Ministerialne ruiny
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Ministerialne Ruiny
Niewiele pozostało po potwornym pożarze Ministerstwa Magii z 1955 roku - od kilku miesięcy wśród czarodziejów krążyły jednak plotki o istnieniu tajemniczych miejsc, w które zdołano przeteleportować pozostałości po Departamencie Tajemnic. Ochroniony potężną, niezgłębioną magią, nie został zniszczony doszczętnie, a niektóre eksperymenty rozsiano po całym Królestwie. Inne pogłoski mówiły o tym, że to moc anomalii przeteleportowała losowo ocalone szkielety magicznych tajemnic i przedmiotów badań, lokując je w przypadkowych miejscach, zazwyczaj odludnych i trudno dostępnych.
Kamienny łuk wydaje się jednym z nich. Znajduje się w samym środku lasu, ale ziemia wokół niego wydaje się odmienna, inna, mniej zbita, sama konstrukcja zaś: jednocześnie niezmiernie stara, jak i świeżo wpasowana w to konkretne miejsce. Łuk zdaje się wibrować przedziwną energią, niepokojącą, bolesną: wokół nie słychać śpiewu ptaków, nie zapuszczają się tu żadne dzikie zwierzęta, a trawa nigdy nie porosła ogołoconej ziemi w promieniu kilku metrów. Nawet gałęzie drzew, chylące się nad kamieniami, uschły. Wydaje się, że nie dociera tu też wiatr ani leśne odgłosy, a przejście pod łukiem hipnotyzuje, nęci i odpycha zarazem.
Kamienny łuk wydaje się jednym z nich. Znajduje się w samym środku lasu, ale ziemia wokół niego wydaje się odmienna, inna, mniej zbita, sama konstrukcja zaś: jednocześnie niezmiernie stara, jak i świeżo wpasowana w to konkretne miejsce. Łuk zdaje się wibrować przedziwną energią, niepokojącą, bolesną: wokół nie słychać śpiewu ptaków, nie zapuszczają się tu żadne dzikie zwierzęta, a trawa nigdy nie porosła ogołoconej ziemi w promieniu kilku metrów. Nawet gałęzie drzew, chylące się nad kamieniami, uschły. Wydaje się, że nie dociera tu też wiatr ani leśne odgłosy, a przejście pod łukiem hipnotyzuje, nęci i odpycha zarazem.
25.08
Poruszał się już w lesie coraz pewniej, przemykając do Londynu pod osłoną drzew od dobrych kilku miesięcy. Zakon Feniksa zdołał zabezpieczyć kilka kluczowych lokacji w Borough of Waltham Forest i droga była już coraz bezpieczniejsza dla bojowników i uciekinierów. Tonks na ogół zajmował się koordynacją ucieczek mugoli i mugolaków z Londynu, w mieście wciąż ukrywało się wielu czarodziejów, a on nadal wypełniał obowiązki aurora. Chronić słabszych - takie było jego zadanie. Czarodzieje szli na kurs z różnych powodów, niektórzy dla pieniędzy, inni dla szeroko pojmowanej sprawiedliwości, jeszcze inni - w tym Michael świeżo po szkole - dla pewnego prestiżu albo głupiej pogoni za adrenaliną. Gdyby nie gryfońska odwaga i chęć niesienia pomocy, nie utrzymałby się jednak w pracy długo. Niosła za sobą koszty, fizyczne i psychiczne. Szczególnie teraz, w cyklonie wojny. Nie otrzymywał już wynagrodzenia, musiał chwytać się prac dorywczych, a w Londynie chować swoją twarz przed każdym, kto mógł kojarzyć go z Ministerstwa. Może i jego personaliów nie było jeszcze na listach gończy, ale jego nazwisko łatwo dało się skojarzyć z poszukiwaną Justine Tonks i zbyt wiele osób z pracy wiedziało o jego mugolskiej krwi. Albo, co gorsza, o tym, że był wpisany do rejestru wilkołaków.
Dzisiaj na obrzeża Londynu ściągnęła go nie tyle zorganizowana akcja, co potrzeba patrolowania lasu i obejścia wszystkich zabezpieczonych przez Zakon miejsc. Uporawszy się z tym zadaniem, postanowił nieco zboczyć ze stałej trasy. Słyszał o ruinach Ministerstwa, teleportowanych w to miejsce. Może da się w nich znaleźć coś cennego? Do dziś ubolewał nad tym, że zeszłoroczny pożar pochłonął część archiwów aurorów.
Ruiny wydawały się puste i przedziwnie groźne. Inne, niż je zapamiętał. Nie potrafił ich przyporządkować do jakiegokolwiek konkretnego fragmentu dawnego budynku, tak jakby dym i popiół zmieniły ich naturę. Zbliżył się do nich, jak zahipnotyzowany, na moment tracąc czujność. W lesie w teorii było cicho i pusto, ale lepiej mieć oczy dookoła głowy. Zwłaszcza, gdy nie ma się zarejestrowanej różdżki i nie powinno się bywać w stolicy.
Poruszał się już w lesie coraz pewniej, przemykając do Londynu pod osłoną drzew od dobrych kilku miesięcy. Zakon Feniksa zdołał zabezpieczyć kilka kluczowych lokacji w Borough of Waltham Forest i droga była już coraz bezpieczniejsza dla bojowników i uciekinierów. Tonks na ogół zajmował się koordynacją ucieczek mugoli i mugolaków z Londynu, w mieście wciąż ukrywało się wielu czarodziejów, a on nadal wypełniał obowiązki aurora. Chronić słabszych - takie było jego zadanie. Czarodzieje szli na kurs z różnych powodów, niektórzy dla pieniędzy, inni dla szeroko pojmowanej sprawiedliwości, jeszcze inni - w tym Michael świeżo po szkole - dla pewnego prestiżu albo głupiej pogoni za adrenaliną. Gdyby nie gryfońska odwaga i chęć niesienia pomocy, nie utrzymałby się jednak w pracy długo. Niosła za sobą koszty, fizyczne i psychiczne. Szczególnie teraz, w cyklonie wojny. Nie otrzymywał już wynagrodzenia, musiał chwytać się prac dorywczych, a w Londynie chować swoją twarz przed każdym, kto mógł kojarzyć go z Ministerstwa. Może i jego personaliów nie było jeszcze na listach gończy, ale jego nazwisko łatwo dało się skojarzyć z poszukiwaną Justine Tonks i zbyt wiele osób z pracy wiedziało o jego mugolskiej krwi. Albo, co gorsza, o tym, że był wpisany do rejestru wilkołaków.
Dzisiaj na obrzeża Londynu ściągnęła go nie tyle zorganizowana akcja, co potrzeba patrolowania lasu i obejścia wszystkich zabezpieczonych przez Zakon miejsc. Uporawszy się z tym zadaniem, postanowił nieco zboczyć ze stałej trasy. Słyszał o ruinach Ministerstwa, teleportowanych w to miejsce. Może da się w nich znaleźć coś cennego? Do dziś ubolewał nad tym, że zeszłoroczny pożar pochłonął część archiwów aurorów.
Ruiny wydawały się puste i przedziwnie groźne. Inne, niż je zapamiętał. Nie potrafił ich przyporządkować do jakiegokolwiek konkretnego fragmentu dawnego budynku, tak jakby dym i popiół zmieniły ich naturę. Zbliżył się do nich, jak zahipnotyzowany, na moment tracąc czujność. W lesie w teorii było cicho i pusto, ale lepiej mieć oczy dookoła głowy. Zwłaszcza, gdy nie ma się zarejestrowanej różdżki i nie powinno się bywać w stolicy.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 02.12.20 17:41, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
Zadanie, które tym razem zostało powierzone Rigelowi różniło się od tego, czym na co dzień zajmował się w Departamencie Tajemnic. Mianowicie zakładało spacer po lesie i sprawdzenie wiarygodności pewnych plotek, dotyczących konkretnego miejsca w Londynie. W praktyce oznaczało to również, że młody lord Black w końcu nie musiał spędzać godzin nad katalogowaniem, przenoszeniem i pilnowaniem rzeczy, o których miał tylko szczątkowe pojęcie jako praktykant. To była miła odmiana, gdyż siedzenie w papierach bez możliwości wypytania o szczegóły co niektórych spraw było frustrujące, gdyż bezpośrednio gryzło się z jego chęcią zdobywania wiedzy. Niestety, musiał nabrać pokory i wykonywać najdziwniejsze, najbardziej abstrakcyjne i monotonne zadania od przełożonych, mając nadzieję, że wykonuje ważną pracę, a nie jest zwyczajnie robiony w balona ku uciesze współpracowników.
Plotki co do dziwacznego łuku w lesie rozchodziły się wśród ludzi już od jakiegoś czasu. Czy to możliwe, że faktycznie coś się zapodziało podczas ewakuacji? Chaos panował wtedy straszny — te wszystkie pudła, pakunki, worki, po prostu najdziwniejsze przedmioty bez nazw i oznaczeń, zebrane przez dziesięciolecia istnienia Departamentu, zalegały na przysłowiowej stercie jeszcze długo, zanim Niewymownym i aspirującym udało się w końcu wszystko uporządkować. Wydawało się wtedy, że każda wysłana rzecz, nie zgubiła się po drodze. Tak przynajmniej mówiła lista, z którą siedział Rigel. A co jeśli były inne listy? Cóż. Na pewno były — przecież Departament Tajemnic trzymał się na sekretach i niedopowiedzeniach, ukazując pełnię swojej bogatej wiedzy dopiero po awansie na stanowisko.
A kto jak nie osoby, mające na wyciągnięcie ręki te informacje, wiedzą, że w każdej plotce, szczególnie dotyczących anomalii, znajduje się ziarno prawdy.
Pogoda dopisywała, lecz zbliżając się do ruin, chłopak zaczął silniej odczuwać niepokój. Wstydził się tego irracjonalnego niepokoju, jednak atmosfera tego miejsca budziła w nim grozę. Było przeraźliwie cicho. Żadnych ptaków, wiewiórek, brak wiatru. Zero jakichkolwiek odgłosów, nawet tych najbanalniejszych — szumu drzew czy skrzypienia gałęzi. Jakby miejsce to zjadało każdy najdrobniejszy szelest jak wielki, wiecznie głodny potwór.
Rigel patrzył na ruiny jak zahipnotyzowany, zbliżając się do nich powoli, krok za krokiem. Cisza była nieziemska, głucha, ale i wydawała się pulsować, a zapach wilgotnej ziemi i gnijących liści zapychał nozdrza.
Trzask gałązki drugiej strony budowli, będący w tej ciszy równy odgłosowi gromu, wyrwał Blacka z transu — chłopak aż podskoczył z zaskoczenia, czując mrowienie wzdłuż kręgosłupa.
To na pewno szyszka. To musi być szyszka... - powtarzał sobie w myślach, stojąc kompletnie bez ruchu. Nawet zaśmiał się do siebie pod nosem, wyobrażając sobie, jak musi idiotycznie w tej chwili wyglądać.
Jednak nie było mu już do śmiechu, kiedy zobaczył, że nie jest sam. Po drugiej stronie budowli stał mężczyzna o zapuszczonym wyglądzie, który ewidentnie też tu się za czymś rozglądał.
Co do…
Plotki co do dziwacznego łuku w lesie rozchodziły się wśród ludzi już od jakiegoś czasu. Czy to możliwe, że faktycznie coś się zapodziało podczas ewakuacji? Chaos panował wtedy straszny — te wszystkie pudła, pakunki, worki, po prostu najdziwniejsze przedmioty bez nazw i oznaczeń, zebrane przez dziesięciolecia istnienia Departamentu, zalegały na przysłowiowej stercie jeszcze długo, zanim Niewymownym i aspirującym udało się w końcu wszystko uporządkować. Wydawało się wtedy, że każda wysłana rzecz, nie zgubiła się po drodze. Tak przynajmniej mówiła lista, z którą siedział Rigel. A co jeśli były inne listy? Cóż. Na pewno były — przecież Departament Tajemnic trzymał się na sekretach i niedopowiedzeniach, ukazując pełnię swojej bogatej wiedzy dopiero po awansie na stanowisko.
A kto jak nie osoby, mające na wyciągnięcie ręki te informacje, wiedzą, że w każdej plotce, szczególnie dotyczących anomalii, znajduje się ziarno prawdy.
Pogoda dopisywała, lecz zbliżając się do ruin, chłopak zaczął silniej odczuwać niepokój. Wstydził się tego irracjonalnego niepokoju, jednak atmosfera tego miejsca budziła w nim grozę. Było przeraźliwie cicho. Żadnych ptaków, wiewiórek, brak wiatru. Zero jakichkolwiek odgłosów, nawet tych najbanalniejszych — szumu drzew czy skrzypienia gałęzi. Jakby miejsce to zjadało każdy najdrobniejszy szelest jak wielki, wiecznie głodny potwór.
Rigel patrzył na ruiny jak zahipnotyzowany, zbliżając się do nich powoli, krok za krokiem. Cisza była nieziemska, głucha, ale i wydawała się pulsować, a zapach wilgotnej ziemi i gnijących liści zapychał nozdrza.
Trzask gałązki drugiej strony budowli, będący w tej ciszy równy odgłosowi gromu, wyrwał Blacka z transu — chłopak aż podskoczył z zaskoczenia, czując mrowienie wzdłuż kręgosłupa.
To na pewno szyszka. To musi być szyszka... - powtarzał sobie w myślach, stojąc kompletnie bez ruchu. Nawet zaśmiał się do siebie pod nosem, wyobrażając sobie, jak musi idiotycznie w tej chwili wyglądać.
Jednak nie było mu już do śmiechu, kiedy zobaczył, że nie jest sam. Po drugiej stronie budowli stał mężczyzna o zapuszczonym wyglądzie, który ewidentnie też tu się za czymś rozglądał.
Co do…
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Cisza. Tak, jakby siła anomalii odgoniła stąd wszelkie istoty, jakby zwierzęta brzydziły się tym strzępem miasta w środku leśnej głuszy. Nawet jemu było tutaj jakoś nieswojo, niekomfortowo. Po plecach przebiegł mu dreszcz, wilk w jego wnętrzu burzył się na to nienaturalne otoczenie. Na szczęście bestia milczała od kilku dni, zmęczona po pełni. Michael czasem słyszał w uszach natarczywe brzęczenie, warkot, instynkt każący mu warczeć na wszystkich wkoło albo rzucać się na mięso bez pomyślunku o tym, że dzieli każdy posiłek z dwoma siostrami.
Już tylko z jedną siostrą.
Strata Justine na przemian bolała i otępiała. Czasami Tonks zapominał, że jej nie ma - tak było prościej, wygodniej, tak można było się skupić na pracy. Potem jednak gwałtownie przypominał sobie, że jego siostrę aresztowano, pewnie torturowano, może zabito. A wtedy rodził się w nim szał, pragnienie zniszczenia wszystkiego wkoło. Te ruiny i tak były zniszczone. Jeśli nie znajdzie tu nic wartościowego, mógłby po prostu walnąć tu Bombardę i puścić to wszystko w diabły. Przeklęte Ministerstwo. Oddał im najlepsze lata życia, a oni zabrali mu pracę, nadzieję, siostrę.
Coś trzasnęło. Gałązka? Zastygł, oglądając się przez ramię i szukając wzrokiem zwierzęcia, ale nie do końca ludzki instynkt podpowiadał mu, że zwierzęta się tu nie zapuszczają. Skrzyżował spojrzenia z pobladłym brunetem, zacisnął usta, zacisnął palce na różdżce i odruchowo sięgnął po magię.
-Horatio. - szepnął, chcąc kupić sobie czas aby skrócić dystans między sobą i nieznajomym. Powietrze zadrgało lekko, ale zaklęcie nie odniosło skutku, a Michael zaraz przeklął w myślach własną arogancję. Co mu odwaliło, sięgać w pilnej potrzebie po jeden z najbardziej skomplikowanych uroków? Horatio nie leżało poza zasięgiem jego możliwości, ale powinien pamiętać, że był zmęczony i niewyspany, a nadejście nieznajomego dodatkowo wzburzyło jego nerwy.
Utkwił w młodzieńcu ostre spojrzenie przekrwionych oczu. Nie zamierzał bagatelizować nagłego towarzystwa, patrolował w końcu ten las aby na przejętych przez Zakon terenach nie kręcili się szpiedzy ani oportuniści. Kilka tygodni temu z zimną krwią zabił szantażystę, który obiecał milczeć na temat ucieczek mugolaków w zamian za pokaźny woreczek galeonów. Niegdyś nie sięgałby po śmiertelne klątwy wobec kogoś, kto sam nie był mordercą, ale wojna zmieniała jego wartości, stres panoszył się w jego życiu zdradliwie i nieustannie.
-Stój. - wychrypiał, celując różdżką w tors nieznajomego. -Rzuć różdżkę. Kim jesteś i co tu robisz? - warknął, licząc na to, że sama jego postura zbije tego chłopaka z tropu. Trudno w nim było poznać przystojnego i starannie ogolonego aurora - aby uniknąć rozpoznania w Londynie, zapuścił brodę i włosy, wyglądając teraz nieco jak włóczęga z obłędem w oczach.
Już tylko z jedną siostrą.
Strata Justine na przemian bolała i otępiała. Czasami Tonks zapominał, że jej nie ma - tak było prościej, wygodniej, tak można było się skupić na pracy. Potem jednak gwałtownie przypominał sobie, że jego siostrę aresztowano, pewnie torturowano, może zabito. A wtedy rodził się w nim szał, pragnienie zniszczenia wszystkiego wkoło. Te ruiny i tak były zniszczone. Jeśli nie znajdzie tu nic wartościowego, mógłby po prostu walnąć tu Bombardę i puścić to wszystko w diabły. Przeklęte Ministerstwo. Oddał im najlepsze lata życia, a oni zabrali mu pracę, nadzieję, siostrę.
Coś trzasnęło. Gałązka? Zastygł, oglądając się przez ramię i szukając wzrokiem zwierzęcia, ale nie do końca ludzki instynkt podpowiadał mu, że zwierzęta się tu nie zapuszczają. Skrzyżował spojrzenia z pobladłym brunetem, zacisnął usta, zacisnął palce na różdżce i odruchowo sięgnął po magię.
-Horatio. - szepnął, chcąc kupić sobie czas aby skrócić dystans między sobą i nieznajomym. Powietrze zadrgało lekko, ale zaklęcie nie odniosło skutku, a Michael zaraz przeklął w myślach własną arogancję. Co mu odwaliło, sięgać w pilnej potrzebie po jeden z najbardziej skomplikowanych uroków? Horatio nie leżało poza zasięgiem jego możliwości, ale powinien pamiętać, że był zmęczony i niewyspany, a nadejście nieznajomego dodatkowo wzburzyło jego nerwy.
Utkwił w młodzieńcu ostre spojrzenie przekrwionych oczu. Nie zamierzał bagatelizować nagłego towarzystwa, patrolował w końcu ten las aby na przejętych przez Zakon terenach nie kręcili się szpiedzy ani oportuniści. Kilka tygodni temu z zimną krwią zabił szantażystę, który obiecał milczeć na temat ucieczek mugolaków w zamian za pokaźny woreczek galeonów. Niegdyś nie sięgałby po śmiertelne klątwy wobec kogoś, kto sam nie był mordercą, ale wojna zmieniała jego wartości, stres panoszył się w jego życiu zdradliwie i nieustannie.
-Stój. - wychrypiał, celując różdżką w tors nieznajomego. -Rzuć różdżkę. Kim jesteś i co tu robisz? - warknął, licząc na to, że sama jego postura zbije tego chłopaka z tropu. Trudno w nim było poznać przystojnego i starannie ogolonego aurora - aby uniknąć rozpoznania w Londynie, zapuścił brodę i włosy, wyglądając teraz nieco jak włóczęga z obłędem w oczach.
Can I not save one
from the pitiless wave?
To działo się szybko, za szybko, żeby Rigel mógł jakkolwiek zareagować jako pierwszy. Jego refleks obrońcy i umiejętności zdobyte w klubie pojedynków poszły w las. Nie ćwiczone, nie praktykowane, zapomniane wśród zakurzonych papierów Ministerstwa.
Szlag, szlag, szlag!
-Nie szukam problemów. - postarał się, żeby jego głos zabrzmiał spokojnie.
Chłopak nie wiedział, czy zdąży teraz chwycić za różdżkę. Jego przeciwnik mógł mieć w rękawie więcej sztuczek.
Czego on chce? Pieniędzy?
Powoli wciągnął powietrze przez nos, sprawdzając, czy osobnik jest może pijany. Z takimi łatwiej się uporać. Może pod wpływem innych substancji? Ale w takim miejscu? Pijacy i element w większości zamieszkiwał doki i okolice. Tylko od kiedy w Londynie w końcu zrobiło się normalnie, to i zniknęły historie o kradzieżach, włamaniach i w ogóle spotkaniach z tego typu osobnikami. A na pewno w „Walczącym Magu” o tym nie wspominali!
O co chodzi…
Myśli przelatywały przez jego umysł z prędkością światła, ale żadna z nich nie była pomocna. Żaden pomysł nie wydawał się dobry, więc Rigelowi nie pozostawało nic innego jak po prostu grać na zwłokę.
-Jestem badaczem z Ministerstwa. Tylko badaczem!- znowu musiał uspokoić głos, który bardzo niebezpiecznie zbliżał się do histerycznych nut. - Dogadajmy się. Mam pieniądze.
Oczywiście, że miał. Nie dało się ukryć, że nie jest zwykłym pospolitym spacerowiczem, gdyż jego ubiór wręcz krzyczał: “patrzcie na mnie! Jestem nadziany jak świąteczny indyk”. To był tak na marginesie jeden z jego ulubionych zestawów spacerowych: ciemna szata z cienkiej tkaniny, która w świetle dnia przelewała się wszelkimi możliwymi odcieniami fioletu, do tego dopasowany i podkreślający figurę ciemno-zielony fantazyjny garnitur. Wyglądał dostojnie nawet mimo obecnej specyficznej sytuacji. To dostojeństwo nie pozwalało mu tak po prostu się poddać, dlatego nie spieszył się odkładać różdżki. To było oburzające i żenujące. Na samą myśl o tym w swojej głowie zaczynał karcić siebie głosem ojca, że jego zachowanie jest niegodne szlachcica z rodu Black. Bo powinien temu obdartusowi pokazać jego miejsce. I to natychmiast!
Szlag, szlag, szlag!
-Nie szukam problemów. - postarał się, żeby jego głos zabrzmiał spokojnie.
Chłopak nie wiedział, czy zdąży teraz chwycić za różdżkę. Jego przeciwnik mógł mieć w rękawie więcej sztuczek.
Czego on chce? Pieniędzy?
Powoli wciągnął powietrze przez nos, sprawdzając, czy osobnik jest może pijany. Z takimi łatwiej się uporać. Może pod wpływem innych substancji? Ale w takim miejscu? Pijacy i element w większości zamieszkiwał doki i okolice. Tylko od kiedy w Londynie w końcu zrobiło się normalnie, to i zniknęły historie o kradzieżach, włamaniach i w ogóle spotkaniach z tego typu osobnikami. A na pewno w „Walczącym Magu” o tym nie wspominali!
O co chodzi…
Myśli przelatywały przez jego umysł z prędkością światła, ale żadna z nich nie była pomocna. Żaden pomysł nie wydawał się dobry, więc Rigelowi nie pozostawało nic innego jak po prostu grać na zwłokę.
-Jestem badaczem z Ministerstwa. Tylko badaczem!- znowu musiał uspokoić głos, który bardzo niebezpiecznie zbliżał się do histerycznych nut. - Dogadajmy się. Mam pieniądze.
Oczywiście, że miał. Nie dało się ukryć, że nie jest zwykłym pospolitym spacerowiczem, gdyż jego ubiór wręcz krzyczał: “patrzcie na mnie! Jestem nadziany jak świąteczny indyk”. To był tak na marginesie jeden z jego ulubionych zestawów spacerowych: ciemna szata z cienkiej tkaniny, która w świetle dnia przelewała się wszelkimi możliwymi odcieniami fioletu, do tego dopasowany i podkreślający figurę ciemno-zielony fantazyjny garnitur. Wyglądał dostojnie nawet mimo obecnej specyficznej sytuacji. To dostojeństwo nie pozwalało mu tak po prostu się poddać, dlatego nie spieszył się odkładać różdżki. To było oburzające i żenujące. Na samą myśl o tym w swojej głowie zaczynał karcić siebie głosem ojca, że jego zachowanie jest niegodne szlachcica z rodu Black. Bo powinien temu obdartusowi pokazać jego miejsce. I to natychmiast!
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Każdy tak mówi, nie szukam problemów, a potem, cholera, eksterminują mugolaków z całego miasta. Mike zmrużył oczy, świdrując chłopaczka przenikliwym spojrzeniem. Może i kiedyś wziąłby go nawet za zabłąkanego wędrowca, za uciekiniera, za kogoś nieszkodliwego - ale ciężkie przeżycia oduczyły go zaufania. Dawny przyjaciel okazał się likantropem, w maju dawny kolega chciał go aresztować i zapewne rozwalił mu stary dom, a londyńska tłuszcza obojętnie patrzyła, jak aresztują jego siostrę. Życie było brutalne, pełne zasadzek i intruzów, którzy nie szukali problemów i byli ubrani zbyt dobrze, jak na byle włóczęgę. I sami byli problemem. Michael musiał trzymać takich natrętów z dala od terenów opanowanych przez Zakon, niecałą milę stąd.
Badacz. Z Ministerstwa.
Chłoptaś zagrałby Michaelowi na nerwach mocniej, tylko jakby przedstawił się jako jakiś konserwatywny arystokrata. Od czterech dni Ministerstwo kojarzyło mu się jedynie z palącą pustką po utracie siostry, z szałem odbierającym (dosłownie) rozum, z niesprawiedliwością i zdradą. A badacz - to jeszcze gorzej! To znaczy, że nie był zgubionym chłoptasiem, że czegoś tu szukał. Czego? Jak długo miał zamiar się tu kręcić?
Twarz Tonksa wykrzywiła się w nagłym gniewie, choć starał się panować nad emocjami. Choć wcześniej spoglądał na chłopaka z lekką pogardą, to teraz jego spojrzenie stało się czujne.
-Badaczem? Czego tu szukasz? Mów. I rzuć mi pieniądze. - zakomenderował szczekliwie, choć pieniądze były tutaj drugorzędne. Przed chwilą kazał mu rzucić różdżkę, a młodzian nie usłuchał. Nie wyglądał na kogoś zdolnego do pojedynków, raczej na przystojnego modnisia, ale nawet kujoni potrafili zaskoczyć. Jak Olav, zmieniający się na poczekaniu w bestię. Krew krążyła Michaelowi w żyłach coraz szybciej, czy i on mógłby na zawołanie zmienić się w potwora, jak kilka dni temu? Wolał nie doprowadzać do takiej sytuacji, nie dać młodzianowi się zaskoczyć, panować nad własnym strachem - bo to przecież lęk, o siebie, o Zakon, o tak starannie zabezpieczony szlak ucieczek dla mugoli, kierował jego niechęcią do bruneta.
Krótką komendą chciał zająć myśli rozmówcy, zmusić go do pomyślenia o monetach i własnej kieszeni. Kupić sobie cenne sekundy na ofensywę.
-Expelliarmus! - rozbrojenie go było priorytetem. Potem... potem zdecyduje, co dalej.
Badacz. Z Ministerstwa.
Chłoptaś zagrałby Michaelowi na nerwach mocniej, tylko jakby przedstawił się jako jakiś konserwatywny arystokrata. Od czterech dni Ministerstwo kojarzyło mu się jedynie z palącą pustką po utracie siostry, z szałem odbierającym (dosłownie) rozum, z niesprawiedliwością i zdradą. A badacz - to jeszcze gorzej! To znaczy, że nie był zgubionym chłoptasiem, że czegoś tu szukał. Czego? Jak długo miał zamiar się tu kręcić?
Twarz Tonksa wykrzywiła się w nagłym gniewie, choć starał się panować nad emocjami. Choć wcześniej spoglądał na chłopaka z lekką pogardą, to teraz jego spojrzenie stało się czujne.
-Badaczem? Czego tu szukasz? Mów. I rzuć mi pieniądze. - zakomenderował szczekliwie, choć pieniądze były tutaj drugorzędne. Przed chwilą kazał mu rzucić różdżkę, a młodzian nie usłuchał. Nie wyglądał na kogoś zdolnego do pojedynków, raczej na przystojnego modnisia, ale nawet kujoni potrafili zaskoczyć. Jak Olav, zmieniający się na poczekaniu w bestię. Krew krążyła Michaelowi w żyłach coraz szybciej, czy i on mógłby na zawołanie zmienić się w potwora, jak kilka dni temu? Wolał nie doprowadzać do takiej sytuacji, nie dać młodzianowi się zaskoczyć, panować nad własnym strachem - bo to przecież lęk, o siebie, o Zakon, o tak starannie zabezpieczony szlak ucieczek dla mugoli, kierował jego niechęcią do bruneta.
Krótką komendą chciał zająć myśli rozmówcy, zmusić go do pomyślenia o monetach i własnej kieszeni. Kupić sobie cenne sekundy na ofensywę.
-Expelliarmus! - rozbrojenie go było priorytetem. Potem... potem zdecyduje, co dalej.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Nie spuszczając wzroku z mężczyzny przed nim, Black bardzo powoli włożył prawą dłoń do kieszeni spodni, żeby wydobyć pieniądze. Oprócz jedwabnej białej chusteczki, która wysunęła się na zewnątrz i smutno zawisła wzdłuż nogi chłopaka jak zdechły wąż, była tam też sakiewka. Piękna. Prawdziwe dzieło sztuki zrobione z czarnej miękkiej skóry i misternie ozdobione przy pomocy magii i srebra gwiazdozbiorami zimowego nieba — każdy z nich był podpisany i przedstawiony zupełnie jak na starych klasycznych mapach, używanych w Hogwarcie na lekcjach astronomii. Rigel dostał ją od brata Alparda jako przydatny prezent z okazji rozpoczęcia stażu w Departamencie Tajemnic, czym kompletnie go zaskoczył, gdyż młodszy z Blacków nie przywykł do takich drobnych okazjonalnych prezentów.
Jak na ironię, sakiewka rzeczywiście mogła mu się przydać w pracy. Pomysł, który w końcu przyszedł mu do głowy, w końcu nie wydawał się głupi.
—Pracuję. — wyartykułował. Mówić z zaciśniętym gardłem było trudno, ale za wszelką cenę nie mógł pokazać, jak bardzo się boi i oblewa się zimnym potem. — Sprawy Departamentu Tajemnic.
W tej samej chwili chwycił lewą ręką za różdżkę, żeby szybko unieszkodliwić napastnika. To po prostu musiało go zaskoczyć! Przecież nie codziennie walczy się z mańkutami.
—Obliv… — zaczął, jednak mężczyzna był szybszy. Potężne uderzenie zaklęcia wybiło Rigelowi różdżkę z ręki, a ta poszybowała wprost w stertę liści, wbijając się w ziemię, jak sztylet… niebezpiecznie blisko ruin.
Takiego obrotu sprawy Black się nie spodziewał. To kompletnie nie mieściło się w jego pojmowaniu świata. Dlaczego on? I wtedy puzzle ułożyły się we wzór.
To nie mógł być zwykły napad. Ktoś musiał go śledzić od samego początku drogi tutaj, zaczekać aż wejdzie w las, upewnić się, że nikogo innego nie będzie w okolicy i zaatakować.
On chce mnie porwać!
Black pobladł jeszcze bardziej, przez co bez problemu dało się dostrzec zielonkawy zarys żył pod jego skórą. Zrobiło mu się słabo, ale nie miał zamiaru się poddawać. To była walka na śmierć i życie. Serce waliło mu tak głośno, że nie słyszał już własnych myśli. Krew szumiała w uszach, sprawiając, że otaczająca go pulsująca cisza była jeszcze bardziej dusząca.
Black zacisną zęby i sprintem ruszył w stronę, gdzie spadła różdżka.
—Nie doczekanie twoje! — krzyknął w biegu.
Jak na ironię, sakiewka rzeczywiście mogła mu się przydać w pracy. Pomysł, który w końcu przyszedł mu do głowy, w końcu nie wydawał się głupi.
—Pracuję. — wyartykułował. Mówić z zaciśniętym gardłem było trudno, ale za wszelką cenę nie mógł pokazać, jak bardzo się boi i oblewa się zimnym potem. — Sprawy Departamentu Tajemnic.
W tej samej chwili chwycił lewą ręką za różdżkę, żeby szybko unieszkodliwić napastnika. To po prostu musiało go zaskoczyć! Przecież nie codziennie walczy się z mańkutami.
—Obliv… — zaczął, jednak mężczyzna był szybszy. Potężne uderzenie zaklęcia wybiło Rigelowi różdżkę z ręki, a ta poszybowała wprost w stertę liści, wbijając się w ziemię, jak sztylet… niebezpiecznie blisko ruin.
Takiego obrotu sprawy Black się nie spodziewał. To kompletnie nie mieściło się w jego pojmowaniu świata. Dlaczego on? I wtedy puzzle ułożyły się we wzór.
To nie mógł być zwykły napad. Ktoś musiał go śledzić od samego początku drogi tutaj, zaczekać aż wejdzie w las, upewnić się, że nikogo innego nie będzie w okolicy i zaatakować.
On chce mnie porwać!
Black pobladł jeszcze bardziej, przez co bez problemu dało się dostrzec zielonkawy zarys żył pod jego skórą. Zrobiło mu się słabo, ale nie miał zamiaru się poddawać. To była walka na śmierć i życie. Serce waliło mu tak głośno, że nie słyszał już własnych myśli. Krew szumiała w uszach, sprawiając, że otaczająca go pulsująca cisza była jeszcze bardziej dusząca.
Black zacisną zęby i sprintem ruszył w stronę, gdzie spadła różdżka.
—Nie doczekanie twoje! — krzyknął w biegu.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Mierzyli się wzrokiem niczym kowboje w westernach, które malutki Michael oglądał czasem ze swoim mugolskim tatą. Czarodziej przed nim ubrany był jednak tradycyjnie, wątpliwe, aby rozumiał mugolskie odniesienia kulturowe. W Ministerstwie zapewnie pozostali tylko ci, o krwi czystej jak woda. Taki młody, a już został trybikiem w okrutnej machinie, pionkiem od mugolskich rzezi. Tonks mógł niemalże wywęszyć jego strach, choć brunet starał się zachować powagę.
Michael omiótł wzrokiem jego dłoń, satynową (? nie rozróżniał) chusteczkę, która wyglądała na drogą, zdobioną (kto zdobi swoje sakiewki?! To jak proszenie się o atencję złodziei!) sakiewkę, która wyglądała na ciężką. No proszę. Były auror był mile zaskoczony, od dawna nikogo nie zastraszał. Zwykle rezerwował lodowate spojrzenie i cyniczny uśmieszek dla przesłuchiwanych czarnoksiężników, a nie bladych dzieciaków. Teraz w jego wzroku igrał zresztą ogień, usta wykrzywiały się w kiepsko maskowanej złości. Nie był do końca sobą, tłumiony od paru dni gniew nie znalazł jeszcze ujścia, nagłe spotkanie z pracownikiem Ministerstwa urosło do rangi pojedynku dwóch, wytrąconych z równowagi osobowości.
-Tajemnic? - brzmiało prestiżowo, brzmiało groźnie. To nie byle kto, ten szczyl.
-I jakich tajemnic tu szukasz? - skoro Ministerstwo interesowało się tym miejscem to źle, bardzo źle. Czuł na plecach zimny pot. Co, jeśli znajdą tu coś użytecznego dla swoich niecnych celów? Trzeba uniemożliwić im te badania!
Czujnie zerknął na różdżkę, której brunet uparcie nie puszczał i... no nie, smarkacz próbował go przechytrzyć! Zaklęcie doświadczonego aurora pomknęło ku napastnikowi jeszcze zanim ten dokończył swoje cholerne Oblivate. Expelliarmus okazało się wyjątkowo silne i szybkie, zatrzymałaby je tylko najsilniejsza tarcza - której młodzieniec nie zdążył przywołać, która wymagała ponadprzeciętnych umiejętności.
-STÓJ! - warknął, widząc jak młodzian rzuca się w pogoń za szybującą różdżką. Zamiast ryzykować rzucanie Esposas na kogoś w biegu, Mike sam pognał w stronę różdżki chłopaka. Wyprzedził go o włos, nachylił się i porwał broń w lewą rękę. Gdy się wyprostował, stał już naprzeciwko zasapanego nieznajomego. Dzieliły ich już tylko centymetry, a Michael trzymał w ręku dwie różdżki.
Uśmiechnął się wilczo, celując pod nogi młodzieńca swoją.
-Imię. Nazwisko. Czego tu szukasz, co kryje to miejsce. Kto wie, że tu jesteś. Co masz w tej sakiewce. Mów grzecznie, albo cię do tego zmuszę. - zapowiedział, powoli, dobitnie, starannie cedząc każde słowo. W głowie już rozważał, co dalej zrobić z chłopakiem. Gdyby trafił na kogoś dorosłego, pewnie zostawiłby go na pożarcie wilkom, ale z bliska młodzian wyglądał na zaskoczonego i przestraszonego. Dawnemu Michaelowi aż zrobiłoby się trochę głupio. Ale dzisiejszy Michael powoli przesuwał granicę własnej moralności, krok po kroku.
test sporny
Michael omiótł wzrokiem jego dłoń, satynową (? nie rozróżniał) chusteczkę, która wyglądała na drogą, zdobioną (kto zdobi swoje sakiewki?! To jak proszenie się o atencję złodziei!) sakiewkę, która wyglądała na ciężką. No proszę. Były auror był mile zaskoczony, od dawna nikogo nie zastraszał. Zwykle rezerwował lodowate spojrzenie i cyniczny uśmieszek dla przesłuchiwanych czarnoksiężników, a nie bladych dzieciaków. Teraz w jego wzroku igrał zresztą ogień, usta wykrzywiały się w kiepsko maskowanej złości. Nie był do końca sobą, tłumiony od paru dni gniew nie znalazł jeszcze ujścia, nagłe spotkanie z pracownikiem Ministerstwa urosło do rangi pojedynku dwóch, wytrąconych z równowagi osobowości.
-Tajemnic? - brzmiało prestiżowo, brzmiało groźnie. To nie byle kto, ten szczyl.
-I jakich tajemnic tu szukasz? - skoro Ministerstwo interesowało się tym miejscem to źle, bardzo źle. Czuł na plecach zimny pot. Co, jeśli znajdą tu coś użytecznego dla swoich niecnych celów? Trzeba uniemożliwić im te badania!
Czujnie zerknął na różdżkę, której brunet uparcie nie puszczał i... no nie, smarkacz próbował go przechytrzyć! Zaklęcie doświadczonego aurora pomknęło ku napastnikowi jeszcze zanim ten dokończył swoje cholerne Oblivate. Expelliarmus okazało się wyjątkowo silne i szybkie, zatrzymałaby je tylko najsilniejsza tarcza - której młodzieniec nie zdążył przywołać, która wymagała ponadprzeciętnych umiejętności.
-STÓJ! - warknął, widząc jak młodzian rzuca się w pogoń za szybującą różdżką. Zamiast ryzykować rzucanie Esposas na kogoś w biegu, Mike sam pognał w stronę różdżki chłopaka. Wyprzedził go o włos, nachylił się i porwał broń w lewą rękę. Gdy się wyprostował, stał już naprzeciwko zasapanego nieznajomego. Dzieliły ich już tylko centymetry, a Michael trzymał w ręku dwie różdżki.
Uśmiechnął się wilczo, celując pod nogi młodzieńca swoją.
-Imię. Nazwisko. Czego tu szukasz, co kryje to miejsce. Kto wie, że tu jesteś. Co masz w tej sakiewce. Mów grzecznie, albo cię do tego zmuszę. - zapowiedział, powoli, dobitnie, starannie cedząc każde słowo. W głowie już rozważał, co dalej zrobić z chłopakiem. Gdyby trafił na kogoś dorosłego, pewnie zostawiłby go na pożarcie wilkom, ale z bliska młodzian wyglądał na zaskoczonego i przestraszonego. Dawnemu Michaelowi aż zrobiłoby się trochę głupio. Ale dzisiejszy Michael powoli przesuwał granicę własnej moralności, krok po kroku.
test sporny
Can I not save one
from the pitiless wave?
Rigel oblizał przesuszoną dolną wargę. Był lekko zdyszany po tym krótkim sprincie.
Sytuacja ze złej, w zastraszającym tempie wyeskalowała do stopnia surrealistycznej tragedii. Widok tego, jak obca osoba trzyma jego różdżkę, był jak wyrwany wprost z najgorszych koszmarów. To było nie do pomyślenia. Równie dobrze ktoś mógłby uciąć mu rękę i pomachać mu nią przed nosem — efekt był taki sam: groteskowy, przerażający. Różdżka, przypominająca ostre żądło osy, leżała tragicznie w ręku obcego — czarna rączka była za mała, a jej delikatny kształt zupełnie nie zgrywał się z jego, jakby zwierzęcą sylwetką. Szczególnie kontrast dawało się odczuć, gdyż przeciwnik trzymał też swoją różdżkę, a to jeszcze bardziej podkreślało to, jak bardzo własność Blacka była obcym ciałem na tym obrazku.
Był jeden plus w tej całej sytuacji — napastnik nie miał zamiaru go zabijać. Przynajmniej do czasu. Potrzebował informacji, a to dawało nadzieję, że może jeszcze uda się ocalić życie. Jak i to, że na bank nie wiedział, kto przed nim stoi. A to definitywnie przekreśliło teorię z porwaniem.
Kim jesteś?
Trzeba się było tego dowiedzieć. Zapowiadała się gra w niedopowiedzenia i półprawdy. Taka, jaką zawsze się toczy na salonach. Tylko tym razem uczestników było dwóch — jedna dobrze ubrana a druga z zapędami mordercy.
Rigel zebrał całą swoją wolę i opanowanie, po czym już spokojniejszym, niż przed panicznym biegiem, głosem zaczął mówić. Strach strachem, ale w końcu jest arystokratą i musi trzymać fason. W nosi przecież nazwisko Black.
-Proszę Pana. Jestem pracownikiem Departamentu Tajemnic. Badaczem. Miejsce to podobno jest niebezpieczne. Przyszedłem tu, a w zasadzie zostałem wysłany przez Departament, by wyjaśnić, w jaki konkretny sposób może zaszkodzić, czy to przychodzącym tu ludziom, czy zwierzętom, - tu teatralnie rozłożył ręce na boki. - Które i tak najwyraźniej postanowiły je omijać.
Kiedy to mówił, dał sobie chwilę, żeby w końcu z bliska przyjrzeć się osobnikowi. Mężczyzna wyglądałby naprawdę dobrze, wystarczyłoby się, tylko żeby się ogolił i ubrał coś, co by mniej przypominało kreacje skrzatów domowych. Miał też dziwne spojrzenie — wściekłe i jednocześnie pełne bólu i smutku.
-W sakiewce są na pewno cztery sykle i jeden galeon. Nieduża garść knutów. Jeśli się Panu przydadzą bardziej, proszę, może je Pan zabrać.
Co mu jest? Dlaczego on taki jest?
-Jak mówiłem wcześniej, nie szukam problemów. Chce tylko wykonać swoją pracę. Czy jest coś, w czym mógłbym Panu pomóc, żebyśmy finalnie mogli rozejść się każdy w swoją stronę?
Trzeba było się skupić, być ostrożnym. I zacisnąć zęby. A przede wszystkim, przede wszystkim — wszelkimi możliwymi sposobami ignorować uczucie sztywności w nogach.
To drobnostka. To nie to. To nie teraz.
Sytuacja ze złej, w zastraszającym tempie wyeskalowała do stopnia surrealistycznej tragedii. Widok tego, jak obca osoba trzyma jego różdżkę, był jak wyrwany wprost z najgorszych koszmarów. To było nie do pomyślenia. Równie dobrze ktoś mógłby uciąć mu rękę i pomachać mu nią przed nosem — efekt był taki sam: groteskowy, przerażający. Różdżka, przypominająca ostre żądło osy, leżała tragicznie w ręku obcego — czarna rączka była za mała, a jej delikatny kształt zupełnie nie zgrywał się z jego, jakby zwierzęcą sylwetką. Szczególnie kontrast dawało się odczuć, gdyż przeciwnik trzymał też swoją różdżkę, a to jeszcze bardziej podkreślało to, jak bardzo własność Blacka była obcym ciałem na tym obrazku.
Był jeden plus w tej całej sytuacji — napastnik nie miał zamiaru go zabijać. Przynajmniej do czasu. Potrzebował informacji, a to dawało nadzieję, że może jeszcze uda się ocalić życie. Jak i to, że na bank nie wiedział, kto przed nim stoi. A to definitywnie przekreśliło teorię z porwaniem.
Kim jesteś?
Trzeba się było tego dowiedzieć. Zapowiadała się gra w niedopowiedzenia i półprawdy. Taka, jaką zawsze się toczy na salonach. Tylko tym razem uczestników było dwóch — jedna dobrze ubrana a druga z zapędami mordercy.
Rigel zebrał całą swoją wolę i opanowanie, po czym już spokojniejszym, niż przed panicznym biegiem, głosem zaczął mówić. Strach strachem, ale w końcu jest arystokratą i musi trzymać fason. W nosi przecież nazwisko Black.
-Proszę Pana. Jestem pracownikiem Departamentu Tajemnic. Badaczem. Miejsce to podobno jest niebezpieczne. Przyszedłem tu, a w zasadzie zostałem wysłany przez Departament, by wyjaśnić, w jaki konkretny sposób może zaszkodzić, czy to przychodzącym tu ludziom, czy zwierzętom, - tu teatralnie rozłożył ręce na boki. - Które i tak najwyraźniej postanowiły je omijać.
Kiedy to mówił, dał sobie chwilę, żeby w końcu z bliska przyjrzeć się osobnikowi. Mężczyzna wyglądałby naprawdę dobrze, wystarczyłoby się, tylko żeby się ogolił i ubrał coś, co by mniej przypominało kreacje skrzatów domowych. Miał też dziwne spojrzenie — wściekłe i jednocześnie pełne bólu i smutku.
-W sakiewce są na pewno cztery sykle i jeden galeon. Nieduża garść knutów. Jeśli się Panu przydadzą bardziej, proszę, może je Pan zabrać.
Co mu jest? Dlaczego on taki jest?
-Jak mówiłem wcześniej, nie szukam problemów. Chce tylko wykonać swoją pracę. Czy jest coś, w czym mógłbym Panu pomóc, żebyśmy finalnie mogli rozejść się każdy w swoją stronę?
Trzeba było się skupić, być ostrożnym. I zacisnąć zęby. A przede wszystkim, przede wszystkim — wszelkimi możliwymi sposobami ignorować uczucie sztywności w nogach.
To drobnostka. To nie to. To nie teraz.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Widząc z jakim przerażeniem chłopak zerka na swoją różdżkę, Michael zyskał pewność, że nieznajomy nie był wprawiony w pojedynkach. Kto wie, może nawet nie docierała do niego groza obecnej wojny? Tonks z lekką pogardą przesunął wzrokiem po eleganckim ubraniu bruneta, zgodnego z konserwatywnym kanonem mody. W młodości nie było go stać na takie rzeczy, teraz tym bardziej, a jako zatrudniony auror ubierał się praktyczniej i nieco bardziej po mugolsku. Elegancik musiał być z dobrej rodziny, a skoro pracował w Departamencie Tajemnic to nie brakowało mu też inteligencji. Kim jesteś?
Słysząc, jak młodzik zdradza mu wszystko poza własnymi personaliami, Mike ostrzegawczo ścisnął różdżkę w dłoni. Mocno, za mocno. Drewno było nawet elastyczne, a Tonks chciał postraszyć tego chłoptasia. Badacza.
-Zaszkodzić to ja ci mogę. - wyrwać mu serce, chociażby, zawarczał wilk w uszach Michaela. Nachylił się, aby spojrzeć brunetowi w oczy - a w jego własnych tęczówkach mignęło coś złotego, coś szaleńczego.
-Nie powinieneś chodzić sam po lesie. Niektóre... stworzenia mogłyby wyrwać ci serce i flaki. - obrócił różdżkę nieznajomego w palcach, a potem przesunął po niej dłonią.
-Ładne drewno. To zabawne, jacy jesteśmy bez niego bezbronni, hm? - nie my, oddaj mi wodze, a zjemy razem cały świat. Mike drgnął. Po tym jak przemienił się przy swojej przyjaciółce i omal jej nie zjadł, nie był w stanie słuchać takich podszeptów. Zamrugał, na bruneta znów spoglądały szaroniebieskie oczy.
-Bezbronni jak mugole. - wychrypiał, spoglądając prosto w źrenice nieznajomego, jakby chcąc wyśledzić każdą zmianę na jego twarzy, każdy grymas strachu bądź pogardy. -Albo jak szlamy, bo tak nas nazywacie, hm? Czujesz się teraz jak szlama, chłopcze? Zdany na łaskę mojej różdżki, dwóch różdzek? - zadrwił, choć w jego głosie nie było śladu rozbawienia. Zmrużył oczy, w których nadal czaił się ból i smutek. Tyle emocji, które od początku wojny nie znajdowało ujścia. A teraz znalazł słuchacza. Uprzejmego młodzieńca, oferującego mu pieniądze i ledwo stojącego na drżących nogach.
-Gdzie wysłało cię Ministerstwo pierwszego kwietnia, hm? Podczas Bezksiężycowej Nocy? Też coś badałeś? Jak najefektowniej rozwalić mugolskie kamienice? - kontynuował, teraz już zwracając się nie do bladego młodzieńca, a do całego Ministerstwa, całego świata.
-Bo ja tam byłem. W centrum. I nie mogłem nic zrobić, było was za dużo, tych wszystkich sukinsynów, którzy jednego dnia mówili mi dzień dobry panie szlamowaty aurorze, a tej samej nocy byli gotowi zabić wszystkich takich jak ja. -szepnął chrapliwie, a na jego blade policzki wpełzł jakiś chorobliwy rumieniec. Ile nocy już nie spał? Od dwudziestego pierwszego sierpnia nie był w stanie zmrużyć oka.
-Myślałeś, że jesteś złodziejem, hm? - wyszczerzył się nagle wilczo, wsadzając sobie różdżkę chłopaka do kieszeni. Swoją różdżkę skierował na jego tors, a wolną ręką wyrwał mu sakiewkę. -Nie jestem, nie byłem, ale już mi nie płacą. To pieniądze Ministerstwa, hm? - parsknął, potrząsając sakiewką. Brudne, brudne, jak oni wszyscy.
-Jestem kimś gorszym. - żołnierzem, jak oni wszyscy. -Zabiłem kogoś w tym lesie, wiesz? Szybkie Lamino, bo mnie szantażował. - powoli skierował różdżkę na szyję Riegela, ciekawie spoglądając w jego oczy. Boisz się już? Zaglądasz śmierci w oczy?
-Ale nie jestem potworem. Jeszcze nie. - westchnął nagle, poważniejąc. -Wy jesteście. Twoi przełożeni. Doradziłbym ci zmienić pracę, jeśli nie chcesz mieć krwi na rękach i nie szukasz problemów, ale i tak nie zapamiętasz naszej rozmowy. Oblivate. - szepnął i... nic. -Oblivate. Cholera. - dłoń mu zadrżała, chyba zbyt wyczerpał się emocjonalnie tymi zwierzeniami. A przecież wylał przy młodzieńcu potok żali tylko dlatego, że chciał wymazać mu pamięć. Zaklął pod nosem i obszedł bruneta dookoła, celując mu teraz w tył głowy. -Oblivate. - wymówił staranniej i tym razem był pewien, że zaklęcie zadziałało.
Rzucił na trawę różdżkę młodzieńca, sakiewkę schował do kieszeni. Kradzież nadal go brzydziła, ale niech młody lepiej uzna, że padł ofiarą złodzieja. Nic nie podejrzewa.
-Bombarda Maxima. - szepnął, korzystając z oszołomienia Rigela i celując w ruiny. Upewnił się, że stoją wystarczająco daleko, by nic im się nie stało, poza chmurą pyłu. A potem, nie czekając na skutek własnego zaklęcia, odwrócił się i zniknął wśród drzew.
/zt
oblivate
Słysząc, jak młodzik zdradza mu wszystko poza własnymi personaliami, Mike ostrzegawczo ścisnął różdżkę w dłoni. Mocno, za mocno. Drewno było nawet elastyczne, a Tonks chciał postraszyć tego chłoptasia. Badacza.
-Zaszkodzić to ja ci mogę. - wyrwać mu serce, chociażby, zawarczał wilk w uszach Michaela. Nachylił się, aby spojrzeć brunetowi w oczy - a w jego własnych tęczówkach mignęło coś złotego, coś szaleńczego.
-Nie powinieneś chodzić sam po lesie. Niektóre... stworzenia mogłyby wyrwać ci serce i flaki. - obrócił różdżkę nieznajomego w palcach, a potem przesunął po niej dłonią.
-Ładne drewno. To zabawne, jacy jesteśmy bez niego bezbronni, hm? - nie my, oddaj mi wodze, a zjemy razem cały świat. Mike drgnął. Po tym jak przemienił się przy swojej przyjaciółce i omal jej nie zjadł, nie był w stanie słuchać takich podszeptów. Zamrugał, na bruneta znów spoglądały szaroniebieskie oczy.
-Bezbronni jak mugole. - wychrypiał, spoglądając prosto w źrenice nieznajomego, jakby chcąc wyśledzić każdą zmianę na jego twarzy, każdy grymas strachu bądź pogardy. -Albo jak szlamy, bo tak nas nazywacie, hm? Czujesz się teraz jak szlama, chłopcze? Zdany na łaskę mojej różdżki, dwóch różdzek? - zadrwił, choć w jego głosie nie było śladu rozbawienia. Zmrużył oczy, w których nadal czaił się ból i smutek. Tyle emocji, które od początku wojny nie znajdowało ujścia. A teraz znalazł słuchacza. Uprzejmego młodzieńca, oferującego mu pieniądze i ledwo stojącego na drżących nogach.
-Gdzie wysłało cię Ministerstwo pierwszego kwietnia, hm? Podczas Bezksiężycowej Nocy? Też coś badałeś? Jak najefektowniej rozwalić mugolskie kamienice? - kontynuował, teraz już zwracając się nie do bladego młodzieńca, a do całego Ministerstwa, całego świata.
-Bo ja tam byłem. W centrum. I nie mogłem nic zrobić, było was za dużo, tych wszystkich sukinsynów, którzy jednego dnia mówili mi dzień dobry panie szlamowaty aurorze, a tej samej nocy byli gotowi zabić wszystkich takich jak ja. -szepnął chrapliwie, a na jego blade policzki wpełzł jakiś chorobliwy rumieniec. Ile nocy już nie spał? Od dwudziestego pierwszego sierpnia nie był w stanie zmrużyć oka.
-Myślałeś, że jesteś złodziejem, hm? - wyszczerzył się nagle wilczo, wsadzając sobie różdżkę chłopaka do kieszeni. Swoją różdżkę skierował na jego tors, a wolną ręką wyrwał mu sakiewkę. -Nie jestem, nie byłem, ale już mi nie płacą. To pieniądze Ministerstwa, hm? - parsknął, potrząsając sakiewką. Brudne, brudne, jak oni wszyscy.
-Jestem kimś gorszym. - żołnierzem, jak oni wszyscy. -Zabiłem kogoś w tym lesie, wiesz? Szybkie Lamino, bo mnie szantażował. - powoli skierował różdżkę na szyję Riegela, ciekawie spoglądając w jego oczy. Boisz się już? Zaglądasz śmierci w oczy?
-Ale nie jestem potworem. Jeszcze nie. - westchnął nagle, poważniejąc. -Wy jesteście. Twoi przełożeni. Doradziłbym ci zmienić pracę, jeśli nie chcesz mieć krwi na rękach i nie szukasz problemów, ale i tak nie zapamiętasz naszej rozmowy. Oblivate. - szepnął i... nic. -Oblivate. Cholera. - dłoń mu zadrżała, chyba zbyt wyczerpał się emocjonalnie tymi zwierzeniami. A przecież wylał przy młodzieńcu potok żali tylko dlatego, że chciał wymazać mu pamięć. Zaklął pod nosem i obszedł bruneta dookoła, celując mu teraz w tył głowy. -Oblivate. - wymówił staranniej i tym razem był pewien, że zaklęcie zadziałało.
Rzucił na trawę różdżkę młodzieńca, sakiewkę schował do kieszeni. Kradzież nadal go brzydziła, ale niech młody lepiej uzna, że padł ofiarą złodzieja. Nic nie podejrzewa.
-Bombarda Maxima. - szepnął, korzystając z oszołomienia Rigela i celując w ruiny. Upewnił się, że stoją wystarczająco daleko, by nic im się nie stało, poza chmurą pyłu. A potem, nie czekając na skutek własnego zaklęcia, odwrócił się i zniknął wśród drzew.
/zt
oblivate
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
To, czego doświadczył, kompletnie zbiło go z tropu. Napastnik nie chciał od niego informacji. Nie chciał od niego pieniędzy. Chciał go torturować.
Jego słowa o bezradności i braku różdżki zupełnie nie pasowały do tego, jak Black postrzegał świat.
-Przecież różdżka to nie broń i nie narzędzie. To część kultury.- powiedział, starając się zachować wcześniejszy prowizoryczny spokój.
Czy to możliwe, że mężczyzna po prostu tego nie rozumie?
Rigel nie odwracał wzroku i patrzył wprost przeciwnikowi w jasne oczy i słuchał uważnie, co ten mówił. Jednak nie rozumiał, dlaczego te wszystkie okropne rzeczy padają w jego adres. Mimo swojego pochodzenia i stosunku do niemagicznych nigdy nie nazwał nikogo szlamą. A tym bardziej nie robił tych wszystkich paskudnych rzeczy.
-O co Panu chodzi?! - nie wytrzymał i podniósł głos. - Mnie nawet tam nie było!
Strach znowu chwycił go za gardło. Niemożliwe, żeby te wszystkie wydarzenia były prawdziwe. I nie może być, żeby w Londynie ostał się jeszcze ktoś mugolskiego pochodzenia.
-Nie wiem, kim Pan jest. I nie wie Pan, kim ja jestem… - w tej chwili napastnik wyrwał mu sakwę, a Black tylko bezradnie obserwował, jak prezent od jego ukochanego brata trafia w obce ręce — te same, które już wcześniej pozbawiły go różdżki. Nie mógł już więcej na to więcej patrzeć. Po prostu zamknął oczy. Chyba wolał widzieć ciemność, niż twarz obcego — wykrzywioną bólem i złością, który znalazł sobie kogoś, kogo skrzywdzi, żeby poczuć się lepiej.
Pierwsze zaklęcie mężczyzny nie zadziałało.
Czy to możliwe?
Napastnik nie próbował go zabić fizycznie, ale próbował zrobić z nim coś o wiele gorszego — zabić jego osobowość. Każdy Obliviate to mała śmierć, która niszczy nas przyszłych — tych, co widzieli i doświadczyli więcej, i cofająca do wcześniejszych wcieleń — nas przeszłych. Kradzież czasu. Najgorsza możliwa kradzież. Blackowie jak nikt inny rozumieli, jak cenny jest czas. Widząc perspektywę życia ponad 100 lat i nigdy jej nie osiągając.
Rigel próbował się poruszyć, jednak nogi zupełnie zesztywniały, zmieniając się w dwa marmurowe filary.
Na wszelkie możliwe bóstwa... Nie…
Śledził napastnika wzrokiem, do momentu aż ten zniknął z jego pola widzenia.
Chłopak zacisnął mocno zęby, próbując zdusić szloch, i wstrzymał oddech. Był zaskoczony i przerażony. Nie mógł połapać się w fali złości, nienawiści i bólu. A teraz on — teraźniejszy Rigel Black, zostanie zabity. Rozstrzelany przez nieznanego napastnika.
Obliviate.
Ciemność
Coś huknęło i tuman pyłu darł się do płuc Blacka, kiedy tylko ten próbował złapać oddech. Nogi ugięły się pod ciężarem jego ciała.
Chłopak nie był w stanie zamortyzować upadku. Jego świadomość w końcu wynurzyła się, tuż przed uderzeniem twarzą w podłoże usłane dywanem z liści. Ziemisty zapach liści przeszkadzał się skupić. Otumaniony, nie rozumiejący, co się właściwie dzieje, czuł, jak jego ciało sztywnieje dalej — dokładnie w ten sam sposób, jak wtedy — na pamiętnym meczu quidditcha. W panice szybko rozejrzał się na boki, próbując zrozumieć, czy nadal znajduje się tam, gdzie był wcześniej. Zobaczył swoją różdżkę, która leżała obok. Próbował sięgnąć do niej ręką — lecz mięśnie rąk już przestały się słuchać. Black w panice próbował się poruszyć, zrobić cokolwiek, żeby uciec z tego miejsca. Bez rezultatu. Był tu sam. Albo był tu jeszcze ktoś? Nie wiedział. Nie był w stanie uciec. Zmieniał się w żywy posąg — jak we wszystkich swoich koszmarach. Jego ciało po raz kolejny go zdradziło. Kompletnie przerażony, że oto właśnie nadchodzi jego koniec — pozostanie samotny, zapomniany przez wszystkich, leżąc w głuszy, umierając z głodu i pragnienia, wydał z siebie krzyk przerażenia, który echem przetoczył się przez las. Krzyk pełen bólu i strachu.
Parę dni później, jak już przyszedł w pełni do siebie, zgłosił do Departamentu Tajemnic, że widział coś niepokojącego. To miejsce faktycznie było niezwykłe.
/zt
Jego słowa o bezradności i braku różdżki zupełnie nie pasowały do tego, jak Black postrzegał świat.
-Przecież różdżka to nie broń i nie narzędzie. To część kultury.- powiedział, starając się zachować wcześniejszy prowizoryczny spokój.
Czy to możliwe, że mężczyzna po prostu tego nie rozumie?
Rigel nie odwracał wzroku i patrzył wprost przeciwnikowi w jasne oczy i słuchał uważnie, co ten mówił. Jednak nie rozumiał, dlaczego te wszystkie okropne rzeczy padają w jego adres. Mimo swojego pochodzenia i stosunku do niemagicznych nigdy nie nazwał nikogo szlamą. A tym bardziej nie robił tych wszystkich paskudnych rzeczy.
-O co Panu chodzi?! - nie wytrzymał i podniósł głos. - Mnie nawet tam nie było!
Strach znowu chwycił go za gardło. Niemożliwe, żeby te wszystkie wydarzenia były prawdziwe. I nie może być, żeby w Londynie ostał się jeszcze ktoś mugolskiego pochodzenia.
-Nie wiem, kim Pan jest. I nie wie Pan, kim ja jestem… - w tej chwili napastnik wyrwał mu sakwę, a Black tylko bezradnie obserwował, jak prezent od jego ukochanego brata trafia w obce ręce — te same, które już wcześniej pozbawiły go różdżki. Nie mógł już więcej na to więcej patrzeć. Po prostu zamknął oczy. Chyba wolał widzieć ciemność, niż twarz obcego — wykrzywioną bólem i złością, który znalazł sobie kogoś, kogo skrzywdzi, żeby poczuć się lepiej.
Pierwsze zaklęcie mężczyzny nie zadziałało.
Czy to możliwe?
Napastnik nie próbował go zabić fizycznie, ale próbował zrobić z nim coś o wiele gorszego — zabić jego osobowość. Każdy Obliviate to mała śmierć, która niszczy nas przyszłych — tych, co widzieli i doświadczyli więcej, i cofająca do wcześniejszych wcieleń — nas przeszłych. Kradzież czasu. Najgorsza możliwa kradzież. Blackowie jak nikt inny rozumieli, jak cenny jest czas. Widząc perspektywę życia ponad 100 lat i nigdy jej nie osiągając.
Rigel próbował się poruszyć, jednak nogi zupełnie zesztywniały, zmieniając się w dwa marmurowe filary.
Na wszelkie możliwe bóstwa... Nie…
Śledził napastnika wzrokiem, do momentu aż ten zniknął z jego pola widzenia.
Chłopak zacisnął mocno zęby, próbując zdusić szloch, i wstrzymał oddech. Był zaskoczony i przerażony. Nie mógł połapać się w fali złości, nienawiści i bólu. A teraz on — teraźniejszy Rigel Black, zostanie zabity. Rozstrzelany przez nieznanego napastnika.
Obliviate.
Ciemność
Coś huknęło i tuman pyłu darł się do płuc Blacka, kiedy tylko ten próbował złapać oddech. Nogi ugięły się pod ciężarem jego ciała.
Chłopak nie był w stanie zamortyzować upadku. Jego świadomość w końcu wynurzyła się, tuż przed uderzeniem twarzą w podłoże usłane dywanem z liści. Ziemisty zapach liści przeszkadzał się skupić. Otumaniony, nie rozumiejący, co się właściwie dzieje, czuł, jak jego ciało sztywnieje dalej — dokładnie w ten sam sposób, jak wtedy — na pamiętnym meczu quidditcha. W panice szybko rozejrzał się na boki, próbując zrozumieć, czy nadal znajduje się tam, gdzie był wcześniej. Zobaczył swoją różdżkę, która leżała obok. Próbował sięgnąć do niej ręką — lecz mięśnie rąk już przestały się słuchać. Black w panice próbował się poruszyć, zrobić cokolwiek, żeby uciec z tego miejsca. Bez rezultatu. Był tu sam. Albo był tu jeszcze ktoś? Nie wiedział. Nie był w stanie uciec. Zmieniał się w żywy posąg — jak we wszystkich swoich koszmarach. Jego ciało po raz kolejny go zdradziło. Kompletnie przerażony, że oto właśnie nadchodzi jego koniec — pozostanie samotny, zapomniany przez wszystkich, leżąc w głuszy, umierając z głodu i pragnienia, wydał z siebie krzyk przerażenia, który echem przetoczył się przez las. Krzyk pełen bólu i strachu.
Parę dni później, jak już przyszedł w pełni do siebie, zgłosił do Departamentu Tajemnic, że widział coś niepokojącego. To miejsce faktycznie było niezwykłe.
/zt
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Ostatnio zmieniony przez Rigel Black dnia 28.01.21 20:40, w całości zmieniany 1 raz
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Jedna z licznych szarych sów przemierzała tej nocy Londyn. Nie wyróżniała się niczym od innych pocztowych ptaków. Przeciętnej wielkości i szybkości, niosła w dziobie starannie zapieczętowany list. Leciała wysoko, nie zniżając lotu i nie zważając na świszczący dookoła wiatr. Gdy pod nią zaczęły migotać światła latarni, zapikowała w dół. Przez chwilę krążyła nad ulicami miasta, aby ostatecznie otworzyć dziób i wypuścić z niego list, który po chwili tańczenia w powietrzu opadł na ziemię.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący w okolicy spalonego Ministerstwa list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący w okolicy spalonego Ministerstwa list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
[list]
[*]Daniel Wood – pracownik Ministerstwa Magii, który w lipcu sprzeciwił się swojemu przełożonemu, gdy ten rozkazał mu fizycznie ukarać mężczyznę nieposiadającego dokumentów. Jego ciało zostało znalezione dwa dni później, nosiło na sobie ślady czarnomagicznych tortur.
[*]Roderick Smith – były pałkarz Jastrzębi z Flamouth. Aresztowany po ataku na funkcjonariuszy Magicznej Policji. Zamordowany za zgodą Wizengamotu w ramach wymierzenia pokazowej kary śmierci.
[*]Roddy i Danielle Vause – małżeństwo botaników, znalezione martwe w swoim domu na przedmieściach Londynu. Kobieta spodziewała się dziecka. Nad budynkiem podobno można było dostrzec Mroczny Znak.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania: kto będzie następny?
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
[list]
[*]Daniel Wood – pracownik Ministerstwa Magii, który w lipcu sprzeciwił się swojemu przełożonemu, gdy ten rozkazał mu fizycznie ukarać mężczyznę nieposiadającego dokumentów. Jego ciało zostało znalezione dwa dni później, nosiło na sobie ślady czarnomagicznych tortur.
[*]Roderick Smith – były pałkarz Jastrzębi z Flamouth. Aresztowany po ataku na funkcjonariuszy Magicznej Policji. Zamordowany za zgodą Wizengamotu w ramach wymierzenia pokazowej kary śmierci.
[*]Roddy i Danielle Vause – małżeństwo botaników, znalezione martwe w swoim domu na przedmieściach Londynu. Kobieta spodziewała się dziecka. Nad budynkiem podobno można było dostrzec Mroczny Znak.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania: kto będzie następny?
I show not your face but your heart's desire
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ministerialne ruiny
Szybka odpowiedź