Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia
Ściany ceglane, na nich obrazy. Łóżko prowizoryczne, jak i inne meble. Materac, skrzynia, drewniany stolik udający toaletkę, wieszak zamiast szafy. I książki, wszędzie książki!
Gość
Gość
Drzwi uchylają się z głośnym skrzypnięciem. Ktoś z drewnianego kuferka zdjął książki i postawił na ziemię, by zrobić miejsce na flakony z eliksirami i filiżankę gorącej herbaty. Na ceglanych ścianach wisiały obrazy, które wspólnie z Lupinem kupiła na Pokątnej. Pamiętam, że prawie przez tydzień stały w Biurze, nim udało się wyremontować mieszkanie Hazel. Planowali zamieszkać razem, ale chcieli zaczekać z tym do ślubu. Lokum na Pokątnej odnawiano z nadzieją szybkiej sprzedaży, przecież za nie cały miesiąc, mieli wypowiedzieć słowa przysięgi. Chcieli udekorować pomieszczenia, by przyszły nabywca nie oglądał pustych pokoi. Większość sprzętów miała zostać sprzedana razem z metrażem. Nie jestem zdziwiony, że obrazy ciągle wiszą na ścianie. W jej mieszkaniu było sporo rzeczy świadczących o jej przywiązaniu do narzeczonego. Części otrzymała od rodziny Lupina, nie pozwoliła prawie niczego po nim wyrzucić. Hazel leży na swoim prowizorycznym łóżku, jak zwykła o nim mówić. Niektóre rzeczy są nierozpakowane, schowane w kartony. Kiedy ktoś pierwszy raz przychodzi do niej z wizytą, ma wrażenie, że dopiero wprowadziła się lub też szykuje się do przeprowadzki. Te pudła to stosy jej niedokończonych spraw, jak na razie nikt nie ma odwagi, by pomóc jej pozbyć się rzeczy i spróbować ją do życia na niezapisanej karcie.
Jestem zakłopotany wtargnięciem do jej sypialni. W pierwszej chwili, myślę, że śpi. Ona jednak otwiera oczy i mówi coś do mnie szeptem. Podchodzę, by zrozumieć, czego jej potrzeba. Hazel jednak prosi, bym usiadł. Niepewnie zajmuję skrawek materaca. – Podać filiżankę? – Pytam cicho, jakby głośniejszy dźwięk mógł doprowadzić ją do bólu głowy. Zastanawiam się, gdzie podziała się reszta, ktoś powinien być przy niej. Od czasu wypisania jej ze szpitala ustaliliśmy pewne dyżury. Świadomość, że jesteśmy sami paraliżuje mnie. Nie wiem jak zacząć rozmowę, boję się o cokolwiek zapytać. Gram na zwłokę, sięgając po leżącą w pobliżu książkę.
Gość
Gość
Jak miałam mu to powiedzieć? Od kilku tygodni czułam się niezbyt wyraźnie, miałam mdłości, za które obwiniałam chroniczne przemęczenie i brak snu. Dopiero omdlenie na festiwalu skłoniło mnie do zasięgnięcia opinii uzdrowiciela, choć w tym wypadku nie chciałam robić tego oficjalnie. Nie wyobrażałam sobie, bym właśnie teraz musiała wziąć chorobowe i odpuścić pracę. Los bywa całkiem złośliwy, nieprawdaż? Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się ubłagać zajmującą się mną pielęgniarkę, by pozwoliła mnie poinformować o tym przełożonych i obiecała dyskrecję. Najchętniej zapomniałabym o tym, wymazała rozwijające się we mnie życie, choć przecież jeszcze tak niedawno marzyłam o dziecku. Ale nie już, nie teraz, nie w takich okolicznościach. Musiałam najpierw wszystko poukładać sobie w głowie, zdecydować, co z tym fantem chcę zrobić. I przede wszystkim, wyznać prawdę Ignatiusowi. Nie był co prawda zamieszany w całą sprawę, przypuszczalnie nie wiedział nawet jak wygląda moja obecna sytuacja, ale gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że tylko na niego mogę liczyć.
- Jestem w ciąży - powiedziałam szeptem, gdy usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Im szybciej będę miała to z głowy, tym lepiej. On jednak jak na złość musiał nie dosłyszeć i już znalazł się w pobliżu mojego łóżka. - Nic mi nie jest, Ignatiusie - uspokoiłam go i usiadłam na łóżku, okrywając się kocem. Wciąż nieznacznie mnie mdliło, a nie miałam ochoty w czasie tej rozmowy biec po raz kolejny do łazienki. Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam na niego z ukosa. - Jestem w ciąży - powtórzyłam, tym razem głośniej. Bym nie musiała powtarzać tego po raz kolejny.
- Jestem w ciąży - powiedziałam szeptem, gdy usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Im szybciej będę miała to z głowy, tym lepiej. On jednak jak na złość musiał nie dosłyszeć i już znalazł się w pobliżu mojego łóżka. - Nic mi nie jest, Ignatiusie - uspokoiłam go i usiadłam na łóżku, okrywając się kocem. Wciąż nieznacznie mnie mdliło, a nie miałam ochoty w czasie tej rozmowy biec po raz kolejny do łazienki. Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam na niego z ukosa. - Jestem w ciąży - powtórzyłam, tym razem głośniej. Bym nie musiała powtarzać tego po raz kolejny.
Gość
Gość
Książka z głuchym łoskotem wypada mi z dłoni, które nagle zaczynają się trząść. Potrzebuję dłuższej chwili by pojąć w pełni sens jej słów. Wyglądam dość głupio otwierając i zamykając usta. Nie wiem co odpowiedzieć, jak się zachować. Nagle targają mną sprzeczne uczucia. Jestem zagubiony, a jednocześnie wściekły. Mam ochotę na nią nakrzyczeć, że jest nieodpowiedzialna, że co sobie myślała! Oczywiście, o niczym nie wie, nie ma pojęcia, że jestem w niej zakochany. Nie mogę nabrać powietrza, jestem zraniony. O wiele łatwiej akceptowałem fakt, że w jej życiu pojawił się ktoś nowy, ale dziecko? To wszystko zmienia. Blednę na samą myśl, że jest… tak, w ciąży. Jak zadać pytanie, kim jest ojciec, by jej nie urazić? To Lupin? Myślę o tym, jak na samą wiadomość klęka i prosi ją o rękę. Ale przede wszystkim o tym, że nigdy nie będzie moja. Ogarnia mnie rozpacz, mam wrażenie, że znowu wpadam do jamy, a szpony Bahanek drą na strzępy skórę na plecach. Czuję, jak zalewa mnie fala gorąca. Wstaję i podchodzę to okna, szarpiąc się z klamką. Powiew świeżego powietrza nie otrzeźwia mnie. Chcę coś zniszczyć, kipię z furii. Przez zaciśnięte zęby syczę, nie kryjąc emocji. – W ciąży? – Nie mogę na nią spojrzeć, opieram się o ścianę i wpatruję w zawieszone obrazy, starając się opanować. Oczywiście, myślałem o tym, ale nie brałem tego na poważnie. Zamykam oczy i czekam co powie dalej, Hazel jednak myśli.
– Powiedziałaś już Lupinowi? W Biurze ktoś wie? – Pytam, choć nie ma to dla mnie znaczenia. Myślę o swojej niedawnej wizji, że oboje wyjeżdżamy, by nigdy już tutaj nie wrócić. Układamy nasze życie z dala od mojej rodziny, nie ograniczają nas żadne nazwiska i poglądy. Zastanawiałem się nad wyjazdem do Stanów czy Francji. Wyobrażałem sobie, jak Esus biega wkoło naszego nowego domu, jak pracuję w rezerwacie, opiekując się smokami. Moje marzenia niszczą jednak jej słowa. Hazel nie kocha mnie, nie czuje nic, co chociażby w cząstce oddawało moje emocje. Jestem skończonym głupcem, że roiłem sobie takie fantazje. Nic z tego się nie spełni. Ona poślubi ojca swojego dziecka, stworzą rodzinę, będzie szczęśliwa. W tym równaniu mnie nie ma. Nagle nie mam ochoty, by porzucać wszystko, bez niej nie ma to sensu. Myślę o kobiecie, którą mam poślubić. O drobnej Lukrecji, którą przedstawił mi Deimos. Nagle godzę się z kontraktem, który przez ostatnie tygodnie wyprowadzał mnie z równowagi.
Gość
Gość
Nawet ja nie byłam tak naiwna, by wyobrażać sobie takie rozwój wydarzeń. Z całą pewnością nie było szans na to, bym w najbliższym czasie po raz drugi planowała ślub z Lupinem. Nie, nie byłabym w stanie go okłamać, spróbować wmówić mu, że to jego dziecko i przerzucić odpowiedzialność na jego ramiona. Nawarzyłam piwa, to muszę go teraz wypić, nawet jeśli to wszystko oznaczało definitywny koniec naszego związku. Ale o tym Ignatius chyba nie pomyślał, prawda?
Nie wiem już, czy śmiać się czy płakać na samą myśl o tym, że jeszcze niedawno tak mocno pragnęłam zostać matką i rozpaczałam nad wszystkimi straconymi szansami. Najwyraźniej los miał naprawdę dziwne poczucie humoru.
- Jestem prawie pewna, że to nie dziecko Lupina... - wydusiłam z siebie, okrywając się kocem aż po samą szyję. Naprawdę potrzebowałam, by teraz objął mnie mocno, pogładził po głowie i powiedział, że wszystko się ułoży. Zamiast tego, musiałam się przyznać do czegoś, o czym nie wiedział. Że nie tylko Lupin, z którym byłam oficjalnie mnie miał. Wolałam sama nie drążyć tematu, liczyć na to, że nie będzie chciał znać szczegółów. Bo co mam mu powiedzieć? Że z tego, co powiedziała mi uzdrowicielka, jest praktycznie niemożliwe, by to mój "partner" był ojcem mojego dziecka? Jak mam zdradzić mu, w czyich ramionach szukałam pocieszenia bo kolejnym rozstaniu z bliźniakiem narzeczonego. - Nie wie nikt i chciałabym, żeby tak zostało. Ja... muszę przemyśleć co z tym zrobić...nie chcę tego dziecka, Ignatiusie - wyznałam mu z zaciśniętym gardłem. Nie miałam pojęcia, co boli mnie bardziej. To, że właśnie spotkał mnie los taki, przed jakim zawsze drżałam, czy może to, że właśnie zdałam sobie sprawę, że Prewett już nigdy nie spojrzy na mnie w taki sam sposób. Tylko na jego zdaniu mi zależało, był osobą najbliższą mi na całym świecie. Skąd mogłam wiedzieć, że właśnie wmawiał sobie największe kłamstwo, ze wszystkich możliwych? Że nie podzielam jego uczuć, że nie rzuciłabym wszystkiego bez zastanowienia i nie wyjechała z nim na drugi koniec świata, gdzie wreszcie moglibyśmy żyć długo i szczęśliwie? Milczałam, bo jego dobro było dla mnie o wiele ważniejsze, niż moje własne szczęście. - Ignasiu, proszę - głos mi się załamał, niewyobrażalnie ciężko było mi patrzeć na to, jak pogardliwie obrócił się do mnie plecami w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowałam.
Nie wiem już, czy śmiać się czy płakać na samą myśl o tym, że jeszcze niedawno tak mocno pragnęłam zostać matką i rozpaczałam nad wszystkimi straconymi szansami. Najwyraźniej los miał naprawdę dziwne poczucie humoru.
- Jestem prawie pewna, że to nie dziecko Lupina... - wydusiłam z siebie, okrywając się kocem aż po samą szyję. Naprawdę potrzebowałam, by teraz objął mnie mocno, pogładził po głowie i powiedział, że wszystko się ułoży. Zamiast tego, musiałam się przyznać do czegoś, o czym nie wiedział. Że nie tylko Lupin, z którym byłam oficjalnie mnie miał. Wolałam sama nie drążyć tematu, liczyć na to, że nie będzie chciał znać szczegółów. Bo co mam mu powiedzieć? Że z tego, co powiedziała mi uzdrowicielka, jest praktycznie niemożliwe, by to mój "partner" był ojcem mojego dziecka? Jak mam zdradzić mu, w czyich ramionach szukałam pocieszenia bo kolejnym rozstaniu z bliźniakiem narzeczonego. - Nie wie nikt i chciałabym, żeby tak zostało. Ja... muszę przemyśleć co z tym zrobić...nie chcę tego dziecka, Ignatiusie - wyznałam mu z zaciśniętym gardłem. Nie miałam pojęcia, co boli mnie bardziej. To, że właśnie spotkał mnie los taki, przed jakim zawsze drżałam, czy może to, że właśnie zdałam sobie sprawę, że Prewett już nigdy nie spojrzy na mnie w taki sam sposób. Tylko na jego zdaniu mi zależało, był osobą najbliższą mi na całym świecie. Skąd mogłam wiedzieć, że właśnie wmawiał sobie największe kłamstwo, ze wszystkich możliwych? Że nie podzielam jego uczuć, że nie rzuciłabym wszystkiego bez zastanowienia i nie wyjechała z nim na drugi koniec świata, gdzie wreszcie moglibyśmy żyć długo i szczęśliwie? Milczałam, bo jego dobro było dla mnie o wiele ważniejsze, niż moje własne szczęście. - Ignasiu, proszę - głos mi się załamał, niewyobrażalnie ciężko było mi patrzeć na to, jak pogardliwie obrócił się do mnie plecami w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowałam.
Gość
Gość
Jej słowa sprawiają, że otwieram szeroko oczy w niemym zdziwieniu. Mijają minuty, gdy oswajam się z kolejną niezrozumiałą dla mnie wiadomością. Jakby nagle Hazel zaczęła mówić do mnie w innym, niepojętym języku. Jeśli nie Lupin jest ojcem kto mógłby nim być? Przecież ostatnio byli nierozłączni, co prawda krążyły plotki, że rozstali się… Powodem mogła być zdrada, albo co wydaje się bardziej prawdopodobne, dowiedział się o dziecku i postanowił odejść. On nigdy nie planował rodziny, a tym bardziej małżeństwa. Był mężczyzną, który uciekał, gdy pojawiały się pierwsze problemy. Manipulował, żądał uwagi tylko dla siebie, nie dbając o jej potrzeby. Wieczny chłopiec, który wolał przygody, ze wzgardą podchodził do czegokolwiek. Za nic miał podstawowe wartości. Ciągle z czymś walczył, coś wyśmiewał i pokazywał wszystkim, jaki to nie jest odważny. Hazel otula się szczelniej kocem i jest nienaturalnie spokojna. Musiała wiedzieć wcześniej, to, co powiedzieli jej w szpitalu było tylko potwierdzeniem faktu. Mam ochotę nakrzyczeć na nią, że powinna mnie posłuchać wiele miesięcy temu, gdy stanowczo odradzałem jej związek z bratem nieżyjącego narzeczonego. A teraz zostawił ją samą, z nienarodzonym dzieckiem, bez jakiegokolwiek wsparcia. Trzęsę się z wściekłości, oddycham szybko i uparcie milczę. To nie na niej chcę wyładować swoją frustrację. Odrzucam z góry wymysł ze zdradą. Za bardzo była w niego wpatrzona, by zrobić mu coś takiego. Z jednej strony chcę ją zostawić i udać się na Pokątną, by jak zawsze odnaleźć go w jednym barze. Dłoń sama zaciska się na różdżce w kieszeni. Nie wiem jak czym mogłoby skończyć się nasze spotkanie. Emocje opadają, gdy słyszę jak cicho mówi o dziecku.
– Nie bądź niemądra! – Unoszę się nie myśląc co wypowiadam na głos. Naturalnie, że obawia się tego, co będzie. Nie może, nie powinna tak mówić. Znam ją i wiem jak tego pragnęła, kiedy żyła planami o ślubie i rodzinie, jaką mieli stworzyć. – Wiesz, że to nie prawda – mówię już o wiele ciszej i bardziej przyjaźnie. Podchodzę, jednak nie siadam. Nie wyciągam do niej dłoni. Zamieram w bezruchu i myślę o tym, co nas spotkało. – Porozmawiam z nim – deklaruję, zbierając w sobie resztki cierpliwości. – Możesz być spokojna, postaram się go nie zamordować. Powiedziałaś mu? Dlatego odszedł? – Krążę niespokojnie po jej sypialni, odbijając się od ścian.
Gość
Gość
To zaskakujące, jak niewiele potrzebował, by dopisać własne zakończenie do mojej historii. Był pierwszą osobą, której powiedziałam o ciąży i jedyną. Nie chciałam dzielić się tą "szczęśliwą nowiną" dopóki nie postanowię co zrobię z rozwijającym się we mnie życiem. Jedno było jednak pewne - nie zamierzałam zamieszać w to Lupina. Nie chciałam, by Ignatius mnie idealizował. Jestem już dorosła, sama odpowiadam za własne czyny. Mogłam znieść niepochlebne spojrzenia wszystkich, tylko nie jego. Potrzebowałam, by ten jeden raz bezwarunkowo stanął po mojej stronie. By objął mnie mocno, a nie zachowywał się, jak gdyby właśnie planował naznaczyć mnie szkarłatną literą.
- IGNATIUSIE PRZESTAŃ! - krzyknęłam, tracąc nad sobą panowanie. Jego słowa rozbrzmiewały w mojej głowie ze zdwojoną siłą. Nie bądź niemądra. Dlaczego akurat wtedy, kiedy najmocniej go potrzebuję, wydaje mi się tak odległy. Zacisnęłam palce tuż nad cebulkami włosów, jak gdybym chciała wyrwać je sobie z głowy i starałam się uspokoić oddech. - Czego nie rozumiesz, do jasnej cholery? - uniosłam się się po raz kolejny, patrząc na niego ze wściekłością. - To nie jest jego dziecko, bo to nie może być jego dziecko. Natura rządzi się swoimi prawami. Dwa miesiące temu właściwie ze sobą nie sypialiśmy, więc nie ma możliwości, żeby to on był ojcem - nie chciałam, żeby z nim rozmawiał, ani w jakikolwiek sposób próbował to wszystko naprawić. Zdawałam sobie sprawę, że nigdy nie popierał naszego związku, dlaczego więc tak usilnie starał się wepchnąć mnie w jego ramiona? Ani ja ani Lupin nie myśleliśmy o ślubie, w tym całym wariactwie zdawaliśmy sobie przynajmniej sprawę, że nasz związek był zbyt niestabilny, żeby go legalizować. - Za każdym razem, kiedy się rozstawaliśmy, szukałam... pocieszenia w łóżku innego. Bez żadnych zobowiązań. To właśnie chciałeś usłyszeć? Że po śmierci Octaviusa już zupełnie przestałam się szanować? Nie powiedziałam mu, bo wiem czyje to dziecko. I jemu też nie powiem, bo nie zamierzam odstawiać szopki tylko dlatego, że jestem w ciąży - pociągnęłam kolana pod brodę i zacisnęłam wargi. Wiedziałam, że nie powinnam mówić do niego w ten sposób, Prewett chciał dla mnie tylko dobrze. - Tylko Ciebie mam, Ignasiu - powiedziałam już o wiele łagodniej. W tej chwili oddałabym wszystko, żeby to dziecko mogło być po prostu jego. Żeby mógł zaopiekować się mną, zignorować wolę rodziny i uciec ze mną na koniec świata. Ale w prawdziwym życiu nie ma szczęśliwych zakończeń, prawda?
- IGNATIUSIE PRZESTAŃ! - krzyknęłam, tracąc nad sobą panowanie. Jego słowa rozbrzmiewały w mojej głowie ze zdwojoną siłą. Nie bądź niemądra. Dlaczego akurat wtedy, kiedy najmocniej go potrzebuję, wydaje mi się tak odległy. Zacisnęłam palce tuż nad cebulkami włosów, jak gdybym chciała wyrwać je sobie z głowy i starałam się uspokoić oddech. - Czego nie rozumiesz, do jasnej cholery? - uniosłam się się po raz kolejny, patrząc na niego ze wściekłością. - To nie jest jego dziecko, bo to nie może być jego dziecko. Natura rządzi się swoimi prawami. Dwa miesiące temu właściwie ze sobą nie sypialiśmy, więc nie ma możliwości, żeby to on był ojcem - nie chciałam, żeby z nim rozmawiał, ani w jakikolwiek sposób próbował to wszystko naprawić. Zdawałam sobie sprawę, że nigdy nie popierał naszego związku, dlaczego więc tak usilnie starał się wepchnąć mnie w jego ramiona? Ani ja ani Lupin nie myśleliśmy o ślubie, w tym całym wariactwie zdawaliśmy sobie przynajmniej sprawę, że nasz związek był zbyt niestabilny, żeby go legalizować. - Za każdym razem, kiedy się rozstawaliśmy, szukałam... pocieszenia w łóżku innego. Bez żadnych zobowiązań. To właśnie chciałeś usłyszeć? Że po śmierci Octaviusa już zupełnie przestałam się szanować? Nie powiedziałam mu, bo wiem czyje to dziecko. I jemu też nie powiem, bo nie zamierzam odstawiać szopki tylko dlatego, że jestem w ciąży - pociągnęłam kolana pod brodę i zacisnęłam wargi. Wiedziałam, że nie powinnam mówić do niego w ten sposób, Prewett chciał dla mnie tylko dobrze. - Tylko Ciebie mam, Ignasiu - powiedziałam już o wiele łagodniej. W tej chwili oddałabym wszystko, żeby to dziecko mogło być po prostu jego. Żeby mógł zaopiekować się mną, zignorować wolę rodziny i uciec ze mną na koniec świata. Ale w prawdziwym życiu nie ma szczęśliwych zakończeń, prawda?
Gość
Gość
Czy mogłem przestać? Spojrzałem na nią pustym wzrokiem, czując jak uchodzą ze mnie wszystkie emocje. Hazel wymagała ode mnie zdecydowanie zbyt wiele. Świadomość, że nosi pod sercem dziecko Lupina była do przełknięcia, informacja, że zdradziła go z kimś… Nadal nie rozumiem ani słowa, które kieruje do mnie. Mrugam i próbuję to wszystko ułożyć w głowie, by nabrało jakiegokolwiek znaczenia. Nie jestem w stanie mówić głośno, dlatego szepczę, wpatrując się uparcie we wzorzysty koc. Prawa ręka masuje kostkę, gdzie na lewej dłoni powinien znajdować się mały palec. Robię to od dziecka, zawsze wtedy gdy jestem zagubiony czy zakłopotany.
– Wiem, że odpowiesz, że najłatwiej jest mówić… Przez wiele lat próbowałem stworzyć związek. Owszem, to zniechęcało nie tylko mnie ale i kobiety z którymi byłem. Jak budować coś trwałego, skoro rodzina w każdym momencie mogła narzucić mi małżeństwo. I chociaż mogłem obiecać, że sprzeciwię się, zostanę z nimi… Sama wiesz, to tylko słowa, nikt nie wierzy w obietnice bez pokrycia. Ale to nie do końca tak, że zawsze moje nazwisko przekreślało moje relacje. Rozstawałem się z nimi dlatego, że nie byłem szczęśliwy. Naprawdę słuchałem, poświęcałem wiele czasu, byśmy mogli znaleźć wspólny język… one jednak wolały mnie ustawiać, zmieniać na siłę. Nie wiem jak to jest kochać ze wzajemnością tą jedną jedyną osobę. Zgadzam się, że też nie wiem jak to jest, gdy ją tracisz bezpowrotnie… Hazel… – brakuje mi powietrza, by konturować. Coś ciężkiego przygniata mnie w środku. Z trudem kontynuuję. – …pamiętam jak bardzo cierpiałaś. Wybacz, ale chociaż się staram, nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego poniżyłaś się w ten sposób. Od początku wiedziałem, że nie powinnaś wiązać się z jego bratem. Prosiłem, nie – wręcz błagałem. A teraz mówisz, że zdradziłaś go, że nie wiesz… co z dzieckiem, że nie powiesz temu drugiemu o nim. – Zaciskam dłonie, bo nie mogę opanować ich drżenia. – Dlaczego tak bardzo chcesz siebie ukarać za coś na co nie miałaś wpływu? – Podnoszę głowę i patrzę w jej oczy.
– W przyszłym tygodniu ogłoszą moje zaręczyny – mówię bezbarwnym głosem, tak cicho, że nie wiem czy mnie słyszy.
Gość
Gość
Wiedziałam, że zrobiłam źle. Że tym wszystkim strąciłam się z piedestału, na którym stawiał mnie od lat, że już nigdy nie spojrzy na mnie jak kiedyś. Miałam ochotę złapać go za ramiona, zmusić by wreszcie spojrzał na mnie, a potem wtulić się w niego ufnie, niczym dziecko. Zawsze sądziłam, że Ignatius akceptuje mnie taką, jaką jestem. Ze wszystkimi moimi wadami. Jednak w tej chwili nie byłam pewna, czy cokolwiek będzie tak, jak kiedyś.
Słuchałam wszystkiego, co mówił do mnie, a każde słowo uderzało we mnie ze zdwojoną siłą. Kuliłam się pod kocem, nie będąc już nawet w stanie na niego patrzeć. Jak mogłabym?
- Bo nie mogę być szczęśliwa - odpowiadam, chowając twarz w dłonie. - Nie mogę związać się z kimś, na kim mi zależy, bo boję się, że znowu go stracę. Łatwiej jest nie dopuszczać do siebie pewnych rzeczy, nie godzić się z tym co czuję i nie ryzykować. Nigdy nic nie czułam do Lupina. Doskonale wiedziałam, że nie jest Octaviusem, nawet jeśli on sądził inaczej, bo... za każdym razem kiedy na niego patrzyłam, wiedziałam, że nigdy nie pokocham go tak, jak jego brata. I wolę karać się do końca życia, niż pozwolić sobie na chwilę szczęścia i ryzykować, że znowu ktoś zabierze mi jedyną osobę, na której naprawdę mi zależy - czy już wiedział o kim mówię? Czy zdawał sobie sprawę, że właśnie przyznałam mu się do tego, co czym walczyłam od lat? Do tego co czuję.
Najwyraźniej nie, bo kolejnymi słowami najzwyczajniej wyrwał mi serce prosto z piersi.
Zaręczyny? Przez moment patrzyłam na niego otępiałym wzrokiem, czując jak łzy wzbierają mi się w oczach. Aż wreszcie, gdy czułam, że już dłużej nie wytrzymam, jak oparzona podniosłam się z łóżka i ruszyłam w stronę łazienki.
- Gratulacje - powiedziałam przez zaciśnięte gardło mijając go i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Dopiero wtedy osunęłam się na posadzkę i wybuchnęłam płaczem.
Mówi się, że nie wie się, jak mocno na kimś zależy, dopóki się go nie straci. A ja, właśnie w tej chwili uświadomiłam sobie, jak bardzo nie chcę, żeby Ignatius żenił się z inną.
Słuchałam wszystkiego, co mówił do mnie, a każde słowo uderzało we mnie ze zdwojoną siłą. Kuliłam się pod kocem, nie będąc już nawet w stanie na niego patrzeć. Jak mogłabym?
- Bo nie mogę być szczęśliwa - odpowiadam, chowając twarz w dłonie. - Nie mogę związać się z kimś, na kim mi zależy, bo boję się, że znowu go stracę. Łatwiej jest nie dopuszczać do siebie pewnych rzeczy, nie godzić się z tym co czuję i nie ryzykować. Nigdy nic nie czułam do Lupina. Doskonale wiedziałam, że nie jest Octaviusem, nawet jeśli on sądził inaczej, bo... za każdym razem kiedy na niego patrzyłam, wiedziałam, że nigdy nie pokocham go tak, jak jego brata. I wolę karać się do końca życia, niż pozwolić sobie na chwilę szczęścia i ryzykować, że znowu ktoś zabierze mi jedyną osobę, na której naprawdę mi zależy - czy już wiedział o kim mówię? Czy zdawał sobie sprawę, że właśnie przyznałam mu się do tego, co czym walczyłam od lat? Do tego co czuję.
Najwyraźniej nie, bo kolejnymi słowami najzwyczajniej wyrwał mi serce prosto z piersi.
Zaręczyny? Przez moment patrzyłam na niego otępiałym wzrokiem, czując jak łzy wzbierają mi się w oczach. Aż wreszcie, gdy czułam, że już dłużej nie wytrzymam, jak oparzona podniosłam się z łóżka i ruszyłam w stronę łazienki.
- Gratulacje - powiedziałam przez zaciśnięte gardło mijając go i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Dopiero wtedy osunęłam się na posadzkę i wybuchnęłam płaczem.
Mówi się, że nie wie się, jak mocno na kimś zależy, dopóki się go nie straci. A ja, właśnie w tej chwili uświadomiłam sobie, jak bardzo nie chcę, żeby Ignatius żenił się z inną.
Gość
Gość
Mam wrażenie, że Hazel nie zwraca na mnie uwagi. Kuli się pod kocem, chowając się przed moim spojrzeniem. Jej ramiona zaczynają lekko drżeć, a w kącikach oczu zbierają się pierwsze łzy. Nie robię jednak nic, by powstrzymać cichy szloch. W całości moją uwagę pochłaniają słowa, które kieruje do mnie. Już w chwili, gdy mówi o bliźniaku przez moje ciało przebiega dreszcz. Nie potrafię jednak delektować się zwycięstwem, gratulować sobie trafnej obserwacji i napawać się jej deklaracją, że nigdy nie kochała drugiego z braci. Ponownie blednę i nie potrafię poruszać nawet opuszkami palców. Jak zwykle nie mówi tego wprost, znamy się jednak na tyle długo, że nie muszę pytać. Wolałbym nie widzieć i przez najbliższe tygodnie zastanawiać się o kim właśnie w tej chwili mi mówi, ale doskonale znam to nazwisko.
Potter.
Pamięć jak zawsze życzliwie podsuwa mi obrazy. W Hogwarcie gdziekolwiek jej nie widziałem, on był na wyciągnięcie ramienia. Zawsze bezczelnie rzucał mi wyzwania, jakby ośmieszenie mnie w jej oczach miałoby cokolwiek zmienić. Chociaż nigdy nie wyznał uczucia jakim ją darzył, nigdy nie miałem wątpliwości, że Hazel nie jest w nim niepoprawnie zakochana. Byli przyjaciółmi, o których w szkole mówiono otwarcie para. Nie były to przepowiednie bez pokrycia. Opowieść o tym, jak po raz pierwszy pocałował ją na jednym z przyjąć słuchałem co najmniej z tysiąc razy. Charlus był zawsze, nie istotne, czy potrzebowała jego pomocy czy nie. Sam fakt, że Potterowie przygarnęli ją pod swój dach, stawiał mnie w gorszej pozycji. To jemu chętniej powierzała swoje myśli, mnie traktując w kategoriach nazwiska, sugerując, że i tak nie zrozumiesz. To nie stało się od razu, wszyscy rywalizowaliśmy o wynik i dostanie się na kurs. Oddalili się do tego stopnia, że Hazel wybrała Lupina, a Potter ożenił się z Doreą. A potem, zaledwie kilkanaście godzin później jego żona zniknęła. W Biurze krążyły plotki, nigdy jednak nie zadeklarowała tego wprost. Mieli romans? Zerwali, gdy odnaleziono Doreę? Nie chcę pytać, bo usłyszałem odpowiedź. Nigdy nie miałem z Charlusem dobrych relacji, a teraz zapałałem do niego jeszcze większą niechęcią niż dawniej.
Nie reaguję, gdy słyszę jak zamyka za sobą drzwi do łazienki. – Potter?! – Krzyczę jednak na tyle głośno, że musi mnie słyszeć.
Potter.
Pamięć jak zawsze życzliwie podsuwa mi obrazy. W Hogwarcie gdziekolwiek jej nie widziałem, on był na wyciągnięcie ramienia. Zawsze bezczelnie rzucał mi wyzwania, jakby ośmieszenie mnie w jej oczach miałoby cokolwiek zmienić. Chociaż nigdy nie wyznał uczucia jakim ją darzył, nigdy nie miałem wątpliwości, że Hazel nie jest w nim niepoprawnie zakochana. Byli przyjaciółmi, o których w szkole mówiono otwarcie para. Nie były to przepowiednie bez pokrycia. Opowieść o tym, jak po raz pierwszy pocałował ją na jednym z przyjąć słuchałem co najmniej z tysiąc razy. Charlus był zawsze, nie istotne, czy potrzebowała jego pomocy czy nie. Sam fakt, że Potterowie przygarnęli ją pod swój dach, stawiał mnie w gorszej pozycji. To jemu chętniej powierzała swoje myśli, mnie traktując w kategoriach nazwiska, sugerując, że i tak nie zrozumiesz. To nie stało się od razu, wszyscy rywalizowaliśmy o wynik i dostanie się na kurs. Oddalili się do tego stopnia, że Hazel wybrała Lupina, a Potter ożenił się z Doreą. A potem, zaledwie kilkanaście godzin później jego żona zniknęła. W Biurze krążyły plotki, nigdy jednak nie zadeklarowała tego wprost. Mieli romans? Zerwali, gdy odnaleziono Doreę? Nie chcę pytać, bo usłyszałem odpowiedź. Nigdy nie miałem z Charlusem dobrych relacji, a teraz zapałałem do niego jeszcze większą niechęcią niż dawniej.
Nie reaguję, gdy słyszę jak zamyka za sobą drzwi do łazienki. – Potter?! – Krzyczę jednak na tyle głośno, że musi mnie słyszeć.
Gość
Gość
Potter? Jak mógł pomyśleć, że mówię właśnie o nim? W porządku, wiem co mówili w szkole. Byliśmy praktycznie nierozłączni, zawsze stojąc za sobą murem. Co prawda nie pamiętam nawet tego pocałunku, byłam tak pijana, że wszystkie wspomnienia zniknęły jak po rzuceniu Oblivate, a dowiedziałam się o nim z trzeciej ręki. Nigdy nie rozmawiałam jednak o tym z Charlusem, nie było o czym. Później poznał Doreę, jak Octaviusa i wszystko zdawało się jakoś układać. Aż do momentu, kiedy zmarł. Potrzebowałam go wtedy jak nigdy, a on zbyt zajęty był swoją narzeczoną. Właśnie wtedy jego miejsce zajął Ignatius. Choć do tej pory stawiałam ich na równi, Prewett zdobył wszystko. Moje zaufanie, przyjaźń i serce. Nie chcę mówić o tym, co stało się między mną a Potterem po zniknięciu Dorei, chyba mogę to dopisać do listy moich porażek życiowych, mających mnie ukarać za to, że pozwoliłam odejść Lupinowi. A potem? Potem z naszej przyjaźni nie było już czego ratować.
Na Merlina, jak mógł pomyśleć, że mówię właśnie o nim?
Powinnam mu przytaknąć, pozbawić wszelkich złudzeń. Tak, to Potter - skłamać, przecież nigdy nie dowiedziałby się prawdy. No dalej, Hazel. Weź się w garść, powiedz to, co oboje musicie usłyszeć, żeby ruszyć dalej. Skłam mu prosto w oczy. Szkoda tylko, że tego nie zrobiłam.
- Na brodę Merlina, Prewett! Jak możesz być tak cholernie ślepy! - krzyknęłam w złości, ocierając łzy z policzków. To był ostatni moment, by się powstrzymać, wycofać. Czułam się jednak na tyle przytłoczona, że nie potrafiłam się zatrzymać. - To Ty! To zawsze byłeś Ty! Nie Potter, nie Lupin, nie Avery, nie nikt inny kto był obecny w moim życiu! Ty! - a kiedy słowa wreszcie wydostaną się na zewnątrz, nie ma już opcji, by je cofnąć. Nawet, jeśli są całkowicie prawdziwe.
Czy teraz rozumiał? Dlaczego przez tyle lat usiłowałam wyprzeć wszystkie uczucia, jakie do niego żywiłam? Dlaczego nie chciałam przyznać się nawet przed samą sobą? Nie było dla nas żadnej przyszłość. On arystokrata, a ja? Półsierota wychowana w mugolskiej rodzinie przez ojca pijaka. Życie to nie bajka, ten książę poślubi księżniczkę, którą wskażą mu rodzice.
- Powinieneś wracać do narzeczonej - głos mi się łamał, nie byłam nawet pewna, czy przez zamknięte drzwi zrozumiał, co do niego mówię.
Gratulacje, Hazel. Właśnie zostałaś sama z dzieckiem, pozbawiona nawet najlepszego przyjaciela.
Na Merlina, jak mógł pomyśleć, że mówię właśnie o nim?
Powinnam mu przytaknąć, pozbawić wszelkich złudzeń. Tak, to Potter - skłamać, przecież nigdy nie dowiedziałby się prawdy. No dalej, Hazel. Weź się w garść, powiedz to, co oboje musicie usłyszeć, żeby ruszyć dalej. Skłam mu prosto w oczy. Szkoda tylko, że tego nie zrobiłam.
- Na brodę Merlina, Prewett! Jak możesz być tak cholernie ślepy! - krzyknęłam w złości, ocierając łzy z policzków. To był ostatni moment, by się powstrzymać, wycofać. Czułam się jednak na tyle przytłoczona, że nie potrafiłam się zatrzymać. - To Ty! To zawsze byłeś Ty! Nie Potter, nie Lupin, nie Avery, nie nikt inny kto był obecny w moim życiu! Ty! - a kiedy słowa wreszcie wydostaną się na zewnątrz, nie ma już opcji, by je cofnąć. Nawet, jeśli są całkowicie prawdziwe.
Czy teraz rozumiał? Dlaczego przez tyle lat usiłowałam wyprzeć wszystkie uczucia, jakie do niego żywiłam? Dlaczego nie chciałam przyznać się nawet przed samą sobą? Nie było dla nas żadnej przyszłość. On arystokrata, a ja? Półsierota wychowana w mugolskiej rodzinie przez ojca pijaka. Życie to nie bajka, ten książę poślubi księżniczkę, którą wskażą mu rodzice.
- Powinieneś wracać do narzeczonej - głos mi się łamał, nie byłam nawet pewna, czy przez zamknięte drzwi zrozumiał, co do niego mówię.
Gratulacje, Hazel. Właśnie zostałaś sama z dzieckiem, pozbawiona nawet najlepszego przyjaciela.
Gość
Gość
Przez całe swoje życie utrzymuję dystans do ludzi, nauczyli mnie tego rodzice. Okazywanie uczuć było najmniej pożądaną cechą w naszym domu. Ojciec wielokrotnie powtarzał, że nie wolno nam płakać, śmiać się za głośno, czy biegać po przesadnie szerokich korytarzach naszej posiadłości. Wszystkie nasze gesty reprezentowały jego nazwisko, sposób w jaki prosiłem o cukierki po zakończonym obiedzie również świadczył o przynależności. Słowa należało dobierać ostrożnie, jedno złe sformułowanie kończyło się karą. Daniel wpajał nam z uporem maniaka, że liczy się bezwzględna lojalność, szacunek i dostojeństwo. Nie wolno nam było krzyczeć, jedynym orężem zostawała dyskusja i wielogodzinne pouczenia, jacy to beznadziejni jesteśmy w prezentowaniu kolejnych argumentów. Powściągliwość to mój sposób na radzenie sobie w kontaktach. Wystarczy jedno niefortunne spojrzenie, a w środku wybucha zgiełk. Nie wiem jak się zachować, jak odczytać czyjeś zachowanie. Gdyby nie Hogwart i konieczność współpracy, najprawdopodobniej nie potrafiłbym funkcjonować w miarę poprawnie. Jedyne co znam to chłód i maski, pod którymi chowa się wszystko.
Dlatego nie wiem jak zareagować na jej krzyki. Niespodziewanie wybucham śmiechem, którego nie potrafię opanować. To niestosowne, ale nie potrafię nad tym zapanować. Może i jestem ślepy, może to prawda. Tak, zdecydowanie chciałbym, żeby to była prawda. Zakochałem się w niej w Hogwarcie, obserwowałem jej kolejne związki i czekałem, nie robiąc nic, by wreszcie dojrzała mnie i uciekła stąd, gdzie moglibyśmy być w końcu razem. Tchórzostwo. Przez te wszystkie lata nie miałem odwagi, by powiedzieć jej to, o czym sama przed chwilą krzyczała. Tak, przecież jeszcze kilka dni temu na poważnie rozważałem możliwość ucieczki, chciałem rzucić absolutnie wszystko, by odciąć się od surowych rozkazów rodziny. Nawet w tym momencie nie wyobrażam sobie małżeństwa z panną Black, kimkolwiek jest ta dziewczyna. Nie chcę zobowiązania, w którym tylko ją skrzywdzę, nie tylko własną chorobą ale i brakiem jakichkolwiek uczuć. Ale tak jak nie widzę przy swoim boku żony, tak teraz, po tym co usłyszałem, nie mogę tak po prostu uciec z Hazel, chociaż byłaby to najlepsza decyzja, jaką kiedykolwiek bym podjął.
Nic nie zmieni faktu, że jest w ciąży. Kimkolwiek jest ojciec dziecka powinien się o tym dowiedzieć. Nadal się śmieję, bo nagle moje marzenia, te wszystkie rojenia są nieistotne. Jestem egoistą zbyt często skoncentrowanym na siebie, jednak w tym równaniu moje racje znikają całkowicie. Nawet Artur, który z wszelkimi zasadami Prewettów jest na bakier, w tej sprawie przyznałby mi rację. Bo staroświeckie wychowanie każe mi brać odpowiedzialność za swoje decyzje. Nie chcę jej dyktować tego co ma robić, nie mam do tego prawa. Hazel musi skupić się na dziecku, nawet jeżeli w tej chwili myśli zupełnie inaczej. Głos zamiera mi w gardle, do oczu napływają niechciane łzy, ocieram je ukradkiem rękawem szaty.
– Otwórz drzwi – mówię zdecydowanie, stojąc przy wejściu do łazienki. – Jeśli tego nie zrobisz za chwilę, użyję czaru. Mówię poważnie – dodaję tym samym mocnym tonem, który staram się złagodzić. Nie jestem jej wrogiem, cokolwiek teraz o mnie myśli, chcę jej pomóc. – Nie będę rozmawiać z tobą przez drzwi. Ja też chciałbym uciec, ale tak nie można, rozumiesz? – Nadal stukam, zdeterminowany, by wyciągnąć ją z pomieszczenia.
Dlatego nie wiem jak zareagować na jej krzyki. Niespodziewanie wybucham śmiechem, którego nie potrafię opanować. To niestosowne, ale nie potrafię nad tym zapanować. Może i jestem ślepy, może to prawda. Tak, zdecydowanie chciałbym, żeby to była prawda. Zakochałem się w niej w Hogwarcie, obserwowałem jej kolejne związki i czekałem, nie robiąc nic, by wreszcie dojrzała mnie i uciekła stąd, gdzie moglibyśmy być w końcu razem. Tchórzostwo. Przez te wszystkie lata nie miałem odwagi, by powiedzieć jej to, o czym sama przed chwilą krzyczała. Tak, przecież jeszcze kilka dni temu na poważnie rozważałem możliwość ucieczki, chciałem rzucić absolutnie wszystko, by odciąć się od surowych rozkazów rodziny. Nawet w tym momencie nie wyobrażam sobie małżeństwa z panną Black, kimkolwiek jest ta dziewczyna. Nie chcę zobowiązania, w którym tylko ją skrzywdzę, nie tylko własną chorobą ale i brakiem jakichkolwiek uczuć. Ale tak jak nie widzę przy swoim boku żony, tak teraz, po tym co usłyszałem, nie mogę tak po prostu uciec z Hazel, chociaż byłaby to najlepsza decyzja, jaką kiedykolwiek bym podjął.
Nic nie zmieni faktu, że jest w ciąży. Kimkolwiek jest ojciec dziecka powinien się o tym dowiedzieć. Nadal się śmieję, bo nagle moje marzenia, te wszystkie rojenia są nieistotne. Jestem egoistą zbyt często skoncentrowanym na siebie, jednak w tym równaniu moje racje znikają całkowicie. Nawet Artur, który z wszelkimi zasadami Prewettów jest na bakier, w tej sprawie przyznałby mi rację. Bo staroświeckie wychowanie każe mi brać odpowiedzialność za swoje decyzje. Nie chcę jej dyktować tego co ma robić, nie mam do tego prawa. Hazel musi skupić się na dziecku, nawet jeżeli w tej chwili myśli zupełnie inaczej. Głos zamiera mi w gardle, do oczu napływają niechciane łzy, ocieram je ukradkiem rękawem szaty.
– Otwórz drzwi – mówię zdecydowanie, stojąc przy wejściu do łazienki. – Jeśli tego nie zrobisz za chwilę, użyję czaru. Mówię poważnie – dodaję tym samym mocnym tonem, który staram się złagodzić. Nie jestem jej wrogiem, cokolwiek teraz o mnie myśli, chcę jej pomóc. – Nie będę rozmawiać z tobą przez drzwi. Ja też chciałbym uciec, ale tak nie można, rozumiesz? – Nadal stukam, zdeterminowany, by wyciągnąć ją z pomieszczenia.
Ostatnio zmieniony przez Ignatius Prewett dnia 30.11.15 14:11, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Czego nauczyli mnie rodzice? Matka niezbyt wiele, zmarła kiedy miałam sześć lat. Wpoiła mi do głowy, żeby myć zęby po każdym posiłku, ręce po powrocie do domu, pokazała jak wiązać buty. Nauczyła również, jak sklejać ze sobą litery, by tworzyły słowo. A potem odeszła, na zawsze. Ojciec był surowym nauczycielem. Dzięki niemu udawało mi się wcisnąć w najmniejsze szpary pomiędzy meblami, byleby tylko uniknąć jego ciężkiej ręki. Fioletowe sińce zostawiane na całym ciele, wraz z bliznami, które nie zagoiły się do tej pory nauczyły zaciskać zęby gdy boli i okazywać pokorę, nawet wtedy, kiedy druga osoba na to nie zasługuje. Macocha sprawiła, że stałam się silna psychicznie. Choć nigdy nie podniosła na mnie ręki, jej słowa łamały mnie na małe kawałki. Obwiniała mnie za zdradę kolejnego męża, na talerz nakładała największe ochłapy, w pierwszej kolejności karmiąc swoje córki. Mugolska bajka o Kopciuszku wydawała mi się istnym rajem, bywały chwile, gdy chętnie zamieniłabym się z nią miejscami. Bo ona przynajmniej znalazła swojego księcia z bajki.
Śmiech. To ostatnie czego się spodziewałam. Właśnie otworzyłam przed nim serce, wyznałam wszystko, co skrywałam przez lata. W twarz wykrzyczałam mu, że go kocham. Że tylko na nim mi zależy i nigdy nie będę szczęśliwa u boku nikogo innego. A on tylko się zaśmiał, łamiąc moje serce na miliony małych kawałeczków. Skuliłam się jeszcze mocniej pod zlewem, podciągając kolana pod samą brodę. Zawsze czułam się przy nim bezpieczniej, ale w tej chwili stał się dla mnie jeszcze gorszym oprawcą, niż mój ojciec. Znowu byłam tylko dzieckiem, chowałam się przed nadchodzącym zagrożeniem. Instynkty, ich nie można się pozbyć.
Nie jestem naiwna, wiem kto jest ojcem mojego dziecka. I wiem też, że nie mam co liczyć na pomoc z jego strony. Nawet jeśli zgodzi się ze mną porozmawiać i mnie wysłucha, nie weźmie odpowiedzialność za własne czyny. Chyba nie bez powodu jest najlepszym przyjacielem Perseusa, który miesiącami bawił się mną tak okrutnie. Czy gdybym zdradziła mu nazwisko, zmieniłby zdanie? Przestał naciskać, zasłaniać się tym, że powinnam pociągnąć go do odpowiedzialności. To moje dziecko, tylko moje. Przez moment liczyłam na to, że mi z nim pomoże, zaopiekuje się mną jak zawsze do tej pory. Na próżno.
- Odejdź - głos mi się załamał, nawet przed zamknięte drzwi słyszał, jak intensywny był mój szloch.
Śmiech. To ostatnie czego się spodziewałam. Właśnie otworzyłam przed nim serce, wyznałam wszystko, co skrywałam przez lata. W twarz wykrzyczałam mu, że go kocham. Że tylko na nim mi zależy i nigdy nie będę szczęśliwa u boku nikogo innego. A on tylko się zaśmiał, łamiąc moje serce na miliony małych kawałeczków. Skuliłam się jeszcze mocniej pod zlewem, podciągając kolana pod samą brodę. Zawsze czułam się przy nim bezpieczniej, ale w tej chwili stał się dla mnie jeszcze gorszym oprawcą, niż mój ojciec. Znowu byłam tylko dzieckiem, chowałam się przed nadchodzącym zagrożeniem. Instynkty, ich nie można się pozbyć.
Nie jestem naiwna, wiem kto jest ojcem mojego dziecka. I wiem też, że nie mam co liczyć na pomoc z jego strony. Nawet jeśli zgodzi się ze mną porozmawiać i mnie wysłucha, nie weźmie odpowiedzialność za własne czyny. Chyba nie bez powodu jest najlepszym przyjacielem Perseusa, który miesiącami bawił się mną tak okrutnie. Czy gdybym zdradziła mu nazwisko, zmieniłby zdanie? Przestał naciskać, zasłaniać się tym, że powinnam pociągnąć go do odpowiedzialności. To moje dziecko, tylko moje. Przez moment liczyłam na to, że mi z nim pomoże, zaopiekuje się mną jak zawsze do tej pory. Na próżno.
- Odejdź - głos mi się załamał, nawet przed zamknięte drzwi słyszał, jak intensywny był mój szloch.
Gość
Gość
Nabieram głęboko powietrza, gdy słyszę jej cichy głos. – Hazel, otwórz drzwi – mówię stanowczo, dalej zacięcie łomocząc w dębinę. Nie chcę używać magii, a tym bardziej wyciągać jej siłą. Pomimo próśb, po drugiej stronie panuje wymowne milczenie. Nie zamierzam odejść, chociaż o to prosi. Z każdą chwilę zalewa mnie coraz większa fala gniewu i frustracji. Bo okazuje się, że przez te wszystkie lata nie byłem jej obojętny, tak jak sądziłem. Jestem wściekły na siebie. Gdybym miał wystarczająco wiele odwagi i powiedział jej… – Hazel, kocham cię. Słyszysz? KOCHAM CIĘ! – Wrzeszczę przez zamknięte drzwi. Chociaż chciałbym powiedzieć jej o wiele więcej, o tym co czułem przez te wszystkie lata, zrezygnowany cofam się w głąb pokoju. Dłonie znów drżą, a z piersi znika ucisk. W końcu to wyznałem. Jest jednak dla nas o wiele za późno. Możliwe, że ma rację. Powinienem odejść. Zostawić ją samą, zerwać zupełnie kontakt.
Od zawsze chciałem, by spotkała kogoś, kto zadbałby o nią tak, jak ja roiłem sobie, że potrafię. Po wszystkich zawirowaniach w jej życiu, chciałem, by wreszcie znalazła stabilizację. Tymczasem po śmierci Lupina, kiedy sądziłem, że zaczyna do nas wracać po okresie żałoby, było zupełnie inaczej. Nie rozumiałem, dlaczego nie zostawiła jego brata, gdy wiedziała, że nie jest szczęśliwa. Zaciskam pięści na myśl, że spodziewa się dziecka z mężczyzną o którym nie chce nic powiedzieć. Boję się, że wróci jej załamanie i tym razem nic nie sprawi, że zdołamy jej pomóc. Ze stolika nocnego biorę jedne arkusz papieru i piórem kreślę po nim wiadomość do Elizabeth. Tak jak prosiła, odejdę. Chcę jednak, by ktoś czuwał nad nią, pomógł i porozmawiał. Zwijam ciasno pergamin, Hazel nadal nie odpowiada. Kieruję się do salonu, w którym stoi klatka z Bogartem.
Gość
Gość
Nie otwierałam. Kuliłam się za to pod drzwiami, marząc tylko o tym, by ktoś wyjął ze mnie to rozwijające się życie, przez które powoli traciłam najlepszego przyjaciela. Kiedy jednak uświadomiłam sobie, co do mnie wykrzyczał... po prostu zamarłam. Kochał mnie? Nie ruszyłam się z miejsca. Powinnam tu zostać i pozwolić mu odejść. Bo tak będzie lepiej. Dla niego. Wyjdzie za jakąś szlachciankę, która urodzi mu dziecko i odziedziczy spadek po rodzinie. Ja zaś znowu zaangażuję się w jakiś chory związek, może nawet wrócę do Lupina by ukarać się jeszcze mocniej. I do końca życia oboje będziemy niesamowicie nieszczęśliwi. Czy naprawdę tylko taki koniec miał nas czekać? Czy było już zbyt późno, by to wszystko naprawić?
Może tylko, jeśli oboje w to uwierzymy.
- Ignasiu? - otworzyłam drzwi do łazienki i wybiegłam do sypialni. Tam jednak już go nie było. Posłuchał mnie i wyszedł? W panice wybiegłam z pokoju, wciąż nie tracąc nadziei, że znajdę go w kuchni albo salonie. I tym razem miałam szczęście. - Zostałeś - uśmiechnęłam się przez łzy i niewiele myśląc podbiegłam do niego, zarzuciłam mu ramiona na szyję po czym po prostu go pocałowałam. - Nie chcę, żebyś odchodził. Ani teraz, ani potem, ani nigdy. Kocham Cię. I przepraszam. Przepraszam, że nie miałam odwagi, żeby powiedzieć Ci to wcześniej. Przepraszam, że przez tyle lat wmawiałam sobie, że nic do Ciebie nie czuję. Przepraszam, że sądziłam, że nigdy nie zainteresowałbyś się mną ze względu na swoją rodzinę. Przepraszam, że dałam Twojemu ojcu namieszać mi w głowie. Przepraszam, że pozwoliłam, by dotknął mnie jakikolwiek mężczyzna, który nie jest Tobą... Możesz mi wybaczyć? Bo... nie mogę... nie mogę Cię stracić - wyrzucam z siebie wszystko, cały czas ujmując jego twarz w dłonie i gładząc go delikatnie po szorstkim policzku.
Może tylko, jeśli oboje w to uwierzymy.
- Ignasiu? - otworzyłam drzwi do łazienki i wybiegłam do sypialni. Tam jednak już go nie było. Posłuchał mnie i wyszedł? W panice wybiegłam z pokoju, wciąż nie tracąc nadziei, że znajdę go w kuchni albo salonie. I tym razem miałam szczęście. - Zostałeś - uśmiechnęłam się przez łzy i niewiele myśląc podbiegłam do niego, zarzuciłam mu ramiona na szyję po czym po prostu go pocałowałam. - Nie chcę, żebyś odchodził. Ani teraz, ani potem, ani nigdy. Kocham Cię. I przepraszam. Przepraszam, że nie miałam odwagi, żeby powiedzieć Ci to wcześniej. Przepraszam, że przez tyle lat wmawiałam sobie, że nic do Ciebie nie czuję. Przepraszam, że sądziłam, że nigdy nie zainteresowałbyś się mną ze względu na swoją rodzinę. Przepraszam, że dałam Twojemu ojcu namieszać mi w głowie. Przepraszam, że pozwoliłam, by dotknął mnie jakikolwiek mężczyzna, który nie jest Tobą... Możesz mi wybaczyć? Bo... nie mogę... nie mogę Cię stracić - wyrzucam z siebie wszystko, cały czas ujmując jego twarz w dłonie i gładząc go delikatnie po szorstkim policzku.
Gość
Gość
Sypialnia
Szybka odpowiedź