialog, który na razie nie składał się w jedną całość, którą byłaby w stanie przedstawić. Unosząc jedną brew zerknęła na Hannah, słysząc jej szczere zapewnienie. Kącik ust drgnął ku górze, jednak nie pozostał tam na dłużej. Dłonie przetarły twarzy, by zaraz sięgnąć do torby z której wyciągnęła list. Może tak będzie łatwiej. Zaczepić się o coś. Od czegoś wyjść. Jakoś ruszyć i zacząć w końcu mówić. Konfrontować swoje myśli, obawy, uczucia z kimś kto znał ją od wielu lat. Oczekiwała w ciszy, odbierając wino którego napiła się mając nadzieję, że lekki szum w głowie również pomoże. Pociągnęła kilka sporych łyków, odciągając butelkę od ust.
Ma rację.
Ale czy naprawdę, ją miał? Milczała pozwalając, by przemijały kolejne pytania. Unosząc butelkę z winem by kupić sobie jeszcze chwilę czasu. Ale ostatnie słowa Hannah sprawiły, że zrozumiała, że ze strzępków informacji które dała, ta może nie wywnioskować wiele.
- To może od początku. - mruknęła, podając jej butelkę z alkoholem. Uniosła dłonie, zakładając jasne kosmyki za uszy. Wzięła wdech. - Zawsze go lubiłam. - może od tego, co było proste i łatwe. - W szkole mi się podobał. Jakoś w czwartej klasie. Sądziłam wtedy, że mógłby mnie… zatrzymać i nie znudzić. Ale, on nie zdawał się zainteresowany mną. - wzruszyła lekko ramionami. Wspomnienia z pustej klasy sprzed wielu lat zdawały się owiane mgłą mijanego czasu. - A potem wyjechał. I pojawił się Skamander. - Podciągnęła pod siebie nogi oplatając je dłońmi i układając na kolanach brodę. Przerwała na chwilę, uznając, że historię jej i Samuela może pominąć. Hannah wiedziała wszystko, co mogła jej powiedzieć. - Spotkałam go na początku marca. I powiedziałam, że Gabriel mieszka sam - wiedziałam, że nie wrócił do domu, bo przecież mieszkałam wtedy u Jackie. - uniosła dłoń by wyciągnąć ją po butelkę. Teraz przechodziły do tego, co było najbardziej skomplikowane. - Spotkaliśmy się, żeby porozmawiać. Przynajmniej tak sobie wmawiałam, ale chyba… - wzruszyła ramionami - sama nie wiem… czego chciałam. - była zraniona, była samotna. - Po obiedzie pojawiła się ognista. I z każdym słowem, a nawet gestem, wszystko jakby zmierzało w stronę sypialni. - i wtedy w tamtym momencie chciała tego. Oderwania na kilka chwil od rzeczywistości. - A potem nagle poprosił mnie, żebym szczerze powiedziała mu, co tak naprawdę się dzieje. - zmarszczyła brwi oddając butelkę. Wzięła wdech. - Zezłościłam się. Może spotkałam się z nim, bo był jak to wspomnienie, dobre i ciepłe w którym wszystko było inaczej. Może chciałam na chwilę cofnąć się w czasie. No i powiedziałam mu, że trwa wojna. I że .. że walczymy. I że jutro, każdego z nas może już nie być. Ale to pytanie… - zawisła na chwilę szukając dobrych słów. - Ono, jakby mnie otrzeźwiło. Na tyle, żebym zrozumiała, że odnawianie z nim kontaktu, to nie jest dobry pomysł. Więc miałam wyjść. I właściwie to wychodziłam. Ale on. No, zatrzymał mnie. Powiedział, żebym nigdy więcej, nie kazała mu się ze sobą żegnać i potem pocałował. A jak… skończył, to… Powiedział, że jak chcę to mogę iść bo nie będzie mnie zatrzymywał. Więc poszłam. - mruknęła biorąc wdech w płuca. - Ale, to nie wszystko. - dodała, pozwalając sobie na chwilę milczenia. - Na koniec marca na misji Gabriel został ranny. - właściwie martwy, ale o tym, postanowiła być cicho. -  Ja po swojej nie wyglądałam najlepiej ale nic mi nie było. - wyglądała jak siedem nieszczęść. Ale pominęła ten fakt na razie. - Wróciłam z nim, żeby no… przypilnować go. I zasnęłam na ziemi, przy kanapie jakoś tak. - znów wzruszyła ramionami, była wtedy wykończona, ale nie fizycznie, tylko psychicznie. - I chyba obudziliśmy jego. I on mnie tak tam znalazł. Na podłodze salonu z lusterkiem dwukierunkowym w ręce. I tak skracając. To on… chyba się zmartwił. I kazał mi iść spać. Rozumiesz to? Kazał. - pokręciła z lekkim niedowierzaniem głową. - A ja… chyba nie chciałam być wtedy sama. Ale, nie byłam w stanie poprosić go by został. - nie słowami - Więc pozwoliłam, by odprowadził mnie do pokoju, jakby bojąc się że nie wejdę do niego jak pozwoli mi iść samej. I patrzyłam, jak idzie do Gabriela, kiedy tak naprawdę chciałam, żeby został ze mną. - skończyła, przynajmniej częśc w której opowiadała minione zdarzenia. - A teraz to.- mruknęła wskazując głową na list który jej przesłał. - A ja nie wiem, czy wtedy potrzebowałam jego, czy po prostu kogokolwiek. Nie potrafię zapanować nad swoimi myślami które niezmiennie porównują go do… - urwała odwracając spojrzenie w bok. Zacisnęła usta na spoglądając na przyjaciółkę. - I z Jackie też się posprzeczałam w międzyczasie. - dodała wzdychając lekko, pozwalając sobie na kilka chwil milczenia.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przybrzeżna grota 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]26.03.20 19:06
Pamiętała Vincenta ze szkoły, ale wyleciało jej z głowy, że jego oczy miały tak intensywną i piękną barwę — przypomniała sobie dopiero, gdy spotkała go na Long Acre i po tylu latach znów stanęli ze sobą twarzą w twarz.
— Tak, coś chyba pamiętam — burknęła pod nosem; już wtedy z nim było coś nie tak, nie podobał jej się. Czuła, że jego obecność nie przyniesie niczego dobrego i jak rzadko kiedy, jej przypuszczenia się potwierdziły. Vincent kojarzył się tylko z rozczarowaniem, Just, Jackie. Milczała jednak, spuściwszy wzrok na kartkę papieru. Czy ona nie uczyniła podobnie? Czy powód mógł załagodzić sprawę, czy był jedynie głupią wymówką? Przygryzła wargę od środka, przypominając sobie o własnym poczuciu winy. O tęsknocie.
Wzięła od niej butelkę, po tym jak wypiła kilka sporych łyków i zmoczyła usta. Wino smakowało jak stare, dobre czasy. Słuchała jej uważnie, kiwając głową raz po raz, pozwalając jej mówić tyle ile chciała, ile musiała, by wyrzucić to wszystko z siebie i by pomogła jej zrozumieć w pełni, co ich właściwie łączyło. W końcu podniosła na nią wzrok, uniosła brew i zawiesiła na niej przeciągłe, wymowne spojrzenie.
— Czy to działa?– spytała, wtrącając się w jej historię. — Cała ta sypialniana sprawa — doprecyzowała beznamiętnie, przyglądając jej się uważnie. Zaczynała już pojmować te wszystkie listy, które wymieniły w związku z całym rozładowywaniem napięcia. — Pójdziesz z nim do łóżka i nagle wszystko jest dobrze? Tak po prostu? Zapomnisz o niespełnionym uczuciu, o złamanym sercu, odrzuceniu?— Z góry jej ton głosu sugerował, że nie była co do tego przekonana. Uniosła brwi. — Kogo ty chcesz oszukać? — Bo chyba tylko samą siebie. Skamander to wiedział, dlatego się nie zgodził. To nie był żaden sposób na zapomnienie, żaden poryw pożądania, czysty układ. W grę wchodziły emocje, uczucia - z tym się nie igrało. Krytykowała go za to, że ją odrzucił, a może wyświadczył jej tym przysługę, bo właśnie to sprawiło, że musiała zacząć szukać siebie i swojego szczęścia, poczynając od własnego wnętrza. — Jeśli dla ciebie to działa, Just, to na jak długo? Do następnego razu? To twój sposób? — Kłopot tkwił głębiej niż sądziła i bynajmniej nie leżał w samym Rinehearcie. — Zezłościłaś się— powtórzyła po niej. — Bo sądziłaś, że popłyniecie z prądem i jakoś to będzie?— Zapomni o Skamanderze, albo uznają to za świetną przygodę. — A on zachował się tak, jakby mu zależało.— Przyznała to niechętnie; spuściła też wzrok na ziemię i westchnęła. W jednym miała rację — powrót Vincenta nie mógł wróżyć niczego dobrego, a desperacka chęć bycia i jednocześnie niebycia z nim nie mogła skończyć się dobrze. Dla Just. Bo tylko na niej jej zależało. — Może tak właśnie jest — wzruszyła ramonami. — Może poszedł po rozum do głowy i nagle zauważył, co tracił — chciała brzmieć pocieszająco, ale nie nie to było istotą tego, co chciała powiedzieć.— Może mu zależy na tobie. Tak po prostu. Nie wiem — nie mogła być tego pewna, zbyt słabo go znała, a negatywne nastawienie względem niego nie mogło pozwolić jej na jasną ocenę sytuacji. Pozostawały tylko wyznania Just, jego list — a ona bardzo próbowała traktować go jak zwykłego chłopaka, którego nigdy nie poznała.
— Wyszłaś — wtedy, kiedy on chciał, by została. Pocałował ją przecież, nie bez powodu i wygląda na to, że nie dla zabawy. — Pewnie nie chciał się narzucać. Ja bym na jego miejscu nie chciała — sprostowała, nie mogła wiedzieć co czuł i dlaczego się tak zachował. — Przekazał ci kafla, Tonks, musisz go tylko przerzucić przez obręcz. Twój ruch. — To nie był znicz, by musiał latać za nim w nieskończoność. Quidditch był czymś więcej. Był grą zespołową, a ona sugerowała, że grali w jednej drużynie, strzelali do jednej bramki. — Jeśli tego chcesz. Od tego chyba powinnyśmy zacząć. Czy to jest to czego chcesz. Naprawdę. Jeśli to ma być tylko remedium... nie bierz go — poprosiła cicho, oddając jej znów butelkę wina. Nie potrzebowała jednego, by zastąpić nim drugiego. To nigdy dobrze się nie kończyło, dla żadnej ze stron. I zawsze ktoś przy tym cierpiał, a wyrzuty sumienia były ostatnim, czego Tonks teraz potrzebowała. Po Skamanderze bardziej cierpieć już nie mogła. — Ale inaczej się o tym nie przekonasz. Musisz pozwolić mu do ciebie dotrzeć. — Otworzyć się, obnażyć ze wszystkiego. Wyjawienie prawdy było trudne, wiedziała o tym doskonale. Wiedziała, jak wiele się ryzykuje, sięgając po tak potężne narzędzie; jak czasem wstyd potrafi palić od środka, jak rujnuje wszystko na zewnątrz, aż w końcu jak buduje kolejny mur, który ma zabezpieczyć przed ciosem, kiedy garda opuszczona jest zbyt nisko. Ale nie miała dla niej innej rady. To, co Tonks czuła nie było dla niej niespodzianką, zmagała się z tym od dawna. — Pytałaś, czy możesz sobie pozwolić na oddech, a skoro pytałaś to znaczy, że tego potrzebujesz. Dlaczego więc go nie weźmiesz?— A tylko tak mogła to zrobić; podejmując owe ryzyko. — Jak długo będziesz się jeszcze wzbraniać przed tym? — Kisić w tym, co już dawno było popsute?
Domyślała się, że tak to się mogło z Jackie skończyć. To ona była powodem, dla którego nie mogła po prostu zaufać Vincentowi i póki Jackie zdania nie zmieni, sama nie zamierzała próbować, solidarnie łącząc się z nią w tej sytuacji. Dlatego też nie zamierzała przekonywać do niego Just, a tym bardziej, że to wszystko będzie miało sens i jakąś przyszłość.
— A jak nie chcesz iść z nim na randkę, ja mogę pójść — powachlowała się listem, a później przyłożyła go pod nos, by sprawdzić, czy pachniał nim. — Ale nie gwarantuję, że wyjdzie z tego cało. Ani czy ja nie zastosuję twoich sposobów.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Przybrzeżna grota 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]26.03.20 22:14
Spodziewała się, że Hannah będzie szczera i w jakiś sposób bezlitosna w swoich słowach. Ale w tej chwili, chyba najbardziej tego potrzebowała. Kiedy próbowała przebrnąć przez to sama, sięgała po najłatwiejsze rozwiązania, które może i nie działały zawsze, albo pernamentnie.
- Częściowo. - mruknęła wzruszając ramionami. - Na jakiś czas. - kolejne wzruszenie ramion. -  Siebie, oczywiście. - to nie było tak, że nie zdawała sobie sprawy z tego co robiła. Wiedziała dokładnie po co to robi. Wiedziała dlaczego sprawdzała inne ramiona. Próbowała choć na chwilę znaleźć choć podobne do tych w których zdawała się pasować najlepiej. - Ben się nie skarżył. - mruknęła ciszej, chyba z premedytacją, chcąc na chwilę odciągnąć ją od dogłębnej analizy zachowania jej samej. Dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że to powiedziała. Nie dała jednak tego po sobie poznać, mając nadzieję, że może jednak te słowa zgubią się gdzieś po drodze. Odebrała butelkę by znów z niego pociągnąć. Jasne spojrzenie zawisło na Hannah. Kiedy zacisnęła usta w wąską linię.
- Właśnie dokładnie tak. Do następnego razu. Do czasu, aż znowu zatęsknię. - nie za chwilową przygodą. Nie za obcymi ramionami. Za nim, konkretnie. Kiedy nie potrafiła patrzeć, jak wychodził z inną. Albo kiedy nie umiała dłużej udawać, że nie chce od niego więcej. Kiedy to robiło się za trudne, zbyt ciężkie. - Do chwili aż będę musiała jakoś odreagować. Robię tak od lat. - powiedziała patrząc na nią spod lekko zmrużonych oczy.
- Zezłościłam się, bo ten jeden raz. Tego jednego wieczoru nie chciałam rozmawiać o wojnie. Nie chciałam rozmawiać o Zakonie. - o nim akurat nie zająknęła się nawet słowem, ale to nie miało znaczenia. -  Nie chciałam zastanawiać się co powinnam zrobić dalej, ani jakie decyzje podjął. - bo robiła to codziennie, całymi dniami a do tego dochodziły jeszcze noce. - I w ogóle! - prychnęła widocznie, zanim kontynuowała uniosła się na dłoniach podsuwając się bliżej. - Za kogo on się ma, żeby mi mówić, że mam się z nim więcej nie żegnać. - jakby kiedyś wcześniej dokonywała pożegnania. Jakby to ona zniknęła, nie on. Zła odwróciła głowę w bok wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Umilkła oddychając szybciej. Zdenerwowana wyciągnęła dłoń po wino. Dlaczego te jedne słowa tak mocno wbiły się w jej pamięć. Milczała marszcząc brwi i nos do komplety, wyginając usta, nie chcąc spojrzeć na Hannah.
Wyszła. Bojąc się uczuć, które zdawały się odżywać, a może rodzić. Uciekła, a nie robiła tego przecież już od dawna. Czując się, jakby zdradzała kilka osób na raz. Siebie, za brak odwagi. Skamandera, za serce które drgnęło i Vincenta, choć tutaj powodów zdawało się więcej.  
- Niech sobie ten kafel… - mruknęła w kolana, które na nowo podciągnęła pod nogi i na których ułożyła brodę. Zamilkła jednak, nie przestając marszczyć brwi. Tęczówki które na chwilę skupiły się na Hannah znów uciekły na bok, gdy zamilkła na dłuższą chwilę.
- Czuję się, jakbym przy nim, zdradzała Skamandera. - szepnęła, czując jak łzy zbierają się pod jej powiekami. Zamrugała kilka razy chcąc je rozgonić. Mimo upływu czasu, mimo wszystkiego, co się zdarzyło jej serce nadal było w jego posiadaniu i nie mogła nikomu mówić, że było inaczej. Obawiała się tego, że słowa tej głupiej legendy - klątwy morowy- mogą być całkowicie prawdziwe. Jej miłość bolała. Niosła ból większy niż wszystkie inne fizyczne których zdążyła doświadczyć. Nie chciała tego znowu czuć. - Nie chcę, żeby ktoś do mnie docierał. - wyszeptała po cichu, sama chyba nie wierząc do końca w te słowa. Nie chciała znów czuć tego bólu, zawodu, rozczarowania.
Jedno z ostatnich stwierdzeń sprawiło, że Hannah przyciągnęła całą jej uwagę, wraz ze zdumieniem, które malowało się na jej twarzy. Unosząc brwi obserwowała jak unosi list by go powąchać. Zacisnęła wargi a mięsień drgnął na jej policzku.
- Nie mówisz poważnie. - prawda? zerknęła na nią, nie ruszając jednak w bój by odzyskać list. Nie potrafiła jednak zignorować ukłucia zazdrości, które przewinęło się przez nią zdradziecko.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przybrzeżna grota 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]31.03.20 0:48
Nie była pewna, czy jej wysoka samoświadomość powinna ją cieszyć w tym przypadku, czy smucić, tak jak czy Tonks potrzebowała pomocy i potrząśnięcia sobą, czy zwykłego spokoju i ciszy, która pozwoliłaby jej w końcu samej dotrzeć do tego, co nieuniknione. Terapie szokowe wychodziły jej znacznie lepiej, niż odpuszczanie, ale kiedy przyjaciółka postanowiła ją zastosować względem niej, poczuła się tak, jakby ktoś rzucił pokaźne balneo prosto na jej głowę.
— Że co?— spytała głucho, unosząc brwi wysoko. Zamrugała kilkukrotnie, wpatrując się w jej twarz przez chwilę tak, jakby nie dowierzała jej słowom. Czemu jednak miałaby kłamać? — Chyba nie chcę o tym słuchać — burknęła zniesmaczona i niezadowolona. To nie zdziwienie ją na moment sparaliżowało, a myśl, że to był jej Ben, właśnie on. I właśnie w taki sposób. Swatanie własnych braci z przyjaciółkami nigdy nie wyszło, choć niegdyś wydawało się to doskonałym pomysłem. Myśl, że Tonks z jej braćmi łączyły takie relacje wypełniały ją zażenowaniem.
Chciała zrozumieć — i to bardzo. Patrzyła na Tonks, mając otwarty umysł, nie pijąc zbyt wiele dotąd, by pojąć istotę tych wszystkich działań, ale było to bardzo trudne, może nawet niemożliwe. Różniło je pod tym względem tak wiele, że trudno przychodziła jej akceptacja tak absurdalnego sposobu radzenia sobie... ze stresem, z uczuciami. I musiała przyznać, że niczym nie różniło się to od codziennego sięgania po butelkę, topiąc w niej smutki w ilościach iście masowych. Westchnęła, nie pochwalając tego w żaden sposób. Tonks była jednak dorosła, mogła decydować o tym, co dla niej dobre, co najlepsze. Przestawała się dziwić, ale zrozumienia nie odnajdywała ani w butelce wina, ani pod pobliskim kamieniem.
— Od lat — powtórzyła za nią cierpko. — Widzę, że świetnie sobie z tym radzisz, Just.— Nie radziła sobie wcale, ale by jej to pokazać musiałaby ją pociągnąć za rękę, jak małą dziewczynkę, którą nie była już dawna. Liczyła na to, że zastanowi się nad tym samym. Nie tędy droga, Tonks. Jak długo mogła to ciągnąć w ten sposób?
Była zawiedziona? Nie. Nigdy nie szukała w niej kogoś kim nie była. Była sobą. Obrała własne ścieżki. Podejmowała własne wybory i to ze swoimi decyzjami musiała się mierzyć. Mogła jej tylko pomóc, jeśli tego chciała. Uśmiechnęła się, spoglądając na nią rozbawiona? rozczulona? Jej własne myśli zdradziły ją, nim zdążyła jej odpowiedzieć.
— Mężczyźni są niedomyślni. Albo wiecznie wszystko nadinterpretują — a uważają, że to one były skomplikowane. — Zresztą, co ja ci będę mówić. To ty mnie powinnaś tłumaczyć takie rzeczy — dodała przewracając oczami i po kilku łykach, oddała jej znów butelkę. Zwróciła się do koszyka, z którego wyjęła niewielkie pudełeczko. — Nie miałaś oporów, by Skamanderowi zaproponować układ oparty na seksie, a miałaś opory wprost powiedzieć Vincentowi, że chcesz, by cię po prostu przytulił i przestał gadać?— Uniosła brew, zerkając na nią niepewnie. Czyżby z powodu Vincenta rodziło się w niej coś, czego się obawiała? Budziło się do życia coś głębszego, coś co chciała na siłę wyprzeć z siebie? Jej złość bawiła coraz bardziej, ale usilnie próbowała się nie śmiać z jej dylematów — coraz bardziej prozaicznych, na szczęście, problemów zwykłej, przeciętnej kobiety, nie obrończyni uciśnionych, nie gwardzistki.
Nie mogła tego utrzymać zbyt długo, nastrój Tonks zmieniał się, jak kobiecie w ciąży. Ale była coraz bliżej tego, co mogło ją wyzwolić. Przysunęła się więc bliżej i dotknęła jej kolan, odgarnęła czule włosy z jej twarzy, głaskając palcami po policzku.
— Skamander to przeszłość. Nie możesz być jej więźniem — szepnęła cicho, zaczesując blond kosmyk włosów za ucho. — Wiem jak się czujesz. Wiem, że zawsze będzie dla ciebie wiele znaczył. Ale nie skazuj swojej przyszłości na to. Musisz dać mu odejść i żyć własnym życiem.— Nie wiedziała, czy to była dobra rada. Ona tak zrobiła. Pozwoliła swoim pragnieniom, uczuciom i marzeniom odejść, choć nigdy nie próbowała ich zatrzymać w żaden sposób i była z tym szczęśliwa. Czuła się wolna. Zgodna z własnym sumieniem, sercem, które dla tych, których kochała, chciało zawsze jak najlepiej. Dla niej też — nie miała dla niej innych słów. — Proszę — podała jej w końcu puzderko, wewnątrz znajdował się ujawniacz. — Trafiłam na niego jakiś czas temu, pomyślałam, że mógłby ci się kiedyś przydać. — A prócz niego srebrny łańcuszek z maleńkim, otwieranym medalikiem, ozdobionym w drobniutkie lilie i błękitnym kamieniem pod nimi.— Wszystkiego najlepszego— Uśmiechnęła się czule i ciepło.
Pozwoliła jej obejrzeć prezent, odbierając od niej kończące się wino. Upiła łyk i odchyliła się do tyłu, opierając na lewej dłoni z nonszalancją. Cwany uśmiech wpełzł na jej usta, a oczy błysnęły zawadiacko.
— Mówię jak najbardziej poważnie. Nie mam chłopaka, chętnie się z nim spotkam. Może mnie do siebie jakoś przekona, kto wie. Może mu nawet wpadnę w oko. Jak myślisz?— Uniosła brew. — Nie bądź psem ogrodnika.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Przybrzeżna grota 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]01.04.20 16:56
Z premedytacją wymówiła imię jednego z jej braci, chciała żeby przez chwilę wszystko nie skupiało się tylko na niej i jednocześnie przecież, właśnie po to dzisiaj się z nią spotkała. Hannah zawsze mówiła to, co miała na myśli. Nie bała się powiedzieć brutalnej prawdy, a Just mimo, że sama znała ją całą i wiedziała jak bzdurnie to brzmi, wolała jej nie słyszeć. A może nie słuchać. Musiała jednak stawić temu czoła.
- Jak za wszystkim. - odcięła jej się gorzko, zaciskając odrobinę usta. Z niczym nie radziła sobie dobrze. Ale jak mogła spodziewać się, że z czymkolwiek będzie w stanie poradzić sobie dobrze, skoro nie radziła sobie sama ze sobą. Nie radziła sobie z uczuciami, nie radziła sobie z relacjami, nie radziła sobie jako gwardzistka. Wszędzie potykała i upadła, a podnoszenie za każdym razem było coraz trudniejsze.
- Jak można być niedomyślnym i wszystko komplikować w tym samym czasie? - burknęła, całkowicie w tym momencie obrażona na cały ludzki gatunek. Na kolejne słowa i wywrócenie oczami pokazała Wright jedynie kawałek języka. Kolejne pytanie sprawiło że zmarszczyła lekko brwi.
- Wzdychałam do niego tyle czasu. - wzruszyła ramionami. To było zbyt lekkie określenie na jej uczucie. Gorące, żarliwe, pełne, całkowite. Takie jak sama Just - oddająca się tylko w kawałku który kontrolowała, albo całkowicie i dogłębnie na więcej niż była w stanie sobie wyobrazić i zdecydowanie więcej niż była w stanie zapanować. - Chciałam go chociaż raz mieć. - wiele razy wyobrażała sobie jaki był, jak wyglądał, jakie przynosił uczucie. - A z Vincentem pokręciłaś - mruknęła. Unosząc dłoń by przyłożyć ją do policzka i podrapać się po nim. - Gadał za pierwszym razem, a chciałam żeby mnie przytulił za drugim. - wyjaśniła usłużnie przyjaciółce, chociaż wątpiła, żeby Wright cokolwiek pomyliła. Westchnęła ponownie. - Zresztą, jak mogłabym go prosić, żeby mnie przytulał, kiedy… wyszłam wcześniej? - nie chciała go wykorzystywać. Chociaż z początku o tym właśnie myślała. To nie było odpowiednie, nie była fair, a z jakiś względów uważała, że Vincent zasługiwał na więcej, niż ona kiedykolwiek mogłaby mu dać. Zamilkła na dłużej, słuchając słów przyjaciółki i wpatrując się przed siebie. Obejmując dłońmi nogi, wypuszczając jedno cisnące serce stwierdzenie. Z ociąganiem spojrzała znów na Hannah, kiedy ta zaznaczyła swoją obecność dotykiem. Oczy zaszkliły się mocniej, bardziej. Zamrugała kilka razy, czując, że za chwilę zostanie pokonana. Milczała, bojąc się otworzyć usta. Bojąc się, że te zdradzą ją razem z oczami. Zastanawiając się nad wypowiedzianymi w jej stronę zdaniami. Zaskoczona niewielkim przedmiotem, który znalazł się w jej dłoniach. Zamrugała kilka razy próbując odnaleźć powód, który dotarł do niej wraz z życzeniami. Zmieniła pozycję siadając po turecku. Oglądając ujawniacz, zaraz jednak skupiła się na łańcuszku, który uniosła wyżej przesuwając palcem po niewielkich liliach.
- Lilie? - zapytała, nie do końca pewna czy to je właśnie widziała. Odłożyła na bok rzeczy, przyciągając do siebie Hankę, żeby ją przytulić. - Dziękuję. Nie musiałaś. - powiedziała przytrzymując ją chwilę dłużej. - Chociaż jeśli mam być szczera sądziłam że sięgniesz po literaturę. Jakieś zarządzanie grupą dla zielonych. - zażartowała odsuwając się na swoje miejsce.
- To zabrzmi dramatycznie, ale ja nie mam życia. - powiedziała jednak zaraz, jej dłoń ponownie sięgnęła po łańcuszek, który dawał jej możliwość zajęcia czymś rąk. - Znaczy mam, ale wiesz o co mi chodzi. - mruknęła zerkając na przyjaciółkę. - Co niby miałabym zrobić. Iść na tą randkę? Czy to nie będzie oznaczać że jestem zainteresowana? - zapytała retorycznie nawet nie przestając, biorąc wdech. - A nawet gdyby. - mruknęła unosząc dłonie, żeby zapiąć prezent na szyi. - Co mogę mu dać Hannah? Co mogę dać komukolwiek? Jestem żołnierzem, prawie codziennie narażam swoje życie. Nie dam nikomu nawet pewności, że wrócę do domu. - sięgnęła po butelkę z której napiła się alkoholu, ten coraz mocniej szumiał w głowie. - Nie dam nawet pewności, że będzie moim pierwszym wyborem. Na ten moment, nie mam nawet pewności czy gdyby Skamander nie poprosił, to nie poszłabym za nim. - mruknęła przygryzając lekko wargę. Odwracając spojrzenie, odkładając butelkę - Nie uważasz, że każdy zasługuje na to, żeby być czyimś pierwszym wyborem? - każdy, poza nią. Ona wybrała swoją ścieżkę świadomie, a jej postanowienia pozostawały niezmienne. Czemu więc było to tak trudne? - Poza tym, nie chcę znów cierpieć. - boję się. Boję się tego, co czułam wcześniej. Miłość którą poznałam, kiedy ją nazwałam niosła ból niezrozumienie, poczucie niedostateczności, zazdrość, samotność. To ona dała mi siłę. To ona pozwoliła mi wierzyć, że uda mi się uciec kiedy w Złotej Wieży wszystko poszło tak źle. Byłam słaba, ale ona uczyniła mnie silną. Teraz jestem silna, nie potrzebuje miłości. Nie potrzebuję przeżywać tego po raz kolejny, sama sobie wystarczająco radzę. - umilkła, nie mając nic więcej do powiedzenia. Nie będą do końca pewna, jednocześnie wierzyła we własne słowa i całkowicie im nie ufała.
Wzrok przyciągnęła Wright, bawiąca się jej listem, gadająca jakieś niezmierne głupoty. Brew powędrowała ku górze. Pytanie zawisło jednak słowa, które padły jej nie opuściły.
- Myślę, że woli blondynki. - odcięła się mrużąc lekko oczy. - Wiem co próbujesz zrobić. - zakomunikowała jej niezadowolona z tego, że właśnie brała ją pod włos.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przybrzeżna grota 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]03.04.20 16:04
Próbowała sobie nie wyobrażać Just z Benem w jednym łóżku, choć ta myśl natrętnie krążyła wokół niej, nie pozwalając jej zatrzymać galopującej wyobraźni. Było w tym coś nieapetycznego i nieprzyzwoitego, tym bardziej, że od Tonks jej myśli od razu pomknęły w stronę Percivala. Naiwnie myśląc, że obraz zniknie sprzed oczu, przetarła je palcami dość natarczywie, nie przejmując się szczypaniem, które pojawiło się po chwili. Westchnęła, czując, że jedna z rzęs utknęła jej pod powieką.
Uniosła brew do góry, śledząc i przysłuchując się jej krótkim, pełnym dziecięcych fochów docinkom, czekając aż skończy. W końcu przekrzywiła głowę na drugą stronę, a włosy zsunęły jej się z ramienia na plecy. Oczy w końcu przestały ją piec, zamrugała jeszcze kilkukrotnie.
— Jak się jest niedomyślnym to jednocześnie wszystko się komplikuje drugiej stronie— przecież to było takie oczywiste.— Jakby mężczyźni działali prosto, bez całego tego krętactwa, bez idiotycznych podchodów, bez całego tego "a może...", "a może nie...", "a pewnie myśli tak...", tylko wprost powiedzieli, czego chcą, to niczego by nie komplikowali, to sprawa byłaby prosta. I załatwiona!— Wzruszyła ramionami i westchnęła z rezygnacją, oczywiście, cały czas, nieustannie odnosząc się do Vincenta, tylko i wyłącznie, próbując Tonks wyłożyć najprostsze prawdy świata. I to jeszcze takie, które sprzedała jej babcia Wright. — Kolejność jest bez znaczenia. W tym przypadku, akurat — przestrzegła ją zawczasu, wierząc, że jeszcze kiedyś wykorzysta jej słowa przeciwko niej. Wałkowanie tego nie miało sensu, Just o kolejności wiedziała tyle, co Hannah o ludzkiej anatomii. Na jej kolejne słowa się zamyśliła. Zmarszczyła brwi, a drobna zmarszczka pojawiła się pomiędzy nimi, kiedy gorączkowo myślała. Nad kolejnością. I już sama nie była pewna, kto miał z nią większy problem.
Powinna pozwolić jej płakać i czekała tylko aż zrobi to, pozwalając sobie na przeżywanie tych wszystkich, bardzo kobiecych, bardzo ludzkich emocji. Szklące się oczy wprawiły ją w smutek, ale jednocześnie wywołały ulgę. Każdy czasem tego potrzebował — w towarzystwie lub samotności, dać upust wszystkiemu, co gotowało się od środka. Kiedy obejrzała prezent, uśmiechnęła się lekko i oddała jej znów butelkę wina, by mogła ją skończyć. Alkohol szumiał już nieco w głowie, było jej ciepło, policzki zarumieniły się od krążącej w żyłach mieszanki, a uśmiech zatańczył na jej twarzy.
— Lilie — powtórzyła po niej, nie zdradzając jednak tego, co mówiło się o ich symbolice; postanowiła to zadanie zostawić jej samej. Słyszącjej kolejne słowa spoważniała, wzdychając ciężko. — Nie powinnam była tego wszystkiego mówić. W ogóle się odzywać — zaczęła, tłumacząc się z tamtego napadu podczas spotkania, którego nie była w stanie powstrzymać. Była wściekła, rozdygotana, rozdrażniona, ale nie dawało jej to prawo wyrzucenia z siebie wszystkiego w taki sposób i względem nich. Kiedy napadła w ten sposób na Benjamina pozostawił ją w niepewności, że być może Zakon nie był dla niej. Nie chciała myśleć o tym w ten sposób. — Przepraszam — wyrzuciła w końcu z siebie, podnosząc na nią wzrok.
Myślała przez chwilę nad tym, co powiedziała. Ja nie mam życia. Nie rozpatrywała tego wszystkiego pod tym kątem, nie miała pojęcia, jaka odpowiedzialność ciążyła na gwardzistach, jak wielka różnica pomiędzy nimi zaistniała.
— A nie jesteś zainteresowana?— spytała, unosząc brew. — Ja już niewiele z tego rozumiem, Just. Jeszcze chwilę temu mówiłaś, że chciałaś iść z nim do łóżka, później, żeby cię przytulił. Nie jesteś?— Czy to wszystko mogło wskazywać jedynie na egoistyczną potrzebę bliskości? — Czy tobie jest wszystko jedno? No wiesz, czy to będzie Vincent, czy Bertie, czy Joseph, czy Alex? — Czy naprawdę to wszystko sprowadzało się do jednego, niezależnie od tego, jaką druga strona miała twarz, osobowość, kim była — dla niej, w ogóle? — Kompletnie nie rozumiem. W głowie masz jakieś fiu-bździu, a w tyłku patataj, Just. — Wplotła jedną rękę we włosy i westchnęła ciężko, spoglądając w rozgwieżdżone niebo. — Jesteś żołnierzem. Jak my wszyscy dzisiaj, w obliczu wojny. Jak wszyscy ci, którzy zdecydowali się chwycić za różdżki i stanąć w opozycji do łamiących prawo sukinsynów. Czy to znaczy, że ja nie mam życia? Nie ma go mój brat? Albo twój? Świat się zmienia, zmienia się też nasze życie, zmieniają się z czasem nasze priorytety. Też wyrosłam z tych wszystkich historii, które wpajała mi mama. Jeszcze kilka lat temu byłam pewna, że muszę znaleźć odpowiedniego partnera, wyjść za mąż, urodzić mu dzieci i przekazać mu rodzinny biznes, na który nie będę mieć czasu. Bo taka była moja rola.— Zatrzymała się na moment. Może zbyt kurczowo się tego trzymała, a to, co było warte uwagi uciekało jej między palcami. Plany na przyszłość nie pasowały do rzeczywistości, w której żyła.— A dziś jestem pewna, że musze stać u twojego boku w tej walce. Myślę tylko o tym, by ludzie, na których mi zależy bezpiecznie wrócili do domu. I to nie odbiera mi prawa do życia, o którym mówisz. To, że Vincent nie jest w zakonie nie oznacza, że wkrótce nie będzie takim samym żołnierzem. I nie potrzebuje do tego pierścienia zakonu. Jutro może zdarzyć się wszystko.— Wzruszyła ramionami z niezadowoloną miną. Poziom odurzenia alkoholowego wepchnął ją w fazę wynurzeń filozoficznych, która poprzedzała fazę niepowstrzymanego chichotu. — Poza tym, Zakon nie jest już tajemnicą, pisał o nas Prorok. Możesz być z nim szczera, jeśli chcesz.— Mogła? Nie wiedziała nawet. — Nie traktuj dorosłego mężczyzny, jak kilkulatka, do którego możesz nie wrócić. Myślę, że zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji — i tego co się działo wokół. Pamiętała jej dylemat w związku  tym odratowanym chłopcem i fakt, że chciała, by został z nią. Była temu przeciwna, bo nie mogła mu robić nadziei, ale to nie było to samo.
Chciała powiedzieć coś jeszcze, niemalże od razu zaprotestować — Tonks miała do zaoferowania mnóstwo, była wspaniałą dziewczyną, ale powstrzymała się, sprowokowana jej kolejnymi słowami. Zająknęła się, patrząc w jej wilgotne oczy, nie wiedząc co powiedzieć.
— Niepotrzebnie cię namawiam — stwierdziła w końcu, przerywając ciszę.— Masz rację. Każdy zasługuje na to, by być pierwszym wyborem.— Powtórzyła ciszej i nie dodała już nic. Oddała za to jej list.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Przybrzeżna grota 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]09.04.20 18:30
Wiedziała, że to co powiedziała o sobie i jej bracie będzie do niej wracało natrętnie. Ale nie potrafiła ugryźć się w język w tamtym momencie. A mówienie, że to wcale się nie stało byłoby kłamstwem i nie zamierzała jej okłamywać. Zmarszczyła brwi słuchając tłumaczeń Hannie, ale podświadomie wiedziała, że jest to prawdą. Skamander przez tyle lat nie domyślił się jej uczuć, mimo że zdradzało ją wszystko - a najmocniej włosy, mimo, że wiele osób wokół domyśliło się same. Zmarszczyła brwi mocniej zastanawiając się nad tą załatwioną sprawą.
Uniosła brew kiedy wytknęła jej brak znaczenia kolejności. Wzdychając wzruszyła ramionami sięgając po butelkę z której napisała się. Westchnęła raz jeszcze, niezmiennie czując się zagubioną. Powracając do przyjętej wcześniej pozycji zaskoczona podarunkiem, który wpadł w jej ręce. Od lustrowania odciągnęły ją słowa Wright. Podniosła na nią spojrzenie i westchnęła.
- Postanowiliśmy nie mówić o misjach, bo poddawanie poszczególnych i dokonanych już działań pod opinie trzydziestu osób spotka się ze zdaniami które je poprą i tymi, które potępią. Tak było z zabiciem Samanthy przez Brendana, czy działaniem którego podjął się Skamander na Stonhenge. Moja misja się udała i było w tym naprawdę dużo szczęścia, a przy tym dużo zniszczeń, których nie byłam w stanie zatrzymać, ale to nieodpowiednie, żeby w środku walki, stojąc na przeciw wroga, sprzeczać się odnośnie dobrości pomysłu nie mając innej propozycji w zamian. I miłoby by było, nie musieć zastanawiać się, czy ktoś posłucha mnie, jeśli każe mu uciekać, czy jednak stwierdzi że jestem tylko człowiekiem i właściwie nic nie wiem, więc może jednak zrobi po swojemu. Gdyby Pomona nie posłuchała mnie w listopadzie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że jedna z nas nie żyłaby już w tej chwili. Nie była w stanie pokonać Rookwood i tej drugiej w pojedynkę. A one, nie potrzebowały nas dwóch. Gdyby mnie wtedy schwytały - a nie ocaliła anomalia - Zakon mógłby zadziałać od razu mając informacje od niej. Chyba, że jednak jestem w błędzie ja. Nie pomyśleliśmy, żeby udostępnić raporty, bo tak, każdy z was wiedział jak przebiegała wasza misja. I tak, uważam, że można uczyć się na błędach innych. Ale nie uważam, że koniecznie musiało to zostać zrobione na spotkaniu. I tak, możliwe, że zaczęliśmy za ostro, a może zwyczajnie inaczej. Każdy uznał swoje i swoje też powiedział, nie ma sensu przepraszać za coś, co miałaś na myśli. Na ten moment jednak, utknęliście z nami. - nie zamierzała udawać, że słowa które padły na tym spotkaniu nie były gorzkie. A niektóre z padających miały na celu ich urazić. Nie mówiła, że nie zasłużyła, czy nie ponosiła winy - ale w jej oczach ta leżała po obu stronach. - Jeśli chcesz, możemy zostać przy tym temacie, ale ja dzisiaj wolałabym do niego nie wracać. - błękitne tęczówki zawisły oczekująco na przyjaciółce. Powiedziała to, by przedstawić sposób z którym podeszli do sprawy tym razem. Cóż, z plusów, okazało się, że większość zakonników jest ze sobą zgodna.
- Ja… - zawahała się kiedy temat powrócił na wcześniejszy tor. Odwróciła spojrzenie zaciskając usta. Jakby prawda nie była w stanie przejść jej przez usta, bo wypowiedziana nabrałaby jeszcze więcej na prawdziwości. Przymknęła oczy by zatrzymać łzy. - ...mogłabym być. - przyznała w końcu cicho nie potrafiąc po prostu powiedzieć, że jest. Nie chcąc przyznać tego na głos - Sama jesteś fiu-bździu. - mruknęła niezadowolona, spoglądając na nią i nadymając się lekko. - Nie zawsze wszystko jedno. - odpowiedziała, wzdychając lekko. - to zależy. Czy to potrzeba mojego ciała czy duszy. - nie podniosła głosu, zaciskając mocniej ramionami wokół nóg. - I tego, czy ktoś mnie pociąga fizycznie czy nie. - zmarszczyła lekko brwi unosząc dłoń by podrapać się po nosie. - Bertie czy Alex dla przykładu nie pociągają mnie wcale. - orzekła opuszczając dłoń. Zamilkła wysłuchując jej słów. I każde z nich zbierało w kącikach jej oczu coraz więcej łez, aż w końcu te potoczyły się po policzkach.
- Nie mogę, Hannah. - jej głos się załamał. - Nie mogę być z nim całkowicie szczera. Próba to granica przez którą każde z nas musiało przejść samotnie. Nikt nie dowie się nigdy, co ona znaczyła, ani czym była. To coś, co muszę dźwigać sama. - słowa przysięgi, każdy wybór, którego się podjęła, wszystko, co za sobą zostawiła. Blizny, których pochodzenia nie mogła dokładnie opisać. Nadal dokładnie pamiętała twarze własnych dzieci, ślicznej dziewczynki i chłopca o jej genach. Dzieci, które zostawiła by wybrać walkę. Dzieci, które wiedziała, że nosiła pod sercem. Całkowicie realne i prawdziwe. Poświęcenie, którego dokonała. Własną krew, którą przelała dla lepszego świata.
Odebrała list, obracając go w milczeniu w dłoniach wpatrując się w słowa skreślone jego charakterem pisma.
- Pójdę. - zdecydowała w końcu, cicho. - Ale tylko po to, żeby powiedzieć mu tyle ile mogę. Niech sam podejmie decyzję. - wytłumaczyła się, czując gdzieś podskórnie, że przyjdzie jej tej decyzji żałować.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przybrzeżna grota 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]13.04.20 18:50
Nie była pewna, czy powracająca kwesta Zakonu i tego, co się na nim wydarzyło — a może nie powinno — powinna być wyjaśniona tu i teraz, ale przecież między nimi nie było złych tematów. Być może mogły porozmawiać o wszystkim. Szczerze i bez ogródek. Wyjaśnienia Tonks, których wcale nie musiała jej udzielać wpędziły ją w jeszcze większe poczucie winy. Dała się ponieść emocjom, które w niej wtedy zawrzały, znów, podczas wspólnego posiedzenia. Tym razem nie zdławiła ich w sobie, nie zacisnęła języka za zębami, wyrzucając z siebie wszystko to, o czym myślała, nie zastanawiając się jednak wcześniej jakie może to nieść ze sobą konsekwencje. Świadomość przyszła dopiero, gdy usłyszała swój własny głos, gorzkie słowa, których wcale wypowiadać nie powinna. A gdyby tego wszystkiego było mało, nie mówiła jej rzeczy, które powinna. Milczała w sprawach, którymi powinna się z nią podzielić. Przygryzła wargę od środka, biorąc głęboki wdech. Nie myślała już trzeźwo, w jej głowie znów tworzył się chaos.
— Robieniem groźnej miny i burczeniem na wszystkich tak jakbyście... no wiesz, byli tyranami nie sprawi, że podczas takiej misji ktoś wysłucha polecenia i ucieknie. Bez obrazy Just, ale nie jesteś zbyt straszna — zerknęła na nią, przymykając jedno oko, jakby oczekiwała jej reakcji nim będzie kontynuować. Ale nie zwlekała. — Filozofia strachu może podziała na tych, którzy są na spotkaniu po raz pierwszy, ale nie na tych, którzy znają cię całe życie.— Sięgnęła po rogalika, ale nie zjadła go od razu, zamiast tego zaczęła go skubać lekko, a okruszki posypały jej się na kolana. — Ja na przykład czasem po prostu zapominam, że... no wiesz. Ty czy Ben jesteście w gwardii. Nie wiem, czy gdybyś kazała mi uciekać z pola bitwy, zrobiłabym to. Przepraszam — szepnęła ciszej, nie podnosząc na nią wzroku. — Nie umiałabym cię zostawić, wiedząc, że zostaniesz sama i możesz umrzeć. To nie jest moja zła wola, Just. Po prostu... — Nie potrafiłaby, choć wiedziała, że jej umiejętności w walce są znacznie większe niż jej, a wiedza zdobyta podczas kursu aurorów dawała jej większe szanse na przeżycie. — Wiem, że to nadwyręża zaufanie, utrudnia i w ogóle... Ale jesteś dla mnie jak siostra. Nigdy nie pogodziłabym się z tym, że mogłabym ci pomóc i tego nie zrobiłam. — Powoli podniosła na nią błagalne spojrzenie. By nie była zła. By wybaczyła jej to wyznanie i jednocześnie by nie traciła w nią wiary, że gdyby przyszło co do czego nie pozwoliłaby sobie pomóc. Razem mogli więcej, czasem nie było miejsca na bohaterskie rozkazy. Musieli trzymać się razem, a ona była gotowa, by zostać do samego końca. Nie nauczono jej odpuszczania, wycofywania się, lecz podnoszenia z kolan po każdym upadku i parcia jak buchorożec do przodu.
Pokiwała jednak głową twierdząco. Nie musiały o tym więcej rozmawiać. Nie dzisiaj. To był ważny dzień i miał być radosny, a do tej pory jedna z nich płakała, a drugiej na płacz się zbierało. Nie tak powinno to wyglądać. Złapała ją za dłoń i uśmiechnęła się promiennie, choć w kącikach oczu zgromadziły się łzy.
— Możemy porozmawiać o czym tylko chcesz, w końcu to ty się starzejesz. Ale nie myśl, że jutro dalej będzie działał na mnie argument, że jesteś starsza i mądrzejsza— burknęła, przewracając oczami. To nie był dobry argument względem Wright, była uparta jak osioł. Co dało się zauważyć już po chwili, gy prychnęła i pokręciła głową. — Potrzeba ciała i potrzeba duszy.— Uniosła brew wysoko, przyglądając jej się nieco sceptyczniej. — Chyba będę musiała porozmawiać z twoimi braćmi o twoich potrzebach. Dla twojego dobra...— poklepała ją po dłoni pokrzepiająco i wróciła do skubania rogalika. — Ktoś powinien cię przypilnować. Zadbać o ciebie. Na razie szwendasz się byle gdzie i z byle kim, no może poza moim bratem — dodała gorzko. Ben nie był byle kim.— I wciskasz mi jakieś kity o potrzebach. Człowiek ma głowę po to, żeby jej używać, a nie oddawać się wszystkiemu, czego - jak mu się zdaje - pragnie. — Popukała się w skroń i wskazała na przyjaciółkę, żeby zastanowiła się nad tym jeszcze raz. A potem zamilkła znowu, utkwiwszy w niej wzrok na dłuższą chwilę. Próbując go na niej skupić. — Nie wiem, co wydarzyło się na próbie i pewnie nigdy się nie dowiem. I nie mówię, żebyś opowiadała mu o tym. Wystarczy mu chyba to, że jesteś w Zakonie. I walczysz o tych, którzy sami nie potrafią albo się boją. To mało?— Zdumiała się na moment, ale może to alkohol sprawiał, że to wszystko wydało jej się najpoważniejszymi rzeczami pod słońcem. I jednocześnie tak prostymi. Trudno było o jaśniejszy obraz sytuacji niż przyznanie, że walczy się otwarcie z władzą, a śmierć zagląda w oczy każdego dnia. — To i tak nie będzie do końca jego decyzja, jeśli nie możesz mu powiedzieć wszystkiego. Ale lepiej tak niż... jakbyś go miała odciąć, nie dając mu żadnego wyjaśnienia. Nie mówiąc mu nawet, dlaczego to robisz... Vincent to szuja, ale pewnie i on na to zasługuje— mruknęła jeszcze pewna swoich własnych słów, jakby mówiła z własnego doświadczenia. — Wahasz się, czy go wtajemniczyć... więc czemu właściwie zrobiłaś to z Burroughsem?— Podniosła na nią powoli wzrok.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Przybrzeżna grota 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]13.04.20 23:05
Trochę spodziewała się tego, że temat ostatniego spotkania przewinie się prędzej czy później. Nie musiała podejmować się wyjaśnień, ale chciała tego. Dlatego słowa popłynęły z jej ust, ze spokojem, którego odnalezienie zajęło jej lata. Uniosła lekko jedną z brwi kiedy Hannah odezwała się ponownie, a później wywróciła oczami. Brew jednak opadła, a czoło zmarszczyło się chmurnie, kiedy Wright wyznała to, czego Justine domyślała się już po części. Westchnęła, odkładając na bok wisiorek, odchyliła się, opierając dłońmi za plecami.
- Chyba nie dostałaś moim lamino pod żebra, że tak mówisz.  - mruknęła, wzruszając ramionami. Odwróciła wzrok i głowę spoglądając w górę. - To nie my wybieramy, czy zechcecie nas posłuchać, czy nam zaufać. Ale mówiąc szczerze, jestem zmęczona proszeniem o to, by ktoś coś zrobił tak jak mówię. - wyznała zapatrując się na ciemne niebo i rozsiane po nim gwiazdy. Wino trochę zaczynało szumieć jej już w głowie. Zamilkła, gdy Wright mówiła dalej marszcząc lekko czoło. Wzięła wdech w płuca i wypuściła powoli powietrze przymykając powieki. -  Ale właśnie o to chodzi, Hannie. Że czasem jedynie jak możecie nam pomóc, to nie dać się niepotrzebnie zabić, kiedy was o to prosimy. Ale kiedy każdy sądzi, że ma prawo robić jak uważa znajdując na to tłumaczenia - od tego co powiedziałaś sama przed chwilą, po wytykanie nam że nie mamy przeszkolenia - to wychodzi na to, że niewiele jesteśmy w stanie w tej kwestii sami zmienić.  - otworzyła oczy, jasne tęczówki przez chwilę ciszy lustrowały niebo. Jedna z nóg podciągnęła się do góry, by zgiąć w kolanie, głowa przekrzywiła się na bok spoglądając znów na przyjaciółkę. Uważnie, bez urazy ze spokojem, który odbił się w jej głosie. - Nigdy nie kazałam nikomu uciekać, żeby zebrać całą chwałę, czy mieć satysfakcję. To były przemyślane decyzje, mające swój powód i cel. I gdybym w pozostaniu na miejscu - dalszej walce, widziała jakąś szansę na sukces, moja decyzja byłaby inna. Odpowiadam za każdego z was.  I naprawdę jestem, gdyby ktoś potrzebował choćby tego, by z nim pomilczeć. - zamilkła znów na chwilę, zmieniając pozycję, siadając po turecku przodem dla niej. - Ja wiem, Hannah. - powiedział przysuwając się do niej i łapiąc ją za rękę. Spoglądając w tak znajome tęczówki Wright. - Wiem jak wielkie i waleczne masz serce. I jak wiele odwagi znajduje się w tych, należących do reszty. I nie kwestionuje tego w żaden sposób. I też jesteś dla mnie jak siostra - o czym, mam nadzieję wiesz. - odetchnęła, trochę ciężko, odsuwając dłonie.Znów spoglądając w niebo.  Nie miała nic więcej do powiedzenia w tej kwestii. Nie była Garrettem, nie miała jego charyzmy, czy charakteru. Nie była Samuelem, Foxem, czy Brendanem, którzy przeszli szkolenie aurorskie w przeciwieństwie do niej. Była inna, ale to nie znaczyło, że wiedziała mniej. Nie wiedziała wszystkiego i nigdy nie twierdziła, że wszystko wie. Ale to o czym rozmawiały, to nie były jej wybory. Ona swoje już podjęła.
- Jestem starsza i mądrzejsza. - obruszyła się, jednak nie na poważnie. Wydęła jednak w niezadowoleniu usta zakładając dłonie na piersi. Bo była i z tym faktem nie można było się spierać wcale. Dla podkreślenia wywróciła oczami, jednak na kolejne słowa się wyprostowała. - O nienienie. - zaprotestowała zaraz, podnosząc do góry palec i machając ostrzegająco w stronę Wright. - Nawet tak nie żartuj, Wright. - zastrzegła od razu. - Nie mam ochoty mieć ciągle na ogonie Michaela, albo Gabriela. - zasępiła się, oczami wyobraźni widząc, jak jeden z jej braci nie odstępuje jej na krok znacząco patrząc na każdego mężczyznę, który zjawi się obok. Temat jednak zboczył znów, a jej oczy zaszły łzami, których już nie powstrzymała. Płakała, chociaż sama już tak właściwie nie wiedziała do końca dlaczego. Chyba przez wszystko na raz. Przez mnogość emocji, które tak skutecznie odsuwała od siebie przez ostatni czas. Czuła się przygnieciona ciężarem, który osiadał na jej ramionach. Milczała, pociągając nosem kiedy Hannah mówiła dalej. Próba ją zmieniła, była czymś, czego nie umiała i nie mogła wyjaśnić. Pokręciła lekko głową w zaprzeczeniu. Nie, to nie było mało.
- Nie o to chodzi. - mruknęła po chwili ponownie podciągając pod siebie kolana, które objęła dłońmi. - Boję się, że jeśli pozwolę mu podejść, zrani mnie tak samo jak Skamander. I jednocześnie mam wrażenie - a może nadzieję - że mógłby pomóc mi odpuścić. - odetchnęła, biorąc wdech w drżącą pierś. - Jest dla mnie dobry. - szepnęła cicho, przypominając sobie o ostatnich tygodniach. Ciepłych napojach które przynosił do wypicia, kiedy na kilka chwil zasiadała w salonie, czy pozostawionych kwiatach, których pojawianie się w niektórych miejscach mogła skojarzyć tylko z nim. A teraz jeszcze to, zaproszenie na spotkanie które miało być całkowicie i tylko dla niej. Uniosła lekko brew spoglądając na Hannah gdy ta wspomniała o Keatonie. Ręka powędrowała do góry by zetrzeć łzy z policzków. - Keaton potrzebował kierunku, do tego zna port jak mało kto. Plus, ma niezłą krzepę w dłoniach. - wzruszyła lekko ramionami, wyjaśniając krótko. Keat już działał, ona tylko nadała temu kierunek. Dała mu możliwości, których nikt wcześniej przed nim nie postawił. Poza tym, nie chciała żeby zginął, lubiła go nawet. Bywał zabawny, choć i strasznie irytujący. Jasne tęczówki przesuwały się po twarzy przyjaciółki. - Co on ma do Vincenta?  - zapytała marszcząc lekko brwi. Nie potrafiąc powiązać jednego z drugim.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przybrzeżna grota 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przybrzeżna grota [odnośnik]14.04.20 0:37
Wypuściła powietrze z ust głośno, a ramiona opadły jej niżej. Wiedziała, że jej własne słowa nie zadowolą przyjaciółki i nie będą tym, co spodziewała się usłyszeć, ale to było dokładnie to, co czuła, co myślała.
— Nie spieszy mi się do tego — burknęła wymownie, posyłając jej szybki i sztuczny uśmiech, nim zamilkła na dłużej, by wysłuchać kazania, które miało w końcu coś zmienić. — Wiem, że to nie kwestia chcemy-nie chcemy, tak po prostu musi być — nie była ignorantką, (nie?) zawała sobie sprawę, że tak należało czynić i wymagali od nich dojrzałego i poważnego zachowania. W jej słowach było wiele racji i może dopiero dzięki nim zaczynała rozumieć, w jaki sposób to wszystko musiało się odbywać. Odwaga, czy raczej brawura mogła narazić bardziej, a serce, choć rwało się do pomocy i ochrony najbliższych mogło sprowadzić więcej nieszczęścia niż pożytku. To była jedna z najgorszych walk i nie chciała jej nigdy stoczyć. Gdyby wtedy, w sowiej poczcie musiała uciekać, nie zostawiłaby Bena. Wciąż była tego pewna. Nie dbała o swoje życie tak, jak o życie bliskich. Nie mogłaby go zostawić, tak jak nie zostawiłaby Tonks. Jej — przyjaciółki, siostry. Nie gwardzistki. Na tym polegała różnica w postrzeganiu. Być może gdyby wszyscy podjęli się przeszkolenia, takiego jak na aurorskich kursach, podobnego dylematu nigdy by nie było. Może to było potrzebne, by uniknąć takich sytuacji. By nauczyć się robić to co należało, a nie to co uważało się za słuszne. Nie powiedziała już na ten temat nic więcej, pokiwała tylko głową ze zrozumieniem. Postara się, to mogła jej obiecać. Postara się robić wszystko w sposób, jaki od niej oczekiwano, najlepiej jak potrafiła. Dla dobra ich wszystkich, nawet jeśli trudno było jej pojąć, że zostawienie Tonks na placu boju mogło być w jakikolwiek sposób dla niej dobre.
— Wiem — szepnęła, ściskając jej dłoń nim ją zabrała, by odchylona spojrzeć w rozgwieżdżone niebo. Sama powróciła do rogalika, którego kawałek włożyła sobie do ust. Pełne usta sprawiły, że musiała odczekać nim stosownie się ustosunkuje do jej słów. I emanującej z nich pewności siebie.
— Starsza z pewnością, co do tego drugiego mam poważne wątpliwości czasem.— Wskazała w nią rogalikiem i przechyliła głowę, pozwalając by zawadiacki uśmieszek, wykrzywił jej wargi leciutko.
— Wbrew pozorom nie mam tak kiepskiego poczucia humoru — zauważyła wyraźnie, posyłając jej przeciągłe spojrzenie. — Michael na pewno rozsądnie podejdzie do tematu. Pewnie chciałby wiedzieć gdzie i z kim się tak szwendasz kiedy nie wracasz na noc do domu. Szczególnie teraz. Z pewnością odchodzi od zmysłów — dodała uszczypliwie. — To twoi starsi bracia, muszą dbać o swoją małą, kochaną siostrzyczkę. I muszą sprawdzić wszystkich twoich chłopaków. Myślę, że jako aurorzy na pewno będą mieć kilka pomysłów na przetestowanie ich odpowiednio. Kiedy zamierzasz przedstawić im Vincenta?
Nie żartowała — zrobi to. Przy najbliższej okazji porozmawia z Michaelem, by miał na nią oko. I na tych wszystkich typów, którzy się wokół niej kręcili. Albo wokół których ona się kręciła. — Jeszcze tego brakuje, żebyś skończyła jako samotna gwardzistka z dzieckiem. Ktoś musi z tobą zrobić porządek.— Mike nie miał czasu, by niańczyć jej dzieci, poza tym w tej sytuacji mogła sobie odpuścić podobne plany. Nie, kiedy była wojna, kiedy wszyscy jej potrzebowali.
A potem patrzyła, jak płakała, przygryzając wargę od środka. Podsuwała jej jedynie butelkę, by skończyła ją wreszcie, by dopiła to, co jeszcze zostało do wypicia. By te łzy mogły ją uleczyć, oczyścić i otworzyć zatruty zbyt wieloma myślami umysł.
— Mówiłam ci już — że powinna go sobie odpuścić. Odciąć się od przeszłości, zapomnieć wreszcie. To był jedyny sposób, by mogła zacząć żyć i skupiać się na tym, co istotne. Nie znała Vincenta tak, jak ona. Zraził ją do siebie już dawno, wątpiła, by szybko miała uznać go za świetnego faceta. Ale Just była dorosła, podejmowała o wiele trudniejsze decyzje niż ta. — Mam nadzieję, bo jeśli cię zrani, tak jak Skamander, to akurat względem niego nie będę miała skrupułów i po prostu urządzę go tak, że Jackie go nie pozna— przestrzegła ją, ale ostrzeżenie (jak miała nadzieję) miało trafić do samego zainteresowanego. Nie była pewna, czy jej kolejna odpowiedź ją zaskoczyła. Utrzymując na niej czekoladowe tęczówki mruknęła cicho, nieco sceptycznie unosząc brew:
— "Krzepę w dłoniach". Brzmi jak dobry powód do mordowania Rycerzy Walpurgii gołymi rękami. — Nie zamierzała bardziej dociekać. Potrzebowali wszystkich, którzy chcieli pomóc, tak jak kiedyś ona. Niezależnie od tego, co potrafili i co mogli zrobić. Sama nie miała wątpliwości, że mógł zrobić wiele dobrego. Zawsze był pomysłowy, zaangażowany i odważny, a podczas spotkania udowodnił, że nie wystraszy go żadne wyzwanie. To ją martwiło znacznie bardziej, ale podobne rozterki musiała na razie odłożyć na bok. Chciała wiedzieć, jak do tego doszło, że tak niefortunnie los skrzyżował ponownie ich drogi.— Nic, po prostu pytam.— Wzruszyła ramionami. — Zastanawiam się na ile mu ufasz.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Przybrzeżna grota 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Przybrzeżna grota
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach