Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire
Elkstone
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Elkstone
Elkstone - jeszcze do niedawna - było niewielką wioską położoną w Gloucestershire, liczącą jedynie dwustu mieszkańców. Wieś sama w sobie nie odznaczała się niczym specjalnym, będąc do cna mugolską; wokół nie rozrastała się magiczna roślinność, trudno było też spotkać tu jakieś magiczne stworzenia. Czarodzieje nie zatrzymywali się w tym miejscu na dłużej, nie tyle omijając je szerokim łukiem, co zwyczajnie nie mając powodu, by zainteresować się jego historią. Tego sentymentu nie podzieliły jednak anomalie - magiczny kataklizm, który w ubiegłym roku dotknął Wielką Brytanię, odcisnął swoje piętno również na Elkstone. Wioska została przez mieszkańców okrzyknięta przeklętą, a uciekający przed wybuchami magii mugole opuścili ją całkowicie - by nigdy już nie powrócić. Budynki zostały pozostawione same sobie, strasząc pustką okien, a wszelkie życie - nie licząc panoszącej się coraz śmielej, zdziczałej roślinności - na zawsze zdawało się opuścić to miejsce.
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Spojrzał na Steffena, który wspomniał o tym, że jego młodszy brat zdążył przekazać mu wieść o nałożonej na tę wioskę klątwę. Skinął głową. W późniejszym czasie dowiedział się tego od czarodzieja, który złamał tę klątwę.
— Stosu — Poinformował Cattermole'a. Niewątpliwie to doskonale oddawało charakter potencjalnych zagrożeń, które na nich mogły czekać. Nie był w stanie przewidzieć tego, co się zmieniło od ostatniego razu i jakie zagrożenia na nich czyhały. Na następne słowa kuzyna znów skinął głową. Bardzo chętnie będzie trzymać się z daleka od tego domu. Naprawdę najchętniej jego noga ani żadna część jego ciała nie stanęłaby w tej wiosce.
W ostatnich miesiącach widział wiele zła i ludzkiego nieszczęścia, ale też zrobił też dużo dobrego. Bez względu na wszystko starał się dbać o czystość swojego sumienia i wierzyć w sprawiedliwość. Oni też będą musieli zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. W oczach obecnego rządu wszyscy byli uznawani za zbrodniarzy, jednak powinni działać tak by w rzeczywistości nie można było nic im zarzucić. On również był bardzo wdzięczny Steffenowi, że zgodził ich wesprzeć.
— Na szczęście nie — Odrzekł poważnie. Nie sądził, by ktoś go śledził. Musiałby użyć magii do ukrywania się przed jego wzrokiem. Tego ostatniego mimo wszystko nie mógł wykluczyć. Byli na ziemiach wroga, który nie przebierał w środkach.
— Trzymajcie różdżki w pogotowiu, nie jesteśmy tutaj sami. Nie potrafię określić ich liczebności ani położenia. Co gorsza, w chwili obecnej nic nie dostrzegam. Sprawdzę to dokładniej. Homenum revelio — Ostrzegł ich, zakładając niejako najgorsze. Nie chciał jednak powiedzieć, że nie jest w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie zadane przez młodszego brata. Wskazał różdżkę w tym samym kierunku, rzucając niezwłocznie kolejne zaklęcie. Zacisnął mocnej palce na rączce różdżki, czując pierwsze krople zimnego potu na karku. Poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku. W świetle tego, czego jako tako się dowiedział, wszelka ostrożność była bardzo zasadna. Musieli sprawdzić ten teren pod każdym kątem, ale też nie powinni rozdzielać się za bardzo.
— Sam dom nie. Ważne jest to, co ukrywa — Stwierdził cicho przy tym wzruszając lekko ramionami. Budynek jak budynek. Istotna była jego zawartość. Zakładając, że znajdą to, po co tutaj przyszli. Na te kolejne pytania sam nie za bardzo był w stanie odpowiedzieć, więc spojrzał porozumiewawczo na Williama. Nie mogli tego wykluczyć. Musieli w końcu zajrzeć do środka. W napięciu czekał na informację odnośnie pułapek. Ich uruchomienie zdecydowanie napytałoby im biedy. — I możemy? — Zwrócił się do kuzyna, który rzucił teraz Hexa Revelio w stronę uchylonej furtki i furtki domostwa.
Rzucam k100 na Homenum Revelio (ST 65)
— Stosu — Poinformował Cattermole'a. Niewątpliwie to doskonale oddawało charakter potencjalnych zagrożeń, które na nich mogły czekać. Nie był w stanie przewidzieć tego, co się zmieniło od ostatniego razu i jakie zagrożenia na nich czyhały. Na następne słowa kuzyna znów skinął głową. Bardzo chętnie będzie trzymać się z daleka od tego domu. Naprawdę najchętniej jego noga ani żadna część jego ciała nie stanęłaby w tej wiosce.
W ostatnich miesiącach widział wiele zła i ludzkiego nieszczęścia, ale też zrobił też dużo dobrego. Bez względu na wszystko starał się dbać o czystość swojego sumienia i wierzyć w sprawiedliwość. Oni też będą musieli zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. W oczach obecnego rządu wszyscy byli uznawani za zbrodniarzy, jednak powinni działać tak by w rzeczywistości nie można było nic im zarzucić. On również był bardzo wdzięczny Steffenowi, że zgodził ich wesprzeć.
— Na szczęście nie — Odrzekł poważnie. Nie sądził, by ktoś go śledził. Musiałby użyć magii do ukrywania się przed jego wzrokiem. Tego ostatniego mimo wszystko nie mógł wykluczyć. Byli na ziemiach wroga, który nie przebierał w środkach.
— Trzymajcie różdżki w pogotowiu, nie jesteśmy tutaj sami. Nie potrafię określić ich liczebności ani położenia. Co gorsza, w chwili obecnej nic nie dostrzegam. Sprawdzę to dokładniej. Homenum revelio — Ostrzegł ich, zakładając niejako najgorsze. Nie chciał jednak powiedzieć, że nie jest w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie zadane przez młodszego brata. Wskazał różdżkę w tym samym kierunku, rzucając niezwłocznie kolejne zaklęcie. Zacisnął mocnej palce na rączce różdżki, czując pierwsze krople zimnego potu na karku. Poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku. W świetle tego, czego jako tako się dowiedział, wszelka ostrożność była bardzo zasadna. Musieli sprawdzić ten teren pod każdym kątem, ale też nie powinni rozdzielać się za bardzo.
— Sam dom nie. Ważne jest to, co ukrywa — Stwierdził cicho przy tym wzruszając lekko ramionami. Budynek jak budynek. Istotna była jego zawartość. Zakładając, że znajdą to, po co tutaj przyszli. Na te kolejne pytania sam nie za bardzo był w stanie odpowiedzieć, więc spojrzał porozumiewawczo na Williama. Nie mogli tego wykluczyć. Musieli w końcu zajrzeć do środka. W napięciu czekał na informację odnośnie pułapek. Ich uruchomienie zdecydowanie napytałoby im biedy. — I możemy? — Zwrócił się do kuzyna, który rzucił teraz Hexa Revelio w stronę uchylonej furtki i furtki domostwa.
Rzucam k100 na Homenum Revelio (ST 65)
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Nie podobało mu się to; chociaż przed dom trafili bez większych problemów, nie stając się ofiarą ataku z zaskoczenia ani nie wpadając z miejsca w żadną paskudną zasadzkę, to ponura i mglista aura osnuwająca opuszczoną wioskę sprawiała, że wzdłuż karku i kręgosłupa przebiegały mu nieprzyjemne dreszcze. Skrzypienie kołyszących się na zawiasach drzwi brzmiało upiornie, przecinając gęstą ciszę jak ostrze noża, a powywracane wiadra i resztki glinianych naczyń stanowiły jedynie namacalne świadectwo zamierzchłych wydarzeń; wydarzeń, które powielały się właśnie w nieskończonej ilości podobnych miasteczek, osad – wojna otaczała ich ze wszystkich stron, jej okrucieństwo widoczne gołym okiem, nawet jeśli nad głowami nie śmigały im śmiercionośne zaklęcia.
– On… – odezwał się, chcąc odpowiedzieć Steffenowi na pytanie o istotność domu, zawahał się jednak; początkowo uznał, że budynek należał do Dorothy i jej synów, teraz jednak nie był już wcale tego pewien – czy kobieta faktycznie zasugerowała, że w nim mieszkali, czy może to on sam założył z góry taką wersję wydarzeń? Nie był w stanie sobie przypomnieć, cała rozmowa zlała się w jego pamięci, mimo że wspomnienie nadal było świeże – uniósł spojrzenie w górę, zatrzymując wzrok na wyblakłej, czerwonej niegdyś dachówce. – Nie jestem p-p-pewien – przyznał wreszcie, zatrzymując się w niedużej odległości od ceglanego ogrodzenia i zamocowanej na nim furtki. – Wspominała coś o p-piwnicy – dodał, przypominając sobie chaotyczne słowa Dorothy. Nie wiedział, na ile mógł im zawierzyć, ale wyglądało na to, że cała reszta się zgadzała. Pokręcił głową – Nie mówiła o nikim, ale wydawała się p-p-przerażona tym, ile czasu upłynęło – powtarzała, że musimy się p-p-pośpieszyć. – Czy chodziło o to, że ktoś mógł znaleźć kamień przed nimi? A może czas był istotny z innego powodu? Pytania mnożyły się zamiast topnieć, informacja o obecności innych tylko dodatkowo kazała mu wzmocnić czujność; przeniósł spojrzenie na Volansa, marszcząc brwi. – Widziałem ślady w śniegu, tam, p-p-przy tamtych budynkach – powiedział, wskazując dłonią na niskie zabudowania gospodarcze. – M-m-może zadomowiły się tam dzikie zwierzęta – zasugerował; czy zaklęcie mogło je wykryć? Podejrzewał, że w opuszczonych budynkach mogły szukać schronienia, może resztek żywności; zima była trudna nie tylko dla czarodziejów i mugoli.
– Czysto – przytaknął w odpowiedzi na pytanie Steffena, kiedy drewno różdżki rozgrzało się lekko pod jego palcami, nie powodując jednak charakterystycznego zagęszczenia magii. – Czym jest k-k-klątwa stosu? – zapytał jeszcze; tę nazwę słyszał już dzisiaj dwukrotnie, nic mu jednak nie mówiła. Rozpoznając padające inkantacje, posłał pytające spojrzenia najpierw w kierunku Steffena, a później – Volansa, czekając na ostatecznie potwierdzenie, nim zdecydowałby się na przekroczenie furtki. Stanął tuż przy niej, zaglądając do ogrodu: na obsadzoną roślinnością alejkę i dom, do którego prowadziła. Miał wrażenie, że drzwi były uchylone – nie był jednak pewien, kto pozostawił je w ten sposób. – Wtedy – byliście w środku? Zostawiliście otwarte d-d-drzwi? – zapytał brata; mógł tego nie pamiętać, wolał jednak mimo wszystko dmuchać na zimne.
Czekając na zielone światło od obu czarodziejów, rozejrzał się jeszcze uważnie, szczególnie mocno przyglądając się dolnej części domu: szukając umiejscowionych nisko przy ziemi okienek, które mogłyby pozwolić im zajrzeć wprost do piwnicy, albo zlokalizowanych na zewnątrz schodów, prowadzących wprost do niej – choć podejrzewał, że jeśli budynek faktycznie posiadał takie zejście, to znajdowało się raczej na jego tyłach niż na frontowej ścianie. Jednocześnie nasłuchiwał, w otaczającej ich ciszy próbując wyłapać cokolwiek niepokojącego: chrzęst śniegu, odgłos kroków, szelest ubrania.
| rzucam na spostrzegawczość (+5 do rzutu za umiejętność stała czujność)
– On… – odezwał się, chcąc odpowiedzieć Steffenowi na pytanie o istotność domu, zawahał się jednak; początkowo uznał, że budynek należał do Dorothy i jej synów, teraz jednak nie był już wcale tego pewien – czy kobieta faktycznie zasugerowała, że w nim mieszkali, czy może to on sam założył z góry taką wersję wydarzeń? Nie był w stanie sobie przypomnieć, cała rozmowa zlała się w jego pamięci, mimo że wspomnienie nadal było świeże – uniósł spojrzenie w górę, zatrzymując wzrok na wyblakłej, czerwonej niegdyś dachówce. – Nie jestem p-p-pewien – przyznał wreszcie, zatrzymując się w niedużej odległości od ceglanego ogrodzenia i zamocowanej na nim furtki. – Wspominała coś o p-piwnicy – dodał, przypominając sobie chaotyczne słowa Dorothy. Nie wiedział, na ile mógł im zawierzyć, ale wyglądało na to, że cała reszta się zgadzała. Pokręcił głową – Nie mówiła o nikim, ale wydawała się p-p-przerażona tym, ile czasu upłynęło – powtarzała, że musimy się p-p-pośpieszyć. – Czy chodziło o to, że ktoś mógł znaleźć kamień przed nimi? A może czas był istotny z innego powodu? Pytania mnożyły się zamiast topnieć, informacja o obecności innych tylko dodatkowo kazała mu wzmocnić czujność; przeniósł spojrzenie na Volansa, marszcząc brwi. – Widziałem ślady w śniegu, tam, p-p-przy tamtych budynkach – powiedział, wskazując dłonią na niskie zabudowania gospodarcze. – M-m-może zadomowiły się tam dzikie zwierzęta – zasugerował; czy zaklęcie mogło je wykryć? Podejrzewał, że w opuszczonych budynkach mogły szukać schronienia, może resztek żywności; zima była trudna nie tylko dla czarodziejów i mugoli.
– Czysto – przytaknął w odpowiedzi na pytanie Steffena, kiedy drewno różdżki rozgrzało się lekko pod jego palcami, nie powodując jednak charakterystycznego zagęszczenia magii. – Czym jest k-k-klątwa stosu? – zapytał jeszcze; tę nazwę słyszał już dzisiaj dwukrotnie, nic mu jednak nie mówiła. Rozpoznając padające inkantacje, posłał pytające spojrzenia najpierw w kierunku Steffena, a później – Volansa, czekając na ostatecznie potwierdzenie, nim zdecydowałby się na przekroczenie furtki. Stanął tuż przy niej, zaglądając do ogrodu: na obsadzoną roślinnością alejkę i dom, do którego prowadziła. Miał wrażenie, że drzwi były uchylone – nie był jednak pewien, kto pozostawił je w ten sposób. – Wtedy – byliście w środku? Zostawiliście otwarte d-d-drzwi? – zapytał brata; mógł tego nie pamiętać, wolał jednak mimo wszystko dmuchać na zimne.
Czekając na zielone światło od obu czarodziejów, rozejrzał się jeszcze uważnie, szczególnie mocno przyglądając się dolnej części domu: szukając umiejscowionych nisko przy ziemi okienek, które mogłyby pozwolić im zajrzeć wprost do piwnicy, albo zlokalizowanych na zewnątrz schodów, prowadzących wprost do niej – choć podejrzewał, że jeśli budynek faktycznie posiadał takie zejście, to znajdowało się raczej na jego tyłach niż na frontowej ścianie. Jednocześnie nasłuchiwał, w otaczającej ich ciszy próbując wyłapać cokolwiek niepokojącego: chrzęst śniegu, odgłos kroków, szelest ubrania.
| rzucam na spostrzegawczość (+5 do rzutu za umiejętność stała czujność)
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Steffen sprawdził furtkę i dróżkę prowadzącą do budynku - nic nie wskazywało na to, by została ponownie obłożona klątwą. Mgła, którą sprowadził, nie zachowywała się jednak w pełni naturalnie, lgnęła do gruntu, niżej, gdzie nieznacznie gęstniała, przy dolnych częściach zewnętrznej ściany budynku. Jej konsystencja wskazywała na to, że droga do budynku była czysta - istniało jednak prawdopodobieństwo, że gdzieś w głębi domu czaiło się coś jeszcze, lecz w tym momencie Steffenowi trudno było dookreślić cokolwiek więcej - wiedział jednak, że zarówno on, jak i jego towarzysze, musieli zachować czujność i poruszać się po tym terenie z ostrożnością.
Volans spróbował sprawdzić teren dokładniej, początkowo wydawało się, że zaklęcie nie wykazało niczego, lecz bystre oko czarodzieja wychwyciło po chwili pojedynczą smugę światła daleko przed nim. Starszy z braci zdawał sobie sprawę z tego, że drugie z użytych zaklęć miało znacznie mniejszy zasięg - a umiejętności pozwalały mu oszacować, że jeżeli - czymkolwiek to było - coś zostało wykryte przez jego zaklęcie, to znajdowało się gdzieś na tyłach dużego budynku, po jego drugiej stronie. Krótki błysk musiał oznaczać, że istota wyszła poza zasięg zaklęcia.
William przyjrzał się dolnej części budynku: nie znajdowały się tam okna piwniczne, lecz jego wyczulone oko dostrzegło, że w ścianie muru wyżłobione zostały rysy o kształcie przypominającym wąskie podłużne okno - zupełnie, jakby było tam kiedyś, ale z jakiegoś powodu zostało zamurowane lub zastawione w inny sposób - wyglądało na to, że w tym momencie zakrywał je brudny i poszarzały tynk. To w tych okolicach zaklęcie Steffena gęstniało. Czarodziej skupił zmysły, nasłuchując i choć mógłby przysiąc, że słyszał chrzęst śniegu, który nie podchodził od nikogo spośród trójki znajomych czarodziejów, to sam nie dostrzegł, że ma pod nogą jedno z blaszanych wiader zniesionych tu przez zimowy wiatr. Nieświadomie uderzył o nie nogą, odkopując dwa, może trzy metry dalej, aż odbiło się od ceglanego ogrodzenia. Hałas uderzenia w blachę poniósł się daleko, rezonując, zerwał z nagich gałęzi pobliskich drzew trzy czarne wrony, aż w końcu umilkł, sprowadzając między was niezmąconą, idealną i spokojną ciszę.
Dróżka wiodła prosto, pod ganek, a potem otaczała budynek wokół, spod uchylonych drzwi dało się dostrzec wewnętrzny wiatrołap sprawiający wrażenie ciemnego, brudnego i opuszczonego; wydawało się, że wewnątrz, oprócz lustra, znajdował się tylko wysoki drewniany wieszak na ubrania - była o niego zawieszona peleryna, a w dolną obręcz pozostał wetknięty stary parasol. Wiatrołap prowadził dalej, do korytarza zdobionego starą ciemną boazerią, rozwidlającego się na trzy strony, w przód, w lewo i na prawo.
Energia magiczna:
Volans: 47/50
Billy: 48/50
Steffen: 49/50
Na odpis macie 48 godzin.
Volans spróbował sprawdzić teren dokładniej, początkowo wydawało się, że zaklęcie nie wykazało niczego, lecz bystre oko czarodzieja wychwyciło po chwili pojedynczą smugę światła daleko przed nim. Starszy z braci zdawał sobie sprawę z tego, że drugie z użytych zaklęć miało znacznie mniejszy zasięg - a umiejętności pozwalały mu oszacować, że jeżeli - czymkolwiek to było - coś zostało wykryte przez jego zaklęcie, to znajdowało się gdzieś na tyłach dużego budynku, po jego drugiej stronie. Krótki błysk musiał oznaczać, że istota wyszła poza zasięg zaklęcia.
William przyjrzał się dolnej części budynku: nie znajdowały się tam okna piwniczne, lecz jego wyczulone oko dostrzegło, że w ścianie muru wyżłobione zostały rysy o kształcie przypominającym wąskie podłużne okno - zupełnie, jakby było tam kiedyś, ale z jakiegoś powodu zostało zamurowane lub zastawione w inny sposób - wyglądało na to, że w tym momencie zakrywał je brudny i poszarzały tynk. To w tych okolicach zaklęcie Steffena gęstniało. Czarodziej skupił zmysły, nasłuchując i choć mógłby przysiąc, że słyszał chrzęst śniegu, który nie podchodził od nikogo spośród trójki znajomych czarodziejów, to sam nie dostrzegł, że ma pod nogą jedno z blaszanych wiader zniesionych tu przez zimowy wiatr. Nieświadomie uderzył o nie nogą, odkopując dwa, może trzy metry dalej, aż odbiło się od ceglanego ogrodzenia. Hałas uderzenia w blachę poniósł się daleko, rezonując, zerwał z nagich gałęzi pobliskich drzew trzy czarne wrony, aż w końcu umilkł, sprowadzając między was niezmąconą, idealną i spokojną ciszę.
Dróżka wiodła prosto, pod ganek, a potem otaczała budynek wokół, spod uchylonych drzwi dało się dostrzec wewnętrzny wiatrołap sprawiający wrażenie ciemnego, brudnego i opuszczonego; wydawało się, że wewnątrz, oprócz lustra, znajdował się tylko wysoki drewniany wieszak na ubrania - była o niego zawieszona peleryna, a w dolną obręcz pozostał wetknięty stary parasol. Wiatrołap prowadził dalej, do korytarza zdobionego starą ciemną boazerią, rozwidlającego się na trzy strony, w przód, w lewo i na prawo.
Volans: 47/50
Billy: 48/50
Steffen: 49/50
Na odpis macie 48 godzin.
-Dużych zwierząt? - dopytał, zastanawiając się, czy powinni się zaniepokoić. Mimowolnie wyobraził sobie kota albo sokoła, aż zamrugał i spróbował przypomnieć sobie, czego powinien bać się w ludzkiej postaci. Dzików?
Wzdrygnął się lekko, słysząc nazwę klątwy. Billy dopytał prędko o jej naturę, a Steff przygryzł lekko wargę, myśląc sobie, że jego obawy się sprawdziły. Stos, zaawansowane runy, spektakularny efekt, ktoś, kto nałożył tutaj klątwę, naprawdę znał się na rzeczy.
-Po wejściu na teren objęty klątwą Stosu, wszystko staje w ogniu. - wyjaśnił cicho, blednąc. -Jego siła zdolna jest zabić mugoli na miejscu, a czarodziejów co najmniej ciężko poparzyć. Mąż mojej mentorki spłonął w niej żywcem. - wymamrotał, myśląc o Jade. Jej tragedia dotknęła go, gdy był ledwo nastolatkiem zainteresowanym runami, klątwy na zawsze splotły się z cieniem śmierci, a jego najważniejszy mentor w ironicznym splocie okoliczności też spłonął, choć w ogniu prawdziwym, podłożonym przez zamachowców w Ministerstwie. -Ktoś, kto był w stanie ją nałożyć, musi nie mieć skrupułów i znać zaawansowane runy. Uważajmy. - uważaliby zresztą i tak, Gloucestershire pozostawało oficjalnie wrogie, a Elkstone było wyjątkowo posępne.
Zamilkł i skupił się całkowicie na magii Hexa Revelio, uważnie przyglądając się mgle. Zmarszczył lekko brwi, gdy zaczęła opadać w dół, po zewnętrznej ścianie domu. Zauważył, że w jednym miejscu skumulowała się jakby mocniej, choć jeszcze nie widział tam dostrzeżonego przez bardziej spostrzegawczego kuzyna zarysu okna.
-Furtka i droga do domu są bezpieczne, drzwi chyba też, ale... tu gdzieś jest klątwa. Gdy wejdziemy do środka, zachowajcie najwyższą ostrożność i niczego nie dotykajcie zanim nie sprawdzę okolicy ponownie. Magia skumulowała się na zewnętrznej ścianie domu, opadając jakby... w dół? A poszukujemy czegoś z piwnicy? - opowiedział kuzynom, ale ostatnie pytanie zadał jakby sobie. Czy kobieta mogła wiedzieć, że przedmiot jest w okolicy czegoś przeklętego? Czy ktoś mógł nałożyć tu klątwę właśnie przez niego i dlatego kamień, którego szukali, wciąż pozostawał w ukryciu?
Wzdrygnął się, gdy rozbrzmiał okropny hałas z trąconego przez Bill'yego wiadra, ale nie skomentował w żaden sposób tej wpadki - zerknął tylko pytająco na Volansa, zastanawiając się, czy mają towarzystwo i jak daleko. Samemu pchnął furtkę i postąpił kilka kroków do przodu, w stronę drzwi.
Zajrzał do środka, ale nie wszedł jeszcze do domu - zatrzymał się, by widzieć zarówno hall, jak i zewnętrzne ściany budynku i miejsca, w których kumulowała się mgła.
-Dissendium. - szepnął, świadom, że przejścia do piwnic budowano zarówno w ogrodach, jak i w środku budynków. Jeśli magia może je dla nich otworzyć, jeśli były jakkolwiek ukryte, szkoda tracić czas na zwiedzanie całego domu - zwłaszcza, że przed rzuceniem Hexa ponownie, nie chciał niczego dotykać w środku.
Wzdrygnął się lekko, słysząc nazwę klątwy. Billy dopytał prędko o jej naturę, a Steff przygryzł lekko wargę, myśląc sobie, że jego obawy się sprawdziły. Stos, zaawansowane runy, spektakularny efekt, ktoś, kto nałożył tutaj klątwę, naprawdę znał się na rzeczy.
-Po wejściu na teren objęty klątwą Stosu, wszystko staje w ogniu. - wyjaśnił cicho, blednąc. -Jego siła zdolna jest zabić mugoli na miejscu, a czarodziejów co najmniej ciężko poparzyć. Mąż mojej mentorki spłonął w niej żywcem. - wymamrotał, myśląc o Jade. Jej tragedia dotknęła go, gdy był ledwo nastolatkiem zainteresowanym runami, klątwy na zawsze splotły się z cieniem śmierci, a jego najważniejszy mentor w ironicznym splocie okoliczności też spłonął, choć w ogniu prawdziwym, podłożonym przez zamachowców w Ministerstwie. -Ktoś, kto był w stanie ją nałożyć, musi nie mieć skrupułów i znać zaawansowane runy. Uważajmy. - uważaliby zresztą i tak, Gloucestershire pozostawało oficjalnie wrogie, a Elkstone było wyjątkowo posępne.
Zamilkł i skupił się całkowicie na magii Hexa Revelio, uważnie przyglądając się mgle. Zmarszczył lekko brwi, gdy zaczęła opadać w dół, po zewnętrznej ścianie domu. Zauważył, że w jednym miejscu skumulowała się jakby mocniej, choć jeszcze nie widział tam dostrzeżonego przez bardziej spostrzegawczego kuzyna zarysu okna.
-Furtka i droga do domu są bezpieczne, drzwi chyba też, ale... tu gdzieś jest klątwa. Gdy wejdziemy do środka, zachowajcie najwyższą ostrożność i niczego nie dotykajcie zanim nie sprawdzę okolicy ponownie. Magia skumulowała się na zewnętrznej ścianie domu, opadając jakby... w dół? A poszukujemy czegoś z piwnicy? - opowiedział kuzynom, ale ostatnie pytanie zadał jakby sobie. Czy kobieta mogła wiedzieć, że przedmiot jest w okolicy czegoś przeklętego? Czy ktoś mógł nałożyć tu klątwę właśnie przez niego i dlatego kamień, którego szukali, wciąż pozostawał w ukryciu?
Wzdrygnął się, gdy rozbrzmiał okropny hałas z trąconego przez Bill'yego wiadra, ale nie skomentował w żaden sposób tej wpadki - zerknął tylko pytająco na Volansa, zastanawiając się, czy mają towarzystwo i jak daleko. Samemu pchnął furtkę i postąpił kilka kroków do przodu, w stronę drzwi.
Zajrzał do środka, ale nie wszedł jeszcze do domu - zatrzymał się, by widzieć zarówno hall, jak i zewnętrzne ściany budynku i miejsca, w których kumulowała się mgła.
-Dissendium. - szepnął, świadom, że przejścia do piwnic budowano zarówno w ogrodach, jak i w środku budynków. Jeśli magia może je dla nich otworzyć, jeśli były jakkolwiek ukryte, szkoda tracić czas na zwiedzanie całego domu - zwłaszcza, że przed rzuceniem Hexa ponownie, nie chciał niczego dotykać w środku.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
– Nie jestem p-p-pewien – powtórzył cicho, instynktownie zniżając głos tym bardziej, im bliżej opuszczonego budynku się znajdowali. Nie przyjrzał się pozostawionym na śniegu śladom aż tak dokładnie, dostrzegając je jedynie z daleka – charakterystyczne wgniecenia w gładkiej pokrywie, miejsca, gdzie szare światło dnia załamywało się nieco inaczej. Nie znał się na zwierzętach na tyle, żeby rozpoznać, jakie konkretnie stworzenie je po sobie pozostawiło – podejrzewał, że nawet, gdyby stanął wprost nad nimi, nie potrafiłby tego odgadnąć.
Wspomnienie o klątwie stosu sprawiło, że przez moment pożałował, że zapytał – lodowaty dreszcz przebiegł mu po plecach, gdy unosił spojrzenie na dom, przyglądając się pustym oczodołom okien; miał nadzieję, że w chwili aktywowania przeklętej magii wewnątrz nie było nikogo – śmierć w otoczeniu magicznych płomieni wydała mu się wyjątkowo okrutna, nieludzka; przełknął ślinę, kiwając krótko głową. – Uważajmy – przytaknął, robiąc krok do przodu i wchodząc na prowadzącą do domu alejkę. Volans wspomniał, że klątwa została ściągnięta, jednak sam fakt, że została tu nałożona, nie napawał optymizmem; skoro ktoś zadał sobie trud zabezpieczenia tego miejsca w sposób tak skomplikowany i ryzykowny, to istniało prawdopodobieństwo, że nie była to jedyna czekająca na nich niespodzianka. – Volly, czy wy wtedy wchodziliście do p-p-piwnicy? – wyszeptał, nie do końca wiedząc, dlaczego to robi – okolica wyglądała na pustą, jednak coś w otaczającej ich aurze, w snującej się wokół kostek mgle, w ciężkości powietrza – zmuszało go do zachowania czujności. Czuł się odpowiedzialny – za tę wyprawę, za brata, za kuzyna; koniec końców – to on uparcie nalegał na wyruszenie do Elkstone; jeśli coś im się stanie, jeżeli przedsięwzięcie okaże się stratą czasu i niepotrzebnym ryzykiem – to będzie jego wina. – Gdzie d-d-dokładnie? – zapytał Steffena, zgodnie z jego słowami uważniej przyglądając się dolnej części budynku – i dostrzegając miejsce, w którym tynk wydawał się inny, jednocześnie świeższy i brudny, jakby nałożony w pośpiechu. Zmarszczył brwi. – T-t-tam? – upewnił się, wskazując palcem odpowiedni kierunek. Ledwie słyszalny chrzęst śniegu go rozproszył, skupił się na nim o sekundę za długo – nie dostrzegając w porę stojącego mu na drodze wiadra. Popchnięta w przód noga zatrzymała się na metalowej powierzchni, popychając ją z impetem – a później mógł jedynie obserwować, jak pojemnik przecina powietrze, uderzając w ceglane ogrodzenie z hukiem nienaturalnie wręcz głośnym, przecinającym otaczającą ich ciszę niczym bijące na alarm dzwony; skrzywił się, na długą sekundę przymykając powieki i w myślach odliczając od dziesięciu w dół; jak mógł zachować się aż tak nieuważnie, bezmyślnie? – Psidwacza mać – wyrwało mu się, podczas gdy na policzki wstąpił gorący rumieniec zażenowania; bał się spojrzeć za siebie, na twarze towarzyszy – zrobił to jednak, rzucając im zawstydzone spojrzenie. – P-p-przepraszam – powiedział jedynie, nie wiedząc, co więcej mógłby dodać; mając jedynie nadzieję, że w istocie otaczały ich wyłącznie dzikie zwierzęta – a nie zastęp szmalcowników, którzy lada moment mieli wyłonić się zza ściany drzew. – Nie traćmy czasu – dodał jeszcze, teraz już ostrożniej ruszając przed siebie, w międzyczasie unosząc jednak różdżkę. – Magicus extremos – wypowiedział, chcąc przelać nieco energii w Volansa i Steffena; jeśli chcieli zadziałać sprawnie, nie mogli pozwolić sobie na więcej potknięć.
Nie ruszył od razu do drzwi, zamiast tego zatrzymując się przy przesłoniętym oknie – i przykucając przy nim, żeby dokładniej przyjrzeć się zabrudzonemu tynkowi. – Tu k-k-kiedyś było okno – wyjaśnił. Z kieszeni wysunął sakiewkę, a z niej – jedną z brązowych monet; nie zastanawiając się zbyt długo, przytknął jej krawędź do tynku, naciskając mocno na szarą warstwę i przesuwając – chcąc sprawdzić, czy pod wierzchnią warstwą znajdował się ceglany mur – czy zaszpachlowane (w pośpiechu?) szkło.
Wspomnienie o klątwie stosu sprawiło, że przez moment pożałował, że zapytał – lodowaty dreszcz przebiegł mu po plecach, gdy unosił spojrzenie na dom, przyglądając się pustym oczodołom okien; miał nadzieję, że w chwili aktywowania przeklętej magii wewnątrz nie było nikogo – śmierć w otoczeniu magicznych płomieni wydała mu się wyjątkowo okrutna, nieludzka; przełknął ślinę, kiwając krótko głową. – Uważajmy – przytaknął, robiąc krok do przodu i wchodząc na prowadzącą do domu alejkę. Volans wspomniał, że klątwa została ściągnięta, jednak sam fakt, że została tu nałożona, nie napawał optymizmem; skoro ktoś zadał sobie trud zabezpieczenia tego miejsca w sposób tak skomplikowany i ryzykowny, to istniało prawdopodobieństwo, że nie była to jedyna czekająca na nich niespodzianka. – Volly, czy wy wtedy wchodziliście do p-p-piwnicy? – wyszeptał, nie do końca wiedząc, dlaczego to robi – okolica wyglądała na pustą, jednak coś w otaczającej ich aurze, w snującej się wokół kostek mgle, w ciężkości powietrza – zmuszało go do zachowania czujności. Czuł się odpowiedzialny – za tę wyprawę, za brata, za kuzyna; koniec końców – to on uparcie nalegał na wyruszenie do Elkstone; jeśli coś im się stanie, jeżeli przedsięwzięcie okaże się stratą czasu i niepotrzebnym ryzykiem – to będzie jego wina. – Gdzie d-d-dokładnie? – zapytał Steffena, zgodnie z jego słowami uważniej przyglądając się dolnej części budynku – i dostrzegając miejsce, w którym tynk wydawał się inny, jednocześnie świeższy i brudny, jakby nałożony w pośpiechu. Zmarszczył brwi. – T-t-tam? – upewnił się, wskazując palcem odpowiedni kierunek. Ledwie słyszalny chrzęst śniegu go rozproszył, skupił się na nim o sekundę za długo – nie dostrzegając w porę stojącego mu na drodze wiadra. Popchnięta w przód noga zatrzymała się na metalowej powierzchni, popychając ją z impetem – a później mógł jedynie obserwować, jak pojemnik przecina powietrze, uderzając w ceglane ogrodzenie z hukiem nienaturalnie wręcz głośnym, przecinającym otaczającą ich ciszę niczym bijące na alarm dzwony; skrzywił się, na długą sekundę przymykając powieki i w myślach odliczając od dziesięciu w dół; jak mógł zachować się aż tak nieuważnie, bezmyślnie? – Psidwacza mać – wyrwało mu się, podczas gdy na policzki wstąpił gorący rumieniec zażenowania; bał się spojrzeć za siebie, na twarze towarzyszy – zrobił to jednak, rzucając im zawstydzone spojrzenie. – P-p-przepraszam – powiedział jedynie, nie wiedząc, co więcej mógłby dodać; mając jedynie nadzieję, że w istocie otaczały ich wyłącznie dzikie zwierzęta – a nie zastęp szmalcowników, którzy lada moment mieli wyłonić się zza ściany drzew. – Nie traćmy czasu – dodał jeszcze, teraz już ostrożniej ruszając przed siebie, w międzyczasie unosząc jednak różdżkę. – Magicus extremos – wypowiedział, chcąc przelać nieco energii w Volansa i Steffena; jeśli chcieli zadziałać sprawnie, nie mogli pozwolić sobie na więcej potknięć.
Nie ruszył od razu do drzwi, zamiast tego zatrzymując się przy przesłoniętym oknie – i przykucając przy nim, żeby dokładniej przyjrzeć się zabrudzonemu tynkowi. – Tu k-k-kiedyś było okno – wyjaśnił. Z kieszeni wysunął sakiewkę, a z niej – jedną z brązowych monet; nie zastanawiając się zbyt długo, przytknął jej krawędź do tynku, naciskając mocno na szarą warstwę i przesuwając – chcąc sprawdzić, czy pod wierzchnią warstwą znajdował się ceglany mur – czy zaszpachlowane (w pośpiechu?) szkło.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 4, 8, 8, 4
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 4, 8, 8, 4
Od tego skrzypienia kołyszących się zawiasach drzwi jeszcze bardziej włos jeżył mu się głowie. Nie potrafił zdecydować się co do tego, czy bardziej przeszkadzają mu te wszystkie niepokojące odgłosy czy gdyby one ucichły to czy znacznie bardziej przeszkadzałaby mu upiorna cisza wypełniająca to przeklęte miejsce.
Wszystkie podejmowane dywagacje na temat istotności domu jako budowli w dużej mierze były wyłącznie stratą czasu. Naprawdę im szybciej przeszukają to miejsce, tym szybciej je opuszczą. On to zrobi z prawdziwą przyjemnością. Niemniej nie sprzeciwiał się tej wymianie zdań, która miała w jakimś stopniu przybliżyć Steffenowi sytuację.
— Wyruszyliśmy najszybciej jak to możliwe, oby było warto i znajdziemy ten kamień — Odrzekł na słowa brata. Ta rozmowa z kobietą była zbyt chaotyczna i to chyba cud, że cokolwiek zrozumieli i że potraktowali to poważnie. Choć to ostatnie mogło być przejawem głupoty z ich strony. Bo ile faktycznie była faktycznie przerażona, ich wyprawa mogła okazać się bezcelowa. Minęło zbyt wiele czasu i on nie nastawiał się zbyt wiele. Dorothy też nie powinna liczyć na wiele, zwłaszcza po tym czasie. — Straszna to klątwa. Bardzo mi przykro — Powiedział szczerze, lekko pobladłszy. Skinął głową na znak, że zgadza się ze stanowiskiem kuzyna.
— Gdzieś na tyłach budynku, po jego drugiej stronie wykryłem jedną istotę... i można powiedzieć, że straciłem ją z oczu. Oby faktycznie to były dzikie zwierzęta — Odrzekł poważnie wskazując różdżką w tamtym kierunku. Na pierwszy rzut oka wszystko się jako tako się pokrywało, choć obecność dzikich zwierząt zamiast jakieś groźnej istoty albo czarodzieja byłaby wyłącznie pobożnym życzeniem. Odetchnął cicho mroźnym powietrzem, słysząc to zapewnienie. Tyle dobrego, że nie musieli zmagać się z pułapkami. Ostatnio je zdejmowali.
— Tak się złożyło, że nie byłem... znalezienie w sąsiednim domu kobiety i dzieciaków zmieniło część naszych planów. Ich ewakuacja stała się priorytetem. Aczkolwiek... trochę się rozdzieliliśmy i Vance z Marcelem zostali tu przy zdejmowaniu klątwy i pułapek. Mogli zajrzeć do środka pod moją i Thalii nieobecność — Zmarszczył lekko brwi, przywołując z pamięci fragmenty tych wydarzeń ze swojej pierwszej wizyty w tej wiosce. Nie miał pewności co do tego, ale było to całkiem prawdopodobne. Nie patrzył tym czarodziejom na ręce. Gdyby nawet nie zajrzeli do środka to minął ponad miesiąc, w którym ta wioska i ten dom stały praktycznie otworem bez jakiejkolwiek ochrony. Mogło się wydarzyć wszystko. Nawet ktoś mógł zabrać to, po co tutaj przybyli.
— To dowodzi tego, że ktoś tu był odkąd tu byłem pierwszy raz albo coś wtedy przegapiliśmy. Nie wchodziłem do piwnicy. Inni raczej też nie — Westchnął ciężko. Jedna i druga wersja zdarzeń nie brzmiała dobrze. Brzmiała wręcz fatalnie. Bardzo chętnie nie będzie nic dotykać. Nie mieli przy sobie Aurory, która mogłaby im pomóc z fizycznymi następstwami klątwy.
Już otwierał usta, by zapytać Billy'ego o to czy dostrzegł coś w ścianach budynku, zwłaszcza, że stworzona przez ich kuzyna mgła kłębiła się w dolnej części budynku. Nim zdążył zadać to pytanie, do jego uszu dotarł odgłos hałas uderzenia stopą o blaszane wiadro, które ładnie pokonało kilka metrów i odbiło się od ceglanego ogrodzenia. Zamarł z sercem w żołądku, zaciskając wargi w wąską linię.
— Na Merlina, Billy! Powiedziałem wam, że ktoś lub coś kręci się wokół tego domu — Syknął cicho w stronę brata, który prawdopodobnie ściągnął im na głowę prawdziwe kłopoty. Ostatnie czego chciał by zostali zaatakowani. W rzeczywistości złoszczenie się na Billy'ego nic mu nie da. Bo to co się stało to się nie odstanie. Mogli jedynie zdać się na łut szczęścia i na własne umiejętności oraz współpracę.
Podążył powoli za kuzynem, rozważnie stawiając każdy krok na dróżce prowadzącej na ganek i stanął przed domem i zajrzał przelotnie do jego wnętrza. Nie śpieszyło mu się, jeśli chodzi o przekroczeniu progu tego domostwa. Zaskoczyła go ta informacja o tym oknie. To było interesujące. Ciekawe, co Billy odkryje w ten sposób. A może ich działania jakoś nałożą się na siebie.
— Pozwól, że ja to zrobię — Wymruczał do Steffena. — Dissendium — Wskazał różdżką we właściwym kierunku, szepcząc słowa zaklęcia.
Rzucam k100 na Dissendium (ST 65)
Wszystkie podejmowane dywagacje na temat istotności domu jako budowli w dużej mierze były wyłącznie stratą czasu. Naprawdę im szybciej przeszukają to miejsce, tym szybciej je opuszczą. On to zrobi z prawdziwą przyjemnością. Niemniej nie sprzeciwiał się tej wymianie zdań, która miała w jakimś stopniu przybliżyć Steffenowi sytuację.
— Wyruszyliśmy najszybciej jak to możliwe, oby było warto i znajdziemy ten kamień — Odrzekł na słowa brata. Ta rozmowa z kobietą była zbyt chaotyczna i to chyba cud, że cokolwiek zrozumieli i że potraktowali to poważnie. Choć to ostatnie mogło być przejawem głupoty z ich strony. Bo ile faktycznie była faktycznie przerażona, ich wyprawa mogła okazać się bezcelowa. Minęło zbyt wiele czasu i on nie nastawiał się zbyt wiele. Dorothy też nie powinna liczyć na wiele, zwłaszcza po tym czasie. — Straszna to klątwa. Bardzo mi przykro — Powiedział szczerze, lekko pobladłszy. Skinął głową na znak, że zgadza się ze stanowiskiem kuzyna.
— Gdzieś na tyłach budynku, po jego drugiej stronie wykryłem jedną istotę... i można powiedzieć, że straciłem ją z oczu. Oby faktycznie to były dzikie zwierzęta — Odrzekł poważnie wskazując różdżką w tamtym kierunku. Na pierwszy rzut oka wszystko się jako tako się pokrywało, choć obecność dzikich zwierząt zamiast jakieś groźnej istoty albo czarodzieja byłaby wyłącznie pobożnym życzeniem. Odetchnął cicho mroźnym powietrzem, słysząc to zapewnienie. Tyle dobrego, że nie musieli zmagać się z pułapkami. Ostatnio je zdejmowali.
— Tak się złożyło, że nie byłem... znalezienie w sąsiednim domu kobiety i dzieciaków zmieniło część naszych planów. Ich ewakuacja stała się priorytetem. Aczkolwiek... trochę się rozdzieliliśmy i Vance z Marcelem zostali tu przy zdejmowaniu klątwy i pułapek. Mogli zajrzeć do środka pod moją i Thalii nieobecność — Zmarszczył lekko brwi, przywołując z pamięci fragmenty tych wydarzeń ze swojej pierwszej wizyty w tej wiosce. Nie miał pewności co do tego, ale było to całkiem prawdopodobne. Nie patrzył tym czarodziejom na ręce. Gdyby nawet nie zajrzeli do środka to minął ponad miesiąc, w którym ta wioska i ten dom stały praktycznie otworem bez jakiejkolwiek ochrony. Mogło się wydarzyć wszystko. Nawet ktoś mógł zabrać to, po co tutaj przybyli.
— To dowodzi tego, że ktoś tu był odkąd tu byłem pierwszy raz albo coś wtedy przegapiliśmy. Nie wchodziłem do piwnicy. Inni raczej też nie — Westchnął ciężko. Jedna i druga wersja zdarzeń nie brzmiała dobrze. Brzmiała wręcz fatalnie. Bardzo chętnie nie będzie nic dotykać. Nie mieli przy sobie Aurory, która mogłaby im pomóc z fizycznymi następstwami klątwy.
Już otwierał usta, by zapytać Billy'ego o to czy dostrzegł coś w ścianach budynku, zwłaszcza, że stworzona przez ich kuzyna mgła kłębiła się w dolnej części budynku. Nim zdążył zadać to pytanie, do jego uszu dotarł odgłos hałas uderzenia stopą o blaszane wiadro, które ładnie pokonało kilka metrów i odbiło się od ceglanego ogrodzenia. Zamarł z sercem w żołądku, zaciskając wargi w wąską linię.
— Na Merlina, Billy! Powiedziałem wam, że ktoś lub coś kręci się wokół tego domu — Syknął cicho w stronę brata, który prawdopodobnie ściągnął im na głowę prawdziwe kłopoty. Ostatnie czego chciał by zostali zaatakowani. W rzeczywistości złoszczenie się na Billy'ego nic mu nie da. Bo to co się stało to się nie odstanie. Mogli jedynie zdać się na łut szczęścia i na własne umiejętności oraz współpracę.
Podążył powoli za kuzynem, rozważnie stawiając każdy krok na dróżce prowadzącej na ganek i stanął przed domem i zajrzał przelotnie do jego wnętrza. Nie śpieszyło mu się, jeśli chodzi o przekroczeniu progu tego domostwa. Zaskoczyła go ta informacja o tym oknie. To było interesujące. Ciekawe, co Billy odkryje w ten sposób. A może ich działania jakoś nałożą się na siebie.
— Pozwól, że ja to zrobię — Wymruczał do Steffena. — Dissendium — Wskazał różdżką we właściwym kierunku, szepcząc słowa zaklęcia.
Rzucam k100 na Dissendium (ST 65)
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Steffen zatrzymał się przy wejściu do budynku, usiłując wywabić ukryte przejścia w okolicy - nie zdołał jednak wykrzesać z siebie odpowiednio silnej magii. Powtórzona przez Volansa inkantacja wprawiła powietrze w charakterystyczne drżenie i choć początkowo mogłoby się wydawać, że zaklęcie nie odniosło żadnego efektu, to krótki moment później z wnętrza posiadłości dobiegł was najpierw rumor przesuwających się płaszczyzn, a lada moment rozległ się głośny huk konkurujący subtelnością z ciśniętym wcześniej wiadrem - coś z łoskotem opadło w dół. Wszystko wskazywało na to, że hałas dobiegł was z pierwszego pomieszczenia znajdującego się po lewej stronie od wejścia. Wydawało się zaciemnione, małe i niezbyt atrakcyjne. Jeśli któryś z was spróbuje podejść bliżej i przyjrzeć się źródłu hałasu, wówczas dostrzeże, że z sufitu opadła ciężka drabina prowadząca na coś, co mogło być antresolą - z dołu nie byliście jednak w stanie dostrzec zbyt wiele. Dwie pozostałe drogi wewnątrz budynku pozostały niezbadane - choć padające światło zdradzało, że musiały to być pomieszczenia nieco większe od tego, przy którym się znaleźliście.
William usiłował wzmocnić swoich towarzyszy, niestety kapryśna magia nie rozlała się wokół niego zbawienną aurą, a zaklęcie nie osiągnęło wyczekiwanego efektu. Być może przez wzgląd na podjęty pośpiech, czarodziej moment później znalazł się przy zamaskowanym oknie, sprawdzając jego krawędzie twardą monetą - weszła między nie zdecydowanie lżej, niż można się było spodziewać, nie napotykając większego oporu. Kiedy Billy manewrował dłonią wzdłuż rozpoznanych śladów, wyczuł twardy, ale mało stabilny materiał, który najprawdopodobniej będzie w stanie ustąpić. Dłoń, która przy tych manewrach otarła się o tynk, który musiał zakrywać dawne okno, wyczuła jednak coś innego, niż dostrzegły oczy - materiał wydawał się raczej szorstki, jak poszczerbiona deska.
Otaczała was cisza, niezmącona, nie opuszczało was też przedziwne wrażenie, że cisza była zdecydowanie cichsza, niż przed tym, jak wznieciliście hałasy, wpierw wiadrem, potem - drabiną. Czy było to tylko wrażenie wywołane poruszeniem wyobraźni, czy rzeczywiste wrażenie, nie mieliście możliwości rozstrzygnąć. Zawiasy drzwi nie przestawały złowieszczo skrzypieć, chybocząc się leniwie obok Steffena i Volansa. Z nieba zaczęły sypać się lekkie płatki śniegu, subtelnie kołysane chłodnym wiatrem i z wolna drażniące odsłonięte policzki.
Energia magiczna:
Volans: 45/50
Billy: 46/50
Steffen: 47/50
Na odpis mamy 48 godzin do odwołania.
William usiłował wzmocnić swoich towarzyszy, niestety kapryśna magia nie rozlała się wokół niego zbawienną aurą, a zaklęcie nie osiągnęło wyczekiwanego efektu. Być może przez wzgląd na podjęty pośpiech, czarodziej moment później znalazł się przy zamaskowanym oknie, sprawdzając jego krawędzie twardą monetą - weszła między nie zdecydowanie lżej, niż można się było spodziewać, nie napotykając większego oporu. Kiedy Billy manewrował dłonią wzdłuż rozpoznanych śladów, wyczuł twardy, ale mało stabilny materiał, który najprawdopodobniej będzie w stanie ustąpić. Dłoń, która przy tych manewrach otarła się o tynk, który musiał zakrywać dawne okno, wyczuła jednak coś innego, niż dostrzegły oczy - materiał wydawał się raczej szorstki, jak poszczerbiona deska.
Otaczała was cisza, niezmącona, nie opuszczało was też przedziwne wrażenie, że cisza była zdecydowanie cichsza, niż przed tym, jak wznieciliście hałasy, wpierw wiadrem, potem - drabiną. Czy było to tylko wrażenie wywołane poruszeniem wyobraźni, czy rzeczywiste wrażenie, nie mieliście możliwości rozstrzygnąć. Zawiasy drzwi nie przestawały złowieszczo skrzypieć, chybocząc się leniwie obok Steffena i Volansa. Z nieba zaczęły sypać się lekkie płatki śniegu, subtelnie kołysane chłodnym wiatrem i z wolna drażniące odsłonięte policzki.
Volans: 45/50
Billy: 46/50
Steffen: 47/50
Na odpis mamy 48 godzin do odwołania.
Wzdrygnął się, gdy z domu dobiegł kolejny huk. Odruchowo zacisnął palce mocniej na różdżce. Jeśli nie chcieli zwrócić na siebie uwagi, już za późno. Wciąż wydawało się cicho, w najbliższej okolicy byli tylko stojący obok Volans i Billy przypatrujący się... ścianie (i wyjaśniający, że to okno), ale Steffena nie opuszczało wrażenie niepokoju. Cisza zdawała się złowieszcza, nienaturalna. Nie wiedział jednak, w jaki sposób mógłby sprawdzić przyczynę tej dziwnej aury i czy to nie tylko jego własna paranoja. Potrafił oceniać magię skumulowaną wokół miejsc i przedmiotów, nie atmosferę.
-Sprawdzę, co się tam otworzyło. Tak, by nikt mnie nie zauważył. - szepnął do Volansa. Kuzyn był świadom jego talentu, a Steffen przezornie założył, że bezpieczniej będzie wejść do środka w szczurzej postaci. Po pierwsze, był wtedy znacznie szybszy, a zaklęcie Volansa nie wykazało żadnych istot w budynku, w szczególności kotów (miał nadzieję, że kuzyn by go o tym uprzedził). Po drugie, choć magia Hexa Revelio znajdowała się raczej u dołu murów, pewnie w piwnicy, to i tak wolał nie ryzykować dotykania zbyt wielkiej ilości rzeczy, a w mniejszym ciele był zwinniejszy, szybszy i nie dotknie niczego przypadkiem. Za kilka minut wyjdę na zewnątrz, chyba, że dołączycie do mnie w domu. Myślisz, że ktoś mógł tam coś ukryć?[/b] - zwrócił się do Billy'ego, który badał tajemniczo zamurowane okno. -Gdy rzuciłem Hexa Revelio, magia gromadziła się wokół dolnej części ścian domu - uważaj, jeśli będziesz dotykał czegoś bliżej gruntu. - dodał przezornie. Kuzyn wydawał się badać bezpieczną, jego zdaniem, część ściany, ale gdyby odkryli coś jeszcze pod jego nieobecność - przezorności nigdy za wiele.
Wziął głęboki oddech, mając nadzieję, że szczurzy zwiad był roztropną decyzją. Ćwiczył wślizgiwanie się w zwierzęcą formę tak długo, że przemiana nie sprawiła mu problemu - szczególnie teraz, w ciszy, gdy nic im nie groziło. Przywoławszy znajomą magię, zniknął nagle z oczu kuzynów -skurczył się błyskawicznie, a w śniegu coś zapiszczało, z założenia porozumiewawczo. Szczur.
Wślizgnął się do środka przez szparę w drzwiach i przystanął na moment w hallu.
-Piip? - jest tu ktoś? Nie spodziewał się tego, ale Volans mógł przecież przeoczyć insekty i gryzonie pokazywane aurą Homenum Revelio. Wytężył słuch. -Pip. PIIIII. - ja przyjaciel. - zapiszczał głośniej, zadzierając pyszczek do góry. W ostatnich miesiącach zdał sobie sprawę, że jego animagiczna forma staje się silniejsza z biegiem ćwiczeń i rozwoju własnych umiejętności magicznych. Niegdyś podchodził do szczurów jak równy, teraz mógł im się wydawać większy i silniejszy - głośniejszy pisk zaznaczał jego dominację, a zarazem miał im zakomunikować, że nie ma złych zamiarów. Jeśli przypadkiem znalazłby się tu jakiś drapieżnik, wolał usłyszeć go teraz, w hallu, gdzie mógł szybko odmienić się w człowieka - a nie w żadnym wąskim przejściu.
Nasłuchując potencjalnej odpowiedzi albo groźnych odgłosów, ruszył w stronę, z której usłyszeli huk. Po chwili znalazł się przy drabinie. Czy to przejście było ukryte, czy po prostu zamknięte? Choć szukali piwnicy, to ciekawość (ten dom wydawał się dziwny, duży, ktoś mógł tutaj coś ukrywać) kazała mu szybko sprawdzić tajemniczą antresolę. Zaczął zwinnie wdrapywać się po drabinie, jako szczur wspinał się dużo lepiej i szybciej niż jako niezdarny młodzieniec. Chciał znaleźć się na antresoli i rozejrzeć po nieznanym terenie - badając go ostrożnie i w szczurzy sposób, zarówno za pomocą widzących szerokokątne oczu, jak i za pomocą węchu i wrażliwego słuchu.
-Sprawdzę, co się tam otworzyło. Tak, by nikt mnie nie zauważył. - szepnął do Volansa. Kuzyn był świadom jego talentu, a Steffen przezornie założył, że bezpieczniej będzie wejść do środka w szczurzej postaci. Po pierwsze, był wtedy znacznie szybszy, a zaklęcie Volansa nie wykazało żadnych istot w budynku, w szczególności kotów (miał nadzieję, że kuzyn by go o tym uprzedził). Po drugie, choć magia Hexa Revelio znajdowała się raczej u dołu murów, pewnie w piwnicy, to i tak wolał nie ryzykować dotykania zbyt wielkiej ilości rzeczy, a w mniejszym ciele był zwinniejszy, szybszy i nie dotknie niczego przypadkiem. Za kilka minut wyjdę na zewnątrz, chyba, że dołączycie do mnie w domu. Myślisz, że ktoś mógł tam coś ukryć?[/b] - zwrócił się do Billy'ego, który badał tajemniczo zamurowane okno. -Gdy rzuciłem Hexa Revelio, magia gromadziła się wokół dolnej części ścian domu - uważaj, jeśli będziesz dotykał czegoś bliżej gruntu. - dodał przezornie. Kuzyn wydawał się badać bezpieczną, jego zdaniem, część ściany, ale gdyby odkryli coś jeszcze pod jego nieobecność - przezorności nigdy za wiele.
Wziął głęboki oddech, mając nadzieję, że szczurzy zwiad był roztropną decyzją. Ćwiczył wślizgiwanie się w zwierzęcą formę tak długo, że przemiana nie sprawiła mu problemu - szczególnie teraz, w ciszy, gdy nic im nie groziło. Przywoławszy znajomą magię, zniknął nagle z oczu kuzynów -skurczył się błyskawicznie, a w śniegu coś zapiszczało, z założenia porozumiewawczo. Szczur.
Wślizgnął się do środka przez szparę w drzwiach i przystanął na moment w hallu.
-Piip? - jest tu ktoś? Nie spodziewał się tego, ale Volans mógł przecież przeoczyć insekty i gryzonie pokazywane aurą Homenum Revelio. Wytężył słuch. -Pip. PIIIII. - ja przyjaciel. - zapiszczał głośniej, zadzierając pyszczek do góry. W ostatnich miesiącach zdał sobie sprawę, że jego animagiczna forma staje się silniejsza z biegiem ćwiczeń i rozwoju własnych umiejętności magicznych. Niegdyś podchodził do szczurów jak równy, teraz mógł im się wydawać większy i silniejszy - głośniejszy pisk zaznaczał jego dominację, a zarazem miał im zakomunikować, że nie ma złych zamiarów. Jeśli przypadkiem znalazłby się tu jakiś drapieżnik, wolał usłyszeć go teraz, w hallu, gdzie mógł szybko odmienić się w człowieka - a nie w żadnym wąskim przejściu.
Nasłuchując potencjalnej odpowiedzi albo groźnych odgłosów, ruszył w stronę, z której usłyszeli huk. Po chwili znalazł się przy drabinie. Czy to przejście było ukryte, czy po prostu zamknięte? Choć szukali piwnicy, to ciekawość (ten dom wydawał się dziwny, duży, ktoś mógł tutaj coś ukrywać) kazała mu szybko sprawdzić tajemniczą antresolę. Zaczął zwinnie wdrapywać się po drabinie, jako szczur wspinał się dużo lepiej i szybciej niż jako niezdarny młodzieniec. Chciał znaleźć się na antresoli i rozejrzeć po nieznanym terenie - badając go ostrożnie i w szczurzy sposób, zarówno za pomocą widzących szerokokątne oczu, jak i za pomocą węchu i wrażliwego słuchu.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słysząc ten charakterystyczny rumor związany z przesuwaniem się płaszczyzn i ten głośny huk związany z czymś opadającym w dół, nie tylko wzdrygnął się ale też uniósł obie brwi w wyrazie zaskoczenia. Czyżby to ukryte pomieszczenie? Nikt ich nie trzyma bez powodu w domach. Warto byłoby sprawdzić to miejsce, skoro już je odkryli. To nie był ich cel, ale nie mógł zaprzeczyć temu, że zbadanie tego pomieszczenia może rzucić więcej światła na tę całą sprawę. Bo w chwili obecnej mieli więcej pytań, niż odpowiedzi. Nie musieli daleko szukać. Musieli jednak wejść do środka, a na razie byli tutaj, w dalszym ciągu przed wejściem do tego przeklętego domu.
— Jak tobie idzie, Billy? Znalazłeś to, czego szukasz? — Zwrócił się do młodszego brata, wciąż zajętego próbą manipulowania przy zamaskowanym oknie. Miał nadzieję, że podejmowane przez czarodzieja działanie przyniesie jakiś przyzwoity efekt. Na miejscu Billy'ego nie byłby tak wytrwały aby odkrywać w coś ten sposób, z wykorzystaniem monety. Zwłaszcza w takim miejscu jak to.
Nie podobała mu się ta już niczym niezmącona cisza. Zdawała się być nienaturalna, jakby jakaś siła wyciszyła wszystkie charakterystyczne dźwięki dla otaczającego ich świata. W tym momencie chciałby znaleźć kolejny obiekt, który można poruszyć i narobić w ten sposób hałasu, zdolnego ją zakłócić. Niemniej narobili już zbyt wiele hałasu. Skrzypiące zawiasy drzwi może i brzmiały złowieszczo, ale trochę zakłócały tę głęboką ciszę. Przestąpił z nogi na nogę i potarł okryte zimowym płaszczem ramiona, chcąc się trochę rozgrzać. Padający śnieg nie był dla niego zaskoczeniem. Nie oznaczał nic dobrego dla nich. Minie trochę czasu zanim zima ustąpi.
— Pogoda się pogarsza, powinniśmy się pośpieszyć — Zasugerował bratu i kuzynowi. Teraz zaczynał sypiać śnieg i zaczynał dąć chłodny wiatr, co mogło przerodzić się w zamieć. Silniejsze opady śniegu znacząco utrudnią im widoczność.
— Dobrze. Tak czy inaczej, uważaj na siebie — Wyszeptał w odpowiedzi. Nawet w szczurzej postaci na kuzyna mogło czekać wiele niebezpieczeństw. — Zostanę tutaj z Billym, będę mieć na niego oko — Dodał półgłosem. Wydawało mu się to słuszne, by on stał na czatach. Zwłaszcza, że Billy pozostawał zajęty badaniem części tego budynku. Wzdrygnął się znów gdy kuzyn przemienił się w szczura. Te gryzonie ni kojarzyły mu się dobrze. Zwłaszcza teraz. Na szczęście kuzyn nie był taki jak większość szczurów i nie przenosił zarazków czy chorób. Nie bytował też w śmietnikach czy w domach. Teraz ego umiejętności mogły okazać się przydatne. Ciekawe, co tam znajdzie.
— Vigilia — Wyszeptał inkantację. Spodziewał się cały czas niebezpieczeństwa, ataku i chciał być na to jak najbardziej gotowy.
Rzucam k100 na Vigilia (ST 40)
— Jak tobie idzie, Billy? Znalazłeś to, czego szukasz? — Zwrócił się do młodszego brata, wciąż zajętego próbą manipulowania przy zamaskowanym oknie. Miał nadzieję, że podejmowane przez czarodzieja działanie przyniesie jakiś przyzwoity efekt. Na miejscu Billy'ego nie byłby tak wytrwały aby odkrywać w coś ten sposób, z wykorzystaniem monety. Zwłaszcza w takim miejscu jak to.
Nie podobała mu się ta już niczym niezmącona cisza. Zdawała się być nienaturalna, jakby jakaś siła wyciszyła wszystkie charakterystyczne dźwięki dla otaczającego ich świata. W tym momencie chciałby znaleźć kolejny obiekt, który można poruszyć i narobić w ten sposób hałasu, zdolnego ją zakłócić. Niemniej narobili już zbyt wiele hałasu. Skrzypiące zawiasy drzwi może i brzmiały złowieszczo, ale trochę zakłócały tę głęboką ciszę. Przestąpił z nogi na nogę i potarł okryte zimowym płaszczem ramiona, chcąc się trochę rozgrzać. Padający śnieg nie był dla niego zaskoczeniem. Nie oznaczał nic dobrego dla nich. Minie trochę czasu zanim zima ustąpi.
— Pogoda się pogarsza, powinniśmy się pośpieszyć — Zasugerował bratu i kuzynowi. Teraz zaczynał sypiać śnieg i zaczynał dąć chłodny wiatr, co mogło przerodzić się w zamieć. Silniejsze opady śniegu znacząco utrudnią im widoczność.
— Dobrze. Tak czy inaczej, uważaj na siebie — Wyszeptał w odpowiedzi. Nawet w szczurzej postaci na kuzyna mogło czekać wiele niebezpieczeństw. — Zostanę tutaj z Billym, będę mieć na niego oko — Dodał półgłosem. Wydawało mu się to słuszne, by on stał na czatach. Zwłaszcza, że Billy pozostawał zajęty badaniem części tego budynku. Wzdrygnął się znów gdy kuzyn przemienił się w szczura. Te gryzonie ni kojarzyły mu się dobrze. Zwłaszcza teraz. Na szczęście kuzyn nie był taki jak większość szczurów i nie przenosił zarazków czy chorób. Nie bytował też w śmietnikach czy w domach. Teraz ego umiejętności mogły okazać się przydatne. Ciekawe, co tam znajdzie.
— Vigilia — Wyszeptał inkantację. Spodziewał się cały czas niebezpieczeństwa, ataku i chciał być na to jak najbardziej gotowy.
Rzucam k100 na Vigilia (ST 40)
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Elkstone
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire