Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire
Elkstone
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Elkstone
Elkstone - jeszcze do niedawna - było niewielką wioską położoną w Gloucestershire, liczącą jedynie dwustu mieszkańców. Wieś sama w sobie nie odznaczała się niczym specjalnym, będąc do cna mugolską; wokół nie rozrastała się magiczna roślinność, trudno było też spotkać tu jakieś magiczne stworzenia. Czarodzieje nie zatrzymywali się w tym miejscu na dłużej, nie tyle omijając je szerokim łukiem, co zwyczajnie nie mając powodu, by zainteresować się jego historią. Tego sentymentu nie podzieliły jednak anomalie - magiczny kataklizm, który w ubiegłym roku dotknął Wielką Brytanię, odcisnął swoje piętno również na Elkstone. Wioska została przez mieszkańców okrzyknięta przeklętą, a uciekający przed wybuchami magii mugole opuścili ją całkowicie - by nigdy już nie powrócić. Budynki zostały pozostawione same sobie, strasząc pustką okien, a wszelkie życie - nie licząc panoszącej się coraz śmielej, zdziczałej roślinności - na zawsze zdawało się opuścić to miejsce.
Odetchnął z ulga, gdy przekleństwo ustąpiło białej magii promieniującej wiązką z osiemnastocalowej różdżki. Profesorowi wydawało się, że Elkstone zostało już oczyszczone z czarnomagicznych plugastw, ale z tyłu głowy kłębiła się myśl: czy te dzieci były jedynymi istotami, które ujawniło Cave Inimicum? Dlaczego klątwę założono akurat na ten dom, jaka jest jego historia... co zastanie w środku? Blady strach powrócił na jego twarz, gdy wstępował na teren posesji, różdżkę miał jednak opuszczoną - nie spodziewał się zastać tam zagrożeń; pięćdziesięciolatek zmierzał bowiem na konfrontację z okrutną przeszłością opuszczonego, niegdyś malowniczego miasteczka. Uważnie stąpał po spróchniałych deskach podłogowych przedsionka, taksując wzrokiem rozwidlenia korytarza i mijane pomieszczenia; zaglądał po kolei do każdego, wychylając głowę przez futryny, aż dotarł do jedynych względnie ocalałych w pożarze drzwi. W chwili naciskania klamki czuł porażający niepokój, jak gdyby wiedział, czego się spodziewać... ale nie był na to gotowy. W kompulsywnym odruchu zwrócił zawartość żołądka pod nogi, odwrócił się, lecz nie mógł uciec od powidoku zwęglonych trucheł familii z dziećmi. Nawet się nie zastanawiał, wybiegł z budynku, łapiąc głębokie hausty powietrza, walczył z własnymi myślami, by wyprzeć z głowy powracające obrazy i ostudzić emocje. Oklumenta potrzebował ledwie kilku oddechów, by zobojętnieć na zaistniałą tragedię, stłumić niepożądane emocje i znieczulić na wszechobecne zło. Migiem przeszukał pozostałe domostwa, lecz nie znalazł już niczego interesującego; krajobraz opuszczonej, obrabowanej i dotkniętej klęską wioski przyniósł jedynie rozczarowanie, którego teraz już nawet nie odczuwał.
Chwilę później zmierzał w kierunku punktu zbiorczego przy łodzi, aby spotkać się z pozostałymi i ogłosić klęskę tej misji. Nadal ciekawiło go, jak ostatecznie rozwiązała się kwestia dwojga proszących o pomoc dzieci. Miał nadzieję, że spuszczenie wzroku z podopiecznych nie było złym pomysłem i przyniosą mu wieści lepsze, niż te, które musiał im przekazać.
Chwilę później zmierzał w kierunku punktu zbiorczego przy łodzi, aby spotkać się z pozostałymi i ogłosić klęskę tej misji. Nadal ciekawiło go, jak ostatecznie rozwiązała się kwestia dwojga proszących o pomoc dzieci. Miał nadzieję, że spuszczenie wzroku z podopiecznych nie było złym pomysłem i przyniosą mu wieści lepsze, niż te, które musiał im przekazać.
Vance Villan
Zawód : łamacz klątw, prywatny instruktor OPCM
Wiek : 49
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ostrożnie trzymała chłopców blisko siebie, spoglądając na nich z uśmiechem kiedy tylko czuła, że pasowało to do sytuacji. Biedni pewnie nawet do końca nie wiedzieli, co tu się stało i czemu to wszystko dotyczyło akurat ich. Chciałaby móc ich teraz zgarnąć w ramionach i nieść, tak aby nie musieli oglądać okolicy i zamartwiać się nią, tym widokiem opustoszałych domów, tym co mogło się znaleźć za nimi. Wiedziała jednak, że noszenie ich teraz nie byłoby najrozsądniejsze w sensie walki, a także też musiała pilnować ich tak, aby nie uciekli albo nie wyrwali się bo coś zobaczą. Okolica dalej mogła nieść niebezpieczeństwo, więc nawet przy rozbrojonych pułapkach trzeba było uważać.
- W takim razie zabierzmy ich wszystkich ze sobą. Najpierw zajmiemy się matką, potem pomyślimy o tym, gdzie ich zakwaterować. – Sama nie czuła się szczególnie entuzjastycznie nastawiona wobec lordów i całej szlachty, ale powinni jednak dbać o swoich ludzi, czy też ludzi którzy szukali u nich schronienia, miała więc nadzieję, że teraz też stanie na wysokości zadania jako pan tych ziem i coś zorganizuje. Gdyby miała własny dom, gdyby była na miejscu, bez wahania i wątpliwości przygarnęłaby chłopców, ale…ale wiedziała, że jest to możliwe.
- Postaramy się ze wszystkich sił, abyście z waszą mamą dotarli na miejsce. To rozdzielenie się to tylko tymczasowe. – Przyciągnęła ich na szybko, przytulając chłopców mocno, tak aby ich stres chociaż zszedł. Potem jednak musieli się skierować gdzieś z dala od tego miejsca, a i Thomas zawitał do nich. Znów spochmurniała na myśl o jego obecności, zwłaszcza po tym, iż ledwie dwa dni temu otrzymała od niego wiadomość, to była jednak sprawa którą musieli omówić po opuszczeniu tego miejsca.
- A może pani opowie nam o obydwu rzeczach? – Starszy z chłopców nieśmiało poprosił, Thalia zaś uśmiechnęła się, ostrożnie wychodząc na zewnątrz. Miała nadzieję, że Doe przytrzyma drzwi dla Volansa, sama zaś wyszła z chłopcami kierując się w miejsce, gdzie mieli się spotkać. Jeżeli ktoś miał iść i odstawić chłopców w bezpieczne miejsce, musieli się dowiedzieć kto i ustalić, co robi reszta znajdująca się na miejscu.
Skierowała się w stronę zbiórki, ściskając dłoń jednego z chłopców, oczekująco spoglądając na Vance’a kiedy dostrzegła jego sylwetkę. Ciężko było powiedzieć cokolwiek o jego emocjach, będzie musiał więc im zdradzić jak się rozpoczęły wstępne oględziny po zdjęciu klątw.
- W takim razie zabierzmy ich wszystkich ze sobą. Najpierw zajmiemy się matką, potem pomyślimy o tym, gdzie ich zakwaterować. – Sama nie czuła się szczególnie entuzjastycznie nastawiona wobec lordów i całej szlachty, ale powinni jednak dbać o swoich ludzi, czy też ludzi którzy szukali u nich schronienia, miała więc nadzieję, że teraz też stanie na wysokości zadania jako pan tych ziem i coś zorganizuje. Gdyby miała własny dom, gdyby była na miejscu, bez wahania i wątpliwości przygarnęłaby chłopców, ale…ale wiedziała, że jest to możliwe.
- Postaramy się ze wszystkich sił, abyście z waszą mamą dotarli na miejsce. To rozdzielenie się to tylko tymczasowe. – Przyciągnęła ich na szybko, przytulając chłopców mocno, tak aby ich stres chociaż zszedł. Potem jednak musieli się skierować gdzieś z dala od tego miejsca, a i Thomas zawitał do nich. Znów spochmurniała na myśl o jego obecności, zwłaszcza po tym, iż ledwie dwa dni temu otrzymała od niego wiadomość, to była jednak sprawa którą musieli omówić po opuszczeniu tego miejsca.
- A może pani opowie nam o obydwu rzeczach? – Starszy z chłopców nieśmiało poprosił, Thalia zaś uśmiechnęła się, ostrożnie wychodząc na zewnątrz. Miała nadzieję, że Doe przytrzyma drzwi dla Volansa, sama zaś wyszła z chłopcami kierując się w miejsce, gdzie mieli się spotkać. Jeżeli ktoś miał iść i odstawić chłopców w bezpieczne miejsce, musieli się dowiedzieć kto i ustalić, co robi reszta znajdująca się na miejscu.
Skierowała się w stronę zbiórki, ściskając dłoń jednego z chłopców, oczekująco spoglądając na Vance’a kiedy dostrzegła jego sylwetkę. Ciężko było powiedzieć cokolwiek o jego emocjach, będzie musiał więc im zdradzić jak się rozpoczęły wstępne oględziny po zdjęciu klątw.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Myślicie o Dolinie czy innym miejscu? - zapytał spokojnie, zerkając to na Volansa, to na Thalię, a na końcu jeszcze przelotnie na dzieciaki. Cóż, przynajmniej ich znaleźli. Jeśli nie miało spotkać ich nic innego dobrego i przyjemnego w tej okolicy to chociaż tyle z tego wszystkiego, że pomogą tej kobiecie i dzieciakom. Chociaż na ile byli w stanie im pomóc? Wystarczyło się na chwilę odwrócić i znów mogło się coś stać złego… Chwila nieuwagi, potknięcie się o własne nogi. Czy gdyby te kilka dni temu jego brat po prostu potknął się przypadkiem i upadł niefortunnie na tego mężczyznę, również zostaliby oskarżeni o kradzież? Prawdopodobnie tak.
Zaraz jednak z uśmiechem ruszył do chaty, uchylając drzwi Volansowi, aby ten przy pomocy zaklęcia mógł wynieść kobietę. Tak było łatwiej… A zaklęcie, którego ten używał nie było wcale tak skomplikowane jak te, które recytował Vance, więc zawsze mógł spróbować pomóc.
Na wszelki wypadek naszykował różdżkę, gdyby struga magii miała się przerwać, a kobietę miałoby czekać niezbyt przyjemne zderzenie z podłożem. Lepiej tego uniknąć, nie wiedzieli w jakim stanie była kobieta.
- Tak, zajął się klątwą. O ile jest w stanie rozbroić coś czy się włamać no to jednak do tego czym on się zajmuje trochę mi brakuje… tak ociupinkę dużo - rzucił, uśmiechając się lekko. Nie był w końcu orłem w szkole nigdy, nie pojmował większości tego co się działo na zajęciach. - Wydaje mi się, że dobrze? Ciężko określić… - rzucił, zerkając w stronę domu, przy którym zostawił starszego mężczyznę, a z którego wydawało mu się, że Vance wychodził. Nie był pewny co się stało, ale…
- Chyba zdjęte… Skoro wyszedł z tego domu - rzucił, zaraz podążając za Volansem i trzymając w pogotowiu różdżkę, gdyby przypadkiem zaklęcie mężczyzny miało się nagle nie udać czy przerwać, wolał być gotowy na to. A nuż mógł się do czegoś przydać.
- Do łodzi? Może powinniśmy później wrócić i zatrzeć nasze ślady? Jeśli ludzie się tutaj ukrywali… może rzeczywiście w okolicy jacyś czarodzieje się kręcą? Do tego te pułapki - rzucił, a już po chwili, nie czekając tak do końca na odpowiedź, kiedy tylko odsunęli się nieco od domu, Thomas wykonał proste zaklęcie.
- Vestitio - rzucił, a ich ślady w okolicy domu zaczęły znikać, jak i te, które prowadziły z placu.
| 49/50
Zaraz jednak z uśmiechem ruszył do chaty, uchylając drzwi Volansowi, aby ten przy pomocy zaklęcia mógł wynieść kobietę. Tak było łatwiej… A zaklęcie, którego ten używał nie było wcale tak skomplikowane jak te, które recytował Vance, więc zawsze mógł spróbować pomóc.
Na wszelki wypadek naszykował różdżkę, gdyby struga magii miała się przerwać, a kobietę miałoby czekać niezbyt przyjemne zderzenie z podłożem. Lepiej tego uniknąć, nie wiedzieli w jakim stanie była kobieta.
- Tak, zajął się klątwą. O ile jest w stanie rozbroić coś czy się włamać no to jednak do tego czym on się zajmuje trochę mi brakuje… tak ociupinkę dużo - rzucił, uśmiechając się lekko. Nie był w końcu orłem w szkole nigdy, nie pojmował większości tego co się działo na zajęciach. - Wydaje mi się, że dobrze? Ciężko określić… - rzucił, zerkając w stronę domu, przy którym zostawił starszego mężczyznę, a z którego wydawało mu się, że Vance wychodził. Nie był pewny co się stało, ale…
- Chyba zdjęte… Skoro wyszedł z tego domu - rzucił, zaraz podążając za Volansem i trzymając w pogotowiu różdżkę, gdyby przypadkiem zaklęcie mężczyzny miało się nagle nie udać czy przerwać, wolał być gotowy na to. A nuż mógł się do czegoś przydać.
- Do łodzi? Może powinniśmy później wrócić i zatrzeć nasze ślady? Jeśli ludzie się tutaj ukrywali… może rzeczywiście w okolicy jacyś czarodzieje się kręcą? Do tego te pułapki - rzucił, a już po chwili, nie czekając tak do końca na odpowiedź, kiedy tylko odsunęli się nieco od domu, Thomas wykonał proste zaklęcie.
- Vestitio - rzucił, a ich ślady w okolicy domu zaczęły znikać, jak i te, które prowadziły z placu.
| 49/50
Splótł dłonie za plecami, zmierzając powoli ku widocznej w oddali grupie podopiecznych. W duchu zmartwił go widok nowego towarzystwa, oznaczał wszakże ludzką krzywdę. Przez jakie okropieństwa musiały przechodzić te dzieci, pomyślał, przecież czyhało tu tyle niebezpieczeństw, a widok niesionej przez Volansa kobiety nie wróżył jej pomyślnego losu. Gdzie podział się ich ojciec? Wojna zbierała swoje żniwa, profesor snuł domysły, nienawiść do Voldemorta i jego ludzi dawała łatwą, nader prawdopodobną wymówkę. Ciche westchnienie wydobyło się z jego ust, zbliżała się nieunikniona konfrontacja - będzie musiał przekazać im złe wieści. Wyczekał chwili, gdy dzieci z matką będą znajdować się w odosobnieniu od przedstawicieli grupy, by skonsultować z nimi przebieg akcji.
- Serce mi się kraje na ten widok. Opowiedzcie mi, proszę, co się wydarzyło, kiedy pobiegliście za dziećmi. Może nasza wyprawa nie straciła na znaczeniu, ja niestety nie przynoszę dobrych wieści. - Elkstone dotknęła nieodwracalna w skutkach tragedia. Jedyne, co mogli zrobić, to zminimalizować ryzyko dla przyszłych wizytatorów tej wioski i mieć nadzieję, że nikt więcej tutaj nie zginie. - Elkstone to zaiste przeklęte miejsce, przyszło mi się zmagać z zabójczą i katastrofalną w skutkach klątwą. Lata doświadczenia pozwoliły mi ją sukcesywnie przełamać, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia. - zagrał w otwarte karty, by oszczędzić im chętki na dalszy szaber i widoku, z którym oklumenta poradził sobie lepiej, niż oni byliby w stanie. - Nie znajdziemy tutaj niczego poza gruzem, Elkstone zostało spisane na straty. Pułapki i klątwy, w mojej skromnej opinii, nie zostały użyte w przeznaczeniu defensywnym - miały wyrządzić krzywdę i możemy przypuszczać, że osiągnęły swój cel.
Mężczyzna zaoferował grupie swoją pomoc w dostarczeniu kobiety do odpowiedniego uzdrowiciela, Volansowi - jako jedynej znanej mu osobie - szepcząc na ucho, że najlepszym kierunkiem będzie Wrzosowisko. To właśnie tam rezydowała Aurora Sprout, której doświadczenie i wiedza medyczna mogły pomóc w ocaleniu schorowanej kobiety. Upewnił się, że towarzystwo wejdzie na łódź panny Wellers bezpiecznie, sam zaś, po konsultacji z zebranymi i wręczeniu Thomasowi w podzięce drugiego magicznego wytrychu, zamierzał oddalić się z miejsca przez deportację do domu.
oddaję thomasowi dwa magiczne wytrychy, jeden był przekazany kilka postów temu
jeżeli MG nie planuje wkraczać, to zt
- Serce mi się kraje na ten widok. Opowiedzcie mi, proszę, co się wydarzyło, kiedy pobiegliście za dziećmi. Może nasza wyprawa nie straciła na znaczeniu, ja niestety nie przynoszę dobrych wieści. - Elkstone dotknęła nieodwracalna w skutkach tragedia. Jedyne, co mogli zrobić, to zminimalizować ryzyko dla przyszłych wizytatorów tej wioski i mieć nadzieję, że nikt więcej tutaj nie zginie. - Elkstone to zaiste przeklęte miejsce, przyszło mi się zmagać z zabójczą i katastrofalną w skutkach klątwą. Lata doświadczenia pozwoliły mi ją sukcesywnie przełamać, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia. - zagrał w otwarte karty, by oszczędzić im chętki na dalszy szaber i widoku, z którym oklumenta poradził sobie lepiej, niż oni byliby w stanie. - Nie znajdziemy tutaj niczego poza gruzem, Elkstone zostało spisane na straty. Pułapki i klątwy, w mojej skromnej opinii, nie zostały użyte w przeznaczeniu defensywnym - miały wyrządzić krzywdę i możemy przypuszczać, że osiągnęły swój cel.
Mężczyzna zaoferował grupie swoją pomoc w dostarczeniu kobiety do odpowiedniego uzdrowiciela, Volansowi - jako jedynej znanej mu osobie - szepcząc na ucho, że najlepszym kierunkiem będzie Wrzosowisko. To właśnie tam rezydowała Aurora Sprout, której doświadczenie i wiedza medyczna mogły pomóc w ocaleniu schorowanej kobiety. Upewnił się, że towarzystwo wejdzie na łódź panny Wellers bezpiecznie, sam zaś, po konsultacji z zebranymi i wręczeniu Thomasowi w podzięce drugiego magicznego wytrychu, zamierzał oddalić się z miejsca przez deportację do domu.
oddaję thomasowi dwa magiczne wytrychy, jeden był przekazany kilka postów temu
jeżeli MG nie planuje wkraczać, to zt
Ostatnio zmieniony przez Vance Villan dnia 08.09.21 3:20, w całości zmieniany 1 raz
Vance Villan
Zawód : łamacz klątw, prywatny instruktor OPCM
Wiek : 49
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinął głową Thalii. Taki jest właśnie plan i oby udało się im doprowadzić go do końca bez ofiar w ludziach podczas tego najtrudniejszego dla nich etapu. Jeśli nie udałoby się ich zakwaterował na ziemiach należących do tego lorda to może będą mogli pozostać przez jakiś czas na Wrzosowisku. Słowa Thalii zdawały się nieco uspokoić chłopców. A kiedy ich przytuliła, nie tylko nie zaczęli się wyrywać, ale również wtulili się w nią z większą ufnością. Nie była to ich matka, jednak od dawna byli zdani na siebie.
— Będziemy mieć dużo czasu, więc jestem pewien, że usłyszycie obie te historie. Sam chętnie ich posłucham — Wtrącił się po raz kolejny w tę wymianę zdań. Nie ukrywał tego, że sam bardzo chętnie poznałby te opowieści. Umiliłoby to im podróż łodzią.
— O Dolinie — Potwierdził, spoglądając ponownie na Marcela, który w następnej chwili uchylił przed nim drzwi. Tak było mu znacznie łatwiej manewrować unoszącą się w powietrzu chorą kobietą i dzięki temu jakże istotnemu gestowi nie musiał się obawiać, że pogorszy i tak nie najlepszą sytuację tej kobiety.
— Dobra robota. Każdy z nas posiada inne umiejętności, które mogą okazać się przydatne — Odparł. O ile rozbrojenie pułapek naprawdę uważał za przydatne, tak nie popierał włamywania się do różnych obiektów z wyraźnym zamiarem kradzieży. Grzecznościowo zachował swoje zdanie dla siebie, gdyż w obecnej sytuacji mieli współpracować zamiast się kłócić. I całkiem dobrze im to wychodziło, biorąc pod uwagę to, że w ogólnym rozrachunku osiągnęli całkiem sporo. Rozbrojona pułapka, zdjęta klątwa i ludzie, którzy w końcu otrzymają niezbędną pomoc.
— W opuszczonym domu znaleźliśmy chorą matkę tych chłopców. Dałem im skromny posiłek, o ile suchary zasługują na to miano, Thalia dała im swoją czapkę i szalik. Dowiedzieliśmy, że przechodzili przez to miejsce razem z większą grupą ludzi, ale po tym jak ta kobieta zaniemogła to zostali w tyle w stosunku do grupy. Nie mogliśmy ich tam zostawić — Naświetlił sytuację Vance'owi, skoro chciał dowiedzieć co miało miejsce. Tak powinni postąpić. Ratowanie tych ludzi było oczywiste. — Zrobiłeś, co mogłeś. Dzięki tobie to miejsce będzie wolne od klątwy... przynajmniej przez jakiś czas. Przykro mi — Szczerze docenił starania tego czarodzieja, który s nich wszystkich wykonywał najtrudniejsze i najbardziej niebezpieczne zadanie. Choćby jeden najmniejszy błąd słono by kosztował. To nie powinno mieć miejsca.
— Liczyłem, że coś znajdziemy. Jest szansa, że w przyszłości znajdziemy to, czego szukaliśmy. To nie powinno mieć miejsca — Nie była to misja spisana na straty, jednak ona przybrała zupełnie nieoczekiwany obrót. Nie odejdą stąd bez poczucia satysfakcji związanego ze zrobieniem czegoś dobrego.
— Do łodzi. Nie chcę tutaj spędzić kolejnej godziny. Zróbmy to teraz, dokończy padający z nieba śnieg — To miejsce wywoływało u niego nieprzyjemne dreszcze i chciał zostawić je za sobą. Z nocnego nieba spadły pierwsze płatki śniegu. Tu się zgadzali z Vance'm, że Wrzosowisko to jedyny słuszny kierunek. Wspólnymi siłami załadowali prowizoryczne posłanie z chorą kobietą. Gdy Thalia wprowadzi na łódź te dzieci to zamierzał okryć je swoim płaszczem. Sam miał pod nim gruby, wełniany sweter. I tak przemarznie, ale to one były ważniejsze.
[zt]
— Będziemy mieć dużo czasu, więc jestem pewien, że usłyszycie obie te historie. Sam chętnie ich posłucham — Wtrącił się po raz kolejny w tę wymianę zdań. Nie ukrywał tego, że sam bardzo chętnie poznałby te opowieści. Umiliłoby to im podróż łodzią.
— O Dolinie — Potwierdził, spoglądając ponownie na Marcela, który w następnej chwili uchylił przed nim drzwi. Tak było mu znacznie łatwiej manewrować unoszącą się w powietrzu chorą kobietą i dzięki temu jakże istotnemu gestowi nie musiał się obawiać, że pogorszy i tak nie najlepszą sytuację tej kobiety.
— Dobra robota. Każdy z nas posiada inne umiejętności, które mogą okazać się przydatne — Odparł. O ile rozbrojenie pułapek naprawdę uważał za przydatne, tak nie popierał włamywania się do różnych obiektów z wyraźnym zamiarem kradzieży. Grzecznościowo zachował swoje zdanie dla siebie, gdyż w obecnej sytuacji mieli współpracować zamiast się kłócić. I całkiem dobrze im to wychodziło, biorąc pod uwagę to, że w ogólnym rozrachunku osiągnęli całkiem sporo. Rozbrojona pułapka, zdjęta klątwa i ludzie, którzy w końcu otrzymają niezbędną pomoc.
— W opuszczonym domu znaleźliśmy chorą matkę tych chłopców. Dałem im skromny posiłek, o ile suchary zasługują na to miano, Thalia dała im swoją czapkę i szalik. Dowiedzieliśmy, że przechodzili przez to miejsce razem z większą grupą ludzi, ale po tym jak ta kobieta zaniemogła to zostali w tyle w stosunku do grupy. Nie mogliśmy ich tam zostawić — Naświetlił sytuację Vance'owi, skoro chciał dowiedzieć co miało miejsce. Tak powinni postąpić. Ratowanie tych ludzi było oczywiste. — Zrobiłeś, co mogłeś. Dzięki tobie to miejsce będzie wolne od klątwy... przynajmniej przez jakiś czas. Przykro mi — Szczerze docenił starania tego czarodzieja, który s nich wszystkich wykonywał najtrudniejsze i najbardziej niebezpieczne zadanie. Choćby jeden najmniejszy błąd słono by kosztował. To nie powinno mieć miejsca.
— Liczyłem, że coś znajdziemy. Jest szansa, że w przyszłości znajdziemy to, czego szukaliśmy. To nie powinno mieć miejsca — Nie była to misja spisana na straty, jednak ona przybrała zupełnie nieoczekiwany obrót. Nie odejdą stąd bez poczucia satysfakcji związanego ze zrobieniem czegoś dobrego.
— Do łodzi. Nie chcę tutaj spędzić kolejnej godziny. Zróbmy to teraz, dokończy padający z nieba śnieg — To miejsce wywoływało u niego nieprzyjemne dreszcze i chciał zostawić je za sobą. Z nocnego nieba spadły pierwsze płatki śniegu. Tu się zgadzali z Vance'm, że Wrzosowisko to jedyny słuszny kierunek. Wspólnymi siłami załadowali prowizoryczne posłanie z chorą kobietą. Gdy Thalia wprowadzi na łódź te dzieci to zamierzał okryć je swoim płaszczem. Sam miał pod nim gruby, wełniany sweter. I tak przemarznie, ale to one były ważniejsze.
[zt]
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dziecięca czystość i ufność zawsze potrafiła zdobyć jej serce, chociaż była również świadoma, że musiała z tym całkiem uważać – w tych czasach zwłaszcza nie brakowało dzieciaków, którzy wychowani na ulicach bardzo dobrze wiedzieli, jak zdobywać nie tylko serca ale również i sakiewki naiwnych, bez cienia skruchy sięgając po to, co nie było ich. Mimo to, ci chłopcy wydawali się bardziej zrozpaczeni niż chciwi, a i kierowała ich działaniami konkretna działalność…więc gdy tylko się przytulili, delikatnie pogłaskała ich po głowach, uśmiechając się, dość smętnie, ale jednak.
Podniosła się ze swojego miejsca, tym razem już pewniej prowadząc chłopców przed siebie, wiedząc, że historia zawsze ciągnęła się bez końca, kiedy tylko ktoś postanowił opowiadać o czymś ciekawym, a kończyła się w jakiś paradoksalny sposób do tej wcześniejszej sytuacji. Tym razem jednak Thalia ostrożnie sięgnęła po inny środek – rozpraszanie uwagi sobą, tak aby chłopcy nie słuchali o okropnościach. Z pewnością dość się już napatrzyli, nie musieli też martwić się słuchaniem opowieści o trupach, zwłaszcza kiedy ich matka mogła zostać jednym.
- W takim razie można powiedzieć, że nie zostało już nic dla nas, dlatego w tym momencie proponuję opuścić to miejsce. Będzie to znacznie lepszą opcją, skoro możemy stwierdzić, że nic nie zyskamy na pobycie tutaj. – Ostrożnie podsadziła chłopców, kiwając głową Thomasowi kiedy ten wspomniał o zacieraniu śladów, ciesząc się, że pomyślał o rzuceniu zaklęcie. Sama pomogła chłopcom wsiąść do łodzi, później zaś asekurując ich matkę kiedy Volans sprowadzał ją ostrożnie na pokład. Gdyby tylko byli tu wcześniej…chociaż czy na pewno mogli się za to obwiniać?
Poczekała też, aż Thomas będzie mógł wejść na pokład, spoglądając jeszcze na Vance’a i posyłając mu równie smutny, ale jednocześnie w jakiś sposób wdzięczny uśmiech.
- Bez pana byśmy nie dali sobie rady. Bez was wszystkich. Dziękuję, że znaleźliście chwilę, aby się tu znaleźć. Thomasie, pomożesz mi potem znaleźć odpowiednie miejsce dla tych chłopców? – Miała z nim do pomówienia, a więc miała szczerą nadzieję, że nie odmówi. Kiedy zaś wszyscy zawitali już na pokład, odbiła od brzegu, kierując łódką aby jak najszybciej opuścić to miejsce.
zt
Podniosła się ze swojego miejsca, tym razem już pewniej prowadząc chłopców przed siebie, wiedząc, że historia zawsze ciągnęła się bez końca, kiedy tylko ktoś postanowił opowiadać o czymś ciekawym, a kończyła się w jakiś paradoksalny sposób do tej wcześniejszej sytuacji. Tym razem jednak Thalia ostrożnie sięgnęła po inny środek – rozpraszanie uwagi sobą, tak aby chłopcy nie słuchali o okropnościach. Z pewnością dość się już napatrzyli, nie musieli też martwić się słuchaniem opowieści o trupach, zwłaszcza kiedy ich matka mogła zostać jednym.
- W takim razie można powiedzieć, że nie zostało już nic dla nas, dlatego w tym momencie proponuję opuścić to miejsce. Będzie to znacznie lepszą opcją, skoro możemy stwierdzić, że nic nie zyskamy na pobycie tutaj. – Ostrożnie podsadziła chłopców, kiwając głową Thomasowi kiedy ten wspomniał o zacieraniu śladów, ciesząc się, że pomyślał o rzuceniu zaklęcie. Sama pomogła chłopcom wsiąść do łodzi, później zaś asekurując ich matkę kiedy Volans sprowadzał ją ostrożnie na pokład. Gdyby tylko byli tu wcześniej…chociaż czy na pewno mogli się za to obwiniać?
Poczekała też, aż Thomas będzie mógł wejść na pokład, spoglądając jeszcze na Vance’a i posyłając mu równie smutny, ale jednocześnie w jakiś sposób wdzięczny uśmiech.
- Bez pana byśmy nie dali sobie rady. Bez was wszystkich. Dziękuję, że znaleźliście chwilę, aby się tu znaleźć. Thomasie, pomożesz mi potem znaleźć odpowiednie miejsce dla tych chłopców? – Miała z nim do pomówienia, a więc miała szczerą nadzieję, że nie odmówi. Kiedy zaś wszyscy zawitali już na pokład, odbiła od brzegu, kierując łódką aby jak najszybciej opuścić to miejsce.
zt
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zajął się zacieraniem śladów, mając szczerą nadzieję, że śnieg rzeczywiście dokończy sprawę za nich. Wątpił, żeby to miejsce było sprawdzane regularnie - wątpił, żeby czarodzieje chcieli się nim bardziej interesować, bo jeśli założyli tu pułapki, a sytuacja była jaka była… Na pewno wiedzieli, że mugole tutaj nie przetrwają. Jak mogliby nie wiedzieć?
Chociaż udało im się je zdjąć - nawet jeśli ktoś uzna to miejsce za bezpieczne schronienie, teraz rzeczywiście mogło się okazać bezpiecznym. A z czasem, kiedy nadejdzie odwilż, może nawet niektórzy zaczną się znów sprowadzać w to miejsce?
- Oh? Tak, jasne. Trzeba znaleźć dobre miejsce dla nich, prawda? Mam trochę znajomych w Dolinie, na pewno ktoś się znajdzie, kto będzie chciał im dać dach nad głową - zapewnił zaraz z uśmiechem, mimo tego że ślady usuwał z niemałym zamyśleniem. Starał się uśmiechać, szczególnie teraz w towarzystwie dzieci, ale Thalia i Volans mogli zauważyć, że wydawał się bardziej nieobecny niż kiedy spotkali się w zeszłym roku - i było to bardziej niż zrozumiałe, choć smokolog nie miał prawa wiedzieć, co wydarzyło się zaledwie kilka dni temu.
Zaraz wszedł do łodzi, udając przed chłopcami jakby miał stracić równowagę i wpaść do wody, jednak była to prosta gra, która miała na celu lekkie rozweselenie ich.
- Oho, trzeba być ostrożnym. Proszę się trzymać blisko, nie wystawiać rąk za burtę i skupić się na opowieściach - zarządził pewnym głosem, mając przecież świetne doświadczenie z opowiadania bajek, modulacji głosu i innych występów - szczególnie przy dzieciach. Chociaż dawniej było to prostsze, zabawianie dzieciaków i tłumów. Dzisiaj ludzie coraz rzadziej dawali się porwać i posłuchać baśni czy muzyki. Były inne rzeczy, którymi chcieli i musieli się zajmować…
I on powinien się zajmować. Miał w końcu do porozmawiania z Thalią na kilka tematów - szpiegów czy innych. W końcu sam dostarczył jej kilka dni temu informację na tematy, które mogły mieć wpływ na bezpieczeństwo ludzi w porcie, na półwyspie kornwalijskim czy w Irlandii. I nawet jeśli sam nie dbał o innych, teraz również chciał zrobić na złość zarządcą w Tower. Mogła to być jego cicha zemsta.
Zt
Chociaż udało im się je zdjąć - nawet jeśli ktoś uzna to miejsce za bezpieczne schronienie, teraz rzeczywiście mogło się okazać bezpiecznym. A z czasem, kiedy nadejdzie odwilż, może nawet niektórzy zaczną się znów sprowadzać w to miejsce?
- Oh? Tak, jasne. Trzeba znaleźć dobre miejsce dla nich, prawda? Mam trochę znajomych w Dolinie, na pewno ktoś się znajdzie, kto będzie chciał im dać dach nad głową - zapewnił zaraz z uśmiechem, mimo tego że ślady usuwał z niemałym zamyśleniem. Starał się uśmiechać, szczególnie teraz w towarzystwie dzieci, ale Thalia i Volans mogli zauważyć, że wydawał się bardziej nieobecny niż kiedy spotkali się w zeszłym roku - i było to bardziej niż zrozumiałe, choć smokolog nie miał prawa wiedzieć, co wydarzyło się zaledwie kilka dni temu.
Zaraz wszedł do łodzi, udając przed chłopcami jakby miał stracić równowagę i wpaść do wody, jednak była to prosta gra, która miała na celu lekkie rozweselenie ich.
- Oho, trzeba być ostrożnym. Proszę się trzymać blisko, nie wystawiać rąk za burtę i skupić się na opowieściach - zarządził pewnym głosem, mając przecież świetne doświadczenie z opowiadania bajek, modulacji głosu i innych występów - szczególnie przy dzieciach. Chociaż dawniej było to prostsze, zabawianie dzieciaków i tłumów. Dzisiaj ludzie coraz rzadziej dawali się porwać i posłuchać baśni czy muzyki. Były inne rzeczy, którymi chcieli i musieli się zajmować…
I on powinien się zajmować. Miał w końcu do porozmawiania z Thalią na kilka tematów - szpiegów czy innych. W końcu sam dostarczył jej kilka dni temu informację na tematy, które mogły mieć wpływ na bezpieczeństwo ludzi w porcie, na półwyspie kornwalijskim czy w Irlandii. I nawet jeśli sam nie dbał o innych, teraz również chciał zrobić na złość zarządcą w Tower. Mogła to być jego cicha zemsta.
Zt
Przychodzimy stąd
Była zadowolona, że wszystko przebiega zgodnie z planem i bez większych przeszkód. Mężczyzna, który przyjął ich na łąkach nieopodal Elkstone był rzeczowy, wyglądało na to, że poradzi sobie z zamontowaniem pluskiew w radiach skrywającego się w lasach obozowiska. Ruszyły więc dalej, mając nadzieję, że uda im się dostarczyć urządzenia do jak największej liczby miejsc w hrabstwie.
Krajobraz Elkstone przywodził jej na myśl wspomnienia wielu miejsc w Anglii, które odwiedziła w czasach szalejących w Wielkiej Brytanii anomalii. Gdy istnienie wydziału amnezjatorów straciło jakikolwiek sens, czynnie zaangażowała się we wspieranie walki z wszelkimi nieprzewidzianymi sytuacjami wynikającymi z wybuchami magii, które narażały ich świat i ludzkie życie na niebezpieczeństwo. Starała się za wszelką cenę pomóc w zażegnaniu kryzysu. Dzisiaj było podobnie, tocząca się w kraju wojna sprawiała, że jej rola mistrza Obliviate, jak zwano amnezjatorów, straciła na znaczeniu - nie było większego sensu czyszczenia mugolom pamięci, skoro istniało prawdopodobieństwo, że prędzej czy później znowu trafią w wir jakichś tragicznych, niewolnych od magii, wydarzeń.
Budynki Elkstone, czy też w dużej mierze pozostałości po nich, nosiły na sobie ślady wybuchów magii. Na pierwszy rzut oka wioska wydawała się zupełnie opuszczona. Nawet jeśli mugole rzeczywiście opuścili swoje dawne miejsce zamieszkania, Henrietta słyszała, że część magicznych, ale pozbawionych należytej czystości krwi, osób, obrała sobie to miejsce za schronienia. Przechadzając się po zaniedbanych ulicach, poszukiwała wzrokiem jakiejś oznaki życia. Zmarszczyła lekko brwi zdając sobie sprawę, że przez szparę w drzwiach znajdującego się nieopodal domostwa obserwowały ją nieco przestraszone oczy.
- Proszę się nie obawiać. Nie zrobimy nikomu krzywdy - powiedziała, nieco podnosząc głos, chcąc się upewnić, że na pewno zostanie usłyszana. - Jesteśmy sojuszniczkami Zakonu Feniksa, w jego imieniu chciałyśmy zapewnić wszystkie ukrywające się w mieście osoby o naszym wsparciu. - Drzwi budynku uchyliły się nieznacznie, wychyliła zza nich głowę na oko dziesięcioletnia, nieco umorusana brudem dziewczynka. Henrietta uśmiechnęła się delikatnie, liczyła na to, że wzbudzi tym samym jej zaufanie. Wykonała kilka kroków w stronę wejścia, wyciągając przed siebie rękę z pluskwą. Była na tyle opanowana, że nie przestraszył jej gwałtowny ruch, ani widok bardzo szczupłego mężczyzny, który nagle pochwycił dziewczynkę w ramiona, najwidoczniej chcąc uchronić ją przed niebezpieczeństwem. - Naprawdę, proszę się nie obawiać. Przyniosłyśmy państwu specjalne urządzenie, które należy zamontować w radiu, dzięki temu będziecie mogli być na bieżąco z aktualnymi wiadomościami z kraju. Niedługo, a dokładniej piętnastego lutego, zacznie nadawać specjalna stacja radiowa, która powie wam, gdzie będziecie mogli znaleźć schronienie, a których miejsc należy unikać. Usłyszycie w niej też nieco współczesnej muzyki, nawet w czasie wojny, potrzebujemy rozrywki, prawda? - Mrugnęła do dziewczynki porozumiewawczo. - Ten niepozorny przedmiot należy włożyć za pokrywę radia, ono znajdzie dla siebie odpowiednie miejsce i samo się zamontuje, o to nie musicie się martwić. Następnie trzeba ustawić częstotliwość na sto jeden i jeden, to jednak nie wystarczy. Aby rzeczywiście złapać nadawaną audycję, należy wprowadzić odpowiedni kod - wypowiedziała kod na głos bardzo wyraźnie, upewniając się, że jej rozmówcy na pewno go zapamiętali.- Jednak za żadne skarby nie podawajcie tego hasła naszym wrogom! Wystarczy podać inny ciąg liczb, błędny, wtedy do ich uszu dojdzie jedynie szum, albo jakieś nieszkodliwe nagranie. Bądźcie czujni! - Przekazała urządzenie mężczyźnie, który stał się nieco bardziej ufny, posłał w jej stronę nawet coś na kształt uśmiechu. Henrietta odwróciła się jeszcze w stronę Moiry, żeby upewnić się, że przekazała tym biednym ludziom wszystkie ważne informacje.
[31.01.1958]
Była zadowolona, że wszystko przebiega zgodnie z planem i bez większych przeszkód. Mężczyzna, który przyjął ich na łąkach nieopodal Elkstone był rzeczowy, wyglądało na to, że poradzi sobie z zamontowaniem pluskiew w radiach skrywającego się w lasach obozowiska. Ruszyły więc dalej, mając nadzieję, że uda im się dostarczyć urządzenia do jak największej liczby miejsc w hrabstwie.
Krajobraz Elkstone przywodził jej na myśl wspomnienia wielu miejsc w Anglii, które odwiedziła w czasach szalejących w Wielkiej Brytanii anomalii. Gdy istnienie wydziału amnezjatorów straciło jakikolwiek sens, czynnie zaangażowała się we wspieranie walki z wszelkimi nieprzewidzianymi sytuacjami wynikającymi z wybuchami magii, które narażały ich świat i ludzkie życie na niebezpieczeństwo. Starała się za wszelką cenę pomóc w zażegnaniu kryzysu. Dzisiaj było podobnie, tocząca się w kraju wojna sprawiała, że jej rola mistrza Obliviate, jak zwano amnezjatorów, straciła na znaczeniu - nie było większego sensu czyszczenia mugolom pamięci, skoro istniało prawdopodobieństwo, że prędzej czy później znowu trafią w wir jakichś tragicznych, niewolnych od magii, wydarzeń.
Budynki Elkstone, czy też w dużej mierze pozostałości po nich, nosiły na sobie ślady wybuchów magii. Na pierwszy rzut oka wioska wydawała się zupełnie opuszczona. Nawet jeśli mugole rzeczywiście opuścili swoje dawne miejsce zamieszkania, Henrietta słyszała, że część magicznych, ale pozbawionych należytej czystości krwi, osób, obrała sobie to miejsce za schronienia. Przechadzając się po zaniedbanych ulicach, poszukiwała wzrokiem jakiejś oznaki życia. Zmarszczyła lekko brwi zdając sobie sprawę, że przez szparę w drzwiach znajdującego się nieopodal domostwa obserwowały ją nieco przestraszone oczy.
- Proszę się nie obawiać. Nie zrobimy nikomu krzywdy - powiedziała, nieco podnosząc głos, chcąc się upewnić, że na pewno zostanie usłyszana. - Jesteśmy sojuszniczkami Zakonu Feniksa, w jego imieniu chciałyśmy zapewnić wszystkie ukrywające się w mieście osoby o naszym wsparciu. - Drzwi budynku uchyliły się nieznacznie, wychyliła zza nich głowę na oko dziesięcioletnia, nieco umorusana brudem dziewczynka. Henrietta uśmiechnęła się delikatnie, liczyła na to, że wzbudzi tym samym jej zaufanie. Wykonała kilka kroków w stronę wejścia, wyciągając przed siebie rękę z pluskwą. Była na tyle opanowana, że nie przestraszył jej gwałtowny ruch, ani widok bardzo szczupłego mężczyzny, który nagle pochwycił dziewczynkę w ramiona, najwidoczniej chcąc uchronić ją przed niebezpieczeństwem. - Naprawdę, proszę się nie obawiać. Przyniosłyśmy państwu specjalne urządzenie, które należy zamontować w radiu, dzięki temu będziecie mogli być na bieżąco z aktualnymi wiadomościami z kraju. Niedługo, a dokładniej piętnastego lutego, zacznie nadawać specjalna stacja radiowa, która powie wam, gdzie będziecie mogli znaleźć schronienie, a których miejsc należy unikać. Usłyszycie w niej też nieco współczesnej muzyki, nawet w czasie wojny, potrzebujemy rozrywki, prawda? - Mrugnęła do dziewczynki porozumiewawczo. - Ten niepozorny przedmiot należy włożyć za pokrywę radia, ono znajdzie dla siebie odpowiednie miejsce i samo się zamontuje, o to nie musicie się martwić. Następnie trzeba ustawić częstotliwość na sto jeden i jeden, to jednak nie wystarczy. Aby rzeczywiście złapać nadawaną audycję, należy wprowadzić odpowiedni kod - wypowiedziała kod na głos bardzo wyraźnie, upewniając się, że jej rozmówcy na pewno go zapamiętali.- Jednak za żadne skarby nie podawajcie tego hasła naszym wrogom! Wystarczy podać inny ciąg liczb, błędny, wtedy do ich uszu dojdzie jedynie szum, albo jakieś nieszkodliwe nagranie. Bądźcie czujni! - Przekazała urządzenie mężczyźnie, który stał się nieco bardziej ufny, posłał w jej stronę nawet coś na kształt uśmiechu. Henrietta odwróciła się jeszcze w stronę Moiry, żeby upewnić się, że przekazała tym biednym ludziom wszystkie ważne informacje.
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
Moira miała świadomość, że nie znajdują się na zbyt bezpiecznych terenach. Musiały być czujne, zagrożenie mogło się w tym przypadku bowiem pojawić w każdym momencie. Jak na siebie była więc dosyć poważna i skupiona, nie było czasy dzisiaj na żarty i opowieści, którymi bardzo chętnie się dzieliła. Miały zadanie do wykonania i to było najistotniejsze.
Z mężczyzną, którego spotkały na łąkach poszło wyśmienicie, oby dalsza część dnia, była równie udana. Jak tak dalej pójdzie, to pluskwy niedługo opanują cały świat. Ta wizja napawała ją ogromnym optymizmem. Cieszyła się, że będą mogli się dzielić ze wszystkimi dobrą nowiną. Była to zasługa wielu osób, które postanowiły pomóc- jak one w roznoszeniu tych małych przedmiotów.
Dotarły do Elkstone bez żadnych przeszkód. Wszystko, jak na razie układało się całkiem nieźle, nie ma jednak co chwalić dnia przed zachodem słońca. Moira różdżkę trzymała w lewej dłoni, gotowa zareagować, gdyby tylko coś ją zaniepokoiło.
- Powodzenia.- rzekła do Etty, gdy zobaczyła, że ta zbliża się do pierwszych drzwi. Nie zamierzała stać bezczynnie, tylko ruszyła do domostwa obok. Szkoda było czasu, na wspólny obchód.
- Witam, Moira Flume.- odparła, gdy drzwi się uchyliły. - Przybywam do państwa z wspaniałą nowiną!- dostrzegła, że za mężczyzną stoi mały chłopiec, posłała mu więc ciepły uśmiech, aby się nie bał. W końcu przybyła do nich w dobrej wierze. - Mamy dla Was pewne urządzenia, dzięki którym będziecie mogli zacząć słuchać audycji sojuszników Zakonu. Dzięki temu małemu urządzeniu..- wręczyła mężczyźnie pluskwę. - będziecie bezpieczni, należy tylko ustawić odbiornik na częstotliwość 101,1, później wpisać kod 10 07 19 55 i wrócić do normalnej częstotliwości. Najważniejsze, to nie podawać nikomu tego kodu, oczywiście możecie osobom, którym ufacie, jednak nie nieprzyjaciołom.- mężczyzna był zdziwiony informacjami, którymi się z nim dzieliła. Na spokojnie więc powtórzyła instrukcję, przekazała mu również kilka pluskiew więcej, aby podzielił się z najbardziej zaufanymi ludźmi. - Jeszcze jedna istotna sprawa! Pierwszej audycji będzie można posłuchać już 15 lutego! - odparła z entuzjazmem, po czym się z nimi pożegnała i ruszyła dalej.
Z mężczyzną, którego spotkały na łąkach poszło wyśmienicie, oby dalsza część dnia, była równie udana. Jak tak dalej pójdzie, to pluskwy niedługo opanują cały świat. Ta wizja napawała ją ogromnym optymizmem. Cieszyła się, że będą mogli się dzielić ze wszystkimi dobrą nowiną. Była to zasługa wielu osób, które postanowiły pomóc- jak one w roznoszeniu tych małych przedmiotów.
Dotarły do Elkstone bez żadnych przeszkód. Wszystko, jak na razie układało się całkiem nieźle, nie ma jednak co chwalić dnia przed zachodem słońca. Moira różdżkę trzymała w lewej dłoni, gotowa zareagować, gdyby tylko coś ją zaniepokoiło.
- Powodzenia.- rzekła do Etty, gdy zobaczyła, że ta zbliża się do pierwszych drzwi. Nie zamierzała stać bezczynnie, tylko ruszyła do domostwa obok. Szkoda było czasu, na wspólny obchód.
- Witam, Moira Flume.- odparła, gdy drzwi się uchyliły. - Przybywam do państwa z wspaniałą nowiną!- dostrzegła, że za mężczyzną stoi mały chłopiec, posłała mu więc ciepły uśmiech, aby się nie bał. W końcu przybyła do nich w dobrej wierze. - Mamy dla Was pewne urządzenia, dzięki którym będziecie mogli zacząć słuchać audycji sojuszników Zakonu. Dzięki temu małemu urządzeniu..- wręczyła mężczyźnie pluskwę. - będziecie bezpieczni, należy tylko ustawić odbiornik na częstotliwość 101,1, później wpisać kod 10 07 19 55 i wrócić do normalnej częstotliwości. Najważniejsze, to nie podawać nikomu tego kodu, oczywiście możecie osobom, którym ufacie, jednak nie nieprzyjaciołom.- mężczyzna był zdziwiony informacjami, którymi się z nim dzieliła. Na spokojnie więc powtórzyła instrukcję, przekazała mu również kilka pluskiew więcej, aby podzielił się z najbardziej zaufanymi ludźmi. - Jeszcze jedna istotna sprawa! Pierwszej audycji będzie można posłuchać już 15 lutego! - odparła z entuzjazmem, po czym się z nimi pożegnała i ruszyła dalej.
The member 'Moira Flume' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Wszystko szło sprawnie, mimo zimowej aury Henrietta czuła przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele, jakby rozgrzewał ja sam fakt, że w końcu mogła w jakiś sposób, nawet tak “banalny” jak roznoszenie po okolicach radiowych pluskiew, wspomóc Zakon. Z drugiej strony nie opuszczało jej pewnego rodzaju napięcie, wypracowane nie tylko przez ostatnie miesiące, ale przez lata doświadczeń: nigdy nie należało pozwolić zwieść się pozorom, nawet najprzyjemniejsza aura mogła okazać się zdradliwa. Dlatego zaraz po przekazaniu mężczyźnie małego nadajnika, znowu sięgnęła po różdżkę, wolała mieć ją w pogotowiu.
Gdy odwróciła się od drzwi zdała sobie sprawę, że Moira słusznie ruszyła dalej, przekazując pluskwę kolejnym uciekinierom. Henrietta bolała nad ich losem, nad biedą, w której żyli, która niekiedy odbierała im godność, gdy warunki egzystencji pozostawały im naprawdę wiele do życzenia. Ona sama, po wydarzeniach Bezksiężycowej Nocy, miała przynajmniej gdzie uciekać, gdzie się schronić. Ciążyły jej ogromne wyrzuty sumienia, chociaż przecież wiedziała, że nie była w stanie im pomóc. Mimo że Zakon dostarczał do takich miejsc nieco żywności, tak naprawdę nikt nie posiadał wystarczających zapasów, aby zapewnić przetrwanie wszystkim mieszkańcom sojuszniczych ziem. A niezwykle mroźna zima wcale nie ułatwiała tej sytuacji.
Chciała ruszyć do kolejnego domostwa, aby sprawdzić, czy i tam nie ukrywa się jakaś rodzina, jednak zatrzymała się w pół kroku, gdy do jej uszu dotarł przeraźliwy, nieco piskliwy, krzyk. Nastawiła uważnie uszy, jej sylwetka momentalnie straciła wcześniejszą, pełną swobody postawę, dziewczyna spięła się w sobie, mocniej zaciskając palce na różdżkę. Szybko pokonała odległość dzielącą ją od współtowarzyszki.
- Słyszałaś? -rzuciła, zaciskając usta w wąską kreskę. Zmarszczyła lekko brwi, zdając sobie sprawę, że głos tak piskliwy, rozpaczliwie donośny, musiał niewątpliwie należeć do dziecka. Nie zamierzała jednak tracić czujności, doskonale zdając sobie sprawę, że wróg czaił się wszędzie. Nawet w ciele łkającego ze strachu dziecka. - To chyba dobiega z tamtej strony - dodała, wskazując Moirze kierunek.
Gdy odwróciła się od drzwi zdała sobie sprawę, że Moira słusznie ruszyła dalej, przekazując pluskwę kolejnym uciekinierom. Henrietta bolała nad ich losem, nad biedą, w której żyli, która niekiedy odbierała im godność, gdy warunki egzystencji pozostawały im naprawdę wiele do życzenia. Ona sama, po wydarzeniach Bezksiężycowej Nocy, miała przynajmniej gdzie uciekać, gdzie się schronić. Ciążyły jej ogromne wyrzuty sumienia, chociaż przecież wiedziała, że nie była w stanie im pomóc. Mimo że Zakon dostarczał do takich miejsc nieco żywności, tak naprawdę nikt nie posiadał wystarczających zapasów, aby zapewnić przetrwanie wszystkim mieszkańcom sojuszniczych ziem. A niezwykle mroźna zima wcale nie ułatwiała tej sytuacji.
Chciała ruszyć do kolejnego domostwa, aby sprawdzić, czy i tam nie ukrywa się jakaś rodzina, jednak zatrzymała się w pół kroku, gdy do jej uszu dotarł przeraźliwy, nieco piskliwy, krzyk. Nastawiła uważnie uszy, jej sylwetka momentalnie straciła wcześniejszą, pełną swobody postawę, dziewczyna spięła się w sobie, mocniej zaciskając palce na różdżkę. Szybko pokonała odległość dzielącą ją od współtowarzyszki.
- Słyszałaś? -rzuciła, zaciskając usta w wąską kreskę. Zmarszczyła lekko brwi, zdając sobie sprawę, że głos tak piskliwy, rozpaczliwie donośny, musiał niewątpliwie należeć do dziecka. Nie zamierzała jednak tracić czujności, doskonale zdając sobie sprawę, że wróg czaił się wszędzie. Nawet w ciele łkającego ze strachu dziecka. - To chyba dobiega z tamtej strony - dodała, wskazując Moirze kierunek.
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
Niby banalny sposób, jednak mógł wnieść wiele dobrego dla ludzi. Przynajmniej tak się wydawało Moirze. Kiedy morale opadały, głos, gdzieś tam w świecie, który miał podobne nastawienie, wspierał, był bardzo istotny. Sama świadomość, że nie jest się samemu.. było to ważne, przynajmniej zdaniem Flume.
Kobieta była czujna, szło im dzisiaj całkiem sprawnie, jednak miała świadomość, że wystarczy moment nieuwagi, a wszystko może się zmienić. Dlatego też rozglądała się uważnie gdy roznosiły pluskwy. Wiedziała, że w tej sytuacji nie może sobie pozwolić na chociażby moment dekoncentracji. Szczególnie, że były w nieprzychylnym dla nich hrabstwie.
Kiedy odchodziła od jednego z domostw usłyszała krzyk. Próbowała zlokalizować miejsce z którego dochodził. Być może się jej wydawało? Niemożliwe. Dźwięk bardzo wyraźnie docierał do jej uszu. Przełknęła głośno ślinę. To by było na tyle z tego, że wszystko szło po ich myśli. W końcu nie mogły go zignorować. Rozejrzała się w poszukiwaniu Etty. Najwyraźniej ona również to słyszała. Było zimno, może ktoś potrzebował pomocy. - Słyszałam, musimy znaleźć miejsce z którego dochodzi.- zbliżyła się do towarzyszki, aby razem mogły udać się w stronę z której można było usłyszeć hałas. - Masz rację, to chyba stamtąd.- nie czekała nawet chwili, tylko pewnym krokiem ruszyła w stronę budynku zza którego dochodził ten okropny wrzask. Różdżkę mocno trzymała w lewej dłoni, wszak nie wiadomo, czego się mogły spodziewać. Może był to podstęp, wróg miał różne sposoby na to, żeby sobie z nimi radzić.
Tuż za budynkiem siedziała skulona dziewczynka, kobieta rozejrzała się wokół, aby sprawdzić, czy w okolicy nie kręci się nikt podejrzany. Wydawało jej się, że nie. - Chodźmy.- powiedziała do Bartius. Zbliżyły się do tego maleństwa. Nie czekała nawet chwili tylko nachyliła się do dziewczynki. - Witaj..- rzekła spokojnie, nie chciała bowiem jej wystraszyć. Nie było to jednak takie proste, zresztą nie dziwiła się zgubie, sama pewnie byłaby pełna lęku, gdyby znalazła się zupełnie sama w miejscu jak to, w czasach w którym przyszło im żyć. - Możesz nam zaufać, błagam nie krzycz, bo zaraz pojawią się nieprzyjaciele.- dotknęła ramienia dziewczynki, aby dodać jej otuchy. -[b] Jestem Moira, a to moja przyjaciółka Henrietta, jak możemy Ci pomóc, zgubiłaś się?
Kobieta była czujna, szło im dzisiaj całkiem sprawnie, jednak miała świadomość, że wystarczy moment nieuwagi, a wszystko może się zmienić. Dlatego też rozglądała się uważnie gdy roznosiły pluskwy. Wiedziała, że w tej sytuacji nie może sobie pozwolić na chociażby moment dekoncentracji. Szczególnie, że były w nieprzychylnym dla nich hrabstwie.
Kiedy odchodziła od jednego z domostw usłyszała krzyk. Próbowała zlokalizować miejsce z którego dochodził. Być może się jej wydawało? Niemożliwe. Dźwięk bardzo wyraźnie docierał do jej uszu. Przełknęła głośno ślinę. To by było na tyle z tego, że wszystko szło po ich myśli. W końcu nie mogły go zignorować. Rozejrzała się w poszukiwaniu Etty. Najwyraźniej ona również to słyszała. Było zimno, może ktoś potrzebował pomocy. - Słyszałam, musimy znaleźć miejsce z którego dochodzi.- zbliżyła się do towarzyszki, aby razem mogły udać się w stronę z której można było usłyszeć hałas. - Masz rację, to chyba stamtąd.- nie czekała nawet chwili, tylko pewnym krokiem ruszyła w stronę budynku zza którego dochodził ten okropny wrzask. Różdżkę mocno trzymała w lewej dłoni, wszak nie wiadomo, czego się mogły spodziewać. Może był to podstęp, wróg miał różne sposoby na to, żeby sobie z nimi radzić.
Tuż za budynkiem siedziała skulona dziewczynka, kobieta rozejrzała się wokół, aby sprawdzić, czy w okolicy nie kręci się nikt podejrzany. Wydawało jej się, że nie. - Chodźmy.- powiedziała do Bartius. Zbliżyły się do tego maleństwa. Nie czekała nawet chwili tylko nachyliła się do dziewczynki. - Witaj..- rzekła spokojnie, nie chciała bowiem jej wystraszyć. Nie było to jednak takie proste, zresztą nie dziwiła się zgubie, sama pewnie byłaby pełna lęku, gdyby znalazła się zupełnie sama w miejscu jak to, w czasach w którym przyszło im żyć. - Możesz nam zaufać, błagam nie krzycz, bo zaraz pojawią się nieprzyjaciele.- dotknęła ramienia dziewczynki, aby dodać jej otuchy. -[b] Jestem Moira, a to moja przyjaciółka Henrietta, jak możemy Ci pomóc, zgubiłaś się?
- Bądźmy ostrożnie - powiedziała, postępując kilka kroków za Moirą, wypowiadając na głos słowa, które zapewne każdej z nich wydawały się oczywiste, jednak niewątpliwie warte były zwerbalizowania. Nawet jeśli rozum podpowiadał jej, że przecież mała, pozostawiona samej sobie dziewczynka nie mogła nieść ze sobą żadnego zagrożenia, to instynkt wciąż działał prawidłowo: zdawała sobie sprawę, że ich przeciwnicy byli zdolni do wszystkiego, tylko po to, aby uśpić ich czujność i sprowadzić je na manowce. Pewnie stawiała kroki, kątem oka wciąż obserwując otoczenie. Musiała być gotowa na każdą możliwość, liczyć się z tym, że ktoś może na nie wyskoczyć zza drzwi jednego z pozornie opuszczonych budynków.
Dziewczynka wyglądała jak kupka nieszczęścia. Miała policzki zaróżowione nie tylko od chłodu, ale od spływających po nim hektolitrami łez. Podniosła na nie przerażone oczy, bez przerwy pociągając nosem. Pod wpływem głosu pochylającej się nad nią Moiry przestała krzyczeć, wciąż pochlipywała jednak cichutko, nie mogąc się uspokoić. Czego świadkiem musiała być ta mała dziewczynka, przemknęło Henriettcie przez myśl, gdy wyciągała w jej stronę dłoń, chcąc otrzeć łzy z drobnych policzków.
- Taaatuś - wyjęczała cicho, po czym nagle zerwała się z miejsca i zaczęła uciekać w stronę obrzeży miasteczka, nie oglądając się za siebie. Ledwo jednak przebierała drobnymi różkami, połacie śniegu, które przez ostatnie tygodnie zebrały się na nieodśnieżanych drogach i pobliskich łąkach, nie ułatwiały jej tego zadania. Parła jednak na przód, najwyraźniej przerażona do tego stopnia, że nie zamierzała ufać nawet dwóm przyjaźnie wyglądającym kobietom. Najwyraźniej ktoś wpoił dziewczynce, żeby tak łatwo nie oddawała się w ręce nieznajomych. Zważywszy na obecne czasy, była to całkiem przemyślana postawa.
- Mała, czekaj! - zawołała za nią Henrietta, natychmiast ruszając jej śladem. - Nie chcemy ci zrobić krzywdy. Poczekaj, pomożemy ci. - Wypowiadała te słowa na tyle głośno, aby dotarły do uszu dziewczynki, jednak nie na tyle głośno i energicznie, aby zwrócić uwagę kogoś niepowołanego czy uruchomić jakiś alarm. Tego jeszcze brakowało, żeby ściągnęły sobie na plecy jakiś wrogi patrol.
Dziewczynka wyglądała jak kupka nieszczęścia. Miała policzki zaróżowione nie tylko od chłodu, ale od spływających po nim hektolitrami łez. Podniosła na nie przerażone oczy, bez przerwy pociągając nosem. Pod wpływem głosu pochylającej się nad nią Moiry przestała krzyczeć, wciąż pochlipywała jednak cichutko, nie mogąc się uspokoić. Czego świadkiem musiała być ta mała dziewczynka, przemknęło Henriettcie przez myśl, gdy wyciągała w jej stronę dłoń, chcąc otrzeć łzy z drobnych policzków.
- Taaatuś - wyjęczała cicho, po czym nagle zerwała się z miejsca i zaczęła uciekać w stronę obrzeży miasteczka, nie oglądając się za siebie. Ledwo jednak przebierała drobnymi różkami, połacie śniegu, które przez ostatnie tygodnie zebrały się na nieodśnieżanych drogach i pobliskich łąkach, nie ułatwiały jej tego zadania. Parła jednak na przód, najwyraźniej przerażona do tego stopnia, że nie zamierzała ufać nawet dwóm przyjaźnie wyglądającym kobietom. Najwyraźniej ktoś wpoił dziewczynce, żeby tak łatwo nie oddawała się w ręce nieznajomych. Zważywszy na obecne czasy, była to całkiem przemyślana postawa.
- Mała, czekaj! - zawołała za nią Henrietta, natychmiast ruszając jej śladem. - Nie chcemy ci zrobić krzywdy. Poczekaj, pomożemy ci. - Wypowiadała te słowa na tyle głośno, aby dotarły do uszu dziewczynki, jednak nie na tyle głośno i energicznie, aby zwrócić uwagę kogoś niepowołanego czy uruchomić jakiś alarm. Tego jeszcze brakowało, żeby ściągnęły sobie na plecy jakiś wrogi patrol.
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
- Oczywiście skarbie, bezpieczeństwo jest najważniejsze.- nie zamierzała ryzykować, może swoje życie by mogła, jednak była z nią Etta, musiała więc uważać, aby tej młodej kobiecie nic się nie stało. Poniekąd uważała się za nią odpowiedzialna podczas tego zadania. Z drugiej jednak strony nie umiałaby zignorować płaczu dziecka. Nie mogłaby zostawić tak niewinnej istoty bez sprawdzenia co się z nią dzieje. Była wrażliwa na krzywdę innych, zawsze gotowa pomóc. Miała świadomość, że w czasach jak te nie powinno się ufać wszystkiemu, wszak mogło to być przedstawienie, aby zmylić ich czujność.
Dziewczynka wyglądała tragicznie. Moira nie mogła sobie wybaczyć, że takie małe stworzenie musi być świadkiem czasów jak te. Czym sobie zasłużyły te niczemu winne dzieci? Chciałaby im wszystkim pomóc, nie było jednak takiej możliwości, tą małą jednak mogły się zająć, nie potrafiłaby jej zostawić, przejść obok, nie taki to typ człowieka.
Uciekła. Zupełnie znienacka. Wyrwała przed siebie ile miała sił w nogach. Moira podążała za nią wzrokiem, ruszyła również szybkim tempem, aby ją dogonić. Nie było to wcale takie trudne, małe nóżki zakopywały się w śniegu, który leżał na uliczkach Elkstone. Tatuś.. Musiała się zgubić, oby jej ojcu nic się nie stało, ciekawe, czy będą z Henriettą w stanie go odnaleźć, będą musiały, nie widziała innego wyjścia, oby znalazły coś więcej niż ciało zakopane w śniegu. - Chodźmy za tą małą, wyglądała okropnie, musimy się nią zająć, znaleźć jej ojca.- rzekła jeszcze do swojej towarzyszki.
Miała nadzieję, że nikt nie będzie ich obserwował. Nie wyglądało to najlepiej, one dwie w pogoni za małą dziewczynką, starała się nie zwracać na siebie uwagi, wiadomo jednak, jak to wyglądało.
Dziewczynka przystanęła, gdy usłyszała głos Etty, odwróciła się w kierunku kobiet. Widać było, że nie do końca im ufa. Moira powoli, ostrożnie szła w jej kierunku, wszak nie chciała wystraszyć tego pisklaka jeszcze bardziej. - Jak się nazywasz maluszku? Ja jestem Moira, a to moja przyjaciółka Henrietta, jesteśmy tutaj aby ci pomóc, żeby to zrobić jednak musimy wiedzieć, co się przydarzyło..
Dziewczynka wyglądała tragicznie. Moira nie mogła sobie wybaczyć, że takie małe stworzenie musi być świadkiem czasów jak te. Czym sobie zasłużyły te niczemu winne dzieci? Chciałaby im wszystkim pomóc, nie było jednak takiej możliwości, tą małą jednak mogły się zająć, nie potrafiłaby jej zostawić, przejść obok, nie taki to typ człowieka.
Uciekła. Zupełnie znienacka. Wyrwała przed siebie ile miała sił w nogach. Moira podążała za nią wzrokiem, ruszyła również szybkim tempem, aby ją dogonić. Nie było to wcale takie trudne, małe nóżki zakopywały się w śniegu, który leżał na uliczkach Elkstone. Tatuś.. Musiała się zgubić, oby jej ojcu nic się nie stało, ciekawe, czy będą z Henriettą w stanie go odnaleźć, będą musiały, nie widziała innego wyjścia, oby znalazły coś więcej niż ciało zakopane w śniegu. - Chodźmy za tą małą, wyglądała okropnie, musimy się nią zająć, znaleźć jej ojca.- rzekła jeszcze do swojej towarzyszki.
Miała nadzieję, że nikt nie będzie ich obserwował. Nie wyglądało to najlepiej, one dwie w pogoni za małą dziewczynką, starała się nie zwracać na siebie uwagi, wiadomo jednak, jak to wyglądało.
Dziewczynka przystanęła, gdy usłyszała głos Etty, odwróciła się w kierunku kobiet. Widać było, że nie do końca im ufa. Moira powoli, ostrożnie szła w jej kierunku, wszak nie chciała wystraszyć tego pisklaka jeszcze bardziej. - Jak się nazywasz maluszku? Ja jestem Moira, a to moja przyjaciółka Henrietta, jesteśmy tutaj aby ci pomóc, żeby to zrobić jednak musimy wiedzieć, co się przydarzyło..
Pierwszy raz od dawna czuła jak wielu ludzi roztaczało nad nią niewidzialny płaszcz ochronny. Najpierw znalazła azyl w zajeździe u Cynthii, dla której w końcu tak naprawdę nawet nie była rodziną, potem czuła na sobie uważny, nieco nawet zaniepokojony, wzrok Thalii, za każdym razem, gdy wyruszały gdzieś wspólnie w teren, a teraz nawet i Moira otwarcie okazywała jej wsparcie. Chociaż Henrietta przez lata nauczyła się liczyć na samą siebie, żyła w końcu samotnie, uporała się z ciężką przeszłością, która niejednokrotnie pokazała jej, że nie każdego należy obdarzać zaufaniem. Może właśnie dlatego nie do końca potrafiła się w tej nowej rzeczywistości odnaleźć, była świadoma swoich słabości i tego, że w wybitnie krytycznej sytuacji zapewne nie miałaby szans, wiedziała jednak, że nigdy nie poddałaby się bez walki.
Nie zostawiłaby również nikogo w potrzebie, pewnie właśnie dlatego od razu ruszyła za małą uciekinierką. Życie było nieprzewidywalne. Wybrały się tu jedynie w końcu po to, aby roznieść po okolicy magiczne pluskwy, zapewne żadna z nich nie pomyślała o tym, że napotkają w wiosce zagubioną dziewczynkę. Los jednak zdecydował się zgotować im nieprzewidziane atrakcje, czemu Henrietta nie zamierzała się za bardzo sprzeciwiać.
Odetchnęła z ulgą, gdy udało im się w końcu zrównać z dziewczynką i spróbować skłonić ja do tego, aby przestała uciekać. Uśmiechnęła się szeroko, gdy Moira wypowiedziała jej imię, chcąc wzbudzić w niej zaufanie.
- Ale jeśli chcesz, możesz mówić na mnie po prostu Etta - dodała, po czym zmarszczyła lekko brwi. - Powiedz nam, zgubiłaś się? Gdzie są twoi rodzice?
Uważnie spoglądała na wciąż zalaną łzami twarz dziewczynki, mając nadzieję, że da im ona w końcu jakiś znak, dostarczy strzępek informacji, który pozwoliłby im znaleźć kogoś z jej najbliższych.
- Mam na imię Mery. Tatuś jest gdzieś niedaleko - wyszeptała cichutko. - Uciekaliśmy przed złymi panami. Tata mówił, że to jakiś policyjny patrol. A potem… A potem nagle zniknął mi z oczu. - Znowu wybuchła niekontrolowanym płaczem, głośno szlochając.
Henrietta podniosła wzrok, spoglądając na Moirę porozumiewawczo. To nie był dobry znak, jeśli rzeczywiście po okolicy kręcił się patrol magicznej policji, musiały być jeszcze bardziej ostrożne niż wcześniej zakładały.
k3:
1. Na drodze prowadzącej do miasta pojawia się mizernie wyglądający mężczyzna. Spogląda w stronę kobiet bardzo uważnie, z lekkim przestrachem, ale i determinacją malującą się na twarzy. W dłoni trzyma różdżkę, najwyraźniej jest gotowy zrobić wszystko, aby zbliżyć się do dziewczynki. Wydaje się, że to właśnie jej ojciec.
2. Dziewczynka decyduje się wskazać kierunek, w którym zmierzał jej ojciec, gdy widziała go po raz ostatni.
3. Dziewczynka jest tak roztrzęsiona, że nie jest w stanie przekazać im już żadnej istotnej informacji. Kobiety będą musiały samodzielnie znaleźć mężczyznę.[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie zostawiłaby również nikogo w potrzebie, pewnie właśnie dlatego od razu ruszyła za małą uciekinierką. Życie było nieprzewidywalne. Wybrały się tu jedynie w końcu po to, aby roznieść po okolicy magiczne pluskwy, zapewne żadna z nich nie pomyślała o tym, że napotkają w wiosce zagubioną dziewczynkę. Los jednak zdecydował się zgotować im nieprzewidziane atrakcje, czemu Henrietta nie zamierzała się za bardzo sprzeciwiać.
Odetchnęła z ulgą, gdy udało im się w końcu zrównać z dziewczynką i spróbować skłonić ja do tego, aby przestała uciekać. Uśmiechnęła się szeroko, gdy Moira wypowiedziała jej imię, chcąc wzbudzić w niej zaufanie.
- Ale jeśli chcesz, możesz mówić na mnie po prostu Etta - dodała, po czym zmarszczyła lekko brwi. - Powiedz nam, zgubiłaś się? Gdzie są twoi rodzice?
Uważnie spoglądała na wciąż zalaną łzami twarz dziewczynki, mając nadzieję, że da im ona w końcu jakiś znak, dostarczy strzępek informacji, który pozwoliłby im znaleźć kogoś z jej najbliższych.
- Mam na imię Mery. Tatuś jest gdzieś niedaleko - wyszeptała cichutko. - Uciekaliśmy przed złymi panami. Tata mówił, że to jakiś policyjny patrol. A potem… A potem nagle zniknął mi z oczu. - Znowu wybuchła niekontrolowanym płaczem, głośno szlochając.
Henrietta podniosła wzrok, spoglądając na Moirę porozumiewawczo. To nie był dobry znak, jeśli rzeczywiście po okolicy kręcił się patrol magicznej policji, musiały być jeszcze bardziej ostrożne niż wcześniej zakładały.
k3:
1. Na drodze prowadzącej do miasta pojawia się mizernie wyglądający mężczyzna. Spogląda w stronę kobiet bardzo uważnie, z lekkim przestrachem, ale i determinacją malującą się na twarzy. W dłoni trzyma różdżkę, najwyraźniej jest gotowy zrobić wszystko, aby zbliżyć się do dziewczynki. Wydaje się, że to właśnie jej ojciec.
2. Dziewczynka decyduje się wskazać kierunek, w którym zmierzał jej ojciec, gdy widziała go po raz ostatni.
3. Dziewczynka jest tak roztrzęsiona, że nie jest w stanie przekazać im już żadnej istotnej informacji. Kobiety będą musiały samodzielnie znaleźć mężczyznę.[bylobrzydkobedzieladnie]
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
Ostatnio zmieniony przez Henrietta Bartius dnia 15.11.21 8:25, w całości zmieniany 1 raz
Elkstone
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire