Wydarzenia


Ekipa forum
Jezioro dobrych chęci
AutorWiadomość
Jezioro dobrych chęci [odnośnik]13.02.20 19:45
First topic message reminder :

Jezioro dobrych chęci

Mugolskie powiedzenie mówi, że piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami. Jednak w przypadku Jeziora Dobrych Chęci, sprawa wygląda całkowicie inaczej. Magiczne miejsce, zaklęte przed wiekami, zgodnie z przesądami mieszkających w okolicy ludzi posiada moc zdolną dopomóc w wypełnieniu własnych zamierzeń, o ile - jak nazwa jeziora mówi - posiadają one dobre znamiona. Co, w tłumaczeniu tych, którzy z mocy jeziora skorzystali, znaczy tyle, że nie powinny one być samolubne lub też z gruntu uważane za złe. Podobno obmycie się w jeziorze w negliżu dopomoże w sprawie - o ile wierzyć innym na słowo.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jezioro dobrych chęci - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Jezioro dobrych chęci [odnośnik]03.07.22 6:12
Uporczywie usiłował skupić wzrok na młodym czarodzieju z bojówki, ignorując to, co widział kątem oka - skok w dół jeszcze w locie, tak lekki i beztroski jakby Moore wciąż był przyrośniętym do miotły nastolatkiem, z idealnie wyhamowanym impetem. Mike wyczyniał czasem podobne (bez profesjonalnej wprawy i lekkości) rzeczy w szkolnej drużynie Quidditcha, kilka razy się niby udało, ale raz arogancja nabawiła go kontuzji i kosztowała mecz na ławce rezerwowych. Od ugryzienia wilkołaka nawet nie próbował.
Myśl, że Billy nie był już szesnastolatkiem i nigdy nie wydawał się arogancki, sama cisnęła się do głowy i jakoś nieprzyjemnie drażniła. Tak, jakby Moore uzurpował sobie miejsce - i kondycję - młodziutkich Gryfonów, samemu będąc już dorosłym.
Może nie byłby w myślach równie złośliwy, gdyby nie wrażenie, że William albo patrzy na niego jakoś niechętnie albo uporczywie omija wzrokiem. Powinien przywyknąć i nie mieć tego nikomu za złe podobnego dystansu. Odkąd dotknęło go piętno likantropii nie nawet potrzebował szczególnych dowodów aby wszędzie dopatrywać się niechęci, ale niechęć od adoratora Hannah była jakaś męcząca.
Nie powiedziałaby mu nic, obiecała, że nie, powiedziała tylko (aż?) Alexowi, ale same podejrzenia były strasznie męczące - jak poruszanie się w składzie porcelany albo rok mozolnej i nudnej pracy przed egzaminami z eliksirów. Tonks (przynajmniej dawniej, zanim jego bark naznaczyły kły i pazury) nigdy nie owijał nic w bawełnę, ani z wyboru ani z konieczności, nie potrafił odnaleźć się w niedopowiedzeniach - a musiał.
A im bardziej usiłował sobie wmówić, że to nic takiego i że tego się spodziewał, przyznając się do likantropii przed całym Zakonem Feniksa i że każdy ma prawo do uprzedzeń, też byłby uprzedzony gdyby chodziło o kogoś innego, tym bardziej poirytowany czuł się tuż przed pełnią. Emocje, do których nie dawał sobie prawa, szukały jakiegoś ujścia.
Nadmierna pokora też męczy, nie uważasz? - powiedział mu kiedyś Faolan, ale Michael uważał tylko, że magipsychiatra wcale nie znał się na aurorach.
-Moore. - mruknął (nie warknął, prawda?) na powitanie, z cichą satysfakcją obserwując, jak lotnik bierze oddech. Może gdyby nie skakał z miotły, łatwiej byłoby mu się wysłowić - pomyślał jadowicie i spontanicznie, nie zdając sobie nawet sprawy z okrucieństwa podobnego osądu względem kogoś, kto jąkał się przez całe życie. Z wrażenia zapomniał o tym jąkaniu, niecierpliwie czekając na wiadomość lotnika. Pojutrze pełnia, Michaela niemiłosiernie drażniły o wiele bardziej błahe sprawy niż William Moore łapiący oddech - i zgłoski - po szaleńczym locie.
Mimowolnie uniósł brew, naprawdę prosił teraz o dowódcę? Świetnie, niech wplecie jeszcze kilka form grzecznościowych. Gdyby William Moore był kursantem, Mike chyba by na niego huknął - jak Kieran Rineheart na zbyt powolnych aurorów - ale nie podlegał pod Biuro Aurorów, więc Tonks wymownie milczał. Przez jakąś sekundę, dopóki nie zorientował się, że Moore naprawdę jest zestresowany - i że to coś pilnego.
-Nie wiemy. - ponaglił, ale tylko wszedł Billy'emu w słowo - ten zreflektował się sam i już mówił.
Przełknął ślinę, pojmując w lot informacje.
To nie będzie spokojny patrol, tak jak myślał - ale to, że się tutaj spotkali, to szczęście w nieszczęściu.
-Szedłem tu pieszo, od południa - tam droga była czysta. Młody, pokaż tą mapę. - nachylali się nad nią, zanim przyleciał tu Billy. Teraz poruszony młodzieniec chyba chciał ją schować, ale Tonks go powstrzymał. -Moore, nie widziałeś nikogo po drodze? - upewnił się retorycznie, gdyby widział, to by im powiedział. O ile nie zapomniałby języka w gębie. -Bell, pokaż mi szlaki, którymi da się przejść. - gdy Billy streszczał wszystko dowódcy bojówki, Michael chwilę analizował mapę. -Jeśli szliby tą samą drogą co ja, macie jeszcze czas. - zwrócił się do dowódcy, gdy zapadła cisza. -Na ich miejscu uderzyłbym od północy, skoro tam nie trzeba omijać powalonych drzew. - tak powiedział mu Bell, że tam droga jest najczystsza. Czy policja bawiłaby się w finezję, ukrywała w lasach - czy uderzyła bezpośrednio, oczywistym szlakiem? Mike zerknął jeszcze pytająco na Moore'a, który widział wszystko z lotu ptaka. -Mogli najpierw wysłać zwiadowców, nie od razu cały oddział. - tak by zrobił, gdyby role się zamieniły, gdyby to on brał udział w obławie na kryjówkę czarnoksiężników w lesie. Czasami przypominał sobie, że niektórzy magiczni policjanci wciąż mogli wierzyć, że działają po stronie prawa - jak on przez całe życie - że szczerze mogą uważać ich za terrorystów. Przeważnie skupiał się jednak tylko na tym, że to ich nie usprawiedliwia, że widział już zbyt dużo okrucieństw by jakkolwiek je usprawiedliwić. I że nienawidzi tych po stronie wroga.
-Mogę to sprawdzić, kupić wam czas w razie potrzeby. Periculum, jeśli na nich trafię. Patronus, jeśli coś odkryję. Wracam za kwadrans. - zaproponował, gotów zostać, jeśli bojówka potrzebowałby go już, teraz - ale najskuteczniej mógł pomóc w walce, nie w paleniu dokumentów i ewakuacji; a walkę najlepiej trzymać z dala od kryjówki, jak najdłużej. Dać im czas i ostrzeżenie - szczególnie, że dzięki zbiegowi okoliczności i podróży pieszo oraz na miotle, zdążyli wraz z Moore'm zauważyć, skąd nie nadciąga magiczna policja.
No tak, Moore.
Spojrzał na niego z przelotnym wahaniem. Co właściwie należało teraz do obowiązków lotnika? Lecieć dalej? Pomóc organizować ewakuację? Mike wolałby działać dziś jako samotny wilk, tak byłoby spokojniej, byłby też spokojniejszy o Hannah (nie powinien o niej myśleć, ale ona i Billy natrętnie pojawili się w jego głowie, jak wyrzut sumienia) gdyby nie wyciągał Billy'ego na ryzykowny zwiad. Auror wiedział jednak, że bezpieczniej iść tam z kimś, że przyda mu się doświadczenie i szybkość Billy'ego, pamiętał też jak na spotkaniu Zakonu sam Moore rwał się do działań bojowych i prosił o to, by być w nich uwzględnionym. A męska duma nie znosi być pomijana (na przykład, gdy ktoś stoi przed aurorem i pyta o dowódcę bojówki zanim coś powie) - przewrotny honor kazał mu więc nie igrać z dumą Billy'ego.
-Idziesz ze mną? - zapytał (zaprosił?), usiłując brzmieć jak najbardziej naturalnie i nienachalnie, twój wybór, odpowiedzialność Billy'ego (moja - dźwięczało natrętnie w sumieniu).
Ruszyli. Na razie pieszo, by miotła nad koroną drzew nie zwróciła niczyjej uwagi. Billy był pewnie w stanie latać pod koronami drzew, dlatego Mike cieszył się w sumie, że ma go przy sobie - ostrzeże innych, gdyby cokolwiek poszło nie tak.
Po chwili marszu wiatr przyniósł smród - ohydny, słodki, nie do pomylenia z niczym innym. Nie dla wilkołaka, który czuł już zapach śmierci, nie tuż przed pełnią, gdy węch miał jeszcze bardziej nadwrażliwy niż zwykle. Nozdrza zadrgały, Tonks przełknął prędko ślinę by zwalczyć odruch obrzydzenia.
-Też to czujesz? - upewnił się, wydając się zakłopotany, czasem już sam nie wiedział, co czują normalni ludzie. Jednych zapachów nie dało się zignorować, inne drażniły tylko jego nozdrza. Jak papierosy - kiedyś je uwielbiał, teraz nie znosił. -Tam, sprawdźmy. - poprosił, nie mógł tego tak zostawić, nie trupów. Nie tropu. Wszedł między drzewa, a nawet jeśli Billy poczuł smród odrobię później, to po chwili nie dało się go już ignorować. Słodki zapach śmierci i zgnilizny, rój much, Mike chyba wiedział co zobaczą zanim jeszcze to zobaczył. Masowa masakra, jak w styczniu w Derbyshire, choć tym razem ktoś wrzucił ich chociaż do dołu - nie zadając sobie trudu, by go zasypać, dzieła musiał kiedyś dokonać śnieg.
Wziął wdech przez usta. Nie powiedział nic, brakowało mu słów. Wiedział, że Billy też rozpozna mugolskie ubrania - nie musiał mu chyba wyjaśniać, co tu się stało.
-Ciekawe kiedy... - wyrwało mu się na widok zniekształconej twarzy, ale urwał, pokręcił głową. Jak dawno umarli byłoby cennym tropem do śledzenia działalności morderców, ale nie było ważne gdy policja mogła zmierzać na kryjówkę bojówkarzy.
-Homenum Revelio. - westchnął wreszcie jakby z rezygnacją - czy to sprawka Ministerstwa czy szmalcowników? Czy znali ten szlak, tą polanę, skoro akurat tutaj zapędzili (transportowali?) mugoli i ukryli ciała? W pobliżu nie było śladu ludzkich osad, ale Mike pamiętał spaloną wioskę, którą odkrył po drodze - godzina marszu, okrutnego marszu, czy chcieli zabić ich tutaj, bawić się tym? Stłumił pulsujący w skroniach gniew, skupiając się na zaklęciu - trzeba zachować czujność. Czar nie miał w końcu pokazać martwych, a żywych - nie ofiary, a zbliżających się być może katów. Jeśli będzie czysto, muszą iść dalej. Rozglądając się wkoło, szukając śladów własnej magii, spuścił na moment z oczu Billy'ego.






Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Jezioro dobrych chęci - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Jezioro dobrych chęci [odnośnik]03.07.22 6:12
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 35
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jezioro dobrych chęci - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jezioro dobrych chęci [odnośnik]29.08.22 16:23
Fantomowa gradowa chmura, wisząca tuż nad głową Tonksa, w pierwszej chwili umknęła uwadze Williama – skupiony na zadaniu, nie przyglądał się aurorowi szczególnie uważnie, nie szukał też drugiego dna w rzucanych w jego stronę spojrzeniach, zdawkowym powitaniu czy tonie głosu – a nawet gdyby to zrobił, nie byłby w stanie wymyślić powodu, dla którego Michael mógłby być poirytowany jego obecnością, przekonany, że swego rodzaju niechęć, jakiej w żaden sposób nie potrafił się pozbyć, była wyłącznie jednostronna. Pytanie o dowódcę nie stanowiło jej wyrazu, było częścią obowiązującego go protokołu; łącznicy, z uwagi na powierzane im zaufanie, musieli szczególnie mocno pilnować, by przenoszone wiadomości trafiały dokładnie tam, gdzie trafić miały – przynajmniej dopóki Tonks nie zadecydowałby inaczej; jako auror miał prawo do podważenia praktycznie każdego rozkazu.
Kiedy ostatnie głoski wypadły z jego ust, zamilkł na chwilę, wreszcie dając sobie szansę na wyrównanie oddechu – wciąż nieświadomy krytycznych myśli krążących po głowie Michaela, jedynie przelotnie zastanawiając się, czy czarodziej rzeczywiście był rozdrażniony – czy jedynie odniósł takie wrażenie. – Nie – zaprzeczył, robiąc krok do przodu, żeby również pochylić się nad blatem, na którym rozłożona była mapa terenu; wcześniej nie zwrócił na nią uwagi. Zmarszczył brwi, przekręcając głowę i wykrzywiając niewygodnie szyję, żeby spojrzeć na naszkicowany teren spod właściwego kąta. – Leciałem ze wschodu, tuż przed obozem odbiłem na p-p-południe i zrobiłem krótką pętlę, o tutaj – wyciągnął rękę, wskazując sprawdzony obszar. – Sprawdzałem, czy nikt za mną nie leci, jest czysto – w p-p-powietrzu i na ziemi – doprecyzował, jednocześnie odnotowując w głowie, że bezpieczna musiała być też cała trasa biegnąca na południe – gdyby było inaczej, Tonks z pewnością natknąłby się na ludzi Malfoya; jeśli nie na cały oddział, to przynajmniej na zwiadowców.
Odsunął się na bok, żeby dopuścić do mapy młodego członka bojówki; drgnął lekko, słysząc znajome nazwisko i uniósł spojrzenie, mimowolnie zahaczając wzrokiem o jego profil. Myśl, która przemknęła mu przez głowę, była krótka, ulotna; na tyle, że parę sekund później zupełnie o niej zapomniał, rozproszony pojawieniem się dowódcy jednostki. Odwrócił się, żeby kiwnąć mu z szacunkiem głową i raz jeszcze streścić wiadomość. – Mam rozkazy, sir, żeby zostać do końca ewakuacji i wrócić do d-d-dowództwa z potwierdzeniem, że ludzie i informacje są bezpieczne – dodał, nim jeszcze mężczyzna zaczął wydawać pierwsze polecenia, przywołując do siebie paru czarodziejów. Widać było, że był przygotowany na taką konieczność, bo w jego słowach ani podejmowanych decyzjach nie było chaosu – a jego podwładni również zdawali się doskonale wiedzieć, co powinni robić. Na ulgę było za wcześnie, nie chciał pozwolić sobie na nią, zanim ostatni z hipogryfów nie zniknie z polany – ale skłamałby mówiąc, że nie podniosło go to za duchu.
Pytanie Tonksa go zaskoczyło; nie śledził drugiej części rozmowy pomiędzy nim a młodzieńcem, pozwalając, by stała się tłem, podczas gdy on sam przekazywał ostrzeżenie dowódcy – dlatego prawie zapomniał, że auror wciąż znajdował się tuż obok. Zamrugał szybko, zatrzymując na nim spojrzenie, z nieznacznym opóźnieniem łącząc fakty w całość; no tak, szedł sprawdzić teren. Rozejrzał się, wahając się przez moment, ale wyglądało na to, że tutaj jego pomoc nie była potrzebna – kiwnął więc głową; we dwóch byli w stanie pokryć więcej przestrzeni.
Zanim zagłębili się między drzewa, przełożył miotłę do lewej ręki, palce prawej zaciskając na rękojeści różdżki – bardziej z przyzwyczajenia niż z faktycznej konieczności, bo jakiś czas temu zorientował się, że w razie potrzeby jest w stanie wykrzesać magię z obu dłoni. Nie był pewien, czy stało się to samoistnie, czy może był to wynik pracy lotnika; w ostatnich miesiącach często zdarzało mu się rzucać zaklęcia w locie, w trakcie trudnych manewrów albo w podbramkowych sytuacjach, podczas których jarzębinowa różdżka niejednokrotnie lądowała w jego lewej dłoni albo pomiędzy zębami. – Nicnie czuję, chciał powiedzieć, nim jednak zdążyłby dokończyć zdanie, słodkawa, paskudna woń dotarła i do niego. – Tak – przytaknął, czując, jak żołądek wywraca mu się na drugą stronę. Znał ten zapach, zapach śmierci – ten sam smród unosił się w wąskich korytarzach Azkabanu, buchał z wypełnionych rozkładem cel; skrzywił się, unosząc do twarzy dłoń, w której trzymał różdżkę, żeby dwoma palcami zahaczyć o materiał ciemnego golfu i naciągnąć go wyżej, na nos i usta. Serce mu przyspieszyło, zaczynając z niepokojem obijać się o mostek, co kryło się między tymi drzewami? Kto? Zrobił krok przed siebie, rozglądając się uważnie – i zatrzymując się dopiero, gdy Tonks znowu się odezwał. Spojrzał na niego ze zdziwieniem, dopiero po sekundzie dodając dwa do dwóch; on sam nie był w stanie odgadnąć, z którego kierunku docierał do nich mdlący odór, zapomniał jednak o wyostrzonych zmysłach wilkołaków. – Już idę – zreflektował się, porzucając pierwotny kierunek i ruszając za Michaelem, z każdym przebytym metrem upewniając się w przekonaniu, że auror miał rację, bo nim dotarli do makabrycznego odkrycia, smród stał się nie do zniesienia – tak intensywny, że William miał wrażenie, że oblepia go jak lepka maź, że czuje go nie tylko nosem – ale i skórą, że nigdy nie będzie w stanie go z siebie zmyć. Żołądek podszedł mu do gardła; całe szczęście, że lot był długi, a on od dawna nie miał nic w ustach.
Na Godryka – wyrzucił z siebie, zatrzymując się wreszcie nad dołem; nie – nad grobem, masowym, najwidoczniej wykopanym w pośpiechu. Zacisnął mocniej palce na różdżce, na krótką chwilę zapominając, po co właściwie tu byli – i że zaledwie parę minut drogi stąd, w ukrytym w lesie obozie, trwała właśnie gorączkowa ewakuacja. Powinien się na tym skupić, zrobić wszystko, żeby uratować kolejne życia – ale przez moment nie mógł, nie był w stanie oderwać wzroku od wrzuconych byle jak ciał, od kobiet, mężczyzn i dzieci leżących jedno na drugim, bez szacunku, nieludzko. Musieli być tu od dawna, ich twarze były niemożliwe do rozpoznania, a napuchnięte kończyny nabrały barwy, która w niczym nie przypominała skóry. Na widok biegających po nich szczurów zrobiło mu się niedobrze, a głośne brzęczenie roju latających nad dołem much sprawiło, że wszystko zaczęło go swędzieć. Odłożył miotłę na bok, a lewą dłoń przycisnął do ust, przykucając tuż nad krawędzią grobu; pod jego skórą zaczął pulsować gniew, bezsilny, lodowaty. Kim byli ci ludzie? Czym zawinili, oprócz tego, że nie potrafili władać magią? Przesunął po nich spojrzeniem, na widok jasnych włosów drobnej dziewczynki serce zgubiło jedno uderzenie; to nie była ona, musiał sobie przypomnieć – Amelia była w domu, bezpieczna, zostawił ją rano pod opieką Lydii. Przełknął ślinę, musieli się nimi zająć – ale nie teraz, nie dzisiaj.
Widzisz coś? G-g-gdziekolwiek? – zapytał, rozpoznając inkantację rzuconego przez Tonksa zaklęcia, mimowolnie raz jeszcze spoglądając w stronę sterty ciał. Wiedział, że nie było najmniejszej szansy, by wśród nich znaleźli się żywi – musieli leżeć tam od zimy – ale przypomniał sobie słabe poświaty rozświetlające niezliczone sylwetki w Azkabanie, oraz to, jak brakowało ich martwym – i nie zdołał powstrzymać pytania, nim wypadło z jego ust.
Nie zaczekał jednak na odpowiedź.
Nie był pewien, co właściwie go zaalarmowało, ani dlaczego jego ciało zareagowało instynktownie, silnym mrowieniem na wysokości karku; może był to trzask gałązki, szelest leśnego poszycia; może cień na krawędzi pola widzenia albo zwyczajne przeczucie, w każdym razie – wyprostował się nagle, odruchowo robiąc krok do tyłu. Spojrzenie wbił między drzewa, póki co nie dostrzegając jeszcze między nimi nikogo, a mimo to ogarnięty niemożliwą do zignorowania pewnością, że nie byli sami. – Mike – rzucił cicho, ostrzegawczo, podbródkiem wskazując między drzewa. – Cokolwiek? – powtórzył pytanie, tym razem jednak nie mając na myśli masowego grobu – a ich najbliższe otoczenie. Uniósł różdżkę. – Salvio hexia – wypowiedział starannie, kreśląc przed nimi załamaną pośrodku linię – starając się kupić im nieco czasu, zapewnić element zaskoczenia, a w najgorszym wypadku – utrudnić przeciwnikom celowanie.
[bylobrzydkobedzieladnie]




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?



Ostatnio zmieniony przez William Moore dnia 29.08.22 16:56, w całości zmieniany 1 raz
William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Jezioro dobrych chęci [odnośnik]29.08.22 16:23
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 42
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jezioro dobrych chęci - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jezioro dobrych chęci [odnośnik]15.09.22 0:29
Starał się ukryć irytację tylko ze względu na młodych Hipogryfów, świadom, że oni nie wiedzą, dlaczego akurat w tym tygodniu był tak rozdrażniony. Wiedzieli za to Zakonnicy, a zbliżająca się pełnia była wygodną zasłoną dymną dla niechęci wobec Billy’ego, profesjonalnego zawodnika Quidditcha robiącego salta w powietrzu i chodzącego z Hannah na (odwołane, ale zawsze) wesela, to nie Moore, to księżyc - mógł sobie wmawiać. Licząc na to, że i William zinterpretuje jego humor w ten sposób, w końcu Mike przyznał się do swojej kondycji przed całym Zakonem Feniksa podczas jednego ze spotkań. Zapomniał tylko, że normalni ludzie nie organizują całego swojego życia wokół pełni księżyca i mają prawo nie wiedzieć, że ta wypada już za dwa dni.
Usiłował skupić się na mapie, a nie na tym, ze Billy robił jakieś pętle nad tym lasem - ciekawe, czy miał na myśli logiczną pętlę wokół terenu, czy znowu jakieś głupie salta w powietrzu - a potem, wiodąc wzrokiem za palcem Bella, zobaczył szlak biegnący od północy. To tamtędy mogą iść zwiadowcy z Ministerstwa, skoro południowa droga była czysta.
Wyruszyli, a jeśli ten dzień mógł być dla szykującego się na pełnię wilkołaka jeszcze gorszy, to za sprawą mdlącego fetoru rozkładających się ciał. Nawet fakt, że Billy wyczuł go z opóźnieniem i pierwszy zasłonił nos (Michaela też to korciło, ale cały świat śmierdział, a on nie mógłby sprawnie walczyć gdyby nie zmusił się do ignorowania fetoru potu, krwi, smrodu i innych ohydnych zapachów) nie dał mu przelotnej satysfakcji - sekundowa przewaga, którą dawały mu wyostrzone zmysły, nie była w stanie wzbudzić w nim pozytywnych uczuć, choć bywała przydatna. Zmrużył oczy, widząc dół - najpierw skupił się na samych ciałach, ale potem zmusił się do oderwania wzroku, do szybkiej analizy ran. Nie znał się na anatomii na tyle, by po tak długim czasie móc rozpoznać szczegóły, ale widział zaschniętą krew na sukni jednej z kobiet, na wysokości krocza. I dziury - jakby po ranach kłutych - w torsie jednego z trupów. Przesunął wzrokiem po twarzy dziecka, zobaczył muchy w pustych oczodołach. Zrobiło mu się niedobrze, ale zmusił się do przełknięcia śliny, oderwał wzrok od dołu, spojrzał w las. Rzucił zaklęcie.
Na początku skupił się na magii, głos Billy'ego dotarł do niego jak przez mgłę - patrzył, bo liczyła się każda sekunda, a las potrafił rozkojarzać. Moore lśnił srebrną poświata, ciała w dole rzecz jasna nie, na wysokości koron drzew migotały ptaki i wiewiórki, a w oddali...
-Trójka, dorosłych. - wychrypiał, dopiero teraz czując, jak bardzo ma ściśnięte gardło. Nie powinien, widział już podobne masakry (bo nawet nie masowe groby, tamte zwłoki były rozrzucone po całej polanie) w Gloucestershire. To pewnie przez to dziecko o pustych oczach. -Blisko. - szepnął, drgnąwszy lekko na dźwięk własnego imienia - sprawiło, że obecność Billy’ego stała się jakby bardziej realna, przebijając się przez adrenalinę i gotowość do walki. Wziął go ze sobą, ale chyba szczerze chcąc zbadać teren, w głębi duszy nie spodziewał się, że będą się pojedynkować ramię w ramię - a do tego zmierzała przecież obecność ministerialnych pracowników, obydwoje widnieli do niedawna listach gończych, nawet jeśli za ich głowę nie było już nagrody to nikt nie zacznie konfrontacji pokojowo.
A co, jeśli chciałem? Walczyć? - przemknęło mu z niepokojem przez myśl, bo choć od dawna nie słyszał wilczych podszeptów, choć z pomocą magipsychiatrów nauczył się panować nad pokusami i zmiennymi nastrojami, to przed pełnią zawsze były najsilniejsze.
Dlatego, jakby na przekór własnemu lękowi (że może jakaś jego część jednak życzyła źle Billy’emu - temu dobremu i normalnemu mężczyźnie, towarzyszowi broni i przyjacielowi Hannah, który nigdy nie zawinił Mike’owi w niczym, poza tym, że może lata na miotle jakoś bardzo widowiskowo), nie spojrzał na ziemię aby sprawdzić, czy Moore poprawnie rzucił Salvio Hexia. Zamiast tego wymamrotał -Magicus Extremos, chcąc wykorzystać ostatnie sekundy przewagi na wzmocnienie towarzysza. Któryś z nich musiał w końcu wrócić do bojówki i upewnić się, że zdążyli się ewakuować - a któryś musiał zatrzymać t a m t y c h, za wszelką cenę. Podział ról wydawał się Michaelowi oczywisty, zresztą to on miał wprawę w pojedynkach, a Billy w szybkim przemieszczaniu się. A to, że w tym lesie wpadną na trójkę przypadkowych cywilów, wydawało się równie oczywiste - i było, bo po krótkiej chwili usłyszeli kroki i zobaczyli między drzewami trzy twarze.
Jedną boleśnie znajomą.
Zobaczywszy na twarzy Adama Doge grymas zaskoczenia, Mike zorientował się, że Salvio nie zadziałało - i ostrzegawczo uniósł różdżkę.
Wiedział, że w szeregach przeciwnika walczą teraz pozostali w pracy magipolicjanci i część wiedźmach strażników, ale nie do końca mógł oswoić się z ich widokiem. Zwłaszcza, jeśli wcale nie byli nietolerancyjnymi bigotami, wcześniej. Trafił już na nielubianego znajomego, w Northumberland, ale poza Lyallem Lupinem nie walczył jeszcze z nikim, kogo w przeszłym życiu szczerze lubił. A Doge miał dobry dowcip, donośny śmiech, dobrze współpracowało się z nim przy okazji śledztw przekazywanych magipolicji (i vice versa), wyskakiwał czasem z aurorami na piwo, był chyba półkrwi i nie pochodził z żadnej z zadufanych rodzin. Czasem mówił co prawda niemiłe żarty o niemagicznych, które Mike puszczał mimo uszu, bo nie były aż tak obelżywe jak uwagi nielubianych kolegów, nigdy nie wydawał się też idealistą, ale - mimo wszystko.
-No proszę, Tonks. - warknął Doge, a w niegdyś ciepłym głosie nie było śladu sympatii. Śladu po tym, że kiedyś się kolegowali. Przeniósł wzrok na Moore'a, marszcząc lekko brwi - jego nie znał, ale twarz też kojarzył.
-Czyli tamten nie kłamał. I szefie, znaleźli nasz dół. - zarechotał mężczyzna stojący za Doge'm, najmłodszy z grupy. -Zamknij się, Wadock. - syknął trzeci, upominając gadatliwego kolegę, ale mleko się rozlało.
-Wasz dół. - powtórzył powoli Mike, spoglądając z niedowierzaniem na człowieka, który wydawał się kiedyś ani dobry, ani zły, ale boleśnie przeciętny i irytująco sympatyczny. Świadomość, że walczył dla Ministerstwa w ramach obowiązków była jednym, nasz dół, dół pełen cywili, czymś innym.
Zgodnie z umówionym sygnałem powinien posłać w górę Periculum, popędzić bojówkę, ale i tak się śpieszyli - a nie chciał potwierdzać podejrzeń mężczyzn, dać znać, że naprawdę nie są w tym lesie z Moore'm sami. Musiał kupić trochę czasu, zając czymś tą grupę.
-Fontesio - warknął pośpiesznie, chcąc uprzedzić ich atak, rozbić wodą tą gromadę. Zbyt pośpiesznie, urok nie sięgnął celu, woda zatrzymała się o metr przed szmalcownikami.



rzut, dostajesz +18 do rzutów

Adam Doge: 20 OPCM 6 U 16 CM
Bernard Wadock: 11 OPCM, 11 U, 11 CM
Charles Cunningham: 15 OPCM, 11 U, 6 CM




Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Jezioro dobrych chęci - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Jezioro dobrych chęci [odnośnik]01.10.22 21:03
Być może powinien był już na to zobojętnieć – przyzwyczaić się do widoku śmierci we wszystkich jej formach, zaakceptować, że tak właśnie wyglądała wojna – ale nie mógł, nie potrafił; nie chciał. To nie było przecież normalne – sposób, w jaki zginęli ci ludzie, zamordowani bez żadnego powodu, bez szansy na stanięcie do walki; odrzuceni jak zużyte przedmioty, w dole, którego nawet nikt nie zadał sobie trudu zasypać. Patrzył na nich – na puste oczodoły, na kościste dłonie na zawsze kurczowo zaciśnięte na skrawkach rozpadającego się materiału, na mięso odłażące od szkieletów; patrzył – i nie mieściło mu się to w głowie. Jak to było możliwe, że ludzie, parszywcy, okrutnicy zdolni do takiego bestialstwa, żyli pomiędzy nimi? Kim byli wcześniej – zanim wojenny chaos dał im przyzwolenie na uwolnienie drzemiącej w sercach nienawiści? Sąsiadami, uśmiechniętymi sprzedawcami, uczynnymi funkcjonariuszami Ministerstwa Magii? Robiło mu się niedobrze, nie tylko od duszącego smrodu – czy ich świat miał się kiedykolwiek z tego podnieść? Czy po tym wszystkim, czego się dopuścili, czego byli świadkami, byli w stanie wrócić do normalności?
Trójka dorosłych.
Głos Michaela wyrwał go z odrętwienia, choć nie od razu zrozumiał znaczenie krótkiego ostrzeżenia. Trójka dorosłych? Zmrużył oczy, przez nierozsądnie długą sekundę wpatrując się w dół, jakby to właśnie tam spodziewał się odnaleźć wspomnianych ludzi, żywych, cudem ocalałych z masakry – ale przed jego oczami przebiegł jedynie samotny szczur, a po jego plecach: charakterystyczny dreszcz. Blisko, ale nie aż tak, nie w grobie – a za nim; poderwał się na równe nogi, czując się tak, jakby ktoś wylał mu na głowę lodowate balneo. Gniew rozpalony widokiem martwych mugoli nie przygasł, ale nie wybuchł też chaotycznym płomieniem; utrzymał go na wodzy, milcząco zrównując się z aurorem, z palcami mocno zaciśniętymi na różdżce. W ustach zrobiło mu się sucho, a serce zabiło mocniej, gdy rzucone zaklęcie rozpierzchło się w przestrzeni; powietrze przed nim zafalowało jedynie na sekundę, zapewniająca niewidzialność bariera jednak nie powstała – a na podjęcie drugiej próby było już za późno.
Fala dobrej energii, która bez zapowiedzi przepłynęła przez jego ciało, go zaskoczyła; rzucił Michaelowi szybkie spojrzenie, krótko kiwając głową z wdzięcznością – odpychając od siebie wątpliwości co do tego, czy na pewno mógł mu ufać. Wiedział, że mógł; Tonks był aurorem, oddanym członkiem Zakonu Feniksa, doświadczonym czarodziejem – i bez względu na to, ile razy nie wyobrażałby go sobie z obnażonymi kłami i pazurami sięgającymi wycofującej się, wystraszonej Hannah, miał serce po właściwej stronie. – Dzięki – mruknął ledwie słyszalnie, wargi drgnęły mu jeszcze – ale nic więcej powiedzieć nie zdążył, bo ruch pomiędzy drzewami skutecznie ściągnął jego uwagę.
Nie rozpoznał żadnej z twarzy pojawiających się na polanie mężczyzn, ale wystarczył jeden rzut oka na tego stojącego najbliżej, by zrozumieć, że on i Tonks nie byli sobie obcy. – Znasz go? – rzucił półgębkiem, robiąc krok w stronę Michaela – ale odpowiedź na jego pytanie przyszła z zupełnie innej strony.
Przełknął ślinę. – C-coście za jedni? – zapytał ostro, bez trudu wyłapując wrogość przelewającą się pomiędzy składającymi się na nazwisko aurora sylabami. Kim był dla niego ten człowiek? Zbrodniarzem, mordercą, którego ścigał jeszcze przed wojną? Wydawało się nie mieć to znaczenia, słowa nieznajomych przemykały obok niego, stopniowo składając się w całość. Tamten nie kłamał – mieli na myśli członka Hipogryfów, młodziaka złapanego przez ministerstwo? Wzięli ich za nich? Palce drgnęły mu na różdżce, nie mogli zaprowadzić ich do obozowiska – ani pozwolić na to, by dotarli do niego sami; musieli dać pozostałym czas na ucieczkę. – Wasz dół? – powtórzył niemal jednocześnie z Michaelem, czując jak cała krew odpływa mu z twarzy. A więc mieli przed sobą nie tylko ludzi Malfoya – ale też twórców makabrycznego, rozciągającego się przed nimi przedstawienia. Czy to samo planowali zrobić z Hipogryfami? – Odp-p-powiecie za to – warknął jeszcze, chociaż prawdę mówiąc – wcale nie chciał, żeby odpowiadali za to kiedyś, później, gdy osądzą ich członkowie magicznego podziemia. W tej jednej sekundzie, w której wpatrywał się w oczy nieznajomego czarodzieja, pragnął żeby ich dół naprawdę stał się ich – bo jeżeli ktokolwiek zasługiwał, żeby skończyć w ten sposób, to właśnie oni. – Obscuro – wypowiedział gładko, unosząc różdżkę i kierując ją na przywódcę całej bandy – tego, który wcześniej zwrócił się do Tonksa po nazwisku. Nie podobał mu się rozkład sił, wróg miał przewagę liczebną – wyeliminowanie z walki jednego z czarodziejów, przynajmniej na chwilę, mogłoby wyrównać ich szanse.

| no to hop do szafki




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Jezioro dobrych chęci [odnośnik]01.10.22 21:03
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 58
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jezioro dobrych chęci - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jezioro dobrych chęci [odnośnik]12.10.22 19:17
Dziwne poparzenie na szyi wciąż lekko piekło, ale na szczęście magia znów okazała się posłuszna. Mike zatrzymał czujny wzrok na sylwetce Wadocka, porażonej wylądowaniem elektrycznym i wstrząsanej przez sekundę upiornymi drgawkami. Drugi promień ugodził chwiejącego się na nogach przeciwnika, wytrącając mu różdżkę z ręki. Mężczyzna upadł na miękką trawę, całkowicie nieruchomo - Petryficus Williama zdążył go sparaliżować.
Gdyby był ich jedynym świadkiem, Tonks podszedłby bliżej z ciekawością, chcąc sprawdzić czy szmalcownik stracił przytomność - czy też może przesadzili. Teraz nie zaprzątało mu to głowy - myśli biegły do ewakuujących się z obozowiska Hipogryfów, a poza tym nie uszkodzili podczas pojedynku zbyt mocno tego najmłodszego, gadatliwego chłopaka. Tego, któremu wyrwało się, że ich szajka jest odpowiedzialna za dół, w którym właśnie leżał.
Już nie sam.
Ignitio Williama ugodziło prosto w klatkę piersiową Doge'a, wybuchając żarzącymi się iskierkami. Może kilka z nich wpadło do oczu dowódcy, a może - oszołomiony dziwnymi mackami utkanymi z cienia i zaklęciami paraliżującymi - powstał na nogi zbyt pośpiesznie. Tonks zwrócił na niego wzrok, zaalarmowany, zdążyli jeszcze skrzyżować spojrzenia i...
-Expelliarmus! - krzyknął prewencyjnie, ale Doge już chwiał się na nogach. Gdy Mike wróci na spokojnie myślami do tej chwili, nie będzie mógł stwierdzić, czy promień jego zaklęcia dodatkowo rozkojarzył mężczyznę - czy też poparzony szmalcownik stracił równowagę jeszcze zanim zdążył dokończyć inkantację.
Doge poleciał na twarz, prosto w dół pełen kości.
Coś chrupnęło, a zerkając w dół Mike zrozumiał, że to wcale nie była kość. Szmalcownik zamarł na szczycie rozkładających się ciał, a szyję miał nienaturalnie wygiętą.
-Już tu zostanie. - wywnioskował Tonks, nie do końca świadom, że powiedział to na głos. Zamrugał, usiłując przepędzić z pamięci wspomnienie ostatniego piwa z Doge'm, wiosna 1954. Gdy Michael wrócił do Ministerstwa z piętnem zarejestrowanego wilkołaka, jakoś przestali chodzić do barów.
Jego żona ma na imię Jane. - przypomniał sobie, wbrew sobie. Nie chciał pamiętać.
-Dobra robota. - odchrząknął, przenosząc puste spojrzenie na Billy'ego. Jeszcze nigdy nie walczyli ramię w ramię z ludźmi, dementory to co innego. Były nienaturalne, jednoznacznie złe.
-Polecisz sprawdzić co z Hipogryfami? - zaproponował, zerkając nerwowo w stronę lasu. Było cicho, nic nie zwiastowało na to, by od tej strony nadchodził ktoś jeszcze. Musieli być grupą zwiadowców. -Tylko zadamy mu kilka pytań. - dodał, nachylając się nad dołem. Obozowisko było spalone, ale może uda im się pozyskać w zamian informacje o ruchach wroga. Spetryfikowali najmłodszego z przeciwników, który leżał teraz wśród kości własnych ofiar, obok stygnącego przełożonego. Przez sekundę Michael kontemplował, czy nie wyciągnąć go z dołu, ale lepiej będzie go spętać i zdjąć Petryficusa. Potrzebował nastraszyć dzieciaka, dowiedzieć się jak najprędzej i jak najszybciej, upiorne otoczenie tylko mu pomoże.
-Expelliarmus, Esposas. - wyrecytował, czując lekki ból w skroniach, narastające zmęczenie. Dobrze, że nie walczyli po pełni. Machnął różdżką, chcąc ściągnąć z jeńca Petryficusa - wkładając w to więcej energii niż zwykle, bo dopiero w trakcie zdejmowania zaklęcia przypomniał sobie, że nie jest jego własne. Czyny Billy'ego zlały się w jedność z jego działaniami, dziś działali jako zaskakująco zgrana drużyna.
-Nie podnoś głosu, bo skończysz jak swoi koledzy. - warknął ostrzegawczo, gdy Cunningham poderwał do góry głowę i zaczerpnął nerwowego oddechu. W teorii pod Petryficusem oddychało się normalnie, w praktyce - mniej wprawione w pojedynkach ofiary często panikowały, jakby bały się uduszenia.
Tonks nie znalazł w sercu ani trochę współczucia, pamiętając, że Cunningham jest współodpowiedzialny za dół, w którym właśnie leżał. Nie obchodziło go też chwilowo, czy Wadocka zdołają prowizorycznie uleczyć uzdrowiciele z podziemnego Ministerstwa - wystarczyło, że Cunningham widział obok siebie sztywnego Doge'a, że słyszał wymianę zaklęć. Niech myśli, że pozostał całkowicie sam.
-Ilu z was jeszcze tu zmierza? Byliście sami, czy posłano inne patrole? - zaczął, wlepiając w młodzieńca lodowate spojrzenie. Na razie potrzebował wiedzieć tylko tyle, ale dał czas Williamowi na zadanie własnych pytań.

zastraszanie II




Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Jezioro dobrych chęci - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Jezioro dobrych chęci [odnośnik]15.10.22 18:42
Wydawało mu się, że nic nie zdoła przyćmić unoszącego się znad dołu odoru śmierci – ale smród palonej tkaniny i przypalonej skory jakimś cudem wybił się ponad woń rozkładu, sprawiając, że zawierciło go w nosie. Nie był pewien, czy to commotio Michela wywołało taki efekt, czy może płomienie z wybuchającej kuli ognia tak dotkliwie poparzyły dowódcę – ale nim zdążyłby się nad tym zastanowić, stało się coś jeszcze – coś, czego w żadnym z układanych na poczekaniu scenariuszy nie przewidział. Mężczyzna – ostatni, który wciąż stał o własnych siłach – zachwiał się, być może chcąc uniknąć gorącego pocisku, gdy wzniesiona przed nim tarcza pękła, a może zwyczajnie próbując się wycofać; jego noga poruszyła się dziwnie, niezgrabnie, zahaczając o kostkę drugiej; postawiona mocno na ziemi natrafiła na rozmoknięty fragment, rozkopane, luźne grudki zsypały się po stromej wyrwie – w tej samej sekundzie, w której rozbrajające zaklęcie Tonksa wyrwało z dłoni czarodzieja różdżkę. Gdyby to była opowieść, barwna historia snuta przy trzaskającym w kominku ogniu, William przysięgałby, że czas na ten moment zwolnił – ale w rzeczywistości wszystko zadziało się tak szybko, że ledwie zdołał mrugnąć powieką, a dowódca zniknął mu z oczu – zapadając się w głębokim dole z dziwnym, wywołującym ciarki chrupnięciem. Zacisnął mocniej palce na różdżce, kierując ją – odruchowo – ku leżącemu na stercie ciał mężczyźnie, robiąc ostrożny krok do przodu (nie planował podzielić jego losu, nawet jeśli nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, jak tragiczny się okazał), spodziewając się, że – jak poprzednio – za moment dźwignie się z powrotem na nogi i zaatakuje – ale nic takiego się nie stało. Zwiadowca nadal leżał nieruchomo, bezładnie jak odcięta ze sznurków kukiełka; dostrzeżenie wykręconej pod nienaturalnym kątem szyi zajęło Williamowi kilka płytkich wdechów, a może widział to od razu – ale potrzebował chwili na zrozumienie, na dopuszczenie do świadomości tego, co to właściwie oznaczało. Tylko raz w życiu widział głowę wygiętą w ten sposób, w trakcie opłakanego w skutkach meczu Quidditcha, w którym brał udział jedynie jako obserwator; przełknął ślinę, z niewyjaśnionego powodu czując w ustach rdzawy posmak. Czy to jego zaklęcie posłało go w (dosłowne) objęcia śmierci? Nie powinien chyba nad tym rozmyślać, puste oczodoły otaczających parszywca mugoli stanowiły wystarczający dowód na to, że ich morderca zasługiwał na taki koniec, sam zapowiedział mu przecież, że odpowie za ten mord – ale teraz, gdy scena rozegrała się przed jego oczami, to wszystko wydało mu się nie takie. Spoglądając na nieruchome ciało, na pustą skorupę człowieka, który jeszcze przed chwilą stał tuż przed nim, czuł się tak, jakby przestał być sobą; jakby zamiast tego oglądał całą sytuację z boku, z dystansu. Wrażenie było dziwne i trudne do opisania; zakręciło mu się w głowie.
Nie zorientował się też od razu, że Mike coś do niego mówi; nie odpowiedział na pochwałę, choć przez dłuższą chwilę szukał właściwych słów – wreszcie po prostu kiwając głową. – Tak – przytaknął głucho. Zaschło mu w gardle. Zmusił się do oderwania spojrzenia od dowódcy patrolu i skupienia myśli; Hipogryfy, to ze względu na nich tutaj był. Musiał sprawdzić, czy wszyscy zdążyli się ewakuować, czy w obozie nie zostało nic, co ludzie ministerstwa mogliby wykorzystać przeciwko nim. Musiał złożyć raport w dowództwie, i – co uświadomił sobie wraz z falą krótkotrwałych mdłości – musiał uwzględnić w nim tę walkę. – Wracasz p-p-później do naszych? – zapytał, krzyżując spojrzenia z Tonksem, orientując się nagle, że wolałby, gdyby polecieli tam we dwóch – i to nie tylko dlatego, że Michael najwyraźniej znał dowódcę.
Chciał zaproponować, że zdejmie zaklęcie unieruchamiające najmłodszego z czarodziejów, w oszołomieniu zwlekał jednak za długo; Tonks zdążył zrobić to za niego. Nie mówiąc nic, przykucnął więc nad krawędzią masowego grobu, przyglądając się, jak auror wprawnie rozbraja i pęta nadgarstki szmalcownika. Zatrzymał wzrok na jego twarzy, uparcie starając się nie patrzeć na nieruchome sylwetki jego towarzyszy – ani nie zastanawiać się, czy ten, który upadł jako pierwszy, wciąż jeszcze żył. Widział jednak kierunek, w jakim skierowało się spojrzenie pojmanego mężczyzny, i dostrzegł też zmianę w rysach: najpierw zdezorientowanych, później przerażonych, wreszcie – gniewnych. Czy na tyle, by zdecydował się na bunt? Czy Malfoy płacił mu wystarczająco, by kupić jego lojalność?
Sięgnął bezwiednie dłonią do szyi, przesuwając po pofalowanej, naznaczonej czernią skórze. Po plecach przebiegł mu dreszcz.
Szmalcownik zadarł głowę, przez długą milczącą sekundę wpatrując się w Michaela – wyglądał, jakby oceniał własne szanse. Wreszcie splunął, mieszaniną śliny i krwi; William miał ochotę go uderzyć, ale nie był w stanie do niego sięgnąć. – Dwa oddziały, pól mili stąd. Czekali na informację zwrotną od nas, pewnie zaraz uścisną was na powitanie – powiedział. W jego tonie głosu było wystarczająco pewności siebie, żeby William uniósł czujnie wzrok i przeczesał nim las – ale póki co dookoła było cicho.
Ludzie, których wym-m-mordowaliście – odezwał się, znów spoglądając w dół – to mieszkańcy wioski? Której? – zapytał ostro. Hipogryfy były ich dzisiejszym priorytetem, ale nie miał zamiaru zostawić tych ciał samym sobie; gdzieś znajdowali się krewni tych mugoli, ojcowie i mężowie, dzieci, przyjaciele, którzy nigdy nie otrzymali wieści od swoich bliskich, którzy być może wciąż ich szukali. Zasługiwali na to, żeby dowiedzieć się o ich śmierci – i na to, żeby właściwie ich pożegnać.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Jezioro dobrych chęci [odnośnik]17.10.22 21:29
Głos Williama był dziwnie głuchy, a zarazem znajomy. Dobrą chwilę zajęło Michaelowi umiejscowienie tego tonu - dopiero, gdy zawiesił wzrok na twarzy Moore'a zrozumiał, że tak zachowywali się czasem młodzi kursanci po trudnych akcjach. Zawsze starał się mieć dla nich dobre słowo, cieplejsze niż rzucona cicho dobra robota , pedagogicznie utwierdzić ich w przekonaniu, że tak trzeba i że wahanie nie służy ich pracy. Przestąpił z nogi na nogę, zastanawiając się, dlaczego podobna troska wobec Williama nie przyszła mu równie intuicyjnie - czy tylko dlatego, że był starszy?
-Sąd wojenny by go powiesił. - dodał cicho, próbując podchwycić puste spojrzenie lotnika. Nawet te słowa nie niosły ze sobą pocieszenia podobnego do tego, które mógłby zaoferować młodemu Hipogryfowi, jakoś nie mógł się przemóc. Czuł zresztą gorycz fałszu własnych słów. Choć w trakcie pojedynku zebrał w teorii dowody, ich dół, czarnomagiczne inkantacje, i tak dalej, to szybka śmierć przez powieszenie nie równała się nagłej - ale bolesnej - w dole pełnym rozkładających się zwłok. Nie był potworem (a przynajmniej tak sobie wmawiał), może po procesie zdołałby nawet przekazać żonie Doge'a jego ostatnie słowa, jeśli by tego sobie życzył. Ostatnie życzenie rozpłynęło się jednak w trzasku pękających kości, a choć Mike mógł sobie wmawiać, że to ciemność rozkojarzyła przeciwnika, to w głębi duszy wiedział, że to zaklęcia Williama i jego posłały policjanta do grobu.
Drgnął z zaskoczeniem, gdy Moore zmienił temat - czy wracał później do Hipogryfów? Chciał się dowiedzieć, czy wszystko w porządku, ale niekoniecznie zostawać dłużej, przed pełnią nie miał nastroju.
Ale miał obowiązki. Nie tylko zawodowe. Spojrzenie Williama było dziwnie naglące, a właśnie zabili razem człowieka - to w jakiś sposób łączyło.
Skinął powoli głową.
-Wrócę. Tylko... - zerknął wymownie na młodego, musieli rozwiązać jego sprawę.
Spiorunował chłopaka wzrokiem, nie mógł mieć więcej niż dziewiętnaście lat. A już zdążył przyłożyć rękę do ich dołu. Uniósł brwi, słysząc o informacji zwrotnej - a potem rozciągnął usta w paskudnym, wilczym uśmiechu. Oczy pozostały poważne, czujne.
-Dostaną zatem tą informację. - zadecydował, w myślach przypominając sobie drogę, którą przebyli z Williamem i oglądaną w obozowisku mapę. -Polana, o pół mili na południe. - była pusta i odległa od prawdziwego obozowiska aż o półtorej mili. -Powiesz, że tam nas znaleźliście. Że jest nas za dużo, więc wróciłeś po posiłki, a twoi koledzy stoją na czatach.
Chłopak zamrugał.
-Ale... t...to nieprawda, oni... - stracił pewność siebie rozważając hipotetyczny scenariusz i to, co robiono w jego oddziale ze zdrajcami. Przełknął ślinę, spojrzał gorączkowo na Williama, jakby szukał u niego wsparcia - ale głos lotnika był równie ostry jak Tonksa, no i to jego zaklęcie posłało jego dowódcę w dół.
-W Haworth. Ale nikogo tam nie znajdziecie, potrzebowaliśmy budynków dla siebie i... - wzruszył ramionami. -Zapędziliśmy ich do lasu. - wydusił cicho, z rozkojarzenia nieświadom, że właśnie dostarcza sądowi wojskowemu kolejnych zeznań.
-Karą za masowe morderstwo jest śmierć. - urwał zimno Mike. -Wolisz powieszenie czy może zostać w tym dole ze swoim komendantem? - podniósł się na nogi i chwyci różdżkę, zupełnie jakby naprawdę to rozważał. Zerknął na Williama. -Może sąd wojskowy pozwoli przekazać informacje twojej matce. - kontynuował, szukając w oczach lotnika potwierdzenia. Nie znali się na tyle dobrze, by Moore mógł z miejsca powiedzieć, że Mike blefuje, ale Tonks zachowywał się inaczej niż zwykle, nawet minę miał bardziej jeszcze zaciętą niż wtedy gdy William zastał go w kryjówce Hipogryfów w koszmarnym humorze - groźby były elementem przesłuchania. -Ale może praktyczniej będzie cię tu zostawić - no i wtedy mogłaby do końca mieć nadzieję, że żyjesz. Tak jak krewni ludzi z Haworth. - syczał powoli, wyraźnie artykułując każde słowo. Nie chciał czerpać satysfakcji z widoku coraz bledszej twarzy chłopaka, ale mimowolnie poczuł jej ukłucie.
-Z drugiej strony, powiedziałeś nam chociaż o tej wiosce. Może w zamian damy ci wybór: złożysz mi teraz Wieczystą Przysięgę, że powiesz swojemu dowództwu o polanie i nie powiesz ani słowa o spotkaniu i rozmowie z nami. Potem będziesz zdany na siebie. Albo przysięgniesz, że będziesz wiernie walczył dla nas, dopóki sąd wojenny nie uzna, że odpracowałeś swoje winy - wtedy podam ci miejsce, w które będziesz mógł się udać bez londyńskiego Ministerstwa na ogonie. Przemyśl to dobrze, trzecia opcja to koniec. - wyrecytował i skierował różdżkę wprost na chłopaka. Ten zacisnął oczy, sądząc po zapachu chyba nawet zmoczył się ze stresu. -Mobilicorpus. - mruknął Tonks zamiast spodziewanego ataku i wyciągnął go z dołu.
-Bombarda. - wycelował w ziemię, by zmiękczyć i rozsadzić ją na tyle, by pokryła świeże i gnijące zwłoki. Zasłużyli na pochówek, nawet Doge.
-To jak? - zwrócił się do chłopaka, wyciągając rękę by przypieczętować zaklęciem umowę. Spojrzał kontrolnie na Billy'ego - czy nie miał nic naprzeciw, czy może zostać gwarantem, czy wiedział, że Mike robi to tylko ze względu na młody wiek szmalcownika?


rzuty
1-3 - chłopak decyduje się wrócić do swoich ze zdradliwymi danymi
4-6 - chłopak decyduje się walczyć dla nas



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Jezioro dobrych chęci - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Jezioro dobrych chęci [odnośnik]17.10.22 21:29
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jezioro dobrych chęci - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jezioro dobrych chęci [odnośnik]30.10.22 20:17
Sąd wojenny by go powiesił.
Przełknął ślinę, razem z lepkim posmakiem spalenizny i słodkawego smrodu rozkładu przełykając słowa Michaela, czując zażenowanie na samą myśl, że w ogóle padły. Czy Tonks go przejrzał, w jakiś sposób odczytał jego myśli – wyryte niczym drgające sylaby na zamarłej nieruchomo twarzy? Skinął sztywno głową, nie odwracając jednak spojrzenia w stronę aurora – bojąc się tego, co mógłby dostrzec w jego oczach. Weź się w garść, warknął sam do siebie, zaciskając mocniej szczękę i bezskutecznie próbując zmusić się do oderwania wzroku od powyginanego pokracznie ciała. Nie chciał patrzeć, a jednocześnie nie mógł przestać, z jednej strony wciąż czując palący trzewia gniew, z drugiej – mając wrażenie, że za moment udusi się zalewającą gardło żółcią. Próbował uchwycić się tej złości, gniewu, który jeszcze przed momentem popychał na usta inkantacje zaklęć, ale teraz uparcie wysuwał mu się spomiędzy palców, śliski jak rozmoknięte błoto. Czy wymierzenie sprawiedliwości nie powinno sprawić, że poczuje się lepiej? Człowiek, który leżał nieruchomo w dole był mordercą – co do tego William nie miał żadnych wątpliwości; pozostałości po jego zbrodniach rozciągały się w całej okazałości przed jego oczami, zasługiwał na to, co go spotkało – a jednak w tej śmierci, w jednej czarnej kropli, która za moment miała zginąć w wojennej zawierusze, niezauważona przez nikogo, spowszedniała – było coś, co nie dawało mu spokoju. Może chodziło o to, jakie to okazało się łatwe: jedno zaklęcie, źle postawiona stopa, tragiczny w skutkach upadek; mógłby powiedzieć, że nie chciał – ale czy to byłaby rzeczywiście prawda? Nie potrafił sobie na to odpowiedzieć; jeszcze nie teraz.
Miał do przelecenia wiele mil, zanim będzie musiał ułożyć raport.
Jasne – przytaknął w odpowiedzi na słowa Michaela, kierując uwagę na oprzytomniałego chłopaka, dopiero teraz poświęcając chwilę, żeby przyjrzeć mu się lepiej. Z bliska, z potarganymi włosami i krwawą smugą na policzku, nie wyglądał już tak groźnie jak przed momentem. Rysy miał nieostre, gładkie, przydługie włosy potargane; Williamowi wydawało się, że musiał być niewiele starszy od Aidana – co, na brodę Merlina, popchnęło go w szeregi szmalcowników? Myślał, że dołączając do oddziałów ministerstwa, zostanie bohaterem? Docierały do niego strzępki głoszonej przez ludzi Malfoya propagandy, ale wciąż nie potrafił ocenić, jakie spustoszenie w czarodziejskim świecie siały wierutne, drukowane przez Walczącego Maga kłamstwa.
Po pierwszym zdaniu padającym z ust Tonksa przeniósł na niego zaskoczony wzrok; otworzył usta, chcąc zaprotestować – chciał go puścić, tak po prostu? Kolejne polecenia rozjaśniły jednak sytuację: na polanie na południu nie było kompletnie niczego, wyprowadzał ich w szczere pole, dawał Hipogryfom więcej czasu na ucieczkę. – Zap-p-pędziliście ich do lasu – powtórzył sucho za chłopakiem, nagle tracąc wobec niego współczucie. Zapędziliśmy ich do lasu oznaczało: wyciągnęliśmy z domów, zamordowaliśmy z zimną krwią. – Tyle było dla was warte ich życie? Kilka b-b-budynków? – Ręce mu zadrżały, zacisnął palce na różdżce tak mocno, że zbielały mu knykcie. Gdyby czarodziej znajdował się bliżej, chwyciłby go za przód ubrania i nim potrząsnął; tymczasem mógł jedynie celować w niego końcem jarzębinowego drewna. – Jak myślisz, ile b-b-będzie warte twoje, kiedy już twoi kumple zorientują się, że wyprowadziłeś ich w pole? – warknął. Propozycja Michaela przestała nagle wydawać mu się próbą okazania łaski, a po minie szmalcownika zgadywał, że on sam wcale jej za takową nie uważał. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej w wyrazie niemego buntu, najwidoczniej wcale nie taki skory do zdradzenia swoich towarzyszy.
Wyprostował się w ślad za Tonksem, zerkając na niego z ukosa, gdy ten rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie. Nie był pewien, czy naprawdę rozważał pozostawienie czarodzieja w dole, czy blefował – ale chyba nie miało to znaczenia; jeśli on sam miał wątpliwości, to chłopak powinien mieć je tym bardziej. – Zabierzmy go. Może krewni tych ludzi będą mieć coś do p-p-powiedzenia w sprawie jego kary – zasugerował, przenosząc wzrok na czarodzieja. Propozycja była pusta, wiedział, że sądy nie działały w ten sposób – ale szmalcownik wiedzieć tego nie mógł.
Przesunął się nieco w bok, żeby zrobić miejsce na krawędzi wyrwy; gdy zaklęcie Michaela odłupało część ziemi, przysypując gnijące ciała, również skierował różdżkę na otaczającą masowy grób ziemię, ale żadna z dwóch prób przesunięcia jej prostym terracreato nie pozwoliła mu na osiągnięcie spodziewanego efektu. Magia nie chciała go usłuchać, emocje zbyt głośno dudniły w wypełnionych szumem krwi uszach; a może chodziło o coś innego – o opór, którego nie umiał i nie chciał nazwać słowami, związany z powykręcanymi kończynami nieruchomego dowódcy. Zaklął bezgłośnie, w ostatniej chwili powstrzymując odruch wzięcia głębokiego oddechu, powstrzymany duszącym, przyklejającym się do skóry zapachem. Był niemal pewien, że nigdy już się go nie pozbędzie.
Zastanów się d-d-dobrze, zanim odpowiesz – zwrócił się w stronę chłopaka, wracając do niego i Tonksa, i stając pomiędzy nimi. Na spojrzenie posłane mu przez aurora skinął krótko głową – decyzja co do losów szmalcownika od samego początku należała do niego. William nigdy nie podważyłby jego pozycji, członków Biura Aurorów darzył szacunkiem, zresztą – tym razem był wdzięczny za to, że to nie na jego barkach spoczywał ciężar wydania ostatecznego osądu.
Pieprzcie się, nie będę walczył za waszego fałszywego ministra – odwarknął chłopak, przenosząc wzrok z jednego Zakonnika na drugiego. – Chcę wrócić do oddziału – zadecydował. William prawie pokręcił głową – czy nie zdawał sobie sprawy z tego, co czekało go z rąk dowódców?
Wyciągnij rękę – powiedział, unosząc różdżkę, mając nadzieję, że tym razem go nie zawiedzie; znał teorię, ale nigdy wcześniej nie był gwarantem – magia, po którą sięgnął, smakowała obco, podobnie jak obco brzmiały słowa dyktowane chłopakowi. Dobierał je ostrożnie, upewniając się, że nie pozostawiały szmalcownikowi żadnej luki, bezbłędnie kierując jego ludzi na polanę wskazaną przez Michaela, a także zabraniając mu wspominania – w jakikolwiek sposób – o tym, że spotkał tu ich. Zanim cofnął różdżkę, zrywając świetliste, oplatające dłonie czarodziejów wstęgi, kazał chłopakowi przysiąc coś jeszcze: spoglądając w przysypany przez Tonksa dół, wymusił na nim obietnicę, że nigdy więcej nie odbierze już życia niewinnej istocie.
Myślisz, że p-p-pójdzie po rozum do głowy i od nich zwieje? – zapytał, kiedy chłopak zniknął im już z pola widzenia. Spojrzał na aurora, biorąc do ręki miotłę i kierując się z powrotem – w stronę polany, z której przyszli. Jeśli wszystko poszło po ich myśli, na miejscu nie powinni zastać nikogo poza dowódcą oddziału Hipogryfów – to z nim mieli potwierdzić, że cały obóz został ewakuowany.

| tu dwa nieudane rzuty, no i zt x2 :pwease:




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Jezioro dobrych chęci
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach